Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-03-2020, 22:15   #61
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Jasne… naprawdę chcesz się spotkać z moją matką sam na sam? Jest podstępna. – Powiedział wskazując ci drogę.

- Nie bardzo mam wyjście w tej sprawie - powiedziałam kiedy ruszyliśmy przed siebie. - Powiem czego od niej oczekuje i wyjaśnię, że jak się nie zgodzi to ją zabiję.

– Chyba lubisz zabijać – Stwierdził idąc przed tobą.

- Niektórzy nie dają mi wyboru - odparłam dość wymijająco.

– Nie mówisz mi całej prawdy – Rzucił. – Wolałbym abyś była ze mną szczera.

Już miałam się jakoś wymigać od tego, choćby przemilczeć jego dopytywania, ale tylko westchnęłam przeciągle.
- Postaram się - powiedziałam.

– Hej… ja nie jestem twoim wrogiem. – Odwrócił się nie przerywając marszu i przez chwilę szedł tyłem. – Może nie jestem wojownikiem jak ty, ani nie zabijam z taką łatwością, jakbym kichał, ale nie jestem głupi i nie chciałbym, żebyś mnie jak głupca traktowała. – Stwierdził stanowczo, ale trochę ze smutkiem.

- Nie uważam cię w żadnym razie za głupca - zapewniłam go. - Paradoksalnie, choć wydaje się, że tak wiele nas różni... - zawahałam się, ale zdecydowałam się powiedzieć to do końca. - To uważam cię za pierwszą osobę, która jestem w stanie się identyfikować…

Na te słow mężczyzna idący tyłem zagapił się, potknął i poleciał na plecy jak długi.

– Cholera… – Jęknął, rozmasowując głowę w którą się uderzył. Przechodzące obok elfie kobiety zaczęły chichotać.

Mnie też to rozbawiło. Zatrzymałam się nad Falrisem, oparłam włócznię o siebie i wyciągnęłam do niego rękę, by pomóc mu wstać.

Podał ci rękę i wstał. Widać było, że jest mu głupio.

– Dzięki… – Powiedział, otrzepując się z kurzu. – Pewnie nawet w twoich oczach wyglądam jak imitacja elfa i jakaś porażka. – Rzucił.

Puściłam jego dłoń jak tylko stanął na nogach.
- Na pewno w mojej opinii nie jesteś takim barbarzyńcą jak pozostali - uśmiechnęłam się do niego przyjaźnie. - Podziwiam, że przetrwałeś taki w tym miejscu i rozumiem, że chcesz odejść - dodała i skinęłam głową przed siebie na znak byśmy szli dalej.

– Dlaczego używasz słowa barbarzyńca? – Zapytał.

- Tak dzikusów, nazywamy w Cesarstwie - odpowiedziałam.

– A jak my mieliśmy nazywać ludzi, którzy przybyli tutaj, wybili wszystkie zwierzęta, rozkradli nasze dobra, naszych braci i siostry sprzedali w niewolę, a nas głodem i strachem zmusili do krwawej walki między sobą o ochłapy tego co po sobie zostawili? Czy macie na to w Cesarstwie nazwę? – Zapytał ze złością.

Zmarszczyłam brwi na jego nagłą zmianę nastawiania. Nie wiedziałam co mu odpowiedzieć.
- Złodzieje. Mordercy - powiedziałam w końcu. - Lecz z tego co tu zauważyłam, niewolnictwo nie jest wyłącznie domeną ludzi - dodałam oschle.

– Tak… – Rzucił rozchmurzając się. – Bydlaki są wszędzie… barbarzyńcy również. Jesteśmy inni niż wy… ale jedno nas różni. Gdy elfy prowadziły najazdy, nazywały to najazdami, gdy grabiły pokonanych, nazywały to grabieżą… gdy najazdy robili ludzie, nazywali to szerzeniem cywilizacji, gdy grabiły pokonanych, nazywali to rekwirowaniem dóbr. – Zaśmiał się gorzko. – To chyba ma nazwę u was… jak to szło? Hipo… Hepo… Hypnokrysia? – Próbował sobie przypomnieć słowo.

Przewróciłam oczami. Widziałam do czego zmierza.
- Hipokryzja... - poprawiłam go i odwróciłam od niego spojrzenie. - I co ja ci na to poradzę? - zapytałam z pretensją w głosie.

– Nie bądź taka jak reszta… – Rzucił. – Świata nie zmienimy, ale to my decydujemy jacy będziemy. Ja nie chciałem być jak moja matka i nie jestem. Ty też możesz być kim chcesz… a nie kim ci każą być. Jeśli robisz to co inni, to co narzuca ci otoczenie… przestajesz być sobą, a stajesz się pustą kukiełką.

Pokręciłam głową. Co ciekawe tu w dziczy łatwiej było być takim jakim się chciało być, robić po swojemu. W cywilizowanym świecie było to dużo bardziej skomplikowane i trudniejsze. Tak mi się wydawało.
- Nawet nie wiesz jak bardzo niezgodnie z wpajanymi mi zasadami zdecydowałam się działać, by zachować swoją dumę, po tym jak Arkham mnie pojmał z domu Druidki - mruknęłam pod nosem, ale na tyle głośno by mógł usłyszeć.

– A zatem, masz prawo być z siebie dumna… bo nawet tu nie każdy pozwala sobie na bycie szczerym, zwłaszcza z samym sobą. – Rzucił.

Zauważyłaś, że stanęliście nad strumieniem, tym razem jednak, zapewne z powodu przygotowań do uczty było tu całkiem cicho i pusto.

Mimo jego zapewnień nie czułam się dumna. Zdecydowałam się na dyrastyczne rozwiązanie, bo nie widziałam innego skutecznego wyjścia. Ale nie czułam ani grama wstydu za swoje działania.

Tak jak stałam, weszłam do strumienia. Zimna woda nie była najprzyjemniejsza, ale potrzebowałam się pozbyć brudu i krzepnącej na mnie krwi. Uwiesiłam medalion Toriela na szyi, by nie wypadł mi z dłoni. Zanurzyłam się do pasa, sięgnęłam po piasek z dna i zaczęłam się szorować.

– Może wolisz mydło? – Zapytał wyjmując kostkę ze skórzanej saszetki przy swoim pasie. – Robię je z tłuszczu dzikich świń. Nauczyłem się tego z jednej z alchemicznych ksiąg, napisanych przez jakiegoś krasnoluda.

- Wziąłeś ze sobą mydło? - zdziwienie i podejrzliwość pojawiło się na mojej twarzy. - Długo zamierzałeś zwlekać by się pochwalić, że masz je w posiadaniu? - wyciągnęłam rękę w jego kierunku, by mi je rzucił.

– Zawsze noszę je ze sobą… wiesz… tu nie jest najczyściej, a jemy rękoma – Powiedział rzucając ci kostkę. – Pomóc ci z włosami, zapewne całe się lepią.

Złapałam je bez problemu. Popatrzyłam groźnie na niego po tym jak zaproponował swoją pomoc.
- W żadnym razie! - bez zawahania odmówiłam.

– Nie wygłupiaj się… – Powiedział wchodząc do wody. – Wyglądasz jakbyś wyszła z pola bitwy. – Wyjął z przybornika kościany grzebień. Teraz dopiero zauważyłaś, jak porządnie miał ułożone swoje długie włosy.

- Bo tak jakby wyszłam z jednej bitwy... - sarknęłam. - Ale jeśli tylko zrobisz coś niestosownego... To złamię ci rękę... - ostrzegłam.

– Wiem do czego jesteś zdolna – Rzucił. – Ale musisz mi wyjaśnić, co dla was jest niestosowne… bo chyba całowanie też należy do takich rzeczy. – Powiedział i zaczął wyczesywać twoje włosy. Robił to niezwykle umiejętnie i nawet nie szarpał.

- Wychowano mnie w zakonie. Każda forma kontaktu fizycznego jest niestosowna - wyjaśniłam jakby było to coś oczywistego. Kiedy elf rozczesywał moje splątane dotąd w warkocz płowe włosy, szare teraz od kurzu, ja zaczęłam się namydlać.

– To głupie… wybacz jeśli obrażam tym twoje przekonania… ale jak dla mnie bóg, czy jak wolisz bogowie nie stworzyli by nam fizycznych ciał, jeśli nie chcieliby abyśmy z nich korzystali. Zakazując swoim czcicielom czegoś co zaszczepili w ich naturze, tak naprawdę podważali by słuszność swoich decyzji w trakcie tworzenia… – Powiedział całkowicie poważnie.

Zbyt świeże miałam wspomnienia o tym co robiła Morrisana z Garrenem oraz wciąż nowy był dla mnie fakt, że Galadriel miał córkę, żeby jakkolwiek sprzeciwiać się zdaniu Falrisa.
- Kapłani twierdzą, że poświęcają się w pełni by wypełniać wolę boga, nie rozpraszając się na przyziemne przyjemności - odpowiedziałam.

– A jak wiemy, kapłani i szamani są nieomylni. – Rzucił z ironią. Po tym jak zmyłaś z twarzy krew, a włosy zostały uwolnione od ciężaru kurzu i krwi, poczułaś się lżej, jednak wciąż twoja kamizelka i to co było pod nią były czerwone i lepkie.

- Mówię co twierdzą, a nie że mają rację - sprostowałam. - Dziękuję, że mi rozczesałeś włosy, ale dalej poradzę sobie sama - dodałam z naciskiem. - Wróć na brzeg.

– Jasne… ale skoro o szczerości mowa... – Powiedział cofając się. – Jesteś piękną kobietą. – Wyszedł na brzeg. – Zapewne mam się odwrócić… tak przypuszczam z tego, że nosisz tą kamizelkę.

Spojrzałam na niego i zapewne zarumieniłam się po tym komplemencie.
- Dobrze zakładasz ... - powiedziałam mu i weszłam głębiej w strumień. Zanurzyłam się aż pod szyję i dopiero wtedy rozsupłałam wiązania kamizelki. Zdjęłam ją pod wodą, ale tylko z jednej strony ciała, by nurt mi jej nie porwał. Zaczęłam się dokładnie myć. Tak by nie pozostała na mnie ani odrobina krwi na sobie.

– To też jest dziwne… – Rzucił siedząc do ciebie tyłem. – Skoro takie ciała dali nam bogowie… to dlaczego się ich wstydzimy?

Nagle usłyszałaś pluśnięcie i obok ciebie w wodzie wylądował kawałek drewna owinięty skórzanym pergaminem i związany rzemieniem. Nie byłaś w stanie określić skąd dokładnie został rzucony.

- I jeszcze pewnie gzić się na widowni? - pokręciłam głową na jego zdanie co do cielesności i sięgnęłam po to dziwne zawinątko, by złapać je nim popłynie dalej.

– No wiesz… są rzeczy intymne, które powinny być czymś osobistym… inaczej pożycie straciłoby całe swoje piękno… i niczym nie różnili byśmy się od zwierząt, ale to tylko moje zdanie. – Rzucił.

Zorientowałaś się, że to zawiniątko, to wiadomość do ciebie, bo na zewnętrznej stronie materiału ktoś napisał: “dla Marion”.

Powoli zaczęłam się ubierać, ale trzymając pakunek w jednej ręce mogłam jedynie objąć poły swojej kamizelki drugą, by się zasłonić piersi. Skierowałam się do brzegu. Rzuciłam owiniętą kłodę obok elfa, czym zdradziłam, że jestem już za nim. Z obiema wolnymi rękami zaczęłam związywać rzemienie kamizelki.

- To czemu nagości też nie uznajesz za coś osobistego? - zapytałam i będąc już w pełni ubrana, znów wzięłam w ręce kłodę, by odwiązać i przeczytać to co było napisane na pergaminie.

– Bo powierzchowność to coś co bogowie dali każdemu z nas, coś co każdy ma na zewnątrz. Natomiast pożycie, to coś co może łączyć naraz tylko dwie osoby… coś co je zbliża bardziej do siebie. A zatem temu właśnie powinno służyć. Przecież to logiczne. Taka jest sama natura. – Stwierdził przyglądając się tobie.

Na pergaminie napisane było: “Jeśli jesteś w niebezpieczeństwie, zacznij uciekać w kierunku zarośli, będę cię osłaniać. Jeśli nie jesteś w niebezpieczeństwie, staw się w tym miejscu, gdy zajdzie słońce – Jedynka”
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 03-03-2020, 22:52   #62
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Było tak jak powiedział Dedal. Przyszli po mnie. Tylko kim była "Jedynka"? Złożyłam pergamin i rozejrzałam się. Byliśmy tu sami, a szum wody mógł zagłuszyć rozmowę przed ciekawskimi uszami, więc równie dobrze tu mogliśmy porozmawiać o tym co chciał wiedzieć o mnie elf.
- Usiądziemy tu? - zaproponowałam wskazując na porośnięty trawą kawałek brzegu.

– Jasne – Potwierdził. – Choć moja matka, pewnie już na ciebie czeka. Też byłoby mi nie spieszno do spotkania z nią.

- Chciałeś, żebym o sobie ci opowiedziała - przypomniałam mu i usiadłam w klęczki. - Chyba, że wolisz na to poczekać, aż rozmówię się z twoją matką - zadarłam głowę, by popatrzeć na niego w pytającym tonie.

Usiadł.
– Zamieniam się w słuch. – Powiedział z uśmiechem.

- Od czego by tu zacząć... - zamyśliłam się. Nie zwykłam o sobie opowiadać. - Zostałam oddana do zakonu jako małe dziecko. Wychowywałam się tam z sierotami i innymi porzuconymi dziećmi. Tam uczono mnie sztuki medycznej, a gdy byłam w stanie stać prosto, z mieczem ćwiczebnym to też i walki… - Dłonią odruchowo sięgnęłam do swojego dekoltu i objęłam oba medaliony jakie wisiały u mojej szyi. - Nie opuszczałam tamtego miejsca dalej jak pobliskie wioski... Aż do teraz. Kiedy kilka dni temu wyruszyłam w drogę, która przywiodła mnie tu.

– Jesteś sierotą? – Zapytał.

- Nie - pokręciłam głową. - Rodzice mnie oddali. Nigdy więcej ich oraz braci nie zobaczyłam. Pochodzę z serca Cesarstwa, a wywieziono mnie na same jego rubieże...

– Moja matka gdyby mogła zrobiłaby ze mną pewnie to samo. Dlaczego to zrobili? – Zaciekawił się.

- Moi dwaj bracia odziedziczyli majątek rodowy, więc by go bardziej nie dzielić trzecie dziecko oddano do zakonu - odparłam.

– To okrutny powód. – Rzucił. – Barbarzyński. Niemal tak jak porzucanie najsłabszego dziecka przez orków.

- Aż tak źle nie było. Miałam opiekę, jedzenie i kąt do spania - pokręciłam głową. - Nie było mi tam źle... - spochmurniałam wiedzącm, że nie mogę już tam wrócić. - Znam takiego orka, wyrósł na silnego wojownika.

– A zatem każdy z nas kształtuje swój własny los… tak czy inaczej, rodzice nie powinni na rzecz jednych dzieci porzucać innych. Może zapewniono ci “kąt” i jedzenie… ale to samo ludzie dają swoim niewolnikom czy więźniom, a każdy niewolnik, który w niewoli jest od samego dziecięcia… będzie myślał, że jest mu w niej dobrze… bo zwyczajnie nie zna nic innego. Powinnaś dziękować bogu, albo bogom za to, że dano ci wolność, nie ważne jak bolesne by to było. – Falris aż się uniósł.

Przyglądałam mu się, gdy tak się pieklił i nawet lekko się uśmiechnęłam.
- Mówiłam ci, że mamy ze sobą nieco wspólnego. Dlatego rozumiem co czujesz - przestałam ściskać medaliony i oparłam się rękami o ziemię.

– Zamierzasz tam wrócić? – Zapytał.

Pokręciłam głową.
- Nie mogę już tam wrócić... Nie po tym co tu się wydarzyło - powiedziałam ze smutkiem. - Nie wiem co będzie ze mną dalej. "Córka niepewnej drogi" tak nazywa mnie wspomniany ork. Nic chyba lepiej do mnie nie pasuje - zaśmiałam się gorzko. - Nie nadaję się na kapłankę, a tym bardziej na Sędziego w służbie Toriela, na którego mnie uczono. A gdy odejdę z zakonu to nie będę miała dokąd iść…

– Przykro mi – Położył ci rękę na ramieniu. – Jednak świat, jest wielki, to więcej niż twój zakon, czy moja wioska… Dzieło boga jest większe niż jeden budynek, czy nawet jeden kraj. Mówiąc, że nie mamy dokąd iść, tak naprawdę dowodzimy, że nie otwieramy oczu na nieskończoną ilość dróg jakie bogowie przed nam ukazują… Ale wiem, jak bardzo boli bycie innym… niepasującym, jak bardzo boli, gdy twój świat wywraca się do góry nogami, a ty nie widzisz żadnej drogi wyjścia… – Westchnął.

