Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-10-2017, 20:36   #91
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Erven, Karczma

Kiedy dotarli do miasta pierwsze co mag zrobił było odnalezienie Herbii i powiadomienie jej, że miał informacje z dalekiego zwiadu i że chciał omówić sprawę w ich szerokim gronie. Potem mógł się spokojnie udać do wodopoju i zamówić miodu dla siebie i Echo czekając na resztę. Co do karczmy to trzeba będzie pouczyć Echo, że miód się sączy, a nie pije duszkiem...
Karczma była wypchana wszelką maścią przybyszów i tutejszych, że nie sposób było wyhaczyć, kto nowy, a kto już znany.
Przy stoliku zebrała się główna grupa dowodzenia. Zero, Herbia, Reinhart, Three. Reszta dziewcząt zajęła się własnymi sprawunkami. Gdzieś, przez krótki moment w tłumie, Erenowi zdało się zauważyć znajomą postać pochodzącą z Rodziny. Lecz nie sposób było dokładnie orzec, w tym harmidrze.
Mroczny mag ruszył dziarskim krokiem do stolika z buńczucznym uśmiechem na twarzy.
- Nie zgadniecie skąd właśnie wracamy. - powiedział opierając się o stolik. - Daleki zwiad i mam wieści. Demony budują bazę wypadową na terenie starego Loungher. Wygląda na to, że planują zabawić tutaj na dłużej.
- Że Co! - zapytali wszyscy jak jeden mąż.
- Jak to się budują? - zapytała rozgorączkowana Zero.
- To… nie ma sensu - mruknęła równie zdziwiona Herbia.
- Mój strzał jest taki, że mają pomoc. - odpowiedział z nieznikającym uśmiechem Erven - Ludzką pomoc, bo to nie jest ich modus operandi, ale fakt pozostaje faktem. Budują umocnienia. To co? Miodu dla ochłody? Uwierzcie mi, przyda się, bo to nie koniec radosnych wieści.
Przytaknęli na miód, jakby ponaglając do dalszej opowieści.
- Ludzką pomoc… Tylko kto na tym by zyskał. Wątpię by nawet Podziemie, miało aż tak namieszane w tych ich głowach. {Zero}
- Podejrzewam pewne ludzkie ścierwo z mojego świata. - powiedział luźno Erven - Z tego co wiem może być w tym, a przyłączenie się do demonów jest w jego typie… ale wracając do dobrych wieści… - uśmiechnął się promiennie - ...jesteśmy odcięci od lasu potężną wyrwą z której unoszą się magiczne opary trucizny. Tak więc ta droga odcięta i nici z odsieczy z północy.
Tutaj Erven zrobił krótką pauzę i odetchnął głęboko co zakończyło się pewną formą westchnięcia.
- Ehh… Na szczęście mam potencjalnego rekruta. Strzelca wyborowego, ale interesują go tylko specyficzne informacje w ramach zapłaty, czyli to robota dla wywiadu. Da radę to załatwić? Ma całkiem dobry sprzęt kalibrowy, więc przydałoby się też załatwić amunicję, oraz standardowo wikt i opierunek…
Emocje na twarzach zebranych malowały się barwnie. Tree, jak zwykle beznamiętnie. Zero raczej wykazywała niezrozumienie, jakże wyrafinowanego żartu o dobrych wieściach, pomieszane z gniewem. Reinhart widocznie pominął tą część i zaintrygowany chciał zapytac o rekruta. Przeciwnie do niego stała Herbia, która pogrążona była w rozmyślaniach o wspomnianej wyrwie.
- Amunicja zawsze stanowi problem. Ale może coś wykombinuję. - mruknął młodzieniec - Rzekomo do grupy dołączył jakiś wojownik. Im nas więcej tym lepiej. Pięści, miecze, wybuchy, łucznicy... - zaczął wyliczać. - Osobiście chciałbym jeszcze jeden oddział bestii i dwa magów. Nie pogardziłbym też jednym czy dwoma zabójcami gigantów.
- Czyżbyś przymierzał się do pozycji lidera? - mruknęła Zero wzdychając ciężko. Widocznie najbardziej się przejmowała się całą sytuacją. Może nawet bardziej niż Erven, czy tutejsi mieszkańcy. - Żesz... - mruknęła kładąc rękę na głowie i mocno się wyprężając. Widocznie głęboko o czymś rozmyślała. - Czyli co? Zostaliśmy odcięci od Puszczy. I między wszystkimi frontami buduje nam się miasto demonów. Enklawa. Nie wygląda to tak źle. - mruknęła pozostając w bezruchu.
Swoim fioletowym okiem spoglądając uważnie na Ervena.
- Dokładnie Zero, jesteśmy w dupie, ale nie tak głębokiej by się z niej nie wydostać… choć może być odrobinę za ciasna, ale... - odpowiedział białowłosy - ...skupmy się na plusach i rozwiązaniach. Myślenie negatywne nam nie pomoże. Nie traćmy celu i działajmy elastycznie, a wygramy.
Tu spojrzał na aspiranta do pozycji lidera.
- Jeszcze musisz się wiele nauczyć młody nim dadzą ci dowodzenie. Nie liczy się to co się “chce”, liczy się to co się “ma” i to jak te zasoby wykorzystasz. Myślenie życzeniowe nikogo nigdy nigdzie nie zaprowadziło. Liczy się tylko to co robisz i jak kalkulujesz ryzyko, ale nie do mnie należy robić na ten temat wykład, prawda?
Tu powiódł spojrzeniem po zgromadzonych przy ich małym stoliku.
- To co robimy z naszym strzelcem? To doskonały człowiek do eliminacji zagrożenia na długi dystans i ściągania kluczowych figur na szachownicy. Nawet jeśli nie zabije za pierwszym razem to dość rani by ułatwić nam ich wytrzebienie, a wiecie jak to jest.... śmierć wysoko postawionego zawsze działa demoralizująco na oddziały. On może okazać się naszą kartą atutową.
- Bierzemy go. - Oznajmiła Zero. - Choć stratą byłoby go przypisać do łuczników. Oddział specjalny? Zajmiesz się tworzeniem takiego? A i czego mu potrzeba. Mówiłeś że szuka specyficznej wiedzy.
- Dokładnie moje myśli Zero. - odpowiedział Erven - I tak, szuka obozowisk, magazynów czy wszelkich pojazdów i śladów pewnej grupy, która jest “zaawansowana technicznie”, a nawet bardziej niż on. Z wyglądu, kombinezony białe, broń zaawansowana technicznie. Zdaje się, że czegoś szukają, ale nie wie czego. Czy tak to jakoś szło… co do Oddziału Specjalnego to trzeba będzie jeszcze poszperać za ludźmi, chyba, że macie jakiś kandydatów?
- Dziewczyna z Selvan kontroluje Ki. Ostatnio zwerbowałam czarodziejkę, ale wolę ją zachować wśród większej grupy. - oznajmiła Herbia.
- Mam małą lisicę. Szermierz, sprawna, choć jeszcze młoda. {Reinhart}
- Z mojej strony nikogo, kto by się nadał. {Zero}
- Władca bestii. Szamanka. Gdzieś w mieście. {Three}
- Szamankę chyba widziałam, ale człowieka ze zwierzętami? W sumie niedaleko jest gildia. Udam się do nich z prośbą o pomoc.
- Świetnie, mamy ludzi. - powiedział z szerokim uśmiechem Erven - W takim razie idę odnaleźć naszego strzelca, coby go wam przedstawić. Lepiej by nasze pionki znały figury.
- Dobrze. Reinhart, Three zbierzcie resztę, jeśli ich znajdziecie. Zobaczymy kto i co. Widzimy się na dole. {Zero}

Piwnica Białego Rumaka.
Kilkanaście minut później.


Przy stoliku, a raczej stolikach połączonych tak by każdy mógł każdego widzieć, zebrała się spora grupka osób.





- Najwidoczniej jesteśmy już wszyscy. Erven, czyń honory i wyjaśnij co i jak. {Zero}
- Witam was tutaj zebranych. - powiedział mag - Niektórzy z was już mnie znają, a inni dopiero mają okazję poznać. Jestem Erven Sharsth, a oto Zero, Herbia, Reinhart. Mam przyjemność wam ogłosić, że bez sprzeciwu, zostaliście mianowani jako członkowie specjalnej grupy uderzeniowej której celem jest eliminacja głównych figur w szeregach demonów. Każdy z was ma unikatowe zdolności które kwalifikują do tej zaszczytnej pozycji. Nie mniej, od jutra zaczynacie treningi koordynacyjne, podstawy taktyki i wiedzy o zagrożeniu. Teraz jesteście dobrzy, nawet bardzo dobrzy, ale będziecie najlepsi. Przedstawcie się proszę. Miano i specjalizacja, a reszta wedle uznania.
- Larisa - zaczęła lisica. - Rudy nie mówił nic o grupie specjalnej.
- Bo nic nie wiedział. - Odparła Zero - Niedawno doszliśmy do wniosku, że przyda się takowa. Macie oczywiście wybór, albo część grupy albo walka wśród reszty hołoty. W każdym razie, zostaliście jak słusznie zauważył Erven, wybrani przez wzgląd na unikatowe umiejętności.
- Nich będzie. Jestem szermierzem, samurajem. - dodała i skrzyżowała ręce na piersi.
- I tak miałam walczyć, więc taka zmiana mi nie przeszkadza. - oznajmiła srebrnowłosa. - Arnice [Arnis], szamanka. Użytkuję miecz oraz kuszę. Elementy ogień i natura.
- Quen [czyt. kin] Yan - oznajmiła azjatycka dama w barwach błękitu - Również szermierz, choć bardziej magiczna.
- Podobno potrafisz władać Ki. - zapytał czerwonowłosy
- Tak, choć moją główną bronią jest wodne ostrze. Mam wątpliwości co do tej grupy, skoro bierze dzieci na front. - to powiedziawszy utkwiła spojrzenie w małym czerwonowłosym chłopcu. {Quen}
- Marti. Smutna pani powiedziała, że moje zwierzątka mają pomóc. - oznajmił radośnie malec
Zero westchnęła rozglądając się za nieobecną Three.
- Marti. Jak duże są twoje zwierzątka? - zpytała dość łagodnym głosem.
- Duże. - powiedział unosząc rączki.
Kobieta widocznie nie oczekiwała innej odpowiedzi.
- Treser bestii - mruknął dla wyjaśnienia ogółu Reinhart.
- Rok. Strzelec, snajper. Karabin wyborowy S20014 “Szerszeń”. Naboje 7.6 do 8.4 milimetra. Póki nie będą okryci 10 centymetrami stali, nie mają szans. O ile zapewnicie amunicję. Do walki dołączę w ramach umowy z panem Ervenem. - Oznajmił.
Erven skinął Rokowi głową po czym zwrócił się do Quen.
- Im wcześniej młody przyczyni się do śmierci tym wcześniej stanie się mężczyzną. - uśmiechnął się tutaj szeroko - Sam pamiętam moje pierwsze morderstwo… sztylet między kręgi lędźwiowe, a potem w poprzek tchawicy rozrywający tętnice… Marti ma o tyle dobrze, że to nie on zabije, a jego pupile. Ja miałem osiem lat. Oficjalne morderstwo przyszło sześć lat później. - wzruszył tutaj ramionami beztrosko i powiedział śmiejąc się - Specyfika mojego świata!
O dziwo wszyscy wzruszyli ramionami. Widocznie wyznawana jest tutaj zasada, “co było tam, tam też pozostaje”. Choć dziwne, że świat sam wypomina popełnione grzechy...
Po tym pokręcił głową na boki, westchnął i pogładził brodę w namyśle.
- Amunicja może być lekkim problemem, ale z tym przestrzałem powinno się coś wymyślić, dlatego skupiamy się na eliminacji kluczowych figur. Marnować amunicję na trening nie zamierzamy, więc będzie to ochrona konieczna i techniki eliminacji. Skupimy się na figurach Croatoana na początek, potem Zaafiela, a na końcu Belariusa. Mniej więcej w tej kolejności pewnie będziemy ich spotykać. Chyba, że coś się zmieni. Jakieś pytania?
- Magiczne pociski mają słabą przebijalność. Choć karabin jest wystarczająco silny, na większość tego co już widziałem. Przybliż cele. Ja mocno jestem nietutejszy,muszę wiedzieć na co pocisków nie marnować.
- Najprościej zapamiętać zgodnie z kolejnością. - oświadczyła Herbia - Croatoan to zaraza, mogą być w jego szeregach demony rozprzestrzeniające trucizny na różne sposoby, także po śmierci. Zaafiel oznacza szaleństwo i zdradę. Prawdopodobnie obecność jego demonów może mieć wpływ na psychikę walczących. Nie chcemy likwidować swoich, więc jego demony obierała bym za cel najpierw, z drugiej strony zaraza jest równie groźna.
Belarius jest kojarzony z wojną i płomieniami. Jego demony są silne, sieją duże zniszczenie ale nie wywołują większych efektów. Choć bywają kłopotliwe i duże.
- W skrócie, im bardziej ludzkie i ma skrzydła to musi umrzeć, ale nie każde zagrożenie jest równe. Dlatego będę obok i nadzorował wybór celów. Nie zawsze, bo lubię akcję, choć i ja też jestem głównie dystansowcem. - powiedział Erven i uśmiechnął się zadziornie - Nie martwcie się, razem zwyciężymy i skopiemy dupska demonom… choć muszę przyznać, że Belarius zaciągnął piekielne bestie na użytek wojny… ale to krnąbrne istoty. Jak zlikwidujemy opiekunów to pójdą samopas.
Spojrzał na Herbię i przekrzywił lekko głowę.
- Zdajesz sobie sprawę, że konflikt o terytoria, mięso i dusze może dość szybko wyniknąć między Koronami? Ich sojusz jest tymczasowy i jeśli dobrze rozegr....
W tym momencie Sharsth doznał olśnienia robiąc na chwilę duże oczy, ale plan był na później. Gdyby tak wysłać podstawionego demona z listem w demonicznym przez terytoria wroga, który by to był niczym innym jak dowodem zdrady koron przeciwko trzeciej z nich i zestrzelić go nad siłami wroga by list wpadł w ich ręce? Trzeba będzie to dobrze rozegrać… i jest ryzyko ujawnienia jego mroczniejszych specjalności… ale to mogłoby obrócić szalę wojny!
Problem leżał tylko w tym, że musiałby się najpewniej zdradzić przed Zero i Herbią by zminimalizować straty… więc będzie musiał z tym poczekać, aż będą całkowicie przekonane o jego oddaniu Unii. W sumie napominał wywiadowi i oddziałom, że “demony miały lepszą ofertę, ale jego lojalność leży po stronie Unii”. Nawet dał im dowód nadchodzącej inwazji i robił co w mocy by Unię przygotować… ale czy to dość? Czy będą nadal skorzy awansować i wspierać nie tylko nekromantę, o którym wiedzą, ale i demonologa w jednym?
Tak czy inaczej, po tym krótkim okresie iluminacji uśmiechnął się leniwie, choć na swój sposób złowieszczo. Ot, było coś niepokojącego w tym uśmiechu…
- ...amy.
- Zakładam Ervenie, że demony nim zaczną walczyć ze sobą, będą chciały najpierw zlikwidować to co stoi im na drodze, czyli nas. Mam jednak osobiste wrażenie, że… dzieje się coś czego nie widzimy i o czym nie wiemy. W przeszłości, Tallawen pewnie to jeszcze pamięta, ja jedynie wyczytałam, wojny z demonami nie miały tak wielkiej skali. Zwykle były to bitwy na 1-2 klany (korony) bo w grę wchodziły także konflikty wewnętrzne. Ale jeśli istniałaby metoda ich skłócenia… nawet jeśli byłoby to chwilowe, zapewne przyniosłoby nam korzyści.
- Na wszystko jest metoda moja droga… na wszystko… - powiedział ze “złym” uśmiechem i błyskiem w oku Erven po czym roześmiał się i orzekł już luźno - Nie mniej powinniśmy odpocząć. Czeka nas pracowity czas przed następną bitwą. Chyba, że ktoś ma jakieś pytania? Sugestie?
- Mam kilka zleceń jeszcze na głowie, w tym kilka w pobliskich lasach. - oznajmiła lisica - Więc mogę być chwilowo niedysponowana. Chyba że ktoś chce pomóc?
- Co to za zlecenia? - zapytał.
- Kilka polować i jedno badanie jaskini. Pewnie prowadzi do jakichś ruin. Więc pewnie bardziej chodzi o eskortę. - wyjaśniła.
- Z jaskinią mogę pomóc. - oznajmił Reinhart.- Do polowania przydałby się jednak łowca.
- I takie zlecenia trzeba czasem przyjmować. - mruknęła wzruszając ramionami. - Każda moneta się przyda.
- Pomożemy. - oznajmił zadowolony z odpowiedzi na zadane przez niego pytanie Erven - To doskonała okazja do drużynowego treningu, a przy okazji uporamy się z tym szybciej i przejdziemy do właściwej nauki. Reinhart, dopilnujesz budowy umocnień i szkolenia szaraków. Echo, periodyczny wysoki zwiad nad Garollo. Jak by demony się zbliżały poinformujesz niezwłocznie wszystkich.
- I zostałem wyłączony. - mruknął udając smutnego, rycerz. - Weźcie Xerneę. Łuczniczka, powinna się nadać. - Zaproponował.
- Mamy Rok’a. - powiedział dumne Sharsth - Magiczne pociski powinny całkowicie wystarczyć, a jeśli nie to reszta grupy zajmie się zagrożeniem. Jak mówiłem, te zadania są doskonałą okazją do treningu, nieprawdaż?
Zaśmiał się tutaj lekkodusznie.
- Teraz jedzcie i pijcie, na mój koszt oczywiście. Ja niestety na dzisiaj muszę spasować, ale nie martwcie się… jeszcze będzie okazja. - tutaj zaświtała mu myśl - Właśnie, Zero, trzeba złożyć zamówienie na sześć pierścieni kamuflażu, a jak spotkasz Three to niech naszą szóstkę i Echo przeszkoli w technikach ukrycia aury.
- Dam znać, z samego rana. Z kolei Three raczej jest mało chętna na nauczycielkę, ale przekonam ją.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 16-11-2017, 17:31   #92
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Kilka chwil później...
Otoczenie wokół grupy z Anthrileniem na czele zaczęło się zmieniać. Kwiaty zaczynały schnąć i upadać. Dokładnie w tym samym momencie z ujścia jaskini wyskoczyła Raishele z Mei na ramieniu i mieczem w ręce.
- Anth! - krzyknęła zadowolona - Udało się! Uciekajmy.
Mei wyglądała na wycieńczoną a jej ręka pokryta była zaschniętą krwią.
Eldar odetchnal z ulgą. Może na widok kobiet, może dla tego że ból w piersi niemal zniknął. Nie mniej jednak jego plan, mimo komplikacji, się sprawdzal. Puścił dłoń piosenkarki, ściągnął hełm i przyczepil go do pasa.
-Wracamy do wyjścia- oznajmił przejeżdżając dłonią po lekko spoconym czole- przegupujemy się a następnie wrócimy do złotego miasta.
- Pośpieszy się... zanim wstanie... - rzekła ciężko Mei
- Tak. Wampira zatrzymaliśmy, ale nie na długo. Poza tym... jest za cicho. {Raisheele}
Stwierdzenie było dość niezrozumiałe. Po chwili Jenny spróbowała jednak sprawdzić o co chodzi z tą ciszą.
Choć w trakcie starcia z wampirzycą nie zwróciła na to uwagi... faktycznie brakowało pewnych odgłosów. Dźwięków dochodzących z zewnątrz.
- Nie - szepnęła tylko mając nadzieję, że chłopakom udało się pokonać bestię, a nie na odwrót. Pozbierała się, a po pokazówce tego co Soren potrafi mniej się o niego bała niż o Susanoo. Ruszyła przodem pospieszając resztę.
Aby wydostać się z tego poziomu musieli wrócić do miejsca w którym była wampirzyca i demon i jakiś sposobem przedostac się przez nich. Mogli liczyć na to, że Soren jakoś utoruje im drogę.
Jenny szła pierwsza i zobaczyła scenę, której nie miała ochoty oglądać. Soren właśnie rozsypywał się w niebieskich płomieniach. W Jenny coś się zagotowało i złamało jednocześnie.
- FUS RO DAH!!! - ryknęła na moment zapominając o całej grupie za sobą. Może jej ryk da im chwilę czasu aby przemknąć bokiem?
Anthrilien również nie wyglądał na zadowolonego. Ściągnął z ramienia gitarę, wyciągając ją w stronę piosenkarki i przyłączył się do niej, posyłając w stronę wrogów impuls kinetyczny. Przesłał moc do runy Przyśpieszenia, by móc prześcignąć błyskawiczne ruchy demona.
Podwójna fala uderzeniowa odrzuciła demony, tworząc drogę ucieczki.
Ciemność wciąż zalegała w pomieszczeniu. Prochy Castella, zdmuchnięte przez eksplozję, opadając wiły się jak robaki. Gdy wniknęły w masę, ta ponownie zaczęła się poruszać. Nieopodal Jenny, jakby wynurzając się z wody, z klęczek wstał Soren. Tym razem jego sylwetka była wyraźna i mimo tego że stał bokiem, emocje na jego twarzy były aż nazbyt wyraźne.

Jego dłonie przypominały szpony bestii, a postawa sugerowała, że oddziela ich od napastników.
Eldar zawahał się. Pierwszy raz widział coś takiego. Mimo wszystko wciąż wydawało się że wampir jest po ich stronie. Wierząc własnej intuicji, zmienił cel swoich mocy, rzucając na nosferatu moc przyspieszenia.
-Chyżo, do wyjścia- nakazał.
Demony powstały wystarczająco szybko by mieć szansę jeszcze ich dogonić. Gdyby nie żądza krwi zalewająca ich od strony Sorena. Rahakiel uśmiechną się pod przydługą grzywką, spoglądając za oddalającymi się postaciami.

Dwa poziomy wyżej, grupa zwolniła odrobinę. Soren zdołał zatrzymać demony. Nie mniej cisza panująca na zewnątrz była niepokojąca. Pomijają uprzednie zamieszanie, teraz dało się zauważyć że z zwiędniętych kwiatów wystawały nagie ciała śpiących ludzi. 10 tys. jak kiedyś rzekła Mei. Wszyscy spali na surowej skale, nie zdając sobie sprawy że są już wolni. Niektóre osoby po przebudzeniu siedziały jeszcze zamroczone. Jednak pomóc im wszystkim,w tej chwili... grupa nie była w stanie.
- Tak wielu… nawet jakbym ich spróbowała obudzić wszyscy nie zmieszczą się w przejściu. Te wampiry będą miały na nich totalne używanie! - krzyknęła do reszty kiedy mijali kolejnych śpiących. Piosenkarka miała straszne wyrzuty sumienia.
- Może Soren by im pomógł... jakoś? - zaproponowała Mei, widać coś za mocno ją uderzono.
- Niby jak? - Sapnęła Jenny. - To, że może być wielką bezkształtną masą jeszcze nie znaczy, że ma jak to zrobić..! - urwała Jenny zastanawiając się czy faktycznie ma racje.
-Nie zmienia to faktu że nie jesteśmy w stanie im pomóc- oznajmił eldar, wciąż dźwigający czarodziejkę- wampir zapewne wróci tą samą drogą. Sam postanowi....-dodał niezbyt pokrzepiającym tonem. Jego stosunek do Castella zdawał się pogorszyć.
- S.. SOREEEN?? Dałbyś radę coś zrobić z tymi ludźmi?? MUSIMY ICH stąd wynieść!!! - wykrzyczałą dziewczyna za siebie łapiąc oddechy pomiędzy zdaniami.
Odpowiedziało jej tylko własne echo. Wampir najwyraźniej jej nie słyszał lub był zbyt zajęty własnymi sprawami.

Kolejne trzy poziomy wyżej i znaleźli się na pierwszym poziomie jaskini. Pozostało tylko dobiec do wyjścia i razem z resztą grupy uciec. Jednak cisza która była już dobitnie słyszana od zewnątrz, rodziła coraz to większy niepokój.
Nemu zdołała się już pozbierać psychicznie i przez ostatnie dwa pietra pomagała ocucić Akashi oraz uzdrowić Mei. W ostateczności grupa była już mobilna, choć nie w pełni sił.
Jenny biła się z własnymi myślami nie chcąc zostawiać ludzi w takim miejscu. Nie miała jednak fizycznie możliwości ich ze sobą zabrać.
Pospieszmy się, pospieszmy - powiedziała czując ciężar sumienia. Czasem nie dało rady wszystkich uratować.
Tuż przed wyjściem do uszu grupy dotarł trzepot setek skrzydeł. Z korytarza, z którego niedawno wyszli, wyleciała chmara nietoperzy obsiadając wszystkie śpiące sylwetki. Zwierzęta zmieniły się w kałuże czerni, które wchłonęły wszystkich więźniów w zasięgu wzroku. Plamy szybko zabrały się nieopodal zbijając się w masę, która rosnąc przyjęła postać Sorena.
-Po drodze zebrałem kogo tylko się dało- wyjaśnił bezpośrednio.
- Aha… - Jenny uśmiechnęłą się niepewnie na jedną stronę.


()
U szczytu jaskini, powrócili do wejścia. Było cicho. Nazbyt nicho. Od wejścia biało pomarańczowe światło. Zbliżał się zachód.
Anthrilen i Soren wyczuli pozostałą grupę, w całości, nieopodal wejścia. Dało się też wyczuć obecność Antyliona i jakiegoś wampira. Nie byli jednak w stanie go zlokalizować.
()
- Suuuu!!! - Jenny wybiegła z jaskini nie mając zmysłu wyczuwania aury.
Cała grupa siedziała w pozycji seiza jeden obok drugiego, na piasku. Su i Lucilowi brakowało po jednej ręce, ale jakoś byli niewzruszeni. Grupa Tooru była dość poobijana, ale nadal siedziała prosto. Z kolei Atari i Yuki siedzieli oparci ramionami. Zdawali się najbardziej poranieni i wycieńczeni.
- Yo - rzekł Lucil unosząc na powitanie całą rękę. - Miałem cichą nadzieję że stamtąd nie wyleziecie. Ech..
Tylko chłopiec się uśmiechał. Reszta grupy była raczej markotna.
Za nimi w powietrzu unosiły się ocalałe macki. Dwie zdobyczne leżały nieopodal, mierząc blisko 9 metrów długości i prawie metr średnicy.
Sytuacja wyglądała dziwnie, bo stwór poza machaniem w powietrzu mackami nie zagrażał siedzącym.
Coś nie grało i Jenny miała coraz gorsze przeczucie. Które przerwał cichy odgłos ruchu stawów za nią.
Spojrzała więc ku jaskini. Nad nim, na skałach zasiadło kilka wampirów i ich popleczników:
Ortiz Kalar, Nightshade, Azam
- Nueno Meisuke.
- Haubrica, Opatulana w czarny plaszcz z pod którego widać było tylko twarz. Łowczynia, Alfvuki, Mroczna elfka.
- Lady Kyoko (Jedna z rodowych dam, niebezpieczny szermierz wedłóg wiedzy Hernandeza)
- Raistenel
- Lady Elena.
(Kolejna z rodowych dam, zwana też nietykalną, bardzo silna magia mroku i przemiany.)
Nie obyło się też bez gościa honorowego, samego Lorda Mortresa.

