Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-04-2019, 17:55   #241
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

- Rozumiem to doskonale - odparła z uśmiechem Eleonora i zamilkła. Do pomieszczenia wszedł sługa i po podaniu kart z zamówieniami czekał na ich wybór. Jarvis zamówił pieczone bobrze ogony w kwaśnym sosie, a Chaaya rybę w jagodowym sosie.
Gdy potem wybrali trunki, ów sługa wyszedł, a arystokratka ponownie podjęła wątek.
- Rozumiem to doskonale, ale tak się akurat składa, że ja zostałam zatrudniona do tego zadania. Także po to, by pokazać, że La Rasquelle nie ugnie się do zasad innych ludów tak łatwo.
- Przez który ród? - wtrącił dotąd milczący czarownik.
- Przez wszystkie. W obliczu obecnej sytuacji, potrzebna jest osoba, która rozumie delikatną równowagę miasta i może być akceptowana przez wszystkie “rody” - wyjaśniła Pienazzane i westchnęła. - Więc mnie spotkał ten zaszczyt.
Po czym zwróciła się do tawaif mówiąc. - Masz całkowitą rację. Potrzeba studiów i wiedzy. Ale tej mam tyle ile zdobyły uszy mi użyczone i tyle ile jest w tych kilku tomach które posiadam. Wystarczy by poradzić sobie z wezyrem Amidem z Zerrikanu. Ale już z dholstańskimi wysłannikami, którzy mają przybyć po nim, już nie. Dlatego pomyślałam o tobie.
- Z całym szacunkiem, ale byle koza dogadałaby się z Amidem, a nawet samym królem tego gównianego państwa - odparła Kamala nadal grzecznym i nawykłym do dyplomacji tonem głosu, acz nieco… znudzonym.

“Zuch córcia” pochwaliła ją Laboni.

- Następnym razem, zważałabym na swoje słowa, to… że moja skóra jest ciemniejsza od twojej nie sprawia, że możesz wrzucić mnie do jednego worka z tysiącami innych i mieć nadzieje, że wyczaruje ci słonia z karafki… bo podobno czarni potrafią, więc czemu by nie ja. - Bardka odrzuciła rękę kochanka, po czym oparła się wygodniej w krześle. Jeśli rada wampirów wysłała taką rudą cipę na rozmowy na najwyższych szczeblach… to czas uciekać z tego miasta, bo długo nie postoi.
- Zgadzam się z tobą. Amid nie jest przeciwnikiem w takich negocjacjach wartym jakiejkolwiek uwagi - odparła ironicznie Eleonora, obserwując wybuch gniewu Dholianki z pewnym… ni to rozbawieniem, ni to zadowoleniem. Upiła nieco wina dodając. - I nie wiem skąd to posądzenie, że poniżam zrównując cię z Zerrikanami. Po prostu… domyślam się, że ty masz większą wiedzę na temat tych ziem ode mnie. Nawet z informacjami jakie uzyskuję od szpiegów i literaturą jaką posiadam. Nawet mając to wszystkim popełniam błędy… jak ten teraz.
- Odpowiedz mi na jedno proste pytanie. - Sundari nie zdradzała sobą emocji tak jak to robiła jej oponentka. Jej mimika była neutralna, tak samo jak i głos. - Domyśliłaś się… na jakiej podstawie?
Cóż… podstawa była tylko jedna. Kolor skóry, sama Eleonora zresztą o tym mówiła we wcześniejszych swoich słowach.
- Popytałam na ślubie i tam zebrałam informacje. Skąpe co prawda, ale intrygujące. No i pracowaliście dla mnie. Więc mam dobre zdanie na temat waszej solidności - odparła w odpowiedzi dama.
- Daruj sobie, bo wpadłaś w piach po same uszy. I to nawet nie przy tym stole, ale już na ślubie. Chełpisz się informacjami, tymczasem zachowujesz się jak ślepiec w księgarni, więc albo ty jesteś głupia i nie potrafisz nic z nimi zrobić, albo twoi słudzy lub księgi - kłamią. Tak czy siak, możesz wepchnąć w gardło swoje zdanie mieszkańcom tego miasta. Wystarczy, że wspomnisz o wampirach i już robią w gacie. Sęk w tym… że ja tego nie zrobię i nie zrobi tego nikt z pustyni. Żeby coś uzyskać potrzeba czegoś więcej… już ci mówiłam. Silnego ciała i silnych słów…. a im dłużej z tobą rozmawiam tym bardziej się utwierdzam w fakcie, że ani ty… ani twoi przełożeni tego nie posiadacie. - Tawaif spojrzała na czarownika, zastanawiając się czy podoba mu się w tym wydaniu i czy gdyby spotkali się w innych okolicznościach, wtedy gdy jeszcze pracowała… to czy zakochałby się w niej jak teraz? Cała rozmowa przy stole mało ją interesowała, a przynajmniej takie sprawiała wrażenie, choć słowa jakich używała we wspólnej mowie wydawały się nieco szorstkie.

Jarvis spoglądał częściej na gospodynię niż na partnerkę.
~ Toś jej dogryzła Kamalo. Ciekawe czy ma na tyle zimnej krwi, by się nie wściec. Czy stchórzy. Czy też wybuchnie ślepym gniewem. W razie czego proponuję dać drapaka. Za dużo ma tu potencjalnych sojuszników. ~ Rozważał ich sytuację taktyczną, kiedy dłoń znów wylądowała na jej biodrze. Jakby chciał tym dotykiem dodać jej otuchy.
- Amid też użył tego zwrotu… O wpychaniu w gardło. I tak samo nie zrobił nim na mnie wrażenia - odparła Eleonora, skupiając się na moment na swoim posiłku. - Masz rację. Metody La Rasquelle są diametralnie różne od waszych sposobów negocjacji, co czyni dogadywanie się całkiem kłopotliwym. Ale teraz wolę nie zajmować się rozważaniem na temat dyplomacji. Pytania mam dwa. Byłabyś w stanie mi pomóc czy nie? I jeśli byłabyś to o jakiej sumie lub “walucie” mówimy?
Sundari uśmiechnęła do ukochanego.
~ A więc moje słowa jednak zrobiły na niej wrażenie, bo ja nawet się do nich nie przykładałam, a fakt, że tak dzielnie próbuje walczyć o pomoc, oznacza, że tamci mają coś, co miasto bardzo chce dostać. Cóż… Nie zamierzam im ułatwiać sprawy. ~ Kobieta kończąc swoją myśl, popatrzyła z powrotem na arystokratkę.
- Przeceniasz swoje wyobrażenia w moich oczach, a moja odpowiedź brzmi… nie stać cię. - Tancerka znowu strzepnęła męską rękę ze swojego uda. Nie potrzebowała wsparcia w oddychaniu, a tym dla niej było bycie tawaif.
- Zapewniam, że tak. Zwłaszcza, że wiem o waszym zainteresowaniu Vantu. - Uśmiechnęła się Pienazzane i… wstała. - Niemniej jeśli liczysz moja droga, że będę cię błagać o pomoc to… masz rację… na to mnie nie stać.
Dopiła wino i uprzejmie dodała. - Kolacja zgodnie z zapowiedzią jest na mój koszt. Życzę smacznego. Nie zmartwi was chyba fakt, że was już opuszczę? Jestem bardzo zapracowaną kobietą i nie mam czasu na stracone sprawy. Chyba to rozumiecie, prawda?
~ Nie ma czasu… oczywiście, ale na gadanie po próżnicy to i owszem. Jeśli tak wygląda jej zapracowanie to bogowie… chce żyć tak jak ona ~ sarknęła bardka do przywoływacza, zbierając się od stołu. ~ Nie próbuj nawet jeść… nie będziemy tej flądrze nic dłużni.
~ Kwiecista wymowa i sztuka retoryki jest wielce ceniona wśród wampirów i kupieckiej arystokracji. Wpływ elfich traktatów pisanych na ten temat ~ wyjaśnił Jarvis.
~ Nie mój drogi… to obelżywość w ładnych słowach… retoryka to sztuka rozmowy opierającej się na faktach, wyzuta od emocji i własnego ego, coś… co najwyraźniej tutejsi nie potrafią. Pierwszy raz nazywa ktoś rasizm dyplomacją...

- Na nas też już pora. Życzymy miłej nocy - powiedziała Chaaya na głos.
- Nawzajem - odparła Eleonora uprzejmie.

I opuścili budynek razem, ale osobno. Ona udała się prywatną gondolą w swoją stronę. Jarvis i Chaaya na piechotę. Jej kochanek postanowił najwyraźniej ją porwać i… cóż… on chyba jeszcze nie wiedział, co dokładnie się stanie, ale Dholianka była pewna, że coś lubieżnego.
- Bądź tak szczodry i zanim mnie zamkniesz w lochu… kup mi coś ciepłego do jedzenia. - Kurtyzana pogładziła się po pustym brzuchu, narzekając jak beztroskie kocię, co trochę nie pasowało do zaistniałej sytuacji, ale najwyraźniej dla dziewczyny to była norma. - Coś ostrego… bardzo… Gamnira mówiła o jakiś jagodach… podobno są bardzo ostre, wiesz coś o nich?
- Coś mi świta - rzekł z uśmiechem przywoływacz, zerkając na orzechowooką, po czym uśmiechnął się łobuzersko. - Ale wpierw… mały trybut z twojej strony.
Przyciągnął ją do siebie, objął w pasie i pocałował zachłannie, rozsmakowując się w słodyczy jej ust.
Tancerka pisnęła cichutko i starała się wyrwać, wyraźnie speszona nagłym przejawem afektu. Tylko język jakoś nie chciał jej słuchać, splatając się wraz z czarownikowym. A jej lubieżny oponent dodatkowo skomplikował sytuację wsuwając dłoń pod suknię i ściskając pośladek. Bardka mogła jedynie liczyć na mrok wieczoru i mały ruch o tej porze, chroniący ją przed.. spojrzeniami innych.

W końcu jednak nie wytrzymała i oderwała się od jego warg z głośnym cmoknięciem. Jej oddech był ciężki, a policzki delikatnie zaróżowione.
- Jarvisie… ja nie mam majtek… - zaprotestowała, rozglądając się po okolicy. - A jak ktoś zobaczy?
- To niech patrzy i zazdrości. - Wybranek cmoknął czule jej szyję. - A jak spróbuje się zbliżyć. Pogonię go jakimś żywiołakiem.
Jego dłoń wodziła zachłannie po krągłym pośladku, delektując się tym sprężystym skarbem. Kamala zaczęła dyszeć i wić się w objęciach jak dzika żmijka. Obróciła w miejscu sobą i mężczyzną, szukając dogodnego miejsca do figli.
- Chodź za budynek… - próbowała Jarvisowi, a może sobie, przemówić do rozsądku.

Jej mężczyzna łaskawie dał się pociągnąć w boczny zaułek. Kobieta pociągnęła go we względnie odosobnione miejsce i… przyparła do muru łapiąc za krocze.
- Ha-haaa… - zasyczała triumfalnie. - Złapałam i nie puszczę - mruknęła szykując się, by uklęknąć.
- Czujesz jaki duży? To tylko twoja zasługa. Żadnej innej - odparł magik, wpatrując się wprost w oczy jej roziskrzone źrenice, bo i ta czuła pod palcami… wyraźnie rozepchane spodnie.
- Upewnię się gdy zobaczę - stwierdziła zadziornie dziewczyna, klękając i rozpinając narzeczonemu spodnie. Wyjęła jego skarb na wierzch od razu przechodząc do rozgorączkowanych i tęsknych liźnięć.
- I co? Zadowolona? - zapytał rozpalonym głosem Jarvis. Mimowolny uśmiech pojawił się na twarzy Sundari. Wężyk był całkiem spory, prężył się dumnie jak w defiladzie. Jej ukochany był z pewnością bardzo za nią stęskniony.
- Jeszcze… nie…
Tawaif skupiła się na ulubieńcu niczym rasowa bezwstydnica, nie zwracając uwagi czy ktoś ich podsłucha lub co gorsza podejrzy. Liczyło się to co ma w ustach, oraz jak przyjemnie smakowało.
~ Mój biedny, mrukliwy czarusiu… kto cię tak zaniedbał, że aż prosisz się o chwilę czułości? ~ zadrwiła poprzez telepatię, spoglądając w górę i uśmiechając się z pełnymi ustami.
~ To wina tej sukienki… za kusząco w niej wyglądasz ~ wyjaśnił telepatycznie, bo i z jego ust mogły wyrywać się tylko ciche jęki i dyszenie.
~ Sukienki powiadasz..?
Dholianka odsunęła się raptownie, po czym wstała i stając na palcach, pocałowała kochanka w czubek brody. Zarzuciła mu udo na biodro, przytulając się ciasno do jego klatki.
~ Oprzyj mnie o ścianę i weź… ~ Choć miało to brzmieć jak rozkaz, bardziej wyszło jak prośba.

Smoczy Jeździec nie mógł nie ulec tej prośbie. Obrócił się, dociskając tancerkę do zimnej ściany i posiadł rozgrzanym przez nią żądłem. Zachłannie narzucił im gorączkowe tempo, jednocześnie całując ją bez opamiętania.
W jej głowie znów rozbrzmiewało crescendo myśli towarzysza.
~ Moja śliczna… moja piękna… moja diabliczka… moja ognista… ~ MOJA.
Jęki i westchnienia, słychać było jeszcze po tym, gdy oboje z kochanków dochodziło do siebie po intensywnym szczytowaniu. Czarownik nie wiedział kiedy, ale bardka objęła go nogami w pasie i aktualnie wisiała w powietrzu, przyciskana jedynie plecami do muru. Nie chciała go też puścić, tuląc go pod ramionami, aż jej dłonie splotły się na jego plecach. Ona sama położyła mu głowę na ramieniu.
Wprawdzie mogli znaleźć sobie lepsze miejsce na okazywanie uczuć, ale kto by w tej chwili zaprzątał sobie tym głowę.
- Kocham cię… i chciałbym trochę popieścić leniwie… uwielbić. - Cmoknął ją czule przywoływacz delikanie jej usta. - Ale teraz pójdziemy poszukać smakołyków dla ciebie. Jeszcze oskarżyła byś mnie o to, że cię głodzę.
Chaaya spuściła nogi i ostrożnie stanęła na ziemi, zjeżdżając policzkiem z barku na pierś mężczyzny. W jego objęciach zdawała się być bardzo malutka i kruchutka.
- Nie leniwie… masz mnie przydusić, przycisnąć, pogryźć i posiąść… i powtarzać te czynności, aż do samego rana… tak bym jutro nie mogła ni siedzieć, ni leżeć, ni nawet oddychać.
- To też… - odparł z czułym uśmiechem. - Dartun… myślę, że mógłby się dowiedzieć kiedy przybędą posłowie z Dholstanu.
Kobieta spięła się i odwróciła w kierunku uliczki.
- Nie chcę o tym wiedzieć… i nie chcę o tym rozmawiać - burknęła chłodno, przechodząc pod ramieniem partnera. - Popraw spodnie i idziemy jeść.
- Dobrze. Nie będziemy - odparł smętnie chłopak podążając za nią.


Późną nocą, a w zasadzie to już bardzo wczesnym rankiem, kiedy ostry sos z dzikich jagód przestał ją palić w język, a drapieżny kochanek usnął wymęczony dzikimi harcami z tawaif… Kobieta leżała skulona na łóżku i czekała na błogosławiony sen. Jej ciało było obolałe, lecz w przyjemnym sensie, a myśli nie mąciła żadna troska…
I wtem, ostry cierń bólu przeszył serce Kamali, która zwinęła się w kłębek, a świadomość stała się nieprzyjemnie rzeczywista. Nagły lęk i strach zmieszał się w jej płucach ogniem. Kurtyzana nie miała sił by oddychać, a nawet jeśli… to nie miała czym. Powietrze zamieniło się w rozbuchaną lawę, przytłaczającą zmysły. Uniósłszy głowę, dziewczyna spojrzała na uchylone okno, skąd wlatywał do pokoju chłodny wietrzyk. Jej złocista skóra, naznaczona była gęsią skórką, a jednak na skroniach Sundari perlił się pot i nieprzyjemna strużka spływała jej po kręgosłupie. Rozbolał ją brzuch. Głowa zaczęła pulsować i tętnić bólem chaotycznych myśli, które gnały niczym stado dzikich koni, tratując wszystko co stanęło im na drodze.

~ Babciu… ~ załkała w przerażeniu i dojmującej samotności. ~ Babciu to nie może być prawda…
„Chiii beta, me beta jamun…” Laboni wykrystalizowała się w jasnym i ostrym obrazie swojej wnuczki. Starała się objąć, w czułym i matczynym geście, skołataną jaźń Dholianki.
~ Tak mi przykro… tak bardzo mi przykro… ~ Tancerka powtarzała jak w transie, modląc się o łzy. Udręka jaką spowodowała wieść o uciekających Dholianach, dogłębnie nią wstrząsnęła.
To prawda, że lata temu uciekła z domu. To prawda, że wyrzekła się swego rodu w imię miłości. To prawda, że wtedy… gdy przedzierała się przez Rozgrzane Piaski u boku Ranveera, niosąc pod sercem ich wspólne dziecko, nie planowała wrócić do domu. Decyzja ta nie była łatwa. Wymagała wielu wyrzeczeń, wielu prób, wielu łez i wiele determinacji.
Długie, bezsenne noce, jakie spędzała pod obcym niebem, dało się przetrwać dzięki świadomości, że jej rodzina była bezpieczna. Choć nie mogli być razem, a rozłąka powoli trawiła serce, pewność co do istnienia domu jako niezachwianej i pewnej instancji dodawała bardce sił.
Była silna, gdy straciła przyjaciela i kochanka, swojego powiernika marzeń i snów.
Była silna w niewoli, pełna nadziei i niecierpliwości związanej z narodzinami syna.
Była silna, kiedy utraciła cały sens istnienia i była silna, nawet wtedy, gdy Janus zasadził ją w obcej ziemi, dbając i pielęgnując jak o najdroższy kwiat.
Była silna, kiedy wróciła na ojczyste ziemie, szukając srebrnej smoczycy - jedynej szansy na przetrwanie Kryształowej Jaskini.

Była silna dla Jarvisa, dlatego, że wierzyła w jedyny, niepodważalny i niepodzielny azyl, jakim był dla niej Dholstan, a w nim Pawi Taras. Zawarła w tym miejscu całe swoje jestestwo, powierzyła swoją duszę, pielęgnowała czyste i kojące wspomnienie o którym przypominała sobie codziennie, gdy patrzyła w zachmurzone, szare niebo La Rasquelle i zastanawiała się czy jeszcze kiedykolwiek poczuje się… na właściwym miejscu.

Teraz… utraciła i to. Złotoskóra wysunęła się spod kołdry i usiadła w ciemności pokoju, wpatrując się tępo w ścianę.
Pustynia przestała istnieć, jej naród rozproszył się po świecie, rodzina… zginęła.
Została sama, jako wieczny, anonimowy i nieproszony gość. Nawet jeśliby chciała, nie miała dokąd, ani do kogo, uciec.

„Zostań przy nim Chaayu… Nawet jeśli my jesteśmy już tylko twoimi wspomnieniami. On jest twoją teraźniejszością i jedyną przyszłością.
Zostań przy nim…”
Matrona szeptała czule do swojej wnuczki, dodając jej ciału sił, by wróciła z powrotem w objęcia śpiącego mężczyzny. Oczyszczający płacz wciąż nie nadszedł, sen również o niej zapomniał. Pozostał tylko smutek i tępy ból w okolicy klatki piersiowej, a z poranionego serca wyciekały resztki sił i determinacji.
Bardka zamknęła oczy i… poddała się.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 01-05-2019, 20:04   #242
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Podróż przez las była niczym błogosławieństwo dla dzikiego i wyalienowanego smoka. Z radością przyjął ptasi śpiew, zamiast ludzkich rozmów, oraz wilgotny zapach ściółki, zamiast skisłych wód kanałów.
Także Jasrin wydawała się wielce zadowolona ze zmiany otoczenia. W przerwach między pilnowaniem swojego pana przed podstępną, wstrętną i śmierdzącą ludzią, która kradnie zwierzęta z lasu, fruwała dziarsko pomiędzy listowiem cienistych drzew i wyłapywała parzące się ważki oraz tłuściutkie pajączki. Kiedy swój brzuszek miała już pełny, przynosiła jedzenie Nveryiothowi, który grzecznie połykał każdego robaczka.
Gamnira nie męczyła swoim towarzystwem tak jak Godiva. W przeciwieństwie do niebieskołuskiej, tropicielka wiedziała o czym mówi i nie udawała nadętej. W zasadzie… to nawet rozkwitła, gdy tylko znalazła się w dziczy, co było przyjemnym zaskoczeniem dla gada.

Nauki jakie musiał przyjąć, nawet te najbardziej bezużyteczne, były miłą odmianą codziennej rutyny w księgarni, a i dowiedział się wielu zabawnych rzeczy. Kto by pomyślał, że człowiek jest w stanie wymyślić tak śmieszne przedmioty jak… spławik, albo pierzastą przynętę?

Bury kocur kobiety, w przyszłości mógł się okazać kłopotem. Białowłosy trzymał się na dystans, starając się nie wchodzić zwierzęciu w drogę w nadziei, że ten… nie zdradzi jego sekretu.
- Miło mi ciebie poznać, nazywam się Neron… - Chłopak ukłonił się Wizunowi. - To moja towarzyszka Jasrin. - Wskazując na gekonicę, siedzącą mu na ramieniu, zabrał się do rozbijania namiotu.
Kolejny dzień dobiegł końca… czy Chaaya za nim tęskniła? Jak sobie radziła? Skrzydlaty mógł mieć tylko nadzieję, że Jarvis dobrze zaopiekuje się jego partnerką.

Łowczyni, mając więcej wprawy, rozbiła już swój namiot i nawet rozpaliła ognisko. Następnie, nabijając ryby na patyki, zaczęła je przypiekać, pytając przy tym Nero - chcesz się nauczyć czegoś konkretnego? Polowania na krokodyle? Pułapek na gigantyczne owady? W końcu lepiej żebyś poznawał sekrety tego co cię interesuje.
- Chce się nauczyć strzelać z łuku - stwierdził, wojujący z rusztowaniem albinos. - Tropić zwierzynę i rozpoznawać rośliny, nic wielkiego.
- Hmm… ja używam kuszy. Jest wygodniejsza w łowach, ale pewnie… sposoby treningu są te same. Tropienie, żaden problem. Zapolujemy więc na małe, drobne futrzaki. Żadne zagrożenie, ale ciężej znaleźć, bo jeśli chcesz się uczyć tropić, to pewnie wolałbyś jakieś wyzwanie, co? - rzekła z uśmiechem kobieta.
- Każdy głąb strzela z kuszy… a ja chcę się nauczyć prawdziwej sztuki. - Nvery postawił szkielet swojego legowiska. Teraz zostało tylko rozpiąć na nim materiał. - Może być wyzwanie, mi to obojętne, ważne bym się nauczył.
- Każdy głąb, każdy głąb… - przedrzeźniała go myśliwa, urażona tymi słowami. Przyjrzała się uczniowi.
- Mistrzowie łuku skupiają się tylko na nim, na strzeleckiej walce. Jak każdy wojownik, mają lekką obsesję na temat ulubionej zabawki. Jeśli nie poświęcisz się całkiem swojej broni, to o mistrzostwie możesz tylko pomarzyć. Ale jak dla mnie to głupota. Specjaliści są kalekami. Silni tylko w jednym, słabi w reszcie.
- Nic nie mówiłem o mistrzostwie - odparł smok, podchodząc do ognia, by się posilić. Wziął surową rybę i rozkroił ją sztyletem. - Bycie dobrym we wszystkim też nie jest za wygodne… oznacza to, że jest się niczym szczególnym w każdej dziedzinie. Można poradzić sobie w życiu, tylko co z tego? Nie zajdzie się na wszechstronności daleko. - Wzruszając ramionami, zabrał się za zjadanie surowego mięsa. Smakowało tak samo nijak jak po upieczeniu. Ludzki język był beznadziejny w swojej dziedzinie.
- Wielu zaszło - stwierdziła ironicznie Gamnira i podrapała się po policzku. - Zależy GDZIE chce się zajść.
- Aha…
Drakon nie wydawał się poruszony dyskusją. Zjadł co miał zjeść, a resztę zabrał do pieczenia w słabym żarze by mieć jutro ciepłe śniadanie.
- Idziemy spać. Jutro pobudka z rana… - Zarządziła dziewczyna, drapiąc kocura za uchem. - Wart nie ma potrzeby robić. Wizun nas popilnuje. Nigdy mnie nie zawiódł.
Nero nie zamierzał dyskutować, życzył mentorce dobrej nocy, po czym udał się do swojego namiotu.

Gdzieś w połowie nocy, ktoś się zakradł do namiotu zielonołuskiego. Potrząśnięcie ramienia wyrwało go ze snu. Gamnira kucając przy nim, przyłożyła palec do swoich ust. Po czym szepnęła cicho.
- Elfy.
Białowłosy usiadł ostrożnie, przecierając oczy. Fajnie, że elfy przyszły…. szkoda tylko, że tak późno w nocy.
- Chcesz spać u mnie? - spytał sennie, nie bardzo wiedząc dlaczego został obudzony. Podrapał się po nagim karku i szczelniej okrył biodra kocem, ponieważ miał nawyk spania nago… nawet w buszu.
- Co? Nie. Nie chcę z tobą spać - stwierdziła zaskoczona traperka i szepnęła do niego. - Weź broń i bądź gotów na walkę. Zazwyczaj nas unikają, ale czasem… zdarza im się atakować bez litości.
- Dlaczego miałyby nas atakować? Nic im nie zrobiliśmy… po prostu śpimy. - Młodzik nie dawał za wygraną, choć senność ostatecznie go opuściła. Rozejrzał się po barłogu, ale że był ślepy jak kura, to zaczął macać po ciemku w poszukiwaniu miecza.
Kobieta usłyszała jak coś sporego i miękkiego plasnęło jej nad głową, po czym przeszło się po dachu namiotu.

Mała gekonica widziała jak podstępna, śmierdząca i zła ludzia zakradała się do legowiska jej smoka. Musiała go obronić, a przynajmniej zawiadomić o niebezpieczeństwie. Nadęła się i nabrała tchu, po czym zaczęła groźnie i ostrzegawczo skrzeczeć, niczym naćpany opium pasikonik, skrzyżowany z przerdzewiałą zębatką zegarową.
- NIe wiem. Nie mam pojęcia czemu robią to co robią. Najczęściej po prostu nas omijają. Ale czasem atakują bez ostrzeżenia. Tak jak mogą teraz - wyjaśniła cicho łowczyni i wyjrzała z namiotu. - I w tym problem. Elfy rozmawiają tylko za pomocą strzał.
Skrzydlaty pacał w sufit namiotu, by strzepnąć natrętną jaszczurkę, która piłowała japę coraz głośniej.
- Jak ty chcesz z nimi walczyć jak jest ciemno jak w dupie? - odburknął, trafiając Rojd, aż pipnęła i zleciała na trawę.
- Uważaj na twarz… ona jest wściekła - ostrzegł, biorąc spodnie i próbując je założyć. Tymczasem mała, gadzia złośnica przepuściła na wyglądającą kobietę atak.
- Szybko i skutecznie? A najlepiej w ogóle. Liczę, że sobie pójdą. - Kobieta wskazała na szare kształty przemykające między drzewami. - Że nie będziemy musieli walczyć. Ale jeśli nas zaatakują, to wolę żebyśmy byli gotowi bronić swojego życia.
- Pfff… zawracasz tylko głowę. - Smok opadł z powrotem na legowisko, kiedy zobaczył w oddali mijające ich sylwetki. - Jeśliby chcieli nas zabić, zrobiliby to już dawno temu… poza tym, czy ty siebie słuchasz? Skoro to łucznicy, to zanim się “obronimy”, naszpikują nas strzałami, aż zaczniemy przypominać jeżozwierze. Idź spać.

Chłopak nakrył się kocem i zwinął w kłębek. Baby to jednak durne były i robiły raban o byle gówno.
I otrzymał kopniaka w zadek. Niezbyt mocnego, bo z kucającej opozycji… ale kopniaka.
- Kto tu jest nauczycielem. Ja czy ty? Jeśli mówię, że nie śpimy, to nie śpimy - sarknęła cicho traperka. - Za tydzień możesz pójść na bagna i mądrzyć się przed siostrą. Ale dopiero za tydzień. Teraz ja mówię, a ty słuchasz i wykonujesz polecenia. Zrozumiano?

Gekonica wykorzystała chwilę nieuwagi i złapała Gamnirę za ucho, zwisając wzdłuż jej szyi niczym egzotyczny kolczyk, choć zapewne… tropicielka miała paść powalona tym morderczym ciosem.
- Nie będę wszczynał bójek, jesteśmy tu gośćmi. Nic dziwnego, że czasem “atakują” skoro widzą czające się i uzbrojone zbiry w namiotach. - Nvery nie dawał za wygraną i leżał jak leżał.
- Też nie zamierzam wszczynać bójek. W ogóle słuchasz co do ciebie mówię? Ale jeśli zamierzają nas zaatakować, to nie zamierzam posłusznie wystawiać im dupy jako tarczy strzeleckiej - burknęła myśliwa, ignorując złowieszczy atak jaszczurki. Pochwyciła delikatnie Jasrin i pogłaskała po gardle i brzuchu, bezboleśnie zmuszając do puszczenia ucha.
- Nie mam ochoty na zabawy maleńka - zwróciła się wprost do chowańca, który nie rozumiał dlaczego ludzia jeszcze żyła. Przecież zaatakowała tak… by zabić! Mała skrzydlata skrzeknęła ostro, po czym wyślizgnęła z pomiędzy palców i rozwijając skrzydełka, wleciała do namiotu.
Sądząc po głośnym odgłosie plaśnięcia, musiała wylądować na twarzy swego pana.

- Mhm… w porządku - odparł ugodowo mężczyzna. - Będziemy się bronić… jak zaatakują… o ile zaatakują.
- No właśnie… jak przejdą, to możesz położyć się spać. - Łowczyni zerknęła na cienie. - Hmm.. idą na południe… do ruin cierniowej wieży. My będziemy musieli pójść… na wschód. To dobry kierunek.
Albinos ziewnął cicho, słuchając mentorki tylko jednym uchem. Przytulił policzek do poduszki.
- Moja siostra chce mieć dziecko z elfem - mruknął sennie, nie zważając na słowa. - Szkoda, że jej nie ma… na pewno poszłaby razem z tobą na wieczorek zapoznawczy ze szpiczastouchymi.
- Nie ma kochanka, przypadkiem? - zapytała Gamnira obserwując poruszenie w lesie. - To… możliwe. Elfy czasem robią to z ludźmi. Ale bardzo rzadko. Mało jest półelfów w okolicach La Rasquelle.
- Jedno drugiego nie wyklucza - stwierdził zielonołuski.
- Kto by pomyślał, że ma taki otwarty związek - oceniła dziewczyna i odetchnęła głośno. - Niech popyta o druidów jednorożca, jeśli rzeczywiście ma takie plany. Może jej pomogą.
Po czym klepnęła uczniaka po tyłku.
- A ty zacznij słuchać… albo wracamy. Obiecałam, że cię będę uczyć, ale nie widzę sensu w gadaniu, jeśli nie będzie to będzie gadka do ściany. Dobranoc. - Po tych słowach wyszła z namiotu i udała się do swojego, po drodze coś gwiżdżąc.

Rano smoka obudził zapach pieczonych ryb. Gamnira już siedziała przy ognisku, a jej namiot był złożony. Wizun siedział obok niej. Zajęci byli przygotowywaniem posiłku, cóż... ona była zajęta, kocur czekał na okazję by podkraść/wyżebrać kolejny kawałek mięsa. Nvery pokokosił się chwilę pod kocem, po czym wyszedł na łono natury, przeciągając się i przeciągle ziewając. Wyciągnął z barłogu koszulę i zarzucił ją sobie na barki, po czym udał się odlać w krzaki.
Kiedy wrócił usiadł przy wypalonym węglu po wczorajszym ogniu i wydłubał pieczoną rybę, którą zjadł w całości, nie dbając ani o piach ani popiół. Później, bez słowa, zabrał się za zbieranie i składanie swoich rzeczy, by być gotowym do dalszej wędrówki.
- Wizun znalazł ciekawe ślady. Przygotujemy pułapki na małe drapieżniki. Ich futra nadadzą się na kołnierze - rzekła do niego jego nauczycielka. Chłopak kiwnął głową, na znak, że przyjął jej słowa do wiadomości. Jemu było wszystko jedno, ważne by się czegoś nowego nauczył.

Po posiłku, tropicielka zaczęła przekazywać wiedzę na temat zakładania pułapek i to w praktyczny sposób, bo oboje zaczęli je robić z drewna, żyłki i metalowych zębów, które kobieta przytargała ze sobą. Po kilku przykładach jakie zrobiła sama, Nveryioth kolejne musiał robić sam. Jedną po drugiej… każda z nich była surowo oceniana. A to wiązanie niedbałe, a to zacisk za słaby, a to gałąź mogła pęknąć… Oj dostawał biedak co chwila burę, choć trzeba było przyznać, że jego instruktorka nie wpadała w gniew. Ot, cierpliwie wytykała mu kolejne błędy jakie popełniał. Skrzydlaty jednak był dość cierpliwy w tym co robił, a i takie majsterkowanie było dla niego całkiem przyjemne.
W swojej naturalnej formie, mógł jedynie orać pazurami ziemię, natomiast ludzkie palce otwierały przed nim wachlarz zupełnie nowych możliwości. Efekty, nawet te najmniejsze, dodawały jedynie chęci do dalszych prób.

- Idzie ci całkiem nieźle… jak na początkującego. Obawiam się jednak, że prawdopodobnie nic się w nie nie złapie. Ale rozstawić możemy - rzekła myśliwa po chwili namysłu, drapiąc się po bliznach. - Te sześć zabierz, resztę rozwalimy.
- A w zasadzie… jakie zwierzęta mogą wpaść w takie pułapki? Wiewiórki? Ptaki? - zapytał gad ciekawsko.
- Coś większego… te są na wodne kuny - wyjaśniła, idąc ku Wizunowi. - Na drobne ptactwo to trzeba tak z dwudziestu ludzi, by rozwiesić sieci o drobnych oczkach i złapać odpowiednią ilość takich stworzeń między drzewami. Ale tej sztuki ucz się kogoś innego. Dla mnie to barbarzyństwo. Twoją latającą jaszczurkę tak złapali.
Na potwierdzenie tych słów, Jasrin smutno pipnęła.
- Mięso zjemy? - upewnił się Nero.
- Nie. To nie jest smaczne do zjedzenia mięso, ale dobra zanęta na ryby. Złowimy dużego suma i będziesz się mógł siostrze pochwalić, że złapałeś tę rybę co się jej bała - rzekła przez ramię traperka i dała ręką znak kocurowi. Teraz to on był ich przewodnikiem.
Albinos pokiwał głową zadowolony z odpowiedzi. Tak jak i Chaaya, nie był zwolennikiem zabijania zwierząt, na zasadzie: bo tak. Bo kieł ładny, bo futro miękkie, bo pazury po sproszkowaniu działają na wzwód.
Śmierć musiała być uzasadniona, a ciało jak najlepiej wykorzystane. Nauczył się tego od szczurów i tak mu jakoś zostało.
- Czaszkę zatrzymam dla siebie - mruknął pod nosem, uśmiechając się na samą myśl.
- Jak chcesz. Na razie zajmiemy się rozstawianiem pułapek. Wizun wskaże miejsca - zadecydowała Gamnira, ruszając przodem zaraz za panterą.

