Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-10-2012, 19:27   #21
 
Felidae's Avatar
 
Reputacja: 1 Felidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputacjęFelidae ma wspaniałą reputację
Drogi do Wielkiej Izby prawie nie pamiętała. Leciała z zadartą nad kostki spódnicą aż się za nią kurzyło. Rozespana i nieprzytomna nie zdążyła nawet zapleść warkocza.

- Psia jucha, pewnikiem ostatnia przylecę – mruczała niezadowolona pod nosem sadząc spore kroki.

Wolmart nie chciał nawet powiedzieć co zacz, ino tatce rzekł, że ma zebrać dupę w troki i przylecieć na zebranie. Przecie nie wypiły wczoraj z Jagną prawie wcale? Doniósłby kto na nie? A może któryś z zielonych przedostał się do wsi?? Mariance aż ciary po plecach przeleciały.

Eeeee, wtedy pewnie ludziska nie spałyby tak smacznie, bo dzwony waliłyby na alarm – pocieszała się w myślach.

Przed Wspólną Chałupą czekali już na nią pozostali strażnicy. A dosłownie chwilę potem dźwierza do chałupy otwarły się i wpuszczono ich do środka.


To co usłyszała od starszyzny nie chciało jej się w czerepie pomieścić.
Jak? Kto?
Nie darzyła kapłana nadmiernym szacunkiem, bo przecie każdy widział, jak wepchał się do rady starszych i przygruchał do swego boku Angelę Apfel, bo przecie wiadomo po co ta do nowicjatu polazła, ale w głębi ducha nie życzyła mu źle. Pobożny prawdziwie czy nie, nie zasługiwał na to by mu okrutnie życie odebrać.
Kto mógłby pragnąć śmierci Gottlieba?? Przesunęła spojrzeniem po wszystkich zgromadzonych. Znała te gęby od niepamiętnych czasów. Tak jak i innych ludzi we wsi. Nie mogła sobie wyobrazić nikogo z nich kto mógłby zabić z zimną krwią. Rozumiałaby jeszcze zabójstwo w bójce, po jakiejś sprzeczce, ale tak? A może to sama Angela kapłana zaciukała? A potem dla niepoznaki z jęzorem do wielkopaństwa poleciała?

- Trzeba będzie ludzi przepytać – powiedziała w końcu – może ktosik coś widział?

A potem dotarło do niej co powiedziano na temat Łowcy Czarownic i nagle coś mocno ścisnęło ją za gardło ze strachu.

BOŻE, przecież ona na PEWNO się dowie. Dowie się co się stało TAMTEJ nocy… Słyszała, że wiedźmini potrafią czytać w duszy. Żołądek dziewczyny podszedł jej do gardła. Z trudem powstrzymała wymioty.

I już do końca zgromadzenia nie wydusiła z siebie ani słowa...
 
__________________
Podpis zwiał z miejsca zdarzenia - poszukiwania trwają!
Felidae jest offline  
Stary 27-10-2012, 16:04   #22
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Khazad stał tyłem do, pożal się Grungni, biesiady i z ogromnym zainteresowaniem wpatrywał się w punkt przy własnych obutych stopach.

-Jakie piękne kwiatuszki.
Zdeptane mlecze...

Rozejrzał się, jakby czegoś szukał.
-Jakie piękne robale.
Spojrzał spode łba na żuka gnojownika z kulką. Zupełnie tak, jakby niewinny niczemu owad obraził mu dziada.

-Jakie piękne ptasz... Chędożyć!
Kto by pomyślał, że Arno zacznie gadać z przyrodą? Mieszkańcy mogliby wpaść na myśl, że im najmłodszy krasnolud oczadział. Jeszcze tylko tego by brakowało, by jak długouche zaczął drzewka przytulać.

-Tfu! Święto, tfu Dnia Słońca!-mamrotał pod nosem maszerując po obrzeżach wioski z markotną miną.
Kłótniom i młóckom miał zapobiegać. Ciekawe jakim to sposobem miał uczynić, gdy sam miał pragnienie komuś przypieprzyć?
Jeszcze kapkę czasu by tam posiedział, a rozpędziłby się i łbem wjechał w krowi zad.
Sczezłby w smrodzie, ale bynajmniej nie mordowałby się długo. Jedynie zwierzę by przez tydzień żarem fajdało, bo by się Hammerfist ze wstydu spalił.

-Może jakiego ojcowego barana kto przedmuchać chce tak, by mu się rogi wyprostowały, hę?! Na chwałę Taala i Rhyi, psia jego mać! Ucieszą się. Jak jasna cholera się ucieszą-to mówiąc przystanął na chwilę.