Spojrzałam na niego.
- Tak wiem, zdaję sobie sprawę, że użalam się nad sobą - powiedziałam surowo samą siebie oceniając. - Ale choć było mi dobrze wśród sług Toriela, to zawsze wiedziałam, że tam nie pasuję. Pewnie nawet mój mentor tak myślał, choć starał się tego nie okazywać... Nie mniej nie wiedząc jak mi pomóc przekazał mnie pod opiekę kapłanki boga śmierci. I wtedy zaczęły się te wszystkie dziwne sytuacje…

– Więc co planujesz zrobić, aby twoja droga stała się pewna? Czego ty pragniesz? – Zapytał chwytając cię za dłonie i patrząc ci w oczy. W jego oczach dostrzegłaś błysk.

Znowu go poniosło, co od razu było widać po mojej zmieszanej minie.
- Nie wiem... - mruknęłam i się trochę od niego odsunęłam. - Nie bardzo mam okoliczności, żeby myśleć o tym co sama chce. Na razie staram się po prostu to przetrwać i nie dopuścić do ataku na Druidkę i osoby którymi się opiekuje.

– Nie rozumiem cię… dlaczego tak bardzo odkładasz własne szczęście? Przetrwasz, pokazałaś, że potrafisz przetrwać. Sam bóg dał ci siły. Co do ataku… pokonałaś Arkhana, pomściłaś mego ojca… zrobię wszystko by pomóc ci w tym zadaniu, a razem znajdziemy wyjście – Wstał. – Wiesz dlaczego? Bo możesz osiągnąć wszystko, jeżeli pozbędziesz się przekonania, że nie możesz tego osiągnąć. Więc pytam raz jeszcze… gdy już ocalimy druidkę, i będziemy wolni… co zamierzasz? Czego pragniesz? – Mówił płomiennym głosem. On naprawdę w to wierzył.

Jego entuzjazm i optymizm niezmiernie mnie zadziwiał. Kiedy mówił, ja miętoliłam w dłoni wyłowiony pergamin, zastanawiając się jak mogłabym przekazać "Jedynce" swoje plany, by mi jakoś w tym pomógł ten nieznajomy sprzymierzeniec.

- Nie wymyślę ci naprędce jakie mam pragnienia - powiedziałam do Falrisa na swoją obronę. - Muszę jeszcze pomówić z osobą, która chciała się ze mną widzieć... - wolałam nie snuć żadnych planów póki nie dowiem się co ma mi do powiedzenia Cesarz. Bo gdy on wyda mi rozkaz, to nie będę mogła mu się sprzeciwić. Spojrzałam w zarośla, o których było wspomniane na pergaminie.
- Falris, poczekaj tu na mnie. Na chwilę pójdę na stronę, zaraz wrócę - powiedziałam i po sprawdzeniu, że przytroczony do paska kościany nóż jest na swoim miejscu, wstałam i skierowałam się do chaszczy. Może tam spotkam się z Jedynką.

Aby dostać się do zarośli musiałabyś przedostać się przez ostrokrzewu otaczający obóz, albo przebrnąć przez strumień.

Widząc kierunek w jakim zdążasz Falris Zapytał.

– Chcesz wyjść z obozu?

Zatrzymałam się.
- Chyba mogę, jako członek klanu, wychodzić poza teren obozu kiedy mi się podoba? - zapytałam.

– Nie dlatego pytam… chodzi mi o to, że na obrzeżu strumień jest bardzo głęboki i zdradliwy dlatego na nim kończy się ostrokół. Umiesz dobrze pływać? – Zapytał podchodząc.

Zastanowiło mnie to. Teraz odrobinę zwątpiłam, że wiadomość była od sprzymierzeńca podejrzewając, że może była to sprawka szamanki chcącej zwieźć mnie na niebezpieczną część strumienia. Nawet nie musiała wiedzieć o tym że ja spodziewam się pomocy, po prostu mogła chcieć zadziałać na moją nadzieję na ratunek z zewnątrz. Mogła też nas podsłuchać gdy rozmawialiśmy w moim namiocie … Albo Falris jej powiedział… Nie tego ostatniego nie brałam pod uwagę.

- Twoja matka potrafi pisać w cesarskim? - zapytałam go i rozwinęłam zmięty pergamin, pokazując mu to co na nim zostało napisane.

– Potrafi, ale to nie jej pismo – Stwierdził. – Hymm… podejrzewasz, że to podstęp. Nie wydaje mi się. Zauważyłem, że wyniosłaś to z wody. W pobliżu nikogo z wioski nie ma. Może ten ktoś nas obserwuje i da się jakoś z nim porozumieć?

- Mogę zaryzykować - mruknęłam i złożyłam pergamin, tym razem schludnie w kostkę. Podeszłam do brzegu, ale nie wchodziłam do wody. Przyglądając się miejscu gdzie wydawało mi się, że wpadł kawałek drewna owinięty rzemieniem, próbowałam określić skąd mógłby zostać rzucony. - Garren czy Morrisana mieliby siłę rzucić tym z większej odległości niż pozostali... - Myślałam na głos.

Nagle obok was podniósł się płat trawy i spod niego wyskoczyła elfia dziewczynka uzbrojona w sztylet. Dziecko było nagie i całe pokryte błotem tak bardzo, że nie dało się nawet ustalić jej koloru skóry. Zauważyłaś również, że nawet jak na elfa była wyjątkowo chuda i drobna. Nim zdążyliście zareagować, była już przy Falrisie przekładając mu ostrze do gardła. Elf zdębiał na widok małego umorusanego stworzenia które stało przed nim niemal na palcach, żeby mu grozić.

– Cesarski specjalny agent polowy o kryptonimie Jedynka, melduje się. – Powiedziała i zaraz dodała. – Czy mam zneutralizować tego tubylca, mniszko Marion?

Ja w tym czasie dobyłam kościanego noża, ale byłam za wolna. Słowa elfki mnie zaskoczyły i potrzebowałam chwili, żeby zorientować się co się właśnie wydarzyło.

- Eee... Nie! Zostaw go - nakazałam machając rękami by go puściła. - Jest ktoś z tobą? Skąd wiecie że jestem tu? - zapytałam ją i stanęłam tak by moja sylwetka zasłaniała jej małe ciało od strony wioski.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 12-03-2020, 09:43   #63
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Dziewczynka cofnęła sztylet i uśmiechała się słodko ukazując perłowe ząbki.

– Powiedział tym jak karawana dotarła na spotkanie z Cesarzem otrzymaliśmy informację, że Ty wraz z towarzyszami masz przybyć nazajutrz. Gdy jednak przybyły tylko bardki z goblinim lekarzem i jego żoną informując o ataku dzikich, Cesarz niezwłocznie posłał mnie z odsieczą. Najpierw spotkałam się z kobietą zwaną Druidką, a następnie po śladach napastników dotarłam tu. Ukryłam ekwipunek w zaroślach, a potem stworzyłem pierwszy przyczółek po tamtej stronie strumienia metodą goblinów z plemienia Czarciej Ziemii i podsłuchiwałam rozmów tutejszych. Gdy ustaliłam, że nie ma bezpośredniego zagrożenia twojego życia, postanowiłam zaczekać na dogodny moment i cię odnaleźć, a następnie eskortować. W tym celu stworzyłam drugi przyczółek, jednak, gdy sama przybyłaś nad strumień, podjęłam próbę kontaktu.

Poczułam ogromną ulgę, że moi kompani byli już bezpieczni wśród cesarskiego wojska.
- Dziękuję ... - powiedziałam nieco zmieszana bo nie spodziewałam się, że sam Cesarz po mnie pośle. Widziałam po sposobie w jaki porusza się "Jedynka", że jest wybitnie wprawnym skrytobójcą. - Ja jestem już bezpieczna - powiedziałam, choć powinnam dodać "raczej" do tej wypowiedzi. - O świcie pozwolą mi odejść z wioski. Ale proszę cię, żebyś wróciła do Druidki i ostrzegła ją przed atakiem jaki dziś po zmroku chce przypuścić ten klan. Próbuję temu ze wszystkich sił zapobiec, ale nie wiem czy mi się uda. Musisz jej przekazać, że ja każę Druidce uciekać stamtąd.

– Przykro mi, ale nie ma takiej możliwości. Moim zdaniem jest zapewnienie tobie bezpiecznej drogi do cesarza. Życie innych nie ma znaczenia dla mojej misji. Jeśli zatem pozostaniesz tu do poranku, i ja pozostanę w pobliżu. – Uśmiechnęła się słodko.

– Gdyby nie fakt, że błotne Chochliki nie istnieją… przysiągłbym, że jeden chciał mnie zabić – Rzucił Falris odzyskując wreszcie głos.

- Ciesz się, że zapytała mnie o zdanie, zanim poderżnęła ci gardło... - odparłam elfowi, na jego komentarz.

Chciałam ją jakoś przymusić, ale zauważyłam, że muszę jakoś dobrze dobrać słowa by elfka moją prośbę ujęła w swojej misji chronienia mnie.

- Jeśli nie pójdziesz do Druidki i nie przekażesz jej moich słów to ja zrobię to osobiście. Wtedy wszystkie elfy w tym klanie rzucą się w pogoń za mną i zabiją mnie choćbyś nie wiem jak się starała, więc nie będziesz miała szans wypełnić swojej misji i zawiedziesz Cesarza - użyłam pokrętnej logiki. - A jak pójdziesz, to ja zostanę i wtedy wypełnisz misję - mówiłam powoli, żeby dotarł do niej przekaz jaki niosły moje słowa.

– Moim zadaniem jest sprowadzić cię prosto do cesarza, więc jeśli zdecydujesz się iść do tej kobiety będę musiała cię obezwładnić – Wyjaśniła.]

Jej prostota mnie zagięła. Próbowałam sobie przypomnieć co o tej chwili mówił mi Dedal. Chyba, że będzie trudno, ale czy niemożliwie?

- Falris! - natchnęło mnie. Spojrzałam na elfa i uśmiechnęłam się. - Znasz drogę do domu Druidki? - zapytałam go patrząc mu prosto w oczy.

– Znam – Odpowiedział natychmiast. – Ale jej niedźwiedź mnie zeżre zanim zdążę dotrzeć do drzwi jej chaty.

- Został ciężko raniony gdy mnie pojmano... Jeśli Druidka go utrzymała przy życiu to nie będzie i tak w stanie utrzymać się na łapach - skierowałam wzrok na Jedynkę. - Widziałaś niedźwiedzia u kobiety w chacie? - zapytałam ją by się upewnić czy to o co proszę sprawiło by mu niebezpieczeństwo.

– Potwierdzam, niedźwiedź był ranny, ale chodził o własnych siłach – Odpowiedziała brudna od błota elfka.

– No dobrze… ale czy ona nie zarżnie mnie na sam widok skoro moje plemię ją napadło? – Zawahał się. – Cholera… mała, nie możesz pomóc w potrzebie? – Zwrócił się do dziewczynki. – Chcemy tu kogoś ratować.

– Nie mam prawa zmieniać rozkazów cesarza.

– A jakby cesarz wiedział, że zagrożone jest życie niewinnej osoby, która bezinteresownie pomagała innym?

– Wtedy wydałby inny rozkaz – Uśmiechnęła się perliście. – Ale nie wydał, dlatego muszę wykonać ten rozkaz, a jeśli spróbujesz stanąć mi na drodze, będę zmuszona cię zneutralizować.

Na te słowa Falris cofnął się o krok.

Popatrzyłam na mojego towarzysza ze zbolałą miną na nieugiętość Jedynki.
- Druidka wpuści cię jeśli pójdziesz jako mój posłaniec. Na dowód dam ci mój medalion... Ale chyba faktycznie... - pokręciłam głową. - Muszę z tego zrezygnować. Zbyt ryzykowne dla ciebie - powiedziałam z powagą do Falrisa. - I tak muszę stawić czoła twojej matce.

– Czy mam przedostać się do obozu i zapewniać ci ochronę? – Zapytała Jedynka.

– Może gdybym nie wyglądał jak… czekaj… a jak byśmy odzyskali twoje ubranie? Ktoś na pewno je ma! – Stwierdził nagle. – Pewnie to były jakieś kobiece ubrania, ale trudno… jak druidka zobaczyłaby mężczyznę w takim stroju jest szansa, że nie ucięłaby mi głowy.

- Zostały spalone - pokręciłam głową. - Nie, to nie był dobry pomysł. Z resztą, jak mnie twoja matka otruje to ty jedyny będziesz w stanie mi pomóc…

– Cholera… no to co teraz? Z tego chochlika i tak nie ma na razie żadnego pożytku – Rzucił spoglądając na dziecko.

- Wyjdź w takim razie z obozu i wypatruj mnie o świcie - powiedziałam do Jedynki. Wystarczająco znając już jej poglądy, zaczęłam się obawiać, że może zechcieć mnie "obezwładnić", cokolwiek to znaczyło w jej terminologii, gdy będę pchać się w kolejne problemu, które musiałam przebrnąć, żeby osiągnąć zamierzony przez siebie cel.

– Chcesz uratować tą druidkę… – Wtrącił się Falris. – Zabicie mojej matki nic nie da… zabicie wodza to przesada. Muszę pomyśleć. – Powiedział i odszedł na bok.

– Ufasz mu? – Zapytała dziewczynka.

- Tak - odpowiedziałam bez zawahania. - O świcie będzie mi towarzyszył on i niziołka - uprzedziłam ją.

– Dlaczego chcesz ratować tą kobietę? – Zapytała po chwili.

Chwilę szukałam krótkiego określenia na to kim dla mnie jest. Mimo wszystko nadal będę czuła szacunek do Garadiela i za wszelką cenę zamierzałam ratować jego córkę przed śmiercią.
- Bo jest mi jak rodzina - odparłam jej.

– Rodzina… – Powtórzyła to słowo, jakby smakowała każdą sylabę. – Umarłabyś dla niej? – Zapytała nagle.

- Już dwa razy było blisko a i przy trzecim razie nie zawaham się - odpowiedziałam jej.

– Dobrze – Powiedziała. – Czekam na was po zachodzie słońca.

– Hej… – Zawołał Falris na chwilę odwracając twoją uwagę od dziecka.

- Idź - powiedziałam do Jedynki i odwróciłam się w kierunku towarzysza. - Tak?

Uświadomiłaś sobie nagle, że odwrócenie wzroku na Falrisa na zaledwie chwilkę wystarczyło, żeby słowo “Idź” zostało już wypowiedziane w powietrze. Zauważyłaś jedynie falującą wodę w strumieniu.

– Gdzie chochlik? – Zapytał, ale zaraz wrócił do tematu. – Mam pewien pomysł, który może zadziałać, ale musiałabyś być miła dla mojej matki, żeby uśpić jej czujność.

- To może być trudniejsze - zaśmiałam się. - Ale powiedz co masz na myśli.

– Użyć na niej jej własnej broni… jej własnej trucizny. Pokazać niemoc szamanki i kiedy będzie na to podatna włożyć jej w usta odpowiednie słowa – Powiedział. – Podczas uczty.

Skrzyżowałam ręce przed sobą i rozważałam czy jest możliwe wykonanie tego.
- Dobrze... - rozłożyłam ramiona. - Zrobię jak mówisz. Może w końcu na coś moja szlachetna krew się przyda i wykaże się z niej zdolnością do tworzenia intryg…

– A co z chochlikiem? Ona mnie niepokoi… – Stwierdził.

- Dlatego odesłałam ją z dala od obozowiska - wyjaśniłam. - Lepiej, żeby swojej prostej logiki nie wprowadziła w życie, krzyżując nasze plany jak mnie "obezwładni".

– Swoją drogą… skąd wzięli takiego chochlika? – Rzucił.

- Nie wiem, ale na pewno jest jednym z niezliczonych sług Cesarza - odparłam mu, już bez ociągania się, bo elfka i tak zdradziła do kogo ma mnie zaprowadzić.

– Ale to dziecko… Choć raczej nieobliczalne… – Westchnął.

- Mnie nie pytaj, wiem pewnie o świecie mniej niż ty - odparłam na to i skierowałam ku osadzie. - Czas na mnie. Mam iść sama czy będziesz mi towarzyszył podczas spotkania z twoją matką? - zapytałam.

