| opis walki: drużyna + MG. Wszystko rozegrało się błyskawicznie. Pierwszy z wilków pognał w stronę Podrzutka i zatopił zęby w prawej ręce barda. Próbował ugryźć go raz jeszcze, jednak tym razem gnomowi udało się odskoczyć, pomimo przeszywającego bólu. Pasegame zauważył jednak na sobie dziwne pchły, które musiały znaleźć się na jego rannej ręce, gdy wilk go dziabnął. Kolejny z chorych drapieżników zaatakował Kallela, jednak barbarzyńca w porę zdołał uniknąć wilczych zębisk. Meliel, widząc towarzysza w potrzebie, za pomocą kilku gestów prawej dłoni, wysłał Łobuza na pomoc gnomowi. Kot prędko obiegł przeciwnika i rzucił się na niego, zatapiając kły w jego karku, łamiąc go i zabijając wilka. Tropiciel, widząc sukces swojego podopiecznego, nieco się uspokoił, wyciągnął ostrza i zwrócił się w stronę kolejnego nadciągającego wilka, który doskoczył do tropiciela, kłapiąc zębiskami, jednak Meliel szybko odstawił obie nogi, nie pozwalając się ugryźć.
Z początku wystraszona nagłym obrotem spraw i ponurym festiwalem przemocy Dae wreszcie zebrała się do działania. Obeszła ognisko i stając w pobliżu towarzyszy złożyła drżące dłonie, rozpoczynając tym samym żarliwą modlitwę do Sarenrae. Poprosiła boginię o pobłogosławienie przyjaciół. Kolejny z chorych wilków rzucił się w stronę Varela. Udało mu się ugryźć alchemika w lewą nogę poniżej kolana, jednak rana nie była aż tak groźna. Elf syknął z bólu i zauważył, jak z pozlepianego czymś futra wilka zeskakują na niego dziwnie wyglądające pchły, które niemal natychmiast strzepnął ze swojej nogi z odrazą wypisaną na twarzy.
Osłaniając się przed wilczymi zębiskami, Varel wykonał szybki gest dłonią i krzyknął:
- Sähkökaari! - w tym momencie z jego dłoni wystrzelił jasnobłękitny piorun, łukiem uderzając w jedno zwierzę i odbijając się w stronę następnego.
Widząc atakujące drapieżniki, Kallel wydał z siebie rozzłoszczony ryk obnażając potężne kły i mordercze pazury, zręcznie unikając ataku wilka, po czym wbił pazury w najbliższego wilka rozszarpując go na pół. Krew tryskała wokoło a zwierzę pisnęło z bólu, jednak pisk zagłuszony został przez kolejny ryk barbarzyńcy, który jednym susem doskoczył do wilka atakującego elfa, jednak tym razem nie trafił.
Walka wciąż trwała, gdy nagle z lasu wybiegł wielki, dużo większy niż jego pobratymcy wilk. Nie wyglądał jednak jak normalni przedstawiciele swojej rasy. Skóra na jego grzbiecie i pysku upstrzona była paskudnymi ranami, z których sączył się zielonkawy płyn. Pysk i kufa nie posiadały sierści, jedynie paskudne blizny, jakby ktoś wcześniej przypalił je ogniem, bądź czymś żrącym. Oczy wilka zdradzały pierwotną agresję i nienawiść, gdy szczerzył ogromne, ostre kły spomiędzy których wypływała gęsta, zielona maź. Nie czekając, rzucił się w stronę walczących a moment później zawył przeciągle. Był to najbardziej przerażający zew, jaki w życiu słyszeliście. Niektórym z was między łopatkami przeszły lodowate ciarki i musieliście walczyć, by nie stracić ducha do walki.
Polelf, po odskoczeniu przed atakiem wilka, zauważył kolejna zbliżającą się bestię. Nowy przeciwnik zawył, budząc strach i niepewność w sercu tropiciela, ale ten mimo wszystko podjął walkę. Widząc, że gnom jest niezagrożony, zawołał do swojego kota.