Krasnoludzki humor pogarszał się z każdą chwilą od krótkiej rozmowy z Ottem. Kuśnierza po Tannenbaumowym zebraniu niemalże natychmiast znalazł i z nieziemskim zdziwieniem u Millera zauważył wpływ piwska.
Oto i kolejna zagadka nie do rozwikłania dla twardej, khazadzkiej głowy: Jakim sposobem guślarskim można było się upić czymś wodopodobnym.

Przecież Arno musiałby pić. I pić. I pić, i pić, i pić... I pić... I pić... Aż by się rozpękł od środka.
Lub porzygał po drugim kuflu, co bardziej prawdopodobne, albowiem Stary nierzadko mawiał:
"Nie kradnij zwierzętom wody, bo ci dnia którego wódkę podprowadzą."

Jednakowoż sporo kufli minąć musi zanim Millerowi słoneczko "papa" zrobi sprzed ślipek, a obaj szczerzyli się do siebie spod wąsa jakby im kto w kieszeń solidnie nafajdał.
Wtedy to Hammerfist wyłożył elegancko, jak klepkę w chałupie, wokół czego jego interes się kręci. A wokół skórek od Huberta się kręcił.

-Pewno. Zrobi się pewnikiem. Przyjdź za dwa dni do zakładu, bo to ni pora, ni miejsce na interesy. Dzień bogom się należy-odparł z glinianym kuflem w ręku.
Wtedy Arno ocenił, iż kuśnierz całkiem do rzeczy gadał. Przynajmniej zaczął, bo pod koniec wszystko rozjechało mu się jak nogi dziewuchy na sianie.

Jednego dnia biesiada była, a następnego organizm potrafił niesamowicie zeźlić się zmysł słuchu wyostrzając. Wtedy nawet trawsko jebutnie głośno rosło.
Taka kara była za odstawienie napojów ognistych.
Ani jednego, ani drugiego dnia robić nie lza, gdyż skaranie to niemiłosierne. W szczególności dnia drugiego.

Arno na samą myśl o robocie przy kowadle w ten termin nieszczęśliwy wzdrygnął się. Niech Grungni uchowa!

-Taaa, taaa... Jasne-odparł wtedy nie mogąc powstrzymać się od lekkiej ironii w odpowiedzi na biadolenie o dniu dla bogów, a następnie zapowiedział się zgodnie z wytycznymi i wątpliwej "Smaczności" życzył, gdy Otto toast wznosił.

Teraz wracał nadciągał powoli w środek zabawy jak chmura gradowa. W przelocie zdołał jeszcze zobaczyć niezbyt zachwyconego ojca Gottlieba. Prawdą było, iż powód ich niezadowolenia był zgoła inny, aczkolwiek łączyła ich ogólna niechęć.
Młody krasnolud nawet uśmiechnął się lekko... ale tylko na chwilę!

Rozsądny człek z tego Fryderyka i porządne chłopisko, dostrzegające w Hammerfistowej głowie coś więcej niż u większości mieszkańców Biberhof. Mawiał, że syn Joniego ma potencjał pod kopułą. To z kolei było bezpośrednim powodem stosunkowo częstych rozmów między nimi.
I teraz uczeń kowala nabrał ochoty, by powlec się razem z członkiem starszyzny, lecz ten już gdzieś zniknął.

Rozejrzał się za Hubertem. Jego również nie było.
Choć Thalberg za każdym razem zjawiał się w ten sam irytujący sposób, to na swój sposób lubił specyficzne towarzystwo myśliwego.

Spojrzał dookoła na skaczących i śpiewających ludzi. Tańczyli, krzyczeli, piszczeli i pili, zaś pośrodku tego wszystkiego stał on.
Trzeźwy krasnolud...




-No kurwa bez magicznego napoju nie zdzierżę... No nie zdzierżę-wywarczał do siebie i szybko wlazł między chałupy, gdzie zza pazuchy wydobył wyklepaną przez siebie manierkę.
Pospiesznym ruchem odkorkował, po czym wypił mały łyk krasnoludzkiego spirytusu.







Ranek nadchodził wolnymi krokami. Odgłosy zabawy ucichły stosunkowo niedawno, zaś ich nadejście Arno powitał przypływem lepszego humoru i tak poprawionego przez odległość, jaka musiała go od niej dzielić.

Podczas gdy inni ze smętnymi minami udawali się na nocną wartę, on z tobołkiem na plecach pospiesznie przebierał krótkimi nogami, by tylko jak najszybciej znaleźć się na miejscu.
W efekcie na swoim stanowisku był najwcześniej. Jeszcze przed wyznaczonym czasem.

Teraz nadchodził koniec, a wraz z nim łóżko.