Następne pół godziny, polegało na łażeniu, zakładaniu pułapki i wysłuchiwaniu czemu akurat to miejsce jest warte jej założenia, a następnie powtórki, a potem kolejnej powtórki i kolejnej.
Po zaliczeniu tych zadań, tropicielka zarządziła chwilę przerwy oddechu, przy ruinach jakiejś elfiej budowli. Kamienne mury były zarośnięte powojami, tak, że ciężko je było rozpoznać jako wytwory cywilizacji.
Smok klapnął se na trawce i podziwiał widoki. Nie bardzo pojmował po co się zatrzymywali, ale uznał, że ludzkie i kobiece ciało musi być o wiele słabsze od jego i wymaga regeneracji po… tym krótkim spacerku. Mała gekonica wylądowała na krzaku obok, po czym zabrała się za zlizywanie mszyc z kwiatków. Młodzian nie mógł się powstrzymać i uśmiechnął się czule do chowańca.

Myśliwa wyjęła małą drewnianą manierkę i napiła się, odpoczywając. Po kilku łykach, zaoferowała jej zawartość Nveryiothowi, ale ten nie zdawał się być zainteresowany.
Tymczasem kocur pognał w głąb ruin, ścigając jakiegoś gryzonia. Rozległ się jakiś trzask, a potem ryk zirytowanego zwierzęcia, na który to kobieta zerwała się na nogi i pognała w tamtym kierunku.
- Pomóc ci?! - zawołał za nią znudzony białowłosy, nie ruszając się z miejsca.
Nie otrzymał odpowiedzi. Łowczyni była zbyt zaniepokojona o swojego pupilka.
Zniknęła za murem ruin.
- Gdzieś ty wlazł? Mówiłam tyle razy, żebyś nie ganiał. No już… już… nie łaś się. Tak łatwo ci nie wybaczę. No nie próbuj ze mną tej sztuczki. No dobra. - Usłyszał jej głos po kilkunastu minutach.
- Wizun znalazł jakieś stare podziemia. Rozejrzę się po nich. Zaraz wracam! - krzyknęła do ucznia.
Jednakże po kolejny kilku minutach beztroskiego obijania się, głos Gamniry wrócił.
- Hej! Rusz tu tyłek! Przyda mi się pomoc przy wyważaniu drzwi!
- Kolejna pizda tylko ogon zawraca - burknął zielonołuski, spoglądając z wyrzutem na zadowoloną jaszczurkę. - Jak tak dalej pójdzie to się gówna nauczę… mówię ci. - Podstawił dłoń na którą Rojd sfrunęła i rozpoczęła wspinaczkę po ramieniu na bark.
Mężczyzna zebrał swoje rzeczy i schował je za kamieniem, zabierając ze sobą jedynie broń, po czym wszedł w ślad traperki.

Odgłosy dochodziły z niedawno zakrytej listowiem i gałęziami dziury w ziemi. Wizun siedział obok jamy czyszcząc łapę, a łowczyni pewnie była w środku i to głęboko.
Sądząc po śladach kamiennej posadzki, szczelina w sklepieniu, wcześniej przez kogoś, poszerzona, była wejściem do podziemnych pomieszczeń tej posiadłości.
Gad zgarbił nad jamą, westchnął przeciągle, po czym ostrożnie zszedł do środka.
- Możesz mi przypomnieć kto mi mówił, że nie będziemy łazić i szukać skarbów, a uczyć się polować? - spytał sarkastyczym tonem, nie bardzo lubiąc cechy rzucania słów na wiatr.
- Raczej nie znajdziemy tu starożytnych skarbów, jeśli o to ci chodzi - odparła Gamnira wskazując na zamek przy drzwiach. - Nowy, jak i drewno. Ktoś je niedawno założył. Chcę wiedzieć kto i po co.
Albinos nie zamierzał wdawać się w czcze dyskusje i po prostu zabrał się za wyważanie wejścia.
Wyłamanie zajęło parę minut i po chwili wdarli się do środka. Ruszyli mrocznym korytarzem, więc po kilku metrach, mentorka zapaliła pochodnię. Blask rozświetlił starożytny korytarz. Ktoś pobazgrał ściany motywacyjnymi hasłami.

“Przez posłuszeństwo do oświecenia. Skupienie na celu twoją przewagą. Litość jest dla słabych. Współczucie to wada.”

- Miłe typki tu mieszkają. To jakiś klasztor? - zastanowiła się głośno myśliwa.
- Może jacyś kultyści. - Neron nie był poruszony znaleziskiem. - Albo elfy bawią się w partyzantkę? Może wmówili jakimś idiotom, że ponownie przejmą władanie nad miastem.
- Na to to już trochę za późno. Elfów nie ma tyle by mogły odzyskać miasto. Zresztą ich miasta już nie ma - wyjaśniła kobieta, zerkając do mijanych pomieszczeń. Dwa pierwsze zawierały prostą broń, włócznie i trochę łuków z kołczanami.
- Nieużywane - oceniła podchodząc do stojaków z rynsztunkiem. Wzięła jeden łuk do ręki. - Tandetna masówka. Nic porządnego.
Może i była tandetna, ale skrzydlaty nie pogardził darmowymi strzałami, dzięki którym nauczy się strzelać. Dziewczyna zostawiła go samego, sama zabierając się za przeszukiwanie pomieszczeń. On zaś po zabraniu dwóch pierwszych kołczanów zaczął kombinować nad sposobem upchnięcia kolejnych.

- Prycze nieużywane! - krzyknęła do niego. - Ktoś przygotował miejsce, ale nikt tu nie mieszka regularnie. Kurz sugeruje, że miejsce pozostawiono jakieś trzy tygodnie temu.
- Pewnie te zjeby z opery! Od Vantu?! - Gdybanie było teraz wielce nie na miejscu. Nvery musiał obliczyć trudne zadanie matematyczne i wymyślić jak je później wykorzystać do przeniesienia jak największej ilości kołczanów.
- Vantu. - Łowczyni wróciła do komnaty w której utknął drakon. - Słyszałam to imię. Jakiś… wróg wampirów, czy coś w tym rodzaju? Wiesz coś o nim więcej?
- Nie wiem… ale Jarvis zabrał moją siostrę do opery, która zamieniła się w rzeź. Vantu miał ponoć pompatyczne przemówienie, tak pompatyczne, że aż genialnie tandetne… jak te hasła. - Wzruszył ramionami młodzian. - Weź ze dwa kołczany, będe mieć do ćwiczeń…
- Fanatycy takie mają. Wiesz, papka dla mas. Mało który w nie wierzy - odparła traperka, biorąc dwa kolejne kołczany. - Sprawdźmy to miejsce. Wolę wiedzieć kto lub co może nam usiąść na karku następnej nocy.
- Ile osób można by tu schować? Tuzin? Dwa? - spytał gad, podążając za towarzyszką.
- Prycze były na osiem osób - oceniła. - Ale obstawiam, że to ochrona i służba, więc... może jeszcze z cztery? Czyli masz rację pewnie. Z dwanaście.
Kolejne pomieszczenia zawierały: te z lewej strony duże kamienne kadzie, zaczopowane woskiem; te z prawej kuchnię z wybitymi w suficie dziurami, zakrytymi gałęziami, oraz pusty składzik, zapewne na żywność.

Smok nic z tego nie rozumiał. Po co ktoś zadawał sobie tyle trudu, by zrobić kryjówkę trzy dni drogi marszu od miasta? Po co ją przystosował do zamieszkania, po czym jej nie używał? Po co zostawił tyle przydatnego ekwipunku, by powoli gnił w wilgotnym lochu? Nie szkoda czasu i złota i czyjejś pracy?
Po co… no kurwa po co?!
- Nic tu nie ma… - burknął. - I nikogo też… możemy iść już na górę?
- Sprawdzimy wszystkie pomieszczenia i idziemy. Chcę mieć pewność, że nikogo tu nie ma - odparła myśliwa rozglądając się dookoła. - Będę spokojniej spała w nocy wiedząc, że to miejsce jest tylko awaryjną kryjówką.
Zielonołuski przewrócił oczami i tylko resztkami sił powstrzymywał się, by nie zostawić nauczycielki samej.

W kolejnych pomieszczeniach były cztery trumny, na szczęście bez lokatorów, a potem jedna, duża sala, zaadaptowana na… świątynię?
W środku znajdował się ołtarz, za to nie było świętego symbolu, tego nieświętego również, za to były lustra. Całe ściany pokryte były dużymi lustrami, w nieskończoność odbijającymi płonącą pochodnię i dwójkę ciekawskich awanturników.
Nvery westchnął.
Ale westchnął tak, by Gamnira nie miała żadnych złudzeń, że owe westchnienie nie nie tyczyło się jej osoby. Dla gada miarka się przebrała. Jeszcze mógłby zwiedzać lochy z pozostałościami po antycznej kulturze, ale nie taki opuszczony, współczesny i na pewno wykonany ludzką ręką barłóg, choć… przynajmniej wzbogacił się o osiemdziesiąt sztuk strzał.
Marna to pociecha za zmarnowanie czasu i cierpliwości, ale jednak.
- Idę na górę - obwieścił gniewnie, zawracając i nawet nie czekając na płomień pochodni towarzyszki.
- Ja też - rzekła po chwili wahania mentorka. Ona również miała dość.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 10-06-2019, 14:27   #243
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Kolejne minuty, po przeszukaniu lochu, albinos spędził w jednym miejscu, na niedużej polanie pośród bagien. Tym razem, zajął się cięciem przewróconego pniaczka na okrągłe plasterki, a potem mocowaniu ich na gałęziach za pomocą krótkich lian. Użył do tego piły, którą Gamnira zabrała ze sobą, wraz z woreczkiem z przyprawami, zestawem do robienia przynęt i wieloma różnymi narzędziami, którymi wypchała swój plecak.

- Chcesz strzelać, to będziesz strzelał. Jak dla mnie łuk i kusza, to nie jest to, co specjalnie skupia moją uwagę, więc wskazówek w tej materii ci nie udzielę. Natomiast… - Myśliwa poruszyła jeden z wiszących krążków, a potem kolejne. - …skoro masz wiele strzał, to masz już teraz ruchome cele do strzelania nimi. Tak mnie uczono. Tatko też filozofem łuku nie był.
Neronowi pasował ten układ, bo wiedzę teoretyczną już posiadał, choć trzeba było przyznać, że trochę się zawiódł na swoim nauczycielu. Nic to.
Ma czas, ma sposobność, będzie sobie ćwiczył.
Wpierw zrobił rozgrzewkę z samym łukiem, później zabrał się za trenowanie pozycji i nakładanie strzał. Nie śpieszył się, bo i nie miał po co, więc każdą czynność powtarzał kilka razy, w różnych układach, tak by mieć pewność, która się sprawdza i pasuje do jego możliwości.
Po niecałej godzinie zabrał się za strzelanie. To było trudne… i nie dlatego, że nie potrafił strzelać, ale dlatego, że był za silny. Nie chciał zniszczyć łuku, w końcu była to elfia robota!
Antyk do cholery! Do tego magiczny!
Pierwsze pociski spadały więc jakiś metr od strzelca, wbijając się w miękką ziemię. Trzeba było kolejnej godziny, by skrzydlaty w końcu załapał na ile naciągnąć cięciwę, by strzała doleciała do pierwszej… i najbliższej tarczy.
Dla traperki zapowiadał się prawdziwy pokaz… nudziarstwa, ale jej, ani jej kocurowi, to jednak nie przeszkadzało. Komentowała każde jego chybienie, każdą wpadkę, ale też i oklaskiwała każde trafienie w środek i każdy bardziej popisowy strzał.
- Za bardzo się starasz i spinasz, luźniej ramiona - dodała raz w ramach porady.
Mężczyzna usłuchał, ale nie było widać zbyt dużych efektów. Owszem był sprawny… i celny, ale za bardzo się cackał z napinaniem cięciwy, zdecydowanie nie ufając siłom swoich ramion. Jednakże im więcej strzał wystrzelił, tym coraz wyraźniej było widać, że strzelanie z łuku będzie jego konikiem.
- Nie śpiesz się przy celowaniu. Ani teraz, ani podczas polowania - wyjaśniła kobieta, siedząc pod drzewem. Sięgnęła po swoją kuszę i wycelowała. - Patrz.
Dość długo musiał patrzeć, ale w końcu wypuściła bełt, który przebił dwa ruszające się kółka pod rząd.
- Obserwuj cel, jego ruchy, zachowanie i… gdy się tego najmniej spodziewa. Ziiuut - wytłumaczyła z uśmiechem.
Białowłosy zacisnął mocniej szczęki. Dobrze wiedział, że przed wystrzałem powinien chwilę mierzyć. Chciał jednak oswoić się z bronią i poznać jej dobre i słabe strony. Słowem się jednak nie odezwał, próbując, kombinując, aż do skutku.
Gdy już wystrzelał drugi kołczan. Gamnira wstała i rzekła. - No.. to chodźmy zobaczyć czy coś się złapało w te pułapki. Smok popakował swoje rzeczy, po czym ruszył za nią.

Przeszukiwanie pułapek zajęło im trochę czasu. Każdą z nich łowczyni niszczyła, tłumacząc, że i tak tu nie wróci, więc jakby coś by się złapało później to się zmarnuje. To samo dotyczyło także tej w której tkwiło duże zwierzę. Tropicielka podeszła do niej, ostrożnie uwolniła z wnyków i trzymając za kark, podniosła w górę wierzgającego, małego drapieżnika.
- Eeech… taka sobie… mała, a futro… raczej niewiele warte - oceniła, przyglądając się zwierzakowi. Ten próbował się odgryźć i to dosłownie, ale twarz “oprawczyni” była poza jego zasięgiem.
- Masz szczęście… nie jesteś warta mojego wysiłku. - Po tych słowach odstawiła bestię na ziemię i puściła. Wydra wykorzystała okazję do dania dyla w krzaki.
To małe “zwycięstwo” wystarczyło, by Nero mógł się dumnie napuszyć, zupełnie jakby upolował białego jelenia, a nie wodnego gryzonia.
- Chyba zrobimy zwykłą przynętę z gnijącego mięsa. Wizun znajdzie nam odpowiednio cuchnące szczątki. Masz szczęście… sumy lubią takie przynęty - rzekła do swojego ucznia.
- Musimy łowić ryby? Nie możemy czegoś potropić? - spytał, wyraźnie podekscytowany zdobyczą, gad.
- Możemy… niuchaj nosem przy ziemi i szukaj - rzekła spolegliwie myśliwa. - Zobaczymy co znajdziesz.
- Niech twój kot niucha - obruszył się młodzik. - Dobrze wiesz, że ludzie mają słabe nosy…
- Chodzi mi o tropienie, szukanie śladów oczami i dłonią. - Nauczycielka walnęła się dłonią w czoło. - Pokaż jaki jesteś spostrzegawczy i jakie ślady dojrzesz. I nie wymiguj mi się moim Wizunem. Zatrudnisz swoją jaszczurkę do odwalania roboty za ciebie?
Chłopak coś burknął niezrozumiale i czerwieniąc się jak wiśnia, zabrał się do szukania tropów. Kobieta przyglądała się jego działaniom, komentowała je i pokazywała co przegapił.
Podążyli jednym z tropów, należącym do małej, wodnej świni, jak tutaj nazywano to zwierzę. Głównie dlatego, że łatwo było ów ślad zgubić i Nvery co chwila tracił go z oczu. Gamnira nie, więc wskazywała go skrzydlatemu, mówiąc jakie błędy popełnił. Ten bynajmniej się nie peszył i starał się dostosować do zaleceń. Oczy mu świeciły wewnętrznym blaskiem, jakby pasjonowało go to co robił.
Wkrótce łowczyni natknęła się na trop, który ją szczególnie zainteresował. Krzyżówkę tropu stworzenia zwanego przez nią tajipiri oraz krokodyla. Tropu, który zobaczyła pierwszy raz w życiu.
Przejęła więc inicjatywę i razem podążyli nowym śladem. Stwór został w końcu przez nich znaleziony i dziwny… lądowy krokodyl z grubym ogonem, nie był sam w sobie dziwaczny, To, że rosły mu na grzbiecie drzewka można wytłumaczyć próbą kamuflarzu. To, że wyglądał jakby był zrobiony z drewna… tu już się sens Nerowi kończył.

- Słyszałam o tym - mruknęła cicho dziewczyna, mająca jakieś pojęcie w tej sytuacji. - To pseudożywiołak drewna. Słyszałeś o czterech podstawowych planach żywiołów? Na ich styku istnieją cztery kolejne, łączące ze sobą ich cechy. Plan szlamu… jest chyba jednym z nich. Pozostałych nie pamiętam. A to… - Wskazała na odpoczywającego potworka, który właśnie spał po złapaniu posiłku. - ...to się wywodzi z planu żywiołu drewna, co oznacza, że gdzieś w okolicy jest… lub była planarna szczelina. Musiał przez nią przeleźć.
- Moja siostra walczyła z żywiołakiem błota… ale w sumie mógł być po prostu sługą ziemi… - Gad wychylał się zza krzaków, przyglądając się ciekawsko cudakowi. Nawet Jasrin była urzeczona znaleziskiem, bowiem wysyłała mężczyźnie podniecone skojarzenia o drzewosmoku bez skrzydełek.
- Jest… bardzo ładny. - Albinos miał najwyraźniej dość pokręcony sens piękna, bo krokodyl do najprzyjemniejszych widoków nie należał. - Wracamy do polowania tamtych na kołnierze?
- Rzecz w tym nie czym jest, ale co oznacza. Może być w okolicy szczelina planarna do żywiołu drewna. Jak nie będziemy uważać to możemy przez nią wpaść i koniec. Zaginiemy gdzieś na nieznanym na planie żywiołów - wyjaśniła tropicielka, siadając przy drzewie i klepnęła w ziemię. - To akurat dobra okazja, by ci opowiedzieć o zagrożeniach jakie spotkasz tylko na tych bagnach.
- A to tych szczelin nie widać? - zdziwił się drakon, spoglądając w zainteresowaniu na kobietę. - Skoro da się gdzieś wejść… da się też wyjść.
- Widać... tak jakby… - stwierdziła myśliwa, drapiąc się po bliźnie. - Widać to co jest po drugiej stronie szczeliny. Czasem tamten krajobraz się odróżnia od tła, czasem nie, a wtedy… już po tobie. I w dodatku różnie bywa z samymi szczelinami. Generalnie są one niestabilnymi portalami i w każdej chwili mogą się zamknąć, a wtedy, pora się uczyć nowego świata.
- Aha… to chyba nie jest takie straszne. Na takim planie musi być ładny las… - Zamyślił się młodzik.
- Albo sama woda… albo sam ogień. Jak masz szczęście. Jak nie trafisz na plan negatywnej energii i w ciągu kilku minut zostanie z ciebie pozbawiona życia skorupa - odparła traperka ze śmiechem. - Plany inne… te poza naszym światem są bardzo odmienne od naszego. Nawet nie wiesz jak bardzo. Ja w sumie też, ale mój znajomy mag strasznie się nimi podnieca i może o nich paplać godzinami.
- To musi być przyjemne… słuchać czyichś opowieści… historii… zdobywać wiedzę. - Białowłosy osunął się w końcu na ziemię i rozprostował nogi na bujnym, lekko wilgotnym, mchu. Pomyślał o Chaai, która również lubiła słuchać. Niestety Jarvis nie prowadził z nią normalnych rozmów, a Godiva nie miała do powiedzenia nic ciekawego. Teraz kiedy on poszedł do lasu… została całkiem sama i skrzydlaty poczuł coś na kształt wyrzutów sumienia.
- Mam nadzieję, że nie jest to Axamander… nie wygląda na kogoś… mądrego.
- Jeśli załatwisz sobie cycki i bukłak wina, to ci chętnie o nich opowie - odparła z łobuzerskim uśmiechem i dodała poważniej. - Innym niebezpieczeństwem są zmarszczki czasowe. Wiesz, to takie obszary, gdzie czas zwalnia, albo nagle przyspiesza. Zwykle tu chodzi o godziny, albo dni. Niemniej czasem można trafić na takie miejsca, gdzie można utknąć na lata lub stracić kilka lat w kilka dni.
- Jak wyglądają? Jak ich unikać? - spytał Neron, niczym zawodowy uczniak.
- Tam gdzie czas przyspiesza zauważyć łatwo. Rośliny... one tam się ruszają na twoich oczach. Rosną w górę, poruszają liśćmi, otwierają i zamykają kwiaty. Tam gdzie czas zwalnia jest nieco trudniej, acz jeśli wiatr porusza liśćmi to tam zdecydowanie wolniej… - Zaczęła opowiadać kuszniczka. - …albo jeśli będziesz miał szczęście i zobaczysz poruszającego się dziwnie zwierzaka. To wtedy będziesz wiedział, a posyłaniem strzał określisz granice zmarszczki.

Para jasnych oczu, nie spuszczała spojrzenia z mówczyni. Zielonołuski uważnie i z zafascynowaniem słuchał, co mentorka miała do powiedzenia, w duchu pragnąc, by trafić i do innego wymiaru i do takiej bańki i w ogóle najlepiej… jakby zaprzyjaźniłby się z jakimś zombie, lub znalazł piękny skarb dla bardki.
- Byłaś w takiej zmarszczce? Było fajnie? Co jeszcze kryje się na tych moczarach? Może czegoś poszukamy?
- Nie. W zmarszczce jest tak samo jak tutaj. Gdy w niej jesteś twoje postrzeganie czasu jest takie same jak w niej. Tylko potem się orientujesz, jak już z niej wyjdziesz, że minęło kilka dni - wspomniała łowczyni. - Następnym zagrożeniem, łatwym do zauważenia są wycieki planarne. To miejsca, gdzie zasady naszego świata są zastąpione zasadami innego. Może to być na przykład pole wiecznego ognia, unoszący się bąbel wody... takie tam atrakcje, które łatwo zauważyć. Ale jak w nie wdepniesz to możesz sobie napytać biedy.
- Dlaczego?
- Choćby dlatego, że w takim wycieku może nie być powietrza, lub nagła siła przygniecie cie do ziemi, łamiąc kości. Lub wybuchniesz, ot tak - objaśniła Gamnira. - Jeśli nie znasz się na tych wszystkich światach poza naszym, to nie wiesz jakie panują tam reguły. A mogą być różne.
Nvery westchnął ciężko i poważnie się zamyślił. Miał wiele pytań, ale zamiast usłyszeć odpowiedzi, wolałby je przeżyć.

- Z takich ciekawszych rzeczy o których jedynie słyszałam, są pętle czasowe i kieszenie gniazdowe. Jedne i drugie są trudne do wykrycia i bardzo kłopotliwe. Pętla polega na tym, że wchodzisz gdzieś i utykasz na zawsze, bo czas przeskakuje kilka minut do tyłu i całe zdarzenie jest powtarzane. - Tymczasem kobieta wyraźnie się rozgadała. - Z tego co słyszałam to można na nie trafić gdzieś tam głęboko w bagnie. Widzisz powtarzającą się w kółko gonitwę lisa za błotnym królikiem. Taka pętla jest piekielnie niebezpieczna, bo nawet jak się zorientujesz, że do niej trafiłeś, to ona sama zwykle trwa zbyt krótko, byś mógł coś zrobić zanim nastąpi powtórzenie.
- A te kieszenie? Co to takiego? - Albinos słuchał jak dziecko bajki na dobranoc.
- Miniświaty… małe z zewnątrz, olbrzymie w środku. Podstępna pułapka, bo granicy nie zauważysz. Przechodzisz między drzewami i lądujesz na pustyni. Tyle, że następuje ten… no… jak to zwał… dysonans… nie ta no… dylatacja odległości…. co oznacza, że krok w tył nie wystarczy by wrócić z powrotem. - Zamyśliła się myśliwa.
- Koniecznie musimy coś takiego znaleźć, Paro strasznie się ucieszy! - Drakon klasnął w smukłe dłonie i pogrążył się w wyobraźni. Ach! Jakie wspaniałe przygody czekały na niego na tych bagnach! Olać miasto i olać ludzi i nieludzi!

- Wątpię by się ucieszyła. Przede wszystkim nie wiadomo gdzie wylądujecie. To może być pustynia, to może być piekło, to może być wszystko… wszystko co nieprzyjemne - odparła ironicznie kobieta. - No i pamiętaj, że to będzie miejsce spoza tego świata.
- Nie znasz jej tak jak ja, ona lubi przygody i zawirowania w życiu. Chociaż nie… lubienie to nie jest dostatecznie dobre określenie… ona… jest typem obserwatora. Można powiedzieć, że karmi się doświadczeniami. Mało jest takich ludzi, jeszcze nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ja i ona. - Smok podłożył ręce pod głowę i oparł się o drzewo, spoglądając w zielone liście u góry.
- Przygody są miłe. Tyle, że to nie jest przygoda. Jak wpadniesz do owej kieszeni, to praktycznie zaczynasz życie od nowa - doprecyzowała mentorka. - Więc lepiej się na taką wyprawę porządnie przygotować. Bo w innym przypadku może się okazać bardzo krótka i zakończyć zgonem.
- Tak, tak… te wasze czarnowidztwo od razu uskrzydla. - Białowłosy burknął na odczep się.
- Zrobisz jak chcesz… nie jestem twoją matką - odparła traperka, wzruszając ramionami. - Wiedz jeno, że nikt jeszcze z takiej kieszeni nie wrócił. - Wstała z ziemi i otrzepała spodnie.
- To chodźmy teraz połowić ryby na kolację.
Gad westchnął ciężko, powoli zbierając się z miejsca. Przyjemna chwila relaksu właśnie się skończyła.

Przygotowanie wędki, przynęta, siedzenie pod drzewem na brzegu bagna. Czekanie na rybę. Tu Gamnira i Neron byli… podobni. Ona już się nie odzywała. On w sumie też nie. Co jakiś czas wędka zadrżała i odpowiednio duża ryba lądowała w worku, mała w paszczy Wizuna. Było cicho i spokojnie, do czasu, aż wędka niemal wyskoczyła z rąk zielonołuskiego wybudzając go z tej stagnacji. Zdziwiony nagłym przejawem agresji wśród wodnej toni, szarpnął za kija wykorzystując całą swoją siłę.
- Nie tak mocno! Z wyczuciem! Ostrożnie, pozwól jej nieco poszaleć, a potem ciągnij… - podekscytowała się łowczyni widząc co się dzieje.
- Ale po co? - warknął chłopak, nie lubiący takich zaskoczeń. Posłuchał rady, choć z niejakim ociąganiem.
- Żeby żyłka się nie zerwała i ryba nie uciekła - wyjaśniła gorączkowo dziewczyna z wyraźnym podekscytowaniem. - To będzie potwór.
Nvery zastanowił się czy ten “potwór” będzie wart zachodu, czyli czy będzie smaczny…
Zaparłwszy się mocniej nogami, raz pozwalał rybie pływać, a raz powoli ściągnął ją ku brzegowi.
I owa bestia zaczęła się wyłaniać… [url=http://mississippiencyclopedia.org/wp-content/uploads/2018/01/Figure-33.-Catfish.jpg] w postaci gigantycznego i silne suma.
Długi na trzy i pół metra potwór, szarpiący się jak oszalały na końcu żyłki.
- No to trafiliśmy na króla tego bagniska! - stwierdziła radośnie nauczycielka.
- Nie zjemy go całego… zmarnuje się. Nie lepiej go wypuścić? - Młodzik w końcu poczuł zastrzyk adrenaliny. Wpatrywał się w wojującą rybę z niejakim podziwem, ale i współczuciem. Musiała mieć wiele lat, by na tak wielką wyrosnąć. Ile walk stoczyła o swoje terytorium? Z jakiegoś powodu, drakoniczny nie chciał być jej ostatnim przeciwnikiem. Opuścił niżej kij i pozwolił sumowi krążyć pod taflą wody. Był piękny i długi niczym kobaltowa wstęga.
Jasrin sfrunęła albinosowi na ramię, by móc obserwować podwodnego “smoka” z wyraźnym zaciekawieniem, ale i bojaźnią, ponieważ wiadomo nie od dziś , że podwodne “smoki” lubią zjadać powietrzne smoki takie jak ona.
- Czego nie zjedlibyśmy my, zjadłby Wizun - oceniła jego mentorka. - A łeb mógłbyś zasuszyć i zatrzymać jako trofeum. No i miałbyś dowód dla siostry, że wielki sum już nie żyje.
Podrapała się po karku przyglądając szamocącej rybie. - Ale to twoja zdobycz, twoja decyzja.
- On ma ponad trzy metry! Wiesz ile to kilogramów mięsa? - Neron obejrzał się na kobietę, jakby ta co najmniej postradała zmysły. - W tym klimacie mięso szybko się zepsuje, a ludzkie żołądki są beznadziejne… zgnilizny nie ruszymy. Wole go wypuścić. Potrzymaj wędkę, a ja wyjme mu haczyk.
- To się je uwędzi. - Westchnęła Gamnira, ale… pomogła mu z jego planami.

Smok wszedł do rzeki i ostrożnie przyciągnął suma za pomocą żyłki. Rozdziawił mu szczęki i zajrzał w paszczę. Wąsacz wyrwał się gniewnie wijąc się wokół nóg albinosa, któremu trudno było złapać olbrzyma. Gekonica uciekła gdzieś w koronę drzew, obawiając się pożarcia.
W końcu Nvery dostrzegł haczyk wbity głęboko w podniebienie ryby. Wpakował mu do pyska rękę i na oślep gmerał, aż w końcu wyrwał żeliwo razem z resztą przynęty.
Sum nawet nie podziękował, od razu schodząc na dno i znikając z pola widzenia, odpłynął jak najdalej w haniebnej porażce.
Białowłosy wydawał się być wielce zadowolony i dumny z siebie.
- No… takie ryby można łowić, choć zdecydowanie lepiej się prezentują w wodzie niż na talerzu.
- Niemniej w nagrodę, dziś…. będziemy wieczorem głodować. Albo… hmm… nazbieramy jagód. Czas nauczyć cię czegoś o bagiennych przysmakach z działu zielenin. - Po tych słowach myśliwa weszła po kolana w wodę, szukając wśród trzcin jadalnych kłączy tataraku bagiennego. Skrzydlaty podpatrywał co robiła i próbował ją w tym naśladować, choć za bogów nie wiedział czego i po co szukali. Gdyby była Chaaya, to może by mu wyjaśniła, ale tak… to mógł tylko udawać, że co nie co rozumie.
Po znalezieniu pierwszych, nauczycielka mu je pokazała i objaśniła. Tak więc wreszcie mógł sam zacząć zbierać. Potem były jakieś jagody. Te Nero już zbierał sam, jeden drobniutki owocek do drugiego, kiedy łowczyni się łaskawie byczyła, opowiadając o różnych roślinkach, ich wyglądzie i przydatności.

Później nadszedł czas na grzyby. Te rosły na drzewach i miały zastąpić chleb. Dziewczyna przez pewien czas ich szukała, a gdy znalazła odpowiednie drzewo, to chłopak musiał się na nie wspiąć. Kiedy to czynił, coś przyciągnęło uwagę nauczycielki, która przykucnęła i rozgarniała trawę, zupełnie zapominając o swoim uczniu. Ten dalej zrywał kapelusze i bezceremonialnie oraz z całkowitą powagą, rzucał nimi w jej głowę, aż nie uznał, że nazbierał tyle, by oboje mogli się spokojnie najeść. Zsunął się po pniu i w milczeniu pochylił się nad buszującą w kłosikach.
- Widzisz to? - wskazała dłonią na niewyraźny obły zarys. - Elf. Nawet kilka. Szli tędy. Pewnie ci sami, co nas mijali ostatnio.
- No… może. - Skrzydlaty wzruszył ramionami, bo prawie nic nie widział - Ciekawe dokąd tak licznie się wybrali.
- Nie wiem. Poprowadzisz nas ich tropem to się… i tak pewnie nie dowiemy. Ale może dojdziemy do śladów ich obozowiska - odparła z uśmiechem Gamnira. - Elfy naprawdę ciężko się tropi, więc masz okazję się wykazać.

“Ale po co…” pomyślał w zrezygnowaniu zielonołuski w ludzkim przebraniu, oglądając się na małą jaszczurkę ze skrzydełkami. Westchnął cierpiętniczo i zebrał z ziemi kilka grzybków, po czym ruszył śladem, albo przynajmniej udawał, że nim ruszył.
- Przyłóż się i skup. Bo już zgubiłeś ślad - rzekła kobieta niemal od razu po tym jak zaczął “tropić”, bo i ciężko było wytropić elfa na bagnach. Chłopak zagryzł mocniej zęby i spróbował jeszcze raz. Nie szło mu jednak zbyt łatwo. Co jakiś czas gubił ów trop i zatrzymywali się, by go odnaleźć. Myśliwa udzielała co prawda wskazówek i sugestii, ale nie pomagała w odnalezieniu zgubionego śladu. Smok musiał robić to sam. Mozolnie i z nosem przy ziemi odnajdywał wygięte źdźbła trawy. Daleko więc nie zaszli w ten sposób i wieczorem obolały od ciągłego kucania rozpalił ognisko.
- No to dwa dni za tobą. Zostało jeszcze pięć - rzekła tropicielka, piekać rybki jakie udało im się złowić przed sumem - I trzeba będzie coś w końcu upolować.

Gad jednak nie miał ochoty na rozmowę. Nie, żeby w ogóle był jakoś gadatliwy. Po zapaleniu ognia, rozstawił swój namiot. Obsmażył wszystkie duże “warzywa”, ówcześniej nabijając je na patyk. Posilił się w roztargieniu i czekał, na znak, że może iść spać.
Zaiste… ludzie to jednak mieli ciężko w lesie. Nuda, głód i ciągle pilnowanie się, by nie wpaść w kłopoty, a może… taka była właśnie Gamnira? Z jednej strony zbyt ostrożna, a z drugiej… zbyt pazerna, a może… to z nim było coś nie tak? A może jedno i drugie, lub coś pomiędzy?
Rojd nadgryzła jedną z jagód, by po chwili wypluć ją z obrzydzeniem. Nie rozumiała jak ludzia może to jeść… i dlaczego jadł to jej pobratymiec. Odleciała sobie zapolować na ćmy, by móc tą niedojdę nakarmić, zanim nie padnie z głodu.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 10-06-2019, 14:28   #244
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Chaaya

Przyszedł sen... a z nim skrzydlata istota. Był to po prostu Ferragus, który korzystając z więzi wykutej poprzez Deewani, pochwycił Nimfetkę i porwał do… groty przerobionej na marmurowy pałac. Smok leżał na stosie złota i klejnotów. Przed nim tańcowały elfki w skąpych szatach. Grała elfia muzyka, a maska została łaskawie umieszczona na poduszkach przed antycznym majestatem.
~ Wieczne z wami kłopoty. Czy wy samice nie potraficie się nie martwić? ~ zapytał uprzejmie kiedy drobniutka dziewczynka skuliła się na poduszkach, niczym zaszczuty króliczek, zmęczony ciągłym przyduszaniem przez kota. Gad nawet jeśli był delikatny i miły… to nadal był gadem… i to ogromnym, strasznym, złym, okrutnym, o wielkich ślepiach i paszczy pełnej zębisk, których z pewnością trzeba było się bać.
Tancerka pociągnęła nosem i spróbowała otrzeć welonem załzawione oczka, lecz na miejsce startych łez pojawiały się kolejne.
“A ty byś się nie martwił o swoją mamę? Przecież to twoja mama… kochasz ją prawda? Więc nie zadawaj głupich pytań. My samice jesteśmy tak jak samce… martwimy się o swoich najbliższych.”
~ Oczywiście, że jej nie kocham. Ta wredna, samolubna baba wywaliła mnie i moją siostrę z jaskini jak tylko nauczyłem się latać ~ mruknął Starzec. ~ Nie jesteśmy niebieskimi, nie bawimy się w rodzinę jak jakieś metaliczne dracodupki. ~ Po czym zaczął się kurczyć, powoli stając się wysokim, acz ludzkiego wzrostu humanoidalnym mężczyzną o wyraźnym “smoczych” cechach, takich jak pazury, łuski czy smoczy łeb.
Siedząc na szczycie owej kupy skarbów, mówił.
~ Ale nie o mojej rodzinie będziemy gadać. Pamiętasz co się stało na pustyni. Oczywiście, że nie… przyznaję, że i ja też nie wszystko. Ale to co wtedy zrobiłaś sprawiło, że ofensywa barbarzyńców się zatrzymała. Twój Dholstan… stracił północne prowincje, ale reszta… w tym twój dom, ocalała. Taka była cena za przyjęcie mnie do swojej duszy.

