Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-05-2018, 23:13   #21
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację


Alice nie była dziewicą. Zdecydowanie nią nie była. Nie krępowała się całując go w limuzynie. Nie krępowała, gdy wylądowała na jego łóżku i kolejne fragmenty garderoby lądowały poza nim. Alice była bezpruderyjna i doświadczona. W jej gestach było wyrachowanie dojrzałej, acz zranionej kobiety. Choć nie tak doświadczonej jakby chciała udawać.
Widział strach, gdy odsłaniała swoje piersi… ale ten lęk był znajomy. Widział bowiem tremę przed pierwszym występem.
Po raz pierwszy poszła do łóżka z mężczyzną, oddając mu się z bez romantycznego uczucia. Alkohol nieco w tym pomógł… parodia striptizu w wykonaniu James’a… także.



Rozluźniła się. Jej oddech zrobił się głębszy. Oblizywać zaczęła spierzchnięte usta, gdy przyglądała się żołnierzykowi dumnie prężącemu się na linii jej wzroku. Wizja seksu przestała być poświęceniem dla kariery. A stała się przyjemnością połączoną z przyszłymi benefitami.


Alice nie była dziewicą. Ale prostytutką też nie. Nikt jej nie uczył jak ma zaspokajać kochanków. James uznał, że trochę ją poduczy. Ale nie dziś. Dziś powinna się rozsmakować w nowej drodze, na której kroki postanowiła postawić. No i… to nie było to z jego strony wielkie poświęcenie. Wielbić takie piękne ciało, było przyjemnością samą w sobie, doznawać wspólnych rozkoszy... ekstazą. Na resztę przyjdzie czas. Na rozmowy, nauki, wyuzdane pieszczoty…
Na razie była ona, była noc, było wino. Niemal jak noc poślubna.


James powoli i z pietyzmem zabrał się za wykwintny posiłek. Maskował uśmiechem niepokój związany z wyznaniem Emmanuelle. Problemy zdrowotne należało traktować poważnie.
- Nie powiem ci chyba nic czego już nie wiem Emmanuelle. Zapewne wiesz z ploteczek, że szykują się poważne przetasowania w palestrze.- zaczął wesołym tonem. - I istnieje możliwość awansu dla mnie. A to oznacza, że pijawki zaczynając krążyć wokół mnie. I małego, i dużego senatorskiego kalibru.
Upił nieco trunku, by przepłukać gardło.
- Zapowiada się ciekawy czas dla mnie. Nie wiem czy ten awans okaże się tego warty. Krzesło Andersona nigdy nie wydawało mi się za wygodne. Ale to i tak nic w porównaniu ze śmiercią Blackwooda. Nie dość że doczepili do jego zgonu detektywa, któremu się wydaje że jest drugim Eliotem Nessem, to jeszcze…- westchnął smętnie. -... ja będę wykonawcą testamentu. Wkładam rękę w kłębowisko węży. Córka, Macocha, Brat… zaczną się rzucać do gardeł tuż po odczytaniu testamentu. Z pewnością, któreś z nich nie będzie zadowolone z ostatniej woli zmarłego. Przypuszczam, że każde z nich.

- Tak słyszałam o tej twojej szansie. Wiesz dobrze że krzesło może i nie wygodne, ale władza i wpływy to coś czego nie można wyrzekać się od tak. Funkcja przewodniczącego to bardzo wpływowa posada. Już kręcą się koło ciebie ważni ludzie. A to dopiero preludium splendorów jakie na ciebie - Emanuelle odkaszlnęła - czekają.

- A wiem, co nieco dzięki młodemu. Bo był tu wczoraj u mnie Erik McGee, a wiesz jak ma długi język. Wszystko mi wyśpiewał. Mimo, że jest gadułą to powinieneś go zrobić asystentem, bo wyraźnie sprzyja ci i bywa przydatny. Ma doskonałe źródła informacji, jest zdolny i ma szansę na naprawdę dobre koneksje w przyszłości. Jeszcze jest za młody, bo można by go wepchnąć na krzesełko po Andersonie, ale może przy tobie by przestał paplać wszystko, co mu ślina na język przyniesie i wypłynął na szersze wody. Lubię go i znam dobrze jego matkę. Prosiła mnie bym wstawiała się u ciebie za nim. Do ciebie nie śmiała przyjść, to poczciwa kobiecina.
- Na razie…- machnął ręką adwokat. -... nie dzielmy skóry na niedźwiedziu. Poczekamy, zobaczymy. Rozprawa się dopiero rozpoczęła, a nie wątpię że nie ja jeden jestem brany na następcę Andersona.
Zamilkł na moment przyglądając się z niepokojem swojej rozmówczyni.
- Aaaa co do poważnych ludzi. To mam już zaproszenie od dwóch senatorów. I szybko znalazła się chętna, która na moim ramieniu chce wspiąć się wyżej. - dodał z ironicznym uśmiechem.- Doskonale sobie zdaję z tego sprawę. Bardziej mnie martwi, że wszystkich nie zadowolę. I niepotrzebnie narobię sobie wrogów.

- Jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodził. - sentencjonalnie podsumowała Emanuelle, która o dogadzaniu wiedziała więcej niż ktokolwiek inny.
- Kobiety lgną do wpływowych mężczyzn. - Wiedziała co mówi, sama w ten sposób zrobiła karierę. Gdyby nie uroda, spryt, szczęście i pomoc kilku wpływowych biznesmenów nie byłaby dziś szefową kabaretu.
- James, w związku z tym twoim nowym stanowiskiem obawiam się tylko jednego, że nie mógłbyś zbyt często do mnie wpadać. A na pewno nie głównym wejściem. Wiesz jak te dziennikarskie sępy, krążą w okolicy kabaretu. Robią zdjęcia klientów i publikują wymyślone bajki, plotki bez pokrycia w faktach. Więcej dopisują niż bywa w rzeczywistości. Kto był u nas, z kim, czy wyszedł pijany, jakie dziewczyny z nim wsiadały do samochodu. Sam wiesz.
- Wiem wiem… ale moje tu wizyty nie są tajemnicą. Decydenci musieli brać to pod uwagę. Poza tym, twój przybytek jest…- rozejrzał się dookoła.- … nie jest byle zamtuzem. Ma swoją sławę, ma swój prestiż. I gości z wyższych sfer.
Machnął ręką dodając. - Nie sądzę, by moje pojawienia się tutaj aż tak bardzo mi szkodziły. Choć postaram się być odtąd bardziej dyskretny w swoich wizytach.-

Caine napił się nieco dla przepłukania gardła pytając.
- Wiesz może co umoczyło Perkinsa na tyle, że zdecydowali wybrać mnie zamiast niego? Przecież też nie jestem wzorem cnót obywatelskich.
- Nie wiem, ale pogadaj z McGee. On potrafi wyłuskać takie informacje. A co to za kobietka przy twoim ramieniu. Znam? Wiem, że nie powinnam być zazdrosna, ale wybacz to kobieca słabość. A ja znam się na kobietach. Zaproś ją kiedyś, chcę ją ocenić. Nie miałbyś nic przeciwko temu. Może ktoś Ci ją podstawił na przeszpiegi.
- Moja sekretarka.- odparł z uśmiechem James i zamyśliwszy się dodał.- Zobaczę co da się zrobić w tej kwestii, ale wątpię by miała ochotę zaglądać tutaj. Może ty odwiedzisz mnie?
- Dobrze. W tej sytuacji tak będzie lepiej. - Em przymknęła oczy. - Muszę się zdrzemnąć. W nocy miałam sporo pracy. Tu trzeba wszystkiego doglądać. Kręcą się tu podejrzane typy. Muszę pogadać z tym włochem Mangano, był tu wczoraj w nocy jego człowiek. Niepokoi moje dziewczyny. Wybacz., ale oczy mi się kleją. Muszę odespać. To kiedy ma zajrzeć do Ciebie?
- Kiedy tylko chcesz. Może wieczorem? Może po południu? - sięgnął do kieszeni po wizytówkę. Wstał i podszedł do sekretarzyka, by napisać coś na adres.
Podszedł do Em i cmoknął ją w policzek, podając wizytówkę.
- Zamierzam tu zjeść popołudniowy lunch. Może sam, może w towarzystwie. Będzie mi jednak bardzo miło, jeśli “przypadkiem” pojawisz się tam.- rzekł z uśmiechem.
- Dobrze to jesteśmy umówieni. Mam do Ciebie słabość James... - Em uśmiechnęła się ponownie. Zamierzała teraz odpocząć i skierowała się do łóżka. Samotnie.


Gdy kilkanaście minut później siedział za kierownicą swojego packarda James w irytacji westchnął. Em mogła mieć rację. McGee mógł być przydatny, ale Caine nie lubił… pijawek.
A ten adwokat był pijawką w najbardziej irytującej postaci. Z nim nawet Alice nie chciała mieć nic do czynienia. Ale będzie musiała… go umówić na popołudnie z Jamesem.
Może i był oślizgłą pijawką, ale praca adwokata jak i praca śmieciarza… do czystych nie należą.
James ruszył z miejsca kierując swój automobil do swojej kancelarii, by pomówić o tej kwestii z Alice. Był też ciekaw jak się czuje po ostatniej nocy. Bądź co bądź z pewnością była to jej pierwsza taka noc i być może nie ostatnia, jeśli postanowiła umieścić własne ambicje na piedestale. Caine sam z autopsji wiedział ile poświęceń wymaga taki ołtarzyk.

A potem… Anderson, póki jeszcze dycha, bo rozmówić z nim się musiał w sprawie tego nieszczęsnego testamentu. Była to sprawa która mu śmierdziała i bynajmniej nie dolarami.
No i pewnie były i inne spotkania już umówione wczoraj, ale o nich Alice przypomni z pewnością. Była wszak idealną sekretarką, o idealnych pośladkach… jak się wczoraj przekonał.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 06-05-2018 o 10:49. Powód: poprawki, masa poprawek
abishai jest offline  
Stary 07-05-2018, 12:00   #22
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację



House of Pink Garter, wieczór


- Dzięki. - Giordano skinął kobiecie, rozglądając się po lokalu za młodym, po chwili dodał gdy kobieta już odchodziła: - To gdzie ten Jerry? Najlepiej będzie jak z nim już pogadam. - mężczyzna rozejrzał się jeszcze po lokalu, czy aby ktoś nie zareagował na to imię.

Jerry jarał się samochodami i było to słychać nawet w jego piskliwym głosie. Ale luksusowego auta opisanego przez Giordano nie widział na parkingu “Podwiązki". Niewielu mógł gangsterowi pomóc.

Po kilkunastu minutach do Little Lou przyszło trzech barczystych ochroniarzy i powiadomili go, że pani Bouquet zaprasza go do siebie. Bo z nią omawia się sprawy dziewczyn pracujących w kabarecie. A nie rozpytuje sprzątaczki. Uprzedzili go od razu, aby zachowywał się grzecznie.

Sprawa się zdawała rypać, dla Giordano. Poinformował młodego żeby spokojnie na niego czekał, no chyba że go nie będzie cholernie długo. Strzeżonego bóg strzeże, czy jakoś tak mu matka mówiła przed pożarem. Tak czy inaczej, poprawił swój płaszcz i udał się na spotkanie z panią Bouquet.

Emanuelle Bouquet wypoczywa w jednym z salonów. Gdy tylko ochroniarze przyprowadzili na Giordano zapytała bez zbędnych wstępów:

- Szuka pan towarzystwa dziewczyny? Z takimi sprawami przychodzi się najpierw do mnie, bo ja tu rządzę. - powiedziała dobitnie i ostro. Lewą ręką opierała się na stoliku, a drugą co kilka sekund poprawiała włosy. - Myśli pan, że sprzątaczki zarekomendują panu lepsze towarzystwo niż ja. - uśmiechnęła się, ale to nie był przyjazny uśmiech. Widocznie była poirytowana i zerkała na młodego mężczyznę, który siedział w fotelu i czytał gazetę.

- Widzę, że pana zatkało. Wstydziłby się pan tak milczeć. A liczyłam, że szybko to załatwimy. Jak pan widzi mam teraz gościa. Niech pan przejdzie do pokoju obok i zaczeka. Andy poprowadź pana do Wendy. Ona się panem zajmie. - Burdelmama uśmiechnęła się i ułożyła palce w słuchawkę dając jakiś sygnał, który Andy wyraźnie zrozumiał, bo skinął jej głową i wyprowadził gangstera.

Luigi Giordano został zaprowadzony do ustronnego pokoju. Światło w pokoju było przytłumione, żarówki lamp chroniły czerwone abażury. Na środku pokoju stało wielkie łóżko z baldachimem na, którym leżała półnaga dziewczyna. Giordano został posadzony w wygodnym fotelu przed łóżkiem. Dziewczyna trzymała pistolet wycelowany w Giordano. Uśmiechała się słodko i nuciła piosenkę.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Y69nZWqsCy0[/MEDIA]

Luigi spędził noc z lufą wymierzoną w głowę. Próbował zasnąć w fotelu, ale zdecydowanie nie było mu wygodnie. Nad ranem pani Bouquet znudziła pozwoliła wypuścić Giordano z kabaretu. Luigi był zmęczony czuwaniem, ale wiedział, że ma się stawić o dziewiątej w Vito’s. Nie chciał rozdrażnić szefa. Doskonale wiedział że Mangano miał nieco bardziej drastyczne metody niż właścicielka kabaretu.





