Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 24-04-2014, 20:52   #1
 
Ajas's Avatar
 
Reputacja: 1 Ajas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie cośAjas ma w sobie coś
[Autorski] Tower of God - Piętro 2&3

Tower of God.
Piętro Drugi i Trzecie.

Kobieta o dziewięciu ogonach w milczeniu obserwowała regularnych. Ich rozmowy, oraz ukrytą w oczach ciekawość. Drobne gesty zdradzały o nich wszystko. Nerwowe pocieranie rękawów, zerkanie ukradkiem na wielkie zegar, czy udawana obojętność. Lisica dobrze wiedziała, że każdy z nich w każdej chwili był wstanie się poderwać i zacząć test. Lekki uśmiech wypłynął na jej twarz, gdy duża wskazówka przesunęła się na dwunastkę, by zacząć kolejny obrót. Mała natomiast dumnie wskazywała czwórkę.
Wszyscy usłyszeli, jak gdzieś w głębi parku, zamykają się ciężkie drewniane wrota, to przez nie każdy musiał przejść by dostać się do świątyni.

Miko ostatni raz pociągnęła ciepłego naparu, odstawiając prosty gliniany kubek na stolik. Wstała powoli, dalej chowając dłonie w bufiastych rękawach, które przytknięte do siebie, trzymała przed swoją piersią. Malutkie kły ukazały się światu, gdy ta przemówiła.
- Witajcie Regularni, miło mi was powitać w mojej świątyni. –przywitała wszystkich administratorka. – Chodźcie za mną, nie zapomnijcie zdjąć butów i zostawić ich przed wejściem. –poinstruowała wszystkich, obracając się w stronę suwanych drzwi.

Kiedy plejada różnych buciorów znalazła się na wyznaczonym do tego miejscu, a ostatnia osoba, przeszła przez próg, drzwi zostały zasunięte. Wszyscy znajdowali się teraz w sporej Sali, o drewnianej podłodze. Krzątało się tu kilku zakonników, odzianych w rytualne szaty oraz słomkowe kapelusze o szerokim rondzie. Jeden, który zawzięcie pucował podłogę po drugiej stronie Sali, niektórym wydał się dziwnie znajomy…


Jednak gdy tylko dostrzegł nową grupę, ruszył ze swoim mopem w głąb kompleksu, odsuwając jedne z drzwi. Sprawne oko, mogło jednak dostrzec jak porcja śliny, pofrunęła przez otwór w masce na ziemię, po czym od razu została starta.

- Nie bójcie się… jeszcze nie zaczynamy. –stwierdziła kobieta, odwracając się do całej grupki. – Najpierw chciałam przekazać dwie główne zasady tego miejsca. Po pierwsze, nie wolno tu używać broni. Jedyny wyjątek to kije. Każde ostrze, pistolet czy inny rodzaj oręża jest jak najbardziej zabroniony, każdego kogo zobaczę z Bronia w rękach od razu wyrzucę. –zastrzegła swym delikatnym,, dziewczęcym głosem. – Drugą zasada jest poszanowanie. Nie niszczcie tego miejsca oraz szanujcie nasze zwyczaje. Cisza i spokój w miejscach obrządku jest wymagana, tak jak i kultura podczas waszego pobytu tutaj. – dodała gdy jej ogony zafalowały.
- A teraz za mną. – nakazała, odsuwając kolejne z drzwi.

- Zapewne będzie to dla was nowością, w porównaniu do tego co wpajano wam na poprzednim piętrze. –przemówiła, prowadząc grupkę między pokojami mieszkalnymi mnichów. – Ale tutaj nie będzie rywalizacji, musicie stać się jedną wielką rodziną. Dla tego też… jeżeli chociaż jedna osoba obleje egzamin, wszyscy nie zdają. – stwierdziła zatrzymując się przy jednych z drzwi i odsuwając je na bok.

Oczą zebranym ukazały się… gorące źródła!


Para unosiła się wszędzie, spowijając ogrodzone bambusowymi ścianami , woda kusiła swymi ciepłymi objęciami, a młoda kapłanka owinięta tylko w ręcznik dolewała do niej aromatycznych składników. Na widok regularnych lekko się zarumieniła, jednak drzwi szybko zostały zamknięte, ratując ja od dalszego wstydu.
- To łaźnia dla kobiet, męska jest obok. Póki tu jesteście możecie z niej korzystać. – wyjaśniła. – Egzamin zaczniemy o północy. –dodała po czym z uśmiechem prowadziła regularnych dalej. – Moja dawna mistrzyni mówiła zawsze, że pierwsza godzina jest po to by się poznać. Druga by cierpliwie czekać, trzecia ażeby zrozumieć na czym polega nasz obecny cel, czwarta po to by walczyć o jego spełnienie. Piąta to natomiast czas, w którym odkrywamy tajemnice… a potem już tylko cieszymy się życiem. Jednak trzeba pamiętać, że gdy zbliża się ostatnia godzina, nikogo z rodziny nie można zostawić z tyłu. –zdradziła jedną ze swych mądrości Miko, po czy zatrzymała się w kolejnym ogródku – ten znajdował się wewnątrz kompleksu.
- A więc macie czas by się poznać… o godzinie szóstej zapraszam na herbatę w głównej Sali, ale ostrzegam ceremonia lubi przeciągać się do siódmej. O ósmej podajemy kolacje, oczywiście jesteście zaproszeni. Najlepszy czas na kąpiel to ponoć dziesiąta. –dodała z lekkim uśmieszkiem. Widać kobieta lubowała się w dobrej organizacji czasu.
Ukłoniła się wszystkim, po czym ruszyła w sobie tylko znana stronę.
 
__________________
It's so easy when you are evil.

Ostatnio edytowane przez Ajas : 25-04-2014 o 15:01.
Ajas jest offline  
Stary 24-04-2014, 21:28   #2
 
