09-05-2020, 00:42 | #11 |
Reputacja: 1 | Gablota nie była przesadnie gitna, ale dawała radę w ciasnych uliczkach miasta. Rozwalone radio grało jakąś muzę i nie dało się jej ani zmienić, alni wyłączyć. Varn próbował kręcić gałkami ale ani to, ani metoda „z łokcia” nie pomogło. Droga do kryjówki była bardziej skomplikowana, niż się z początku wydawało. Były skazaniec dobrze radził sobie z orientacją w terenie, ale odnalezienie ulicy XV było jak szukanie igły w stogu siana, bo ulice nie były ułożone po kolei, ale według jakiegoś innego algorytmu. -Zatrzymaj się na chwile, zapytam tych jełopów – powiedział do Mikenheima. –Procesja jakaś czy co… – mruknął już do siebie. Wychylił się nieco przez okno, żeby zadać pytanie, ale dostał w czoło jakimś miękkim, nadgniłym owocem. Bez ceregieli posłał potok bluzg w rzucającego, mieszając z błotem jego, jego matkę, ojca i ze dwa pokolenia wstecz. Musiał co prędzej podciągnąć do góry szybę, bo pozostali frajerzy zaczęli ciskać zgniłymi owocami w vana. Koniec końców, mieli ujebany furgon, ciuchy i szpej. Ostatecznie, po paru godzinach jazdy dostali wskazówki od wolontariuszy prowadzących ciężarówki z żywnością. Nie dość, że otrzymali za darmochę sporo żarcia, to jeszcze dowiedzieli się, że ulice w dystryktach są numerowane w kolejności w jakiej zostały wytyczone, a nie w jakimkolwiek rozsądnym ułożeniu logiczno-geograficznym. A XV była niedaleko. Wejście na kwadrat przebiegło niemal bez zgrzytów. Przywitała ich lufa autoguna. Chwila moment, a byłaby strzelanina, na szczęście poprawna kombinacja hasło-odzew złagodziła sytuację. Zza winkla wyszła ich mącicielka w sportowej bieliźnie. Coś tam powiedziała, czego Varn już nie słuchał, odwróciła się i poszła do łazienki. Mężczyzna dobrze przyjrzał się jej ładnie umięśnionemu ciału i gwizdnął. -Fiu-fiu, no niczego sobie. Może wpadnie do mnie pod derkę na bajerkę – po czym rzucił swoje klamoty na dolną część łóżka piętrowego i ogłosił –To jest moje kojo. W planach Varn miał jedzenie i mycie – przynajmniej podstawowe – jak i czyszczenie ubrania i torby. Brud mało mu przeszkadzał, ale nie lubił jak się wszystko kleiło. To mogło ściągnąć muchy a muchy często prowadziły do zarazy. Choć kto wie, jak jest na tej planecie…. Następnie chciał skombinować jakieś szmaty, wiadro czy szlauch i umyć furę. Była kijowa, więc i tak na mało jakiej lasce by zrobiła wrażenie. A śmierdząca zgnilizną to już w ogóle. Ostatnio edytowane przez Azrael1022 : 09-05-2020 o 00:45. |
09-05-2020, 18:35 | #12 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Gienkoslav : 17-05-2020 o 19:52. |
09-05-2020, 21:10 | #13 |
Reputacja: 1 | Radio huknęło dźwiękiem, a muzykę było słychać nawet na pace wana którym jechali. Carius zaśmiał się radośnie, wręcz automatycznie podchwytując utwór zaczął fałszywie nucić. Licząc że ktoś podchwyci melodię i wpadnie razem z nim w euforyczny muzyczny stan. Gdy samochód się zatrzymał Carius nie zaniechał swojego występu. Mimo kakofonii która tworzył z radiem, do środka udało się przebić gwarowi rozśpiewanych ludzi z zewnątrz. Usłyszał jakieś zamieszanie z przodu, po czym nagle ktoś otworzył drzwi a soczysty melon trafił go prosto w klatkę piersiową rozpryskując się i brudząc całe wnętrze samochodu pomarańczową posoką, oblepiając wszystko i wszystkich w okuł. Kolejne owoce wpadały do środka. Gdy wszystko ucichło, w końcu ruszyli. -Ta cała owocowa posoka przypomina mi wspaniałą historię! – zaczął gawędziarskim