New Orlean Sanitarium, wieczór

Po rozmowie z pielęgniarką Lovell kręcił się w pobliżu szpitala. Dziennikarskie doświadczenie w rozmawianiu z ludźmi pozwoliło mu dowiedzieć się kilku interesujących faktów. Wszyscy oczywiście plotkowali o samobójstwie psychiatry. Lovell dowiedział się, że chodziło o rosjanina niejakiego Morozowa.

Jeden z pielęgniarzy wytłumaczył Lovellowi na czym polegają, tak zwane funerales pogrzeby z towarzyszeniem orkiestry. Grające najpierw smutno, gdy odprowadza się trumnę na cmentarz, ale w drodze powrotnej muzyka jest już zdecydowanie wesoła.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=-ZPZWZDlkaY&feature=youtu.be[/MEDIA]

Jedna z pielęgniarek poradziła Lovellowi:

- Jeśli pan chce porozmawiać z dyrektorem to proszę przyjechać jutro i powiedzieć, że jest pan przedstawicielem konsorcjum Moorhouse’a. Widzi pan ten cały Moorhouse to człowiek, który może być naszym drugim Blackwood'em. Jeśli wie pan, co mam na myśli. - wskazała długim palcem na portfel wystający z kieszeni jednego z pacjentów.

Dyrektor Virgil Wollstonecraft w tym tygodniu oczekiwał na przybycie dwu zacny gości Podobno liczył, że uda się przekonać innych ludzi i pozyskać nowych sponsorów. Bo przecież nikt nie zagwarantuje, że spadkobiercy Blackwooda nadal będą wspierać szpital. A utrata tak hojnej dotacji mocno podkopie podstawy finansowania szpitala. Wollstonecraft szczególnie wyglądał wizyty kogoś od pana Moorhouse. Ale jak na razie dyrektor na próżno wpatrywał się w wielkie, przestronne okna szpitala.
 
Adr jest offline  
Stary 14-05-2018, 12:56   #23
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Tak wiele informacji, a żadnej kluczowej.
W kwestii samego Blackwooda, to ile informacji o denacie by tu nie zebrał wśród widujących go często pielęgniarek i lekarzy i tak byłby to materiał na pół akapitu zaczynającego się od: ”Pracownicy New Orlean sanitarium potwierdzają, że Howard Blackwood był człowiekiem (...)”.
To była ślepa uliczka.
Rozbudowanych informacji wartych więcej miejsca w artykułach dostarczyć mogła Sebastienne’owi rodzina, osoby z najbliższego kręgu zmarłego, albo osoby cieszące się autorytetem. Żona, córka, brat, współpracownicy w firmie, może służba. Choćby taki dyrektor szpitala.

Podawanie się za kogoś od Moorhouse’a tylko z pozoru było śliskim, acz niezłym pomysłem. Diabeł jednak tkwił w szczegółach, bo wysłannik tego potentata mający wybadać czy jego pryncypał powinien mieszać się w finansowanie Sanitarium winien rozpytywać raczej o szpital i jego działalność.
Lovella niuanse działalności ośrodka interesowały niewiele. Interesował go Blackwood.
Poza tym taki szwindel miałby konsekwencje w postaci spalenia się u Wollstonecrafta.
Dziennikarz zaś nie powinien za sobą palić mostów, kto wie czy w przyszłości kontakty z dyrektorem Sanitarium nie byłyby przydatne.

- Mogę skorzystać z telefonu? - Sebastienne spytał recepcjonistki, a ta z uśmiechem kiwnęła głową. Być może było to pokłosie prywatnego spotkania z Deanną, wdową po dobroczyńcy tego miejsca.
- Redakcja The Picayune, słucham - usłyszał w słuchawce minutę później.
- Tu Lovell, jest tam Jenny.
- No jest ale…
- Daj ją do telefonu.
- Ale…
- Daj. Ją. Do. Telefonu.

- Tak? - Po kilku chwilach rozbrzmiał żywiołowy głos wnuczki starego Jacksona.
- Ustal mi gdzie można znaleźć pannę Mili Blackwood. Może być w domu, ale z pewnych względów nie chcę sam tam znów dzwonić aby… - ścisnął palcami nasadę nosa. Tłumaczył się przed Jenny. - Nie ważne, w każdym razie ustal gdzie mogę ją znaleźć.
- To może potrwać.
- Wiem. Jak będziesz coś miała, to dzwoń do New Orlean Sanitarium.
- Okey!

Lovell snuł się po szpitalu rozpytując o Morozowa. Wprawdzie priorytetem był Blackwood, ale dziennikarz nie mógł przegapić ciekawego tematu wyrastającego tuż pod bokiem. Szczególnie pilnował się, aby robić to w sposób mało inwazyjny dla pracy szpitala nie zagadując tych pracowników, którzy mieli coś akurat do roboty.
Nie zostawiał też innych szczegółów, jak ten po co tu było i skąd wzięło się pianino znajdujące swoje przeznaczenie w samochodzie Deanny, oraz kim byli pacjenci, którzy tego psikusa zrobili.
Badał możliwości wejrzenia w ich akta.
W pewnym momencie zatrzymał się i zamyślił. W głowie zaczął dojrzewać mu pewien plan.

- Czy mogłaby panna przekazać dyrektorowi, że bardzo chciałbym się z nim spotkać jednak dziś? - spytał Aby gdy zauważył ją stojącą przez chwilę bez zajęcia i pogrążoną w plotkowaniu z recepcjonistką. - Proszę tylko o minutę. - Wyciągnął swój zegarek. Niech panna przekaże, że chciałbym porozmawiać o poprzednim i… przyszłym sponsorze szpitala.

- Zaczekaj. - Aby poinstruowała Lovella i oddaliła się w kierunku gabinetu dyrektora. Po kilkunastu minutach wróciła do dziennikarza. - Dziś dyrektor ma pracować do późna. Sporo sprawa, sam pan wie. Samobójca, ten wypadek z pianinem, pacjenci. Ale ze względu na nadgodziny dyrektor poprosił o kolację do gabinetu. Znajdzie dla pana kilka minut. Załatwiłam to panu, ale będzi mi pan winien przysługę. Zgoda? - pielęgniarka zapytała dla formalności i Lovell musiał się zgodzić.

- Ale proszę zaczekać, aż spokojnie zje. Jak jest głodny to robi się nerwowy. - dodała po chwili. - Zawołam pana.
- Dziękuję, oczywiście poczekam. - Dziennikarz ochoczo kiwnął głową i przysiadł w poczekalni. Z ostrożnością otworzył wyjęty z kieszeni zegarek i trafił na tabakierę.
Dobra wróżba.
Zażył porcję i rozprostował gazetę przebiegając wzrokiem po artykułach. Na tyle skupił się na zleconej robocie w sprawie Blackwooda, że nie interesował się do tej pory innymi sprawami jakie zdarzyły się w mieście.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 16-05-2018, 02:55   #24
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację



Jeden z nowoorleańskich gangów robił swoje. Gangsterzy dokonywali rozbojów, ćpali, umierali, mordowali z zimną krwią, palili, knuli spiski, umierali, pili alkohol, chodzili na dziwki, by kilka godzin później kłócić się o tą sprzedajną miłości ze swymi żonami, umierali.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=BzUNCCsuzt0[/MEDIA]


W pizzerii Vito’s trwały gorączkowe porządki. Joey uwijał się przy stoliku swojego pryncypała. Nicky Mangano siedział naburmuszony, ktoś lub coś go wkurwiło.


Na jego humor wpłynęły kłopoty żołądkowe. Wrzody odezwał się właśnie dziś, ale nie odwołał spotkania. Był na posterunku jak zawsze. O’Connor zjawił się punktualnie, został przedstawiony bossowi, ale miał czekać i aktualnie siedział przy innym stoliku niż ferajna z Vito's. Mógł poobserwować, co się dzieje w lokalu.

Mangano czekał na Luigiego Gioradano. Chciał przyjąć ich razem ale Giordano się spóźniał, a telefon nie dzwonił. A humor szefa włoskiej mafii pogarszał się z każdą minutą. Wreszcie Mangano stwierdził że musi iść do kibla. Ledwo boss opuścił główną salę pizzeri. O’Connor wyszedł na zewnątrz zapalić.





Caine szedł w odwiedziny do Andersona najedzony. Nawet nieco przejedzony, wzdęcia dawały mu się nieco we znaki. Seks, wyborne jedzenie, można by powiedzieć dogadzał sobie, jak przystało na mężczyznę w jego wieku. Oczywiście zakupił sobie gazety i zapoznał się z najnowszymi plotkami i faktami.

Deanna tknięta jakimś niejasnym przeczuciem kupiła gazetę. Brukowy “Crescent” gdzie szpalty szczelnie wytłuszczały oszczerstwa. Deanna może podświadomie obawiała się, że będą znów pisać o jej zmarłym mężu. Na pierwszej stronie uwagę przyciągał nagłówek.

“Orgia z murzynami” obrzydliwość, niewinne, dziewczęta zgwałcone bulwersujące zdjęcia.


“Strzelanina w pizzerii.” Nowa wojna gangów. Przestępczość zorganizowana podnosi swój łeb z rynsztoka.


“Samobójstwo psychiatry.” Andrew Morozow lekarz z psychiatra z The City Hospital for Mental Diseases popełnił samobójstwo. Kryzys psychoanalizy czy lekarze psychiatrzy są nam potrzebni. Lepiej pójdź do spowiedzi, zamiast do psychiatry. Dziesięć dobrych rad biskupa metropolitalnego.


“Śmierć Martino i Blackwood'a - Nowe fakty”

Tych faktów było niewiele, ale brukowce muszą podtrzymać temat. Podsycić zainteresowanie na tyle tylko, aby sprzedać nakład, ale za szybko go nie wyczerpać Dlatego zwykle idą cykle artykułów, powtórzenia z dodatkiem jednego lub dwu nowych zadań.


“Alkoholizm kobiet”

Problem, który się nasila, coraz bardziej w ostatnich latach. Czy zniesienie prohibicji nie było błędem? W biały dzień młode dziewczyny pijane do nieprzytomności są widywane na ulicach miast. Nie wyrwą się łatwo ze szponów nałogu. Rozluźnienie obyczajów sprzyja propagowaniu kultury picia.. Ryba zaczyna psuć się od głowy. Stateczne kobiety powinny dawać przykład młodszym. Niestety one same ulegają kieliszkowi.

[MEDIA]http://media.giphy.com/media/ci8esd2B4u45a/giphy.gif[/MEDIA]

Żona senatora pani Sara Rogers pijana do nieprzytomności w ogrodzie. Artykuł został spuentowany, że niektórych kwiatów nie należy zbyt często podlewać, bo więdną. Deanna miała dobry pretekst, aby dać prztyczek w nos pasierbicy. Niby przypadkiem pokazać Milli artykuł, że jej cioteczka stała się pośmiewiskiem całego miasta.


Milli dowiedziała się, że Anderson uwielbia zachwycać się starymi zdjęciami i kolekcjonuje stylizowane ramki, w które oprawia swoją przeszłość uchwyconą za pomocą aparatu fotograficznego. Milli nabyła w sklepie specjalizujących się w oprawianiu obrazów piękny egzemplarz. Anderson był zachwycony tym prezentem. Milli przyniosła mu bombonierkę, ale stary prawnik powiedział, że on nie może jeść tego typu smakołyków, ale jak odwiedzą go wnuki to z miłą chęcią zerknie jak zajadają się pralinkami.

Deanna uśmiechneła się na te słowa, bo była to bombonierka z nadzieniem alkoholowym. A w połączeniu z artykułem o pijaństwie ciotki był to dobry pretekst na kolejny przytyk względem córeczki.


Anderson przyjaźnił się z Howardem Blackwoodem od bardzo dawnych czasów. Opowiedział dwie historie, jak razem z Howardem łowili wielkie ryby i jak polowali na ptaki. Zebrani w szpitalnym pokoju Caine, Milli i Deanna słuchali raczej z grzeczności.


[MEDIA]http://media.liveauctiongroup.net/i/13607/13825711_1.jpg[/MEDIA]

Anderson wreszcie przeszedł do właściwego tematu. Wszyscy obecni czekali na informacje w sprawie testamentu. Stary prawnik przekazał im najważniejsze informacje. Blackwood niedługo przed śmiercią umieścił w testamencie klauzulę. Dotyczyła ona sprawy zamachu na jego życie.

Jak wynikało ze słów Andersona, Blackwood od jakiegoś czasu dostawał pogróżki i sygnały, że ktoś chce mu zrobić krzywdę, a nawet pozbawić go życia. Nie dzielił się z córką ani żoną tymi informacjami, chciał je ochronić. Howard zrobił się podejrzliwy, dlatego zdecydował, że w razie gdyby przytrafił mu się nieszczęśliwy wypadek. Należy przeprowadzić gruntowne śledztwo i dopiero po ustaleniu kto jest zamieszany w sprawę morderstwa zostanie odczytany testament. Jest w nim punkt, który wyklucza z dziedziczenia osoby, które przyczyniły się do śmierci testatora lub zleciły ją osobom trzecim.