Zajcu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znanyZajcu wkrótce będzie znany
Geneza kataklizmu
Na początku wszystko było tak, jak w każdym innym, przyjemnym dla swych mieszkańców świecie. Matka natura otaczała wszystkie zamieszkałe istoty swą rodzicielską ręką, zapewniając im nie tyle bezpieczeństwo, co raczej sprawiedliwą ocenę na tle dziejów. Każdy wiedział, co jest w jego możliwościach, a każda właściwość ich ciała będzie podobna do innych przedstawicieli tej rasy. Pewnego dnia wszystko jednak zanikło. Uścisk swoistej bogini, inkarnacji wszystkich związanych z przyrodą zjawisk, rozluźnił się, a już kilka dni później przestał istnieć. Istoty, które uważały się za ludzi odkryły pierwszy element swej przerażającej inności. Poznały cienie.
Ciężko jednak mówić o całej sytuacji nie wskazując winowajcy. Ten zaś był znany... Przynajmniej wszystkim, którzy zginęli tego dnia. Poza nimi jedynym świadkiem tych zdarzeń, a przy okazji ostatnim pozostałym przy życiu był czwarty. Podróżnik między światami, którego profesja była całkowicie inna. Sam mówił o sobie jako o strażniku równowagi, kimś, kto przywraca wszystkie niewłaściwości do stanu, w którym nie zakłócają one działania świata. Czwarty również był tego typu osobnikiem. Bujna blond włosa czupryna przeważnie unosiła się, przecząc całej fizyce w przeciągu jednej tylko sekundy. Szeroko rozpięta czerwona koszula pokryta w specyficzne dla hawajów kwiaty. Szare krótkie spodnie były czymś, co wraz z unoszącym się z papierosa dymem zdawało się zamykać wizerunek osobnika. Przynajmniej, gdy dodamy do tego zwisający przy lewym uchu złoty kolczyk prezentujący sobą jedno z mniej przyjemnych miejsc na śmierć, które nie wiedzieć czemu stało się symbolem miłosierdzia.
Warto wspomnieć o tym, że rola pradawnej względem stabilności świata jest wyjątkowo ograniczona. Ona miała pozostać przy życiu, tylko by być świadkiem. By nie zapomnieć o przeszłości. Gdy osiągała starczy wiek, zdobywała najzdolniejsze dzieci z całej Aceroli, oraz przekazywała im wszystko to, co było jej wiadome. Nawet jeśli nie jest to wiadome jej wybranką, przy życiu będzie mogła pozostać tylko jedna, zmuszona do zabicia wszystkich pozostałych, by gorycz złych wspomnień była czymś, co sprawi, że nigdy nie zapomni.
Ponoć oczy pradawnej za każdym razem, gdy ta patrzyła na przyszłe następczynie, były wypełnione łzami. Nie bała się śmierci, przecież oczekiwała na nią przez ostatnie sześćset, czy osiemset lat. Chodziło tylko o świadomość, o wspomnienia, które wypływają na wierzch. O twarze jej zmarłych przyjaciółek, o tych, którzy odeszli.
Ciężko oprzeć się pokusom nieograniczonych możliwości, nie wykorzystywać tak długiego czasu na rozwijanie samego siebie, oraz, co najważniejsze dla tej historii, odkryć możliwość poruszania się między planami, opuszczania domowego świata, poznawania czegoś, co wykracza nawet poza wyobrażenia. Gdyby porównać ją do Czwartego, który w wieku zaledwie dwudziestu kilku lat przez złość jednego z bogów znalazł się w innym, obcym mu świecie. Wszystko przez pojedyncze zadanie, o krok za daleko. O dodatkowe zdanie zawarte w umowie.
Pradawna wykorzystywała wizyty w innych światach na rozkoszowanie się życiem. Na Aceroli nie mogła istnieć w spokoju, musiała ukrywać swą obecność, swe zdolności. Była spętana niepiśmienną zasadą. Nie chciała sprowadzić na swych pobratymców plagi wojen i walk, które zawsze rodzą się wraz z niesamowitymi zdolnościami, które wyprzedzają umysły ich posiadaczy.
Znikała więc ze swego świata na kilka chwil, wyżywając się w innych. Właśnie tak zdobyła uwagę Czwartego, gdy jej działania zaburzyły najwspanialszą z idei strażnika. Gdy przez demonstrację swych umiejętności, pokonanie kilku osobników osłabiła tylko jedną ze stron konfliktu. Jegomość stanął więc przed wyborem, albo będzie systematycznie uszczuplał stronę przeciwną do tej naruszonej przez pradawną, albo zajmie się takową.
O tym, że za każdym razem, gdy czerwona koszula pojawiał się w jakimś miejscu, dokonywało się coś wyjątkowo ważnego, krążyły legendy. Nie znali ich wszyscy, jednak ci, którym było to dane często wspominali również o innych herosach, którzy nie wiedzieć czemu często byli w jego otoczeniu - czarnoskórego pirata, elfa i pokrytego czarną zbroją awatara rozpaczy. Tym razem jednak wydarzenia skupiały się tylko na dwóch osobnikach: czwartym i pradawnej. To ich losy miały zostać rozstrzygnięte w przeciągu zaledwie kilku godzin. Ich, oraz bliskim im światów.
Pradawna nie była tego dnia nawet zmęczona. Jej ciemne włosy nie miały na sobie pojedynczej kropli potu. Jej oczy zdawały się być wypełnione energią, jakby nienaruszoną przez promienie świetlne. Wyglądała, jakby obecne spojrzenie było pierwszym tego dnia, przynajmniej gdyby nie lekki makijaż. Jedynie usta nie były pokryte szminką, jakby chcąc uniknąć efektu przesadnej dojrzałości. Po obu stronach jej podbródka można było znaleźć malutkie, w pewien sposób urocze pieprzyki. Całości dopełniała czarna niczym wieczory, na które była przeznaczone, kreacja. Długa suknia opadała niemalże do kostek podróżniczki, owijając całe jej ciało w całunie tkanym z tajemniczości. Gdyby ktokolwiek natknął się na nią pośrodku głuszy, od razu przypisywałby jej nadprzyrodzone zdolności. Znajdowała się w miejscu, o którym istnieniu kobieta jej pokroju nie powinna nawet wiedzieć, a co dopiero zwiedzać. Niektóre damy wybierają się czasem na wakacje, jednak z całą pewnością nie ma istoty na tyle głupiej, by przemierzać puszczę w długiej sukni.
Z jej rąk padło już dzisiaj kilka trupów. Musiała odreagować wybryki podległych jej uczennic. Działania tego pokroju powinny z miejsca wykluczać ją z wyścigu o tytuł pradawnej, jednak ta generacja była czymś szczególnym. Ich mentorka, której umysł dominowała pycha, oraz całkiem słuszna wiara w swoje możliwości, była znacznie inna od wszystkich jej poprzedniczek. Nie była w stanie pozbawić kogoś żywota tylko za to, że przypominał... ją samą.
Chyba właśnie to było powodem, dla którego pan puszczy zniknął, czy raczej przestał istnieć. Jego ogromne niczym uda większości siłaczy barki już nigdy nie rozczłonkują kilkumetrowych niedźwiedzi. Pokryty magią topór nie będzie w stanie przeciąć żadnego drzewa, nie zakończy żywota nawet najstarszej, konającej w bólu sekwoi. Jego dłoń już nigdy nie znajdzie się na głowie podległych mu zwierzęcych przyjaciół, a ci nie usłyszą więcej jego niskiego, basowego głosu. Jedno z największych, najbardziej uniwersalnych i z całą pewnością najsilniejszych stad nie tyle na całym kontynencie, co zapewne w całej jego historii .
U nóg kobiety znajdował się jeden z najbliższych kompanów, ogromny dzik, którego miejscowi nazywali Gurfem. Jego ciało było poprzebijane w wielu miejscach, zaś każdy otwór miał inną średnicę, wykluczając możliwość użycia jednej tylko broni. Czymś, czego brakowało w całej scenerii były cienie. W całym lesie zdawało się brakować półmroku. Nawet pod największym z drzew dominowała światłość.
Porywisty wiatr pojawił się w puszczy bez wcześniejszych zapowiedzi. Wichura zdawała się zdominować wszystko, co znajdowało się w promieniu pobliskich kilkunastu kilometrów. Pnie drzew wcielały się w joginów, którzy w trakcie porannej gimnastyki wykonywali skłony do swych stóp. Tym razem jednak to liście zdawały się dotykać podłoża.
Wszystko ustało.
Jedynym nowym elementem była czerwień. Nie zalewała ona otoczenia, nie pokrywała go. Była jednym małym punktem. Jednym elementem garderoby pozbawionego skromności osobnika. Rozpiętą koszulą ukazywała zdrową, pokrytą mięśniami klatkę piersiową Czwartego. Jego usta rozchyliły się nieco, ukazując znacznie mniej efektowną w obecnych warunkach biel uzębienia. Ciężko było bowiem podziwiać perłowe odcienie, gdy nie padało na nie żadne światło. Puszcza była jasna, jednak nie posiadała wyraźnego miejsca, z którego rozchodziły się promienie słoneczne. Chyba właśnie to było jedną ze zdolności pradawnej, która w idealny dla siebie sposób potrafiła zniwelować wszystkie negatywne efekty bycia wampirem. Najpotężniejszym w każdym ze światów, które odwiedziła, oraz tych, które przyszło jej odwiedzić.
To, co wydarzyło się później ciężko jest opisać z perspektywy jakiegokolwiek światka. Zwierzęta, które znajdowały się w okolicy traktowały najnowszego przybysza jako potencjalnego zbawiciela, mściciela, który będzie gotów splamić swe perłowo białe ostrze krwią intruza. Ludzie nie zbliżali się nawet do tej okolicy, omijając wewnętrzne kręgi puszczy niczym zbędnych zatargów z prawem, zwłaszcza tym nadawanym przez pobliskich lordów.
Dłuższa chwila stagnacji, całkowitego bezruchu, w której każdy przyglądał się drugiej osobie, starał się wykorzystać ją jako lustro, by określić swoją kondycję tego dnia. Każdy z nich był w ten czy inny sposób uśmiechnięty. Ona w tajemniczy, podkreślający jej powagę sposób. On zawadiacko, prowokacyjne, w nieodpowiedni dla dojrzałego osobnika sposób, jednak ta postawa zdawała się nie wypływać z jego niedopatrzeń, a raczej dominującej pewności siebie.
Ciszę przerwało pojedyncze, najpewniej będące tylko powitaniem słowo wypływające z ust kobiety. Jej usta poruszyły się nieznacznie, zaś każdy ruch zdawał się hołdować minimalizmowi. Niebieskie oczy przechodził w piękny odcień złotego koloru za każdym razem, gdy zechciała tego jej posiadaczka. Mogła tym efektem zarówno rozbawiać rozmówcę, jak i, przy odpowiednim dawkowaniu, podkreślać wypowiedziane właśnie zdanie. Za pierwszym razem zdawało się to mieć na celu tylko pogłębienie prezentacji kobiety, zasygnalizowanie, że istnieje taka sama możliwość.
Nieproszony gość odwdzięczył się tym samym, jego usta drgnęły w podobny sposób. Po raz kolejny jednak okazał się on istną fontanną gestów i emocji. Nie zdołał powstrzymać się przed głębokim ukłonem w kierunku rozmówczyni, w którym za pomocą nieistniejącego kapelusza zamiatał kawałek znajdującej się pod jego nogami trawy. Podniósł się równie szybko, nie tracąc zarówno równowagi, jak i czujności. Nawet istota nie znająca ludzkich zwyczajów była w stanie pojąć, że to Czwarty był tutaj zagrożony śmiercią.
***
- Nie wiem jak się tutaj znalazłaś, ale z pewnością nie rozumiesz praw tego miejsca. - z ust blondyna wypłynęło krótkie, całkowicie jednoznaczne zdanie. Nie miał oporów przed oskarżaniem kobiety o łamanie nieznanych jej reguł. Nawet jeśli był tutaj na straconej pozycji, zdawał się zagrywać kolejne karty jakby prowadził równy pojedynek.
- Oh? - krótkie westchnienie, godny najlepszego aktora wyraz zaskoczenia był jedynym, co pojawiło się na twarzy kobiety. Nie było tam smutku, czy też zamyślenia. - A ty zapewne jesteś strażnikiem? - zapytała po chwili, wyraźnie rozbawiona wizją niezdyscyplinowanego blondyna jako elementu służb mundurowych.
Odpowiedzią było przytakujące kiwnięcie głową. Złoty kolczyk poderwał się na kilka chwil z całkowitego bezruchu, pokrywając radosnym odgłosem wypełnioną rozpaczą puszczę. - Jedni zwą mnie strażnikiem, inni moderatorem. - stwierdził w końcu, nie ukrywając dumy z możliwości powiedzenia tych właśnie słów. Pominął momenty, w których nazywany był zdrajcą, oszustem, złodziejem, szaleńcem i mordercą. Zapomniał już dawno o chwilach, w których z całkowitą słusznością nazywano go bękartem, łamaczem niewieścich serc, oraz niejednokrotnie idiotą. W swoich własnych oczach spełniał to, co rozkazano w całkiem dobry sposób. Przecież świat ciągle istniał, a zatem - musiała istnieć w nim jakaś równowaga.
- Nie bronisz więc prawa? - spytała, tym razem autentycznie zaskoczona kobieta. W jej świecie nie spotkała się z nikim, kto mógłbym nosić tytuł moderatora. Nawet jedna osoba nie była całkowicie bezstronna. Każda miała swoje żądze i pragnienia. Ona również, pomimo sprowadzenia sensu istnienia do bycia kimś, kto pamiętał, miała swoje własne żądze.
- Strzegę tylko najwspanialszej z idei - powiedział nienaturalnie wręcz rozmarzony blondyn. Cała presja i skupienie znajdujące się na jego twarzy zdawały się odpłynąć gdy tylko wspomniał o swym celu. Pradawna nie była pewna, czy znajdujący przed nią osobnik nie jest zwyczajnym fanatykiem. Kimś, kto podąża za nieistniejącymi wyobrażeniami o świecie, próbując układać go pod własne modły.
Cisza.
Jedyną odpowiedzią, którą uzyskał blondyn była właśnie ona. Powietrze zadrżało pod wpływem zgromadzonego w kobiecie zażenowania. Cały podziw, który miała wobec swego rozmówcy rozpłynął się, niczym targany wiatrem dym. W jej oczach przez kilka chwil ciężko było dostrzec jakikolwiek błękit, żarzyły się złotem, a to mogło zwiastować tylko złość.
- Strzegę równowagi. - dopełnił blondyn, nie zamierzając wyprzeć się swego przeznaczenia nawet na chwilę. Był gotów zginąć za to, w co wierzył. Właściwie to zrobił to już nie jeden raz, wracając za każdym razem, gdy potrzebował go świat. - Tak jak on - w tym momencie jego głowa skierowała się w kierunku podłoża, wyraźnie akcentując los, jaki spotkał wspomnianego osobnika - bronił tylko bliskich mu zwierząt.
Kobieta rozłożyła szeroko ręce, w celowo przesadzonym geście bezradności. Teraz nie miała już wpływu na los mężczyzny, jednak zaledwie kilka godzin temu to właśnie ona wyżywała się na nim, powoli dusząc niemożliwą do opanowania wyobraźnię. - Chyba tylko ty masz roszczenia w tym właśnie kierunku - stwierdziła, zaś jej dłonie na nowo znalazły się na jej smukłej talii. Tym razem umiarkowany uśmiech rozszerzył się nieco. Powietrze zdawało się być znacznie cięższe niż powinno.
***
Przez kilka minut wspomniany wcześniej brak światła rozszerzył się na niemalże całą puszczę, pozbawiając wiele roślin cennej energii. Niektóre z nich zwyczajnie zaczynały wchodzić w stan hibernacji. Zwierzęta zaś powoli zamykały swe oczy, udając się na nieco szybszy niż zwykle, lecz w pełni zasłużony odpoczynek. Właściwie to każdy element lasu zdawał się na kilka chwil zatracić swą świadomość. Przestawał nawet być świadkiem tego, co zachodziło tuż obok niego.
Wszystkie istoty żywe ogarnął ówczesny odpowiednik znieczulicy - czas płynął, a każdy albo spał, albo zdawał się nie żyć. Przynajmniej przez ten krótki okres czasu, w którym słońce przestało przekazywać swą miłość w to właśnie miejsce. Zdawało się kompletnie je ignorować, zaginając tym samym wszystkie prawa fizyki.
Nagle, bez najmniejszej nawet zapowiedzi, wszystko wróciło do normy. Światło wróciło do ekosystemu, a ogromny tumult, który spowodowały zaskoczone wszystkim zwierzęta utwierdzał w przekonaniu, że nie było to coś normalnego. Delikatny wiatr sprawiał, że szum poruszającym się nań liści pokrywał otoczenie, starając się uspokoić wszystko zszokowane zwierzęta.
Blondyn siedział ze skrzyżowanymi nogami. Dopiero teraz na jego klatce piersiowej było widać było srebrny krzyż, który zdawał się być większą wersją jego kolczyka. Bystre, niebieskie spojrzenie wpatrywało się przed siebie, w kierunku leżącej kobiety. Pradawna nie posiadała na swym ciele nawet najmniejszej rany, jednak nie była w stanie ruszyć się nawet o centymetr.
Dopiero po dłuższej chwili do przeciętnego obserwatora docierał kluczowy fakt tej właśnie sceny. Tuż nad dłonią blondyna unosiło się bijące jeszcze serce. Pojedyncze skurcze nie pompowały jednak krwi, nie tłoczyły życiodajnej cieczy. Nawet jedna kropla osoki nie spadła na gęstą, zdrową po mimo rosnącą nad nią gigantów trawy. Mężczyzna wyraźnie analizował, co dalej powinien zrobić z tą właśnie sytuacją. Jak sprawić, by świat pozostał tak czysty, jak to właśnie miejsce...
 
Zajcu jest offline  
Stary 24-04-2014, 22:18   #3
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Srebro vs Złoto po raz drugi

Kilka dni po wejściu na drugie piętro, gdy wszystkie zaległe oraz związane z zakwaterowaniem sprawy zostały załatwione, Bezimienny odbył kolejną podróż do swego wnętrza. Wrota fortecy jego umysłu znów zostały przed nim otwarte, a on natomiast rozpoczął kolejną wędrówkę korytarzami jego wspomnień. Na ścianach pojawiły się nowe obrazy przedstawiające wydarzenia mające miejsce w akademii dla nowych regularnych. Jeden z większych prezentował portret Draugdina trzymającego katanę. Przechodząc obok niego, zmiennokształtny odruchowo chwycił za wiszący na szyi wisiorek.
Tym razem nie kierował się do lochów. Najwyższa wieża (zupełnie jak w jakiejś ckliwej bajce o księżniczce) była jego celem. A raczej to, co się w niej znajdowało.

