29-05-2021, 20:45 | #1 |
Bradiaga Mamidlany Reputacja: 1 | Oniryczne wojaże w poszukiwaniu esencji bytu - lovecraftian story
__________________ I never sleep, cause sleep is the cousin of death Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 02-06-2021 o 01:29. |
01-06-2021, 15:09 | #2 |
Reputacja: 1 |
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce. Ostatnio edytowane przez Junior : 01-06-2021 o 15:16. |
02-06-2021, 19:12 | #3 |
Reputacja: 1 | - Baśka, słyszałaś, Baśka! – chudy blondyn podrywa dziewczynę i okręca się z nią dookoła. Baśka piszczy zaskoczona - dziwnym , nie pasującym do niej , takim zupełnie niebaśkowym piskiem. Zaskoczona siłą drzemiąca w jego chudym ciele i niespodziewana bliskością z kimś, kogo traktowała prawie jak brata. A potem śmieje się. - Postaw mnie, Maciek, no już! – rozkazuje mu poważnym tonem, ale szczęście i rozbawianie wypisane na twarzy nie pasują do głosu. - Oczywiście, pani doktor – stawia ja ostrożnie, jakby bał się, że zbyt gwałtownie opuszczenie jej na podłogę rozbije filigranowe ciało dziewczyny. - Dziękuje, panie doktorze – teraz śmieją się razem. Śmiech też nie pasuje do poważnego Instytutu, w którym pracują. Wpada na sine ściany z brunatną lamperia, odbija się jak kolorowy motyl od blatów paździerzowych biurek i przybrudzonych szyb. Docent Walasiewicz staje w drzwiach pokoju i patrzy krytycznie, zimnym zniesmaczonym wzrokiem na swoich doktorantów. - Więcej powagi, szanowni koledzy, więcej powagi – poucza ich. – Koleżanko, będzie pani reprezentować nasz Instytut i naszą ojczyznę, proszę o tym nie zapominać. - Oczywiście, panie docencie – oczy Baśki gasną, zdmuchnięte zawiścią sączącą się ust przełożonego. Odsuwa się od Maćka. - Jeszcze nie wiem, czy pojadę – szepce. Trochę do siebie, trochę do kolegi. - No co ty, Baśka! – Maciek jest szczerze zdziwiony. – Przecież byłaś najlepsza na roku! Wiesz, oni też mają tam swojego Pawłowa. Skiner. - Skinner – poprawia go. Chłopak wydaje się nie słyszeć. – Tylko ty wybrałaś warunkowanie jako temat doktoratu. Pewnie dlatego ciebie wyznaczyli. No i znasz angielki. - Indubitably, my dear Matthias – uśmiecha się nieśmiało Baśka. – Indubitably. Choć niedużo. Ale i tak nie wiem. To całkiem obcy świat. Moje życie po prostu toczyło się, czasem nawet miałam wrażenie, że odgrywam rolę, którą ktoś dla mnie napisał. Studia, doktorat, mój skromny – ale z oddzielnym wejściem! - pokój na Powiślu. Wszystko było uporządkowane, przewidywalne, zaplanowane. Praktyczne i schludne, choć przy tym trochę nudne, jak moje pantofle, płaszcz i fryzura. Ale to mi pasowało. Nie szukałam przygód, podniet i wyzwań. Robiłam to, co do mnie należało, najlepiej, jak potrafiłam. A że nauka przychodziła mi łatwo – okazałam się wartościowym nabytkiem dla Instytutu. Byłam skrupulatna i dokładna. Zespół mógł na mnie polegać. Az do teraz… Najgorsza była świadomość, że niezależnie od tego, co wybiorę moje dotychczasowe życie i tak się skończy. Ironia tragiczna. Tu nie było dobrego wyjścia. Jeśli zostanę – zawiść mnie zje. Jeśli wyjadę – nie wrócę już do moich szczurów, mojego Instytutu, mojej pracy… - A może po prostu uciec? – przemknęło mi przez myśl. – Wyjechać