- Łobuz! Pomóż chudzielcowi!-
Smilodon bez wahania pognał w stronę Varela, zatapiając kły w boku atakującego go wilka. Mel mógł skupić się na swoim wrogu, wyprowadzając szybkie podwójne pchnięcie. Atak rapierem chybił paskudnie, ale wilk, próbując go uniknąć, nadział się na drugie ostrze, co zakończyło jego żywot. Teraz półelf mógł się skupić na największym z atakujących stworzeń. Nie ruszył od razu do ataku, bacznie obserwując wroga, starając się wymyślić jakiś sposób, na jego szybkie ubicie. Dae wybłagała Kwiat Jutrzenki o wsparcie dla zdjętego trwogą Meliela, następnie wykonała kilka kroków w stronę nowego zagrożenia i skoncentrowałą się na tym, by wzmocnić błogosławioną aurę swojej bogini. Chodziło jej o to, by kompani w nadchodzącym starciu z potwornym wilkiem byli otoczeni blaskiem Wiecznej Światłości.
Wilczy skowyt wstrząsnął Varelem - alchemik zaczął przez moment zastanawiać się, czy nie skończy jako wilcza karma. Na szczęście w sukurs przyszedł mu Łobuz, pozwalając elfowi cofnąć się i rzucić kolejnym elektrycznym łukiem - tym razem jednak zaklęcie nie przyniosło żadnego efektu. Pasegame najpierw zainspirował odwagę w sercach towarzyszy, a następnie cisnął w wielkiego wilka kamieniem. Celował w wyżarty przez kwas łeb, ale posłał pocisk daleko w las. W tym samym czasie Kallel zaatakował mniejszego wilka, zabijając go na miejscu, po czym w dwóch susach doskoczył do toksycznego wilka, jednak paskudnie spudłował.
Wielki, chory wilk przeniósł swoją uwagę na Kallela. Rzucił się na niego, wgryzając się paskudnie w jego prawy bok i wyrzucając z pyska żrący kwas. Barbarzyńca krzyknął z bólu a moment później drapieżnik zarzucił nim z ogromną siłą, odrywając z rany kawałek skóry Kallela i sprawiając, że Kotołak stracił równowagę i upadł na ziemię. Meliel, nadal walcząc ze strachem przed bestią, przesunął się na jej lewą stronę, przywołując jednocześnie Łobuza. Atakując z przeciwnych stron, obaj ranili wilka zadając mu poważne rany. Dae podtrzymała swoją litanię ponownie skupiając się na zwiększeniu błogosławionego wpływu Sarenrae na towarzyszy. Potem zdjęta trwogą i żalem z powodu dotkliwych obrażeń poniesionych przez dzielnego kotoluda, drżącym od emocji głosem poprosiła swą boginię o natchnienie uzdrowicielską mocą ciała poważnie rannego kompana. Na szczęście kapłanka została wysłuchana i już chwilę później pozytywna energia o boskim pochodzeniu niemal kompletnie zasklepiła pozostałą po ugryzieniu toksycznego wilka paskudną wyrwę w boku Kallela.
Otrząsnąwszy się, Varel spróbował zebrać myśli i ocenić, jakie słabości mogła mieć ta bestia. W głowie dalej miał jednak mętlik - to zdecydowanie nie było tak łatwe jak prowadzenie badań w zaciszu swojej chatki. Nie zastanawiając się dalej elf podbiegł do walczących, odpinając z pasa jedną ze swoich alchemicznych bomb, która po chwili roztrzaskała się na wilczym boku, oblewając go żrącą substancją nie zadając mu praktycznie żadnych ran.