Drzwi, przed którymi stanął, przypominały te prowadzące do lochu jedynie swoją masywnością, jednak w żaden sposób nie były zablokowane. Wykonane były z litego złota, a ozdobione były płaskorzeźbami prezentującymi sceny, od oglądania których wielu prawdziwym skurwysynom zrobiłoby się niedobrze… To też były sceny z przeszłości Bezimiennego.
Zmiennokształtny pchnął drzwi. W środku znajdowały się jedynie stolik z krzesłem i niewielki regał wypełniony od góry do dołu butelkami przeróżnych alkoholi. Gdyby istniało to w prawdziwym świecie, z pewnością Aki miałaby w czym wybierać.
Przy stoliku siedział On. Trzymał w ręku kieliszek wypełniony ciemnym płynem. W jego wyglądzie zaszły te same zmiany co u dziecięcia czasu.
- Witam Ponownie swoją lepsza połówkę. -odparł Złoty, odchylając się na krześle i wpatrzony w zawartość kieliszka. - Przybyłeś poużalać się nad sobą? -zagadnął, był spokojniejszy niż ostatnio.
- Nie widzę potrzeby, by użalać się nad sobą. Bardziej przyszedłem pozałatwiać niedokończone sprawy. Po co wtrąciłeś się do walki z robotem? Prosił cię ktoś o to? - głos Bezimiennego był w miarę spokojny.
- Ty. -zauważył drugi z Bezimiennych. - Twoje emocje mnie zaprosiły.
- Z tego, co kojarzę, emocje nie są mną. Są jedynie częścią mnie… tak jak niestety ty.
- Póki co. Opuścisz na chwile gardę, a ja bez sprzecznie to wykorzystam, wiesz o tym. -dodał, zatrzymując ruchy nadgarstka, przez co płyn w kieliszku po chwili przestał tworzyć mały wir.
- Chyba, że wcześniej cię pokonam. To ile razy jeszcze? Czekaj niech pomyślę… - Srebrny teatralnie rozejrzał się po pomieszczeniu. - Księżniczka w wysokiej wieży? Schematycznie… Do trzech razy sztuka co nie? A ile razy mogę przegrać?
- Dobrze chyba wiesz… Ci źli w przeciwieństwie do Ciebie nie biorą jeńców. -odparł Złoty, przekręcając głowę w stronę swego brata z mniej szlachetnego kruszscu. - I nie wiedza co to Fair play! -dodał, nagle ciskając zawartością kielicha w stronę twarzy Bezimiennego i podrywając się z krzesła, by ruszyć w jego stronę.
Dziecię czasu zareagowało niemal instynktownie. Być może było przygotowane na nieuczciwe zagrywki ze strony swego alter-ego. W końcu poprzednia walka tej dwójki zaczęła się w dość podobny sposób.
- Nie wiem czy zjedzenie kogoś można nazwać braniem jeńców. – odparło, wystawiając przed siebie rękę. Nie pojawiła się żadna ściana, lecz z dłoni wystrzeliła kula mająca spalać manę. Jej celem nie był Złoty, a płyn.
- Mam Cię. -zaśmiał się Złoty, gdy kula nic a nic płynowi nie zrobiła. Było to zwykłe wino, sprytna finta na odwrócenie uwagi od ostrza, które pojawiło się w dłoniach złotego. Przejechało ono po piersi Bezimiennego, zostawiając gruba i głęboka rysę na pancerzu.
Oblicze zmiennokształtnego przez chwilę wykrzywił grymas bólu szybko jednak zamieniony na determinację.
- Tak jak wtedy. Pierwszy celny cios dla ciebie. - wypowiedział te słowa, zamierzając się jednocześnie świecącą od energii ręką w odpowiednik szczęki u swojej złej połówki.
Ta jednak odskoczyła w tył, a jej miecz został rozbity na dwie części. Teraz złoty osobnik dzierżył dwie szable, powoli krążąc dookoła swego srebrnego alter-ego. - Nie tylko ty trenowałeś. -zaśmiał się szyderczym głosem.
- Niech zgadnę, kosztowało cię to dwa razy mniej wysiłku niż mnie? W końcu to ty jesteś tym od ofensywy. - Bezimienny wyprostował palce prawej dłoni. Na moment pojawił się w niej kulisty kształt, który niemal natychmiastowo zaczął rosnąć, aż przybrał wygląd kija utworzonego z Shinso. - Zawsze się zastanawiałem… jak to jest być tylko złym? Dużo dylematów można sobie odpuścić, co nie?
Kij został chwycony oburącz, a jedna z jego końcówek ruszyła na spotkanie z głową Złotego. Prawdziwym ciosem miała być jednak druga strona, którą zmiennokształtny zamierzał uderzyć w brzuch przeciwnika.
Nastała wymiana miecze kontra kij, w normalnym starciu ostrza miałyby o wiele większe szanse, jednak tu liczyła się siła Shinso nie zaś ostrość. Drobinki energii skakały po sali, gdy dwójka tańczyła po niej, swoisty taniec śmierci. - Na pewno o wiele przyjemniej niż być zafajdanym, histerycznym i dobrym. Ja przynajmniej nie bawię się z jakimś jajkiem w naukę literek. -parsknął, gdy jego miecz ominął głowę Dziecięcia czasu.
- Za to siedzisz jak ten debil w wieży bez okien. - zripostował Bezimienny. - Myślałem, że narodziłeś się w czasie służenia tym skurwysynom. Chyba się myliłem.
Za plecami Srebrnego zaczęła formować się ściana z Shinso. Średniej grubości, za to sięgała pod sam sufit. Najwyraźniej lustrzany byt coś kombinował.
- Chyba po ostatniej walce przejąłem część twoich cech. Jakoś nie mam zamiaru oszczędzić ci życia. – dodał, wyprowadzając pchnięcie w nogi Złotego, tak by w razie możliwości zdzielić go też w twarz.
- Lepiej być zamkniętym w wieży niż zadawać się z takimi mięczakami jak ty. - odparło zła wersja, wykonując dla zgrabne uniki i wyprowadzając swoje własne ataki. Dwie rysy ozdobiły srebrny pancerz. - Weźmy taką Ryo. Uważa się, za nie wiadomo kogo, a gdyby ze mną miała do czynienia, nie przeżyłaby nawet minuty. Nawet jako… jak jej tam… Paranoja - Złoty zaśmiał się szyderczo - Jesteś słaby i beznadziejny. Niby jak masz zamiar wygrać? Drzewkiem?
Opanowanie grymasu bólu zajęło Bezimiennemu więcej czasu niż za pierwszym razem. Jednak i tym razem się udało.
- Jak na osobę, która padła praktycznie po jednym ciosie masz niezwykle wysokie mniemanie o sobie. - powiedział, uśmiechając się szyderczo. - A drzewko mi niepotrzebne. Mam coś lepszego.
Wraz z tymi słowami powstała kolejna ściana. Była ustawiona prostopadle do wcześniejszej i również jak ona sięgała sufitu.
- Nigdy nie umiałeś blefować. A nawet jeśli… Myślisz, że pozwolę ci coś zrobić?
Kolejne dwa ataki zostały wymierzone w Srebrnego. Ten jednak dał radę zbić ostrza swoim kijem, jednocześnie samemu wyprowadzając pchnięcie w głowę przeciwnika, które również nie dotarło do celu.
Nastąpiła kolejna wymiana ciosów. Shinso śpiewało pieśń wojny, tnąc cząsteczki powietrza. Srebrny i Złoty nacierali na siebie co chwilę, chcąc udowodnić, który z nich jest tym silniejszym. Z niezwykłą zaciętością wymalowaną na obu obliczach doskakiwali i odskakiwali od siebie, nie mogąc zdobyć wystarczającej przewagi, by zadać ostateczny cios. Na obu pancerzach pojawiały się coraz to nowe rysy. Pomimo że to dobra wersja miała ich więcej, nie sprawiała wrażenia, jakby miała się tym przejmować. W końcu odskoczyli od siebie na znaczną odległość.
– Przegrywasz sreberko.
– zarechotał odziany w złotą zbroję. – Nie jesteś w stanie mnie pokonać. Jesteś za słaby.
– Wiesz, że nie możesz oceniać czyjejś siły, dopóki ten stoi na nogach? – odparł Bezimienny, ocierając stróżkę energii spływającej z jego ust.
– Och to tylko kwestia czasu.
– następny rechot poprzedzał skoczenie do ataku i wyprowadzenie dwóch pchnięć w klatkę piersiową.
Srebrny zakręcił swoim kijem, ustawiając się bokiem do nadchodzącego ataku. W dalszym ciągu kręcąc swą bronią, zablokował oba ataki. Jednak spowodowało to, że twory Shinso wypadły obu walczącym z rąk i uderzyły w regał z trunkami. Zdarzenie to przerwało koncentrację obu wersji Bezimiennego. Nastąpił wybuch Shinso, do którego po chwili dołączył wybuch alkoholu. Ogień zajął większą część pokoju, pozostawiając do dyspozycji niewielki obszar niedaleko drzwi.
– I to był ten twój genialny plan?
– zakpił zły – Potrzebujesz miejsca do unikania moich ciosów. Tutaj go nie masz. - Jego prawa ręka zaczęła świecić od energii.
– Nie potrzebuję miejsca, gdy mam to.
– odparł Srebrny, tworząc kolejną ścianę, odgradzającą go od przeciwnika.
Wszystkie trzy twory z Shinso mogły uchodzić za rozpłaszczone wierzchołki trójkąta równobocznego pośrodku, którego stał Złoty.
– I co? Myślisz, że mnie tym powstrzymasz?
– Złe alter-ego uśmiechnęło się, nacierając na ścianę.
– I mam jeszcze to.
- Czas popłynął z rąk Bezimiennego, jednak nie widać było żadnego efektu.
– Idiota! Przecież ściana tobie też nie pozwala atakować. Poza tym jesteśmy tutaj odporni na nasz czas.
– odziany w zbroję koloru szlachetniejszego metalu ryknął śmiechem, uderzając w osłonę z Shinso, która zaczęła pękać.
– A kto powiedział, że celowałem w ciebie?
– Srebrny odwrócił się i podszedł do drzwi. Przeszedł przez nie, a przed ich zamknięciem wskazał palcem na sufit. Oczy Złotego spojrzały we wskazanym kierunku w tym samym momencie, w którym kamienne sklepienie poczęło spadać w dół.Osłabiona przez Złotego ściana nie poddała się pierwsza. Dwie pozostałe nie stanowiły dla kamieni żadnej przeszkody.
– Ty skurw... – dało się słyszeć zza złotych drzwi, które po chwili na skutek podmuchu wyrwały się z zawiasów i przeleciały tuż koło głowy dziecięcia czasu, tworząc w zamku podstawy nowego okna. Nim lustrzany byt opuścił zamek, poczuł, jak Shinso Złotego spływa do niego, łącząc się z jego własnym.

Otworzył oczy. Siedział po turecku na łące niedaleko jeziora. Do „Błękitnej Łąki”, miejsca zamieszkania jego towarzyszy na tym piętrze było dobre kilkaset metrów. Miał na sobie czarny płaszcz – prezent od mistrzyni Aki, a tuż obok niego leżał kij – prezent od mistrza Jaxa.
– Udało się. Tym razem też go pokonałem. – rzucił do latarni krążącej dookoła jego głowy. Należała do Eggo. Samego malca nie było widać. – Nie musisz się przejmować Eggo. Przynajmniej moim zachowaniem. – dodał, uśmiechając się lekko. Zmiennokształtny wstał i podszedł do jeziora. Przyjrzał się swojemu odbiciu w tafli wody. Lustrzane, niemal nieruchome oczy spojrzały w równie lustrzaną twarz, pokrytą nierównomiernie złotymi i srebrnymi plamami. Całe jego, mierzące metr osiemdziesiąt „ciało”, będące kiedyś zbroją, zostało podobnie ozdobione. Co prawda spodziewał się innego efektu, lecz uznał, że takie wymieszanie kolorów jest dużo lepsze niż w jego wyobrażeniu. Gdyby jeszcze całe ciało go tak nie bolało.
– Kolejny krok osiągnięty. Jeszcze raz i w końcu się ciebie pozbędę. – rzucił do siebie i ruszył z powrotem do hotelu.
Złoty nie odpowiedział. Był za słaby, by zrobić teraz cokolwiek. Ale czekał... Czekał na swoją szansę.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.

Ostatnio edytowane przez Karmazyn : 25-04-2014 o 14:51.
Karmazyn jest offline  
Stary 26-04-2014, 18:08   #4
 
Fiath's Avatar
 
Reputacja: 1 Fiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputacjęFiath ma wspaniałą reputację
Chłopak. Metr siedemdziesiąt wzroku. Nieco dłuższe czarne włosy, garnitur, głupi uśmiech na twarzy. Oko o metalicznym połysku.
Stał sam, na małym podwyższeniu. Za nim flaga drużyny.
Nie przejmował się. Siedział i polerował jedną z swoich broni palnych. Ignorował zaintrygowane spojrzenia piątki uczniów z drugiej drużyny. Zwiadowca. Bez nikogo. Z flagą której powinna bronić cała drużyna. Nie wiedzieli co mają zrobić.
Nie sądzili aby ich przeciwnik był na tyle głupi, aby zostawić zwiadowcę jako jedynego obrońcę. To musiała być pułapka.
Z drugiej strony nikogo nie widzieli.

Głośny alarm rozbiegł się nagle po sali. Z głośników wydobył się głos nauczyciela.
- Ten tego. Drużyna A zdobyła flagę. Test zakończony.
To była pułapka. Nie chcieli w nią wejść. A na tym właśnie polegała.
Durrahan zaśmiał się. Wiedział, że jego prosty plan zadziała. Przeczytał go kiedyś w jakiejś książce.
Jego przeciwnicy się nie śmiali.
Test się może skończył, ale wciąż ich było czterech.
Zwiadowca był sam.

Zwiadowcy, Owcy, Koty i Pączki.
Młody chłopak oglądał budynek z rękoma w kieszeni. Jego partnerka zniknęła gdzieś w tłumie. Najpewniej zgubił ją oglądając świątynię. Była całkiem ładna. Miała swój urok, to na pewno.
Uśmiechnął się głupio, niedbałym krokiem łażąc dookoła. Nagle zatrzymał się. Cofnął nogę.
Kot.
Z pączkiem zamiast brzucha. Do tego całkiem spory. Mało go w ten pączek nie kopnął. Może powinien przestać gapić się na zadaszenie.
Aż tak dziwnej i śmiesznej kreatury jeszcze tu nie widział. Podrapał się po policzku wchodząc w klęczki przed zwierzątkiem.
Z tego co wiedział, szansa aby coś nierozumnego dostało się do wieży była niska jak diabli...Więc postanowił nie kwalifikować stworzenia która tak słodko wyglądało przed jego zaspanymi oczami.
- Yo. – przywitał się z kotem.
Pączkot cofnął się o kilka kroków i machnął zamaszyście ogonem. W jego mniemaniu, przerwanie mu jego czynności - jaką było wpatrywanie się jak ostatni debil w ścianę, na której kompletnie nic nie było - było czynnością wielce naganną. Machnął ogonem raz jeszcze, tym razem bardziej dla zasady. Uniósł swoją głowę, żeby móc spojrzeć dokładnie na osobnika, który przetrwał jego ArcyWażneZajęcie.
- Miau? - zapytał, ukazując przy tym szereg ostrych ząbków. Z czekolady.
- To ci interesujący okaz. – uśmiechnął się Durrahan, wyciągając dłoń z kieszeni i kierując ją w stronę kotopączka. W jego świecie koty najpierw musiały cię powąchać, aby dać się pogłaskać. Inaczej się bały, albo gryzły.
Czasami po prostu gryzły. Bo zwierzęta to hu...
Może po prostu Durrahan nie miał talentu do kontaktów z nimi. - Miał, miał? – zażartował.
- Czy ja wyglądam jak jakiś dzikus? Że co mam zrobić z tą dłonią? Polizać? - zapytał Mruczek z typową, kocią pogardą. Następnie cofnął się jeszcze kawałek i machnął zamaszyście ogonem.
- Lepiej byś mnie nakarmił! - dodał po chwili z wyraźnym entuzjazmem.
- Nie wiem, podać na dzieńdobry czy coś. – wyjaśnił się Durrahan, cofając dłoń aby podrapać się nią po policzku. Zaśmiał się lekko po chwili. - Heh. Założę się, że ani razu w tej wieży jedzenia nie kupiłeś. Dobry trik. – przytaknął wyciągając z ATSu hamburgera zostawionego na potem, i kładąc go przed kotem. - Masz. Lepiej Ja cię nakarmię, niż moja partnerka. – wywnioskował w obawie o możliwe reakcje Aries na widok takiego stworzenia.
Mruczek przytknął nos do hamburgera i zaczął go wąchać ostrożnie. Wspomnienia napłynęły do niego, przypominając mu o jego świecie. Cóż, gdyby był starszym pączkotem, to zapewne cieszyłby się niezmiernie. Jednak Mruczkowi brakło wspomnień, więc bez żadnej większej filozofii - po prostu zjadł hamburgera.
Następnie zaczął mruczeć i otarł się bokiem o Dure.
- A ty co tu robisz, mam nadzieje że nie ładujesz się w kłopoty… -kobiecy głos dobiegł zza pleców młodego chłopaka, oraz grubego stworzonka polanego lukrem życia.