w Bieszczady, albo nad morze, uczyć dzieci biologii w jakiejś wiejskiej szkółce. Nieść kaganek oświaty, rozpalać młode umysły, zarażać je ciekawością … to brzmiało kusząco. Wyprostowałam się, zadowolona, podniosłam dumnie brodę. I wtedy nasze spojrzenia skrzyżowały się, spotkały, jakby przyciągnięte niewidzialną siłą. Facet zza kawiarnianej szyby uśmiechnął się do mnie a potem wrócił do pisania. Nawet nie zarejestrowałam, jak wyglądał. Ale ta sekunda kontaktu otworzyła mi drzwi, które uważałam za zamknięte – tak, pojadę do Bostonu! Pojadę i zrobię światową karierę! Poczułam – chyba pierwszy raz w życiu – że wszystkie możliwości są dla mnie dostępne. Mogłam wybierać. I chciałam tego.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
04-06-2021, 16:06 | #4 |
Bradiaga Mamidlany Reputacja: 1 |
__________________ I never sleep, cause sleep is the cousin of death |
05-06-2021, 12:05 | #5 |
Reputacja: 1 | Pożegnania… ręce ściskające jej dłonie, obejmujące ją, klepiące po placach. Słowa szczere, przepełnione smutkiem rozstania ale też zimne, pełne lodowatej zawiści. Prezenty, drobne zawiniątka wypełnione wspomnieniami po, o lepszym życiu. „Oddasz mi jak wrócisz, Basiu”. Próbowała protestować, ale wydawało się, ze znajomi, uwięzieni w szarości nowej ojczyzny, chcą choć symbolicznie wysłać cząstkę siebie z ocean, w postaci pożyczonego szala, książki, pończoch, czy pierścionka. Nie wiedziała, nie przypuszczała, że tyle osób poruszy jej wyjazd. Sukienka z kompletnie niepraktycznego, absolutnie cudownego jedwabiu, zdobytego nie wiadomo jak przez jej koleżanki, krawcowa, która w środku nocy brała miarę… „Musisz jakoś wyglądać…”. Trochę za ciasna, za mocno opinająca jej biust i kibić , nieco za krótka, jak się Basi wydawało, tak niepodobna do przydużego fartucha, który zwykle nosiła. Zawinęła ją z nabożeństwem w czysty papier i włożyła do – również pożyczonej , na wieczne nieoddanie – walizki z lakierowanej tektury. Przyszła bardzo wcześnie, bała się spóźnić, nie lubiła pośpiechu. Czekała na peronie a ten coraz bardziej zapełniał się ludźmi. Pogrążona w lekturze, która odcinała ją od świata, dawała bezpieczną przestrzeń, początkowo nie zwracała na to uwagi. Kiedy w końcu zorientowała się, że ludzi jest tak dużo, zdecydowanie za dużo jak na jeden pociąg, chciała uciec, zrezygnować, ale było już za późno. Tłum otaczał ją, osaczał, żył własnym życiem, nie pozwalał oddalić się, odejść, czekał zwarty falujący. Nie wypuszczał ze swoich objęć. A potem, niesiona jego energią, wspierania ramieniem nieznajomego blondyna, znalazła się w pociągu. Wciśnięta w kąt dochodziła do siebie, próbując odseparować się od głosów, dźwięków, obrazów, zapachów, które znów ją przytłaczały. Sięgnęła do kieszeni płaszcza i wyciągnęła niewielki, szklany pojemniczek, zaczopowany korkiem. Otworzyła go i wciągnęła znajomy zapach – zapach laboratorium. Szczury, ich sierść, wydzieliny, trociny, pleśń. Zapach uspokajał, odcinał od smrodu niemytych ciał. Przymknęła oczy. Zaczęła w myślach powtarzać imiona: Aksel, Rózia, Grubcio, Sprytek.. Każdemu nadała imię, choć w papierach opisywano je tylko numerami i sygnaturami. Przez parę długich sekund rozglądała się