Testator umieścił w testamencie klauzulę warunkującą moment nabycia spadku od ziszczenia się określonego warunku. Spadkobiercy wymienieni z imienia i nazwiska: Deanna Blackwood, Milli Blackwood, Alicja Blackwood, Ernest Blackwood, Artur Blackwood, Paul Blackwood.

Wymienione osoby nabędą spadek w zakresie wskazanym w testamencie dopiero po rozwiązaniu sprawy. Ponadto Blackwood podobno był zafascynowany działaniem sądu przysięgłych, dlatego podał kolejną listę nazwisk. Część z tych ludzi ma spotkać się i ocenić wynik śledztwa, każdy z tej listy ma prawo dostarczać dowody i zdyskredytować fałszywe tropy zaprezentowane przez pozostałych. Jednym słowem zdecydują, kto jest winny, a kto niewinny. Anderson podał Cainowi listę nazwisk przysięgłych. Podobno byli to ludzie, których Blackwood znał osobiście. Caine odczytał na głos nazwiska: Giordano, Lovell, O’Connor, Butler, White, Caine, Anderson.

Stary adwokat zastrzegł, że mogą pojawiać się na niej nowe nazwiska, a w kopercie w skrytce nr 6 Caine znajdzie dokładniejsze dane i adresy przysięgłych.


Po wyjściu od Andersona po Deannę postawiono samochód. Kierowca po wczorajszym wypadku przed szpitalem nietęgą miał minę. Deanna wsiadła do auta ale nim zamknęła drzwi auta silna ręka uderzyła ją w twarz z pięści. Deanna był zszokowana, mężczyzna wsiadł za nią do auta.

- Gdzie moje maniery - powiedział dżentelmen wyciągając lewą rękę z chusteczką, aby odwrócić jej uwagę. A prawą uderzył ją drugi raz, tym razem mocniej. Była zbyt oszołomiona, by krzyczeć. Teraz już wiedziała, że to nie są żarty.

Dżentelmen wyciągnął broń i wydał dyspozycje do kierowcy:
- Jedź fiucie albo umrzesz. - Kierowca posłuchał. Za rogiem dosiadło się jeszcze dwu wspólników dżentelmena. Spanikowany kierowca został zepchnięty na miejsce pasażera. Deanna siedziała teraz między dwoma porywaczami. Na jej olśniewająco pięknej szyi zaciska się cienka pętla żyłki mocno utrudniająca jej wydawanie odgłosów i oddychanie. Czuła się jak ryba w sieci wyciągnięta na piasek.


Mężczyźni zapalili papierosy. Ostry dym wypełnił auto.

- Oh Deanna. Wiesz miałem ochotę zerżnąć Cię już dawno jak jeszcze żył staruszek. - Mężczyzna przesunął ręką po kolanach Deanny. - Zabawimy się dzisiaj po mojemu. - Wsadził jej rękę w majtki. Pani Blackwooda zaczęła się szamotać.

- Za sucho - powiedział dżentelmen. - Daj się napić.
Kolega podał mu piersiówkę. Dżentelmen wypił solidny łyk po czym resztę wylał za majtki pani Blackwood.
- Niech się cipeczka też z nami napije.

Samochód oddalał się w nieznanym kierunku.
 

Ostatnio edytowane przez Adr : 03-06-2018 o 12:25.
Adr jest offline  
Stary 21-05-2018, 07:57   #25
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację
Mili przez chwile rozmawiała jeszcze z Andersonem gdy jednak dostrzegła, że Mr. Caine zbiera się on do wyjścia zaczęła się skwapliwie żegnać z gospodarzem, w ten sposób że dziwnym trafem wyszła ze szpitalnej sali jednocześnie z J.A.Caine. Uśmiechnęła się do niego smutno, po czym powiedziała

- Wszystkim z nas byłoby łatwiej gdyby nie ten nieszczęsny wypadek papy - westchnęła - wiadomo już coś na jego temat?

Kochała ojca ale śmierć jego zanim mogła położyć ręce na funduszu powierniczym zdeponowanym przez matkę była naprawdę w najgorszym możliwym momencie. Utknęła z tą kobietą i bez papy… Szybko wzięła się jednak w garść i kontynuowała już żwawym głosem.


- ale jak mówi święta księga, Pan nie nakłada na nas większych ciężarów, niż te które unieść możemy.

- To prawda. Ten wypadek jest wielce niefortunny.- odparł z ciepłym uśmiechem James przyglądając się młodej i ślicznej spadkobierczyni. - Obawiam się że policja może przedłużyć śledztwo. I to bez konkretnych powodów.

- Przedłużyć śledztwo? Czy wiadomo już coś o śmierci papy? Jak długo będa trwały wyjasnienia? - jej głos się załamał delikatnie prawie niewyczuwalnie - Przyznam się, że to co się teraz dzieje nie śniło mi się nawet w najstraszniejszym koszmarze.

- Na razie to, że jest powiązana z innym zgonem. I to rodzi komplikacje, tym bardziej że detektyw który się zajmuje tą sprawą jest…- przez oblicze Caine’a przemknął cień zniechęcania. Uśmiechnął się ciepło i dodał.-... przydzielony do sprawy detektyw jest wielce skrupulatny i uparty jak osioł. Oznacza to jednak, że choć zbada pewnie sprawę do ostatniego źdźbła trawy pod butem, to niestety… skrupulatność oznacza też długie trwanie samego procesu śledczego.
- Skrupulatność jest to chwalebna cecha charakteru, podobnie jak upór w dobrej sprawie. Naprawdę zależy mi na tym, aby sprawa ta została dobrze wyjaśniona i żeby tato miał godny pochówek. Myślę, że jak długo uda się pogodzić te dwie wartości to nie będę narzekać. Zastanawiam się jeszcze co z naszymi kosztami życia.. Deana nie ma własnego majątku, ja dostanę środki z funduszu powierniczego założonego przez matkę za kilka miesięcy z czego więc utrzymamy dom, jak zapłacimy, służbę, wydatki - wydawało się, że ta myśl właśnie w tej chwili po raz pierwszy zaświtała jej w głowie. Zatrzymała się wpół kroku.

- Nie zapoznałem się jeszcze z dokumentami. Dopiero od niedawna mam do nich dostęp. Przypuszczam jednak że pani ojciec zadbał o te detale. I jego żona ma dostęp przynajmniej do zgromadzonych na koncie pieniędzy, acz może z ograniczeniem co do sumy jaką może naraz wybrać.- próbował ją pocieszyć mężczyzna i zamyślił się. - Może pomówimy o tym przy kawie? Postaram się wtedy wyjaśnić wszystkie pani wątpliwości.

Mili uśmiechnęła się pierwszy raz podczas tego spotkania. Jej oczy rozbłysły wewnętrznym światłem, gdy jej myśli zmieniły bieg, uwielbiała kawę.

- Znam tu jedną kawiarnię, mają nie tylko dobrą kawę ale podają również świetną szarlotkę… - jej słowa były teraz dźwięczne i pełne energii, ot była młoda a młodość zawsze znajdzie sposób aby cieszyć się życiem. James też się uśmiechnął. Był wszak koneserem piękna w każdej postaci. A miał przed sobą piękną młodą kobietę. Przyjemne zakończenie dość ponurej wizyty w szpitalu.

- Tylko pod warunkiem, że ja zapłacę wszystkie rachunki za ten posiłek.- rzekł szarmancko.

Mili się tylko uśmiechnęła uroczo i skinęła głowa w podzienkowaniu. Młoda dziedziczka fortuny była przyzwyczajona do tego, że otaczający ją mężczyźni płacili za nią, a że rozmówca wyglądał całkiem przyjemnie… nie pomyślała o tym, że może to zostać źle odebrane przez otoczenie. Było to dla niej zupełnie naturalne, a wręcz oczywiste.

- Przyznaję że część nazwisk Blackwoodów jest mi obca. Ale też nie byłem tak blisko waszej rodziny jak pan Anderson. Jaka jest twoja opinia o członkach twojej rodziny, jeśli mogę spytać?- zapytał Caine bardziej zainteresowany podtrzymaniem rozmowy z ładną dziedziczką fortuny, niż samą odpowiedzią.

- wstyd przyznać, ale nigdy nie żyliśmy ze sobą blisko, jak prawdziwa rodzina powinna. Maman nie przpepadała, za rodziną papy, uważała ich wręcz za prostaków, z którymi zbyt częsty kontakt mógłby mi zaszkodzić - ja jej twarzy wypłynął delikatny rumieniec, zagryzła dolną wargę w zakłopotaniu. - Nie wiem czy potrafię wiele o nich powiedzieć. Znam tyle tylko na ile zna się obcych ludzi z pozorów.
- Przyznaję, że nie spodziewałem się tylu spadkobierców. Macocha, córka, brat… tyle.- zamyślił się Caine i zatrzymał na moment.- .. i jeszcze… ten zgon.
Uśmiechnął się ciepło do Milli.- Przepraszam, nie powinienem zasmucać panny takimi ponurymi dywagacjami.

- Tak naprawde coś więcej mogłabym powiedzieć jedynie o Deanie, z tym tylko, że sam pan rozumie.. na linii między macochą a pasierbicą zawsze zgrzyta - uśmiechnęła się delikatnie - więc moja opinia w tym zakresie nie będzie zbyt wiarygodna… wydaje się, że kochała papę, ale za każdym razem gdy myślę, jak zmienił się pod jej wpływem, że zginął w samochodzie który kupił dla niej …

- Jeśli poprawi ci to humor, to mogę zapewnić że samochód nie był tu przyczyną śmierci. A raczej kłopoty zdrowotne. Przynajmniej na tę chwilę, to wynika ze śledztwa. - odparł Caine przyglądając się dziewczynie. Po czym przystawił palec do jej ust.- Ale to zachowaj dla siebie. Bo to nieoficjalny wyciek z prowadzonego śledztwa. Coś co nie powinienem ci mówić.
Mili spojrzała na prawnika z czymś na podobieństwo wdzięczności w wielkich kasztanowych oczach, które w tym momencie były zupełnie bezbronne

- Dziękuję - szepnęła - tak ciężko było mi patrzeć na macochę i myśleć, że do tragedi doszło przez ten przeklęty samochód…. ale porozmawiajmy o czymś weselszym - zamrugała powiekami aby się nie rozpłakać.

- Oczywiście, z chęcią zobaczę promienny uśmiech na tak ślicznej twarzyczce.- rzekł adwokat podając ramię dziewczynie. - Lubi pani bardziej jazz czy blues? Który styl muzyczny do pani serca bardziej przemawia?

- Jazz oczywiście - uśmiechnęła się - blues wydaje mi się zbyt ponury jak na tak mroczny dzień, wolałabym jednak aby to pan wybrał miejsce - spojrzała mu w oczy bezbronnymi oczami sarny - nie będzie się ono wtedy prawdopodobnie łączyć z żadnymi wspomnieniami, a to pozwoli nam porozmawiać w spokojniejszej atmosferze…

- Zgoda… ale wtedy musi panienka zgodzić na porwanie. Nie znam bowiem żadnego wartego uwagi przybytku do którego można by było dojść stąd piechotą.- zażartował Caine, gdy wychodzili z budynku i dostrzegali odjeżdżającą macochę.

- Musi się jej bardzo spieszyć. - ocenił sytuację adwokat, obecnie jednak bardziej skupiony na młodej kobiecie obok niego.

- Bardzo chętnie, możemy pojechać moim samochodem ? - zapytała.

- Cóż… jeśli pannie tak odpowiada, kim ja jestem by to odradzać. Z chęcią dam się porwać do panny automobilu.- odparł żartobliwie adwokat.

- W takim razie zapraszam pana do mojego pojazdu - odpowiedziała z uśmiechem prowadząc prawnika prosto do swojego cadillac’a. - uchyli pan rąbka tajemnicy i powie mi gdzie się wybieramy.

- Café Beignet...na Bourbon street. Dość przytulne miejsce.- ...idealne na pierwszą randkę. Acz tego Caine nie powiedział. Był też już zbyt statecznym mężczyzną, by tam chodzić na randki, ale przed Wielką Wojną zapraszał tam młode damy i nie tak młode, acz eleganckie i znudzone żony.

- O jaka urocza nazwa - głos Mili wskazywał na skrywaną radość z odkrywania nowych rzeczy - słyszałam o niej, ale nigdy w niej nie byłam. Jednak jeśli dorównuje swemu mianu, z pewnością spędzimy tam urocze popołudnie.

- Nie była tam panna. Cóż… pewnie nadal jest ona dość tania. I panny liczni adoratorzy nie chcieli być kojarzeni z tanimi przybytkami. Ale kawa jest tam dobra, a atmosfera miła.- wyjaśnił z uśmiechem James, gdy dochodzili do jej samochodu.

