Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-11-2011, 12:13   #1
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
[Storytelling+18]Wędrowcy na Gwiezdnym Szlaku

Wysłuchajcie mnie. Jesteśmy tutaj by odcisnąć swoje piętno we wszechświecie. Inaczej czemu bylibyśmy tutaj?

Steve Jobs*



Wkroczyliście w nowy świat. Drogą przez światło rozpoczynacie swą podróż wędrowcy. Jak? Czemu? Gdzie? Kiedy? Ostatnie chwile przed przejściem odgradza od was mglista kurtyna. Pozostały jedynie okruchy.

Pilnujcie ich.



Alicja - Stary hit często grany w radiu, który przerywa dźwięk pękającej szyby.
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=5I-SbwCHJ80[/MEDIA]

Karolina - Lodowaty uścisk wody.
[MEDIA]http://www.freewebs.com/waterfreak101/water.jpg[/MEDIA]

Roux - Poruszające się szybko kulki różańca.
[MEDIA]http://catholicvirtualmall.com/images/rosary3.jpg[/MEDIA]

Rysiek - Uśmiech niosący obietnicę.
[MEDIA]http://www.mojo40.com/wp-content/uploads/2011/06/make-people-smile.jpg[/MEDIA]

*niedosłowne tłumaczenie by trav.

---

Prolog

Cygańska Polana. Dwa rzuty beretem w przód.

Bajarz siedział zamyślony na pieńku koło ogniska. Dogasający w palenisku ogień przestał go już hipnotyzować. Szkiełka binokularów trzeba było gruntownie przetrzeć, ale jakoś odkładał to na później. W taborowych wozach i namiotach pozapalały się lampki ze świetlikami w środku, magiczne ognie i zwykłe świece. Matki wołały dzieci do środka. Niektórzy ojcowie otwierali butelki mocniejszych trunków i zaczynali grać w karty. Wbrew pozorom cyganie nie tańczą każdej nocy wokół ogniska upojeni alkoholem i rządzą zabawy, która faktycznie płynęła im w krwi. Podczas takich nocy także artyści i sztukmistrze spędzają czas inaczej. Mężczyzna, którego wszyscy po prostu nazywali Bajarzem, z nostalgią wspominał stare czasy.
W noce takie jak te pary patrzyły w gwiazdy. Ktoś ważył eliksir zazdrości. Ktoś inny spał w koronie drzewa. Stary Theo, chrapał donośnie w łodzi na środku jeziora. W wielkich dłoniach wciąż trzymał wędkę z nuffiru. Być może prawdą było to, że wędka jest zaklęta gdyż zawsze rano Theo miał wiadro pełne ryb ku uciesze miejscowych. Bajarz uważał, że jego przechwałki o swoich wędkarskich umiejętności były warte pintę piwa. Chłopcy wymykali się z domów by popatrzeć na piękną Edidth, najlepszą i zapewne najzgrabniejszą tancerkę w obozie. Bajarz pokręcił głową z uśmiechem wspominając ile problemów kosztowała go niesforna dziewczyna w młodości.
Nagle przebiegł koło niego mały Tom. Kolejny łobuziak w obozie. Ząb na pewno nie wypadł mu sam a zadrapań na rękach i twarzy prędzej nabawił się przy wspinaczce lub bójce niż na tym jak sam twierdził, walce ze skrzydlatym Niedźwiedziołakiem. Starzec pomyślał, że z taką wyobraźnią niedługo zabierze mu etat taborowego Bajarza. Tom obrócił się na pięcie i padł donośnie na pieniek koło ogniska. Z zaciekawieniem wpatrywał się w jedną z najbardziej tajemniczych postaci jakie znał. Co jakiś czas pocierał przy tym bezwiednie miejsce pod nosem gdzie jeszcze długo miał mu nie wyrosnąć żaden włos.

-Opowiedz jakąś historię Bajarzu!

-Tom! Przecież wołałam cię do wozu!


Wysoka kobieta w średnim wieku i fioletowo-żółtej sukience przeplataną czerwoną szarfą podeszła zdecydowanym krokiem ku chłopcu i mężczyźnie. Najpewniej z zamiarem zaciągnięcia małego Toma do jego łóżka, choćby i za ucho. Podobnie jak większość kobiet w obozie, miała śniadą cerę i kruczoczarne długie włosy. Można powiedzieć, że nie wyróżniała się urodą na tle niektórych piękności, ale jej lekko topazowe oczy kusiły swoim blaskiem jak latarnia podczas mgły.

-Mamo, ale ja nie chcę! Jeszcze jest wcześnie a poza tym Bajarz obiecał mi historię!

Czarne brwi lekko drgnęły pod wpływem dziecięcego kłamstwa, ale mężczyzna przy ognisku nawet nie odwzajemnił pytającego spojrzenia matki chłopca.

-Bajarz na pewno chciałby odpocząć kochanie...

Tak jak ja. Dodała prawie na głos matka chłopca. Całej sytuacji powoli zaczęło się przyglądać coraz więcej osób. Głównie dzieci, które grupowały się już wokół ogniska albo wyglądały ze swoich kryjówek i domów w jego stronę.

-Opowiedz, opowiedz! Prosimy Bajarzu!

Wraz z ilością głosów prośby przybierały na sile. Matki bezsilnie wzruszały ramionami w końcu godząc się z tym, że ich autorytet jako rodzica tym razem nic tu nie pomoże. Ojcowie śmiali się, głośno komentując całą sytuację po swojemu. Część z nich usiadła razem z dziećmi.

-Opowiedzieć historię? Dzisiaj opowiem wam wyjątkową historię. Prawdziwą tak jak piegi siedzącej tu małej Jenny.

Przerwał na krótką chwilę i dotknął przestraszonej, rudej dziewczynki po nosie. Powietrze przeszył gromki śmiech zgromadzonych.

-Niekiedy straszną...

Zaintonował ostatni wyraz by wszyscy zwrócili na niego uwagę. Niektóre dzieci zakryły uszy dłońmi a kilkoro z nich schowało się za matczynymi spódnicami.

-Ale nie za bardzo!

Dało się słyszeć jakiś głos zatroskanej matki. Odpowiedziała mu kolejna salwa śmiechu. Niektóre dzieci z powagą kiwały głowami, inne próbowały zrozumieć powód ogólnej wesołości i w końcu same przyłączały się do ogólnej wesołości.

-Historia ta nie jest krótka, więc niech ktoś na nowo rozpali ognisko.

Kiedy kilku mężczyzn zniosło drewno i rozpaliło solidny ogień Bajarz z uznaniem pokiwał głową. Powietrze wypełnił zapach dymu i oczekiwania na opowieść.

-A więc idzie to tak...

---

Rozdział I

Nauka chodzenia i troszeczkę trudne początki niełatwej wędrówki




W obserwatorium Kulululu podniecone istoty cisnęły się przed wielkim teleskopem Kaffla. Komentując głośno pochodzenie małego rozbłysku na niebie. Specjalnie nie wyróżniał się on na tle nieskończonej ilości gwiazd nieba, które co jakiś czas zmieniało swą barwę, często lepiąc wiele kolorów ze sobą. Wielki Kulujtuj już dawno wyjaśnił to zjawisko, właściwie wyjaśnił prawie wszystko, więc każde nawet małe odkrycie wprawiało wielkie ożywienie w Kulbingach. Zawyły jak jeden mąż (nawet te które nie widziały tego co się działo). Kiedy z jednego rozbłysku zrodziły się cztery pędzące przez gwiazdy ogników.

Pingwin Trey poprawił swój garnek na głowie, poświęcając świetlistym ogonom zaledwie mgnienie oka. Jeden moment nieuwagi i te cholerne krewetki w końcu go upolują. Miał teraz własne problemy.

W południowej części Cienistej Dżungli, tej należącej do wielkiego szpona, syczące jaszczury wymachiwały w powietrzu dzidami. Kilka gadów wyrzuciło je nawet w powietrze jakby chcąc dosięgnąć diabelskie ogniki. Ich szaman już szukał odpowiednich słów by zinterpretować mające miejsce zjawisko.

Wielkie oko wyglądające ponad poziom Białego Morza. Mrugnęło ze złością kiedy irytujące światła przeleciały dość nisko, wprost nad nim. Oślepione i obrażone na cały świat schowało się w wodną toń. Reszta jego ciała będzie dzisiaj bardzo głodna.

Pewien chłopiec na swojej malutkiej planecie zaklaskał z radością w dłonie kiedy szybko mknące świetliste łańcuszki oświetliły na moment jego ukochaną Różę. Wstał i zakrywając oczy dłonią machał im na oślep wołając, że mogą wpadać częściej bo jego Róży przyda się więcej słońca.

Inny chłopiec na białym koniu mknął przez Piaski Tajfuna. Ta mityczna kraina była tylko krótkim przystankiem na jego drodze. Żałował bardzo, że nie będzie mógł dowiedzieć się więcej o jasnych punktach płynących po niebie. A może jednak?
Pokręcił głową przecząco, goniły go ważne obowiązki.

-Dalej Artax. To nie nasza opowieść.

Cyganie przestali na chwilę oddawać się nocnemu szaleństwu. Pokazywali jeden przez drugiego na coś co mogło być deszczem meteorytów, ale różniło się od niego znacząco. Wiedzieli co to oznacza, ale i tak Bajarz potwierdził ich przypuszczenia

-Będziemy mieli gości.

---

Nie sposób stwierdzić było jak długo lecieli. Czuli jedynie ruch. Ich zmysły nie rejestrowały powietrza, ani zapachów. Nie słyszeli nic, ani nie widzieli przemierzających krain. Widzicie dusze nie mają typowych zmysłów tak jak my ludzie. Dostrzegali barwy, zarysy rzeczy. Mieli świadomość. Chociaż w tym momencie czuli się zagubieni, przestraszeni niczym dzieci. Nie mogli nawet zmienić kierunku lotu. Mogli jednak myśleć. Mieli, więc wciąż nikły cień nadziei na własne istnienie, którego się trzymali. Wiedzcie moi drodzy słuchacze, że dusze mogą próbować kontaktować z istotami żyjącymi i sobą nawzajem, ale dla kogoś kto nawet nie wie, że jest duszą to wcale nie taka prosta sprawa.
W końcu dotarli na miejsce, co podświadomie zresztą wyczuli. Stracili bowiem część ze swojej prędkości gdy znaleźli się w zasięgu sztucznie wytworzonego pola metalowej konstrukcji przypominającej planetę. Wielkie, wykonane ze specjalnego szkła, przezroczyste ramię wciągnęło świecące dusze jedna po drugim w głąb owej tajemniczej konstrukcji.