- Witam, drogich intruzów. - orzekł z iście dworskim uśmiechem. - Czekaliśmy na was. A Ja... nie lubię czekać.
Jenny zacisnęła usta w kreskę. Stwierdzenie, że było źle byłoby niedopowiedzeniem. Widok zranionych towarzyszy i wampirów przyprawiły piosenkarkę o gulę w gardle. Oraz złość.
- Nevan nie? - powiedziała do gitary przenosząc ją na przód. - Myślisz, że mogłabyś użyczyć mi mocy? Tak aby ich stąd zabrać… Mogę coś w zamian dla ciebie zrobić - szeptała, a z daleka wyglądało to jakby mamrotała do siebie. Co prawda wampiry pewnie świetnie słyszały co do siebie gadała. Piosenkarka jednak łatwo poddawała się emocjom. Może nawet zbyt łatwo. A miała uważać.
“Tylko jeśli będziesz pewna, że zdołamy uciec. Otwarta walka nas zgubi.” - odparła telepatycznie? W każdym razie Jenny słyszała odpowiedź.
- Zasiądźcie obok towarzyszy. I bez głupich numerów. Bo pożałujecie - rozkazał Azam powolnym krokiem schodząc ze skalpy.
Soren wiedział, a Anthrilen przeczuwał, że ten półdemon może być w stanie dorwać ich nawet w wewnętrznym wymiarze czy cieniu wampira.
“Musisz nas przenieść” rozbrzmiało w umyśle piosenkarki. Anthrilien stał pewnie, z kosturem w dłoni. Postawa pozornie była pasywna, ale długie szaty zasłaniały stopy ułożone do skoku gdyby zaszła taka konieczność.
Castell spojrzał na osławionego Mortresa, władcę wampirów i złotego miasta, i musiał przyznać że był rozczarowany. Oglądnął się na towarzyszy nie wiedząc co szykują.
“Nie mogę! Takiej ilości osób nie dałabym radę! Dodatkowo teraz nie mogę używać tej zdolności. Tak mi powiedziała druga ja. Nie możesz znaleźć portalu?” eldarowi odpowiedział natłok myśli piosenkarki. Jenny zaś wiedziała, że musiała cokolwiek wymyślić.
- Co potrafisz? - zapytałą się gitary czując, że jedyną opcją ucieczki będzie jeśli któreś z nich zostanie. Jenny powoli zafiksowywała się na tym, że powinno to być ona.
“Władać gromami, mam też formę kosy i mogę przywołać stado nietoperzy. Czuję że z gromami możemy być kompatybilne, ale... cóż... to prowadzi do otwartej walki.
Pozostała część grupy nadal siedziała, obserwując poczynania towarzyszy. Jedynie Tooru dawał jakieś niezrozumiałe sygnały brwiami spoglądając w górę. Nad nimi wiły się macki istoty, ale skwaszona mina chłopaka raczej wskazywała, że nie o to mu chodzi. Ulinie spoglądał na Eldara wykonując ten sam gest, choć nad elfowatym nic nie wisiało. Czyżby chodziło mu o głowę lub czoło?
“Możecie się już komunikować “ oznajmił eldar, szybko zrozumiawszy plan objął grupę telepatią. Wszystkich poza Castellem.
“Kurwaaaaaaaaaaaaaaa! Jesteśmywdupie!!!!!!” - krzyczał Tooru.
“Zamknij ryj młocie!” - Odparł Hotaru - “ A wy bez wygłupów. To sama śmietanka bojowa, jak mniemam prosto z pałacu. Jeden zły krok i...”
“Na początek, na początek... przydałby się plan ucieczki. Mamy kryształy teleportacyjne do tego miasta. Zakładam, że ktoś z was także. Obejmują obszar jednego metra, więc da się uciec grupą. Trzeba tylko wyskoczć i zrobić zamieszanie...” - oznajmił mło... Tooru.
“Ech... zamknij się” {Hotaru}
“Dobra to zbliżcie się do siebie. Ja mogę zrobić zamieszanie ile czasu potrzeba na aktywację tych kryształów?” - pomyślała Jenny samej zbliżając się do grupki uwięzionych niby to pod pozorem posłusznego wycofania się “Tak tylko zapytam jest jakaś górna ilość osób, którą może przenieść?”
“Nemu twoje nietoperze i mój okrzyk czy na odwrót?”
“Nie powiedzie się.” - Ostrzegł Hotaru - “Nie dopóki mają nas wszystkich na oku. Pomijając już tego pajaca co nie wie jaką chce mieć karnacje i fagasa z rękawiczką.”
“Mniejsza o nich. Widziałeś jaką tamta cizia ma brzytwę? Kurwa! “ - wtrącił się Tooru
“Nadworny mag Ortiz, osobisty ochroniarz Lorda Nightshade, Łowczyni Haubrica, piąta mistrzyni miecza - Lady Kyoko, dowódca straży Raistenel, “Wiedźma Nocy” - Lady Elena, i sam Lord w całej okazałości. Jeszcze brakuje tylko jakiegoś anioła i smoka do kompletu. Albo od razu niech bóg nam zstąpi nad głowami.” - Oznajmiła w bardzo złym nastroju Mei. - “Raisheele, schowaj się za Anthrilienem i nie odstępuj go na krok. Nie wiemy co władcy może przyjść do głowy... skoro wdepnęliśmy mu na docisk.”
“Mam Kurwa Pomysł!” - Oznajmił Tootu odwracając głowę tak by wampiry nie zobaczyły jego miny

“Nie spodoba wam się i mamy tylko jedną szansę.” {Tooru}
“Aha. Skoro nam się nie spodoba musi być prosty jak drut i h***owy jak... Znając tego pajaca mogę stwierdzić, że zadziała... tylko po tym zapewne to my będziemy w dupie.” {Hotaru}
“Ja jestem za!” - Przytaknął szybko Lucil z wielkim zacieszem. - “W razie czego jestem gotów zdjąć z nas ‘Prawo Rozkazu’, choć zadziała to tylko raz”
“Jeśli dotknie was ten jak to ujął pan Hotaru ‘fagas z rękawiczką’ będziecie pod kontrolą jego mocy. Jak marionetki na sznurkach.” - Wyjaśnił Susanoo.
“Nemu. Cieszę się, że nic ci nie jest. Postaraj nie zwracać na siebie uwagi. Potrafią wykrywać przepływ mocy.” {Yuuki}
“Trzymaj Lancelota w odwodzie”{Atari}
“Co to za plan?” {Hotaru}
“No więc tak. Trzeba odwrócić ich uwagę... ale nie może zrobić tego nikt z nas.” {Tooru}
“Problem właśnie w tym że jesteśmy już w komplecie” {Hotaru}
“Właśnie. Ale tylko my o tym wiemy” - Oznajmił z radością.
“Ty chyba nie planujesz powtórki z obozu dzikusów?”{Hotaru}
“He he” {Tooru}
“Pragnę zauważyć, że wtedy było nas tylko dwóch i obaj mieliśmy po krysztale teleportacyjnym.” {Hotaru}
“I nadal mamy, tylko tym razem będzie rollercoaster bez zabezpieczeń. Jeżeli nie ma innego sposobu to kryształy użyją pozostali a my dołączymy jak się wydostaniemy z okopu.”{Tooru}
“Okopu?{Hotaru}
Czarnowłosy rzucił spojrzenie za siebie w stronę przerośniętego krakena.
“Może znajdziemy tam coś ciekawego?” {Tooru}
Hotaru mimowolnie klepnął dłonią w swoje czoło. Wampiry spojrzały na niego z lekką dezorientacją.
“Że tak zapytam co zrobiliście w obozie dzikusów?” {Mei}
“Im mniej znasz szczegółów, tym mniej będziesz się bać. Podsumujmy, że po tamtej akcji obozu już nie ma.”{Hotaru}
“Cokolwiek zamierzacie, poścpieszcie się” ponaglił Anthrilien.
Soren, który stał nieopodal, spoglądał wyczekująco na towarzyszy. Z informacji od Jenny wiedział że szpiczastouchy potrafi komunikować się za pomocą telepatii. Gesty Hotaru potwierdził jego domysły.
“Na początek nie dajcie impretekstu by użyli siły” {Hotaru}
- Na co jeszcze czekacie! Siadać na dupach! - poderwał się rozgorączkowany Azam.
- Każecie czekać naszemu panu. Powinniście raczej dziękować za jego wyrozumiałość i chęć wyjaśnienia wam, waszych błędów - Oznajmił Raistenel.
- Co oznacza tyle że macie z radością wyczekiwać na wasz wyrok, choćby miało to być ścięcie waszych bezwartościowych głów. - rzekła z lekką ekscytacją białowłosa wampirzyca w czarnej sukni.
- A..! A Kimiko? - zapytał Tooru z lekko przerażoną miną w stronę Jenny.
- Kto? - wyrwało się Raistenel-owi który uważniej przyglądał się zgromadzonym przeliczając ich.
- No no. Komuś widocznie udało się ukryć. - zaśmiał się Mortres, choć jego oczy pozostawały drapieżne. - Może trzeba zapolować na zabłąkaną owieczkę?
Przez moment Jenny miała wściekłą minę rzucając Tooru złowrogie spojrzenia. Cofnęła się zupełnie do grupy lecz nim usiadła krzyknęła.
- Uciekaj Kimiko! Nie idź do nas! - po czym pospiesznie usiadła obok Tooru wciąż ze złą miną.
“Wystarczająco przekonywująco?”
Reszta także przykucnęła czy usiadła na piasku.
“Eeeee Hyh?” {Tooru}
“Może trzeba było najpierw wyjaśnić plan?!” Mruknął z wywodem Hotaru, po czym na głos powiedział.
- No coś ty, przecież cię nie usłyszy. Karawana jest za daleko.
- Karawana? - zapytał podejrzliwie Raistenel
- No coś ty, przestań. - Mruknął Tooru gniewnie.
- Czarny, zamknij się! A ty kontynuuj. - nakazał rycerz.
“Kurwa. Pomyliliśmy role... “ burknął przez myśl Tooru.
“W takim razie znów wszystko na mojej głowie. Pilnuj okazji” {Hotaru}
- Jest tam jedna z naszej grupy. Ma część naszego dobytku i zdążyliśmy przekazać jej już raport. Nie jest głupia... w porównaniu co do niektórych. Wie że jeśli się nie odezwiemy za jakiś czas, ma uciekać i roznieść zdobytą wiedzę. {Hotaru}
- Właśnie. Jeśli nas nie wypuścicie to wszyscy dowiedzą się o tym... no... tym co tam ukryliście i...
“Pomocy... pomocy... co tam jest w tej jebanej jaskini?” {Tooru}
-O sposobie w jaki pozyskujecie wasz substytut krwi- dokończył eldar.
-Oraz o wszystkim co wyciągnąłem z Hernandeza- wtrącił dobitnie Castell.
- Hou. - Wzrok Mortresa stał się przeszywający i bardziej drapieżny.
“Nadal nic mi to nie mówi... ale chyba trafiliście. Git. Teraz trzeba sprowadzić Kimiko” {tooru}
- Tym bardziej powinniśmy na nią zapolować. Haubrica. {Mortres}
- Tak Panie. {Haubrica}
“Chuj. Nie dobrze. Blef” {Hotaru}
- Ha ha. Myślisz że ta podróbka elfa zdoła pochwycić Hi-Tech. Ha! Próbuj szczęścia. {Hotaru}
- Jesteśmy na tyle cwani że wiemy jak dobierać sobie przyjaciół. - Tooru wytknął język w stronę wampirów.
Ostrze Mortresa w jednej chwili zniknęło z jego dłoni. Co uważniejsze oko zdołało wychwycić rzut.
Krwiopiriusz przeszył pierś młodej czarodziejki, a świadczyło o tym przeciągłe stęknięcie. Na twarzy dziewczyny malowało się zaskoczenie i dezorientacja. Później ostrze powolnym ruchem wyleciało w stronę władcy.
- NEMU!!! {Yuuki, Atari, Mei}
- A ja umiem karać, natrętne robaki. Z resztą sami widzieliście wnętrze jaskini. - Rzekł z uśmiechem władca wampirów. - Sprowadźcie tutaj waszą towarzyszkę, albo zrobi to ostatni z was. - Ostrze zawisło w powietrzu wycelowane w głowę Raishele. - Na truchłach poległych.
Anthrilien patrzył na opadające na ziemie ciało czarodziejki. Jego twarz nie wyrażała emocji, widział już zbyt wiele śmierci. Widział już i tą. Nieporuszony odwrócił wzrok na króla wampirów. Myślą wzmocnił runy ochrony, oraz stworzył drugą, tuż przed Raishele.
Soren zacisnął pięści widząc twarz konającej. Leżała tuż obok niego. Widział zdziwienie z nagłego obrotu zdarzeń, widział strach w jej oczach. Strach przed śmiercią. Przygasające oczy tliły się od łez. Pochylił się nad nią, wsuwając dłoń pod jej głowę, drugą ręką ucisnął ranę. Jej życie kończyło się w tak młodym wieku. “Nie daj jej zginąć” usłyszał głos Elli, dziewczyny której duszę pochłonął w Punkcie Obserwacyjnym.
-Czy jesteś dziewicą?- wyszeptał.
Odpowiedziało mu zamierają w bezruchu ciało. Delikatne skinienie głowy i tracące blask oczy.
Castell uśmiechnął się lekko, jakby z cieniem satysfakcji. Powstające wokół zamieszanie tworzyło idealną okazję. Przycisnął umierającą do siebie, jakby zginęła bliska mu osoba. Będąc pewnym, że towarzysze zwracają całą uwagę, wbił zęby w szyje dziewczyny. Trwał chwilę w bezruchu, czując jak krew wzmacnia jego siły. Przerwał, zostawiając w ciele wystarczającą ilość życia. Powolnym ruchem odłożył martwą już czarodziejkę na piasek. Dłonią zamknął jej oczy. Zsunął płaszcz i zasłonił nią Nemu. Nie był pewien jak szybko nastąpi przemiana, a zachodzące słońce było niebezpieczne dla młodej draculiny.
“K... Prz. Przesadziłem. Przep...” {Tooru}
“Później Tooru. Później. Inaczej wszyscy tak skończymy. Gra jeszcze się nie skończyła” {Hotaru}
- Nemu... - w oczach Tooru pojawił się łzy. - Wy... wygra.. {Tooru}
- Jeszcze nie! To jeszcze nie koniec. Kimiko na pewno. - rzekł wystraszony Hotaru
- Przestań! Spójrz tylko. Nawet jeśli zginiemy co jej po tej wiedzy. Zapomniałeś. Bez ciebie... ona... {Tooru}
“Oj!” {Hotaru, odgłos upomnienia}
- Z... Zrobię to. Ale... muszę sięgnąć po komunikator. - oznajmił czarnowłosy pochylając głowę.
- No nareszcie znacie swoje miejsce. Nueno. {Ortiz}
- Release. - rzekł młody wampir. - Możesz już się poruszać. Ale...
Lady Elena rozprostowała swoje czarne niczym noc skrzydła, w cieniu których kryło się wiele pomniejszych par, czerwonych oczu.
Czarnowłosy kiwnął głową na znak zrozumienia i wyciągnął zza pasa krótkofalówkę. Rozległ się długi szum. Po którym nastąpiło piknięcie.
- Kimiko. Zaistniała pewna sytuacja. Słuchaj.Chciałbym żebyś... ... czy ja słyszałem pstryknięcie? Oj! Jak to nie! Na pewno słyszałem. Piwo. Zimne piwo. O ty pindo! Wylegujesz się pewnie na pokładzie, leżysz wygodnie na leżaku opalając się popijając zimne słodziutkie piwo, a nam tu dupy skwierczą od gorąca. {Tooru}
- Ehem. {Raistenel}
Jenny zacisnęła zęby ze złości, zaraz rozluźniła szczękę. Zaśpiewała melodię leczącą słuchając czy któryś z wampirów nie rzuci się jej przeszkodzić.
“Ej, tak w ogóle nie wychodził z jaskini pewien golaz z przerzuconą przez ramię elfką? Też gołą? Poważnie pytam bo uratowaliśmy kogoś i wyszedł na długo przed nami.”
“Golas” - zapytało kilka myśli jednocześnie
“A nie było w tej jaskini jakichś pyłkujących grzybków” - to pytanie ewidentnie zadał Lucil - “Wiem Jenny że cię ciśnie, ale mogłabyś się powstrzymać jeszcze trochę”
“Wy tak razem?” - zapytał Tooru
“Coś w ten deseń” {Lucil}
“Ych… dziewczęta też go widziały, tak samo Anthrilien. A jak mnie będzie naprawdę cisnąć to będzie nieco więcej oznak.”
“Nikt taki nie wychodził z jaskini. Może obrał inną drogę?” - zasugerował Susanoo.
“Nie zauważyłam innych wyjść, ale to w sumie nic nowego. Mam nadzieję, że się mu nic nie stało.”
“A wracając do jego golizny...” - mruknął rogacz.
“No co ja poradzę, że w tym kwiatostanie trzymali ludzi i elfów bez ciuchów! Możesz zapytać Sorena. On ma ich wszystkich. Jakoś…
“Może to jednak nie urojenia...” Mruknął, choć na komunikacji psychicznej było to wystarczająco słyszalne.
“No dzięki…” odburknęła myślowo Jenny skupiając się na właściwej akcji.
- Ach no tak. Rusz swoje dupkso i kopsnij się tutaj. Jakie proszę?! Dobra. Jeżeli nie, to sami sobie poradzimy. Ale w zamian, jeśli wyjdziemy z tego cało to zabieram Hotraru do czerwonego zamtuza. Mają tam pewne cycate i mięciutkie piękności. Co? Ja już wiem co Hotaru lubi najbardziej....{Tooru}
Z krótkofalówki wydostał się bardzo głośny szum. Co wprawiniejsze ucho dało radę wyłapać pojedyncze wulgarne słowa, co mogło sugerować długą i bardzo emocjonalną wiązankę.
- Daj mi ją. - Oznajmił Hotaru
- Ta? A krótkofalówkę mam ci niby trzymać przy uchu? {Tooru}
- Tak to niczego nie zdziałasz. Ja z nią pomówię. - hotaru wymownie spojrzał na młodego wampira
Pod dłuższej chwili ten kiwnął głową na znak przyzwolenia i wyzwolił go z pod swojej mocy.
- Kimiko. Zaistniała pewna sytuacja... nie nie słuchaj Tooru. Naprawdę jesteś nam potrzebna. Chciałbym być przybyła do nas w wielkim stylu. Najszybciej jak to możliwe. Hym? Jeszcze szybciej. Nagrodę? - spojrzenie skierował do czarnowłosego.
- Nadal jestem za czerwonym zamtuzem. O wiem. Powiedz jej... 162, 88... {Tooru}
- Zerwała połączenie. Coś ty znowu wymyślił? {Hotaru}
Pik pik pik. Na pasie czarnowłosego zalśniła czerwona lampka migająca powoli.
- Przyspieszyłem podjęcie decyzji. - zaśmiał się.
Mina blondyna ewidentnie obrazowała słowa “jesteś niemożliwy.”
- Co to? - zapytał rycerz-wampir.
- Lokalizator. Pomimo wiedzy o naszym położeniu, Kimiko załączyła urządzenie do dokładnej lokalizacji. Pozostaje teraz na nią poczekać.{Tooru}
“Raczysz wtajemniczyć nas w swój plan?” przekazał telepatycznie eldar.
“Powiedzmy, że lepiej żebyście nie wiedzieli. Zapamiętajcie tylko jedno. Gdy dam znak. Chodu!”{Tooru}
“Długouchy potrafisz się teleportować? Jak tak, to łap kogo masz pod ręką. Jak nie, to rzucimy ci jeden kryształ, więc towarzyszy miej pod ręką. Jednego użyjemy na tych co nie mogą się ruszyć. A sami... cóż. Dołączymy do was w późniejszym terminie. Siwa, gdy padnie znak wskocz między swoich, a Yuukiego. Wtedy powinno załapać was razem. I żeby nie przyszło wam na myśl uciekać piechotą. Jak pierdolnie to krater na kilkadziesiąt metrów.” {Hotaru}
“Ja nie wiem jak wampiry mają się na to nabrać…” mruknęła myślami Jenny.
“Nabrać? Była mowa o odwróceniu uwagi... Zapewne żaden z nich nie zaryzykuje wypalenia w eksplozji tylko po to by nas złapać.” {Tooru}
“Tylko pamiętaj wyrzucić ten pas, bo to jego namierza pocisk.” Upominał Hotaru.
***
Od rozmowy przez krótkofalówkę minęło kilka minut (3-5). Skóra doznawała ulgi w cieniu Mglistego Wzgórza, a słońce lada moment miało zniknąć z horyzontu.
Panowała z deczka dziwna sytuacja. Nikt nic nie mówił, wszyscy siedzieli i czekali na nieznane.
Wampiry jednak...
...nie nawykły do czekania.
- Jak na High-Tech, czy jakkolwiek to określiliście coś długo się jej schodzi. {Azam}
- Kłamali w żywe oczy - Oznajmił Ortiz - Zapewne coś planują.
- Planują czy nie. Czas gra na naszą korzyść. Dobra czas zaczynać. - Oznajmił Mortres i uniósł się dworsko.
Powoli opadając wylądował przed zgromadzonymi.
“Cholera. To wada tego planu.” {Tooru}
“I tak ugraliśmy te kilka minut. Teraz pozostaje być gotowym na wszystko. Pilnuj pasa, by nam nie spadło na głowę z zaskoczenia. Reszta, zapnijcie pasy, cokolwiek miałoby się stać.” {Hotaru}

- Kto przeżyje, ten powtórzył moje słowa spóźnionej.- Rozpoczął z lekkim pogodnym uśmiechem. Uśmiechem przynoszącym na myśl dobrego przyjaciela niźli bezlitosnego władcę wampirów. - A więc tak zaczniemy od pani. - Palcem wskazał Mei. - Od początku wiedziałem, że wieść o naszym “nawozie” wypłynie. Czekałem tylko na wieść o przybyciu szpiega. Aktualnie wiem że jest ich kilku, ale widocznie to Selvan najbardziej intrygowała cała sytuacja. Choć nie mam pojęcia, cóż was obchodzą jakieś... jak to mawiacie? Morskie szczury? Nieważne. Może pozwolił bym byś wróciła do swojego kraju gdybyś nie wszczęła waśni.
Dłoń przybrała układ uścisku. Niesiona magiczną mocą, dziewczyna zawisła usilnie próbując zerwać niewidzialny uścisk gardła. Powoli zbliżała się do wampira gdzie opadła na piasek.
- W zamian dostąpisz zaszczytu zrekompensowania mi tej szkody. - oznajmił stosunkowo cicho, z oczami lśniacymi fioletem.
Dziewczyna posłusznie wstała odchylając kark. Zalśniły dwa białe kły. Namiętne westchnienie.
Po krótkiej chwili odgłosu ssania, dziewczę opadło bezwiednie na piasek.
- Jak widzę zostaniesz nową drakuliną. Zaskakująco, choć nawet i dobrze. Przyda nam się ktoś w Selvan. Kto kolejny?Raz, dwa... Elf, może na koniec. W końcu był bardzo pomocny przy pojmaniu Raziela. Razem z tym drugim człowiekiem. - Zatrzymał się spoglądając na Anthriliena - Prawdę mówiąc, to podziemie was wykorzystało. Tak delikatnie mówiąc. To co zdziałaliście przyniesie więcej złego niż dobrego. Plantację odbudujemy, a wy... wpierw ogłoszę miastu nakaz oddawania krwi wampirom, tak jako nauczkę waszej eskapady. Ciekawe ilu mieszkańców mojego miasta przyjdzie wam na pomoc? Dwóch, trzech w porównaniu do setki która będzie chciała was złapać. - przeszedł obok - Kogo tu jeszcze mamy? Białowłosa, niestety może zostać co najwyżej ghulem. Mysioucha także. Ktoś ma jakieś specjalne żądanie?
- Ja chciałbym Elfa - orzekł czarodziej uważnie przyglądając się każdemu nawet najmniejszemu ruchowi Eldara.
- Zgoda. Ktoś jeszcze?
- Również elf. - oznajmiła Herubica, jeżdżąc palcem po swoim udzie.
- Trzeciego już nie będzie. - Mortres spojrzał żartobliwie na Elenę.
- Podziękuję. Bardziej intryguje mnie nasz rodak. Możesz go zniewolić, Olivierze?
- Z przyjemnością, ale ty będziesz się zwierzątkiem opiekować. Zostań!
Wypowiedziany rozkaz miał niewyobrażalną siłę. Nie był to urok, który otumaniał, a jednak ciało Sorena mimowolnie wykonywało nakazaną czynność. Widocznie w tym świecie władca wampirów miał taką władzę nad pozostałymi.
- No to kolej na myszkę. Nightshade, zabierz mędrca do pałacowego więzienia. Taka eminencja może się nam przydać, przy późniejszej ekspansji.
Czarny rycerz spokojnym krokiem zbliżał się do Susanoo, a Mersyliusz zatrzymał się na przeciwko Raisheele.
- To nic osobistego, to tylko...nie... to jednak osobiste. - w dłoni wampira zalśniła czerwona klinga (Krwiopiriusz).
Czas dla rycerza zwolnił nagle, choć z jego perspektywy ciężko było to pojąć. Anthrilien nawet nie drgnął.