Dziewuszka zaczerwieniła się na twarzyczce i rzewnie rozpłakała od dławiącej ją od dawna tęsknoty za rodziną i poczuciu winy z powodu jej opuszczenia.
“Staruuuszkuuu… ja chce do domuuu… zabierz nas do domuuu… chce do babciii, chce ją przeprosić za to co jej zrobiłaaaam.”
~ Przecież wiesz, że nie możesz wrócić. Nawet nie znając waszych zwyczajów, domyślam się, że taka ucieczka jest karana śmiercią ~ mruknął czerwonołuski podchodząc do emanacji i podrapał się po rogach. ~ Dobra. Możemy to zrobić. Możemy się przenieść teleportacją do Pawiego Tarasu, ale potem musimy wrócić tutaj. Taki jest mój warunek. Możemy się tam przeteleportować na jeden dzień.
“Jeden?” wychrypiało cichutko nimfiątko, zakopując się pod poduszkami jak pustynna jaszczurka w piasku. Była wyraźnie zmęczona targanymi ją emocjami i jedyne czego pragnęła to jakiegoś ukojenia, choć smok podejrzewał, że zapomnienie poprzez wyparcie, albo pójście spać na sto lat, również by ją usatysfakcjonowało.

“Dlacego tylko jeden?” obruszyła się tancereczka sepleniąc od kataru. “Czy my same tam tere...terepol… telepniemy się, cy mosemy zabrać Nverusia? Chcemy sabrać Nverusia, babcia musi posnać Nverusiaaaa…”
Pomijając fakt, że maska prezentowała się jako jedna z “najsłabszych”, to trzeba było przyznać, że była prawdziwym Herkulesem, kiedy chodziło o płakanie, bo kolejne strużki trysnęły z jej łanich oczu, spływając po rumianych policzkach na brodę a z nich jeśli nie płynęły po szyjce, to kapały na tuloną przez dziewczynkę poduchę.
~ Nverusia innym razem. Jeden dzień, bo… twój samiec to potrafi czasem wpaść na dobre pomysły. Przy wszystkich wadach, La Rasquelle utrudnia naszym wrogom dopadnięcie mnie. A chroniąc mnie przed złapaniem, chronisz swoją rodzinę. W twoich rodzinnych stronach, będzie im łatwiej mnie znaleźć i z powrotem złapać ~ wyjaśnił gad wciąż drapiąc się w zakłopotaniu po rogach. ~ A potem… zobaczymy jak pójdzie pierwsza wizyta.
“Babcia nie uwiezy, ze jescimy na smokuuu… musimy zablac Nverusiaaaa” oponowała wciąż emanacja. “A ty Stalusku telepniesz się s nami, plawda? Mozemy ciebie pokazać?”
~ Mogę się jej objawić. Natomiast ze smoków zawsze możemy zgarnąć Godivę. Jest pod ręką i pewnie da się tobie przelecieć na swoim grzbiecie. Aczkolwiek wolałbym nie… z jej taktem i słabością do kobiet twojego ludu… mogą być kłopoty ~ pomarudził Starzec pod nosem.
“Ne-e, Godifa jest kopietą. E… to znacy samicą i nie wolno jej fchocić do Pafiefo Tarasu. Tylko klienci, tylko… a klientami są menscyzni. Jalvisa też nie-e weśmiemy! Bo te zmije będą chciały go ukraść! Nie pozwolę.”
Nimfetka nastroszyła się bojowo, mocniej tuląc do piersi poduszkę, ale zaraz złagodniała pod naporem wspomnień o kochanym domu.
“Tylko Nveruś… no i od biedy ty…” mruknęła cichutko. “Dlacego musisz zmieniac się w takie bzydkie zecy? Nie mozesz być choć raz kotkiem?”
~ Nie zmieniam się w nic słabego. To poniżej mojej godności. Mogę… w tygrysa na przykład. A Jarvisa nie weźmiemy do pałacu. Zostawimy gdzieś w mieście w ramach odwodów. Niech się przyczai i czeka na nasz powrót. ~ ocenił czerwonołuski w zamyśleniu. ~ Godiva mogłaby wlecieć w smoczej postaci do Tarasu. Wtedy jej płeć by nie miała znaczenia.
“Ona jest gupia” zripostowała buńczucznie dziewczynka, ale po chwili pożałowała swoich słów. Zwiesiła główkę i ponownie załkała. “Pseplasam… nie jest gupia, nie jest…”
~ Ona jest kim jest ~ stwierdził Starzec mając w nosie opinię Godivy u masek. To go mało interesowało. ~ Więc Jarvis i ty. Przy czym my wkraczamy do Pawiego Tarasu, a on zostaje na zewnątrz.
“Na zewnątsz? Ale… gdzie? W Dholstanie?” zdziwiła się emanacja.
~ Nie wiem…. zobaczymy na miejscu. Myślę, że twój kochanek z bukłakiem niekończącej się wody, przeżyje sam jeden dzień na pustyni ~ odparł nieco skonfundowany Ferragus.
“Ale po co on tam? Skolo i tak wrócimy tutaj…” Tancereczka uniosła załzawione oczęta na rozmówcę, nic z tego nie rozumiejąc, lub nie chcąc zrozumieć.
~ Wolisz go zostawić na pastwę miejscowych lisic? Przez cały dzień? ~ rzekł żartobliwie skrzydlaty i wzruszył ramionami, bo było mu w sumie wszystko jedno.
Trafił jednak w czuły punkt, bo mała płaczka, aż się wyprostowała i pisnęła jak kogucik.
“Niii!!! Nje zgadzam sję!!! Idzie z nami.”
Po czym się nagle zreflektowała. “A właściwie… dlaczego mnie tu zabrałeś i ze mną rozmawiasz?” Zapomniała przy tym o seplenieniu, choć łezki co i rusz periły się jej na rzęsach.
~ Bo się martwisz głuptasku, bo się boisz, bo masz żal w sercu. Twoje ciało i twój umysł musi znosić dwie dusze. To duży ciężar i dlatego muszę dbać byś była silna. A silna jesteś, gdy masz pewność siebie, odwagę, gdy jesteś radosna, gdy kochasz i jesteś kochana i... gdy figlujesz ze swoim ukochanym. Wtedy twój umysł staje się mocniejszy… więc muszę dbać o twoje dobre samopoczucie ~ mruknął smok maskując tym wywodem i inne… bardziej wstydliwe powody swojej opiekuńczości.

“Wiesz Staruszku… nie jesteś taki straszny jak mi się wydawało… choć nadal nie rozumiem dlaczego nie możesz zamienić się w puchatego kotka…” odparła maska po długim i roztropnym namyśle. “Myślę, że musisz… musisz czasami zostawić nas same sobie… byśmy poukładały sobie to co mamy w głowie, bo widzisz czasem strach i żal potrafią zamienić się w siłę, a my… cóż… same zdecydowałyśmy się na taki gorzki los. Ale, ale! To bardzo miłe, że chcesz z nami rozmawiać… nikt z nami od dawna nie rozmawiał, nawet Nveruś o nas zapomniał.”
~ Ja jestem straszny i okrutny i przerażający… ale dla moich wrogów, a tak się składa obecnie, że wszyscy twoi wrogowie są moimi ~ wyjaśnił jej drakon, prężąc dumnie łuski. ~ Więc nikt nie będzie w stanie zrobić ci krzywdy. A i… twojego samca też uratuję, bo byś mi się rozpłakała.
Dziewuszka ziewnęła i popatrzyła mało przytomnym wzrokiem na antycznego w przebraniu.
“A czy siebie też uratujesz? Będę płakać jak coś ci się stanie” wymiałczała sennie, kładąc głowę na poduszce. “Chodźmy spać. Chce mieć sen o kotkach…”
~ Jestem w tobie. Nic nie stanie się tobie, to i mnie też nie. ~ Starzec rozwiał gestem dłoni stworzoną grotę, zamiast niej robiąc morze poduszek.
I kotki… od groma małych puchatych kotków. Zostawił sobie jednak górę złota, na której to (jak każdy smok) lubił sypiać i wrócił do swojej prawdziwej postaci. Nimfetka wydawała się być wyraźnie poruszona… i to nie wielkoduszną przemową Ferragusa, a zjawieniem się całej gromady kociaków. Na chwilę zapomniała, i o śnie, i o strachu, łapiąc i przytulając mięciutkie zwierzątka o wielkich oczkach. Wkrótce jednak usnęła od mruczącego kłębowiska, sprawiając, że bardka miała jeden z najspokojniejszych snów od wielu, wielu lat.
Były kotki, były kocie łapki, kocie poduszeczki w kształcie fasolek, kocie języczki, kocie noski i kocie miauczenie pomieszane z mruczeniem. Prawdziwy, sielankowy raj.


Jej jamun był nienasyconą bestią. Czy stał się taki pod jej wpływem, czy też była taka jego natura? Nie Chaai to oceniać. Za to z pewnością musiała tego doznawać i odczuwać, bowiem do kocich języczków ze snu, dołączył kolejny, ciepły, wilgotny i mało pasujący do sennej fantazji. Język muskał jej kark, plecy, wędrował wzdłuż kręgosłupa, by wreszcie skupić się na jej pośladkach. Nieśpiesznie pieścił i powoli wytrącał tawaif z drzemki.
Jej kochanek był bowiem równie cierpliwy co oślo uparty.
Dla jednych mogła to być zaleta, dla innych wada, ale dla bardki nie miało to znaczenia. Kochała go wszak niezależnie od pakietu dziwactw, jakie ze sobą dźwigał.
Tak czy siak, ze snu nie chciała rezygnować zbyt łatwo. Jarvis i mógł być zawzięty, ale ona również należała do wojowniczego typu. Tylko… takiego bardziej leniwego.
Kamala zwinęła się w kłębek, tuląc do siebie poduszkę z wyraźnym uśmiechem na twarzy. Przed oczami miała puchatą kuleczkę o cichutko mruczącym dźwięku, który delikatnie rezonował w jej klatce piersiowej. To, że ta kuleczka miała przy okazji czerwony, smoczy ogonek, jakoś za bardzo jej nie przeszkadzał.
Oboje byli zadowoleni na swój sposób. Ona spała, on dotykiem i pocałunkami, pieścił jej ciało… tulił się do niej, jak do swojego skarbu. Jak smok… zazdrosny i zachłanny. Pewnie też dlatego dla Sundari sielanka zamieniła się w mały koszmarek, kiedy chmara kociąt, które coraz bardziej przypominały chmarę smocząt o czeronych łuskach i złotych ślepiach, zaczęła ją obłazić, przyduszać i… czy one właśnie próbowały zalizać ją na śmierć?
Spanikowana kobieta gwałtownie wybudziła się ze snu, otwierając nagle oczy i z jakiegoś powodu wywalając poduszkę jak najdalej od siebie, by po chwili do niej dotarło, kto tu próbował ją “zjeść”. Zaburczała jak ciężka od deszczu chmurka, chcąc odstraszyć lekkomyślnego smakosza od dalszych zabaw.
- Śpioszek się z ciebie robi - mruknął mężczyzna do jej ucha, delikatnie całując ucho i szyję. - Przespałaś śniadanie.
- W takim razie obudź mnie na następne - odparła trochę gniewnie, po czym od razu zaczęła się mościć i kokosić, by przyjąć wygodną pozycję do dalszego lenistwa.
- Naprawdę chcesz spać cały dzień? - spytał czarownik, pieszczotliwie przesuwając palcami po jej brzuchu.

Jeszcze wczoraj kurtyzana dałaby wiele, by móc przespać nawet i tydzień, teraz jednak pragnęła zaplanować wycieczkę do domu. Cieszyła się i bała. Nie mogła się doczekać ponownego spotkania z mamą i babcią, przy jednoczesnej trwodze przed tym co mogła zastać w Dholstanie.
- Chyyyba… tak… - wyszeptała cichutko do ukochanego, szukając pocieszenia w jego nagim ciele. Wtuliła się, nakryła i ukryła w bezpiecznych ramionach, po czym zaczęła niuchać by wychwycić znajomy, męski zapach.
- To cię znów ululam - wymruczał Jarvis, dociskając jej ciało do swojego. Pomiędzy pocałunkami nucił tą samą melodię co zawsze, gdy wpadała w panikę. W innych okolicznościach pewnie szybko by poszła spać, teraz jednak jej umysł zaprzątała wyprawa, oraz strach przed nią.
- Wybierzesz się ze mną do mojego domu? Na jeden dzień, tylko… muszę się upewnić, że jest u nich wszystko w porządku, no i w ogóle. - Chaaya zaczęła się od razu usprawiedliwiać, kiedy dotarło do niej, że nie może już dłużej wypierać swoich problemów.
- Oczywiście… przecież obiecałem, że cię nie puszczę, ale… jak? - zapytał mag, mocniej tuląc ją do siebie, a ona mimowolnie zauważyła reakcję jego ciała. I również mimowolny uśmiech pojawił się na jej ustach. Była przez niego pożądana, czyż to nie przyjemne uczucie?
- Starrruuu...rzec powiedział, że mnie nas tam przeteleportować. - Tancerka kaszlneła, by zamaskować przejęzyczenie. Gdzieś głęboko w jej sercu zawstydzona Nimfetka ukryła się zażenowana swoją wpadką, co oczywiście dało pożywkę dla Deewani, która już zaczęła jej suszyć głowę.
- To jest możliwe. Trochę niebezpieczne, bo będziesz bliżej jego dawnego ciała... Ale jeśli to na jeden dzień. - Zadumał się przywoływacz. - Kim bym tam był? Jak byś mnie przedstawiała?

“Byłbyś nikim, bo cie tam nie wprowadzi.. prawda? Prrrawda?” wtrąciła nagle babka, a dziewczyna się zarumieniła. To była prawda, przynajmniej taki był pierwotny plan, ale… ale… w głowie łatwiej podjąć decyzję niż słownie. Tawaif nie miała serca powiedzieć ukochanemu… NARZECZONEMU, że ma czekać pod murami przybytku, lub się włóczyć gdzieś po mieście.
“Oczywiście, że go nie wpuści!” zakrzyknęła chłopczyca, bojowo się nastawiając do całej sytuacji. Nie od dziś wiadomo, że nie przepadała za kochankiem, który nigdy nie robił z nią zabawnych i ciekawych rzeczy.
“Z punktu kodeksu honorowego… nie godzi się zostawiać go samego na obcej ziemi.” Ada będąc głosem rozsądku, a na pewno wieloletniej wiedzy, nie pozwoliła sobie na milczenie. Co oczywiście rozbudziło Umrao, która stanęła w obronie swojego penisa.
“Nie zgadzam się! On jest tylko mój i nikomu go nie pokażę!”
“Możemy zrobić z niego niewolnika” zaproponowała rezolutnie Seesha.
“Srojnika!” fuknęła Jodha. “Z ciebie zaraz zrobię wielbłądzicie, jak się nie zamkniesz!”

Kamala miała już dość własnych myśli, postanowiła przełamać milczenie.
- Właściwie to… biali ludzie nie mają wstępu do zamtuzów tawaif… ale, ale… ale jeśli bardzo byś chciał to coś wymyślimy…

“NIE! NIE! I JESZCZE RAZ NIE!” zaczęła krakać Laboni, wespół ze skandującą Deewani i piejącą Umrao.

- Nie chcę ci robić kłopotów. Ukryję się gdzieś w pobliżu… ukryjemy mnie tak, bym miał z tobą telepatyczny kontakt i bym mógł ci przyjść z pomocą w razie problemów - odparł Jarvis ciepło. - Co ty na to?
Bardka odetchnęła z ulgą, niemniej czuła się winna wymuszenia odpowiedzi na mężczyźnie. - Tak bardzo cię przepraszam… ale łatwiej by cię było wprowadzić do pałacu sułtana niż do mojego domu…
- Nie martw się tym. - Czarownik cmoknął ją w policzek. - Będę cierpliwie czekał.
~ Albo zmienimy go w kotka ~ zaśmiał się Starzec.
- Jesteś dla mnie za dobry - wymamrotała złotoskóra. - Za bardzo…
- I zachłanny i zazdrosny - mruczał magik, delikatnie kąsając kobietę w szyję. - ...bardzo spragniony ciebie.

Dholianka wygięła usta w parodię gniewnej podkówki. Objęła w pasie partnera, gładząc jego lędźwie dłonią.
- W końcu mi się odwodnisz jak tak będziesz się do mnie dobierać co kilka godzin - poskarżyła się, kręcąc noskiem jakby chciała wymigać się od “małżeńskich” obowiązków jakie na nią od niedawna spadły. - I co ja wtedy pocznę, kiedy mi zasłabniesz?
- Znajdziesz sposób, żeby mnie obudzić… - odparł jej wybranek nie zaprzestając delikatnych pieszczot na jej szyi. - Poza tym, nie musimy się nigdzie spieszyć z zabawą.
- To chodźmy spać, w końcu nigdzie się nie śpieszymy. - Zaśmiała się chochliczka, łapiąc chudzielca za pośladek.
- Ja się wyspałem. A ty nie? Czyżbym aż tak bardzo cię wymęczył? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem przywoływacz.
- Chciałbyś - fuknęła panna, szczypiąc rozmówcę w chudy tłuszczyk. - Choć praktykę masz opanowaną to brak ci finezji i smaku oraz… wyobraźni, by zmęczyć taką zawodniczkę jak ja. - Napuszyła się niczym dumna pawiczka.
- A jednak ty chcesz jeszcze pospać, nie ja - prowokował ją dalej narzeczony. - A skoro mi brak wyobraźni, to z pewnością ty potrafisz się popisać czymś czego jeszcze nie widziałem?

Tawaif nie dała się tak łatwo przechytrzyć.
- Oczywiście, że chcę spać! To wspaniała rozrywka… zważywszy jak doborowe mam towarzystwo w łóżku - stwierdziła z takim tonem jakby to była oczywista oczywistość. - A jeśli będę chciała brać kogoś na ucznia, to wybiorę kogoś powabniejszego i milszego w dotyku, nie wspominając o tym… że nie będzie mi szczędzić w słodkościach.
- Kogoś powabniejszego… czyli… kogo? - mruknął czarownik, całując kochankę czubek nosa.
- Mam… może ten przeklęty… pierścionek zakładać, by wkraść się w twoje łaski? - zażartował nie szczędząc jej twarzy delikatnych pocałunków. Dziewczyna prychnęła w udawanym oburzeniu.
- Uważaj… bo od ciebie ucieknę i już nie wrócę - pogroziła chmurnie, ale z lubością muskając wargami jego porośnięty kłującymi włoskami policzek.
- To cię odszukam, złapię, zaciągnę do lisiej norki… zedrę wszystkie szatki i posiądę… w każdej pozycji, raz za razem… aż nie będziemy mieli sił się ruszać - “zagroził” Jarvis, całując następnie namiętnie usta i delikatnie kąsając dolną wargę tancerki. - Ciuszków będzie trochę szkoda.
Złotoskóra zamruczała wyraźnie pobudzona. Zabrała rękę z męskiego biodra, przesuwając paznokciami w górę jego pleców i poddała się chwili.
- A propo norek… to znam jedną, aktualnie opuszczoną i stęsknioną - wymruczała i lubieżnie chwyciła zębami brodę kochanka, by później językiem przesunąć po jego linii szczęki.
- Pragnę cię teraz… musisz się więc zadowolić brakiem finezji i smaku - odpowiedział mag, popychając ją tak, by wylądowała plecami na łóżku, a sam przemieścił się między jej nogi i rozchylił je szeroko, by pożądliwie wodzić wzrokiem po jej sekretach… co jednak zapewne nie potrwa długo. Zerkając w dół, kurtyzana z zadowoleniem stwierdziła, że jej widok był mocnym afrodyzjakiem.

W międzyczasie w głodzie bardki rozgorzała mała dyskusja. Deewani była wyraźnie rozdrażniona tym, że musiała być “uległa” czarownikowi, choć to w sumie Kismis w tej chwili najwięcej traciła - jak choćby słodką, leniwą, długą i ciepłą drzemkę.
“On jest jak uliczny kundel, któremu dało się plaster szynki i od razu myśli, że znalazł nowego właściciela!”
“To pasujecie do siebie” odparła złośliwie Jodha, ale Nimfetka stanęła w obronie chłopczycy.
“Ona nie jest kundlem…”
“No właśnie, ty zawszona norow…” wtrąciła gniewnie łobuzica.
“Ale Jarvis też nim nie jest” dokończyła swą myśl łagodna emanacja.
“CO?!” Odważna maska nie spodziewała się zdrady to też jej skutek odczuła tym wyraźniej, że po prostu zapomniała języka w gębie. Na to tylko czekała Duchowość.
“Może i nie jest, ale zachowuje się jak taki… Wystarczyło tylko kilka dni nudy i poszła sobie do smoka, który ją przygarnął i teraz tylko gada ‘Starzec to’, ‘Starzec tamto’... Świata poza nim nie widzi i tylko by się z nim tak gździła.”
Deewani wpadła w szał. “Nie prawda! Ty zazdrosna cipodajko o wybujałej fantazji! To nie on mnie przygarnął, ale ja jego… a w zasadzie to go nie przygarnęłam tylko ujarzmiłam i oswoiłam i on jest teraz moim smokiem i mi zazdrościsz bo ty nie masz takiego P R R R A W D Z I W E G O smoka!”
“Zazdrosna? O tego zgrzybiałego łuskopierda?!” Jodhę aż roznosiło z radości, że udało jej się sprowokować sprzeczkę. Nie od dziś było wiadomo, że największym chochlikiem była właśnie ona.
Odwaga szykowała się do kontrataku, kiedy reszta myśli skupiona była na przyjemności i nad sprawami bieżącymi.
“Sama jesteś łuskopierdem ty cipopierdko!”
“To w końcu łusko czy cipo?”
“I to i to!”


Chaaya wygięła się w harfę, unosząc biodra w górę, tak, że stopami stała na materacu. Język przywoływacza był niemal tak samo słodki i kuszący, co samo lenistwo, toteż ochoczo przystała odrobinę wysiłku - bo tak właśnie w tej chwili myślała o stosunku.
- Zadowolę się, pod warunkiem, że nie oderwiesz warg od mego źródełka, póki nie wytryśnie z niego ambrozja. Obiecuję… zapomnę o wszystkich twoich przewinieniach… ale nie przestawaj.
- Jesteś wielce pewna swego uroku i swoich pokus, acz… masz rację moja skorpioniczko. Jesteś pokusą, której kaprysom ciężko się oprzeć - wymruczał żartobliwie mężczyzna, owijając ramiona wokół jej ud i zachłannie przylegając ustami do jej zdroju rozkoszy. Język wił się po nim, niczym wężyk, a następnie zanurkował w jego głąb, przyjemnie trącając struny przyjemności w ciele dziewczyny, która westchnęła głośno, rozciągając usta w szerokim uśmiechu satysfakcji.
Och tak, z pewnością było jej teraz bardzo przyjemnie, bo nawet nie przeszkadzała jej niewygodna pozycja. Czerpała z chwili garściami, dopóki posłuszny (na razie) kochanek, godził na tą jednostronną zabawę. W końcu jednak nadszedł czas kiedy pieszczota stała się bardziej agresywna, wymuszając na niej krótki, acz elektryzujący finisz.
- I popłynęła ambrozja… - stwierdził czarownik, zlizując krople rozkoszy ze stygnącego ciała swojej partnerki. Nie dał jednak zbyt wiele czasu na złapanie oddechu. Ba, nawet nie dał czasu na odpowiedź, bowiem sprawnie obrócił ją na brzuch, zmuszając do wypięcia pośladków i przystąpił do szturmu na jej bramę kobiecości, zdobywając ją silnym atakiem.
Z ust przeszytej, tym taranem, tawaif wyrwał się mimowolny jęk, kiedy jej narzeczony bezlitośnie i samolubnie, kolejnymi ruchami bioder, odbierał zapłatę za swoją pracę i cierpliwość. Dholianka nie wydawała się tym faktem poszkodowana. Co prawda łono wciąż miała ściśnięte uniesieniem, ale tym wyraźniej czuła każdy ruch zdobywcy, zalewając jej zmysły nowymi falami doznań.
Te były bardziej szczypiące i ostre, zupełnie jak skry lecące z pochodni, więc tancerka mimowolnie zagryzła w zębach poduszkę, tłumiąc swe mało chwalebne do słuchania, przez ścianę, jęki.
Była teraz we władaniu swojego wybranka. To on narzucał rytm, to jego palce zaciskały się na krągłych pośladkach. To przez jego siłę i pożądanie jej piersi ocierały się o pościel, gdy nacierał i nacierał i nacierał… coraz mocniej, szybciej i gwałtowniej. Mało finezyjnie, mało delikatnie, ale nie umniejsza to, ani jego, ani jej przyjemności. Kamala słyszała jego oddech, mogła wyobrazić sobie jego rozpalone dziką lubieżnością spojrzenie wędrujące po jej uległym ciele. Czuła jak się zbliża do szczytu, czuła jego eksplozję i słyszała cichy jęk spełnienia.

W pokoju, na chwilę, zapanowała cisza, przerywana jedynie niespokojnymi oddechami. Sundari lekko drżała, niczym łania postrzelona przez myśliwego. Nie miała jak się obrócić, bo Jarvis siedział między jej nogami. Puściła za to poduszkę, na której złożyła policzek i przymknęła oczy.
- Czy mój… narzeczony czuje się usatysfakcjonowany? - spytała siląc się na zadziorny ton. - Czy coś jeszcze mogę dla niego zrobić?
- Wiele rzeczy… aż nie śmiem wymieniać. - Mężczyzna ułożył bardkę na boku, po uwolnieniu jej od swojej obecności. Potem obrócił na plecy i zabrał się za pocałunki na jej krągłym biuście.
- Jakie rzeczy warto przygotować na wyprawę w twoje rodzinne strony? Jakie przebranie ukryłoby mnie w pobliżu Pałacu, bym mógł tam zaczekać na ciebie? - dopytywał się pomiędzy czułościami.

Chaaya zaśmiała się pod nosem, bo przez chwilę poczuła się jak zabawka w rękach dziecka. Jak laleczka, którą ktoś ustawia tak jak chce. Nie było to jednak nieprzyjemne uczucie. Mag zadbał nie tylko o swoje, ale i jej potrzeby.
- Wszystko mam zaplanowane, nie musisz się niczym martwić. Teleportujemy się do rodzinnego domu jednego z moich sług. To zarządca straży, pomógł mi uciec, nie raz i nie dwa… poznałam jego bliskich i postarałam się, by nawet po moim odejściu mogli żyć dostatnie. Od nich dostaniesz potrzebne ubranie. Musi być wypłowiałe od słońca i wypalone piaskiem, tak by nikt nie poznał, że jesteś w mieście od niedawna. Stamtąd przejdziemy się po mieście i ulokuje cię w domu hazardowym, który jest naprzeciw mojego pałacu. Z okien na piętrze, będziesz mógł zobaczyć kawałek ogrodu za murem, no i cały budynek Pawiego Tarasu.
- Mhmm… będę grał i tęsknił za tobą - mruczał Jarvis, całując złotą skórę brzucha i biustu. Czule i leniwie zarazem. Niczym ulubiony kocur okazujący uczucie swojej właścicielce. Może dlatego Gozreh jest tak koci? Może dlatego jej przyśniły się kocięta?
- Wiem kochany… ja też będę tęsknić, dość już jednak przysporzyłam innym cierpień. Moja ucieczka na pewno położyła się dyshonorem na cały dom, jeśli wprowadziłabym tam białego mężczyznę, kilka starszych tawaif mogłoby się wściec. Bardzo…
Dziewczyna pogłaskała towarzysza po głowie, przeczesując mu palcami włosy. - Niektóre z nich władają potężną magią, tego by brakowało by w środku miasta wybuchła mini wojenka, kiedy za murami… - głos jej ugrzązł w gardle, gdy pomyślała o demonicznych hordach.
Niech będą przeklęci wszyscy głupcy, którzy pomyśleli, że konszachty z diabłami mogą im wyjść na dobre.
- Nie chciałbym zranić nikogo z twojej rodziny - odparł czarownik wielbiąc kobiece ciało swoimi czułościami, nie mającymi rozpalić, a zrelaksować. - A co im powiesz o swoim życiu? I wiesz, że nie możemy tam zostać na długo, ale może jeszcze się tam zjawisz. Z paskiem cynobru na czole?

Bardka zamyśliła się, a jej ruchy stały się bardziej… ckliwe? Trochę bardziej jak matczyne, niźli należące do kochanki. Nieświadomie, coraz mocniej tuliła do siebie ukochanego, czasem go pieszcząc, czasem muskając.
- Chyba wszystko… jestem im winna wyjaśnienia no i… przyznanie się do błędu - rzekła smutnym głosem. - Świat na zewnątrz jest piękny, ale brutalny, bardzo, bardzo brutalny.
- A ile im powiesz o obecnej sytuacji? Że masz białego kochanka, smoka w głowie i czasami pod tyłeczkiem? I że… nie możesz tam zostać, dla ich dobra? - zapytał cicho Jarvis spoglądając jej w oczy. - Uratowałaś je, wiesz? Zatrzymałaś całą demoniczną inwazję na pustynne kraje, kradnąc im dowódcę.
Kamala odczuła dotkliwy dyskomfort w piersi, gdy ich spojrzenia się spotkały. Zaczęła panicznie mrugać, by przegonić wzbierające łzy. Wzięła kilka głębszych wdechów i nastroszyła się walcząc sama ze sobą.
- Gdy powiedziałam wszystko, miałam na myśli wszystko Jarvisie. Chyba… że nie chcesz by one wiedziały.
- Nie chcę byś miała kłopoty - odparł mężczyzna, czujnie się jej przyglądając. - Po prostu martwię się o ciebie. Nie zamierzam ci jednak tego zakazywać. Powiesz co uznasz, za stosowne.

~ A ja wygarnę tym niewiastom parę słów smoczej mądrości ~ wtrącił Starzec.

- Jeśli będzie źle ucieknę do ciebie, mam w tym niejaką wprawę - stwierdziła z uśmiechem przez łzy.
- Albo ja ciebie porwę. Też mam w tym wprawę. W zakradaniu się z pomocą Gozreha - odparł czule mag.

~ No i nie dam nikomu uwięzić MOJEJ nosicielki. Zapominacie, że dysponujecie całą magiczną magiczną starożytnego smoka! Nikt nie jest w stanie cię uwięzić! ~ chełpił się gad rozeźlony nieco tym, że jego obecność jest ignorowana.

Sundari uśmiechnęła się chytrze, dostrzegając okazję w utarciu nosa zadufanemu czerwonołuskiemu.
- Starzec powiedział, że nam pomoże bo za bardzo się do nas przywiązał… zwłaszcza do ciebie jamun, bardzo mu się podobasz - mruknęła złośliwie, wtulając się w przywoływacza. Pomimo smutku i strachu czuła się w tej chwili ogromnie szczęśliwa.

~ Wcale nie! Nikogo nie kocham poza sobą. Do nikogo się nie przywiązałem! Wszystkich was wykorzystuję! ~ protestował Ferragus, a Jarvis dodał zdziwionym głosem. - Czemu akurat ja? Powinnaś ty… kiedy patrzysz w lustro, to on powinien być zachwycony. Ja jestem cały czas.
Jodha razem z Deewani zaczęły chichrać jak dwa małe chochliki, którym udało się wyrządzić psikusa.
- Dbasz o jego naczynie i jest pełen podziwu do twojej siły ducha - wyjaśniła Dholianka, składając cichy i delikatny całus na jego policzku.
- To dobrze - odetchnął z udawaną ulgą czarownik i odpowiedział całując jej usta.
- Przygotuję ci kąpiel moja śliczna, byś mogła pięknie się zaprezentować i nie ubrudzona zachłannym i namolnym kochankiem - dodał żartobliwie, na co odpowiedział mu pomruk.
- Komu mam się niby prezentować? Nie wychodzę dziś z łóżka - burknęła lisiczka, przytulając się ciaśniej do towarzysza.
- No tak. Czyli wyruszamy jutro? - zapytał narzeczony, tuląc głowę do jej brzucha i łaskocząc skórę włosami.
- Jutro… jutro umówiłam się z Axa na lody… oj. - Kurtyzana jęknęła gdy dotarło do niej, że nie ma co zwlekać i lepiej wyruszyć do domu już dzisiaj, tak, by zdążyć na spotkanie i kolejną porcję zimnych łakoci. - Za chwileczkę… poleżmy jeszcze trochę… o albo możemy zidentyfikować te przedmioty od Remiego.
- Ty leż wygodnie. A ja je przyniosę - zaproponował jej kompan i zszedł z łóżka pozwalając kochance podziwiać swój zadek i rozkoszować się myślą, że po przepędzeniu białego kruka, należy on tylko do jej zwinnych paluszków. Zagwizdała więc, tak jak Orfeus miał w zwyczaju, przyglądając się nachalnie bladym czterem literom, po czym zawinęła się w kołdrę jak w kokonik.
- I książki… muszę podotykać książki… taaak… - Uśmiechnęła się jak wygłodniały imp i splotła dłonie razem, wspierając na nich brodę.
- Zdecydowanie wolę cię widzieć golutką - mruknął magik, wracając obwieszony i obciążony łupami.
Widzieć nagą i dotykać jej ciała, całować, pieścić. Już ona dobrze znała naturę swojego narzeczonego.
- E tam… - zbyła go z naturalną wredotą tancerka. - To pokazuj co my tu mamy.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"

Ostatnio edytowane przez sunellica : 10-06-2019 o 14:30.
sunellica jest offline  
Stary 10-07-2019, 19:38   #245
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Mag zaczął od tego co mogło zainteresować tancerkę - biżuterii. Podał jej parę kolczyków oraz pierścień.
Chaaya obejrzała oba znaleziska po czym spojrzała wyczekująco na kochanka.
- Ty to identyfikuj, ja popatrzę - odparła, uśmiechając się uroczo i podstępnie.
Przywoływacz zdusił westchnięcie i wziął się do roboty. Skorzystał z różdżki by zidentyfikować kolczyki, a potem pierścień. Z tym drugim elementem biżuterii poszło mu nieco lepiej, ale tylko dlatego, że pierścień z pewnością nie był magiczny. Za to kolczyki… cóż, wydawało się, że jest w nich zaklęta magia zauroczeń, ale jaka to trudno było określić.
Tawaif wyszczerzyła ząbki w drapieżnym uśmieszku. Najwyraźniej bawiła się przednio, ulokowana w cieplutkim gniazdku obserwatora.
- Bawi cię moje cierpienie, co? - odparł butnie Jarvis, a w jego głosie tkwiła groźba, ale z tych, które akurat jego partnerka lubiła. Groźba lubieżnej napaści, takiej jakiej była ofiarą parę chwil temu. Niech no tylko jej mężczyzna odzyska siły.
- Kolczyki pewnie wzmacniają charyzmę - ocenił na podstawie swojej wiedzy na temat magicznych przedmiotów.
- Uuu fajne. - Złotoskóra sroczka już zaczęła polować rączką na opalowe cacuszka. - Ale pewnie nie będą wiele kosztować… szkoda.
- Bo ja wiem… przedmioty wpływające stale na cechy charakteru lub aparycji są drogie - wyjaśnił czarownik w odpowiedzi, zerkając na kokonik. Uśmiechnął się czule. - A ja się zastanawiam czy przekupić cię tańcem na golasa, byś wylazła ze swojej kryjówki.
- Dlaczego ci tak przeszkadza, że jest mi wygodnie - zaburczała dziewczyna, skopując z siebie kołdrę. Miała przy tym nadąsaną minę, jakby zmuszona była słuchać jakiegoś nadętego nudziarza. - Identyfikuj dalej - rozkazała, siadając za plecami kochanka, obejmując go nogami w pasie, a rękoma za szyją. Naparła swym ciałkiem na nowy materac i zwiesiła głowę przez ramię Jarvisa, by móc go obserwować.
Kara za zmianę jej pozycji była… bolesna, kiedy siedzący i zgarbiony chłopak czuł, że kręgosłup zaraz mu pęknie od dodatkowego ciężaru.
- Złośnica z ciebie… ale za to śliczna - mruknął udając, że to dodatkowe brzemię mu nie ciąży.