Środek tej stacji był równie niezwykły co zewnątrz. Niezliczone rzędy rąk, nóg, głów, torsów, ogonów, skrzydeł i jeszcze więcej dziwnych organów zewnętrznych. Wszystko o czym można tylko pomyśleć. Właściwie wszystko to o czym mogłaby pomyśleć każda istota we wszechświecie. Komory w których znajdowały się części ciała wydawały się być niezliczone, nawet najlepszy ludzki wzrok nie sięgnąłby granic owego pomieszczenia nieważne w którą stronę się wpatrywał. Wydawało się, że dusze czekały na swoją kolej.
Przed nimi w szybko obracającej się maszynie z której wychodził szereg kolorowych kabli tkwiło już jedno światełko. Łatwo było się domyśleć, że była to dusza, która trafiła tu przed nimi. Maszyna ta odwoływała się do pamięci duszy by zrekonstruować wygląd wędrowca. W pewnym sensie to dusza dokonywała wyboru a maszyna tylko pomagała jej w tej czynności. Rzędy komór przesuwały się w prawo i lewo a kiedy w końcu się zatrzymywały wielkie metalowe ramię sięgało po interesującą duszę część. I tak na platformie w kształcie okręgu tkwiły wkrótce niezgrabne dłonie, dość okazałe ramiona, mniej okazałe męskie genitalia, krzywe i krótkie choć potężne nogi, płaskie stopy, spory tors z piwnym brzuchem, gruba prawie niezauważalna szyja i w końcu łysa ludzka głowa. Wszystko to było oddzielone od siebie i wisiało na syntetycznych cienkich sznurkach. Kolejne, ale znacznie mniejsza metalowe ramiona wysunęły się z maszyny używanej przez duszę. Były znacznie bardziej precyzyjne od ich wielkiego kuzyna. Cięły laserem i łączyły ze sobą kolejne części ciała. Kiedy mechaniczni chirurdzy skończyli, wysunęły się panele świetlne. Ich szare światło zasklepiało rany pozostałe po pracy laserów. Na koniec jeden z laserów powrócił i stworzył małą bliznę na prawym policzku mężczyzny. Kolejne ramię wysunęło się przebijając z pneumatycznym świstem ucho i brodę mężczyzny pozostawiając po sobie małą kolekcję kolczyków. Inny robot zaczął tworzyć wzór tatuaży w różnych miejscach na ciele mężczyzny. Na końcu wszystkie kable i ramiona schowały się w platformę z której wysunęła się przezroczysta kapsuła. Największe, już wcześniej użyte ramię włożyło w nią ludzkie ciało tak jak dziecko kładzie swojego misia na szafie. Oszklone drzwi komory zamknęły się a całą jej przestrzeń wypełnił zielony płyn o obrzydliwej konsystencji. W zanurzonym w nie ciele następował szereg przemian i połączeń nerwowych z mózgiem, który miał tchnąć w nie nowe życie. Organy wewnętrzne rosły w przyspieszonym tempie. Nawet ułożenie wystrzeliwujących ku górze końcówek włosów, układających się w znajome kształty wydawało się nieprzypadkowe. I już wkrótce wszystko było gotowe. Maszyna przestała się kręcić i otworzyła się całkowicie a uwolniona dusza płynęła powoli w stronę komory ze swoim cielesnym awatarem. Dusza przeniknęła przez ścianę komóry i w mgnieniu oka została wchłonięta do środka ciała. Znajdujący się w środku mężczyzna otworzył oczy i w panice próbował zaczerpnąć powietrza odruchowo próbując wydostać się z niewoli. Nie musiał jednak wcale tego robić. Otwór, który pokazał się w podłodze komory szybko wessał całą ciecz do środka wraz z przerażonym mężczyzną.

Wszystkie cztery dusze nowo przybyłych wędrowców czekał ten sam proces.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 16-11-2011 o 11:33.
traveller jest offline  
Stary 16-11-2011, 20:33   #2
 
Minty's Avatar
 
Reputacja: 1 Minty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumnyMinty ma z czego być dumny

Dzień mijał – i tyle można było o nim powiedzieć. Godziny leciały, minuty i sekundy tłukły kolejne cykle sześćdziesiętne, za oknem wiało. Deszcz nieistotnie dla sprawy stukał w szybę, raczej dla nadania ciekawego klimatu nieciekawej sytuacji.

Za oknem jakieś tam bloki, mało interesujące drzewa, słowem – miasto, nad nim niebo, chmury, bez słońca, ale i tak wiadomo, że gdzieś tam było, pochowane na amen.

Niebo falowało na wietrze, przypominało mgłę nad jeziorem, bo chmury niezdolne przyjąć jakikolwiek sensowny kształt rozlały się po nim jak dym pod sufitem.

Miasto żyło więc sobie, powolutku, chociaż mówiono inaczej, pod tym nijakim niebem, z nijakim słońcem, którego nawet nie było widać. Niezdolne do jakiegokolwiek uniesienia, bo to tylko kilka bloków, kilka ulic – pragmatycznie jak w pudełku zapałek.

No więc deszcz trochę zacinał, ale w sumie to jakby go nie było, zupełnie jak Słońce, tylko perspektywę łatwiej zmienić. Starczy wyjść z domu, zmoczyć się i tak dalej.

Z okna, na prawo, widać było jeszcze kościół, mały, ale z dużym cmentarzem, normalnie to by była kaplica, ale widać potrzeba było kościoła. W sumie ładny, chociaż kto rozsądny szuka piękna na cmentarzu? No i jak się bliżej przyjrzeć to wychodziły obdrapania i zbite szyby. I jeszcze ten niemrawie zacinający deszcz, co to sam jeden zamieniał rzeczy z wesołych w smutne.

Był też ratusz, ale daleko, na wzgórzu po lewej, toteż trudno było mu się przyjrzeć. Niby biały, lśniący jak z marmuru z miedzianym dachem i różnymi ozdobami. Dopiero z bliska ukazywały się pleśni i smród. Ale tego z okna nie dało się zauważyć.

Żyło sobie takie miasteczko, zmywało się w deszczu, tylko zasadniczo po co? Opłukało ręce, lewą daleko i prawą tuż obok, tyle, że i tak niewiele się zmieni, bo choćby nie wiem jak czyste obie były, to ludzie, glina, jak to glina – brudzą.

W miasteczku pod Słońcem pochowanym na amen zbliżał się wieczór. Przestało padać, a ludzie wiedząc, że jak po każdym amen na koniec będzie i nowe amen na początek, pewnie ruszyli na ulice.



Za to Ryszard po prostu siedział na parapecie i powoli pił kawę. Nie przyglądał się pięknej gawiedzi na mokrych jeszcze drogach, przymykał oczy i siorbał niekulturalnie, bo tak smakowało mu najlepiej.
Mężczyzna wymyślił kiedyś, że kultura zaczyna się tam, gdzie spotyka się dwóch ludzi, nie miał więc żadnych wyrzutów sumienia – był sam.

To właśnie samotność bolała go najbardziej, ale nigdy na tyle, aby uciekać się do śmiesznych buntów przeciw samemu sobie. Nie płakał nikomu w kołnierz i nie wymawiał sobie braku ogłady. Raczej tęsknił, chociaż trudno mu się było do tego przyznać. Sam przed sobą wstydził się tej tęsknoty, bo wiedział, że Ona wcale o nim nie myśli.

Ale teraz i on nie myślał o Niej, nie roztkliwiał się, po prostu odpoczywał po ciężkim dniu, a, że był sam, to odpoczynek prędzej czy później musiał zamienić się w głupią autorefleksję.
Szło mniej więcej o to, że żal mu samego siebie, bo zawaliwszy całe swoje życie zostało mu już tylko siedzieć na zbyt niskim parapecie i pić zanadto słodką wieczorną kawę, chociaż i tak w nocy weźmie coś na sen, żeby nie katować się marzeniami.

Ilekroć myślę o tym, co było, zaczynam żałować siebie, a później to już sobą gardzę. A jednak to całej reszty nie znoszę, bo to przed nimi prościutko w dół...
Zostaje mi cela karamazowowskiego wstydu plus tyle pogardy, ile wlezie w to puste ciało.


Cóż, jednak z życiem to nie taka tragedia, nie żeby od razu skakać z okna, wszystko to bowiem jak ten amen, jak Słońce.

Gdyby tylko świat nie pluł w oczy wspomnieniami, jak inaczej zbudowane byłoby wszystko.

***


Zdaje się, że jedynie nieszczęśliwi poetyzują życie. Kiedy Ryszard kochał i był kochanym rzeczywistość wystarczała mu za wszystkie poematy świata, świat pisany prozą był prosty, bo i szczęście nie jest ani trochę zawiłe.

Ona była piękna, w każdej chwili, chociaż trudno było zdać sobie sprawę z tego, że się Ją kocha. Takie rzeczy stają się jasne, kiedy dopiero wtedy, gdy coś tracisz.

Ale kochał, najmocniej na świecie.

Nie, nie twarz, piersi, nogi, nie, to podziwiał, czcił, ale nie mógł prawdziwie pokochać. Miłość znaczyła więcej, chociaż to właśnie ją zdradził.

Lecz to już nieistotne.

***

Ryszard leciał, mknął w nieznanym kierunku, pośród rozmazanych kolorów.
Trudno powiedzieć, czy trwało to chwilę, czy całe lata, ale nagle z oddali wyłoniło się coś na kształt stacji kosmicznej. Tyle, że tutaj zdecydowanie nie było to dziełem człowieka. Ów punkt był najwidoczniej celem podróży.

Znalazł się w środku, zamajaczył tam, między częściami ludzkich ciał pokrywających ściany.

Otoczenie przywodziło na myśl tandetne filmy grozy, z tym jednak zastrzeżeniem, że tutaj posadzki nie były czerwone od krwi. Sterylność „sali montażowej” była jednak o wiele bardziej przerażająca.
Ale kiedy nie ma się ciała nie ma się o co bać. Tak przynajmniej myślał Ryszard.

Intuicyjnie wiedział, że tak samo, jak przed chwilą mechaniczne ramiona poskładały ludzkie ciało niczym z klocków, tak za chwilę to on sam zostanie na nowo uformowany. Zbliżył się, wszystko działo się jakoś tak naturalnie. Mężczyzna nie myślał, tylko czuł, a czucie nie wymagało od niego nic ponad podstawową świadomość własnego bytu. Robił jakby krok za krokiem, kiedy pod jego stopami układał się magiczny most prowadzący do miejsca przeznaczenia.

I stał się.

Udany? Raczej, tak, przynajmniej taki był jego osąd. Średniego wzrostu, szczupły, o interesującej twarzy, na którą opadały przydługie włosy.
Oczy miał ciemno, prawie czarne, to właśnie one zdawały się mówić o nim wszystko. Niespokojne, ciągle szukające podstępów...
Jego twarz pokrywał lekki zarost, który jednakże nadawał mu pewnego twardego wyglądu.

A będąc już tak, jak był od początku życia, z krwi i kości, dopiero poczuł niepokój. Wzdrygnął się, chciał obrócić głowę, zlustrować pomieszczenie. Nie zdążył. Jak i poprzednie ciało, tak samo Ryszard szybko trafił do głuchego tunelu, gdzie wydawać by się mogło, będzie spadać w nieskończoność.

Ale do nieskończoności , ba, nawet do dłuższej chwili było jeszcze daleko, kiedy na dole zamajaczyło światło. W kontraście z ciemnym tunelem zdawało się nazbyt materialne, można się o nie roztrzaskać, pomyślał przez chwilę, ale szybko skarcił się w myślach. Później była już zwyczajna panika, oczy błądziły w poszukiwaniu jakiegoś źródła ratunku.


W ostatniej chwili mężczyzna coś sobie przypomniał. Kobiecy uśmiech, piękny, miły uśmiech. Czy szczery? Chyba tak. To najważniejsze, że szczery, o tak.

Ryszard zderzył się ze światłem. Nie bolało.
 

Ostatnio edytowane przez Minty : 19-11-2011 o 04:43.
Minty jest offline  
Stary 16-11-2011, 22:45   #3
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Uspokój się! Uspokój – powiedziałem. Złapałem ją za ramiona i potrzasnąłem, chyba kolejny raz tego wieczora i wcisnąłem w dłonie szklankę z alkoholem.
- Pij – rozkazałem głosem nie znoszącym sprzeciwu. Wiedziałam, że alkohol na nią podziała – praktycznie była abstynentką.
Przytrzymałem jej ręce, trzęsły się za bardzo żeby donieść naczynie do ust. Potem zmusiłem, żeby wszystko wypiła. Zakrztusiła się, ale zęby przestały jej szczękać. Poprawiłem koc na jej plecach i położyłem ją na kanapie.
- Śpij – powiedziałem.