– Będę w pobliżu, ale na spotkaniu nie mogę być jeśli plan ma się udać. Bądź czujna, nie pij ani nie jedz nic co od niej dostaniesz, a i dotyku unikaj w miarę możliwości.

- Dobrze, będę pamiętać o twoich radach - uśmiechnęłam się lekko i przeczesałam palcami włosy, układając je na lewy bark. - I spróbuję być miła - odetchnęłam głęboko i ruszyłam przed siebie, by wrócić do swojego namiotu, gdzie powinna czekać na mnie szamanka.

Rozstaliście się nieopodal namiotu. Elf na moment chwycił cię za dłoń, spojrzał ci w oczy i skinął, dając do zrozumienia, że będzie w pobliżu, gotów zareagować.

Szamanka rzeczywiście czekała w namiocie, a niziołka czekała przed wejściem.

Sprawdziłam czy kościany nóż towarzyszy u mojego boku, a po tym nie było już powodu by dłużej zwlekać, więc ruszyłam do środka.
- Zostań na zewnątrz - nakazałam Amelii i po przybraniu obojętnego wyrazu na twarzy, weszłam do swojego namiotu.

– Kazałaś mi długo czekać – Powiedziała siedząca ze skrzyżowanymi nogami kobieta.

- Zmycie z siebie krwi Arkhama chwilę mi zajęło - odparłam w tonie wyjaśnienia swojego spóźnienia i podeszłam do paleniska. Usiadłam w klęczki przy nim, po przeciwnej stronie do tej gdzie siedziała matka Falrisa.

– Nie masz dzieci… wyglądasz na zbyt młodą i zbyt niedoświadczoną, żeby zaznać smaku macierzyństwa. – Rzuciła. – Jednak czy wiesz do czego zdolna jest matka by chronić swoje dziecko? – Zapytała.

W ostatniej chwili powstrzymałam się by nie powiedzieć co miałam na języku.
- To prawda, nie wiem jak to jest mieć potomstwo - uprzejmie zgodziłam się z jej spostrzeżeniem.

– Wiesz natomiast jak je odbierać – Powiedziała. – Arkhan był moim synem, tak jak Falris, który wziął twoją stronę.

Może mówiła prawdę, może łgała jak z nut. Nie miało dla mnie znaczenia. Dla mnie rodzicielska miłość była abstrakcyjnym pojęciem.
- Dla ciebie był synem, dla mnie nikim innym jak wrogiem, który stał mi na drodze - odparłam na to, bez cienia współczucia dla jej straty. - Jednakże niepotrzebnie mój gniew, który ku niemu był skierowany, udzielił się również tobie - skinęłam jej głową w geście przeprosin.

– Publicznie oskarżyłaś mnie o coś co jest największą możliwą zbrodnią przeciw honorowi naszego ludu… – Stwierdziła chłodno.

- Jestem człowiekiem, chyba pierwszym w historii, który dostąpił honoru stania się członkiem klanu i otrzymał od wodza imię - zaczęłam. - Lecz wasze zwyczaje dopiero poznaję. Jak już mówiłam, gniew przepełniał mnie i dopiero zabicie tego który go wywołał, sprawiło, że na powrót zaznałam spokoju ducha. Za śmierć Arkhana przepraszać nie będę, za to za słowa które wtedy wypowiedziałam, jak najbardziej.

– Nie jesteś pierwszym człowiekiem ani nieelfem przyjętym do plemienia. – Rzuciła. – A poza tym wiem, że kłamiesz. Wiesz, że pomagałam Arkhanowi, bo Falris ci powiedział, a ja potwierdzam, że rzeczywiście to robiłam – Westchnęła. – Tego co ci teraz powiedziałam, o tym, kim był dla mnie Arkhan nie wie nikt żyjący oprócz ciebie i mnie, sam Arkhan też nie wiedział, że to moje łono opuścił. Czy wiesz dlaczego ci to mówię? – Spojrzała na ciebie wbijając w ciebie wzrok.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 12-03-2020, 10:00   #64
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
Słuchałam jej z żywym zainteresowaniem. Moi rodzice, według słów Morrisany, pozbyli się mnie pod pretekstem strachu o moje życie. Ciekawiło mnie więc jakie wytłumaczenie znalazła sobie ta kobieta, że podjęła decyzję, że jej synowie nie wiedzieli, że są sobie braćmi.
- Nie wiem, ale liczę, że mi rozjaśnisz ten powód - odpowiedziałam.

– Opowiem ci zatem historię – Uśmiechnęła się. – Ponad sto lat temu, żyła sobie młoda, głupia i naiwna dzikuska, która choć szybko zrozumiała, że przybysze spoza stepu chcą tylko tego co posiadali jego mieszkańcy, naiwnie uwierzyła, że pewien szlachcic będący wysokim elfem, który wędrował przez step, a którym zaopiekowała się gdy odniósł rany w walce z bandytami, naprawdę się w niej zakochał… Uwierzyła, że będą razem, że zabierze ją z ginącego stepu do swojej krainy, gdzie zostanie jego żoną… – Zaśmiała się upiornie. – Głupia… głupia… dziewczyna. Po co na szlacheckim dworze brudna dzikuska. Przybysz odszedł jednego dnia, zostawiając dziewczynę z rosnącym brzuchem i hańbą, której nigdy by nie dźwignęła… bo choć przybysz był elfem, to wśród naszego ludu, kobieta zbrukana przez elfa innego rodu i jej niepełnej krwi potomstwo zostaliby skazani na najniższą pozycję w społeczności… albo wygnani z plemienia. Młoda naiwna dzikuska miała jednak przyjaciół w parze, która dała jej schronienie, gdy ta straciła rodziców, parze, która sama nie mogła mieć dzieci… jakim aktem litości było ze strony Seres, że dziecko nie urodziło się ze złotym kolorem skóry… a jedynym co wyróżniało go spośród innych… był jego nadzwyczaj wysoki wzrost. Matka, chcąc chronić swoje dziecko oddała je przyjaciołom, a sama nauczyła się żyć obok, lecz nigdy tak blisko syna jak tego pragnęła…

Pewnego dnia jednak los uśmiechnął się do głupiej dziewczyny i najsilniejszy wojownik w plemieniu zapragnął wziąć ją sobie za żonę, a potem dał jej syna, którego kochała ponad własną duszę, a z czasem nawet i zaszczyt zostania głosem Seres. Czy głupia dzikuska w swej naiwności mogła bardziej uwierzyć we własne szczęście… W to, że jej głupota została przebaczona? – Spojrzała na ciebie, a z jej oczu spłynęła jedna łza, choć twarz pozostała chłodna. – Jakże głupia była… bowiem jej pierwszy syn, wiedziony szaleńczą ambicją odziedziczoną od swego ojca, zapragnął miana największego wojownika w plemieniu… Czy wiesz do czego zdolna jest matka, by chronić swoje dziecko… powiem ci… jest zdolna do wszystkiego… nawet do tego by otruć własnego męża, naiwnie modląc się, by powołując się na problem ze zdrowiem nie wziął udziału w pojedynku… Mógł to zrobić… nasze prawo na to pozwala… ale Farlen taki nie był… przecież, mąż szamanki nie mógłby ściągnąć hańby na naszą rodzinę uciekając przed pojedynkiem…

Tego dnia umarło moje serce… zwłaszcza, gdy Arkhan, mój syn przyszedł i zaczął mnie szantażować, wiedząc, że to ja otrułam ukochanego męża… żądał bym pomagała mu w każdym pojedynku, bym zawsze dawała mu to czego chciał… nie wiedział, że oddałam mu serce jako matka, myślał, że chronię go bo mnie szantażuje… – Zaśmiała się smutno. – Głupia… głupia… dzikuska. Falris uważa, że nim gardzę… że go nienawidzę… uważa też, że dla siebie zgromadziłam te księgi, że nie wiem, że je czyta i że nie wiem kiedy mnie okrada… Nie pragnę dla niego niczego innego, niż tego, by opuścił to opuszczone przez Seres miejsce… nie jestem dla niego matką… bo jak mogłabym spojrzeć mu w oczy po tym jak skazałam na śmierć jego ojca… – Powiedziała znów podnosząc na ciebie wzrok. – Ale to dobrze… nic go tu nie trzyma i gdy będzie gotów odejdzie. – Westchnęła. – Jak mówiłam… nikt kto wciąż żyje nie zna tej historii, oprócz nas dwóch… czy wiesz zatem dlaczego powiedziałam tą historię właśnie tobie?

Słuchałam jej opowieści i wszędzie widziałam nic innego jak wymówki oraz krótkowzroczność. Chwilę milczenia poświęciłam na dłuższe przemyślenia. Brzmiało to jak spowiedź którą przyjmowali Sędziowie Toriela, nim mogli wydać wyrok. Cóż za ironia.
- Seres dała ci drugą szansę - odezwałam się w końcu po tym jej monologu. - A następnie wystawiła na próbę, której na nieszczęście dwóch osób, które kochasz, nie podołałaś i wszystko rozsypało się niczym drwa spalone na popiół. Prawdziwie tragiczne... - powiedziałam ze współczuciem, które nie jednak ku niej, a jej młodszemu synowi skierowane było. - Rozumiem, że teraz, jako kochająca matka, poprosisz mnie, bym zabrała twego syna stąd? I zadbała o jego bezpieczeństwo? - zasugerowałam, choć sama tak szczerze spodziewałam się, że zechce mnie teraz po prostu zabić, by po wylaniu swych żali, znów pozostać jedyną posiadaczką tej prawdy.

– Tak powinnam postąpić, czyż nie? – Zaśmiała się. – Równie dobrze mogłabym cię zabić mszcząc się za śmierć syna. Nienawidzę cię całą duszą… a jednocześnie, jesteś drogą wyjścia dla mojego syna, którego kocham ponad własne życie. Sares nie dała mi drugiej szansy… wielka matka to natura… a natura nie daje drugich szans… ona zawsze oddaje tylko sprawiedliwość i niszczy głupców. Ja dopuściłam się niewybaczalnego grzechu głupoty i słabości… a to kosztowało życie mojego męża i syna. To ja zawiniłam, lecz nic nie mogło zranić mnie bardziej niż to co stało się z tymi, których kocham… Sąd Sares się już odbył… a teraz jaki będzie osąd twojego boga – wskazała na twój medalion ze znakiem Toriela.

Położyłam dłoń na jednym z wisiorów i pogładziłam opuszką palca po symbolu boga zakonu, w którym się wychowałam.
- Pewnie liczysz, że będzie to śmierć? - zapytałam retorycznie. - Świadoma swoich błędów tak byś wolała, mając nadzieję, że to ukróci cierpienie duszy, które zapewne rozrywa cię od środka - patrzyłam jej prosto w oczy.

– Nie wiem na co liczyć… – Uśmiechnęła się. – Mam już ponad sto dwadzieścia lat… i zawsze gdy na coś liczyłam dostawałam dokładne przeciwieństwo, więc nawet ta głupia dzikuska nauczyła się nie liczyć na nic. – Rozłożyła ręce. – Czekam na sąd bogów, jaki by on nie był… żałuję tylko jednego… tego, że nie mogłyśmy porozmawiać wcześniej… może gdybyś ujawniła me grzechy ja i Arkhan zostalibyśmy wygnani i nikt więcej nie musiałby umierać, a ja mogłabym pojednać się z synem…

- Na pewno zdajesz sobie sprawę, że to tylko marzenie, które nie miało szans się ziścić - odparłam na to. - Gdybyś faktycznie wcześniej ze mną pomówiła, Arkham nigdy nie rzuciłby ci się w ramiona, a już na pewno by nie dał się wygnać. Zatem walka i tak by się odbyła. A ja wciąż, wolą bogów, bym ją wygrała - wyłożyłam jej tą brutalną prawdę. - Jedynie możesz mieć nadzieję, że to jak się wydarzenia potoczyły, jest lepsze dla Falrisa. Jeśli więc ty poddasz się wyznaczonej pokucie, ja przysięgnę na Seres i Toriela, że zaopiekuję się nim gdy opuści klan.

– Może i masz rację. – Stwierdziła. – A może stałoby się inaczej… to jednak się skończyło i nic tego nie zmieni… zaś jeśli chodzi o Falrisa, nie przysięgaj mi tego… nie po to dałam mu wszystko co mogłam, żeby potrzebował opieki… – Powiedziała. – On sam zaopiekuje się sobą. Jego mądrość, spryt i honor dadzą mu więcej zwycięstw niż dałaby brutalna siła Arkhanowi. Jedyne czego chcę… to, żeby nigdy nie poznał prawdy… żeby nigdy nie żałował tego, że pójdzie naprzód nie oglądając się wstecz. Nie stanę się dla niego przeszkodą… nie pozwolę by przeze mnie porzucił wielkość jaką może osiągnąć.

Mówiła o sile umysłu młodszego z synów, a jednak sama sobie przeczyła twierdząc, że wiedza o tym sekrecie go przerośnie. Ten brak konsekwencji był bardzo mi na rękę.
- Dobrze więc. Będę milczeć w tym temacie - zapewniłam ją. - Zaś twoją pokutą będzie odejście z plemienia i udanie się do Druidki. Ona jest córką Seres i Toriela. Usługując jej i pomagając w jej misji, będziesz mogła mieć cień nadziei na odkupienie przewin.

– A zatem umrę razem z nią w ataku – Powiedziała.

- Więc spraw by do tego nie doszło - odparłam jej na to. - Gdyż pokuta dotyczy mozolnego odpracowania swych win, a nie szybkiej śmierci, którą tu mogłabym ci zadać.

– Śmierć tej kobiety jest postanowiona… i już ani ja ani nawet wódz nie możemy tego zmienić. Plemię szanuje swego wodza, lecz ma on również wielu rywali… Arkhan nie był jedynym… starcia z krwawym wężem a potem głód nadwątliły jego pozycję… a wraz z tym moją. Wódz zażądał od głosu Seres odpowiedzi. A ja musiałam mu jakiejś udzielić. Musiałam udzielić odpowiedzi, która zadowoli plemię, a byłam świadoma, jak Druidka zagraża mojej pozycji, więc ją wybrałam jako źródło gniewu Seres. Spodobało się to wodzowi i plemieniu. Nie wiem czy jesteś kapłanką, ale znak, który nosisz wskazuje, że jest to możliwe… zapewne sama wiesz, jak często trzeba mówić wiernym to co chcą usłyszeć… wskazać, dlaczego wiernych, lojalnych czcicieli, spotyka udręka, określić źródło niezadowolenia boga, który przecież miał ich chronić… Nie ważne… powiedziałam te słowa publicznie, więc nie mogę ich teraz odwołać, bo Seres nie zmienia zdania i się nie myli.

- Owszem, bogowie się nie mylą - pokiwałam głową. - Co innego głos Seres... - zasugerowałam.

– Wierzysz w bogów? – Zapytała z ironią.

- Jak inaczej wytłumaczysz to, że po przebudzeniu się z drzemki stałam się wojownikiem walczącym waszą sztuką i bez jednego draśnięcia pokonałam Arkhama, a co więcej teraz mówimy w twoim języku, którego nigdy się nie uczyłam? - odbiłam jej pytanie, wypowiadając słowa z pełną powagą.

– I naprawdę, to bogowie ci to dali? – Zapytała z niedowierzaniem. – Czy to jakiś bóg objawił ci się we śnie i dał ci te zdolności?

- Arkham tylko czekał na odpowiedni moment by mnie zabić, a moje błaganie o ratunek zostało wysłuchane i tak otrzymałam te dary - odparłam jej.

– A jaki bóg ci je dał? Kogo błagałaś? Sares, Toriel, czy może inny bóg? – Zapytała patrząc ci w oczy.

- Były tam dwie istoty boskie. Jedna to mężczyzna o ludzkim obliczu, drugim była kobieta o smukłej twarzy i szpiczastych uszach... - odparłam nie mijając się ani trochę z prawdą.

– A jeśli to co otrzymałaś nie za boską, lecz demoniczną sprawą się stało?

- Dla ciebie będę demonem choćbym nawet najgorliwiej, cię zapewniała, że tak nie jest - stwierdziłam na jej przypuszczenie. - Gdybym pragnęła zguby tego klanu to bym zlała tą ziemię krwią nie tylko tych dwóch elfów które bezpośrednio chciały mojej krzywdy.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 19-03-2020, 12:08   #65
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– To i tak nie ma znaczenia… – Rzuciła. – Jeśli chcesz ocalić tą kobietę, weź mojego syna i ostrzeż ją… ja zajmę plemię i oddalę atak… a gdy zastaną chatę pustą, możesz być pewna, że wódz zadba o to bym odpowiedziała za wszystkie swoje winy.