tonem. -Nie uwierzycie co się stało staremu Bardwinowi. No tak nie wiecie kim jest Bardwin. Otóż jegomość ten był jednym z moich kopcowych współtowarzyszy. Mieliśmy zlecenie na zlikwidowanie szefa podkopcowego gangu, ale mniejsza o to. No i widzicie jak coś się ma spieprzyć to się spieprzy i tak było tym razem. Oczywiście moi wspaniali towarzysze, zachowywali się jak Ogryni w składzie niestabilnej amunicji przeciwpancernej, ściągając na nas ostrzał z jakiegoś rodzaju Autocannona. Wyobraźcie sobie że siedzimy za osłoną, pociski śmigają nam nad głową. A Bardwin nagle mówi.- tu zmienił ton na bardziej basowy- Zobaczę gdzie znajduje się gniazdo strzelca. No nie uwierzycie, naprawdę nie uwierzycie! Mimo że pociski świstały nam nad głową, on ten swój łeb wystawił- Wypowiadając ostatnie zdanie Carius śmiał się coraz bardziej- I wtedy, i wtedy dostał z pocisku w swój głupi czerep! Okazało się że strzelali amunicją grzybkującą – Ryknął sławą śmiechy. – I jego głowa pękła jak te melony tutaj. Wszyscy byliśmy w jego kawałkach mózgu i czaski. Wspaniała historia, do dziś mnie bawi. Biednego Bardwina pewnie też by ubawiła, ale on nie żyje. – Carius nie przejmował się najmniejszym brakiem zainteresowania ze strony współtowarzyszy, gadał, bo mógł gadać. *** Gdy w końcu dojechali na miejsce opowiadał coś o wyższości batonów proteinowych z gigaskarłupni nad świeżym jedzeniem. -Dwunastą zaletą batonów jest to że- urwał w półsłowa na niespełna sekundę, w tej samej chwili z jego twarzy zniknęło całe rozbawienie a uśmiech przemienił się w wąską kreskę ust. Kontynuował nie zmieniając tonu- nie psują się jak to świeże żarcie! Widzicie taki baton może leżeć i 50 lat i nadal będzie zdatny do spożycia.- Nie przerywając, szybkim krokiem wysunął się na przód pochodu unosząc jedną pięść w górę w ramach ostrzeżenia do zachowania ostrożności, liczył że przynajmniej część z towarzyszy ma jakiekolwiek przeszkolenie. Drugą ręką sięgnął po autopistol. Hasło odzew, wejście do mieszkania. Nie przeszkadzało mu że będzie pracować z kobietą. Towarzysz jak każdy inny. Widząc że znaczna, cześć obecnych w mieszkaniu osób zaczęła się rozlokowywać, zrzucił plecak obok kanapy. – Zajmuje ją- Szybko ściągnął z siebie wierzchnią odzież, najbardziej przemoczoną. Rzucając ją koło plecaka. Jego sylwetka była nijaka zresztą jak twarz mężczyzny. Przeciętna muskulatura na całym ciele, nic nadzwyczajnego, jak zresztą na każdym świecie kopcu. Tam mało kto miał przywilej bycia grubym. Nie przejmując się resztą sięgnął do przytroczonego przy plecaku podłużnego pakunku. Mimo że powierzchownie był on ubabrany posoką z melona, zawartość wydawała się nietknięta. Położył zawiniątko na podłodze. Rozpiął klamry i z poły naoliwionego materiału wyciągnął niezabrudzony karabin snajperski, sprawdził czy wszystko z nim w porządku, czy nie ma zabrudzeń. Po czym koło niego odłożył odpięty pas z reszta broni i naboi. Tym się niestety dostało Metodycznie zaczął czyścić każdy z zabrudzonych elementów. Popatrzył na zbliżającego się do blatu z jednaniem Techkapłana. I natychmiast zaprotestował -Pan Trybik nie gotuje! Jadłem różne świństwa, ale ci są najlepsi w gotowaniu rzeczy na smarze samochodowym. Także jeśli nikt nie nie poczuje do gotowania to ja zgarnę te fuchę. – Trochę się uspokoił widząc że kapłan maszyny zaczyna dłubaninę przy własnym sprzęcie. Powrócił do własnych zajęć. Ostatnio edytowane przez Reset1212 : 09-05-2020 o 21:13. |