Miałem świadomość, ze robię wszystko od dupy strony i zachowuję się jak domorosły terapeuta, a nie dyplomowany psychiatra. Ale była w takim stanie, że trzeba było sięgnąć do starych, sprawdzonych sposobów.
Spojrzała na mnie. W jej oczach był ból i przerażenie.
Coś ścisnęło mnie w żołądku, panika podeszła mi do gardła, serce jakby na chwilę stanęło. Zatoczyłem się do tyłu, wpadłem na niską ławę stojącą obok kanapy.
- Co… - zapytałem oszołomiony. Serce biło mi jak oszalałe, teraz ja zacząłem prawie szczękać zębami.
- Przepraszam – uciekła spojrzeniem – przepraszam…
Usiadłem obok niej. Objąłem ramieniem
- Mów do mnie Karolina – powiedziałem.

Spędziliśmy razem 7 lat w tym samym pokoju w Ośrodku Interwencji Kryzysowej. Setki razy superwizowałem jej pacjentów, a ona moich. Sądziłem, że znamy się na wylot. W każdym razie ona wiedziała wszystko o mnie i moich związkach. Ja wiedziałem, że jej małżeństwo stoi na granicy ruiny, że ten palant niszczy ją psychicznie; choć ona oczywiście zaprzeczała.
- Mów - powtórzyłem

-----

Szum bramy garażowej, trzaśnięcie drzwiczek od samochodu.
Karolina poderwała się ze skórzanej kanapy, poprawiła idealny makijaż, wyrównała niewidoczne fałdki na zielonej, jedwabnej sukience. Stanęła, cała spięta, koło drzwi.

Wszedł. Nie wyglądał na swoje prawie 40 lat, elegancki, wysportowany, o znakomitej sylwetce. W oczach miał ciepło, na ustach zwykle gościł wyrozumiały uśmiech i troska. Był szanowanym lekarzem, cenionym specjalistą w swoim fachu. Jej mężem. Rzucił marynarkę na krzesło i przejechał wzrokiem po jej sylwetce.
- Dla kogo się tak ubrałaś, dziwko? (…)

Karolina skuliła się, przerażona i bezradna. Łagodne światło bijące od olbrzymiego akwarium, zajmującego pół ściany, rozświetlało salon. Policzek pulsował bólem, wzmagając uczucia.
Odwróciła się, zdeterminowana, już spokojna i spojrzała mężczyźnie w oczy. Lód w jego oczach zaczął się topić, zastąpiło go zdziwienie. Potem strach. Nie zdążyła zobaczyć nic więcej. A może to on nie zdążył?

------

To ja jestem Karolina. Karolina.. Karola – słowo pulsowało w jej mózgu, uczepiła się go, jak tonący boi. Wszystko inne wymykało się jej, uciekało, przeciekało, jak woda między palcami. Po chwili pamięć wróciła, niepełna, ale jasna, klarowna, powrót sprawił ból, uczucie pustki, czegoś brakowało. Nie pamiętała. Czegoś ważnego brakowało. Zmieszanie, robicie, splątanie. Chciała krzyczeć, ale nie miała czym.

------
Usta, nogi, piersi, brzuch. Jej i nie jej. Przerażenie. I ulga. Wpadła gdzieś i zaczęła spadać. Nie idź w stronę światła! Jej ciało nie słuchało. Wpadła w tą jasność. Koniec.. czy początek?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 17-11-2011, 23:10   #4
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Dawno nie miała takiego lotu po trawie. Właściwie nigdy nie miała. Podobało jej się. Bardzo. Do czasu gdy pojawiły się wątpliwości. Wątpliwości po zielsku nieźle co? Czy to się w ogóle zdarza?
Zdarza się. Czasami. Tym razem jednak się nie zdarzyło. A właściwie zdarzyło… z tym, że nie był to ponarkotykowy majak. Bo żadnych narkotyków nie było a lot wydawał się być zupełnie realny.

Zdezorientowanie potem strach, panika. Nie miała pojęcia gdzie jest ani co się z nią dzieje. Nie to było jednak najgorsze. Nie miała świadomości tego, kim jest. Czuła pęd powietrza, ciepło i przeszywający chłód. Widziała ciemność przerywaną kolorowymi, intensywnymi błyskami, które raziły jej zielone oczy.
Zaraz, jakie oczy? Czuła, widziała, ale przecież była niemal pewna, że w jakiś tajemniczy sposób została pozbawiona ciała. Czym więc odczuwała? Czym była?



Wydawać by się mogło, że bezcielesna wędrówka po nieznanych terenach trwać będzie wieczność. Niedookreślony czas, który będzie mogła poświęcić na myślenie i odkrywanie.
Przeszło jej nawet przez myśl, że umarła i trafiła do czyśćca. Na niebo nie miała co liczyć, na piekło nie zdążyła sobie zapracować. Czyściec wydawał się być doskonałym wytłumaczeniem.

Bezkresna przestrzeń i pustka przerywana migawkami z jej życia czy tak to miało wyglądać? Czy taki obraz tego miejsca przedstawiano jej na lekcjach religii, na które chodziła z przymusu? Nie była w stanie sobie przypomnieć.

Na szczęście – a może nieszczęście – Alicji rozpaczliwa próba przypomnienia sobie czegokolwiek została przerwana.
To, co się wydarzyło nie było ani lepsze ani gorsze od szybowania po bezkresnych przestworzach. Było inne.
Przez myśl przemknęło jej, że teraz wie jak czuje się bezbronny owad wciągany do rury odkurzacza…

Za chwilę dowiedziała się też jak może wyglądać proces tworzenia zabawek w jakiejś chińskiej wytworni. Ba! Miała okazję poczuć na własnej skórze jak to jest być lalką składaną z wielu części. Pomyślała nawet, że może tak właśnie tworzy się ludzi – no może miniaturki ludzi - zanim trafią na Ziemie w swojej właściwej formie.

Wzrost, waga, włosy, proporcje ciała. Zielone oczy, blada cera, ubiór. Wszystko pasowało do siebie całkiem nieźle tworząc ciało, w którym Alicja mieszkała od 17 lat. Było jednak coś, co nie bardzo pasowało do całości. Z placów dziewczyny wyrastały duże, czarne skrzydła.


Tak, zawsze o nich marzyła, więc maszyna i jej wszystkie odnogi musiała się tego domyślić. Odnaleźć w zakamarkach jej umysłu wizję dziewczynki ze skrzydłami, którą zawsze chciała być. Skrzydła dawały wolność i niezależność, której czasami brakowało. Przez umysł Alicji przemknęła myśl o byciu barwnym ptakiem. W tym samym momencie pióra stały się tęczowe by po chwili powrócić do kruczoczarnej barwy doskonale pasującej do jej wizerunku.

-Niesamowite – powiedział cicho by za chwilę zostać zassaną przez pojawiającą się znikąd dziurę w podłodze.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 21-11-2011, 17:54   #5
 
Wersacze's Avatar
 
Reputacja: 1 Wersacze nie jest za bardzo znanyWersacze nie jest za bardzo znanyWersacze nie jest za bardzo znanyWersacze nie jest za bardzo znanyWersacze nie jest za bardzo znany

Roux nie biegła. Stała w miejscu. To świat przebiegał obok niej, pędził na łeb na szyję. Barwne plamy przemykały koło niej niepostrzeżenie, powietrze wirowało i targało jej czarnymi kosmykami. W przebłyskach słońca - jasnego i ciepłego, a jednocześnie obcego i ostrego - migały różne kształty, błyskały i po chwili znikały w wirze kolorów. Światło grało na jej twarzy, na jej rękach i czerwonym płaszczu. Smaki i zapachy tańczyły dziko na szalonym wietrze. Zewsząd dobiegały trzaski, syki, brzęki, pstryki i klekoty. Agresywne warkoty i chroboty szarpały jej uszy raz po raz. Ulice, domy, ludzie i samochody. Cały świat uciekał jej sprzed oczu, wszyscy się spieszyli, wszystko było tak nagłe, tak gwałtowne. Próbowała przyjrzeć się dłużej to temu, to tamtemu, próbowała zatrzymać, próbowała przerwać. Ale świat pędził nieubłaganie, szybciej niż czas. Czuła jak życie wymyka jej się spod zaciśniętych pięści, jak próbuje uciec, wyrwać się na wolność i wirować, pędzić, gnać.
I zewsząd ta muzyka. Dziwna, nieznana melodia. Podrygująca chaotycznie, zmienna i nieprzewidywalna. Skąd płynęły te wszystkie dźwięki? I dlaczego brzmiały tak obco i nieprzyjaźnie?
Roux mrugnęła i za chwilę było już po wszystkim.

***

Czuła się pusta, zupełnie jak w czasie koncertu czy egzaminu gdy zapominasz o jednym takcie i nagle uświadamiasz sobie, że nie wiesz, co dalej grać. Wyjątkowo nieprzyjemne uczucie. Roux często porównywała je do schodzenia po schodach w ciemności. Nagle gubisz jeden stopień i cały świat wymyka ci się spod stóp. Czujesz dramatyczny zanik pewności siebie, utratę kontroli. I brzuch tak nieprzyjemnie osuwa się gdzieś w dół, jakbyś i nad nim tracił panowanie.
Tym razem było jednak jakoś inaczej. Zupełnie podobnie, ale nie tak samo. Czy brak brzucha w sensie całkiem fizycznym mógł mieć tu znaczenie? A może brak jakiegokolwiek narządu czy organu? Z pewnością.

***

I ta nieustannie niepokojąca ją melodia. Do jasnej cholery, przecież ją znała. Znała ją! Tylko dlaczego wciąż brzmiała tak obco, tak nieznajomo? Czuła, że odpowiedź jest bardzo blisko, że muzyka, dźwięki są tuż na wyciągnięcie jej ręki. Ale nie mogła ich dosięgnąć, jak bardzo by nie pragnęła. Wymykały się, były coraz dalej i dalej. Nie mogła sobie przypomnieć, nie dała rady.

I ten denerwujący szmer paciorków. Rozpraszał. Niepokoił. Przerażał. Dlaczego wciąż i wciąż go słyszy? Szmer paciorków różańca.

***

Ledwie rejestrowała rzeczywistość. Ale czy to na pewno była rzeczywistość? Ta prawdziwa i rzeczywista? Byli w jakiejś dziwacznej stacji międzygalaktycznej. Byli - Roux całkiem nieświadomie wyczuwała obecność innych, choć nie potrafiła ich zidentyfikować. Scena, która się przed nimi rozegrała była tak surrealistyczna, że wręcz komiczna. Roux obserwowała wszystko jak w transie, nie wdając się w jakieś szczegółowe analizy poszczególnych elementów otaczającego świata. Ba, była obojętna i nienaturalnie swobodna. Zupełnie jakby od zawsze należała do tej rzeczywistości, do tego wymiaru, czy gdziekolwiek się znalazła.

W końcu przyszła jej kolej. Cała procedura odbyła się płynnie i bez sensacji. Roux poczuła się nieswojo, wtłoczona ponownie we własne ciało. Po raz pierwszy w życiu przyszło jej do głowy, że może lepiej by jej było w jakiejś innej powłoce. Jednak tajemnicza maszyna najwyraźniej uznała, że dotychczasowe ciało wiernie jej służyło. W każdym razie, w następnej chwili Roux Marlet z krwi i kości leciała już w ciemną otchłań, a w powietrzu unosił się irytujący szmer paciorków różańca. Aż w końcu ucichł. Wreszcie ucichł.
 