Kolejny do identyfikowania był żuczek i, być może, jednak kurtyzana mu przeszkadzała, bo kiepsko mu ta identyfikacja poszła. Dowiedział się jednak na tyle, by wiedzieć, że ma do czynienia z… konstruktem, który z jakiegoś powodu nie działa, choć nie wyglądał na uszkodzonego. Magia w nim była silna, więc nie wchodziło w grę wyczerpanie się energii.
- Ten… może powinniśmy się z tym udać do gnoma, one są specami od takich zabawek - ocenił fachowo.
- A co to takiego jest? To jak mój skarabeusz, czy coś? - spytała ciekawsko Kamala, wyciągając szyję, by widzieć stworka jeszcze dokładniej.
- Wygląda na mechaniczną istotę. Trochę jak pancerze zachodnich imperiów. Takie finezyjne przedmioty są albo bardzo nowe, albo krasnoludzkie lub gnomie. W dawnych wiekach nikt inny nie potrafił takich rzeczy robić. Albo nie chciał - wyjaśnił mężczyzna i korzystając z okazji pocałował w policzek.
- Tooo taki golem? Dlaczego nie działa? - ,i poprawiła uchwyt rąk, by nie zjeżdżać z pleców nosiciela.
- To trochę bardziej skomplikowana rzecz niż golem. I na innych zasadach. I… nie mam pojęcia, ale przypuszczam, że twój przyjaciel ukryty w kryjówce archiwisty będzie wiedział. A jak nie, to chętnie wymieni żuczka na jakiś swój wynalazek. One uwielbiają takie zagadki - mruknął przywoływacz odkładając przedmiot na bok, by sięgnąć po kolejny.
- Mogę się też zapytać księgi… jak wrócę do domu. Na pewno istnieją jakieś zapiski na temat takich robaczków - odparła z zapałem Dholianka, zezując to na konstrukta, to na nową rzecz w rękach Jarvisa. Ten wziął dwa pierścienie, jeden bogato zdobiony, drugi będący zwykłą złotą obrączką. Ten pierwszy okazał się tylko pierścieniem pływania, nadając właścicielowi dodatkowej sprawności w wodzie. Za to ten drugi, to nie lada gratka, bowiem jego nosiciel staje się niewidzialny.
- Mamy jeden pierścień pływania i drugi niewidzialności. Ten drugi trzeba będzie trzymać z dala od Godivy. Bo jeszcze jej głupie pomysły wpadną do glowy - odparł z uśmiechem mężczyzna.
- Ho hooo… mogę go wziąć. Tak, tak… wezmę go i… i… - Bardka zająknęła się w ostatniej chwili zanim nie wypowiedziała na głos swoich łotrzykowskich planów. - I sprzedam go. Tak… i kupie sobie za to coś ładnego?
- W takim razie ja zachowam pierścień. Na specjalne okazje - mruknął w odpowiedzi czarownik. - Niewidzialność może nam się przydać. Tak jak ten zmiany płci. Na wszelki wypadek. Na co dzień nie ma go chyba po co nosić.
- Ale… ale… - Dziewczyna próbowała kryć w głosie zawód. - Ale ja go chciałam… ja… - szeptała zbolale. Miała takie piękne plany. Dzięki niewidzialności mogłaby wejść gdziekolwiek chce i… patrzeć na kogokolwiek chce…

“Peeeniiissss z łuskamiii” zawodziła Umrao, nie godząca się na przykrą rzeczywistość. “Tak bliskooo, a jednak tak dalekooo… umieram. Ja… żegnajcie…”
~ Oj tam penis z łuskami. Też mi coś. Jakoś miałem taki całe życie i żadna smoczyca nie piszczała na jego widok ~ wtrącił Starzec. ~ Nie wiem o co robisz raban.

- To w takim razie zabieram pierścień zmiany płci i jego sprzedam! - Momentalnie zaperzyła się kurtyzana. - Zabieram i już! Nie ma żadnych ale!
- Nie pozwalam ci - odparł spokojnie magik. - Nie możemy sprzedać, ani jednego, ani drugiego. Są przydatne.
- Nie są! I zrobię z nim co zechcę! Jest mój! Ja go znalazłam! Ja zidentyfikowałam. MOJE! - Tancerka gotowa była do zaciekłej walki i na dowód tego zaczęła podskakiwać na plecach przywoływacza, jakby chciała go co najmniej złamać.
- Oj bo dam klapsa w te gołe pośladki - odparł ukochany z uśmiechem i dodał spokojniej. - Dlaczego chcesz sprzedać akurat te pierścienie?
Chaaya czując, że wpakowała się po same uszy, na chwilę zamarła, poważnie się zastanawiając jak wybrnąć z tej sytuacji. Gdyby miała pierścień niewidzialności, najpierw nacieszyłaby oko różnymi “obrazami” a później sprzedałaby go na rzecz… prezentu, którego od jakiegoś czasu planowała zrobić partnerowi. To był prezent niespodzianka…
Natomiast pierścień zmiany płci… a niech go diabli zabiorą, kto chce takie pieruństwo mieć na swoją własność, gdzie jeszcze tawaif nie mogła go używać, bo zabronił jej Jarvis?
- Tajemnica - stwierdziła rezolutnie. - Dlaczego tak bardzo chcesz mieć ten pierścień? Nie jest ci potrzebny, nie używasz go, bo ja się go boję i nie pozwalasz używać go mi… bo masz wstręt do innych penisów. Więc po co go trzymać?
- Tak na wszelki wypadek. Szukają bardki, która porwała duszę smoka, więc w razie potrzeby założysz pierścień na palec by ich zmylić. Owszem, niespecjalnie podobałoby mi się figlowanie z takim młodzianem Chaayu, ale żeby cię ochronić… rozważam różne opcje. Pierścień ten jest jedną z nich. Ukrycie się pod płaszczykiem niewidzialności też. - Czarownik spojrzał na kobietę i dodał. - Zgoda. Pozwalam ci go użyć i zmienić się w młodzieńca. Może nawet zdobędę się na pocałowanie cię w tej postaci… ale nawet morze alkoholu nie skłoni mnie do tego, bym zrobił to co ty zrobiłaś pewnemu niewinnemu dziewczątku - zakończył dramatycznie, choć Chaaya nie przypominała sobie by Nervisia była choć odrobinę niewinna. Była zmysłowa i prowokująca i pewna siebie.
- Nie założę - uparła się złotoskóra, nie dając się zaskoczyć. - Choćbym miała umrzeć to go nie założę, ale na pewno się go pozbędę i koniec dyskusji.
Obrażona odczepiła się od pleców ukochanego i zaczęła chować się pod kołdrę. Rozzłościła ją ta cała rozmowa i to dokąd ona biegła.
- Kamalo… jesteś moim skarbem, więc niczym smok, planuję jak mój skarb bronić przed zakusami innych - odparł czule kruczowłosy zerkając na twarz Sundari. W odpowiedzi dostał jednak słabe, acz bolesne, kopnięcie w kość ogonową, po czym Dholianka nakryła się pledem i tyle ją było widać.
- Sprzedamy co innego… mamy pierścień pływania i parę niemagicznych skarbów. Co ty na to? - zaproponował Jeździec ignorując kopniaka.

Coś zawarczało pod pieleszami.
Tancerka odkryła się i wyskoczyła niczym kobra zza głazu.
- ALE TO NIE WYSTARCZY! - Huknęła obrażona już nie na żarty, po czym ponownie opadła na łóżko i schowała się przed światem.
- Wolałbym nie pozbywać się pierścienia niewidzialności. Ale jeśli tak ci zależy. - Westchnął Jarvis wyraźnie niezadowolony z jej uporu. I kobra pojawiła się drugi raz. Tym razem nie krzyczała, a jedynie patrzyła namiętnym od gniewu spojrzeniem załzawionych i lekko czerwonych oczu. Magik widział na jej twarzy emocje, które staczały walkę o przodownictwo.
A później dostał poduszką w twarz.

Chaaya otarła piąstką oczy i pociągnęła nosem. Jej prezent nie miał być okupiony takim poświęceniem i kłótniami. Skoro narzeczonemu tak zależało, by zachować oba pierścienie na wypadek kłopotów - jej kłopotów, to niech je trzyma, a ona znajdzie sposób, by zdobyć pieniądze na swoje cele.
- Ł-łaski bez… - wyjąkała, na powrót przybierając chmurną, lecz spokojną minę. - Skoro chcesz je wykorzystać… to je trzymaj.
- Dziękuję moja śliczna skorpioniczko - Chłopak nachylił się i cmoknął ją w czoło. Dziewczyna spuściła głowę, mocniej ściągając usta. Nie było jej łatwo przełknąć tę gorzką pigułkę porażki, ale czego nie robiło się dla miłości? Bo to, że kochała przywoływacza na zabój, było chyba wszystkim wiadome. Dla niego zrobiła by wszystko, dlatego będzie mu posłuszna, tak samo jak nie będzie kwestionować jego planów czy decyzji. Będzie to trudne, bo do najpokorniejszych nie należała, no… ale serce nie sługa.
- Sprawdź resztę. - Poprosiła cicho, nie mogąc wytrzymać pod jego spojrzeniem.
- A jak się zdrzemniesz to… ja, gdy się obudzisz, będę miał dla ciebie niespodziankę. - Ukochany musiał zauważyć jej nastrój i próbował jakoś osłodzić jej to ich małe starcie.
- Nie będę drzemać… idziemy dziś do mojego domu… zapomniałeś? Lepiej się umyję - stwierdziła kurtyzana, stawiając stopy na drewnianej podłodze.
- Wiem. Pamiętam.
Mężczyzna zabrał się za identyfikowanie przedmiotów.

Bardka podeszła do wanny i magicznie uruchomiła wodę, rada, że może zająć się czymś innym. Tymczasem mag rozpoznał wszystkie mikstury, gdzie niektóre były warte fortunę, jeśli uwarzył je Orfeus to znaleźli kurę, która znosiła prawdziwe, złote jajka.
Jeździec był z tego powodu z jednej strony rozradowany i zadowolony, a z drugiej zafrasowany. W La Rasquelle było wystarczająco dużo starych i chytrych lisów, które albo by tę kurę porwały, albo zadusiły. Co prawda gildie alchemiczne nie miały w mieście prawa na wyłączną produkcję eliksirów, ale… umiały wykańczać konkurencję, która im zagrażała.
Kolejny do badania, był może magiczny, a na pewno bardzo ozdobny pas. Użył różdżki i spróbował odkryć jego właściwości. Przedmiot mu się spodobał, pod względami użyteczności jak i estetyki.
- Kamalo… myślę, że pasowałby do twoich zgrabnych bioderek - zasugerował pokazując ową zdobycz kochance.
- A co takiego potrafi?
Tancerka siedziała po uszy w pianie, wygrzewając się w gorącej wodzie. Jedyne na co się zdobyła, to odwrócenie głowy przez ramię, by móc obejrzeć złotego węża, którego znalazła w skrytce u Timiego.
- Pas chroni odrobinę przed truciznami, pomaga w wyślizgnięciu się z więzów i na rozkaz… zmienia się w prawdziwego węża - wyjaśnił.
Złotoskóra od razu zbystrzała.
- A jakiego? Jadowitego? Groźnego? Zabójczego? - dopytywała się już zapewne coś nowego knując.
- Zabójczego… na pewno. W zależności od tego jaki jest ci potrzebny. Dusiciel czy jadowita żmijka - stwierdził czarownik, przysiadając się na brzegu wanny. - Ty decydujesz.
- Łoooh… zabójczy wąż… - Dholianka ostrożnie wyciągnęła ręce po “wspaniały artefakt”. Jej oczy, które zazwyczaj kształtem przypominały migdały, teraz zrobiły się okrąglutkie, jak u dziecka, które właśnie wpadło na swój pierwszy życiowy plan, który miał dogodność zrealizować. Jarvis jeszcze nigdy nie widział Sundari w takim stanie, zdawała się być niewinna przy jednoczesnym zepsuciu do cna, no i ten uśmiech… kojarzył mu się z uśmiechami swoich kolegów ze Wściekłych Borsuków.
- Załóż go… zobaczymy jak na tobie leży. Jak nie będzie pasował, to może... Godivie się spodoba. - droczył się z nią ukochany również z łobuzerskim błyskiem w oczach.
Kobieta sunęła paluszkami w powietrzu, aż nie capnęła paska, przyciskając go od razu do siebie.
- Będzie pasował, mnie wszystko pasuje, więc już jest moje, bo ja tak zadecydowałam - odparła zaczepno-obronnie, mierząc “przeciwnika” bardzo złooowrogim spojrzeniem nimfiątka.
Mag uśmiechnął się radośnie, gdy patrzył na jej zadziorną minkę. Jakikolwiek miał plany, to stopniały pod jej spojrzeniem.
- Dobrze moja śliczna.
- Na co się gapisz?! Idź dalej identyfikować - burknęła speszona panna, gładząc węża po złotym łebku, jakby był żywy.
- Na śliczną panienkę z wężykiem. Aż chce się ją pocałować - odparła mężczyzna nie przerywając bezczelnego gapienia. - Jesteś urocza.
Kurtyzana zwęziła oczka, gniewnie wizgając.
- Spróbuj się do mnie zbliżyć, a poszczuje cię pustynna kobrą - zagroziła dumnie, zanużając się w pianie, aż prawie zniknęła.
- Wiesz, że nagroda jest warta ryzyka, prawda Kamalo? - zapytał czarownik i nie przejmując się jej groźbami, pogłaskał ją czule po czuprynie.
- Idź sobie stąd! Nie przeszkadzaj mi w kąpieli - zasyczała złośnica, wyraźnie niezadowolona z “kontaktu”.

Przywoływacz odszedł posłusznie, bo i jeszcze miał co identyfikować. Kolczyk do nosa, a potem księgę. Od razu napotkał pewien… problem, lub być może różdżka się wyczerpała, bo czar jakby nie zadziałał. To znaczy… czuł skutki mocy, zawartej w tym cacku, ale nie przysporzyły one żadnych efektów.
Kolczyk wydawał się być niemagiczny, tak jak mówiła w lochach Chaaya, tylko, że tak się składa, że miał już do czynienia z “identyfikacją” nie magicznej rzeczy i tego czegoś… przy kolczyku nie uraczył. Czy więc był magiczny, czy niemagiczny? Nie miał pojęcia. By jednak nie stracić ładunku skupił się na księdze czarów. Położył ją ostrożnie na stole poprzez tkaninę i upewniwszy się, że zwoje lecznicze i różdżkę ma pod ręką, otworzył księgę… biorąc to co w niej było na klatę. Bo pewnie była zabezpieczona. Gdy tylko dotknął karty, poczuł jakby czas się nagle zatrzymał. Nie mógł się ruszyć, ani oddychać, choć czuł powietrze w płucach, które notabene… jakby się nie wyczerpywało.

~ No proszę, proszę! Przywoływacz! W końcu! ~ Nieludzki głos wdarł się do jego umysłu, świdrując w jego głowie i niemal sprawiając przy tym ból.
~ Faktycznie… przywoływacz… tylko taki trochę upośledzony ~ Wtrącił się drugi głos, podobny do pierwszego, ale jednak nieco inny.
~ Słaby strasznie, nie warty zachodu… ~ I… także trzeci głos dołączył do dyskusji.
~ Nie taki słaby. Gozreh mógłby potwierdzić ~ mruknął Jarvis, starając się zachować zimną krew i kontrolę nad sytuacją.
~ Gozreh? ~ zapytał Pierwszy głos, nieco narwany i pasujący do rębajły w karczmie. Mięśniaka, który wpierw używa siły, a dopiero później mózgu. ~ Znacie jakiegoś Gozreha?
~ Hmmm pierwsze słyszę ~ odpowiedział łaskawie Drugi, nieco zaspany, filozoficzny i podobny do łagodnego mędrca.
~ Na pewno jest słaby jak ten tu… zostawmy go ~ narzekał Trzeci, gderliwy i nieco despotyczny, o mrocznym i skrytym zabarwieniu.
~ W sumie może rzeczywiście… nie warto ~ mruknął potulnie czarownik.
~ Czego nie warto? ~ dopytywał się grzecznie mędrzec, z wielką cierpliwością formułując każdą głoskę.
~ No chyba raczej! Po cośże nas dotykał?! ~ zadrwił wykidajło.
~ Mówię wam… jest za słaby, nie nadaje się dla nas. ~ Ciągnął złowieszczy pomruk.
~ By sprawdzić co to za księga. Księgi po to są, by je czytać ~ wyjaśnił spokojnie magik.
~ Co? Jaka książka? Czy on się z nas nabija?! ~ pieklił się narwaniec.
~ Pewnie zapisał nas w książce, jak to magowie mają ~ burczał despota. ~ Wiedziałem, że to się tak skończy, a mówiłem wam...
~ A więc… jesteśmy księgą czarów z zaklęciem ~ wyjaśnił Smoczemu Jeźdźcu Drugi z głosów, ten o najmilszym brzmieniu ~ czar ten nas przywołuje. Chcesz nas zapamiętać?
~ Przecież on jest za słaby!!! Głupi taki! Człowiek w dodatku, widziałeś ty kiedyś czarującego człowieka? ~ Wybuchł nagle gderliwiec, nie będący chyba fanem któtkowiecznych istot.
~ No… no ale Radagost też był człowiekiem ~ napomknął skołowany urwis, któremu zapał do bitki nieco opadł.
~ Cicho… on nie musi tego wiedzieć ~ syczał despota, ziejąc prawdziwą nienawiścią.
~ Co się właściwie stało z Radagostem? Krążą różne plotki ~ zapytał zaciekawiony przywoływacz.
~ Eeee a coś się z nim stało? ~ zdziwił się Pierwszy głos, kompletnie nie ogarniając tematu.
~ No chyba musiało, skoro nas nie przywoływał od ponad pięciu dekad! ~ krzyczał gniewnie Trzeci. ~ Ludzie tyle nie żyją! Są gorsze od robaków!
~ Nie wiemy co się z nim stało. Szkoda… to był dobry mag. ~ Spokojnie i niewzruszenie odparł Drugi.
~ Zaginął bez śladu. Może żyje w innym wymiarze. Czas różnie płynie w różnych światach. A co do was… może lepiej będzie jak was zapamiętam. Chyba, że nadal chcecie tkwić w księdze ~ zastanowił się mag.
~ Cóż… my właściwie nie tkwimy w księdze, tylko na swoim planie. Ten przedmiot to tylko łącznik, byśmy mogli porozmawiać na “odległość” ~ wyjaśnił mędrzec. ~ Jeśli chcesz na zapamiętać to…
~ Ale ja nie chcę by nas zapamiętał ~ burczał gderus. ~ Zabijmy go!
~ A ja jestem ciekawy co się tam u nich teraz dzieje… może co podpalimy? Hę? ~ Rozochocił się nagle rozrabiaka. ~ Upieczemy i zjemy...
~ Jest jeden warunek… będziemy twoim ostatecznym i najpotężniejszym czarem, nie będziesz mógł zapamiętać innych, równie potężnych, czarów co nasze przywołanie ~ dokończył cierpliwie inteligent. Zapewne przyzwyczajony do swoich kompanów.
~ Niech tak będzie. Niemniej chciałbym… zanim się ten układ zawiąże, dowiedzieć się nazwy waszego planu egzystencji ~ stwierdził przywoływacz rozważając wszystkie za i przeciw i uznając, że przyda im się każdy zastrzyk potęgi.
~ Pochodzimy z półplanu blasku ~ odpowiedział grzecznie Drugi z głosów.
~ Więc zgoda ~ stwierdził mężczyzna i usłyszał plusk wody. To Kamala wynurzyła się spod piany, a więc… czas powrócił.
Pusta księga spoczywała na biurku, ale gdzieś z tyłu głowy, chłopak miał wrażenie jakby słyszał odległe okienko na inny świat. Świat zgodny z jego naturą, więc było to przyjemne mrowienie.
- To się nazywa widoczek, który kusi. Okryć cię ręczniczkiem? - zapytał z uśmiechem na ten widok. “Deewani” pokazała mu język, nadal nastroszona i butna.
- Ja tu zostaję - zawyrokowała dumnie, zadzierając nosa. - Sam się możesz okryć, bo aż żal patrzeć na twojego… no wiesz co.
- Doprawdy? Zazwyczaj jakoś nie narzekasz. Tylko kwilisz potulnie… więc najwyraźniej ci odpowiada - odparł czupurnie mag. Zazwyczaj by taką zaczepkę Chaai puścił płazem, ale protekcjonalne podejście “trójcy” nastawiło go bojowo. Ruszył więc do wanny w której się wylegiwała.
- Jak to białodupce gadają… na bezrybiu i rak ryba… - wyjaśniła filozoficznie złotoskóra, rozkładając rączki na boki. - Ja nie kwilę… co najwyżej teatralnie wzdycham z nudy. Ot co! Taka prawda!
- To pewnie jestem ci całkiem obojętny, a mój dotyk nie ma znaczenia co? - zapytał czarownik, stając tuż za głową bardki. Jego dłonie przesunęły się w dół po ramionach i obojczykach, chwytając za krągłości piersi w stanowczym, acz leniwym masażu. - I jak się rzucałaś w kajdanach jak żmijka… to z pewnością też była gra aktorska.
Przypomniał jej te figle w elfim obserwatorium… jak przemieniał dotykiem jej lęk i straszne w wspomnienia w gorejący żar między udami. Jak zapomniała o strachu.
- Nie dotykaj mnie ty zagraniczny śmieciu! - krzyknęła gniewnie tawaif, przesuwając się w drugi róg wanny, zakrywając rączkami swoje wdzięki.
Jej śliczna buzia wyrażała gniew i bezgraniczne obrzydzenie.
- Co ty sobie myślisz, że kim ty dla mnie jesteś? Dałeś mi tylko złoty pasek i myślisz, że możesz mnie dotykać? Nie w tym wcieleniu! Ani nawet w następnym… ani nawet w następnym następnego z następnych! Ty nudziarzu, ty monotonny, monotematyczny, mono… eee… kolorowy! eee… wielbłądzi ten… tegu!

“To mu powiedziałaś… nie ma co…” stwierdziła oględnie Umrao, cierpliwie przyglądając się poczynaniom swojej siostrzyczki.
“Cicho… zobaczysz, że mu jeszcze powiem!” odparła chłopczyca, czując się w powinności, by dokuczyć przywoływaczowi za kłótnię o pierścienie.

- Czy tak się mówi do mężczyzny, którego niedawno przedstawiałaś jako swojego męża? - zapytał rozbawiony Jarvis i spoglądając na zacietrzewioną minę dziewczyny, dodał. - A więc mój dotyk jednak działa skoro tak przed nim uciekasz.
- Sssrarzeczony a nie narzeczony! Kto normalny chciałby się prowadzać z takim… tak… ta… - Maska powoli zaczynała tracić kontrolę, bo i przeważająca większość jaźni Kamali, była śmiertelnie zakochana w kochanku.
Deewani była jednak uparta… i silna, nawet bardzo.
- Brzydzę się tych twoich obślizgłych pijawkowatych paluchów! A na twój zapach chce mi się… ę… grrr!!! Okropny! okropny, okropny, okropny, wolę Starca od ciebie! - Sundari kopnęła wodę, ochlapując mężczyznę, po czym schowała się pod pianą.
- A ty… złośnico -
Mag mruknął pod nosem wzywając swoją potęgę i przyzywając do pomocy, dwie, straszliwe bestie, które zanurkowały pod wodę, by wywabić z niej tancerkę. Ropuchy. Zwyczajne i niegroźne dla nikogo, poza muchami i komarami. Nie było to szczególnie bojowe zaklęcie, ale czasami użyteczne.
- Bul, bul, bul. - Wydała z siebie zafascynowana Dholianka, rozwierając oczka, aż przypominały dwie miedziane monety. Wyłowiła z wody płaza, przypatrując mu się z fascynacją.
- Jesteś beznadziejny, nawet nie potrafisz czarować, żałosny, nieudacznik, słabeusz i głupek. Starzec jest po stokroć lepszy i ciekawszy, a się nawet tym nie chwali tak jak ty próbujesz, ale ci nie wychodzi, bo nie jesteś fajny, rozumiesz?
- Ale wynurzałaś się z wody - odparł ironicznie jej towarzysz, przysiadając na brzegu wanny. - Więc ja dopinam swego.
Druga żaba bojowo pacała łapką lewy bok panny, walcząc z wrogiem swojego pana… choć pewnie wolałaby zwalczać komary nad jego łóżkiem.
- Wynurzyłam się, bo musiałam się wynurzyć inaczej bym się utopiła ty chudy półgłówku. Zresztą byłam tylko ukryta w pianie - burknęła butnie kurtyzana, ale w jej oczach gasł obcy przywoływaczowi blask. Cokolwiek owładnęło Chaayą powoli traciło siły.

“Miałyśmy mu być posłuszne!’ Zaprotestowała gromko jedna z emanacji, by poderwać swym głosem i inne.
“Tak! Miałyśmy! Miałyśmy!” Wołały bojowo dziewczęta i Jodha na wespół z Umrao traciły powoli chęci do dalszego psikusowania. Deewani musiała się wycofać, by reszta mogła jakoś wybrnąć z tej niezręcznej sytuacji.

Złotoskóra wyłowiła drugą ropuchę i obie odstawiła na podłogę, wzdrygając się i krzywiąc z obrzydzenia. Chyba nie do końca była fanką oślizgłych płazów, bo zaczęła się szorować i pucować, jakby chciała zmyć z siebie coś paskudnego.
- Jesteś bardzo… zmienna - ocenił jej ukochany, obserwując przeskoki pomiędzy jej reakcjami. Diametralnie odmiennymi w związku tą samą sytuacją.
- Przepraszam… musiałam odreagować - speszyła się kobieta, spoglądając na niego z nieukrywaną winą.
- Możliwe, że zbyt się tobie narzucam. Nie chcę byś kochała się ze mną, jeśli nie masz na to ochoty… lub nie sprawia ci to przyjemności - odparł z ciepłym uśmiechem towarzysz i dodał łobuzersko. - Mogę przywołać łasiczki, jeśli żaby ci nie odpowiadają. Tylko wpierw odwołam żaby, żeby się nie pogryzły.
- To nie tak Jarvisie… proszę, nie rozmawiajmy już o tym…
Bardka wstała z wanny i ostrożnie wyszła na zewnątrz. Okryła się ręcznikiem i wyraźnie nie wiedziała co ze sobą począć. Mężczyzna podszedł do niej, obejmując w pasie i przytulając.
- Nie będziemy… ale wiedz, że jeśli coś cię męczy, coś gnębi… to możesz mi wszystko powiedzieć. Ja cię wysłucham. - Po tych słowach cmoknął ją w czoło.
- Po to tu jestem, byś mogła się na mnie oprzeć. Byś nie była sama.
W odpowiedzi otrzymał charakterystyczne potrząśnięcie głową i tancerka udała się do szafy, by coś sobie wybrać na podróż.
- Nic mnie nie gnębi, przynajmniej nic czego już nie wiesz. - Chyba. Tego już jednak nie wypowiedziała na głos, bowiem jeśli chciała być szczera z czarownikiem, musiała być najpierw szczera ze samą sobą, tylko… co właściwie oznaczała szczerość i jak ją odróżnić od kłamstwa?
- Dowiedziałeś się co to za księga? - spytała niewinnie, powoli się ubierając.
- Swego rodzaju… portal łączący umysł dotykającego go maga z półplanem blasku, albo jak go nasi uczeni nazywają… radiacji. Pozwala nauczyć się czaru będącego zaproszeniem do tego świata… bytu z tamtego planu. Chyba dość potężnego. Ale nie chcę tego bez potrzeby sprawdzać - wyjaśnił chłopak, drapiąc się po karku. - Jest taki jak Gozreh, równie krnąbrny tylko bardziej potężniejszy i przez to trudniejszy do okiełznania.
- Och… - Kamala była mocno zdziwiona. Usiadła przy biurku i zaczęła się malować. - Ja nic nie wyczułam gdy dotknęłam księgi… myślałam, że to zwykły, czysty tom, a więc Orfeus nie kłamał. Cóż… chciałbyś coś zobaczyć w moim mieście? - zamieniła temat, na taki, na którym się lepiej znała.
- Te miejsca, które ty uważasz za ciekawe - stwierdził po namyśle Jarvis i podrapał się po brodzie. - A na miejscu się zobaczy.
- Cóż… pałac sułtana jest piękny, no i mój zamtuz, ale do jednego i drugiego nie masz wstępu. Może al bazaar? To taka aleja kupiecka, tylko, że pod gołym niebem, a w zasadzie… po takimi wielkiiimi parasolami, a kupcy sprzedają swoje przedmioty rozstawione na dywanach.
- Może tam coś kupimy? - zaproponował magik i zamyślił się. - Albo ukryjemy się gdzieś w mieście przed wszystkimi, jak wrócisz z Tarasu?
- Jest jeszcze arena gladiatorów na której odbywają się krwawe łaźnie. Mamy też kilka świątyń, w tym jedną unoszącą się nad ziemią, ale ja nie mogę przekraczać ich progów. Mamy też podziemne miasto, zrobione w wygasłej kopalni… są to praktycznie slumsy, ale z góry ciekawie wyglądają. Bo to nie taka kopalnia jak u was… że jest dziura w skale… to taki ogromny lej ze spiralnym zejściem, wyrzeźbionym w ścianie w której są setki wykutych wejść do korytarzy. - Sundari sięgnęła po kremowy brązawordzawy pigment. - A co chciałbyś kupić? Bo jeśli coś nie unikalnego… to nie na al bazaarze. Tam są wyjątkowe rzeczy. Magiczne owoce, magiczne kwiaty, magiczne przedmioty, magiczne zwierzęta, oraz antyki i wszelkiego rodzaju wyroby złotnicze. - Rozgadała się, nie odrywając wzroku od lustra w którym oglądała siebie, malującą dziwne wzory na czole, brodzie i policzkach. Jakieś kropki, jakieś gwiazdki, jakieś kreski i trójkąty, a całość nadawała jej jakiś dziwny, orientalny i tajemniczy wygląd.
- Dwa pierścienie, jedyne w swoim rodzaju i albo identyczne… albo będące nawzajem swoim uzupełnieniem. - Przywoływacz określił to co co chciał zdobyć.
- Och… to tam… tam z pewnością coś takiego znajdziesz. - Kurtyzana zarumieniła się na samą myśl.
- To dobrze. Ubijemy dwa ptaszki jednym kamieniem - odparł jej, sam zabierając się do ubierania.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 10-07-2019, 21:31   #246
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Pełna obaw o siebie, o Jarvisa, a nawet o Starca, Chaaya przywołała użyczoną przez smoka moc i skupiła się na miejscu do którego chciała trafić.
Wracała do domu. Do siebie. Do rodziny…
Kiedy kobieta otworzyła, mocno zaciśnięte, oczy, wciągnęła chłodne i suche powietrze o ostrym i gryzącym zapachu pyłu. Uliczka w której stała para Smoczych Jeźdźców, pogrążona była w mroku nocy. Tu… w Dholstanie dzień jeszcze nie nastał.

Bardka rozejrzała się na boki, zaciągając się znajomą wonią pustyni, po czym zadarła głowę, by móc podziwiać gwiezdne konstelacje oraz cienki rogalik księżyca na niebie. Po jej policzkach popłynęły łzy szczęścia i ulgi, kiedy dotarło do niej gdzie się znajdowała.
Wróciła. Naprawdę wróciła, ale… wróciła bez niego.
Cienka szpila bólu przeszyła jej serce, na wspomnienie utraconego szczęścia z byłym kochankiem i synkiem. Tawaif skryła twarz w dłoniach i załkała gorzko, kucając na piasku, by po raz kolejny opłakać zmarłych. Wiedziała jednak, że nie mogła się poddawać z powodu dwóch dusz, które - jeśli bogowie pozwolili - być może rozpoczęły swoje kolejne wcielenia.
Ona sama była potrzebna żyjącym.
Jej babcia, jej mama, siostry i bracia, słudzy, niewolnicy oraz mieszkańcy miasta, nawet Nveryioth, Ferragus i Jarvis. Oni wszyscy potrzebowali jej silnej i odważnej.

Dziewczyna otarła łzy i popatrzyła w kierunku czarownika, który był celem i motywacją jej wszelkich poczynań. Uśmiechnęła się na poły przepraszająco i czule, szepcząc ciche - jesteśmy.
Musieli się śpieszyć, by nikt z mieszkańców nie zastał ich w tych strojach. Wprawdzie złotoskóra przebrała się w beżowe sari, które przepasała złotym pasem, ale przywoływacz odcinał się na tle zapylonego krajobrazu niczym biały blok marmuru, wśród granitowych skał.
Zapukali do drzwi kamiennego domku i przez długą chwilę nasłuchiwali w pełnej napięcia ciszy.

Po kilku minutach w górnych okiennicach pojawiły się drobne prześwity światełka. Później na parę uderzeń serca zniknęło, by ponownie się pojawić, ale tym razem na dolnym piętrze. Wejście uchyliło się nieznacznie, ukazując długowłosą, starszą kobietę, trzymającą w dłoni oliwną lampkę.
- Jaka droga was tu przywiodła? - spytała niepewnie w obcym magikowi języku, przyglądając mu się ze strachem.
- Uciekłam memu panu ze złotej klatki i zgubiłam drogę do domu - odpowiedziała starym hasłem Kamala, skupiając na sobie pełne niedowierzania spojrzenie gospodyni.
Drzwi otworzyły się szeroko, a kobieta wyszła na próg rozpościerając szeroko ręce, po czym przytuliła tancerkę wołając - Ćh…Ćhaaya… nie może być, dziecinko, wróciłaś!
Zaprosiła wędrowców do środka, rozpalając kolejne kaganki i ogień w palenisku kuchennym. Mag został przedstawiony jako wierny towarzysz i przyjaciel, przez co uniknął wielu niezręcznych pytań na swój temat. Obie Dholianki przeszły też na mowę wspólną, wypytując się nawzajem o swoje życia.