Mili ze śmiechem wzruszyła ramionami, nie rozumiała tego problemu. Ona sama nie oceniała rzeczy, przez cenę a jedynie przez radość jaką mogła jej dostarczyć, nie potrafiła więc zrozumieć natury problemu, ot nigdy nie musiała się zastanawiać nad tym ile co kosztuje a jedynie nad tym co wypada a co nie pannie z jej środowiska. Teraz jednak była podekscytowana… Mogła poznać miejsce w którym nigdy nie była… i nie było przy niej nikogo, kto mógłby jej powiedzieć, że to nie wypada. Na myśl o tym, przez moment przed oczami zobaczyła naburmuszoną twarz Miriam, ale szybko zepchnęła ją w głąb umysłu. Jutro gdy Miriam się dowie będzie miała wiele czasu na skruchę. Wsiadła więc do samochodu, klepnęła Jose w ramię i rzuciła w przestrzeń

- Café Beignet

Jose w milczeniu skinął głową. Mili dostrzegła jednak, że w lusterku zlustrował jej towarzysza, po czym zapalił silnik. i ruszyli. Adwokat taktownie udawał, że nie zauważył tej reakcji.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 21-05-2018 o 16:08.
Wisienki jest offline  
Stary 21-05-2018, 10:53   #26
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Życie na Kubie


Alicja obudziła się z głową na męskiej piersi. Powoli przesunęła dłonią wzdłuż ścieżki ciemnych włosków, od podbrzusza aż po same obojczyki. Zobaczyła jak ciało Evansa porusza się pod jej dotykiem i uśmiechnęła się widząc jak mężczyzna na nią reaguje. Walker był dobrym kochankiem, jednak wczoraj powiedział jej coś co musiało zakończyć jego “erę” w życiu Alicji. Powoli wysunęła się spod męskiego ramienia i nago wyszła na wychodzący na morze balkon. Morska bryza otuliła jej ciało do końca ją rozbudzając.

Wiedziała, że stary dobry Walker kiedyś do czegoś się jej przyda i nie zawiodła się. Evans nawet nie spodziewał się, że podsuwa jej kolejną ofiarę. Daliet jeśli dobrze zapamiętała, choć było to bez znaczenia. Jeśli tak jak wspomniał Evans, zatrzymał się na wybrzeżu, to bez trudu go znajdzie. Bo niby ilu amerykańskich fotografów kręci się teraz po Havanie? Przypomniała sobie, że Walker dał jej zdjęcie zrobione przez fotografa. Zaczęła go szukać, gdzie umieściła to przeklęte małoformatowe zdjęcie. Torebka? Tak. Oto wizytówka pana Daliet.


Tylko jak on miał mieć na imię. Andrew, Artur, Armand. Tego zupełnie nie pamiętała. Ale swoją wizytówkę chyba rozpozna. Chyba, że jest nieudacznikiem, ale w takim razie był jej zbędny. Przekonamy się czy kolejna ofiara nada się do czegoś więcej niż tylko...

Uśmiechnęła się szerzej i rozejrzała po balkonie. Szybko odnalazła swoją zgubę pośród rozrzuconych ubrań. Podniosła swoją sukienkę, którą zrzuciła tu poprzedniego wieczoru. Bielizna może zostać, Walker będzie miał po niej pamiątkę.

Wróciła do sypialni, zakładając przez głowę cienką sukienkę, starając się jednocześnie przytrzymać torebkę, w której ponownie znalazła się wizytówka. Powinna zajrzeć do matki, upewnić się, że zażywa lekarstwa i choć odrobinę śpi. Nie powinna się przemęczać, ale kto jej przemówi do rozsądku? “Howard tu wróci”. Powstrzymałą się by nieprzyjemny grymas nie wypłynał jej na twarz. Nic tylko ten cholerny Blackwood. Zatrzymała się dopiero przy łóżku. Walker wtulił się w poduszkę i z zadowoleniem zaciągał się jej zapachem. Chwilę przyglądała się mężczyźnie z odrobiną satysfakcji. Evans był dobrą zdobyczą. Świadczył o tym rozrost jej garderoby, czuła że mogłaby jeszcze trochę z niego wyciągnąć, ale… uśmiechnęła się. Tak czekała na nią większa rybka. Jednak by ją złowić, potrzebowała teraz tego Daliet. Wsunęła stopy w wysokie szpilki i bez słowa opuściła mieszkanie Evansa.

Ruszyła spacerem w kierunku domu matki. Miała kawałek drogi, ale ani szpilki ani dystans jakoś jej w tej chwili nie przeszkadzały. Lubiła te wczesne godziny, gdy ulice Havany dopiero wypełniały się ludźmi. Mijała rybaków, sprzątaczy, dostawców towarów wszelakich i wszyscy bez wyjątku zerkali w jej stronę. Była dla nich czymś obcym i niedostępnym, bo lubiła sprawiać takie wrażenie wśród ludu. Ludu, który ją wychował, i do którego sama należała. Nieprzyjemna gorycz wypełniła jej usta, przypominając o tym, że jeszcze nie piła porannej kawy. To jednak mogło poczekać, w końcu najlepszą kawę można było dostać w tylko jednym miejscu. U Gabrielle...

Do kawiarni dotarłaby z zamkniętymi oczami, o dowolnej porze dnia i nocy. Wracała tu z tylu miejsc rozrzuconych po całej Havanie, że była tego pewna. Tak jak się spodziewała lokal matki był już otwarty, a stoliki wystawione. Natomiast za kontuarem kręciła się najpiękniejsza kobieta Kuby. Istota, która nigdy nie powinna się tu znaleźć, a co dopiero zostać i czekać na tego idiotę Blackwooda.

Gabrielle jak zwykle uśmiechnięta, obsługiwała jakiegoś starszego mężczyznę, który patrzył na nią jak na Afrodytę wyłaniającą się z morskiej piany. Piwnej piany, która wylewała się z kufla i płynęła po nadgarstku Gabrielle, obsychała na delikatnej skórze. Skrobał coś ołóweczkiem w małym notesiku i uśmiechał się poprawiając, co kilka sekund okulary zsuwające się z nosa. Był to jej stary przyjaciel Gaston, artysta interdyscyplinarny jak zwykł o sobie mawiać. Szkicował dłoń Gabi w swoim notesiku. Gdy postawiła przed nim piwo.
- Piekna jak zawsze. - rzucił komplement wyświechtany jak stary kapelusz, który leżał mu na kolanach. - Dziękuje. Tego mi było trzeba. Gabi nie chciałabyś wrócić do pozowania? - proponował licząc, że piękna właścicielka kawiarni zaszczyci go jeszcze kiedyś wizytą w jego pracowni. Ale Gabi już dawno nie pozowała, tamte lata odeszły w niepamięć. Teraz widząc wchodzącą Alicję powiedziała:
- To jest wybitna modelka. Ja już jestem na to za stara.
Dziewczyna uśmiechnęła się ciepło do matki i podeszła do kontuaru. Z jednej strony cieszyła się, że matka odmawia tym wszystkim facetom i pseudo artystom, ale z drugiej… może gdyby w końcu dopuściła do siebie któregoś, zapomniałaby o tym dupku.
- Powinnaś się zgodzić mama, może przespałabyś się w jakiejś seksownej pozie? - Mrugnęła do artysty.
- To jest doskonały pomysł. - Na usta Gastona wypełzł nico lubieżny uśmieszek. - Znam takie jedno piękne miejsce. Gabi będziesz zachwycona. Zawiesimy hamak i odpoczniesz tam sobie godzinkę w cieniu. Widzę że przepracowujesz się w kawiarni. Należy Ci się chwila odpoczynku.
- Dłużej niż chwila. - Alicja przeszła za kontuar i ucałowała matkę. Dopiero po tym podeszła do ekspresu z kawą. Sprawnie nabiła kolbę zmielonym ziarnem i uruchomiła maszynę. Czekając aż filiżankę wypełni czarny nektar, delikatnie bujała biodrami w rytm wydobywającej się z radia muzyki. - Kawiarni nic nie będzie jak zrobisz sobie przerwę po za tym i tak powinnaś wziąć kogoś do pomocy.
- Dobrze kochanie masz rację. - przytaknęła córce uśmiechając się szeroko. - Wezmę pomocnika. Młodego, bo stary Gaston jest chyba za stary. A jak myślisz jaki to powinien być typ mężczyzny?
- Jakiś przystojniak by ściągnął nam trochę kobiecej klienteli, tylko nie leniwy. - Alicja uśmiechnęła się upijając pierwszy łyk kawy. - Choć… z tym może być problem. Mężczyźni z natury są leniwi. To może jednak kobieta?
- Nie - żachnęła się matka. - Jeśli mam kogoś wziąć to będzie to silny facet. Przesuwanie tych stołów to już nie na moje siły. A jak będzie pracował ja będę pić kawę i patrzeć jak się prężą muskuły. A zawsze może robić za kelnerkę. Gdzie jest powiedziane, że tylko kobiety mają podawać do męskiego stołu. Pamiętaj jak Cię wychowałam.
Alicja zaśmiała się cicho.
- Ten chłopak z sąsiedztwa jest w porządku, z resztą pytał cię już kilka razy czy nie potrzebujesz pomocy. Potrafi podnieść co nieco, a i rączki ma sprawne. - Zasłoniła usta filiżanką, by choć odrobinę ukryć uśmiech. Już jakiś czas temu “sprawdziła” umiejętności ich sąsiada o była pewna, że bardzo chętnie zapoznałby z nimi także Gabrielle. - Jest pracowity, a może nawet uda się nauczyć go parzyć kawę.
- Tak wiem. Odmówiłam mu raz, bo wydawał mi się za młody. Ale wpada tu często, zmężniał. Świetny pomysł. Zaufam Ci córuniu. Pewnie długo będzie musiał się uczyć parzyć przyzwoitą kawę. - Gabi ściszyła głos do szeptu. - A myślisz, że umie z uwagą zająć się ziarenkiem dobrze wypalonej kawy.
- Jestem tego niemal pewna mamo. - Alicja mrugnęła do matki, po czym objęła ją w pasie. - Będę musiała dziś wyjść. Czy mogę ci teraz jakoś pomóc?
- Nie. Załatwiaj swoje sprawy. Nie przejmuj się kawiarnią. Przecież ustaliliśmy przed chwilą, że wezmę pomocnika. - Gabi uśmiechnęła się ponownie. - Jak skończysz kawę to przejdę się do niego z propozycją. Nie ma na co czekać. - wyjawiła córce swoje postanowienie.
- Gaston. Przypilnujesz mi kontuaru na pół godzinki to ja zgodzę się przez podobny czas pozować Ci w hamaku.
- Oczywiście - Gaston uśmiechnął się lubieżnie wyobrażając sobie ciało Gabrielle leżące leniwie tylko w obecności jego wzroku.
Alicja ucałowała matkę w policzek i podeszła do starego artysty. Pochyliła się pozwalając by ten mógł zajrzeć w jej głęboki dekolt, po czym delikatnie pogroziła mu palcem.
- Tylko proszę pamiętać mama ma odpocząć.

Zaśmiały się oczy starego artysty na ten niecodzienny widok. Jaka matka, taka córka. Stanął mu w pamięci cytat, który wypowiedział po chwili, aby przykryć zmieszanie i zaskoczenie:
- Człowiek nie może pracować bez odpoczynku, ale odpoczynek bez pracy nie daje zadowolenia. Tak samo jest w miłości. - podsumował Gaston przesuwając kapelusz z kolan w okolice rozporka.
- Myślę, że mama wyrobiła już normę we wszystkich dziedzinach tylko nie w odpoczynku. - Alicja wyprostowała się nie dając po sobie poznać satysfakcji z osiągniętego efektu. - Bądźcie grzeczni.

Dopiła kawę i ruszyła w kierunku zaplecza, całując jeszcze raz po drodze matkę. Powinna o siebie zadbać przed kolejnymi łowami i nic nie nadawało się do tego lepiej niż znajdujące się nad kawiarnią mieszkanko. Przypominało jej kto ją spłodził i przez kogo znajdowały się w takim, a nie innym położeniu. Jak zwykle odłożyła buty na miejsce, do innych par czekających na swój czas i dokładnie złożyła sukienkę, odkładając ją do prania. Nie chcąc by matka się przemęczała, już dawno wypracowała w sobie dziwną formę pedantyzmu, skupiającą się głównie na tym by utrzymać to niewielkie mieszkanko w czystości. Biorąc prysznic zastanawiała się co na siebie założyć. Jakie kobiety może lubić Daliet. Ta ze zdjęcia… była elegancka. Fotograf ujął jej skupione, poważne spojrzenie. Garsonka… garsonka będzie dobra. Zmoczyła włosy, rozprostowując je między palcami. Tak dużo łatwiej będzie upiąć kok, kok z którego zupełnie przypadkiem może wypaść jakieś pasmo. Delikatnie nakręciła na palcu nieco włosów, uśmiechając się szeroko.
 