__________________
Samotność nie ma nic wspólnego z brakiem towarzystwa.
Paul Renard
Wersacze jest offline  
Stary 22-11-2011, 11:22   #6
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Gdzieś gdzie nie był jeszcze żaden człowiek.

-Przybyli kolejni. Wyczuwam ich.

-Przez światło?


Tajemnicza istota przez którą przenikał wszelki wzrok machnęła tylko ręką i spoglądała gdzieś daleko w dal gwiazd.

-Właśnie przeszli materializację. Podejrzewam, że...

Nie lubiła jak się jej przerywa, ale nie zareagowała w żaden sposób na maniery swojego towarzysza. Nie okazała po sobie gniewu ani irytacji kiedy ten wciął się jej w zdanie.

-Są gdzieś tam na szlaku. Całkowicie nadzy, otępiali po materializacji, zdezorientowani tym co się wokół nich dzieje, bezbronni przed sztuczkami demonów...

Druga z istot wyglądająca na mężczyznę stąpała z nogi na nogę błazeńsko parodiując ludzkie gesty i miny.

-Wystarczy. Potrzebują przewodnika. Wiesz, że ci którzy trafiają tutaj przez światło są szczególni.

-Wiem, ale są inni którzy mogą pójść, ja nie za bardzo się do tego nadaję...

-Chyba czas żebyśmy się o tym w końcu przekonali prawda?


---

Gdzieś w zupełnie innym miejscu.

Świadomość powróciła do wędrowców. Zamiast światła zastała ciemność. Uszy bolały od najmniejszego szmeru. Oczy powoli przystosowywały się do otaczających ich kolorów i kształtów. Odczucia napływały za szybko. Pytania, myśli i strach wcale nie ułatwiały przystosowania do nowych ciał. Wielki wysiłek kosztowało ich poruszenie palcami. Po chwili udawało im się wprawić w ruch całe kończyny, ale nawet podniesienie powieki nie było początkowo zupełnie proste. Płuca oddychały za szybko, łapczywie pożerając kolejne warstwy powietrza. Wszystko w nich wydawać się mogło stare i nieużywane. W istocie było młode, nowe, zupełnie jakby zdjęte z taśmy produkcyjnej. Dopiero się uczyło. Dopiero zaczynało swoje życie. Zmysły i pamięć ruchowa powracały do ciał jednak dość szybko za sprawą dusz. Po chwili zorientowali się, że leżą na dryfującym w powietrzu kawałku skały. Sucha, surowa lecz płaska i wygładzona na wierzchu powierzchnia. Na tyle, że dało się na niej wytrzymać. Wokół rozciągał się kosmos. Świecące gwiazdy sprawiały, że nie było całkowicie ciemno. Urzekały wręcz tego kto na nie spoglądał swoją mnogością i bogactwem kształtów.

Roux Marlet

-Wstawaj leniu. Wstawaj!

Roux poczuła tylko nie będąc w stanie zobaczyć małego człowieczka stojącego na jej plecach. Ciągnął z jakimś chorym sadyzmem jej długie włosy i chichotał widząc, że jego starania przywołują ból na twarzy dziewczyny.

Karolina Polaska

Karolina poczuła, że ktoś ociera się o nią lekko. Ten ktoś leżał przy niej. Na pewno czuła czyjąś obecność. Usłyszała mruknięcie do ucha po którym ktoś delikatnie ją polizał. Ten ktoś budził ją, ale bardzo delikatnie i niechętnie.

-Ale ja bym chciała jeszcze trochę poleżeć...

Karola drgnęła na dźwięk tych nagłych i nieoczekiwanych słów. Najwyraźniej ktoś naprawdę tu był.

Ryszard Czereśniowiecki

-Ejty. Żyjeszhmmmmm?

Ten ktoś mówił tak szybko, że zdawał się wypowiadać zdania w innym języku. W istocie dla ludzkiego ucha po przyzwyczajeniu brzmiało to tak jakby łączył ze sobą wyrazy. Najwyraźniej ten ktoś był w wielkim pośpiechu. Rysiek poczuł jak coś dźga go między żebrami powodując ból i kaszel.

-Żyjeeesz. Słabyżart, musimyiść. Niemaczasu, niemaniemaniema!

Od siebie dodam drodzy słuchacze, że strasznie to była irytująca istota.

Alicja Kowalik

-Ładne skrzydła. Poprawiają trochę twoją pospolitość. Naprawdę jesteś człowiekiem?

Ktoś tu był. Zaśmiał się po swoich słowach krótko i nieprzyjemnie. Alicja poczuła się trochę jakby ten ktoś brał ją za dziecko. Poza tym czy ten głos powiedział coś o skrzydłach? Alicja starała wyostrzyć wzrok i skupić go na siedzącej przed nim postaci.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 22-11-2011 o 14:48.
traveller jest offline  
Stary 26-11-2011, 17:50   #7
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Karolina drgnęła na dźwięk głosu, ale zaraz potem uśmiechnęła się leciutko. Muśnięcie języka na uchu było przyjemne, tak inne od szorstkiego dotyku skały na nagiej skórze pleców, ud i pośladków.
- Niżej - mruknęła.

-Och jakie kuszące zaproszenie... Nie wiem czy mamy czas na taką zabawę moja piękna.
Głos pobrzmiewał szczerym żalem. Była w nim nuta wahania i zdecydowanie, więcej podniecenia. W końcu jednak wydawało się, że ten kto wypowiadał te słowa rozmyślił się kiedy Karolina poczuła na skórze szyi lekki dotyk wilgotnego języka. Ciche kobiece mruknięcie obcej towarzyszyło tej zarezerwowanej dla kochanków czynności.

- Mmmm – Karola rozluźniła się, przyjmując pieszczotę. Przyjemne odprężenie rozlało się po jej-niejej ciele. Nie otwierając (nadal zielonych?) oczu podniosła rękę i dotknęła swoich (?) długich włosów – poczuła znajomą błyszczącą, miękkość. Miała nadzieje, że nadal są rude. Przesunęła dłonią niżej badając jasną gładkość skóry, prześlizgnęła się po owalu twarzy, wystających kościach policzkowych, pełnych ustach. Zjechała palcami dalej, zahaczając o kość obojczyka, prześlizgnęła się po twardej jędrności piersi i płaskim brzuchu. Przesunęła dłoń po miękkiej krągłości biodra i dotarła do szczupłego uda. Zatrzymała rękę i podniosła ją znad swojego smukłego ciała ją w poszukiwaniu właściciela tańczącego po jej szyi języka

Kobieta przylgnięta ciałem do Karoli, nie cofnęła się widząc dłoń błądzącą w poszukiwaniu jej ciała. Nie przestraszyła się wcale, reagując wręcz przeciwnie. Wygięła się jak kotka ocierając się z ochotą o wiszące w powietrzu palce, mrucząc przy tym z zadowoleniem.

Karola wyczuła gładkość skóry pod swoimi uniesionymi palcami, ktoś ocierał się pieszczotliwie o jej dłoń, poczuła zarys przylegającego do niej zgrabnego ciała obciągniętego lateksowym materiałem. Przesunęła dłoń dalej i nagle coś zazgrzytało w jej pamięci. Coś nie pasowało. Kształt. Otworzyła oczy.

-Coś nie tak moja piękna? Co się stało? Stałaś się strasznie spięta. Pozwól, że trochę cię odprężę.
Głos szepczący do ucha Karoli kolejne wyrazy brzmiał pieszczotliwie, wręcz uwodzicielsko. Poczuła jak czyjeś dłonie powoli, z uczuciem masują jej ramiona.

Karolina wbiła spojrzenie w głęboką ciemność, która rozciągała się przed nią. Miliony lśniących gwiazd. Galaxy, holodek, hipernapęd, cewki warp – gwiazda skojarzeń rozbłysła w jej umyśle, odciągając uwagę od pieszczoty,
Głos kobiety przywołał ją do rzeczywistości (?), spróbowała się odwrócić, spojrzeć tamtej w twarz, ale ciało oporowało, utraciło gdzieś zwykłą sprawność uzyskaną dzięki setkom godzin spędzonych na treningach aikido.
- Czy ja umarłam?- zapytała. W pytaniu nie było strachu, tylko prosta ciekawość.

Początkowo odpowiedziało jej zdziwione westchnięcie, w której wyraźnie przebijała się troska.
-Umarłaś? A czemu miałabyś umrzeć skoro żyjesz? Oddychasz, mówisz, reagujesz a raczej... - nawet nie musząc się odwracać Karola wiedziała, że kobieta właśnie się uśmiecha - twoje ciało reaguje na moje pieszczoty.
Nieznajoma zaczęła głaskać ją kojąco po długich rudych włosach w opiekuńczym geście.
-No już... Wszystko będzie dobrze.

Karolina usiadła. Odwróciła głowę w stronę kobiety.
- W próżni nie da się żyć – powiedziała smutno – albo umarłam, albo śnię.

-Ja... Przykro mi, ale nie znam odpowiedzi, której oczekujesz. Chciałabym jednak wiedzieć... Czym jest sen?


Kobieta, która okazała się oczom Karoli była ubrana krótko mówiąc dość osobliwie. Żółty, obcisły lateksowy kostium częściowo z czarnymi szachowymi polami spinał ją całą od stóp do samej głowy pozostawiając jedynie wolne miejsce na twarz. Jej zgrabne kształty byly doskonale widoczne, miało to najwyraźniej pobudzać wyobraźnię rozmówcy. To co rzucało się w oczy to jej rozszerzone, pożądliwe oczy, które zawsze domagały się więcej, nieważne ile dostały. Nietypowe było również to co Karolina wyczuła wcześniej. Kształt jej głowy przypominał szeroki, długi, ale zwężający się wraz z długością słój. W związku z kolorem mógł kojarzyć się także z bananem. W dodatku jej maleńkie uszy także były pokryte nietypowym materiałem. Machały zawzięcie pod wpływem podniecenia. W chwili kiedy zadała swoje pytanie wyglądała na zagubioną dziewczynkę, która dowiaduje się, że poza jej domem jest jakieś inne życie.

- Sen.. sen to wtedy, kiedy śpisz i widzisz coś, co ci się wydaje realne. Tak, jak mi teraz. Jestem Karola. - Karolina pomyślała, że powinna była zdziwić się na widok kobiety, może przestraszyć, ale nie poczuła nic takiego. Przeciwnie, dziwna postać bardzo pasowała do skały. I snu Karoliny. Dziwnie...dziwnie realnego snu. Karola ciągle czuła dotyk języka na swojej szyi. Kiedy wróciła myślami do pieszczoty, poczuła jak jej ciało napręża się, prosząc o więcej. Jej nagość nagle zaczęła ją krępować.
- Chciałabym się ubrać - powiedziała.

-Sen...
Kobieca postać rozmarzyła się przez chwilę po czym uśmiechnęła promieniście.
-Oczywiście! Miło mi Karolu. Tak poza tym mów mi Siódemka.
Trzeba było przyznać, że niecodziennie spotykało się taką osobę. Zrobiła ona falisty ruch dłonią i zaraz z nieba spadła wielka szafa z ciemnego drewna. Chociaż spadła z wielką prędkością i niewiadomo skąd to mebel ten w żadnym razie nie ucierpiał. Karola mrugnęła z niedowierzaniem oczami a zaraz w powietrzu pojawiła się także czerwona kotara, którą w razie potrzeby można by zakryć się przed niechcianymi oczami.
-No wiesz... Jak dla mnie wcale nie musisz się ubierać...
Kobieta z żądzą wodziła wzrokiem po nagim ciele Karoli jeżdżąc z wrodzonym wdziękiem palcem po jej nagim ramieniu.
-Jesteś idealna tak jak teraz...
Dodała już ciszej, ledwo słyszalnym szeptem do ucha Karoliny.

