|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
06-11-2021, 13:13 | #101 |
Reputacja: 1 | ㅤ ㅤTym razem naprawdę im się poszczęściło, za taki wikt i insze fanty warto było ukatrupić paru skurwysynów. Tym razem przynajmniej coś prócz dodatkowych ran z tego wynieśli, coś co z pewnością znacząco zwiększy ich szanse na przeżycie, a jak widać czerwona fala nie zamierzała ani na moment zadowolić się jeno Wusterburgiem, czego wymownym dowodem była masa plakatów w jukach piewców rewolucji. ㅤ ㅤPrzyznając rację Semenowi, z czymś takim lepiej by ich nie złapano, nawet jeśli mogłyby posłużyć za całkiem dobrą rozpałkę. Posiliwszy się więc z już nader dobrym humorem, jak i kiesą wypełnioną mięsiwem do żucia w drodze ponownie ruszyła wraz z resztą kompanii ku celowi podróży, starając pomimo ran wyglądać zgodnie z zamysłem medyka groźniej niźli prezentowała się zazwyczaj, czyli kurewsko. I tak jak czyniła to wcześniej, czujnie baczyła na okolicę, bowiem nie łudziła się by los nagle zdecydował się całkowicie odmienić. |
06-11-2021, 18:23 | #103 |
Reputacja: 1 | Tupik wyjątkowo długo wsłuchiwał się w tocząca się rozmowę, długo nie dodając nic od siebie - co było całkiem do niego niepodobne. Nie chodziło nawet całkiem o to że wciąż dochodził jeszcze do siebie , bardziej zaś o wagę nowych informacji – zwłaszcza pisma od Księżnej Elektorki. W głowie tłoczyły mu się różne scenariusze niczym horda szczurów oblegająca trupa. Gdy w końcu przemówił głos miał już nieco zmęczony - Theo ma racje, papiery zachować trzeba. Wszystkie. Nie wiadomo na kogo trafimy – jeśli na zbrojnych okażemy się papierami od księżnej co przy moim szlachectwie i przy obecności mości Ingwara wraz z jego panem nie będzie aż tak nieprawdopodobne. Dla pospolitych zaś obwiesiów, zwykłych rewolucjonistów lepszą przepustką będą wiezione przez nas plakaty niż pismo od księżnej – wszak w ich głowach taka księżna to pierwsza na spalenie… Tupik doskonale zdawał sobie sprawę że dla rewolucyjnej tłuszczy oznaka szlachectwa czy też pracy dla księżnej była by powodem do ataku niż odstąpienia. - Pozostaje pytanie czy dokument jest prawdziwy czy też podrobiony oraz czy jego nie żyjący już posiadacz był osobą na służbie księżnej czy też komuś ten papier odebrano… może w podobnych okolicznościach w jakich my go posiedliśmy. Jeżeli w jakiś sposób to księżna stoi za całą tą rewolucją ... pytanie zawisło w powietrzu tworząc niezbyt przyjemna atmosferę. Gdyby była to prawda to bagno w którym się znajdowali byłoby znacznie szersze niż dotychczas mogli przypuszczać. Mieli potencjalnych wrogów w rewolucjonistach a teraz być może u możnych tego świata – do których księżna z pewnością należała. Nie można było wykluczyć że posługiwała się rewolucją do tego by kogoś obalić, coś przejąć, swoje ugrać. Koszt w ludziach dla takich jak ona nie liczył się zupełnie. Niewiedza czy popierała rewolucje czy też próbowała ją przeszpiegować jedynie potęgowała ból głowy halflinga i przypominała mu szlacheckie sprawunki w Bretonii. Tam też wiele rzeczy okazywało się być zupełnie innymi niż z początku wyglądały. - Na razie jednak nic z ta wiedzą i domniemaniami i tak zrobić nie możemy. – Tupik złapał się za polik , ułamane zęby wbijały się nieco ostrymi krawędziami , musiałoby minąć jeszcze trochę czasu nim się do tego przyzwyczai. - Zbierajmy się i jedźmy z odwagą i werwą – tak jak sugerował Theo. Nie damy rady się schować z wozem i całym tym zaprzęgiem , możemy jedynie próbować udawać silniejszych niż jesteśmy. |