Aiko jest offline  
Stary 21-05-2018, 11:55   #27
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Kawiarnia była malutka. Mieściła się w starej francuskiej kamieniczce wciśniętej pomiędzy duże budynki z okresu wojny secesyjnej. Widać było kobiecą rękę w jej wystroju, pełnym bibelotów i koronek. Mimo nieco “babcinego” wystroju kłębiło się tu całkiem sporo młodych par, choć pochodzących raczej z niższych sfer niż wchodząca do niej Milli z towarzyszącym jej adwokatem.
Rozglądała się z niekrytą ciekawością, nigdy nie była jeszcze w takim egzotycznym miejscu. Dodawało to zwykłemu spotkaniu ducha niezwykłej przygody. Było naprawdę uroczo, może nie tak wystawnie jak w miejscach do których przywykła, lecz mimo wszystko uroczo. Cała promieniała, a gdy znalazła wolny stoliczek przy oknie z widokiem na ulicę, w pierwszej chwili chciała tam pobiec… Po chwili jednak się opamiętała. “Mili nie wypada” sama siebie przywołała do porządku. Rozejrzała się za obsługą. Ponieważ nikt nie pojawił się by wskazać im stolik powoli skierowała się do stolika nieco w głębi pomieszczenia, który dobrze nadawał się do rozmowy w cztery oczy gdyż z uwagi na pewne oddalenie od innych minimalizował szansę, że zostaną podsłuchani. Nie chciała zwracać na siebie uwagi, ani też pokazywać się zbyt dużej liczbie osób z wykonawcą testamentu papy… ktoś mógłby sobie przecież pomyśleć coś zdrożnego. Siadła więc fotelu plecami do sali. Był całkiem wygodny, a ona nie rzucała się w oczy. Z żalem myślała o miejscu przy oknie, będzie musiała jeszcze kiedyś tu przyjść aby nacieszyć się widokiem. Ktoś musiał jednak zauważyć ich nadejście. Gdyż nie zdążyła jeszcze się rozsiąść wygodnie, gdy pojawiła się sędziwa kreolka.

-Bonjour Monsieur Caine, tak dawno nie widziałam tu Pana, comment allez-vous?-
- Miło że mnie pamiętasz Eleonor. Ja poproszę espresso okraszone koniakiem i odrobiną wanilii, a co ty byś chciała Mi… panno Blackwood? - zapytał uprzejmie adwokat zwracając się do Milli.
- Café au lait - odpowiedziała Mili uśmiechając się do obsługi.Nie kontynuowała rozmowy czekając aż kobieta sobie pójdzie.
Co nastąpiło dość szybko, jak na swój wiek kreolka była zwinna. Gdy się oddalała James spytał z uśmiechem.
- Jazz jest muzyką odważnych buntowniczek. Czy taka jest panny natura?
Nie mnie to oceniać Mr Caine, ale wielu zarzucało papie, że na zbyt wiele mi pozwalał, a pan jest pan buntownikiem, Mr Caine? - zapytała próbując odbić niewygodne pytanie i jednocześnie przenieść konwersacje na ciekawsze wody.
Bardziej koneserem… zwłaszcza piękna. Adwokatura wymaga elastyczności i bardziej ugodowości. To prokuratura jest tu krzyżowcami. My zaś… dbamy o interesy naszych klientów. Bronimy ich przed… zależnie od sprawy.- wyjaśnił z uśmiechem James przyglądając się dziewczynie.
Mili spojrzała z uwagą na prawnika
- Może mi Pan to wytłumaczyć? Praca adwokata wydaje mi się bardzo ciekawa… przed kim broni Pan klientów najczęściej, tak naprawdę ?
- To zależy od… klientów. I sprawy.- odparł wymijająco Caine. Potarł podbródek dłonią. - Są… różni. Od trywialnych kradzieży, do oszustw, czasem przestępstw ciężkiego kalibru. Każda sprawa jest inna, a moim zadaniem jest… dawać im głos podczas rozprawy i przedstawiać ich argumenty.-
-A jeśli klient sam swym zachowaniem robi sobie krzywdę, co wtedy?-
-Wtedy wnioskuję o psychiatrę i on ocenia czy należy wnioskować o niepoczytalność klienta. - stwierdził z uśmiechem James i spoglądając w oczy Milli rzekł.- Adwokat nie jest niańką, może coś doradzić swojemu klientowi… ale tylko tyle. To ostatecznie oskarżony decyduje. Oczywiście…- zamyślił się.-... jeśli chodzi o personalne doradztwo niezwiązane z salą sądową, to tu… też... jako adwokat mogę doradzić, ale klient nie ma obowiązku mnie słuchać.

- Zajmuje się Pan wyłącznie sprawami karnymi Mr Caine? a co jeśli prowadzi Pan sprawę cywilną i widzi Pan jak klient lawiną małych błędów doprowadza wygraną sprawę do opłakanego rezultatu i widzi już Pan zbliżające się dno przepaści a brak jest przesłanek dla orzeczenia niepoczytalności - kontynuowała z uśmiechem na ustach.
- Prowadzę sprawy cywilne, czasem.- nachylił się ku niej James, coraz bliżej twarzy. Spoglądał w oczy. - I masz rację… zwłaszcza w przypadku rozwodów, emocje i złośliwość bierze górę nad rozsądkiem. Ale co ja mogę zrobić? Czy etycznym byłoby, pochwycić taką rozwódkę za dłoń i przycisnąć jej ciało do ściany… szepnąć jej wprost do ucha, że teraz ja przejmuję kontrolę i ona winna się mi podporządkować? - szept był coraz cichszy, więc Milli musiała się nachylić ku niemu by posłyszeć kolejne słowa.- Że jej uczucia zaciemniają obraz sytuacji i potrzebuje mężczyzny który za nią podejmie decyzje? Taka władza kusi, ale na przykład... czy ty poddałabyś się jej? Może tak… może nie…- mówił coraz ciszej przybliżając się, aż ich usta znalazły się niebezpiecznie blisko. Dopiero wtedy odsunął się nagle z łobuzerskim uśmiechem. - Przyznaję, że taka władza kusi, ale też nie można odbierać klientowi wolności wyboru.. w tym i wyboru samozagłady. No i… nie należy nigdy uważać, że wie się wszystko i ma się zawsze rację.-
Mili udawała, że nie zauważyła podchodów prawnika, była w końcu dobrze wychowaną młodą damą, jednak jego ostatnie słowa sprawiły, że wybuchnęła nieskrępowanym śmiechem, tak szczerym, że nie przystającym do panienki z towarzystwa, po chwili jednak opanowała się i powiedziała na pozór zupełnie poważnie
-Zatem Mr. Caine gdybyś uważał, że wiesz wszystko i masz zawsze rację zostałbyś kaznodzieja, ale wnosząc z moich obserwacji raczej protestanckim niż katolickim, nie mylę się prawda?-
- Za bardzo lubię niektóre grzeszki by być ich pogromcą.- stwierdził żartobliwie James, po czym uśmiechnął się dodając.- Ale niewątpliwie udało mi się osiągnąć swój cel. Roześmiałaś się.
Mili napiła się kawy,
- Ale wracając do spraw bieżących. Pytał już Pan co myślę na temat pozostałych spadkobierców, pozwolę więc sobie na odwzajemnienie pytania. Kim jest Alicja Blackwood i dlaczego papa uwzględnił ją w testamencie?
Nigdy o niej nie słyszałem. Nie znam tak dobrze pani rodzinny, panienko Blackwood. - wyjaśnił uprzejmie Caine.
-Nie zna Pan mojej rodziny, a ja nie znam Pańskiej, pewnie ma Pan już małżonkę i dzieci które oczekują na pana powrót do domu… pewnie bardzo tęsknią, a żona jest zazdrosna o każdą chwilę która spędza Pan z klientami.
Jestem kawalerem. Żadnej żony, żadnych dzieci.- odparł James nieco rozbawiony tą sugestią.

Mili spojrzała na prawnika badawczo próbując oszacować jego wiek. Wyglądał na jakieś trzydzieści kilka lat. Był przystojny, wykształcony, z niczego sobie pozycją - ojciec nie powołał by przecież na wykonawcę testamentu nic nie znaczącego gołodupca, tego była pewna. Ojciec miał też zbyt dobrego nosa do ludzi, aby wybrać kogoś nieuczciwego. Prawnik był kawalerem, z jednej strony ucieszyła się, bo stawiało to w kręgu jej ewentualnych konkurentów, z drugiej strony świadczyło w sposób wyraźny, że posiada jakąś poważną wadę. Teraz musiała tylko wybadać co nią jest…. ale na to miała czas. Chyba, że tam myśl ją zaniepokoiła
- Żadnej żony i dzieci, czyżby Pan gustował w męskiej przyjaźni i męskich sportach? - zapytała niewinnym tonem - czy też nie poznał Pan jeszcze tej jedynej? - to mówiąc nachyliła się w jego stronę.
- Nie interesują mnie mężczyźni w alkowie, a co kobiet… to w pewnym sensie masz rację moja droga. Jak dotąd żadna kochanka nie usidliła mnie na stałe.- wyjaśnił uprzejmie James również pochylając się ku niej. Po czym zażartował. - Ale kto wie… może tobie się uda?
Mili zamrugała powiekami, była zszokowana, nikt jeszcze nie rozmawiał z nią o tych sprawach tak… bezpośrednio, nie wiedziała jak odpowiedzieć, roześmiała się więc pokrywając niezręczność sytuacji
- Mr Caine, zdaje pan sobie sprawę, że zwierzyna nie powinna uganiać się za myśliwym - opowiedziała nieco zbyt szybko z wyćwiczonym na rautach uśmiechem - chyba, że polował Pan do tej pory na nieodpowiedni rodzaj zwierzyny… - zawiesiła głos w niedopowiedzeniu.
- Panno Blackwood… - odparł uprzejmie Caine z łobuzerskim uśmiechem. -... jest pani młodą i zjawiskowo piękną damą. Więc powinna pani poznać pewne powiedzenie. “W miłości i na wojnie wszystkie chwyty są dozwolone”. A skoro nikt nie zdobył pani serduszka i być może alkowy, w moim interesie jest zastosować inne metody niż te, które panny admiratorom przyniosły porażkę. To najrozsądniejsze podejście, nie uważa panienka?
- Jak mawiała moja niania w życiu należy próbować nowych rzeczy, jednak mieć należy w tym rozwagę i znać umiar, a nowa taktyka, stanowi pewne urozmaicenie nudnego życia. Chwalebnym jest również zmiana taktyki walki, na nową jeśli stara nie przynosiła oczekiwanych sukcesów, świadczy to bowiem lotności umysłu godnej przedstawiciela palestry - jej mina sugerowała, że nie mówi serio a jedynie się z nim droczy.
- Należy dopasować oręż do pojedynku moja droga.- rzekł z uśmiechem James wpatrując się w oczy dziewczyny.- Widziałem już nieraz podchody dobrze wychowanych młodzieńców do dam z dobrych domów. Nudne przedstawienia wedle ról rozpisanych jeszcze w czasach wiktoriańskich. Ale ja nie zamierzam się trzymać tak skostniałego scenariusza… nie wprawia on twego serca w szybsze bicie.
- Twierdzi Pan zatem, że nie jest dobrze wychowany? Czyżbym coś źle zrozumiała? - kontynuowała ze śmiechem.
- Jestem dobrze wychowany. Ale wiem kiedy owo wychowanie jest zawadą i należy je odłożyć na półkę. No i ciągle osiągam mój cel. Jesteś w wyjątkowo dobrym humorze.- odparł z zadowoleniem James.
- Jest pan wyjątkowo pewny siebie - odpowiedziała Mili - a może nawet zepsuty powodzeniem… - po czym spojrzała na zegarek słowa adwokata przywołały ją do porządku. Ledwie wczoraj zginął jej ojciec, a ona jak gdyby nigdy nic siedzi i dowcipkuje z obcym mężczyzną. Rozejrzała nerwowo, całe szczęście nie zauważyła nikogo z prasy… - nie wiedziałam, że jest tak późno. - dopiła ostatni łyk kawy i wstała
- Mr Caine dziękuję za miłe spotkanie, przepraszam ale muszę wracać do domu, macocha będzie się niepokoić.
- Oczywiście. To zrozumiałe.- odparł uprzejmie mężczyzna wstając i podając dłoń.- Pozwoli się panienka odprowadzić do samochodu?
- Z przyjemnością - odpowiedziała szczerze, nie zaś z grzeczności jak zwykła to robić. Otworzyła torebkę, sięgając po portmonetkę.
- Ja zapłacę.- przypomniał adwokat z uśmiechem.- Proszę pozwolić mi okazać rycerskość.
A następnie dodał. - A i możliwe że ma panienka rację. Możliwe że jestem wyjątkowo pewny siebie, jak i zepsuty powodzeniem. Ale… wychodzę z założenia, że żeby zdobyć górę należy postawić pierwszy krok ku niej bez wahania.
Mili na te słowa, zatrzasnęła torebkę a dźwięk ten częściowo zagłuszył jej słowa
- Ale w górach jeden postawiony krok bez wahania może ściągnąć śmierć w lawinie lub w przepaści…- to mówiąc zaczęła się powoli kierować w stronę wyjścia.
- Ryzyko jest zawsze madame. Ale nagrody bywają go warte.- wyjaśnił swoje podejście adwokat uprzejmie odprowadzając dziewczynę do automobilu.- Ty był wyjątkowo mile spędzony czas. Dziękuję.
- Również, bardzo miło spędziłam te chwile - następnie weszła do oczekującego pojazdu i przez otwarte okno, gdy samochód już ruszał rzuciła jeszcze - do zobaczenia Mr Caine.
- Do zobaczenia miss Blackwood. Oby rychłego.- odparł na pożegnanie James i zawrócił do kawiarni, by zapłacić za kawy.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 31-05-2018, 11:36   #28
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Pielęgniarka Abigail pojawiała się w poczekalni i poprosiła Lovella do gabinetu dyrektora. Virgil Wollstonecraft przed kilkoma minutami zakończył jeść kolację. Złamany szkielet ryby leżał na talerzu, a w gabinecie unosił się jeszcze rybny zapach. Gabinet nie był przesadnie zdobiony, raczej funkcjonalny. Nie było tu fikuśnych przedmiotów świadczących o egzotycznych zainteresowaniach dyrektora. Biblioteczka książek medycznych, segregatory, jakaś podręczna kartoteka z czterema rzędami szufladek oznaczała, że dyrektor lubi mieć informacje pod ręką.

