Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-04-2020, 21:55   #91
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Stary Lis aż przysunął się bliżej i spojrzał z szelmowskim uśmiechem w stronę Ulva w ciele nastolatka, który najwyraźniej sprawdzał czy bardziej miękkie są pośladki, czy piersi kobiety.
Białowłosa tymczasem smyrała łuski na plecach Leitha. Trudno było ustalić czy używała tu jakichś czarów, ale było to... przyjemne.
Leith rozejrzał się po tym balu jurnych degeneratów zastanawiając się gdzie jest tatuś Vanji
- Słyszałem, że pieprzycie też ludzi. Wybacz, że się tak rozglądam ale spodziewałem się zobaczyć gdzieś chociaż jedno coś podobnego to siebie samego. Kuśka mojego starego nie mogła być przecież taka wyjątkowa. Przynajmniej… ta w starym ciele.
“Leith!” - rozległ się ostrzegawczy okrzyk Ulva w głowie potomka.
Mina Lisa zmieniła się w mgnieniu oka posępniejąc. Trzepnął dziewczynę w ucho, by ta dolała mu wina.
- Taaa, rozumiem, że dotarły do ciebie plotki. Niemniej to była jednostkowa sytuacja. Vasco poniósł stosowną karę, a jego ludzką... nałożnicę i dzieciaka spaliliśmy. Bez urazy, ale trzeba dbać o czystość krwi, szczególnie, że dzieciak nie miał kamienia jak ty.
- Mhm… - mruknął Leith przypominając sobie Vasco - No tak… Dwór ognia, palenie ma sens.
Stary Lis zaśmiał się jowialnie.
- Oj, nie tylko o taki ogień chodzi. - powiedział, klepiąc w tyłek i tarmosząc za niego ciemnoskórą kobietę.
Tymczasem mięso na grillu przypiekło się na tyle, że służba zaczęła je zdejmować i nakładać na talerze biesiadników, krojąc - na ile to było możliwe - w podłużne paski, które Leith obwijał sobie wokół palców. Potrawa pachniała ziołami i węglem, mieszaniec najchętniej po prostu zacząłby jeść, ale uważnie czekał na zachętę, czy też przyzwolenie Lisa. Całe to rude plemię pozagryzałoby się pewnie w przepychankach o to kto ma większego kutasa i kto jest bardziej “alfa” od innych. A Stary Lis był przecież (przynajmniej w swojej ocenie) alfą wszystkich alfów…
I faktycznie, dopiero kiedy książę Dworu Ognia ugryzł swój kawałek, inni również zaczęli jeść.
“Dobrze” - pochwalił Leitha Ulv, wcale nie patrząc w jego stronę, lecz wymieniając ze śmiechem jakieś uwagi z jednym z synów Lisa. Wokół rozbrzmiewał znajomy odgłos mlaskania i przeżuwania. Ponieważ uczta najwyraźniej nie przewidywała udziału kobiet, te albo odchodziły, albo zabawiały swoich “patronów”.
- Może zatańczyć dla ciebie, panie? - białowłosa zbliżyła usta do ucha Leitha tak blisko, że poczuł jej oddech na skórze, a łuski na karku uniosły mu się pod wpływem dreszczu.
- Mhm… - wymamrotał Leith zasysając chabaninę z małego palca i przenosząc wzrok w stronę kobiety. Zawiesił oko na niej jakby dopiero co ją zauważył, sprawiając jakby bezczelnie oglądał jej “walory” co może i faktycznie robił, ale Leith oceniał też potencjalne zagrożenie jakie te “tancerki” nosiły, przede wszystkim przykuł uwagę do jej kamienia. Taniec wydawał się z kolei świetną okazją do zaobserwowania zakresu jej ruchów i ułożenia mięśni.
- Ty to zrób - zgodził się w końcu.
Białowłosa o blado-zielonym kamieniu, umiejscowionym między nie tak może wielkimi, ale okrągłymi i sterczącymi piersiami, przeciągnęła się, a następnie powoli wstała. Jakby pozwalała przyjrzeć się gościowi dokładnie każdemu centymetrowi swojego ciała.
Niedaleko ciemnoskóra ślicznotka usługująca Lisowi, który wyraźnie skupił się na jedzeniu i wlewaniu w siebie jeszcze większych pokładów alkoholu, zaczęła grać na jakimś wyjątkowo grubym flecie.
- Lubię jak ćwiczy. Usta. - zaśmiał się Stary Lis, a Ulv i kilku z jego synów, którzy słyszeli żart, wybuchnęło rubasznym śmiechem. Kilku rudzielców wyraźnie nie było zadowolonych z podziału mięsa, jakiego dokonał Leith, jednak nikt nie protestował.
Białowłosa stanęła tymczasem jakiś metr od sofy i zaczęła tańczyć, czy raczej wić się zmysłowo w rytm melodii. Oczy miała zamknięte, a ruchy naturalnie, jakby dawała się ponieść dźwiękom. Jej dłonie pełzały przy tym po kształtnych biodrach, napinającym się brzuchu i bardzo ładnie zarysowanej talii. Była naprawdę ładnie zbudowana, kobieca, a przy tym widać było, że jej blade ciało jest sprężyste, wyćwiczone, choć nie tak umięśnione jak na przykład ciało Aurory. Białowłosa była też niższa od żony Leitha co najmniej o głowę.
Leith głośno zsiorbywał mięso nabite wcześniej na własne szpony. Mężczyzna skonkludował, że nie miałby żadnych oporów w zrelaksowaniu ciała ciałem tancerki. Nie było w niej bowiem nic odpychającego. Ale Leith nie chciał się relaksować, chciał znaleźć swoją żonę i dorwać jej “cichych prześladowców”.
Jak długo dziewczyna tańczyła? Pół godziny a może pół nocy? Leith stracił poczucie czasu. Nie były to jednak żadne czary, nie takie, które by wyczuwał w każdym razie. Raczej wszechobecna woń ziół, ciepło i powolne, miękkie ruchy białowłosej wprowadzały atmosferę rozleniwienia. Aż tu nagle Stary Lis podniósł do góry rękę i bełkotliwie zwrócił się do Ulva.
- Więsss... cesz mój klucz... taaak? Bo szukasz ksie... kisien.... tej tam... córy Tuli...
Ulv jakby niechętnie oderwał usta od sutka dosiadającej go dziewoi i przytaknął głową.
- Takoż.
- Ale... czemu miałaby ona być w Wieeeensieeeniu? Przecież wiesz, że nikt tam nie moszeee wchodzić... ani wychodzić... wchodzić... i wychodzić... hehe. To nie cipa. Tylko wiensienie.
- Cipa czy nie… - zaczął Leith dostosowując sposób mówienia do “standardów” lisowatego podwórka - jednak ciemna dziura. A jak nikt tam nie może wejść, to już samo w sobie jest dobrym powodem by się tam “porozpychać” czyż nie?
Stary Lis zachichotał, po czym wyjął niewielkie puzderko zza pazuchy rozchełstanego szlafroka.
- Owszem. Ale skoro już tam będziesz, chcę, żebyś coś dla mnie zrobił. Idź do Chłopca i zapytaj go o Kocioł. A potem wróć tutaj z kluczem i powtórz słowo w słowo, co ci powiedział. Zgoda?
Leith kiwnął głową.
Nagle przedmiot został rzucony w jego stronę. Na szczęście mieszaniec miał dobry refleks.
- Dobrze zatem. - Powiedział Lis - A teraz bawmy się do białego rana! Wprowadźcie tancerki!
... i pojawiło się jeszcze więcej roznegliżowanych dziewoi, z których część wyglądała jakby dopiero zaczęła plamić krwią miesięczną. Nie były starsze od Vanji. Kilka panien grało na instrumentach, podczas gdy reszta gięła się w czymś na kształt tańca, obmacując wzajemnie.

Białowłosa znów przysiadła się do Leitha, tuląc do jego boku.
- Zabierz mnie stąd. - szepnęła do ucha mężczyzny w ogólnym hałasie. - Pomogę ci go zniszczyć. I przekonać Chłopca.
- Dobrze - Leith kiwnął głową w stronę Lisa, bezceremonialnie przerzucił sobie białowłosą przez ramię w geście jaki był chyba oczekiwany po kimś wyglądającym jak on, szczególnie przez to grono… i ruszył ku wyjściu, nie spiesząc się i nie kryjąc. Wszak nie jeden z samców zabierał chyba tu samice gdzieś do “prywatnych” kwater. Szybko zresztą jedna ze służących pospieszyła, by dyskretnie wskazać Leithowi drogę. Bękart opuścił zgromadzenie w akompaniamencie pieprznych docinków i śmiechów. Nikt jednak nie wydawał się dziwić temu, co robił. Stary Lis spojrzał nań zresztą z czymś na kształt aprobaty czy męskiego porozumienia.
- Tylko jej nie zabijaj, chłopcze. Lamia ma naprawdę sporo darów... - powiedział mu na odchodne.
Leith zatrzymał się w półkroku i odwrócił głowę.
- Aha… no dobrze. - obiecał i ruszył dalej.
Wkrótce Leith i białowłosa znaleźli się w niedużej komnacie pełnej zaduchu jakichś kadzideł. Tu nie było łoża. Tu cała podłoga była łożem, złożonym z wielkiego materaca i kilkunastu poduch oraz skór.
Mężczyzna poruszył tylko nosem i gdy nie dostrzegł, nie dosłyszał czy nie zwęszył obserwatorów, zniknął wraz z Lamią z poduch by pojawić się daleko w ludzkim lesie.
- Och... - skomentowała kobieta, ale nie wyrywała się.
Mężczyzna postawił swoją “zdobycz” na leśnym runie i przeszedł kilka kroków by samemu usiąść na pniu powalonego drzewa. O tej porze roku, było tu na tyle ciepło, by rozebrana kobieta nie zmarzła, a jedynie skóra napięła się ciaśniej na jej piersiach. Mimo panującego już nocnego mroku czuły wzrok Leitha mógł to wychwycić. Dopiero tutaj, pośród leśnej głuszy, w środku nocy, widok nagiej, bezbronnej samicy zaczął naprawdę grać na samczych zmysłach mieszańca. Wizja tego co mógłby jej zrobić, strachu jaki mógłby jej zadać i bezkarności tego aktu pełzała gdzieś pod jego skórą łechtając go niebezpiecznie przyjemnie…
Jak bardzo był pomiotem swego ojca? jak bardzo mógłby stoczyć się w otchłań swojego ciania? Do czego byłby zdolny gdyby od najmłodszych lat, miast ludzkiej matki zajmował się nim jego skrzydlaty ojciec?
- Mów - odezwał się wreszcie Leith, właściciel błyszczących w ciemnościach oczu, do stojącej samotnie pośród wielkich drzew kobiety.
Spojrzała nań i znów się uśmiechnęła kpiąco, wyzywająco. Jakby miała jakąkolwiek kartę w odwodzie. A przecież była tylko zabawką Szlachetnych z niewielką iskierką mocy. Zupełnie tak, jak niedawno sam Leith.
- Wiem o nich wszystko. Gdzie są ich sypialnie, ile jest straży, kiedy się zmieniają. Znam rozkład dnia tego parchatego lisa. - Tu splunęła i otarła karminowe usta wierzchem dłoni, które w zestawieniu z wąską strużką śliny w kąciku wyglądały dość... intrygująco. Lamia stanęła na lekko rozstawionych nogach i podparła się pod bok.
- Co do drugiej sprawy... Chłopiec nie weźmie ani złota, ani klejnotów, ani nawet przysługi. On przyjmie w podarku tylko to, czego jeszcze nie widział, czego nie miał w rękach. A widział prawie wszystko, jest prastarym skurwysynem, starszym nawet od Starego Lisa i... pewnie nas wszystkich. Mam pewien dar... - prychnęła i uśmiechnęła się szelmowsko - Nie, nie ten, o którym staruch mówił. Choć go również mogę Ci zaprezentować. Ale, co do mojego daru magii... jeśli przeniesiesz mnie w jedno miejsce, zdobędę dla ciebie coś, czego Chłopiec na pewno nie posiadł. W zamian ty zwrócisz mi wolność. Umowa?
Leith kiwnął głową.
- Co to za miejsce? - Spytał mieszaniec, jeśli tam nie był musieli tam lecieć lub posłużyć się czarami Ulva… czego Leith wolałby uniknąć. Kontakt z ojcem kojarzył się bękartowi z obcowaniem z kimś trędowatym, kimś od kogo można było się zarazić… plugawością.
W oczach białowłosej dziewczyny pojawił się błysk, przywodzący na myśl religijnego fanatyka.
- Wyspa Smoków. - Powiedziała, a widząc, że jej rozmówca chyba nie wie, o czym mówi, dodała: - Niektórzy twierdzą, że to legenda, ale ja widziałam mapę. Wiem, gdzie to jest!