Gdy miało dojść do najgorszego, lokalizator zapikał dwukrotnie.
“10 sekund!” {Tooru}
Czas dobiegł końca. Szalony duet zerwał się z posiedzenia. Tooru cisnął migoczący pas w stronę Mortresa i mały kryształ w stronę Jenny. Hotaru, podobny kryształ, rzucił w stronę Yuukiego i Atari. Po czym, ile sił w nogach, pognali w stronę paszczy Antyliona. Do której wskoczyli nawet się nie odwracając.
Na niebie pojawiła się cienka biała linia, od której dochodził szybko narastający szum.
W tym momencie Anthrilien zaczerpnął mocy osnowy, by ściągnąć do siebie Sorena wraz z poległą, Mei, Raishelee oraz Akashi, by razem z nimi zniknąć w Pajęczym Trakcie na moment przed uderzeniem.
Jenny złapała kryształ i rzuciła się do Lucila i Susanoo krusząc go wrzaskiem. Czy złapie się ten wampir? Jeden to o niebo lepiej niż wszyscy…

Na moment przed zniknięciem, Anthrilien mógł z całą pewnością stwierdzić, że ten prymitywny z jego perspektywy pocisk, nie chybił celu jakim był Mortres. ( a dokładniej pas który bym mu rzucony)

Chwilę później... centrum Ishival
Wszyscy wylądowali bezpiecznie na piasku jednego z placów miasta. Po minach Yuukiego i Atari widać było że zalał ich zimny pot. Wszyscy dosłownie o włos uniknęli negatywnych skutków tego szalonego planu.
- Ih suta merde teki dorodo taka leku. {Atari}
- Taki właśnie jest mój brat. Na szczęście w naszej rodzinie to ja odziedziczyłem zdrowy rozsądek. Możesz wstać? - na pytanie Yuukiego Ataki kiwnął porozumiewawczo głową. - Co z wami? - zapytał grupy Jenny.
- Chyba wszystko w porządku. {Susanoo}
- Nareszcie można rozprostować nogi. Yuuhuu! Ale była zabawa. - zakrzyknął Lucil rozkładajac się szeroko na pisaku pod Jenny.
Chwilę później do zbiegowiska dołączyła grupa z pajęczego traktu.
Soren wyszedł z traktu jako jeden z pierwszych, niosąc w rękach owinięta w płaszcz martwa czarodziejkę. Spojrzał po kolei na każdego ze zgromadzonych.
-Każdemu z nas przyda sie nieco odpoczynku. Spotkamy się rano -nie czekając na odpowiedź, jego postać rozmyła się z trzepotem nietoperzych skrzydeł, które chmarą odleciały w stronę pustych dzielnic.
- Hej! - zakrzyknął Yuuki za oddalającym się stadem. - Hej! - Tym razem krzyknął na leżącą wciąż Jenny. - Czemu zabrał ciało Nemu.
- Ihh attere Myokyo? [ef. Gustuje w trupach?] - Zapytał Atari nie wiedzieć czemu posługując się Elfickim.
- Oby nie!. {Yuuki}
Jenny dźwignęła się na nogi. Ze zmieszaną miną spojrzała za odlatującymi nietoperzami.
- On… może jeszcze spotkamy Nemu - powiedziała niepewnie pamiętając co opowiadał jej Soren. Ta myśl nie napawała jej optymizmem.
- Cholera! On wciąż ma tych ludzi!
- Tych ze środka? - zapytał Yuuki. - Czy mej nie mówiła że było ich ponad 9 tysięcy?
- No to miał wyżerkę - skwitował Lucil. - Kurwa ale mi się pić chce. Rogacz... zanieś mnie.
- Chyba kpisz. {Susanoo}
- Co z mei? {Atari}
- Umiera. - stwierdziła Akashi dotykając jej tętnicy szyjnej.
- Przemienia się. - Oznajmiła Raisheele - Jest teraz podległa Mortresowi. Bez krwi szybko zdziczeje.
- Czyli co? Mamy ją zabić albo oddać Mortesowi? Bo chyba nie ma lekarstwa na wampiryzm co?
- Niestety nie ma. - Oznajmił mędrzec - Gdyby istniało, może Aja znałby odpowiedź. Lecz chyba nikt z nas tu obecnych nie miał z nią kontaktu, a tym bardziej nie zna metody...
- Chyba znam jeden sposób - stwierdził chłopiec wstając ociężale - Nie jest szybki, będzie niebezpieczny, i do tego czasu będzie trzeba ją utrzymać przy zdrowych zmysłach. Choć bez krwi Lorda będzie kicha. Może ten gacek co odfrunął wiedziałby co zrobić w tej sprawie.
- Wróci to go zapytamy. Teraz możemy póki co ją zabezpieczyć nie?
-Zależnie też od tego co postanowi nasz wampir, powinniśmy też zorganizować miejsce dla tych wszystkich ludzi. Nawet jeśli ich nie zje, nagła pojawienie się dziewięciu tysięcy osób nie przejdzie bez echa - stwierdził eldar podchodząc do leżącej Mei.
- Zwiążmy ją i przydałaby się jakaś krew. Mogę coś skombinować, ale dopiero za jakąś godzinę czy dwie. Dopiero jak noc zagości na dobre. - Lucil.
- Co to za sposób? - zapytał zaciekawiony Yuuki.
- Nie wiem na ile w tym prawdy, ale jeśli istnieje, to Lord powinien mieć ją w swoim asortymencie. {Lucil}
- Mianowicie, co? {Susanoo}
- Kulę. Artefakt pionierów, zmieniający rasę na wampira. Więc może w drugą też zadziała? {Lucil}
- Zadziała. Coś z Yuukim o tym wiemy - wyszczerzyła się piosenkarka do maga.
- Ug. Nie przypominaj mi tego. - mruknął jakby niezadowolony - Swoja drogą, co zrobiliście z kulą?
- Trafiła we właściwe ręce. Nie Anthrilienie?
- Owszem, nie prędko przysporzy znów problemów.
- Niech będzie. - Wzruszył ramionami - To gdzie teraz. Zbliża się noc, nie chciałbym tu czekać aż wampiry wyjdą na żer.
- Karczma? - zapytał Atari ogółu.
- Jak najbardziej - zgodziła się Jenny pomagając Lucilowi wstać.
- Ja też za. - mruknęła gitara na plecach Jenny.
- Długouchy też idziesz? - zapytał Lucil spoglądając na Mei i pozostałą dwójkę dziewcząt.
Tak jakby przeczuwał, że Anthrilien musi się gdzieś jeszcze udać.
Eldar pokręcił przecząco głową.
-Skontaktuję się z podziemiem, muszę ustalić kilka rzeczy. Niebawem dołączę.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 16-11-2017, 17:32   #93
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Anthrilien
Eldar skierował się w stronę kryjówki podziemia. Po drodze postanowił nawiązać kontakt z członkami Uverworldu
“Zadanie wykonane. Kwiaty zostały zniszczone, a Hernandez został wyeliminowany. Wszystko zgodnie z planem.”
“Przyjąłem.” - Oznajmił głos Hei-a - “Chcesz coś za fatygę? Dante sugerował zebranie za 2-3 godziny by się napić i odsapnąć.”
“Dla mnie owocowe” {Yuukine}
“Swoją drogą ładnie dzisiaj poszło. Widać trzeba było 3 razy zjebać, by wyjść na prostą.” {Hei}
“O! Trzeba w tym wtajemniczyć Anthriliena, jeszcze tego nie słyszał.” {Akasja}
“A po co? Nad przeszłością nie ma co gdybać. Było, zjebaliśmy i wróciło do normy.” {Dante}
“Nie skorzystam z zaproszenia. Muszę wrócić do swoich ludzi i zająć się pewnymi sprawami. Ponieśliśmy lekkie straty, choć nie było to nic czego nie przewidziałem” w rzeczy samej, to co wydarzyło się w jaskini w większości potoczyło się według wizji i planu proroka.
“No to do następnego razu. Dam znać gdyby znalazło się coś naglącego” {Hei}
“Do zobaczenia, Anlthi” {Yuukine}
***
- Eahira... [arb. o krurwa] - mruknął Echoes po usłyszeniu całego raportu Anthriliena.
W namiocie Sahira zebrała się główna grupa dowodząca. I większość była zaskoczona zarówno odkryciem jak i dokonaniem.
- Zawczasu zabezpieczyliśmy kilka ważnych punktów. Są to między innymi bezpieczne kryjówki i kilka hangarów z pojazdami. Dziś w nocy czeka nas czystka. Oko za oko. - rzekł młodzieniec dumając nad raportem i spoglądając na mapę miasta. - Asylia, weźmiesz łowców i zajmiecie się nocnym polowaniom. Zajęci walką nie powinni naprzykrzyć się reszcie mieszkańców. Echoes, weźmiesz paru ludzi i obierzecie od krasnoludów przekury oręż. Jakieś pytania?
- A jak zrobią nocny nalot na karczmę? - zapytał Eagilis.
- Kto tam będzie stacjonował? {Sahir}
- Ja - oznajmiła Fang.
- Dobrze. Lepiej dmuchać na zimne. Anthilienie, Dobra robota. - Pogratulował białowlosy.
-Jak wyglądają plany na najbliższe dni?- zapytał prorok, najwyraźniej nie robiąc sobie nic z pochwały.
- Ty możesz odpocząć. My poczniemy przygotowania. Mamy już obrane kilka dróg pozostaje tylko odpowiednio je wyposażyć, tak jak i ludzi. Oczywiście przyda się drobne przeszkolenie, choć przewiduje, że główne starcia i tak rozstrzygną się między znamienitymi jednostkami. - oznajmił Sahir - O dobrze, że jesteśmy przy tym. Wyciekła pewna wieść. Wieczny wędrowiec, tfu, poprzedni Lord. Śpi uśpiony gdzieś w prywatnych komnatach Mortresa. Obudzenie go dałoby nam, natychmiastowe zakończenie ainqilab [czyt. Enkilabun arb. zamach stanu]. Pod żadnym pozorem tego nie próbujcie, jeżeli chcemy by ludzie władali Ishi’val. Z pradawnym wampirem, całe miasto nie miałaby szans.
-Rozumiem, jesli to wszystko dołączę do swojej grupy- odpowiedział, przecierając podkrążone oczy. Nie pamiętał kiedy ostatnim razem miał chwilę odpoczynku, zbyt wiele spraw wymagało jego uwagi- musimy naradzić się nad pewnymi sprawami.
- Spocznij Anth. Należy ci się...
-Odpocznę gdy to wszystko się skończy. Do zobaczenia wkrótce.
Anthrilien opuścił kryjówkę ruchu oporu i skierował się do karczmy w której mieli znajdować się pozostali.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 16-11-2017, 17:35   #94
 
Asuryan's Avatar
 
Reputacja: 1 Asuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputacjęAsuryan ma wspaniałą reputację
Soren
Nietoperze zebrały się na dachu jednego z opuszczonych domów, gdzie stworzyły postać Sorena. Wampir przykucnął, kładąc Nemu na ziemi. Pozostał w tej pozycji, czekając przez kilka godzin.
Niewielkie drgnięcie. Poruszenie palców, dłoni, aż wreszcie uniesienie ręki.
Zmęczony ruch opadł na twarz dziewczęcia. Jej włosy zdążyły już przejść z koloru srebra w biel, a źrenice stały się
czerwone. Młoda drakulina nie wykazywała oznak Dahak, a obraz przemiany zaprzeczał zawarciu kontraktu krwi. Choć niektóre z tych pojęć Soren poznał dość niedawno, wydawały się one interesujące i odmienne względem uprzedniego świata.
- Czy... ja umarłam? - zapytała naturalnym lekko skrzeczącym, z powodu wyschniętego gardła, głosem. - Pamiętam, że wyszliśmy z jaskini...
- Zgadza się, wpadliśmy w pułapkę Mortresa- dokończył wampir siedzący obok. Mówił cicho i spokojnie, jak do osoby budzącej się ze snu- nie przeżyłaś.
- ... Jak? Przecież... - dotknęła piersi, lecz najwidoczniej nie poczuła bicia serca. - Wampiry nie potrzebują serca... krew płynie samoistnie. - Oznajmiła w myśl jakiejś odległej wiedzy. - Co teraz... mój p, wybawco?
- Od tej pory będziesz musiała nauczyć się żyć w mroku- odpowiedział pomagając dziewczynie wstać. Czuł się dziwnie w zaistniałej sytuacji. Zastanawiał się czy jego mistrz miał podobne wrażenia. Nie zamierzał jej jednak traktować tak jak on jego- nieprędko będziesz mogła kroczyć w blasku dnia, jeśli w ogóle będzie Ci to jeszcze dane. Na razie zatrzymaj płaszcz. Mamy jeszcze czas do świtu, ale musisz wtedy mieć go na sobie.
- Dobrze. Dziękuję. Będę potrzebowała chwili by odnowić kontrakt z duchem. Zwykle taki kontrakt zawiera się, aż do śmierci. Jestem ciekawa co w takim przypadku. - częściowo powiedziała, częściowo wymruczała. - Też jesteś głodny? - zapytała z lśniącym spojrzeniem.
-Owszem, ale umiem powstrzymać się przez kilka dni..- odpowiedział marszcząc brwi. Nie spodziewał się, że dziewczyna tak szybko zgłodnieje- Jesteś świadoma, że głód możesz zaspokoić tylko w jeden sposób?
- Zamknę oczy. - powiedziała tracąc resztki pewności siebie.
Aktualnie, Nemu, stała się jego poddaną, więc przynajmniej raz na dzień musiała napić się jego krwi. Pozostałą część głodu powinno zaspokoić bogate zaplecze.
W dłoni Castella pojawił się długi nóż. Wampir przeciął nim nadgarstek, z rany poleciała krew, która jednak zamiast cieknąć zawisła przy rozcięciu.
-Pomogę Ci się dostosować, początki będą trudne ale zadbam o wszystko- “także o to byś nie skończyła tak jak ja” pomyślał- teraz pij.
Nemu przez długi czas się opierała. Na siłę zamykała usta, ale karmazynowe spojrzenie utkwiło w zawisłych kroplach krwi, a język sam zaczął podążać po kłach. W końcu to głód zwyciężył...
Krew zniknęła w chwilę. Po policzku dziewczęcia spłynęła pojedyncza łza. Soren starł ją kciukiem, po czym położył dłoń na głowie dziewczyny w pokrzepiającym geście. Rozumiał co przeżywała, choć i tak miała o wiele łatwiej niż on- bez pożywienia, bez dachu nad głową, przerażony, sam. Początki były ciężkie, za najgorszy uważał pierwszy wschód słońca, i zrozumienie które ze sobą niósł.
- Wiele rzeczy w tym świecie działa inaczej, ale większość cech które nabędziesz będzie pochodzić ode mnie. O części z pewnością już wiesz, choćby z plotek o naszym rodzaju, o reszcie dowiesz się niebawem. Ale do tego powrócimy, na razie musisz się oswoić. Musimy też zorganizować Ci łoże. Jeśli sobie życzysz, możemy znaleźć twoich znajomych, możemy też przejść się po mieście.
- Na razie przyda mi się chwila oswojenia. I trochę więcej... - Oznajmiła spogladając na ziemię. - Muszę odnowić kontakty z duchami.
Nemu była czarodziejka magii duchów. Krzyżująca magię Animata i Szamanizm. Moc zarówno sprawująca się w wsparciu jak i ochronie. Jako istota była pół wróżką o czym świadczył dość nietypowy ogon. Dobrze wróćmy... wróżki mają skrzydła, a ona ma ogon. Z pewnością druga połówka krwi nie była normalnym człowiekiem. Nie mniej to odległa i nieznana przeszłość Nemu. Spora część pamięci krzyżuje się na granicy 100 lat wstecz i dopiero kilku miesięcy. Widocznie przez spory okres czasu pozostawała uśpiona, albo ten świat tak oznajmił. Została przebudzona w jednej z eskapad Yuukiego. Została odnaleziona w jednej z krypt. A potem różnymi kolejami rzeczy pozostała w grupie. Z charakteru jest istotą nieśmiałą, z natury dobrą o wielkim sercu. Przemiana w wampira zapewne najciężej zrani właśnie jest szlachetne serce. Jeżeli spojrzeć na możliwe korzyści... może pomogła by sorenowi w zarządzaniu zdobytymi przez niego duszami.
Z rany na nadgarstku wypłynęła większa ilość krwi. Podobnie jak poprzenio, zatrzymała się w miejscu. Dziewczyna miała apetyt, nie chciał jednak podawać jej krwi innych istot, by zbyt wcześnie nie obciążać jej sumienia.
Druga konsumpcja powstrzymała jej głód.
Dziewczę wstało powoli oglądając swoje ciało i strój. Plama krwi zdążyła już zaschnąć.
Zebrała w sobie odrobinę magii i wykonała piruet skandując jakieś zaklęcie.
Po chwili stała już w nowym stroju.

- Słyszałam że wampiry lubią ciemne stroje. J-Jak w tym wyglądam?
- Może być, ale w nocy bez czapki byłoby lepiej, za bardzo się wyróżnia. Gdy słońce wzejdzie pamiętaj by zasłonić skórę- dodał wskazując leżący na ziemi płaszcz- inaczej możę być nieprzyjemnie.
- Dobrze. - podniosła płaszcz i zarzuciła go jak pelerynę. - A-A jak powinnam się teraz do ciebie zwracać? Panie? Mistrzu?
-To już zależy od Ciebie, nie mam problemów ze swoim ego więc mi wystarczy proste “Soren”.
- Jestem Nemu. - Przedstawiła się ponownie i zasiadła krzyżując nogi. - Co teraz? - zapytała rozkładając ręce i formując za pomocą magii spektralny zwój.
-Nawiąż kontakt ze swoim duchem, potem przejdziemy się po mieście, zobaczysz obyczaje tutejszych i sprawdzimy czy nasze działania przyniosły efekt. Zaraz po świcie dołączymy do pozostałych.
Dziewczę kiwnęło porozumiewawczo glową.
Zwój rozwinął się prezentując 3 linie jarzące się czerwienią na błękitnym,duchowym pergaminie.
- Ja. Dziecię duchów i magii. Pragnę odnowić nasze więzy. Banalocie, Bogu duchowej wędrówki, przewodniku zbłądzonych dusz. Wskaż mi drogę.
Dziewczę zapadło w stan podobny do snu.
Na pergaminie dwa z czerwonych napisów zalśniły na zielone, a ostatni zniknął.
Po kilkudziesięciu minutach, pozostawania w letargu, dziewczyna w końcu się obudziła.
- Lancelot. Marhalt. Dziękuję że jesteście.
Za plecami dziewczęcia pojawiły się praktycznie przezroczyste kontury rycerza i czegoś co wyglądało jak 4 wółcznie przyczepione do kuli.
-Widzę że wszystko w porządku. To dobrze- jego postać zafalowała i zmniejszyła się, zmieniając przy tym kształty- chodźmy, wmieszamy się w tłum.

Dokończył kobiecy głos.
- Zgoda. Ciekawe kiedy ja będę tak umiała. - mruknęła podążając za kobietą.
- Zacznę Cię uczyć gdy tylko oswoisz się z nową formą- odpowiedziała wampirzyca. Wraz ze zmianą wyglądu, zmienił się również charakter Castella, teraz mówił melodyjnie, z zaczepnym uśmieszkiem na twarzy- zmiana formy jest przydatna, szczególnie gdy co nieco się przeskrobało.
Schodząc z dachu weszły na jedną z głównych ulic, która prowadziła do centrum. Idąc mijały coraz większą ilość nosferatu. Po drodze zbyły kilka zaczepek ze strony młodych wampirów. Wraz ze zbliżaniem się do okolic pałacu i karczm, tłum gęstniał. Wszechobecne stały się pary i większe grupy wampirów.
-Nie martw się- powiedział Soren, wyczuwając niepewność czarodziejki- jesteś teraz jedna z nich, więc nic Ci nie zagraża. Zachowuj się naturalnie i trzymaj się blisko mnie. Dziś w nocy wampiry mogą chcieć się zemścić za to co zrobiliśmy. Chodź, zbadamy sytuację.
Kobieta złapała dziewczynę za rękę i pociągnęła ją w stronę karczmy, gdzie powinna już zebrać się spora ilość nosferatu.
Docierając na miejsce zajęły miejsca lekko na uboczu. Soren wytężył słuch, wyszukując rozmów o zdarzeniach z zeszłego dnia. Z zaciekawieniem obserwował też reakcję Nemu na nowe otoczenie.
Dziewczyna z zaciekawieniem obserwowała karczmę wampirów. Wystrój nie różnił się zbytnio od innych tutejszych karczm, choć może ciut ociekał złotem. Największą różnicę stanowił jadłospis. Były to glównie alkochole i trunki z dodatkiem krwi lub skarabeusza. Czasem i obu skarabeuszy.
- Ciiii... Bo jeszcze ktoś usłyszy. - mruknął jeden wampir na końcu sali. - Kazano o tym nie mówić na głos.
- Ale. Trójka. Ceered, Bright i Hernandez. Ledwie dzisiejszego dnia. To ewidentna zniewaga. Co powiesz nato by sę odegrać.
- Porozmawiajmy o tym na zewnątrz. - oznajmił wampir i oboje skierowali swe kroki ku miastu.
Lecz...
W tym samym momencie drzwi karczmy zostały zatarasowane. W wejściu stanęła trójka wampirów.
- Glevis, opiekun Mertris.
[img]http://sf.co.ua/2012/wallpaper-1968127.jpg - Lady Mertris, córa jednego ze szlachetnych rodów.
- Hrabia Ganger, przywódca rodu Mroku
- Hrabia Engorv, przywódca rodu Szkarłatnego nieba.
Z informacji Hernandeza wynika że dwójka panów nie darzy się sympatią, może właśnie dlatego atmosfera w karczmie zamarła na moment.
- Wszyscy słyszeli co się stało za dnia? - zapytała białowłosa dziewczynka wyglądająca na prawdziwą sadystkę.
Odparł jej niemrawy pomruk.
- Oli... Lord Mortres zdjął zakaz atakowania mieszkańców. - Oznajmił melodyjnym głosem Ganger
- Przynajmniej na dziś. Nie. Dokładnie na dziś. - rzekł Engorv - I Choć od jutra rozpocznie się pobór świeżej krwi od mieszkańców... dziś możemy zacząć ucztować. - powiedział ze złowrogim uśmiechem.
- Nie ma przymusu. - oznajmiła dziewczynka - Kto nie pizda, ten dziś zaszaleje.
Zakrzyknęła unosząc dłoń trzymającą dość nietypowy oręż.

Była to kosa o spektralnym ostrzu. Unbridled Mmadness, jedna z pięciu słynnych, wampirycznych kos. O ile pamięć Sorena nie myli. Sam znalazł jedną z nich i sprzedał Samurajowi w Lofar. Zgodnie z wiedzą Hernandeza, ostrze przyciąga istoty w promieniu kilkudziesięciu metrów od właściciela, powoli wzmagając w nich szaleństwo. Dodatkowo, spektralne ostrze jest zdolne ranić zarówno duchowo jak i fizycznie.
U wszystkich wampirów zagościły uśmiechy. Jedynie nieliczni, w tym i Soren zdołali oprzeć się obecności oręża.
Kobieta przyglądała się tej scenie z mieszanką rozbawienia i obrzydzenia. Wampiry w tym świecie były dla niej jak rozpieszczone dzieci. Obejrzała się na młodą czarodziejkę, z nadzieją że i na nią kosa nie miała wpływu.
Czarodziejka delikatnie przełknęła ślinę. Lecz nie było po niej widać większej reakcji. Widocznie kontakt z duchami albo część mocy Sorena, dobrze ją chroniły.
-Czy chcesz ratować tych ludzi?- zapytał Soren, patrząc badawczo na dziewczynę.
- Chciałabym, ale... Jeżeli zwrócimy na siebie uwagę, będzie nam trudniej, w przyszłych przedsięwzięciach.
- Rozsądne podejście- odpowiedział zadowolony, popijając drinka.
Wieczór minął obojgu w towarzystwie wampirów którzy pozostali w karczmie. Zwykłe pogaduszki pozwoliły Nemu przezwyciężyć pierwsze stopnie, przemiany.
Choć wampiry różniły się kulturą i zwyczajami, pozostawały istotami uspołecznionymi.
 
__________________
Once the choice is made, the rest is mere consequence
Asuryan jest offline  
Stary 22-11-2017, 18:04   #95
 
Historyk112's Avatar
 
Reputacja: 1 Historyk112 jest godny podziwuHistoryk112 jest godny podziwuHistoryk112 jest godny podziwuHistoryk112 jest godny podziwuHistoryk112 jest godny podziwuHistoryk112 jest godny podziwuHistoryk112 jest godny podziwuHistoryk112 jest godny podziwuHistoryk112 jest godny podziwuHistoryk112 jest godny podziwuHistoryk112 jest godny podziwu
Lokalizacja: Czarny Portal
Czas: Poranek
Czarny portal, usytuowany kilkaset metrów na południowy-wschód od zajazdu "Na Rozstaju Dróg" zaczął pulsować. Niby nic niezwykłego, bo owe zjawisko miało miejsce zawsze gdy ktoś przekraczał jego granice. Problem leżał zgoła gdzie indziej. Od zmiany punktu zaczepienia portalu minęło raptem kilka godzin, a od tego czasu nikt nie przekraczał go w tamtą stronę...
Proces jak zwykle trwał kilka sekund. Po tym czasie, z czarnego owalu wyłoniła się noga. Czarne elegancie buty i nogawka garniturowych spodni. Z kolejnym krokiem, nowy przybysz wyłonił się całości.

Po przejściu uwagę przybysza zwróciły trzy elementy. Portal, samotny kamień na tyle duży że można by się na nim położyć, ale nie na tyle wysoki by stać się punktem obserwacyjnym i drewniana tabliczka w formie kierunkowskazu.

Na dwóch oddzielnych deskach zapisane były dwie informacje:
[Międzyświat]
[Zajazd >
Przekroczenie portalu nie należało do najprzyjemniejszych znanych Victorowi uczuć, lecz zmiana wilgotnego peruwiańskiego powietrza na to z Międzyświata wynagrodziła mu wszystkie związane z podróżą niedogodności. Mężczyzna poprawił swój lekko podniszczony garnitur i uważnie rozejrzał się po okolicy.
Miejsce, do którego trafił nie wyróżniało się niczym niezwykłym. W innym świecie spodziewał się natrafić na coś bardziej niezwykłego, lecz nie zamierzał narzekać. Położył swoją czarną, skórzaną walizkę na pobliskim kamieniu i powyciągał z niej co bardziej wartościowe rzeczy. Przeładował swój stary rewolwer i schował do wewnętrznej kieszeni garnituru, tak by ciągle mieć go pod ręką. Resztę ważnych przedmiotów włożył do kieszeni, a zdjęcie Anastazji do butonierki.
Następnie obrał sobie jedyny logiczny w okolicy cel - zajazd.
Gospoda była obszerna. Miała dwa pięta. Na lekko obniżonym parterze, znajdowała się główna sala. Na piętrze pokoje sypialniane.
W środku znajdowała się raptem trójka klientów.
Dwie rozmawiające panie:


Oraz samotnie pijący mężczyzna.

Barman siedział spokojnie za kontuarem i czytał jakąś książkę.
Już na pierwszy rzut oka Victor był w stanie ocenić, że nie znajduje się w normalnym świecie. Zasiadający w karczmie goście wyglądali na niebezpiecznych i obytych z bronią. Jednak nie było to nic, co mogłoby zrobić na Montgomerym wrażenie. Ostatecznie zdecydował się on dosiąść do pijącego mężczyzny. Brak pieniędzy i potrzeba zdobycia informacji skutecznie zachęciła go do rozpoczęcia rozmowy, Choć nie miał on ochoty na towarzystwo któregokolwiek przedstawiciela ludzkości, musiał się przemóc.
- Ładna spluwa - zagaił
“Ładna spluwa ? Gorzej rozmowy nie mogłeś rozpocząć ?” - wtrącił się głos w jego głowie
- Moje towarzystwo będzie znacząco ci przeszkadzać ? - zapytał.
- Zależy... w jakim celu chcesz się dosiąść. - odparł beznamiętnie mężczyzna popijając coś co pachniało jak burbon. - Jeśli chcesz sobie pogadać, to barman jest lepszym słuchaczem.
- Liczyłem raczej, że okażesz trochę dobrej woli i postawisz mi kolejkę. Ewentualnie zagrasz w karty.
“Przyjaciół szukasz ?” - zasyczał głos
-Miałem ciężki dzień i muszę się zrelaksować - kontynuował Victor, wspominając męczącą podróż przez tropikalną dżunglę.
W czasie rozmowy bacznie obserwował swojego rozmówcę, próbując ustalić, czy “uwolnienie” go od paru zbędnych monet, będzie trudnym wyczynem.
- Barman. Dwa kieliszki, tego trunku. - Oznajmił mężczyzna. - Też nie miałem najlepszego dnia, więc wiem co znaczy ta potrzeba. Zleceniodawca padł, nim potwierdzamy wykonanie zadania. Ech. Barman, dla mnie podwójną. W drodze? - zapytał nie utrzymując kontaktu wzrokowego.
- Szukam kogoś - odpowiedział wymijająco, biorąc łyk trunku - Tak właściwie, gdzie jest najbliższe większe miasto ?
- Dwa dni na południe jest San Serandinas, 2 dni na zachód Loungher, ale w połowie drogi jest platforma. Choć wątpię by “filar” cię przepuścił. Nie wyglądasz na jednego z nich.
- Filar ? Platforma ? Jestem od niedawna w okolicy. Te słowa niewiele mi mówią. Mógłbyś wyjaśnić ?
- Wyobraź sobie kolumnę. Zwykłą kolumnę z kamienia o średnicy jednego do dwóch metrów. A teraz wyobraź sobie coś takiego na środku polany i wysokości, znikającej za chmurami. To jest filar Platformy. Platforma… cóż z opowieści tamtejszych to miasto na szczycie tego filaru. Rzekomo dla swoich filar się otwiera i prowadzi do miasta. Osobiście nie wiem, mnie filar nie przepuścił. Szkoda bo słyszałem, że tam mógłbym amunicji zakupić.
- Tak, bez amunicji ciężko się obejść. Wiem coś o tym. A teraz kolejna kwestia - daleko stąd do Areen ?
- Nie znam takiego miejsca. Może barman by wiedział?
- Później go zapytam.
Montgomery dalej prowadził rozmowę - przedstawił się pod fałszywym nazwiskiem, wypytał o martwego zleceniodawcę i wymienił parę plotek (zmyślonych na poczekaniu).
“Polubiłem gościa, zabijmy go” - zakrzyknął demon z nieukrywanym entuzjazmem.
Ignorując (nawet kuszącą) prośbę demona, Victor opróżnił kieliszek i pożegnał się z towarzyszem.
- Powodzenia na szlaku. Nie daj się zbyt szybko zabić.
- I tobie nie chorować. - odparł na pożegnanie.
Swe następnie kroki Montgomery skierował ku karczmarzowi. Dyskretnie sprawdził tytuł czytanej przez niego książki, a następnie zakasłał głośno chcąc zwrócić jego uwagę.
Iluminatorski tytuł na księdze głosił: Demonologia Tom I, Erven Sharsth.
“Patrz ! To książka o mnie.” - wtrącił się demon
Baran na zwrócenie uwagi oderwał się od książki i odwrócił głowę w stronę Viktora.
- W czym pomóc. Jak widzę jesteś tu nowy. Każdy nowy, roztacza wokół siebie tą specyficzną aurę, uprzedzając twoje pytanie.
- Tak, jestem nowy - potwierdził - I jak każdy nowy potrzebuję odpowiedzi na parę pytań. Nie wiesz przypadkiem, gdzie znajduje się miasto Areen ?
- Obiła mi się o uszy ta nazwa. Nie wiem jednak czy tyczyła się miasta, wioski, czy osady. Na pewno wiem, że podróżnik był z południa, ale nie z unii. Selvan lub Icegard. Jest też opcja że to miejsce położone jest na jakiejś wyspie. Niestety nie pamiętam samego podróżnika.
- Rozumiem. A czy w tym miejscu demonologia nie jest przypadkiem zakazana ?
- Poniekąd. O ile nie odprawiasz rytuałów ani nie masz z demonami kontaktów to raczej nikt cię nie skreśli. Trochę łagodniej podchodzi się do czarnej magii, choć podobnie raczej się jej unika. W końcu jednak książkę ktoś po coś napisał. Chociażby wy wiedzieć z czym ma się do czynienia i jak z tym walczyć. Choć guwat i czarty ro to raczej nic strasznego.
- Dzięki za rozmowę. Jak znudzi ci się czytanie, to z chęcią pożyczyłbym tę książkę. Jeszcze trochę zostanę w zajeździe - powiedział, po czym oddalił się do stolika znajdującego się w kącie pomieszczenia, wyjął z kieszeni jakiś zeszycik i zaczął przeglądać jego zawartość.
Po kilku minutach do lokalu weszła para wędrowców. Victor obdarzył ich badawczym spojrzeniem, po czym wrócił do swoich zajęć.
 
