Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 14-06-2017, 16:07   #21
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Elin i Karina

Volva jak zwykle pierwsza z dwójki się przebudziła przy dźwiękach trzaskającego w oddali ognia. Izba jaką przydzielił im Jens była osłonięta od oczu i obecności niepożądanych natrętów więc Elin miała czas dla siebie. Tuż obok spoczywał skald, który w śnie wyglądał znacznie spokojniej niż po przebudzeniu bywało. Pod palcami wiedząca wyczuła miękko wyprawione skóry i ciepłą a lekką wełnianą narzutę.
Dźwięki z dalszej części halli niosły ze sobą wspomnienia z Ribe, gdy jeszcze spokój w nim panował. Było spokojnie, wygodnie i przytulnie.
Siedziała przez chwilę wsłuchując się w odgłosy izby, pamiętając jak szybko nawet taka “drobnostka”, może zostać jej odebrana. W końcu wstała, zebrała swoje narzędzia i niedokończone runy, i zerkając ze smutkiem na śpiącego Freyvinda weszła do głównej części halli.
Przemykające właśnie służące, młodziutkie, ledwo co w wiek kobiecy wchodzące, furknęły obok wchodzącej volvy niczym dwa ptaszki. Niosły zestaw naczyń i naręcze tkanin, porzadkujac główną salę przed nocą.

Przy głównym palenisku, boć halla miała ich dwa, siedział mąż wielki i postawny a obok niego ciemnowłosa kobieta. Obydwoje pogrążeni byli w milczeniu, ale jakimś takim wspólnym, zjednanym, że Elin aż dziwne uczucie po skórze przebiegło. Bo i rozpoznała tę dwójkę, mimo że kobieta starsza była i ze skroniami lekko przypruszonymi pierwszą siwizną.
Wieszczka stanęła zaskoczona, choć przecież spodziewała się, że ich zobaczy, jednak gdy w końcu do tego doszło, poczuła ukłucie w gardle, a w kącikach błękitnych oczu zebrały się krwawe łzy. Przez dłuższą chwilę stała tak walcząc z chęcią by do nich podbiec, a wstydem i wyrzutami winy, które trzymały ją w miejscu. W końcu podeszła, będąc pewną, że gdyby jeszcze żyła, serce waliłoby jej ze zdenerwowania.
- Dobrze Was widzieć… - odezwała się cicho, gdy była już na odległość głosu.
- Elin! - Karina na słowa volvy uniosła głowę lekko opartą do tej pory o ramię wielkoluda i uśmiechnęła się ciepło. Podniosła się i dłonie do aftergangerki wyciągnęła do powitania zachęcając. Wieszczka w oczach jej dostrzegła coś, czego wcześniej nie było. Cierpienie i jakiś utajony ból, a mimo to ciepły uśmiech sięgał i oczu Spaniardki. - I ciebie, i ciebie! Siądź. Opowiedz jak znajdujesz rzeczy… teraz.
Elin na jej gest uściskała ją, chowając twarz na jej ramieniu.
- Wybaczcie… - szepnęła. - Wybaczcie, że pozwoliłam na to wszystko… - zaszlochała rozklejając się zupełnie.
- Ale… - Karina w zdumieniu przytuliła aftergangerkę i rzuciła zaskoczone spojrzenie Bjarkiemu. Jedną dłonią gładziła Elin po głowie jak dziecko, drugą po plecach, uspokojająco, pozwalając jej się wypłakać. - Ciiii…. już dobrze, już dobrze - szeptała do ucha.
Volva uspokoiła się dość szybko, być może dzięki temu, iż to właśnie Karina ją uspokajała. Szloch ucichł i kobieta mogła usłyszeć głębsze westchnięcie.
- Przepraszam… - Wieszczka odsunęła się delikatnie tym razem zawstydzona. - Nie tak to winno wyglądać. - Elin spojrzała w oczy Spaniardki, po czym przeniosła wzrok na Bjarkiego. - Wybaczcie, iż dopuściłam do tego, by Was pojmano - odparła już spokojnie. - Zawiedliśmy wtedy okrutnie i choć wiem, że słowa nie wystarczą… Jednak chcę byście wiedzieli, że tą hańbę zachowam w sercu na zawsze. - Skłoniła się lekko.
- Nie twa wina - odparł godi. - Nie docieniliśmy przeciwników. - Machnął lekko ręką, którą jednak później zacisnął w pięść. - To lata temu było. Ważniejsze sprawy teraz się dzieją przed naszymi oczyma.

Karina poprowadziła wieszczkę ku ławie.
- O hańbie ciężko mówić, Elin. Bo i zmyto ją. I nadal zmywana. - Uśmiechnęła się ponownie.
Volva usiadła dziękując kobiecie skinieniem głowy ale na jej słowa zacisnęła pięści na podołku.
- Zmyto ją za nas… Nie tak to winno wyglądać… - Pokręciła lekko głową. - Ale masz rację, godi…. Ważniejsze rzeczy dzieją się teraz…- Ściszyła głos. - Agvindur pojmany, a Freyvind jeno o własnej krzywdzie myśleć potrafi… - Spojrzała na Bjarkiego. - Mam nadzieję, że zdołasz przemówić mu do rozsądku…
- Czasem to jak winny rzeczy wyglądać wedle nas, wolą bogów odmienione. Nie miej za złe Freyvindowi - mruknał Bjarki. - Chlo choć obca korzenie mu zapewniała, bez niej czuje się jak samotny i skrzywdzony. - plasnął dłońmi o uda i podniósł się z chrzęstem stawów - Pójdę do niego. Za niedługo budzić się będzie - rzucił z uśmiechem i lekko uścisnął ramię Kariny, w sekretnym geście czułości, a Volva widząc ten gest uśmiechnęła się delikatnie i na moment wzrok odwróciła, by w ogień się wpatrzeć.
- A zamartwiać się ty też przestać musisz. Nie dasz rady martwić się za wszystkich. - Karina zwróciła się do niej spoglądając na odchodzącego wielkoluda, który ułożył się blisko skalda i próbował złapać lekką drzemkę.

- Wiem, że zamartwianie się nic nie da. - Wieszczka odparła po długim milczeniu. - Płacz i rozpamiętywanie błędów również, jednakże dla mnie to wszystko świeże jeszcze. - Westchnęła cicho i spojrzała z łagodnym uśmiechem na Karinę. - Ale powiedz proszę jak Wam jest? - Zapytała ciepło.
- Różnie. - Uśmiech ponownie wywołał kurze łapki w kącikach oczu Kariny. - Bjarki tęsknił okrutnie i wiele lat czekał na przebudzenie Freyvinda. - Dziewczyna zamrugała szybko. - Brakuje mu i skalda i Franki i nic nie zdaje się tej dziury w nim wypełnić. Z radością tu przybył, gnany nadzieją. Jorik mężem teraz dostojnym - zaśmiała się głową kręcąc - choć nie dali mu bogowie jeszcze potomka. Ale to nie jedyna miłość co spełnienia nie zaznała. - Mocniej ścisnęła dłoń Elin, która uśmiechnęła się, choć oczy pozostały smutne.
- Bjarki wiernym przyjacielem, iż tyle czasu czekał… Cieszę się, że w dobrym zdrowiu go widzę. Słyszałam, iż Twoja to zasługa.
- Moja? - zdziwiła się Navarrka. - To jego silna wola go napędza. Albo ośli upór - zaśmiała się lekko. Mowia jej płynniejsza była, z wyraźnym nalotem północnego akcentu. Nie dukała już słów powoli zastanawiając się nad ich znaczeniem. - Tak jak ciebie, hm? - Spojrzała na volvę ciekawie.
Teraz to Elin spojrzała zdziwiona na Karinę.
- Ja jeno pragnę… - Zawahała się na moment. - Odwdzięczyć się za to wszystko co dla mnie uczynił
i zmazać hańbę porażki w Aros… Tylko to mi pozostało, choć niewielkie szanse, że zdołam.
- Odwdzięczyć? - Karina nie do końca pojmowała co volva ma na myśli - A co do porażki… nie wiem czy można mówić o hańbie. - dodała niepewnie.
- Agvindur dał mi dom… - Wieszczka uśmiechnęła się delikatnie i kobieta mogła być pewna po tonie jej głosu, że mówi o czymś więcej niż o dachu nad głową. - I nawet gdy zawiodłam próbował ochronić. Teraz więc moja kolej...
- Kolej by ochronić jego? - upewniała się Navarrka by po namyśle skinąć głową. - Kto wie… może… jedno pewnym jest. Byłby szczęśliwy widząc, żeś w dobrym zdrowiu i nieukrzywdzona.
Elin wzrok odwróciła i w ogień się wpatrzyła.