Mieszaniec podniósł się i podszedł do Lamii, zamknął swoją łapę na jej niewieściej dłoni w pewnym uścisku.
- Tedy prowadź. - powiedział mężczyzna rozpościerając skrzydła wielkiego nietoperza gdyż już mrugnięcie oka później Leith i jego towarzyszka znajdowali się setki metrów nad ziemią. Światła dworu ognia migotały w oddali na tle nocnego nieba.
Czarnego jak serca jego mieszkańców.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 20-06-2020, 21:13   #92
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Trochę zajęło ustalenie jakiegoś punktu odniesienia. Lamia nie była kartografem, lecz nałożnicą, toteż Leith dość szybko przekonał się, że jej wyobrażenie o świecie jest trochę, a nawet bardzo uproszczone. Jednak po dokładniejszym wywiadzie i ustaleniu lokacji, które dziewczyna znała oraz względem których potrafiła ustalić położenie domniemanej Wyspy Smoków określić. Okazało się zresztą, że miejsce to znajdowało się jakieś kilkanaście kilometrów w kierunku oceanu od niewielkiej wysepki - samotni, którą Aurora podarowała swemu małżonkowi.
Znajdowało się... lub raczej miało się znajdować. Leith, mimo wzmocnień, jakie “wyhodował” swoim mięśniom grzbietowym i skrzydłom czuł narastające zmęczenie, głód, a przede wszystkim frustrację, gdy po kilkunastu godzinach latania w te i wewte nie zobaczył niczego poza kilkoma niewielkimi wysepkami, z których żadna nie wydawała się być na tyle duża by zaspokoić potrzeby kilku kóz, a co dopiero smoka.
- To musi być gdzieś tutaj - powtarzała z determinacją Lamia - Musi być! Widziałam dokładnie. To musi być gdzieś w pobliżu. Leć może teraz na północ. - Zaproponowała, choć oboje wiedzieli, że Leith już tam latał, i to znacznie dalej niż rzekoma wyspa miałaby się znajdować.
- Mogę, ale jeśli nic nie znajdziemy niedługo, w końcu wpadnę do morza i usnę. A ty umrzesz. Nie jest to chyba rodzaj wolności której szukasz… - powiedział mężczyzna po czym wylądował na jednej z niewielkich, „kozich” wysepek. Której formacja skalna tworzyła coś na kształt jaskini, w której mogliby się schować, otoczonej niewielką plażą.
- odpocznijmy moment a ty zastanów się czy jest coś lub ktoś kto może nam pomóc. Dobrowolnie czy też w sposób inny… - wyjaśnił Leith stojąc po kolana w wodzie na skraju wysepki szykując się na rzut szponów w kierunku jakiejś ryby, którą zamierzał zjeść jeszcze żywcem. Przychodziło mu to bez większego trudu - ryb było tu całe mnóstwo, a woda przeźroczysta niemal.
Lamia skinęła głową. Widać było, że sama walczy ze zmęczeniem i zniechęceniem, jednak coś sprawiało, że ta białowłosa ślicznotka miała w sobie zaciętość większą niż niejeden wojownik.
- Czy mógłbyś... upolować też coś dla mnie? - zapytała w którymś momencie Lamia, po czym dodała z dumą. - Oczywiście, nic za darmo. Ty wykorzystasz dla mnie swoje umiejętności, a ja... pokażę ci czego się nauczyłam od dziewczyn z haremu. Musisz być samotny bez żony…
Leith rzucił w kierunku Lami, sikającą na wszystkie strony krwią rybą, której bękart zdążył już odgryźć głowę i którą tą głowę właśnie był przełykał.
- Zanim zostałem „królewiczem” byłem kurewiczem w burdelu, bynajmniej nie w departamencie logistyki i nie pracowałem tam głową.
- Zauważyłem, że jesteś poprawnie zbudowana i wystarczy być nie dewiantem a zwykłym samcem by miło spędzić z tobą czas.
- Skoro mi służysz w moim interesie jest byś nie umarła. To dotyczy także śmierci z głodu… Może dla twoich rodaków to nie jest logiczne, ale... to jest logiczne.
- Moja żona jest teraz samotna i wśród wrogów. Owszem, ja bardzo potrzebuje dać upust swojej frustracji, ale nie na twoim ciele. Chętnie bym natomiast kogoś zabił. Zabił źle.
O dziwo, Lamia nie wyglądała ani na przestraszoną, ani na zawiedzioną. Skinęła głową i zaczęła palcami rozbierać rybę, by wybrać najsmaczniejsze mięso.
- Doradziłbym ci nabrać teraz sił byś mogła lepiej wykonywać swoje obowiązki względem mnie.
Leith żuł już skórę kolejnej ryby gdy przypomniał sobie o czymś. Zerknął na Lamię. Dziewczyna oblizywała właśnie kręgosłup stworzenia, które skonsumowała.
- Te wasze rytuały… lisie syny wysłały cię do tych waszych świątyni? dla wzmocnienia mocy i tak dalej?
- Nasze? - białowłosa spojrzała na tkwiący pomiędzy jej dwoma wyjątkowo krągłymi piersiami klejnot i prychnęła - Nie czuję się jedną z nich, choć... teoretycznie jestem potomkinią dwojga skrzydlatych, w moich żyłach płynie też inna krew. Ważniejsza. - Jej spojrzenie na moment stwardniało, po czym jednak przypomniała sobie o treści pytania. - Nie, ja nie złożyłam ofiary. Kobietom zabrania się tego na Dworze Ognia. Stary Lis twierdzi, że tylko synowie mają prawo oddawać się opiece Ojca Dnia.
- Hmp… - Leith wydłubał ość z pomiędzy kłów. - A chciałabyś? gdyby to był twój wybór? dobrze się zastanów - przestrzegł.
Spojrzała na niego złocistymi oczami, w których płonął ogień, jakże różnymi od srebrzystych tęczówek Aurory.
- Nie. Nie chcę mieć z tą rasą nic wspólnego. Zresztą... i tak wyrwali mi skrzydła. Nigdy nie będę jak oni. Dlatego muszę znaleźć inną ścieżkę.
- Mmm… - Leith kiwnął głową.
- Mi też je raz wyrwali, to nie jest nieodwracalne. Nie wydaje mi się byś chciała padać na kolana przed Ojcem, ale to nie jest przecież jedyne bóstwo. Matki boją się wszyscy ci lisi mężczyźni i w ogóle wszyscy skrzydlaci. I mają rację. Jeśli jednak masz w sobie wystarczająco nienawiści może uzna cię za godną?
Lamia oblizała palce - miała wyjątkowo ostre i długie paznokcie, umalowane na czerwono, jakby ociekały krwią już przed posiłkiem.
- A co ty będziesz z tego miał? Znaczy, wiem, co ci mogę dać, moja oferta jest nadal aktualna. Wystarczy, że zdejmiesz z siebie to łuskowe coś... Jak chcesz mogę to zrobić tylko ustami, nie będziesz musiał okłamywać tej swojej żony, że posuwałeś inną.
- To znów jest dość logiczne: jeśli moja sługa staje się potężniejsza, zysk jest również mój. Dbając o ciebie zapewniam zaś sobie twoją lojalność. Ryzyko zaś jest tylko twoje. Ja i moja żona potrzebujemy lojalnych podmiotów, służ mi wiernie a zemsta której pragniesz może nawet być w twoim zasięgu. - mówiąc to bękart zdążył stanąć twarzą w twarz z Lamią. bezceremonialnie zgarnął jej dłoń w swoją łapę i okrył ich oboje swoimi skrzydłami tak by osłonić siebie i kobietę przed śniegiem zacinającym ku wrót świątyni Matki Nocy.
- Nie kuś, twój urok nie jest mi zupełnie obojętny i za którymś razem mógłbym się zgodzić. Aurora zaś mogła by zabić cię w gniewie. - bękart nie mógł się nie uśmiechnąć - I miałaby do tego prawo. - Mieszaniec puścił dłoń kobiety i odszedł krok do tyłu by ta mogła zorientować się w nowej, zimowej scenerii.
Lamia jednak, zamiast rozglądać się, patrzyła mu prosto w oczy.
- Nie boję się. Ani jej. Ani ciebie. Strach to wybór, więc nie boję się nikogo.
- Idź, siostro, idź i zmierz się ze swoim przeznaczeniem, zostań drapieżcą lub pozostań ofiarą.
Kobieta skinęła głową, a jej twarz zakryły momentalnie targane wiatrem, równie białe co śnieg włosy. Zadrżała z zimna, bo też wciąż miała na sobie tylko strój niewolnicy, kiedy podchodziła do wrót świątyni. Mimo to naparła na wielkie odrzwia i... po chwili zniknęła wewnątrz budynku.
Leith nie pamiętał ile trwała jego ofiara, można w sumie było przypuszczać, że to kwestia indywidualna. Po niecałej godzinie wrota się uchyliły. Lamia wyglądała właściwie tak, jak wcześniej z jedną małą różnicą. Nie zmienił się kolor jej kamienia - który wciąż pozostawał blady, ale zmieniły się jej... dłonie. Zaczęły w dziwny sposób przypominać szpony, których posiadaczem był Leith. Czy to jednak świadczyło o jakiejś przemianie?
[MEDIA]https://s6.ifotos.pl/img/f53d9caae_qaaaeps.jpg[/MEDIA]
- Rozczarowany, co? - zapytała dziewczyna, próbując okryć się swoim skromnym odzieniem przed zimnem.
Leith wzruszył ramionami.
- Przeżyłaś, same bóstwo uznało więc że masz prawo żyć. A to są dobre szpony - zauważył - dobre do zabijania. Wiesz, że według prawa królowej każdy powinien być dobry w tym do czego jest stworzony. - Powiedział mężczyzna po czym chwycił Lamię by znów przenieść ich na kozią wyspę.
Choć zawsze robił to bez ostrzeżenia i mało delikatnie, musiał zauważyć, że za każdym razem białowłosa dopasowuje się jakoś tak do jego ciała, że gdy ją puszczał, miał wrażenie jakby się przytulali. Zresztą chyba nie tylko on, Lamia uśmiechnęła się pod nosem, po czym usiadła na piasku.
- Prześpię się tutaj. Nie lubię ścian wokół siebie. - rzekła, mając chyba na myśli prowizoryczną jaskinię, która znajdowała się pośrodku wysepki.
Leith kiwnął głową i ruszył ku jamie.
- w razie problemów krzycz. - polecił mieszaniec zagłębiając się w ciemnościach. Bękart przywarł szponiastymi stopami do sklepienia jaskini niczym ogromny nietoperz z zamiarem krótkiej drzemki.
Akurat miał się wybudzać, gdy dosłyszał głos Lamii.
- Wiem, już wiem, gdzie nie sprawdzaliśmy! Chodź, szybko! - białowłosa była naprawdę rozentuzjazmowana.
Pokazywała palcem na niebo, nie wiedząc nawet lub nie zważając na to, jak pięknie prezentowała się w blasku zachodzącego słońca jej drobna, kobieca sylwetka.
- Ptaki, spójrz na ptaki. - Poleciła.
Faktycznie ponad nimi unosiły się dwie młode mewy, które wciąż skore były do zabawy. A może do zalotów? Leith nie znał się na obyczajach nadmorskich ptaków. Widział jednak, jak te zaczepiają się, droczą ze sobą, wpadając w chmury, by za chwilę z nich wypadać i wykonywać pozorowane ataki.
- Nie sprawdzaliśmy nieba, tam na górze. - Powiedziała Lamia, śmiejąc się zadziwiająco szczerze.
Leith pokiwał głową po czym biorąc poprawkę na pazury Lamii kucnął i polecił jej by wdrapała mu się na plecy.
- Trzymaj się mocno - polecił po czym rozłożył szeroko skrzydła by moment później po prostu zmaterializować się wysoko na niebie. Będąc w powietrzu, mieszaniec zaczął wznosić się nawet wyżej.
Mimo iż Lamia nie ważyła wiele, czuł balast z każdym metrem wysokości, który zdobywał. Na szczęście linia chmur była już blisko. Coraz bliżej. Wreszcie przebili się przez śnieżny puch, by zobaczyć... niebo ponad chmurami. Żadnych smoków.
Białowłosa położyła się i przylgnęła do pleców Leitha. Jej długie, ptasie szpony znajdowały się teraz niebezpiecznie blisko jego szyi - osłoniętej, ale jednak kluczowej w procesie ewentualnego mordowania.
- Leć dalej - powiedziała mu do ucha kobieta - w tamto duże skupisko chmur.
Owo duże skupisko oczywiście nie znajdowało się blisko, było raczej czymś jakby większym obłokiem na horyzoncie.
Nie pazury, czy jakkolwiek mistyczne moce, a właśnie brak strachu sprawiał, iż Leith ocenił Lamię jako niebezpieczną istotę. Ktoś kto się nie boi, jest całkowicie nieobliczalny. Bękartowi strach zwyczajnie pachniał i fakt, że nie wyczuwał go w dziewczynie, która przylegała nagim ciałem do jego własnych nagich przecież pleców, mówił mu wiele.
- Na pewno można byłoby mnie zabić popełniając przy tym samobójstwo w jakiś prostszy sposób, choć zamarznięcie w chmurach na pewno będzie spektakularne… - narzekał sobie pod nosem bękart lecąc wciąż jednak ku obłokowi na horyzoncie.
- Jasne. Zasługujesz na śmierć pomiędzy dwoma nagimi udami, skręcającymi ci kark - odparła Lamia i ciężko było stwierdzić czym to rodzaj żartu, ukrytego komplementu, czy szydery.
Leith kiwnął głową.Trudno byłoby polemizować z logiką słów Lamii: Nie dość, że właśnie w udach skrywały się największe posiadane przez nie tylko zresztą kobiety mięśnie, to jeszcze nie trzeba było specjalnie zachęcać większości mężczyzn by dobrowolnie wsadzili własną szyję w takie „imadło” Jak zwykle bowiem wszystko rozbijało się o to jak coś jest zapakowane, jak pachnie i jak smakuje.
Kłębowisko chmur było coraz bliżej, dzięki czemu Leith coraz lepiej widział, że... coś tu jest nie tak. Te chmury nie reagowały na podmuchy wiatru. Tkwiły w miejscu pozbawione ruchu.
Czyżby faktycznie była to więc kolejna już latająca wyspa? Mieszaniec wskazał Lami szponem to co obserwował przyspieszając jednocześnie lot w tym kierunku.
Nim białowłosa w jakikolwiek sposób zareagowała, chmury zaczęły nagle poruszać, się, jakby mocniej przywierając do siebie i tym samym tworząc bardziej szczegółową fakturę, która przywodziła na myśl... smocze łuski!
[MEDIA]https://cache.desktopnexus.com/thumbseg/2419/2419233-bigthumbnail.jpg[/MEDIA]
Monstrualny kształt poruszył się i zaczął obracać w ich stronę, zupełnie już nie przypominając obłoku. Po chwili dojrzeli też jego pysk, który odwrócił się w ich stronę. Rząd ogromnych zębisk połyskiwał niczym iglice zamku. Bursztynowe oko z pionową źrenicą poruszyło się i... tak, zostali zauważeni.
Leithowi własne łuski zjeżyły się na szyi i barkach.
- Mmm… jeśli masz coś mądrego do powiedzenia, teraz jest na to czas… - bękart zasugerował siedzącej na nim kobiecie, by po chwili dodać:
- w sumie… nawet jeśli nie będzie to mądre, może chociaż będzie to jakieś ostatnie słowo? - pomarudził zmuszając się do przełamania uroku własnego zdenerwowania.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 21-06-2020, 20:06   #93
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
- GHRAAAAAAAAAAAUUUU! - ryknął tymczasem smok i ruszył na intruzów. Ogromna paszcza w mgnieniu oka kłapnęła tuż obok Leitha.
- Lathargh thamat saaaahr! - krzyknęła Lamia.
Smok potrząsnął głową, jakby ktoś go uderzył, jednak po chwili znów spróbował pochwycić zębiskami Leitha.
Uchylając się przed zębiskami bestii, Leith przepatrzył jej ogrom i postanowił pojawić się nie gdzie indziej jak na smoczym karku. Tam też się pojawiając (raz z własną pasażerką na barkach) mężczyzna przywarł pazurami łap, stóp jak i skrzydeł do ogromnej szyi. Słowem wszystkimi sześcioma kończynami bękart trzymał się w miejscu, gdzie paszcza potwora nie mogła go dosięgnąć.
- Mmm… smok chyba woli dziewice co nie? - burknął do bujającej mu się na plecach Lamii.
Ogromny stwór dostał szału. Co gorsza jego szyja była na tyle długa, aby mógł dosięgać własnego karku. Leith i Lamia musieli się rozdzielić, nie chcąc zostać zjedzonym.
- Agraaatass inthea! Agretass inthea! - krzyknęła dziewczyna, lecz potwór w odpowiedzi tylko ryknął.
- Muszę... zgadnąć... jego... imię... Aaaa czas! Potrzebuję czasu! - krzyczała dziewczyna, która przywarła teraz do długiej szyi potwora. Ten z wściekłości zaczął wierzgać jak rasowy rumak. Na chwilę jego uwaga skupiła się wyłącznie na Lamii.
Leith zacisnął włąsne kły w grymasie determinacji. Jego szpony wlewały się, wrastały głębiej i głębiej między smocze łuski, szukając choćby szparek które można by spenetrować. Skoro Lamia potrzebowała czasu, mieszaniec postanowił przynajmniej czasowo odciągnąć uwagę smoka.
To jeśli nie da się go poddusić oczywiście…