Historyk112 jest offline  
Stary 29-11-2017, 21:26   #96
 
CHurmak's Avatar
 
Reputacja: 1 CHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputacjęCHurmak ma wspaniałą reputację
Wszedł z powrotem do karczmy. Rozejrzał się, poszukując karczmarza. Gdy spostrzegł, gdzie karczmarz w owym momencie przebywał, podszedł bliżej i bez pardonu rzucił
-Ej szefie, można na słowo? Jest jakaś sensowna robota? Ktoś zatrudnia i dobrze płaci? Im więcej, tym lepiej.
- Po zniknięciu Loungher potrzeba sporo zapasów różnego typu, od trofeów zwierzęcych po materiały naturalne. Zbyt na nie w tym mieście jest stosunkowo największy, jeżeli pytasz o to jak można coś zarobić. W kwestii zadań - karczmarz sięgnął ręką pod blat i najwidoczniej przełożył jakieś papiery- Trochę łowieckich na mniejszego i grubszego zwierza. Im większy tym trudniej ale i zyskowniej. Jest też trochę kurierskich ale one są mało zyskowne. Dionizy poszukuje pewnego szczepu winorośli. Płaci dobrze, ale wymagałoby to podróży w dalsze tereny. A tutaj... - odgłos przekładanych papierów - Dostałem jeszcze z samego rana zawiadomienie o likwidacji obozu bandyckiego niestety byłem zajęty i nie uzgodniłem szczegółów więc trzeba by się skontaktować z kapitanem straży. Bo samemu raczej się nie podoła. Nie wyglądasz mi na szamana więc zadania z duchem nie ma co przybliżać. I to chyba wszystko na ten moment.

Instynkty Siglara żywo zapaliły się na wzmianki o polowaniach. Nie zastanawiając się nad wygórowanymi trudnościami, rzucił od razu:
-Dajcie mi tutaj najgrubsze bydlę, jakie jest do schwytania.
- Gabarytowo czy względem poziomu trudności? - zapytał karczmarz przeglądając i odkładając kolejne kartki - Mam też zakładać skłonności samobójcze? - zapytał pół żartem pół serio.

Skłonności samobójcze… Siglar nie był widocznie świadom tego, że kieruje nim przemożna potrzeba udowodnienia całemu światu, a przede wszystkim samemu sobie, że jest godnym łowcą. Że jest drapieżnikiem, a nie zwierzyną, jak ci o płaskich zębach. Nie zapomniał wszakże o względach praktycznych
-Za co najlepiej płacą? I gdzie tego szukać?
- Potrzeba futer Dolmów, Upierzenia Rathalosów, skór Ludoth, języka Chameleosa. Ponadto do likwidacji pozostały grasujące w okolicy drapieżniki. Fienglor i Basylisk. No i na samym czubku tortu niespodziewany gość… Smok. Za tego można sporo dostać. nagroda liczona w tysiącach. Ale to nie przelewki. Na twoim miejscu próbowałbym zgrywać chojraka. Maksymalnie Fienglor. Choć sądzę że i Chameleosem będziesz miał problem. Pierwszej grupy wystarczy poszukać w lasach. Drugiej i smoka, wskażę gdzie były ostatnio widziane. Wlicza się w to wytropienie likwidacja lub przejęcie.
Jasne, że najlepiej byłoby zabić smoka i zgarnąć wielkie pieniądze. Jednak Siglar nie był świeżym przybyszem w tym świecie. Jako tako pojmował, że porywanie się na coś takiego nie ma sensu. Satysfakcji jednak to u niego nie wzbudzało. Pytanie, co robić. Zabijanie drapieżników jest mile widziane, ale z pewnością gorzej płatne niż zabijanie stworów nadających się na towar. Może drapieżniki będą polować na jakieś cenniejsze stworzenia. Podążając ich tropem, jednocześnie idzie się śladem łownej zwierzyny.
-Idę na drapieżniki. Tylko przypomnij, szefie, gdzie ich szukać. I powiedz za ile tutaj zapas żarcia na drogę.
- Zapas żarcia to 10p na dzień. Fienglor był widziany na południu. Można powiedzieć, za drugim wzgórzem a raczej lasem. Widziano go na polach uprawnych jak niósł jedną z krów. Basylisk jest z kolei na północny zachód. Odlatywał w stronę bariery po tym jak pozbył się jednej karawany. O dziwo nie ruszył zwierząt na pastwiskach, ale konie pociągowe zeżarł w całości. Jakbyś wybierał się na tego pierwszego, to możesz zagadnąć gościa co się zwie Defrot. Tam siedzi - wskazał palcem - Planował zdobyć trochę trofeów więc mu po drodze we właściwe regiony. Może cię przynajmniej kawałek poprowadzić.


No tak. Konkurencja. Nie brakowało durniów wśród słabych, nie brakowało naprawdę silnych wśród tych, którzy widziani z daleka powinni zdradzać słabość. Pierwszy stwór jest latający. Niby nieosiągalny, ale wystarczy mu pewnie pochlastać skrzydła. Drugi - według karczmarza to najwięcej, na co było Siglara stać. Tylko musi się liczyć z tym, że jakiś spryciarz w rodzaju tego zakapturzonego jegomościa zaczeka gdzieś z trującą strzałą i nie będzie musiał bić się z Fienglorem. Wystarczy że załatwi Siglara. Nie brakowało tego rodzaju incydentów, przy czym kończyły się one chrzęstem miażdżonych żeber łasych na pozycję Siglara delikwentów. Jednak atut który pozwalał mu przetrwać takie akcje, dawno już był stracony.

Trudny wybór, trzeba szybko podjąć decyzję. Postanowił zachować ją dla siebie. Trzeba było teraz pomyśleć o zapasach na drogę.
-A może być tak, że za piętnaście wezmę samo surowe mięso na dwa dni?
- Nie ma sprawy. Zaraz przygotuję racje żywnościowe. - odparł pobierając opłatę.

Niedługo potem pojawił się z zawiniątkiem zawierającym surowe mięso i coś co sprawiało że pakunek pozostawał zimny nawet w dłoniach.|
Bez nadmiernego zastanawiania, Siglar schował pakunek do swojego podręcznego, płóciennego worka, który zawiesił na plecach na sznurku. Postanowił dłużej nie zwlekać, podniósł niedbale rękę na znak pożegnania i opuścił karczmę.

Wyruszył z miasta. Początkowo, kiedy pojawił się w tym świecie, miał problem z oceną kierunku, obecnie radził sobie z tym wcale należycie. Wyruszył w kierunku południowym. Nie spodziewał się zastać nic, dopóki nie dojdzie za drugie wzgórze, na pole, gdzie miało się pojawić dużo krów. Wybierał takie drogi, które zabiorą go w miarę prędko ku domniemanemu celowi.
Parę razy zdarzyło się że ścieżka zagłębiła się przez las, jednak o dziwo był on pusty, tak jak kilka pozostałych zagajników. Następnego dnia dotarł do terenów gospodarczych.

Pola, pastwiska i płoty będące granicami wybiegów dla bydła i koni. Zwierząt było jednak stosunkowo niewiele. Widocznie większe hodowle bały się wypuszczać swoje źródło dochodu. W obrębie zagród z większą liczbą zwierząt zawsze ktoś stał. Zapewne najęta ochrona, gdyż były to osoby uzbrojone, różnej maści. W obrębie mniejszej wsi, raptem 10 domów na krzyż, na środku drogi zebrała się grupka 5 osób coś uzgadniających z mężczyzną wyglądającym na tutejszego.
- ...więc ledwie wczoraj, na zachód?





Nic dziwnego, że uzbrojone słabiaki się tutaj kręcą, jak się popatrzy na zestrachanych miejscowych. Trzeba będzie przycisnąć tutejszego, jak tylko odejdą na dość daleko żeby go nie słyszeć. Do tego czasu po prostu stał i tylko wędrował wzrokiem po najbliższej okolicy.
Rozmowa trwała jeszcze kilka minut po czym drużyna wyruszyła w stronę lasu.
Dziewczyny nawet spodobały się Siglarowi. Nie był zarazem na tyle sprytny, żeby spróbować wkraść się w ich łaski. Zabawy z płcią przeciwną i praca były dla niego dwoma zupełnie różnymi wymiarami działania. Teraz trzeba było “dogadać się” z miejscowym. Siglar zastąpił mu drogę, posępnie spojrzał i rzucił bez pardonu
-Czego ta trójka chciała?
- A ciebie co do tego? - zapytał jegomość - Większego guza szukasz niż one?
-Aha, jak ktoś tu idzie to od razu szuka guza? Na nich się nie rzucaliście? Trzech to za dużo?
Gadaj gdzie oni idą, to żadnego guza nie będzie.
- Ubzdurało im się że bestyje w trójkę upolują. To żem ich w diabły posłał i powiedział gdzie tego legowisko. I ciebie też niech diabli wezmą... Bandyta jaki czy co? Straży nam nie brak! A może za tamtymi cię niesie? To na zachód aż smród poczujesz. Tam ino bestyja legowisko swe usnuła.
-Uważaj, czy przypadkiem sam z diabłem nie rozmawiasz, ziemiorobie! - Siglar spojrzał szaleńczo i obnażył zębiska. Nie czekając na reakcję, wyruszył na zachód, zgodnie ze wskazaniem miejscowego.

Niedobrze, pojawiła się konkurencja. Trzeba było ją jakoś ubiec. Postanowił w związku z tym przyspieszyć i spróbować wyminąć podążającą na zachód grupę - a przynajmniej dołożyć starań aby trzymać się na bok od nich, nie za daleko ani za blisko. Swoją drogą, ciekawe czy w tej wsi byłoby jakieś miejsce na nocleg w drodze powrotnej. To będzie zależało od tego, czy byłoby z kim. Na razie jednak - nie czas na powroty.

Pośpiech się opłacił. Co dziwne, po drodze nie zdołał trafić nawet na ślad grupy łowieckiej. W każdym razie, był pierwszy. W miejscu w którym okropnie śmierdziało padliną i siarką. Nawet pomimo tego że otaczał go las. Zapachy dochodziły z pewnej ziemnej groty usadowionej pod korzeniami rosłego, choć przewróconego, dębu.
Pytanie gdzie był jego cel? W jamie? Nie. Co do tego miał pewne przeczucie. Pozostała więc jedna opcja... wyruszył na polowanie.
Nim jednak Siglar zdołał podjąć jakiś plan. Usłyszał stłumiony upadek czegoś na poszycie lasu. W kierunku z którego dobiegł odgłos, leżało ciało krowy. Z innego kierunku dobiegł głos łamanej gałęzi.
Widocznie gospodarz już wrócił.
Przedziwna kreatura przeskakiwała między drzewami okrążając wojownika. Niekiedy dało się słyszeć coś na wzór muczenia i pochrząkiwania.


Bestia wydała się Siglarowi dziwnie znajoma. Jak karykatura tego, z czym wielokrotnie miał do czynienia. Różnic było dużo, ale podobieństwa uruchomiły podświadome instynkty Siglara- te, które tkwiły w jego psychice, niezależnej od wszelkich magicznych zmian. Na widok bestii mimowolnie uśmiechnął się, szaleńczo i straceńczo.
Nie przygotował się na tego bydlaka, nie zadbał o informacje czy o przewagę liczebną. Tym razem liczyło się tylko, kto przeżyje. Kto będzie silniejszy, zwinniejszy, kto dłużej oprze się zmęczeniu. Walka na gołe pięści z tym stworem nie wchodziła w grę. Jedynym, co mogło wyrównać szanse Siglara, była jego broń. Odruchowo dobył więc Sargila, swojego miecza, który na tej planecie pozwolił mu przeżyć już niejeden raz.
Siglar uznał, że sprowokuje Fienglora do szarży, uniknie go turlając się na bok i będzie atakować z tyłu.
Gdyby to się nie powiodło, musi ciąć w okolice szyi.
Bestia wyjrzała zza drzewa. Odstąpiła na krok od niego, wciąż wydając odgłosy ostrzegawcze.
Wyglądało jakby miała przygotowywać się do szarży. Pochyliła się celując w wojownika obszernym porożem, nie ruszając się z miejsca. Jej poroże zaczęło lśnić, a w następnej chwili, w stronę wojownika pędził już rozmyty pocisk skompresowanego powietrza.

Siglar miał przed sobą ciężki wyczyn, ale nie mógł stać nieruchomo. Nie wystarczyło przesunąć się na bok, trzeba było ominąć potwora. Momentalnie odskoczył w prawo, trzymał miecz w ręce, chcąc obrócić się, gdy bestia ominie go i się zatrzyma. Jeśli szarża uderzy w Siglara, poleci on luźno, nie wzmacniając upadku własną siłą.
Unik minął się z porywem powietrza, lecz ku zaskoczeniu wojownika, nie było w nim bestii. Rogata istota przemieściła się w innym kierunku, posyłając w wojownika, tym razem, ognisty pocisk.
W sekundach walki nie ma miejsca na dogłębne rozważania i wyważone reakcje. Bestia leci - zejść z jej toru.
Leci pocisk - też go uniknąć. Pocisk ognisty. Nie pierwszyzna, choć dawno z bronią artyleryjską Siglar nie miał do czynienia. Bez względu na dalsze poczynania bestii, trzeba było uniknąć płomiennego zagrożenia.
Paść na ziemię. Jeżeli zajmie się płomieniem, turlać się. Mieć nadzieję, że to nie jakaś “chemja albo inna magja.” Czy bestia mogła doskoczyć - nie było to w owym momencie istotne. Instynkt kazał Siglarowi zejść z toru pocisku i położyć się na ziemi, twarzą do dołu. Gdyby to się nie udało, po prostu paść.
Przez moment po uniknięciu pocisku przez Siglara bestia zniknęła. Wyczuwalna reakcja nakazała wojownikowi odskoczyć w bok, co pozwoliło mu uniknąć przygniecenia przez ciało bestii. Skubaniec przeskoczył 10 metrów z miejsca.

Okazało się jasne, że Siglar jest tutaj o wiele mniejszym skubańcem. Skoro potwór skacze tak daleko, ucieczka nie wchodzi w drogę. Trzeba było walczyć. Siglar rzucił się z mieczem na potwora, licząc że ostrze, posiadające niezwykłe właściwości i zdolne uczynić swojego właściciela solidnym szermierzem (nawet jeśli nigdy nie trzymał takiej broni w ręku), poprowadzi go gdzie należy.

Ostrze przecięło rękę stwora, lecz w tym samym czasie przyszło kopnięcie z półobrotu. Raczej instynktowne wierzgnięcie niż wyuczony atak. Cios zadany z zerowej odległości prosto w splot słoneczny miotnął Siglarem. Uderzając plecami o drzewo roztrzaskał je, wraz z kilkoma żebrami. Coś było nie tak... ten stwór nie zachowywał się jak bestia. Nie było czasu do namysłu, bo wnet nadlatywał kolejny magiczny pocisk wiatru.
Niewidzialny wiatr raził czystą potęgą. Trzeba było natychmiast ujść przed ciosem. W obecnej sytuacji, oszołomieniu, Siglar musiał się obrócić, szybko wstać - adrenalina jeszcze działała i jak poprzednio, ujść przed ciosem żywiołu. Musiał to zrobić, a gdyby to się nie udało - ustawić ostrze miecza na linii rażenia pocisku, tak żeby przeciąć nadchodzące powietrze, aby odleciało na boki.

Instynktownie wiedział że ostatni plan się nie powiedzie. W końcu przeciąć powietrze, to nie sztuka, cały czas się to robi machając mieczem, a mimo to wiatr wciąż istnieje. Choć gdzieś, kiedyś widział zdolnych do tego wojowników. Ciekawe gdzie tkwił haczyk.
Z całych sił Siglar odskoczył od drzewa, odbijając się od jego pnia. Pień pękł pod uderzeniem wiatru powalając już kolejne drzewo. W tym czasie bestia zniknęła. Znów planowała pewnie atak z zaskoczenia.
Czyżby Siglar popełnił błąd? Nie docenił tutejszych istot?
Kiedy potwór zniknął, również należało zniknąć. A przede wszystkim, zadbać o to by nie zostać zaatakowanym z tyłu. Jeżeli w pobliżu jest jakaś skała, trzeba było oprzeć się o nią plecami. Potrzebne jest twarde oparcie. Istniała jeszcze jedna możliwość. Zaszyć się gdzieś i samemu zaatakować zmorę z zaskoczenia. Siglar na tyle na ile było to możliwe wytężył swój instynkt przetrwania, chcąc wyczuć czy tam gdzie zmierza, nie czyha na niego wróg. Najważniejsze to nie dać się podejść - a więc - znaleźć twarde oparcie. Jeśli nie ma skał - najmocniejsze drzewo, takie którego nie można powalić magią.
Instynkt podpowiadał, że bestia krąży. Najbezpieczniej byłoby się położyć na plecach, wtedy na pewno bestia ich nie zaatakuje. Choć i to nie jest prawdą absolutną. Drzewa już powalone, też nie należały do najcieńszych, tak jak i reszta otaczająca Siglara. Mimo to nie wytrzymały spotkania z tą bestią.
Pocisk z prawej, unik.
Odgłos pękania z lewej, unik za drzewo.
Bestia wydawała się bawić z wojownikiem. Jednak oboje zapomnieli o jednej,drobnej sprawie...
Czy zabawa ogniem, w lesie, jest na pewno bezpieczna?
Poszycie lasu uległo zapłonowi. Powoli, nie wiedzieć czemu, ognie tworzyły arenę. Oczywiście, powoli i systematycznie zmniejszającą pole walki.
To mogło przerastać już pojmowanie zwykłego wojownika.
Bestia, najwidoczniej też uległa pewnej konsternacji, bo zatrzymała się przed drzewem po przeciwnej stronie ognistego okręgu.
A jeśli to właśnie Siglar okazał się ofiarą? Do tego właśnie bliską temu aby stać się kawałem pieczonego mięsa?

Aż za dobrze wiedział, że prawo znane z rozrywkowych opowieści grozy działa w obie strony. Istota na zewnątrz ludzka kryć może w sobie potwora, ale istota na zewnątrz potworna może posiadać w sobie pokłady inteligencji równe ludzkim geniuszom. Wśród natłoku negatywnych emocji, oprócz bólu, trwogi, gniewu, narosła zazdrość i zawiść. Fienglor był silniejszy. Niepokonany w zwarciu i na odległość. Jakże Siglar chciał być na jego miejscu.

Nawet jeżeli zazwyczaj nie myślał o swoim obecnym położeniu, w owej chwili nie mógł się pogodzić z tym, do jakiego stanu go doprowadzono. Wściekł się, podniósł okrzyk gniewu i wziął się do szaleńczego ataku. Zdecydował się na uderzenie z impetem, z mieczem, tak żeby wepchnąć bestię w ogień. Albo on, albo Fienglor.
Bestia również ruszyła w stronę wojownika. Tym razem bez ogródek, z porożem wycelowanym w wojownika.
Miecz sparował wystające szpikulce i dał szansę na starcie czystej siły. Bestia miała dość specyficznie zbudowane ciało i dobre podparcie w gruncie, ale nie była w stanie,w tej sytuacji, wykonać kopnięcia. Co więcej jej górne kończyny zdawały się mało przydatne w walce. Stąd taran. Z kolei Siglar miał ciało obyte w walce i siłę wyższą niż normalny człowiek. Starcie zdawało się być wyrównane.

Adrenalina buzowała. Kazała ignorować ból i zagrożenie. Siglar, dążąc do przełamania patu, postanowił najmocniej jak potrafi chwycić lewą ręką za poroże bestii i pociągnąć w swoją stronę, utrzymując uchwyt na tyle długo, by w miejsce gdzie powinna być przerwa między żebrami w klatce piersiowej, móc wbić miecz i przeszyć serce bestii.
W chwili, w której Siglar puścił miecz jeden z rogów wbił się w ramię. Wymagało to większego wysiłku by znów odzyskać minimalną przerwę między zagrażającymi życiu kolcami. Pociągniecie poroża do siebie, zważywszy na jego rozłożystość, było szalenie niewłaściwe. Był jednak sposób, by bestia sama się zabiła.
Z całej siły wojownik zaparł się i starał się odepchnąć bestię, zwiększając tym samym jej upór, by w następnej chwili odpuścić i paść na ziemię wystawiając miecz. Bestia straciła równowagę i z impetem nadziała się na ostrze, rozpruwając sobie bok. Opadające ciało przygniotło wojownika i słychać było nieprzyjemne chrupnięcie.
Co więcej ogień nie ustał, a bestia była niezwykle ciężka.

Liczyło się zwycięstwo w walce. Niezależnie od płomieni, zacieśniających krąg. Bez względu na niebezpieczeństwo ze strony bestii - powalonej, ale czy zabitej? Wolał ryzykować śmierć ale walczyć, chcąc udowodnić, że wciąż jest silny i groźny. Że wciąż posiada swoją rację istnienia, która przez blisko cztery dekady określała jego życie. Chwycił za miecz, zamierzając wykonać serię pchnięć w rozpruty bok. Trzeba było zadać jak największe obrażenia. Ostatecznie pokonać bydlaka. Jeżeli będzie to dane wojownikowi, wtedy będzie pora podjąć działania, żeby ujść cało z miejsca walki.
Poszycie oraz drzewa pochłaniały płomienie. Normalny wojownik,po zwycięstwie starałby się uciec, ale nie Siglar. Nie był normalny i nie należał do najmądrzejszych. Po niedługim czasie mocowania się z ciałem bestii, dźgania truchła, stracił przytomność. Ostatnie co zobaczył to... poroże? Cień innej bestii, która zbliżyła się do płomieni? Słyszał bełkot, ale może to były jego własne słowa...

Ocknął się energicznie. Podrywając z prześcieradła położonego na stercie słomy. W odruchu wykonał dźgnięcie, pustą ręką w nieobecne ciało bestii. Był w stodole. Nagi, obandażowany. Kości i mięśnie nadwyrężone szybkim ruchem i niedoszłą walką odzywały się tępym bólem. Kilka z kości, z pewnością wciąż było połamanych. Kark nieprzyjemnie trzeszczał od czasu spędzonego na posłaniu.

Co się stało?
Instynkt przetrwania wziął górę dopiero teraz. Siglar chciał wstać i wyjść, opuścić to miejsce, zmienić sytuację. Spróbował, lecz gdy tylko odezwał się ból sponiewieranych członków, musiał z powrotem legnąć na posłanie, wykrzywiając twarz z bólu. Nie mógł powstrzymać krzyku bólu, lecz cedził go przez zaciśnięte zęby, tak że przypominał raczej warkot albo złowrogi bulgot. Gdy ból odrobinę ustąpił, zaczęła wracać świadomość. Sytuacja była zła, cholernie zła. Ktoś go wykorzystał. Użył go do brudnej roboty, zapewne porzucił w stodole, zgarnął wszystkie trofea, które to właśnie Siglarowi miały dać pieniądze i szacunek. Niech teraz tylko wróci do swoich sił.
Ktoś, kto myśli, że może go sobie tutaj trzymać, mocno się przeliczył. W końcu Siglar żył dalej - bestia prawdopodobnie już nie. Fakt, że jedyną szansę na pokonanie potwora dał mu miecz, w dodatku obdarzony niezwykłymi właściwościami, w owej chwili go nie zajmował. Zajmowało go coś innego - co zrobić aby taka sytuacja się nie powtarzała? Trzeba być silniejszym - ale to kosztuje. W końcu stanowi to cel sam w sobie.
Może trzeba było nie iść samemu. Tak ale wiedział że słabiaki skłonne są raczej uciec i zostawić Siglara na pastwę potwora, potem zaś ukraść łupy - tak jak właśnie teraz. Może nawet wbić nóż w plecy, jeśli uda się to bezkarnie. Na przyszłość niezwykle trudno byłoby znaleźć sprzymierzeńców. Doświadczenie jednoznacznie mówiło: jeżeli chcesz coś zrobić dobrze - tylko ty sam dasz radę. Ale to nie gwarancja. To tylko połowicznie możliwa do spełnienia obietnica.
Stodoła otworzyła się nieznacznie wpuszczając do wnętrza więcej światła. Wszedł do niej poprzednio spotkany wieśniak i mężczyzna w zbroi. Mężczyzna był tym samym który z dwójka kobiet dotarł do wioski przed Siglarem.
- Patrzcie panie, obudził się. - orzekł
- I pocośta go tu przywlekli.
- Należy mu się odpoczynek. Jakiem już rzekł, załatwił waszą bestię. Niżli my się do roboty zabrali. Cośta nas wójcie, w chuja zrobili. Bo bestyja nie była sama, ale o tym, to już nie z wami będę gadał. Zapłatę jeno jemu zostawcie. My się zadowolimy trofeum. Odpocznij woju. - rzekł w stronę Siglara. - Twoje rzeczy tutaj zostawię. - oznajmił odkładając dobytek wojownika tuż przy wejściu. - Jakbyś tak na chama się nie pchła to może byśmy razem to bydle ubili. A tak to nam się w robotę wpierdoliłeś. Więc nie miej za złe, że z groszem zostaniesz. Zresztą pierwszy raz cię widzę, to i pewnie nie wiedziałbyś co z trofeami zrobić.