- Mąż z czterema synami na froncie, Farhad dalej pracuje u twojej rodziny, lecz złe to czasy na taniec i śpiew. Teraz lepiej sprzedają się łzy i śmierć. Ja tu z synowymi dzieci wychowuję i drobną pracą dorabiam, bo jeść co nie mamy, kiedy mężczyźni walczą. Niby żołd dostajemy, ale ryż podrożał, tak samo jak ghee. O tyle dobrze, że przypraw nadal dużo, ale mięsa już nie uraczysz… wszystko dla wojsk przeznaczone. Jak się to wszystko zaczęło, ludzie zaczęli suszyć warzywa, ale i tak wielu z głodu pomarło, a i choroby się pojawiły. Biedota co to z Dholstanu się nie wywodzi… zaczęła uciekać. Tak samo książeta, ale nie rdzenni… tylko te słoiki, co to lgną tylko do wygód i sławy. Tak więc obrzeża nowego miasta zaczynają świecić pustkami, może to i lepiej… mniej gąb do wykarmienia. Szczęście w nieszczęściu, że uchodźców nie mamy, bo te pierdoły nie potrafią nas między wydmami wynaleźć. - Ayush machnęła pomarszczoną ręką, rozrabiając mąkę z wodą, szykując im śniadanie. - Ale… opowiadajcie, skąd przybyliście? Jak wam się udało te piekielne armie ominąć… no i… gdzie jest gienerał?
Sundari pobladła nieco, a może tak tylko wydawało się Jarvisowi, potrząsnęła charakterystycznie głową, markotniejąc. Gospodyni osowiała.
- Mężczyźni tacy są… psubraty jedne, myślą tylko fujarą, nie przejmuj się dziecko… nie przejmuj. Znajdziesz lepszego od niego, a jeśli się tu łachudra pojawi, to już ja z nim porozmawiam, aż mu w brodę pójdzie, zobaczysz - pocieszyła kurtyzanę, opacznie odbierając jej smutek. Chaai było to na rękę, bo i nie chciała rozwiewać nadziei na rychłą pomoc, jaką wielu zapewnie pokładało w Ranveerze. Co prawda bolały ją oszczercze słowa, ale musiała po prostu zacisnąć mocniej zęby.
Jej kochanek siedział cicho i tylko opierał się plecami o ścianę, przyglądając się obu kobietom. Był tu obcy, a przykład Godivy z weseliska uczył raczej milczenia, niż gadatliwości.

- Mamy też nowego sułtana. Stary w końcu zemarł i spokój wreszcie, bo wydziwiał strasznie - kontynuowała mieszczanka, piekąc placuszki na ogniu.
- Syn w końcu się doczekał swojego? - spytała bardka, siedząc w kucki nad ogniem.
- A co ty. Gdy ojciec zmarł, syna zabili, na tronie siedzi teraz wnuk stryja ciotki siostry Hasitów. Mis’idJaya.
- Przecież to nie człowiek! - obruszyła się tawaif, podskakując na palcach, rozmówczyni zrobiła kwaśną minę i potrząsnęła charakterystycznie głową. - Co by nie mówić… wziął za mordy te wszystkie stare pierdy i powymieniał je na lepsze modele. Wezyrem jest teraz Nimaraghu, a najwyższym klerystem Prosenjit, w wojsku mało się zmieniło bo po Huseynie generałem został jego syn Tushar.
- A… Malhari? Nadal u nas stacjonują? - Chaaya skubnęła loczek swoich włosów.
- Siedzą na froncie lub szukają ciebie… mocno im nadepnęłaś na odcisk, lepiej uważaj na siebie. - Aush nałożyła na metalową tacę kolejne chlebki, które smarowała tłuszczem. Dziewczyna przygryzła dolną wargę, bijąc się z myślami, po czym dopytała.
- Kto teraz dowodzi?
- Oficjalnie gienerałem jest teraz Karthikeyan, ale to jeszcze dziecko… ile on ma pór suchych? Ze trzydzieści cztery… No ale starsi pomarli, a Ranveer… nie wrócił.
~ Co to znaczy że sułtan nie jest człowiekiem? ~ zaciekawił się telepatycznie mag.
~ Jest spokrewniony z istotami powietrza. Zerrikan słynie z Ifrytów, ale Dholstan z Sylphów… choć uraczysz tutaj wiele ras. Nagaji, Vishkanya, Suli, Aasimary… nawet Shabti i Kasatha… są to jednak mniejszości i mieszkają w nowym mieście, tu gdzie jesteśmy jest stare miasto… zamieszkane przez rdzennych Dholianów czyli ludzi ~ wyjaśniła złotoskóra, spoglądając ukradkiem w jego kierunku.
~ Kiedyś… opowiem ci odmieńcach jakich ja spotkałem. Jeśli będziesz zainteresowana ~ zaproponował czarownik, uśmiechając się lekko i zerkając w dal przez okno. Co by gospodyni nie wpadła na pomysł, iż ten uśmiech był dla tancerki przeznaczony.

Smoczy Jeźdźcy dostali herbaty i skromne śniadanie, którego nie wypadało im odmówić. Za okiennicami powoli budziło się miejskie życie. Kilka kur zapiało, jakaś krowa zamuczała. Ludzie na piętrze zaczęli się kręcić i szykować do zejścia na dół, toteż Kamala poprosiła o jakieś męskie ubrania, które pozwoliłyby Jarvisowi wtopić się w tłum.
Dopiero gdy się mężczyzna przebierał, dotarło do niego, dlaczego jego kochanka upierała się na “oryginały”. Żadna magia nie byłaby w stanie oddać faktury, spalonej słońcem i piachem, tkaniny. Przywoływacz po prostu nigdy z czymś takim nie miał do czynienia i nie potrafiłby sobie tego wyobrazić po samym opisie.
Następnie Sundari wręczyła zaskoczonej kobiecie pięćdziesiąt sztuk elfich, złotych monet i spytała się, czy klapa jest otwarta.
Była… więc panna złapała partnera za rękę i pociągnęła go po stromych schodach na pięterko. Zdziwione synowe zaczęły piszczeć i chować piękne, bujne włosy pod welonami, aż małe dzieci zanosiły się śmiechem.
Weszli po drabince do klapy w suficie, która prowadziła na płaski dach. Słońce dopiero co wschodziło, ale już paliło i grzało, o oślepianiu nie wspominając. Przed Jeźdźcami roztoczyła się piękna panorama miasta, które ciągnęło się w każdym kierunku, aż po horyzont.

[media]https://i.pinimg.com/564x/d0/64/fb/d064fb78c63c7ab98cc035eae74f3827.jpg[/media]

Dholstan był niewyobrażalnie ogromny i chaotyczny, niemal nie do przejścia uliczkami, ale tu z pomocą przychodziły dachy ciasno upchanych chałupek.
- Będziemy skakać, mam nadzieję, że się nie połamiesz - odparła zawadiacko Chaaya, wyraźnie szczęśliwa w tym miejscu.
- Dam sobie radę - mruknął jej ukochany, lecz nie brzmiało to zbyt pewnie. Choć jego pierścień pewnie uchroniłby go przed upadkiem.
Kurtyzana wskazała palcem na odległy budynek, połowicznie ukryty za murem. Kopuła jego dachu była zrobiona z polerowanego złota, które teraz odbiajło promienie słoneczne, co nadawało iluzji, iż złoto było płynne i lejące się niczym wodospad.
- Zamek Sułtana, centrum miasta - odparła przesuwając paluszkiem w powietrzu w kierunku długiej i nieco pijanej wieży - Najwyższa Biblioteka, o… a tam jest świątynia unosząca się w powietrzu, zrobiona jest z białego marmuru toteż z tej odległości ciężko ją dostrzec i Wieża Wielkiej Magii. Mój dom jest za Zamkiem. Chodź. - Przeskoczyła z dachu na dach, choć w zasadzie odstęp między budynkami był na wielkość kroku. - Czeka nas spora wędrówka. Chciałbyś coś zobaczyć z bliska?
- Może najwyższą Bibliotekę i Wieżę Wielkiej Magii, acz… może nie, aż tak blisko - odparł Jarvis, przeskakując za nią wyraźnie bardziej niezdarny.
- W takim razie chodźmy na wschód do Wieży, a wracając, gdy wstąpimy na al bazaar, zajrzymy do biblioteki, gdyż jest ona otwarta dla wszystkich, trzeba tylko opłacić wejście, ale nie jest to wysoka kwota - zaproponowała bardka, wybierając jak najłatwiejszą drogę pomiędzy dachami, tak by ich przeprawa niczym się nie różniła od marszu w górzystym lasku.
I dobrze czyniła, bo choć czarownik jako tako sobie radził, to sarenką nie był.
- Jakoś ci przeszedł lęk wysokości - wtrącił, bo u niego się chyba pojawił. Miał trochę trudności z nadążaniem za narzeczoną. Z drugiej strony… to nie było La Rasquelle, tu ona była na swoim.
- Przecież tu nie jest wysoko, góra pięć metrów - zbyła go panna bujająca się na krawędzi dachu. Ognista kula była coraz wyżej na nieboskłonie i chłodne dotychczas powietrze… z jakiegoś powodu nagle zamieniło się w prawdziwy ogień, wysuszając płuca obu kochankom.
Kamala rozkaszlała się głośno, zakrywając nos i usta rąbkiem sari.
- Ciekawy macie klimat. Masz karafkę ze sobą? - spytał mężczyzna czyniąc podobnie, gdy zrównał się z nią.
- Niehe… - Zakrztusiła się Dholianka, mało nie tracąc równowagi. Przeskoczyła na kolejny dom, wciąż walcząc o oddech, ale z minuty na minutę, było tylko coraz gorzej.
Mag nigdy wcześniej nie miał do czynienia z tak szybkim skokiem temperatury, nie wspominając o tym, że słowo “upał” słabo odzwierciedlało aurę tego miasta, a był to dopiero świt.
~ Nvery ma u siebie w pokoju… pośpiesz się, musimy zdążyć przed porannymi modłami, inaczej padniemy z wycieńczenia ~ ponagliła go w myślach Chaaya, przyspieszając kroku.

Maszerowali w milczeniu, bo i gardła wyschły im na wiór. Poza tym… słowa nie potrafiły opisać miejsca w którym teraz byli. Sundari wybierała łatwe przejścia, tak by ciągle znajdowali się “nad” miastem, dzięki czemu nie tak trudno było zgubić drogę do celu.
Dholstan w niczym nie ustępował La Rasquelle i innym miastom, jeśli chodziło o różnorodność infrastruktury. Biedota spotyakła się z bogactwem, tradycja z nowoczesnością. Jedynym wyjątkiem był brak dróg. Tu domy rosły tam gdzie chciały i jak chciały, a spacerujący między nimi, musieli sami wymyśleć sposób, by móc się przemieszczać, bo wszak nie wszyscy mogli hasać jak antylopy i skakać po dachach.

W końcu para Smoczych Jeźdźców dotarła do szerokiej i strzelistej wieży, bez okien, bez wejścia, bez schodów, bez mieszkańców (chyba)… w sumie… to była bez niczego. Nawet ściany, zrobione z brązowo-czerwonego kamienia, wydawały się być jakieś takie… bez cegieł, jakby ktoś postawił pionek do szachów i powiększył go do kolosalnych rozmiarów.
Tu wmieszali się już w spory tłum mieszkańców, którzy spieszyli do swoich prac, zupełnie nie zwracając na nich uwagi. Jarvis trzymał się tuż za bardką, pozwalając jej prowadzić. Rozglądał się ciekawsko, lecz nie pozwalał sobie na uśpienie czujności. Trochę żałował, że nie przyzwał Gozreha. Dodatkowa para oczu by się przydała.
~ To tu? ~ zapytał cicho. ~ Wygląda interesująco.
~ Taaaa… Wieża Wielkiej Magii, ale jak tam wejść to nie wiem, nawet nie wiem czy jest coś w środku. Niemniej to tu podobno mieszka wezyr i to tu mają się rzekomo uczyć sztuki magicznej wszyscy czarodzieje oraz ci… naturaliści, ludzie z naturalnym darem do magii. ~ Tawaif wydawała się być zła, że nigdy nie pozna tajemnicy tego miejsca. Chwilę postała, wpatrując się w budynek jakby miała nadzieję, że przejrzy przez mur. Jak się okazało… nie tylko ona wyzywała wieżę na “pojedynek”. Czarownik dostrzegł “obcych” - czyli nie złotoskórych ludzi, którzy również świdrowali spojrzeniem czerwony kamień.
~ Z tego co słyszałem, bycie uczniem maga wymaga dużej ilości mycia podłóg, szorowania fiolek i podobnych temu czynności. Uczeń maga to przede wszystkim darmowa siła robocza ~ zażartował, przyglądając się temu miejscu i rozmyślając czy by zdołał znaleźć klucz do tego miejsca. ~ Chodźmy, zanim i my zaczniemy przyciągać uwagę.
Kobieta westchnęła smętnie, który to już raz, oddając zwycięstwo tajemniczej wieży i ruszyła zygzakiem pomiędzy zabudowaniami.
Trzymała się blisko muru z pomarańczowego piaskowca, wysokiego na trzy metry i okalającego złoty pałac sułtana. Było tu ciszej i spokojniej, może z racji bliskiej odległości majestatu, a może większej ilości wojskowych? Tak czy siak, nikt im wędrówki nie zakłócał, choć raz ktoś wyrzucił kota za okno, który niemal spadł przywoływaczowi na głowę.

W końcu dotarli do dziwnie niepokojącego muru, kojarzącego się z warownią.
Tancerka zatrzymała się w cieniu, przyglądając się z trwogą, ale i dojmującą miłością, znajomym wieżyczkom i kolorowo ubranym strażnikom, dzielnie patrolującym ulicę z góry.
~ To tu, to tu… to Pawi Taras.
Nie no… ogółem, wszystko pięknie i ładnie… tylko jak ona wyobrażała tam sobie wejść?
~ Chcesz się tam udać teraz? ~ Jarvis zdawał sobie sprawę jak jemu ciężko byłoby się tam dostać. Niemniej przypuszczał, że bardka zna to miejsce jak własną kieszeń i wie o tajnych przejściach i ukrytych furtkach.
~ A kiedy? ~ zdziwiła się dziewczyna, nie odrywając spojrzenia o ogromnej, pancernej bramy, pokrytej magicznymi glifami. ~ Musimy się skryć przed słońcem zanim wejdzie w zenit, bo bez ochrony na wysokie temperatury, możemy zasłabnąć.
~ Prowadź więc moja śliczna ~ odparł czule Jeździec i tancerka ruszyła w głąb alejki, oddalając się nieco od samego muru.
Kiedy przeciskali się wąskimi ścieżkami, magik dostrzegł, że miasta nie zamieszkiwały tylko humanoidy. Drobne skorpioniki czmychały spod ich stóp, chowając się w szczelinach między murami. Wielkie pająki o niespotykanie długich odnóżach, wyskakiwały z kryjówek za każdym razem gdy wyczuły drżenie piasku wokół swojego gniazda. Były też jaszczurki.
Małe wspinały się po pionowych ścianach budynków, a duże… cóż. Jeśli nie byczyły się na słońcu, to… śledziły ludzi niczym stada bezpańskich psów, licząc na to, że ktoś rzuci im skórkę po melonie, albo kawałek kostki. Jedna szczególnie upodobała sobie czarownika, a raczej zwisającą nitkę u jego szarawarów i co jakiś czas próbowała capnąć i rozpruć tkaninę.

Kamala zaprowadziła ich do zaułka z którego było wejście do strzelistego minaretu, nieco starego i trochę zdewastowanego zębem czasu.
~ Tu na mnie poczekasz, na tyłach jest przejście… ale zanim tam pójdę trzeba ci kupić dwa kokosy. Zaczekaj tu ~ poleciła i nie czekając na odpowiedź wybiegła na drogę, po czym wmieszała się w tłum.
Mężczyzna wybrał na “kryjówkę” najbardziej zacienioną część zaułka i wykonał kilka gestów i symboli, przywołując na pomoc swojego eidolona.
Gozreh, po wyłonieniu z pieczęci, rozejrzał się nieco zaskoczony otoczeniem, ale nie zdziwiony. Kocur nigdy nie okazywał tego uczucia, byłoby to poniżej jego kociej godności.
- Co to za piekielne miejsce? Czemu tu jest tak gorąoe. Czy to Dziewięć Piekieł? Jeśli tak to wybrałeś najgorszą z warstw - zaczął narzekać, drapiąc się macką za uchem.
- I jeszcze te słońce. Jak istota cienia ma się ukrywać w jasnym słońcu?
- Jesteśmy w rodzinnych stronach Chaai - wyjaśnił przywoływacz nawykły do narzekań swojego eidolona.
- Jak uroczo. Czy odwiedzimy nogę mojej narzeczonej jak sobie jakąś kotkę owinę wokół macki? - stwierdził sarkastycznie czworonóg. - Mam jakąś misję do wykonania?
- Jeszcze nie. Ale wolę cię mieć pod ręką - odparł Jarvis.
- Jakże się cieszę. - Kocur wręcz “promieniował zachwytem”.

Tymczasem Sundari wróciła z dwoma dorodnymi i włochatymi kokosami. Mało nie zdeptała ciekawskiej jaszczurki, która nie bardzo chciała zbliżać się do swojej ofiary w obecności większego drapieżnika.
~ Chodź ze mną na tył, pokażę ci przejście ~ rzekła za pomocą telepatii, starając się udawać, że nie widzi nieproszonego cieniogościa.
~ Idę. Idę.
Jarvis podążył za nią, a Gozreh za Jarvisem. Niczym jego cień w cieniu. Sarkastyczny i ironiczny zarazem. Jak zwykle.
Wieża stała w bliskim kontakcie z murem odgradzającym Pawi Taras od reszty miasta. Na tyle bliskim, że czarownik, miał wrażenie, że zaraz się w przesmyku zaklinuje, a sprawy nie ułatwiały dwa kokosy, które kobieta rzuciła mu pod nogi, na rzecz… głaskania cegieł.
~ Nie przestrasz się tylko i nie daj sprowokować. Malik potrafi być bardzo pyskaty ~ ostrzegła go w tej samej chwili w której pojawiły się wielkie czerwone i krwiożercze oczy usadowione i wtopione w murze, który pieściła.
Po chwili pojawiła się też paszcza wielka jak połowa gondoli, o ostrych, szpiczastych zebiskach i długim, zaślinionym, fioletowym języku.
- Chaaya wróciła, Malik bardzo tęsknił, nikt tak Malika nie głaskał jak Chaaya - przywitał się mimik, mrużąc ślepia z przyjemności. Zaczął nawet mruczeć.
~ Zaczynam być zazdrosny ~ mruknął telepatycznie poły groźnie i poły żartobliwie jej kochanek. Nie wydawał się szczególnie przerażony. A i na Gozrehu to nie robiło wrażenie, ale na nim akurat nic nie robiło wrażenie z zasady.
Kurtyzana uśmiechnęła się, spoglądając wymownie na maga. Potwór dopiero teraz zwrócił uwagę na jeszcze jedną osobę.
- Przyprowadziłaś mi jeść? Jeeeśśśćć? - wychrypiał stwór wyciągając lepki ozor w kierunku twarzy mężczyzny. - Mięsssko, świeże mięskooo
- Obawiam się Maliku, że jest zbyt chudy, byś się nim najadł… poza tym jest mi do czegoś potrzebny - odparła wymijająco bardka i ozor cofnął się kapiąc lepką śliną po otoczeniu. - Poza tym… jestem pewna, że Laboni pilnuje twojej diety, urosłeś nieco od naszego ostatniego spotkania.
- Diety sriety - burknął mimik, zwężając oczy w szparki. - Laboni nie jest taka fajna jak Chaaya. Chaaya dawać mi dobrych niewolników. Smacznych. Mięciutkich. Mniam, mniam. Laboni daje mało mięsa… i zero kokosów. ZERO - poskarżył się stwór.
~ To jest ten moment, byś przekupił go kokosami, w razie potrzeby pozwoli cie przejść przez szczelinę, którą maskuje ~ wtrąciła cicho tawaif.
Jarvis pokazał mu co ma, pod nogami.
- Chcesz? - zapytał cicho. Malik zgarnął owoce językiem i zmiażdżył je w swoich szczękach.
- Mmm… dobre kokosy, dobre… ty się nadawać na niewolnika dla Chaai, wiedzieć co smaczne. Wybrać najlepsze - pochwalił go potwór i… tak trochę jakby zmalał lub przesunął się, bo w murze zrobił się prześwit, nie za duży, ale wystarczający, by człowiek mógł przejść.
- Dziękuję - mruknął czarownik i poczekał, aż ona przejdzie.

Kurtyzana przecisnęła się na drugą stronę, ale chwilę jeszcze stała przyglądając się po raz ostatni ukochanemu.
- Nie przegraj wszystkich pieniędzy, nie wdawaj się w bójki, pij dużo herbaty lub jedz soczyste owoce, dobrze?
- Nie jestem zwolennikiem hazardu. Zostanę przy herbacie i owocach - odparł, a Gozreh przetłumaczył. - Ma pecha w kościach, nie umie blefować w kartach. Jest beznadziejnym hazardzistą.
- Z takim pomocnikiem u swego boku to nic dziwnego… - stwierdziła bardka, po czym posłała ostatnie zatroskane spojrzenie Jarvisowi. Mimik po chwili przesunął się i wtopił w otoczenie. Jedynie stróżki gęstej śliny zdradzały, że jeszcze chwilę temu była tu jakaś “paszcza”.
~ Jarvisie… jesteś pewien, że sobie poradzisz? Może jednak powinnam ukryć cię gdzieś na terenie zamtuza? ~ Złotoskóra nie potrafiła się ruszyć. Była praktycznie w domu, wystarczyło odwrócić się i pobiec do mamy i babci i sióstr i braci… a jednak tkwiła pod murem.
~ Mam jeszcze swoją magię, poza tym nie chciałbym narażać cię na kłopoty. Posłałbym z tobą Gozreha, gdybym mógł ~ odparł czule jej narzeczony.
~ To duży teren… a co jeśli zniknie? ~ Kamala nie była za wielką fanką eidolona, ale zbyt mocno przywiązana była do przywoływacza, by go teraz opuścić. Kot jej kochankiem nie był, ale jego częścią już owszem.
~ Wiem, dlatego został przy mnie. ~ I jemu przeszło to przez myśl.
~ Niedługo wrócę, obiecuję. ~ Sundari poczuła, że się zaraz ropłacze, więc postanowiła wziąć nogi za pas. Co jak co, ale wszelkiego rodzaju uniki i ucieczki opanowała do perfekcji, czego sam Starzec był przykładem.
~ Nie przesadzaj z tym płakaniem. Przecież nie opuszczasz go na zawsze ~ mruknął ów stary gad, który już zdążył wygodnie usadowić się w jaźni dziewczyny.

Tawaif biegła niczym łania po dobrze znanym terenie swojej posiadłości. Nie została zauważona od razu, co przyjęła z lekkim zdziwieniem i zmartwieniem. Celowo unikała otwartych przestrzeni, ale nie mogła ich w pełni uniknąć i w końcu nieliczni strażnicy z murów, zaczęli krzyczeć i wołać swoich kolegów z wież strażniczych. Natychmiast rozległy się donośne odgłosy rogów, pomieszane z panicznym pianiem pawi, które nie nawykły do zbrojnych odgłosów i rykiem wielkich kotów, którym przerwano leniwą drzemkę.
Okoliczni mieszkańcy miasta, zatrzymali się zaciekawieni tym co działo się w Pawim Tarasie. Czarownik, który ulokował się w zacisznym kącie tawerny z niepokojem nasłuchiwał obcych słów i poruszenia jakie wywołały one wśród tutejszych bywalców. Kilku mężczyzn wpadło nawet do środka, krzycząc coś i pokazując palcami za siebie. Natychmiast posypały się złote monety i liczna gromada rozemocjonowanych gapiów zaczęła wspinać się po schodach w górę starego minaretu.
Jarvis pamiętał słowa kochanki. Z wyższych pięter budynku, można było zobaczyć ogrody za murem. Czyżby więc Chaaya stała się nowym zakładem dla hazardzistów?

Tancerka nie miała problemu z jednym… dwoma… trzema strażnikami. W przeciwieństwie do nich, nie była obciążona zbroją, ni bronią, a wnikliwa znajomość terenu dodatkowo działała na jej korzyść. Problem pojawił się gdy do trójki wojowników dołączyła kolejna trójka, która w dodatku zaczęła do niej… strzelać.
Pierzaste strzały, świstały między girlandami kwiecia i drzew, na razie w pełni osłaniające zwinną lisiczkę, która powoli nie miała już dokąd uciekać.
Starzec poczuł jak jego naczynie się z tego… cieszy, a czysta, świetlista energia przepływa przez jej ciało jak podczas miłosnych uniesień z przywoływaczem.
„Patrz Starcze! Patrz!” wołała radośnie Deewani. „Bawią się z nami! Bawią!”

Cóż… dla smoka nie wyglądało to jak zabawa, a czysta chęć mordu, no ale ludzie są dziwni, więc może lepiej było nie wnikać w szczegóły.
~ Chcą nas złapać ~ burknął gad, któremu uciekanie niespecjalnie się podobało. Powinni tu wejść główną bramą, niszcząc każdego kto im się sprzeciwi. Chowanie i ucieczka… to domena słabych. A on nie chciał być postrzegany jako słaby.
„Skręć w lewo pod złotokapa” poleciła jedna z masek, a druga dokończyła myśl „wejdź na drzewo.”
„Z drzewa przeskocz na murek altanki” radziła Umrao. Nawet Nimfetka zabrała głos. „Przejdź ocienioną stroną i wejdź na dach.”
W pewnym momencie granice między emanacjami zatarły się, różnice wyblakły, głosy zjednoliciły się i scaliły i Kamala nie myślała już jako Seesha czy Jodha lub nawet Laboni, zupełnie jakby rozsypana układanka w końcu znalazła sposób na poskładanie się w całość.
Sundari była na powrót sobą. Była odważną, krewką kobietą o dobrym i łagodnym sercu; czułym na piękno, pełnym pasji do życia, sztuki, miłości; ciekawą świata, historii, innych ludzi, jak i smaków. Była dumna i o silnym kręgosłupie moralnym (choć mocno nacechowanym Janusem), a jej wiara w dobrą i złą karmę była niezachwiana i nadal konserwatywna. Pomimo tego, jej stopy twardo stąpały po ziemi, choć głowa nie przestawała krążyć wśród chmur. I w tej jednej chwili, czuła się silna. Czuła się naczyniem mogącym udźwignąć duszę smoka.

Następni strażnicy dołączyli do pościgu, próbując odgrodzić bardce drogę i zagonić ją w kozi róg. Może gdyby polowali na jelenie to taka taktyka by się sprawdziła, ale kurtyzana choć z pewnością delikatna jak łania, była sprytna niczym fennek i zajadła jak skorpion, nie wspominając, że zupełnie nieprzewidywalna jak kobrzyca.
Robiła uniki, myliła kierunki, atakowała i zaskakiwała pomysłami do tego stopnia, że ciężko było określić, po co w ogóle się tu zjawiła - bo chyba nie po to by się utopić w fontannie lub wspinać się po winorośli na ścianie.
Chaaya dążyła jednak do tajnego przejścia, które pozwoli jej podróżować między ścianami głównego pałacyku. Plątanina korytarzy, oraz ciasnota z pewnością udaremniłaby pościg, niestety… dziewczyna zapomniała o pewnym szczególe. Pewnym bardzo, bardzo ważnym… szczególe.
Była uczennicą Farhada, a Farhad był tu naczelnikiem i piekielnie dobrze znał się na ludziach, a już zwłaszcza na pewnej małej łobuzicy z którą były tylko same problemy. Toteż gdy „świętująca” swe zwycięstwo złotoskóra szybowała wprost do kryjówki, nie zwracając na krzyki ani ostrzał, padła jak długa zarywając twarzą w ziemię, gdy podstępna stopa wysunęła się zza winkla, podcinając wszelkie jej marzenia na chwalebne i bohaterskie dotarcie do domu.
- Nawet nie próbuj się podnosić bo przebije ci kark włócznią - odparł oschły, męski głos, nie pierwszej już młodości wojaka.
Tancereczka zwijała się w bólu bo poważnie obtłukła sobie kolana i łokcie, nie wspominając o brodzie. Przechyliła głowę na bok, spoglądając nienawistnie, załzawionymi ślepkami na osłupiałego mężczyznę i… pokazała mu język.
Może innym razem jej się uda. Może…

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 11-07-2019, 14:04   #247
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Czarownik czuł jak jego ukochana się od niego oddala. Czy chciał, czy nie, nie mógł się wyzbyć uczucia jakby ją tracił. Z posępnym nastrojem wyszedł z ciasnego zaułka i ruszył do środka wieży, w której znajdowała się tawerna. Tutejszym dom hazardowy zupełnie nie przypominał tych jakie Jarvis znał.
Pomieszczenie było schludne i przytulne jak u kogoś w domu. Tutejsi gracze nie wyglądali, ani na zakazanych zbirów, ani na niebagatelnie bogatych, acz głupich jak kamień, dandysów. Ot… wszyscy byli ubrani „normalnie” i schludnie. Ich twarze były uśmiechnięte, głosy rubaszne i przyjemne w brzmieniu. Jedni grali w szachy, inni w karty. Były też kości, oraz jakieś dziwne plansze z czarnymi i białymi kamyczkami. Nic nie wyglądało „groźnie” i nie wydawało się, że można było tu stracić swój majątek.

Tylko nieliczni bywalcy zwrócili na gościa uwagę, ale tylko dlatego, że z nadzieją szukali jakiegoś kompana do partyjki. Kiedy magik ulokował się na jakiejś kanapie, dostał karafkę czerwonej jak wino herbaty oraz kilka kryształków cukru.
Minęła chwila we względnym spokoju, kiedy na zewnątrz minaretu rozległy się liczne krzyki, nawoływania i odgłosy rogów. Kilka pawi zaczęło się wydzierać, na co odpowiadały im ryki wielkich, drapieżnych kotów.
Zebrani w środku gracze obudzili się z letargu i zaczęli między sobą dyskutować, gdy tymczasem jacyś obcy wlewali się potokiem do karczmy, krzycząc w podnieceniu i pokazując za siebie. Natychmiast, nie wiadomo skąd, pojawiła się tablica na której ktoś kredą zapisywał jakieś numerki. Pojawiło się złoto i otwarło się przejście na schody, prowadzące na górę.
Czyżby Chaaya została właśnie tematem dzisiejszych zakładów? Bo mężczyzna nie miał złudzeń, że całe to zamieszanie spowodowane było jej osobą i czuł ból w sercu wiedząc, że nie mógł być obok, że nie mógł jej wspomóc swoją magią, bronią. Ba, gdyby mógł podrzucić jej Gozreha czułby się lepiej. Nawet jeśli ona sama nie lubiła jego eidolona, to ten wszak mógłby jej jakoś pomóc lub pognać do niego po pomoc. A tak… Jarvis mógł tylko patrzeć.
Patrzeć i postawić dziesięć złotych monet na Kamalę. Co prawda rozsądek podpowiadał by tego nie robić, ale serce kazało pokazać dumę ze swojej kochanki.

No i przegrał.
To znaczy nie on jeden, ale tak czy siak. “Łotrzyk” został rozłożony na łopatki przez niejakiego Farhada na którego tylko jedna osoba postawiła i zgarnęła niemal całą pulę złota.
Mieszkańcy zaczęli schodzić z piętra, żywo dyskutując i opowiadając sobie nawzajem to co widzieli na górze. Z tego co przywoływacz zrozumiał. Bardka była goniona przez dziesięciu strażników i w sumie została złapana na mecie.
- Tak blisko! Tak blisko! - krzyczał we wspólnym jakiś brzuchacz, pokazując między palcami pół centymetra. - Jeden cios i pach! Leży na ziemi. Eh… biedaczek, po cóż się tam pchał?
- No jak to po co? - żachnął się gospodarz, podkręcając wąsa. - Dla tawaif warto ryzykować życiem.
- A tam przyjacielu… może kiedyś tak, ale raj utracił najpiękniejszego z aniołków - odparł “znawca” pasjansa z drugiego końca sali.
Mężczyźni wspólnie mruknęli, dumając nad domniemanym “aniołkiem”, zanim emocje nie opadły na tyle, by ponownie rzucić się w wir gier.
Mag nie dopytywał o owego aniołka uznając od razu, że to jego Sundari. Bo któż to inny mógłby być?
Kocur zaś przyglądał się grom, niczym jakiś sfinks na wpół utkany z ciemności i ze świecącymi oczami. Od czasu do czasu drapał się za uchem… macką. Próbując zrozumieć zasady gry w czarne i białe kamyczki, których ciągle na planszy przybywało i to w całkowicie nieprzemyślanych miejscach.
Zaś sam czarownik nie skupił się na rozrywkach, zamiast tego planując własne sposoby na dostanie się do środka Pawiego Tarasu. Ruszył na górę, po drodze płacąc pięć złotych monet za wejście na piętra.
Schody z początku były zbudowane na planie kwadratu, ale gdzieś na trzecim poziomie zamieniły się w wąską spiralę, podczas której można było złamać nie tylko kostkę, ale i kark. Chłopak musiał więc trzymać się pięknie rzeźbionej, choć zakurzonej i nadgryzionej zębem czasu balustrady.
Im wyżej się wspinał, tym pomieszczenia stawały się coraz bardziej “dziksze” i niezamieszkane, przynajmniej przez ludzi.
Usadowiwszy się na samym szczycie, podziwiał piękną panoramę miasta, która niknęła w coraz większej fatamorganie, dając złudzenie, iż budynki pod nią były tylko iluzją. Powietrze zdawało się być jeszcze bardziej gorące niż kilka chwil temu, gdy żegnał się z ukochaną, a drobne ziarenka piasku unoszone na wietrze parzyły go w policzki. Ogółem tak jakby znalazł się w samym sercu piekła, które postanowiło właśnie dodatkowo rozpalić w piecu.

Teren zamtuza był ogromny, na tyle ogromny, że nie widział drugiego jego końca. Podejrzewał jednak, że był szczelnie okolony murem, choć wydawało mu się, że jedna ze ścian była wyższa i grubsza od pozostałych. Strażnicy spacerowali po obu stronach zwieńczenia, ci od strony miasta, patrzyli na ulice i przemieszczających się ludzi, ci od strony ogrodów kurtyzan, czujnie przeczesywali tajemniczy dla przywoływacza teren.
Jarvis naliczył się trzech dużych budynków, połączonych czymś na kształt korytarzy z dachem ale bez ścian. Było też pięć basenów w tym jeden tak wielki, że spokojnie mógłby być jeziorem. Był też labirynt z żywopłotu, gaj drzew ze wszystkich zakątków świata, grządki z kwiatami, alejki z krzewami, altanki, fontanny, pawie, tygrysy, więcej strażników i troche służby, która zajmowała się kwiatami. Ogółem… wejście na teren nie było problemem, a to jak się w nim poruszać.
Kochanek tawaif miał jednak czas… dużo czasu, na takie rozważania. Gdzie przejść, którędy pójść, gdzie dotrzeć. Podziwiając piękno tego miejsca, mógł poświęcić ten czas rozważaniom jak się dostać do środka i co czynić dalej. Odciągało to jego myśli od martwienia się o Chaayę, która gdzieś tam zapewne przebywała ze swoją rodziną.
Udało mu się ustalić kilka w miarę pewnych tras, ponieważ większość alejek była zatunelowana pnącym się kwieciem, więc ciężko było ocenić, czy któryś z nich nie jest ślepym zaułkiem.
Na pocieszenie jego nerwów, wydawało się, że strażnicy nie byli w żaden sposób zaalarmowani, nagłym pojawianiem się zaginionej mieszkanki. Główne wrota pozostały zamknięte, tak samo jak wejście do największego budynku, ani razu się nie otwarło, acz pilnowane było, aż przez sześciu mężczyzn.