Smocza łuska zdawała się być jednak nieprzenikniona. Jakkolwiek Leith próbował, nie był w stanie dostać się do ciała smoka, który pochwycił teraz Lamię za włosy.
- Rhaa... nie, Rahaayash Fitrurrrooooon - białowłosa próbowała wykrzyczeć kolejne imię, choć jasnym było, że zaraz wyląduje w paszczy potwora. Ten podrzucił ją za włosy do góry i już nastawił paszczę, by pochwycić miękkie, alabastrowe ciało potężnymi zębiskami.
Leith zmaterializował się za dziewczyną i chwycił ją w talii. Para zdążyła jeszcze zajrzeć w najeżoną tysiącem ostrzy paszczę bestii, nim zniknęła by pojawić się kilkaset metrów wyżej.
- Masz kolejne uderzenia serca na myślenie - powiedział do swojej towarzyszki mieszaniec po czym dodał w myślach “albo ostatnie uderzenia...”

Nie trzeba było tego dwa razy powtarzać Lamii. Choć dziewczyna zaciskała na jego przedramieniu swoje szponiaste pazury, nie poddawała się panice.
- Krahagus Eoofither!
Bestia ruszyła na nich wściekle.
- Godrroum Tintogull!
Ogromna paszcza znów się otworzyła. Jakaś moc kotłowała się wewnątrz gardła smoka, jakby zaraz miał na nich plunąć dziwnym, niebieskim płomieniem.
- Tvillitum Sparekuleus!
Nagle smok zatrzymał się i zamknął paszczę. Ogromne źrenice spojrzały z niedowierzaniem na wczepioną w Bękarta Lamię.
- Czego chcecie? - rozległ się głos w ich głowach, a Leith poczuł jak obca jaźń ociera się o ściany jego umysłu. Te same, które pomogła mu stawiać Aurora.
Nonkonsenualne mentalne “wizyty” chyba już na zawsze będą dla Leitha otwierać katalog odczuć niepożądanych. Mężczyzna spróbował otrząsnąć Lamię z chwilowego szoku (w którym zapewne była jego towarzyszka) poprzez potrząśnięcie jej osobą. Wyszło mu to nadzwyczaj dobrze, doprawdy czasem zapominał jak delikatne potrafią być inne istoty.
- To jest ten chyba ten moment w którym ogarniasz coś co pozwoli nam ugadać chłopca ja dostanę klucz, i tak dalej… - przypomniał dziewczynie, skupiając się jednocześnie na pokazaniu mentalnemu “gościowi” jak bardzo nieprzyjemne w kontakcie są ściany jego umysłu.
Obecność jednak nie cofnęła się, choć też nie napierała. Po prostu... była tam.
- Tvillitum Sparekuleus. - powtórzyła Lamia, patrząc na bestię, która jak oni zawisła w powietrzu. - Zgadłam twe imię. Zgodnie z tradycją, teraz jestem twoją panią.
Czy smoki potrafią się śmiać? Na pewno nie tak, jak istoty humanoidalne, niemniej po ruchach szyi i kłapaniu zębisk można było się domyslić, że ten tutaj właśnie rży, jakby kobieta opowiedziała mu wyjątkowo dobry dowcip.
- Chyba faktycznie woli dziewice - westchnął Leith - no ale trudno winić dziewczynę za próbowanie. - zauważył bękart po czym znów zwrócił się do Lami - zacznijmy może od czegoś prostszego i zobaczymy jak to się rozwinie.
Ona jednak tylko zmarszczyła brwi.
- Czyżby smoki łamały dane obietnice? Znasz nazwisko Celestia, Tvilitumie?
Biała bestia znów zamarła i spojrzała nieprzyjemnie w ich stronę.
- Mój pra, pra, pra, pra dziad ocalił waszego władcę, w zamian za co ten zdradził mu imiona swoich smoczych potomków. Każdy z rodu Celestii, kto wypowie prawdziwe imię smoka, przez kolejnych dziesięć cykli będzie jego...
- Nie musisz mi przypominać - przerwał jej smok, znów odzywając się w ich umysłach dudniącym głosem - Znam wszystkie opowieści mego rodu. I wszystkie obietnice. Słowo smoka nigdy nie może zostać złamane. Pytanie tylko, skąd mam wiedzieć, że jesteś córą Irydiusza, niewiasto...
Lamia przeniosła wzrok na Leitha.
- Zrań mnie. Niech poczuje zapach mojej krwi. - Rzekła.
Leith wykonał zamaszysty gest odgarniania włosów z twarzy dziewczyny, gdy skończył, z jego szponów spływała strużka niewieściej krwi. Tak samo jak i z czoła Lamii.
- Krew nie kłamie. Czujesz ją? - rzuciła wyzywająco dziewczyna w kierunku smoka. Bestia poruszyła nozdrzami po czym podpłynęła bliżej. Bardzo, bardzo blisko. Ogromny pysk był na wyciągnięcie ręki Leitha. Dosłownie.
Długi, wężowaty jęzor wysunął się z paszczy w stronę białowłosej. Kobieta drgnęła, ale wytrwała dzielnie, kiedy śliski narząd przesunął się po jej czole, zabierając ze sobą kropelki posoki.
Następnie jęzor wsunął się do pyska. Coś błysnęło w gadzich oczach, pionowe powieki zamrugały.
- Jestem na twoje rozkazy, niewiasto. - zabrzmiał po chwili głos w głowie Leitha i Lamii.
Leithowi przemknęło przez głowę jak wiele wzniosłych i szlachetnych czynów może Lamia posiadając na swe usługi smoka nie-dokonać… Po czym odczekał jeszcze chwilę, odchrząknął i skierował do dziewczyny pytanie.
- To co teraz?
Lamia spojrzała na niego swoimi złocistymi oczami, a na jej wargach pojawił się lekki uśmieszek.
- Niemoralnych propozycji dość już dostałeś. Myślę więc, że czas się rozstać, przystojniaku. Oczywiście, wpierw wywiążę się ze swojej umowy. Czy możesz posadzić mnie na grzbiecie mego nowego towarzysza?
- Jasne - rzucił Leith trzepocząc z wolna skrzydłami by zgodnie z życzeniem Lami posadzić ją na smoku. Sam mieszaniec przezornie odfrunął na bok, robiąc bestii odpowiednią ilość miejsca.
Białowłosa ostrożnie usadowiła się poniżej szyi bestii, która teraz zachowywała zupełną bierność i całkowity spokój. Zgrabne uda dziewczyny przylgnęły do śnieżnobiałych łusek, a ona sama chwyciła dłońmi zgrubienia na karku, którego wcześniej chyba nie było.
- Tvilitum zgodził się podarować ci swoją łuskę z ogona. Tego Chłopiec na pewno nie posiada. - powiedziała Lamia, uśmiechając się szeroko. Zadziwiająco łatwo odnajdowała się w nowej roli. Nawet jej oczy zaczęły teraz przypominać ślepia smoczyska. - A co do starego Lisa... nie musisz się nim przejmować. On już nie żyje. Tylko jeszcze o tym nie wie. Mam dziesięć lat na wybicie jego rodu. To mnóstwo czasu.
Leith nie skomentował, wszak nic nie wymagało komentarza, mieszaniec podfrunął ku smoczemu ogonowi i ostrożnie ujął w szpony rzeczoną łuskę. To uczyniwszy spojrzał raz jeszcze na Lamię po czym zniknął.