Choć Hammerfist był zmęczony, to bez najmniejszego problemu zdolny byłby do posiedzenia jeszcze kilku godzin, ponieważ noc nie dłużyła mu się.
Miał pełno roboty w jej trakcie.

Krytycznym okiem przyglądał się efektowi.


Wiele rzeczy można było o krasnoludzie powiedzieć. Że ciutkę inny niż pozostali pobratymcy, że blizny swej przez oko się ciągnącej nie cierpiał, że skryty w wielu kwestiach był.
Nie można było mu jednak odmówić talentu i wyczucia drewna.

Z przeciągłym stęknięciem wstał i ruszył do domu, chowając rzeczy do tobołka.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-10-2012, 02:08   #23
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Łup! Łup! Łup!

Zerwał się na nogi!

Izba sypialna Arno była sporym, jasnym pomieszczeniem wyposażonym w jedno duże okno. Niemniej słońce nie budziło go tuż po świcie ze względu na usytuowanie szklanego fragmentu ściany. Wpuszczało promienie od godziny jedenastej, lecz niezależnie od tego i tak zawsze na noc opuszczał zasłonę będącą starym, pofarbowanym na kremowo prześcieradłem.

Przybita nad framugą, podzielona na dwie części tkanina zakładana na wystający gwóźdź, by wpuścić światło świata zewnętrznego przybrała właściwą barwę jedynie dzięki zielarskiej pomocy Marii Adler.

Prócz łóżka oraz znajdującej się u jego stóp skrzyni pokój wypełniały głównie drewniane figurki, choć zdarzały się również kamienne.
Rozmiary były różnorodne poczynając od stojącego w kącie psa niewiele niższego od twórcy po ludziki nie większe niż kciuk. Kolekcję uzupełniały skrzydła wykonane tej nocy.

Na przeciwległej ścianie wisiały narzędzia kowalskie wraz ze starymi, skórzanymi rękawicami oraz fartuchem.
Pod nimi stał stolik z przyrządami służącymi do rzeźbienia, a także puste miejsce na młot.

Najważniejsze wyposażenie Arno leżało na małym posłanku tuż przy łóżku, by zawsze było pod ręką.

Łup! Łup! Łup!

-No idę przecież!-zawołał gburowato.

-Ledwie słońce ryja wystawiło, a oni już walą i walą. Wyspać się nie dadzą po całej nocy pilnowania, coby mogli wkoło fajfusa podskakiwać. Ani "dziękuję", ani "w dupę mnie cmoknij". Jeno "to zrób i tamto też"-warczał pod nosem mozolnie stawiając stopę za stopą podczas wiązania świeżo naciągniętych portek.

Zdjął drewnianą belę uniemożliwiającą wejście i z rozmachem otworzył drzwi, w których stał Wolmar.

-Do Wspólnej Chałupy!

-Alarm!-podskoczył radośnie. Odtąd wszystko toczyło się błyskawicznie. Stał przed synem wójta jedynie w spodniach i niezawiązanej koszuli, gdy nagle zniknął. Pojawił się wypadając z domu w kurcie z młotem w dłoni!

Przez chwilę zastanawiał się jakie zagrożenie czekało u progu Biberhof, że dzwony nie wzywały wszystkich do powstania, a potrzebny był cichy alarm.
Choć nie kwapił się z dotarciem do zamkniętego wejścia własnego domu, jak teraz wręcz gnał do Wielkiej Izby.
Coś się działo!

Może by tak jakiś gobliński atak? Choćby maleńki ataczek? Taki tyci, tyci.
Wyobraźnia podpowiadała mu bajkową historię. Hubert przynoszący Alfredowi wieść o nadchodzącym zagrożeniu, zioła wspomagające od Starej Maryny, błogosławieństwo Sigmara wprost z rąk Fryderyka i palec wójta wskazujący obozowisko zielonych.

Rozbijane czaszki - muzyka piękniejsza niż Jostowa gra na dudach.
Swąd chaosytów - zapach lepszy niż mieszanki ziołowe Marii Adler.
Metaliczny posmak - bardziej kuszące niż baranina.

Przyspieszył!

Pomarzyć dobra rzecz. Kończyło się na tym, a szkoda. Dlaczego takie gobliny miałyby najeżdżać właśnie na nich, gdy wkoło leżały większe wsie czy miasta?
Najfajniejsze zabawy przypadają tylko największym, zaś najmniejsi mają tylko problemy.
Tylko dużych opłacało się najeżdżać, tam wszystko się rozwalało. Wtedy takie Biberhof nie miało szans na rozerwanie się.
Kiedy już taka fala dotrze do malutkich, to znaczy, że duzi sobie nie poradzili.

Dotarł na miejsce, gdzie zmarszczył brwi i podrapał się po brodzie. Na miejscu znajdowały się jedynie osoby z nocnej warty.
Co się działo?