nieprzytomnie dookoła, myśląc gdzie jest, czemu nie poznaje tych ludzi i tego miejsca. Nie krzyczała, krzyczała tylko jako dziecko, potem nauczyła się zamykać krzyk w sobie. Krzyczeć do środka. Oddychała szybko, płytko. Powoli przypomniała sobie, na początek wskazówki odnośnie oddychania. Wdech na 6. Przytrzymaj na 5. Wydech na 8. Pomogło, zwykle pomagało. Potem wróciła pamięć. Do snu nie chciała, nie planowała wracać. Nie zdziwił jej, w sytuacji przeciążenia organizm często odreagowywał w taki sposób. Zdążyła się już przyzwyczaić. Puste, szare miasto przygarnęło ją, otoczyło monotonią, ciszą, ostrym wrzaskiem mew i dalekim szumem morza. Odetchnęła głęboko raz i drugi. Wyszła z budynku dworca, zostawiając uprzednio walizkę w przechowalni i ruszyła prosto nad morze. Zeszła na plażę, ściągnęła pantofle i zaczęła iść w stronę Orłowa po ubitym, zimnym pasku na granicy wody i plaży. Było pusto. Zdjęła sukienkę, zostając w samej bieliźnie. Schowała ubrania w lesie a potem weszła do morza. Woda była cieplejsza, niż się spodziewała, nagrzana po lecie, cieplejsza niż powietrze. Przeszła kilka kroków, pozwalając, żeby drobne kamyczki i muszle wbijały się w jej stopy, a potem zaczęła płynąć. Oddech, wyrzut ramion, Oddech, wyrzut ramion. Płynęła, upajając się ciszą i samotnością. Potem przekręciła się na plecy i pozwoliła unosić się wodzie. Leżała, łapiąc pojedyncze, nieśmiałe promienie słońca, kołysana falami. Wypełniała ją pustka i spokój. Potem wyjdzie na brzeg, pozwoli, żeby wiatr osuszył jej ciało, ubierze się, zbierze do kolejnej próbówki trochę wodorostów zmieszanych w z wodą i morskim piaskiem, tworząc sobie kolejną kotwicę zapachową. A potem poszuka terminala… Ale to potem. Teraz była tylko ona i morze.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. |
09-06-2021, 18:20 | #6 |
Reputacja: 1 | W koło gwar rozmów, śmiechy, piski i wszystko w rytm charakterystycznego turkotu żelazowych kół. Rytmiczne uderzenia nadawały rytm. Słowa, kroki, nawet oddechy zdawały się podążać za rytmem kolei. Gdzieś obok jakaś para przysiadła na podłodze. Byli młodzi i szczęśliwi. On usiadła na podłodze, a ona jemu na kolanach. Uśmiechali się. Młodzi i zakochani. Coś szczebiotali do siebie, ale odgłos pociągu zagłuszał. A nawet jeśli nie? Jakub nie zwracał szczególnej uwagi. Z drugiej strony tęższa pani zaparła się o ścianę, gdyż tusza nie pozwalała usiąść. Wymownie sapiąc i przewracając oczyma szukała wzrokiem pasażerów, którzy zajęli miejsca siedzące. Co kolejnym „o jejku” i sapaniem próbowała udowodnić, że to jej należy się miejsce siedzące. Także i na nią Jakub nie zwracał szczególnej uwagi. Po pewnym czasie kobieta zniknęła. Nie liczyła się. On spoglądał prze okno i łowił obrazy. Próbując zlepić z nich pamiątkę. Chłopak pędzący po polu motorem. Rodzina pracująca w polu. Przekupki sprzedające coś przy drodze. Dziewczyna z pięknymi warkoczami czekające przy przejeździe kolejowym. A ponad nimi szybujące ptaki. Klucz żurawi. Wysoko, majestatycznie. Myszołów szybujący nisko nad polem. Kaczki zrywające się z jeziora spłoszone nadjeżdżającym pociągiem. Sierpówka czy stado kwiczołów przy tym samym przejeździe kolejowym co dziewczyna na