- Nie sądzę, by mu to różnicę sprawiło… Jeno troski mu przyniosłam. - odrzekła cicho po dłuższej chwili.
- Gdyby tak było to … - siedząca obok kobieta urwała. - Winnaś z Bjarkim słowo zamienić.
- Nie mam mu nic za złe… - Stwierdziła jakby bez związku wieszczka. - Tyle czasu minęło i ostatnie me działania najmądrzejszymi nie były… - Westchnęła cichutko. - Ale z Bjarkim chętnie porozmawiam. - Skinęła głową zgadzając się. - Powiedz mi jednak więcej jak Wam się wiodło. - Myśli volvy widać skakały niczym ryby w stawie.
- I on tobie nie ma. Słowa ostatnie o tobie były, Bjarki pewnie wiedzieć więcej będzie. - Karina zaplotła palce dłoni o siebie i tak złączone o kolana założyła - Nam… dobrze się wiedzie. Nie ma powodów by narzekać. Pomoc niesiemy gdzie można, Bjarki jeno niespokojnie czekał. - Uśmiechnęła się ponownie kurze łapki wywołując na obliczu.
Elin oczy ze zdumienia szerzej otworzyła na jej słowa.
- Nie ma… ale przecież… Słoneczko… i pożar Ribe… i Aros… Właśnie.. Karino… wiesz co ze Słoneczkiem? - Zapytała nagle z obawą w głosie.
- Nie - przepełnionej lekkim smutkiem odpowiedzi towarzyszyło pokręcenie głową - O niej ni słowa nie rzekł, a nikt dopytywać nie odważył się.




Freyvind i Bjarki


Skald obudził się na widok, którego wyczekiwał od lat wielu, a które dla niego samego jeno kilkoma dniami były. Towarzysz, sługa oddany, Brzydokiem zwany przez niewielką Frankę, siedział nieopodal jego legowiska umoszczonego ze skór, pachnącego siana i miękkich tkanin zamorskich. Czas mu nie był nieprzyjacielem, zadał jeno nieco więcej zmarszczek na pooranej twarzy ale oddał w nieco pełniejszej figurze co zdarza się wojom co żywot spokojny pędzili po latach poniewierki i walk. Godi drzemał pochrapując z cicha, półleżąc, półsiedząc z dzbanem miodu obok i dwoma kubkami. Dla aftergangera minęło zaledwie parę dni od kiedy widział wielkiego Duna, aczkolwiek to co się wydarzyło po ich rozstaniu w Aros, oraz fakt iż Frey wiedział o upływie trzynastu lat nawet samemu ich nie czując - wywołały większa radość niż ujrzenie kogoś po kilku dniach rozłąki.
Cicho wstał i poszedł do Grima podnosząc kubki i zaczerpnął najpierw w jeden, potem w drugi.
- Za Asów i Wanów? Brzydoku? - odezwał się głośno stojąc nad nim i wyciągając w stronę śpiącego naczynie.
Pochrapujący godi otworzył raptownie jedyne oko, rozglądając się nieco nieprzytomnie i odruchowo odpowiedź podając:
- Za Asów i Wanów!
Gdy spojrzeniem w końcu uchwycił stojącego skalda, poderwał się gwałtownie w objęcia niedźwiedzie biorąc Freyvinda
- Za to że Cię wrócili! - Grzmotnął aftergangera w plecy aż zadudniło i skald starać się musiał by miodu nie wychlapać z rogów. Przełykając wzruszenie Bjarki dodał:
- Karina doczekać się nie mogła przebudzenia.
- Nie mogła? Wciąż myślałem, że krzywa na mnie za to co w Aros w husie najętym było. A tyś nic się nie zmienił. Dziw to.
- Czemu dziw? - Teraz Bjarki zdziwienie okazał brew unosząc, gdy w końcu wypuścił skalda z objęć.
- Krew moja czas oszukiwać pozwalała, bałem się czy Hel po Ciebie rąk nie sięgnie gdy szukany czas z mocą w Ciebie uderzy swym powrotem.
- I nadal pozwala. Sven nie powiedział? - Bjarki usta ściągnął surowo.
- Nie, a cóż miał rzec?
- Że krew twą w sobie noszę?
- Nie. Jeno, że z Kariną osiadłeś na północy, a ona wśród ulfhednar szanowaną.
- Nie było wyjścia innego bym wiedział, żeś żyw i bym sam ujść z życiem mógł przez ten cały czas. Czemu Sven nie rzekł nic, nie wiem. Może po złości? - Godi w końcu kubek z rąk skalda przejął i usiadł na poprzednio zajmowanym kawałku ławy. - A gdzie pozostali?
- Jorik dobrze się ma, sławę swą buduje, Volund został w Ribe, Sven zadanie jakieś dla niego ma, może spotkamy go wracając. Elin tu ze mną, a Chlo… - Frey spochmurniał i zacisnął szczęki. - Powiedz mi przyjacielu, jak to być mogło, że krew ma tyle lat mogła trzymać Cię w zdrowiu. Trzynastek ich upłynął. I wilki nie krzywe były, że wśród nich ktoś kto ma w sobie krew tego kogo nienawidzą?
- Toż o to pytam. Sven słał regularnie posłańców z krwią, a i czasem my bywaliśmy w odwiedzinach. - Bjarki spojrzał koso na Freyvinda. - Wilki… - westchnął - … to ciężki temat, Freyvindzie. Jeno przez dziewkę i jej pozycję się starają, ale nie jest to istnienie pełne pokoju. Karina leczy, pamiętasz, mówiłem Ci w Aros. Takich jak ona niewielu. Tłumaczyła mi to tak, że gdzieś w jej rodzinie zdarzył się kiedyś wypadek, prababkę napadli ulfhednar i z tego dwójka dzieci była. Bliźniaki. Jedno przekleństwo wedle tamtejszej kultury w sobie wilka nosiło, drugie dziecko między wilkiem a człowiekiem zawieszone było. A potem z tego dzieci były ale w pokoleniu matki Kariny przekleństwo wygasło. I wielką tajemnicą przeszłe zdarzenia okryte były. Nawet gdy dziewka zdolności przejawiać zaczęła do leczenia matka jej nie pisnęła słowem i wraz z resztą wioski stanęła, gdy ludzie wygnać Karinę postanowili za czary. Babka jej opowieści przekazała i w drogę wyprawiła z ludźmi co za zaufanych uważała. Ci jednak Karinę do niewoli sprzedali przy pierwszej okazji i tak trafiła do nas.