Ze środka wychyliła się głowa Otta. Szewc uważnie obejrzał każdego z wezwanych strażników, jakby obawiając się przybycia kogokolwiek spoza zaproszonego grona.
Nikogo nie brakowało, ani jednej osoby więcej niż trzeba było.

Uczeń kowala wchodząc wewnątrz po otworzeniu drzwi na oścież zastanawiał się dlaczego to właśnie ich obecność była tak niezbędna.
Ta myśl szybko wyparowała. Siadając na ławce dostrzegł obecność całej Starszyzny o nieobecnych lub strapionych minach.
Prawie całej. Nie było Fryderyka.

Czyżby źle się poczuł? Może czego mu było trzeba, to Arno poleciałby chybcikiem? Może ojcowej gorzałki donieść? Choćby kilka łyczków. Na pokrzepienie.
Krasnolud już miał zdanie o chorobie kapłana. Ani chybi struł się wodą w piwsku i ni dziwota.

-Dziękuję, żeście przybyli na me wezwanie. Mamy żałosną sytuację w siole-odezwał się Alfred, lecz dla Hammerfista nie była to żadna nowina. Wiedział to już dnia wczorajszego.
Może wreszcie ludzie zrozumieli na czym polegała prawdziwa biesiada?

-Ojciec Gottlieb został dzisiaj przez nowicjuszkę Apfel znaleziony, w odrażający sposób zamordowanym w Świątyni Sigmara.
Po tych słowach khazad upodobnił się do swych kamiennych rzeźb. Znieruchomiał, jego spojrzenie niebezpiecznie stwardniało pośród brodatej, wykrzywionej w niesympatycznym grymasie, twarzy.

Dla Starszyzny największym problemem okazał się nadchodzący Łowca Czarownic.
Wszystko zapoczątkowała ta głupia dziewucha - Angela. Miast dziób na kłódkę trzymać przez pierwszych kilka dni, to wypaplać od razu poleciała. Durna baba.

On sam przejmował się wizytą Łowcy w inny sposób niż Starsi. Jak ten zabójca od Świątyni Sigmara wreszcie przylezie, to Arno nie będzie mógł winnego pod kowadło podłożyć.
Nie można było tracić ani kapki czasu.

Nim wstał bez słowa, by podążyć w kierunku wyjścia zdołał jeszcze usłyszeć pytania Josta i Woytka.
Krasnolud wychodził, żeby zobaczyć ojca Gottlieba, Świątynię i chatę.
Jako wyznawca Grungniego rzadko bywał w Sigmarowych progach. Zdecydowanie częściej bywał u samego Fryderyka.

-Czekaj Arno-rzekł Alfred, zaś syn Joniego przystanął zniecierpliwiony. Uczucie to minęło już na początku historii, z której morał płynął jeden: dowody ludzkie to nie wszystko. Tu znaki od samego Sigmara muszą znaleźć.

No... Może jeszcze jeden.
Odwet na Łowcę trzeba zgotować zanim przyjdzie mu do makówki Biberhof spalić.

-Zawrzyjcie kłapaczki-warknął zirytowany khazad, bawiąc się bijakiem młota jakby go ręce świerzbiły.
Jego oczy płonęły bardzo niezdrowym blaskiem.

-Prowadźcie do Fryderyka-rzucił do Rady Starszych otwierając drzwi z takim rozmachem, że prawie całkowicie się zamknęły.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 28-10-2012, 18:26   #24
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację







Złe wieści gruchnęły na młodych strażników jak kilka worków kartofli o klepisko. Stało się i już. I nikt już temu zaradzić nie mógł. Co mogli jeszcze zrobić to kontrolować szkodę, a nie była to przecież jedna z takich kiedy świnie Schlachterów weszły komu w pole... Na Starszych, którzy sprawiali wrażenie, jakby wcale nie chcieli tam być, spadły oczekiwane w sposób zrozumiały i oczywisty pierwsze pytania śledczych.

- Kiedy, mniej więcej, zginął ojciec Gottlieb? - pastuszek odezwał się pierwszy. - Zaraz wieczorem, ledwośmy na wartę poszli, w środku nocy, czy może tuż przed świtem? I co to znaczy, że zabito go w odrażający sposób? Co mu zrobiono?

- Czczy możemy zobbaczyć zwwłokki? – nieśmiało wydukał w ślad za nim Woytek.

- Zaprowadzę was zara. – ściągając krzaczaste brwi powiedział śmiertelnie poważny Józef Schlachter.