Bękart pojawił się w swojej komnacie na dworze Ognia. Nie minęło w końcu jakoś dużo czasu, raptem godzin kilka, Leith postanowił jak najszybciej odnaleźć swojego tatusia i ruszyć go ku działaniu. Mieli wszak to co było im potrzebne i Ulv mógł już przestać udawać, że dupczenie sprawia mu przyjemność. Pewnie znudziło mu się setki lat temu.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 24-06-2020, 09:35   #94
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Choć Leith szybko odnalazł komnatę Ulva, początkowo nie zauważył ojca. Na stosie poduszek widział tylko trzy, ocierające się o siebie, nagie panny, które pojękiwały rozkosznie. Dopiero po chwili Bękart zauważył wśród poduszek pod miziającymi się pannami wystającą męską stopę.
Leith wgramolił się na stół, siadając na nim pozrzucał to co jeszcze na nim stało. Założył nogi i oparł dłonie na kolanach. Poprzygląd się jeszcze chwilę niecierpliwie stukając szponami o łuski.
- Ej, kończysz już? - rzucił w stronę ojca.
Jedna panna zaśmiała się. To chyba ona siedziała obecnie na przyrodzeniu Ulva. Naprawdę ciężko było zorientować się czasem w tej plątaninie ciał.
- Ucz się, młody - usłyszał znajomy głos - Twój język nie wydaje się zbyt ruchliwy. A jak cię nosi, to się dołącz. Nie mam nic przeciwko…
- Nie jestem w nastroju… spieszy mi się trochę, załatwmy tego “chłopca” jestem pewien, że znajdziesz coś do pieprzenia w międzyczasie.
- Ale gbur. Czasem ciężko uwierzyć, że jesteś moim synem. - Skomentował Ulv, który nie przerywając kobietom zabawy, wyplątał się z ich orgii i zaraz też stanął w typowym dla siebie czarnym garniturze przed Leithem. Któraś panna zaczęła stękać jeszcze głośniej, jednocześnie szepcząc “nie, nie, tylko nie tak”.
Ulv zachichotał.
- Nie słyszą nas, za to im wszystkim się wydaje, że właśnie biorę je w te mniej uczęszczane otworki. Ta ruda mówiła, że to jej pierwszy raz, zadziwiająco dobrze idzie jej więc wyobrażanie sobie tego, nie sądzisz?
- Ruda powiedziała ci, że to jej pierwszy raz a ty uwierzyłeś? Wybacz, że dopytuje ale chciałbym mieć dobrze poukładane fakty, tak na wypadek jakby to miało się do czegoś przydać… - Leith teatralnie podrapał się po brodzie.
Ulv, który teraz w ciele Kaia sam wyglądał bardziej na syna niż ojca, zaśmiał się serdecznie.
- Jak na kogoś, kto udaje kompletnie niezainteresowanego, łatwo cię wciągnąć w takie opowieści. Jak ta bladziutka? Chyba wpadła ci w oko, co? Przede mną nie musisz udawać…
- Zdążyła mi dać to, czego potrzebowałem. I to jak… - wyjaśnił Leith nie wyjaśniając niczego.
Ulv skinął głową z uśmiechem, choć wydawało się, że próbuje coś wyczytać z oczu syna.
- Przenieś nas do mojej komnaty. Chyba mamy wszystko, aby wybrać się w podróż do Więzienia.
Leith kiwnął głową, poderwał się ze stołu. Wielka łapa bękarta “bratersko” opadła niczym kłoda na ramię, które jeszcze do niedawna należało do młodego medyka. Para znikła by pojawić się w komnacie przydzielonej Ulvowi.
Przeniesienie się do Więzienia nie było wcale takie proste, a odnalezienie kluczy stanowiło tylko początek całego procederu. Naprawdę to było chyba najbardziej strzeżone na ziemi miejsce. A jednak w końcu Ulv i Leith przeszli przez magiczny portal by znaleźć się we wnętrzu kamiennej, pozbawionej okien budowli. Choć nie było tu żadnych świateł, na niezwykle wysokim stropie ktoś umieścił magiczne, połyskujące od jakiegoś wewnętrznego światła kamienie. To dzięki nim można było dostrzec, sylwetki kamiennych strażników - po dwie co kilkanaście metrów, usadowione tak, że znajdowały się po bokach wyrytego w ścianie symbolu. Ten symbol powtarzał się w kilkunastu miejscach i... nic Leithowi nie mówił.
- Jest tu coś o czym powinienem wiedzieć? - spytał ojca Leith wskazując pazurem na powtarzające się symbole. - poza zwyczajowymi niebezpieczeństwami i widmem bolesnej i brutalnej śmierci oczywiście.
- Bo ja jestem tu co sobota i akurat wiem... - prychnął Ulv, rozglądając się wokół.
- Och wybacz ojcze… myślałem, że pogrążyłeś się w dekadencji dopiero po tym jak przeczytałeś wszelkie księgi na każdy temat...
- Po co przybyliście? - nagle z góry zleciała ku nim przerażająca postać.
[MEDIA]https://media0.giphy.com/media/Uwgv5FDTw1tpC/giphy.gif[/MEDIA]
- Po moją żonę - wypalił Leith zożciapirzając szpony tak by móc w każdym momencie świsnąć nimi jak tuzinem noży.
Widząc to, Ulv wysunął się szybko przed syna, oddzielając go od paskudnej, dziwnie materialnej zjawy.
- Szukamy Aurory, córki Tuli, Księżnej Dworu Wiatru.
Poły odzienia, czy cokolwiek to było zafalowały, gdy zjawa pokręciła głową.
- Znam imiona wszystkich przeklętych, których tu zamknięto. To imię nie jest mi znane...
- No to mamy problem i nie mamy go zarazem... - Ulv spojrzał teraz na Leitha.
- Świetnie, bo akurat oni nie są mi do niczego potrzebni. Jest tu zamknięty ktoś jeszcze, od całkiem niedawna. Gdzie to może być?
Zjawa zafalowała.
- Nie wiem, o czym mówisz... czas, to pojęcie względne.
- Jasne, po prostu powiedz gdzie może tutaj być ktoś, kto nie został tutaj osadzony jako ten cały “przeklęty” tylko znalazł się tutaj podobnie jak my teraz?
- Wciąż nie wiem, co masz na myśli, śmiertelny. Tutaj nikt nie przybywa, ot tak.
- Zapytaj go może o Chłopca? - podsunął młodo wyglądający ojciec.
- A właśnie - zgodził się Leith - Chłopiec. Gdzie on?
- Nie powinniście go odwiedzać. Jego odpowiedzi nigdy nie przyniosły niczego dobrego dla świata... - rzekła zjawa.
- Pewnie masz rację - zgodził się mieszaniec - ale to nie zmienia mojego pytania.
Zjawia znów zafalowała, po czym wykonała gest czymś, co kiedyś mogło być dłonią, a obecnie przypominało raczej wystającą spod szaty suchą gałąź. Jeden ze znaków na końcu korytarza zaświecił i rozlał się na ścianie tworząc coś na kształt drzwi. Kiedy Leith i Ulv podeszli, powierzchnia kamienia stała się przeźroczysta.
W ten sposób mogli zajrzeć do środka kamiennej celi, gdzie czekał na nich... Chłopiec.
[MEDIA]https://s6.ifotos.pl/img/e2dbe9faf_qqhnhrw.jpg[/MEDIA]
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 15-07-2020, 18:16   #95
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Dzieciak nie wydawał się mieć więcej niż 10 lat według ludzkiej rachuby. Coś jednak w jego wyglądzie było niepokojącego i zupełnie niedziecięcego. Coś, co jednocześnie wydawało się dziwnie znajome.
Leith przyglądał się wnikliwie więźniowi po czym przeniósł wzrok na Ulva.
- Co on… w ogóle zrobił? jakieś “mroczne” czary, rytuały?
- Nie nam w to wnikać, młody - szepnął do niego wyjątkowo poważny ojciec - To miejsce istniało przed nami i pewnie będzie istniało po nas. Zrób to, po co przybyliśmy i spadamy.
Leith kiwnął głową, wykonał krok do przodu, zapukał lecz zamiast ściany natrafił na pustkę. W świetle takiej sytuacji mieszaniec po prostu zwrócił się do uwięzionego w najbardziej sensowny w swoim rozumieniu sposób:
- Ej, ty.
- Zabawne widzieć was razem. - odezwał się w odpowiedzi Chłopiec, choć na jego twarzy nie pojawił się nawet cień uśmiechu.
Wzrok Leitha pozostawiał całkowicie skoncentrowany na zagadkowej, na pewno niebezpiecznej istocie, mimo wszystko usta mieszańca poruszały się w niewzruszonej manierze:
- Zapewne - zgodził się - dla mnie bycie pośmiewiskiem to nie pierwszyzna ale “tata” dopiero nawyka do bycia “zabawnym”.
Chłopiec poruszył się po raz pierwszy, odkąd go zobaczyli. Na bosych stopach podszedł do niewidzialnej ściany, jakby dla niego wciąż ona istniała.
- Źle mnie zrozumiałeś. Dla mnie nie jesteś i nigdy nie będziesz pośmiewiskiem.
Leith zrozumiał co prawda, że chłopcu raczej chodziło o inny rodzaj zabawności ale postanowił nie komentować tego więcej.
- Pewnie tak - zgodził się za to - odpowiesz mi na coś? - bękart przeszedł do meritum.
- Tak, zaraz po tym jak ty podarujesz mi smoczą łuskę, którą przyjmę. A potem zaoferuję ci pomoc w zamian za obietnicę, którą i tak pewnego dnia wypełnisz.
Mimowolnie Leith się wyszczerzył i przeniósł wzrok na Ulva.
- Mógłbym nawyknąć do pozbawionych ozdobników dyskusji - zauważył po czym ruszył ku więźniowi. Bez problemu sforsował niewidzialną ścianę i stanął naprzeciwko dzieciaka, który sięgał mu zaledwie do połowy tułowia. Chłopiec zadarł głowę, aby wciąż patrzeć na jego oblicze.
- Bądź ostrożny - przestrzegł Ulv, który wyjątkowo nie zareagował żadnych “zabawnym” komentarzem. Skrzydlaty naprawdę wydawał się zaniepokojony całą sytuacją.
Leith przykucnął przy małej istocie i tak jak ta już wcześniej przewidziała, podał jej smoczą łuskę.
Chłopiec przyjął przedmiot, nie poświęcając mu zbyt wiele uwagi. Wkrótce też łuska rozmyła się w powietrzu.
- Czas na twoje pytanie. - Powiedział beznamiętnie.
Leith przyglądał się chłopcu i zastrzygł uszami.
- Jak uwolnić Aurorę tak by była żywa, ze mną i nie w miejscu w którym teraz jest a nie chce być?
- Musisz ją odnaleźć i rozerwać obrożę na jej szyi. To ona pożera jej magię. - Chłopiec mówił spokojnie, bez emocji.
- To już wiem i nie tłumaczy w jaki sposób nie będzie w miejscu w którym teraz jest.
- Bo to druga część naszej rozmowy. Przeniosę cię do niej, a ty w zamian coś mi obiecasz. - Powiedział Chłopiec i od niechcenia machnął dłonią. Obok Leitha pojawił się otoczony kryształkami lodu portal. Za nim na innej kamiennej posadzce Leith zauważył nagą Aurorę. Jego żona była wychudzona i brudna, ale nie miała żadnych widocznych ran i oddychała bez problemów. Wydawało się, że śpi, albo straciła przytomność. Na jej szyi widniała gruba, metalowa obroża z wyrytymi nań runami.
Leith pobłażał sobie pozwalając na przypływ złości i żądzy mordu. Bękart nie dawał jednak tego po sobie poznać inaczej jak po przyśpieszonym oddechu. Mężczyzna zaplótł za to ręce na piersi.
- To czego chcesz? - spytał by nie przeciągać tego co i tak miało się stać.
- Żebyś przyprowadził do mnie swojego potomka, gdy skończy dziewięć wiosen. - Odparł Chłopiec, po czym dodał - Możesz po nią iść i przenieść się, gdzie tylko chcesz. Ulv poradzi sobie z powrotem.
Leithowi aż odpłynęła krew z głowy. Fakt, że Leith nie posiadał żadnego dziecka na pewno był Chłopcu znany, więc bękart nawet nie komentował. Tak naprawdę jeśli cokolwiek Leitha naprawdę przerażało, to widmo posiadania dzieci. Nie rozmawiał o tym jeszcze z Aurorą, jakoś nie było kiedy…
- Dobrze - Leith wypowiedział słowo przez najsuchsze w swoim życiu gardło. Chłopiec skinął głową.
- Do zobaczenia, zatem.
“Oby nie” pomyślał bez przekonania mieszaniec i przeszedł przez portal. Nic nadzwyczajnego się nie wydarzyło. Portal zamknął się za nim, ale czy miało to jakieś znaczenie, skoro wreszcie odnalazł swoją zaginioną małżonkę? Aurora leżała na bok, zwinięta w pozycji embrionalnej. Oddychała równo, jakby spała.
Leith przypadł do niej i zacisnął dłonie na obroży żony. Choć przedmiot był wykonany solidnie, nijak się to miało do siły, którą dysponował Bękart. Po chwili magiczna obroża dosłownie rozsypała się w jego dłoniach, co też obudziło Aurorę.
- Leith... - szepnęła jego imię słabym głosem, uśmiechając się przy tym delikatnie - Znów mi się śnisz...
Kiedy obróciła ku niemu twarz, mężczyzna zauważył, że jednak coś zmieniło się w wyglądzie jego żony. Pierwsze to kamień pomiędzy piersiami, który wyglądał teraz jak kryształ górski - pozbawiony barwy, niemal przeźroczysty. Druga zmiana zaś, to były oczy. Z niewiadomych przyczyn tęczówki Aurory stały się błękitne.
Leithowi aż ugięły się kolana gdy zaciągnął się zapachem żony, mieszaniec wziął ostrożnie kobietę na ręce i wraz z nią zniknął. Daleko, do lasu.
Zwrócił przy tym uwagę jak lekka jest Aurora. Kiedy wziął ją na ręce, kobieta dosłownie przelewała mu się w dłoniach, tak bardzo była osłabiona.
- To... nie sen? - zapytała, gdy zimne powietrze poranka owiało ich ciała. Leith co prawda nie poczuł tego jakoś dotkliwie, jednak na skórze Aurory zauważył charakterystyczną, gęsią skórkę.
- Ci… - bękart wrócił swoją dłoń do swojej pierwotnej, nieco mniej ostrej choć wciąż topornej formy i ostrożnie położył palec na ustach kobiety - odpoczywaj. Ktoś może ci pomóc? może ojciec? - Leith miał nadzieje, że nie usłyszy za chwilę imienia Księżnej Wiatru…
- Pomóc? Nic mi... nie jest... - skłamała świadomie lub nie Aurora.
Leith otworzył usta, ale powstrzymał się jeszcze by wpierw uspokoić przejęty głos. Otulił żonę swoimi wielkimi skrzydłami, skórzane fałdy przyległy ciasno do nagiego ciała kobiety przyklejając się do niego.
- Mogę cię tulić, karmić i poić jeśli to wystarczy tylko… nie umieraj. Proszę…
- Nie mam tego w planach. - Odparła Aurora z lekkim uśmiechem na pobladłych, wyschniętych wargach. - I faktycznie bym coś zjadła...
Kobieta wtuliła się w ciało Leitha, a on przy okazji zauważył, że choć księżniczka została pozbawiona magii, proteza jej nogi nie zniknęła. Najwyraźniej to nie magia Aurory, tylko jej twórcy utrzymywała odpowiednią formę, bo noga wyglądała jak prawdziwa.
Leith kiwnął głową po czym rozejrzał się. Na linii horyzontu, wysoko ponad koronami drzew były wzgórza, choć wciąż w lesie. Nie było tam ludzkich osiedli, tylko dzicz i zwierzęta, tam też udał się bękart wraz z trzymaną na rękach księżniczką. Mężczyzna szukał groty w której mogliby się schronić, rozpalić ogień, odpocząć. Wtedy mieszaniec zamierzał też zapolować, niczym wielki czarny ptak.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 16-07-2020, 12:09   #96
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

Minęło kilka dni. Aurora szybko wracała do sił, a nawet można było zaryzykować stwierdzenie, że jej policzki nie były już zapadnięte jak wcześniej. Na twarzy pojawił się rumieniec zdrowie. Księżniczka coraz częściej przebąkiwała też o powrocie za mur, nie czując się pewnie w świecie pozbawionych magii ludzi - mimo iż żadnego człowieka dotychczas nie spotkali z Leithem.
Idylliczny obrazek psuł też fakt, że powrót do zdrowia Aurory nijak się miał z powrotem magicznej mocy. Kamień na piersi kobiety pozostawał matowy i bezbarwny, a jej oczy - błękitne.
- Potrzebuję czasu, żeby znów nabrać mocy - pocieszała bardziej chyba siebie niż Leitha skrzydlata - Myślę, że tym bardziej powinniśmy wracać. Może to kwestia krainy, gdzie przebywamy?
Leith kiwnął głową. Mężczyzna zwyczajnie nie miał zamiaru zaufać komukolwiek, gdy jego żona była w tak słabym stanie. Tak, bał się, że ktoś wykorzysta to by ją od niego odseparować, znów. Gdziekolwiek jednak Aurora świadomie teraz zechce być, on będzie jej towarzyszyć.
- Jasne, powiedz tylko gdzie chcesz się udać - powiedział mieszaniec skupiając uwagę na wydobyciu czegoś z magicznego schowka tak jak robiła to wcześniej Aurora. Sam Leith od jakiegoś czasu nie używał już ubrań… to co miał na sobie, choć mogło tak wyglądać, nie było wyszukanym kolczastym kostiumem udającym łuski potwora, to były łuski potwora. Księżniczka jednak pozostawała naga, okryta jedynie skórą zwierza, którego Leith upolował pierwszej nocy. Leithowi Aurora podobała się taka jaka była, ale jeśli żona nie planowała znaleźć się wpierw we własnej garderobie, jakiekolwiek odzienie mogło się jej przydać.