Skald pokiwał głową, zaiste Karina niezwyczajną była.
Przez chwile milczał nie komentując tego co usłyszał.
- Czemuście mnie nie przywrócili kołek z serca ujmując? - odezwał się w końcu nie unosząc głowy. - Czemu Agvindur na tyle lat mnie skazał więzienia i dopiero gdy go zabrakło Sven do żywych wypuścił?
- Tego Sven nie wyjaśnił też? - Bjarki zabrzmiał jakby gniewnie.
- Mówił, jakoby Segovia lubo towarzyszący jej ktoś, krew moją miał i magią jakąś mógł zaszkodzić.
Godi skrzywił się mocniej.
- To wszystko było nieco bardziej skomplikowane niż młodzik przekazał. - Westchnął ciężko. - Mówił, że walczyli? T jest Agvindur i wilki z najeźdźcami? - Spojrzenie jedynego oka wbił w oblicze Freyvinda czekając na odpowiedź.
- W Aros, tak. Mówił o tym, Segovia zbiegła wcześniej kilku Synów Fenrira ubiła.
- Gdy nas wszystkich trzymała w niewoli, krew była bronią obosieczną, Freyvindzie. Twoja, Volunda, Elin. Chlo ichnią zabawką się stała. - Godi ściszył instynktownie głos. - Bawiły się jej bólem gdy słyszała twe cierpienie, słyszała wyraźnie bo za ścianą, blisko ją trzymali. To przez Frankę wpadła na pomysł zabrania krwi jako podarunku czy też opłaty za pomoc. - Skald pewien był, że Bjarki coś pomija, boć kłamać wielki mężczyzna nie umiał dobrze nigdy. - Towarzyszka jej miała swym mistrzom, Haszaszinom, waszą krew przekazać co krew nieumarłych zbierają i moc tajemnie z nich czerpią dla własnych korzyści. Z jej własnych ust wiem, że to pozwoliłoby z was wszystkich marionetki uczynić albo i natychmiastową zagładę przynieść.
- Coś taisz, czegoś mi nie mówisz Grim. - Skald zmarszczył brwi.
Niepokój przeleciał przez oblicze towarzysza.
- Przeze mnie zdołała umknąć - rzekł w końcu jakby pozbywając się ciężaru wielkiego.
- Przez ciebie? Czemu? Cożeś uczynił?
- Pomogłem. - Bjarki przełknął miód z wysiłkiem i spojrzał na kubek jakby na garść robactwa. - Mnie też związała. Słabym się okazał - dodał jakby przez lata zaskoczenie przemieniło się w przekonanie. - Uciec jej pomogłem z krwią waszą. Naraziłem wszystkich. A… - głos zawiesił.
Milczał chwilę by dodać poddając się osądowi Lenartssona.
- Rób, co uważasz za słuszne.
- Nie przejmuj się, krew w niej silna. Każdego zmogła, mnie, Volunda, nie Twoja to wina. - Afterganger oparł dłoń na ramieniu godiego. - Nie rozumiem jednak… ile ich było? Tego com ubił wracając z kupieckiej części miasta zapewne zmienili już w osadzie, mało był poradny. Wysłany wręcz by zginąć. Alem przy was widział jak dwoje było ich co was porwali. Jedno, pewnie Segovia, zniknęło nim Volund dopadł, drugie ubiłem, w południowe szaty odziane, potężne i szybkie w walce, nie jak tamten na ulicy. Skąd zatem towarzyszka co mistrzom swym krew przekazać miała?
- Trzech ich było. Segovia, jedna co na młodszą wyglądała i jeszcze jedna. Tę ostatnią ledwo dwa razy widziałem - godi jakby całkiem się rozluźnił i okiem mrugnał szybciej parę razy, a usta zacisnął. - Ciężko zapomnieć bo skóra jej niczym krzemień polerowany była. Niemal światło w sobie chowała.
- Czemu zatem Sven nas teraz wypuścił, skoro zagrożenie ciągle istnieje?
- Skoro was przebudził znaczy Agvindura i Chlotchild misja powodzeniem zakończona. O działaniach jego Sven rzekł, hm? - Bjarki domyślnie ni to spytał ni to stwierdził - Ze swymi służącymi krwi działał by odbić lub odzyskać krew. Gdyby siłą nie zmógł, planował dobić targu, wymiany. Siebie za krew.
- I on… - Frey jakby nie mógł mówić. - Oni… po to do kraju Franków ruszyli? - Po jego policzku zaczęła płynąć krew wypływająca z kącików oczu.
- Walcząc, politycznego znaczenia nabierając, planował wzmocnić swą cenę by odmowy możliwość odrzucić. Chlotchild za ciebie w ogień by skoczyła, przecież wiedziałeś o tem. Agvindur o was dwoje grał tę grę - Bjarki jednak najwyraźniej nie miał na myśli Franki.

Skald opadł na kolana, krwawe łzy wciąż płynęły po policzkach gdy wspominał te wszystkie myśli o zdradzie Agvindura. Pochylił głowę i nagle odchylił ją z potwornym rykiem od którego aż dudniło. A co by o Freyvindzie nie mówić, głos miał mocny.




Elin i Karina siedziały w milczeniu, przerwanym okrutnym wyciem dobiegającym z kąta, gdzie Freyvind z Bjarkim siedzieli. Volva zerwała się ze swojego miejsca i pobiegła tam, a za nią dreptała Karina i kolkoro służek oczy nieco zaspane przecierających.
Ryk głęboki i pełen rozpaczy dobiegał z ust skalda jakby obdzierali go ze skóry, tyle tylko, że miast bólu słychać było w nim wściekłość i rozpacz. Spoczywał na kolanach przed olbrzymim Bjarkim jakby skulony Z plecami wygiętymi w łuk głową dotykał ziemi.
Przynajmniej od czasu do czasu, bo tłukł nią o polepę.
Wyprostował się nagle wznosząc twarz zmoczoną krwią ze strużek lecących mu z oczu. Ku powale. I raz jeszcze krzyknął, tym razem już z czysta rozpaczą i bólem, choć z pewnością nie fizycznym, a tym targającym nim wewnątrz.

- Bjarki! Co mu się stało? - Zapytała Elin przyklękając obok Freyvinda i chwytając go za ramiona, by powstrzymać od walenia głową w klepisko.
- Agvindur... - Skald ni to wyrzęził ni wyszeptał ubiegając godiego. - On… - Coś jakby nie pozwalało mu mówić, jak jakaś siła uciskająca śmiertelnikowi pierś, nie dająca złapać oddechu. - On naprawdę krwi naszej szukał.
- Jakże to naprawdę? - Grim spytał jakby nie do końca rozumiejąc i z lekko zdumiony spojrzał na aftergangerkę pytająco. Karina zaś za plecami volvy wyganiać poczęła służące by spać poszły i w rozmowie nie przeszkadzały. - Freyvindzie? - Wielki Dun niezgrabnie pochylił się by skalda podnieść w mocarnym uścisku.
Wieszczka oczy ku powale uniosła.
- Nie wierzył w ani jedno słowo Svena - wyjaśniła godiemu. - Myślał, że Agvindur trzymał nas w uśpieniu dla swej rozrywki. Czyli Tobie uwierzył… - Odetchnęła z wyraźną ulgą. - To dobrze - dodała i do skalda się zwróciła. - Chciałeś wiedzieć, to wiesz teraz… Żeś zwątpił… Nie pierwszy raz pewnie… Ale teraz trzeba mu pomóc. - Rzekłą próbując złapać spojrzenie Freya, co niemozliwym było, bo skulony na powrót znów skrył twarz przytulając ją do zmoczonego już jego krwią podłoża..
- Niechaj norny mnie przeklną… - wydusił z siebie. - Tak jak Elin rzecze, nie wierzyłem. Myślałem, że skuszony przez demona co w Chlo zamieszkał… własną chwałę dla siebie chciał budować. A mnie pod kołkiem trzymał abym mu jej nie odebrał. - Podniósł głowę i spojrzał na wielkoluda. - Brata przez krew tak żem… A on… - przeniósł powoli spojrzenie na volvę. Z oczu wciąż ciekły mu krwawe łzy, a twarz wyrażała rozpacz. - On dla nas. Dla Ciebie i mnie. Dla tych co ukochał. Sam w ręce się oddał krześcijan… za naszą krew, gdy inaczej zdobyć jej nie umiał. Chwałę Welanda budował jeno po to, by mu tego nie odmówili…

Wieszczka wielu rzeczy mogła się spodziewać, ale nie takiej nowiny. Zamarła trzymając wciąż skalda za ramiona i jeno jej wzrok wędrował od niego ku Bjarkiemu. Widać było, iż sens słów dociera do niej powoli, gdy w błękitnym spojrzeniu coraz większa panika się pojawiała.
- Oddał się… za nas… - szepnęła cicho i nagle szarpnęła gwałtownie Frevinda krzycząc mu niemal prosto w twarz. - Masz zebrać armię i ruszyć po niego!!!! Słyszysz?! Musimy go odbić!!