Karolina uśmiechnęła się ciepłym, profesjonalnym uśmiechem i przytrzymała delikatnie, choć zdecydowanie, dłoń kobiety.
W miarę jak ciało odzyskiwało sprawność zmysły też się wyostrzały, wracała wolicjonalność i zdolność do realnej oceny. Erotyczny związek z inna kobietą, który w świecie snu wydawał się Karoli przyjemnie pociągającą fantazją, w obecnej sytuacji nie mógł być brany pod uwagę.
Spojrzała w wezbrane pożądaniem oczy nimfomanki.
- Twoje propozycja mi pochlebia, jesteś bardzo zmysłową... osobą, ale nie mogę Ci dać tego, czego pragniesz. - powiedziała miękko, wstając. Podeszła do szafy.

-Nic nie szkodzi moja piękna... Wystarczy, że moje oczy mogą nacieszyć się twoimi wdziękami... - ściszyła głos tak, że Karola mogła usłyszeć jedynie słabo zrozumiały pomruk - Poza tym jeszcze sama będziesz o to prosić.
Siódemka przeciągnęła się jak kotka po skalnym podłożu i wstała zaskakująco sprawnie bez użycia rąk. Po prostu oparła cały ciężar na nogach i powoli, leniwie podniosła go do góry. Podeszła do wciąż nagiej Karoli, stojącej przy szafie i przyłożyła niewinnie palec do ust.
-Otwórz - zachęciła.
- Może coś ci doradzić Karolu?

- Możesz mi doradzić, jak mam wrócić do mojego świata, Siódemko - zaproponowała (choć bez wielkiego przekonania) Karolina otwierając szafę. - I nie, nie będę Cię więcej prosić o pieszczoty. Ważne jest dla mnie, żeby to było dla nas obu jasne.

Wydawało się, że przez chwilę tajemnicza istota trawiła słowa Karoli. W końcu zrezygnowana tylko westchnęła.
-Jak sobie chcesz.

Nie sposób było powiedzieć, co tak naprawdę myśli i czy rzeczywiście jest to jej obojętne. Jeżeli nawet skrywała coś przed dziewczyną, to nie zamierzała tego okazywać. Odsunęła się trochę od szafy, żeby dać się ubrać Karolinie.
Karolina otworzyła szafę i przyjrzała się zgromadzonym tam ubraniom.
„Ktoś ma na prawdę dobry gust… „ pomyślała. Ubrania były w najlepszym gatunku, perfekcyjnie uszyte, bez jakichkolwiek metek, czy innych oznaczeń pozwalających zidentyfikować producenta, czy projektanta. Same naturalne materiały jedwab, len, uszlachetniona bawełna, kaszmir, wełna, miękko wyprawiona skóra.
Karolina wyjęła jedną z krótkich, jedwabnych sukienek i przyłożyła do swojej sylwetki, przeglądając się w lustrze wiszącym na wewnętrznej stronie drzwi szafy. Wyglądała zjawiskowo i wydawała się idealnie na nią pasować. Miała ochotę poprzymierzać następne, ale – doskonale widoczny w lustrze - wzrok Siódemki wpatrującej się pożądliwie w jej nagie pośladki nieco ją deprymował. Ale też - czego się wstydziła - pobudzał.

Z dolnej półki wyjęła bieliznę, i założyła ją. Z żalem odsunęła na bok przepiękne, ale zupełnie niepraktyczne w jej sytuacji, sukienki. Założyła dopasowane spodnie z cienkiego zamszu, w odcieniu ciepłego brązu, biały top i na wierzch luźniejszą koszulę z surowego jedwabiu, której poły zawiązała w talii. Całość dopełniły wygodne, skórzane buty.

-Co do twojego świata... - usłyszała, nieco zawiedziony, głos Siódemki - To o jakim świecie właściwie mówimy? Sprecyzuj o ci chodzi bo znam ich naprawdę sporo.

- Chodzi mi o Ziemię
- uściśliła Karolina - Ziemię, z XXI wieku.

-Ziemia, Ziemia...Czekaj... Coś mi... A nie jednak nie słyszałam wcale, w ogóle, nigdy.
Kobieta wyszczerzyła się złośliwie na krótką chwilę po czym przybrała powtórnie minę niewiniątka mrugając szybko powiekami z długimi rzęsami.
-Ale może znam kogoś kto będzie wiedział... No nie dowiemy się jak nie spytamy. Właściwie już powinniśmy wyruszyć. Jesteś gotowa moja piękna?

Karolina zastanawiała się. Oczywiście, nie była gotowa, a tysiąc pytań cisnęło się jej na usta. Wiedziała tez dokładnie, że jej towarzyszka kłamie. Ale coś w spojrzeniu Siódemki mówiło jej, że nie ma teraz szansy na uzyskanie odpowiedzi...
- Jestem gotowa - powiedziała - Ruszajmy.

-Chodź tu, do krawędzi.
-Zrób krok do przodu. Po prostu. Wiem, że to trudne, ale musisz mi zaufać.

Siódemka wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się dwuznacznie.

- Nic nie muszę – Karolina odwzajemniła uśmiech. A potem… przypomniała sobie wizytę w jednym z parków rozrywki. W Nawiedzonym domu – po tonach nietoperzy i szkieletów wyskakujących ze ścian, które powodowały u niej wybuchy niekontrolowanego śmiechu - spotkała coś, co ją na prawdę przestraszyło. Szła jasnym korytarzykiem, który kończył się pluszową kotarą. Za nią panowała zupełna ciemność. Karolina zrobiła krok do przodu i przez nieskończenie długą sekundę – zanim stopa nie dotknęła zawieszonego nieco niżej linowego mostku – miała wrażenie, że spada w ciemną przestrzeń. Przywołała tamto uczucie ulgi, które pojawiło się, kiedy pod nogami poczuła twardość deski i śmiało uczyniła krok do przodu. Pod jej stopa zmaterializowała się deska, potem kolejna - układały się na kształt pomostu, wchodzącego w jezioro.. Tyle, że zamiast jeziora była ciemność usłana gwizdami. Pomost nie był nowy, ale wyglądał dość solidnie Karolina ruszyła przed siebie.




-Spójrz tam Karola.
Siódemka, która towarzyszyła dziewczynie na stworzonej przez nią drodze wskazała palcem na szereg gwiazd pozornie niczym nie wyróżniających się od innych.

-Co tam widzisz?

Karolina spojrzała na wskazaną przez towarzyszkę grupę gwiazd. Migotały, wydając się nie różnić niczym od milionów swoich sióstr obok. Nagle obraz zamglił się, kobieta zamrugała kilka razy, starając się przywrócić ostrość widzenia. Poczuła smak krwi w ustach, zobaczyła szybę pękającą w milion drobnych kawałków, runęło na nią lustro wody. Zakręciło się jej w głowie, pomost zakołysał się, Karolina przytrzymała się jednego ze słupków walcząc o zachowanie równowagi. Po sekundzie doznania minęły, a gwiazdy znów świeciły odległym, zimnym światłem.

- Co zobaczyłaś?! – dobiegł ja naglący głos Siódemki. Karola odwróciła się i dojrzała na jej twarzy.. zachłanność. Nienasycenie. Małe uszy falowały, a oczy wydawały się wyskakiwać z orbit. Język nerwowo błądził po ustach.

- Nic – Karola usłyszała swój spokojny głos – Tylko gwiazdy. Idziemy?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 26-11-2011 o 22:03.
kanna jest offline  
Stary 30-11-2011, 19:56   #8
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
Czuła się tak, jakby zasnęła wiele godzin temu a teraz próbowała powrócić z objęć Morfeusza do rzeczywistości. Świadomość umysłu i sprawność ciała powracały powoli.
Przeciągnęła się, podniosła ręce go góry, otworzyła oczy.

Twardo i chłodno. A do tego bezkresna przestrzeń rozciągając się wokół skalnej wysepki, na której się znajdowała. Znajdowali właściwie. Ona i dziwny jegomość.

Sen we śnie – pomyślała przeciągając się ponownie.

- Coś ty za jeden? - spytała dość nieprzytomnym tonem.


-Phi co za maniery. Pytać o imię samemu się nie przedstawiając? Oburzające!

Wysoki mężczyzna w średnim wieku siedział sobie spokojnie z założoną nogą na nogę przy stoliku zastawionym imbrykiem i dwoma filiżankami. Chociaż siedział założyć można było, że jest dość słusznego wzrostu. Miał na sobie dość osobliwy strój przypominający błazna. Obszerne białe mankiety od rękawów uzupełniał jednoczęściowy kostium cyrkowy z czarno-fioletowych łat. Jego równo przycięte włosy w kształcie grzybka przypominały na myśl ilustracje średniowiecznych giermków. Całość uzupełniała blada cera i kobiecy makijaż. Zaszczękał zębami i podniósł do ust jedną z filiżanek.

- Marznąć tu bez ubrania - okryła się skrzydłami w miarę możliwości - kiedy ty masz na sobie coś co wygląda na ciepłe, śmieszne, ale ciepłe i popijasz... cokolwiek nie częstując gościa... oburzająco niekulturalnie nie uważasz?

-Głupie dziecko. Chcesz mnie uczyć kultury? Różnica między nami jest tak kolosalna, że głowa rozbolała mnie tylko od samej absurdalnej myśli. Och moja drogocenna głowa - przerwał na chwilę na teatralny gest, następnie przejechał palcami po kosmykach swoich włosów.
-Wybaczam ci ten brak manier, ponieważ nie jest twoją winą, że wywodzisz się z pospólstwa. Poza tym ten kostium jest aktualnie bardzo modny, zresztą on zawsze jest na czasie i bynajmniej określiłbym go jako śmieszny. Co? Nie przerywaj starszym...
Ja nie komentuje twoich czarnych kłaków gdyż jest to poniżej mojej godności. Nie jest także moją winą, że wyglądasz jak żebrak i marzniesz, lecz twoją wyłącznie dziecko! W każdym razie możemy coś na to zaradzić.
Mężczyzna uśmiechnął się z fascynacją w oczach na myśl, że jest w stanie poprawić tragiczny
- jego zdaniem - los Alicji, nadając jej odrobinę szyku.
-Poza tym oczywiście, chodź, przysiądź się do moje ty brzydkie kaczątko! Już czas na popołudniowe ploteczki.

Jak pieprzona Alicja w krainie czarów - pomyślała podchodząc do mężczyzny. Nie krępowała jej nagość, wyniosłość tego dziwaka, nic zupełnie nic. Usiadła.
- Jeśli jesteś moim snem, albo wytworem mojej wyobraźni chyba nie powinieneś mnie pouczać? Chyba, że to jakiś sen edukacyjny - zakpiła nieco - O czym więc chcesz plotkować?

-Ooooooooo co za.... Ooooooo... Moja głowaaaa.
Mężczyzna po raz kolejny zrobił teatralny gest. Chwycił w dłonie swoją głowę i przechylał ją na prawo i lewo. Przestał chwycił filiżankę i drżącą dłonią przyłożył ją sobie do ust z zamiarem wypicia zawartości.
- Nie będę tak rozmawiać z tobą panienko! To głupstwa, to co pleciesz! Nie obchodzi mnie już czy chcesz się ubrać czy nie. Chcesz wyglądać jak kocmołuch to twoja sprawa. Komu w drogę temu czas, a czas się zbierać.
Dziwny jegomość w końcu odłożył filiżankę na miejsce.