Wszyscy wiedzieli, gdzie przetrzymuje się zwłoki przed pożegnaniem rodziny z ciałem nieboszczyka. A przynajmniej jak było od zawsze kiedy pamiętają, do czasu wprowadzonego przez ojca Gottlieba nowego zwyczaju namaszczania spalonych prochów.

- To chodźmy prędko zobaczyć Łojca. A i świątynie, może że tam będą ślady niejakie - rzekł Gotte wstając.

Wójt wyłuszczył strażnikom po krótce delikatność misji jaka stała się ich udziałem. Stary Schalchter wzdychając ciężko czekał już aby poprowadzić młodych do denata.

- Kto już wie o tym, że ojciec Gottlieb nie żyje? – spytał Jost wysłuchawszy Alfreda. - I kto, prócz Angeli, wchodził do świątyni?

Wójt wzruszył ramionami, bo i co miał odpowiedzieć. Jak szybko wieści się rozchodzą choćby liche w siole wiedział każdy... To, że Gotte jeszcze tego nie rozdmuchał było nie tyle cudem, co faktem, że spał nieświadom tego do samiuśkiego rana niczym niemowlak po kamieniu cycem lub zapity do oporu Eryk.

- Ja, Józef i Tomas przenieślimy ciało kapłana, niechaj Morr przyjmie jego duszę do Ogrodu, do zimnicy. – odrzekł wójt.

- Kto pamięta do której ojciec na zabawie się pokazywał? – zapytała Jagna.

- Późnym wieczorem widziano go jeszcze żywego. – odparł Alfred.

- Może co mówił, że chcioł zrobić, albo pisoł do Altdorfa dużo ostatnio? – rozgadany Eryk wśród grady pytań ostatnie skierował do wójta.

- Sprawy kultu Sigmara i osobiste ojca Fryderyka nie były moją tajemnicą. – odrzekł poważnie Tannenbaum z lekko zdziwioną miną.

- Trzeba będzie ludzi przepytać – powiedziała w końcu Marainka – może ktosik coś widział?

- Wszystkich, co okazję z ojcem Gottliebem wczorajszego dnia rozmawiać mieli, zgromadzę wam rychło w jednym miejscu na przesłuchanie. – pokiwał głową na wójt położywszy ciężką rękę na ramieniu drwalki.

- Prowadźcie do Fryderyka. - skwitował Arno.








W jednym z budynków gospodarczych farmy Schalchetrów była rzeźnia. Tam Herr Schlacheter wykonywał swoją powinność rzeźnickiego fachu. Kamienne schody opadały prawie pięć metrów poniżej ziemi do murowanej piwnicy od zaplecza budynku. Dwoje masywnych dębowych drzwi stały tu zagradzając przejście do przechowalni mięsa po prawej i „Poczekalni Morra” z lewej strony. W poczekalni zmarłych składano w oczekiwaniu na przyjazd do wsi wędrownego kapłana Morra, aby mógł odprawić należne nieboszczykowi rytuały pogrzebowe oddając duszę w ręce Boga Umarłych a puste ciało ziemi. Tak było do jeszcze kilku lat wstecz. Ojciec Fryderyk sigmarowym obyczajem kazał zmarłych spopielać. Kiedy kapłanka Hogata zawitała do Biberhof swe ryty kultu Morra odprawiała nad prochami pokątnie kręcąc nosem na taki brak szacunku dla umarłych. Chyba najbardziej jednak z tego powodu, aczkolwiek dyskretnie narzekając w swoim obejściu, ubolewała rodzina Schlachterów. Za przechowanie zmarłych, pomoc przy przygotowaniu ciała na wieczne odpoczywanie oraz organizowanie rodzinnych lamentów, czuwania, żali i w końcu pogrzebu, krewni zmarłego wini byli uiszczać rzeźnikowi rzecz jasna proporcjonalnie większe, należne im opłaty.

Pomieszczenie było konsekrowane przez kult Morra, czego znakiem były wyryte w kamieniu nad drzwiami symbole kultu. Ponadto solidnych rozmiarów belka ryglowała dębowe wrota od zewnątrz, na wypadek gdyby nienaturalne rzeczy dziać się miały z truposzami.

Przekraczając próg zimnicy przejmujący chłód uderzył w młode ciała strażników i w świetle lampy widać było parę ich oddechów. Trzy stoły stały w rzędzie pośrodku kwadratowego loszku. Ciało ojca Fryderyka spoczywało na drugim obciągnięte białym, splamionym krwistoczerwonymi plamami prześcieradłem.