11-05-2020, 02:01 | #14 |
Reputacja: 1 | Flavio wyszedł w kosmoportu w towarzystwie pozostałych członków ekipy. Ciesząc się że mógł choć na chwilę zaczerpnąć świeżego powietrza i spojrzeć na prawdziwe niebo. Miało inny kolor niż na Percipre, jego rodzimym świecie ale nie na tyle różny by irytować bądź niepokoić „Blask Imperatora oświeca niezliczone światy”-zacytował w myśli wers jednej z modlitw. Nieopodal stała już podstawiona furgonetka. Zapakowali się w nią wszyscy, zaś jemu przypadło miejsce na pace wraz z czterema innymi. Wsiadł jako ostatni zajmując zaraz za drzwiami do furgonetki. Nim zdążył odłożyć swój bagaż na piramidzie pozostałych plecaków i waliz, silnik zawarczał i pojazd powoli potoczył się po jezdni. Mała lampka rzucała blado-złote światło, a radio z kabiny kierowcy grało nieznany mu utwór, któremu wtórował rozweselony Carius siedzący po lewej. Van systematycznie pokonywał kolejne skrzyżowania, przy zakrętach czuł jak postawny najemnik zmiażdży go dociskając metalowej ścianki pojazdu. Długa jazda powoli go irytowała. Nogi zaczynały drętwieć od niewygodnej pozycji a powietrze nabrało słodko kwaśnego smaku gdy zbyt wielu mężczyzn zajmowało zbyt małą powierzchnie. *** -Powinniśmy już dojechać, czemu to tyle trwa -Powiedział na głos, próbując wywalczyć parę dodatkowych centymetrów siedzenia co wcale nie było takie łatwe w panującym ścisku. Jakby na dzwięk tych słów wóz się zatrzymał chodź kierowca nie wyłączył silnika. Na zewnątrz słuchać było gwar i śmiech oraz podniesione glosy zarówno mężczyzn jak i kobiet. -Czemu się zatrzymaliśmy, czemu jest tam głośno? Jesteśmy już na miejscy? Rozsunął przesuwne drzwi furgonetki, jednak nim zdarzył się przyjrzeć zgromadzeniu widok zasłoniły mu kawałki nadgniłego warzywa które w widowiskowej fontannie sfermentowanego soku ściekało mu po twarzy. Jeszcze kolejne dwa wegetariańskie pociski dosięgły go nim zdążył zamknąć na powrót drzwi. Słyszał dudnięcia gdy kolejne salwy trafiały w poszycie pojazdu. Współpasażerom również się dostało, widział ja tech-kapłan z niesmakiem stracą resztki biomasy ze swych ubrań. -Widocznie własnie natrafiliśmy na jakieś obchody święta plonów, podobne zjawisko można...- Nie zdążył dokończyć myśli gdyż Carius przerwał mu w pół zdania swoją opowieść o niejakim Bardwinie, widocznie rozbawiła go ta cała sytuacja. Krążyli jeszcze długi czas ulicami miasta, dopiero gdy słońce chowało się za horyzont dojechali do celu. *** Wejście do lokalu który mieli zajmować, poza jedna krótka acz nerwową chwilą przebiegło w miarę sprawnie. W pomieszczeniu stała czarnowłosa kobieta odziana jedynie w bieliznę. Flavio przemierzał wzrokiem jej sylwetkę od zgrabnych łydek, do umięśnionych ramion na których zwisał przerzucony ręcznik aż zatrzymał wzrok na karabinie który dzierżyła w dłoniach. „Jesteśmy kształtowani przez nasze myśli. Jesteśmy tym, czym one są. Gdy umysł jest niezmącony, przychodzi szczęście i podąża za nami jak cień. Pokusy którym ulegamy tłamszą tożsamość oraz płomień wiary.” -przywołał w myślach fragment z homilii św. Sebastiana aby odegnać zalążek nieczystej myśli. Inni powoli się już porozkładali po pomieszczeniach, zajmowali posłania, przeglądali swój ekwipunek. Kleryk oparł dźwigany w torbach majdan pod jedną ze ścian. Większość łóżek była już zajęta, piętrowe posłanie nie wchodziło w grę, musiał pogodzić się z myślą ze kilka kolejnych dni przenocuje na podłodze. Ściągnął z siebie szatę upaprana zaschniętym już miąższem, póki łazienka jest zajęta pranie musi poczekać. -Poczekaj pomogę ci. -teraz i tak nie miał nic więcej do zrobienia -to jaka jest trzynasta zaleta batonów z gigaskarłupni?-spytał gdy znaleźli się w kuchni. |