Karina zamknęła drzwi do salki i podeszła w stronę lekkiego zamieszania:
- Spokojnie, spokojnie Elin. - Za ramiona ją uchwyciła delikatnie i od skalda odciągnąć próbowała do siebie lekko tuląc. - Wszystko zaraz postanowicie - przemawiała spokojnym tonem.
Wieszczka chowała się w ramionach Navvarki nie płacząc, po prostu tuląc się do niej jedynie. Czuła się jakby otrzymała uderzenie w głowę obuchem. Agvindur poświęcił się dla nich dwojga… Stracili najlepszego przywódcę jakiego mieli dla… nich dwojga… A kimże oni byli? Skald, który pakował się z jednych kłopotów w drugie i nikogo nigdy nie słuchał. I ona… szalona wieszczka, która nawet porządnie nie potrafiła zinterpretować własnych wizji… To wszystko było… Szalone… Tak… Nie potrafiła tego inaczej nazwać… Przekleństwo Lokiego. Znowu? Nie mieściło się jej to w głowie, po prostu nie mieściło.

Bjarki poddźwignął skalda jak dziecię i na wieku skrzyni usadowił, a skald nie bronił się przed niczym, oklapł jakby i zapadł się cały w sobie.
- Krwi przyniosę. Usiedzisz chwilę? - wielkolud dopytywał jakoś nieporadnie, niewygodnie widać mu było z takim zachowaniem Freyvinda. Odwykł jak widać było.
Pełne krwi oczy toczyły wokół nieprzytomnie, jakby ktoś dyszlem przez łeb dostał i starał się zogniskować wzrok. Siebie samego w wirującym świecie.
Dla Freya ten świat wirował przez inne względy.
- Przeklętym…. Hel… Armię. Krew? Odbić… - powtarzał jakby wybudzony ze snu przetrawiał na głos szalone obrazy sennej imaginacji. - Usiedzę? - Spojrzał przytomniej na Elin i Karinę, po czym przeniósł wzrok na Bjarkiego. W jego oczach oszołomienie, rozpacz i szaleństwo wciąż było, ale gdzieś tam pojawiła się iskra, która zaczęła rozgorzewać jak pożar.
- Gdzie jest Jens? - wypowiedział ciężko powoli wstając, wciąż jeszcze jak pijany.
- Jens? Jens spać raczej poszedł.
- Pójdę go zbudzić jak mogę? - Navarrka Elin tuliła do siebie i raz mocniej przytuliła odsuwając nieco jednocześnie. Ku skrzyni wolnej poprowadziła wiedzacą. - I krwi przyniosę. Ty zostań z nimi.
Grim przytaknął.
- Czemuś zwatpił? - zwrócił się do skalda - Zawsześ Agvindurowi dowierzał. - Oczy zmrużył. - To przez krew tamtej? Ona ci wmówiła?
- Nie… To gdym Svena z godnością jarla w Ribe zobaczył. I Thorę. - Freyvind wstał wciąż jakby się budził lub próbował do przytomności wracać. - Osadę tę ukochał jak własne dziecię, a Thora mu najbliższą była. Opuściił Ribe zostawiając je młokosowi. Opuścił Thorę skazując na starość i śmierć. Pierwsze com pomyślał, to że demon w Chlo mieszkający rozbudził w nim dążenie do chwały, jako i ze mną próbował. Nigdym nie pomyślał… - Spojrzał na Elin i zaraz odwrócił wzrok. - Zbyt o sobie myślałem, a nigdy bym nie pomyślał, że więcej czuć może do mnie niż przez to że jednego ojca w krwi mamy. Młodszy brat w darze Odyna, którego ojciec dał na wychowanie. Problematyczny, butny, nieokiełznany. Asowie i Wanowie mi świadkami niech będą, żem tak myślał - dodał gorzko. - Stąd skąd wierzyć miałem temu durniowi, że Agvindur dla mnie poszedł za morze.
Volva usiadła spokojnie pozwalając Karinie odejść i wpatrywała się w milczeniu we Freyvinda. Parsknęła cicho na koniec.
- Choć w jednym się ze mną zgadzasz… Żeśmy tego nie warci - mruknęła cicho i wbiła wzrok w skalda. - Ale teraz musimy stać się godni takiej ofiary… by jego poświęcenie nie poszło na darmo.
- Zabawne… - mruknął Bjarki - że jeno dla waszej dwójki jasnym jego przywiązanie nie było. Choć… - zaciął lekko usta - … i on łatwości nie miał w mówieniu co w nim siedzi.
- Zbiorę armię. - Frey spojrzał na Elin. - Jeżeli trzeba będzie go z Paryża wydobyć spalę Paryż. Jeżeli z Romy, spalę Romę. Jeżeli porwali go tam gdzie południowy kupiec od mampy ziemie domem zwał, tam pójdę. Ze mną ruszysz?
- Ruszę. - Elin skinęła głową. - Ruszę i spróbuję pomóc jak mogę.

Naradę na prędce złożoną przerwało pojawienie się lekko zdyszanego Jensa co najwyraźniej w portki jeno wskoczył, nie dopiąwszy ich ni koszuli rozchełstanej.
- Co się stało?! - wykrzyknął spojrzeniem omiatając trójkę i hamując nieco w drzwiach do sali. Oddech łapał. - Karina mówiła, że to pilne i ważkie. A wy…
Zakrwawiona twarz skalda z zakrzepującą posoką na policzkach płynącą wcześniej z oczu zbliżyła się do twarzy jarla, po tym jak skald wstał i podszedł do niego.
- Z Becsegą, z królem Dunów trzeba mi mówić Jens. Sprawa to ważka, ni na czekanie dzień czy dwa aż zechce przyjąć. Pomożesz? Byśmy teraz… - Wziął Elin za dłoń - … przed nim stanęli?
- Teraz? - blondyn oczy lekko wybałuszył - Hmm… a o co idzie? - Przestał przypominać nieopierzonego młodzika jakim się nagle stał po poganianiu Kariny. - Muszę wiedzieć z czym idę do króla.
- Miano me niech mu znane nie będzie, jako i cel posłuchania i to nie zachcianka jeno ma, to ważne. Czasu wiele mu nie zabiorę, a tyś jeden w całym Dunów kraju władny aby to uczynić, boś stolicy jego opiekun i zarządca. Jakom brata twego ukochał, tak wiedz że nie uczynię nic by w trakcie posłuchania źle na ciebie nie rzuciło. Na bogów się klnę i przyrzekam.
- Freyvindzie… to król wszak… Może mu rzecz, iż o Welanda chodzi? - Wieszczka zmartwiona zaproponowała nie bardzo wierząc w zapewnienia skalda.
- Niechaj będzie i tak. - Skald skinął głową. - Bo wszak o Welanda tu idzie.
Jens oboje spojrzeniem ocenił, przyjrzał się baczniej Grimowi, co głową skinął.
- Spróbuję. - dłoń otwartą uniósł - Ale jeno przez wzgląd na znajomość naszą. Tak raptownych i niespodziewanych wizyt król zazwyczaj nie przyjmuje. Zobaczym co powie teraz. Oporządź się w między czasie - rzucił nieco łagodniejszym tonem ku skaldowi.