Aries, owieczka która niektórzy mogli znać wyglądała mniej nieśmiale i radośnie niż na 1 piętrze. Porzuciła krótka wełnianą mini, na rzecz bardziej dopasowanej czarnej sukienki, opinającej jej sporych rozmiarów krągłości.
- O matko koootekk! -dodała widząc Mruczka. - Ale jakiś taki...spasiony... -dodał, kucając przy stworzonku.
Na sam dźwięk słowa “spasiony”, pączkot w jednej chwili odskoczył i najeżył się - co wyglądało tak, że kawałki czekoladowej polewy uniosły się w górę, wyglądając niczym kolce u stegozaura.
- Nie jestem spasiony! - stwierdził Mruczek bojowym głosem, zamiatając przy tym ze złości ziemię ogonem.
- Mam po prostu sporą pokrywę czekoladową! - dodał po chwili, jeżąc się przy tym jeszcze bardziej.
- Ty patrz to pączek i kot w jednym. -dodała Aries do Durrhana. Widać jej nieśmiałość mocno się uszczupliła, co wychodziło jej całkiem na dobre. - No chodź tu, kickickic!
Mruczek patrzył podejrzliwie na rogatą istote. Wyglądała niczym całkiem dobry Otwieracz Do Puszek. Ba, to musiał być jakiś świetny model, miał wmontowany otwieracz na stałe, do głowy. A może tylko je tak trzymała? Pączkot wystrzelił w jednej chwili, pokonując błyskawicznie tą mała odległość jaką przed chwilą wytworzył.
PAC.
Uderzył pączkową łapą prosto w jeden z rogów. Niezbyt mocno, ale odczuwalnie.
- Ale się burzy. – Zdziwił się Durrahan. Bezczelnie podszedł do Aries i pchnął jej piersi, aby zafalowały. - Dawaj kociak, tu jest fajnie. – uśmiechnął się głupio do zwierzaka.
Aries najpierw zasmiała się gdy mruczek skoczył do jej rogów, jednak gdy na scenę weszły dłonie Durrhana jej twarz stężała. Gajek przeszedł trzask, który był dopuszczalną forma przemocy, według niepisanych umów. Czerwony odcisk dłoni dziewczyny znalazł się na policzku chłopaka. - Jeszcze raz, a odstrzele Ci łeb twoją własną bronią! - zwróciła się w jego stronę, mierząc chłopaka groźnym spojrzeniem.
- Ja bym nie pozwolił uderzyć się Otwieraczowi Do Puszek. Chociaż nigdy takiego nie miałem. Wszystkie zniknęły. Ale z tego co widzę, to w innych krainach macie lepsze modele. Montowanie otwieraczy na głowie, to przecież genialne! - oznajmił, łasząc się przy tym do Aries. W głowie miał już mroczny plan odbicia otwieracza.
Chłopak zaśmiał się głupio. Nie był to pierwszy i pewnie nie będzie ostatni raz. Zapominał się nieco. W sumie często. Aries dawała mu za to popalić...trudno. Zasłużył sobie.
- To tylko rogi kotek. – wytłumaczył za swoją partnerkę, podnosząc się z ziemi.
W sumie skoro tak nielubiła jego charakteru, to jakoś dziwne, że wspięli się razem tak wysoko. - Swoją drogą co ty jesteś? Latarnia? Zwiad? – spytał zainteresowany.
- Kogo nazywasz otwieraczem do puszek? -zapytała Aries, krążąc obcasem nad ogonem pączkokota. - Zastanów się nad odpowiedzią. -dodała surowym tonem.
- Miau? - zapytał tak słodkim miałknięciem, jak tylko mógł. A trzeba przyznać, że Mruczek na słodyczach to jednak się znał.
- Poprawna odpowiedź. -odparła kobieta, opuszczając delikatnie but na trawę i klepiąc kota po głowie. Gestowi temu zawtórowało mruczenie, chociaż sam pączkot potrząsnął głową z kiepsko ukrywanym niezadowoleniem.
- Bierzemy go. -dodała w stronę swego partnera.
Durrahan wzruszył ramionami. - Czasami się zastanwiam kto w tym duecie ma jaja. Dobra. – przytaknął. - Nie mam nic przeciw futrze na zapas. – spojrzał na kota chowając ręce w kieszeń. - Masz imię? – spytał. - Wiem. Nazwijmy go...Nie. W sumie nie wiem. – zdecydowanie nie miał sensownego pomysłu.
- Mruczek. - stwierdził stanowczo. Był dumny z swojego imienia - i miał ku temu słuszne powody!
- Miałczek, dobra. – przytaknął. - spoko brzmi, nie? Ja jestem Durrahan, a to Aries. – wyszczerzył zęby.
- Jaki on słodki! -powtórzyła się kobieta. - Ale trochę go odchudzimy. -dodała sama do siebie, drapiąc kota po czekoladzie. - A ty się już przymknij, nikogo nie bawisz! -skarciła chłopaka.
Mruczek odszedł na chwilę od kobiety, by połasić się do Durry. Przeszedł obok jego boku, ocierając się o niego czekoladą - i bam, uderzył go ogonem w twarz, nawet nie ukrywając swojego niezadowolenia.
- Mruczek! - powtórzył stanowczo, po czym przybrał swoją słodką minę i wrócił do zauraczania Aries.
- Toć mówię. – westchnął, święcie przekonany, że ani razu nie pomylił imienia kota.
Rzucił się tyłkiem na ziemię pomiędzy Aries a jej nowym zwierzątkiem nieco niepewny na czym polegał będzie test. - Czym się zajmujesz, Miałczek? – zapytał. - O klasę mi chodzi. Aries jest Shinsoo...leczy ran. A ja jestem zwiadowcą. Długodystansowym. – przedstawił.
- Jestem łowcą! - stwierdził dumnie pączkot, groźnie przy tym gestykulując łapką.
- Głodnym łowcą… - dodał nieco ciszej, po czym usiadł tuż pod Aries, robiąc tak słodkie oczka jak tylko potrafił. Otworzył po chwili usta i wskazał w nie palcem.
- O nie, nie, nie jadłeś przed chwilą. -stwierdziła dziewczyna kręcąc palcem przed pyszczkiem kota. - Nie możesz być tłustym pączkiem. -dodała, palcami jeżdżąc po grzbiecie Mruczka.
- Ale… ale ja zaraz zemdleje! - oznajmił pączkot, przybierając smutną minę.

- Może załatwmy mu jakąś karmę dietetyczną? Z warzyw. – zaproponował Durrahan. - W wieży mają wszystko, coś się pewnie znajdzie. – wywnioskował, spoglądając na kota. - W sumie ciekawe jak wygląda niskokaloryczny pączkot.
Różowowłosa spojrzała rozczulona na kota… po czym westchnęła i poszperała dłonią w swojej małej torebce. Coś nie do końca widocznego na początku dla Mruczka, nagle zostało wepchnięte delikatnie do jego ust. Dopiero gdy zzezował na przedmiot, dostrzegł iż był to spory tłumik przyczepiony do pistoletu. - Jemy tylko kiedy ja powiem. -stwierdziła owieczka uśmiechając się słodko. - A następny posiłek to będzie dopiero kolacja. Dobrze Mruczuś? -zapytała jak gdyby nigdy nic dalej głaszcząc kociaka.
Pączkot zaczął nerwowo szurać ogonem po ziemi, nie dość, że wyraźnie zadowolony - to na dodatek nawet wystraszony. Nawet nie zauważył, kiedy jego czekolada ponownie się zjeżyła. Widać było, jak nadzieja w jego oczkach pęka - tak dobry Otwieracz Do Puszek, a potrzebował tak wiele tresury! Mruczek z wyraźnym zdenerowaniem pacnął delikatnie, lecz kilkanaście razy, zarówno rękę jak i pistolet, w ten sposób pokazując swoje niezadowolenie.
- Stop. – szept Dullahana doszedł do uszu kotopączka. - Mrucz. I uniż się. Nie pacaj, bo strzeli. – doradził. - Ma świeżo malowane paznokcie.
- Czyli kicia rozumie! -ucieszyła się owieczka, zabierając broń. Na szczęście dla kota, w gaju był zakaz jakiejkolwiek poważnej przemocy. - Jak wrócimy do cywilizacji to pójdziesz na zakupy i kupisz mu jakaś ładną smycz i obróżkę. -zwróciła się do swego partnera. - Bo za ciężki jest by go nosić. O i od razu przydałaby mi się nowa sukienka, ta powoli zaczyna mi się nudzić. -dodała wstając z klęczek i otrzepując ubranie na kolanach.
Durrahan przytaknął kiwnięciem głowy. - Ta, zbyt spasły. Z drugiej strony, ciekawe, czy można na nim jeździć. Ma dużą dziurę. – Wskazał kciukiem pączkowy otwór.
Wiadomość o sukience Durrahan puścił jednym uchem. Wyszła drugim. I tak z reguły kupuje ubrania na tony, nie będzie miał z tym problemu. Wstać też nie wstał. Stąd miał lepszy widok.
- Wiesz coś o tym teście? – spytał nagle. - Nikt dookoła nie szeptał nic ciekawego. Nie wiem nawet jaki był poprzedni.
- Co z Ciebie za zwiadowca! Czemu ja się z tobą ciągam… -prychnęła w odpowiedzi dziewczyna. - Ponoć tutejsza administratorka lubi różnorakie zagadki...no i lubi mieszać. Nie wiadomo kiedy to już test a kiedy jeszcze nie, tak przynajmniej słyszałam, od jednego łowcy który nie zdał. -dodała, wyjmując małe lusterko i poprawiając włosy.
- Jeżeli to będzie kolejny labirynt to się wnerwię. – westchnął podnosząc się z ziemi. Nie tłumaczył Aries czemu z nim chodzi. Zdali razem całą akademie. Właściwie, nawet nie bał się, że mogłaby go teraz porzucić. Zgrali się. Choć wiecznie się tłuką.
Z drugiej strony teraz mają kota. Może już nie będą tłuc się między sobą. - W takim razie na pewno nie bez powodu się na nas wszystkich gapi. Ciekawe na co wpadnie.
Owieczka zerknęła na wielki zegar, którego wskazówki powoli zbliżały sie do godziny czwartek popołudniu. - Niebawem się dowiemy. -stwierdziła.
 
Fiath jest offline  
Stary 26-04-2014, 23:00   #5
 
Nortrom's Avatar
 
Reputacja: 1 Nortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputacjęNortrom ma wspaniałą reputację
Detronizacja


W niewielkim, jak na standardy pałacu, pokoju było już ciemno. Dało się w nim słyszeć jedynie oddech niewielkiej istoty, która odpoczywała po ciężkim dniu. Młodemu Rikiemu pierwszy raz udało się dopaść Mistrza Sylena podczas treningu, a było to zadanie niełatwe. Od pięciu lat bezskutecznie próbował tego dokonać, ale udało mu się dopiero dziś. W wypoczynku nie przeszkadzały mu nawet dźwięki uczty, która znów odbywała się w pałacu. Zdawało się, że nic nie może przerwać jego snu, ale było inaczej. Rozpoznał ten dźwięk, który słyszał tak często. Uderzenie stali o stal.
Zwyczajem całego rodu zawsze miał przy sobie broń podczas snu, jednak on sam posunął się nieco dalej i zamiast jednego prostego sztyletu, zawsze miał przy sobie trzy sztylety. Dwa służyły do walki, a jeden był zapasowy. Mogło się to wydawać przesadą, ale wszyscy satyrowie wyszkoleni w sztuce cichego zabijania, którą jego lud doprowadził niemal do perfekcji, wiedzieli, że to tylko niezbędna ostrożność. Zanim zdążył o tym pomyśleć, już trzymał swoją broń w gotowości i stał przy ścianie, w miejscu, gdzie niemal zawsze był cień, nawet w dzień. Czekał...
To pokoju wpadło trzech uzbrojonych osobników, spodziewających się śpiącego potomka dynastii Tahlin. Na pierwszy rzut oka było widać, że nie byli nikim z jego ludu. Wykorzystał moment zaskoczenia, gdy zauważyli, że nie ma go tam, gdzie być powinien. Skoczył między dwóch osobników, którzy stali na tyle i poderżnął ich gardła. Zanim ich ciała opadły na ziemię, wskoczył na ostatniego z wrogów i wbił ostrza w jego ciało. Jedyne co widział to tryskająca krew.
Chwilę stał nad ciałami, walcząc z mieszanką strachu, gniewu i szoku. To było coś zupełnie innego niż walka podczas treningu. Musiał się uspokoić. Jego mistrz zawsze powtarzał, że nie można dać się ponieść emocją. Trzeba być spokojnym i zimnym jak stal ich ostrzy.
Ruszył szybko i cicho jak cień przez korytarze pałacu. Wszędzie widział ciała i krew. Gdzieniegdzie jeszcze trwała walka, ale nie mógł iść im pomóc. Nauczono go, że w takiej sytuacji ma uciekać, że musi przeżyć.
Biegł do miejsca, z którego mógł łatwo uciec i przy okazji zabrać kilka przydatnych rzeczy. Co jakiś czas wpadał na jednego lub kilku żołnierzy. Nie miał litości. Wyrżnął sobie drogę przez pałac, nie zwracając uwagi na to co działo się dookoła. Po kilku minutach, które wydawały się wiecznością, wybiegł do ogrodu pałacowego. Księżyc na niebie miał kolor krwi...

Światło i mrok


Krew powoli spływała po ostrzach. Trupy poległych w ostatniej potyczce właśnie przenosiły się do swoich świątyń, żeby tam powrócić do życia i walczyć dalej dla tych, którym poprzysięgli wierność. Trzech za pięciu. Dobra wymiana…
Niewielki satyr usiadł pod drzewem, żeby wyczyścić swoją broń. Mijał już rok od momentu, gdy dołączył do tego konfliktu i miał wrażenie, że potrwa on jeszcze długo. W tym czasie widział już chyba wszystko: od Króla Piasków, który wywoływał trzęsienia ziemi, przez Widmo, które w każdej chwili mogło pojawić się za plecami, po niepozorną Kryształową Dziewicę, która zsyłała na pole bitwy potworne zamiecie…
-Musisz bardziej uważać, Rylai. Gdybym w porę nie dorwał Strygwyra, byłabyś już trupem.
Jego poważny ton nie pasował do złośliwego uśmiechu, który zawsze wykrzywiał jego twarz. Młoda kobieta spojrzała na niego z góry, co nie było trudne nawet, gdy stał.
-Nie traktuj mnie jak dziecka, Riki! I przestań wreszcie uśmiechać się w taki sposób, bo wyglądasz jak szaleniec! W każdym razie podczas walki…
-Nie wątpię... - Zaśmiał się w sposób, który faktycznie przywodził na myśl szaleńca. - ...bo faktycznie czerpię trochę przyjemności z wbijania sztyletów w plecy niespodziewających się tego istot. - Błysk w jego oku był niepokojący, ale na kimś, kto widział go w walce, nie robił wrażenia. - Musisz tego kiedyś spróbować, moja droga. - Jego uśmiech stał się bardziej maniakalny.
-Chyba podziękuję… - Twarz czarodziejki zdradzała, że wyobraziła sobie to. Był pewien, że za moment zwróci ostatni posiłek, więc lekko się zdziwił, gdy wytrzymała.
-Może jesteś głodna?
-Zawsze po walce jestem głodna, bo używanie magii tak na mnie działa i dobrze zdajesz sobie z tego sprawę! Co masz?
-Stek. Krwisty…
Nie wytrzymała… Riki zarechotał głośno. Położył się, nie zwracając uwagi na jego towarzyszkę, która próbowała zabić go wzrokiem, gdy doszła do siebie. Znów zadał sobie pytanie, ja to się stało, że znalazł się w tym miejscu? On! Drugi syn wielkiej dynastii Tahlin! Zadawał sobie to pytanie wielokrotnie, ale odpowiedź zawsze była ta sama. Ktoś postanowił zdradziecko zniszczyć jego lud i rodzinę...
-Jesteś małym, złym, złośliwym…
-Jak wszystkie satyry.
-...i podstępnym…
-Dziękuję bardzo.
-Mógłbyś nie wtrącać się kiedy mówię?!
-Mógłbym, ale nie widziałbym jak się złościsz.
-Ty mały… Chciałeś zwyczajnie zobaczyć mnie w takim stanie!?
-Oj, nie tylko w takim…
Ledwie zdążył wykonać unik, gdy próbowała uderzyć go swoim berłem. Jej zaczerwieniona twarz mówiła wszystko.
-Już rozumiem skąd twój przydomek. Teraz wybacz, jestem potrzebny w innym miejscu…
Riki zniknął w krzakach szybko i bezszelestnie.
-Chyba mnie tu nie zostawisz?!
Nie odpowiedział. Nawet nie słyszał pytania. Był już daleko.