Józef nie spiesząc się ściągnął całun ze zwłok a przed oczami strażników pojawił się przerażający widok. Czaszka ojca Fryderyka ponad prawą skronią była roztrzaskana i wgnieciona do środka. Oczy i góra część głowy Gottlieba zostały usunięte, podobnież jak język kapłana. Tym, którzy w tym czasie nie wymiotowali, chwili się na nogach walcząc ze słabością lub panikowali, udało się dostrzec, że denatowi brakuje również prawej dłoni, po której sterczał zakrwawiony kikut, natomiast po odsłonięciu kapłańskiej szaty, okazało się, że pierś zabitego jest szeroko rozpruta od płuc do podbrzusza.

Szaty kapłańskie jak łachmany na żebraku postrzępione były, podarte do takiego stopnia, że w normalnych warunkach i okolicznościach nie warto byłoby ich reperować. Nieodłączny atrybut kapłana w postaci złotego medalionu w kształcie wojennego młota tym razem był nieobecny na piersiach ojca Gottlieba.

Przyglądając się uważniej strażnicy, którzy przezwyciężyli słabość okrutnego widoku zmasakrowanego ciała, ku swemu przerażeniu stwierdzili, że kapłan miał wyrwane serce a jego otwarta czaszka była pusta od mózgu, niczym skorupka ugotowanego jajka po wygrzebaniu miąszej zawartości.






 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 29-10-2012, 21:06   #25
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Trup trupowi nierówny.
Jost paru nieboszczyków w życiu widział, w tym i kilku takich, co gwałtowną śmiercią zginęli. Po napadzie orków znaczy się. Ten jednak był wyjątkowy. I to nie tylko dlatego, że chodziło tu o kapłana, znanego im wszystkim ojca Gottlieba.

W pierwszej chwili szczerze zaczął żałować, że wyraził chęć zobaczenia zwłok. Poczuł, jak żołądek skręca się w precelek, a potem staje dęba, zaś zjedzona nieco wcześniej kromka chleba zaczyna wędrować w górę, jeszcze wyżej, jakby chciała wyrwać się na wolność.
Mogłem nic nie jeść, pomyślał, żałując chwili, kiedy zabrał Annie kawał chleba.
Gwałtownie przełknął ślinę, potem jeszcze raz i kolejny. Wędrujące w górę kęsy zmądrzały na szczęście i zatrzymały się.

Na moment przymknął oczy, ale i tak pod powiekami tkwił obraz, jaki przed chwilą widział.
To było dużo gorsze od wszystkiego, co zobaczył kiedykolwiek w swoim życiu. Rozwalona głowa. Rozcięta klatka piersiowa. Brak oczu, języka, prawej dłoni. Był pewien, że nieprędko to zapomni.
Ponownie zrobiło mu się niedobrze.

Nie musiał specjalnie się przyglądać by wiedzieć, że zrobiono to umiejętnie, ale równocześnie z wielką siłą. Zrobił to prawdziwy fachowiec. I z pewnością nie robił tego po raz pierwszy.

- Musiał się znać na swojej robocie - powiedział cicho. - Ten, kto to zrobił.
 
Kerm jest offline  
Stary 30-10-2012, 08:24   #26
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
Gdy tylko Gotte ujrzał, to czego bardzo szybko sobie uświadomił, że jednak ujrzeć nie chciał, jego bebech opuścił solidny rzyg. Szczęście w nieszczęściu, zarówno dla zgromadzonych przy ciele, jak i samego nieboszczyka Łojca, kolorowa zawartość układu pokarmowego Millera, wylądowała pod nogami Gotte. Tak go wygięło, tak natychmiastowo naciągnęło, że nie miał nawet możliwości by inaczej zareagować.

Nawet nie otarł twarzy, gdy podniósł wzrok. Zły pomysł! Cała sytuacja się powtórzyła. Kolejny raz już się nie odważył. Padł na kolana i pędem, na czworaka ruszył na świeże powietrze. Minął drzwi piwnicy, jakby uciekając przed czymś. Wdrapał się po schodach, potykając się nie raz. Opuścił budynek. Dopiero gdy wypadł przez główne drzwi rzeźni, chwycił solidny haust powietrza i oparł się o ścianę.

Wciąż miał ten obraz przed oczyma, to zmasakrowane ciało. Nie mógł go wyrzucić! Widział go chyba tak dokładnie, jak ci którzy pozostali na dole. Czuł jakby mógł martwego dotknąć. Wszystko takie wyraźne! Te miejsca, gdzie jeszcze niedawno były oczy… Kikut, gdzie jeszcze niedawno była dłoń. Rozpruta pierś, ukazująca co wewnątrz ciała. Wszystko to było przed nim. I nie chciało odejść.

~Piwa…~ pomyślał. ~ Na, chędożone króliki, samogonu ~ - nowa myśl wyparła starą. Na ten moment nie czuł się na siłach, by wrócić do pozostałych. Na ten moment miał dość tego wszystkiego, czemu on ma takie rzeczy oglądać… Nie podobało mu się to wszystko. Pomysł, by opuścić wieś wydawał się teraz najrozsądniejszy.
 