06-11-2021, 18:46 | #104 |
Reputacja: 1 |
|
06-11-2021, 19:08 | #105 | |
Reputacja: 1 | Cytat:
- Jeżeli nieodpowiednie osoby nas z tym znajdą...czyli w zasadzie kto? Przypuśćmy że wojskowi. Wówczas mamy papiery od księżnej. Ja sam jestem szlachcicem wieziemy to do przedstawicieli miasta, straży, żeby pokazać z czym przyjdzie im się niebawem mierzyć... - Tupik nie miał wątpliwości że siła dokumentu księżnej była zbyt wielka by zbrojni mogli ją zignorować. Nikt nie naraziłby się księżnej nie z powodu garści plakatów i podejrzeń o rewolucyjne zamiary. - Jeśli zaś dopadnie nas banda rewolucjonistów, może większa od tej poprzedniej to jak ich przekonamy do siebie? Gadką nie popartą żadnym dowodem? W ich oczach bez plakatów będziemy tylko zdrajcami uciekającymi od obowiązków... - Tupik westchnął ciężko łapiąc się za brzuch. Tracił siły i chęci na argumentacje kiedy w bebechach wibrowała mu rana po włóczni. - Zrobicie jak zechcecie , osobiście uważam że papiery od księżnej i rewolucyjne plakaty to przepustka wobec każdej ze stron konfliktu. Jeszcze nie tak dawno czegoś takiego właśnie szukaliśmy by nie mieszać się w walkę po żadnej ze stron bo dla obu stron jesteśmy tylko mięsem armatnim. Niczym więcej. - zakończył ciężko dysząc pozostawiając dalsze kłutnie lub zgody w rekach pozostałych. Sam nie miał już nic do dodania i nie zamierzał dalej bronić papierów. | |
06-11-2021, 19:36 | #106 |
Reputacja: 1 |
_______________________________ |
06-11-2021, 20:16 | #107 |
Reputacja: 1 |
|
06-11-2021, 20:26 | #108 |
Reputacja: 1 | - Tak po prawdzie rany to ja odniosłem, już walcząc chyba po każdej stronie - mruknął Semen, niezadowolony, że nijak nie może podkręcić wąsa. Postanowił, ze na osobności spyta medyka o jaki dekokt na porost wąsów. Może na coś się przyda jego czarnoksięskich ksiąg czytanie. - A w moim wieku, to już niczego nie wstyd, panienko - odparł kozak. - W moim wieku i trybie życia to już to ja już nie wielu rzeczy się muszę wstydzić czy obawiać. |
07-11-2021, 20:16 | #109 |
Reputacja: 1 | Śnieg skrzypiał pod podkowami wierzchowców i płozami sań, konie szły równo buchając z nozdrzy obłokami pary, choć ciepłe słońce powoli topiło nagromadzoną przez zimę śnieżną czapę. Od czasu do czasu wielkie pierzyny śnieżne spadały z głuchym dudnieniem uwalniając zielone świerkowe gałęzie, które radośnie wyciągały zielone palce do promieni słonecznych. wiosna, jeszcze niemrawo, ale już sygnalizowała swe nadejście. Rozmawiali. zastanawiając się głośno, co też uczynić ze zdobytymi plakatami rewolucyjnymi. Jak wykorzystać zdobyty dokument. Kogo to znów napotkać mogą na trakcie i przed kim jaką rolę zagrać. Lord Eryck dychał a jego policzki jakby się zarumieniły lekko, co Theo przyjął z zadowoleniem. Ingwar również. Mrukliwy sługa zdawał się dotychczas skupiać wyłącznie na tym, by jak najdalej odjechać z cudem ocalałym panem od Wusterburga. Teraz jednak, nieoczekiwanie włączył się w dyskusje. W najmniej spodziewany sposób. -Uciekliście z miasta. - nie pytał. Stwierdzał. Tupik zamarł w pół argumentu. Wcześniej jakoś nie było okazji wytłumaczyć się przed sługą lorda z przyczyn ucieczki, on również nie pytał. Jednak teraz dość otwarcie już przy nim gadali. Chyba byli zbyt wylewni. - Nie dbam o to. Nie moja sprawa. Najważniejsze, że pomogliście mi przy Lordzie. Nigdy wam tego nie zapomnę. Wychowałem go niemal… - dodał wzruszony ocierając oczy, jakby chciał pozbyć się jakiegoś prószka. Tupik