11-05-2020, 08:34 | #15 |
Reputacja: 1 | Fabio podróż do kryjówki przetrwał w iście szampański humorze. Kiedy smród i duchota zaczęły wdawać się we znaki pogrążył się w odczuwaniu otoczenia swoim nadnaturalnym zmysłem. Z tajemniczym uśmiechem na ustach odpłynął. Odbierał zmysłem... rzeczy. Widział dziwną plamę śmiech przed nimi. Smakował kolor zabawy. Słyszał miękkość zgniłych owoców. Czuł dźwięk rozpryskujących się warzyw. Dotykał ludzkich uśmiechów. Nie uprzedził towarzyszy. Festiwal dawał ludziom czystą radość. Pozytywne uczucie które zbiorczo czyniło Osnowę odrobinę mniej potwornym wymiarem. Z tą myślą Fabio trwał w furgonetce na miejscu które mu przypadło. Uśmiech nie zszedł mu z ust aż do końca podróży. *** Mieszkanie w którym mieli się rozlokować było w miarę przestronne, a ich "gospodyni" nad wyraz uprzejma. Gdy identyfikacja się zakończyła i okazało się że nie jest konieczne strzelanie do kogokolwiek Fabio posłał niewieście jeden ze swoich łagodnych uśmiechów. Swój niewielki dobytek ułożył w pokoju z łożem małżeńskim którego połowę zajął dla siebie. Zdjął z siebie płaszcz i szal pozostając w rozpiętej białej koszuli, spodniach spiętych pasem oraz wysokich skórzanych butach. Zarzucił grzywą blond włosów i przeczesał je dłonią. Po chwili zastanowienia przeszedł się po mieszkaniu wyglądając ostrożnie przez okna by poznać na co wychodzą i co z nich widać. Fabio po chwili namysłu postanowił że pomoże Varnowi umyć furgonetkę. Wychodząc na zewnątrz obejrzał uważnie otoczenie. Musieli odrobinę się namęczyć by znaleźć szlach, ale na szczęście gąbki i płyn do mycia były w schowku na zapasową oponę. Ogólnie Fabio uwielbiał wodę. Zawsze kiedy ściekała po nim doskonale podkreślała piękno dzieła Imperatora jakim było jego ciało. W takich momentach wielbił Zbawcę Ludzkości jeszcze bardziej za Jego łaski i dary jakimi go obdarzył. Był to najlepszy dowód że Imperator kochał swoje sługi. Lecz zanim przystąpili do mycia furgonetki Fabio spojrzał na torbę zgniłych owoców która im dano na mieście. Potem chrząknął do Varna i porozumiewawczo wskazał oczami na torbę. - I tak będziemy się musieli umyć po pucowaniu karocy. - rzekł, uśmiechnął się i parę razy uniósł brwi, zapraszając kamrata do tradycyjnej bitwy na zgniłe owoce kultywowanej przez lokalsów. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 11-05-2020 o 10:04. |
11-05-2020, 22:05 | #16 |
Reputacja: 1 | Mężczyźni się określili co do warunków bytowych - Perkele i Varn w pokoju dziecięcym, na piętrowym łóżku; Mikenheim, Sotanus i Plox w salonie - z czego ten ostatni na kanapie a ci pierwsi na podłodze; Boticelli i Metzenbaum w sypialni - na dwóch połowach małżeńskiego łoża (co mogło wywołać uśmieszki i sprośne komentarze u obserwatorów). Po piętnastu minutach siostra Marion Marchand (gdyż, jak się później okazało, to była właśnie ona) czmychnęła chyłkiem z łazienki do pokoju gościnnego. Chłopy po kolei zaczęli się ogarniać, myć, rozkładać, prać ciuchy w automatycznej dużej pralce (zbytek łaski), myć samochód i sprawdzać oraz czyścić sprzęt. Co bardziej sprawni w temacie gotowali w kuchni i sporządzili wieczerzę - i to całkiem niezłą, bo szafki były zaopatrzone w "normalne" jedzenie. Miłym, acz dość niespodziewanym