- Wódz zakazał mi opuszczania osady aż do świtu - pokręciłam głową, zwracając uwagę na to, że moje przedwczesne wyjście z tego miejsca skończy się awanturą. Niby mały "chochlik" tak jakby zgodził się mi pomóc w dostaniu się do Druidki, ale wciąż miałam nadzieję, że może uda mi się nawiązać coś na kształt porozumienia między półelfką, a tym klanem.

– O to się nie martw. Zadbam aby nikt nie zwrócił uwagi na waszą nieobecność. Tylko wymknijcie się przed początkiem uczty. I tak nie chciałabyś się tam znaleźć – Powiedziała.

- Podejrzewam, że serwowane na niej "dania" mogą mi nie przypaść do gustu... - mruknęłam. Powoli pokiwałam głową. - Dobrze, w takim razie tak zrobimy - zgodziłam się.

– Postaraj się zabrać ze sobą tylko niezbędne rzeczy… jeśli potrzebujesz czegoś co ja mogę dostarczyć, mów śmiało. – Stwierdziła.

Pokręciłam głową przecząco.
- Wiele mi nie potrzeba, a to co mam wystarczy - wyjaśniłam.

– Dobrze. – Wyruszcie kiedy się ściemni. – Jutro o tej porze w plemieniu będzie już nowa szamanka… a ja konająca będę tkwić nabita na pal – Powiedziała z ponurym uśmiechem. – Może to wreszcie przebłaga bogów, jeśli jacyś istnieją i choć mój syn będzie mógł być wolny od klątwy jaką na siebie i mych bliskich ściągnęłam.

- Skoro taka jest twoja wola - powiedziałam jej.

– A czy mam inne wyjście? – Zapytała. – Czy umiesz odprawić rytuał, który pozwoli mi odzyskać choć jednego z moich synów? Czy jakieś z twoich modłów mogą odmienić mój los? Wszystkim się wydaje, że mam nieograniczony wpływ na wodza… że wódz nie wiedział, że pomagałam Arkhanowi. On nie jest głupi, wie, że jako były niewolnik ludzi, jako wyrzutek z własnego plemienia tylko siłą i zdecydowaniem mógł zdobyć swoją pozycję… lecz żeby ją utrzymać musi być jeszcze sprytny. Plemię chce wodza, który nie ma skrupułów i który zawsze zapewnia plemieniu błogosławieństwo Seres. Dlatego gdy głos bogini przemawia publicznie słucha go z pokorą i wykonuje, każde słowo… lecz gdy szamanka przestaje spełniać swe zadanie nie będzie żyć długo. Gniew boga, musi mieć swoje źródło. Wódz tolerował mnie i Arkhana bo byłam skuteczna… ale ostatnio zaczęło się to zmieniać o czym ci już mówiłam… to z druidką było ostatnią próbą ratowania pozycji mojej i co za tym idzie moich synów… ale teraz gdy jeden z nich jest martwy, a drugi odchodzi… nie mam już o co walczyć. Czy zatem widzisz jakąś inną drogę, jaką mogłabym wybrać?

- Możesz jeszcze uciec i zobaczyć co bogowie ci ześlą lub zakończyć swój żywot na własnych warunkach... - odparłam jej na to.

– Uciec… – Mruknęła. – Gdzie ucieknę? Step nie jest miłościwy dla tchórzy. Wiem, że jeśli ucieknę, los dopadnie mojego syna… tak jak było to zawsze gdy uciekałam przed swoją odpowiedzialnością. – Wstała. – Zabierz mojego syna i odejdź, daj mu szansę zobaczyć świat.

Pokiwałam głową, milcząc.

Kobieta wyszła nic więcej nie mówiąc.

Westchnęłam przeciągle i spojrzałam w górę. Przez chwilę wpatrywałam się w niebo które było widać u szczytu namiotu. Pragnęłam jak najszybciej opuścić to przeklęte miejsce.
- Amelio - zawołałam niziołkę.

– Tak moja Pan? – Niziołka weszła do namiotu.

Pokiwawałam do niej palcem by zbliżyła się do mnie.
- Jak przygotowania do drogi? - zapytałam ją. Nie chciałam jeszcze co prawda jej mówić, że opuścimy to miejsce wcześniej niż planowo, ale to już nie miało znaczenia, bo i tak mogliśmy zabrać tylko tyle ile w dłoniach uniesiemy.

– Zostały tylko posłania, reszta przygotowana, moja Pani. – Odparła.

- Doskonale - ucieszyłam się. - Przygotuj proszę posiłek. Zjemy wspólnie - zaznaczyłam. Po walce zrobiłam się głodna, a przed drogą dobrze było się najeść, bo okoliczności na zjedzenie czegoś w drodze mogły być bardzo niesprzyjające. - Ja pójdę teraz do namiotu w którego posiadanie weszłam po walce - oznajmiłam jej i wyszłam.

Od razu po wyjściu zobaczyłaś Falrisa.
– I jak rozmowa? Udało się? Matka wyglądała dziwnie…

Nawet ucieszyłam się na jego widok.
- Jak widać nie zabiła mnie, choć chęć dokonania na mnie mordu wylewał się z jej spojrzenia - powiedziałam idąc przed siebie. Machnęłam na niego ręką, zapraszając by podążył za mną. A gdy się do mnie zbliżył to dalej mówiłam szeptem. - Ale uzmysłowiłam sobie, że jeśli mam pomóc Druidce to muszę ją ostrzec przed atakiem... Nie ma możliwości, żeby klan zaakceptował ją w sąsiedztwie - westchnęłam.

– Czyli uciekamy z chochlikiem… a jak odwrócimy uwagę plemienia aby uciec przed porankiem?

- Wszyscy będą zajęci szykowaniem uczty - odparłam na to.

– No ale jak matka zobaczy, że cię nie ma to pewnie zaraz zwróci na to uwagę wodza i zaraz wyślą za nami pościg. – Stwierdził.

Nie chciałam mu kłamać, ale mówienie prawdy w tej chwili też teraz niewiele by pomogło.
- O to się nie martw - odparłam więc krótko. - Wykorzystamy zamieszanie przy przygotowaniach do uczty i jak zacznie zmierzchać to wyruszymy tylko z tym co zmieścimy w rękach. Dlatego lepiej najedz się na zapas.

– Czyli dziś stąd odchodzę raz na zawsze – Uśmiechnął się. – A zatem dziś ostatni dzień, kiedy mogę zjeść pieczeń z orka – Powiedział i puścił ci oko.

- Fuj... - skomentowałam zniesmaczona i przyspieszyłam kroku.

– Żartowałem – Rzucił. – Pewnie dla ciebie to odrażające, ale w kulturach stepu uzasadnione. Widzisz, tu często było krucho z żywnością, dlatego każde zabite zwierzę każdy tu starał się wykorzystać jak mógł najbardziej… ba wyrzucanie jakiejś części ofiary uchodziło by za nie okazanie szacunku stepowi i wielkiej matce. Po tym jak ludzie zaczęli grabić step ze zwierzyny, często pozostawiając za sobą tylko oskórowane, gnijące truchła… było jeszcze gorzej. Dlatego zabity wróg też był traktowany tak samo… jako źródło mięsa, skór i kości, których zaczynało brakować. Więc dla tutejszych byłoby to nawet dyshonorem, gdyby ciało wroga porzucono by gniło na pustkowiu, zwłaszcza, że mogło wyżywić całą rodzinę. Sam miałem opory przed zjadaniem rozumnych istot… ale skłamałbym, gdybym powiedział, że nie wiem jak smakuje niziołek czy goblin. Czy to czyni mnie złą osobą?

- Obym sama nigdy nie musiała być tak zdesperowana - mruknęłam na jego wywód.

– Nie życzę ci tego… – Powiedział trochę bardziej ponuro. – To do czego zmusza nas sytuacja często sprawia, że przestajemy być sobą… jednak to co po tym pozostaje pozostawia niezmazywalny ślad. – Rzucił. – To cytat z jednej z ksiąg jakie ma u siebie moja matka.

- Tego mi nie musisz mówić... - na mojej twarzy pojawił się grymas złości.

– Wybacz – Powiedział i zamilkł. Powoli dotarliście do namiotu, który niegdyś należał do Arkhana.

Weszłam do środka i zaczęłam przeglądać to co teraz należało dla mnie.

W namiocie było całe mnóstwo różnych trofeów. Głównie kości i czaszek, nie tylko zwierzęcych. Większość rzeczy była jednak tylko przedmiotami na pokaz bez większej wartości praktycznej. Jedynymi praktycznymi przedmiotami były oczywiście ubrania, zbyt duże na ciebie… a nawet na Falrisa, oraz broń… Od razu, na pierwszy rzut oka widziałaś, że te noże i włócznie wykonano ze szczególnym staraniem i były niemal doskonałej jakości, godne najlepszego wojownika.

Wybrałam jedną włócznię, która najlepiej leżała mi w ręku oraz dwa noże stosując tą samą metodę oceny ich przydatności. Trzeci nóż podałam Farlisowi.
- Ciekawe czy znajdę tu jakieś błyskotki... - rozejrzałam się dokładniej. Jeśli musiałam po tym wszystkim odejść z zakonu to przyjemniej miałabym coś przydatnego ma "start w nowe życie".

Szybko udało ci się znaleźć sporo świecidełek różnej wartości. Były to zapewne łupy z rozbojów. Sporo jednak ze zdobytych przedmiotów miało na sobie obce, nieznane ci symbole, które nie przypominały ani sztuki ludzi, ani elfów. Na twoje niewprawne w tej dziedzinie oko, przedmioty mogły być warte może i nawet jedną złotą monetę…

Zebrałam świecidełka, bo je najłatwiej było zabrać w obecnej sytuacji.
- To będzie wszystko - powiedziałam na koniec poszukiwań. - To teraz trzeba zjeść i czekać na zachód.

– Jasne – Przytaknął. – Nie będzie mi brakować tego miejsca… – Rzucił ważąc nóż w dłoni.

- Co tu zostało do jedzenia po poprzednim właścicielu... Nie, coś mi mówi że nie będzie to nic w dobrym guście... - zrezygnowałam i dzierżąc to co mi odpowiadało, wyszłam z namiotu. - Zapraszam do mnie na posiłek, trzeba w końcu wykorzystać zapasy jedzenia.

Mężczyzna schował nóż za pas i ruszył za tobą.

Gdy usiedliście w namiocie i zaczęliście jeść, spojrzał ci w oczy i zapytał.

– O czym tak naprawdę rozmawiałaś z moją matką?

- Pozwolisz że odpowiedź na to otrzymasz gdy będziemy mieć to całe szaleństwo za sobą? - zapytałam.

– Ufam ci… naprawdę… ale chciałbym wiedzieć, co ona ci powiedziała… cokolwiek… – Westchnął. – Chyba umiesz to zrozumieć.

- Rozumiem, dlatego proszę by to poczekało - nalegałam.

– Dobrze… – Skinął. – Opuśćmy to miejsce…
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 19-03-2020, 13:58   #66
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
*** *** ***

Gdy zaszło słońce wszyscy zebrali się na uczcie… tylko ty, Falris i niziołka udaliście się w przeciwną stronę w kierunku strumienia. Gdy dotarliście na miejsce mała elfka wynurzyła się z wody.

Teraz już można było rozpoznać jakiej była rasy… była to drowka. Teraz nie była naga, ale jej ciało opinała ciasna zbroja z czarnej skóry. Przy pasie miała dwa sztylety i kilka mniejszych noży do rzucania.

- Jesteśmy gotowi, chodźmy do Druidki - powiedziałam do Jedynki.

– Wiesz, że nie wykonujemy rozkazu cesarza, tak? – Zapytała drowka.

- Spokojnie, ja się będę z tego tłumaczyć przed Cesarzem... - zapewniłam elfkę z ponurą miną.

– A kto wytłumaczy się przed cesarskim mistrzem szpiegów? – Zapytała z uśmiechem.

- Sama mówisz że rozkaz był Cesarza, więc tłumaczyć się należy tylko przed nim - odparłam na to. - Ruszajmy - ponagliłam.

– Oczywiście – Odparła i wskoczyła do wody. – Umiecie pływać? – Zapytała.

- Tak - skinęłam głową. Jako małe dziecko się kiedyś topiłam w stawie, jak przez nieuwagę do niego wpadłam. Ale dopłynęłam do brzegu bo jeden z braci zakonnych zaczął krzyczeć do mnie żebym machała rękami... Więc tak się tego nauczyłam. Spojrzałam na mojego towarzysza. - Zakładam że nie masz z tym problemu - rzuciłam do niego i zaczęłam wchodzić do wody. Wzięłam za rękę Amelię by mieć pewność że ją, że względu na jej małą posturę, nurt jej nie porwał.

Falris wskoczył do wody a potem wynurzył się kawałek dalej.

– Pomogę ci – zaproponował i chwycił niziołkę za drugą dłoń. Nurt był naprawdę silny ale we trójkę udało wam się przedostać na drugi brzeg. Drowka zdążyła uzupełnić swój strój o pelerynę z kapturem, które w ciemnościach nocy wraz z jej wątłą posturą, czyniły ją niemal niewidzialną.

– Za mną – zarządziła i ruszyła przed siebie.

Maszerowaliście już od ponad godziny a ty zaobserwowałaś dwie rzeczy, mimo szybkiego marszu niemal się nie męczyłaś, tak jakby twoje mięśnie i ciało były przystosowane do szybkiego przemierzania dużych dystansów, mimo, że nigdy wcześniej tego nie robiłaś… ta zmiana była szczególnie dostrzegalna po niziołce która, próbując za wami nadążyć dostawała co chwila zadyszki. Drugą rzeczą było to, że nie czułaś zimna a jedynie rześki chłód, mimo, że niziołka drżała… co również wskazywało na zmianę, zwłaszcza, że byłaś naprawdę lekko ubrana a jeszcze poprzedniej nocy czułaś nieprzyjemny chłód nawet mimo grubej szaty zakonnej. Tak samo było z twoimi stopami, na boso poruszałaś się bez żadnego dyskomfortu, jakbyś chodziła tak od dnia swoich narodzin.

Wszystko to może umknęłoby nawet twojej uwadze, gdyby nagle Falris nie powiedział.

– Zaraz padnę ze zmęczenia… a niziołka już ledwie dyszy… zatrzymajmy się choć na chwilę…

Te słowa uświadomiły ci jak ogromna zmiana w tobie zaszła od spotkania ze starcem ze snu… ty czułaś, że jeszcze spokojnie mogłabyś zrobić drugie tyle drogi, a nawet gdyby nie Amelia, mogłabyś zwiększyć tępo.

- Dobrze, ale tylko krótką chwilę - zgodziłam się. - Później poniosę Amelię - dodałam, głównie z ciekawości na ile mnie ten dodatkowy ciężar spowolni i zmęczy.

– Skąd ty masz tyle siły – Zapytał Falris podchodząc. Niziołka dosłownie siadła i zaczęła łapczywie łapać oddech. Drowka natomiast przypadła do ziemi i zaczęła obserwować otoczenie.

- Chyba to efekt daru od istoty ze snu - odpowiedziałam ze wzruszeniem ramion, bo było to jedyne wytłumaczenie jakie przychodziło mi do głowy. Usiadłam na ziemi, nisko trzymając głowę, by być jak najmniej widoczną w wysokiej trawie.

– Czyli, że teraz jesteś bardziej dzikim elfem niż ja? – Zapytał, dopiero po chwili łapiąc znaczenie tego co ty robisz i naśladując twoje zachowanie. – Ja nigdy nie byłem na łowach… ba… nigdy nie byłem poza wioską… no owszem podróżowaliśmy jako koczownicy, ale zawsze trzymałem się reszty… więc w sumie… nigdy nie byłem poza wioską – Mówił szeptem.

- Można tak powiedzieć - zaśmiałam się pod nosem, gdy stwierdził, że teraz ja bardziej pasuję do określenia "dziukus" niż on. - Jakby coś to cię obronię - mrugnęłam do niego. - Ale doskonale rozumiem jak się teraz czujesz. Sama to samo przechodziłam niedawno, gdy wyruszyłam z zakonu by spotkać się z Cesarzem.

– Czy ja wiem… ja czuję ulgę. Jakbym nareszcie zaczął oddychać pełną piersią – Powiedział.

- Też tak się czuję po opuszczeniu twojej osady - stwierdziłam z rozbawieniem.

– Jak rozumiem, waszym zamiarem jest poinformowanie całego stepu o waszej radości – Zauważyła Drowka.

Natychmiast zamilkłam i spoważniałam, bo Jedynka miała całkowitą rację. Podałam już bez słowa bukłak z wodą Amelii, bo zdążyła odetchnąć na tyle by nie zadławić się piciem.
- Małymi łykami - szepnęłam do niej.