Daleka podróż


Rzeka. To ona dzieliła tą krainę na dwie części i stanowiła granicę. W niej i na jej brzegach przelano więcej krwi niż gdziekolwiek w tej krainie.
Nadeszła noc, a Riki obserwował wszystko z klifu. Reszta powinna zaraz dotrzeć, a do tego czasu pozostała tylko obserwacja. "Pięciu wrogów, trzymają się blisko siebie. Jeden wygląda na wytrzymałego, dwójki nie poznaję… Ci z tyłu to wsparcie. Jak im było?" Mimo starań, nie przypomniał sobie, ale to nie było ważne, bo niedługo i tak będą martwi. Uśmiechnął się paskudnie.
Z zamyślenia wyrwała go wiadomość telepatyczna. Wszyscy zajęli swoje pozycje, a Rylai dalej chciała go dorwać. Nie rozumiał czemu tak się złościła za te niewinne żarty, ale kto mógł zrozumieć kobiety? Spojrzał jeszcze raz na wrogów, którzy wychodzili na ich brzeg. Pora zaczynać!
Skoczył w dół, za plecy swoich przeciwników. W tym momencie spomiędzy drzew pomknęły zaklęcia i pociski. Skoczył na plecy najbliższego przeciwnika, który był słabo opancerzony i wyraźnie bardzo kruchy. Ostrza mknęły w odsłonięte miejsca. Już widział oczyma wyobraźni krew tryskającą we wszystkie strony. Błysnęło…
...i obudził się u progu jakiejś ogromnej budowli. Wszystko go bolało i czuł się słaby. Chwilę zajęło mu dojście do siebie, a przynajmniej do stanu, w którym przypomniał sobie co działo się jeszcze chwilę temu.

Gdy usiadł, przed jego twarzą pojawiła się twarz jakiegoś mężczyzny.
-Witajcie w Wieży...
 
__________________
"Alea iacta est." ~ Juliusz Cezar
Nortrom jest offline  
Stary 27-04-2014, 22:48   #6
 
Suchoklates's Avatar
 
Reputacja: 1 Suchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skałSuchoklates jest jak klejnot wśród skał
Preludium do Zemsty; Tajemnica.
Kap... pojedyncza kropla z cichym z pluskiem uderzyła o kamienną posadzkę. W pomieszczeniu panował półmrok, a jedynym źródłem światła było blade światło księżyca, wpadające przez małe okno z kratami. To właśnie pod nim kobieta i jej dziecko porzucili wszelką nadzieję na ocalenie. Kap... kap... kolejne krople rozbiły się o podłogę, kiedy nagle w przejściu pojawił się wysoki mężczyzna. Wydawał się być ubrany w ciemną bluzę, a w ręku trzymał jakiś przedmiot. Jego twarz ukryta była w cieniu, jednak wyraźnie było widać jego oczy, błyszczące złowrogim szkarłatem. Strach, smutek i obrzydzenie wymalowały się na twarzy kobiety, kiedy mężczyzna zaczął zbliżać się w jej stronę. Kolejne krople upadły na ziemię, na chwilę przed tym, jak na oblicze mężczyzny padły promienie księżyca zdradzając okrutną prawdę. -Dlaczego - Wyłkała widząc tak dobrze znane jej oblicze, należące do nikogo innego, jak jej najstarszego syna. Narzędziem okazał się zakrwawiony nóż.
Jej pierworodny przyglądał się jej przez moment z beznamiętnym wyrazem twarzy, by następnie chwycić ją za włosy i brutalnie podnieść do góry. Kobieta krzyknęła z bólu, a wystraszone dziecko rzuciło się w jej stronę, ale jedno kopnięcie napastnika posłało je z powrotem na ziemię. - Oszczędź przynajmniej swojego brata. - wyjęczała błagalnym tonem, wpatrując się w oczy oprawcy w poszukiwaniu jakichkolwiek oznak sumienia, jednak gdy ich nie dostrzegła spuściła głowę ze zrezygnowaniem, przestając się szarpać. Pojedyncza łza spłynęła po policzku kobiety, kiedy zimna stal dotknęła skóry na jej gardle. - Przeklinam Was ... - Ostatnie słowo zamieniło się w niezrozumiały charkot, gdy ostrze wykonało swój ruch...

O świcie na mieszkańców wioski padł blady strach. Bestialskie morderstwa miały miejsce w trzynastu domach. Wszędzie powtarzał się ten sam schemat, wymordowani wszyscy członkowie rodziny i brak najstarszego syna. Jednak tych ostatnich nie trzeba było długo szukać, kolejne szokujące odkrycie czekało ich tuż na skraju wioski, gdzie na gałęziach wielkiego, starego dębu znaleziono dwunastu wisielców. Brakowało jednego.


~*~

Wu nerwowym krokiem chodził od ściany do ściany. Najchętniej wybiegłby z tego pomieszczenia i już nie wracał, ale wtedy zostałby skarcony przez Mistrza. Miał w końcu zadanie, ważne zadanie. Arrgh! - Złapał się za rogi wyrastające z czoła i pokręcił głową. Kogo próbuje oszukać. Mistrz postanowił się z nim najzwyczajniej w świecie podroczyć, a osobnik, którego pilnował i tak nie miał, jak uciec. Nawet nie próbował, co było dziwne i niezrozumiałe dla młodego adepta.
Myśląc o Nim nie omieszkał spojrzeć w tamtą stronę i po raz setny dzisiejszego dnia doznał niepokojącego uczucia. Dlaczego ten mężczyzna był tak opanowany i spokojny pomimo sytuacji, w której się znalazł. Tego Wu nie potrafił zrozumieć. W tej chwili cieszył się tylko, że dzieliła ich ściana - przynajmniej ze strony zamkniętego, bo od strony w której przebywał Wu ściana działała niczym weneckie lustro, pozwalając obserwować wnętrze zamkniętego pomieszczenia.
Na pierwszy rzut oka przebywający po drugiej stronie czerwonowłosy mężczyzna był zwykłym przedstawicielem rasy ludzkiej, dość wysoki, do dwóch metrów brakowało mu zaledwie kilku centymetrów, o wysportowanej sylwetce. Miał na sobie białą koszulę z długim rękawem, zakończoną mankietami i zapiętą na ostatni guzik. Na nią założoną marynarkę, delikatnie prążkowaną, skrojoną idealnie na jego rozmiar. Do tego czarne jeansowe spodnie i tego samego koloru skórzane rękawiczki na dłoniach.
Przez pierwsze dwie lub trzy minuty, czerwonowłosy rozglądał się z ciekawością po pomieszczeniu, w którym się znalazł, co było naturalne, ale przez to ich spojrzenia spotkały się na moment - chociaż z powodu specyfiki ściany było to przypadkowe i jednostronne - wiedza ta wcale nie pomogła młodemu obserwatorowi, który momentalnie poczuł jak ciarki przechodzą mu po plecach. Krwistoczerwone oczy przybysza sprawiały, że jego spojrzenie było niepokojące lecz zarazem hipnotyzujące i dopóki nie powędrował wzrokiem dalej, Wu nie był w stanie się od niego oderwać.
Odetchnął z ulgą kiedy to zrobił. Młodzieniec zauważył coś jeszcze. Miał na twarzy szramę zaczynającą się nad prawym okiem i ciągnącą do policzka. Chyba to w tamtym momencie po raz pierwszy pomyślał o przybyszu jak o złoczyńcy.

Od tamtej pory minęły już prawie dwie godziny. Dla Wu czas ten dłużył się niemiłosiernie, a jego obawy dotyczące Szkarłatnego, jak zdążył nazwać go w międzyczasie, tylko wzrosły. Szkarłatny w przeciwieństwie do swojego obserwatora nie ruszył się z miejsca, przez pewien czas po tym, jak skończył się rozglądać najzwyczajniej w świecie zamknął oczy i nic nie robił. Przez moment rogaty myślał, że tamten zasnął na stojąco, jednak po kilku minutach stało się coś, co kompletnie zdezorientowało młodego adepta i sprawiło, iż włosy zjeżyły mu się na głowie, a serce stanęło w gardle. Szkarłatny, zupełnie niespodziewanie, obrócił się przodem do fałszywej ściany i otworzył oczy. Od tamtej pory to Wu czuł się obserwowany, pomimo tego, że było to fizycznie niemożliwe. Nieważne gdzie się ruszył, w który kąt sali się udał, zawsze odnosił wrażenie, że czerwonooki wpatruje się właśnie w niego. Miał już dosyć, czuł że osiąga limit kiedy nagle...
Drzwi do pomieszczenia w którym przebywał obserwator otworzyły się z wolna, skrzypiąc cicho w złowieszczy sposób. Rogaty obrócił się napięcie i spojrzał ze strachem w stronę wejścia.
-Ho ho ho... - Znajomy wesoły głos Mistrza wypełnił pomieszczenie, przepędzając stąd w jednej chwili wszelkie demony. - Cóż się stało Wu? - spytał ciepło, wchodząc do środka z uśmiechem na twarzy. Osoba, która właśnie pojawiła się na scenie była już staruszkiem o siwych, długich do pasa włosach i równie długiej, białej brodzie. Na głowie założony miał szary, szpiczasty kapelusz, a w zniszczonych dłoniach ściskał drewnianą laskę. Rogaty wyglądał jakby miał się zaraz popłakać ze szczęścia. Zaraz jednak przetarł twarz i pamiętając o grzecznościach pokłonił się. - Witaj Mistrzu. - Rzekł z pokorą -Zgodnie z życzeniem, pilnowałem nieregularnego podczas pierwszej części testu. - Dodał prostując się i zerkając w stronę Szkarłatnego kątem oka. Wciąż spoglądał w tę stronę, jednak w obecności Mistrza nie czuł już tego dziwnego niepokoju.
-Ho ho ho - Zaśmiał się ciepło Staruszek, zbliżając się do szyby. - Mamy tu chyba ciekawego osobnika - Stwierdził gładząc się po brodzie i przyglądając uważnie osobnikowi w pomieszczeniu obok.
-Na to wygląda - Adept przyznał mu rację. - Stoi tak już od dłuższego czasu, w ogóle nie ruszył się z miejsca, ale...
-Ale?
-Wydaje mi się, że to nie z powodu braku ciekawości czy niechęci do działania. Wydaje mi się, że... - Przerwał na moment. W ciągu obserwacji doszedł do jednego wniosku, który na swój sposób wydawał się nieco nieprawdopodobny, jednak tym razem nie widział innej możliwości - Wydaje mi się, że doskonale zdaje sobie sprawę ze swojego położenia. - Dokończył po chwili.
-Ho ho ho - Mistrz zaśmiał się ponownie. - Zgadzam się w zupełności. - Odrzekł tajemniczo, ale nim adept zdołał cokolwiek powiedzieć staruszek stuknął laską o podłogę i przemówił ponownie.
-Jak Ci na Imię? - Tym razem jego pytanie nie było skierowane do rogatego chłopaka, ale do osobnika po drugiej stronie ściany. I choć wcześniej nie mógł niczego usłyszeć, to tym razem głos starca rozbrzmiał głośno i wyraźnie w całym pomieszczeniu, dobiegając uszu przybysza z każdej stron jednocześnie.
Ten przymknął na moment oczy, odetchnął cicho. Na jego twarzy pojawił się przebiegły, pewny siebie uśmiech kiedy jego wzrok spoczął bezpośrednio na ukrytym za ścianą starcu.
-Fenrir.
Odpowiedział.
 