akcentem była... wizyta sąsiadów. Starsza kobieta zakutana w spódnicę i chustę. Przywitała się wylewnie nieco ciężkim akcentem niskiego gotyku (jakby... ze wsi, co miało sens) i zaoferowała tacę z wypiekami - ciasta i ciastka. Siostra Marchand o mały włos by nie odmówiła, pewnie nawykła do surowych reguł zakonnych, ale chyba się zreflektowała (mniejsza o powody, acz tych mogło być kilka) i przyjęła podarek, dziękując babci wespół z paroma chłopami. Babcia trochę dziwnie spojrzała na całą grupę. W jej głowie pewnie już dochodziło do jakichś nieprzyzwoitości - grupa facetów z jedną babą, i to same pozaświatowce. Bezeceństwa, sprośności i w ogóle haram. Marion jeszcze raz grzecznie jej podziękowała i zamknęła drzwi. Słodkości były cholernie dobre. Swojskie - jeśli takie coś mogło istnieć pośród miliona różnych planet Imperium Ludzkości. Nie przetrwały nawet dziesięciu minut. Wszyscy potem stali, siedzieli lub półleżeli na kanapie i deskach salonu. W dłoniach lub na stoliku mieli kubki z parującym recafem. Na stole infoczytnik i dokumenty z torby siostry. Planetarne datafaxy dla Tsade I i Tsade II. Rozkazy od Inkwizytor Astrid Skane. Pełnomocnictwo Marion Marchand jako "oczy i uszy" Skane oraz nadzorczyni operacji. A operacja była bardziej skomplikowana, aniżeli było mówione na Fenksworld i srajtaśmie. Śledztwo w sprawie zniszczenia pierwszej kolonii na Tsade I przez nieznanych sprawców i przelot tamże zostały zawieszone, gdyż były nowe, bardziej palące problemy tu, na Tsade II. Na tapecie priorytetem było coś, co się urodziło jeszcze kiedy Akolici przelatywali na i z Fenksworld. Teraz trwał Festiwal Zgniłych Owoców (co tak drastycznie odczuła cała ekipa, z Marchand włącznie, i co o mały włos nie rozjechało im terminu zbiórki). Okres oznajmiający czyszczenie magazynów po zbędnych już zimowych zapasach, którym i tak skończył się termin ważności. Teraz były zbiory pozimowe, dystrybucja zaopatrzenia spoza planety i wiosenne prace na polach, bez których nie będzie późnoletnich i jesiennych zbiorów. Aby te prace się odbyły, maszyny musiały być sprawne - mnogie ilości i warianty Land Crawlerów i innych pojazdów, silosy, harvestery, maszyny i urządzenia na halach produkcyjnych/przetwórstwa, wreszcie bioniczne kończyny, cep-ręce i inne augmetyki powszechne u chłopów pańszczyźnianych. Tym wszystkim zajmowali się rokrocznie tech-adepci ze Świątyni Maszyny w Górach Barahest. Ci tech-kapłani Adeptus Mechanicus niższego szczebla wylegali w dużej ilości na pola, do stacji agrarnych, kołchozów i Miasta Danin aby dbać o Duchy Maszyn. Bez ich pracy kapryśne Duchy buntowały się, machiny odmawiały posłuszeństwa, produkcja spadała prawie do zera, rokroczna Imperialna Danina nie zostałaby opłacona. A to spowodowałoby, że na przykład ludzie na Fenksworld zaczęliby masowo głodować i umierać milionami. Co automatycznie spowodowałoby bunty, zaprzestanie produkcji setek milionów wyrobów przemysłowych dziennie, a te nie trafiłyby na inne planety - ani na fronty walk imperialnej machiny wojennej z wrogami Ludzkości. Niedopuszczalna sytuacja. Marchand przeprowadziła już wstępne śledztwo w tej sprawie. Pod koniec zimy doszło do potężnych burz i wichur, które nieźle przeorały tereny pozamiejskie. Tubylcy uznali to za bardzo zły znak. Pomijając ich przesądy, tech-adepci z Gór Barahest nie przybyli. Wieśniacy i lokalne władze wysyłali do Świątyni Maszyny petycje. Podobno nikt nie powrócił. A wkrótce potem ludzie