Tymczasem jego rozmyślania przerwała czyjaś ręka, dość koścista w dotyku, lecz usilnie wspinająca się po jego łydce. Czyżby jakiś trup wylezł z szafy i tego nie zauważył? Cóż… był blisko, choć w tym wypadku to on zaraz będzie trupem, bo na udzie siedział mu małych rozmiarów, dziwny osobnik, grzejąc się w słoneczku.


Na dole Gozreh na swój sposób zabijał czas, w bezruchu i milczeniu obserwując grających. Przez to jego sylwetka, będąca nieco w cieniu, trochę się z nim stapiała.
- Interesująca gra - odezwał się w końcu, do dwóch mężczyzn grających w go.
- Na bogów! - Przeraził się jeden turbaniarz, rozsypując misterną mozaikę z kamyczków, jego towarzysz był w równym szoku, bo nawet nie mrugnął kiedy rozgrywka w której wygrywał została zniszczona.
- Duch! Ducha widzę! - Złapał się za głowę “bogobojny”, ale jego kumpel zaraz zbystrzał.
- Gdzie tam duch… gorąco jak w piecu, a więc to na pewno iluzja.
- Ani jedno, ani jedno, ani drugie... choć przy waszej wierze w reinkarnację teoretycznie jestem czyimś przodkiem - odparł uprzejmie kocur, nic nie robiąc sobie z ich wrzasków.
- Albo na odwrót - burknął ten bardziej wygadany, zabierając się do segregowania kamyczków, a jego kompan się głowił.
- To czym jesteś i co tu robisz?
- Metafizycznie rzecz ujmując zajmuję tu czas i przestrzeń. Praktycznie… Jestem strażnikiem mego pana. A ten akurat nie potrzebuje pilnowania w tej chwili - uprzejmie odpowiedział kot. - Symbolicznie, jestem pewnie przesłaniem dla kogoś od bogów… będąc niecodziennym widokiem.
- Meta… co? - Zdziwił się gracz z wyraźnym zakłopotaniem na twarzy. Chwilę podumał nim rzekł. - Skoro cie nie potrzebuje to nie jesteś strażnikiem, strażnicy przeca pilnuja cały czas…
- Jest z zasięgu moich astralnych mocy. - Gozreh z “kamiennym wyrazem pyska” dalej wciskał kit. - Więc go pilnuję.
- Aćha… - odparł nieznajomy w turbanie, jakby teraz wszystko stało się jasne i klarowne.
- Ruszże się babu… rozgrywka czeka - popędził go towarzysz, siorbiąc herbatę.
- Jar przyjacielu, nie bądź taki strofujący… dokąd się śpieszysz?
- Do wygranej - stwierdził oględnie, łypiąc nieprzychylnie na stwora. - A ty nie przeszkadzaj, bo popsułeś mi moją taktykę.
- Mam wrażenie, że jakbyś postawił kamyczek tu... twoja taktyka byłaby skuteczniejsza. - Eidolon uprzejmie wskazał macką jedno z przecięć linii.
Obaj mężczyźni wlepili spojrzenie w planszę.
- Hmmm nie, bo stąd ma szybciej do rogu planszy, więc ma mniej ruchów do zrobienia - wyjaśnił herbaciarz.
- Najlepiej jest zaczynać od środka - wtrącił się ten z turbanem. - I rozprowadzać się na boki.
- Granie w taki sposób nie jest przypadkiem przewidywalne? Jeśli przeciwnik wie, że zaczynasz standardowo, to wie czego oczekiwać. - Przywołaniec wyraził swoją mądrość niewzruszonym tonem.
- I o to chodzi - stwierdzili zgodnie gracze, uśmiechając się do siebie nawzajem.
- Wtedy łatwiej o pomyłkę, bo czujność przeciwnika jest uśpiona i można próbować go wziąć podstępem… czasem się udaje, czasem nie, ale dzięki temu rozgrywka jest taka pasjonująca - odparł poruszający się białymi kamyczkami.
- No nie wiem. Musiałbym przetestować z którymś tę teorię - odparł nie do końca przekonany Gozreh.
- Czemu nie zagrasz ze swoim panem? - zdziwił się ten mniej rozgarnięty z dwójki.
- Ma głowę w chmurach… obecnie burzowych - wyjaśnił kocur drapiąc się macką za uchem.
- To w takim razie zagraj za mnie, a ja popatrzę - zaproponował przyjaźnie mężczyzna w turbanie. - Co ty na to babu?
- Jedna partyjka nie zaszkodzi, ale i tak cię czeka powtórka, nie myśl sobie! - pomarudził drugi, na co ten pierwszy zbył go machnięciem ręki i szerokim uśmiechem.
- Dobrze… mogę spróbować - łaskawie zgodził się cieniostwór.

Na początku wszystko szło zgodnie z planem czworonoga. Zastosował swoją taktykę, a jego oponent swoją. Wkrótce się jednak okazało, że to mężczyzna zaczynał wygrywać, powoli zacieśniając zasieki wokół kamyczków Gozreha i zanim się ten nie obejrzał. Pach. Przegrał. Zabrakło mu miejsca i musiał się podłożyć pod wroga.
- W tej grze nie liczy się brawura… widzisz, w normalnej walce, zapewne byś wygrał ze swoim wojskiem, ale nie na ograniczonym terenie, po którym musisz poruszać się w ustalonym kierunku. Tu potrzeba cierpliwości i zachodzenia, zaczepiania i prowokowania do głupich pomysłów. Jeden zły ruch i koniec - wytłumaczył bez cienia wyższości jego oponent, a obserwator bił im obu brawo.
- To był tylko test… oczywiście. Takie sprawdzenie zasad. Nie na poważnie - odparł niby obojętnym tonem zwierz, choć ogonem bił na boki sygnalizując tym swoją irytację przegraną.
- Tak, tak… z pewnością, a teraz pozwolisz, że wygram trochę złota - mruknął spolegliwie mężczyzna.
- Aćha babu! Mój habibi, to chyba prędzej ja wygram! - Nakręcił się pan z turbanem i ochoczo zabrał się za segregacje pionków.
- Nie dość, że głupi to i ślepy, jarrr… czemu ja z tobą gram? - Teatralnie biadolił kompan, pomagając w oczyszczaniu planszy.
Kocur oczywiście udawał, że ni zauważyl tego docinka. Byłoby to poniżej jego godności. Był niewzruszony niczym skała. Skała, która przyczaiła się przyglądając ruchom swojego przeciwnika i planując na nim krwawą… no może nie bardzo krwawą, zemstę. Tylko pokonanie go przy najbliższej okazji. Możliwie jak najokrutniej… oczywiście zwyciężając z nim w tą grę.


Farhad wziął Chaayę w ramiona i nieodpowiednio długo przytulał do siebie. Nie sądził, że jeszcze w tym życiu spotka się ze swoją podopieczną, którą traktował jak własną córkę. Deewani zmiękło serce i instynktownie wtuliła się do swojego ulubionego strażnika. Była w domu… czuła to (zwłaszcza w poobijanych częściach ciała).
Przeszli ostrożnie korytarzami ogromnej posiadłości, nie zamieniając ze sobą nawet słowa w obawie, że ta piękna chwila mogłaby prysnąć i to wszystko okazałoby się snem.
Tawaif dostrzegła, że Pawi Taras był nieco opustoszały. Po salach kręciło się mało niewolników i służących, nie słychać też było głosów bawiących się klientów, ani śmiechu małych dzieci. Było to trochę dziwne, lecz nie było czasu na zastanowienie…

Do prywatnych pokoi nadobnej Laboni, jej wnuczka, weszła sama. W geście szacunku pod drzwiami zostawiła swoją pojemną torbę, wraz z butami i bronią, po czym ze strachem wślizgnęła się do środka. Dziewczyna była w takim stresie, iż miała wrażenie, że jej własne serce dzwoni echem w przestronnej sali, na której końcu znajdowało się wejście do kilku sypialni najstarszej i jedynej tancerki Pawiego Tarasu.
Ruszyła na miękkich nogach, niczym w omamach, szepcząc do siebie mantry, które miały zesłać jej odwagę. Dlaczego tak się bała? Przecież o niczym innym nie marzyła jak właśnie o tym, by ponownie spotkać się z kobietą, która była dla niej ideałem. Była jej matką i ojcem, była siostrą, nauczycielką, powierniczką… boginią.
NIE! Nie da rady. Zdradziła ją. Opuściła… nie była więc godna jej wspaniałomyślnego majestatu. Ona… nic nie warty śmieć, pyłek spod stóp najwspanialszej z najwspanialszych, najpiękniejszej z najpiękniejszych… nędzny robak.

Potężny portal, pod którego zwieńczeniem stała, otworzył się raptownie, a w progu stanął zaskoczony, młody mężczyzna.

Przez chwilę wydawało się brat nie poznał własnej, rodzonej siostry. Bardka nie miałaby mu tego za złe. Była chuda, z krótkimi, splątanymi włosami, z makijażem męskiej dziwki na twarzy, ubrana w łachmany pospólstwa.
- Kamala..? Kamalasundari? - Lakshman wyciągnął palce do ukochanej twarzy i dotknął jej skóry, która zachowała swoją dawną gładkość i miękkość. - Nie wierze… któż skrywa się pod tą potworną iluzją!
W kobiecych oczach wezbrały łzy, które nie trysnęły jeszcze niczym dwa drobne źródełko, gdyż kurtyzana wciąż była zdjęta lękiem.
- Laki… - wyszeptała błagalnie, wsuwając swoją buzię w jego dłoń. Głos odmówił jej posłuszeństwa, lecz chłopak przytulił tancerkę do siebie. Oboje chwile drżeli, powstrzymując płacz szczęścia i ulgi.
- Zmieniłaś się… jesteś taka… - zaczął. - Brzydka? - wtrąciła Sundari.
- Nie! Głupiutka… wciąż jesteś piękna, ale czy dobrze się odżywiasz… twoje piersi zmalały… i brzuch masz twardy, no i włosy… ah… czemu je ścięłaś? - Lakshman wziął w ręce twarz siostrzyczki i zaczął obdarowywać ją pocałunkami.
Rzecz niesłychana i mało odpowiednia dla tak bliskich więzów krwi, acz tu, na tych ziemiach, nie był to przejaw pożądania, a jedynie uczucia i czułości.

- Laaa? Co tam się dzieje? Czemu tu jeszcze jesteś?
Z wnętrza pokoju dobiegł głos, który Ferragus wnet rozpoznał i przez to wyrwał się z swoich “medytacji”. Był silny i orzeźwiający niczym wodospad, lecz melodyjny i dźwięczny jak wspaniale nastrojony instrument.
- Babciu! Masz gościa!… Nie zgadniesz kto do nas przyszedł! - Mężczyzna oderwał się na chwilę od swojej słodkości i zawołał za siebie. Chaaya spięła się obronnie i odsunęła od brata. Kręciło jej się w głowie, jakby conajmniej się czymś upiła i nie wiedząc kiedy przekroczyła próg.

[media]https://i.pinimg.com/originals/36/72/27/367227f562520e8c2eb76823266d9f28.gif[/media]

W odbiciu mozaikowatego lustra matrona dostrzegła nowoprzybyłego, a on ją. Młoda tawaif upadła na kolana, po czym zginając się w ukłonie, złożyła ręce przed sobą na ziemi i zaczęła bić czołem o podłogę.
- Wybaczmiwybaczmiwybacz… - mamrotała przy każdym uderzeniu. Laboni machnęła ręką, odpędzając krzykiem swojego wnuczka, który ulotnił się szybciej niż dżin z odkorkowanej butelki.
Wnuczka nie mogąc już powstrzymać łez, zaczęła płakać i szlochać, całkowicie zapominając się w błagalnych modłach o przebaczenie. Matrona podeszła do niej, a przy każdym jej kroku rozbrzmiewało ciche dzwonienie setek złotych dzwoneczków na jej kostkach, spódnicy, szalu i staniku. Babka stanęła nad wychowanką, tak, że palce jej stóp stykały się z palcami dłoni dziewczyny.
- Beta… beta… - odezwała się zdystansowania, acz nacechowanym czymś na kształt czułości, głosem. Bardka jednak nie reagowała, więc kobieta kucnęła i przyklękła przy niej, dotykając jej ramienia.
- Beta… dziecko… dziecinko…
- Wymaczmiwybaczmiwybaczmi - łkała Chaaya, czując ściskający ból w mostku.
- Spójrz na mnie. Podnieś głowę - rozkazała Laboni i jej wnuczka, wiedząc, że ta nie znosi sprzeciwu, posłusznie uniosła wzrok, wprost na czule uśmiechniętą twarz. Starsza kobieta nosiła na sobie znamiona upływającego czasu nadając jej lwich zmarszczek lub kurzych łapek wokół oczu, ale pomimo tych mankamentów, nie mogły odebrać jej niesamowitego piękna i niemal anielskiego majestatu. - Chodź do mnie dziecinko… przytul się do starej babki…

Panna rzuciła się w ramiona opiekunki, całkowicie tracąc kontakt z rzeczywistością. Czas jaki ze sobą dzieliły, zleciał głównie na płakaniu, obściskiwaniu się i wymienianiu się słownymi czułościami.
Kamala niemal nic nie pamiętała z tego okresu. Nie wiedziała kiedy matrona podniosła ją i asekurowała do kanapy, kąpiel i przebranie się w nowe, czyste ubranie również zostało wyparte, nawet to, że wypiła dwie karafki mango lassi nie zagnieździło się w jej pamięci, a przecież tak kochała mango. Jacyś ludzie przychodzili i odchodzili, coś do niej mówili, ale ulga jaka spłynęła na nią po przyjęciu przez mentorkę całkowicie przyćmiła jej zmysły.

Kiedy już oprzytomniała i zorientowała się, że jest sama i w nie swoim łóżku, a bardzo, bardzo boli ją głowa, postanowiła wyjść i poszukać kogoś do pomocy. Klucząc różnymi korytarzami, zastanawiała się, gdzie się wszyscy podziali. Pawi Taras zawsze był pełen gości, tętnił życiem, śmiechem i śpiewem. Różni artyści przychodzili prezentować swoje dzieła i kompozycje, sprzedawcy zachwalali swoje towary, starzy przyjaciele przychodzili poplotkować i napić się herbaty, dzieci sług bawiły się w ogrodach piszcząc i biegając jak małe żywiołaki szczęścia.
A teraz… cisza, pusto, tak jakby… niekompletnie? Gdzie się wszyscy podziali? Co się stało z tym miejscem?
Czyżby jej odejście położyło się cieniem na cały dom, czy może pustki te były wynikiem wojny?

- Zmieniło się tu, co? - Farhad odezwał się nagle zza jej pleców, aż Sundari wizgnęła i podskoczyła jak przestraszona wiewiórka. Mężczyzna uśmiechnął się szeroko i dołączył do swojej pani w spacerze. - Ta demoniczna armia dała nam ostro we znaki, ale nie martw się. Jesteśmy Dholianami, jakoś się z nimi uporamy, pewnie tak jak zwykle…
„A co jeśli nam się nie uda?” pomyślała smutno tancerka, nie zdobywając się jednak na komentarz.
- A jeśli nie… - odparł wojownik, przewidując jej słowa - to przynajmniej zginiemy podczas walki. Nie uciekniemy jak reszta. Słyszałaś historię tawaif z Zerrikanu?
- Nie…
- Gdy te łotry wdarły się do miasta z którego uciekli wszyscy, niczym szczury z tonącego statku, tawaif zdążyły zebrać dość artefaktów, by móc uwolnić ich moc i…
I wywołać potężną eksplozję energii, która wpierw rozszarpała najbliżej znajdujących się, a następnie wessała drugie tyle w potwornej implozji. Tak potężne wyładowanie magicznej mocy, mogło nie tylko zetrzeć na proch ciała, ale także i dusze.
- Czy one wszystkie… - Chaaya wsparła się na ramieniu towarzysza, czując, że zaraz zemdleje.
Strażnik zaskoczony taką bliskością i zuchwałością, milczał chwilę, zanim nie oswoił się z sytuacją.
- Wszystkie… Przez trzy dni i trzy noce, niebo nad Zerrikanem rozświetlone było różnokolorowym blaskiem magii. Piękny widok… ale i ściskający za serce.
Ruszyli dalej.

- Księżycowe Jezioro i Ognisty Wachlarz… również przestały już istnieć. Na pustyni zostały już tylko cztery domy tawaif, choć… może już trzy. Gwiazdograd od dekadnia nie daje znaku życia - wznowił opowieść Far, coraz silniej podtrzymując chwiejącą się bardkę.
Tymczasem z małej altany dobiegł ich cichy chichot dwójki dzieci. Były to dwie dziewczynki, mniej więcej w wieku sześciu lat. Z bogatego ubioru można było sądzić, że były tawaif. Włócznik widząc pytające spojrzenie złotoskorej, odpowiedział cicho i współczująco.
- To córki Chandry, Amanikarif i Farahsunitari… była z nimi w ciąży, kiedy ty…
Nogi dholiańskiej piękności ugięły się niebezpiecznie i spanikowany strażnik, złapał ją w pół i przeniósł do ciemnego pomieszczenia, gdzie podał jej dzban z wodą z którego się napiła.
- Odpocznij Chaaya begum… ja…
- Ile? - wychrypiała opętańczo kobieta. - Ile one…
- Dwanaście - odpowiedział Farhad. - Zaczekaj tu… przyprowadzę medyka.

Chaaya skupiła się na ziemi. Była zbyt zmęczona by płakać, nawet teraz gdy wiedziała ile czasu nie było jej w domu… ile miałby jej synek… gdyby żył.
„Straciłam sześć lat życia…” pomyślała załamana, siadając na ziemi pod kwiecistą ścianą. „Zmarnowałam sześć lat w piekle…”
~ Oj tam, oj tam… ja utknąłem na setki lat w Piekle, tym prawdziwym. A i jeszcze uwięziony byłem we własnym ciele. A nie rozpaczam nad tym co było.
~ Starzec zabrał się za “pocieszanie” w swój wyjątkowy sposób.
~ Czyli wiesz co to znaczy stracony czas i życie ~ stwierdziła pompatycznie, zdruzgotana tawaif.
~ Wiem, że roztrząsanie strat, samo w sobie jest stratą ~ mruknął w odpowiedzi smok. ~ Patrz w przyszłość dziecino, nie w przeszłość.
~ Powiedział ten, co wcale nie siedzi i nie planuje krwawej zemsty za wszystkie swoje cierpienia ~ sarknęła gniewnie dziewczyna. ~ W ogóle jakim prawem nie pozwalasz mi czuć smutku co? To mój smutek! I moje zmarnowane życie!
~ Za twoje cierpienia też mogę się zemścić ~ burknął obrażony Ferragus.
~ Przepraszam… po prostu… zostaw mnie samą, proszę… dobrze? Musze chwile pobyć w samotności.
~ Ja też muszę pobyć sam. Mam plany do zaplanowania. Światy do podbicia i ten tego… w razie czego… możesz pobyć sama obok mnie ~ mruknął antyczny gad.
Kurtyzana odetchnęła i oparła głowę o szafkę.
~ Dziękuję.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 11-07-2019, 20:33   #248
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Gorąco było, parno… irytująco. Czarownikowi coraz trudniej było zachować spokój. Kamala za długo tam przebywała. Czy wszystko było dobrze? Czy może powinien tam się dostać?
Ale czy wypadało wkradać sie do posiadłości narzeczonej? Czy nie narobi jej kłopotu?
Te wszystkie pytania kotłowały się w nim coraz bardziej. I jeszcze ten żar.
Piekielny żar z nieba. Mężczyzna postanowił schłodzić swoją głowę i myśli, zimnym alkoholem… zanim zrobi coś głupiego. Skorpion załopotał skrzydełkami, wzbijając się w powietrze i ostatecznie opuszczając wygodny kamień, który z jakiegoś powodu się poruszał. Jarvis instynktownie obejrzał się za insektem, który z wysiłkiem unosił się coraz wyżej i wyżej, aż pod sklepienie, gdzie pasło się co najmniej ze sto mu podobnych, choć zapewne śpiących twardym snem, bo słabo się poruszających.
Miał szczęście, że postanowił nie ruszać delikwenta, bo kto wie jakby się to całe spotkanie skończyło? Może Sundari nie miałaby już do kogo wracać?

Ostrożnie ruszył schodami na parter, co zajęło mu dość sporo czasu, gdyż wpierw został oślepiony zejściem z palącego słońca w cień pomieszczenia, a później powoli przebierał nogami, by nie potknąć się na cholernych stopniach, kręcących się, aż do zawrotów głowy.
Na drugim piętrze został zaalarmowany, przez swojego eidolona.
Kocur poinformował o tym co się działo. Tutejszy strażnik wywalał wszystkich na zewnątrz i wieża najprawdopodobniej była otoczona. Magikowi to się nie spodobało.
Przywołał stwora do siebie, by razem z nim uciec z tego miejsca. Drogą lotniczą z tarasu, bo na nim będąc, przyzwał latającą bestię, tak jak to uczynił w La Rasquelle. Niestety ta skończyła jako shish-kebab, zanim Jarvis ją zdołał porządnie dosiąść. Nawet nie mogła nikogo zabić spadając, bo rozproszyła się w powietrzu. Pozostał więc plan B1, pospieszne odwołanie Gozreha i wypicie eliksiru gazowej przemiany. Szóstka strażników przy wejściu do domu hazardowego naradzała się cicho, po czym prędko oddaliła, puszczając mężczyzn wolno.
Czwórka strzelców z murów obronnych Pawiego Tarasu, dość szybko straciła obłoczek pary z oczu, toteż opuściła łuki i posłała z zawiadomieniem o przestępcy na wolności do swoich przełożonych.

Przywoływacz postanowił się gdzieś ukryć i przeczekać sprawę, ale gdy tak leciał nad ogrodami rodzinnego domu Chaai, usłyszał dźwięki rogów, które rozbrzmiewały z jednego punktu do drugiego, aż w końcu opanowały całe miasto. Nie wróżyło to zbyt dobrze dla niego, bo zapewne nie trudno było strażnikom otrzymać jego rysopis.
Dlatego postanowił się ukryć pod przysłowiową latarnią, bo na terenie ogrodów Tarasu. Przy czym, w przeciwieństwie do pozostałych łotrzyków, on nie zamierzał się przekradać dalej, tylko ukryć w cieniu murów i połączyć się telepatycznie z jedną z mieszkanek.
Przeleciał nad ogrodem, okrążając kilka budyneczków i basen, zanim nie zbliżył się do balkonu na którym wytwornie ubrane kobiety, śmiały się i rozmawiały, najwyraźniej coś świętując. Żadna nie była jednak jego kochanką, choć gdy podleciał bliżej wejścia do wnętrz pałacyku, poczuł delikatną więź.
Dziewczyna była zmęczona, jeśli nie wykończona, ale na jego obecność wyraźnie się ożywiła i zarazem zaniepokoiła.
~ Trochę narobiłem kłopotów ~ potwierdził jej podejrzenia. ~ A jak tobie idzie?
~ Tylko mi nie mów… że przegrałeś z tymi tetrykami… ~ Zaśmiała się cicho, po czym znowu jakoś tak oklapła. ~ W porządku… wszyscy się cieszą, że wróciłam, że nie miałam im serca powiedzieć… no wiesz.
~ Że musisz je opuścić, dla ich dobra? ~ zapytał ciepło czarownik i dodał. ~ Ja nie grałem. Gozreh grał, ale nie wiem, czy powie prawdę gdy go się spyta.
~ Aćha… a ty… nikt cie nie zauważył? ~ Jarvis, aż widział w wyobraźni jak tancerka marszczy lekko czoło i zwęża oczy, gdy próbuje przejrzeć czyjeś niecne plany.
~ Na razie jestem dymkiem na wietrze, a potem… ukryję się pod płaszczykiem niewidzialności. Jeśli będę trzymał się przy samym murze, to powinienem pozostać niezauważony ~ wyjaśnił ukochany.
~ Jarvisie… ~ zaczęła groźnie kurtyzana. ~ Na zewnątrz zaraz nie da się wytrzymać, do tego strażnicy są wyraźnie czymś pobudzeni. Farhad siedzi mi pod drzwiami i chyba zapuścił tam już korzenie. Jeśli się nie upieczesz, to prędzej czy później cię znajdą tak jak i mnie znaleźli, choć szybko wmieszałam się w listowie…
~ Jest w okolicy jakaś kryjówka podziemna? ~ zapytał ją. ~ Albo wysoko w wieży?
~ Jarvisie… ~ Kobieta zaczynała być nieco poirytowana. ~ TU nie jest bezpiecznie dla białego mężczyzny, w Domu hazardu było i tam cię zostawiłam. Prosiłam cię byś nie wpadł w kłopoty, a ty i tak w nie wpadłeś i jeszcze przyszedłeś TUTAJ! A żeby cię tak złapali i wytłukli ci z tej głowy wszelkie durne pomysły!
~ To się może zdarzyć. Dobrze. Opuszczę przynajmniej rejony Tarasu ~ odparł mag skruszonym tonem.
~ NIE! ~ od razu zaprotestowała Chaaya. ~ Nie poradzisz sobie beze mnie ~ stwierdziła zatroskana i przesłała klarowną mapę w postaci myśli. ~ Jestem w tym pomieszczeniu, chodź do mnie. Jeśli mamy zginąć to razem.
~ Nie tak łatwo mnie zabić. A ciebie nie dam ~ obruszył się przywoływacz, podążając zgodnie z jej wskazówkami. Budynek z daleka robił wrażenie, ale dopiero z bliska można było podziwiać kunszt jego wykończenia.

We wskazanym miejscu skręcił pod dach, gdzie ciągnął się korytarz i mijając wielkie drzwi, niczym wrota, jedne za drugim w końcu dotarł do tych, które pilnował samotny mężczyzna.
Prawdopodobnie to był właśnie ten Farhad, przez którego przegrał zakład, a u którego rodziny został rankiem ugoszczony.
Wojownik nie był już pierwszej młodości i niechybnie chylił się ku spoczynkowi w swoim zawodzie, niemniej jego umięśnione ciało oraz liczne blizny, na ogorzałej słońcem skórze, robiły wrażenie. To nie był byle ktoś.
Jarvis wleciał przez dziurkę od klucza, niebezpiecznie blisko mijając dłoń, która dzierżyła dziwną, złotą włócznię o ząbkowanym, w małe haczyki, grocie i wleciał do ciemnego i ogromnego pokoju, na którego końcu siedziała Kamala, przebrana w świeże i bardziej odpowiadające jej statusowi ubranie. Sundari opierała głowę o szafkę i zajadała się zielonymi winogronami, próbując osłodzić swoje smutki i rozterki. Najwyraźniej nie była świadoma, że ukochany jest obok niej i jeszcze w formie mgiełki, ukrył się za nią.
~ Ładnie tu. Ale ty i tak jesteś śliczniejsza od wszystkich skarbów. I dlatego zamierzam cię wykraść. ~ Przekazywał na poły butnym, na poły żartobliwym tonem. ~ Co uzgodniono w twojej sprawie?
~ W jakim sensie? Nie rozmawiałam jeszcze z babcią na ten temat. Tylko tyle, że wróciłam się z nimi spotkać i, że Ranveer nie żyje i nie wiem gdzie są jego artefakty, ani kto mógłby być w ich posiadaniu, więc… no… Chyba wyprawiają jakaś małą ucztę. Pewnie myślą, że tu zostanę, powiję córkę, która będzie moją następczynią i czasy ich świetności wrócą. Oczywiśnie… najpierw trzeba wygrać wojnę ~ burknęła znudzona tawaif.
~ Powinnaś im powiedzieć. Starzec powinien im powiedzieć, że jeśli tu zostaniesz to ją przegrają na pewno. Demon, który włada jego ciałem, musi go odzyskać i rzuci wszystkie siły jakie ma… choćby miał przegrać na innych frontach ~ odparł telepatycznie i smutnie magik.
~ Przecież wiem… ale to nie takie proste… ~ stwierdziła z poczuciem winy bardka. Skuliła się przytłoczona poczuciem odpowiedzialności.
~ Kamalo. Nie miałem rodziny, więc nie potrafię postawić się na twoim miejscu, ale straciłem wystarczająco wiele bliskich mi osób, by nie chcieć tego przeżywać ponownie. Nie jesteś sama, masz mnie, masz Starca… masz w sobie siłę, by postawić na swoim. Wierz mi ~ odparł czule jej kochanek.
~ Przestań do mnie gadać, bo to mi nie pomaga!
Rozgniewana dziewczyna wstała z podłogi i zaczęła krążyć po pokoju, tupiąc bosymi stópkami o kamienną podłogę.
~ Usiądź ~ polecił czarownik, gdy mgiełka przestała działać i wrócił do fizycznej formy.

Chaaya cała się nastroszyła, rozwiewając swoje szaty podczas chodu. Zwoje ciężkiego materiału o drogich haftach i zdobieniach szeleściły cicho, niczym liście podczas jednostajnego deszczu. Kilka dzwoneczków i koralików dzwoniło, nieco niepewnie.
~ NEHI! Nehi, nehi, nehi! Nie rozkazuj mi!
~ Nie rozkazuję. Proszę usiądź ~ rzekł telepatycznie chłopak, przyglądając się tawaif z czułością.
~ Nie! Muszę się przygotować na rozmowę. Muszę powiedzieć babci wszystko co wiem… to jej się nie spodoba, dość już cierpiała z mojego powodu, a ja jej znowu tylko dołożę zmartwień… Więc nie będę siadać i nie będę z tobą rozmawiać. Siedź cicho i pij dużo herbaty, byś mi się nie odwodnił.
Złotoskóra powiększyła teren swojej wędrówki i teraz sunęła pod ścianą, dotykając dłonią jej malowanych wzorów. Przy drzwiach chwilę nasłuchiwała, po czym wróciła w głąb sali.
~ Dobrze ~ odparł w odpowiedzi jej kompan, gotów w każdej chwili rzucić niewidzialność, by ukryć swoją obecność. Czas jak na złość, leciał przywoływaczowi bardzo powolnie. Tancerka za to w ogóle nie traciła pędu, lawirując w tę i nazad, oraz kręcąc się jak bąk w tulipanie.
Niemniej przyglądający się jej wybranek wydawał się być spokojny. Cóż… upór i cierpliwość cechowały tego mężczyznę.

Po niejakiej godzinie drzwi nieznacznie się uchyliły i do środka wszedł Farhad, prowadząc na smyczy ogromnego, białego tygrysa, który był ślepy na oba oczy.
Dholianka doskoczyła do swojego opiekuna i zaczęła z nim żywo rozmawiać, gestykulując przy tym jak oszalała.
Stary drapieżnik ułożył się na grubym dywanie i zwinął w kłębek, wyraźnie zmęczony upałem. Nie łasił się nawet do głaskania, ani do węszenia obcego mu zapachu.
Czarownik ukryty za niewidzialności stał cicho starając się nie przyciągać uwagi kocura.
Nie wtrącał się w ogóle. Nie było go tu… takie przynajmniej chciał uzyskać wrażenie.
Sytuacja nieco się zmieniła kiedy do pokoju wbiegły dwa, tłuste pawie. Wprawdzie wojownik z kurtyzaną próbowali je zatrzymać w przejściu, ale ty były szybsze i staranowały swoich przeciwników, wskakując do środka sali i wydzierając się przy tym jak w ukropie. Tygrys zawarczał ostrzegawczo na dwa natręty, które nie bardzo baczyły na jego obecność, bo dawaj kuraki zaraz zaczęły się łasić do kobiety. Tak więc rozmowa dobiegła końca i Farhad chwilę przypatrywał się damie, która kucnęła i tuliła do siebie dwa ptaki, po czym ostatecznie dał jej chwilę “spokoju” i wyszedł.
~ Babcia niedługo przyjdzie, zabierze mnie na poczęstunek i wtedy może uda mi się porozmawiać… To znaczy, najpierw będę musiała wszystko opowiedzieć siostrom, ale może później uda mi się chwilę spędzić z nią sam na sam i wyjaśnię… sprawę.
~ Nie martw się o mnie. Będę tu siedział i nie wychylał się. Czekał cierpliwie ~ odparł jej ukochany.
~ Hani dotrzyma ci towarzystwo. ~ Wskazała na kota, który wyglądał jakby miał zaraz zdechnąć. ~ Jest bardzo stary, ale grzeczny… po prostu nie zaczepiaj go, źle znosi upały, więc zamykają go w ciemnych i chłodnych pomieszczeniach. Raczej nikt nie będzie tu zaglądać skoro będzie tu Hani.
~ Wszystko będzie dobrze. Wiesz, że mam dobrą rękę do kotów ~ odparł czule Jarvis, siadając w cieniu. W takich właśnie chwilach... cierpliwość i upór były jego zaletami.
~ Nie denerwuj go… i nie wpadaj na głupie pomysły przywoływania Gozreha. Hani może jest ślepy i stary, ale to były gladiator i terytorialista ~ przestrzegła dziewczyna, odganiając się od natrętnego drobiu.
Nie potrafiła usiedzieć na miejscu, więc ponownie zaczęła krążyć, a wraz z nią dwa pawie, wpatrzone w nią jak w obrazek.
~ Gorąco tu… i ciasno… ~ poskarżyła się z błędnym spojrzeniem, zmierzając do wyjścia. ~ Muszę się przewietrzyć. Nie ruszaj się stąd… i lepiej nie wpadaj w kolejne kłopoty, bo tym razem będę pierwsza by ci przywalić.
~ Jeśli znowu narozrabiam, pierwszy wystawię tyłek na twój kopniak ~ obiecał żartobliwie chłopak. Zupełnie jakby role się odwróciły. Teraz to ona była tą poważną i odpowiedzialną.

Kamala posłała mu gniewne spojrzenie, ale bardziej przypominała naburmuszonego psiaka niźli groźną matronę. Wyszła za drzwi tylko po to by wdać się w dyskusję ze strażnikiem, który chyba nie chciał jej puścić. Przywoływacz nie rozumiał ani słowa z krzyków i wymachów, jakby oboje mieli się tam zaraz wziąć za łby. Ostatecznie to tawaif wygrała i zadzierając dumnie nosa, oddaliła się od, wciąż gadającego mężczyzny, który choć przegrany, nie pozwalał się zbyć, idąc w ślad za nią.
Mag jeszcze dłuższą chwilę słyszał Farhada, zanim jego głos przestał odbijać się od ścian.
Wtedy to odetchnął z ulgą. Pozostało mu czekać. To nie było problemem.
Młodość i dzieciństwo nauczyło go czekania i cierpliwości, na okazję do ucieczki, na czas zbiorów wśród dzikiej roślinności… Zwłaszcza gdy musiał się ukrywać w ciszy i w mroku, przed drapieżnikami krążącymi się w pobliżu jego tymczasowej kryjówki. Cierpliwość była przydatna w takiej chwili. Milczenie i spokój też. No i upał sprzyjał bezruchowi.