Tym sposobem trafili znów na wyspę ojca księżniczki - Marco, przy czym dzięki mocy Leitha mogli darować sobie całą poprzednia podróż przez morze i przenieść się dokładnie na próg drewnianego domku pod korzeniami wielkiego drzewa, gdzie nocowali ostatnio. Tym razem też zostali dużo cieplej przywitani, ba, Vanja obdarzyła ich oboje spontanicznymi, mocnymi uściskami. Choć było to bezsprzecznie miłe, Aurora aż skrzywiła się, gdy poparzona przed laty nastolatka przylgnęła do niej całym ciałem. Jasnowłosa wciąż była osłabiona... a może to świadomość, że nie ma mocy czyniła ją delikatniejszą?

Marco, jakby rozumiejąc, że sytuacja jest bardziej skomplikowana, nie zadawał pytań oraz gestem dał znać Vanji, by też nie męczyła Aurory swoją obecnością. O dziwo, dzika dziewczynka posłuchała i... skupiła się na drugim gościu. W efekcie czego, o ile nie dostala roboty od Marco, cały czas chodziła krok w krok za Leithem. Właściwie widywał ją teraz znacznie częściej niż swoją żonę, która nieagresywnie, ale jednak dość jasno wysyłała komunikaty, że preferuje samotność. Zwykle więc Bękart widział swoją małżonkę rano (pod warunkiem, że wcześnie wstał) i późnym wieczorem, kiedy wracała do chaty, by położyć się, milcząca u jego boku. Tak mijały kolejne dni...
Leithowi nie przeszkadzała ani młoda bękartka, ani prosta egzystencja jaką wiodło się na latającej wyspie. Mężczyzna lubił spokój lubił też ciszę. Mieszaniec widział już jednak zbyt wiele by dać się zwieść sielskości tej chwili. Ci którzy porwali Aurorę wciąż gdzieś tam byli, ich tożsamość nie została nawet odkryta. Leith, jego żona, nawet jej matka (oczywiście jeśli to nie była jednak jej sprawka czego bękart nigdy nie wykluczył) jedynie reagowali na to co czynił nieprzyjaciel. Inicjatywa nie była po ich stronie. Prawda była taka, że nie mogli zostać na wyspie za długo, żyli w pożyczonym czasie którego ubywało z każdym dniem. W każdej normalnej sytuacji Leith byłby ostatnią osobą która zaczyna rozmowę pierwsza. Mężczyzna znał jednak swoją żonę na tyle by wiedzieć, że posiada ona liczne przymioty. Jak na przykład dumę. Nie było mu więc sobie trudno wyobrazić sytuacji w której Aurora nie mówi mu czegoś tylko z uwagi na tą właśnie cechę.
- Jaki jest nasz kolejny ruch? - Leith zapytał kiedy kobieta już się położyła ale sposób w jaki oddychała zdradzał iż wciąż nie śpi.
Nie odpowiedziała. Leżała odwrócona do niego plecami, oddychając powoli. Leith jednak za dobrze znał sposób, w jaki oddychała, jak i samą księżniczkę. Czekał. Czekał tyle, ile było trzeba.
Wreszcie Aurora usiadła. Odruchowo odgarnęła włosy, które w luźnych puklach przysłaniały jej twarz, teraz wyraźnie eksponując błękit tęczówek. Przez moment Leith poczuł, jakby doświadczał deja vu, jakby widział już te oczy wcześniej, zanim Aurora straciła moc.
- Nie wiem... - odparła bardzo cicho, nie patrząc na mężczyznę, tylko gdzieś przed siebie - Jeśli nie odzyskam mocy... wszystko, co robiliśmy wcześniej nie ma prawa bytu. Bez mocy nikt mnie nie poprze, niczego nie naprawię, nikomu nie pomogę. Dlatego staram się nawet o tym nie myśleć, staram się być cierpliwa. Czekam. Wydaje mi się, że ona tam jest... czuję jej przepływ czasami... tylko że... tak jakbym nie umiała jej złapać, napełnić swojego kamienia. Dlatego powoli... powoli zaczynam myśleć jak to będzie... żyć bez magii. Przecież ty kiedyś tak żyłeś... A jednak na samą myśl... jestem przerażona. I nie wiem. Wybacz mi, ale nie wiem co dalej.
Leith przekręcił się przez łóżko i usiadł na nim obok Aurory. Nie trudno było mu sobie przypomnieć jak to jest bez magii, wszak spędził bez mocy większośc życia. Czy czuł wtedy podobnie jak teraz jego żona? Czy czuł przepływ magii nawet wtedy?
- Może powinnaś się pomodlić? do tych całych bogów? ponoć to oni zapewniają wa… nam, moc - mężczyzna zaproponował bez specjalnej czci czy przekonania w głosie po czym kontynuował poważniej
- Magia nie daje nam niczego co jest naprawde ważne a już na pewno niczego za co nie trzeba by było sowicie zapłacić Jeśli czujesz, że tam jest to widocznie jest, ale zwykłe czekanie nam nie pomoże jeśli to miałoby potrwać lata. Trzeba działać. Potrafiłem sobie poradzić przez pół wieku nie poprzez czekanie, Vasco z kolei stał się naprawdę niebezpieczny dopiero kiedy stracił magię - przypomniał Leith.
- Zresztą… z tego co ostatnio widziałem osobista magia nawet nie jest związana bezpośrednio z kamieniem. Pamiętasz Ulva? zamiast zrobić choć raz coś pożytecznego i po prostu umrzeć, opętał ciało Kaia jak jakiś demon i zabrał je dla siebie. - bękart podzielił się swoimi przemyśleniami na temat nowej formy ojca po czym odgarnął włosy z twarzy Aurory.
- Najbardziej niebezpieczną częścią nas jest umysł, wykorzystaj go w nowej sytuacji, czekać na powrót mocy możesz w tym samym czasie. Nie jesteś też sama, jestem przy tobie.
Znów zamilkła, lecz tym razem oparła skroń o jego ramię, jakby niemo chciała potwierdzić, że docenia obecność męża.
- To co zrobił twój ojciec... wybacz, jeśli Cię to urazi, ale po to właśnie chcę przejąć władzę, żeby nie dopuścić do takich aktów. On zabił Kaia, a jednak uszło mu to na sucho. Co więcej, wydaje się, że tak zwana elita podziwia takie rozwiązania. Mierzi mnie to... Jak Kira mogła to zaakceptować. Lubiła tego chłopaka, uczyła go tyle lat...
Wtem księżniczka wyprostowała plecy. Jej oczy rozszerzyły się.
- Kira! Ona zawsze była neutralna między mną a matką, ale teraz... może i do niej dotrze. Nie ma lepszej od niej uzdrowicielki. Może gdyby mnie zbadała, udałoby się przywrócić mojemu kamieniowi barwę? - impulsywnie chwyciła dłoń Leitha. - Może gdyby sprawdziła przepływy mocy. To jej dar. Ona widzi kanały, którymi po naszych ciałach krąży magia tak, jak układ krwionośny czy nerwowy. Mogłaby... mogłaby...
Nagle jej zapał osłabł i spojrzała z poczuciem winy na mężczyznę.
- Masz rację, w tym co mówiłeś, że to umysł jest kluczem do potęgi, ale... jednego chyba nie uwzględniłeś. Ciebie, Vasco po stracie mocy... was nikt nie brał poważnie z powodu braku mocy. Do mnie każdy przeciwnik będzie podchodził jak do bestii, każdy zaatakuje mnie na 100%, pamiętając jaką potęgą władałam. Nie dam rady utrzymać tronu, jeśli nie będę w stanie obronić się sama. A jak widać... i tak mam z tym problemy. - Zakończyła gorzko, spuszczając wzrok.
- Dobra - Mieszaniec przytulił kobietę ramieniem - Kira… - Leith powtórzył imię skrzydlatej uzdrowicielki wstając z łóżka. Bękart spojrzał na swoje szpony i zmusił je by zmieniły się w dłonie młodzieńca, podobnie jak resztę swojego cielska, co trwało nawet chwilę. Na dworach mieszaniec zdążył napatrzeć się na skrzydlatych więc wymyślenie jakiejś “zwyczajnej” twarzy nie było jakimś specjalnym wyzwaniem. Kiedy skończył, Leith zerknął za jakimś odzieniem, minęło wiele dni od kiedy jakiegoś używał… - Jest jakieś konkretne miejsce, które mogę znać a w którym mogę ją znaleźć? - spytał Aurorę - wolałbym nie kręcić się w tym gnieździe żmij za długo - wyjaśnił.
Jasnowłosa patrzyła na niego z rozchylonymi ustami i szeroko otwartymi oczami. Chyba wciąż nie przywykła do specyfiki mocy swojego męża. Dopiero jego pytanie wytrąciło ją z zadumy.
- Matko Noc, tylko nie rób tego w trakcie... no wiesz, wspólnych chwil. Trauma do końca życia... blondasku. - Uśmiechnęła się krzywo, po czym spoważniała. - Pamiętasz miejsce, gdzie cię leczyła po odcięciu skrzydeł? Jeśli nie będzie jej tam, na lewo korytarzem dojdziesz do zielarni. Jeżeli i tam jej nie znajdziesz, idź dalej przez niebieskie drzwi do jej prywatnej komnaty. Tylko faktycznie... nie wychodź dalej. Proszę, nie ryzykuj…
- Mm… przecież wiesz, że nigdy nie ryzykuje… - wyjaśnił, po czym zerknął raz jeszcze - przynajmniej nie bez dobrego powodu - dodał i już miał znikać lecz wydawało mu się, że Aurora patrzy na niego jakoś dziwnie więc uściślił jeszcze: - lub powodu w ogóle...
- Pogrążasz się. - skomentowała tylko, wciąż się uśmiechając.
- Mhm… - “młodzieniec” westchnął marudnie jak stary niedźwiedź po czym zniknął.

 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 26-07-2020, 11:57   #97
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Za wskazaniem Aurory, Leith znalazł się w lecznicy, czy raczej ogrodzie pod kopułą, gdzie znajdowały się łóżka dla potencjalnie chorych. Widać Kira uważała wpływ roślin za istotny... a może po prostu lubiła otaczać się zieleniną, kto wie? Ważnym jest, że tym razem Bękart nie musiał długo szukać. Znalazł uzdrowicielkę w pobliskim fotelu, mieszającą jakąś miksturę w misce, którą trzymała na kolanach. Na widok mężczyzny omal nie wypuściła naczynia, którego zawartość chyba była dlań cenna. Bo wpierw odstawiła miskę na stolik, a dopiero potem zapytała:
- Kim jesteś?
- Masz jeszcze tą książkę? wiesz, tą o którą się kiedyś pytałem? - odpowiedział Leith po czym rozejrzał się po pomieszczeniu upewniając się, że są sami. Zaciągnął się jego zapachem.
Kobieta zmarszczyła brwi. Jej twarz była piękna i delikatna, przez co wydawała się niezwykle młoda. Tylko szare tęczówki zdradzały prawdziwy wiek, czy raczej to, jak wiele musiały już widzieć.
- Książkę? Nie rozumiem... My się znamy? - wciąż nie potrafiła rozpoznać w młodzieńcu Leitha.
- Tak, książkę, zbiór pieśni napisany przez twoją przyjaciółkę - uściślił Leith - wiesz, recytowałaś to na głos kiedy się obudziłem, pytałem wtedy jak się to czyta.
Kira zmarszczyła brwi.
- Leith? Nie poznałam cię... ani twojej mocy. Zmieniłeś się.
Obejrzawszy, osłuchawszy i wywąchawszy pomieszczenie już kilka razy, Leith przeszedł do rzeczy. Nie przyszedł tu rozmawiać o sobie, nie żeby w ogóle był kiedykolwiek entuzjastycznie nastawiony do rozmów...
- Ona potrzebuje twojej pomocy.
- Nie powinieneś tu przychodzić... - powiedziała ze spokojem uzdrowicielka, po czym chyba powołanie przeważyło, bo zapytała - Co jej jest?
- Przeceniasz moją wiedzę anatomiczną… - powiedział mężczyzna po czym wyciągnął zapraszająco dłoń ku Kirze - nie jestem medykiem, chodź sama zobacz.
Nie poruszyła się, choć w jej oczach zobaczył wahanie.
- Nie mogę. Tula mnie wygna, jeśli się dowie.
Leith uniósł brew.
- Szkoda, że nie wygnała Kaia… Gratulacje, wygrałaś życie…
Uzdrowicielka zareagowała jakby ktoś ją uderzył, przez jej ciało przebiegł dreszcz.
- Ja... mówisz, że ona mnie potrzebuje. Powiedz, co jej jest…
Leith poruszył podejrzliwe nosem co na jego “tymczasowej” twarzy musiał wyglądać zabawnie. Mężczyzna wymownie westchnął.
- Jest… rozstrojona. Trudno mi to inaczej nazwać, zrobiono jej coś wyrafinowanego, wiesz, tak jak tylko specjalne osoby potrafią. Musisz sama zobaczyć jak to wygląda, zresztą… to miejsce na pewno ma uszy. - To powiedziawszy Leith znów wyciągnął dłoń.
- Jeśli nie wiem co jej jest, nie wiem co zabrać, by jej pomóc. - Odparła Kira, jednak nieśmiało i ona wyciągnęła dłoń. Nim jednak ich palce się spotkały, Leith poczuł jak coś podobnego ogromnej fali uderza w ściany jego umysłu. Uderzenie było tak potężne, że mężczyzna zatoczył się i opadł na kolano. Choć nie miał wielkiego doświadczenia, czuł, że gdyby nie lekcja “obrony” u Aurory, Ulv zapewne przejąłby teraz kontrolę nad jego jaźnią. Bo to nie mógł być nikt inny. Leith w jakiś sposób rozpoznawał psychiczny “zapach” ojca.
- Leith? - Kira zapytała niepewnie, przyglądając się jego reakcji.
Bękart ze złości potarł sobie czoło w jednym miejscu dogrzebując się do łysej czaszki co biorąc pod uwagę jego “tymczasową łapkę” mówiło wiele o poziomie wściekłości i frustracji. Odzyskując równowagę mężczyzna wybił się do skoku na Kirę. Kiedy jego ramiona… wróć “ramionka” zamknęły się na skrzydlatej, dwie sylwetki znikły.