Dziewczyna skinęła i wypiła trochę wody.

– Uważam, że branie jej ze sobą jest niepotrzebnym ryzykiem dla powodzenia naszej misji – Stwierdziła szeptem Jedynka, niemal wprost do twojego ucha, nawet nie zauważyłaś, kiedy tak bardzo się zbliżyła do twojej pozycji.

Skierowałam twarz w stronę "chochlika", spoglądając prosto w jej oczy.
- Zostawienie jej nie wchodziło w grę - odparłam.

– Twoja decyzja – Rzuciła beztrosko. – Choć jak dla mnie podejmujesz bezsensowne i nieuzasadnione ryzyko by chronić jednostki pozbawione znaczenia.

- Też jestem jednostką pozbawioną znaczenia, a jednak po mnie tu przyszłaś - powiedziałam bez urazy.

– Jeśli cesarz wyda rozkaz aby kogoś chronić, to jednostka ta staje się jednostką o najwyższym możliwym znaczeniu zaraz po cesarzu – Wyjaśniła. – A zatem do końca trwania mojej misji, jesteś jednostką o maksymalnym znaczeniu.

Zatkało mnie po tym stwierdzeniu. Odchrząknęłam i już miałam się bronić, że nic nie znaczę, ale dałam sobie spokój. Odwróciłam od niej spojrzenie, niby by spojrzeć jak czują się elf i niziołka, bo dobrze by było wznowić pochód na przód.

– Ja jestem w porządku – wyszeptał Falris.

– Jestem gotowa moja Pani – Powiedziała cichutko niziołka.

Skinęłam głową na ich słowa i spojrzałam na Jedynkę
- Ruszamy dalej - szepnęłam do niej i gdy ta dała sygnał do wznowienia wędrówki, wzięłam na ręce Amelię, sadzając ją sobie na plecach, by ramionami obejmowała mnie za szyję. W ten sposób, w nieco pochylonej postawie, mogłam w miarę wygodnie ją nieść. Na ten czas podałam swoją włócznię Falrisowi.

Dalsza część trasy mijała ci szybko i sprawnie, zwłaszcza, że niziołka już was nie spowalniała. W ciągu godziny dotarliście w pobliże chaty druidki, a ty dopiero zaczynałaś czuć pierwsze objawy zmęczenia. Przypomniałaś sobie o tym, że kiedyś czytałaś o podobnym zjawisku… pamięć mięśni. Była to śmiała teoria pewnego medyka, że jeśli coś ćwiczy się odpowiednio długo, mięśnie dostrajają się do tego tak jak umysł do zdobywanej wiedzy i trudne czynności przestają wymagać wysiłku. Oznaczałoby to zatem, że starzec ze snu dał ci nie tylko wiedzę o technikach walki jakiegoś wojownika elfów… ale i zapisał w twoim ciele wynik wieloletnich treningów, które uczyniły go wojownikiem. Mogło to jednak oznaczać, że twoja wiedza i przysposobienie do walki, które nabyłaś podczas pobytu w zakonie zostały zastąpione umiejętnościami dzikusa.

Czułam się dziwnie usatysfakcjonowana, że dopiero teraz dochodziło do mnie zmęczenie. Zdjęłam sobie z pleców Amelię, stawiając ją na ziemi.
- Zostańcie tu - poleciłam. - Sama pójdę do niej, a wy będziecie przynajmniej stać na czatach.

– Idę z tobą – Powiedziała drowka i ruszyła jako pierwsza do chaty. Falris wzruszył tylko ramionami.

Przewróciłam tylko oczami i poszłam w ślad za nią.

Gdy podeszliście bliżej zauważyłaś leżącego u wejście Bronte. Niedźwiedź miał wygoloną część sierści i założony bandaż. W powietrzu wyczułaś zapach ziół przyspieszających gojenie ran. Zwierzę wyczuło wasz zapach i podniosło się z ziemi, usłyszałaś też ostrzegawcze krakanie kruka, drugiego z towarzyszy kobiety.

- Mam nadzieję, że niedźwiedź mnie pozna ... - mruknęłam pod nosem, idąc trochę niepewnym krokiem w stronę chaty.

– Mało wam było? – Rzuciła druidka wychodząc przed chatę z uniesionym sierpem. – Odejdź bo dołączysz do swoich braci.

- To ja - odezwałam się, unosząc ręce w geście poddania. Ubrania ze skóry czy brud na mojej skórze nie były w stanie zamaskować tego, że byłam ludzką kobietą o jasnej cerze i długich włosach o słomkowym kolorze.

– Nie do wiary… więc ten bachor dał radę cię uwolnić… – Powiedziała z niedowierzaniem. – Ale w tych ciemnościach wyglądasz jak jeden z tych elfów. Nic dziwnego, że Bronte cię nie rozszarpał, poznał twój zapach. Tylko po co przyszłaś tutaj? Ta mała mówiła, że ma cię zaprowadzić do twoich towarzyszy, którzy ponoć na ciebie czekają. – Kobieta uwiesiła sierp u pasa i podeszła do ciebie.

- Musisz natychmiast stąd uciekać - powiedziałam do niej wprost.

– Czyli od początku chodziło im o mnie? – Zapytała wprost. – Zatem żyję jeszcze tylko dlatego, że ty weszłaś im w drogę. – Zaśmiała się. – Ciekawe czym zalazłam im tak za skórę. – Wróciła do chaty i zaczęła przeglądać swoje rzeczy.

- Szybko, mamy niewiele czasu - ponagliłam ją, wchodząc za nią do domostwa. Rzuciłam spojrzeniem po tym co miała. - Bierz tylko to co uniesiesz i zmieścisz w rękach, a ma wartość handlową - poradziłam.

– Wartość handlowa… nie pleć głupot – Uważnie zaczęła pakować do torby pojemniki z medykamentami. – Są rzeczy ważniejsze niż pieniądze.

- Ale tylko tak będziesz miała od czego zacząć w nowym miejscu, na ziemiach cesarstwa - wyjaśniłam co mam na myśli.

– Nie mam powodów iść do cesarstwa. Step jest szeroki i nie tylko krwawe znamię ma tu swoje terytoria – Wyjaśniła kończąc pakować narzędzia i medykamenty. – Chyba, że chcesz bym podążyła za tobą. – Zdjęła lampę oliwną z haka. – Może czymś zdołasz mnie przekonać.

Popatrzyłam na nią zdziwiona, ale zaraz się wzięłam w garść.
- Później o tym pomówmy - ucięłam ten temat, bo teraz nie było czasu na przekonywanie kogokolwiek do czegokolwiek.

– Dobra… – Kobieta wyszła z chaty a potem z impetem rzuciła lampą olejową o jedną z drewnianych ścian, która zaraz zajęła się ogniem. Potem półelfka zagwizdała, a na jej ramieniu usiadł kruk. Niedźwiedź zaryczał i poczłapał za nią.

Drowka uśmiechnęła się do ciebie promieniście.

- Dziękuję - powiedziałam do Jedynki zadowolona. - A teraz prowadź do Cesarza - dodałam i spojrzałam Druidkę. - Jeszcze jest z nami dwójka, elf i niziołka - ostrzegam ją, żeby nie zdziwiła się.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 23-03-2020, 22:56   #67
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
– Wyczuł ich – Stwierdziła, gdy niedźwiedź zaczął pomrukiwać. – Spokojnie Bronte… dziś nie zabijamy. Dziś uciekamy. – Pogładziła zwierzę po łbie.

Po kilku chwilach dołączyliście do twoich towarzyszy i wyruszyliście w drogę. Druidka pozwoliła nawet niziołce jechać na grzbiecie niedźwiedzia, twierdząc, że dla niego to nie będzie żadne obciążenie. Drowka znów szła przodem, potem druidka z niedźwiedziem a na końcu ty i Falris. Step oświetlała łuna płonącego budynku, lecz wy z każdym krokiem zagłębialiście się w ciemności nocy.

– Udało ci się… – Stwierdził elf cicho. Zauważyłaś, że druidka była wobec niego całkowicie obojętna, jakby dosłownie traktowała go jak powietrze.

- Uda mi się jeśli uda nam się dotrzeć w bezpieczne miejsce - stwierdziłam, ale cieszyłam się że druidka nie stawiała żadnego oporu by pozostawić to miejsce. Dobrze też wyszło, że ignorowała Falrisa, bo to było lepsze niż robienie niepotrzebnych nikomu scen.

– Jaka ty jesteś negatywnie nastawiona… to co udało ci się w ciągu ostatnich dwóch dni, przekracza wszystkie oczekiwania. Jestem przekonany, że sam bóg cię chroni więc czemu choć na chwilę się nie zrelaksujesz i nie będziesz cieszyć powodzeniem swoich działań? – Zapytał odrobinę oburzony.

- Nie gadaj tyle bo ci sił zabraknie na marsz... - odburknęłam na to. Jeśli szczęście nam dopisze to dzikusy najpierw pójdą sprawdzić czemu chata się pali, może nawet pomyślą, że postanowiliśmy sami zabić druidkę, by mieć całą "chwałę" tego dokonania tylko dla siebie, przez co dopiero później ruszą w ślad za nami. A wtedy my tym tempem będziemy już daleko.

Wasza podróż trwała niezmącona aż do świtu, kiedy to każde z was zaczęło odczuwać potęgę zmęczenia, zwłaszcza, że opuszczało was napięcie poprzedniej nocy. Druidka była przekonana, że po tym wszystkim plemię musiało odpuścić sobie pościg, bo inaczej już by was mieli. Ty wiedziałaś, że mogą być zajęci teraz czymś innym… jak choćby wymianą plemiennej szamanki…

Wszystko wskazywało zatem na to, że matka Falrisa, której imienia nigdy nie poznałaś, dotrzymała słowa i tym samym uratowała wam wszystkim życie.

Zauważyłaś, że niziołka zasnęła na grzbiecie niedźwiedzia, a Jedynka, która wydawała się mieć nieograniczoną ilość energii zwyczajnie zwolniła.

Jasnym jednak było, że jakiekolwiek przestoje mogą być niebezpieczne przynajmniej do momentu aż nie wejdziecie na terytorium orków zaprzyjaźnionych z cesarzem.

Stało się to dopiero gdy słońce było już wysoko na niebie…

Właśnie wtedy natrafiliście na patrol złożony z orkowskich wojowników, którzy nosili na sobie coś na kształt zbroii, oczywiście bez napierśników… oraz rycerzy w barwach imperium, oraz jedną kobietę w rozpoznawalnych dla ciebie szatach, twojego zakonu, lecz w pozłacanej zbroi łuskowej… co świadczyło o tym, że była kapłanką. Dzierżyła ona wielki dwuręczny miecz.

Zaraz też otoczyła was wataha wagrów, które zaczęły na was warczeć.

– Kim jesteście i co was sprowadza na terytoria wielkiego wodza Ullaka Sprawiedliwego! – Zawołał jeden z orków podchodząc bliżej. Tuż obok niego szła kapłanka. Szybko zauważyłaś, że kobieta była… dzikim elfem. A zatem uświadomiłaś sobie, że stoisz przed kapłanką Barayą, osobą, która otrzymała święcenia kapłańskie w najmłodszym wieku… szybciej nawet niż Dariel. Opowieści o jej wielkich umiejętnościach medycznych i bojowych zdołały nawet przedostać się przez step i dotrzeć do waszego klasztoru.

Wcale nie ucieszył mnie widok kapłana mojego boga, bo tylko przypominało mi to, że żeby przeżyć porwanie postępowałam niezgodnie z naukami zakonu.

- Jestem Marion, z zakonu Toriela. Przybywam wezwana na spotkanie z Cesarzem - odparłam, wychodząc odrobinę przed swoich towarzyszy. - Towarzyszą mi osoby, które wraz ze mną uciekły przed klanem dzikich elfów.

– A zatem misja ratunkowa agentko się powiodła. – Stwierdziła kapłanka w kierunku Drowki.

– Oczywiście kapłanko – Odparła dziewczynka z uśmiechem.

– Widzę jednak, że nie wykonałaś zadania z pełnym skupieniem na misji. Nie miałaś brać ze sobą, żadnych dodatkowych osób – Powiedziała chłodno. Zauważyłaś, że coś w zachowaniu Barayi jest nie tak… była zimna, nieobecna, a do drowki zwracała się jak do śmiecia.

– Moja wina, poniosę konsekwencje przed cesarzem kapłanko – Powiedziała nawet na chwilę nie tracąc uśmiechu.

Baraya nie poświęciła jej już żadnej uwagi, ale podeszła do ciebie.

– Gdzie twoje zakonne szaty i rynsztunek mniszko? – Zapytała prosto z mostu.

Od razu moje nastawienie do niej zrobiło się ostrożne i czujne. Coś mi podpowiadało, że muszę uważać na nią.
- Wraz z moimi braćmi już w obozowisku wojska cesarskiego - odpowiedziałam, o medalionie nie musiałam wspominać, bo wisiał on na mojej szyi. Choć był nadal brudny od krwi, z której nie miałam czasu go jeszcze oczyścić.

– Chodź ze mną, cesarz cię oczekuje, reszta z was może odejść – Powiedziała kobieta i odwróciła się na pięcie.

– Nie mamy ich wpuszczać? – Zapytał zaskoczony ork.

– Chwila… nie po to biegłem taki kawał, żebyś kazała mi sobie iść! – Oburzył się Falris. – Jesteśmy tacy sami, a ty znalazłaś schronienie wśród ludzi, więc i ja pragnę tego samego!

– Nie jesteśmy tacy sami… – Warknęła. – Nie mamy ze sobą nic wspólnego dzikusie… – Zobaczyłaś, jak kobieta zaciska pięści.

Druidka tylko się zaśmiała.

– Bez łaski, ja znam się z tutejszym wodzem, więc nie potrzebuję twojej zgody – Rzuciła półelfka.

Nie trzeba było mistrza dedukcji, żeby zauważyć, że kapłanką miała jakąś wielką urazę do swoich pobratymców skoro tak traktowała Falrisa.
- Spokojnie - rzuciłam do swoich towarzyszy. - Oni wszyscy są pod moją opieką, więc idą ze mną - powiedziałam do Barayi, nie ruszając się z miejsca. - Dołączą do pozostałych kapłanów z mojego
zakonu tak jak bardka, która niedawno tu przybyła - dodałam z naciskiem. - Osobiście będę się z tej decyzji tłumaczyć przed Cesarzem i moim bezpośrednim zwierzchnikiem Darielem.

– Róbcie co chcecie – Warknęła i ruszyła przed siebie.

– Wybacz jej. Jej przyjaciółka targnęła się na pozostałe jej przyjaciółki, a potem kapłanka sama ją zabiła… do tego ten incydent z jej starszą siostrą… – Powiedział jeden z rycerzy żeńskim głosem, podchodząc do was. Gdy zdjął hełm przekonałaś się, że to kobieta o krótkich czarnych włosach. – Naprawdę dużo złego się stało po drodze i kapłanka jest… – westchnęła. – Pewnie jesteście zmęczeni, wraz z naszymi przyjaciółmi ze stepu eskortujemy was do twierdzy. Nazywam się Lady Erina Galader. – Wyciągnęła do ciebie dłoń. – A to dowódca kohorty, Urdok. – Wskazała na orka. – Cieszymy się, że dotarliście bezpiecznie.

Zupełnie nie miałam pojęcia o czym mówi czarnowłosa tłumacząc Barayę, ale byłam zbyt zmęczona by prosić o wyjaśnienie. Byłam jednak pewna, że w obozie chcąc niechcąc i tak dowiemy się wszystkiego.
Przełożyłam włócznię do lewej ręki i uścisnęłam jej dłoń, po czym skinęłam głową orkowi.

- Na pewno nerwy wszystkich są w strzępkach - odpowiedziałam jej w przyjaznym tonie. - Byliśmy w ciągłej drodze od zmierzchu, jedyne czego teraz pragniemy to odpoczynku.

– Twierdza jest o godzinę drogi na południe. – Wskazała kierunek. – Zaraz rozdzielimy oddział i was eskortujemy.

Kobieta zawołała rycerzy i orków, a potem wraz Urdokiem zaczęli wydawać rozkazy. Szybko zorientowałaś się, że wszyscy wojownicy cesarstwa tutaj obecni to kobiety.

Zauważyłaś również, że Baraya trzyma się od wszystkich z daleka.

Po kilku chwilach zdecydowano, że Erina wraz z dwójką rycerzy i dwoma wojownikami orków, uda się z wami do twierdzy, a reszta będzie kontynuować patrol.