AJT jest offline  
Stary 31-10-2012, 02:57   #27
Northman
 
Campo Viejo's Avatar
 
Reputacja: 1 Campo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputacjęCampo Viejo ma wspaniałą reputację





- Łot, psia jucha je... – ojciec Josta zmiął cicho pod nosem i urwał w pół słowa jakby ugryzł się w język.

Spokorniałym wzrokiem zerknął to na ciało nieboszczyka, to na wyryty w kamiennej tablicy nad progiem symbol kruka. Józef pokręcił głową wpatrując się na swoje świąteczne, obrzygane przez Gotte kamasze.

Młody Miller zaś w trymiga na czworaka zasuwał do wyjścia, kiedy rzeźnik przytomnie spojrzał po niewyraźnych minach co poniektórych. Nogą wysunął stojący pod stołem drewniany kubeł i pchnał go w stronę tracącej kolory Wiejskiej Straży.

- Jakbyco żołądki opróżniać do tego. – dodał szybko ze zrozumieniem i obawą, że i reszcie kiszki podskoczą do gardeł.

Wszak ktoś wymiociny po torsjach Gotte posprzątać będzie musiał, a że w Przechowalni Morra ciało ojca Fryderyka leżało, to zapewne nikogo ponad tych co już widzieć okaleczone członki musieli, wpuszczać do loszku się nie będzie. Tak więc jasnym było, że ta wątpliwa przyjemność spadnie na gospodarzy, czyli Josta lub Józefa.

- Taaaa... – odezwał się Herr Schlachter na przebrzmiałe już słowa syna odwróciwszy się twarzą do stołu, z wykrzywioną w odrazie, kiedy patrzył na okaleczone truchło ojca Gottlieba. – Musioł pewnikiem nasamprzód oberwać czym twardym po łbie. – przełknął ślinę. – Czacha nie wytrzymała i wyzionął ducha nieborak od razu inoczej gębę grymaśną by mioł od bólu na żywca zadanego. - pokiwał głową. - Chybo, że wyrżnął się sam łepetyną o jaki kant jak padoł, mizerny on był wczoraj z wieczora i narzekoł od rana, że sypiać nie może... A resztę to jaka bestia nieczysta zrobiła z lasu, he? Może popili na czuwaniu, się pospali i przegapili co na murach i wstyd było przyznać się przy Wójcie, he? – spojrzał spode łba niby niechcący na Bauera i zaraz potem badawczo na synowca, ale w jego głosie nie było słychać złośliwości, jedynie zły humor.

Tymczasem Gotte łapczywie łykał świeże powietrze. W chałupie rzeźnika poruszały się firany w kuchni, ale nikogo młody szewc nie dojrzał. Reszta drewnianych okiennic była szczelnie zamknięta. Wieś stała cicho i nikogo w zasięgu wzroku nie widział. Nawet pies Josta nie wychodził z budy. W gębie Gotte niesmacznie od gorzkich resztek jedzenia się robiło. Piwem musiał się Miller niestety obejść na tę chwilę, ale nie dalej jak rzut kartoflem wszak płynęła wiejska rzeczka. A i przecie, znacznie bliżej, w zagrodzie z wieprzami Schlachterów stało w słońcu pełne wody koryto.





 
__________________
"Lust for Life" Iggy Pop
'S'all good, man Jimmy McGill
Campo Viejo jest offline  
Stary 31-10-2012, 07:51   #28
AJT
 
AJT's Avatar
 
Reputacja: 1 AJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputacjęAJT ma wspaniałą reputację
~Ej ja, samogon se wyjdzie zaraz, tą samiuteńką drogą co se wszedł~ bił się wciąż z myślami Gotte. Tfu… splunął kolejny raz rzygowinami, po czym wreszcie zaczął dochodzić do niego dźwięk płynącej rzeczki. To było to, czego potrzebował teraz. W Millerowej gębie natychmiastowo poza tym, że było niesmacznie, zrobiło się i sucho. Podniósł się po prędce z tyłka i ruszył w te pędy do rzeczki. Gdy tylko tam dotrze zanurzy w niej całą swoją łepetynę. Później przejdzie jej brzegiem do pobliskich murów i tam znowu spocznie oparty o nie. Jak zaczną wychodzić z rzeźni, powstanie. Będzie się tłumaczył, że poszedł oczywiście na zwiad.
 
AJT jest offline  
Stary 31-10-2012, 10:07   #29
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Dobrze, że nie ja, pomyślał Jost, gdy Jotte w efektowny sposób pokazał wszystkim, co zjadł ostatnio.
Z trudem powstrzymał się, by nie iść w ślady młodego Millera. Przykład, czasami, człek bierze wbrew własnej woli. Tym razem udało się.