Rozparty w fotelu Wollstonecraft wypoczywał, miał dość na dziś, był zmęczony obowiązkami. Posilił się i zapewne chętnie przymknąłby już oko gdyby nie Aby wprowadzająca dziennikarza przez drzwi gabinetu.

- A tak. - westchnął dyrektor. - Zgodziłem się pana przyjąć w drodze wyjątku. Dzisiejszy dzień dał mi się mocno we znaki. Nie mam wiele wolnego czasu. Niech pan mówi, co pana sprowadza? - zadał pytanie i oczekiwał, że gość będzie się streszczał. Problem w tym, że streszczanie się średnio korespondowało z tym co Lovell miał tu załatwić. Długa rozmowa o Blackwoodzie w celu uzyskania informacji na temat denata nie była z pewnością czymś co Wollstonecraft miał w planach. Ot konflikt interesów, ale to dyrektora sanitartium rozdawał karty.

- Sprawa jest skomplikowana - zaczął siadając na krześle. - Nazywam się Sebastienne Lovell i pracuję w The Picayune. Zbieram informacje na temat zmarłego wczoraj Howarda Blackwooda. Przynajmniej z tym wysłał mnie mój szef, bo… - Dziennikarz potarł palcami podbródek w lekkim zamyśleniu. - Bo równolegle poproszono mnie o zbadanie szczegółów związanych ze wspieraniem finansowym New Orlean Sanitarium przez zmarłego - skłamał gładko. - Niestety nie mogę zdradzić tożsamości tej osoby. Mam mu jedynie przygotować brief na temat niuansów wspierania finansowego pana placówki.

Wollstonecraft przetarł ręką czoło, potem zerknął na dziennikarza przenikliwym spojrzeniem.
- Panie Lovell obie sprawy, o których pan wspomniał wiążą się ze sobą. Blackwood był naszym głównym sponsorem, a teraz nie żyje. - zawahał się i znów podniósł rękę do czoła.

Dyrektor zdawał sobie sprawę, że prasa zacznie węszyć wokół dzisiejszych wydarzeń. Samobójstwo i wypadek ze zniszczonym autem, to mogło rzucić cień na instytucję jaką zarządzał od lat. Nie będzie to sprzyjało pozyskiwaniu nowych sponsorów. Dlatego gorączkowo myślał co powiedzieć Lovellowi, jak pokierować rozmową, aby uniknąć rozdmuchania niewygodnych faktów. Może dać sobie trochę czasu na przygotowanie oświadczenia. Nie. Musiał działać szybko, zanim sępy pseudo dziennikarskie z brukowców wyciągną fakty i podniosą je do rangi skandalu.

- Panie Lovell jestem skłonny rozmawiać z panem i zgodzić się na publikację tej rozmowy, ale proszę chwilę zaczekać - sięgnął do jednego z segregatorów, wyciągnął kartkę papieru i zaczął pisać. Gdy zaczernił około pół strony arkusza i podał go dziennikarzowi. - To warunki. Najważniejszy, że zobowiązujecie się pan przestawić sprawę jasno i rzetelnie, publikacja byłaby na wyłączność dla Picayune. Druga rzecz to wywiad wróci do mnie do autoryzacji. Trzecia chciałbym mieć również kontakt, chociażby telefoniczny i akceptacje redaktora naczelnego pana gazety. To są wstępne warunki. Chciałbym poza wywiadem opublikować oświadczenie na temat tego samobójstwa, aby nie prowokować spekulacji, które jak sam rozumie nie są na rękę naszej instytucji. Proszę mi wybaczyć ten gest i nie odczytywać tego jako braku zaufania, ale wiele gazet w naszym mieście odbiega mocno standardów dziennikarskich. Jeśli pan złoży podpis to myślę, że możemy przejść do rozmowy?

Sebastienne słuchał uważnie skupiając się na słowach i ważąc je.
- Nie jesteśmy brukowcem, nie musi się pan martwić o brak rzetelności - powiedział gdy dyrektor umilkł wyczekując odpowiedzi. - Jeżeli będziemy mieli wyłączność, to publikacja oświadczenia oraz wymóg autoryzacji możemy oczywiście zapewnić. - Wyjął długopis wczytując się przy tym w to co napisał Wollstonecraft i przyrównując to do tego co przed chwilą mówił. - To telefon do naczelnego - po podpisaniu tej prowizorycznej umowy dodał numery telefonów u dołu kartki - do jego biura, oraz drugi do samej redakcji jeżeli będzie pan potrzebował dodzwonić się do mnie.Dziennikarz przesunął arkusz po biurku w stronę dyrektora Sanitarium i płynnie wyjął swój notes.

- Na początek proszę mi powiedzieć czym mr Blackwood zajmował się tutaj. Poza wspieraniem finansowym szpitala. Do tego wszak nie potrzeba przyjeżdzać na miejsce.
- Sponsorowanie oczywiście nie wymusza na darczyńcy obowiązków, ale wyklucza odwiedzin. Pierwsze zaproszenia na nasze imprezy charytatywne i jubileusze wędrują jak się pan domyśla do głównego sponsora i jego rodziny. Blackwood z nich korzystał bardzo często, byliśmy w przyjacielskich stosunkach. Sam inicjował niektóre akcje i cieszyło go, co tutaj robił. Był to pasjonat z misją, wiem, że często mówi się tak do prasy o zasłużonych ludziach, ale w jego przypadku to było zdumiewające dla naszych niektórych lekarzy. Howard włączał się nie tylko w oficjalne części naszych uroczystości. Nie było to zwykłe doglądanie placówki przez milionera. Przychodził na spotkania z pacjentami, brał udział w grupach wsparcia, co chyba nieco zdeprymowało jego małżonkę. Ale o tym fakcie proszę nie pisać. Jego brat Ernest jest naszym wieloletnim pacjentem. To chyba miało znaczenie w inicjacji sponsoringu. Ernest Blackwood to artysta i intelektualista, nieco ekscentryczny człowiek. Honorowy w wielu kwestiach i nie chciał przyjąć pieniędzy od brata, dlatego Howard zaczął wspierać naszą instytucję. Blackwood szczególnie wspierał również pracowników, którzy ulegli wypadkom w jego firmie Blackwood Oil Company i emerytowanych pracowników swojej firmy prowadzimy filialny dom opieki specjalnie dla tej firmy.

- Rozmawiałem z Panią Blackwood, to w kwestii pisania o deprymowaniu jej - Lovell powiedział wymijająco by dyskretnie zasugerować iż część informacji do publikacji może mieć z innych źródeł. Wollstonecraft nie wiedział zapewne o fiasku tej rozmowy. - Bywał tu często, zatem z pewnością często się panowie widywali. Z tonu wynika, że byliście po imieniu. Czy odnosi pan wrażenie iż powód jego udziału w działalności szpitala leżał więcej po stronie jego radości z czynienia tego, czy z altruistycznej chęci pomagania?
- To niuanse psychologiczne. Wybaczy pan jestem chirurgiem i nigdy tego typu spekulacje psychologiczne nie stanowiły dla mnie przedmiotu rozważań. Przesadnej radości nie okazywał, w obliczu chorych nadmierna wesołość nie byłaby wskazana. Był altruistą, ale do wielu spraw podchodził ze stosowną powagą.
- A czy miał przygotowanie… hm, wykształcenie - Lovell zdawał się być skupiony na zapisywaniu odpowiedzi dyrektora w swoim notesie - do pracy w ten sposób, choćby jedynie jako pomoc lekarzom z uprawnieniami.
- Tak. Zrobił kurs. Okazał nam zaświadczenie, o kursie medycznym, jaki zrobił w Houston. Był oczytany w literaturze dotyczącej nałogów. To pewne, że ten temat go fascynował.
- Miał jakieś sukcesy w działalności tutaj? Mniej lub bardziej spektakularne, lub po prostu te niewielkie?
- Nic spektakularnego, co mogłoby go rozsławić. Raczej był pomocnikiem lekarzy, współpracował zwykle z lekarzem prowadzącym, prowadził wywiady z pacjentami. Można to określić jako wsparcie. Nie było przypadku, który by jakoś można wyróżnić. Pacjenci i lekarze może mogliby powiedzieć w tej sprawie więcej od mnie.
- Jakimi kwotami Pan Blackwood wspierał szpital?
- Szczegółowych sprawozdań nie mogę ujawnić, ale były to kwoty pięciocyfrowe.
- Często widywał pan tu żonę i córkę zmarłego?
- Córka raczej u nas niebywała, może dwa trzy razy widziałem ją na bankietach. Żona bywał częściej, ale nie była tak częstym gościem jak pan Blackwood.
- Częściej pomagał tutaj, czy w waszej filii, w CHMD, gdzie przebywa jego brat?
- W obu placówkach bywał często, ale szczególnie często bywał w centrum uzależnień, które znajduje się w CHMD.
- Czy jakieś niuanse jego zachowania mogły świadczyć, że przychodzenie tu i pomoc mogło być jakąś formą ucieczki od spraw związanych z jego firmą, lub… sytuacją w jego domu?
- Nie. Raczej nie. Niechętnie poruszał te tematy. Woleliśmy rozmawiać o wspólnych zainteresowaniach. Zdecydowanie nie było czasu na zwierzenia, kiedy masz rybę na haku albo kaczkę na celowniku. Obaj polowaliśmy i łowiliśmy, a dżentelmeńska umowa obowiązywała, tak że nie gadaliśmy wtedy o problemach.To psuje całą zabawę. Wyciąganie kłopotów to sprawa dla psychoanalityka.
- Kiedy w Houston Pan Blackwood robił w Houston kurs medyczny?
Wollstonecraft zamyślił się. Wykręcił numer, połączył się z sekretarką i wydał jej dyspozycję aby sprawdzała, dokumenty Blackwooda. Dyrektor wskazał ręką na zegarek:
- Obowiązki mnie wzywają. Tak jak umawialiśmy się, proszę przesłać tekst do autoryzacji. Zadzwonię do naczelnego. - wyciągnął do dziennikarza rękę na pożegnanie.

Sekretarka przekazała Lovellowi, że Blackwood odbył kurs medyczny w 1925 r. w City Hospital w Houston pod kierunkiem doktora Q. Snyder’a.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 31-05-2018, 21:45   #29
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
- Ktoś sobie z wami pogrywa. To nie Irlandczycy - przeszedł do rzeczy Raymond nie siląc się na wstęp.

Nicky Mangano przyjrzał się O’Connor’owi i od razu wiedział, że ten glina ma jaja na właściwym miejscu. Od razu przechodził do konkretów i nie silił się na ściemnienie. Ujęło go to, bo nie lubił pochlebców i krętaczy, którzy aby przejść do właściwego tematu potrzebowali pochwalić lokal, samochód i krawat rozmówcy. O’Connor był z innej gliny ulepiony i Mangano to wyczuł od razu.

- Pogrywa? - zawiesił pytanie Mangano. - Szanowałem McGrath’a i on dobrze o tym wie. Nie jestem wściekły z byle powodu, ale chyba stary nie panuje nad swoimi ludźmi. To jest trzeci raz w ostatnich dniach jak łamią rozejm. Nie mogę tego zignorować. - zniewaga wymagała odwetu i zdawali sobie z tego sprawę wszyscy bez względu na to jak głęboko siedzieli w hierarchii gangu.

- Wiem kim jesteś. Mam kilku gliniarzy… - Mangano zajrzał wymownie do butonierki garnituru. - Twoje irlandzkie pochodzenie zapewne daje Ci możliwości pogadania z McGrath’em. Pozwolę Ci się wykazać. Ustaw mi z nim spotkanie - zaśmiał się i powiedział nieco głośniej, aby jego żołnierze to słyszeli - Tylko bez twoich kolegów w mundurach - ten żart był skierowany był dla mało rozgarniętych członków ferajny. Lepiej niech pamiętają z tego spotkania głupi żart z gliniarzy niż jakieś istotniejsze szczegóły rozmowy.