Nie minął nawet kwadrans, gdy znów wyruszyliście przed siebie. Erina szła obok ciebie i Falrisa, druidka wdała się w rozmowę z towarzyszącymi wam orkami a niziołka dalej spała na niedźwiedziu.

– Kiepsko wyglądasz… znaczy tak… – stwierdziła lady i spojrzała na ciebie wymownie.

Miałam ochotę złośliwie to skomentować, że sama byłaby w gorszym stanie po tym co ja przeszłam, ale powstrzymałam się.
- Doprowadzę się do porządku jak tylko będę miała ku temu okazję - odpowiedziałam na to.

– Aj… głupio powiedziałam, nie miałam tego na myśli… chodziło o to… a nie ważne. – Spojrzała na elfa. – A ty? Masz jakieś imię?

– Falris – odparł mężczyzna.

– Falris… ładna z was para, pasujecie do siebie – Rzuciła całkowicie bezmyślnie. – Cholera… co ja gadam.

Popatrzyłam na nią i z politowaniem pokręciłam głową, po czym posłałam elfowi spojrzenie w niemym przekazie by nie komentował tego.

– Wybacz… to taka moja przypadłość. Nie potrafię powstrzymać się aby mówić tego co myślę. Dlatego uchodziłam za zakałę całej mojej rodziny… Ojciec zawsze powtarzał, że nigdy nie znajdę męża jeśli będę tak działać… no ale żaden medyk nie zdołał mi pomóc. Więc jak cesarz pozwolił iść kobietom do woja, poszłam wierząc, że nauczę się dyscypliny, ale moja dowódczyni, niech bogowie mają ją w opiece, Pułkownik Urogala, będąca orkiem zamiast temperować moje gadulstwo i mówienie wszystkiego co mam w głowie, ceniła sobie moją szczerość… dlatego szybko awansowałam… a teraz po jej śmierci… – westchnęła. – To mnie generał mianowała jej następcą… więc jestem pułkownikiem… choć wciąż nie umiem dobrze wczuć się w rolę, bo jeszcze tydzień temu byłam majorem… – Gadała kobieta bez przerwy.

- Gratuluję awansu - odparłam zdawkowo, siląc się na uprzejmość. Byłam już tak zmęczona, że idąc zaczynałam podpierać się na włóczni. Obawiałam się jednak, że gdy dotrzemy na miejsce to nie będzie mi dane pójść spać, tylko będę się musiała tłumaczyć z tego, że przeżyłam. Znaczy z tego "jak" przeżyłam porwanie przez dzikie elfy. Chyba powinnam była wcześniej uprzedzić Falrisa by nie opowiadał o tym co tam zaszło... Ale już było za późno na ustalanie wspólnej wersji.

– Przepraszam… – Wtrącił się Falris. – Uciekaliśmy przed dyszącym nam w karki, pełnym wściekłych wojowników plemieniem… sądzę, że moja towarzyszka jest zbyt zmęczona aby móc w pełni zaangażować się w konwersację.

– Na bogów… – Powiedziała Erina. – Najmocniej przepraszam… powinnam się była zamknąć i pomyśleć o tym. Dagrelu… – Zwróciła się do jednego z orków. Rosłego olbrzyma o wyjątkowo łagodnych oczach. – ... może zechciałbyś ponieść mniszkę Marion…

– Z rozkoszą wesprę tą, która służy bogom – Rzucił i nim zdążyłaś cokolwiek zrobić posadził cię sobie na plecach… a ty poczułaś się jak małe dziecko. Zapewne zdążyłabyś umknąć mu… gdyby nie potworne zmęczenie.

Reagowałam z opóźnieniem. Ale w końcu zareagowałam.
- Puść mnie natychmiast ! - oburzyłam się i zaczęłam wiercić, żeby postawił mnie z powrotem na ziemię.

– Coś nie tak? Jest ci niewygodnie? – Zapytał ork łagodnie.

- Postaw mnie z powrotem na ziemię! - złościłam się dalej.

– Czy mogłabyś się zamknąć? – Zapytała nagle druidka. – Ledwo szłaś, widziałam jak trzęsły ci się kolana. Jak możesz choć trochę odpocząć to z tego skorzystaj, bo nie wiesz czy za godzinę nie będziesz znów musiała działać z pełnią sił. Więc moja rada jest, żebyś schowała dumę w buty, których nie masz i grzecznie z pokorą, godną mniszki skorzystała z pomocy, której ci udzielono.

- Dam radę o własnych siłach iść! - nie odpuszczałam, ale tym razem zaczęłam szukać sposobu, żeby samej się oswobodzić. - Do cholery, poradziłam sobie sama po porwaniu to teraz dam radę. Już lepiej zrobić postój, żeby resztą odpoczęła, chyba że jeszcze zamierzacie nieść Jedynkę i Farlisa, co? *

– Nie ma problemu. – Zawołał drugi z orków i chwycił elfa.

Falris krzyknął zaskoczony ale zaraz znalazł się na twojej wysokości. Mała drowka natomiast nie czekała na niczyją reakcję, ale sama wskoczyła na plecy pani pułkownik.

– O bogowie… jaka ty jesteś lekka… – Zdziwiła się kobieta. – Czy ty na pewno dobrze się odżywiasz?

– Nie. Mam specjalnie przygotowaną dietę, która ma utrzymywać mnie w stanie ciągłego niedożywienia w pewnych zakresach, abym wcale nie tyła oraz, żeby moje mięśnie rozwijały się tylko do pewnego rozmiaru a szkielet był lekki. Jest to dieta opracowana przez wielką alchemik królestwa mrocznych elfów. To wraz z ciągłym treningiem czyni mnie tak lekką i zwinną. – Uśmiechnęła się. – Gdybyś mogła mnie złapać, połamałabyś mi kości we własnych dłoniach… dlatego muszę być zawsze nieuchwytna.

– Na bogów… to przecież straszne…

– I teraz przez ciebie i mnie niosą – Rzucił Falris z uśmiechem.

Tego się nie spodziewałam.
- Wspaniale - sarknęłam. - Teraz wszyscy będą równie zmęczeni i osłabieni na wypadek ataku - burknęłam, niezadowolona z rozwoju wypadków. Przestałam się szarpać widząc, że niczego nie wskóram.

– Jakiego ataku, mniszko? – Rzucił ork, który cię niósł. – To ziemie jednego z sześciu wielkich wodzów. Nawet krwawe znamię i Kościane włócznie się tu nie zapuszczają.

– On ma rację, dlatego Cesarz wybrał tą twierdzę na przystanek w podróży i miejsce odpoczynku dla armii. – Wyjaśniła jedna z towarzyszących wam rycerzy.

- To ona zaczęła gadać o byciu w gotowości - wskazałam na Druidkę.

– Nie walkę miałam na myśli… Jak dobrze widzę mamy tu wojsko cesarskie i zapewne właśnie na spotkanie z wojskiem idziesz – Spojrzała na ciebie. – Więc wnioskuję, że czegoś będą od ciebie chcieć.

- Nie z wojskiem... - mruknęłam i pokręciłam głową.

– A zatem, wnosząc z wypowiedzi pani wojskowej… z samym cesarzem – Zaśmiała się. – Chyba tym bardziej nie powinnaś wyglądać jak stara szmata przytargana przez wagra, gdy przed nim staniesz – dodała.

- Na to już i tak za późno - westchnęłam. W spoczynku i bez stresu związanego z możliwym pościgiem, zaczynałam odczuwać coraz mocniej zmęczenie mięśni. Czułam się dokładnie jak ta wspomniana przez Druidkę szmata.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 24-03-2020, 17:19   #68
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
*** *** ***

– No no… nie spodziewałam się ciebie tak szybko – Powiedziała kobieta o bladej cerze. Ona siedziała za biurkiem a przed nią unosił się ten sam półprzezroczysty objekt, na którym były dziwne napisy. – Mam nadzieję, że ten strój ci pasuje… nie mogę znieść tych wiktoriańskich absurdów Dedala.

Zauważyłaś, że masz na sobie niebieskie spodnie wykonane z dziwnego materiału. Spodnie były dość obcisłe i poprzedzierane na kolanach. Na górze miałaś lekką bluzeczkę, a na to okrycie z długim rękawem i dziwnym zapięciem. Dwoma rzędami ząbków i nasuniętym na to dziwnym metalowym przedmiotem z uchwytem. Na nogach miałaś lekkie sandały.

Zdezorientowana rozejrzałam się wkoło nie rozumiejąc co właściwie się wydarzyło. Jeszcze chwilę temu siedziałam orkowi na plecach... Po chwili załapałam, że chyba musiałam zasnąć i znów trafić w to miejsce. Przyjrzałam się uważnie temu w co byłam ubrana. Dziwnie to wyglądało. Szczerze to bardziej pasowała mi suknia niż te szaty.

- Może być - odparłam i wyprostowałam się. Popatrzyłam na bladolicą kobietę. - Czemu tu jestem? - zapytałam ją.

– Jezu… czy do was ssaków wszystko tak wolno dociera? – Wstała od biurka. – To, że tu jesteś jest zasługą tylko i wyłącznie twojego umysłu. – Podeszła do ciebie. – Uważasz, że twoim życiem kieruje jakaś wielka opatrzność, że to co cię spotyka to jest jakiś boski plan… nie prawda… To wszystko co cię spotyka, to tylko zbiór losowych zdarzeń… zbiór luźnych pomysłów, które twoja osoba łączy w jedną opowieść. – Spojrzała ci w oczy przez swoje okulary. – Dociera?

Zamrugałam oczami. To było ponad moje pojmowanie. Nerwowo podrapałam się po przedramieniu.
- Tak... - odpowiedziałam głównie dla świętego spokoju. - Rozumiem...

– Kogo próbujesz oszukać? – Zapytała krzyżując ręce. – Tylko siebie… na siłę próbujesz spędzać odpowiedzialność z samej siebie, na całą resztę świata. Kiedyś w kalendarzu… albo na serwetce w restauracji przeczytałam takie słowa. Jak się samemu nie pokieruje swojego życia gdzie się chce, to inni pokierują je tam gdzie się nie chce, czy jakoś tak. – Wróciła do biurka. – Jestem w twojej niszy tylko dlatego, że Dedal mnie o to poprosił.

Milczałam. Nigdy nie miałam możliwości kierowania swoim życiem, więc jej słowa do mnie nie trafiały. Zdawałam sobie jednak sprawę, że ona miała wiedzę znacznie większą niż mogłam sobie to nawet wyobrazić, więc na pewno nie zamierzałam się wykłócać o to, że nie ma racji.
- Proszę przekazać Dedalowi, że dziękuje mu za uratowanie mnie - mruknęłam. I szczerze byłam mu wdzięczna za to.

– Dedal jako władca emocji, wędrowiec nieświadomości i badacz holistyczny ma prawo udzielić trzech odpowiedzi holistycznych… i tak zwykle łamie to prawo i ściga go ten jego wrzód na dupie wyznaczony przez radę władców emocji. – Złapała się za twarz. – W każdym razie ja zgodnie z prawem wieloświata mogę udzielić ci jednej holistycznej odpowiedzi. Więc pytaj i miejmy to już z głowy.

Otworzyłam szerzej oczy. To było dziwne mieć zaoferowaną odpowiedź na pytania, których nie miałam.
- Nie wiem o co pytać ... - po prawdzie to byłam tak zadowolona, że jestem już poza granicami dzikich klanów, wracając do swoich, że niczego więcej nie potrzebowałam.

– To twoja jedyna szansa żeby je zadać, bo mogę odpowiedzieć tylko raz – Powiedziała. – Więc wymyśl coś.

Miałam pustkę w głowie, ale próbowałam na siłę coś wymyślić. Mogłabym zapytać o moja rodzinę, ale na nic mi się ta wiedza nie przyda. O powód dla którego wezwał mnie do siebie Cesarz też nie było sensu pytać, bo wkrótce prosto od niego tego się dowiem.
- Skoro jest to jedyna szansa to chciałabym odłożyć tą możliwość w czasie, bo jest to zbyt chojna pomoc by zmarnować ją na byle co - poprosiłam.

– Wiesz, że możemy się już nigdy nie spotkać i wtedy nigdy ta szansa się nie powtórzy? – Zauważyła. – Jesteś inteligentną formą życia… ponoć… Przynajmniej podręczniki naukowe tak twierdzą… ale co ja dyplomowany doktor ksenobiologi holistycznej mogę wiedzieć – Rzuciła a ty wyczułaś wyraźny sarkazm w jej głosie. – Tak czy siak, radzę ci ruszyć głową.

- Wolę zaryzykować z kolejnym spotkaniem - uśmiechnęłam się nieznacznie. Dla mnie wykorzystanie teraz takiego pytania było jeszcze większym marnotrawstwem niż liczenie że znów będę rozmawiać z tymi istotami ze snu. Sama wspomniała, że nie spodziewałaś się mnie tak szybko, ja też z resztą nie liczyłam, że kiedykolwiek tu wrócę.

– Twoja wola. – Uśmiechnęła się. – Pozwoliłam sobie obejrzeć twoją walkę. Iście… artystyczny pokaz przemocy.

- Czyli nie zdawało mi się że cię tam widziałam - odparłam na to, bardziej do siebie niż do niej.

– To bardzo ciekawe… – Uśmiechnęła się szeroko. – Skoro mnie widziałaś, znaczy to, że twój umysł wynurzył się jeszcze bardziej… choć gwarantuję ci, że zdolność postrzegania przez pierwszą warstwę wiązała się ściśle z faktem, że wpadłaś w amok. To spowodowało, że twój mózg działał bardziej na pierwotnych instynktach a zmysły były wyostrzone tak bardzo, że były w stanie wykryć zagrożenia niedostrzegalne dla oka zwykłej cywilizowanej istoty… bo widzisz… mój gatunek dla twojego to drapieżnik. Jestem stworzona do tego by rozszarpywać, miażdżyć i pożerać takich jak ty, i twoje Id, a mówiąc tak, żebyś zrozumiała, twoja zwierzęca część mózgu wyczuwa to i ostrzega cię. Oczywiście z mojej strony nic ci nie grozi, nie jestem taka jak inni przedstawiciele mojego gatunku i twoje mięso mnie nie interesuje w najmniejszym stopniu… no chyba, że pod kątem naukowym. Hymmm… ale to dało mi do myślenia. Co powiesz na mały sparing? – Zapytała z uśmiechem. – Bardzo chciałabym coś sprawdzić.

- W osadzie w której mnie przetrzymywano też wielu chętnie by mnie zjadło - stwierdziłam, niezrażona jej słowami. Natomiast na jej prośbę chwilę zastanowiłam się. Miałam dobre obawy że mogłabym jej zrobić krzywdę, bo uważałam, że ta zdolność jest nie do opanowania dla mnie na ten moment, by móc ją wykorzystać tylko do sparingu. Z drugiej strony byłam we śnie więc może łatwiej tu mi przyjdzie to kontrolować. - Z kim miałabym się wypróbować ? - zapytałam dla pewności.

Pstryknęła palcami.

Nagle znalazłyście się na ringu ogrodzonym z każdej strony grubymi linami.

– Ze mną – Powiedziała. Zauważyłaś, że wasze stroje zmieniły się na lekkie elastyczne spodnie i cienkie koszulki bez rękawów, nie miałyście butów. – Ty pewnie chcesz walczyć bronią, więc wybierz śmiało. – Powiedziała, a przed tobą pojawiło się kilkanaście różnych broni białych, w tym włócznia i buzdygan.

Te nagłe zmiany miejsca, były intrygujące. Kobieta wybierała mi zadziwiająco wygodne szaty, choć wyglądały pospolicie. Przyjrzałam się z zainteresowaniem kolekcji oręża. Nawet był tu długi miecz, broń którą ze wszystkich jakie miałam do tej pory w ręce najwygodniej mi się władało. Dotknęłam rękojeści czegoś co przypominało rapier. Przyszło mi na myśl, że mógłby być teraz dla mnie najbardziej odpowiedni... Nie widząc jednak by były tu odpowiedniki treningowe, zrezygnowałam z sięgania, po którąkolwiek z broni.

- Jeśli masz walczyć o gołych pięściach to ja również zmierzę się z tobą bez broni - powiedziałam.

– Mówiłam ci… ja jestem drapieżnikiem… istotą, przy której twoje dzikie elfy, orkowie czy drowy nie stanowią żadnego zagrożenia. Wybierz broń i walcz aby zabić i nie martw się o mnie bo gwarantuję ci, że nie zdołasz zrobić mi krzywdy, jednak ten trening pozwoli mi coś zaobserwować a ja w zamian za to udzielę ci małej pomocy. Jestem naukowcem więc lubię eksperymenty – Uśmiechnęła się ukazując ostre zęby.