Tancerka przemierzała korytarze, cierpliwie wysłuchując utyskiwań strażnika, który wypominał jej, że
a to nie powinna wychodzić z pokoju, bo tam będzie jej szukać Laboni. A to ktoś niepożądany mógł ją zobaczyć i donieść na Pawi Taras u sułtana. A to niebezpiecznie wychodzić na taki upał, kiedy ona źle się czuje i inne podobne narzekania, jakie mieli w zwyczaju wymawiać ludzie martwiący się o kogoś bliskiego im sercu.
Chaaya nie potrafiła jednak usiedzieć w miejscu. Czuła się jakby miała pętlę na szyi lub kotwicę przywiązaną do nóg, a jej egzekucja (w postaci spowiedzi przed rodziną) wisiała nad nią niczym cień sępa, czekającego na ucztę. Nie mogła tak po prostu siedzieć i czekać. Chciała wyrzucić z siebie okropną prawdę na temat sześciu lat na „wolności” i… i powiedzieć im, że nie może tu zostać i… argh! Dlaczego jej życie musiało być takie skomplikowane?! Gdy była młodsza nie czuła się przytłoczona tak jak teraz. Wtedy wszystko było proste, wtedy nie musiała się martwić, wtedy… jej jedynym smutkiem była posługa nudnym mężczyznom. Tawaif zatrzymała się raptownie, kiedy tępy ból w piersi wezbrał na sile. Obejrzała się na ogród skąpany w słońcu. Tu gdzie stała (pod zadaszonym korytarzem, łączącym dwa budynki) w cieniu witraży i krzewów, ogród wydawał się odległym światem, a przecież był na wyciągnięcie ręki.
- Begum… - Farhad szepnął zlękniony, obawiając się, że dziewczyna mu zaraz zemdleje. - Proszę cię… w pokojach jest chłodniej…

Bardka jednak nie słuchała jego błagań i zrobiła kilka kroków, wychodząc na światło dzienne. Promienie parzyły ją w skórę, a od upału momentalnie zakręciło jej się w głowie. Na chwilę oślepione oczy, wezbrały łzami, które, kilkoma mrugnięciami powiek, przepędziła. Jeden z odważniejszych pawi, wyszedł za nią, ocierając się szyjką o rozłożystą spódnicę, aż złotoskóra instynktownie nie zaczęła drapać go po czubku głowy.
- Chaaya! Didi to ty!!!
Kilka kobiet podbiegło do niej, pojawiając się nie wiadomo skąd. Krzyczały jedna przez drugą. Czepiały się skołowanej Kamali, wyrzucając z siebie słowotoki. Ukrytemu w jej duszy Ferragusowi przypominały nieco maski, ale te dziewczyny istniały naprawdę i zapewne każda z nich wiodła swoje własne życie.
Sundari dość szybko wyłączyła się na otoczenie. Przestała być obecna duchem. Nie za bardzo interesowały ją sprawy sercowe i łóżkowe innych kurtyzan, a niestety o tym głównie była mowa. Zupełnie jakby panny żyły oderwane od rzeczywistości. Nie było dla nich wojny, a śmierć kuzynek w innych miastach nie robiła na nich wrażenia. Może pogodziły się z losem jakie je wszystkie czekał w tym wcieleniu, a może dalej próbowały go wypierać?
Chaaya była ciekawa, czy gdyby nie uciekła, byłaby taka jak one?

- Przychodzi do nas taki mieszaniec - opowiadały - strasznie namolny i nudny. Chwalipięta i plotkarz. Ma rogi i ogon, a jego fiut gruby jak nasz nadgarstek. Zostawia trochę złota, ale nie to co kiedyś… przed wojną lub wtedy kiedy byłaś.
O tak. Zniknięcie najpiękniejszej tancerki z pustyni odbiło się głośnym echem. Męskie dumy zostały urażone. Wielu było zazdrosnych, że wybrałaś jakiegoś dzikusa. No i na co ci to było? Wyglądasz tak mizernie i chudo. Piersi ci zmalały, a po włosach do samej ziemi nie został nawet ślad. No i jak to tak, że zamiast złota i platyny, nosisz srebro… i miedź i jakieś podróby?
O ten pierścień jest ładny. Zostaw, widać, że magiczny.
Może dogadamy się z nowym sułtanem, obwieścimy, że wróciłaś? Zatrzęsiesz tyłeczkiem, rozłożysz przed nim nogi, ułaskawisz go troszkę, co? Jest całkiem przystojny jak na nieczłowieka. Można zapomnieć, że to jakiś zwierz… tak samo jak z tym diablęciem, którego imienia nie warto nawet zdradzać. Przybłęda taka. Bezdomny wsiur. Ale płaci.
Wracając do sułtana. na pewno nie będziesz stratna. Byłyśmy przy jego koronacji. Salwary miał upchane, że hej, jakby jakiego boa tam trzymał. No mówię ci, na pewno byłabyś zadowolona! Ach jak ty to robisz, że się w ogóle nie starzejesz? Zobacz ile mam zmarszczek, a ty prawie w ogóle. Bas, bas. Chodźmy do cienia i porozmawiajmy, tu na słońcu nie da się myśleć.

Dłonie popchnęły w cień otępiałą Chaayę. Jej ciało poddawało się naciskom i naporom, mając nadzieję, że im szybciej zaspokoi potrzeby sióstr, trzy szybciej pozwolą jej zająć się swoimi sprawami.
- Moje panie. - Farhad ozwał się służalczym, utrapionym głosem kogoś, kto przynosi złe wieści. - Dokąd to zmierzacie z Najcenniejszym Skarbem nadobnej Laboni?
Speszony tłum dziewcząt zatrzymał się, zdając sobie nagle sprawę z obecności służby. Zgodny chórek nabrał tchu, chcąc przepędzić robaka, który zakłóca ich sielankę, ale słowa jakie wypowiedział strażnik, szybko utemperował ich zapędy.
- Starszyzna rozkazała mi przyprowadzić Roztańczony Klejnot przed swój majestat w sali obrad.

Na taki stan rzeczy, żaden protest by się nie zdał. Bardka została niechętnie wypuszczona z wianuszka młodych plotkar, a panny dumnie zadzierając nosa, udały się w miejsce gdzie mogły obgadać i zwyzywać bezczelnego mężczyznę i wredne staruchy, za psucie ich wspaniałych planów.
Kiedy zniknęły za najbliższym zakrętem korytarza, Chaaya uśmiechnęła się lisio.
- To najpierw mam siedzieć w pokoju jak kura w kurniku, a teraz nagle masz mnie pilnie oddelegować do starszyzny?
- Aćha Chaaaayaaa… begum. - Parsknął speszony, a jednocześnie beztroski wojownik. - Zrobiłem to tylko dla własnego dobra, dość mam słuchania o rozmiarach przyrodzeń innych mężczyzn.
~ No właśnie… Czemu dla was samic rozmiar ma takie znaczenie. Czy to przyrodzeń, czy rogów? ~ burknął znienacka, “śpiący” w umyśle tancerki, starożytny gad.
Tawaif uśmiechnęła się czule, ignorując utyskującego Ferragusa i ponownie biorąc dłoń rozmówcy w swoją. Farhad nie zapomniał co lubiła, a czego nie. Nawet teraz, po tylu latach przyszedł jej z pomocą.
Jak zawsze.

- Tam gdzie teraz mieszkam, pary mogą się dotykać w miejscach publicznych. Jak przytulanie i całowanie nadal jest dla mnie wstydliwe to… przyjemnie jest trzymać przyjaciela za rękę - odparła w zamyśleniu, idąc spokojnym krokiem przed siebie.
Długo czekała na odpowiedź. Wpierw poczuła mocniej zaciskające się na swoich palce i dopiero dużo, dużo później, gdy z niewiadomych powodów stali pod wejściem do skarbca, usłyszała ciche.
- Tak… to przyjemne.

Laboni w skarbcu nie było, a przynajmniej tak twierdził strażnik, który nie pozwolił im przejść dalej. Starzec widywał dzikich kuzynów owego gatunku, którego ludzie zwali Szperaczami, ponieważ bestie te miały nad wyraz rozwinięte zmysły węchu i czucia, który pozwalał im na perfekcyjne znajdowanie ukrytych rzeczy lub ofiar. Dodatkowo były śmiertelnymi przeciwnikami. Nie były zbyt silne, ale za to ich jad wypalał ofierze żyły, powodując bardzo bolesną, acz dość szybką śmierć. Dodatkowo były niesamowicie zwinne i szybkie. Potrafiły biegać po prostopadłych ścianach i przeskakiwać duże odległości. Walka z nimi, nawet w smoczej formie, byłaby conajmniej upierdliwa i pewnie nie jeden gad musiał wycofywać się z podkulonym ogonem z takiego starcia. Na szczęście Ferragus nie zaliczał się do tego typu słabeuszy. On zawsze zwyciężał, wykorzystując swoją potęgę i wrodzone zdolności taktyczne… oczywiście.

Kamala sprawdziła jeszcze kilka miejsc w których mogłaby znaleźć babkę, aż w końcu poddała się i pozwoliła Farhadowi zaprowadzić ją z powrotem do sali z Jarvisem. Gdy zbliżali się do kryjówki czarownika, kobieta poczuła jak jej ukochany pogrążony jest w spokojnym śnie, umęczonego upałem, człowieka. Mimowolnie uśmiechnęła się z czułością, gdy wtem… drzwi do pokoju otworzyły się i wyszła z nich stara tancerka.
Serce Sundari zatrzymało się w piersi, a wszelka krew odpłynęła jej z twarzy. Zarządca strażników, puścił dłoń bardki, co najmniej jakby się nią oparzył i również wyglądał blado. Popełnić taki mezalians przed zacną matroną i głową Pawiego Tarasu, mógł skończyć się szubienicą.
Matrona zmroziła oboje lodowatym spojrzeniem, które odczuł na sobie nawet smok.
- Pilnuj drzwi, niech nikt tam nie wchodzi i nie wychodzi - rozkazała twardo, niczym generał, aż oszołomiony i zaskoczony wojownik, nie zdążył nawet spojrzeć pytająco w kierunku Chaai, a już stał na baczność z wyciągniętą bronią pod drzwiami.
- Babciu ja… - Złotoskóra dziewczyna próbowała się jakoś wytłumaczyć, lecz opiekunka złapała ją boleśnie za ucho i zmusiła do pochylenia się, po czym bezceremonialnie ruszyła korytarzem, ciągnąc niepokorną wnuczkę za sobą.
Życie w zamtuzie zamarło. Jednocześnie, służba jak i rodzina, wiedzieli by usunąć się z drogi rozgniewanej tawaif.
Upokorzona tancerka mogła jedynie zdusić ciche popiskiwania z bólu i znieść ten marsz z godnością, choć… Starzec miał niejasne wrażenie, że dziewczyna była przyzwyczajona do tego typu wydarzeń. Zapewne nie był to jej pierwszy raz, kiedy złamała zasady swego urodzenia.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-07-2019, 15:58   #249
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Ustawiczne przechodzenie na pełne słońce ogrodu oraz zacienione komnaty. Zaczęły zlewać się w niewyraźny obraz błysków i pulsowań. Smocza Jeźdźczyni zalała się szczypiącymi łzami, nie widząc dokąd jest prowadzona. Kiedy przeszła przez żarzące się ogniem, uchylone drzwi i poczuła ciężki, duszny i niemal pylisty zapach kadzideł, domyśliła się, że znalazła się w sali przodków. Miejsce to było czymś na kształt świątyni, choć nie było ono poświęcone żadnemu bóstwu. Sala tronowa i mauzoleum bez ciał w jednym. Najwyższe i najważniejsze miejsce domu. Jedyne którego nie da rady podsłuchiwać, czy podglądać.
- Ja go kocha…
Trzask!
Silny policzek wytrącił z równowagi oślepioną bardkę, która zachwiała się, niezbyt zaskoczona tym ciosem. Żołądek ścisnął się automatycznie, jakby szykował się do wymiotów, ale Chaaya była zdeterminowana, by wyjawić całą prawdę.
Uniósłszy zapłakaną twarz spojrzała w kierunku zamazanej plamy przedstawiającej najpiękniejszą z najpiękniejszych. Nagły smutek, za dawnym życiem, za niewinnością, złapał ją za serce.
- Nie mogę tu zostać.

Głucha cisza zalęgła się po kątach i osiadła grubą, niczym kołdra, warstwą na dywanach, meblach i zebranych niewiast. Młoda tawaif rozluźniła się, wpatrując się spokojnie, nieco smutnie, lecz stanowczo w Laboni. Zdążyła się przyzwyczaić do półmroku i w niemym podziwie i trwodze mogła podziwiać niemal niezmienny wygląd babki. Nie drgnęła i nie uniknęła kolejnego siarczystego policzka, który zaróżowił jej buzię.
Zasługiwała na gniew. Zasługiwała także na karę. Mrowiąca skóra przypominała jej kto tu rządzi oraz gdzie jej miejsce. Poczuła się bezpiecznie, wiedząc, że ktoś nad nią czuwał. Ktoś kto potrafił wytknąć jej błędy.
Kamala zarumieniła się i zaczęła ciężej oddychać, walcząc ze wzbierającym płaczem pełnym ulgi, oraz z narastającym pragnieniem palącym jej trzewia.
Stała tu… skruszona i bezradna jak dziecko, błagając o wybaczenie, jednocześnie marząc o tym by kolejny cios padł z ręki Jarvisa. Wyobrażała sobie jak dociskana jest do ściany i przyduszana. Sundari wpadła w dygot i nie wiedząc jak sobie poradzić z uczuciami, których nie czuła od tylu lat, dotknęła się drżącą dłonią do policzka. Dopiero teraz dotarło do niej, że na języku czuje krew.
- Ranveer mnie nie zostawił… Ranveer nie żyje. - Usłyszała swój własny głos.
Głos zwiastujący rozpętanie piekła.

Rozjuszona matrona zdjęła złoty kapeć na płaskim obcasiku, po czym trzepnęła pociechę na odlew. A później jeszcze raz i jeszcze. Po głowie i ramionach i w tyłek i w dłonie i ręce próbujące osłonic ciało przed atakiem. Nie były to silne ciosy, lecz zaskakująco szybkie. Chaaya uklękła przed babcią, w kółko powtarzając te kilka zdań, niczym zaklętą mantrę.
Kocham go. Nie mogę tu zostać. Ranveer nie żyje. Kocham go. Kocham go. Nie mogę tu zostać. Kocham go. Nie żyje.
W końcu dojrzała tawaif upuściła na ziemię bucik, a jej uczennica posłusznie włożyła go jej na stopę.
- To za to, że mnie zostawiłaś - odparła sucho Laboni i odwróciła się do tronu, na którym się rozsiadła. Wyglądała jak arcykapłanka dziwnego bóstwa, arcykapłanka śmierci, bo to właśnie symbolizowały pawie. Ptaki te, mają być boskimi wysłannikami Śmierci i w swych szponach przenosić wędrujące dusze, dbając by każda trafiła do swojego nowego naczynia, wybranego zgodnie z jej dobrymi i złymi uczynkami poprzedniego wcielenia. Krótko mówiąc… pawie ta takie anioły stróże białych ludzi.
Właściwie… gdy tak Starzec kontemplował nad wyglądem pierwowzoru tej wrednej raszpli z którą się użerał na codzień, doznał niejakiego olśnienia. Laboni otaczała dziwna aura. Aura chaosu i siły, lecz także niezgłębionej mądrości. Mądrość ta cechowała wszystkie istoty, które wiernie służyły bogom...

Młodziutka kurtyzana podczołgała się do nóg nadobnej kobiety i położyła głowę na jej kolanach, wystawiając się pod czułe i spokojne głaskanie.
- Jest dla ciebie dobry? - spytała łagodnie babcia, zgarniając krótkie kosmyki włosów z twarzy bardki.
- Hai daadee - przyznała cichutko panienka, pławiąc się pod czułym dotykiem mentorki. Och tak. Z pewnością była w domu.
- A czy sprawia ci przyjemność? - dopytywała się bez cienia wstydu.
- I to jaką! - Zaśmiała się Chaaya i wkrótce obie kobiety cicho chichotały.
- To dobrze, bardzo dobrze.

Nastał moment prawdy. Kamalasundari nabrała głęboko tchu i zanim straciła rozpęd i odwagę, zaczęła opowiadać jak uciekła, z kim spiskowała, kto jej pomógł, gdzie się udała, co zwiedziła, jak żyła, kiedy i gdzie zginął Ranveer oraz… oraz te sześć lat, które straciła w niewoli.
Nie owijała w bawełnę, nie bawiła się w krasomówstwo i dyplomację. Opisywała wszystko z przerażającą dokładnością, co jej robiono, co ona robiła im, co robili inni sobie nawzajem. Przez cały ten czas delikatna dłoń nie przestawała głaskać jej po głowie, ani żaden dźwięk nie padł z ust słuchaczki.
- …I gdy Janus nie wrócił… znowu zostałam sama. Nie wiedziałam co mam robić. Nie miałam jak inaczej spłacić długu, niż po prostu nie zaciągnąć się w szeregi organizacji. Tylko tak czułam, że nie zawiodę jego zaufania.
Dziewczyna odetchnęła głęboko i zamknęła oczy, czując się wyczerpaną do granic możliwości. Choć poowiedziała całą historię, nie poczuła ulgi.
- Cóż… mogłaś przynajmniej napisać, martwiłam się, nie wiedziałam czy jesteś bezpieczna… czy żyjesz - odparła prosto z mostu babka, a w tej prostocie zawarte były szczere i proste uczucia zawodu, troski i miłości.
Tancerka westchnęła cicho ze wstydu, bowiem nosiła się z zamiarem napisania listu już dobrych kilka tygodni… ale ciągle nie miała czasu bowiem kochała się z Jarvisem.
- Tak czy siak… nie przejmuj się tak Ranveerem. Wygranie wojny będzie trudniejsze, ale nadal realne. Pewnie już słyszałaś historię o pokonaniu demonicznego smoka-generała i to jeszcze przez kobietę. Ludzką! Widzisz? A podobno taki silny i potężny, niepokonany, ą i ę, a teraz rozpada się w locie i capi jak kozi zad po sraczce. W życiu nie liczy się tylko siła… ale także rozum, czego jak widać nasi wrogowie nie mają.
~ Powinnaś jej rzecz… że to ty… a właściwe ja pokonałem tego wrednego demona. I że to dzięki nam ich armia pogrąża się w rozsypce, walcząc między sobą ~ wtrącił dumnie Starzec. Zanim jednak Chaaya zdążyła się odezwać, Laboni z niejaką satysfakcją kontynuowała.
- Od zawsze powiadano, że smoki to majestatyczne istoty i na tym ich opis się kończy. Robią dużo hałasu i bałaganu i nic poza tym, a czerwone to najgłupsze z najgłupszych, nawet białe nie są tak tępe, ponieważ one przynajmniej kierują się instynktem.
Ukryty głęboko skrzydlaty, miał nieodparte wrażenie jakby jakiś chochlik uparcie brzdękał w zepsutą strunę, powoli doprowadzając go do szału.
- Z wróżkowych smoków można się pośmiać, bo robią wiele psikusów i ogólnie to są całkiem ładne, metalicznym da się wytłumaczyć, że jest coś ważniejszego niż błysk łusek w świetle zachodzącego słońca, ale chromatyczne…. to prawdziwe osły. Po co je bogowie stworzyli? Chyba, żeby się z nich nabijać.
Antyczny rzadko wychylał się ze swojej kryjówki, brutalnie przejmując ciało bardki. Wiedział dobrze, jaki to, dla jej duszy i ciała, ciężar. Ale… to… było ponad wspaniałomyślność czerwonego smoka. Dziewczyna zadrżała nagle, gdy jaźń smoka spychała świadomość złotoskórej… choć o dziwo nie do końca. Coś było inaczej, coś z czego gad nie zdawał sobie sprawy, aż do teraz. Powiązanie z maskami jakie zrobił połykając Deewani działało w obie strony. Tak jak on mógł mentalnie podglądać maski, tak teraz… one dosiadały jego jaźń… jak to czyniły z Kamalą.
Oczy młodszej kurtyzany rozbłysły lekkim blaskiem, z ust wydobyła się strużka dymu świadcząca o tym, że w swojej wściekłości się zagalopował, ale w tej chwili nie był tego świadom.
- Waż swoje słowa samico, albowiem twoja marna osoba ma zaszczyt przebywać w towarzystwie antycznego… duszy antycznego smoka, który może obrócić to całe miasteczko w perzynę, jeśli tylko zechce! - ryknął skrzydlaty… piskliwym głosikiem Chaai, naśladującym mężczyznę o głębokim basowym głosie.

“IIIiii gdzie ja jestem? Gdzie ja jestem?” załkała przerażona Nimfetka miotając się w mrokach umysłu… ni to swojej stworzycielki, ni to Starca. Deewani jednak nie była tak zmartwiona, bo już dawała nura w wielką górę złota, piszcząc przy tym jakby się kąpała w ukropie.
“Rubinowy pierścionek! I obsydianowa miniaturka smoka! Moje! Moje!”
Było to wielce deprymujące tym bardziej, że…
- No i proszę - mruknęła zadowolona matrona wciąż głaszcząc głowę wnuczki. - Wielki Ferragus we własnej osobie, jak ci się podoba kobiece ciało?
Starsza dama zdawała się nie przejmować groźbami.
- Ładne… miękkie. Ale dusza jeszcze słaba… wzmocni się dzięki mej opiece. A gdy zyskam potężniejsze… - Rozmarzył się smok z początku odruchowo poddając się pieszczocie. Po czym nagle oderwał się od prawdziwej Laboni i odskoczył do tyłu. - Wiedz kobieto, że twoją wnuczkę spotkał wspaniały zaszczyt. Nie każdy ma okazję gościć w sobie duszę potężnego smoka.
- Chyba na odwrót - odparła przyjemnym dla ucha, wystudiowanym głosem o lekkiej chrypce w cichym śmiechu. - Zostałeś już okrzykniętym pokonanym przez niewiastę, choć mało kto wie, że nadal żyjesz.
- Nie ja… tylko piekielny uzurpator, który zniewolił moje ciało…. niech pławi się we wstydzie. I niech próbuje zapanować nad moim ciałem. Beze mnie jest ono martwe… i nie ma mocy. Jest uwięziony w trupie i musi pilnować, by reszta się nie dowiedziała. - Zaśmiał się on złośliwie i splótł ramiona dumnie pod biustem… nieświadomie naśladując w postawie Deewani. - A co do zaszczytów, to Chaaya nie jest wielkim wojownikiem, ani magiem… a choć ma swoje talenta, to nie takie jakie oczekiwałbym od mojego naczynia. Niemniej, jest moja i jej nie puszczę dopóki nie dokończymy naszej transakcji.

Tawaif odrzuciła pukle za ramię i uniosła lewą brew wraz z lewym kącikiem ust, w delikatnej drwinie, która w uroczy sposób ujawniła dołeczek w lewym policzku. Wyraz ten był szelmowski i kojarzył się Starcowi z małą łobuzicą. Nawet bardzo.
- Ludzie nie widzą uzurpatora, tylko zdechłego smoka, który jakąś siłą porusza się jeszcze po świecie. Na cześć Chaai powstają już hymny, zwrotki o tobie nie są tak bohaterskie jak właśnie o niej. Przeczytać ci parę? Mam na podorędziu wszystkie kompozycje. - Tu kobieta poklepała miejsce gdzie poduszka stykała się z siedzeniem tronu, gdzie chyba było coś grubego ukryte.
- Skoro ciało mego skarbu nie jest dla ciebie wartościowe, to po coś je w ogóle opętywał, czyżby wiodła tobą bezsilna desperacja? A może samotność?
- Naprawdę sądzisz, że obchodzą mnie zdania waszej rasy? Pamiętam czasy, gdy byliście niewolnikami elfów i dzikusami. - Parsknął sarkastycznym śmiechem gad. Trochę sztucznym, co nie mogło ujść tak bystrej obserwatorce jak Laboni. - Niech ma swoją sławę. I moją łaskę. A to, że jestem w Chaai wynika z paktu jaki zawarliśmy. Ona tymczasowo użyczyła mi swojego ciała, by w nim, przemierzając świat, znalazł potężniejsze naczynie. Ja wyrywając się z więzienia w jakim byłem, doprowadziłem do upadku demoniczną inwazję załamując jej postępy. Przynajmniej na tym odcinku frontu. Nie musisz mi dziękować samico.
- Obawiam się czerwoniutki, że nawet twoi pobratymcy nie mają ochoty poznać twojej wersji zdarzeń, to od nich wiem jak się nazywasz. Podpisali cię na ścianie w jakiejś grocie - wyjaśniła obojętna piękność, wyciągając spod pulchnego tyłka opasłą księgę, owiniętą czarnym całunem z wymalowanym pieczęcią w kształcie septagramu.

“Dewciu nie powinnyśmy tam zaglądać. Wiesz? Wiesz?” kwiliło Nimfiątko, czepiając się welonu siostrzanej maski, która stając na palcach przy wielkiej ścianie, zaglądała ciekawsko do pęknięcia w którym coś widziała.
“Cicho durna pało, bo cię usłyszy i nas zamknie” fuknęła podekscytowana chłopczyca “w ogóle dlaczego tutaj jesteś? To ja będę smokiem nie ty… ooo coś się poruszyło, widziałam ogon, czy to wspomnienie?”
Coś rzeczywiście się pojawiło… obie usłyszały cichy syk i coś uderzyło o ścianę, gdy tymczasem w szczelinie dało się dostrzec wściekłe, smocze... oko, które z pewnością nie należało do Ferragusa.

- Myślisz durna babo, że ja... potężny Starzec, boję się moich pobratymców? Zwłaszcza, że wrócę potężniejszy i silniejszy niż one?! Jeszcze nauczą się respektu farbowane jaszczurki!! - pieklił się antyczny, wydzierając głośno.
Laboni otworzyła nieśpiesznie księgę i przeglądała stronice z ozięble obojętną miną. Ciemne jak noc oczy, rozświetlił błękitny blask, jakby kurtyzana patrzyła na coś świecącego tym światłem, lecz skrzydlaty nigdzie nie mógł dostrzec jego źródła.
- Usiądź lepiej, bo się cały spociłeś. Napij się wody z różą, jeśli masz ochotę - burknęła pod nosem, po czym podparła się łokciem na poduszce i oparła głowę, delikatnie przekręcając się do pozycji półleżącej. - A teraz mnie wysłuchaj. Jesteś durniejszy od kamienia. Wyjawiłeś mi wszystkie swoje plany i parę sekretów, lecz nadal twierdzisz, że kogoś tu przechytrzysz?

“Co tam widzisz didi?” dopytywała się łagodna dziewuszka, coraz bardziej zaciekawiona milczeniem chłopczycy.
“Cicho! Smoka… widzę smoka, to nie Starzec… jest pięęęęknyyyy” szepnęła.
“Pokarz ja też chcę zobaczyć. A nie jest straszny?” Nimfetka zaczęła włazić siostrze na plecy.
“Nic a nic, jest jak wyrzeźbiony z rubinu, idealny, prawie jak sztuczny, łoooo, a to oko lśni jak bursztyn.”
Dziewczęta przytuliły się do szpary, wpatrując się z fascynacją smoczej piękności, przy której nawet smukła Godiva i giętki Nvery nie mogli się umywać.

- Ha! To ty jesteś głupia. - Smok wskazał tawaif oskarżająco “swoim” (bo kobiecym) zgrabnym palcem - Myślisz, że to co ci powiedziałem jest tajemnicą skrywaną przeze mnie? Wcale nie. Twoja wnuczka o niej wie i jej samiec też. Zdradziłem ci tylko warunki naszej umowy, tej którą zawarłem z Chaayą.
Matrona zaśmiała głośno, wysoce ubawiona tą rozmową.
- Jakiś ty rozkoszny Ferragusku, nic dziwnego, że demony tak cię polubiły. Idealnie nadajesz się na marionetkę.
- Miały szczęście… - sapnął wielce rozdrażniony smok i zmienił temat rozmowy.

Kiedy maski umilkły przyglądając się ukrytej i uwięzionej smoczycy. Do ich uszu dotarł bardzo cichy, kobiecy głosik, melodyjny i nieludzki, śpiewający tęskną pieśń.
Głos ów nie płynął z pęknięcia a gdzieś z drugiej strony jaskini.
Szalona nie bardzo przejęła się muzyką. Gdyby usłyszała odgłosy walki, to by pierwsza pognała w tamtym kierunku. Nimfetka miała jednak czułe, na sztukę i piękno, serce. Gdy nasyciła swe oczy przepiękną bestią, zaciekawiona zaczęła krążyć pomiędzy kopcami złota w poszukiwaniu źródła muzyki.
To była próba odwagi dla delikatnej i nieco tchórzliwej maski, bo musiała bardzo się oddalić od swojej odważnej siostry, ale pieśń uwodziła niczym czuły kochanek.
W końcu Nimfetka doszła do szczeliny prowadzącej do kolejnej jaskini... pozbawionej sufitu, za to pełnej klatek wielkości człowieka. W jednej z nich siedziała dziewczyna o białych oczach ślepca, kruczoczarnych włosach i podobnej barwy piórach wyrastających kończyn. To ona śpiewała.

- Jesteś pewna, że warto drwić z potężnego smoka, który wkrótce odzyska ciało i który zna wszystkie plany najeźdźców na ten plan egzystencji? - zapytał retorycznie i z dumą Ferragus podkreślając swoje znaczenie.
- Za dużo peplasz. Takie beztroskie mielenie ozorem nie wróży ci nic dobrego. Poza tym jesteś naiwniejszy od kurczaka, zanim zdążysz dokonać tej swojej wielkiej zemsty… jeszcze z dwa jak nie trzy razy wpadniesz w czyjąś niewolę. Niech się tylko świat dowie, że na rynku jest darmowa dusza antycznego smoka. - Stara kurtyzana chyba nie dosłyszała owej retoryki, bo gad uzyskał od niej odpowiedź nawet i z nawiązką. - Poczekaj tylko. Daemony już pukają do tego świata, a kto wie… może nawet bogowie zechcą się wtrącić?

Drobna dziewuszka stanęła jak wryta, wpatrująć się w nieznajomą wielkimi, jak spodki, oczami. Wkrótce jednak oszołomienie przeszło i młoda tancerka, zaczęła się powoli wycofywać z jaskini, by zaraz puścić się pędem w kierunku Deewani.
To miejsce było dla niej zbyt przytłaczające i straszne.

- No tak… wy śmiertelnicy nie macie pojęcia o prawdziwej naturze świata - odparł kpiąco smok, próbując zachować fason i wyjść na tego mądrzejszego. - Gdyby bogowie mogli sobie tak wskakiwać tutaj, to by już dawno to robili. Jednakże im byt jest potężniejszy, tym bardziej jest związany z rodzimym planem. Bogowie są zbyt wielkimi potęgami, by tu się pojawić. Ba… nawet ich wysłannicy mają z tym problemy. Nie mówiąc o awatarach bogów. Myślisz kobieto, że dlaczego demoniczna armia korzysta z ludzi i masy pomniejszych demonów? Te potężniejsze mają problemy z utrzymaniem się w tej rzeczywistości na dłużej! - Wzruszył ramionami dodając. - I tak… wiem o tym. Dlatego w swoim geniuszu ukryłem się z Chaayą w miejscu nie tak łatwo dostępnym dla ścigającej mnie armii demonów. W dawnej stolicy elfiego imperium.
“Zapomniał” dodać, że był to pomysł kochanka jego naczynia.
- Bogowie już dawno tutaj są i nas obserwują, a to, że żaden ci się nie objawił to żadna nowość - rzekła dosyć spolegliwie Laboni, śledząc wzrokiem karty książki. - Ukryliście się w mieście mgieł? Jak to się wymawia... La Raskel? - przeczytała ostrożnie, przewracając stronę.
Serce Kamali zabiło mocniej, bowiem zaczęła poznawać to co widział Starzec.
- Oczywiście, że obserwują, wspierają czarami słabsze rasy. Bo my smoki nie potrzebujemy opieki żądnych kultu potęg. My sami jesteśmy potęgami - rzekł dumnie Starzec ignorując pytanie, by nie dać matronie satysfakcji z tego, że się domyśliła… albo dobrze odczytała.
Problem z naczyniem polegał na tym, że podlegał ludzkim ograniczeniom. Jako smok wyczuwanie magii miał w małym paluszku (a dokładniej w nosie). Nie mógł więc od razu odkryć mocy promieniującej z księgi.
- Ty nie rozumiesz. Szkoda mi czasu na rozmowę z tobą. Oddaj mi moje dziecko, muszę z nią jeszcze pomówić - mruknęła znudzona dama, traktując gada jak niedorozwiniętego służącego.
- Za kogo mnie masz samico! Nie jestem jakimś tam gachem próbującym wkupić się w twoje łaski! - Tym krzykom towarzyszyły gesty dłoni i… po chwili magiczne pociski, które poleciały w kierunku Laboni. Smok co prawda nie mógłby skrzywdzić samej kobiety, ale… rozwalił głowy wszystkim pawiom zdobiącym jej tron. Zadowoliwszy się tym aktem wandalizmu, jego dusza wycofała się w głąb Sundari, psiocząc i klnąc pod nosem i obiecując starej tancerce piekielną zemstą. Kiedyś.
- Obskurny wsiur bez jajec - fuknęła rozzłoszczona tawaif, strzepując resztki łebków ze swojego ciała. - Rozwydrzony smarkacz. Nic dziwnego, że tak mało smoków dożywa sędziwego wieku. Banda bezmózgich jaszczurek!
Jej wnuczka zamrugała sennie i klapła tam gdzie stała, zbyt zmęczona samowolką skrzydlatego. W dodatku miała jakieś dziwne wspomnienia z miejsc, w których nigdy nie była, i istot, których nigdy nie spotkała. Do tego wszystkiego zaczęła boleć ją głowa.