Gdy szykowali się do wizyty u króla, Elin do godiego podeszła i zapytała cicho:
- Karina wspomniała, iż Agvindur przed wyruszeniem mówił coś o mnie… - Spojrzała na potężnego mężczyznę niepewnie, a on oddał jej spojrzenie z wysokości, gdy stanął wyprostowan.
- Mówił. - Jedno oko łagodniej na nią patrzyło. - Zdeterminowany był by Tobie i Sigrun bezpieczeństwo zapewnić. I wolność - dodał ciszej. - Rzekł, że jeno spokoju wam darować nie może, ale być może jego działania pozwolą ci się choć chwilami wytchnienia nacieszyć.
- Wiesz co z Sigrun? - zapytała volva z napięciem w głosie.
Godi przecząco głową pokręcił.
- Nie, tego nie rzekł ni mnie ni Karinie. Ale zawsze i Ciebie i ją wymieniał z największym zatroskaniem i napięciem. - usta zacisnął i dorzucił kładąc ciężką dłoń na ramieniu Wiedzącej - Obie was miłował po równo. Usta jej zadrżały i głowę spuściła szepcząc jeno.
- Dziękuję… Dziękuję za Twoje słowa.
- Ni za co mi dziękować nie masz. Nie wiadomo mi co planował w Twej kwestii czy Sigrun. O tem nie mówił, jako rzekłem, traktując rzecz jako wielce prywatną i jak plamę na swym honorze.
Elin gwałtownie głowę uniosła.
- Ależ to była moja wina! Sigrun… i porażka w Aros… Winnam… - Pokręciła powoli głową zaciskając usta, by łzy napływający powstrzymać, a Freyvind myjący twarz w przyniesionym przez służbę kuble wody odwócił się na słowo “porażka” i brwi zmarszczył. Po chwili krótkiej dodała jedynie z rzadkim u niej zacietrzewieniem: - Wyciągniemy go stamtąd.
Bjarki nie odrzekł nic bo nie wiedział co powiedzieć. Skinął milcząco głową jedynie i zbierać swe rzeczy począł.
Wieszczka zamyśliła się na chwilę i jeszcze spytała olbrzyma.
- A… o Leiknarze nic nowego nie wiadomo?
- Nie, albo zginął albo się w obecnej zawierusze zaszył. Albo Agvindur go dopadł.
Volva pokiwała powoli głową i podziękowawszy raz jeszcze godiemu odeszła zamyślona.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-07-2017 o 16:37.
Leoncoeur jest offline  
Stary 23-06-2017, 13:15   #22
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Jens poprowadził aftergangerów poza obręb Jelling, nieco w stronę lasu. Droga obojgu nasuwała różne, nie tak dalekie wspomnienia. A to wyprawę do caernu, a to polowanie z Gudrunn… żadno jednak nie podejrzewało, że siedzibą króla będzie zwykła chata upchana między drzewami i zaroślami na skraju lasu. Trudno orzec było, czy istniała ona za czasów ich poprzedniej wizyty. Obecnie zaś jedynym co pozwalało wypatrzeć ten niewielki hus pośród drzew w ciemnościach były rozświetlone pełgającym światłem otwory okienne.
Idący posłyszeli warczenie głuche z głębi lasu. Pojedyncze i krótkie, które zaraz Jens przerwał mówiąc w powietrze:
- Jens tu, gości prowadzę. Ważne i opinii a decyzji Becsegi konieczność natychmiastowa.
- Becsega hirdmanów ma z Úlfhéðnar? - Skald zamarł spoglądając na Jensa, a ten spojrzał na Lenartssona wypowiedź przerywając. W lesie jednak coś się działo, bo zdradzały to pękające cicho gałązki i lekki szum poszycia:
- Nie - pytanie najwyraźniej zadziwiło jarla, co marszcząc brwi ruszył ku drzwiom chaty.
Elin rozejrzała się niepewnie ale rzuciła cicho do Freya.
- Jak już zaczęliśmy, to skończmy ale zaklinam Cię na Asów i Wanów, uważaj co mówisz.
Skald ruszył za jarlem kiwając głową wieszczce.
- Czemu siedziba władcy na uboczu, niezwykłym to. My trzynaście lat w śnie, ledwie co nas wybudzono, tedy o królu nic nie wiemy - znów zagadnął Jensa, a volva w tym czasie skupiona wyraźnie była na otaczającym ich lesie i jakby lekko odprężyła się ale spojrzenie ciągle wodziło po krzewach i drzewach.
- Były już cztery zamachy na niego. Gdy nie musi być w osadzie, woli tutaj bywać. - Wzruszył ramionami jakby rzec chcąc “życzenie króla”. - Gotowi? - spytał i nie czekając odpowiedzi, drzwi pchnął.

W chacie prostej nad wyraz było czterech mężów: dwóch stało z dłońmi na broni na wprost wejścia, jeden siedział przy palenisku, czwarty zbierał się zakutany w skóry. Dwójka strażników widząc Jensa lekko skinęła na powitanie, pomrukując coś pod nosami. Obaj obejrzeli uważnie prowadzonych przez jarla aftergangerów i z drogi odstąpili. Siedzący przy ogniu był niewielkim mężem z posiwiałymi skroniami i brodą, o ciemnej wychłostanej przez wiatry cerze. Ze skór zaś podnosił się ze snem na obliczu lecz zaalarmowany czy zaciekawiony szatyn o pociągłej twarzy, zapadniętych policzkach i włosach splecionych na obcą modę.
- Witaj, królu - Jens postąpił mimo strażników i skłonił się w pas - Prowadzę dwójkę ważnych gości. Omówić sprawy Twego królestwa chcą i wieści ważkie niosą. Czekać świtania nie mogą.
Elin postąpiła krok naprzód i skinęła głową z szacunkiem mężowi siedzącemu przy ogniu. Nigdy dotąd nie widziała króla ale jako zaglądająca w mgły przysłaniające przyszłość nie zamierzała nikomu kłaniać się w pas.
- Witajcie Królu. Jestem Elin, Widząca. - Odrzekła krótko i skierowała spojrzenie na skalda, który przystąpił obok niej.
Skłonił się niżej niż można było się spodziewać, ale nie tak nisko jak Jens.
- Jam zaś Weland, królu Becsego.
- Weland? - rzucił zaspany ziewając przeraźliwie - Jak się z niewoli wydostałeś? - wygrzebał się już i stanął nagi w ostatniej chwili okrywając się jedną ze skór i macając wokół za koszulą i spodniami. - Elin, Widząca. - Przy okazji tego rzucił spojrzeniem na piękną wieszczkę.
- Uwolnionym niedawno - odparł skald całkowicie zgodnie z prawdą. - I od razu na dwór twój przybyłem.

Elin wodząc spojrzeniem od jednego do drugiego męża trudność miała z użyciem swego daru i nijakich rezultatów dojrzeć nie mogła. Nie dane jej było poznać co wokół postaci dwóch mieszkańców się dzieje. Zapewne zaskoczenie wypowiedzią Freyvinda również zrobiło swoje i z tego powodu nie potrafiła ujrzeć nic więcej ale zawsze też mogła liczyć na swe inne zdolności.
- Cieszymy się niezmiernie - rzekł nagi przebudzony siadając na ławie ponownie, nakrywając przyrodzenie i pospiesznie wciągając koszulę i spodnie. - Rozkazy jakie? - podszedł do skalda dociągając troki w pasie. Niższy był od skalda nieco, choć szerszy w barach.
- Wieści królu o Agvindurze cię doszły? - Frey popuścił wodze fantazji, jakoby mógł wydawać rozkazy królowi, zrezygnował jednak. Wieszczka tymczasem rozejrzała się po pozostałych mężach w chacie.
- Agvindur? Jarl Ribe? Nie żyje od lat wielu. - Stojący przed skaldem zmarszczył brwi wpatrując się w rozmówcę.
- Nie. To Agvindur miano Welanda przyjął.
Jens stanął obok skalda lecz zwrócił do starszego męza przy ogniu.
- To zaufany brat jego, królu. - Przy słowach tych dawał znaki i volvie i skaldowi, próbując ratować sytuację. - Znam i jego i Elin, jeszcze z czasów pacholęctwa.



Starszy mąż, co królem się okazał skinął na szatyna. Ten odstąpił od skalda dwa kroki.
- Skoroś miano Welanda podał i nim się przedstawił, rozkazy znasz Agvindura?
- Nijakich - odparł Frey zwracając się już do starszego mężczyzny. - Jeno to, że Agvindur w ręce sług Białego popadł....
Volva westchnęła cicho i przerwała w końcu Freyvindowi.
- Znamy wolę Agvindura… Jednakże wybacz Panie ale… - Rozejrzała się dookoła. - Ufasz tym ludziom? Agvindur wiele poświęcił, by wszystko w tajemnicy ostało. - Mówiła pewnym siebie tonem i wpatrzyła się w oczy króla.
Spojrzenie Bacsegi trąciło w niej strunę co pogrzebana była dawno i nazwana obecnie być nie mogła, bo mgła niepamięci ją okrywała. Wiedziała, że ktoś gdzieś dawny czas temu na nią spoglądał w podobny sposób. Nie wybiło to wiedzacej jednak z rytmu i ulotne wrażenie opuściło ją szybko.
- Knut, Hauk, zostawcie nas - rzucił, a wojowie posłuchali go wnet. Szatyn klapnął naprzeciwko króla, który rzekł tonem nawykłym do posłuchu:
- Mówże, wiedząca zatem.
- Wolą Agvindura było, by jego brat - wskazała na skalda - zajął jego miejsce i zebrał kolejną armię, która ma ruszyć na Franków. Moją rolą jest go wspomóc, gdyż jak sam widzisz… - Zawiesiła na chwilę głos. - Zbyt często papla co mu ślina na język przyniesie ale… Pan na Ribe pokładał w nim swe nadzieje, a i on potrafi ludzkie serca poruszyć i wzniecić w nich wolę walki i zwycięstwa.
- A jak brat Agivndura się zapatruje na to? - król wciąż z Elin rozmawiał. Szatyn zaś w między czasie zajął się czymś zgoła odmiennym niż rozmowa: zaczął fajkę nabijać i po chwili chatę wypełnił ostry zapach wwiercający się w nosy.
- Niech sam Ci Panie odpowie - odparła volva skinąwszy głową i zwróciwszy się do skalda przeszywając go błękitnym spojrzeniem. - Freyvindzie?