“Przeklęty do dzień, kiedy kruk na niebie załopocze czarnymi skrzydłami” - pomyślał Leith o starym przysłowiu które kojarzyło mu się teraz z ojcem.

Udało mu się. Choć czy na pewno? Znów znalazł się w domku, a dokładnie w sypialni, gdzie na krześle siedziała ubrana Aurora. Jasnowłosa poderwała się na widok Leitha i Kiry. Po chwili też bez słowa ona i uzdrowicielka wpadły sobie w ramiona. Nastąpiła rozczulająca scena, a jednak coś niepokoiło Leitha. Czuł, że nie uciekł w pełni, czuł, że coś wciąż go trzyma. Od środka.
Leith zostawił kobiety same sobie po czym wyszedł przez okno, usiadł na parapecie objął i czoło łapkami.
- Jak bardzo ten “wij” będzie upierdliwy po tym gdy zabije go po raz drugi… - zapytał samego siebie pod nosem.
Cokolwiek ojciec mu zrobił, nie było to agresywne, nie w tym momencie. Niemniej jego zapach... Leith czuł go w sobie. I nie mógł z tym nic zrobić. Bo jak zmyć z siebie coś, co jest tylko w głowie?
Nagle zdał sobie sprawę z tego, że jest obserwowany. Wiedział nawet przez kogo. Vanja czaiła się w pobliskich krzewach, jakby był kimś obcym. Chociaż w sumie... no tak, wciąż wyglądał jak “całkiem przeciętny skrzydlaty przystojniak”.
Leith potrząsnął energicznie głową jakby miał w niej wodę.
“Nie rzucaj kamieniami” - pokazał Vanji w migowym, kombinowanym języku którego używali do komunikacji kiedy już musieli coś komunikować.
Przez kilka chwil nie było żadnej reakcji. Wreszcie jednak Vanja wyszła, przyglądając mu się niepewnie. Dopiero kiedy znalazła się nieco bliżej i pociągnęła nosem parę razy, jak zwierze, odprężyła się.
“Jesteś brzydki” - zakomunikowała mu gestami.
- Mhm… - wymruczał w odpowiedzi Leith i był to najbardziej “melodyjny” mruk jaki kiedykolwiek opuścił jego usta…
Vanja podeszła jeszcze bliżej i oparła się o ścianę budynku obok Leitha.
“Kto tam jest?” - zapytała znów “migając”.
“Przyjaciółka Aurory” - pokazał, przy czym “Aurora” to było oczywiście zafalowanie widmowymi złotymi lokami. Następnie Leith zastanowił się nad kolejnym konceptem.
“Lecząca” pokazał poprzez przykładanie dłoni do widmowej rany.
“Wielka Lecząca”
“Powinniście spytać Marcusa” albo “Zapytaliście Marcusa?” - odparła Vanja, ustawiona teraz profilem do Leitha. “Zdrowa” część jej twarzy nabierała rys, tracąc dziecięce zaokrąglenia. A kiedy dziewczyna zmarszczyła brwi... Bękart pamiętał to spojrzenie. Vasco! Vanja przypominała złamanego wojownika coraz bardziej…
Leith podrapał się po głowie.
“Racja” - pokazał - “nie pomyślałem” - chciał pokazać Leith choć pokazał po prostu “nie myślę”.
“Pójdę z nim pogadać” - zaoferowała się dziewczyna, epatując swoją wspaniałomyślnością w gestach i ruszyła w kierunku wielkiego drzewa.
Jedyna pociecha jaka była teraz z machinacji Ulva była w tym, że Leith nie mógł pozwolić teraz zwiędnąć swoim uszom. Definitywnie bowiem na to się zanosiło…
Mężczyzna skupił się na swoich własnych “problemach z głową” zamknął oczy i pogrążył się w introwertyzmie umysłu ludzko skrzydlatej hybrydy…
Leith otworzył oczy rozwiewając dym sponad smolistych cieni stanowiących powieki swojego awatara, jego nocny wzrok kuły obce w tym miejscu lustrzane odłamki brokatu - diabelskie nasienie Ulva - w co nie wątpił bękart. Najwyraźniej ojciec znalazł wystarczająco ciasną szczelinę i jak to miał w zwyczaju wcisnął się w nią z całą swoją brutalnością. Musiało mu się to naprawdę podobać bo natychmiast zlał się do środka.
Czegóż można było spodziewać się po Ulvie…
Awatar Leitha przechadzał się po swoim zbezczeszczonym “domu” wściekle kopiąc kopytem szklisty pył przy każdym kroku.
Obrzydlistwo…
Jeśli spodziewał się odpowiedzi, to mógł się zawieść. Pył wydawał się pozbawiony jestestwa czy świadomości, po prostu był. I oblepiał każdy skrawek wewnętrznego królestwa Leitha oraz z każdym ruchem coraz bardziej osiadał na ciele jego avatara.
Znużony daremnością swoich działań awatar usiadł ciężko na powierzchni.
Był we własnej głowie. Skoro to był pył, szkło jakby piach.
- Hmm… - mruknął do siebie awatar i podniósł temperaturę całego otoczenia tak aż wszystko, ściany, równiny, ziemia, powietrze, zaczęło się topić z zamienić w jedną wielką chmurę dymu. Szklane odłamki nie topiły się jednak, wciąż przywierając do formy, którą przybierał świat Leitha - obojętnie czy stałej, ciekłej, czy lotnej. Irytujące połyskujące drobinki wciąż tu były.
- Leith... - dobiegł go głos z zewnątrz. Głos Kiry. Był tak skupiony na swoim wnętrzu, że nawet nie zauważył jak uzdrowicielka wyszła z chaty.
Bękart wciąż był jednak skupiony na szkle. Skoro musiało tu być, mógł przynajmniej spróbować zwabić je w jedno miejsce, manipulując kształtem wszystkiego innego, oszukać je i schować w zamkniętej przestrzeni. Zamknąć w wielkiej bańce i zakleić choćby czasowo, jak wrzód, jak raka, jak wielką tłustą krostę która tylko czeka by się rozlać przy każdym naprężeniu skóry.
Udało mu się to... może z 50% brokatu. Reszta szybko przenosiła się na to, co mimowolnie Leith tworzył jak tło, zdejmując poprzednią powłokę świata.
- Leith... powinniście porozmawiać. Ona czeka - usłyszał znów spokojny, choć jednocześnie napięty głos Kiry.
Bękart ostrożnie otworzył oczy. Spojrzał na Kirę, po czym ruszył ku chacie. Uzdrowicielka pozwoliła mu się wyminąć bez słowa, po czym sama - jak zauważył jeszcze Leith - ruszyła w głąb wyspy.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-08-2020, 15:32   #98
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