Laboni naprawiła tron za pomocą magii, po czym podeszła do skołowanej pociechy i wziąwszy ją pod ramię, ostrożnie przeprowadziła do siedziska, na którym obie przysiadły. Tak, że księga znajdowała się pomiędzy nimi.
- Skąd wiedziałaś, że to ja? - spytała sennie Chaaya, dotykając skórzastej okładki, niezbyt pięknej książki. Gula zareagował na jej dotyk bardzo pozytywnie, zupełnie jakby się cieszył, ze spotkania z bardzo starym i drogim przyjacielem. Bardka nie wiedziała, że daemon ucieszył się z powodu spotkania z bratem i nieco rozczulona przytuliła wolumin do piersi.
- Kochana… nawet tępe demony posługują się listami gończymi, by kretyni którzy dla nich pracują, musieli sprzątać po nich bałagan - odparła stara kurtyzana, kręcąc nosem na widok zachowania dziewczyny. - Zostaw go… to nie przyjaciel, a niewolnik - skarciła ją, odbierając tom.
- Kiedy rozeszła się wieść, że demoniczny smok upadł pokonany przez kobietę, oczywistym było, że musiałam się dowiedzieć kim ona była.
Kamala była niepocieszona, oparła się plecami o poduszki i zwiesiła smutno głowę.
- To nie można zaprzyjaźnić się z niewolnikiem? - zapytała z zawodem, a matrona cmoknęła w zdegustowaniu.
- Nie, ty moja głupia kózko. Ech, doprawdy… to nieszczęście, że takie dwie pierdoły dzielą jedno ciało. - Laboni pogłaskała wnusię po policzku. - A więc latasz na zielonym smoku? Trochę mały… pewnie podrabiany. Słucha się? Nie to co ten czerwony niedojda?
~ Prawdziwe smoki nie służą za wierzchowce… ta wredna baba winna wiedzieć takie rzeczy ~ sarknął złośliwie Starzec, kotłując się z gniewu i pogardy. ~ Powiedz jej to!
- S-słucha ba-abciu… - szepnęła speszona yancerka, nie wiedząc co począć. Miała pouczać Laboni? Tą Laboni z Pawiego Tarasu?!
Starsza kobieta uśmiechnęła się hienio.
- Już ci truka nad uchem co? Wykapany facet. Tylko to potrafi… ujadać kobiecie nad głową jaki to on nie jest, a jak przychodzi co do czego… to ty go ratujesz a nie on ciebie.
- N-no… ale bo… - Chaaya zbierała się, by przekazać wiadomość, jak służka, którą przecież była.
- Nie kłopocz się… pewnie i tak nie ma nic ciekawego do powiedzenia - zbyła ją babcia, całując w czoło.
~ Wykapana baba… trajkocze i trajkocze... mocna w gębie, ale nie w czynach. Myśli, że pozjadała wszystkie rozumy, bo tutejsze samce nie mają dojść jaj, by przetrzepać jej skórę za to pyskowanie. Silna tylko swoją urodą… ale ta przeminie szybko ~ syczał niczym wąż Ferragus plując “jadem”. Oj, podpadła mu oryginalna Laboni.
~ Obawiam się, że nie… ~ dodała przepraszająco złotoskóra, nie mogąc przezwyciężyć strachu przed Najwspanialszą Z Najwspanialszych. ~ Jest taka piękna… i majestatyczna… wyglądam przy niej jak wydziobana kura. ~ Westchnęła smętnie, przyglądając się twarzy opiekunki, która kontynuowała.
- No ale powiedz mi kismis, co robiłaś na pustyni, skoroś trafiła w objęcia tej traszki?
~ Ha…. nie do ciebie należy ta ocena. Tylko do mężczyzn. Gdyby wystawić twój goły zadek i jej, to i tak Jarvis dosiadłby ciebie. Ona jest przeszłością… upudrowaną i wypacykowaną. Niemniej tylko przeszłością ~ odparł Starzec i huknął na Chaayę. ~ Zabraniam ci myśleć inaczej. Po stokroć wolę ciebie jako naczynie niż ją!
- Dostałam zlecenie znalezienia smoczycy… takiej prawdziwej a nie… - Dziewczyna urwała, widząc, że słuchaczka, rozumie i nakazuje jej przeskoczyć niepotrzebne tłumaczenia. - Były przesłanki, że gdzieś na pustyni ukrywają się srebrne smoki, więc polecieliśmy do Zerrikanu i…
- Do Zerrikanu? Do tej dziury zabitej dechami, gdzie rządzą ifrity? A po kiego akurat tam? Na miłość boską, czy nie ma lepszych miejsc na pustyni? - obruszyła się dama.
- Noo… ee… ja nie byłam lider…
- No taaak! - sarknęła babka. - No jakże to tak, fujary by im poodpadały jakby pozwolili kobiecie dowodzić. Tfu… psie syny, mówie ci. Nic. Niewarte. Śmiecie.
- Jarvis taki nie jest - zaprotestowała Kamala, ale bardzo, bardzo cichutko. Od razu dostała pstryczka w ucho, więc od razu spokorniała.
- Wszyscy co tryskają spermą są śmieciami. Ranveer taki był, Jarvis taki jest… i ta czerwona pluskwa… ten kleszcz co ci sie przyssał do łona również taki jest. - Obwieściła ten fakt starsza z tawaif.
- Tak babciu… - przytaknęła spolegliwie wnuczka i dostała pacnięcie w tył głowy.
- Nie słyszę cię. Jacy oni są?!
- Śmieciami!... Są! - wyskandowała Sundari, truchlejąc pod gniewnym spojrzeniem.
- No… kontynuuj… tylko się streszczaj, nie mamy całego dnia.
~ Tak narzeka na samców, a przecież siedzi wygodnie na tyłeczku wykorzystując całe ich stada… co za żałosna arogancja ~ przygadaływał smoczy kocioł ludzkiemu garnuszkowi, po czym zaczął dopingować swoją “czempionkę”. ~ A ty się nie dawaj tak traktować… w końcu ona oczekuje, że jej się postawisz. Ile jeszcze zamierzasz trzymać się babcinej spódnicy. Jesteś prawie zamężna!

Młodsza tancerka westchnęła, będąc wyraźnie przytłoczoną wielkimi osobistościami. Zdążyła się już przyzwyczaić, że to ona lśniła… a nie wszyscy w około. Czyżby od zawsze była tylko niezbyt drogim kamyczkiem, wśród białoskórego żwiru?
- Znaleźliśmy srebrną smoczycę, która zgodziła się przejąć władzę w Jaskini. W drodze powrotnej zaatakowała na horda… i… reszty nie pamiętam. Bardzo źle zniosłam ten… pakt… to… - szukając odpowiedniego słowa, zaraz została zagłuszona.
- Dobra, dobra… tyle mi wystarczy, a teraz posłuchaj, bo i ja mam parę informacji, które mogą ci się przydać w przyszłości… gdyby stało się najgorsze. Cicho siedź jak mówię! - Zaprostestowała Laboni widząc, że jej pociecha już chciała się wtrącić.
~ Trochę zaczynam sobie przypominać dlaczego uciekłam… ~ burknęła smętnie w myślach.
~ Teraz też możemy uciec, albo podbić te wsiowe królestwo i zasiąść na tronie ~ odparł buńczucznie smok zapominając, że ów tron oszpecił.
~ Nie będziemy nic podbijać… chyba, że lędźwia Jarvisa ~ zaordynowała spolegliwie kokietka, po czym uśmiechnęła się myśląc o kochanku.

- Sułtanat jest nasz - ciągnęła babka - to znaczy mój, więc się nie martw. Przewrót nie był taki trudny, bo nasz ostatni władca wychował pizdę a nie syna. Na tronie siedzi jeden z zakonu i ma łeb na karku, można mu zaufać… myśli w przeciwieństwie do większości spermiarzy…
Chaaya nieco zbystrzała słuchając podbojów babci, oraz dalszych jej planów.
- Osiągnęliśmy kilka drobnych zwycięstw na polu walki, dzięki czemu zyskaliśmy przychylność ludu, ale już teraz przybłędy ruszają w konwój i kto wie co to z nami będzie...
~ Przybłędy to nie rdzenni Dholianie ~ wyjaśniła Starcowi dziewczyna.
- Te kocie szczyny uciekają do innych królestw w nadziei, że problem sam zniknie, a oni wrócą na gotowe. Niech sczezną podczas drogi, albo bądź tak miła i zrób użytek z tego skarabeusza i spopiel ich wszystkich. Oszczędzi to wszystkim zachodu, czasu i jedzenia.
- Babciu… - pisnęła niezadowolona bardka. - No jak tak można… a jak są tam dzieci?
- To się nazywa… wspomagana selekcja naturalna i nie wyskakuj mi tu z babcią, bo cie przerzucę przez kolano i zleje na goły zadek. Rozbestwiłaś się na wolności.
- Przepraszam, już więcej nie będę. - Od razu skurczyła się tancerka.
~ Mogę użyczyć mojej mocy… i pokryć czarnym smarem jej szatę. To z pewnością zmieni jej gadkę ~ zasugerował uprzejmie Ferragus.
~ Starrrcze… ~ zaśmiała się rozbawiona złotoskóra. ~ To moja babka i mentorka… należy jej się szacunek ~ upomniała go uprzejmie.

- Tak czy siak… dobrze się składa, że tu jesteś i że nie możesz tu zostać. Zrobisz dla mnie kilka rzeczy. Słuchaj uważnie bo to ważne. Zabierzesz Gulę z miasta, teraz gdy Ranveer nie żyje, możesz go wziąć ze sobą.
- Dlaczego? To twoja księga, twój skarb - zaprotestowała, zaniepokojona kochanica czarownika.
- Ranveer nosił ze sobą brata Guli. Księgę trzeba było więc ukryć, by nie wpadł w ręce Malhari, bo z pewnością źle by się to skończyło. Pamiętaj… jeden daemon to problem, ale dwa… potrafiące ze sobą spiskować? O nie, nie… zabierzesz księgę i ukryjesz, jeśli miasto padnie, to demony nie dostaną dodatkowej broni. Aha… i uważaj. Przepowiednia powoli się spełnia i w naszym wymiarze kompletuje się trzecia - ciągnęła Laboni z niezadowoleniem dostrzegając na twarzy słuchaczki niezrozumienie.
- Trzecia z rodzeństwa. Jest cholernie niebezpieczna, być może najniebezpieczniejsza ze wszystkich. Chroń Gulę za wszelką cenę. Nie może spotkać się ze swoim rodzeństwem i nie może wpaść w ręce wroga, czy zrozumiałaś to ty chuda małpiatko?
- Tak babciu - rzekła potulnie Kamala czując wyraźny niepokój w sercu, choć nie rozumiała dlaczego.
~ Podrzuci się księgę miedzianemu… ukryje ją dobrze i będziemy mieli problem z głowy. ~ Starzec od razu znalazł rozwiązanie sytuacji.
~ Jesteś tego pewny? Sam mówiłeś, że jest głupi. Nie wiem czy to dobre rozwiązanie ~ rozmyślała na prędce bardka.
~ Jest miedziany… lubi zagadki i sekrety jak one wszystkie. I ma gnoma, który buduje pułapki. Jest na tyle głupi, by nie docenić tego co mu podrzucimy. Nie potrafiłby skorzystać z potęgi artefaktu, więc go ukryje głęboko ~ odparł dumnie smok.
~ Ale… ale… on się tak ucieszył. Tęsknił za mną, ja za nim też… to kiedyś był mój najlepszy przyjaciel… nauczył mnie zielarstwa… i historii… ~ mruczała w zawstydzeniu Sundari. Z pewnością miała dobre serce, skoro litowała się nad kimś, kto z chęcią zjadłby jej duszę.
~ Coś ci powiem na temat demoniszczy. A wiem o nich sporo, bo jeden porwał moje ciało! ~ odparł z wyraźną nienawiścią gad. ~ Nie czują sympatii, przyjaźni czy czułości… nawet sentymentu… jedynie ambicję i sadyzm. Dla nich jesteś narzędziem do wykorzystania, jak każdy śmiertelnik… a ta księga pewnie nie cierpi całej twojej rodzinki, bo była dla niej narzędziem. Ja bym nie cierpiał na jej miejscu. Więc jeśli cieszy się na twój widok… to ja bym się zaczął martwić na twoim miejscu.
~ Nie prawda! Nie wierze ci! Jesteś zazdrosny i samolubny tak jak Jarvis! Chciałam pierścionek a on mi nie pozwolił zabrać i teraz ty robisz tak z księgą. Babcia mi ją dała, więc teraz księga jest moja! MOJA! ~ oburzyła się dość dziecinnie tancerka. ~ Nie oddam jej! Będę ją czytać! Będę się uczyć i spędzać z nią miło czas!
~ Z demoniszczem czychającym na dusze ludzi i nieludzi. Na szczęście masz mnie, więc póki jesteś moim naczyniem przypilnuję tej księgi. Ale najlepiej byłoby ją wcisnąć miedzianemu ~ sarknął gniewnie Ferragus. ~ I nie jestem zazdrosny… nie mam o co. Jestem samolubny i zły… jak każdy straszliwy czerwony smok. Jestem najstraszliwszy i najbardziej zły z nich wszystkich.
~ Dupa tam! Tylko się umiesz przechwalać! ~ Wybuch złości w pełni opanował Chaayę, która zwinęła babci księgę z kolan i otworzyła ją.
- Czy Ferragus jest najstraszliwszym, czerwonym smokiem na świecie? - spytała, żądna wiedzy, a na czystych kartkach zaczęło pojawiać się pismo, jakby pisane niewidzialną ręką. Litery żarzyły się błękitnym płomieniem, jakby były wyrwami do innego wymiaru.

Nie.

Brzmiała odpowiedź.
~ Żebyś ty tak umiała się postawić babce, to byśmy tu mieli wygodniejszą pozycję w negocjacjach. A księga ci kłamstwa pociska. Widocznie nie potrafi odpowiedzieć na każde pytanie ~ odparł ironicznie smok.
- Bardzo dobrze… pokaż mu gdzie jego miejsce - zaśmiała się mrukliwie Laboni, poklepawszy wnusię po główce jak grzeczne zwierzątko, które wykonało sztuczkę. - A teraz dosyć tej zabawy… rodzina czeka w głównej sali zabaw… idź dziecko, idź i zatańcz dla nich i dla całego miasta.
- A ty babciu? Nie będziesz patrzeć? - zdziwiła się zarumieniona Kamala, która bardzo chciała pokazać idolce jak wspaniale tańczy.
- Innym razem… ja mam jeszcze coś do załatwienia.
 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
Stary 30-07-2019, 16:03   #250
tajniacki blep
 
sunellica's Avatar
 
Reputacja: 1 sunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputacjęsunellica ma wspaniałą reputację

Rozmowa nie przebiegła tak jak myślała. Choć jeśli zapytać Kamalę czego właściwie oczekiwała od ponownego spotkania z nauczycielką, zapewne nie umiałaby odpowiedzieć.
Nie wiem… czegoś…
Czegoś w jej stylu?

Ale czymże był styl Najpiękniejszej z najpiękniejszych? Kim była prawdziwa kobieta, skrywająca się pod imieniem Pełnej gracji i wdzięku? Nawet jej własna wnuczka nie wiedziała. Nawet córka nie.
Laboni była zagadką. Intrygantką. Trudną łamigłówką. Inteligentnym i przebiegłym hazardzistą, który potrafi oskubać Fortunę z całego szczęścia. Prawdziwą pułapką i śmiertelną trucizną.
A teraz została do tego władcą państwa.
Jak i kiedy? Sundari bała się pytać. Gdy tylko próbowała się nad tym zastanowić, ogarniał ją niepokój i strach. Oto zwykły pionek na szachownicy, zaczyna lękać się o swoje losy, zdając sobie sprawę z tego jak niewiele znaczy w tej grze.

„Idź i oznajmij wszystkim, że wróciłaś.”

Kobieta wyszła na palące słońce i uniosła jasne oczy ku błękitnemu niebu, które w mig ją oślepiło. Z miejsca w którym stała, nie dało się dosłyszeć dźwięków z miasta, zupełnie jakby teren zamtuza znajdował się na wyspie, a nie w centrum wielkiego imperium. Czy zawsze tak było? Tego nie pamiętała.
Nie zarejestrowała także, kiedy przeszła przez ogromną posiadłość i weszła w dawno nie uczęszczany korytarz prowadzący do prywatnych komnat. Jej komnat.
Wszystkie drzwi były zamknięte na klucz, który wisiał na złotym haczyku na bramie - istnym, misternym portalu, prowadzącym do tajemniczych zakamarków życia prywatnego Chaai.
Starzec dostrzegł nad wejściem boski wizerunek, groźnego i bezlitosnego władcy życia i śmierci. Ogień. Życiodajna siła. Śmiertelna pułapka. Nieprzewidywalna, nieokiełznana i chaotyczna moc wszechświata, która potrafi jednego dnia obdarować zbytkiem, a drugiego strącić wiernego na samo dno nieszczęścia.
Jego pustynna nazwa była prawdziwym twisterem języka, nie wspominając o tym, że smok miał ważniejsze sprawy na głowie niż zapamiętywanie czternastosylabowego imienia, kogoś kto i tak go nie obchodził.
Dla niego bowiem nawet smoczy bogowie byli tylko siłami do zignorowania.

Przejście przez święty próg nijak nie wpłynęło na dziewczynę, która brodząc w kurzu i pyle minionych lat, zaglądała do sal, wnęk, przejść, skrytek i sypialń. Wszystko tak jak zostawiła, leżało nietknięte na swoim miejscu. Zapomniane. Opuszczone. Spalone ognistymi powiewami rozgrzanego powietrza. Farba wyblakła i skruszała. Tapeta wypłowiała. Posadzka zmatowiała. Drewniane meble pociemniały od warstw kurzu, a puszyste dywany zbiły się i ukryły pod piachem.
~ Mogliby tu regularnie sprzątać ~ wtrącił naburmuszony smok.
Dawny dom tawaif wyglądał jak cmentarzysko wspomnień. Co prawda nieco zamieszkany, bo tu i tam jakiś skorpion przetruchtał zygzakiem z pokoju do pokoju lub jaszczurka dotąd nieruchoma i w pełni stopiona z tłem ściany, otwierała ciekawskie ślepię, by obejrzeć przechodzącego intruza.
- Zobacz Staruszku - odezwała się na głos dumna pawiczka, pokazując palcem co ciekawsze części swoich włości. - Tu zazwyczaj przesiadywałam z Saadem i omawiałam przeczytaną literaturę, a tam miałam rozpostarty wielki hamak na którym wylegiwałam się po wielogodzinnych treningach z Laboni. O… a tam, tam na tej ścianie najczęściej kochałam się z Ranveerem. Zabawne prawda? Tyle wygodnych miejsc do wyboru, a my robiliśmy to pod ścianą.
Tam są moje trzy łaźnie, a tamtędy wyjdziesz na mój prywatny ogród z fontanną i basenem. Popatrz z tego pokoju widać gaj oliwny, a w tym kącie chowałam się przed gniewem mojej matki. Za regałem jest szczelina w ścianie, która prowadzi do pokojów moich sióstr, które podglądałam gdy miały kochanków…
~ Tak. Tak. Urocze. ~ Czerwony był na tyle łaskawy by udawać zainteresowanie i potakiwał co chwila.

Z niewiadomych przyczyn, opowieść o swoim dawnym życiu przynosiła bardce wiele radości. Pokazywała więc wszystko. Miejsca w których stali strażnicy, sypialnie służby, gdzie i o której godzinie , przez otwarty dach lub nieoszklone okna, wpadało światło słońca. Altanę w ogrodzie, gdzie zamykała się przed światem i widok na mur skąd obserwowała Farhada. Swoje dziecięce zabawki, niczym wojenne trofea. Flakony z kosmetykami, kufry pełne złota, biżuterii i klejnotów. Magiczne cacuszka. Szafy z ubraniami. Biblioteczkę, a nawet kaktusika w doniczce, który jakimś cudem, nadal był zielony i kwitnący.

- Moje pierwsze Ghungroo… - wyszeptała z czułością i łzami w oczach, siadając na niskim taboreciku, przed sekretarzykiem o wielkim lustrze, gdzie rozłożone były sznury przeróżnych dzwoneczków. Złote, srebrne, szklane, duże, małe, o różnych barwach dźwięku. Bo nie każdy „dzira dzira” jest taki sam. To instrumenty z których można zbudować orkiestrę.
Dla ogromnego gada każdy dzwon brzmiał tak samo, czy to duży kościelny, czy malutki u szyi krowy. W głowie tancerki czuł jednak różnice, tutaj, w jej ciele, wszystkie te „dziry dziry” były inne. Jedne proste, inne wyszukane, podniosłe, ciche lub głośne. Ciężkie jak tupanie butami lub lekkie niczym krople spadającej wody. Jedne szeptały miłosną pieśń, a inne krzyczały niczym przerażone czaple podrywające się do lotu. Ich dźwięki rozbrzmiewały obrazami i porywały serce. Słysząc je chciało się wyruszyć na wyprawę, rzucić się w wir przygodzie, tańczyć i płakać, radować się i zawodzić.
Żyć.
Tak, to chyba najlepsze określenie.


Nie wiadomo kiedy, jak i skąd, do pokoju wkroczyła młoda, drobna i okrąglutka od zaawansowanej ciąży niewolnica. Dziewczyna góra piętnastoletnia, pomogła kurtyzanie udrapować sari, przedłużyć włosy specjalnymi doczepami, udekorować fryzurę świeżymi girlandami kwiatów i pomalować pędzelkiem czerwone obwódki wokół stóp oraz wielkie kropki na wewnętrznej stronie dłoni. Następnie zostawiła tawaif w spokoju, by ta mogła przywdziać biżuterię i zawiązać na kostkach swoje dzwonki. Na koniec, Chaaya umoczyła wszystkie palce (u rąk i stóp) w czerwonej farbie i odczekała, aż wyschną.
Była gotowa.

[media]https://i.pinimg.com/originals/5c/e5/48/5ce548f4149b76d74358ed293f7bde52.jpg[/media]

Sala w której prowadzono wirtuozyjne spektakle, była przestronnym, zbudowanym na planie siedmioramiennej gwiazdy budynkiem o wysokim suficie zwieńczonym misternie wymalowaną, w firmament niebieski, kopułą.
Kobiety, mężczyźni i dzieci, widownia… rodzina, rozsiedli się w prywatnych i wygodnych rozgałęzieniach dookoła sceny, która znajdowała się na samym środku. Kolorowe ptaszęta jakimi jawiły się kurtyzany, przyglądały się tancerce z mieszaniną zainteresowania, miłości ale i… kpiny. Ich bujne biusty drżały w ironicznym śmiechu, pełne, karminowe usta, rozciągały się w dwulicowych uśmieszkach, a spojrzenia strzelały na boki niczym bicze. Mężczyźni, smagli i ciekawscy, o cielęcych oczach i szerokich, nieskalanych kłopotami uśmiechach, popijali wino w pełnej ekscytacji ciszy. Dzieci, nieliczne, czy to służby czy innych kurtyzan, nie do końca wiedziały co tu robią i dlaczego ta obca kobieta, która dotychczas nie istniała w ich życiu, nagle się pojawiła i zajęła tak zaszczytne miejsce, jakim była scena tancerki. Słudzy, ci starsi pamiętający Rozbrykany Promyczek Słońca Laboni, otwierali szeroko oczy w zdziwieniu i trwodze, ci młodsi byli bardziej zakłopotani, gdyż zapewne nigdy nie widzieli tańczącej tawaif.
Chaaya pojawiła się przed muzykami, jedynie w towarzystwie służek, które miały robić za taneczne tło. Bez słowa zajęła swoje miejsce, tak naturalnie i swobodnie, jak gdyby nigdy nie opuściła tego miasta.
Spojrzała w górę, na zwieńczenie swojego malutkiego świata i spojrzała w jasne niebo płynące lazurową farbą oraz błyszczące szklanymi mozaikami w szafirowo złotych kolorach. Na piętrze, za przepierzeniem znajdowali się inni mieszkańcy Tarasu, którzy nie mieli dość odwagi by zająć dawne miejsca nawabów - niewolnicy i strażnicy.

Po niedługiej chwili zeszła się cała orkiestra ze śpiewakami. Byli to sami mężczyźni. Starzy, ślepi, lub nieprzyzwoicie młodzi, przypominający niemal dziewczynki. Usiedli w ciszy na poduszkach pod ścianą, po czym zaczęli stroić swoje instrumenty i testować głosy.
Bardka stała nieruchomo, wciąż wpatrzona w niebo, nie zważając na gęstniejącą krępację ze strony wygodnickich sióstr, ciotek, matek, babek, które świadomie i ostentacyjnie ignorowała. Była przecież tancerką. Taka śpiewaczka czy poetka nie zasługiwała na jej spojrzenie ze środka sceny. Była od nich lepsza. Bowiem nie tylko opanowała rymy i czystość głosu, ale także i ciało. Kiedy reszta była jedynie sprzedawczyniami imitacji uczuć, ona tymi uczuciami była. Była słodka i gorzka, czuła i oziębła, delikatna i ostra. Czysta energia, którą mężczyzna może kształtować pod swoimi palcami.
Ale czy na pewno? Czy faktycznie była gliną w czyichś rękach, czy może potrafiła formować się sama?

Muzyka zabrzmiała niczym huk wodospadu. Przecisnęła się przez siedzących i wytrysnęła w górę, spływając po kopule na słuchaczy. Tancerka jednak nawet nie drgnęła. Skonfundowane służki, zakołysały się niepewnie we falstarcie po czym zastygły czekając na znak. Na gest.
Chaaya zamknęła oczy i pozwoliła by dźwięki przedostały się do jej ciała, rezonując w niej, niczym trzęsienie ziemi.
Ukryty w jej wnętrzu Ferragus poczuł jakby tracił grunt pod łapami, co było dziwne, bo aktualnie nie miał łap. Uczucie to jednak bardzo szybko zaczęło mu też odbierać bezpieczne ramy jakim było ciało bardki - jego naczynie.
I oczywiście zaczął reagować na tą sytuację w typowy sposób, ślepą furią i napuszaniem siebie. Jeśli świat próbował go oszukać rozszerzając się, smok rósł wraz ze światem. Jego furia, jego ego stawały się większe. Ryczał stając się coraz większym smokiem z ognia. Nic tu nie mogło być większe od Ferragusa!

Świat w jakim dotychczas przebywał zaczął się rozszerzać, wybrzuszać i zacierać. Stał się nieprzyjemnie wielki, luźny, otwarty. Jakby dziewczyna zamieniła się na formy z budynkiem, jakby nie była już dziewczyną i nie była już Pawim Tarasem, a także ogrodem i murami go okalającymi, a następnie ulicami, innymi domami i dalej, dalej…płynęła niczym rzeka życia we wszystkich kierunkach. Oślepiała go jasność przestworzy, ogłuszała ciemność podziemi. Był niczym i był wszystkiem, nie istniał, a istniał, stał się światem, choć świata nigdy nie było i nie będzie.
Stracił ją, stracił Kamalęsundari i stracił również siebie. Unosił się w próżni, nie mogąc zapanować nad swoim losem. Trwał, ale miał wrażenie jakby nigdy się nie urodził, jakby był od zawsze martwy. I gdy ta myśl uderzyła go, na chwilę odbierając mu władzę w długim ozorze, dostrzegł ją.
Była przed nim!
Drobna, malutka, delikatna niczym płatek śniegu kruszynka. Nimfetka. Stała do niego plecami, wykonując powolne i skomplikowane gesty, jakby czas dla nich obu działał w przeciwnych kierunkach. Czy to u niego zwolnił, czy to u niej przyśpieszył? Kto był tu pierwszy i gdzie właściwie było owe tu?
Co oczywiście w ogóle się mu nie podobało. Jaszczur zbudowany z płomieni naburmuszył się. Ogień rozbłysł jasno czerwonym blaskiem. Ferragus był zbyt egocentryczny by dać się podporządkować komuś innemu (w każdym razie nie w taki sposób). Jego jestestwo, jego umysł były starożytne (nawet jeśli niezbyt mądre). Nie da zredukować do impulsu. Im bardziej otoczenie napierało, tym mocniej płonęło jego istnienie.

Tancerka odwróciła do Starca a w jej migdałowych oczach błyszczały dobrze mu znany iskierki psotliwej i odważnej Deewani. Pomylił je! To od samego początku musiała być Deewani, lecz wtem dziewczę uśmiechnęło się i smok ponownie doznał wrażenia pomyłki.
Umrao, tylko ona potrafiła się tak uśmiechać. Tylko Ada poruszała się z taką gracją. Tylko Seesha była tak czysta w swych emocjach i tylko Jodha potrafiła wzlecieć nad proch tego świata i niczym boski promyczek, zabłysnąć nadzieją dla tych, którzy ją dostrzegą. Tylko Kismis była tak słodka i upajająca. Tylko Udipti potrafiła nienawidzić tak jak kocha…
A więc taka była ona, prawdziwa.

Skrzydlaty poczuł grunt, a z zasadzie poczuł się gruntem i ścianami oraz dachem. Trzymał w garści wszystkie duszyczki jakie zebrały się w jego wnętrzu. Tam po lewo siedział brat bliźniak Kamali, trzy poduszki dalej była ciotka. Tam, tu i tamtędy przesuwały się siostry i kuzynki i ciotki i babcie i bracia i obcy. Małe ziarenka piasku w wielkiej klepsydrze życia. Och tak, teraz już rozumie. Teraz już wie skąd wywodziła się moc Sundari i jej pyskatej opiekunki. To była ich świątynia ich klasztor w którym one były boginkami. Te mury z pozoru zimne i martwe, tak naprawdę żyły. Wystarczyło zatańczyć. Tak jak teraz, gdy tańczyli ona i wraz nią on.
Wzrok antycznego wyostrzał się z każdą chwilą, kiedy jego „poszerzone” zmysły przestały go już tak oszałamiać. Tańczył skomplikowany taniec, który był historią życia, która unosiła się wokół niego, niej, niczym ruchome obrazki w teatrze La Rasquelle. Ciało tłumaczyło obraz, ciało stało się słowem - narracją tego co widziały dookoła oczy. Ferragus przestał obserwować otoczenie i mimowolnie skupił się na bardce, która wciąż tańczyła, jakby obok niego. Z jakiegoś powodu, był pewien, że nikt inny nie widział podwójnie tak jak on. Zapewne dzięki opętaniu, potrafił przebić się przez dno opowieści i dostrzec prawdziwy sens, który prawdopodobnie był także ukryty dla samej Chaai. Bo oto tu… gdzie taniec rozpoczął opowieść planu ucieczki, drobna mała dziewczynka wirowała wokół ogromnego pomnika pawia, niczym wierna kapłanka życia i śmierci. Uwielbiała swego pana, czym było celebrowanie życia, chęć czucia każdej emocji, niezależnie czy była ona dobra czy zła. By wtem pojawił się on. Ten o dzikim, nieprzeniknionym, czarnym spojrzeniu. Nęcił ją i rozpraszał. Kusił, przyciągając do siebie, odciągając od celu. I plum… z jednej… stały się dwie tancerki. Identyczne wyglądem, ale różnorakie w czynach. Jedna oddaliła się od drugiej. Jedna pozostała tańcząca w porządku wszechświata, a druga odeszła na pustkowia i znów rozczłonkowała się, na dwie identyczne, gdzie jedna została przy stosie skał rozsiewając krople łez podczas żałobnego tańca, a druga udała w podróż ku niewoli i kolejnemu podziałowi i kolejnemu i kolejnemu i następnemu. Fragment po fragmencie, ciało zostawało rozrywane i rozrzucane po różnych czasach i różnych miejscach.
Kiedy pojawił się Janus i Nveryioth, małe ziarenka jakimi były kopie tej, która wciąż oddawała hołd Życiu i Śmierci, zaczęły się nawoływać, zbierać w grupki. Brały się pod ręce, by nie zgubić się ponownie. Szukały drogi do domu. Do świątyni z posągiem pawia, do siebie. Było to trudne zadanie. Świat był duży, a one takie malutkie i bezbronne. Jedna do drugiej się tuliły i wołały ze strachem w ciemności, starając się odszukać drogę do szczęścia - do tej, która była wierna swemu panu, władcy, stwórcy.

Było jasne, że Kamalasundari była tu szczęśliwa. Tu, czyli w domu. Nie była w klatce, nie była ziarenkiem w doniczce, które z braku możliwości musiało wyrosnąć w ograniczonej przestrzeni. Tu na tej ziemi, czując chłód marmuru pod wirującymi stopami, była w pełni sobą i mało tego… była ona wspaniała i niezniszczalna. Zdolna do wielkich czynów. Większych niż tych Laboni. Ona nie musiałaby udawać szarej eminencji, ona śmiało zasiadłaby na tronie i wzięła wszystkich kocmołuchów za mordy.
Była skorpionem, który zabije każdego kto spróbuje ją zdeptać. Gdyby tylko wiedziała, że musi wrócić do domu, albo najlepiej z niego nigdy nie uciekać.

Tymczasem historia dotarła do ognia i ogromnego, gadziego cienia, wijącego się po kulącej i uciekającej widowni. To była chwila Starca. Tak! Chaaya bardzo dokładnie przekazała im jego wszechpotężność. Jego mocarstwo, jego przytłaczający, tak mierne istoty, ogrom. Smród strachu przyjemnie wgryzał się w jego dywany i poduszki, wpływał między szczeliny kafelków i kłębił się pod kopułą. Był wielki, był wspaniały i niepokonany! Jaka szkoda, że wśród oglądających nie było tej starej wrony, z nieukrywaną przyjemnością patrzyłby jak wije się przed jego majestatem i błaga o wybaczenie!
HAHAHAHA!
I płomienie Ferragusa osłabły… smok już nie szalał szkarłatną furią. Pochlebstwa uspokajały jego gniew i koiły ego.

A cóż to… już koniec? Dlaczego wzmianka o nim był tak krótka? Historia o nim była przecie wisienka na mdłym torcie! jedyną wspaniałą rzeczą!
Ach… no tak… Jarvis. Jej samiec jak zwykle musi być na pierwszym miejscu. Co smokowi akurat nie przeszkadzało. Był mu użyteczny na wiele sposobów, a że był ważny dla bardki. Cóż… ludzie są tacy sentymentalni. Ferragus nie, dlatego był istotą stojącą ponad nimi.

Ferragus przypatrywał się jak drobne odłamki bardki nieopatrznie pomyliły przywoływacza z Pawiem. Zaczęły tańczyć wokół niego, a w zasadzie to zaprzestały tańca, wymieniając go na rozchylone uda, otwarte usta i wypięte pośladki. Służyły swemu bogu tak jak on tego chciał, lub tak jak wydawało im się, że on chce. Na swój sposób przypominały wytresowane szczury, albo psy. Zapomniały o swoim instynkcie, o prawdzie o samej sobie i bezgranicznie poddały się władzy maga, która nie była dla nich naturalna. Był to dość przykry widok, tym bardziej, że był prawdziwy. Nawet jeśli nie było w tym winy i złych zamiarów Jarvisa, na dłuższą metę, nie dało się na to patrzeć, bo nawet on, wspaniały, najsilniejszy i największy ze wszystkich czerwonych smoków, nie upadł tak nisko kiedy wylądował w piekle jak teraz Chaaya.

Nagle Starzec zaczął drżeć… a może to Kamala drżała? Nie… to drżał budynek, albo nie… ziemia. Cholera wie co drżało, ale coś drżało. Czuł to. Czuł jak podrygują wszystkie ziarenka tego świata, jak drży niebo i powietrze. Gwiazdy zaczynały się obluzowywać i spadać, a ściany zawalać i obracać w kurz.
Dopiero po chwili do gada dotarło, że słyszał ragi, setki, jeśli nie tysiące rag. Malhari wstrząsnęli tym światem, roztrzaskując go w drobny pył, a z cienia nieustająco tańczącej pod posągiem tawaif, zaczął wyłaniać się istny koszmar o żarzących się, błękitnym ogniem, ślepiach.

„Idź i oznajmij wszystkim, że wróciłem.”

Nieludzki głos w przerażający sposób sparafrazował słowa matrony. Głos, którego smok nie chciałby nigdy usłyszeć.
Niepokonany rozciągnął drobny cień Chaai, swoimi łapskami o długich szponach, po czym wychylił rogaty łeb i rozejrzał się jakby napawał się chwilą swojego triumfu. Trwało to dość krótko, bo daemon nie znalazł nikogo ciekawego w tej części świata i osunął się z powrotem do odmętów swojego wymiaru.
Świat na powrót skurczył się do rozmiarów bardki, która dysząc pozdrowiła dłonią swoją widownię, kończąc w ten sposób swoją opowieść. Zdawało się jednak, że nikt, nawet sama Chaaya, nie zdawali sobie sprawy z krótkiego powrotu Ranveera nie człowieka. Ale smok był przecież istotą znacznie bystrzejszą. On zauważył i obiecał sobie, że tego przeklętego daemona uwiąże do odchodów bardki i pozbędzie się go przy pierwszym jej wyjściu do wychodka. Jak tylko znajdzie na to sposób.

Po entuzjastycznych aplauzach i wiwatach, nadszedł czas na poczęstunek i morze alkoholu. Na parkiet wyszli bracia kurtyzan, którzy pokazywali jacy to oni nie byli i w tańcu i w wojaczce i w łóżku.
Tancerka była wyraźnie rozbawiona i szczęśliwa tym widokiem, dla Ferragusa wyglądało to jak banda durnych Axamanderów zerwała się ze smyczy. Gdyby mógł wypalił by sobie to wspomnienie z głowy i nigdy do tego nie wracał.

 
__________________
"Sacre bleu, what is this?
How on earth, could I miss
Such a sweet, little succulent crab"
sunellica jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:05.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172