Brenton dosiadł się do niziołka mając przed sobą miskę z ciepłym posiłkiem i kufel piwa.
- Widzę, że szczęscie ci nie sprzyjało. Wygląda jak jakiś pożar, szczerze współczuję sam też mam ostatnio pod górkę. Jeśli można wiedzieć co się stało?- zapytał niziołka.
- Wyobraź sobie - zaczął niziołek bez ogródek, zaczynając wymachiwać rękoma - że przypłynąłem dwa dni temu do tego przeklętego miasta. Wiesz, jestem marynarzem. I piłem dobre piwo i grog od dwóch dni, gdy nagle, jak byłem nieco na rauszu, przybyły te północne świnie, podpaliły moją tawerę, a raczej taką, w której spałem i piłem, i co? I jak mi się nie zajął rum na czarną godzinę! Weź… - Gwałtowne tempo wypowiedzi spadło przy ostatnim słowie i niziołek znów zapadł się w sobie i zapatrzył w kufel. - Glimbrin jestem - przywitał się i wyciągnął małą, tłustą łapkę.
-Brenton Grisk- uścisnął mu dłoń giermek. - Norsmeni to zmora miejsc nadmorskich okolic. Choć mnie ostatnio prawie zeżarli zwierzoludzie. Wraz z towarzyszami -wskazał swoich kompanów -właśnie przybyliśmy do miasta. Na szczęście przed miastem zabiliśmy kilku północniaków, ratując strażników którzy nas tu przyprowadzili. Broń się jakoś zdobyło, dach nad głową na parę dni i strawę. Bitni jesteśmy to może w mieście uda się coś znaleść. Nie słyszałeś może o czymś godnym uwagi? W miastach ofert dużo, sensownych znacznie mniej.
Niziołek nie wyglądał na specjalnie chętnego do rozmawiania o czymkolwiek innym niż nieszczęście, które dotknęło jego, ewentualnie rozmówcy jak wiadomo cudze nieszczęście osładza własne. Jednak w końcu odezwał się:
- Słyszałem od załogi, że niedaleko na wschód stąd, na wybrzeżu rozbił się statek północnych skurwieli. Osiedliła się tam jakaś badna orków, więc nikt tam się nie wybiera raczej. A podobno można coś zrabować. Mnie to jednak chuj obchodzi, kończę z pływaniem i piciem i może się handlem zajmę. Skąd przyszliście? Z południa, z zachodu? - zapytał, a w jego oczach pojawił się błysk zaintrygowania.
- Z południa. Syf, zwierzoludzie i kilka wiosek. Nic specjalnego tam nie znajdziesz. - wymamrotał Brenton.
- A te wioski to dobrze zaopatrzone? Bo może potrzebują tam narzędzi, luksusowego pożywienia, może alkoholu? Takim zawsze czegoś brakuje, szczególnie po wojnie. Tylko trzeba wiedzieć czego, żeby dobrze zaopatrzyć karawanę, nająć ochroniarzy i się potem nie przejechać. Trzeba by było zarobić. A potem wracam do Krainy Zgromadzenia, znajduję tłustą niziołeczkę i piję cydr. Tak, to jest mój plan. Nie chcesz ochraniać karawany? Ruszam za… cztery dni.
- Brakowało w jednej z wiosek kowala, nie znam się jednak na doborze towarów do takiej wyprawy. Na jak długo byś potrzebował ochrony? I ile jesteś nam w stanie zapłacić? Porozmawiam z kompanami.
- Kowala brakowało… - zastanowił się głośno Glimbrin. - Dobrze! Wyśmienicie! Ile będę wam w stanie zapłacić, powiem ci jutro, jeżeli wciąż tu będziecie. Muszę przeliczyć ile zarobię na tej wyprawie i co będę mógł zabrać z tych wiosek.
-Zostaw wiadomość u karczmarki. Będziemy pewnie kręcić się po mieście każdy ma jakieś sprawy do załatwienia.
Brenton chwilę później zjadł posiłek wznosząc kilka toastów z niziołkiem za ogólną pomyślność w życiu. Wyczyszczony z ostatnich resztek talerz zaniósł do karczmarki ją również pytając o sytuację w mieście i możliwości zarobku w okolicy. Ruda karczmarka powiedziała mu, że w Saltkalten najbardziej potrzebni są obecnie sprzątacze i budowniczy. Słyszała, że Książę Elektor najmuje także strażników, jednak nie wie, czy ktoś zupełnie nie znany w mieście, będzie mógł sę nająć. Po atakach zawsze jest popyt na ochroniarzy, tragarzy i drobnych rzemieślników. No i zawsze można się wybrać do biura na rynku, gdzie można o pracę popytać.
Grisk podziękował jej, po czym podzielił się zdobytymi informacjami z towarzyszami.