- Nie chce wojny z Irlandczykami. - dodał znacznie ciszej, by w następny zdaniu znów podnieść ton głosu na bardziej władczy rejestr - Ale jeśli mnie zmuszą to wyrównamy z nimi rachunki. - ostrzegł. - Co ty na to O’Connor?

- Już z nim gadałem. Mówił że to nie oni - machnął ręką w kierunku zniszczeń popiół z papierosa spadł na podłogę.
- A ja mu wierzę. Wiesz czemu? Tych gości ktoś zmusił. Jak w kostnicy leżą ludzie McGratha, to macie problem. Oboje. Skoro komuś udał się przewał z nimi, to przypatrz się swoim - zaciągnął się głęboko i wypuścił skłębioną chmurę.
- Nie będzie tu żadnej, pieprzonej wojenki z woli jakiegoś kutasa. Choćby brodate karły w zielonych gaciach napieprzały koniczynami, to nie Irlandczycy. I muszę mieć to samo od was. Do czasu spotkania.

- Do spotkania spokój. Masz moje słowo. - zapewnił go Mangano z poważną miną. - Przygotujmy spotkanie w Coliseum Arena. - zaproponował Włoch. O’Connor skinął głową.

- Przekażę mu. Czterech cyngli ich, czterech waszych. W sumie jedenastka. Ósemka w tłumie i nas trzech. Cyrku i rejwachu nam nie trzeba.

- Zgoda. - potwierdził Mangano. - O’Connor słyszałem, że boksujesz nie chciałbyś pokazać się podczas najbliższej gali? Brakuje przeciwnika dla pewnego czarnucha. Nasz chłopak doznał kontuzji dużego palca u nogi. Sam wiesz bez dobrej pracy nóg nie ma szans na dobry występ w ringu. Ten czarny chyba nazywa się Mohamed Bamba. Chciałbyś się z nim spróbować? - zaproponował Mangano.

Detektyw nie odzywał się przez dłuższą chwilę zastanawiając się nad ilością czasu, którą dysponował. Była niewielka. Ale z drugiej stron zawsze znalazła się chwila na danie sobie po ryjach.
- Może. Niech twoi ludzie u nas przekażą mi standardowy wywiad o tej Bambie.

Zgasił papierosa i wstał. Robota czekała.
- Odpowiedź McGratha zostawię tutaj.

Na pierwszy ogień miał pójść fryzjer.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 05-06-2018, 01:57   #30
Adr
RPG - Ogólnie
 
Adr's Avatar
 
Reputacja: 1 Adr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputacjęAdr ma wspaniałą reputację

Milli Blackwood dowiedziała się o istnieniu innych spadkobierców fortuny jej ojca. Dwa imiona był dla niej zupełnym zaskoczeniem: Artur i Alicja. Zamierzała dowiedzieć się czegoś o nowych członkach rodziny. Próbowała się dodzwonić do wujka Paula, którego znała całkiem dobrze, bo odwiedzał ich dosyć często. Ale mimo dwóch prób jego telefon milczał.

Ciocia Rogers i Miriam nie wiedziały nic o Alicji i Arturze Blackwood. Miriam zrobiła wielkie oczy na wieść o tym, że Howard ma nieślubne dzieci. Ciocia była załamana artykułem w brukowcu, chlipała do słuchawki i obawiała się burzliwej awantury ze strony męża, gdy tylko wujek wróci z Waszyngtonu.

Wujek Ernest odebrał telefon i zgodził się z nią spotkać. Milli miała trochę obawy jak pójdzie ta rozmowa, bo z tym wujkiem widywała się raz do roku. Zwykle jechali z ojcem i macochą w urodziny wujka Ernesta, aby go odwiedzić w szpitalu. Atmosfera tych spotkań była ciężka, rozmowy nie kleiły się, kobiety zwykle milczały. A bracia rozmawiali, ale zwykle kończyło się to sprzeczkami, wypominaniem jakiś starych spraw i kąśliwymi uwagami Howarda lub Ernesta. Co skutkowało pogorszeniem stosunków między braćmi. Przez kolejny rok jednak urazy i niesnaski zasychały na tyle, że w kolejne urodziny brata, Howard zabierał żonę i córkę do szpitala ponownie.

Ernest Blackwood przez długie lata borykał się z różnymi chorobami i przebywał w New Orlean Sanitarium przez pewien okres również The City Hospital for Mental Diseases. Ostatnio jednak przeniósł się na specjalne zabiegi do Hospital St. Joseph niezależnego od NOS. Zamienił wielkie okna i wygody New Orlean Sanitarium na nieco mniej przestronne pokoje i bardziej przypominające zamek mury szpitala św. Józefa.


Milli dobrze wiedziała że wujek jest filozofem i najlepszym prezentem dla niego będzie książka. Trafiła idealnie w gust wujka Ernesta. W księgarni zakupiła nowość “Wstęp do wykładów o Heglu” Alexandre’a Kojeve’a, był to słynny cykl wykładów tego profesora prowadzonych w latach 1933-1938 w francuskiej Ecole des hautes estudes. Z książką pod pachą udał się do szpitala St. Joseph.


Caine & McGee na polu golfowym


Audubon Park to 247 akrów ogrodów i obiektów rekreacyjnych. Tereny piknikowe sąsiadują z kortami tenisowymi, zoologiczne atrakcje z ścieżką konną, basen niedaleko boisk baseballowych i piłkarskich. Najbardziej ekskluzywnym miejscem w całym Audubon Park było osiemnasto dołkowe pole golfowe. Na tym polu spotkali się przedstawiciele wyższych sfer nowoorleańskiej society. W tym miejscu spotkali się przedstawiciele miejscowej palestry James Caine i Erik McGee.


Znajomość golfa była wymagana w tym mieście. W golfa grała elita, zarówno finansowa jak i urzędnicza. Grał i Caine… z obowiązku. Z gier używających kija preferował bowiem bilard. Zjawił się przed czasem na polu golfowym, by mieć pewność, że się nie spóźni. I czekał na swojego “przeciwnika”. Zrezygnował z usług caddies i liczył że McGee postąpi podobnie. Bądź co bądź lepiej samemu ciągnąć wózek, niż mieć za plecami dwa gumowe ucha.

- Caine. Nie będę Cię czarował. Poszedłem do Podwiązki i Emanuelle, aby uwiarygodnić się u ciebie. Wiem, że się z nią przyjaźnisz z nią podobne jak ja. Mamy więcej wspólnych spraw niż myślisz, że mamy. Ale widzę po twojej minie, że nadal nie ufasz koledze z branży. Mam rację? - McGee uśmiechnął się ironicznie.
- Alicja pewnie nadal mi robi złą opinię. - dodał biorąc kije na ramię.
- I przypuszczam, że ma rację. - odwzajemnił szczerość James ustawiając piłeczkę na wbitej w trawie podstawce. - Ja pierwszy. Doświadczenie przed młodością.
Zamach, uderzenie. Piłeczka pofrunęła po łuku, schodząc nieco na bok. Na szczęście nie napotkała po upadku pułapki piaskowej.
- Na szczęście wspólnota interesów nie wymaga osobistych sympatii. - odparł ironicznie Caine. - A ja potrafię docenić inicjatywę. Poza tym nasze interesy się splatają.
Po czym spytał.- Emanuelle twierdziła, że potrafisz być dobry w zdobywaniu informacji. Więc pewnie wiesz czemu Perkins jest już spalony?

McGee brał zamach, gdy padło pytanie. Piłeczka uderzona została czysto i poleciała daleko.
- Oczywiście wiem. Powód nie jest trywialny, sam szczegóły nie są tak istotne. Ale chodzi o jego kłopoty rodzinne. Podobno jest zamieszany w śmierć swoich teściów, jego żoneczka chce rozwodu, a dzieci paplają prasie o tym jakim skurwielem jest ich ojciec. Sam rozumiesz dla prasy to jest ciąg tematów do wałkowania. On nie tylko jest spalony jak kandydat na miejsce po Andersonie. Ale wątpię by ktoś ze starych klientów mu zaufał i powierzył jakiekolwiek zlecenie.


- Wyczułeś więc skąd wiatr wieje i uznałeś, że w twoim interesie jest zostać moim protegowanym. Ja zaś jestem skłonny przystać na taki sojusz, acz… sam rozumiesz, musisz się sprawdzić. W ramach testu, mam już dla ciebie zadanie. - rzekł starszy adwokat ruszając w kierunku w którym poleciały piłeczki. - Niedawno samobójstwo popełnił niejaki Andrew Morozow. Chciałbym żebyś dowiedział się wszystkiego co się da w tej sprawie. I przekazał mi te informacje.
Przy słowie “protegowany" McGee uśmiechnął się delikatnie jakby potwierdzał intuicje James’a.
- Tak czułego nosa nie mam, ale informacje to jak zapewne słyszałeś moja specjalność. Potrzebuje dwu dni, aby dowiedzieć się o tym nieszczęsnym samobójcy. To znajomy, klient, dlaczego interesujesz się tym zgonem? - nagle McGee wstrzymał się z dalszym ciągiem pytań. - Jeśli oczywiście mogę wiedzieć? To ułatwiłoby mi pracę. Czy po prostu przynieść cokolwiek znajdę bez kontekstów i powiązań. Zapewne o nic nie pytać?
- Nie mam z nim żadnych powiązań. Nigdy go nie widziałem. Uznaj to za test.- Caine podał mu gazetę.- Znalazłem jego nazwisko w gazecie. Ustal jak najwięcej, bo to dowiedzie jak wartościowym partnerem możesz być.




Szef The New Orleans Police Department John Farquade zadzwonił do O’Connora i przekazał mu informację, że właśnie podpisał zgodę na tymczasowe aresztowanie Luigiego Giordano. Little Lou nie zjawił się na spotkaniu w pizzer Vito’s, gdyż został zatrzymany i osadzony w Parish Prison. Dyrektor więzienia Parish Prison Gordon Butler wydał oświadczenie dla prasy o zatrzymaniu Luigiego Giordano.

Na pytania O’Connora odpowiedział, że są naciski ze strony senatora Rogersa, aby nasilić wysiłki w sprawie jego szwagra Blackwooda. Senator oczekuje szybkich działań, tak że musimy kogoś zatrzymać, przesłuchiwać, dać opinii publicznej i mediom coś na wabia. Nieoficjalnie pewnie senator woli tymczasowego podejrzanego na pierwszych stronach gazet niż swoją żonę i jej alkoholowy problem. Farquade zwrócił też uwagę Raymonda na samobójczą śmierć Andrew Morozowa, który składał zeznania w sprawie Blackwooda. Sprawę śmierci Morozowa dostał detektyw Frank Warren.



Tak jak O'Connor prosił dostrczono mu portret i kilka informacji o potencjalnym przeciwniku w czasie meczu boksreskiego. Mo Bamba Adebayor był bokserem amatorem i miał już na koncie kilka porażek. Ale ostatnio podniósł się do ciężkiej kontuzji oka, zmienił trenera i znów zaczął być na fali. Wygrał dwie walki z dużo silniejszymi od siebie rywalami, ale też dużo wolniejszymi. Był nieco niższy od O’Connora miał według informacji 176 centymetrów wzrostu i ważył 80 kilogramów. Jego atutem podobno była szybkość, a słabym punktem kondycja.


O'Connor musiał zdecydować czy ma czas na walkę.



Havana pokazywała swoje wdzięki, a adoratorem podziwiającym wspaniałość miasta był fotograf Adrien Daliet . Powolne tętno pozornie usypiało podczas zwiedzania miejskich zabytków, by co kilka godzin olśnić go uroczym zakątkiem, detalem który wymagał uchwycenia w obiektywie aparatu.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=fEMYLkpYxX8[/MEDIA]

Upalna Havana, oblana oślepiającym światłem słonecznym zmuszającym do założenia ciemnych okularów, nie ustępowała jeszcze z placów i ulic, dlatego ludzie tłoczyli się w zacienionych miejscach, parkach, przy basenach i w kawiarniach ulokowanych w chłodnych piwnicach.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=oC5_TLdbZxM[/MEDIA]

Adrien Daliet miał dość nierównej walki ze słońcem przy basenie ulokowanym na tarasie. Postanowił schłodzić się wewnątrz w jednej z knajpek na wybrzeżu. Ciemność knajpki przypominała mu ciemnię jego warsztatu fotograficznego, w którym czuł się swobodnie. Zamówił dobrze zmrożonego drinka i topił myśli, które odsuwały się się z horyzontu wraz z schładzającym się ciałem fotografa. Nie wiedział, że szkuka go piękina nieznajoma kobieta.

To była już trzecia tego popołudnia knajpka. Jak na razie Alicja Blackwood wypiła już dwa drinki na koszt jakichś bezimiennych mężczyzn, którzy liczyli na swoje szczęście. Podejrzewała, że tak to będzie wyglądać ale powoli zaczynała odczuwać narastającą z każdym męskim spojrzeniem irytację. Dziś nie potrzebowała kogokolwiek, nie potrzebowała kolejnego zauroczonego faceta, którego celem byłoby zapewnienie jej rozrywki. Musiała znaleźć Dalieta.