- Brat jego uważa, że złym jest aby wojowie grzęźli w długotrwałe boje na ziemi Franków - Frey w końcu się odezwał. - Nie pochwalałem tego co Weland czynił. Krótkie ataki, choćby i na sam Paryż, gdzie zresztą byłem z Lothbrokiem. Albo i na południowe morza, ale nie zimowanie tam armiami, mieszanie się w politykę. Kobiety potrzebują swych mężów, dzieci ojców. Danevirke rąk, które trzymać będą miecze, włócznie i tarcze, bo same wały nie powstrzymają Sasów. Żywi winni się cieszyć łupami i życiem, a nie ginąć z chorób w czasie mrozów na obcej ziemi, z dala od bliskich. Na ziemi poświęconej Ukrzyżowanemu. - Skald mówił spokojnie cichym głosem, ale im dalej posuwał się w swych słowach tym jego brzmienie nabierało mocy. Wwiercało się w uszy. - Ale wiem czemu to zrobił… I siebie tej wizji poświęcił, choć najpierwszym jest z duńskich aftergangerów. - Skald spojrzał na volvę. - Prawdę Elin rzecze, lecz nie rozkazy to Agvindura i może nawet nie do końca wola bym do Franków kraju ruszył. Prędzej chyba zamysł i nadzieja. Agvindur wszystko co miał odrzucił by stworzyć Welanda. Nawet swoje imię pogrzebał. Ale pokazał tym, że Welandem może być każden, co godzien tego się stanie. W tym pewnie nadzieją jego była, że ja, zawsze za sławą swą podążający dojrzeję do tego co uczynił on. Gdy jego zabraknie i ja swe miano odrzucę i jako Weland wrogów Asów i Wanów pogrążę. - Frey mówiąc to już mocnym głosem zbliżył się do króla górując nad nim. - I tak uczynię, jeśli zezwolisz mi na werbunek. Wyryję w sadze Franków taką bruzdę, że każden tam tuzin razy się zastanowi nim za swą myślą zechce na północ z wojami, lub kapłanami Białego się udać. Brata przez krew uwolnię lub pomszczę choćbym miał Paryż w gruzach ostawić. - Sciszył głos: - I tych wszystkich Dunów i innych co tam teraz tysiącami w rozsypce po stracie wodza są i łatwym łupem dla Frankijskich wodzów gdy ci tylko armię zbiorą… do domów przyprowadzę by tam ginąć nie musieli, a z bogatymi łupami w rękach obaczyli swe żony i dzieci, które tu ostawili.

Wieszczka na początku przemowy niemal uniosła oczy ku powale chaty, gdy usłyszała znów, to co Frey od kilku dni powtarzał, ale tym razem słowa jego przeniknęły do jej serca. Kobieta zasłuchała się i kiwała leciutko głową jakby zgadzając się ze wszystkim, a na jej twarzy zagościł delikatny uśmiech. Gdy skończył odezwała się z podziwem w głosie.
- Tak jak mówiłam Królu, wielki talent posiada i wielkie nadzieje dźwigać musi na swych barkach… - Elin poruszona całą przemową wpadła na pomysł, by dopomóc Freyvindowi. - Zadanie przed nim niełatwe dlatego też, ja która wolę Asów i Wanów odczytuję, udzielam błogosławieństwa bogów Freyvindowi Lenartsonnowi - rzekła uroczystym głosem zwracając się w stronę skalda. - Niech wyprawa, która na Ciebie czeka zakończy się sukcesem i przyniesie chwałę Tobie i całej Denemearce, a Ty zawsze pamiętaj czyja wola Cie prowadzi… - Volva przegryzła sobie nadgarstek lewej ręki i unużała palce prawej dłoni, by narysować na czole Freyvinda runę Thurisaz. - Nie poddawaj się i nie pozwól zwodzić Panu Kłamstwa. Przyj do celu i zniszcz swych wrogów, by przyprowadzić naszych ludzi z powrotem do ich domostw. - Zakończyła patrząc Freyvindowi prosto w oczy. - Niechaj Asowie i Vanowie Cie prowadzą.



Uroczystą chwilę i podniosły nastrój przerwało gardłowe:
- Pleóid air!!! 'Bhfuil tusa ag scige ormsa? - wyplute przez ćmiącego fajkę szatyna, który wpatrując się w dwójkę aftergangerów właśnie klasnął mocno dłonią o kolano. Becsaga uniósł lekko dłoń podnosząc się ze swego miejsca. Nie był wysoki, lecz zasuszony, żylasty - takim rodzajem wypracowania co jeno przez lata znoju się uzyskuje.
- Słowa jak balsam twoje - rzekł widocznie pod wrażeniem i skalda i volvy - i jeśli bogów wolą jako rzecze Elin, dopełnisz działań. - Pokiwał głową z przekonaniem. I uniósł palec - Lecz jak? Od czego zaczniesz? I od kogo?
- Ludzi zwołam na wyprawę tu, ale i wici roześlę. Kto zdolny miecz trzymać by ruszył. - Freyvind skinął głową. - Z Ulfhedin będę chciał się spotkać… aby uprosić ich by na czas gdy kraj z wojów się wyludni, w razie agresji Sasów oni odparli atak na Danevirke. To też ich kraj i ich ziemia, a ja mam coś co ofiarować im mogę. Nienawidzą mnie, przyrzeknę, że do Denemearki nie powrócę. Pod imieniem swoim będę zbierać ludzi i niechaj się rozejdzie, żem przybrał imię Welanda. Agvindur miał dobry zamysł, ale siłą Welanda jest według mnie właśnie to, że każden wielki woj może miano Welanda przybrać. To Frankom pokaże, że Welanda nigdy nie poskromią i nie zniszczą, a on spadać może na nich jak bicz nawet przez wieki.
Elin nie znała się na prowadzeniu wojen ani gromadzeniu armii, więc pozostała milcząca.
- Jeśli wiadomym będzie, że Ty pod swym mianem zbierasz wojsko, tedy element zaskoczenia w Franków stracisz - odparł król robiąc kilka kroków w prawo, zawracając i znów kilka kroków czyniąc - U każdego teraz ważny element niepewności. Plotki niepotwierdzone, trzeba to wykorzystać i uderzyć znienacka. Wojska zezwalam zbierać. Jeno nie tu. Zbyt wiele oczu nieprzyjaznych spodziewać się można. - Zamilkł na chwilę myśli zbierając.
- Posłańców trzeba słać zaufanych. - dorzucił szatyn - Masz kogoś? - zwrócił się do Freyvinda, który odwrócił się ku niemu, lecz nie odpowiedział na razie na jego pytanie, a na to co Basega rzekł:
- Nie ma takiej mocy, aby przed kimkolwiek ukryć zbieranie wielkich wojsk co za morze mają ruszyć.
- Nie ma ale wieści rozejście można opóźnić. - odparł szatyn bez imienia z zawadiackim uśmiechem co pół twarzy mu zmarszczył. - Więc jak? Masz?
- Ludzie Svena? - Zaproponowała volva przysłuchująca się do tej pory jeno.
- Svena? - szatyn głowę przekrzywił a król wstrzymał się w półkroku.
- To nie może być nikt oczywisty, ale może on przydzieli kilku co głowę na karku mieć będą. Do wilków ruszać chcesz od razu? Ludzi ci trza będzie… - Becsega cmoknął przez zęby, brodę drapiąc.
- Drakkar w nocy płynąć może i zmęczenia nie czuje - odparł Freyvind jakby zupełnie bez związku z tym o czym mówili.
- W Ribe też możemy rozpocząć zbieranie armii. - Dodała wieszczka.
- Ja bym rzekł by armię bliżej wroga zbierać, by dystans skrócić co do ataku czy najazdu potrzebny będzie - Jens mruknął nieśmiało jak nie jarl z boku stojąc.
Elin brwi zmarszczyła na chwilę myśląc intensywnie.
- Z ludzi co w rozsypkę poszli po ostatniej porażce Welanda? - Zapytała. - Zresztą wiadomo coś więcej o sytuacji u Franków teraz? - Dodała.
- Z ludzi Welanda niewielu zostało a ci co przeżyli do wojsk stacjonujących dołączyli. W rozsypce są tam i potrzeba im wodza jednego, mimo, że wielu mianować się nim chce. Za wiele dóbr tam i ludziom do głów to uderza. - Becsaga stwierdził despotycznie.