dałby sobie rękę odciąć, że widział łzę kreślącą swą ścieżkę po pomarszczonym policzku starego. -No. - skomentował krótko Tupik. Nie wiedział w sumie co powiedzieć. Wszystko już przecież wygadali w żywiołowej dyskusji o rewolucyjnym dziele i zdobytych dokumentach. Pozostali kompani nie słysząc widać Ingwara, wciąż dyskutowali o dokumencie księżnej elektorki. -W Teoffen znajdziecie schronienie i opiekę. Tam nic wam już grozić nie będzie. Będziecie bezpieczni. - „Bezpieczni”. Tupik mełł to słowo w ustach i myślach zastanawiając się co też ono znaczyć może. Tak dawno już nie czuł się bezpiecznie, że niemal zapomniał jak to było. - Będziecie gościem Lorda Eryka i jego salwatorami. Gdy Lord dojdzie do siebie nagrodzi was po królewsku. To usłyszeli już wszyscy. Każdy w myślach zastanowił się co też Ingwar mógł mieć na myśli, ale podobały im się ich myśli. Choć każdy miał własne obawy. Bo życie nauczyło ich, że zmiany zachodzą w nim szybko i rzadko kiedy na lepsze. Tylko raz minęli grupkę kmiotków, ale ci widząc ich orszak, widząc oręż którym obwiesili się aż nadto, zeszli im z drogi stając w głębokim, kopnym śniegu na poboczu. Zdjęli nawet z szacunkiem futrzane czapy i kłaniając się w pas życzyli im szerokiej drogi i łaskawej opieki Sigmara. Ingwar ściągnął przy nich konie i zatrzymał sanie. -Czyi jesteście ludzie? - spytał najbliższego kmiecia. Ten skłonił się nisko zamiatając czapą śnieg. -Nu, panie, my swoi. Z Podgajów. - machnął ręką za siebie w kierunku ku któremu przyszło im jechać. -Droga przejezdna? Bezpieczna? - Ingwar spytał znowu. Kmiotki mięłły w dłoniach swe czapy z otwartymi ustami podziwiając zbrojny oddział. -Ano. Śniegu nawaliło tej zimy, ale tabory co to od Rötenbach pod Wusterburg jechały, rozjechały wszystko. Przejezdna. My ze wsi przyszli mieć baczenie na drogę, bo to na wojnie wiadomo różnie być może. Ja kiedyś służyłem, wiem jak bywa. - odparł kmiot wylewniej, wyraźnie starając się popisać przed kumami. - A jak z oblężeniem Panie? Miasto już zdobyte? Będzie jarmark na wiosnę? -Wojsko przegrupowuje się. Miejcie dobrzy ludzie dalej baczenie na trakt, bo w czasie wojny różne hultajstwo się może przywlec. Strzeżcie swych chałup! - Ingwar zaciął konie rzucając kmiotkom kilka szylingów pod nogi. Sanie ruszyły a za nimi pozostali odprowadzani pełnym podziwu spojrzeniem kmieci, którzy dopiero po chwili rzucili się na śnieg zbierać monety. -Mówiłem, że tu opodal wieś jest. Podgaje. Przy Kaczym Strumieniu. No wieś, to za dużo powiedziane. Chat kilka, ale jak widać chłopi czujni są. Tam może odpoczniemy. Ale to wciąż za blisko na nocowanie. One Wiedźmie Wzgórza lepiej się nadadzą. Tylko byle byśmy zdążyli przed zmrokiem, bo po nocy tej jaskini możemy nie znaleźć. - Ingwar wyraźnie się ożywił. to, że na trakcie spotkali kmiotków, którzy nie wspominali o niczym co mogło by im zagrozić, o żadnych zbiegach ani tym bardziej zbrojnych kupach, podniosło go na duchu. Nie tylko jego zresztą. Wszyscy odetchnęli. Było popołudnie. Do osady dojechali po godzinie niespełna. Podgaje były takie, jak mówił Ingwar. Kilka dymów snuło się leniwie z kominów obsypanych grubym śniegiem chat. Nikt tego śniegu nie zrzucał, bo zapewniał dodatkowe ciepło w chłopskich domach. Domy rozłożone były na obu brzegach strumienia, który parowem wcinał się w ziemię, choć teraz poznać to można było jedynie po równym ośnieżonym wądole wypełzającym z jednej strony lasu i niknącym w drugiej. Przez parów przerzucono drewniany mostek