Wchodząc do zacienionego pomieszczenia, pozwoliła by na jej twarzy odmalował się delikatny odrobinę tajemniczy uśmiech. Wyglądała doskonale. Biała garsonka doskonale nadawała się na ciepły kubański wieczór.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/736x/fb/42/26/fb4226d7ca8dd994547975fd6e1e1eb8--helen-rose-ava-gardner.jpg[/MEDIA]

Głęboko wycięty dekolt pokazywał, że kobieta może mieć pod marynarką co najwyżej bieliznę, spod spódnicy wyłaniały się zgrabne obute w czarne pantofle nogi. Widziała wędrujące po nich spojrzenia, świadczące o tym, że ich właściciele już marzą o tym co jest wyżej, a ona była pewna że rzeczywistość jest znacznie lepsza od ich marzeń.

Rozejrzała się niby od niechcenia po pomieszczeniu i cudem powstrzymała westchnienie ulgi. Był tu! Teraz trzeba było tylko go zdobyć. Zajęła miejsce przy stoliku i przyjęła podane menu uśmiechając się ciepło do barmana. Oparła się wygodnie i pomału zaczęła czytać listę drinków. Spojrzenie błękitnych oczu przesuwało się pod zasłoną długich rzęs, niemal całkowicie ukryte dzięki przymkniętym lekko powiekom. Alicja czuła, że w takich chwilach może sobie spokojnie pozwolić na zerkanie na salę. Wzrok innych jedynie prześlizgiwał się po jej twarzy by zsunąć się po dekolcie i zatrzymać na nogach. Szczególnie prawej założonej na lewe kolano, delikatnie poruszającej się w rytm muzyki.


Blackwood badała Dalieta. Czy na nią patrzy? A jak tak to na czym skupia uwagę?

- Carlos - przedstawił się stojący za barem kubańczyk. Po czym zajął się mieszaniem cukru trzcinowego z sokiem z limonki. Wyszedł na chwilę na zaplecze i wrócił z naręczem ostro pachnącej mięty. Dodał ją do reszty składników i zaczął delikatnie ugniatać, aby mięta puściła sok.

Daliet kończył drinka. Nie uszło jego uwagi pojawienie się w lokalu pięknej kobiety, tego typu kobiet nie można zignorować. Przyglądał się jej jak pewnie wszyscy obecni tu mężczyźni. Widząc, że barman przygotowuje nową porcję składników pod mojito. Wstał i podszedł do kontuaru i złożył zamówienie.

Adrien lewą rękę trzymał w kieszeni lekkich spodni. Dostrzegł, że piękna kobieta siedzi zwrócona tak że może mu się przyglądać. W oczekiwaniu, aż barman poleje rum Daliet stanął bokiem do lady. Alicja wprawnym okiem przyglądała mu się, widocznie miał coś do ukrycia. Widać było, że jest lekko zdenerwowany, patrzył w stronę toalety.

Ale w tym momencie barman polał rum, przyniósł syfon z gazowaną wodą i pojemnik z kruszonym lodem. Dailet nie mógł od tak wyjść, zrobiło mu się gorąco mimo, że byli w chłodnym lokalu. Adrien stanął tyłem do Alicji, a przodem do barmana i w tym momencie wyciągnął rękę z kieszeni. Po czym splótł obie ręce w młynek. Sięgnął po kostkę lodu i topił ją w palcach.

Po chwili dał się słyszeć metaliczny dźwięk i coś małego wylądowało w pojemniku z lodem. Barman sięgnął do pojemnika nieco zażenowany i wyciągnął obrączkę, która błysnęła odbijając światła oświetlające bar. Dailet schował obrączkę do kieszeni i zarumienił się. Carlos za to zaśmiał się w głos, pełną piersią, jego donośny śmiech zwrócił uwagę całego lokalu na fotografie.

Alicja przyglądała się całej scenie kryjąc rozbawienie. Powoli podniosła się ze swego miejsca i podeszła do lady.
- Nie ładnie tak Carlos. Wiesz, że upał potrafi strasznie zmęczyć. - Mrugnęła do fotografa i sięgnęła po kostkę lodu. - Mogę? - Delikatnie ujęła lewą dłoń Adriena i powoli zaczęła przesuwać po niej kostką. - Pan jest fotografem prawda? Powinien Pan uważać na dłonie.

Adrien był tak spięty i zaskoczony, że potrącił drugą ręką pojemnik z lodem. Drobne okruszki lodu prysnęły na kontuar, zaznaczyły się drobnymi plamkami na jego garniturze i udekorowały okazały dekolt Alicji. Przy zetknięciu się z jej skórą nagle zaczęły się topić i spływać jak drobne strumyczki w stronę biustu.
- Najmocniej przepraszam. - rzucił szybie dwa słowa - Jestem Adrien Daliet. Napije się pani mojito? Tak, fotografuje skąd pani mnie zna?

Blackwood zaśmiała się cicho.
- Znam to bardzo duże słowo. - Sięgnęła ponad kontuarem i wrzuciła kostkę do kosza, do którego Carlos wyrzucał lód z shakera. - Alicja Blackwood. - Ostrożnie zgarnęła kropelki ze swojej skóry nie chcąc zamoczyć marynarki. Wydawała się być całkowicie skupiona na ten czynności, jednak cały czas z zainteresowaniem obserwowała Dalieta. A więc był żonaty. To odrobinę komplikowało sprawę. - Z przyjemnością się napiję i przy okazji mogę odpowiedzieć na pana pytanie.

Daliet słysząc śmiech, odruchowo uśmiechnął się. Przyglądał się jak palce pięknej kobiety radzą sobie z wodą spływającą w głąb dekoltu. Dopiero gdy Alicja powiedziała jak się nazywa, spojrzał w jej twarz. Trafił na intrygujące spojrzenie oczu, które zacienione miotełkami rzęs pociągały go w inny świat. Oparł rękę na mokrym blacie i ten chłód ocucił go na chwilę.
- Proszę - przesunął nie napoczętego drinka w stronę Alicji. Gestem wskazał Carlosowi, że zamawia jeszcze jednego. - Pani Blackwood, ma pani moją uwagę. - powiedział Adrien oczekując na odpowiedź.

Alicja ujęła szklankę w obie dłonie i nawet nie musiała udawać uśmiechu, który wypłynął na jej usta. Dotyk chłodnego szkła koił ciało zmęczone upałem. Bez pośpiechu upiła łyk.
- Obracam się w tutejszym fotograficznym światku. - Spojrzała na Dalieta przykładając szklankę do policzka. Poczuła jak wilgoć, która zebrała się na szkle przemyka na jej skórę i złośliwie spływa po twarzy spadając na dokładnie osuszony dekolt. - Pokazano mi pana. - Zaśmiała się cicho czując chłód na swoich piersiach. - Dobrze, że to marynarka, koszula byłaby już cała mokra.

Sprawnie zgarnęła krople i skupiła wzrok na mężczyźnie.
- Jak się panu podoba Kuba?
- Od kiedy znam panią wyspa bardziej mi się podoba. - Daliet nagle odzyskał rezon. Odebrał swojego drinka upił duży haust i stuknął szkłem o blat. - Chce pani nauczyć się fotografować? Widziałbym panią w roli modelki ze względu na nieprzeciętną urodę. - fotograf nie zamierzał się powstrzymywać tylko od razu powiedział co myśli.
- Nawet odrobinę potrafię fotografować. - Mrugnęła do niego i upiła kolejny łyk mojito. Czy zdradzać mu, że większośc fotografów widziała ją właśnie w tej roli. Nie… Daliet pewnie jak każdy mężczyzna chciał czuć się wyjątkowy. - Ale zabrzmiało jakby chciał pan bym dla niego zapozowała.
- Dam pani lekcję, ale w zamian chciałbym… - zawiesił głos, sięgnął po drinka i zaczął pić jakby pragnienie rosło w nim z każdym łykiem alkoholu.
- Proszę kontynuować. - Alicja dopiła swojego drinka i odstawiła wypełnioną lodem szklankę na ladę. - Jestem ciekawa ile kosztują lekcje u tak znanego fotografa.

Schlebiała mu wyraźnie nazywając go znanym fotografem. Znany mógł być w Nowym Orleanie, gdzie od kilkunastu lat prowadził atelier artystyczne na Frenchman Street. Ale w Havanie mogło go znać grono jego przyjaciół z jednej galerii, gdzie wystawiał swoje prace.
- To zależy, kto zarekomendował pani mnie jako nauczyciela? Jeśli ktoś z moich bliskich przyjaciół to mogę znacznie zejść z ceny? - uniknął odpowiedzi zadając pytania.

- Obawiam się, że pan sam to zrobił. - Alicja wydobyła z torebki wizytówkę Dallieta. - To bardzo dobre zdjęcie. Zauroczyło mnie.
- Ma pani szczęście, bo jestem swoim najbliższym przyjacielem. - uśmiechnął się fotograf. - udzielę pani lekcji nie żądając pieniędzy. Wystarczy, że zgodzi się pani mi pozować dziś wieczorem. Poznam panią ze sprzętem na którym będziemy potem pracować. To znaczy uczyć się. Dobrze się składa, bo aby słuchać o teorii fotografii i sprzęcie trzeba być skupionym jak modelka przy pozowaniu. Zgadza się pani? - wyciągnął do niej rękę. Daliet bardzo chciał ją dotknąć i wykorzystał pretekst do zawarcia umowy.

Alicja wyciągnęła dłoń, ale ułożyła ją w ręce mężczyzny tak by mógł ją ucałować.
- Dobrze, ale pod warunkiem że da Pan się oprowadzić po Kubie w zamian. - Mrugnęła do niego. - Przyznaję od razu, że mam w tym ukryty motyw. Zawsze podobały mi się plenery.
Adrien ucałował podaną dłoń, wyczuł chłodny posmak lodu z drinka. Myślał o tym, że chciałby pić z wnętrza tej dłoni. Oderwał usta od ręki i spojrzał na Alicję.
- Nie traćmy czasu. - powiedział łagodnie. - Proszę tylko o pięć minut. - wskazał na skroń, po której płynęła strużka potu.
Kobieta po raz kolejny tego popołudnia zaśmiała się cicho, teraz jednak zasłoniła usta wolną dłonią, pozostawiając drugą w rękach fotografa.
- Przyznam, że będę potrzebowała więcej niż 5 minut. - Delikatnie przesunęła palcami po wnętrzu dłoni Dalieta. - Nie spodziewałam się dziś Pana spotkać i wspólny wieczór oznacza dla mnie odwołanie kilku planów. - Oraz z przyjemnością każe ci chwilę poczekać, dodała w myślach, obserwując reakcję mężczyzny. - Będę musiała prosić by dał mi Pan chwilę bym mogła to zrobić i już w spokoju oddać się w pańskie ręce.

“To będzie długa noc” przeszło mu przez myśl, gdy kobieta błądziła palcami po jego dłoni.
- Dobrze niech tak będzie. - zgodził się. - Miałbym dla pani małe zadanie, ćwiczenie fotograficzne. Ma pani własny aparat fotograficzny? - zapytał.
- Tak, małą Leice. - Uśmiechnęła się udając lekkie zakłopotanie, w duchu cieszyła się jednak, że prezent od dawnego kochanka w końcu się przyda. Nie licząc wykonania kilku zdjęć Gabrielle, leżał i czekał na lepsze czasy. Widząc, że mężczyzna nie ucieka od jej dotyku, delikatnie zsunęła palce niżej, na jego nadgarstek. - Jakie to będzie zadanie?

Palce kobiety sunące w stronę nadgarstka wzburzyły mu krew. Przypuszczał do czego zmierzają jej gesty. Poruszył się delikatnie, fałda marynarki odstawała na piersi. Spuścił wzrok i myślał gorączkowo jak zrobić pauzę. Jego myśli już projektowały obrazy i biegły, tak jak dreszcze w klatce piersiowej. Jeszcze jeden jej uśmiech, spojrzenie i nie powstrzyma się. Był jak wąż w trawie czekający odpowiedniego momentu, by rzucić się na zdobycz. Ale nie był to zwyczajna mysz, a dorodna zwierzyna, dlatego wahał się. Musiał przemyśleć strategię, by nie spudłować, ani się nie udławić.

- Fotografowanie - skwitował ogólnikowo Daliet. - Ale szczegóły wyjawię za pięć minut. Fotograf musi umieć czekać. To bardzo istotna część pracy. Przepraszam zaraz wracam. - po czym oddalił się w stronę toalety.
Alicja oparła się o kontuar odprowadzając mężczyznę wzrokiem. Jej spojrzenie bez skrupułów przesunęło się po plecach, oceniając ich szerokość i niżej na pośladki fotografa. Biedny Daliet nawet nie spodziewał się, że to jemu przyjdzie nieco poczekać. Podobało jej się jak fotograf na nią patrzył jednak danie mu wszystkiego na tacy było by takie… nudne.
 

Ostatnio edytowane przez Adr : 03-07-2018 o 17:36.
Adr jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172