Jeśli Alicja zajrzałaby do środka zobaczyłaby, że jej zawartość podobnie jak drugiej filiżanki i zapewne także imbryka jest całkowicie pusta.

- Nie denerwuj się. To bez sensu - uśmiechnęła się lekko mając nadzieję, że to załagodzi trochę wybuch gniewu tego dziwnego mężczyzny.
- Nie wyglądam jak kocmołuch - zaczęła za chwilę .- Jestem po prostu naga i nie ukrywam, że gdziekolwiek, w czymkolwiek i z kimkolwiek jestem czułabym się lepiej mając coś na sobie.

-Phi...
Mężczyzna prychnął pogardliwie. W jego oczach pojawiło się coś dzięki czemu Alicja mogła sądzić, że człowiek ten tym razem trzyma jedynie fasadę wyniosłości bo godność nie pozwala mu zaakceptować rozsądku w słowach dziewczyny.
-W takim razie...
Mężczyzna wykonał falisty ruch dłoni w powietrzu i zaraz z nieba spadła szafa z ciemnego, ręcznie zdobionego drewna. Zaraz także pojawiła się czerwona kotara, utrzymująca się w powietrzu na czymś co nie było wyraźnie widoczne dla ludzkich oczu.
-... wybieraj!
Dokończył z triumfalnym, lecz przesadnym tonem, celowo lub podświadomie podnoszącym rangę wypowiedzi.

- Wow! - jej zdziwienie i zachwyt były całkiem szczere. - Skąd wziąłeś to... to wszystko? - zapytała wpatrując się wielkimi oczami w szafę, w której mogła znaleźć dosłownie... wszystko.

-Ja? Hihi... W każdym razie cieszę się, że ci się podoba.
Sądząc po jego wymijającej odpowiedzi dziwak nie chciał zdradzać zbyt wiele. Następnie zwrócił uwagę na różowo-czarną sukienkę z kokardą.
-O w tym wyglądałabyś nienajgorzej... Jak na człowieka - dodał z namysłem.

- Może i tak... - uśmiechnęła się jak mała dziewczynka podekscytowana nową zabawką - ale tu jest tyle rzeczy, że trudno się zdecydować. Hmm może to - burknęła już bardziej do siebie i zanurzyła się w szafie. - A Ty? - zagadnęła po chwili wychylając się zza drzwiczek mebla - nie masz ochoty się przebrać?

-Oh głupiutka przecież...
Mężczyzna urwał w połowie zdania ze zdziwieniem malowanym na twarzy. Może przypomniało mu się coś ważnego, a może po prostu nawet on potrafił być zagubiony w tym dziwnym świecie. Na to Alicja nie miała już odpowiedzi.
-Przebrać? Ja...? To strasznie miła i wielce nieoczekiwana propozycja, ale nie mamy już niestety czasu. Załóż coś na siebie brrr bo nie mogę patrzeć i wyruszamy. Pytania możesz zadać mi jeszcze po drodze chociaż wolałbym, żebyś nie wywoływała u mnie kolejnej migreny.
Najwyraźniej istota ta była tak wyniosła, że nie mogła powstrzymać się na dłużej przed jakąś niepotrzebną, zdawkową uwagą.

Alicja zdecydowała się w końcu na getry w czerwone róże, czarny, trochę za duży sweter, skórzaną ramoneskę i ciężkie, sznurowane, bordowe buty. - Gdzie się wybieramy? - spytała zakładając szary kapelusz.

-Jesteśmy umówieni na spotkanie panienko. Mam nadzieję, że nie dotrzemy na miejsce jako ostatni... Rozumiesz mam swoją reputację. W każdym razie podejdź do krawędzi.
Powoli i wyniośle a zarazem trochę śmiesznie jakby nawet w tych kilku krokach mężczyzna musiał zaznaczyć swoją pozycję, skierował się do granicy małej dryfującej w powietrzu skały.
-Podejdź tu do mnie dziecinko, no chodźże wreszcie.
Jego usta wydawały przez chwilę odgłosy zniecierpliwienia do momentu kiedy Alicja znalazła się koło niego.
-Po prostu zrób krok w przód. To banalnie proste przecież.

Nie zastanawiała się długo. Bez zbędnych pytań, bez zastanowienia skoczyła w przepaść iii….
Krótki to był lot.
Granatowa przepaść, w którą przed momentem spoglądała zamieniła się w zieloną łąkę. Alicja kroczyła powoli patrząc na stopy przemykające się miękko po soczysto-zielonej, wysokiej trawie.
Gdy przyzwyczaiła się już do łąki, po której szła uniosła wzrok, by spojrzeć w niebo.
- Co widzisz – zapytał dziwaczny jegomość przypominając tym samym o swojej obecności.
- Konia – odpowiedziała z uśmiechem na ustach przyglądając się chmurom, które przybrały niezwykły kształt.

 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 02-12-2011, 14:27   #9
 
traveller's Avatar
 
Reputacja: 1 traveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputacjętraveller ma wspaniałą reputację
Rozdział II

Skrzypek na drzewie i obieranie kierunku wędrówki.

Dwie drogi; jedna stworzona z łąki i druga będąca po prostu pomostem zawieszonym w powietrzu prawie w tym samym czasie dotarły do małej leśnej polanki. Zakłócała ona swoją obecnością monotonię dotychczasowej kosmicznej przestrzeni. O ile dla kogoś kto całe życie spędził w swoim małym świecie, monotonią może być widok centrum wszechświata. Jeżeli któraś z pań odwróciłaby się za siebie stwierdziłaby, że wraz z kolejnymi krokami ich drogi zanikają pozostawiając po sobie jedynie wspomnienie. Zupełnie tak jakby interesujące było jedynie to co przed nimi. A jeśli tyczy się tego co za nimi... Pozostawmy to bajarzom.

Wspomniana zresztą wyżej polanka nie było znowu taka mała. Przynajmniej w porównaniu z małymi asteroidami na, których wędrowcy ich podobni często zaczynają swoją podróż. Trawa rosła tutaj swobodnie. Ziemia nie była bardziej głęboka niż kilka metrów. Podobnie jak wszystko tutaj także to miejsce zdawało się po prostu unosić w przestrzeni. Krzaki czegoś co wyglądało jak maliny i borówki w różnych dziwnych kolorach mogły sprawić, że wędrowcy po raz pierwszy od przybycia do tego dziwnego świata pomyśleli o jedzeniu. Nic w tym dziwnego odczuwali głód jak większość stworzeń. Mieli to po prostu zakodowane w głowach. Z chwilą kiedy Alicja i Karola weszły na ten nowy nieznany ląd niebo zmieniło swą barwę na delikatny róż. Wszystkie gwiazdy pozostały na swoich miejscach, wyglądało to, więc na naturalny przejściowy proces. Kolejną niespodzianką było pojawienie się lekkiej mżawki. Ten kto wystawił w tym czasie język mógł nawet ze zdziwieniem stwierdzić, że krople deszczu są słodkie. W powietrzu unosił się ulotni, ledwo wyczuwalny przyjemny aromat nieznany dla przebywających tam ludzi. Tym co jednak najbardziej rzucało się w oczy i to już z daleka było groteskowo powykręcane drzewo. Jego korona rozrastała się na dziesiątki skręcających w różne strony gałęzi. Po jednej z nich biegały radośnie małe rude wiewiórki. Gdyby ludzie mieli lepsze oczy zapewne dostrzegliby, że nie biegają one znowu tak radośnie a jedna z nich trzyma w rękach miniaturową maczugę. Druga natomiast z cichym piskiem ucieka przed nią gdzie pieprze rośnie. Zielone listki w kształcie rąbów porastały górną część drzewa gęsto. Wystarczająco gęsto by ukryć przed wieloma oczami męską sylwetkę siedzącą na jednej z grubszych gałęzi. Pień drzewa, gruby i solidny o dziwo wcale nie kończył się w ziemi. Wydawało się, że drzewo wyrastało wręcz z czegoś co było ogromną pobladła lecz, wciąż jeszcze zieloną skorupą, drobiazgowo oplecioną siecią korzeni. Z wnętrza nietypowego domu dobiegało donośne chrapanie jego gospodarza. Zaś na skraju polany znajdował się rzecz można normalny drogowskaz. Byłby normalny gdyby nie fakt, że znajdujące się na nim tabliczki zmieniały raz po raz swoje nazwy i kierunki. W tej chwili nie należało tym jednak zaprzątać uwagi.



Pod drzewem stał elegancki mężczyzna w rozpiętej koszuli i markowym garniturze od którego marynarka spoczywała na jego ramieniu. Przecierał oczy ze zdumienia niepewny skąd się tu wziął. Oprócz niego stała dziewczynka w niebieskiej tunice i czapce błazna z małą pacynką na dłoni. Łatwo można było pomylić ją z chłopcem. Nie odzywała się wcale, ale jej rozbiegane oczy żywo śledziły każdy detal otoczenia. Emocje, które przeżywała były doskonale widoczne na jej dziecięcej twarzy. Nagle z drzewa rozległ się radosny, męski głos.

-Wybacz jej proszę. Rzadko wychodzi. Trójka uspokój się! O widzę, że mamy nowych gości! Witajcie ludzcy wędrowcy! Zaśpiewam wam pieśń na waszą cześć.

Szpakowata figura niewidoczna zbyt przez otaczające ją gałęzie wyjęła skrzypce i nie bacząc na nic przyłożył smyczek do strun rozpoczynając swój mały koncert. Będąc szczerym ciężko było to nazwać muzyką. Przeraźliwe rzępolenie rozległo się na całej polanie. Mężczyzna fałszował przeraźliwie. Ku zdumieniu tych, którzy wzrok swój skierowali w kierunku skrzypka od jego skrzypiec mknęły ku niebu małe czarne nuty by w końcu pękać jak bańki mydlane. Wszyscy obecnie zatykali uszy i robili co mogli by chociaż w jakimś stopniu zablokować te przeraźliwe dźwięki. Wyjątkiem była mała dziewczynka, która ciągnęła za rękaw eleganckiego mężczyznę słaniającego się na nogach. Caine ze zdziwieniem dostrzegł, że nawet jej pacynka przykłada swoje małe rączki do miejsc gdzie powinna mieć uszy. Nagle drzewo zatrzęsło się w posadach a z głębi skorupy dobiegł przeraźliwy ryk. Skrzypek stracił równowagę, ale w końcu utrzymał się na gałęzi chociaż kosztem zdematerializowania swoich skrzypiec. Z chwilą kiedy ustały ich dźwięki ze skorupy na powrót rozległo się chrapanie.

-Już...Nie słyszę braw, ale rozumiem was poczciwcy. Wciąż jesteście osłupiali po tym krótkim pokazie.

Większość z obecnych na polanie nawet nie usłyszało tych słów, wciąż dochodząc do siebie po “popisie” minstrela. Z ulgą jednak przyjęli to, że skrzypce w końcu ucichły.

-Kim... Do...

Cainowi nie udało się jednak dokończyć pytania.

-Przepraszam dobry ludziu, ale najpierw muszę wysłuchać dwóch zaległych raportów.

Sądząc po odgłosie ciemna figura pstryknęła palcami. Zaraz też pod drzewem pojawiły się kolejne trzy osoby. Karzeł we fioletowo-czarno stroju błazna o bardzo nieprzyjemnej pomarszczonej twarzy wykrzywionej w złośliwym grymasie. Uśmiechająca się ciepło dziewczyna w podobnym ubraniu co reszta dziwnych istot. Jej było tylko w czerwono-fioletowych barwach. Dodatkowo w przeciwieństwie do innych jej kuzynów i kuzynek miała cztery kobiece ramiona i poruszała się na monocyklu. Oboje mieli także na biało umalowaną twarz podkreślającą ich cyrkowy charakter, chociaż karzeł wyglądał trochę jakby był żywcem wyjęty z dziecięcych koszmarów.