rowerze. Lecieli, jechali. *** - A co pan tak ciągle pisze? - Przepraszam? – Jakub odwrócił się. To była jego sąsiadka z pociągu. Teraz stali na peronie podczas zmiany lokomotywy. - Przecież widziałam. Ciągle coś pan notuje. - Ach takie tam. Lubię pisać. - To tak jak mój Gustaw – dziewczyna przytuliła się do swojego chłopaka. Był wysoki, szczupły, miał szerokie ramiona i dłuższe włosy które co rusz nachodziły mu na oczy. Jakub od pewnego czasu śledził tę grę z wiatrem. - Naprawdę? To ciekawe. – Jakub autentycznie zainteresowany posłał uśmiech Gustawowi. Ten spojrzał na Jakuba i na dziewczynę. Wszystko było jasne. - Tak, Gustaw pisze dla mnie piosenki. Bo wiesz. Mam głos. Chciałabym zostać śpiewaczką. Wystąpić w radio. Aby inni mogli mnie poznać. Jakub spoglądał chwilę w zamyśleniu. Miała ładny uśmiech. Czego w życiu trzeba, aby marzenia się spełniały? Może wiary. Na przekór Gustawowi, który wyraźnie stremowany i zły kręcił butem próbując zapaść się pod ziemię. - Chyba już kończą. Wracajmy do pociągu. *** Znów miarowy turkot. Słońce skryło się za horyzontem. Jakub do ostatniej chwili skrzętnie pisał i notował. W końcu złożył plik kartek i schował do kieszeni. Wystarczy. Wyjrzał przez okno, gdzie już tylko szare kształty przemykały na wpół niewidoczne. Pozwolił ponieść się hipnotycznej nocy, a sen spłynął niepostrzeżenie. Słońce, piasek, relaks, szczęście. Był to ten rodzaj snu, któremu towarzyszyła świadomość. Niczym sen w śnie! Z przeświadczeniem, że możesz się obudzić. Ale nie chcesz. Piasek przerodził się w ocean. Gorąc słońca w chłód głębin. Nagle fala poderwała Jakubowe ciało. Uniosła wysoko i dziko rzuciła w głębiny. Jakub lubił wodę. Tomasz nauczył go dobrze pływać tak że czuł się pewnie. Zaczerpnął powietrza i pozwolił się ponieść prądom oceanu. Spodziewał się, że odbije się od dna i wypłynie na powierzchnie. Odliczył raz, dwa, trzy… i nic. Otworzył szerzej oczy. Woda wciąż kotłowała się w koło. Wyczuwał zimny prąd, który omiatał go lodowatym chłodem i czymś jeszcze. Lękiem. Znajdował się kilka metrów pod powierzchnią. Rozgląda się w koło próbując odnaleźć orientacje. Daremnie! Gdzie jest dno? Gdzie płynąć? Nagle wypuścił zapas powietrza, ale nim obserwować zbawienne pęcherzyki powietrza jedynie krzyknął! Niczym przerażone dziecko. - Mamo!! *** Opuścił pociąg spiesznie. Nie podnosząc głowy. Bojąc się spojrzeń innych pasażerów, którzy poznali jego sekret. Nie podnosił wzroku, a jednak czuł jak inni się gapią. Jego plecy ciężkie były od spojrzeń i słów rzucanych ukradkiem. Nie zareagował na proste „do widzenia” rzucone ładnym dziewczęcym głosem. Obserwował jedynie buty Gustawa przeciskając się w wąskim przedziale. A jednak. W ułamku sekundy namacał zwitek kartek w kieszeni i wsunął w kieszeń marynarki Gustawa. Tam będziecie bezpieczne – pomyślał. I uciekł. *** Odnalazł ciszę i spokój w szczebiocie mew. Pośród piaskownic zwyczajnych i turzyc skrył się dla innych nie widoczny. Zaraz przed nim szumiało morze. Usiadł na piasku i dopiero teraz spojrzał w górę, w niebo. Tuż nad nim mewa rozłożyła ramiona i szybując na wietrze pozostawała niemal w miejscu. Lekko tylko kołysała się na prądach wiatru. Jakub zapłakał.