Miał już pewność. Nic nie powiedział w pierwszej chwili, ale nie mógł powstrzymać uśmiechu, jak to on, dumnego i odrażającego. Fakt że zostanie pozbawiony udziału w cennych trofeach, zdawał się nie liczyć. Faktycznie, nie mógł wiedzieć, jak cenny skarb mu się wymyka. Ostatecznie wiadomość, która do niego właśnie dotarła, stanowiła bardzo dobrą zapłatę, nie gorszą, niż pieniądze, jakie kazał mu zostawić zbrojny. Pokonał potwora. Może nie tak groźnego jak niektórzy współbracia, z którymi miał okazję się mierzyć, ale za to posiadającego niemożliwe do zrozumienia moce. Sam sobie udowodnił, że mimo szeregu klęsk i niepowodzeń, nadal posiada potężną siłę.
A w każdym razie zdolność do walki z groźnymi przeciwnościami. Zastanowiło go, jak ludzie bez takich mocy jak on niegdyś posiadał, byli w stanie pokonać większą grupę potworów. Odwrócił się w stronę wieśniaka i wojownika, wyraz twarzy miał zadowolony.
-A ile wszystkiego tam było - powiedział burczącym z racji pozycji głosem- a ile was?
- Jeszcze jakieś 2 rogate stwory, nie identyczne co truchło. Choć można by rzec że podobne. Uciekly jednak gdy tylko je zobaczyliśmy. Nie myśleliśmy ich ścigać, bo wciąż ducha miałeś. Zresztą w trójkę i tak nie zamierzaliśmy z nimi walczyć. - odparł wojownik.

Poszło więc jak zwykle. Brudna robota przypadła Siglarowi. Nie pierwszy raz tak było i zapewne nie ostatni.
Nie miał w owym czasie jednak siły wykłócać się.
-No to powodzenia następnym razem - powiedział dość mrocznym głosem, ale trudno było stwierdzić czy to za przyczyną jego stanu w owej chwili, czy tego że pojawiły się u niego strzępy myśli dość obelżywe dla grupy, która bądź co bądź ocaliła mu życie.
Niebagatelną zdawała się informacja o kolejnych dwóch potworach. Siglar mógł dalej udowadniać swoją potęgę przed całym światem i przede wszystkim przed sobą samym, ale obecnie groziły mu problemy, jeśliby chciał zwykłą muchę zabić. Dalsze działania musiały poczekać.
- Bahus! - kobiecy krzyk dobiegł z zewnątrz.
- Bywaj woju.- odparł i opuścił przybytek.
 

Ostatnio edytowane przez CHurmak : 29-11-2017 o 22:34.
CHurmak jest offline  
Stary 29-11-2017, 21:50   #97
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Erven

Czas: Ranek.
Miejsce: Las w okolicach Garollo.
Skład grupy: Larisa, Arnice, Quen Yan, Rok, Erven


W grupie brakowało Martiego. Oczywiście stawił się na miejscu zbiórki. Wyszło wtedy na jaw, że jednym z jego zwierzątek jest Tigrex, co z kolei wykluczyło go z polowania.

Wszelka zwierzyna uciekła by przed pupilkiem. Pozostałe, rzekomo nie chciały wstać o tej porze dnia.|

Larisa razem z Rokiem, prowadzili grupę. Podążając na słuch lisicy oraz za wzrokiem hełmu strzelca.
- Więc. Planowo mamy upolować Uswolfa, którego wataha zabłądziła na te tereny, oraz Rathaslosa, bo jest zapotrzebowanie na jego skrzydła.
- Co wiemy o zagrożeniu? - zapytał Erven
- Uswolf-y - zaczęła Quen - To raczej typowa wilcza wataha, z samcem alfa na czele. Polują w grupach, działają taktycznie, potrafią zastawiać pułapki. Aż dziw że zawędrowały aż do Unii, bo to raczej pospolita fauna Selvan. Rzadko się zdarza, ale nie jest to niemożliwe by pojedyncze jednostki potrafiły wytwarzać ładunek gromu. Jako pupila da się je nawet nauczyć Ki.
- Rathalos jest tutaj najmniejszym problemem. Jedynie trzeba go strącić w powietrzu lub nim się wzbije. To właśnie wilków się obawiałam. {larisa}
- Formacja rombu z Rokiem w środku by w przypadku Uswolf’ów być przygotowanym na zasadzkę z ich strony. Larisa prowadzi. Arnice, lewa strona, Quen prawa. Ja zamykam romb. Broń na pogotowiu. Jak ich zwietrzymy nim nas zwietrzą to pomyślimy. Co do ptaszyny to nawet jak się wzniesie to Rok przestrzeli staw barkowo-skrzydłowy magicznym pociskiem. Potem pójdzie łatwo. {Erven}
W gotowej formacji przedzierali się jeszcze kilka minut. Pierwszy zareagował Rok.
- Cele. 10. Po pięć z każdej strony. Za krzakami. Jeden samotny naprzeciwko, jakieś 100 metrów.
- Będą próbowali nas otoczyć. - oznajmiła Queen.
- Mam plan. - powiedział mag - Robimy zasadzkę. Niech oni pomyślą że mają nas w zasadzce, a my atak z naszej zasadzki. Rzucę zaklęte kryształy ładunkowe które zamrożą wilki kiedy wejdą w ich okolice. Następnie wykończymy pozostałe i te. Zachowujcie się swobodnie, ale bądźcie czujni. Ja przygotuję naszą niespodziankę. Zestroję kryształy by działały tylko na zwierzęta, ale miejcie na uwadze by wciągnąć je w nie. Dowolność eliminacji celów, ale nie łamcie formacji.
Grupa podążała względem szybko przedstawionego planu.
Dwie grupy Uswolf-ów wyskoczyły praktycznie w tej samej chwili.

Wyglądały na wygłodniałe, mimo to, pozostały zwinne.
Rzucone kryształy zdołały zatrzymać 5 sztuk. Kolejne dwa zginęły jeszcze w locie rozcięte przez miecz Larisy i wodny strumień Quen. Arnice nie wykonała żadnego ruchu. Pozostałe 3 wilki zatrzymały się nie wiedząc czy uciekać czy walczyć.
Rok beznamiętnie przeładował karabin, przyłożył od ramienia i wystrzelił w stronę krzaków. Odległy cel - samiec alfa... zapewne nie był świadomy swej śmierci.
- Tłoczno tu - oznajmił snajper
- Już niedługo. Dobić resztę. - powiedział Erven wyciągając dłoń i telekinetycznie zaciskając klaszcze na szyi wolnego wilka. Następnie gwałtownym ruchem nadgarstka wywarł silną presję związaną z przegięciem szyi. Ot, skręcał kark.
- No to pozamiatane. - oznajmiła lisica zabijając ostatniego osobnika. - Pozostał... Rathalos. Choć mam wrażenie że coś nie gra... {Larisa}
- Oskóruję je i zbiorę kły. Jako dowód i dodatkowy zarobek.{Arnice}
- Jeśli nie masz nic przeciwko Arnice to z chęcią się poprzyglądam, a potem wytarguje dla was lepszą cenę. - powiedział Erven, a następnie zwrócił się w stronę Larisy - Co masz na myśli? To, że były wygłodniałe, choć powinny mieć tu dość ofiary łownej?
- Właśnie. W tych lasach zwykle jest dość zwierzyny by drapieżniki trzymały się swoich terenów. Nawet jeśli Uswolfy opuściły Selvan, to powinny mieć tu dość sposobności do zadomowienia się. Mam dwie teorie. Znalazły się na terytoriach już zajętych przez silniejsze drapieżniki. Wśród takich panuje pewna równowaga terytorialna. Ale nadal mowa o watasze 10 osobników. Albo... tutejsza równowaga została drastycznie naruszona.
- O jak dużym naruszeniu mowa {Arnice}
- Pierwszym było by nowe pokolenie dominujące zrodzone lub przybyłe. Mowa o 2-3 osobnikach wyższego szczebla. Albo jednym dużo wyższego, bądź stanowiącego śmiertelne zagrożenie niezależne.
- Jeszcze jest szansa na obecność demonów. Zwierzęta unikają kontaktu z miastmą jeżeli przekracza pewien poziom. {Quen}
- Tak czy inaczej, trzeba zdać raport i ostrzec łowców. Mamy treningi do ogarnięcia, ale... oni nie mają wiedzy. - Erven uśmiechnął się pogodnie - Tak czy inaczej zbieramy skóry. Zysk dzielimy między was. Zasłużyliście. Idziemy na głęboki patrol. Co ustalimy w jeden, dwa dni to nasze. Jeśli są tu demony lepiej wiedzieć… a przy okazji jeszcze popolujemy. - puścił kobietom zalotnie oczko - Dziś żyjemy z natury, więc weźcie mięso… przynajmniej do czasu, aż znajdziemy lepsze.
Tego dnia nocowali pod gołym niebem, wystawiając warty. Kierowali się na południowy zachód śladami krwi. Zdolności obserwacyjne Roka określały ślady jako “należące do czegoś latającego”, przez wzgląd na rozprysk kropli opadowych, ślady na gałęziach i liściach, które jeszcze nie opadły. Niestety do końca dnia nie zdołali zlokalizować źródła.
Jak na zimę, przychodziła ona powoli. Śnieg który spadł dzień wcześniej w lesie nie ostał się. Choć czóć było już zimowe, poranne dreszcze.
Grupa zdobyła za to kilka skór Ludoth, gadzie jajo i poroże Dolma z ich gniazda, na jakie natrafili przypadkiem. Warto napomnieć że zdjęcie gadzich skór przyszło z wielkim trudem. Choć grupa ma duże umiejętności, nie ma wśród nich prawdziwego łowcy.
- To robimy jajecznicę czy zostawiamy na handel z gildią łowców? {Larisa}
- Kupują jajka? Na jajecznicę pewnie - zaśmiała się Quen.
-Odchowują poprzez inne chowańce, a potem albo zostawiają w hodowli albo dołączają do grupy. - oznajmiła lisica - Pomimo ich trudnego obycia, treserzy to dobrzy ludzie.
- To może sama wysiedzisz? Taka jaszczurka jako chowaniec mogła.... nie... nie widzę tego. - Quen zmieniła zdanie. - Jeleaos, Jinouga, czy Splinter, To faktycznie użyteczne chowańce, ale... Ludoth?
- Jak się rozwija ? {Arnice}
- Słyszałam że może mieć formę salamandry, w sumie pochodzi z podobnej rodziny. Humanoidalnie przeobraża się w Rasgila, najwyżej w coś drakono-podobnego. Jednak smokiem się nie stanie.
- Wasza decyzja co zrobimy z tym jajkiem. - oznajmił Erven - Powiem szczerze, chcę dorwać tą latającą paskudę i mam cholernie paskudne przeczucie co do niej. Nie mniej… może się zwrócić za trofea i dowód ubicia. Coś silnego i bystrego prześladuje te lasy i utrudnia pracę łowców, a to oznacza mniej żywności w ciężkich czasach. Nie zdziwię się, jeśli to… demon. Naprawdę wredny demon...
Erven miał przegniłe przeczucie, że znał tego demona. Sam go zresztą przyzwał swojego czasu… Celekraon… to byłaby logiczna zagrywka ze strony zastępów. Zesłać Zmorę Przestworzy by odcięła ludzkość od żywności, a następnie przypuścić przy jej okazji atak na pozycje Garollo. Ten demon, musiał umrzeć, lub ulec jego władzy nad umysłami i będzie to godny trening dla całej drużyny. Prawdę jednak mówiąc, mroczny mag wolałby by okazało się, że coś mniej paskudnego prześladuje te lasy.
- ...jest jeszcze inna alternatywa... - mruknął ciszej z lekkim uśmiechem który zapowiadał nic dobrego - ...ale to zależy co to jest.
Jednak Erven miał pewne wątpliwości… nie wiedział, czy jego kontrola nad demonami nie pryśnie w przypadku zetknięcia się demona z anielską aurą Echo. Psiakrew! Nie powinna… ale czy wytrzyma? Musiał myśleć szybko. Na teraz jednak ciekawiło go zdanie drużynników. Po tym, mógł im przybliżyć potencjalne zagrożenie.
- Sądzę że gildia zrobi z tego maleństwa najlepszy użytek. {Larisa}
- No popatrz ja od wejścia do lasu mam to dziwne uczucie, że w każdej chwili coś się może nam zwalić na głowę. {Quen}
Odgłos poruszenia gdzieś w gęstwinie. Rok wykonał powolny ruch ku rękojeści pistoletu, jednak nie zamierzał strzelić od razu. Widocznie nie było to coś bardzo groźnego.
Powolnym lekko niezgrabnym ukrywaniem się, zza krzaków wyjrzał płomieniście czerwony, futrzany ogon.

- Czy to groźne? - zapytała Arnice, a jej dwie wróżki przyjęły pozycję kung-fu
- Raczej nie. - powiedział lekko rozbawiony Erven i ukucnął. Telepatycznie wysłał drobnemu, bo tak wnioskował po wielkości ogona, zwierzątkowi pozytywne uczucia. - Stańcie za mną. Zachowujcie się swobodnie i przyjaźnie. Ja się tym zajmę. Chyba, że ktoś się zna?
Co tu ukrywać, od długa szukał zwierzęcego towarzysza i wyglądało na to, że znalazł. Teraz tylko pytanie… co to je? Miał trochę mięsa, trochę suszonych owoców… może da radę przekupić? Tylko, że… nie znał się na oswajaniu, więc musiał iść logiczną ścieżką i telepatią. Tym bardziej, że nadal bolała go bezmyślność Gubernatora i utrata tamtego szczeniaka ze Starej Stolicy…
Listek wyszedł z kępy ku uciesze pań. Widocznie jego wygląd przełamywał kobiece serca.
Erven miał pewność że gdzieś już czytał o tym stworzonku. I choć mógł nie pamiętać jego nazwy to z charakterystyki było to stworzenie wróżko pochodne.
Malec wyglądał na głodnego i dość wystraszonego więc, podchody ze zbliżaniem się trwały dobre kilkadziesiąt minut, aż w końcu zdołał podejść na długość ręki by skubnąć trochę mięsa.
- No proszę. Pan mag ma rękę do zwierząt. {Quen}
- Ja bym wolał wilka - mruknął pod nosem Rok.
- Czy on nie jest uroczy? - zapytał cicho Erven i powoli wyciągnął drugi pasek. Niech zwierzątko sobie podje. Pewnie dawno nie widziało jedzenia przez to co tutaj zaległo.
- No malutki… opowiadaj co u ciebie się działo. - powiedział ciepło.
Malec pochłonął oba paski w niebotycznym tempie. Potem kręcił się po obozowisku, podskakując i poszczekując a na koniec zwinął się w kłębek. Wyglądając nieśmiało zza ogona.
Wszyscy jak jeden mąż mogli stwierdzić że albo jest szczęśliwy albo na swój sposób odpowiadał na pytanie.
- Wnioskuję, że coś widział - zaczęła Arnice - Uciekł lub się schował... z duchami da się dogadać na wspólnym...
- To efekt tego że coś się dzieje. Słabsze osobniki tracą swoje miejsce do życia i zdobywania pokarmu. Istnieje pewna wspólna egzystencja władcy strefy i jemu podległych. To jednak wskazuje na jej brak. Czyżby coś się stało drapieżnikom dominującym? {Larisa}
- Najwidoczniej. Ten dzieciak by się teraz przydał. W takim razie co? Musimy zlikwidować anomalię lub ją odnaleźć i o niej zawiadomić? {Quen}
Erven słuchał drużyny jednym uchem, a to dlatego bo sięgnął do umysłu liskopodobnego zwierzęcia i delikatnie starał się je odczytać. Obrazy, dźwięki odczucia, ale robił to ostrożnie i delikatnie, by stworzonko nie doznało krzywdy.
Obrazy były z perspektywy istoty dość niewielkich gabarytów, więc wszystko zdawało się olbrzymie i odległe. W myślach był strach. Widać było uciekające zwierzęta. Czuć było zło. Tak to z pewnością coś demonicznego. Ta istota czuła to nawet bardziej od innych, za sprawą źródła magii, a raczej podstawy do jej użytkowania.
Można przypuszczać że demon nie pojawił się w lesie przypadkiem. Jednak nie było ku temu jawnych śladów.
- Nie martw się malutki, zajmiemy się tym czymś. - powiedział ciepło Erven po czym spojrzał na jego grupę.
- Tak jak się obawiałem to demon. - orzekł - Najpewniej zesłany tutaj by uszczuplić nasze możliwości wyżywienia zimowego, a w fazie bitwy o Garollo jako dodatkową niespodziankę nie wykrytą przez zwiad. Mamy dwie możliwości, obydwie trudne.
Mag pozwolił sobie tutaj na chwilę ciszy.
- Pierwsza łatwiejsza, ale o mniejszych profitach bitewnych to zlikwidowanie zagrożenia. Obstawiam, że to Celekraon. Druga trudniejsza to kupujecie mi ile czasu się da, a ja próbuję przejąć nad nim kontrolę. Potem zabieramy go do miasta i obrócimy przeciwko demonom ich “prezent”. Jakieś pytania?
- Nie powinniśmy zlikwidować zagrożenia, o ile to możliwe? {Larisa}
- Prawda… przejęcie nad nim władzy może być zbyt niebezpieczne. Zlikwidujemy go. Otwórzcie umysły. Prześlę wam to jak on wygląda, a następnie wtajemniczę w jego słabe punkty i silne strony… {Erven}
- Nie lubię psioników. - mruknął Rok, skupiając umysł na Ervenie - Nigdy nie wiadomo co nam w głowach mącą.
- Jakaś głębsza zażyłość? {Quen}
- Bez obicia ryja nie przeszło {Rok}
- Widzę, że mamy podobne podejście Rok. - powiedział pogodnie mag - Dlatego ja skupiam się na blokadach mentalnych i zdolnościach czysto ofensywnych.
Po tych słowach przesłał im obraz mentalny Celekraon’a, a następnie przeszedł do dość szczegółowego opisu, by byli w pełni gotowi na walkę.
- 4 Skrzydła. Może być ciężko. {Rok}
- Póki się nie wzniesie {Quen}
- Mogę go unieruchomić. Mój duch ma pakt z naturą. {Arnice}
- Pamiętajcie też, że jest ślepy, ale ma cholernie dobry słuch. - powiedział mag - Naszym priorytetem jest sprawdzić go na ziemię, a następnie uniemożliwić mu dalsze wzbicie. Na gruncie nie jest taki niebezpieczny jak w locie. Będzie starał się pochwycić nas w szpony, wznieść wysoko i zrzucić. Jak unieszkodliwimy skrzydła po jednej stronie to już się tak łatwo nie wzniesie. Słabe punkty to pas nadobojczykowy na linii z szyją i podbrzusze, oraz pachwiny. Słuch to też jego zaleta jak i wada. Jak już będzie na ziemi postaram się go ogłuszyć strumieniem dźwięków, a może nawet i w locie się uda, ale szansa i mniejsza.
- Magia dźwięku. Uuu to rzadkość. - mruknęła Quen - U nas, znaczy w Selvan, raptem są tylko 2 osoby potrafiące z niej korzystać.
- Wystarczyłby granat hukowy i tyle z tej polityki. Jednak te nie są tanie {Rok}
- Jak twarda to istota? Czy miecz zdoła przebić się przez wrażliwe miejsca, czy założyć że będę zmuszona użyć techniki nastawionej na przebicie? {Larisa} (Odp. nie, powinna wystarczyć jej broń w końcu to katana i samuraj)
- Korzystając z Alraune moja siła jest mniejsza, więc jestem ograniczona do możliwości kuszy i ostrza. {Arnice}
- Kuszy powiadasz? W tej kaburze przy pasie? {Rok}
- Sokole oko. - mruknęła z uśmiechem - Można by powiedzieć że to artefakt z mojego świata, działa jak kusza a wyglądem przypomina to co nazywacie “rewolwerem”. Ważne że jest kompatybilny z duchami, tak jak miecz.
- Po kolei. - powiedział Erven po czym uśmiechnął się - Nie znam się na magii dźwięku, ale jestem cholernie dobry w improwizacjach… a Twój oręż Lariso i umiejętności powinny wystarczyć.
- Improwizacja. To najlepsze słowo określające podstawy każdego starcia - mruknęła z uśmiechem Quen.
Dalsza część wieczoru minęła na ustaleniach i odpoczynku przed nadchodzącym starciem.
Lisek, choć raczej najedzony, nadal leżał leniwie i nieśmiało przyglądał się grupie. Kiedy szczegóły zostały mniej więcej dopracowane Erven zbliżył się trochę do liska i ukucnął mówiąc ciepło.
- Mogę się dosiąść? - odpowiedziało mu ciche szczeknięcie które chyba, ale chyba, oznaczało zgodę. Zbliżył się więc i dosiadł do stworzonka, i powoli, i ostrożnie zaczął go głaskać.
- Wiesz, jak chcesz możesz iść z nami. Upolujemy tego demona i potem może mi potowarzyszysz?
Oczywiście Erven nie znał języka zwierząt, więc musiał się posiłkować prostą telepatią. Przy okazji trochę ćwicząc tą z lekka zaniedbaną ostatnio dziedzinę psioniki.
- Kon! - szczeknął malec.
- Wiesz, może nie jestem najlepszym towarzyszem drogi, ale zadbam o Ciebie. - powiedział Erven nie za bardzo rozumiejąc o co chodziło zwierzątku z tym szczeknięciem - Tylko od razu uprzedzam, że moja magia może i nie jest szlachetna, ale działam z interesem wszelkiego życia i na swój sposób pojętej równowagi. Nawet jeśli to trochę może dziwnie brzmieć z moich ust.
- Kon! - szczeknął malec.
Zdawał się przystać na propozycję, choć wątpliwym było że rozumiał w pełni słowa Ervena. Najwyżej reszta wyjdzie w praniu.
Pranie czy nie, Erven uśmiechnął się leniwie i pogłaskał malca. Będzie musiał nauczyć się z nim porozumiewać. Trochę to potrwa i liczył tylko na tą jedną rasę. Przeczuwał, że opanowanie uniwersalnego języka zwierząt jest poza jego zasięgiem.
- Odpocznijmy. - powiedział łagodnie - Jak spotkamy tego demona, ukryj się. Zostaw go nam, dobrze? Poza tym, musimy dać ci imię… co powiesz na Eilgnis? To z pradawnego “leśny płomyczek”?
- Kon! - widocznie był zadowolony. A nawet podmuchując ku nocnemu niebu wywołał wspomniany płomyczek.
Erven się zaśmiał. Nie dość, że Eilgnis był bystry to jeszcze się popisywał.
- Już, już. Dość popisów maleńki. - powiedział z uśmiechem - Jutro czeka nas wielki dzień, gotowy?
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 29-11-2017, 21:51   #98
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację

Erven, eksploracja lasu ciąg dalszy

Nazajutrz wyruszyli w dalszą drogę za śladami. Nie natrafiając już na żadną zwierzynę. Powoli zagęszczająca się atmosfera zwiastowała kres poszukiwań.
- Jak spotkamy nasz cel pamiętajcie robić dużo hałasu i okrążyć go. - Erven zwrócił się do kobiet - To powinno dać mi i Rokowi pole do manewru, oraz otworzyć furtkę na jego uziemienie i uniemożliwienie ponownego wzbicia. Działamy szybko, ale stawiajcie na ostrożny styl. Atak tylko kiedy będzie wolna i czysta furtka, ale waszym priorytetem jest nie dać się i nas dorwać. - uśmiechnął się tutaj szeroko - Ah, właśnie… nie bójcie się go zabić. Po to tu jesteśmy.
Demon zasiadał na polanie. A raczej terenie zdominowanym przez jedno olbrzymie drzewo. Drzewo to straciło już swój żywy kolor i liście, a trawa pod nim zdawała się deformować w popielną odmianę.
Demon miał złamane jedno ze skrzydeł i zajadał się resztkami czegoś co mogło być Dolmem lub zwykłym jeleniem.
Rok przymierzył się do strzału oczekując na rozkaz. Jednak nie tylko dla niego, coś było nie na miejscu.
- I mamy naszego demona - oznajmiła Selvanka dobywając broni i pokrywajac ją warstwą wody z manierki.
- Alraune - Arnice wystawiła ku ziemi swoją wróżkę.
Eilgnis wyglądał zza pazuchy szczerząc kły na demona. Po jego zachowaniu, szykowała się szybka zmiana planów. Szczególnie gdy zaczął oszczekiwać istotę. Na szczęście, zgodnie z ustaleniami, a może własnym instynktem, nie ruszył się z miejsca.
- Eilgnis, cicho. - polecił cichym szeptam zwierzątku Erven i ukucnął. Gestem dłoni nakazując ciszę i zrobienie tego samego reszcie. Następnie zaczął bardzo cicho szeptać zaklęcie. Plan był prosty. Stworzyć sferę zamkniętego powietrza w którym uwięzi dźwięk potężnych wyładowań elektrycznych, a następnie pośle na głowę demona i uwolni je. To powinno go ogłuszyć i dać okno do działania.
Jednak coś nie dawało Ervenowi spokoju. Prawda, mistma była, ale nie powinna tak szybko się rozprzestrzenić. Co więcej, coś zraniła tego skrzydlatego demona… ale co? Tak czy inaczej musieli go wyeliminować i mieć oczy szeroko otwarte na wszelki wypadek.
Z pod ziemi na której stał demon zaczęły wyrastać korzenie. Powoli by nie zwrócić jego uwagi. To zapewne była moc Arnice.
Czar był gotowy, reszta drużyny też. Demon podniósł głowę jakby coś wyczuwając. Rozglądał się.
Erven wyzwolił czar zasyczał jak wąż z krzywym uśmiechem na twarzy i gestem ramienia i dłoni nakazał atak.
Nie pozwolił jednak sobie na przerwę, gdyż zaczął szeptać kolejne zaklęcie. “Włócznię Wiatru” którą planował dotkliwie przeszyć przeciwnika, a która spadnie na niego siłą rozpędu od strony niebios.
Czar i moc zostały aktywowane w momencie w którym demon chciał się poruszyć. Pnącza korzeni oplotły jego nogi, grom przypiekł go w donośnym huku. Nie było słychać wystrzału. Kątem oka Erven zdołał uchwycić obraz Roka, chwytającego Quen i razem z nią padającego na poszycie.
Chwila konsternacji została wzmocniona drugim chudnięciem ze strony demona. A raczej czegoś większego. Pierwszym uchwyconym obrazem był czerwień. Przysadziste drzewo, złamane pod naporem przewracało się w ich stronę. Nie złamało się jednak samo.
Wielkie cielsko istoty naparło na nie, łapą przygniatając rannego demona. Odgłos łamania drzewa zlał się z odgłosem pękających kości. Na samym środku polany stała istota której nie powinno tutaj być. Wyglądem przypominała lwa lub napęczniałą ropuchę, ale nie brakowało jej nic z rodzinnej charakterystyki.

Erven nie był wielkim znawcą bestii, ale ta ropuchowata istota ze skrzydłami i łuskami jak nic przypominała mu smoka… a to nie było dobre. To był ciężki przeciwnik. Bardzo ciężki. Cięższy od tego demona. Co jak co, ale o ile grupą dane by im było wygrać to przeczuwał, że starcie ze smokiem może ich kosztować trochę zdrowia… Co więcej, był demonologiem i wiedział wiele demonach, ale smoki? Smoki były dla niego mniej lub bardziej zagadką. Kiedyś poczytywał. Dużo czytał…
Gestem dłoni nakazał czekanie i ukrycie, a następnie sięgnął telepatycznie w las na bok od bestii, nieco z tyłu, i wywarł presję na grubą gałąź by ją złamać i skupić uwagę “smoka” w tamtym kierunku. Musiał kupić czas, by opracować plan, ocenić zagrożenie, słabe punkty i ewentualne rany jakie mógł mieć ten stwór....
Istota wyglądała, nieszczęściem, na zdrowego i silnego osobnika, może odrobinę młodego. Nie miał żadnych ran a jego łuski brudne były jedynie krwią i tym co się o nie obtarło. Smok nie zwracał większej uwagi na otoczenie, będąc pochłoniętym zajadaniem ofiary. Ale smagający ogon uderzył tam gdzie złamała się gałąź. Przypadek?
Wtedy coś wpadło magowi do głowy.
- Rok. Jak szybko i celnie jesteś stanie oddać strzał. a następnie drugi do celu oddalonego o metr? - szepnął cicho do strzelca.
- Około sekundy z broni krótkiej, mniej więcej 5 z broni długiej. Jednocześnie z obu broni, ale nie licz wtedy na celność. Mam jednak wątpliwość czy działo elektromagnetyczne zdołałyby się przebić przez łuski tej istoty. Chyba że jakimś cięższym sprzętem.
- Ale to smok. - mruknęła Quen - Prawdziwy smok. Pierwszy jakiego spotkałam.
Diaboliczny uśmiech zawitał na twarzy Ervena.
- Dlatego celujesz w oczy, nozdrza i w stawy przy kościach ramieniowej i łokciowej obu skrzydeł. Magiczne pociski powinny wystarczyć… Powinny. W końcu to “najsłabsze” obiekty.
Przyjrzał się jeszcze raz uważniej bestii
- Silny, ale młody i całkiem nieźle operuje ogonem. Nie będzie łatwo… W tej bitwie nie ma co się ograniczać. To doskonały moment byście pokazali na co was stać. Jakieś pytania? Sugestie?*
- Albo się uda albo zginiemy. - mruknęła Arnice. - Plumie. Battle Mode.