W środku, na drewniany taborecie, ze zwieszoną głową siedziała Aurora. Minę miała... no właśnie, dziwną, a zapachy, które wokół niej wirowały sprawiały, że Leith naprawdę nie wiedział, co dzieje się w głowie jego małżonki.
Mężczyzna usiadł skrzyżnie naprzeciw taboretu. Złapał żonę delikatnie za kostki u stóp i czekał aż zacznie mówić.
Westchnęła.
- Miałam rację... - zaczęła cicho, zachrypniętym głosem Aurora - Moc jest we mnie, przenika mnie, tylko... zamiast zostać we mnie, jest jakby... wysysana.
- Przez kogo? - Leithowi wciąż wirowało w głowie po mentalnym ruchaniu ojca i był sobie w stanie wyobrazić teraz również i wyssanie mocy.
Aurora podniosła spojrzenie, by spojrzeć mu w oczy.
- Przez... - przełknęła ślinę. - Przez nasze dziecko.
Leith puścił stopy kobiety i odgiął się do tyłu wpatrując się w nią jak w ducha.
- I to nie jest normalne. U skrzydlatych, w sensie. Znaczy, bywa, że nienarodzeni potężni szlachetni osłabiają matkę, czerpiąc z niej pokarm i magię, ale to... dziecko - znów przełknęła ślinę i nerwowo odgarnęła włosy za ucho - żywi się głównie magią. Tak powiedziała Kira.
Do Leitha wciąż docierało jakoś tak mniej więcej tego co mówi do niego Aurora. Wciąż wpatrywał się w żonę.
- Znaczy chce… chciałaś mieć, dziecko? - język plątał się mieszańcowi w przerażeniu i panice przeskakując z czasu na czas. - w sensie teraz już masz… - złapał się za czoło i ścisnął mocno włosy, które wydały mu się dziwnie delikatne i jedwabiste w dotyku. Nie… to się nie działo…
- Myślałam, że to niemożliwe! - wstała gwałtownie, przewracając taboret. Kobieta spojrzała na mebel, jednak zamiast go podnieść zaczęła nerwowo przechadzać się po pomieszczeniu. - Mówiłam ci chyba, dzieci u skrzydlatych to rzadkość. Na dodatek ja jestem kaleką, a ty... jesteś półkrwi. Myślałam... zakładałam jakoś tak, że to niemożliwe w naszym przypadku. Nie wiem... Nie wiem co czuję, co powinnam czuć…
Leith westchnął, machnął ręką po czym podszedł do Aurory i przysunął ją do siebie. Czuł że jest zdenerwowana i chciał ją uspokoić. A tym samym siebie. Bogowie (mniej czy bardziej przewrotni) wiedzieli jak bardzo tego potrzebował.
- Przechytrzyli nas, jak zwykle. - powiedział przytulając kobietę.
Była sztywna w dotyku, pochłonięta swoimi obawami, ale nie opierała się. Wręcz przeciwnie, pod dotykiem mężczyzny jej mięśnie nieco się rozluźniły.
- Nie odzyskam mocy, dopóki ono nie wyjdzie z mojego ciała - powiedziała cicho - Co to w ogóle za dziecko, które żywi się magią? To brzmi jak... pasożyt.
Leith skrzywił usta w ponurym uśmiechu.
- Nie spodziewałaś się chyba nikogo innego, poza potworem. Dlatego sama myśl o posiadaniu dziecka zawsze mnie przerażała. Nie żebym zbytnio musiał się nad tym zastanawiać. Do niedawna przynajmniej.
- Ja też... - wyznała Aurora patrząc w podłogę, a potem dodała jeszcze ciszej - Będę okropną matką... o ile to coś w ogóle będzie dzieckiem.
- Co najmniej dziewięć lat… - powiedział Leith przypominając sobie po raz kolejny o swojej naiwności. - on wiedział, chłopiec w więzieniu, pozostali pewnie też, najpewniej królowa, może twoja matka, może nawet ten demon Ulv. Zagrano nami.
Przyjrzała mu się chwilę, nim odpowiedziała.
- Skąd mogli to wiedzieć? Znaczy, nie znam kresu mocy królowej, ale nie wydawała się wszechwiedząca. Ulva i Tulę nazwałabym mimo wszystko ignorantami, choć miewają przebłyski z uwagi na to ile lat już żyją. Tylko Chłopiec... czy on coś mówił? Coś o dziecku? - zainteresowała się żywo.
- Mam “go” przyprowadzić, choć to równie dobrze może być przecież “ona”, kiedy skończy dziewięć wiosen. Chciałem z tobą porozmawiać o tym, ale on oczywiście już wtedy wiedział. Nawet jeśli my nie.
Aurora patrzyła na małżonka z rozdziawioną buzią.
- Ja.. jak mogłeś się na to zgodzić?
Leith uśmiechnął się smutno.
- Z próżności: nie chciałem sobie pozwolić na że jesteś schowana daleko. I z głupoty: nigdy nie planowałem mieć dzieci i pomyślałem, że ot jest jeszcze jeden powód by ich nie mieć.
- Cóż... pewnie podeszłabym podobnie do tematu i...
Nie dokończyła, bo drzwi do chaty gwałtownie się otworzyły. Stała w nich zdyszana Vanja, żywo coś gestykulując. Leith nie rozumiał tak szybko migających “znaków”, szybko jednak pojął przekaz - zostali zaatakowani.
Leith szycko przemyślał sytuację po czym zakomunikował.
- Uciekamy - zagestykolował do Vanji by podeszła bliżej i wyciągnął do niej rękę.
Oszpecona dziewczyna pokręciła odmownie głową, po czym wykonała gest braterstwa i... pobiegła gdzieś.
- Mój ojciec, Kira... nie możemy ich tak zostawić. - Powiedziała z determinacją Aurora, rozejrzała się, po czym marszcząc brwi rzekła do Leitha - Wyczaruj mi miecz. Albo inną broń.
- Wiem do cholery - wyburczał niezadowolony z sytuacji bękart - po prostu chciałem was najpierw przenieść i wrócić po resztę… - będąc zbyt wściekłym na dalsze tłumaczenia bękart skupił się na magicznej szufladzie pełnej żelaza.
Ta zmaterializowała się przed nimi z grzechotem. Aurora pospiesznie wybrała dwa miecze, po czym wyszła przed chatę.
Leith zaś przerzucił sobie przez skrzydła kołczan i pochwę z mieczem po czym chwycił łuk oraz kilka sztyletów.
- Coś dzieje się na południowych gałęziach, widzę, jak sypią się liście. Przeniesiesz nas tam? - zapytała kobieta, nie przyjmując chyba do wiadomości, że Leith chciał wpierw zadbać o jej bezpieczeństwo.
Nie marnując czasu choćby na marudne wzdychanie (które było jak najbardziej na miejscu!) Leith podążył za Aurorą, chwycił ją za ramię i przeniósł się wraz z żoną we wspomniane przez nią miejsce.
Tam omal nie wpadł w ognisty podmuch mocy, który napierał na Marcusa i Vanję, a właściwie tylko Marcusa, który z trudem, ale utrzymywał coś na kształt wodnej tarczy przed sobą i dziewczyną.
- To jeden z synów Starego Lisa - warknęła Aurora, wciąż uwieszona szyi Leitha.
Faktycznie, podmuch pochodził od unoszącego się na czerwonych, błoniastych skrzydłach rudzielca. Are - jak pamiętał z wizyty na Dworze Ognia Bękart.
- Proszę, proszę. Dwie pieczenie na jednym ogniu. Przybyłem po księżniczkę, a przy okazji spalę bękarta Vasco. Jak miło. O i ty tutaj jesteś, Leith. Rozumiem, że zamierzasz zwrócić Aurorę jej matce. I nic innego do głowy ci nie przyszło... - zaśmiał się z własnego żartu, po czym jedną dłoń skierował w stronę mężczyzny i jego żony, a połowa podmuchu gorącego powietrza błyskawicznie skierowała się na nich.
Bękart i jego żona jednak natychmiast znaleźli się za plecami rudzielca a uzbrojone już w sztylety dłonie Leitha spadały właśnie na piegowaty kark mężczyzny... odbijając się od niewidzialnej bariery ochronnej.
- Jak niegrzecznie... - mruknął rudzielec i dotknął boku Leitha. Momentalnie rozniósł się smród palonej skóry.
- Leith! - krzyknęła Aurora i balastem ciała spróbowała odciągnąć męża gwałtownie na bok.
Bękart miał ochotę powiedzieć rudemu to, co powiedział kiedyś jego bratu czyli “weź umrzyj” ale w zaistniałej sytuacji z jego gardła wydarł się tylko jęk boleści. Leith miast odskoczyć powalił się na piekliwą rękę skrzydlatego i postanowił zniknąć wraz z nim na morskie dno, daleko, aż w okolice Dworu Wody. Zamiast bowiem myśleć i mówić o swoich życzeniach, wolał je urzeczywistniać. Chcąc jednocześnie oszczędzić żonie mil podmorskiej podróży, niczym poczciwy ludzki mąż odepchnął ją na bok.
“Moment” - pomyślał nie będąc pewien czy księżniczka jest w stanie go usłyszeć.
Chyba nie usłyszała, bo ostatnie, co zobaczył, to jej wielkie, przestraszone oczy. To była jednak chwila. Zaraz potem ciała Leitha i skrzydlatego otoczyła morska kipiel. Zamiast parzyć, dłoń Arego zaczęła syczeć jak zraniony wąż. Rudzielec zaczął się szamotać jeszcze bardziej i wydawało się, że jeśli chodzi o siłę mięśni, może zdobyć zaraz przewagę nad Leithem.
Bękart nie zamierzał jednak siłować się czy napierać na rudzielca, przeciwnie - czmychnął od niego najszybciej jak to możliwe, Leith zerknął na skrzydlatego raz jeszcze, wydawało się, że syna Lisa ogarnia prawdziwa panika, po czym zniknął już siebie samego z powrotem tam skąd przybył, gdzie rzucił się za Aurorą.
Złapał ją w porę, nim spadła plecami na jedną z gałęzi. Kobieta wczepiła się w jego szyję mocno.
Leith wylądował na drzewie i z jego korony rozejrzał się w sytuacji na wyspie. Wypatrywał Marco, Vanji, Kiry czy czerwonowłosych okuwieńców i ich sprzymierzeńców.
- Moje skrzydła... nie działają - szepnęła mu do ucha Aurora, starając się opanować drżenie głosu. Szybko jednak i ona zaczęła przyglądać się pozostałym. Kiry nigdzie nie było, natomiast Vanja siedziała nad nieruchomym, wyraźnie poparzonym Marco.
Leith pojawił siebie i Aurorę obok tej pary. Bękart medykiem nie był, ale w porównaniu ze swoimi towarzyszami pewnie mógłby być, kiedy trzeba było opierać się na wiedzy a nie czarach. Mieszaniec przepatrzył stan Marco. Oparzenia na jego ciele były rozległe, lecz nie wyglądały na zagrażające życiu.
- Dobra, teraz naprawdę spadamy - zakomunikował Leith po czym pokazał jeszcze pytająco do Vanji:
“Wielka uzdrowicielka?”
Dziewczyna wydawała się bliska płaczu, a jednak wciąż zdyscyplinowana. Pociągnęła tylko nosem i pokazała gdzieś w przestrzeń. “Zabrali ją”.
- Nie możemy ich tak zostawić. Ja nie mogę - powiedziała tymczasem Aurora, odrywając się od Leitha i siadając przy ojcu.
Leith przewrócił oczami bo i tak przecież nikt się na niego nie patrzył. Bękart nic już nie mówiąc złapał Vanję na ręcę i uwiesił ją sobie na szyi a następnie chwycił bezceremonialnie dłoń Aurory oraz nieprzytomnego teścia.
Właśnie nadszedł czas na rodzinne wczasy w górach…. po drugiej stronie muru. Jednak Vanja tym razem wyraźnie zaprotestowała. Aurora przyjrzała się dziewczynie.
- Jej chodzi o to, że tutaj żyje wiele stworzeń pod opieką ojca. Nie zostawi ich. Myślę... myślę, że powinieneś nas zostawić. A ojca zanieś na Dwór Wody. Tam się nim zajmą.
- Nie mogę cię, was nigdzie samych zostawić! - Leith był równie sfrustrowany co zmęczony co ranny co głodny (bo to ostatnie zawsze towarzyszyło stanom wspomnianym wcześniej)
Bękart jednak przede wszystkim nie miał zwyczajnie siły dowodzić swoich racji w dyskusjach z kobietami, dlatego z rezygnacją chwycił tylko Marco by pojawić się w komnacie leczniczych sadzawek na Dworze Wody. Udało mu się to bez problemu. Wyglądało też na to, że byli tu sami.
Na to akurat Leith nie miał zamiaru narzekać, teść był chłop duży i leżąc w jednym z tych leczniczych bajorek sił nabierze rychło pewnikiem. Brak konieczności marnowania nieposiadanego czasu na interakcje z tubylcami był bękartowi diablo na rękę. Mieszaniec złożył Marco w leczniczej niecce. Jeśli chodziło o rany własne to Leith zrobił już wcześniej rachunek sumienia który nakazywał je po prostu przechodzić - trzeba było mężczyźnie wracać co rusz do dziewczyn a nie cackać się z sobą samym jak baba.
Tak też bękart uczynił.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
Stary 27-09-2020, 11:49   #99
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Pomimo namów, marudzenia i wszelkich innych sposobów perswazji ani Vanja, ani Aurora nie chciały dać się namówić na opuszczenie wyspy. Obie twierdziły, że muszą zastąpić w obowiązkach Marco i... no po prostu się nie dało. Jak się baby uparły to na całego za nic mając sobie logiczne i całkiem realne zagrożenie, że ten, albo inny ognisty chłopiec postanowił wrócić znów na wyspę. Leith coś musiał wymyślić tym bardziej, że zbliżał się wieczór.
- Nie możesz się jakoś z tym… - Leith podjął temat gdy obejmując jeszcze tego dnia Aurorę jego dłoń oparła się o talię kobiety - nim lub nią porozumieć? wiesz, w głowie? tak jak robiłaś to ze mną? może jest jakiś logiczny powód dlaczego młode tak cię… - bękart zastanowił się nad doborem słów - osłabia? może tylko tak może przeżyć? może możemy coś zrobić?
Jasnowłosa spojrzała na niego zdziwiona, po czym powoli kiwnęła głową.
- Że też o tym nie pomyślałam... zaczynasz lepiej rozumieć Skrzydlatych niż ja. - Powiedziała z uśmiechem, choć jej oczy pozostawały poważne.
- Spróbuję. Poradzicie sobie z Vanją? Nie wiem ile to potrwa…
- Mhm… postaramy nie dać się zabić, choć też nie wiem ile to potrwa…
Aurora delikatnie chwyciła jego kark i przyciągnęła lekko głowę, tak że zetknęli się czołami. Nie zamierzała chyba nic mówić, a jedynie poczuć bliskość mężczyzny.
- Będę w domku, gdybyście mnie potrzebowali. - Rzekła po chwili, odsuwając się niechętnie.
- Mhm… - zgodził się mieszaniec niechętnie reagując gdy kobieta wreszcie zaczęła się odsuwać. Leith rozejrzał się po czym poczłapał rozeznać się w stanie spraw na wyspie oraz w celu namierzenia Vanji.
To jednak dziewczyna znalazła jego. Vanja biegła wydeptaną ścieżką, nerwowo machając ręką i wskazując to na Leitha, to na północ.
Bękart podszedł do dziewczyny i po chwyceniu ją za rękę zniknął ku północy.
Vanja wczepiła się w niego, wciąż nie nawykła do tych przenosin, jednak kiedy znaleźli się na północnym krańcu, szybko otrząsnęła się i wskazała palcem konkretny kierunek. Pomiędzy chmurami, w promieniach zachodzącego słońca majaczyły jakieś sylwetki. Początkowo wyglądały one jak zwykłe ptaki - ot klucz dzikich kaczek lub innych dziobowaty. Wyostrzone zmysły Leitha wyłapały jednak więcej szczegółów i... już wiedział, że za jakieś pół godziny mogą spodziewać się wizyty 13 skrzydlatych.
Przynajmniej jeśli sam z tym czegoś nie zrobi - pomyślał Leith. Bękart poinstruował Vanję by wróciła do Aurory. Sam natomiast już z łukiem w dłoni zniknął by pojawić się wysoko, daleko na niebie. Stamtąd też zaczął co raz szyć ze strzał to znikać by pojawić się z innej strony ponawiając atak. Uśmiechnął się też przy tym kilka razy. Na wojnie nieraz musiał strzelać do skrzydlatych pod słońce, teraz to on miał je za plecami, najbardziej jednak zabawne wydawało mu się strzelanie do swoich ofiar z góry!
Niestety, nie tylko Are potrafił tworzyć wokół siebie niewidzialną tarczę. Strzały Leitha jakkolwiek nie były zmyślnie wystrzeliwane, w efekcie zawsze mijały cel albo odbijały się od niewidzialnej bariery. Skrzydlaci, widząc, jak Bękart pojawia się w różnych miejscach, rozluźnili szyki i również sięgnęli (8 z nich) po broń zasięgową. W tym czasie 5 zaczęła pikować w kierunku wyspy, nie zważając na Leitha uwagi.
Bękart też nie zamierzał marnować czasu na działania efektu nie przynoszące, toteż zdecydował po prostu pojawić się w chacie i (miał nadzieję) wyciągnąć stamtąd (w jakiś sposób) dziewczyny…
Nim jednak to zrobił, zauważył coś kątem oka. Tamten obłok za plecami ryżego chudzielca z niebieskim kamieniem... czyżby właśnie poruszył się w inną stronę niż wiał wiatr? Chmura zaczęła się kotłować jakoś nienaturalnie. Leith już to widział... Czyżby właśnie nadeszła odsiecz? A może nemezis?
Bękart tym bardziej udał się do dziewczyn. To zamieszanie tutaj mogło stać się lada chwila tylko gorsze…
Vanja i Aurora starały się właśnie zagonić stadko jakichś pierzastych nielotów, które za nic nie chciały współpracować, a ich krzyki niepokoiły pozostałych “kuracjuszy” na wyspie. Jeden, śnieżnobiały osobnik z 3 rogami na głowie nawet zaszarżował na Vanję, sądząc, że dziewczyna krzywdzi niewdzięczne ptaszyska. Na szczęście nastolatka nieraz miała już do czynienia z takimi sytuacjami i po prostu zręcznie wyminęła potężnego zwierzaka.
- Leith - Aurora dostrzegła męża - Co tam się dzieje?
- Lecą po ciebie rudzielce a za nimi “coś jeszcze”. To “coś” może nie przypaść rudzielcom do gustu ale nam też nie musi. Jeśli racjonalne myślenie nie pozwala wam walczyć wypadało by uciekać.
Jasnowłosa zatrzymała się. Jej wzrok był zimny jak lód.
- “Coś jeszcze”? Naprawdę? Skoro nie mam mocy, to nawet nie jestem godna, by mnie informować o istocie zagrożenia?
Leith westchnął. Chciał by było szybko a wyszło jak zwykle…
- Mam przeczucie, że leci tu smok.
- Smok? - Aurora nie odpuszczała - Jaki smok? O czym ty mówisz?!
... lecz nie było już sensu odpowiadać. Vanja wskazała na coś, co leciało ku nim - biały, wielki kształt o potężnych skrzydłach. Na jego grzbiecie siedziała ludzka postać. Innych istot nie było widać w pobliżu. Prawdopodobnie wszystkie były już martwe.