którym dalej biegł trakt prowadzący na Rötenbach. Tyle, że spokój małego sioła zakłócały gromkie, tubalne śmiechy, przyśpiewki śpiewane basem w akompaniamencie dwóch fujarek. Oczom jadących zaś ukazała się skupiona wokół trzech ognisk grupa niskich, krępych wojowników, którzy najwyraźniej rozłożyli się tu obozem. Krasnoludy. Nie było cienia wątpliwości. Musiało ich być z dwie dziesiątki, może kilku więcej. Siedzieli społem przy ogniskach na których piekły się dwie sarny. Lub inna dziczyzna. Gromkie śmiechy i śpiewy świadczyły o tym, że krępi mieszkańcy gór mają nieźle już w czubie. Nie wyglądali zresztą na jakiś zwarty oddział, ubrani byli w różniące się kolczugi, łuskowe pancerze a nawet zwykłe skórznie. I choć nie byli przy oręży, walał się on wszędzie wokół. Na mostku zaś wartowało trzech krasnoludów. Tym razem uzbrojonych, choć broń trzymali za pasem a nie w garści. Tylko kusza jednego leżała naciągnięta na balustradzie mostku. -Mamy szczęście! To nie jest żadna banda! - zawołał Ingwar zacinając konie, zachęcając je do ostatniego już wysiłku. Same zresztą przyspieszyły kroku czując bliskie domostwa i spodziewając się wytchnienia i spyży. Krasnoludy z całą pewnością nie były bandą. Świadczyło o tym uzbrojenie, wystawienie czat a nade wszystko sam fakt, że były to krasnoludy. Honorowi mieszkańcy gór nie tworzyli band. Przynajmniej o takich się nie słyszało. Mimo to każdy z nich poprawił broń, sprawdził czy aby jest pod ręką i w gotowości. Mostek rósł w oczach. -Stać! Kto jedzie? - krzyknął jeden z wartowników wysuwając się do przodu przed swoich dwóch towarzyszy. Drugi ujął kuszę i choć nie wycelował wprost w orszak prowadzony przez sanie, to z całą pewnością nie gdzieś w drugą stronę. Trzeci krasnolud nie ruszył się wiele, nadal stał oparty o poręcz mostku. Tylko prawicę wsparł na solidnym toporze zatkniętym za gruby pas. Przy ogniskach zauważono już przybycie orszaku, bo kilku synów gór podniosło się sięgając po swój oręż. Ale nie było wielkiego zamieszania. -W służbie Lorda Erycka z Teoffen, wieziemy naszego pana, który ranion był w bitwie pod Wusterburgiem! - odkrzyknął wstrzymując konie Ingwar. Zaprzęg stanął na mostku, tuż przy wartownikach. -Powiadacie że w służbie lorda jesteście? I on sam tu leży? - krasnolud pytał podejrzliwie powoli idąc wzdłuż zaprzęgu. Ten drugi, oparty o mostek, pogłaskał zdrożone wierzchowce po chrapach. Kusznik bacznie obserwował cały orszak nie poświęcając jednak nikomu konkretnemu większej uwagi. Krasnolud wspiął się na płozę i zajrzał do sań upewniając się, że mówią prawdę. - No, jest jak prawicie. Leży. - odparł zadowolony z tego co zobaczył, po czym wrócił do kozła i wsuwając kciuki za pas spojrzał w górę, na Ingwara mierząc go twardym, nieustępliwym wzrokiem. -Jedziemy do Teoffen. - powiedział Ingwar, któremu coś w krasnoludach przestało się podobać. Już nie wyglądał na uszczęśliwionego. -Lord to se już nigdzie nie pojedzie. Zwalcie go tam, do rowu, taki żalnik dla jego, tfu!, lordowskiej w dupę kopanej życi starczyć musi. Rekwirujemy wasze sanie. A wy broń złóżcie i do naszego wodza to może skórę ocalicie bo ze służbą my nie wojujemy. Krasnolud powiedziawszy to czekał. Na to co powiedzą. Czekał on, czekał jego towarzysz, czekał i kusznik. Tylko jakby mierzyć przestał do nikąd. *** 5k100 .
__________________ Bielon "Bielon" Bielon |
08-11-2021, 11:24 | #110 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Aro : 08-11-2021 o 12:48. Powód: Literówki, itp. |