Ostatnio edytowane przez Suchoklates : 27-04-2014 o 22:50.
Suchoklates jest offline  
Stary 28-04-2014, 00:32   #7
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Cień & Mruczek


Nowe mordeczki w “rodzinie” jak zwykle zaintrygowały Cienia. Czy tak pozostanie nie dowie się dopóki nie przemówią do niego. Pominął coś tak dla niego zbędnego jak szatnia i od razu sunął, w stronę źródeł. Do wody nie tyle co wszedł co się “wlał”, ponad taflą źródła wystawały tylko jego ślepia i czubek głowy.
Mruczek powoli, węsząc przy tym, wszedł do łaźni. Jeżeli naprawdę by się uparł, mógłby swobodnie przemknąć do części dla kobiet, jednak tam spodziewał się nadzwyczaj agresywnego - i jakże szalonego! - Otwieracza Do Puszek w postaci Aries. Podszedł powolnym, ostrożnym krokiem, gotów w każdej chwili odskoczyć i spierdolić, aż na skraj suchego lądu, znajdując się tuż przed taflą wody. Pacnął ją szybko wodą. “Mokra” przemknęło przez jego lukrowe neurony, po czym zaczął otrzepywać łapkę z cieszy, machając nią w powietrzu.
Istota utkana z mroku spojrzała w stronę hybrydy przysmaku Kil i kota. Przedziwna istota.
- Ani koty ani pączki nie lubią się z wodą. - Oznajmił, robiąc pełen obrót głową. - Odważny... jesteś. - Cień wypowiadał się w znużony sposób. - Jestem Cień. - Przedstawił się krótko.
Mruczek wpatrywał się w smoliste “coś” a oczy aż mu się świeciły. I to raczej nie z radości. Czekolada na grzbiecie znowu mu się nastroszyła, lecz tylko na chwilę.
- Mruczek. - stwierdził krótko po czym przechylił głowę lekko w bok. Cofnął się na bezpieczną odległość od wody i usiadł, nieco nieufnie machając ogonem.
- Mogę ci zaufać? - zapytał dosyć naiwnie, lecz w tej chwili był nieco zdesperowany.
To było dziwne pytanie dla dźgającego w kark i chowającego się w mroku Cienia, ale po ułożeniu patrzałek można było się domyślić że się uśmiecha. - Mamy być rodziną, zaufanie to fundament rodziny. - Przemówił pouczająco kiwając palcem.
- Powiedz to tej z zamontowanym otwieraczem do puszek na głowię. - stwierdził gorzkim głosem Mruczek i machnął kilkukrotnie ogonem na samą myśl o Aries. Dieta? Obroża?! Półmetrowy kawał ciasta polany czekoladą poruszył się gwałtownie jeszcze kilka razy.
- Istne szaleństwo. - dodał już bardziej do siebie, po czym z ATSu wyjął kawał mięsiwa. Ułożył go przed sobą, oblizując czekoladowe ząbki, po czym spojrzał na Cienia. Może smoła też czuła głód? Skoro pączek może…
- Też chcesz?
- To by była strata, choć czuje smak nie potrzebuje jedzenia.- Wyjaśnił, po czym dodał. - Smacznego. - Dobrą chwilę głowił się o co Mruczkowi mogło chodzić z tymi otwieraczami na głowie.
Pączkot zamruczał w odpowiedzi i zaczął zajadać się mięsiwem. O tak, tego mu było trzeba! Nie powstrzymał okazywania radości poprzez wrócenie do mruczenia.
- Przeklęte, nietresowane Otwieracze Do Puszek. Chce mi narzucić dietę. Rozumiesz?! Dietę! - narzekał przy tym.
Irytacja hybrydy rozbawiła Cienia, co jawnie okazał.
- Sha sha… O kim ty mówisz? - Od niechcenia gmerał coś na przegubach rąk.
- Aries. A mógłby być z niej tak dobry Otwieracz Do Puszek! W sumie, zanim nie wszedłem do wieży, to nie widziałem żadnych. Ale nie słyszałem, by w mojej krainie, mieli oni zamontowane otwieracze na głowie. Ale ona… istne szaleństwo! Ona jest nietresowana! Kompletnie bezużyteczna! - marudził pączkot.
- Tresuje się zwierzęta… chyba. Aries nie wygląda mi na zwierze. Ale co ja tam mogę wiedzieć. - Ponownie zanurzył się tak by wystawały tylko jego ślepia.
- Ale to przecież typowy Otwieracz Do Puszek! I częściowo się sprawdza. Głaska kiedy się tego chce. Ale jest agresywny! I nieposłuszny! Jak ona może się mnie nie słuchać? Przecież to straszne, straszne. - z złości końcówka ogona kota zaczęła się poruszać.
- Przyzwyczajaj się że nie wszystko w tej wieży idzie jakbyś tego chciał. Sam się o tym raz przekonałem. - Przypomniał sobię epizod z Baakiem.
- Humpf! Jestem Mruczek, jestem gotowy na wszystko! - stwierdził dumnie, machając przy tym bojowo łapką. Nawet pokazał czekoladowe pazury.
Mroczny byt raz po raz badał wzrokiem budowę ciała Mruczka, i za nic nie mógł wymyślić jak taka istota mogłaby powstać. Uznał że najlepszym sposobem będzie o to zapytać.
- Muszę zapytać. Jesteś wyrobem cukierniczym zamienionym w kota, czy kotem zamienionym w wyrób cukierniczy?
Mruczek fuknął wyraźnie gdy usłyszał to pytanie.
- Jestem pączkotem! Sam… sam… sam jesteś wyrobem cukierniczym! Karmelu! - niemalże wykrzyczał, machając przy tym gwałtownie ogonem.
- Shahahaha… intrygująca istota z ciebie. Tylko takie lubię i toleruje. - Przemówił, kiwając się na boki. - Prócz Aries i oczywiście mej skromnej osoby poznałeś jeszcze kogoś?
- Durrahana. - odparł, chociaż dosyć niechętnie. Najwyraźniej był dalej urażony, co potwierdzało delikatne machanie ogonem.
- Mhm… w takim razie musisz bardziej się zaklimatyzować. Oraz poznać Kil, na pewno cię polubi. Daję sobię uciąć ręce o to. - pokiwał głową zapewniająco.
- Kim jest Kil? Jakimś Otwieraczem Do Puszek? - zapytał Mruczek, wyjmując przy tym z ATSu rybę. Oj tak, musiał się zdecydowanie najeść, zanim Aries spróbuje znowu zasiać terror.
Ślepia mrocznego bytu zaostrzyły się. - Kil… nie jest otwieraczem do puszek. Jest kimś wyjątkowym, wartym by spędzać z nią czas. Niezmiernie intrygująca. - Mówił Cień, dodając po chwili. - Ah prawię bym zapomniał… wypatroszę każdego kto zrobi jej krzywdę. - Po ostatniej wypowiedzi ślepia Cienia nabrały mniej ostrych kształtów.
Mruczek aż cofnął się o dwa kroki, jednak nie porzucił Pana Ryby, którego zamierzał skonsumować. Co jak co, ale pożywienie jest ważniejsze, niż jakieś tam “potencjalne zagrożenie życia”. Na co komu żyć, skoro nie można jeść?!
- Dobra, dobra - wymruczał, nie wypuszczając ryby i machajac przy tym lekko ogonem.
- Wybacz jeśli cię przestraszyłem, o dziwo rzadko mi się to zdarza. - Udawaną czy nie było słuchać w tej wypowiedzi odrobinę pokory. - No jeszcze jest Edwin… lokaj Kil. Specyficzny acz ciekawy jegomość.
Pączkot poruszył ogonem jeszcze kilka razy, ale w końcu upuścił rybę i najwyraźniej się uspokoił.
- Ok. - stwierdził krótko.
- Czy wszystkich oceniasz tylko po tym, jak bardzo ciekawi są? - zapytał, po czym wziął gryza ryby.
- Wszystko co nudne, przeciętne, nieciekawe przyprawia mnie o wymioty, na szczęście nie mam takiej możliwości. - Powiedział wyciągając się odrobinę. - Ciekawe istoty są warte uwagi. Wiec można powiedzieć że to jest mój sposób na ocenianie istot.
Mruczek przytaknął mruknięciem, kontynuując swój posiłek. Trzeba jednak przyznać, że jego małe oczka były stale wpatrzone w Cienia.
- Rozumiem. - rzucił jeszcze z pełnymi ustami.
- Ale ciekawe istoty to jednak nie mój cel. - dodał po chwili, a kawałek ryby wypadł mu z pyszczka.
- Cel? - Cień w moment wynurzył się z wody by zbliżyć swoje obliczę bez jakichkolwiek rys twarzy do Mruczka. Ledwo się zbliżył, a dosyć nieświadomie uaktywnił pokłady ciekawości pączkota. Nie wytrzymał on i wyprowadził kilka szybkich pacnięć w Cienia, chcąc sprawdzić jego fizyczność. Łapka jednak przeszła bez żadnego efektu, co sprawiło, że resztki ryby wypadły z jego pyszczka.
- Kto lub co jest twoim celem? - Niezwykle zainteresowany wpatrywał się w pączkota.
- Muszę uratować moich pobratymców! - stwierdził bohatersko i uderzył się w pączka, jakby chcąc w ten sposób nadać ważności swoim słowom.
Mroczna istota zrobiła zawiedzione oczka i odsunęła się powoli w tył.
- Oh… rozumiem. - Po tych słowach spłynął z powrotem do wody. - Ktoś ich więzi jak mniemam?
- Nie. My, pączkoty, jesteśmy dzielnym ludem! Nie dalibyśmy się zniewolić! - oznajmił dumnie, zjadając przy tym tą część ryby, która wcześniej wypadła mu z pyszczka.
- W takim razie przed czym lub kim ich chcesz ratować? - Poskrobał się pazurem po głowie.
Pączkot machnął łapką, jakby to było nieważne. Mruczek, chociaż nie był inteligentny, to jednak nie był aż tak głupi, aby rozgadywać wszystko dookoła.
- Rybki?
- Podziękuje. - odmówił grzecznie. Sytuacja w jakiej był zaczęła się robić dla niego nieciekawa, ale Mruczek zaintrygował go na tyle by dodać go do tolerowanych istot. Od niechcenia rozglądał się dookoła szukając tylko sobie znanej rzeczy. Jeszcze nie wiedział co, ale będzie wiadome gdy to zobaczy. Nie minęło wiele czasu, a pączkot skończył posiłek i udał sie w kąt, gdzie mógł w miarę spokojnie zasnąć
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 28-04-2014, 09:57   #8
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
Pierwszy dzień na drugim piętrze Wieży.



- Gdzieś Vayesa wywiało - stwierdziła Ryo przekraczając próg hotelu “Błękitna łąka”. - Zastanawiam się, czy to twój kijaszek ma magiczną moc czy to Vayes tak się zestrachał, że poleciał gdzie indziej.
- Nawet go na nim nie użyłem. Jedynie mu powiedziałem, że to zrobię. - bronił się Bezimienny idąc za Ryo. Jego srebrna zbroja odbijała pojedyncze promienie słońca wpadające przez okna. - Nie moja wina… chyba. Eh… znowu będzie trzeba sobie zwiadowcy poszukać. Coś nas się ta klasa nie trzyma. - westchnął z dezaprobatą zmiennokształtny.
- Słyszałeś o efekcie motyla? Z pozoru mało znaczący sygnał doprowadza do zjawisk o skali niewyobrażalnej w skutkach. Być może dałeś Vayesowi pewien sygnał, który sprawił, że mimo iż nie użyłeś kija wprost, to na niego podziałało to tak, jakbyś mu przywalił kijem i go wywiało. No, szczęścia do zwiadowców to my nie mamy. Jakaś klątwa się nas trzyma. Ja nie trafiłam do zwiadowców, Aidan odszedł, teraz Vayes gdzie indzie trafił...
- Trzeba było nie podpalać biurka. Wtedy pewnie miałbym jedną wredną babę mniej do rywalizacji w klasie. - odparł lustrzany osobnik.
- To było na jaja - mruknęła. - I tak bym nie trafiła. Mam zbytni Chaos w umyśle. Tak Zuu stwierdził. No i że mam zapędy destrukcyjne i żem niezbyt pewna swych racji. Ale się nie zgadzam z tym.
- Widać każde nasze działanie było brane pod uwagę. Z resztą kto ci broni się doszkalać na zwiadowcę? Patrząc po zachowaniu Vayesa na ostatnim teście, nie można powiedzieć, że się nie nadajesz. Przynajmniej nie lecisz na wroga bez zastanowienia… Prawda?
- Oczywiście, że nie! Tylko masochiści i idioci tak czynią. Ja się doszkalam w tym, co mi potrzebne. Na klasy za bardzo nie patrzę. Mówiłam ci, że te klasy mnie ograniczają niemożebnie.
- Chyba właśnie określiłaś Vayesa. Chociaż sądzę, że by się z tym nie zgodził. - stwierdziło dziecię czasu. - To doszkolisz się trochę bardziej w dziedzinach zwiadowczych i będziemy samowystarczalni. A ja dołączę trochę umiejętności łowców. Denetsu sam może nie wystarczyć na pierwszej linii.
- Najwyraźniej zapomniałeś, staruszku, czym się zajmowałam w przeszłości - Ryo uśmiechnęła się na wpół niecnie, na wpół radośnie. - Tylko latarni sobie nie sprawię, no ale trudno. W życiu nie można mieć wszystkiego.
- Ty sobie uważaj, bo tego kija na tobie użyję. W porównaniu z innymi z mojej rasy jestem zaledwie nastolatkiem. Robienie za drugiego łowcę zostaw mi. Niebezpieczne jest zbytnie rozdrabnianie się. Wtedy nie będzie się w niczym dobrym. - zakończył filozoficznie.
- Kto jest do wszystkiego, ten jest do niczego - mruknęła Ryo. - Daruj sobie to straszenie kijem. Primo, nie boję się ciebie, secundo, mam rację, tertio, powinniśmy uważać na siebie i nie skupiać zbytnio na sobie uwagi. Quattro, panuj nad swoją agresją.
- Eggo ma latarnie! -wtrąciło się jajeczko do ich rozmowy. - Eggo nauczy Bezimiennego...chociaż mistrz Oko mówił Eggo, że są res...res...że nie zawsze wolno!
Mała shinsoistka pogłaskała delikatnie jajko po główce.
- Eggo, chcesz powiedzieć, że nie-latarnicy mogą posługiwać się latarniami?
- Kusząca propozycja Eggo, ale chyba nie skorzystam z niej. To znaczy z chęcią nauczę się tyle by pomóc ci w treningu, ale nie potrzebujemy dwóch odważnych liderów, prawda? - odparł Bezimienny uśmiechając się lekko.
- Chciałeś też powiedzieć: są dwaj ochroniarze - Ryo poleciała myślami do nie wiadomo dokąd. Nawigacja jej umysłu najwyraźniej się zawiesiła. - a szef jest jeden?
- A może zaprzeczysz? - zmiennokształtny sprzedał dziewczynie lekkiego kuksańca. - Dwaj ochroniarze i jeden odważny lider. Zespół idealny na zdobycie wieży.
- Eggo… Eggo jest dzielnym liderem… Eggo… - powiedziało niepewnie jajeczko, spoglądając to na jednego, to na drugiego towarzysza.
- Dobry zespół jest dobry - oczy Ryo zaszły mgłą. Wiedźma wpadła w swoisty trans, a rzeczywistość poszła na jakiś czas się kochać. - na wszystko. Gdzie Den?
- Poszedł wynająć sobie pokój. Też powinniśmy iść, by nie zostały nam same rudery. Właśnie. Jak rozmieszczamy się w pokojach?
- Ja poproszę pokój bez przyzwoitki i tych natrętnych agentów z hotelu. Tak to mi to obojętne. Byleby z drużyny. Możemy też wszyscy wpakować się do jednego pokoju.
- Mnie łóżko niepotrzebne i tak pewnie byś spędzała w nim więcej czasu niż ja. Potrzebuję kawałka podłogi i regał na książki. Eggo ty chciałbyś mieć własny pokój jako lider?
- Um… Eggo nie… Eggo chce z Bezimiennym. - odparł latarnik.
- No to załatwione. Łap… - lustrzany byt rzucił w stronę dziewczyny swój kij. - Przytrzymaj. Idę załatwić nam jakiś pokój.
- Ej![ - Ryo obudziła się z transu. - A ja to co?!
- Ty masz łóżko i tą część podłogi gdzie mnie aktualnie nie będzie. Chyba po tylu nocach spędzonych w moim pokoju nie będzie przeszkadzać.
- Hmmm… Den też na podłodze będzie spał?
- Ale to nie w porządku wobec niego dawać go do pokoju razem z tobą. Przecież jest spokojnym i grzecznym facetem. Po co go psuć? Z resztą mężczyzna i kobieta w jednym pomieszczeniu… - wredny uśmieszek pojawił się na twarzy dziecięcia czasu.
- Zachciało się i tobie bawić w przyzwoitkę? - Ryo teatralnie wywróciła oczy. - Przecież nikt nie tknie takiej brzydkiej deski do prasowania jak ja. Daj spokój.
- Ja się wcale o ciebie nie martwię. Tylko o niego.
- To się nim będziesz opiekował, a nie mną. Nie widzę żadnego, ale to żadnego problemu. On będzie w swoim łóżeczku, pośpiewasz mu kołysanki czy coś, i będzie fajnie. Ja najwyżej zatkam uszy.
- Sama se śpiewaj. Ale nie licz, że będę cię bronił przed zemstą sąsiadów. - odparł Bezimienny. - Dobra to ja idę załatwiać pokój, a ty idź pogadać z Denetsu czy jest gotów spędzić najbliższy czas w pokoju z kob… tobą.
- Tak mówisz, jakbym miała go codziennie do swojego łóżka zaciągać albo na odwrót. Ale dobra, pogadam - Ryo wzruszyła ramionami. - A o jakiej zemście sąsiadów gadasz?
- Ja? Coś mówiłem? Przesłyszałaś się. - rzucił i z Eggo siedzącym na głowie ruszył w stronę recepcji.
- No właśnie mówiłeś, sklerotyku. Słyszałam to - burknęła pod nosem. - Ale nie bój się... na twoją zemstę sąsiadów znajdę sposób... - Ryo uśmiechnęła się wrednie i szaleńczo.