- Będę w pierwszej linii. - oznajmiła chrapliwym demonicznym głosem - A wy spróbujcie do tego czasu coś wykombinować. - i nie czekając na dalsze wyjaśnienia pobiegła w stronę smoka.
Przez moment Rok i Larisa mieli jeszcze otwarte usta lecz potem się opamiętali i także przygotowali do starcia.
- Młoda też pierwsza linia. Nie wchodźcie w linię strzału bo będzie źle. - Oznajmił Rok wystrzeliwujac pocisk idealnie w oko smoka. Pocisk odbił się od powieki.
- Tsk. Panienka, użyj Ki. Niech tamta wariatka cię chroni.
- Erven. Wymyśl coś i to dobrego. - oznajmił wbiegając głębiej w las. Widocznie chciał ostrzelać przeciwnika z różnych kątów.
Erven przeklął w duchu. Nie cierpiał jak ktoś działał pochopnie. Nie mniej zaczął inkantować zaklęcie używając mieszanki pradawnego i demonicznego. Bardzo proste i wredne zaklęcie. Dzięki wiedzy którą zdobył od gremlina z fabryki z zakresu chemii,oraz wcześniej z anatomii wiedział co nieco. Plan był prosty. Zamknąć sferę stężonego toksycznego tlenku węgla wokoło głowy smoka i go “zaczadzić”.
Ot, proste i łopatologiczne. Skoro magiczny pocisk nie dał rady to i lwia część zaklęć ofensywnych też się rozbije o łuski, ale toksyny… toksyny dostaną się bezpośrednio do organizmu. W prostocie był urok.
Ilość tlenku węgla potrzebna do powalenia takiej istoty była spora, więc miało to zająć jeszcze dłuższą chwilę. Przez ten czas Erven mógł się przyjrzeć umiejętnością swojej grupy. Zacznijmy od Roka. Opanowany spokojny i metodyczny. Każdy wystrzelony pocisk trafiał cel, choć bez skutku. Nie mniej widać było w tym logiczną całość. Kąt strzału, miejsce trafienia, a nawet zaskakujące rykoszety. Choć wciąż miał na uwadze swoich towarzyszy. Larisa. Młoda. Jeszcze nie doświadczona w fechtunku, jej styl ma swój urok, ale brak jej doświadczenia bojowego. Pewnie gdyby nie podstawy rasowe pewnie byłaby przeciętnym szermierzem. Styl dość przewidywalny, ale na bestie wystarczający. Quen z, kolei bardzo finezyjna. O! Trafienie przeszło. Smok próbował ugryźć Arnice, lecz uderzenie w przednią łapę zaburzyło jego posturę. To pewnie zasługa Ki. Charyzmatyczna Selvanka, dość cięta ale to pewnie kwestia wychowania. W jej zachowaniu widać ślady dobrego wychowania. Arnice... cóż. To jedna wielka zagadka. Wcześniej była opanowana ale teraz szaleje na polu bitwy skacząc jak pchła na wierzgającym Nagracuarze. Jej siła jest duża, zapewne większa niż kogokolwiek z tej grupy. Może to być także zasługa jej ducha.
Wystrzał, rykoszet od skrzydła, w łapę i celne trafienie w oko.
- Jest Fuck! Wreszcie go mam. - słychać było z drugiej strony polany.
Zraniona bestia, zachwiała się na nogach. Efekt zatrucia dawał o sobie znać. Rozpostarł skrzydła i nadął się jak żaba. Ryk momentalnie ogłuszył wszystkich, podmuch rozrzucił najbliższych. Siła naparła na ciała walczących kładąc ich na kolana. Bestia zamiast odlecieć zaczęła się rzucać i tratować całe wzgórze. Ogon smagał po linii lasu ścinając drzewa.
- Zajmijcie go by nie odleciał, ale nie ryzykujcie za dużo! - zakrzyknął Erven do swoich, po czym ruszył zmienić pozycję, klucząc nisko.
Smok widocznie już odczuwał skutki jego zaklęcia, a w porę oddany trafiony strzał w oko idealnie zakamufluje zaczadzenie.To była już tylko kwestia niedalekiej przyszłości, aż całkowicie opadnie z sił i umrze. Erven przeczuwał, że próby wzniesienia się smoka w przestworza byłyby najpewniej… problematyczne. Zresztą, nawet jeżeli by się poderwał do lotu to pewnie by spadł z wysokości i ładnie się połamał ponieważ mroczny mag nie miał zamiaru przerywać koncentracji na utrzymaniu tego wyrafinowanego i jak najbardziej podłego zaklęcia. Teraz trzeba było czekać i trzymać się na dystans, mając przy tym oko na pole bitwy.
Rok widocznie wyczuł że jego rola właśnie się skończyła i wycofywał się do pierwotnej pozycji.
Dziewczęta ruszyły za poleceniem Ervena.
Chwilę później coś roztrzaskało drzewo tuż obok maga. Arnice została trafiona ogonem i straciła przytomność. Jej mały duszek zerwał połączenie i próbował ją ocucić.
- Trzeba go wykończyć! - zakrzyknęła Quen szykując jakiś potężniejszy cios.
Smagający ogon tym razem ją obrał za cel. Lecz tuż przed uderzeniem starł się z Larisą.
- Nie pozwolę! - zakrzyknęła lisica zapierając się w grząskiej ziemi i z całych sił napierając na miecz.
Miecz zaczął pękać pod naporem siły. W końcu nie wytrzymując naporu rozpadł się na kawałki.
Dokładnie w to samo miejsce i w tej samej chwili, długi strumień wody odciął ogon.

- Dzięki. Zdążyłaś na czas {Quen}
W następnej chwili obie wylądowały po przeciwnej stronie polany zdmuchnięte łapą Smoka.
Fus Rohn Daaaaaaar!
Smoczy głos zabrzmiał donośnie tworząc falę uderzeniową ze smokiem w epicentrum. Potężny strumień wyrywał drzewa z korzeniami i położył sporą połać lasu. Przy okazji posyłając maga na dość solidne gałęzie, kilkadziesiąt metrów dalej. Czar został przerwany, lecz nie w porę, bo smok stracił przytomność.
Dobre 15 minut ileż to energii musiało pochłonąć by powalić taką istotę, a to wciąż za mało by go zabić.
Cóż, Erven przeczuwał, że może gdyby opanował prawidła mrocznej magii w dziedzinie toksyn sprawy potoczyłyby się szybciej i sprawniej, ale… dopiero poznawał tą sferę magiczną.
- Tsst… - syknął podnosząc się z gałęzi. Był nieco obolały, ale zbroja skutecznie go uchroniła przed szkodą. Teraz musiał odnaleźć swój oddział i sprawdzić jego stan. Aby pomóc sobie w ich lokalizacji wysłał sondę psychiczną by namierzyć aktywność nerwową.
Jednak to było mu mało i zdecydował się na jeszcze coś.
- Hej! - zakrzyknął zbliżając się do polany - Nic wam nie jest!? Dajcie znak gdzie jesteście!
- Eeeee Shit! Fucking, lizard. - Gdzieś z krzaków i sterty gałęzi wyjrzała lufa karabinu z gromkim stęknięciem. - Cały. Mam młodą. Uderzyła się w głowę, ale jest cała. - zakrzyknął - Co z panienką i szamanką? Ta ostatnia nieźle oberwała.
- Szukamy ich. Muszą gdzieś tu być. - powiedział Erven.
Sonda wykryła świadomość 50 metrów dalej. Quen, ze złamaną nogą wisiała do góry nogami na przekrzywionym drzewie. Jej noga zaplątała się w gałęzie dlatego nie spadła na ziemię. Szczęściem nie trzeba było znać jezyka którego używała w tym momencie. Sens był jasny sam przez się. Sygnały Arnice nie wykryło. Widocznie była w złym stanie, albo utraciła przytomność.
Tu jednak na pomoc przyszedł Eilgnis. Malec wyskoczył zza pazuchy i otrząsnął się jak po przebudzeniu. Szczeknął kilka razy i pobiegł w stronę zdartej ziemi i stosu już nie gałęzi a całych drzew. 100 metrów w “głąb” lasu. Poszczekiwał dość namiętnie więc jasnym było że wiedział czego szukać.
- Rok, ściągnij Quen. Larisa… - Erven odpiął pas z mieczem i wręczył lisicy - ...dobij gada, przez podniebienie do mózgu. Do czasu, aż zdobędziemy nową broń dla Ciebie, moja jest Twoja. Ja idę do Arnice.
Po tych słowach udał się pośpiesznie w kierunku liska. Młody musiał odnaleźć szamankę, a przynajmniej miał taką nadzieję. Miał mało mocy po tej eskapadzie, ale powinien ją wyzwolić spod konarów.
Arnice leżała w na pewno nie wygodnej pozycji pod 2 kłodami. Miała złamanych kilka żeber, rękę i bark. Poza tym sporo stłuczeń i otarć. Dodatkowo nogę przebitą gałęzią. Na szczęście gałąź minęła ważne żyły.
Z tyłu słychać było strzał. Widać Rok nie patyczkował się. Z resztą też nie wyglądał najlepiej, jak wydostał się już z krzaków. Jeżeli to nie zwichnięcie to miał uszkodzoną nogę. Widać wziął na siebie ochronę lisicy.
- Super… ale żyje. Dobrze. - mruknął Erven i uniósł magicznie Arnice by wyzwolić jej nogę. Następnie najpił ją miksturą leczniczą i zaczął opatrywać rany, co by nie wdało się zakażenie i krwawienie. Następnie stanął wyprostowany i rozłożył ręce na boki szepcząc.
Czerpał moc z natury i zniszczenia. Potrzebował uzupełnić choć trochę zasoby energii by opatrzyć swoich ludzi.
Drzewa wokoło niego obumierały, ale energia sączyła się. Nad wyraz dużo było jej w otoczeniu.
“Mamy gościa” - oznajmił mistrz, pod dłuższym okresie nieobecności.
Pomimo tych słów, Erven nic nie wykrywał. Nie chwila. Coś z wielką prędkością wkroczyło w strefę wykrywania lądując w okolicy pozostałej części grupy. Demon i to nie zwykły.
“Kurwa... “ pomyślał Erven i przesunął dłonią nad co trudniejszymi złamaniam Arnice szybko szepcząc zaklęcie. Potrzebował wstępnie połatać kości. Nie było czasu na dokładne scalenie, tyle coby nie zrobiły większych krzywd przy przenosinach.
“Latający demon?” Nie, coś tu było nie tak…
Tak czy inaczej, przerzucił szamankę przez ramię i dodając sobie rozpędu siłą wiatru ruszył pędem w kierunku polany.
Na polanie przy smoku stała Larisa celując mieczem w różowowłosą dziewczynę, demonicznej rasy.

Obok stał rok celując do niej z karabinu i Quen oparta o strzelca.
Demon trzymał halabardę o małym ostrzu,przez co drzewiec zdawał się być długi.

Panowała dość nietypowa cisza, jakby kompletnie do niczego jeszcze nie doszło.
Demon odwrócił się ospale spoglądając w niebo.
- 3 Skoki. Wciąż jestem śpiąca. - oznajmiła ziewając przeciągle.
Strzał. Niewyraźny ruch demona. 2 części pocisku trafiły drzewa za nią. Dokonała tego wciąż będąc odwróconą.
- Eia, Sarkars’er na eil nis Rahgarak inn’EL.
Powiedział Erven w demoniczny, dość gniewnym głosem. Można byłoby to przetłumaczyć na wspólnym jako “Czego, Smoka zabiliśmy my i do nas należy.”
- Elusuli na rakah. Enieaeisil, men a khatra?
Kolejne słowa w demonicznym. “Przedstaw się. Tak piękna, lecz co tutaj robi?”
Mówiąc te słowa mroczny mag położył Arnice na ziemi za Rokiem i wyszedł na przód.
- Zabieram Kły. - oznajmiła we wspólnym.
“Nie każdy demon uznaje Posiadaczy Ervenie. Do tej pory miałeś dużo szczęścia, ale im wyżej w hierarchii tym mniej przychylniej. Jak szlachta i plebs. Jej przybycie mnie przebudziło, więc jest kimś znaczącym. Niedziwota że cię zbywa... Jak twoja duma?” - zadrwił demon
“Bywało gorzej.” odpowiedział w myślach Erven “Jakieś pomysły?”
“Jest jednak pewien użyteczny zwrot, choć nie zyskasz wiele. Zapytaj w demonicznym ‘Komu swą wierność oddałaś, z kim wieczność kroczysz’. Stara szkoła, szlacheckie motto. Będzie zmuszona odpowiedzieć, o ile wiedza o jej szefie coś ci da. Obawiam się jednak, że nie ma tu miejsca na układy i transakcje.”
- Elu seili na sel ka, weine sar kaneth? - zapytał mag zgodnie z sugestią demona.
Demonica spoglądała na maga przez pewną chwilę. Można było odnieść wrażenie, że przysnęła, lecz otaczajaca aura mówiła co innego.
- Keneth ner uelto, Lucifere seili domo. [dem. Kroczę w błękicie (o świetle), Lucyfer mym panem]- odparła wskazując czubkiem ostrza na smoka. - Tylko kły. - dodała we wspólnym.
- Kaneth eleum Lucifere, es elsen um neilen. Elul’kharah. Esun numo elulan. [dem. Ci którzy kroczą z Lucyferem, są i mymi przyjaciółmi. Kły są twoje. Niech ten który zaginął się odnajdzie.] - odparł Sharsth z namaszczeniem i skinieniem głowy, a gestem nakazał oddziałowi opuścić broń.
Podeszła do smoka i kilkoma zamaszystymi ruchami zabrała się za wydobywanie kłów. Już po 2 cięciach dało się zauważyć iskry odskakujące od skóry smoka, więc zmieniła sposób i zabrała się za to od środka paszczy.
Gdy wydobyła kły ułożyła je na ziemi i otworzyła saszetkę przypiętą do pasa. Obiekty wielkości skrzynki czy też dorodnej beczki zostały wessane do środka. Przez moment widać było że z saszetki próbuje wydostać się jakaś ręka, podobna do ludzkiej lecz o bledszej i bardzije czarnej cerze.
- Mam. - Oznajmiła i odwróciła się od grupy.
Na moment się jeszcze zatrzymała i spojrzała na maga.
- Dakria.
Następnie podskoczyła. Nie to złe określenie. Przypominało to bardziej wystrzał z balisty. W powiewie wiatru widać było jej szybko zmniejszającą się posturę, tuż pod chmurami, a potem powoli opadającą kropkę na horyzoncie. Zmierzała na zachód, w stronę morza.
Larisa opadła na kolana, a jej uszy oklapły.
- Co to do licha było? - zapytała spoglądając na maga zmęczonym spojrzeniem.
- Uch. Już myślałem, że jest po nas jak wylądowała. Co jej nagadałeś? - zapytał Rok.
- Porozmawialiśmy, choć nie, to bardziej ja mówiłem. Na nasze to ona by była szlachcianką, a my bydłem, ale ustaliłem, że służy Lucyferowi. Dobra dla nas, bo On nie bierze udziału w inwazji. Lepiej było oddać jej te kły, niż walczyć. Wiem kiedy odpuścić. Nie mieliśmy szans. - powiedział Erven wpatrując się za znikającą kropką na horyzoncie po czym podszedł do Quen. - Trochę zaboli, ale muszę nastawić kości by je scalić. Jesteś gotowa?
Taki był plan. Potrzebował ich w bojowej formie. No… wiedział, że minie parę dni pewnie nim zyskają pełną sprawność, ale i tak musieli być w dobrej formie… a Dakria? Dakria była całkiem ponętną demonicą… kto wie? Może nawet i upadłą anielicą? Tak czy inaczej liczył na kolejne spotkanie. Tym razem w przyjemniejszych okolicznościach!
Tak czy inaczej musiał postawić oddział na nogi i ich wyleczyć. Stan Arnice był stabilny, wstępnie uleczony i opatrzony. Plusem dodatkowym była utrata jednej mikstury życia na potrzeby jej zdrowienia. Złamania łatwo było naprawić znając sztukę nekromancji, podobnie i rany, czy inny dolegliwości cielesne. Quen, Rok, Larisa… musiał ich wszystkich uzdrowić. Byli mu potrzebni i nie mógł sobie pozwolić na ich utratę czy spadek formy. Tak wiele zależało teraz od nich.
W najlepszej formie była Larisa. Strzelec spisał się doskonale. Sam też nie był w najgorszym stanie. Ciekawe czy nauki z jego świata miały w tym jakiś udział. Quen, też dało się ją poskładać. Raczej była zmęczona psychicznie niż cieleśnie. Stan Arnice był stabilny, choć minie chwila zanim się obudzi. Skoda, bo jej wiedza mogłaby się przydać w tym momencie.
- Po co jej w ogóle kły? - zapytała Quen spoglądając wpierw na szamankę a potem na pozostałych. - Łuski są najtwardsze, szpony wystarczająco ostre, oczy, serce i krew zyskowne w alchemii. Czasem nawet inne elementy ich ciał można wykorzystać, ale o kłach nie zdarzyło mi się słyszeć. Choć nie..
- Strzały wykonuje się z kłów, choć teraz to raczej idzie się w metale i kryształy magiczne, ale kiedyś tak było. A przynajmniej tak czytałem. {Rok}
- Z takiego kła jednej strzały się nie zrobi, ale dla wojska? Szkoda, że znawca leży nieprzytomny. Bo patrząc na tą ropuchę, to sporo można by z niej ściągnąć, tylko czy jest sens. Patrzcie na te skrzydła i skostnienia grzywy.
- Przydałby się wóz. - oznajmiła lisica podchodząc do olbrzymiego ciała smoka - Ej! To my go zabiliśmy prawda? Czyli zapewne za takie coś... będzie spora nagroda?
- Zaciągniemy języka jak wrócimy do Garollo. Może ktoś wystawił zlecenie. Niestety, wszystkie trofea idą na rzecz wojny. Pieniądze na nic nam jeśli ją przegramy. Mam nadzieję, że nie macie nic przeciwko? - zapytał Erven stojąc przy ogonie i spuszczając krew do wszystkich swoich pojemników. - Lariso, dobiłaś go jak mówiłem? I tak jeszcze długo nie wstanie, ale wolę być pewny. - po tych słowach puścił jej oczko.
- Tak, przebiłam jego mózg, na moment przedtym jak przybyła... tamta. Nawet nie wiesz jak to było ciężkie.
Wsadziłam rękę w oko aż po sam bark i odrobinę pokręciłam. Dla pewności. - od mrugnęła.
- Nie mam zastrzeżeń co do trofeów. I tak mi po nic. Co najwyżej szepnie się słowo kowalom, co z nich zrobić. {Rok}
- Podobnie, pozostaje nam poczekać, aż królewna się obudził. Wtedy weźmiemy coś więcej. {Quen}
- Odpocznijmy lepiej. Pojemy i ogrzejemy się przy ognisku. Potem pomyślimy. - powiedział z szerokim uśmiechem mag opróżniając swoją manierkę i bukłak, by napełnić je krwią - Świetna robota, choć nie rozplanowana dzięki naszej sennej, ale mniejsza o to. Macie jakieś bukłaki, manierki inne pojemniki? Szkoda by było zmarno...
I wtedy wpadł mu do głowy genialny pomysł jak uratować krew przed wypłynięciem. Użył telekinezy by “połączyć” fizycznie na styk odcięty ogon z ciałem. Następnie zaczął szeptać zaklęcie. Ot, scali jedno z drugim. To, że było to martwe tylko ułatwiało sprawę.
Niestety niezależnie od użytej ilości mocy, czar nie chciał zadziałać poprawnie.
Widocznie odporność magiczna nie była tylko kwestią “życia” smoków. Tylko całego ich istnienia. Można by użyć większych ilości mocy... szkoda jednak dołączać do śpiącej królewny.
Wiedząc, że jeśli to zaklęcie nie działa, to i kauteryzator niewiele pomoże.
- Zbierzcie drwa i połóżcie tu, tu, tu, tu i tu. - powiedział Erven do podkomendnych, a sam zaczął wyznaczać krąg wokół smoka i ryć w ziemi symbole. Drwa się rozpali, krwawą ofiarę złoży i bestię przywróci do nie-życia. W międzyczasie napełni manierkę i bukłak krwią, ale i tak bestię “ożywi”. Nie mieli czasu, ani sposobnści, by zebrać trofea, więc trzeba było smoka przetransportować do Garollo.
Rytuał wymagał sporo zasobów, czasu i ciągłego uzupełniania mocy wliczając w to zużycie 2 kryształów energii.
3 poziom magii mroku w syntazie z 3 poziomem nekromancji, ofiara, runiczny krąg i upór godny nie jednego maga.
O efekcie niestety przyszło Ervenowi dowiedzieć się już po fakcie.
Przebudził się.
Przez chwilę otępiale patrzył w wielki pysk,a raczej czaszkę otoczoną obwisłą skórą i mięsem. Coś jak drewniany manekin na którego rzucono grube materiały, z deczka za duże.
Widocznie stracił przytomność pod koniec rytuału. Choć widok wielkiej hałdy radośnie wierzgające jeszcze bardziej obwisłym ogonem był “niekonwencjonalnie uroczy”.
- O obudził się! - oznajmiła Larisa siedząca obok.
Na jej kolanach drzemał Eilgnis, widocznie uradowany z bycia głasnaknym.
- Ahoy, kapitanie! - orzekła Arnice stając nad nim - Co tu się odpierdala?
Erven przykryty był peleryną Arnice, i nawet bez odkrywania czuł że jego ręce przyjęły demoniczną formę.
- Jak to co? - zapytał Erven sennie mrugając. Raz, dwa. - Załatwiłem nam transport i sposób na dostarczenie naszego pupila do Garollo, nie?
- Dajcie mi chwilę czerpać moc z ziemi i już abordaż i do Garollo! Ahoj przygodo! - powiedział radośnie po czym zaczął czerpać całym ciałem energię z ziemi. Potrzebował jej dużo, bo jeszcze wiele energii będzie potrzebne by smoka “odczarować”. Coś czuł, że zwykłe zerwanie więzi może się nie udać…
- Ahoy... - rzekła raczej sarkastycznie Arnice.
Po długiej chwili, Erven zdołał już się podnieść i dosiąść wierzchowca, tak jak i reszta załogantów. Widocznie mroczna magia wyczerpała zapasy mocy z otoczenia po zabiciu smoka.
- Tak swoją drogą... Czemu smok jest szczerbaty? {Arnice}
- To dłuższa historia... - mruknęła Quen.
- Cóż, lepiej oddać kły niż umrzeć broniąc ich w stanie nie bojowym prawda? - zapytał retorycznie Erven z leniwym uśmiechem.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 23-01-2018, 20:54   #99
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
Erven, Garollo, dzień następny, południe
Nazajutrz w południe grupa powróciła do Garollo.
Myślicie, że atak demonów budzi wielki szok? A widzieliście kiedyś Zombie-Smoka radośnie wbiegającego do miasta? Cóż... zapewne powstanie o tym ballada.
O ile jej promotor, odzyska słuch po reprymendzie pewnej bardzo żywiołowej wojowniczki.
Wpierw, w mieście zebrała się gromada woja, później oddział łuczników obsadził dachy i był gotowy do ataku, gdyby nie rozkaz Zero. Rycerz w wielkim popłochu stawił się przed armią i kazał czekać.
Gdy Erven i grupa, grzecznie przywitali się po powrocie, Zero zapytała o kilka dość widocznych faktów. Smok, rany, i co w skrócie miało miejsce. Odpowiedzi były zdawkowe, a potem zaczęła swój wykład:
- CZY WAS DO RESZTY POJEBAŁO! Grupą z łapanki na smoka. - zakrzyknęła Zero.
- Dem... {Larisa}
- Nie Przerywaj Mi! - Warknęła - Widzę w jakim stanie jesteście, choć sztuczki Ervena dość skrzętnie to maskują. Co cię naszło by atakować smoka? Życie ci niemiłe, czy anielica dała ci kosza? A wy Idioci, w ogień za nim skoczycie?
- Plan... {Rok}
- MILCZ! Demona, zeżarł smok. I to był najlepszy moment by zawrócić i zdać ten pieprzony raport. A co gdyby smoków było więcej, albo obecność demona utworzyła strefę skażenia? Ech. I mówicie, że jeszcze jeden demon was napotkał. W czepku jesteście urodzeni. W pieprzonym czepku, bóstwa szczęścia.
Zero delikatnie zarumieniła się na twarzy energicznie zaciskając i rozwierając pięść.
Erven z zaciekawieniem przyglądał się Zero przez cały czas. Podparty podbródek spoczywał na nadgarstu, a wolną ręką głaskał liska. Kiedy skończyła spojrzał w tył na swoich drużynników… na Arnice patrzył dłuższą chwilę, by znów spojrzeć na Białego i jakże zatroskanego Rycerza Stolicy.
- Nie żebyśmy mieli jakiś wybór. - wzruszył lekko i niedbale ramionami mówiąc spokojnie i leniwie - Mówisz wrócić i zdać raport. Ja to widzę inaczej. Fakt, nieźle nas poharatało, ale poskładałem Oddział najlepiej jak umiałem. Weronika będzie musiała jednak jeszcze sprawdzić to czy owo.
Uśmiechnął się lutaj lekko, cwaniaczkowato.
Po chwili przybrał jednak tak zwany “poker face”, gdy kości w zaciskanej pięści Rycerza, zachrzęściły.
- Teraz przynajmniej wiem, z kim przyszło mi dzielić pole bitwy i jestem zadowolony z wyniku, a smok? Będę potrzebował dwa egzemplarze bydła, pięć stosów drewna, sporo kredy, wolny plac główny… oczywiście zapłacę z nawiązką temu kto mi to dostarczy...
Mroczny mag zaśmiał się cicho.
- Widzisz Zero inaczej widzę dowodzenie moimi ludźmi. Nie boję się na zimno kalkulowanego ryzyka. Wiem kiedy odpuścić i wiem kiedy walczyć. Czego się dowiedziałem o moim Oddziale? Wiele, ich zdolności, hart ducha i ciała, cechy osobowości… Więcej niż można się dowiedzieć o człowieku przez całe życie i mogę spokojnie powiedzieć, że ufam im z moim życiem. Nadal musimy trochę popracować, ale mamy dobrą bazę do przechylenia szali wojny na naszą korzyść. Nawet jeśli niewiele.
- Ech. I gadaj tu z politycznymi. Chołota! Do Weroniki! A ty cwaniaku... - palcem dźgnęła jego pierś - ...wkurzasz mnie. Wiesz!? Weź tą zgraję obserwatorów i działaj. A gdy skończysz, oczekuję raportu Na Piśmie. A teraz idę to zgłosić... tym w stolicy.
Ma uśmiechnął się zwycięsko. Tak, tak… niech Zero się gniewa… im bardziej się nakręci, tym szybciej będzie szukać ujścia swoim emocjom… optymalnie, w karnalny sposób!
- Tak jest pani kapitan! - powiedział z pełną mocą zadowolenia - Jak skończę przyda się ktoś kompetentny do pilnowania, bo mam jeszcze jedną naglącą sprawę do załatwienia, ale nie potrwa ona długo.