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce. |
12-06-2021, 00:49 | #7 |
Bradiaga Mamidlany Reputacja: 1 |
__________________ I never sleep, cause sleep is the cousin of death Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 13-06-2021 o 18:26. |
16-06-2021, 09:32 | #8 |
Reputacja: 1 | Przejście trapem było jak podróż w czasie. Początkowo nie rozumiała tego uczucia spokoju i bezpieczeństwa, które ją ogarnęło na pokładzie „Batorego”. Barbara rozglądała się dookoła, zaciekawiona, ale też spokojna i zrelaksowana. Tłum przestał jej przeszkadzać. Ludzie zdawali się poruszać wolniej niż pamiętała, też spokojni, z relaksowani, uśmiechnięci. Uprzejmi i otwarci na innych. Chętni do rozmowy. Świat zwolnił swój pęd. Początkowo nie rozumiała – czyżby zaraziła się tym spokojem od innych? Nie, to nie było to. Dzieci wrzeszczały, jak to dzieci, gdzieś jakaś para kłóciła, się, mężczyzna burczał na żonę. Ale z jakiegoś powodu nie poruszało jej to tak, jak zwykle. Wszyscy byli lepiej ubrani, niż pamiętała. Odświętnie? Dopiero widok krzątających się wokół ludzi w mundurach – uniformach otworzył wrota pamięci. „Serdecznie witamy” „W czym mogę być pomocny?” „Jestem do usług” dobiegało do niej zewsząd. Wypowiadane z szacunkiem, bez uniżoności. Znała ich. Concierge. Recepcjoniści. Dyrektorzy. Poczuła, jak czas nagle się cofa, jak lata wojny zacierają się jej w pamięcią a ona znów jest beztroską nastolatką, która spędza czas z rodzicami w kolejnych, i kolejnych luksusowych hotelach. Rzym. Paryż. Londyn. Moskwa. Sopot. MS Batory był po prostu takim pływającym hotelem. A nawet więcej – był pływającym, przedwojennym miastem. Niewielkim, ale miastem. Mieścił wszystko, czego eleganccy, bogaci ludzi potrzebowali do życia. Restauracje, baseny, hole z miękkimi fotelami, sale do tańca. Basia mogłaby tu zamieszkać na stałe. Oczywiście, takiej opcji nie było, ale przyjemnie było poudawać, że ostatnie dziesięć lat się nie wydarzyło. I po prostu to zrobiła – potrafiła zakładać różne maski, zmieniała je, jak przed wojną sukienki. Teraz przebrała się za inteligentną, oczytaną, obeznaną w świecie nastolatkę, jaką była kiedyś. Nieco zbyt dojrzałą jak na swój wiek. Ale z dużym urokiem. Flirtowała z eleganckimi mężczyznami. Wiodła uprzejme rozmowy o przedwojennych spektaklach ze starszymi damami. Śmiała się z nieśmiesznych żartów zażywnych jegomościów. W basenowej szatni wypożyczyła kostium i od razu wskoczyła do wody. Pływała, a potem grała w piłkę. A na koniec popołudnia rozciągnięta na leżaku, spod półprzymkniętych powiek przyglądała się ludziom. Barbara ubrana w swoją nową - jeszcze wczoraj obcą zupełnie, a teraz tak pasującą jej - jedwabną sukienkę uśmiechnęła się do mężczyzny, nie przejmując się zupełnie jego narzeczoną. Do niej zresztą też się uśmiechała, podobnie jak do wszystkich na statku. - Podpisałam kontrakt – powiedziała. – Z amerykańską wytwórnią filmową. Na razie jeden film, ale jeśli się spodobam… to kto wie. Oczywiście, rola nie jest wielka, ale znacząca. Uciekinierka z Europy poznaje amerykańskiego żołnierza. Dlatego ważny jest wschodni akcent, rozumieją państwo. Oczywiście, wszystko objęte jest klauzura poufności, nie powinnam wcale o tym wspominać… Ale czuje z wami taką bliskość. Jesteśmy w podobnym wieku.. może po prostu przejdziemy na ty? - Oczywiście! – Stefan strzelił palcami na kelnera. – Wódeczkę poprosimy! - Służę. Po zwyczajowym bruderszafcie, kolejnych opowieściach o wymarzonym życiu za oceanem, deserze , winie, oraz tańcach Barbara wymknęła się w końcu z objęć swoich nowych przyjaciół („Nie Marysiu, nie ma potrzeby, wytłumacz narzeczonemu, przecież to nie jest Praga nocą, tylko elegancki statek.”). Umówieni już byli na śniadanie, potem na wspólne gry i relaks na pokładzie słonecznym. Oraz – oczywiście – tańce i koncert wieczorem. Szła korytarzem, otulając się cisza, a gwar rozmów i muzyki milkł powoli, oddzielony od niej stalowymi grodzami. W końcu stanęła przed drzwiami swojej kajuty. Nie wyróżniały się niczym na tle dziesiątek takich samych drzwi. Teraz jednak Basia dostrzegła różnicę. Drzwi były niedomknięte. Zatrzymała się w pół gestu, ujęta nagłym niepokojem. Oczywiście, była lekko pijana, mocno zmęczona emocjami, słońcem i tańcem, a przede wszystkim odgrywaniem postaci, którą nie była. Ale zakodowane głęboko w komórkach jej ciała mechanizmy nie zawodziły. Przeżyła ostatnie lata tylko dlatego, ze nauczyła się wtapiać w tłum, ufać intuicji i minimalizować ryzyko. Dlatego teraz cofnęła dłoń i szybkim krokiem wróciła psutym korytarzem. Nie musiała iść daleko, stewarda znalazła tuż przy wejściu na schody, prowadzących na wyższy pokład. - Przepraszam – odezwała się. – Mam problem. - W czym mogę pomóc? – ciemnowłosy, przystojny mężczyzna, podszedł do niej – Mam na imię Witek. Nie może pani znaleźć kajuty? – zapytał, odnosząc się najwyraźniej do swoich wcześniejszych doświadczeń z pasażerami. - To nie to – pokręciła głową, a na twarzy mężczyzny pojawił się zaciekawienie. – Drzwi nie są zamknięte… może pan towarzyszyć mi? Nie chcę tam wchodzić sama. - Oczywiście - zaciekawianie zniknęło, zastąpione lekko dostrzegalnym napięciem. – Jaki numer? - 330. Mężczyzna skinął głową. – Pójdę przodem – powiedział. Po chwili stanęli ponownie przed drzwiami. - Pozwoli pani? – zapytał, a kiedy skinęła głową wszedł pierwszy do środka. – Proszę poczekać. Po minucie wyszedł. – Nikogo nie ma. Jest pani pewna, ze zamknęła pani drzwi? – zapytał, nieco protekcjonalnie, co zaowocowało gniewnym ściągnięciem brwi u Barbary. Zauważył to. - Przepraszam, musiałem zapytać, taka procedura – tłumaczył się, Basia weszła do środka. Jej rzeczy leżały w nieładzie. Ewidentnie ktoś je przed chwilą przeglądał, jakby czegoś szukał i nie zdążył schować na miejsce. Nie wyglądało to jak miejsce po przeszukaniu, ale panował nieład. Na pierwszy rzut oka miejsce nie wzbudzało podejrzeń, wyglądało tak jakby Basia sama rozrzuciła rzeczy przed wyjściem na kolację, i nie zdążyła ich poskładać. Ale kobieta pamiętała, że wszystko było starannie poukładane. - Wszystko poskładałam przed wyjściem – tłumaczyła stającemu ciągle w drzwiach kajuty stewardowi. – Wygląda, jakby ktoś tu wszedł i przeglądał moje rzeczy… Jak to możliwe, na takim eleganckim statku?! – zaatakowała. - Proszę się uspokoić. Czy coś zginęło? - Nie… - pokręciła głową. – Wszystko jest, nawet biżuteria. - Oczywiście zgłoszę tą sytuację. – zapewnił ja steward. – Dołożymy wszelkich starań, żeby wyjaśnić , co się stało. - A jeśli ta osoba wróci? Ma klucz! – denerwowała się Basia. - Nie wejdzie, jeśli zasunie pani zasuwkę – wskazał mechanizm na drzwiach. – Mam dyżur całą noc, będę zwracał szczególną uwagę na pani kajutę. A gdyby coś… - sięgnął do kieszeni bluzy i wręczył jej mały, metalowy przedmiot. – To gwiazdek sygnalizacyjny. Proszę go użyć, jeżeli coś panią zaniepokoi. Dobiegniecie tutaj zajmie mi około 45 sekund. – wyjaśnił. - Dziękuję – kobieta wyciągnęła dłoń. - Dobrej nocy – powiedział steward i wyszedł, zamykając delikatnie drzwi. Basia zasunęła zasuwkę. Wbrew swoim obawom zasnęła natychmiast po tym, jak ułożyła się w pachnącej czystością pościeli.