- No dobrze... - mruknęłam. Skoro była taka pewna to może w tym śnie nie mogłam jej zrobić krzywdy. Sięgnęłam więc po broń. Mój wybór padł na rapier, głównie z ciekawości. Była to broń dużo lżejsza od miecza czy buzdyganu, a zarazem bardziej mobilna od włóczni. Wykonałam kilka młynków dla wyczucia wyważenia klingi. - Mam zaczynać? - zapytałam gdy skończyłam przygotowania do sparingu.

– Znasz się na tej broni? – Zapytała. – To nie jest broń typu… przywal, jak się rusza to popraw, jak maczugi i buzdygany. I nie jest to broń typu, z dala ode mnie, jak włócznia. Ta broń wymaga wyczucia i lekkości ruchów. Styl wściekłego dzikusa ci przy tym nie pomoże.

- W zakonie uczono mnie walki każdym rodzajem orężu - odparłam jej na to. - Buzdygan miałam przy sobie tylko dlatego, że nim niejako łatwiej obezwładnić. Mniej krwi, a złamania umiem nastawiać - wyjaśniłam czym był podyktowany mój wybór. - Mi zdecydowanie łatwiej przychodzi władanie ostrą bronią. Ty w teorii masz rację. Z pozoru "wściekły dzikus" nie pasuje do tak szlachetnej broni jak rapier - pokiwałam głową. - Ale jak się tak zastanowić to jest to bardzo lekki i szybki oręż. Jego cechy mają potencjał dla "wściekłego dzikusa".

– No to zapraszam – Rzuciła. Pozostałe bronie zniknęły a ona przyjęła postawę na lekko ugiętych nogach z dłonią wyciągniętą naprzód. – Walcz jak o życie, walcz, żeby zabić. I co najważniejsze… bez spiny.

Pokiwałam głową na znak, że rozumiem i stanęłam w postawie szermierczej, z rozstawionymi nogami oraz końcem rapiera skierowanym ku górze. Zwinność i doskonały balans ciałem to były cechy jakie dawała mi sztuka walki otrzymana od Dedala. Dlatego wybrana broń powinna mi dać więcej swobody niż włócznia, choć charakterystyka była podobna bo obie były do zadawania ran kłutych zamiast ciętych. Teraz dopiero pomyślałam, że do lewej ręki przydałby mi się jeszcze sztylet.
- Zaczynajmy - mruknęłam i ruszyłam na nią. Zamarkowałam atak od góry, ale korzystając z szybkości oręża, zmieniłam kąt wyprowadzając cios od boku.
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
Stary 02-04-2020, 08:44   #69
 
Dedallot's Avatar
 
Reputacja: 1 Dedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputacjęDedallot ma wspaniałą reputację
Kobieta dosłownie jak ciecz zmieniła swoją formę unikając ciosu… wyglądało to tak jakby błyskawicznie się rozpuściła, a następnie znów zestaliła w innej pozycji. Teraz stała na czworaka z wyszczerzonymi zębami. Na jej dłoniach pojawiły się długie ostre szpony. Zamachnęła się aby podciąć ci nogi.

Wybiłam się z nóg w przód, by uratować się przed utratą stóp, robiąc pad przez lewe ramię, szykując się na kolejny unik. Wyglądało na to, że wpierw musiałam wybadać przeciwnika.

Gdy się odwróciłaś zauważyłaś, że kobieta zaszarżowała na ciebie z szeroko otwartą paszczą. Dosłownie wyobraziłaś sobie jak jej zęby wpijają się w twoją szyję. Poczułaś przypływ energii i znowu zaczęła buzować ci krew. Poczułaś się jakby atakowało cię dzikie zwierzę a nie rozumna forma życia.

Chciałam ją przetrzymać i dźgnąć rapierem gdy skoczy na mnie, ale instynkt był silniejszy od mojej woli przez co uskoczyłam w bok, przed jej kłami i pazurami. Zła na swoje odruchy zrobiłam półobrót i ruszyłam na przeciwniczkę, chcąc trafić w jej plecy.

Ona odbiła się w bok i zaczęła warczeć. Utkwiła w tobie wzrok, a potem zaczęła krążyć wokół ciebie na czworaka. Z jakiegoś powodu kołatały się w tobie dwa instynkty… instynkt przetrwania, który ostrzegał cię przed zagrożeniem… oraz instynkt łowcy, który powodował, że chciałaś zobaczyć jak ta pewna siebie diablica krwawi… znów czułaś to podniecenie na myśl o walce. Znów czułaś jak twoje ciało drży z podniecenia.

Rozbita przez te dwa odczucia nie miałam szans walczyć, więc skupiłam się na jednym, ignorując drugi. Byłam łowcą, a ona zwykłym zwierzęciem spotkanym na stepie. Zaczęłam się nakręcać, że jej skórę osobiście wyprawię i uszyję sobie torbę...
Cofnęłam się, ustawijąc lewym bokiem ku niej, by wzbudzić w bestii odruch pościgu i dopiero wtedy gdy ruszyła na mnie to od dołu wyprowadziłam pchnięcie w bok oponentki. Następnie dałam upust instynktowi łowcy.

W tym momencie jakby rzeczywistość przyjęła dla ciebie inną formę… ruchy oponentki spowolniły, a ty byłaś bardziej opanowana, nawet mimo ciągłego podniecenia. Udało ci się ją sprowokować a ona tak jak przewidziałaś, skoczyła na ciebie. Twoje pchnięcie było idealne… i gdybyś walczyła z jakimkolwiek innym zwierzęciem, czy człowiekiem, byłabyś zwycięzcą… ale twoja przeciwniczka, znów użyła dziwnej zdolności czyniąc swoje ciało plastycznym i w powietrzu zmieniając swój kształt tak aby uniknąć ostrza. Tym razem jednak twoje oczy były w stanie zarejestrować zmiany w jej ciele… widziałaś każdy etap tej upiornej przemiany…

Wyglądało to dziwaczne, obco i nienaturalnie, ale i fascynująco zarazem. Zanurkowałam, w ostatniej chwili opamiętując się, że pewnie stracę głowę jeśli się nie uchylę. Tym razem zmieniając chwyt na rękojeści tak, że ostrze rapiera skierowane było w dół, prawie że wzdłuż mojego przedramienia, zamachnęłam się od boku ręką, w podbrzusze skaczącej na mnie bestii.

Końcówka ostrza rozpruła jej ubranie, a pazury kobiety wbiły się w podłogę.

– Nieźle, zaczynasz zespalać swój umysł z instynktem… no no… – Powiedziała nie zmieniając pozycji. – Chcesz skończyć na teraz, czy bawimy się dalej, ale ja zwiększam poziom trudności?

Wyprostowałam się.
- Jasne! - odpowiedziałam ochoczo. - Nawet nie zdążyłam się spocić - dodałam z zadowoleniem.

– Dobrze… – Wyprostowała się i rozpuściła włosy. – Cholera, jak ja bym chciała taką studentkę. – Uśmiechnęła się. – Oprócz ksenobiologii prowadzę też zajęcia z samoobrony dla dziewcząt, więc byłoby świetnie mieć cię w grupie… no niestety istoty ze światów poniżej IV poziomu w skali rozwoju cywilizacyjnego nie mogą należeć do uniwersytetu. Może dla ciebie stary Dedal zrobi wyjątek. Ale wracając do treningu, wyjaśnię ci zasady. Walczymy do pierwszej krwi. Ja do tej pory używałam w walce podstawowego instynktu drapieżnika i nie walczyłam w skupieniu. Teraz będę robić to, do czego ty powinnaś dążyć. Równowaga między instynktem i umysłem. Jeśli opanujesz to, sądzę, że nikt na twojej planecie nie będzie mógł cię pokonać. Dedal zapisał w twoim umyśle wiedzę a w twoim ciele pamięć mięśniową jednego z najlepszych elfich wojowników… jego syn się teraz za tobą szlaja, może czuje w tobie coś z tatusia, jednak dzikie elfy mają to do siebie, że jak orkowie walczą w czymś na granicy szału bojowego, pozwalając by instynkt zastępował w dużej mierze rozsądek. Owszem istnieje zjawisko nadinstynktu, gdzie całkowicie wyłączasz umysł podczas walki… ale jest to niebezpieczny i całkowicie niekontrolowany styl, do tego wymaga niesamowitego treningu ciała… a raczej nie masz na to czasu. Dlatego powinnaś używać wszczepionego ci instynktu łowcy jako narzędzia… O… jak twoja druidka swojego niedźwiedzia. Dobry przykład. Twój instynkt powinien być jak wytresowane zwierzę, które gryzie tylko, gdy mu to rozkażesz… inaczej… no cóż… żądza krwi stanie się dla ciebie nie do opanowania. Nie mówię, żebyś wyzbyła się tego pragnienia, możesz cieszyć się walką i bryzgającą krwią, ale nie możesz się od tego uzależnić i stracić kontroli. Pokażę ci jak to działa w praktyce. Zaatakuj mnie ponownie, ja stanę do ciebie tyłem. Zrób to bezszelestnie…

Dostałąm strasznie dużo nowych informacji na raz i chwilę nie wiedziałam do czego najpierw się odnieść. To było wybitnie dziwne, że miałam w sobie odruchy ojca Falrisa... Na pewno mu tego nie powiem. Za to wskazówki odnośnie wykorzystania "instynktu dzikusa" zamierzałam wziąć sobie do serca, bo zdążyłam zauważyć pierwsze przejawy tego o czym mówiła.
- Bardzo chciałabym móc dołączyć do waszego uniwersytetu - odpowiedziałam choć ani trochę tego nie przemyślała, a jedynie wiodła mną ogromna ciekawość. - A skoro zwiększamy poziom trudności, to poproszę jeszcze o sztylet.

– Masz go w dłoni – Rzuciła. – A na razie chcę ci tylko coś pokazać, trening zaczniemy po tym.

Faktycznie, wpierw poczułam, że trzymam coś w lewej dłoni, a gdy podniosłam rękę i spojrzałam to ujrzałam sztylet.
- Dobrze to zrobimy tak jak chcesz. Zaczynajmy - powiedziałam.

Kobieta odwróciła się do ciebie plecami.

Odczekałam ze dwa oddechy i przystąpiłam do tego o co mnie prosiła. Najostrożniej jak mogłam stawiałam kroki, by lekkim łukiem od lewej strony podejść ją.

Pani doktor natomiast znów raczyła się swoim dziwnym, niebieskim napojem i nuciła coś pod nosem.

Szłam powoli aż zostały mi ostatnie kroki do wykonania. Wtedy skoczyłam ku niej robiąc pchnięcie rapierem, natomiast rękę ze sztyletem trzymałam w gotowości do obrony.

– Instynkt – Zawołała robiąc unik – Umysł – Rzuciła chwytając cię za dłoń z rapierem i wykręciła ci rękę. – Instynkt – nawet nie patrząc, złapała twoją dłoń ze sztyletem. – Umysł – Powiedziała podchaczając ci nogę. Po chwili, zanim zdążyłaś zareagować, byłaś na kolanach, z własnym sztyletem przy gardle i ręką z rapierem wykręconą za plecami. A ona stała za tobą uniemożliwiając ci jakikolwiek ruch.

- Jej... To było niesamowite - wydusiłam z siebie jak tylko po tym nie małym zaskoczeniu odzyskałam mowę.

– To był trzeci poziom trudności i poziom do którego powinnaś dążyć.

- Dziękuję za tą lekcję. Nie zapomnę o tym czego tu się dowiedziałam - powiedziałam, nie próbując się jej wyrwać.

– A jeszcze niedawno miałaś mnie za demona – Puściła cię. – Wiesz… wszechświat jest ogromny… większy niż Cesarstwo, czy nawet cały twój świat… a wszechświatów jest nieskończona ilość… – Uśmiechnęła się. – Jest co badać… jest co odkrywać… Mówisz, że chciałabyś uczyć się u nas, ale czy byłabyś gotowa porzucić wszystkie swoje wątpliwości, całą swoją niepewność i przyzwyczajenia, które cię kształtują? Dla ciebie wielkim problemem jest odwzajemnienie uczuć do kogoś… poradzenie sobie z odrzuceniem przez rodziców… a nawet z pogodzeniem się, że ludzie popełniają błędy, a wymyślone przez ludzi zasady nie zawsze są dobre… Zbyt wiele rzeczy trzyma cię więzami, które hamują twój rozwój i potencjał. Może to zmarnowanie pytania, ale twoim holistycznym pytaniem może być, kim tak naprawdę jest Dedal. Być może to coś co będzie ci zbędne, a może coś co cię zainspiruje i otworzy ci oczy. Ale to propozycja. To twoje pytanie więc sama zdecyduj jakie ono będzie.

Wstałam z kolan.
- Nie - pokręciłam głową na jej sugestię. - Wolę sama go poznać i jeśli zechce to osobiście mi o sobie opowie - stwierdziłam. - Masz za to całkowitą rację co do mnie, ale zauważ że jeszcze do niedawna mój świat ograniczał się do murów zakonu, w którym mnie wychowywano. Powrót tam jest wykluczony, więc siłą rzeczy mogę już tylko iść przed siebie.

– Nie zwalaj winy na swoje warunki, bo to twój umysł jest jedyną granica, która stoi ci na drodze. – Powiedziała krzyżując ręce. – Nie ty jedna miałaś w życiu ciężko.

- A ty byłaś od razu taka wspaniała? - zmrużyłam oczy, zła za te oskarżenia. - Jeśli tak, to naprawdę zazdroszczę - stwierdziłam bez złośliwości. - Wybacz że moim prymitywnym umysłem nie potrafię się tak szybko odnaleźć w szaleństwie tego wszystkiego co mnie otacza - rozłożyłam ręce.

– Wspaniała… – Zaśmiała się. – Nie… byłam zwykłym potworem. Ale pozwoliłam, żeby ktoś uświadomił mi to co powiedziałam tobie… też szukałam wymówek. Tylko, że postęp zrobiłam dopiero wtedy jak przestałam to robić.

- Narazie staram się oswoić z wiedzą, którą posiadałam... A gdy się już obudzę to będę próbowała by nie uznano mnie za obłąkaną - westchnęłam.

– Owszem i wcale może nie być łatwo – Zaśmiała się. – Wyobraź sobie jak musiała brzmieć pół-dzika kosmiczna piratka, złomoinżynier na kosmicznej barce, która oznajmiła swojej załodze, złożonej z brutalnych, brudnych i krwiożerczych banitów, dla których liczył się tylko kolejny złupiony statek i kolejne rozprute trupy, którymi można się pożywić, że objawił jej się we śnie stary facet i zaproponował jej kształcenie się w uniwersytecie poza czasem i przestrzenią… – Zaśmiała się. – Miałam szczęście, że zamiast mnie zabić i zrobić kielich dla kapitana z mojej czaszki, tylko wywalili mnie na jakimś zapomnianym przez boga planetoidzie. No cóż mój gatunek mimo zaawansowania technologicznego… o ile spawanie kawałków rozbitych statków można uznać za zaawansowanie technologiczne, był bardziej prymitywny, niż orkowie i dzikie elfy z opowieści uprzedzonych i rasistowskich chłopów. Uwierzysz, że lataliśmy po kosmosie, a wierzyliśmy, że jak się złoży najsłabsze z miotu w ofierze, to będą rosły większe owoce na naszej planecie… Nawet nie robiliśmy tego dla jakichś bogów… tylko dla czegoś tak durnego jak większe owoce… Czasem przez to, aż się wstydzę, że jestem Agsarianką.

- Kosmos? Planetoida? - przekrzywiłam lekko głowę, nie rozumiejąc tych słów.

– To, że nie rozumiesz znaczenia słowa planetoida to rozumiem, ale kosmos? Gwieździste niebo… wszystkie gwiazdy i planety, to jest kosmos. Masz go nad głową od dnia swych narodzin. A tak naprawdę kosmos to cały wszechświat w którym żyjesz. Słowo to oznacza również przeciwieństwo chaosu. Bo tu cię zaskoczę, te wszystkie gwiazdy świecące na niebie są ułożone w niesamowicie precyzyjny wzór. A planetoida to najprościej tłumacząc kawał skały mniejszy od planety krążący wokół jakiejś gwiazdy. – Zaśmiała się. – To pewnie słowa ksenobiolog też nie zrozumiałaś. Ksenobiolog to w uproszczeniu uczony badający biologię obcych, niezbadanych jeszcze form życia, zwłaszcza takich pochodzących z innych planet.