-Piątka, Ósmy. Co to ma znaczyć? Już dawno powinniście tu być i czemu ten ludź jest w takim stanie?

Skrzypek mówił zapewne o mamroczącym Ryśku podtrzymywanym przez dwa ramiona dziewczyny na monocyklu. Wyglądało na to, że ze wszystkich zgromadzonych to on ma największe problemy z przystosowaniem do nowych warunków.

-Niechciałpójść niebyło innegowyjścia jaktylko gotuprzytargać.

-Piątka czy ty nauczysz się kiedyś mówić wolniej? W każdym razie dobrze, że w ogóle tu jest. Dobra robota skarbie.


Uradowana dziewczyna puściła mężczyznę, który wydał z siebie jęk bólu po uderzeniu w twardą ziemię.

-A ty Ósmy? Czemu nie ma z tobą wędrowca? Znowu przesadziłeś?


-To nie moja wina szefie. Zawsze dostaję te najbardziej kruche...

Mały człowieczek zacisnął palce w powietrzu tak jakby kogoś łamał.

-Ech znowu dostanie mi się od góry. Po prostu opowiedz jak było..

Karzeł posłusznie lecz niechętnie zaczął swoją opowieść.

---

Los Roux Marlet

Otóż zastałem babkę jak leży goła. Całkiem, całkiem była chociaż wolę blondynki. Znasz mnie szefie takie malutkie sprawiają, że po prostu nie panuję nad sobą. Zbudziłem ją delikatnie głaszcząc po włosach. Dałem jej kilka sekund, ale się ociągała, wiec musiałem być bardziej stanowczy. Zresztą babki lubią stanowczych. Muszę przyznać, że ta zabawa trochę nas wciągnęła. Krzyczała czyli pewnie jej się podobało. Potem kuliła się ze strachu w rogu i uciekała ilekroć chciałem się do niej zbliżyć. Myślę, że tylko zgrywała taką niedostępną. Zresztą z kobietami nigdy nic nie wiadomo. W końcu zrzucam jej szafę a ona drze się wniebogłosy. Ja tylko chciałem przecież dać jej jakieś ciuszki. Domyśliłem się w końcu, że to jedna z tych wstydliwych. Problem w tym, że zapomniałem ją wcześniej o tym uprzedzić. Wybiegła poza krawędź i już myślałem, że będzie jakaś tragedia. Całe szczęście, że podświadomie stworzyła drogę. W każdym razie coś na kształt drogi. Wyglądało to na jakieś linie z nutami. W dodatku zaczęła grać muzyka, szybka taka jakby rozpaczliwa aż w końcu urwała się niespodziewanie. Droga z nut posypała się błyskawicznie, nie mogłem nic poradzić. Młoda zrobiła pirueta tracąc grunt pod nogami i poleciała w dół. Czyli chyba jednak nie miała szczęścia. No i tyle ją widziałem.

---

Ponownie polana

-Tak no cóż, niefortunne rzeczywiście.

Głos z drzewa brzmiał jakby był lekko rozczarowany.

-Wzruszające nawet - rzekł wysoki cyrkowiec towarzyszący Alicji wycierając łezkę spływającą mu po policzku.



Minstrel zeskoczył z drzewa i wtedy po raz pierwszy można było mu się dokładniej przyjrzeć. Był ubrany podobnie jak reszta tych dziwnych istot. Jego strój był za to o wiele bardziej kolorowy. Składały się na niego zszyte ze sobą szmaty w różnych barwach i odcieniach. Kilka ze szmat miało domalowane czarne cyfry. Jego stopy zdobiły czarne pantofle z lekko zaginającymi ku górze czubkami. Podobnie jak czarne rękawiczki zdobiące dłonie, także buty kończyły się czarnymi ozdobnymi frędzlami sterczącymi na różne strony. W przeciwieństwie do reszty swoich towarzyszy nie posiadał błazeńskiej czapki brzęczącej dźwiękiem dzwoneczków na każdym kroku. Miał za to smoliście ciemną, idealnie wygoloną czaszkę. Dobrze komponowała się z butami i rękawiczkami, ale był to widok raczej niespotykany. Człowiek mógł odnieść wrażenie, że jest to jego naturalny kolor skóry. Twarz zakrywała namalowana kolorowa maska, która równie dobrze mogła być jego prawdziwym obliczem. Szyję zdobił mu czarny frędzlowaty kołnierz. Co prawda zwykle istota ta uśmiechała się szeroko, jednak uśmiech ten nie zacierał wrażenia lekkiego niepokoju, który odczuwało się w jego towarzystwie.

-Drodzy wędrowcy! Pozwólcie, że się zapowiem. Ekhm.

Zgiął przyłożoną dłoń w pięść i lekko chrząknął jakby spodziewał się braw a może fanfar.

-Opiekun tej części świata, najlepszy tancerz i minstrel gdzie tylko okiem sięgnąć, bożyszcze kobiet i... Tak no cóż, chyba wystarczy. Nazywam się Rumpelstiltskin i miło mi was poznać!

Do tej pory figlarnej Siódemce i dumnemu jegomościowi z bufiastymi rękawami nie poświęcił ani sekundy uwagi. Wysokim mężczyzną, który wcześniej sam nie przedstawił się Alicji zachowanie to wstrząsnęło do żywego.

-Jeśli chodzi o nich...

Rumpelstiltskin rozejrzał się po całej polanie omiatając spojrzeniem wszystkie istoty w cyrkowych przebraniach.

-To chwilowo nie będą już nam potrzebni.

Słowom tym towarzyszyło kilka jęków niezadowolenia. Skrzypek klasnął szybko w dłonie momentalnie je uciszając. Wysoki mężczyzna, mała dziewczynka, karzeł, kobieta o pociągających kształtach i dziewczyna na monocyklu wszyscy w ciągu kilku sekund zostali wchłonięci przez tego, który najwyraźniej rozdawał tu karty. Na kilku szmatach pojawiły się kolejne czarne cyfry - 2, 3 , 5, 7 i 8.
Błazen wdrapał się na żółwią skorupę i rozsiadł wygodnie.

-Teraz możemy spokojnie porozmawiać.

-Co do cholery się tu dzieje? Kim wy wszyscy jesteście ludzie?

Alicja musiała to w końcu powiedzieć bo czuła, że jak potrwa to jeszcze chwilę dłużej to zwariuje do reszty.

-Co znowu? Czy naprawdę nie można prosić o chwilę spokoju?

Po chwili było jasne o co chodzi mężczyźnie w kolorowym stroju. Polana połączyła się kolejna droga. Była to zwykła wiejska dróżka jakich pełno było w znanym im świecie. Jechał nią dwukołowy wóz ciągnięty przez dwoje ludzi; kobietę i mężczyznę ubranych we wiejskie ubranie. Na wozie siedział wół ubrany w prostą kamizelkę odsłaniającą zarośnięty zwisający brzuch, za krótkie, proste niebieskie spodnie i okrągły słomiany kapelusz. W ustach żuł źdźbło zboża a w łapach zakończonych kopytami trzymał lejce i długi drewniany kij. Nikt z tego towarzystwa nie zwrócił uwagi na grupę zgromadzoną pod drzewem . Rumpelstiltskin ukłonił się głęboko na co wół zdjął swój słomiany kapelusz i odwzajemnił pozdrowienie. Wędrowcy tylko stali oniemieli całą sytuacją i przyglądali się z niedowierzaniem. Wóz zatrzymał się przed szalejącym drogowskazem. Po chwili jednak tabliczka stanęła w miejscu pokazując konkretny kierunek. Napis na niej głosił: Rynek. Woźnica popędził wieśniaków kijem i zaraz wszyscy odjechali w stronę wskazaną przez strzałkę tworząc pod sobą wiejską dróżkę. Na minstrelu nie zrobiło to chyba żadnego wrażenia. Odpowiedział jednak widząc na sobie pytające spojrzenia otaczających go osób.

-No cóż, nawet zwierzętom zdarza się czasem wędrować. No dobrze a teraz na pewno macie wiele pytań. Słucham.
 
__________________
"Tak, zabiłem Rzepę." - Col Frost 26.11.2021
Even a stoped clock is right twice a day

Ostatnio edytowane przez traveller : 02-12-2011 o 17:06.
traveller jest offline  
Stary 03-12-2011, 16:07   #10
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację
Leciał. Wrażenie było dziwne. Nie nieprzyjemne, w pewien sposób wręcz przeciwnie. Gdyby nie myśli, które nie dawały mu spokoju, mógłby się bez problemu zatracić. Swoboda, wolność... Jednak ta wolność była inna, nie niosła ze sobą posmaku zwycięstwa, który dotąd przeważnie kojarzył się mu z tym stanem. Jeżeli już musiałby nadać temu jakieś określenie, postawiłby na wolność ostateczną.
Wrażenie realności tego co się z nim działo zmuszało go do odrzucania tezy o śnie. Koszmarze, z którego nie umiał się obudzić. Wyjątkowo denerwujące wrażenie, żeby nie rzec dosadniej i nie nazwać tego co czuł zwykłym, pospolitym strachem. Nie był w stanie poczuć... siebie. Kolejne z wrażeń które nie przypadło mu do gustu. Nie słyszał nic co mogłoby go naprowadzić na ślad prowadzący do odpowiedzi, która jedynie z pozoru wydawała się prosta. Gdzie ja do cholery jestem i co tu się właściwie dzieje? Miał ochotę rozwalić coś, zakląć, zmierzyć pogardliwym spojrzeniem winnego tego całego zamieszania, roześmiać się mu w twarz lub chociażby machnąć mu przed nosem świstkiem banknotów o wysokim nominale. Potrzebował czegoś znajomego by nie dopuścić do siebie myśli, która niczym upierdliwy dźwięk budzika, dźwięczała gdzieś na obrzeżach. Niemoc, znienawidzone uczucie, owładnęło nim niemal bez reszty.

Gdy dotarł do celu, a przynajmniej miał wrażenie, że tym właśnie jest surrealistyczne wnętrze przypominająca swym wyglądem kiepski horror z domieszką sf. Względnie labolatorium szalonego doktorka w stylu Frankensteina. Nie mógł powiedzieć by mu się to spodobało. Nigdy nie był fanem krwawych jatek, a części ciał wolał oglądać gdy stanowiły spójną całość, najlepiej miłą dla oka i odpowiednio zaokrągloną.
Widok fragmentów ciał nakierował go jednak na problem, który do tej pory starannie omijał w swych rozmyślaniach. Jego własne ciało, a raczej jego brak. Dość nieprzyjemne uczucie budzące kolejne, znacznie gorsze.

Nie był pewien ile czasu trwał w miejscu, pochłaniany przez coraz mroczniejsze myśli, które z pasją rzuciły się na wątłe resztki świadomości istnienia, jakie się w nim tliły, gdy ramię futurystycznej machiny wciągnęło go do jej wnętrza. Wrażenie było dziwne, lecz szybko odsunął je od siebie robiąc miejsce pochodzącej znikąd wiedzy o tym co za chwilę się stanie i jaka jest jego rola w całym procesie. Był to znaczny postęp. Odzyskał część tego co zawsze stanowiło istotną część jego samego. Możliwość decydowania o tym z jakich części powstanie jego nowe ciało, mimo iż był to tylko popieprzony sen, wystarczyła by porzucił niepotrzebne w tej chwili rozważania i zabrał się do roboty.