Tymczasem Kallel wstał i rycząc wściekłe rzucił się na przywódcę stada, wbijając w cielsko kły i szpony. Kły wbiły się głęboko zaciskając na szyi przeciwnika. Wilk zdołał jeszcze zaskomleć, gdy chrupnięcie ogłosiło złamanie kręgosłupa na odcinku szyjnym. Kallel wyprostował się, skręcając biodra i kończąc ruch wyrzucił martwe ciało na bok. Przez chwilę jeszcze jego oczy zasnute były zwierzęcym instynktem, gdy lekko pochylony z wysuniętymi szponami i otwartą paszczą rozglądał się po polanie. Z jego wnętrza dobiegał cichy mruk gdy wciągał powietrze próbując wyczuć kolejnego przeciwnika.
Dwa ocalałe wilki, które walczyły nieopodal z Bortem i Tamli, widząc, co stało się z ich przywódcą, szybko czmychnęły w las. Kallel nie wyczuł w okolicy żadnych innych drapieżników prócz tych, które pokonali i które uciekły. Na polanie zapanowała nagła cisza, przerwana dopiero przez Borta.
- Nie wiem, skąd to ścierwo się wzięło, ale dobrze, że się tego pozbyliśmy - rzucił krasnolud, wycierając zakrwawione ostrze topora o sierść jednego z martwych wilków. Podszedł do was. - Mocno jesteście mocno ranni? Jak coś, mam na wozie kilka mikstur leczniczych, po jednej mogę wam dać. Chociaż myślę, że Dae też może tu pomóc. - Spojrzał na kapłana, uśmiechając się pod nosem.
- Ja też mogę jakąś przygotować, jeśli będzie trzeba - dodał Varel, podchodząc do trupa przywódcy stada i przyglądając mu się uważnie - Ta maź… to nie wygląda na zwykłą wściekliznę czy inne choroby. Niestety, nie był w stanie nic więcej na ten temat powiedzieć.
Widząc Borta i Tamli oraz resztę Dae ucieszyła się, że wszyscy przeżyli atak i nikomu nie stała się większa krzywda. Jednak los samych zwierząt bardzo ją zafrasował. Spojrzała markotnie na okaleczone i przeżarte nieznaną plagą ciała martwych wilków.
- Nieszczęsne stworzenia. Wyglądają na tak bardzo chore... Pewnie to głód i cierpienie sprowokowały je do ataku. Ech, biadam nad ich losem. Ale może to i lepiej, że zostały uśmiercone? — zapytała sama siebie, choć nie była co do tego zbytnio przekonana. — Przynajmniej ich cierpienia już się skończyły…
Kapłanka zbliżyła się do zwłok i obejrzała je dokładnie. Próbując ustalić jaka zaraza dotknęła zwierzęta. I pomimo tego, że przyjrzała im się, nie była w stanie określić, jaka choroba zaatakowała wilki. Nieco zmartwiona swoją bezradnością i niewiedzą wodnica zaczęła dumać, czy ta nieokreślona przypadłość nie miała czasem coś wspólnego z ponurą przeszłością okolicznego miasteczka – Plaguestone. Istniała bowiem możliwość, że powstało tam ognisko nowej, zjadliwej zarazy, która przeniosła się na okoliczne zwierzęta. W danej chwili jednak niedane było Dae dłuższe roztrząsanie tej kwestii, bowiem poczuwała się, by pomóc poszkodowanym w wyniku niedawnego starcia.
- Tak, oczywiście - skinęła posłusznie głową, zwracając się w uprzejmy sposób do krasnoluda. - Bardzo chętnie zajmę się ich ranami. I każdego innego chętnego z karawany.
Uśmiechnęła się serdecznie do brodacza, po czym wydobyła z torebki swój zestaw medykamentów oraz uzdrowicielskich narzędzi i wzięła się od razu za opatrywanie przyjaciół. Poszło jej to nadzwyczaj sprawnie i już po pół godzinie wszyscy z nich mieli elegancko założone opatrunki i czuli się świetnie, zapomniawszy całkowicie o bólu.