Śmierdząca kałuża na podłodze na moment oderwała myśli Josta od leżącego na stole ciała, ale nie na długo.

- Ojciec, co wy... - zaprotestował, widząc skierowany w swoją stronę wzrok ojca. - Całą noc my z Erykiem nie spali. Chodzili my i rozmawiali. Gdyby który zasnął, to by go drugi wnet w zadek kopnął z przyjemnością wielką.

Co tego uderzenia w łeb, to ojciec miał rację. Nikt by spokojnie nie leżał, gdyby go na żywca cięli. A nawet gdyby krzyczeć nie mógł, bo mu gębę zatkali, to twarz by mu się z bólu wykrzywiła.

- Ojciec Gottlieb zawsze w święto słabował, tak ich nie lubił - mówił dalej. - Wszak zakazać ich chciał i nigdy w zabawach udziału nie brał. Humor zawsze mu psuły, ale czy sypiać nie mógł wcześniej? Nie pomnę. To może Angela wiedzieć cosik będzie o owej bezsenności, co ojca Gottlieba dręczyła.
- A ojciec z pewnością tak słaby nie był, żeby się przewracać. Miastowy był, ale nie słabota jaka. Chyba że by poślizgnął się na czym, ale Angela nie zostawiłaby nic na podłodze w świątyni. Dbała o nią jak matka o swoje świąteczne talerze.
- Gdyby upadł i czaszkę sobie rozwalił o kant, to ślad by tam musiał zostać, na tym kancie, ot co. A to byśta zauważyli. Ani chybi w łeb dostał. Chyba że...
Zamilkł na chwilę, bo inna myśl mu do głowy przyszła.
- Chyba że mu kto dekoktu jakowego zadał - dokończył. - Otruł ojca Franciszka, albo przytomności zbawił. Tyle tylko, że ojciec nic jeść ni pić nie chciał, gdyśmy świętowali.

Zrobić taką miksturę mogła choćby Stara Maryna. Albo i on sam. Ale od kogo by ojciec Franciszek jadło czy napitek przyjął. Nie od Martyny wszak.
 
Kerm jest offline  
Stary 31-10-2012, 19:45   #30
 
kymil's Avatar
 
Reputacja: 1 kymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputacjękymil ma wspaniałą reputację
Woytek przełykał gorzką ślinę strachu, gdy całun powolutku odsłaniał, to co winno być zasłonięte na wieki.

- Ktto mógł tto uczynnić?
- wyjąkał młody Bauer zerkając na brata. Nie otrzymał odpowiedzi.

Na pierwszy rzut oka widać było, że ciało sługi Sigmara zostało straszliwie zmasakrowane. Twarz, czaszka, wnętrzności były splugawione rękami nieznanego mordercy.

Czas niepokojąco zwolnił, krew zaszumiała w uszach Woytka, chłopak zachwiał się tak, że musiał przytrzymać się ściany..

***

Oczami wyobraźni Węgorz widział jak trzewia kapłana wylewają się na podłogę. Czarna jucha skapuje na glinianą polepę tworząc kałużę. Oczy nieżyjącego człowieka otworzyły się i spojrzały wprost na chłopaka. Usta poruszyły się, jakby świątobliwy ojciec chciał mu coś przekazać.

- On jest wśród Was... - dosłyszał chłopak wyraźny szept zmarłego.


***


Wtedy czar złego prysł.

Na mroczną wizję, której mimowolnie doznał, zadrżał jak od gorączki. Miraż na szczęście zniknął tak prędko jak się pojawił. Ale został w pamięci.

Chłopak przez chwilę stał w bezruchu. Nienaturalnie blady, nie odzywał się, tylko oddychał spokojnie, gdy przyjaciele rzygali lub dopytywali się o szczegóły.

Wtem Woytek poczuł nagłą chęć obejrzenia zwłok. Coś, jakaś nienaturalna siła, go do nich przyciągała. Postąpił krok i... nie zważając na obrzydzenie dotknął czaszki kapłana i wsunął do środka dłoń. Widział, że mózg kapłana został wyjęty, ale chciał zajrzeć do środka. Prędko wyciągnął dłoń z powrotem, ale było już za późno. Cała ręka była umazana krwią zmarłego.

Chłopak powoli poruszał palcami z fascynacją obserwując jak wiją się pod wpływem jego woli jak czerwone robale.

"Co się ze mną dzieje?"

Wtem odzyskał rozum. Stał przy stole, na którym spoczywał kapłan, cały ubabrany w jego krwi. Wziął głęboki oddech i wyszedł umyć dłoń.
 
kymil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172