zaczęli znikać z okolicznych wiosek. Posłańcy ruszyli teraz w drugim kierunku, do stolicy, gdzie podchwycili to informatorzy Świętych Ordos, którzy następnie przekazali to do =][=. Astrid Skane odpowiedziała, wysyłając nowe rozkazy do Marion Marchand. Świeżo utworzona komórka Akolitów miała się tym zająć w pierwszej kolejności. Zbadać, dlaczego Tryby z Barahestów nie wywiązywali się ze swoich obowiązków. Wprawdzie AdMech formalnie nie należał do Imperium Dominatus (od zarania dziejów Imperium Mars był na papierze tylko sprzymierzeńcem Świętej Terry) i mieli swoją własną wewnętrzną służbę (Collegiate Extremis), to Inkwizycja nie miała oporów przed zwalczaniem herezji nawet na łonie tej insularnej organizacji. Wszak sprzeniewierzanie się obowiązkom, które prowadziło do nieopłacenia Imperialnej Daniny było złamaniem jednego z żelaznych filarów przynależności planety do Imperium. Pluciem na Imperialne Kredo i Lex Imperialis. Odbieraniu Złotemu Tronowi tego, co mu się należało. Herezją. Drugim zadaniem miała być podróż do odległej Agro-Stacji 720-SX i zbadanie miejscowych bajań na temat jakiegoś "Mosiężnego Byka", potwornej bestii. Podobno pierdołowate horror-historyjki opowiadane przez znudzonych wsiurów przy ognisku. Ale skoro Skane chciała "marnować" na to czas swoich sług, to może jednak nie były to takie pierdoły... a może i były, ale Inkwizytor była paranoiczką. Albo chciała sprawdzić świeżaków. Trzecim zadaniem dopiero był przelot na Tsade I i śledztwo w sprawie zniszczenia kolonii przez nieznanych sprawców - o czym już wiedzieli. Ale wszystko po kolei. Marion była Nadzorczynią Komórek, wyżej postawionym agentem Inkwizycji w "formalno-nieformalnej" hierarchii. W teorii miała absolutną władzę nad wszystkimi komórkami ludzi Inkwizytor Skane na danym terytorium (planecie), tym bardziej z pismem opatrzonym podpisem i osobistą pieczęcią Inkwiza. I była siostrą Adepta Sororitas (fakt, że nowicjuszką, ale jednak), wychowaną w Schola Progenium. Służbistka to mało powiedziane. Ale na tyle już obyta w Inkwizycji, że wolała trochę poluzować rejce. Zaproponowała, że jutrzejszy dzień miał być na przygotowania, zakupy i ewentualne zasięganie języka. O świcie dnia następnego mieli udać się do zamkniętego garażu na wschodnim skraju miasta, gdzie na ekipę czekał specjalny pojazd na tą misję, za pomocą którego mieli udać się do wsi wokół Barahestów, a następnie do samej Świątyni Maszyny. Zbadać sprawę u źródeł. Ale Marchand była też otwarta na propozycje. Niejeden "niskopienny" Akolita zaskakiwał nawet Lordów Inkwizytorów kreatywnością, inwencją i dostrzeganiem szczegółów, które przeoczyli inni. "Materiał na Przesłuchującego", tak mówili o takich bystrzakach. Może ktoś z tej grupy taki był? Tak czy inaczej, ta dziupla była nowa - z grubsza niesprawdzona. A Festiwal mógł być (dla paranoika) niezłą przykrywką pod włam i zamach albo skrytobójstwo. Dlatego tej nocy, mimo zmęczenia przelotem i łagodnymi objawami ague, mieli się zachowywać jak w obozie polowym - zaciemnienie, cisza nocna i vox, warta w systemie zmianowym. Pierwszą wartę miała wziąć Marion, potem ochotnicy lub wyznaczeni przez siostrę. Za dnia mieli czas wolny - przygotowania, rekonesans, co tam chcieli. W granicach rozsądku. Na dobry początek służby dostali także prezent od mocodawczyni - Marion otworzyła całkiem sporą sakiewkę, wysypała zawartość na blat i odliczyła. Stypendium po dwadzieścia geltów na głowę, w brzęczącej monecie.