Z walczących po drugiej stronie obozu lekko ranni zostali Ulf (albo Olf) i Tamli, którymi zajęła się Glunda z pomocą Dae. Niedługo później spakowaliście się i ruszyliście w dalszą drogę.
- Nie wiem, co to, na Abadara było, ale mam nadzieję, że nie spotkamy już tego na naszej drodze - rzucił ponuro Bort, poganiając konie. * * * Dalsza podróż przebiegła spokojnie i po mniej więcej dwóch godzinach ujrzeliście na horyzoncie kilkadziesiąt domostw znajdujących się nieopodal wartko płynącej rzeki, pól uprawnych i polan, na których wypasano krowy i owce.
- Przed nami Plaguestone! - Krzyknął jeden z braci. - Jedziemy prosto do “Cichego Kota”, to jedyna gospoda w całym mieście.
Pracujący na polach ludzie przyglądali się wam z daleka, gdy zbliżaliście się do miasteczka. Na miejsce dotarliście wczesnym popołudniem, gdy słońce wciąż jeszcze niemiłosiernie przygrzewało. Początkowo mijaliście opuszczone, zrujnowane domy z cegły i drewna, których dachy dawno się zawaliły, a okna ktoś powybijał. Kierując się w głąb miasteczka widok stawał się przyjemniejszy dla oka - chaty po obu stronach brukowanej ścieżki były czyste i zadbane.
Niewielu ludzi mijaliście po drodze, a ci, którzy przechadzali się uliczkami miasta patrzyli na was z dziwną podejrzliwością. W centrum miasteczka zostawiliście za sobą duży, cylindryczny cokół z wydrążoną w środku dziurą oraz misą z lewej strony, którego używano w dawnych czasach do bezpiecznego podawania jedzenia chorym i umierającym. Stanowił przykrą pamiątkę po zarazie jaka nawiedziła Etran’s Folly.
Bort zatrzymał wozy przed największym budynkiem na głównym placu, którym okazała się być karczma “Cichy Kot”, z którą pod względem wielkości mógł konkurować jedynie dołączony do gospody sklep wielobranżowy. Ulf, Olf i Glunda zaczęli rozkulbaczać konie i wprowadzać je do stajni przy “Kocie” a krasnolud podszedł do was z uśmiechem, ale i zmęczeniem wypisanym na twarzy.
- Jesteśmy na miejscu. Mam trochę spraw do załatwienia w mieście, muszę też odwiedzić kilku znajomych, ale wy macie wolne do wieczora. Wieczorną, wspólną kolację i napitek stawiam ja, tak samo płacę za pokoje, więc jeśli zdecydujecie się pójść od razu do gospody, to pytajcie o Delmę, a przy wynajmie powołajcie się na mnie. Potem ureguluję z nią wszystko. Gospoda jest połączona ze sklepem, więc jeżeli musicie uzupełnić jakieś zapasy, warto się tam rozejrzeć. Możecie też pokręcić się po miasteczku, na pewno się tu nie zgubicie, tylko nie pakujcie się w żadne kłopoty, bo tutejszy szeryf bardzo nie lubi rozrabiaków. - Krasnolud zaśmiał się i ruszył w jedną z bocznych uliczek. - Do zobaczenia wieczorem! - Pomachał wam na odchodne.
Rozejrzeliście się. Ulf i Olf od razu weszli do “Cichego Kota”, rozmawiając o czymś i śmiejąc się głośno, Glunda została w stajni z końmi, mając stamtąd jednocześnie oko na wozy, Tamli ruszyła w przeciwną stronę co Bort i zniknęła po chwili za rogiem pobielonego wapnem budynku a z wozu Kuchcika dochodziło głośne chrapanie, co oznaczało, że niziołek postanowił uciąć sobie drzemkę. Do wieczora było jeszcze kilka godzin, które trzeba było sobie jakoś zagospodarować. |