- Aha... - naprawdę nie znałam słowa "kosmos", bo dla mnie to co nademną, zawsze było od zawsze nazywane niebem. Ale coś mi się przypominało, że podsłychałam któryś z braci zakonnych wspominał coś o astrologii, czy astronomii... Może faktycznie nie pierwszy raz słyszałam słowo "kosmos". - Planeta to jeden świat, taki jak ten w którym ja żyję? - zapytałam dla upewnienia się.

– Tak. Kuliste ciało niebieskie. Niestety nie jestem astrofizykiem, więc nie opowiem ci wszystkiego o grawitacji, ruchu obrotowym i całej reszcie… a poza tym jakbym ci to wszystko wyjaśniła, mogłabyś próbować zrewolucjonizować naukę w swoim świecie, a to wtedy kwalifikowałoby się jako holistyczne pytanie. Z holistycznymi pytaniami nie ma lekko… Łatwo się zapędzić a konsekwencje prawne są straszne. No chyba, że się jest władcą emocji… wyobrażasz sobie, że dla nich największą karą jest przydzielenie im konsjerża… to taki kurator, który za nimi lata i spisuje to co robią, a oni dostają od tego szału… nawet ja tego nie rozumiem.

- Nie dziwię się, chyba nikt nie lubi jak ktoś mu patrzy na ręce, a co gorsza jeszcze zapisuje - wzruszyłam ramionami. - Czy gdybym dostała się do uniwersytetu to uczyłabym się o tych rzeczach? Ksenobiologu, astrofizyku, grawitacji i ruchu, i całej reszcie? - szczerze zainteresowało mnie to o czym mówiła.

– Na kierunku holistyka ogólna, Tak, wszystkich tych rzeczy… ale to najtrudniejszy możliwy kierunek. Widzisz Uniwersytet to instytucja, która bada wszystko jako całość. Jednak mamy specjalistów od różnych dziedzin i różne kierunki, których oni uczą. Mamy astrofizyków, ksenobiologów, astrografów i masę innych naukowców… ale tylko jednego który jest Holitykiem ogólnym, Dedala. Podstaw holistyki uczy się każdy student, ale niewielu jest takich co chcą uczyć się holistyki jako nauki. Bo holistyka to jest nauka o wszystkim… dosłownie. O zależnościach między każdym aspektem i elementem wszystkich wszechświatów… to dosłownie nauka o samej istocie nieskończoności.

- Jej, to brzmi skomplikowanie - czułam jakby głowa mi puchła od tych nowości, ale mimo to nie ubywało mi ciekawości.

– A jest jeszcze bardziej skomplikowane niż ci się wydaje. Dedal jest profesorem w tej dziedzinie, a i tak wciąż się uczy. Jak dobrze mi się wydaje ślęczy nad tym zagadnieniem już parę tysiącleci… ale w kolektywnej nieświadomości i multiświecie jest to tak szalenie względne, że mogło to być nawet parę sekund. No cóż… rozszerzona teoria względności to już temat zdecydowanie nie na moje kwalifikacje.

- Tysiąc.. leci?! To niewiarygodne, że ktoś może tyle żyć... - byłam pod ogromnym wrażeniem.

– To chyba oczywiste, że on nie jest człowiekiem… – Zdziwiła się. – ...ty naprawdę myślałaś, że on jest człowiekiem? – Zaczęła się śmiać.

- Nie - pokręciłam głową. - Myślałam, że jest bogiem - odparłam, choć wiedziałam, że będzie się jeszcze bardziej z tego śmiać. - A myślałam, że to elfy żyją najdłużej... - westchnęłam z politowaniem dla samej siebie.

– Bogiem? – Uspokoiła się. – Dedal nie lubi jak się go tak nazywa, sam jest wierzący. A jeśli chodzi o długowieczność, to nawet żywot Dedala, to zaledwie chwilka wobec żywotów niektórych istot. – Uśmiechnęła się. – Jak mówiłem, w tak ogromnym miejscu jak wieloświat wszystko jest realtywne.

- A ty? Ile czasu już jesteś w uniwersytecie ? - zainteresowałam się.

– Wciąż nie rozumiesz relatywizmu no nie? – Zaśmiała się. – Jakby przeliczyć na wasze lata to pewnie ze sto. Jakby liczyć czas według mojego gatunku być może dwieście… a zważywszy na to, że uniwersytet jest poza czasem i przestrzenią, to gdybym żyła w waszym świecie, te całe sto lat mogłoby trwać zaledwie jedną noc. Czas w multiświecie jest bardzo nieadekwatnym odnośnikiem. A w kolektywnej nieświadomości, to dosłownie bzdura. Twoja drzemka może trwać pięć minut, a my tu siedzimy w twoim odczuciu pewnie już z godzinę. A innym razem może być odwrotnie… ty śpisz całą noc, a pobyt w kolektywnej nieświadomości będzie trwał zaledwie kilka minut. Wszystko wiąże się z twoim subiektywnym odczuciem chwili… ale to już zakres psychologii wielowymiaorwej.

- Może w końcu załapię jak to działa - uśmiechnęłam się szeroko.

– Miałyśmy robić sparring, żebym mogła przyjrzeć się jak zaszczepiona ci pamięć mięśniowa działa na twój organizm a zamiast tego gadamy o relatywizmie czasu… – Westchnęła. – Tak czy siak czas się kończy. Masz jakieś holistyczne pytanie?

- Nie, nadal chce je zachować na później - pokręciłam głową.

– Obyśmy się zatem jeszcze spotkały – Powiedziała i podała ci rękę.

Ujęłam w lewą dłoń obie rękojeści moich broni i wtedy, wolną prawą ręką uścisnęłam jej dłoń.
 
__________________
Czy widział ktoś Ikara? Ostatnio kręcił się przy tamtych nietestowanych jetpackach...
Dedallot jest offline  
Stary 03-04-2020, 10:15   #70
Mag
 
Mag's Avatar
 
Reputacja: 1 Mag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputacjęMag ma wspaniałą reputację
*** *** ***

Obudziłaś się nagle, wciąż na barkach zielonoskórego wojownika, czułaś, że wróciły ci wszystkie siły.

Zaraz też przyszła mi ochota, żeby wyszarpać się z rąk orka i iść dalej o własnych siłach. Zdusiłam jednak w zarodku te zapędy, bo spodziewałam się, że to zaraz wzbudzi niezdrowe zainteresowanie pozostałych. Siedziałam więc cicho i tylko rozejrzałam się, ciekawa jak daleko zaszliśmy.

W pierwszej kolejności zobaczyłaś, że Falris również zasnął. Jednak gdy rozejrzałaś się po okolicy zauważyłaś, że znajdujecie się w obozie wojsk cesarskich, który został rozłożony przed wejściem do twierdzy. Twierdza otoczona była palisadą z zaostrzonych pali na podmurówce z dużych głazów. Podczas przechodzenia przez obóz zauważyłaś, jak wielu żołnierzy… a raczej żołnierzyc, leży w namiotach z opatrunkami. Zauważyłaś również mnichów z twojego zakonu przechodzących między namiotami i rozmawiających z rannymi.

Nagle zauważyłaś Dariela, on również zauważył ciebie i zaraz podbiegł bliżej.

– Marion, dzięki Torielowi, ty żyjesz! – Zawołał. – Jesteś ranna? Nie możesz chodzić? Co ty masz na sobie? Dzikusy coś ci zrobiły? Bardki powiedziały o porwaniu… – Wyrzucał z siebie pytania. Widać było, że jest zmęczony, zapewne zajmowaniem się rannymi… ale chyba również zamartwianiem się o twój los. Był w końcu za ciebie odpowiedzialny przed przeorem.

Nie sądziłam, że widząc Dariela ucieszę się tak bardzo. Wykorzystałam to, że odzyskałam w pełni siły i zeskoczyłam z orczego grzbietu. Stanęłam naprzeciw brata zakonnego, a na mojej twarzy pojawił się lekki uśmiech wskazujący na ulgę.
- Jestem cała - odpowiedziałam od razu by go uspokoić. - Jak ja się cieszę, że jestem już z wami... - czułam jak radość zaczyna mi się zbierać pod postacią łez, które powstrzymywałam ze wszystkich sił.

– Też się cieszę. Zapewne chcesz się umyć i ubrać w swoje szaty nim spotkasz się z cesarzem. Pytał o ciebie. – Powiedział kapłan. – Widzę, że ktoś ci towarzyszy. – Spojrzał na Falrisa, który też już stanął na ziemi. Zauważyłaś, że Druidki i jej zwierząt nie było, tak samo jak Jedynki, zaś niziołkę, na ziemię właśnie odstawiała jedna z rycerzy, które wam towarzyszyły. Dowódcznyni grupy podeszła do was bliżej.

– Witaj kapłanie Darielu, ta dwójka towarzyszyła mniszce Marion ponoć od samej osady dzikich. Była z nami jeszcze kobieta zwana druidką, ale ponieważ towarzyszył jej, jej wytresowany niedźwiedź odmówiła wejścia do obozu. Czy moje dziewczyny i ja możemy jeszcze jakoś pomóc?

– Nie Lady, poradzimy sobie. – Powiedział Dariel, na co kobieta skinęła i wraz z orkami oraz swoimi rycerzami odeszła w swoją stronę.

Pokiwałam głową na pytanie czy chcę się doprowadzić do porządku. O niczym innym teraz tak nie marzyłam jak pozbyć się skórzanego ubrania i wyszorować z brudu. Rozmowa ta pozwoliła mi opanować się i nie rozkleić. Przetarłam tylko dłonią twarz, niby ze zmęczenia, a tak naprawdę, by otrzeć pierwsze łzy.
- To Falris i Amelia - przedstawiłam swoich kompanów niedoli. - Pomogli mi. Tak jak wspomniała Lady, Druidka też przybyła z nami. Widziałam wielu rannych w obozie. Nie tylko Druidka, ale Falris również mogą pomóc w doglądaniu ich, bo znają się na tym nie gorzej od nas. Jak czuje się goblini lekarz? - zapytałam zaraz.

– Tak szczerze, to trzeba go siłą niemal trzymać, żeby nie leciał pomagać chorym… – Uśmiechnął się. – W obozie są ci, którzy trzymają się najlepiej, najciężej rannych mamy wewnątrz twierdzy. Z dziesięciu tysięcy doborowych żołnierzy, około dwa tysiące straciło życie, a pięć tysięcy odniosło rany. Ponoć ten bandyta, Odashi, zgromadził wokół siebie armię dwóch tysięcy wojowników… gdyby nie zasadzka, wojsko cesarza zmiotłoby ich w kilka chwil, a tak mało brakowło, a sam cesarz straciłby życie. Jakieś sto osób wymaga ciągłej opieki i nie mamy pewności, czy przeżyją. Jest nas za mało, choć z pomocą tutejszych znachorów i cesarskich felczerów, jak na razie nikt nie umarł. Każde ręce się przydadzą.

– Zrobię co będę mógł, choć bardziej jestem zielarzem niż lekarzem – Powiedział Falris. – Czy mógłbym jednak, dostać jakieś… tutejsze ubrania, zwyczajnie nie chcę wyglądać jak… dzikus.

- W takim razie jak najszybciej trzeba zorganizować by pozwolono Druidce wejść do obozu z jej zwierzętami, bo podejrzewam, że bez nich nie będzie chciała pomóc - stwierdziłam. - A Farlis ma rację, może znajdą się jakieś szaty felczera, by wyróżniał się w tłumie i by nikt go przypadkiem nie próbował zabić za jego obecny wygląd - dodałam.

– Z tym, może być mały problem… – Stwierdził kapłan. – Na armię cesarza tutaj składają się wyłącznie kobiety… nawet wojskowi medycy są tylko kobietami, więc i ubrania są niewieście.

- W takim razie Amelia je przerobi - skinęłam głową na niziołkę, nie widząc w tym problemu. - Jest wprawną szwaczką. Sądzę, że po niewielkim przeszkoleniu byłaby nawet zdolna zszywać rany.

Dariel skinął, zawołał któregoś z mnichów, który też wyraźnie ucieszył się i zdziwił na twój widok, przykazał mu wskazówki co do twoich towarzyszy, a potem powiedział abyś poszła za nim.

Ruszyliście w kierunku twierdzy.

– Wewnątrz fortecy będziesz mogła się wykąpać i tam też każę ci przesłać twoje ubrania i rynsztunek, potem spotkasz się z cesarzem. Jesteś na to gotowa?

Pokiwałam głową z przekonaniem. Przetrwałam w końcu porwanie i przetrzymywanie przez dzikusów, więc spotkanie z Cesarzem było samą przyjemnością.
- Byłabym też wdzięczna za szaty dla Amelii - powiedziałam. Dałabym jej swoje zapasowe ubranie, ale te dałam już wcześniej żonie gobliniego lekarza.

– Kim ona jest? Bo domyślam się, że ten elf to jakichś znachor.

- Falris zna się głównie na ziołach i warzeniu z nich mikstur. A Amelia jest szwaczką - stwierdziłam, że nie będę zagłębiać się w szczegóły póki o nie nie drąży.

– Czy opowiesz mi co się stało u dzikich? – Zapytał z troską.

Spochmurniałam. Jeszcze nie zdecydowałam co mu z tego co się wydarzyło powiem.
- Tak, ale wolałabym jeszcze nie teraz... - odparłam Darielowi.

– Jak wolisz… ale jeśli stało się tam coś bardzo złego, może powinnaś zrzucić to z siebie nim spotkasz się z imperatorem? – Zapytał.

Pokręciłam głową.
- Nie martw się, obroniłam się przed najgorszym. Nie zdołali mnie skrzywdzić - zapewniłam go, by ograniczyć jego wyobraźnię co do tego co się tam ze mną działo.

– Wiem, widzę to po tobie… jednak bardziej obawiam się do czego zmusiła cię tam sytuacja… – Westchnął.

Przemilczałam te słowa. Teraz chciałam już tylko w końcu doprowadzić do porządku.

Osada orków wyglądała dosyć surowo. Zwykli mieszkańcy zamieszkiwali duże skórzane namioty, a budynków drewnianych czy tym bardziej murowanych nie było zbyt wiele. Jednak na samym środku stał zamek z prawdziwego zdarzenia, może nie tak wielki jak typowe zamki ludzkich szlachciców, i zdecydowanie bardziej toporny, jakby wyciosany w skale kilkoma uderzeniami kilofa. Była to jednak bardzo masywna budowla zdolna przetrwać nawet oblężenie. Żołnierze orków prezentowali się jako zdyscyplinowani i rzetelni, nawet jeśli z wyglądu przywodzili na myśl półnagich barbarzyńców, zwłaszcza, że tak jak wspomniał Garren, orkowie nie mieli w zwyczaju nosić napierśników. Ich kute hełmy ozdabiano często rogami bydła albo ciosami dzików, zaś nogawice i nagolennice wyglądały na zbyt ciężkie by mógł się w nich ruszyć człowiek. Podobnie przypięte na pasach naramienniki przypominały raczej ciężkie metalowe skorupy niż część pancerza, zaś broń tych wojowników jeśli nie były to akurat kute maczugi, były to topory i miecze o postrzępionych ostrzach, przystosowanych do szarpania ciała.

Gdy zbliżyliście się do samego zamku, na widok Dariela zaraz otworzono wam bramę.

Wnętrze budowli było doskonałym uzupełnieniem jej powierzchowności. Mroczne korytarze oświetlone pochodniami zamiast tak często używanych przez ludzi lamp oliwnych i olejowych. Do tego wszędzie rozwieszone zwierzęce skóry i czaszki. Przez plątaninę przejść wewnątrz budowli przeprowadzała was zielonoskóra kobieta, zdaje się, że pełniąca raczej rolę służącej tutejszego włodarza niż wojowniczki, jako, że nie miała na sobie elementów zbroi, a jedynie skórzaną spódnicę i przypasany buzdygan.

Zauważyłaś również, że pracują tutaj niewolnicy ludzkiego, gobliniego i elfiego pochodzenia, zajęci sprzątaniem i przenoszeniem różnych pakunków. Zauważyłaś również, że nieliczni mieli tylko blizny po bacie na swoich grzbietach.

Wreszcie ciebie i Dariela doprowadzono do komnaty, w której miałaś rezydować.

– Mości kapłanie – Odezwała się orczyca. – Twojej podopiecznej wódz przydzielił tą kwaterę. Zgodnie z twoim poleceniem jej odzienie i rynsztunek zostały tu przyniesione. Czy w czymś jeszcze możemy ci służyć?
 
__________________
"Just remember, there is a thin line between being a hero and being a memory"

Gram jako: Irya, Venora, Chris i Lyn
Mag jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172