__________________ A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić. Ostatnio edytowane przez kanna : 16-06-2021 o 09:35. |
21-06-2021, 00:14 | #9 |
Bradiaga Mamidlany Reputacja: 1 |
__________________ I never sleep, cause sleep is the cousin of death Ostatnio edytowane przez Ribaldo : 21-06-2021 o 18:45. Powód: stylistyka |
23-06-2021, 17:24 | #10 |
Reputacja: 1 | Skrzypienie kadłuba. Te tak dobrze przypominały, że stalowe statki pochodzą z tej samej rodziny co aeroplany. Zatopione w materii z pozoru sobie obcej i nieprzystępnej. Dla laika niemożliwe, aby trwać. Grawitacja prędzej czy później upomni się o swoje prawo. Niczym nóż ciśnięty w morską toń nie wypłynie. Tak samo spada z najwyższej półki zamiast pofrunąć. Za ten dar trwania zarówno aeroplany jak i statki morskie muszą składać hołd swym Panom. Więc uginają się. Dopasowują. Meandrują. Skrzypią. Jakub leżał na łóżku wpatrując się w sufit. Nie mógł zasnąć. Wciąż nasłuchiwał. Gdy wrócił do swej kajuty i spostrzegł nieporządek poczuł złość. Jakby złodziej gdzieś tu był, wnet zaserwował by mu w podbródek! A jak! Trwało to jedną chwilę. Złodziej? A co zniknęło? A jakby on okazał się wysłannikiem Ojca? W głowie Jakuba obmalował się obraz jak wszyscy pasażerowie stoją w koło niego pośrodku kajuty i dyskretnie śmieją. Drwią sobie z niego. A co zniknęło? A może kolega za dużo wypił, hę? Ktoś przyszedł ukraść cerowane galoty! Nieudacznika. Słabeusza. Może idź poskarżyć się tacie? Ach, pardon. Przecież on nie chce Ciebie znać… Nie mógł zasnąć. Czuł dziurę w piersi. Palącą pustkę nicości. Bezsens. Samotność. *** Spojrzał raz jeszcze w lustro. Przystojna młoda twarz. Typ raczej intelektualisty, w którym kochały się dziewczęta w zbyt dużych okularach. Mocno zarysowane usta. Obiecujące. Mocne spojrzenie. Pogładził właśnie ogolony podbródek. Wstawał nowy dzień. Lepszy. Tak też postanowił. Pokład delikatnie się bujał. Statek niczym wieloryb leniwie obracał się na falach. Wszystko odbywało się w zwolnionym, a jednak mocno wyczuwalnym tempie. Jakub wyjątkowo dziarsko radził sobie z kołysaniem. Zadowolony pogwizdując pomaszerował w stronę kajuty. By tam zawiązać krawat, założyć modną marynarkę i udać się na śniadanie. Wyszedł właśnie na pierwszy pokład, gdzie mieściła się restauracja. W myślach zastanawiał się czemu pokład ten nosi numer pierwszy, kiedy w rzeczywistości był piątym lub szóstym pokładem licząc od najniższych. Nagle wpadł na tęgiego mężczyznę. Rozpoznał. Kownacki. Brodaty towarzysz dnia minionego o socjalistycznych afiliacjach. Panowie wymienili powitania, ale Jakubowi nie umknęło lekko drwiące spojrzenie Kownackiego. Jakub przeprosił zmieszany tłumacząc, że jest z kimś umówiony i wielce się spieszy. I oddalił od Kownackiego i wspomnień rozmów dnia poprzedniego. O jednym i drugim pragnąc czym prędzej zapomnieć. *** Był już późny wieczór. Muzyka, śmiech i wirujące ciała zlewały się w jedno na parkiecie. Jakub stojąc w podcieniu hojnie częstował się winem musującym. Z każdym kieliszkiem