__________________ Dorosłość to ściema dla dzieci. |
12-05-2020, 09:26 | #17 |
Reputacja: 1 | Firolio roześmiał się przypominając sobie jak on i jego towarzysze obrywają nadgniłymi owocami. Cóż to za dziwny zwyczaj każący obrzucać się przejrzałymi owocami miast je kompostować. Śmiał się ściągając mokre ubrania, starając się zarazić śmiechem także pozostałych. Takie drobne zdarzenia potrafią połączyć ludzi i wzmocnić więź. Sam czuł jak z jego serca spada kilka ton ciężaru gromadzącego się tam przez lata. Tego właśnie potrzebował, odrobiny prymitywnej rozrywki, działającej oczyszczające na ducha i ciało. No może nie do końca oczyszczająco, ocenił wyciągając kawałek pomidora z ucha. - Kiedy ja ostatnio miałem czas na takie rzeczy - powiedział do reszty - może jeszcze wyskoczymy na miasto, bo coś mi się wydaje, że w najbliższej przyszłości nie czeka nas zbyt wiele wesołych rzeczy. *** Adept podrapał się po łysynie ze skupieniem kończąc analizę dokumentacji, po czym przeciągnął się, aż chrupnęło mu coś w karku. Sięgnął po ostatnie ciastko od miłej sąsiadki. Przez chwile zawachał się, zastanawiając czy mogą być zatrute, ale odrzucił ten niedorzeczny pomysł. - Więc tak, wichury i burze nie wydają się być niczym dziwnym i nienaturalnym, a społeczności rolnicze zazwyczaj je demonizują. Jednak brak Try - khe, khe zamaskował kaszlnięciem ostatnie nieopacznie rozpozęte słowo. - Jednak brak - kontynuował - tech-adeptów z Gór Barahest jest mocno niepokojące i powinniśmy zaczęć od tego. Tymbardziej, że nie można się z nimi skontaktować, a okoliczna ludność zauważyła wzrost zaginięć. Ostatnio edytowane przez Deliad : 12-05-2020 o 12:58. Powód: Poprawki |
12-05-2020, 20:30 | #18 |
Reputacja: 1 |
__________________ Ayo, 'sup mah man? Ostatnio edytowane przez BigPoppa : 13-05-2020 o 11:36. |
13-05-2020, 16:31 | #19 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Gienkoslav : 17-05-2020 o 19:53. |
17-05-2020, 09:49 | #20 |
Reputacja: 1 | Fabio wraz z Varnem powrócili do mieszkania przemoczeni. Furgonetka była wyczyszczona i wymyta jednak oni mieli na sobie ślady po zgniłych owocach, z grubsza zmyte wodą ze szlaucha. Ale poza tym wyglądali na zadowolonych i można by rzec - szczęśliwych. Ostatnio edytowane przez Stalowy : 17-05-2020 o 10:25. |