Maszyna, posłuszna wspomnieniom, które wyławiał z plątaniny myśli i wspomnień tworzących jego tymczasową formę, rozpoczęła swą pracę, której zwieńczeniem miał być on sam. Tak oto ze skrawków pamięci powstał obraz przedstawiający młodego mężczyznę liczącego sobie nie więcej niż trzydzieści lat. Wysportowana sylwetka zdradzała zamiłowanie do sportu oraz zdrowy tryb życia. Lekko złotawy kolor skóry pozwalał się domyślić iż liczne godziny spędzone na treningach nie zawsze miały miejsce w zaciszu prywatnej siłowni. Oczywiście mógł to być równie dobrze efekt wizyty w solarium. Prawda jak zwykle leżała gdzieś pośrodku. Przystojna twarz ozdobiona dwudniowym zarostem była więcej niż miłą dla oka. Pełne, zmysłowe usta, prosty nos oraz szare oczy dopełniały całości. Właściwie nie mógł jeszcze myśleć o całości. Nigdy nie przepadał za ogolonymi głowami. Nie po to też wydawał krocie na najlepszych fryzjerów by skończyć z fryzurą ala pupcia niemowlaka.
Widocznie maszyna wyłapała jego myśli, lub też porównawszy obrazy wyłuskane z jego pamięci z obecnym stanem doszukała się różnic. Względnie, tak właśnie miała wyglądać końcówka procedury wytwarzania. Zapewne wszystkiego po trochu, stwierdził, oglądając jak jego ciało zostaje przetransportowane do osobnej komory, a następnie zalane jakimś obrzydlistwem. Nie był to przyjemny widok i na szczęście trwał krótko. Najwyraźniej jednak wystarczająco długo by odtworzyć ciemnobrązowe włosy z odrobinę jaśniejszymi końcówkami, układające się w artystyczny nieład. No cóż, będzie musiał poczekać. Był jednak zadowolony. Przed sobą miał owoc pracy wielu miesięcy. Obraz człowieka jakim był, młodego, wysportowanego, wzbudzającego zazdrość u mężczyzn i zalotne spojrzenia u kobiet. Jednak to była tylko powłoka, pusta skorupa którą należało bezzwłocznie wypełnić.

Na szczęście mógł tego dokonać sam. Jego dusza, w której istnienie wielu otwarcie nie wierzyło, podpłynęła do ściany komory, by bez przeszkód przez nią przeniknąć. Wrażenie bycia wchłanianym w pustkę trwało krócej niż mrugnięcie powieką. Pozostawiło jednak po sobie potrzebę złapania oddechu, otworzenia oczu, poruszenia ręką lub nogą. Najzwyczajniejsze ludzkie reakcje i co najważniejsze tym razem poczuł, że może sobie na nie pozwolić. Po raz pierwszy odkąd znalazł się w tym dziwnym miejscu, miał świadomość siebie samego, nie tylko wspomnień i myśli. Był pewien, że to głupi pomysł, jednak pokusa była na tyle duża, że nie zwlekając zbyt długo otworzył oczy i na tym poprzestał. Czy też raczej nie zdążył zrobić niczego. Mając przedziwne wrażenie, że oto został spłukany niczym gówno w klozecie, Caine Frost zanurzył się w oślepiającym rozbłysku światła po którym nastąpiła ciemność.


Skrzywił usta w wyrazie dogłębnego niezadowolenia. Co jak co, ale pobudka mogłaby być nieco przyjemniejsza. Skoro ktoś pofatygował się odbudować jego ciało, mógł poświęcić nieco środków na przeniesienie go do wygodnego łóżka zamiast rzucenia na twardą i zimną skałę. Widocznie odzyskując jedno stracił prawo do zyskania drugiego. Nie miał zamiaru wykłócać się o szczegóły, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Miał ważniejsze rzeczy na głowie.
Nieco niezdarnie, jak po długim śnie lub na porządnym kacu, podniósł się z owego królewskiego leża by rozejrzeć się wokoło. Sceneria uległa wyraźnej zmianie. Po częściach ciał i maszynie mającej za zadanie składać je razem wedle uznania przybywających w gościnę umysłów, nie było śladu. Skalista wyspa zdawała się unosić sama z siebie w bezkresnej przestrzeni. Jedynym elementem na którym można było zawiesić oko, elementem dość niepokojącym, była mała dziewczynka. W normalnych okolicznościach zapewne poprosiłby małą o wyjście, ewentualnie zadzwonił po kogoś, kto mógłby się dzieciakiem zająć. Odkąd jednak znalazł się w tym dziwnym świecie, nic nie było normalne. Ano ona, ani zapewne on. Zamiast więc zareagować jak przystało na nagiego faceta, na którego zdziwione spojrzenie wlepia mała dama w stroju cyrkowym z pacynką na dłoni, zagadnął, przysiadając jednocześnie na skale by zamiast w przyrodzenie, mogła swobodnie spojrzeć mu w twarz.

- Ładna czapeczka - pochwalił uprzejmie i nawet zdobył się na uśmiech. Dzieciak sprawiał wrażenie bardziej zagubionej niż on sam. - Wiesz może gdzie w tej okolicy można taką dostać?

Potrzebował ubrania, a to dziecko było jedyną osobą, która mogłaby mu wskazać gdzie takowe zdobyć. Granie miłego pana wydało mu się całkiem rozsądnym pomysłem. Tego by mu tylko brakowało by nieznajoma wyparowała i zostawiła go tu samego w stroju Adama.

- A co? Nie podoba ci się własna skóra? Jak dla mnie może być.
Zachowanie spokoju sporo go kosztowało gdy mała niespodziewanie uniosła rękę i skierowała swoją pacynkę w jego stronę.


- No cudnie... Trafiłem do pieprzonego Mappet Show - mruknął pod nosem. I bądź tu normalny kiedy otaczają cię cyrkowe gówniary i gadające lalki. Względnie cyrkowe gówniary gadające poprzez lalki. Z jego ust wyrwało się zrezygnowane westchnienie. Prawa dłoń powędrowała do nasady nosa w geście który każdy z jego znajomych i współpracowników nauczył się rozpoznawać jako objaw narastającego niezadowolenia.

- Może w świecie z którego pochodzisz paradowanie nago uchodzi za normalne, jednak tam gdzie się urodziłem pakują takich za kratki. Będę więc zobowiązany gdy usłyszę odpowiedź.

Dziewczynka otowrzyła szerzej oczy najwyraźniej zaskoczona szorstkim brzmieniem głosu Caina. Miał to w dupie.

- Dobrze już dobrze, po co się tak denerwować. Zupełnie jakby nie można sobie było popatrzeć skoro jest okazja. - Wyraźnie nadąsana pacynka okrasiła swą wypowiedź westchnieniem bardzo przypominającym to, które czasami wyrywało się jego matce. - Jak sobie życzysz, tam jest szafa. No, właściwie jej nie ma ale zaraz będzie - dodała po chwili, gdy Caine zmierzył obie sceptycznym spojrzeniem.

Na wpół otwarte usta Frosta zamknęły się w chwili gdy tuż obok niego z hukiem wylądowała duża, czterodrzwiowa szafa w stylu kolonialnym.


Jest takie powiedzenie: Co za dużo to niezdrowo. Dla Frost’a właśnie zaczynało być za dużo. Nie skomentował słów lalki. Zamiast tego podniósł się chwiejnie i niczym lunatyk podszedł do nowego elementu wyposażenia skalnej wysepki. Nim ją otworzył wykonał kilka uspokajających wdechów by nieco przywrócić równowagę umysłu. Chęć wybuchnięcia szaleńczym śmiechem na chwilę go opuściła.
Na ubraniach nie było co prawda metek jednak Caine nie miał wątpliwości, że pochodzą z najlepszych domów mody na świecie. Ewentualnie zostały skopiowane z jego pamięci co praktycznie na jedno wychodziło. Rzuciwszy wcześniej ukradkowe spojrzenie w lustro upewnił się, że dziecko stoi odwrócone do niego plecami w przeciwieństwie do pacynki, która bezczelnie wlepiała spojrzenie w jego odsłonięty tyłek. Wzruszył ramionami. Nie był to pierwszy raz kiedy miał widownie w trakcie ubierania. Wyjątkowo mógł przymknąć oko na fakt, iż tym razem była to lalka.
Po namyśle wybrał wygodny garnitur z wysokiej jakości wełny z domieszką kaszmiru. Rezygnując z przesadnej elegancji ominął bogaty wybór krawatów i sięgnął po białą jak śnieg koszulę. Bieliznę znalazł w szufladach zajmujących całą wysokość prawej połowy lewego skrzydła szafy. Stroju dopełniły czarne mokasyny.
Wreszcie czując się jak człowiek, a nie jak zwierzę, odwrócił się do dziewczynki.

- Zatem co dalej? Limuzyna? Willa? Sala balowa? Przemienisz to ponure miejsce w świat z moich marzeń?

- Och! Cóż, to byłoby doprawdy coś jednak nie mam czasu na zabawę. Panowie przodem... - ukłoniła się po czym odwróciła w stronę krawędzi.

- Chyba ci odbiło... - warknął niezbyt przyjaźnie. - Jeszcze trochę rozumu mi zostało.

- Skoro tak, w co szczerze wątpię, to pójdziesz i skoczysz - oznajmiła kpiącym głosem.

Ignorując pacynkę spojrzał na dziewczynkę. Mała sprawiała wrażenie niezwykle z siebie zadowolonej osóbki. Jej wzrok błądził od Caina do brzegu wyspy i z powrotem.
Zrezygnowany uniósł dłonie w geście rezygnacji po czym ruszył we wskazaną przez nie stronę. Jak zginie to wróci i je zamorduje.

Na szczęście jego obawy nie znalazły oparcia w świecie rzeczywistym. O ile można było w tym wypadku mówić o rzeczywistości. Zamiast spaść i zrobić z siebie krwisty omlet, wylądował na wiejskiej drodze.


Kamienny mur bronił obu jej stron, nie był jednak na tyle wysoki by nie dostrzec zielonych łąk oraz drzew obsypanych liśćmi. Szare góry odważnie stawiały czoła niebu, rzucając wyzwanie nisko wiszącym chmurom. W powietrzu czuć było deszcz i radosne oczekiwanie ziemi na jego pierwsze pocałunki.

- Trochę lepiej - oznajmiła Caine rozglądając się wokoło. Miejsce, w którym się znalazł przypominało mu dom, jednocześnie było od niego zupełnie inne. - Zatem zapraszasz mnie na romantyczny spacer pod burzowymi chmurami. Trzeba było wspomnieć o tym gdy miałem pod ręką szafę, ubrałbym się odpowiednio. - Obrzucił pacynkę kpiącym spojrzeniem po czym ponownie spojrzał na szczyty gór.

- Widzisz tam coś ciekawego? - zagadnęła unosząc głowę w tą samą stronę. Mała dziewczynka ignorując ich zupełnie z ciekawością wyzierającą z jej twarzy dotykała kamienie, z których zbudowano mur przy którym stali.

- Lawinę, która zaraz spanie na pewną upierdliwą pacynkę - odpowiedział odwracając wzrok od znajomo wyglądającego szczytu. Nie był pewien czy to co powiedział tak do końca było tylko złośliwością wymierzoną w zabawkę. - Chodźmy. Stojąc w miejscu do niczego nie dojdziemy, a mam wrażenie że im szybciej ruszymy tym szybciej się ciebie pozbędę.

Z paszczy pacynki wyrwało się głośne prychnięcie jednak wyjątkowo powstrzymała się od dorzucenia swoich paru groszy.

[cdn...]
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:19.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172