Freyvind pokręcił przecząco głową nie wiadomo czy na czyjąś wypowiedź, czy na wszystki.
- Skąd jesteś? Mowę dziwną masz. Ni taka jak thralle ze wschodu, ni jak Anglowie i Sasi - zwrócił się do szatyna znów bez związku z tym o czym rozprawiano.
- Złoto jedną mową mówi wszędzie - szatyn uśmiechnął się wesoło i ponownie stanął koło skalda - Z krainy najpiękniejszej na tym świecie, pełnej najlepszych piw, jadła, oraz kobiet najdzielniejszych i urodą bogom równym. - W głosie szatyna ni źdźbła kłamstwa nie usłyszeli. Pewien był każdego słówka.
- Czyli skąd?
- Z Eire. - wypluł z siebie dziwny zlepek sylab - Słyszałeś o tej krainie? - Ir poruszył brwiami.
Skald powoli skinął głową. Eire, kraina, którą wikingowie łupili od dziesięcioleci ujarzmiając rozbite, nie posiadające spójnej władzy ludy.
Wyciągnął nóż powoli i tak aby wskazać, że bez złych zamiarów to czyni, lecz i tak wyczuł napięcie w uśmiechającym się do tej pory obcym.
.
Podszedł do ogromnego ociosanego pniaka czyniącego tu za stół.
- To Franków kraina - rzekł wbijając w drewno ostrze prawie po jelec, po czym zaczął przeciągać nim żłobiąc drewno. Najwięksi siłacze nie mogliby uczynić tego i przeciągnąć wbitego tak głęboko noża nawet o cal, a Freyvind czynił to tworząc coś co miało robić za linię brzegową. Nawet najprostszy sternik co do kraju tego pływał wyśmiałby tę “mapę” bo była tak prosta, że linia brzegowa zaznaczona jedynie schematycznie. Jak półkole z wypustkiem półwyspu.
- Problemem każdej armii jest żywność, złoto dla najemników, zmęczenie marszami, choroby toczące wojsko gdy tysiące w naprędce skleconych obozach żyją. - Frey bez wysiłku wyjął nóż i schował do pochewki, patrząc przy tym na króla. - Niechaj się niesie, że na Franków ruszam. Niech i do Rzymu ta wieść zawita. Niech się gotują. Niech armię wielką zbierają. Drakkar nie męczy się, w nocy może pływać. - Powoli przesunął palcem wzdłuż wybrzeża. Łupić można Franków krainę wszędzie, a oni marszem będa musieli iść za szlakiem pożogi, nie będą wiedzieć z której strony uderzymy w głąb kraju całą mocą. Nasi wojowie łupić będą Frankię nawet na dzien drogi w głąb lądu, a oni będą maszerować, głodować, umierać. Ich król weteranom będzie musiał płacić. - Skald wskazał północno wschodnie rejony kraju. - Niechaj wszelkie rozbite wojska nasze tam łupiąc i jeno ziemię i wodę ostawiając cofają się do kraju Fryzów, Dorestad. Tam niech się złączą. - Ominął półwysep i wskazał na wybrzeże kraju Franków na wschodzie, oraz tam gdzie była Fryzja. - Dwie wielkie armie z dwóch stron, a ich wojska miesiącami pod bronią i w marszu. Ty - Wskazał szatyna. - Mógłbyś do Eire, do swego domu popłynąć. Ziomkom swym zanieść wieść, że jeżeli lud z Eire przyłączy się i z nami na Franków runie po łupy i krew… Przez trzy dziesiątki lat nikt z Dunów nie przybędzie na Twą wyspę inaczej niż na handel. Jak się uda, to trzecia siła - wskazał na północne wybrzeże Francji. - Zmiażdżymy ich wymęczone wojska i wyrżniemy, a kraj ten stanie otworem. Ale… - Skald spojrzał na Becsegę. - Oni muszą wiedzieć i gotować się już, gdy tylko wieści ich dojdą, że armię na nich zbieram. To wcześniej głód im w oczy zajrzy gdy tak długo zgromadzone wojska karmić będa musieli.
- Jeden problem z tym planem widzę. - Becsega słuchał uważnie słów aftergangera - Co z wojskami w środku kraju, gdzie Weland przetrzymywan pono? Na obrzeża mogą słać wojska poślednie, sami obsadzając się w środku. Pono mają doradce co wie jak działamy, Erika z Tisso. Ten przygotuje ich władców. Atakując obrzeża jeno nie będziem mieć kontroli nad komunikacją między ichnim królem a pozostałymi władcami krajów obrzeżnych. Trzeba by miejsce wybrać i tam zakotwiczyć się i jednocześnie słowo posłać ku wschodnim krajom by stamtąd ludzi słali i w kleszczach i zamknąć z trzech stron.