Uwaga. Zły feniks, właściciel jeszcze gorszy.
~ Tabliczka na drzwiach pokoju 23, hotel "Błękitna łąka"


Nadal pozostała wredotą obdarzoną przez matkę Naturę wzrostem dzieciaka z podstawówki i dużymi cyckami, a przez Chaos - szaleństwem i piekielnym charakterem.
Urodzona jako jeden z jeźdźców Apokalipsy zwiastowała swoją osobą kłopoty.
Kłopoty o następującym składzie chemiczno-shinsoistycznym: 99% chaosu, 99% tajemnic, 99% destrukcji i 3% kiepskiej jakości katalizatora tego bajzlu w postaci człowieka, co dawało to 300% shinsoisty z kompleksami niedoszłego zwiadowcy, Mesjasza i przyszłego władcy wszystkiego, co istnieje.
Kłopoty w postaci niskiej, dobrze i mocno zbudowanej dziewczyny, której trójkątna twarz była naznaczona szramą rozciągającą się na prawym policzku i dwoma tatuażami pod żółtymi oczami. Mimo licznych blizn na ciele, ukrywanymi pod ubraniem, dziewczyna wyglądała na bardziej zadbaną niż pamiętali ją kompani. Długie ciemne włosy odeszły w przeszłość; teraz czarne, krótsze włosy były spinane w kitkę, ale Ryo nadal pozwalała kosmykom latać na wszystkie strony.
Nie nosiła teraz żadnej biżuterii ani innych tego typu magicznych śmieci. Jedyną jej ozdobą był srebrny naszyjnik, który w swym poprzednim wcieleniu służył jej poległemu przyjacielowi jako katana. Ubierała się schludniej, ale skromnie, nie uznając cudacznych zbroi ani kostiumów. Miała na sobie czarną koszulę, ciemne spodnie i nosiła skórzane wysokie buty na grubej podeszwie. Zdarzało się, że czasem narzuciła na siebie długi, ciemny płaszcz. Pomimo śladów ekstrawagancji w aparycji Ryo, prostota i zwyczajność królowały. Była zwyczajnie bezpieczniejsze, w przeciwieństwie do miejsca, w którym przyszło jej mieszkać. Miejsca pełnego potencjalnych szpiegów, łażących i obserwujących gości, nachalnych agentek, które inwigilowały z pewnością jej rzeczy podczas sprzątania pokoju, a jeszcze ci recepcjoniści - niewarte zaufania, podstępne kreatury.
Jak tu żyć w spokoju?

***

Dzień testu na trzecie piętro, świątynia i miko - drużyna Loki

- Widzicie gdzieś Dullahana? - Kil zapytała pozostałych członków grupy, która przez kilka najróżniejszych wydarzeń stała się jedną drużyną. Zaklęte w lustrzanej zbroi dziecko czasu, zdominowana paranoją piromanka, siwy lokaj, szermierz, magiczna jajecznica i czająca się w gdzieś w cieniu głównego latarnika zespołu istota. Wszystkich, łącznie z czającą się w objęciach Edwina Irrią musiała zżerać ciekawość. Nawet Kil nie potrafiła zachowywać w pełni racjonalnego spojrzenia na świat. Presja pierwszego prawdziwego testu zdawała się być zbyt wielka.
- Trzeba będzie się porozglądać - stwierdził Edwin, a po chwili spod jego ubrania wyszła na światło dzienne wróżka i ziewnęła głośno siadając na jego ramieniu.
- Już jesteśmy na miejscu? - zapytała, rozglądając się dookoła.
- Owszem - potwierdził starzec. - Aczkolwiek echolokacja mogłaby zdenerwować okoliczne ptaki, więc wolałbym z niej nie korzystać.
- W takim razie sama rozejrzę się za Dullahanem - stwierdziła Irria, wzlatując wysoko w powietrze, by przyjrzeć się po kolei twarzom wszystkich zebranych.
- Widzisz może kogoś, kogo poznałeś na tym piętrze? - Kil, która w swej ocenie była teraz liderką tego zgromadzenia, uniosła nieco głowę. Jej blond włosy zafalowały pod wpływem ruchu, a jedynie skórzana czapka trzymała je w miejscu na tyle, by powstrzymać kreację swoistej złotej burzy.
Wzrok latarniczki zatrzymywał się na każdej z podległych jej osób, zaś usta ofiarowały większości z nich szczery uśmiech. Sporą część z nich widziała w boju, pozostali przeżyli wystarczająco by zyskać jej uznanie. Jedyną niewiadomą było magiczne jajko, którego przyszłość była całkowicie zależna od widzimisię dziecka czasu. Jeśli znudzi mu się misja, wedle której prowadzi Eggo na szczyt, żywot tej istoty z pewnością będzie zmierzał ku końcowi. Swobodnym spadkiem. Z prędkością zbliżoną do tej, którą porusza się światło.
- Eggo nie widzi Dullhana! -zakomunikowało jajeczko latające nad zgrają. Zresztą mało osób było pod światynią, większość regularnych krążyło po parczku by zabić nudę oczekiwania. Mały latarnik po za naszyjnikiem otaczającym jego skorupkę, w ogóle się nie zmienił. - Eggo to by zjadł cukierka… -dodało jajeczko gdy cicho zaburczało mu w brzuchu.
- Proszę bardzo - rzekł do jajeczka starzec, wyciągając zza pazuchy woreczek z landrynkami przeznaczonymi dla jego wróżek, który wyciągnął w kierunku jajeczka. - Częstuj się. Myślę że Marigold się nie obrazi. A gdzie kupiłeś ten naszyjnik? Nie wiedziałem że interesujesz się biżuterią.
- Bezimienny mi dał! On mówić że to dla Eggo jako rep..rep...jako coś po Draugdinie! -oznajmiło stworzonko chwytając cukiereczek.
- Po Draugdinie? - zdziwił się starzec, po czym bliżej przyjrzał się błyskotce, oceniając że o dziwo jest wykonana ze stali, zamiast srebra. - Ah, teraz sobie przypominam, że Bezimienny zabrał z pola bitwy jego miecz. Najwyraźniej został przetopiony. Bardzo miło z jego strony, że podarował ci taką pamiątkę - pokiwał głową z uznaniem.
- Każdy z naszej… bliższej drużyny taki dostał. - wtrącił siedzący przy jednym z drzew zmiennokształtny. Zmienił się. Nie tylko rozchodziło się o wygląd, w którym pojawiło się złoto, pas z tajemniczym woreczkiem i naszyjnik podobny do tego u Eggo. Charakter też się zmienił. O ile wcześniej był otwarty na nowe znajomości, o tyle teraz wydawał się bardziej zamknięty w sobie. - Poprosiłem kowala, by zrobił po jednym dla Aidana i Sharrath.
Od czasu opuszczenia pierwszego piętra Ryo również się zmieniła. Stała się mniej gadatliwa, a bardziej rzeczowa i zamknięta w sobie. Sama opierała się o drzewo, przy którym siedział Bezimienny. Miała zamknięte oczy, jakby nad czymś się skupiała.
- Nie zarejestrowałam nigdzie śladów bytności Dulli - oznajmiła blondwłosej latarniczce, mając się na baczności.
Po chwili piromanka otworzyła oczy. Jej wzrok skanował dokładnie resztę regularnych. Ryo jak widać, nie paliła się do nawiązania nowych znajomości tak jak na poprzednim piętrze. Wolała dokładnie przyjrzeć się przybyłym, zanim zdecyduje się na współpracę z którymkolwiek z nich.
- Tak swoją drogą - dzięki, Koryu - zwróciła się do Bezimiennego. Chodziło jej o naszyjnik.
Po czym powróciła do obserwacji terenu oraz reszty uczestników testu. Sama się do niego po cichu przygotowywała.

Ryo wysłuchała, co ma do powiedzenia gospodyni tego miejsca. O dziwo, piromanka dostosowała się bez większych problemów do tutejszych zasad. Rzecz jasna, po swojemu, tak jak zrozumiała polecenia administratorki. Bez protestów zdjęła buty, wzięła swój kij ze sobą; resztę broni poukrywała w ATSie, nie chwaląc się przy tym nikomu pokaźnym arsenałem broni, której nie powstydziłby się niejeden łowca. Wszak nikt nie kazał jej oddawać broni.
Pierwszy raz poczuła się trochę jak w swoim starym, dobrym domu w pierwotnym świecie, a nie jak w zajeździe, który pełnił tylko rolę przystanku w dalszej podróży. Taka specyfika i wygląd miejsca, który przywołał żywe wspomnienia z dawnych lat. Przeczuwając jednak kłopoty postanowiła nie wdawać się w walki i nie demonstrować swoich mocy, ani nie ufać tutejszym mieszkańcom. Starała się stłumić swoją ciekawość w spojrzeniu jak i w mowie ciała.
Weszła wraz z nową "rodzinką" do środka świątyni...
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.

Ostatnio edytowane przez Ryo : 28-04-2014 o 10:03.
Ryo jest offline  
Stary 28-04-2014, 22:10   #9
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Odprężająca kąpiel