- Mmm… - mruknął bękart, po czym wyciągnął dłonie do tyłu w poszukiwaniu dziewczyn.
- Chodźcie bliżej na wypadek gdy będzie trzeba stąd znikać… - zauważył.
- To... smok... - zauważyła niezbyt mądrze Aurora, przyciskając do siebie w geście ochrony Vanję. Nastolatka jednak nie wydawała się przestraszona, lecz zafascynowana, gdy ogromne smoczysko wylądowało kilka metrów przed nimi. Z jego białego grzbietu zgrabnie ześlizgnęła się ludzka postać. Leith oczywiście ją rozpoznał, choć jeszcze nigdy nie miała na sobie tylu ubrań.

[MEDIA]https://s6.ifotos.pl/img/69e459f24_qqnhnqh.png[/MEDIA]

 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 03-10-2020, 11:37   #100
 
Amon's Avatar
 
Reputacja: 1 Amon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputacjęAmon ma wspaniałą reputację

- To się nazywa łut szczęście - Odezwała się z uśmiechem Lamia, jednak jej wzrok był dziki, gdy pełzał po sylwetkach trójki wyspiarzy - Nie przedstawisz mnie, Leith?
Leith nie był pewien, czy fakt, że Lamia go rozpoznała był pomocny, czy wręcz przeciwnie.
- Ekm… - bękart spojrzał za siebie po dziewczynach.
- To jest Lamia, pomogła cię uwolnić - Leith wyjaśnił Aurorze po czym przeniósł wzrok na Lamię - moja żona Aurora - powiedział po czym wskazał wzrokiem na Vanję - twoja krajanka Vanja.
Czy wydawało mu się, czy powieka Aurory nieznacznie drgnęła? I dlaczego miał wrażenie, że ten gest jest wyrazem jej zdenerwowania? Czyżby to z uwagi na zapach adrenaliny, który zaczęła wydzielać, a który wrażliwe nozdrza bękarta bez trudu wychwytywały?
O dziwo, jednak uwaga Lamii skupiła się na poparzonej nastolatce, a nie małżonce Leitha.
- Krajanka? Jak ci na imię? - zwróciła się do Vanji, która patrzyła to na białowłosą, to na towarzyszącego jej smoka. Bestia zastygła, jakby była tylko ogromną rzeźbą, co w efekcie... niepokoiło jeszcze bardziej, mając na uwadze fakt, że jedno celne kłapnięcie ostrych zębisk wystarczało, by zakończyć czyjś żywot.

Ruchy Leitha były tak płynne, że w odpowiedzi na minę Aurory jej mąż wzruszył ramionami bez poruszania nimi.
- Jak ją ostatnio wujkowie zabrali na ognisko to aż zaniemówiła. I tak już zostało. - bękart wyjaśnił “małomówność” dziewczyny.
Lamia zmarszczyła brwi.
- Wujkowie... ognisko... - łączyła fakty, po czym zwróciła się do dziewczyny - Rozumiesz mnie, prawda?
Vanja skinęła głową, choć jej wzrok co rusz uciekał do ogromnej sylwetki zastygłego smoka.
- Podejdź do niego i go dotknij. - Poleciła białowłosa, a poparzona nastolatka spojrzała na nią ze zdziwieniem.
- To jest nasza towarzyszka, a nie przekąska. - Warknęła Aurora, a w jej dłoni pojawił się miecz nie wiadomo skąd.
Leith poświęcił moment refleksji nad proporcją wagi Vanji do wagi smoka, ilością protein jakie stworzenie jak ten ostatni musi pochłonąć.
- Jeśli je tylko mięso, to raczej trudno byłoby nazwać ją przekąską - Leith odpowiedział żonie dosłownie - nawet trawiąc kości mało by posmakował, zobacz na wielkość tych skrzydeł, tam są setki mięśni. - tłumaczył po czym zwrócił się na migi do Vanji wskazując smoka “jest myślący, jak chcesz podejdź, kobieta go kontroluje.”
Aurora nie wydawała się zadowolona z tej propozycji, ale czy to z uwagi na zaufanie do męża, czy też zwykłą świadomość dysproporcji sił - nie oponowała.
Vanja powoli ruszyła w stronę smoka, zafascynowana nim tak bardzo, że chyba nie do końca świadoma tego, iż jedno kłapnięcie tych potężnych zębów wystarczyłoby, aby zakończyć ich żywot.
Tymczasem Lamia, obserwując nastolatkę zbliżającą się do wielkiego, białego cielska, rzekła:
- Miałam zamiar odnaleźć cię i zaprosić na wycieczkę na Dwór Ognia - choć patrzyła w inną stronę, wyraźnie zwracała się do Leitha - Chciałam jednak wpierw sprawdzić kilka śladów, by odbudować dziedzictwo jeźdźców smoków... Niestety, są rzeczy ważniejsze niż zemsta. Kto by pomyślał, że te ryże wiewiórki same się nawiną... Naprawdę, umiesz się bawić, co Leith?
O ile to możliwe, twarz Aurory stężała jeszcze bardziej.
- Mmm… - mruknął bękart. - rudzielcom definitywnie brak instynktu samozachowawczego by nas unikać. Wielu faktycznie było w dobrym humorze, przynajmniej do któregoś momentu… - powiedział po czym zrobił pauzę by odwrócić się i odgarnąć kosmyk włosów z twarzy swojej wściekłej żony.
Aurora spojrzała mu w oczy i o dziwo, to poskromiło jej emocje. Prosty gest miał czasem wielką moc.
- Co do wycieczek na Dwór Ognia… po ostatniej wizycie utrwaliłem się w przekonaniu, że jedyny sposób w który można w pełni go doświadczyć, to oglądając go w ogniu. Przecież zgodnie ze swoją nazwą powinien płonąć.
- I właśnie na taką wycieczkę chciałam cię zapro... - Lamia urwała, bo Vanja stała już krok przed smokiem, a ten poruszył się. Poparzona dziewczyna trochę się zlękła, ale uniosła dłoń i przyłożyła do nozdrza gadziny, której łeb nagle zawisł dokładnie nad nią. Smoczysko zaciągnęła sie jej zapachem, po czym uniosło cielsko do góry i zaryczało.
- Juuuuuhuuuuu! - to samo uczyniła Lamia, wyjąc triumfalnie.
Białowłosa przyskoczyła do Vanji i powiedziała:
- Tak czułam, że to ty, gdy cię zobaczyliśmy. Lio przywiódł nas tutaj, bo czuł zew krwi. Na rudzielców trafiliśmy przypadkiem, co oczywiście wcale mnie nie martwi, ale... Masz w sobie krew jeźdźców smoków, dziewczyno. Twoja matka była jedną z nas. Ty jesteś jedną z nas, rozumiesz?
Vanja wyglądała na zdziwioną i zaniepokojoną, jednak jej wzrok raz po raz uciekał do monstrualnego kształtu smoczyska. Tak, zdecydowanie ją przyciągał. Pytanie, co z tego mogło wyjść dobrego?
- Jeźdźcy są szaleni - Aurora wysyczała do ucha Leitha, przyciągając go do siebie bez delikatności. - To dlatego się ich pozbyliśmy. Oni nie mają zasad ponad swoją własną lojalność, zrywają sojusze, atakują przypadkowe miejsca, są nieprzewidywalni. Niczego nie tworzą, tylko niszczą... Ta gadzia magia zawsze doprowadza ich do szaleństwa. Nie możemy pozwolić, żeby Vanja do nich dołączyła!
Leith uśmiechnął się blado.
- Zdefiniuj “szaleni”... bo do wolności zostali stworzeni? bo pieprzą wszystkie księstwa? bo nie chcą być rządzeni? Nie wszystko da się kontrolować, nie wszystko trzeba i nie wszystko się powinno. Niestety ci którzy mają, chcą mieć więcej. To jest niewola i na tym polega, że chce się mieć więcej niż ci potrzeba. A nic nie niewoli tak jak posiadanie władzy.
Czubki brwi Aurory spotkały się nad jej nosem.
- Wyobraź sobie więc jak “niewoli” potęga, która nawet nie pochodzi od ciebie samego, którą ktoś ci dał za samo urodzenie - potęga dzika i nieposkromiona. Wyobraź sobie ty, były niewolnik. - Prychnęła i odwróciła się na pięcie, by skierować w stronę domku.
Leith poczekał w ciszy aż Aurora dotaszczy wszystkie kilogramy złości do chatki, kiedy jej drzwi się zatrzasnęły znalazł się za nimi naprzeciw księżniczki.
- Czemu jesteś taka zła? coś ci się stało? - zaczął mężczyzna pijąc do zachowania żony.
- Jeźdźcy smoków... kontakty z nimi to jak rzucanie monetą o swoje życie. Teraz nam pomogła, ale później? W dodatku chce zabrać Vanję... Kim w ogóle jest ta kobieta? Czemu mi o niej nie powiedziałeś?! - wybuchła i nietrudno było oprzeć się wrażeniu, że to właśnie ostatnie pytanie było najbardziej kluczowym w całej przemowie.
- Kobieta rudzielców, wiesz, taka od dziecka wyhodowana i “przystrzyżona” na zabawkę do ruchania. Znalazła sposób w jaki udało mi się przekonać chłopca i cię odnaleźć. Wypuściłem ją na wolność. Jesteś zła?
Aurora spojrzała mu znów w oczy.
- Tak. - przyznała szczerze. - Ale to z powodu bezsilności i braku mojej mocy. Ja... zawsze ją miałam, przywykłam, że zawsze się mnie trochę bano, trochę... - westchnęła. - Ona nawet nie zwraca na mnie uwagi. Wie, że nie jestem groźna. I nie powstrzymam ani Vanji, ani ciebie przed odejściem. To... mnie złości.
Leith mruknął coś pod nosem po czym położył dłonie na ramionach Aurory i przysunął ją do siebie. Położył swoje czoło na czole żony.
- Czy to źle? że ktoś niebezpieczny nie zwraca na ciebie uwagi? mi się to podoba - zauważył. po czym dodał - Zresztą… ja zwracam na ciebie uwagę, A może uważasz że niewystarczająco? - uniósł brew, po czym przeniósł dłonie na talię kobiety.
Prychnęła, dalej mając w sobie złość, ale już przynajmniej nie wycelowaną w Leitha.
- Udało ci się porozumieć z… z naszym młodym?
- Nie. Znaczy... nie wiem. - Aurora westchnęła ciężko i tym razem sama przytuliła się do mężczyzny. - Przesyła do mnie jakieś obrazy... chyba. Myślę, że to od niego. Albo od niej. Tylko, że ja ich nie rozumiem. Nawet ciężko mi je nazwać słowami... Tak jakby to było coś, co zapomniałam. Wiem, że jest tu jakiś klucz, jakaś treść, ale... nie umiem tego sobie przypomnieć. To jeszcze bardziej mnie frustruje.
- Może spróbuj mi to pokazać? - zaproponował - tylko nie dotykaj białego syfu… - przestrzegł.
- Dobrze... choć nie wszystko pamiętam. - tym razem to jasnowłosa dotknęła czołem jego czoła i zamknęła oczy. Kiedy Leith ją wpuścił, jego umysł zalała fala wrażeń - kolorów, kształtów, odczuć, o których istnieniu nie wiedział. Albo zapomniał wraz z narodzinami.

Co ciekawe, te pozornie chaotyczne obrazy budziły w nim emocje - tak, jakby podświadomie je rozumiał. Był tam niepokój, coś jak ostrzeżenie, było też ciepło, czułość. Czy nienarodzone dziecię próbowało uspokoić swoją przyszłą rodzicielkę?
Wizje budziły przeczucia, lecz nie dawały żadnych solidnych odpowiedzi.
- I co o tym myślisz? - zapytała Aurora po chwili.
Leith skupił uwagę na wizji jeszcze przez jakiś czas.
- Myślę, że jest uważne, nie czuje się pewnie ale nie przez ciebie, po prostu, bo jest świeże, młode. Do ciebie czuje tylko miłość, tak jak każde szczenię.
Jasnowłosa prychnęła, odwracając wzrok. Wydawało się, że jego słowa ją krępują. Wtem oboje coś usłyszeli. Głośny szum powietrza i coś jakby uderzenie wielkich powierzchni.
- Smok odlatuje! - krzyknęła Aurora i wyrwała się w kierunku wyjścia z chaty. To samo uczynił Leith.
 
__________________
Our obstacles are severe, but they are known to us.
Amon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172