Zrobiła w tył zwrot i zatrzymała się.
- Jeszcze jedno. Ty żeś kazał tutejszy burdel rozkręcić?
Erven zamrugał oczami i spojrzał na Zero z lekkim niedowierzaniem, po czym uśmiechnął się szelmowsko.
- Ktokolwiek wpadł na ten pomysł, ten się mocno wzbogaci… - powiedział z zadumą - ...ale nie pamiętam, bym komukolwiek szepnął słówko o tym pomyśle…
Prychnął rozbawiony jakąś myślą.
- Tak czy inaczej, będzie to dobre dla morale walczących… a przynajmniej jej męskiej części i zdejmie presję z żeńskiej. Dobra nasza, tak czy inaczej. Gdzie się mieści? Z chęcią poznam tego przedsiębiorczego człowieka, ale... to po załatwieniu naglących spraw. Znam moje obowiązki i choć możemy się różnić w ich wykonaniu, to zarzucić mi możesz tylko skuteczność… - tutaj uśmiechnął się słodko - ...prawda?
- Tak tak, Ervenie. Popytasz a drogę znajdziesz. - pomachała odchodząc.

Więcej nic nie powiedział tylko poprowadził smoka na plac centralny. Pora była rozpocząć przygotowania do rytuału i tym razem miał zamiar nie popełnić poprzedniego błędu. Wyrysuje się kredą podwójny krąg i znaki. W pięciu kluczowych miejscach postawi się stosy drewna i zaklnie po krysztale energetycznym na stos, by emanował energią płomieni stygii… taki konwerter energetyczny. Bydło złoży się w ofierze, a jak zejdzie mu połowa mocy to chlapnie sobie odpowiedni eliksir na jej uzupełnienie. Do tego pradawny i demoniczny jako inkantacje w półtransie medytacyjnym... i fiolka smoczej krwi jako łącze sympatyczne do ułatwienia procesu i ukierowania energii rytuału. W końcu to krew tego konkretnego smoka. W parę godzin, może trzy, może cztery od rozpoczęcia przygotowań powinien się uwinąć. Cel? Zerwać połączenie między ciałem, a wypaczoną jaźnią stwora połączoną z nim i truchłem. W skrócie? “Odczarować” smoka, by ten na powrót stał się zwykłym truposzem. Takim martwym, martwym.
Zerwanie połączenia Smok-Stygia okazało się łatwiejszym zadaniem. Już podczas przygotowań rytuału, wyrysowania kręgów i ustawienia stosów wraz z kryształami, smok zaczął poruszać się wolniej. Widocznie twór ten nie był dokładnie tym samym co Necromancer Dragon w krypcie. A może był, tylko jego niepełną formą? W każdym razie, process zdawał się pochłaniać mniej mocy niż poprzednio. W przeciwieństwie do poprzedniego rytuału, określeniem formy, sposobu działania i ogólnym poruszeniem truchła, teraz wystarczyło odciąć źródło mocy. W sumarycznym rezultacie, zaoszczędzono smocza krew a nawet eliksir mocy. Wydatek energetyczny był stosunkowo niewielki. Tak mniej więcej równowartość zaklęć 3 i 2 stopnia.
Truchło opadło jak szmaciana lalka, której ktoś podciął sznurki.
Erven uśmiechnął się krzywo. No fakt, niedoskonały twór… ale to nawet na rękę.
- Przypilnujcie truchła do mojego powrotu - zwrócił się do kompetentnej grupy straży i skłamał soczyście - Już wstać nie powinien, ale przez najbliższy czas Energia może uszkodzić tych którzy ośmielą się go dotknąć.
Następnie rzucił proste zaklęcie lewitacji na poświęcone w ofierze bydło i ruszył w kierunku karczmy. Bydło złożył na bok od wejścia. Następnie rzucił obsłudze za ladą.
- Przed drzwiami jest bydło na wieczerzę. Kto chce niech je pieczyste, co zostanie wasze. Dziś świętujemy.
Następnie ruszył szukać Zero… pytając wszystkich po drodze. Jak jej nie znajdzie to ruszy w stronę Ediosu licząc że tam ją znajdzie.
Zero wychodziła właśnie z pomieszczenia komunikacyjnego pełniącego także rolę spichlerza. Jeśli nie została wcześniej zatrzymana, to znaczyło, że trochę jej się zeszło z tym raportem. Z pomieszczenia wyszedł także Reinhart i dość pośpiesznym krokiem ruszył w przeciwną stronę, w stosunku do miasta. Jeżeli pamięć, Ervena nie zawodziła, znajdowały się tam winiarnie i miododajne Dionizego.
- Zero. - zagadał spokojnym tonem Erven - Chodź ze mną, są sprawy przy których chciałbym byś była obecna.
- Co się stało? - zapytała podążając za magiem.
- Mam do porozmawiania z Naczelnym Dowództwem, myślę że będziesz zadowolona i trochę… - zamilkł na sekundę szukając odpowiedniego słowa idąc w kierunku nadajnika - ...zrozumiesz moje motywacje.
- Zobaczymy. Oby twoje działania, nie sprowadziły nam na głowę czegoś większego.
Wprowadziła maga do pomieszczenia i krótko wyjaśniła zasadę uruchamiania całej konstrukcji.
Antenę stanowiło drzewo rosnące na kopcu, źródłem mocy było kilka kryształów energetycznych połączonych szeregowo, z niewielkim urządzeniem je ładującym. Ładowanie było powolne, ale pozwalało wykonać 1 połączenie więcej w ciągu dnia. Kryształy wystarczyły na 3 takie połączenia, ale konstrukcja zdawała się wystarczająca na potrzeby codziennego raportu.
W kryształowym odbiorniku wyświetlił się obraz Mistrza Tallawena przy biurku zasłanym dokumentami wraz z jakimś młodym adeptem.
- Toż to Mistrz Erven. - oznajmił adept odrywając elfa od lektury.
- Zaiste. Ledwo Zero składała raport, cóż się stało? Słyszałem o twoim wyczynie. Mag obalający smoka, to niezłe dokonanie, twoi uczniowie skandowali twoje imię jeszcze chwilę temu. - zaśmiał się
- Witaj Mistrzu i choć pochlebia mi tytuł, pragnę zauważyć, że jeszcze mistrzem nie jestem, i nie wiedziałem, że mam uczniów? - zapytał lekko unosząc brew.
- Kilku wiernych słuchaczy. Choć ich zamiłowanie do czarnej magii mnie odrobinę martwi.
- Nie mniej, przybywam z dobrą nowiną. Zapewne Zero… zdała szczegółowy raport i jestem gotowy odpowiedzieć na każde pytanie i wątpliwości, ale najpierw…
Zamilkł na parę sekund.
- Przekazuję Świątyni Wiedzy i Białym Oddziałom truchło smoka i lwią część krwi pozyskanej na rzecz wysiłku wojennego. Jeśli nie jesteście w stanie tego zaakceptować potraktujcie to jako inwestycję. Zachowam kilka mniejszych kości, włókno z serca i odrobinę krwi do badań. Znikoma, wręcz śladowa ilość sumy totalum. Czy możemy tak zrobić?
- Tak Zero nie omieszkała wspomnieć wszelkich spostrzeżeń. Wiedziałem, że tak postąpisz. I z wielką przyjemnością przyjmiemy twój wkład w wojnę. Nie musisz się jednak powstrzymywać z utensyliami. W końcu całość przynależy zdobywcom. Skoro jednak już decyzję podjąłeś. Przekażę wieść o wypłacie nagrody za smoka. Do równego podziału ma się rozumieć. Jak się pośpieszę, to jeszcze pochwycę kuriera. Wysyłamy tam do was zdolnego adepta, który wesprze was z magii bojowej.
- Nie zrozumieliśmy się Mistrzu Tallawenie. Jeśli nalegacie na nagrodę to załatwimy to po wojnie, bo ta wiele funduszy pochłonie, a teraz bardziej przydadzą się Stolicy. Zresztą, z moim oddziałem zdecydowaliśmy się oddać trofea. Dostaną ode mnie po fiolce krwi smoka, po wojnie mogą spieniężyć za dobrą cenę.
- Dobrze więc. Przekażę twoją pozycję, generałowi. Ach... Król kazał przekazać, ostrożność następnym razem. Na smoka wpłynęło niedawno zlecenie, które zostało zatwierdzone, jednak istnieją też takie smoki których śmierć mogłaby przynieść nieprzyjemności. W imię starego paktu zawartego między Alexandrem i Drakonami. Może obiło ci się o uszy. Nie mniej jest rad, że problem został zażegnany.
- Proszę się nie martwić Mistrzu. Wątpię, by kiedykolwiek nadarzyła się sytuacja analogiczna do tej. Ten smok był młody, niedoświadczony i pewny siebie ponad wszystko, ale jednak zdrowy i silny. Podjąłem kalkulowane ryzyko które jak widać przyniosło pozytywne skutki. Jeśli smok byłby starszy, lub ostrożniejszy, to obawiam się, że zmuszeni bylibyśmy salwować się odwrotem.
Erven pokiwał głową w zadumie.
- Mam jednak zlecenie na uzupełnienie stanu ekwipunkowego. Członkini mojego oddziału w starciu straciła swoją katanę i chciałbym, aby został dostarczona nowa z runami wytrzymałości i ostrości. Wiem, droższe to od zwyczajowego miecza mistrzowskiego, ale posłuży dłużej i zwiększy nasze szanse. To samurajka, a nie mogę pozwolić, by została wyeliminowana z pola bitwy z powodu utraty oręża. Czy możemy tak zrobić?
Wtedy poczuł jak Eilgnis łasi się do nogi. Nie myśląc długo wziął go na ręce i zaczął głaskać z leniwym uśmiechem spoglądając na starszego maga w krysztale.
- Przydałaby się też amunicja kalibrowa dla mojego strzelca. Lepiej by była, niż gdyby miało jej zabraknąć w kluczowym momencie. Prawda Mistrzu?
- Na oręż będzie trzeba poczekać. Przekażę kowalowi że to z rozkazu wojsk, więc dostanie priorytet. Z amunicją, słyszałem, że są problemy natury ogólnej dostępności. Jeżeli zdołamy to ją zdobędziemy, ale nie wierzyłbym Ervenie w cuda. Zato amunicję prochową, zdołaliśmy odtworzyć w fabryce. Technik jeszcze eksperymentuje ze składem prochu.
- Hmmm, zaciągnę języka, bo w sumie i mnie zależy na odpowiednim środku zapalającym… - powiedział z namysłem mroczny mag po czym uśmiechnął się lekko - ...ale jak będę już w Stolicy to przysiądę do tego na poważnie. Najpierw jednak muszę opanować ten burdel co to mam na dłoniach.
- Właśnie. Wie Mistrz może jaki kamień najlepiej koreluje z magią ziemi, a jakie w niezłym stopniu? Próbowałem sobie przypomnieć, ale nadal mam lekko przyciemniony umysł ostatnią walką… nadal jestem w świadomości bojowej. - zapytał maga Erven po czym skierował swoje słowa do zwierzęcego towarzysza - Prawda Eilgnis?
- Kon!
- Widzę że zdobyłeś chowańca. Gratuluję. Co do pytania. Hmm… Hmm…
- Mistrzu Tallawenie? - zapytał młodzieniec.
- Zaprawdę dobre pytanie. Magia tego typu, nie jest moją dziedziną, ale pamiętam że o czymś takim czytałem. Pamiętam tyle, żę w rutualności ziemi ustawiało się krąg z kamieni czy stawiało monolity w strategicznych miejscach kręgu. Dopytam się pozostałych mistrzów, albo sprawdzę w bibliotece. Kojarzy mi się Run, ale on z natury jest dobrym przewodnikiem magicznym.
- Mam wojnę na głowie, więc niewiele czasu na eksperymentowanie, ale Run powinien się sprawdzić… jak namierzymy odpowiedniejszy kamień poproszę o przekazanie informacji - powiedział białowłosy mag
- Zero chciała szczegółowy raport na piśmie, ale… - Erven cicho i krótko się zaśmiał - ...to nie jest dobry pomysł. Póki demony mają jakiekolwiek złudzenia, póty wolałbym nie zostawiać fizycznych śladów mojej prawdziwej przynależność. Jak dobrze wiemy, te lubią wpadać w niepowołane ręce… właśnie, wiadomo coś o tej Książce co to wypłynęła poza mury Świątyni?
Erven zanotował sobie w wewnętrznych archiwach umysłu by zdobyć dla siebie egzemplarz broni palnej krótkiej i odpowiadających jej nabojów. Nie miał zamiaru dzielić się swoimi pomysłami. Jak będzie miał chwilę to… rozbierze na części pierwsze, sporządzi rysunki techniczne, i pobawi się z nabojami… W broni palnej i amunicji do niej leżała fortuna ... i musiała być jego i tylko jego!
- Jeszcze nic. A raczej niewiele. Wiemy tyle że jeden z adeptów był w jej posiadaniu, ale zgubił ją w mieście. Pech chciał że trafiła właśnie w te niepowołane ręce. Pozostałe egzemplarze mam ja, Sofia i Arne. No i oczywiście ty. Jeśli chcesz możemy je złożyć w zakazanej strefie biblioteki, ale nie uważam by aż takie kroki były potrzebne.
- Rozumiem. Zatem zajmę się tym osobiście kiedy skończy się wojna. Szczęśliwie nie są to, aż tak… kluczowe… informacje. Choć nie ukrywam, że w niepowołanych rękach nawet one stanowią potencjalne zagrożenie.
Erven widocznie o czymś myślał… lub o kimś.
- Zatem powiedz mi Mistrzu, komu przypadnie zaszczyt nadzoru nad truchłem do momentu przybycia odpowiednich osób? - zapytał jeszcze z nieukrywaną ciekawością i lekkim uśmiechem. Oh! Jak przyjemne by to było by ten zaszczyt kopnął Zero!
- Decyzję pozostawiam, pozostawiono wam, obecnym na miejscu. Choć Zero wspominała o tamtejszym magnecie, który mógłby użyczyć schronienia dla materiałów na najbliższy czas.
- W takim przypadku trzeba będzie z nim porozmawiać, ale jak dobrze wiemy będzie chciał czegoś w zamian. Co mu oferować? Nie oszukujmy się, skoro udało mu się dorobić był w dobrym układzie z byłym władaszką tych ziem, a to znaczy, że mogą być podobni. WIadomo kto obejmie rządy i kiedy przybędzie? - zapytał jeszcze Erven.
Jednak coś mu się przypomniało i spojrzał na Zero nieprzychylnie… jak na świeżego członka Zewnętrznego Kręgu który nie znał swojego miejsca.
- Właśnie Zero… jeśli jeszcze raz nazwiesz moich ludzi “Hołotą” będę zmuszony Ciebie ukarać. - rzekł chłodno - Moi ludzie to moja odpowiedzialność. Brak szacunku do nich to jak okazać brak szacunku mi, a oni mają mój pełen szacunek i zaufanie. Jedyny powód zaniechania Kary teraz to były względy zachowania morale właściwej hołoty, ale następnym razem nie zawaham się. Pamiętaj o tym.
Nie czekając na odpowiedź spojrzał na Tallawena. Maska lodu która przed chwilą widniała na jego twarzy zniknęła, a on uśmiechał się lekko, pogodnie.
- Mistrz wybaczy tą małą dygresję… na czym skończyliśmy Mistrzu?
- Tą kwestią już się zajęła Zero, rzekomo to porządny jegomość. Nowym władcą, a raczej władczynią zostanie kuzynka władcy Nadmorskich Krańców. Powinna sobie poradzić. Wiesz, wyuczona w mariażach i zagrywkach politycznych, ekonomii i handlu. Margrabia Drake, siostrzeniec Viscouna, też jest niezłym skurkowańcem. A pamiętam jak był jeszcze szkrabem. Powinna przybyć w ciągu 2-3 dni, razem z obstawą. I sądzę, że na tym skończyliśmy. - powiedział z lekko wystraszoną miną. - Trzymaj się. - rzekł z łagodnym uśmiechem.
W tym samym momencie ciężka ręka opadła na ramię Ervena.
Mag wiedział do kogo należy i czuł, tak czuł, nie musiał widzieć jej twarzy by to wiedzieć. Zero była zła....
- Oczywiście Mistrzu. - powiedział Erven i ukłonił się lekko. Nie obracając się by zerknąć na wojowniczkę zapytał spokojnie, choć z uśmiechem w duchu.
- Tak Zero?
- Czy ty aby się nie zapędzasz, Ervenie? - zapytała zaciskając rękę na ramieniu - Czy aby nie zapominasz, gdzie i do kogo mówisz?
- Czy mogłabyś elaborować Zero? - zapytał Erven unosząc brew do góry - Wiele się wydarzyło ostatnimi czasy. Mogę nie pamiętać wszystkiego.
- Masz aż tak krótką pamięć... zapomniałeś po co tu jesteśmy, nie zapominają o uwadze sprzed chwili. - silniejszy nacisk, ramię zachrzęściło nieprzyjemnie, ale poza silnym uciskiem nie wykazywało większych obrażeń.
Widać uwaga na oczach Tallawena przepełniła kielich jej wytrzymałości.
Nieprzyjemne uczucie uścisku… bywało gorzej w życiu Ervena, o wiele gorzej. Obrócił głowę w jej kierunku z maską lodu na twarzy i powiedział chłodno.
- Dowiedziałem się o wszystkim co było mi potrzebne Zero i nie zapominaj, że to mnie dano dowodzenie. Mam ten czyn potraktować jako niesubordynację, czy jako napaść na przełożonego moja droga?
- Dowodzić... tak... podejmować strategiczne decyzje w ramach całego oddziału tutaj stacjonującego. Bo jako jedyny masz ogląd na więcej kwestii niż tylko walka. W ramach tego dowodzenia masz na myśli, wycieczkę na polowanie do lasu czy może uchybianie mojemu autorytetowi? - zapytała z uśmiechem.
- Wybrałem się z oddziałem na sprawdzian zdolności walki w grupie i test zdolności bojowych, Garollo zostawiłem pod opieką najbardziej nadającej się do tego osoby. Ciebie. - powiedział nadal chłodnym tonem patrząc na nią nieprzychylnie - Naprawdę Zero, tam w Loungher miałaś najlepszy tyłeczek za wszystkich, ale chyba go nie używasz, bo chodzisz strasznie spięta, prawda?
W następnej chwili pojawiło się niebo. Twarde zderzenie wyrwało na zewnątrz drzwi do magazynu. Erven przekoziołkował kilka razy po ziemi, razem z drewnianą tarczą-drzwiami.
Ach. Jak spokojnie nadchodziły czarne burzowe chmury.
Odgłos chrupnięcia wskazywał, że Zero opuściła pomieszczenie i zmierzała do leżącego Ervena. Tak. Ta kobieta nie wie jak radzić sobie ze stresem. A może po prostu bardziej sobie ceni walkę, niż przyjemności?
Erven lubił podziwiać widoki, ale nie było na to czasu. Wstał nieśpiesznie dobywając różdżkę i sztylet. Znał ten typ kobiety jak ona. Takie jak ona chodziły do łóżka tylko z tymi którzy okazywali się godni i silniejsi. Kwestia dumy.
- Masz szczęście, że oddałem mój miecz i jestem osłabiony. - powiedział. Tak, był osłabiony, ale nieznacznie. - Atak na przełożonego… widać będę musiał dać Ci nauczkę…
Chwilę później i parę szeptanych słów potem przybrał formę pół cielesnego dymu. Nie miał zamiaru jej i siebie oszczędzać. Musiał dać jej wycisk i pokazać jej miejsce w hierarchii. Powtórka z walki z Augaunem, lecz tym razem był silniejszy i bardziej doświadczony, bardziej zacięty. Oczywiście, wiedział, że musi uważać na niski poziom energii, więc zdecydował, że jak spadnie poniżej połowy jego pojemności, to “teleportuje” się za Zero na pewną odległość i chlapnie sobie miksturkę.
Wojowniczka nie powiedziała niczego, nieznacznie tylko się uśmiechnęła. Dobyła swój miecz i zacisnęła stalową rękawicę. Obie części uzbrojenia pokryła jasna poświata. Magia światła w stylu magii bojowej. Podstawa podstaw tejże szkoły: “powlekanie”. Pozwalało zadawać ataki obarczone danym elementem. Poziom nie był znacząco silny, ale... sam fakt był kontr działaniem na dym Ervena.
Delikatny, złowieszczy uśmiech zawitał na twarzy maga. Chciała się bawić na ostro, więc niech tak będzie. Nie miał zamiaru jej oszczędzać. Rzucił więc proste zaklęcie. Swoje sygnaturowe na kobietę.
- Ezar n'kher, na schashn - słowa opuściły jego usta niczym szelest wiatru między skutymi lodem liściami. Niech Zero trochę pocierpi. Klątwa Ezar’a była przeznaczona na magów, ale w tym przypadku chciał ją wstępnie ukarać. Niech pozna przedsmak cierpienia.
Wojowniczka gwałtownie się obróciła. Coś było nie tak. Wciąż wyglądała jakby starała się znaleźć Ervena, ale do tej pory powinna już wykazać objawy zaklęcia.... Czyżby chybił?
Coś było poważnie nie tak. Anulował więc oba zaklęcia. Zarówno Zasłonę jak i Klątwę i spojrzał po sobie i wokół siebie.
Wojowniczka uśmiechnęła się jeszcze szerzej. W tym momencie, wiedział już że popełnił błąd. Wojowniczka z wielką szybkością doskoczyła do maga. Chwyciła mocno za poły płaszcza lśniącą rękawicą.
- Pierwszy raz ktoś przełamał twoje zaklęcie nim, sięgnęło celu? - wyszeptała z bardzo drapieżnym uśmiechem.
Jej peleryna była biała, lśniąco biała.
Pięść zaciśnięta na ostrzu, a raczej osłona rękojeści, już pędziła w stronę jego twarzy.
Magia światła z pewnością zablokuje eteryczność.
Dał się wrobić. Podejrzewał obecność demonów, a ona po prostu się bawiła. Zaklęta peleryna. To go wkurwiło i wysłał potężny impuls telekinetyczny w stronę kobiety. Pora była podejść do sprawy na poważnie. Musiał ją mieć na dystans i przemówić do rozsądku, albo… Weronika się wkurzy bo będzie miała dwa ciała do łatania!*
Odrzucona wojowniczka wylądowała w przysiadzie.
Jej gniew aż z niej emanował. Jej obraz, kształ zdawał się rozmywać. Chyba dawno się nie rozładowywała. Że też musiało paść akurat na niego. Nad północne pola opuścił się całun deszczu.
Postać wojowniczki zdawała się bardziej otwarta, ale jakby... o połowę większa?
Mag patrzał na nią z dezaprobatą.
- Z chęcią dałbym ci wycisk, ale mam demony na głowie i nie mogę sobie pozwolić na wyeliminowanie siebie i mojej prawej ręki na czas walki gdyby demony miały teraz zaatakować. - powiedział chłodno, ale przytomnie - Stawka jest większa niż twoja duma Zero.
- Wątpię by teraz odpuściła. - rzekła Three stojąc obok Ervena. - Musiałeś jej nadepnąć na odcisk. Jakbyś nie wiedział że buzuje w nas smocza krew. W końcu tytuł ma ziarno prawdy.
- W takim przypadku przyprowadź Weronikę. - powiedział beznamiętnie Erven - Przyda się.
Nie było co więcej mówić. W tej batalii nie było co się ograniczać, bo widocznie i Zero nie będzie. Pojedynek czerni z bielą… jak by to widział jaki skald to by i pieśń napisał.
- Też sądzę, że to dobra opcja, pozwolić się jej wyładować. Ostatnio pare rzeczy ją gryzło, raport o zniszczeniach i zmarłych. Wzmianki o smokach. - mówiła spokojnie patrząc na wojowniczkę która zbliżała się strasznie powolnym krokiem. - Wytrzymaj chwilę sam. Zwołam siostry i przejmujemy pałeczkę.
Po ostatnim słowie już jej nie było.
Ciało wojowniczki zatrzymało się na większym rozmiarze, ale jej skóra zrobiła się chropowata i blada.
Zaczynała się wspomniana “chwila”. Wojowniczka wystrzeliła robiąc szeroki zamach. To była zmyłka. Ruch był zgrabny i płynny, gdyby nie fakt, że Agaun próbowała już tego parę razy. Więc rękawica? Nie! Zła pozycja. Zamierzała zaatakować czymś innym. Zaatakuje od góry.
Reakcji mogło być wiele, ale Erven zdecydował się na dość nietypową. Przewrót w przód tuż obok Zero by wylądować za nią… i jeśli się to uda… to wejść w jej umysł i sparaliżować ją impulsem mentalnym. Płaszcz nie ochroni przed psioniką, a jej przemiana? Najpewniej daje pewną rodzaju ochronę przed magią. Tak więc psionika była w tym przypadku najlepszą opcją.*
Na chwilę po przewrocie miejsce zostało wstrząśnięte uderzeniem białego ogona.
Nie było chwili by podziwiać tego kuszącego zjawiska jakim była uniesiona ogonem spódniczka i seksowne pośladki.
Impuls trzeba było wykonać natychmiast...
Pusta czarna przestrzeń. Woda chlupocząca pod stopami. Krzyże. I Kwiat na szczerej puste.
Biała lilia powoli otwierała się oświetlając już nie wodę, a krwawe jezioro. Poza granicami białej lilii widać było wyspę. Trudno było ją dostrzec, bo także była pokryta czerwienią. Była jednak biała ścieżka prowadząca do niej.
Obok ścieżki, na wysepce siedziała Zero spoglądając w bezdenną czerń “nieba”. Mruczała coś pod nosem jak mantrę. Zza nią poruszyło się coś, coś co od dłuższego czasu pozostawało w cieniu. Biała ścieżka nieznacznie się uniosła.

Erven musiał wyeliminować Zero i pogadać ze “ścieżką”, która zdawała się ścieżką nie być. Widocznie kobieta miała swoje “sekrety”. Zdecydował się na trudną sztukę. Ciężki orzech, bo było to przeciążenie zmysłów rezultujące utratą świadomości.
Chyba nie było ku temu potrzeby. Ścieżka, coś... Smok otoczył skrzydłami Zero chowając ją jak swoje dziecię. Nie słychać już było mruczenia. Choć kilka słów zdawało się być wyraźnych. “Podążam ścieżką krwi...”.
Smok rozłożył skrzydła Pod którymi został wbity w ziemię miecz.
- Ys Rag Ne To Ent Ten Ho For Tis - Słowa wypowiedziane powoli. Krótkie lecz jak to w charakterze smoczego języka bywa, bardzo wymowne.
Czemu do cholery smok w ciele Zero nie mógł poprostu powiedzieć o co biega, albo jak już musiał to w pradawnym. Nie, ten musiał właśnie użyć smoczego. Emm... chwila namysłu. Tłumaczenie pobieżne w korelacji z pradawnym: Troska. Pani lub też Ja. Jakieś zaprzeczenie. Coś o krwi lub śmierci. Hm... zwrot raczej stosowany w kierunku do rozmówcy. Opuszczać... Jak to wiele człowiek wie gdy przed sobą ma smoka otwierającego paszczę.
Tak. Trzeba było się ewakuować, Zero już tutaj nie było. A dokładniej nie tej znanej Zero.

Na zewnątrz przemiana Zero dobiegała końca. Erven stał teraz na jednym ze skrzydeł dorodnego smoka. A raczej wciąż rosnącego smoka, bo przemiana wciąż była w trakcie.