Nieco później do łaźni wkroczył starszy pan o długich siwych włosach. Przypasany wyłącznie ręcznikiem na biodrach prezentował się dość mizernie. Ciężko powiedzieć czy jego wychudzone ciało było wynikiem zaawansowanego wieku, czy też warunków panujących w Wieży, jednak mimo ewidentnych braków w tkance mięśniowej dało się zauważyć, że poruszanie się z pewnością nie sprawia mu już żadnych problemów, więc można było sądzić że jego kondycja szybko się poprawia.
Edwin rozejrzał się niemrawo po łaźni, po czym zbliżył się wody sądząc że znajduje się w niej sam. Dopiero po chwili dostrzegł na skraju gorących źródeł ciemną plamę rozlaną na wodzie niczym ropa naftowa oraz okrągłą sylwetkę pączkota i nieco opieszale zaczął iść w ich kierunku.
- Chyba nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać - stwierdził uprzejmym tonem, zatrzymując się przy pączku, przed którym ukłonił się lekko. - Edwin Brightsight, do usług. Rozumiem, że ty również należysz do grona regularnych?
- Tylko nie mów do niego “wyrób cukierniczy” strasznie się denerwuje. Sha sha! - Rzucił w stronę lokaja dodając po chwili. - Widziałeś gdzieś Kil? - Zapytał.
- Zgadywałbym, że udała się do damskiej łaźni - odparł lokaj, rozsiadając się na skraju gorącego źródła, by zanurzyć w nim nogi i przyzwyczaić się do temperatury.
Gdy staruszek rozsiadał się, do łaźni wkroczył kolejny osobnik. Tak samo jak staruszek był chudy, jednak nie było to kwestią wieku, a raczej jego niechęci do ćwiczeń. Zamiast siadać na brzegu blondyn wszedł do wody i zanurkował na kilka kilka. Dopiero gdy się wynurzył zwrócił uwagę na innych. Jeszcze kiedyś zdziwiłby się widząc pączkota i Cienia, ale od tego czasu wiele się zmieniło. Dante szybko przywołał na twarz swój zwyczajowy, lekko lekceważący uśmiech.
-Dante Caos.- Rzucił jakby to miało wyjaśnić wszystko.
- Edwin Brightsight - przedstawił się ponownie lokaj, który po chwili również zdecydował się wreszcie zostawić ręcznik na brzegu i zsunąć się do wody, by rozsiąść się wygodnie z rękoma opartymi na skraju gorącego źródła. - Nie sądzę byśmy spotkali się na pierwszym piętrze - zagadał w końcu do chłopaka, gdy ciepło zaczęło rozchodzić się po jego starych kościach. - Czy powiedziałbyś nam kiedy ukończyłeś test pozwalający dostać się na drugie piętro?
-Niedawno- Odparł Dante- Nie jestem w wieży zbyt długo, ale mam Nadzieję dostać się na szczyt jak najszybciej.- Dokończył, po czym ponownie zanurkował na chwilę.
- Jak wszyscy z nas - rzucił starzec, wzdychając lekko. - My dostaliśmy się tutaj trzy tygodnie temu. Czy ty również przeszedłeś trening w akademii?
-Wydaje mi się, że wszyscy przeszliśmy trening.- Odparł Dante, niby grzecznie, jednak jego ton głosu wskazywał na to, że było to raczej głupie pytanie.
W tym samym czasie, ze strony korytarza, roznosił się stukot. Rytmiczny. Trzy słabsze stuknięcia, i dwa mocniejsze. Po dłuższej chwili do łaźni wkroczył potężny mężczyzna, spokojnie liczący sobie ponad trzy metry wzrostu. Poruszał się powoli, postukując laską trzy razy, badając teren przed sobą, następnie zaś robiąc dwa kroki. Wyglądało na to że ma to jakiś cel, ale nie był on w tej chwili widoczny.
- Przepraszam… - odezwał się twardym, szorstkim głosem - Czy trafiłem do męskich łaźni?
Białe ślepia skakały z jednego przybysza na drugiego, a gdy ten drugi przemówił Cień rzekł:
- N… ekhem. Tak dobrze trafiłeś. - Co chciał najpierw powiedzieć pozostanie na zawsze tajemnicą. Cholerne maniery.
- Ah, dziękuję serdecznie... - rzucił przybysz, podchodząc do krawędzi wody i siadając przy niej, ze swoją laską opartą o ramię. Odetchnął głęboko, spokojnie, ciesząc się momentem.
Mruczek przebudził się z jakiegoś bliżej mu nieznanego powodu. Rozejrzał się i zaraz zrozumiał. Koci instynkt czystej wredoty aktywował się. Pączkot po cichu podniósł sie i zaczął skradać, kierując się w kierunku nadzwyczajnie wysokiej postaci. Zatrzymał się, z iście kocią gracją, tuż za nim. Uniósł przednie łapki, oparł się nimi o jego plecy, zaparł się tylnymi - i sru, wepchnął go do wody!
Mężczyzna wpadł do wody, która zakotłowała się na moment. Po chwili zaś potężna postać wyłoniła się z wody, ociekając. Jego twarz nie była skierowana na nikogo konkretnego. Otrzepał się.
- To było zaplanowane. - rzucił tylko, całkowicie neutralnym tonem, z kamienną twarzą, siadając ponownie, tym razem nieco dalej od wody.
Pączkot z początku wyglądał na strasznie zadowolonego z siebie, lecz strasznie spokojna reakcja mężczyzny wyraźnie osłabiła jego radość.
- Miauuuuuu?
- Hmm? Kot? W łaźni? Ciekawe… myślałem że większość nie lubi wody. - zastanawiał się na głos mężczyzna, wschłuchując się w odgłosy łaźni. W ten sposób starał się zlokalizować mniej więcej kto gdzie był.
- To jeden z regularnych - wyjaśnił lokaj, przesuwając się nieco bliżej giganta. - Wyglądasz na dość przyjazną osobę. Ja zwę się Edwin Brightsight. Czy moglibyśmy poznać twoje miano?
- Miau miau miau - stwierdził Mruczek, a jego miauknięcia nie pozostawiły suchej nitki na lokaju.
-Apropo imion, to dalej nie znam twojego.- blondyn rzucił do czarnej plamy.
- Mów mi Cień. - Rzekł krótko, badając wzrokiem nowoprzybyłych.
- Ach, to wyjaśnia jego obecność… Moje imię to Mōmokuteki Gimu. Miło mi poznać. - powiedział gigant z uśmiechem, uchylając nieco oczy. Były one śnieżno białe.
- Nie wchodzi Panicz do wody? -nagłe pytanie zostało skierowane w stronę gigantycznego mężczyzny. Jeden z mnichów, w kapeluszu przysłaniającym twarz, z treningowym kijem w dłoni, wszedł właśnie do łaźni. - Jeżeli nie, trzeba opuścić to miejsce, albo przynajmniej zdjąć szaty. -wyjaśnił chłopak.
Pączkot, jakby chciał w jakiś sposób zakamuflowac swoją obecność, zaczął oblizywać swoją łapę, by móc w iście kocim stylu umyć swoją… czekolade?
- Hmm? - olbrzym uniósł głowę, nie przestając się uśmiechać - Po co nakładać takie ograniczenia na to miejsce? - spytał, ciekaw.
- Tutaj oczyszczony ma zostać duch jak i ciało. Wierzchnie szaty nie maja z tym nic wspólnego i uniemożliwiają ten proces. Takie panują tu zasady, proszę więc ich przestrzegać. -odrzekł młody chłopak, spod swego kapelusza.
Gimu drgnął kiedy wspomniane zostało oczyszczenie ciała i ducha. To stwierdzenie… przywoływało niezwykle bolesne wspomnienia. Odetchnął głęboko, uspokajając się. Powstał na pełną swoją wysokość, z łatwością przewyższając chłopaka. Podrapał się po brodzie.
- W sumie… dlaczego by nie. Odrobinę odświeżenia z pewnością nie zaszkodzi... - powiedział spokojnie, zaczynając zdejmować wierzchnie szaty. Obserwujący go mężczyźni mogli zobaczyć że był dobrze zbudowany i naznaczony olbrzymią ilością rozmaitych blizn
- Widzę że doświadczony z ciebie wojownik - stwierdził starzec, mierząc olbrzyma wzrokiem od góry do dołu. - Czy można wiedzieć jakimi sztukami walki się parasz?
Mnich przeniósł zaś uwagę na pączkokota. - Zostałem poinformowany iż jesteś regularnym, zwierzęta bowiem nie maja tu wstępu. Odbędziesz oczyszczającą kąpiel, by twój duch i...pączek stały się silniejsze? -zapytał, dziwne stworzenie.
Pączkot miauknął cicho jakieś starodwane przekleństwo swego ludu. No i wszelkie starania na nic!
- Nie lubie wody. - stwierdził krótko, a na potwierdzenie tych słów, zaczął lekko machać ogonem. Nawet czyszczenie czekolady odłożył na dalszy plan.
- Jestem szermierzem. - powiedział Gimu, odkładając swoją laskę pod ścianę. Przez moment wydawało się że pod jego skórą zagrało światło. Z całą pewnością złudzenie. - Choć nie najlepszym... - dodał, wskakując do wody.
- Rozumiem. -stwierdził młody mnich w stronę kota, po czym stuknął swym kijem w jeden z kamieni otaczających basenik. Kilka bąbelków, wyleciało z dna w którym pojawiła sie szczelina, a zaraz potem wrota się otwarły. Dwie płyty opadły w dół, sprawiając, że ciepłe źródło zmieniło się w gorący i porywisty wodospad. Strumień wody, porwał Dantego, Gimu Edwina, oraz cienia, który rozciągnął się niczym plama smoły. Wszyscy opadli w dół, młody mnich natomiast drugim uderzeniem zamknął podłogę suchego już basenu.
 
Tropby jest offline  
Stary 28-04-2014, 22:11   #10
 
Elas's Avatar
 
Reputacja: 1 Elas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znanyElas wkrótce będzie znany
In donuts we trust!

- Dla rodziny powinno się czasem zrobić to, czego się nie lubi. -zwrócił się stronę kota, unosząc wysoko jedną nogę. Kij zakręcił się między jego palcami, a jego kij został wycelowany w mordkę pączka.
- Teraz zaś musisz być sam, wiedząc że jeżeli przegrasz to wszyscy za to zapłacą.
- Huh. - stwierdził Mruczek. To byłoby całkiem w jego stylu, gdyby po prostu dałby się pokonać. Ale mimo wszystko, miał swój ultra ważny cel! To nie mogło się tak skończyć.
- A może po prostu cos razem zjemy? - zaproponował.
- Kolacja będzie o ósmej. -odparł jedynie mnich, po czym pchnął kijem, trafiając w nosek pączusia. Zabolało, drewniany przyrząd był wszak dość twardy, zaś na pyszczku kot nie miał swej twardej czekolady.
Mruczek nastroszył całą czekoladę i cofnął się o krok, wyraźnie zdenerwowany tym, co się stało. Zaczął machać ogonem a kocia wściekłość zaczęła się kumulować. Miał ochotę rzucić sie na niego z pazurami i zrobić mu sałatkę z twarzy, lecz póki co panował nad sobą.
- Ty przeklęty Otwieraczu Do Puszek! Jesteś na tyle bezużyteczny, że wolałbym wrócić do Aries! A twój kij jest brzydki! - krzyczał pączkot z oburzeniem.
- Mój umysł jest czysty, a ciało silne. Twe słowa nie uczynią mi szkody. -odezwał się mnich gdy jego kij opadł z góry na plecy pączkokota. Twarda czekolada zamortyzowała na szczęście siłę ciosu.
W odpowiedzi pączkot zjeżył całą czekoladę uginając przy tym łapki, syknął przeciągle i skoczył w kierunku przeciwnika, wyprowadzając dwa pacnięcia łapą w głowę z wysuniętymi pazurami. Pierwsze, prawą łapą, było wycelowane w skroń po tej samej stronie, której rozcięcie znacząco zmniejszyłoby widoczność przeciwnika. Drugie natomiast, lewą łapą, wycelowane było w lewe oko, co pozwoliłoby znacząco uszkodzić przeciwnika. O nie, pączkoty się w tańcu nie pierdoliły!
Pierwsza z łapek omineła twarz przeciwnika, ten bowiem lekkim krokiem uskoczył na prawą pączkoflanke. Jego kij wsunął się w donutową dziurę, podrzucając kota w górę. Następnie obrót i drugi koniec prostej broni, trafił znowu w pyszczek kota. Znowu zapiekło, a trochę nadzienia pociekło z nosa stworzonka, mimo że słodkie nie przynosiło miłych uczuć czternonogiemu stworzeniu.
Gdy to spadło na ziemię, od razu skoczyło do drugiego ataku. W końcu dosiegając celu. Pazurki rozroały policzek mnicha z którego pociekły krople krwi.
Mruczek postanowił zaryzykować nieco. Miał zamiar złapać kij mnicha w swojego donuta, a następnie wyskoczyć z całą mocą w powietrze, wprawiając się przy tym w ruch obrotowy. Miałoby to zrobić z pączkota niebezpieczną broń - głównie z powodu obracającego się razem z nim kija. Miał nadzieje, że przy odrobinie szczęścia nawet uda mu się rozbroić przeciwnika.
Było to zaiste sprytne i nieprzywidywalne posunięcie. Pączek temu, kto przewidziałby taki ruch. Jednak zaskoczenie to jedno, natomiast umiejętność adaptacji do zaskakujących warunków, to druga sprawa. Gdy donut swym złowieszczym otworem, niemal pochwycił już kij, mnich cofnął broń. Co prawda przez to, nie miał jak zaatakować, czy nawet wyprowadzić kontry, ale popsuł pączkokotowi szyki.
Pączkot machnął niezadowolony ogonem, łapiąc przy tym lepszą równowagę. Następnie rzucił się w stronę mnicha, prawą łapą celując w jego łuk brwiowy. Następnie, zaraz po tym jak wylądował, zaszarżował na przeciwnika, chcąc uderzyć go swoim pączkiem w brzuch i męskość. Ot, kocia wredność!
Stworzonko odbiło się od ziemi, a dzięki swemu areodynamicznemu kształtowi niczym żywy pocisk, przemknęło obok twarzy wroga. Pazurki, czy też czekoladki (bo kto wie, co czai się w łapkach pączka) rozcięły mocno brew mnicha. Krew pociekła na jedno z jego oczu, które zmrużył z lekkim grymasem na twarzy. Jednak tak jak to Aries powiedziała kotkowi przydałaby się dieta, bowiem triumf jak i lekka zadyszka po skoku osłabił jego czujność. Jego ciasto ponownie zostało dźgnięte kijem, który odłupawszy spory kawałek czekolady, szturchnął wypiek. Kot rozpędził się szarżując na wroga, jednak kawałki wcześniej jedzonej ryby, zawędrowały pod jego łapkę. Stworek poślizgnął się, koziołkując kilka razy.


Mnich bezwzględnie to wykorzystał, uderzając w kota niczym w tłusta golfową piłeczkę. Pyszczek po raz kolejny spotkał się z kijem, a więcej galaretki pociekło z noska zwierzaka. Powoli zaczynał widzieć nad głową donutki, jednak to wciąż było za mało by go powalić.
Mruczek zaczął nerwowo machać ogonem i przykucnął nieco, najwyraźniej skupiając się na czymś.
- Poddajesz się? -zapytał mnich krążąc dookoła futrzaka.
- Miau! - odmiałknął bojowo Mruczek.
Mnich ugiął nogi, po czym silnym ruchem wyprostował się, nadajac swej opadającej broni jeszcze więcej pędu. Kij opadł z góry na donuta, który aż błyszczał od wzmacniającej go energii Shinso. Połączenie twardej czekolady i energetycznej zbroi, stawiło dzielny opór kijaszkowi. Co więcej, mnich nie przewidując takiej twardości, przesadził z siła ataku. Kij złamał się, z złowieszczej broni przemieniając się w bezużyteczny gadżet.
Chłopak spojrzął na niego spod kapelusza i odrzucił na bok.
- Hym, starczy. Zdałeś. -stwierdził jak gdyby nigdy nic, po czym ukłonił się i skierował się powoli do wyjścia.
Pączkot aż zamrugał wyraźnie zdziwiony. Z jednej strony rozpierała go chęć rzucenia się na przeciwnika, z drugiej - chciało mu się spać.
- Miau…? - aż zapomniał języka w gębie. Cóż, bardziej naturalne było dla niego opier… regenerować siły. Wskoczył więc na najbliższy dach, gdzie zakamuflował się tak bardzo, jak tylko mógł przerośnięty pączek. Przyglądał się jednak nieufnie mnichowi. Poczekał, aż mężczyzna odejdzie. Dopiero wtedy z ATP wyjął hotdoga (zwierzęcą nienawiść trzeba praktykować w każdy, możliwy sposób!), którego wszamał pośpiesznie. Następnie zamknął oczy i zaczął śnić o czekoladowych krainach.
 
Elas jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:43.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172