podawanym przez kelnera czuł jak w kontrolowany sposób coraz mocniej szumi w głowie. Jakub akceptował ten stan. Bardzo. Nie kryjąc się z tym obserwował. Mężczyzn przemykających z dwoma kieliszkami szampana w stronę Pań radosnych, roześmianych, rozbawionych. Przynajmniej kilka z nich było atrakcyjnych. Jakub czuł ich zapach, ruch, zapał, śmiech. Alkohol szumiący w głowie napędzał myśli w kierunkach co bardziej dzikich i odważnych. Wszystko jednak działo się w bezpiecznym oddaleniu. Jakub do nikogo się nie zbliżył. Do nikogo nie zagaił. Czy napędzał go lęk? Czy może niechęć? Brakowało mu wieczorów na Krupniczej 22. Tam wszystko było inne. Tam istniał prawdziwy Olimp, a Oni spoglądali na zwykły świat z góry. Zbyt szary, przyziemny, nudny i wyprany z ambicji, aby móc w niego zstąpić. A teraz? Batory huczał banalnością i jednocześnie śmiał się z nędznego pisarczyka. Zbyt nędznego i nieznaczącego, aby odnotować jego istnienie. Na mapie planów pasażerów Transatlantyku literatura nie miała znaczenia. Zwłaszcza w tańcu. Jakub wyszedł zapalić. Jakub wyszedł przewietrzyć głowę. Sam nie wiedział czego bardziej pragnął. Ostudzić myśli czy może poczuć strzał nikotyny. Wyszedł na pomost wkomponowany w kadłub tak że stanowiąc pewne podwyższenie i wysuniętym będąc poza obrys burty oferował doskonałą widoczność. Kilka par szukał wytchnienia od tańca. Tu też negocjowano niewinny dotyk czy pierwsze pocałunki. Jakub wiedziony instynktem skręcił w bok i ujrzał ją. Stała w lejącej się jedwabnej sukience koloru burgundu, tak że ta podkreślał jej zgrabną sylwetkę z mocno zarysowanym acz delikatnym biustem. Mocny makijaż i burza ciemnych włosów. Była namiętna i kobieca w tańcu. Wiedział to. Obserwował Ją wcześniej na parkiecie. Teraz gdy ich spojrzenia się spotkały, Jakub stał jak wryty, a ona uśmiechnęła się bez krępacji taksując jego spojrzeniem. Czy było jej zimno? Marynarka. To na taką okazję otrzymał od brata marynarkę z angielskiej wełny. Może nie idealną na wieczorny bal, ale doskonałą by ogrzać zmarzniętą piękność. - Tu jesteś Klaudio – silny męski głos. Był wyższy od Jakuba. Widział go, gdy zręcznie wyminął Jakuba i podszedł do swojej towarzyszki. Wręczył jej jeden z dwu kieliszków. Ta z uśmiechem przyjęła, spojrzał jeszcze niby przypadkiem na Jakuba, który stał nie wiedząc co uczynić. A później zniknęła już całkiem dla niego. *** Obudził się w środku nocy. Spocony. Nie pamiętał snu. Czy aż tak trudno zerwać z kajdanami przeszłości? Zły na samego siebie podniósł się. Spojrzał na zegarek. Spał najwyżej dwie godziny. Alkohol szumiał w głowie. Poczuł, że statek zaczął inaczej obracać się na falach. Zmieniła się amplituda. To krótka fala Kanału napotykała na oceaniczne Behemoty z okolic Plymouth. Coś dobiegało końca. Poczuł niemal fizycznie jak coś traci. Niewidzialna nić łącząca go z domem pęka. A inna siła porywa gdzieś daleko w nieznane.
__________________ To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce. Ostatnio edytowane przez Junior : 23-06-2021 o 17:32. |