Erven był… zaintrygowany. Cóż, musiał kupić sobie czas na nadejście posiłków. Sam? Tak, miał szanse, niewielkie szanse, ale zawsze jakieś. Nie mniej, nigdy nie ryzykował bez powodu, a z tym smokiem będzie musiał porozmawiać jak już opanuje smoczy. Co zresztą planował, bo to potężny język i w magii by się nadał. Nie mniej, musiał przetrwać i nie było sensu marnować sił na walkę.
Smok rozłożył skrzydła i zaczął wzbijać się w powietrze, wciąż przybierając na rozmiarze. Już i tak w tej chwili był wielkości tej czerwonej ropuchy.
“No cóż” pomyślał Erven i zaczął szeptać zaklęcie. Zrobi się bańkę wokoło głowy “Zero” i wypełni się ją środkiem znieczulająco-usypiającym... W trakcie inkantacji schował różdżkę i sztylet, a sięgnął po kryształ energetyczny. Może nie powali “Smoka” ale ułatwi robotę pozostałym Siostrom.
- Foooo. - Ryk smoka brzmiał jak grzmienie, a raczej huk wiatru.
Erven poczuł przeszywające zimno. Bańka nie była w stanie utrzymać swej formy, by smok zdążył zażyć środka.
Przestał rosnąć, najwidoczniej osiągnął pełną formę.
- Struuuuuun - Zawył. Po niebie przebiegły łuki elektryczne. To zwiastowało coś złego.
Erven szybko wyszeptał zaklęcie i zeskoczył ze smoka, by wylądować bezpiecznie na ziemi. Rozważał opcję ukrycia się pod ziemią, ale… to mogłoby sprowokować “Zero” do udania się do miasta, a na to nie mógł sobie pozwolić. Musiał, tak najnormalniej w świecie, unikać ataków smoczycy wszelkimi sposobami.
Błyskawica uderzyła chwilę po tym jak Erven zeskoczył z cielska smoka.
Istota wzbiła się jeszcze wyżej w powietrze i zaczęła okrążać na niebie pozycję maga.
- Foooo Krahard Dinnn! - zagrzmiało donośnie.
Z pozycji smoka zaczęła sunąć... ciężko to określić zamiecią, bo bardziej przypominało to lawinę. Ziemia i tak pokryta już szczątkowym śniegiem znów zaczęła marznąć.
- Ven Gar Nos.
Potężny strumień wiatru rozbił sunąc zamień powodując powolny opad śniegu.
Na niebie pojawił się drugi smok.

- Joor Zag Frul - zakrzyknęła Five zeskakując z pleców nowo przybyłego zawodnika i spadając w stronę przemienionej Zero.

- My się już zamkniemy resztą. - oznajmiła One wraz z towarzyszącymi jej Two i Four.
O obecności tej dwójki Erven już wiedział, tak samo z Five. Ze smokiem był jednak problem. Wnioskując jednak kogo brakuje, stało się to jasne.
- Rzuciliśmy pewne zaklęcia na mieszkańców, więc paniki nie ma, choć chodzą jak struci. - oznajmiła Two.
- Anielica trochę marudziła, więc jeśli jej tego nie wytłumaczysz, mam wrażenie że zaraz sama tu przyleci. {Four}
- Przygotujcie dla mnie dobrze zachowane wspomnienia… - powiedział mag - ...moim obowiązkiem jest znać każde z naszych atutów, więc skoro nie mogę patrzeć to niech tak będzie.
Odwrócił się i zrobił parę kroków w kierunku Garollo i się zatrzymał.
- Jak Zero wróci do zmysłów przyprowadźcie ją do mnie, oczywiście możecie jej towarzyszyć jeśli chcecie, a teraz dajcie jej wycisk.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
Stary 23-01-2018, 20:56   #100
 
Dhratlach's Avatar
 
Reputacja: 1 Dhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputacjęDhratlach ma wspaniałą reputację
W mieście ludzie faktycznie chodzili ponurzy. Tak jakby ktoś wyciągnął z nich szczęście, niektórzy nawet zdawali się lunatykować. Nie była to moc umysłu, nie dało się też wyczuć magii. Widocznie moc smoków się od niej różni.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, nikt nie panikował. Nawet pomimo padającego śniegu, nawet pomimo odgłosów walki za miastem.
- Co się wyprawia. - rzekła ponuro Herbia - Zanim ktokolwiek coś powiedział, wszyscy byli już w takim stanie. - wyjaśniła podchodząc powoli, jakby barki ciążyły jej nad głową.
- Erven!!!!!! - zakrzyknęła Echo lądując z hukiem przed Magiem
- Herbio, Echo. - powiedział Erven kiwając im głową, po czym powiedział spokojnie, ale z lekką grobową nutą
- Zero odbiło i zdecydowała się przybrać formę smoka by, niechybnie, mnie… uszkodzić. Jej siostry interweniowały i teraz mają mały sparing za miastem. Kobieta całkowicie straciła kontrolę. Musi zacząć sobie radzić ze stresem, bo inaczej to stwarza zagrożenie dla siebie i nas wszystkich.
- Ach. Zero… - mruknęła Herbia nie zaskoczona, a może wciąż pod wpływem smoczej mocy - Alexander, Tallawen i Agaun jakoś to przeżyli gdy ją poprzednio do oddziałów zaciągnęli. Fakt pół roku rehabilitacji było jednak nieuniknione. Tyle że wtedy nie było reszty kobiecej zgrai. - rzekła po długim westchnieniu - Przejdzie jej, jak każdej kobiecie… Odpuść jej. Jak się pozbiera będzie chodzić struta, Jak się źle naciśnie, to nam ucieknie.
- Smoki. Phi! Jak zwykle! Tylko przynoszą zniszczenie. Gdyby to nie była nierówna walka już dawno anioły by się ich pozbyły.{Echo}
- Rozumiem. - powiedział z westchnięciem mag - Zatem będę… delikatniejszy, ale fakt pozostaje faktem. Powinna znaleźć sobie jakieś konstruktywne ujście emocjom..
- Mówisz o tym czymś między swoimi nogami? - zapytała ironicznie Herbia.
- Nie interesuje mnie jak powinna sobie radzić ze stresem, ale znam mój sposób. - powiedział z lekkim uśmiechem - Może nie sprawdzić się u niej, ale to jej sprawy jak sobie z tym da radę. Mój się sprawdza.
- Echo. - spojrzał na anielicę - Zero, choć jest specyficzna to jest po naszej stronie. Nawet jeśli ma w sobie smoka, a nie możemy sobie pozwolić na utratę tego zasobu. Rozumiemy się?
Po tych słowach spojrzał raz jeszcze na Herbię.
- Jest coś jeszcze co powinienem wiedzieć?
- W sumie to nie. Ty otworzyłeś ten burdel w mieście? - zapytała zerkając podejrzliwie, na tyle na ile pozwalało jej zmęczone spojrzenie.
- Nie, ale ktokolwiek podchwycił ten pomysł to się dorobi. Poza tym, będzie to dobre dla morale męskiej części armii i zdejmuje presję z jej żeńskiej części.
- Hyh. A brzmiało jak twoja sprawka. Wracam do reszty rekrutów, dzisiejszy trening nie przyniesie pożytku. - Cherbia odmaszerowała.
- Erven. Był tu ktoś do ciebie. Dostałam list. - Powiedziała przekazując dokument, zaplombowany woskową pieczęcią.

- Ale też był posłaniec, od niejakiego Markiza Dionizego.
- Ciekawe. - mruknął mag i otworzył list by zapoznać się z jego zawartością.
Krótko i treściwie. Listu nie napisał Ezio, a jeden z jego ludzi. Zawarto w nim krótką informację o pewnej osobie która prezentując kopię dokumentu Viscounta, starała się dostać do : rezydencji Ervena, Świątyni wiedzy i na zamek. Żadna z prób nie odniosła skutku. Rezydencji pilnuje pokojówka wybrana przez Ezia, więc to dość oczywiste, że nie jest tępa. Reszta nie była już taka pewna, ale najwidoczniej z polityką Stolicy nie jest jeszcze tak źle. Czego nie można powiedzieć o pospólstwie. Korzystając z dokumentu osoba dostała się do kilku mało znaczących miejsc, dokonując drobnych zakupów. Dobra pokroju sztyletów, medykamentów, pożywienia. Gotowy transport wyruszył w stronę... Londynium. W składzie przewoźników znalazł się jeden z ludzi Ezia, by wybadać sytuację.
... “Z pozdrowieniami od Mesere Auditiore.”
Erven wiedział, że Ezio spłacił swój dług, a on sam zaciągnął nowy. Auditore wyszedł poza swoją linię, a Erven to cenił. Po wojnie trzeba będzie zadbać o bliższe relacje i się odwdzięczyć. Teraz… kiedy trwała wojna, nie miał dużo pola do manewru.
Wyszeptał krótką inkantację i dokument stanął w ogniach niknąc w jak popiół na wietrze. Z oczywistych powodów nie mógł pochwalić się tym pismem, bo nie wiadomo było kto co wie o Ezio, a nie miał zamiaru zdradzać ich współpracy. Nie było sensu odpisywać, nie mógł pozwolić sobie na to, by odpis trafił w niepowołane ręce… a poza tym, wolał interesy załatwiać osobiście. Co było dość niepokojące to to, że sukubina zdążała do Londynium… do wyrwy Zaafiela. Trzeba będzie to przemyśleć.
- Osoba od listu kazała zaznaczyć jeszcze... hmm... hymmmmm zapomniałam. W każdym razie nie było to nic martwiącego. Miało to miejsce chwilę przed całym zamieszaniem. Posłaniec za to mówił o chęci spotkania, wspólnych interesach, jakimś imiennym zaproszeniu.
Na niebie rozległ się grzmot.
- Może powinnam im przemówić do rozsądku? - rzekła na głos, choć wyglądało że nie miała takiego zamiaru.
- Zero jest poza rozsądkiem, więc to nie ma sensu. - powiedział Sharsth - Czy mogę wejść w Twój umysł? Może nie pamiętasz, ale cokolwiek weszło w pamięć to zawsze tam jest. Czasami tylko głębiej i poza świadomością.
- Nie mówił że to pilne. Więc nie skorzystam. Może za jakiś czas samo się przypomni. - stwierdziła dość niechętnie. Może miała trochę racji, jej umysł był teraz zajęty czymś innym więc pewnie nie mogłaby się skupić na rzeczy tak dla niej trywialnej jak spotkanie nieznajomego posłańca.
Erven pokiwał leniwie głową. Być może miała coś na głowie, albo po prostu coś ukrywała. Tak czy inaczej, czas pokaże.
- Chodźmy do karczmy. Tam zobaczymy co dalej.
W karczmie widok był podobny co na zewnątrz. Z tym że tutejsi poruracy siedzieli i podpierali głowy, leniwie sącząc trunki. Wśród obecnych zasiadał jednak jeden osobnik żwawszy od reszty. Pierwszym co doszło do wiedzy ervena, że nie był to człowiek. Nić magiczna wskazywała na coś sterowanego. Zabawka lalkarza. Dość rzadka magia, ale dość obszernie opisywana w księgach. Podobna zdawkowo do nekromancji jednak oparta na nieżywych obiektach, a raczej nie ożywionych - tylko sterowanych.
W tym przypadku musiała to być drewniana kukła. Nie było jednak śladów mrocznej magii, więc nie była to sprawka demonów. Ale, najwidoczniej właściciel, nie chciał być w tym miejscu z jakichś przyczyn.
To zaciekawiło maga i skierował swoje kroki do kukły, by usiąść przy stoliku.
- Lalkarstwo, ciekawe. Z kim mam do czynienia? - zapytał od ręki nie chcąc bawić się w gierki. Czasami te podejście było najlepsze. Tym bardziej, że ta lalka znajdowała się na “jego” terytorium.
- Sam Erven Sharsth, we własnej osobie - wydostał się głos z kryształu umieszczonego gdzieś w okolicy drewnianej szyi. - No proszę, kogo idzie zastać w takim miejscu. Personalia i czułości odpuśćmy. Nie darzę nimi nikogo. Kilkiełka przyszła się rozejrzeć, ale słuch niesie, że jesteś w posiadaniu czegoś ciekawego na zbyciu. Więc powiedzmy, że przyszłam dobić targu. Domyślasz się o co może chodzić?
- Nie będę zgadywał, choć domyślam się co do pewnych rzeczy. W czym rzecz?
- Smok. Jego substytuty. Głównie ciekawi mnie krew.
- Ostatnio odrzuciłem intratną propozycję. Dlaczego miałbym teraz wejść w układ z nieznajomą?
- Jak mówiłam. Przyszłam dobić targu. Wiem że w naszej strefie działań, o pewne rzeczy trudno. A ja… mam możliwości by coś załatwić. Podaj swoją cenę.
- Dogadamy się... - stwierdził mag - ...ale mogę odstąpić jeden słoik. Resztę już obiecałem komu innemu.
- Zawsze coś. - przytaknęła kukła - Będzie mi jeszcze brakować… - głos ucichł na moment, zapewne odeszła od komunikatora. Trwało to dłuższą chwilę.
- … ale z tym substytutem powinno wystarczyć. Więc?
Erven ujął podbródek w dłoń w namyśle.
- Jeden słoik. Zastanów się co jesteś w stanie przehandlować. - uśmiechnął się lisio - Bo mnie najbardziej interesuje wiedza. Chyba, że masz coś ciekawszego?
- Wiedza… liczyłam bardziej na coś rzeczowego. Pozbyłbym się stąd truchła czy dwóch. Zobaczmy. Aniołowie. Nie. Phantasmy. Nie. Klątwy… nie. Rytuały twórcze. Golemy, żywiołaki i śluzy. To może się nadać. Mapa. Podstawy wampiryzmu… Nie. Demoniczne Allure. Powinna być już dawno spalona. Hm… Czarne świece z Mroku. Szkic całunu ciemności…
Chwila jakiegoś bulgotania.
- Spieprzaj stąd! Całą kulę upaćkałeś. Dziś lądujesz w kotle. Dobra więc: Rytuały twórcze. Golemy i żywiołaki, śluzy. Jedno tomiszcze. Demoniczne Allure. Jedno tomiszcze. Dorzucę jeszcze świecę z domieszką mroku i oko Jeleaosa.
- Dorzuć jeszcze podstaw wampiryzmu i mamy umowę zawartą. Wszak dobrze wiesz jak ciężko ubić smoka.
- Zgoda. Zrobi się miejsce na nowe mikstury.
- Zatem kiedy chcesz dobić targu? Ja jestem dość… przykuty do tego miejsca, więc nie za bardzo mam pole manewru.
Manekin poruszył niezgrabnie rękami i rozsunął poły płaszcza. Po środku drewnianego torsu pojawił się czarny otwór z którego wysuwały się kolejne obiekty, włącznie z kobiecą ręką.
Karczmarz chwilę się temu przyglądał w lekkim osłupieniu. Potem wymruczał jakieś pytanie, bodajże “przecież przed chwilą pił piwo?”. Następnie odszedł by wydać kolejny trunek.
Po chwili na blacie leżała cała zapłata. Z torsu wciąż wystawała ręką.
- A teraz poproszę słoik. - orzekła
Erven uśmiechnął się nieznacznie. To było ciekawe! ...i sięgnął do swojej torby po słoik który co prawda chciał zachować dla siebie, ale w obliczu nowej, potencjalnej wiedzy mógł się z nim rozstać. Tak czy inaczej, jego “zapłata” wylądowała w torbie.
- Polecam się na przyszłość. - powiedział mrucząc niskim głosem i kładąc na dłoni słoik pełen smoczej krwi.
- Umowa zawarta. Mam nadzieję że przyszły kontakt nie będzie wymagany. - mruknęła odpowiedź a ręka zniknęła we wnętrzu manekina. - Sama obecność tutaj zakłóca już połączenie. Macie tam nieciekawą sytuację. Smoki, demony, anioły, ostrze zamętu, jeszcze tylko brak nieregularnych i anomalii.
Irregural, nieregularni. Określenie bytów będących tak zwanymi wyjątkami. Prawie każdego poszukiwacza przygód, tym bardziej władających czy posiadających można było nazwać nieregularnymi. Jednak zwrot zwykle tyczył się istot z rodzin: bestii, demonium i ras rzadkich.
Sporadycznie używane pojęcie, pamiętane tylko w wąskich gronach. Głównie traktują o tym księgi z dziedziny mroku i raptem pojedyncze tomiszcza natury, oraz życia.
Nie zdawała się być osobą oczytaną, więc pewnie należy do grona odkrywców i szaleńców na miarę Konklawy.|
- Skontaktuj się ze mną później… - powiedział z krzywym uśmiechem - ...być może będę miał ofertę lepszą niż substytuty z całego smoka.
- Nah. Obejdzie się. Szybko chce zabrać się za własne eksperymenty. Choć... jeżeli znów będzie mi coś potrzebne, skontaktuję się. Gdybyś zdobył pióra anioła, demona i smoka. Ach. No tak... wszystkie komunikatory zjadły mi te gąsienice. Hmm. Kukły szkoda zostawić, poprzednie już robią za wykałaczki. Agrrrr. Przyślę kogoś, za jakiś czas... - połączenie się urwało. A kukła zamarła w bezruchu.

“Nie przedłużajmy tego, mam napięty grafik.” pomyślał rozbawiony wstając od stolika i udał się w kierunku karczmarza sięgając w poły płaszcza. Widać nieznajoma uprzedziła go. Kiedy człowiek za ladą się zbliżył położył na stole dziesięć złotych monet i nachylając się powiedział cicho.
- Nic nie widziałeś, nic nie słyszałeś, a jeśli się sprawdzisz jako rzetelne i dyskretne źródło informacji… to wynagradzam to co dla mnie cenne, a to potraktuj też jako… zachętę.
W normalnych warunkach wmanewrował by swoją kontrahentkę w wizytę personalną, ale postanowił grać w jej grę. Czyli obojętność i rzeczowość. Niech to ją zaciekawi, a jak dobrze pójdzie to nawiążą następne interesa. Oczywiście, pytanie było kim była ona, ale skoro go rozpoznała…ciekawe… musiał dowiedzieć się kim była i wykorzystać to na swoją korzyść, ale miał czas… No, i nie chciał się “rozdrabniać”. W końcu miał wojnę do wygrania!
- Ale o czym pan mówi? - zapytał karczmarz ściągając niepostrzeżenie monety z blatu. - Na razie nic wartego uwagi nie miało miejsca. Tyle, że jakiś ninja czy ktoś jemu podobny rozmawiał z anielicą. Mały deal miksturami wzmacniającymi w piwnicy i kilka nowych zleceń przyszło. Jest jeszcze imienna wiadomość do Zero, z oddziałów.
- Obawiam się, że Zero jest… chwilowo niedysponowana. - powiedział Erven z delikatnym uśmiechem dość cicho. Widać barman szybko zrozumiał potencjalny zysk. Dobrze.
- Może zaczekać. Nie kazano tego pilnie przekazywać. Jakaś informacja. Poza tym nowy burdel i jedna burda, w sumie z jego przyczyny. Nawet niezłe kicie tam sprowadzono. Anielica mruczała też pod nosem coś o budowie po stronie Loungher, ale przecież to teren pod okupacją demonów…
- Ponieważ lubię Ciebie, drogi panie, wejdę w drobny mało znany szczegół… - powiedział cicho mag bacznie przyglądając się barmanowi - ...demony mają ludzką pomoc. Budują fort, ale to tylko kwestia namierzenia kto im pomaga, a jego egzekucja będzie na miejscu bez sądu. Oczywiście, im wcześniej, tym lepiej, prawda?
- Serio? Kto byłby tak głupi? Wieść szybko się rozejdzie, a przynajmniej w pewnych kręgach. Przyjdzie poczekać.
- Jeśli to osoba o której myślę… to chcę go zabić osobiście... - powiedział grobowo Erven - ...ale jeśli zabije go kto inny to chcę jego pierścień i głowę. Kwestia nagrody do ustalenia z szczęśliwcem.
Rozpogodził się z szerokim uśmiechem.
- Oczywiście gdybamy, prawda? Szykuj te bydło na pieczyste, bo dzisiaj piwo się poleje. Pierwsza kolejka na mój koszt, wołowinę już masz. Jak skończę parę spraw na mieście to będę miał ogłoszenie do ludu…
Po tych słowach wyprostował się i ruszył na rynek znaleźć kryształ Run i ten cały dom uciech. W tej kolejności. Mógł podpytać barmana, ale to nie miało znaczenia. To nie były jakieś poufne dane, więc znalezienie drogi będzie proste.
Na skromnym rynku, nie dało się znaleźć poszukiwanego surowca. Co się tyczy burdelu...







Erven wszedł do środka pewnym krokiem. Stanął przy drzwiach, oparł się o futrynę i omiótł spojrzeniem wnętrze. Po krótkiej chwili powiedział.
- Zatem to jest to miejsce o którym wszyscy mówią, że to ja kazałem je rozkręcić…
Zaśmiał się pogodnie i uśmiechnął cwano.
- Kto tu zarządza?
- Zarządca wyszedł w interesach. - oznajmiłą biało-włosa. - Niedługo powinien wrócić. Raczy pan zaczekać?

Podeszła kuszącym krokiem. Położyła dłoń na piersi maga i mówiła to wszystko ponętnym głosem. Miała doświadczenie.
- Kamuii to nie fer, poprzedniego też zgarnęłaś pod nieobecność szefa. - Wymruczała chyba elfka.

- Aur. Jak to nie fer. Zostawiłam ci tą rycerz w białej zbroi.
Erven spojrzał zimno na kobietę która położyła dłoń na jego piersi i powiedział chłodno.
- Nie pamiętam bym pozwolił się dotykać… - z tymi słowy ujął nadgarstek białowłosej w dwa palce i “zdjął go” z piersi.
Spojrzał na... elfkę?
- Rycerz w białej zbroi? To brzmi dość ciekawie… pamiętasz jak wyglądała?
Tutaj Erven sięgnął swoim umysłem w umysł tej która zdawała się daną rycerz zająć. Interesował go wygląd. Pamiętał jedną rycerz w białej zbroi która była z oddziałów… Tak czy inaczej, samo pytanie wytworzy obraz w umyśle który on miał zamiar odczytać. Nie mniej nie więcej… przynajmniej w tej kwestii.
- Bu... ponurak. - mruknęła białowłosa i poszła przywitać kolejnego gościa.
- T...Tak. Białe włosy, lekki strój. W pierwszej chwili myślałam że to koleżanka po fachu. na klientkę też nie wyglądała. Chciała rozmawiać z szefem.
W sumie były dwie. Samo spotkanie miało miejsce z Zero, ale uprzednio była też Ihasta. Z czego z tą drugą, było kilka przyjemności, bo przybyła w wiadomym celu.
Erven uśmiechnął się delikatnie. To były ciekawe wieści. Nie mniej, przybył tutaj w interesach, a ta doświadczona… niesamowicie szybko się poddała. Widać będzie co ją nauczyć i być może czegoś od niej..
- W takim przypadku przyjdę później i mam nadzieję spotkać szefa. Mam do niego pewną sprawę, a czas mnie nagli.
Po tych słowach podjął kroki ku wyjściu. Miał zamiar dotrzeć do karczmy, w końcu miał orędzie do tłumu… po paru długich minutach dotarł na miejsce. Rozejrzał się po wnętrzu przybytku i był zadowolony… poniekąd, więc dał znać karczmarzowi by zwołał ludzi i poinformował ich, że będzie dają po darmowym piwie i do tego wołowina za pół ceny… ale to po obwieszczeniu. Zamówił jeszcze miskę pełną pasków świeżej wołowiny dla Eilgnis’a i podając mu ją wyszeptał ciche “Wybacz, że tak długo czekałeś. Przepraszam, jedz spokojnie”, a sam raczył się kawą przed orędziem.
[media]http://www.youtube.com/watch?v=-Gg1n3ZAuM8[/media]
Kiedy uznał, że w oberży znalazło się dość osób, czyli już było dość tłoczno, wszedł na stolik i zaczął przemowę.
- Mam dla was radosną nowinę. Niedługo, bo w ciągu kilku dni, przybędzie nowa władczyni tych ziem biegła w handlu i polityce, ze zdolnościami i wiedzą do tego by raz jeszcze Zachodnie Równiny stały się wielkie! Dziś świętujmy. Świętujmy czasy spokoju które jeszcze mamy, świętujmy nadejście lepszego władcy i pamiętajmy, by godnie ją przywitać! Jak tylko przybędzie udam się na rozmowę z nią i postaram się sprawić, by choć część tego co ten łajdak Gerwazy zagrabił zostało wynagrodzone. Lecz to plany na przyszłość, bo w świetle wojny reparacje mogą zostać odłożone na później. Jednak dziś odpoczywajmy, bo zbliżają się mroczne dni pełne walki i przelewu krwi, lecz nie bójcie się! Gdyż razem, ramię w ramię, działając jak jedno ramię… zwyciężymy!*
Wiwaty i oklaski. A potem chołota zabrała się za jedzenie i zachlewanie mord.
Do karczmy zawitały siostry wojny wraz z Zero. Biało włosa wyglądała jak... po ostrym melanżu. Gdyby nosiła makijaż pewnie już by wystraszyła wszystkich w karczmie. Miała zgryźliwą minę, ale widać że jest jej głupio. Na blacie stołu przeznaczonego dla rycerzy leżał Reinhart, a raczej spał, choć mogło to być także leżenie bez życia.
Echo stała przed wejściem uważnie obserwując smocze dziewczęta.
Nieopodal wejścia siedziała grupa Ervena z Marti, ale bez Roka.
Dzień powoli zbliżał się ku nocy.
Erven uśmiechnął się lekko. Wyglądało na to, że powoli zbierali się wszyscy. Zdecydował się zejść z krzesła i udać się do swojej grupy. Brak Roka był… nietypowy.
- I jak wrażenia po dzisiejszym dniu? - zapytał luźno siadając przy tym na krześle - Widział ktoś naszego strzelca?*
- Burdel. - odparła Quen.
- Raczej... nie. - zamruczała Larisa lekko się runieniąc - Coś miał do załatwienia...
- ... w burdelu. Co facet może tam załatwiać. Ciekawe? Może kupuje amunicję? {Quen}
- Cokolwiek tam kupuje to nie nasz interes. Ma facet potrzebę więc poszedł. A może sama chciałaś? {Arnice}
- Tak... jednemu robakowi już dzisiaj odmówiłam. Więc koleją ewolucji, czas na zwierzę... {Quen}
- Jesteśmy całe i zdrowe, dzięki twojej pomocy i dowództwu. Druidka nas uzdrowiła, ale mięśnie wciąż bolą. {Larisa}
- Żyję! - orzekła ochoczo Arnice podnosząc duży kufel piwa - Dziękuję.
- Wzięłam kąpiel, wyspałam się i przebrałam. Jeszcze dobre jedzenie i dzień udany. - Quen powiedziała to z nutą sarkazmu, ale raczej mówiła prawdę. Wyglądała na odświeżoną.
Erven pokiwał z zadowoleniem głową.
- Cieszę się, że jesteście cali, ale pamiętajcie, że gdyby nie wspólny, zgrany wysiłek nie byłoby nas tutaj. Nie zaniżajcie swojej roli w tych wydarzeniach.
Sięgnął tutaj do pasa i wręczył kobietom i młodemu po fiolce krwi smoka.
- Możecie spieniężyć po wojnie za dobrą cenę.... - powiedział ciepło - ...został mi tylko Rok. Chyba pójdę sprawdzić co u niego, bo i ja mam tam interes. Wiecie, że to ponoć ja kazałem ten przybytek rozkręcić? Mam zamiar to ustalić, bo nie leży to ze mną dobrze…
- A!... - Larisa chyba chciała stwierdzić lub właśnie zapytać o to czy faktycznie nie Erven ale się wstrzymała.
- Miłej zabawy - rzekłą z wielkim uśmiechem Quen
- Z chęcią wyciągnę wszystkie informacje jakie się da. - powiedział z szerokim uśmiechem mag po czym puścił oczko do Quen - Reszta mało mnie interesuje.
 
__________________
Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem!
Dhratlach jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:48.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172