Elin z podziwem słuchała planu Freyvinda, to że tak na prędce go stworzył również było godne uznania. Coś jednak nie dawało jej spokoju… A potem pojawiło imię Erika i volva niepewnie wpatrzyła się w skalda badając jego reakcję, a było na co patrzeć.
W oczach coś mu zabłysło, jakby się budziło. Ręce pięści zacisnął z mocą, jako i szczęki. Na twarzy wykwitła mu nienawiść.
- I dobrze, że tam jest - wycharczał. - Szukać go nie będzie trzeba. On mnie zna, wie żem popędliwy. Podpowie im, aby sprowokować, choćby tym co zrobią Agvindurowi. Zdzierżę. - Popatrzył na Becsegę. - Nasi ludzie zwyczajni w tym, by utrzymywać się z łupów i nawet zimować w obcej krainie. Dyscyplina łupieżców. Czas grać będzie na naszą korzyść. Co zaś do innych władców… Sasowie rywalizują z Frankami, może im po myśli będzie pognębienie przez nas tamtego króla? A jak nie to na Danevirke uderzą, nadzieje pokładam, że Ulfhedin zechcą Danemarke obronić. Co zaś idzie do Anglów i Sasow z wyspy na północ od Franków. Popłyniemy najpierw tam. Brytania podzielona jest, zapowiemy, że jak wesprą miejscami do cumowania floty, żywnością i ochotnikami, to spokój mieć będą.
Usta wieszczki zadrżały, gdy skald wspomniał o tym że mogą coś z Agvindurem zrobić. Od początku, gdy myślała o tej wyprawie obawiała się jednej rzeczy i teraz gdy pojawiły się na nią widoki musiała wymówić je na głos.
- Jest coś jeszcze co może nam szyki u Franków pokrzyżować… - Odezwała się poważnie. - Mając Agvindura tyle czasu u siebie… On może zostać zmuszony, by do walki z nami stanąć.
Frey chciał coś rzec na jej słowa, lecz Ir znów żywiołowo reagując zniweczył to:
- Nienawiść! - Walnął skalda w plecy otwartą dłonią. - To mi się podoba. To rozgrzewa krew i sił dodaje jeśli umysłu mgłą nie pokrywa! - Uśmiechnął się szeroko. - Do ziomków mych popłynąć nie mogę. - rozłożył ręce z nijaką miną. - Ale pomóc wam już tak.
- Co do wyspy Anglów - król dorzucił - ciężko być może z rozmowami boć Weland ich mocno najeżdżał.
- I dobrze, tym łacniej się zgodzą na to co zarządamy. Inaczej się im rzecze, że najazd wielki pójdzie na nich, nie łupieżczy jeno, a podbój. By na następny najazd na Franków mieć zaplecze w podbitej Anglo-Saksońskiej ziemi.
- Czy tam ostatnio Bjorn nie popłynął? - zapytała Elin próbując przypomnieć sobie te skąpe informacje, które posiadała o obecnej sytuacji.
- Tak, tam Bjorn pływa - potwierdził słowom volvy Jens. - Można słowo mu posłać by rozmowy poprowadził on. Czasu nam to zaoszczedzi.
- Można ich nasłać też na siebie, jeśli odmówią pomocy - dorzucił iryjski wesołek.
- Zdecydowanie lepiej by było, gdyby Bjorn mógł te rozmowy przeprowadzić. On się najlepiej orientuje w sytuacji, a my nie musielibyśmy tam dodatkowo płynąć. - Przytaknęła Jensowi i spojrzała pytająco na Freya.
- Dobry plan. - Skald kiwnął głową. - I Ty królu sławę swą w tym możesz odnaleźć, gdybyś to Ty był tym co wojska rozpierzchnięte po kraju Franków, we Fryzji w mocarną pięść przekuje. Do Ciebie łacniej się zejdą i skupią. Ja armię co morzem będzie łupić i kąsać, a Bjorn najemników i ochotników z Eire i wyspy Anglów i Sasów.
- Szczegóły zatem ustalić nam trza by działania nasze w czasie się nie rozjechały. - król rzekł - Kiedy do Aros ruszać chcesz?
- Nie ma na to czasu, a i… - spojrzał na Elin. - … Jeżeli uda się, a mamy tu tych, którzy u Synów Fenrisa mają respekt, rozmówić się z nimi chciałbym tu pod Jelling. W miejscu gdzie… - urwał wciąż spoglądając na wieszczkę.

Volva spojrzała na niego zaskoczona, w oczach strach i poczucie winy wielkie się na chwilę pojawiły nim zdołała się opanować. - Chcesz Ulfhedin prosić, by do Ciebie sami przyszli? To nie będzie dobry początek rozmów… - Stwierdziła powoli. - Możliwe, że lepiej prośbę jednak przez Karinę przekazać…
- Przez Karinę… - zgodził się. - ale tam, w tym miejscu pojednanie bardziej możliwe gdy to przyjmą. I moja oferta, że kraju Dunów więcej nie nawiedzę - powiedział ze smutkiem - więcej warta będzie w miejscu, po którym widać do czegom zdolny. Może łacniej na to przystaną.
Elin wzrok spuściła.
- Do czego my wszyscy zdolni… - powiedziała cicho i bardziej do siebie i ponownie na skalda spojrzała. - Obawiam się, że to dla nich jeno rozdrapywanie ran będzie i źle to pojmą.. - Zagryzła wargi na chwilę. - Choć.. chciałabym móc im jedną rzecz przekazać… jeśli jeszcze tego nie próbowali… - dodała.
- Będzie rozdrapywanie - Frey mówił cicho - ale inaczej spojrzą na to gdy Karina i Bjarki rzekną im jak mi zależy. I że będą mogli mnie tam upokorzyć.
Spojrzała zaskoczona na Lenartssona i po chwili pokiwała powoli głową.
- Zróbmy więc tak… I ja muszę zapłacić….
- Zwołaj althing królu, tu w Jelling na czas nadchodzącej Ostary. Wielki thing z obrzędami połączyć można, to bardziej uroczysty będzie i więcej ludzi zwabi. Więcej mieczy, włóczni i toporów. - Frey mocniejszym głosem zwrócił się do Bacsegi. - I niech Odyn da nam Gungnir na to, na co się porywamy.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-07-2017 o 16:32.
Leoncoeur jest offline  
Stary 24-06-2017, 18:42   #23
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Zbliżający się Varblot wydawał się idealnym dniem na zorganizowanie Althingu, Elin uznała więc, iż nie można przepuścić takiej okazji a Freyvind przyklasnął jej pomysłowi. Król wyraził zgodę, wici zostały puszczone a w Jelling rozpoczęły się gorączkowe przygotowania.
Volva pierwsze co uczyniła, to skierowała swe kroki do tutejszego godiego, by omówić z nim szczegóły. Nie chciała, by poczuł się pominięty w nadchodzących wydarzeniach. Rozmowa do najłatwiejszych nie należała, gdyż sędzia pragnął jak najwięcej splendoru dla siebie ale wieszczce udało się go udobruchać i zadania zostały podzielone: godi zajmie się obchodami Ostary, a volva będzie przewodzić składaniu ofiar na samym Althingu ale sędzia pomoże w wyborze ofiar. Takie rozwiązanie wydawało się Elin najlepsze - godi znał miasto i ludzi, wiedział co będzie dostatecznie cenne, by nie obrazić bogów.
Kolejną sprawą jaką wieszczka chciała się zająć było stworzenie run zanim w pełni poświęci się przygotowaniom. Miała pewien pomysł ale by go zrealizować potrzebowała pomocy kowala. Dzięki przydzielonemu jej hirdmanowi od Becsegi z łatwością znalazła rzemieślnika chętnego do pracy w późnych godzinach.
- Czego potrzeba? - zapytał potężny mężczyzna po przywitaniu.
- Run z żelaza - odparła a kowal uniósł brwi w zdumieniu, nim jednak zdołał odpowiedzieć wieszczka kontynuowała. - Wystarczą płaskie krążki, o takiej wielkości - pokazała na dłoni -tylko byście musieli sami na nich wyryć znaki, bo ja w metalu nie zdołam.
Rzemieślnik podumał chwilę i w końcu odrzekł:
- Można by zrobić formy i z nich odlać gotowe już ze znakami krążki…
- Jeśli pokażecie mi jak, formami ja się mogę zająć, nawet tak byłoby lepiej. Zgadzacie się?
Olbrzym pokiwał po chwili głową i zajął się szukaniem materiałów. Żelazne runy były gotowe dwie noce później.
Resztę czasu volva spędziła równie pracowicie. Dokończyła drugi komplet run, tym razem z drewna dębowego, uzgadniała z godim kwestie ceremoni i ofiar, a także starała się, zgodnie z sugestią Helleven, poznawać ludzi, słuchać ich i dowiadywać się jak najwięcej.

Freyvind w ten czas wraz z królem słał posłańców na północ i wschód. Pełna władza Bacsegi ograniczała się w zasadzie raczej do Jutlandii, a Danowie z wysp jedynie nominalnie uznawali władzę króla z Jelling. Wielkie wpływy nad cieśninami miał Lothbrok i jego synowie co czasem sami przebąkiwali się udzielnymi władcami, a jarlowie Skanii i Hallandu wprost zwali się udzielnymi królami, władzy nad sobą króla Dunów nie uznając, jeno jego pozycję i prestiż przewodzenia. Mimo to ziemie Dunów mniej lub bardziej zjednoczone pod jedną władzą były, lubo szacunek do korony władcy rezydującego w Jelling miały i Becsega w mocy był zawezwać ich na althing, oraz przygotowywane przez Elin obrzędy Ostary.

Co innego jednak z pozostałymi ludami północy...



Jarlowie w kraju północnej drogi nie czuli respektu władzy nawet względem siebie i wielu z nich obwołało się królami. Udzielni panowie Vestfoldu, Alvheimu, Geirstadu, Agder, Rogalandu, Hordalandu i dalekiego Halogalandu patrzyli na siebie wilkiem, tak jak i pomniejsi jarlowie z Opplandu, Hedmarku, Møre i Trondelagu. Najsilniejsze było królestwo Vestfoldu, ale władca jego, znany z pięknych długich włosów Harald Halfdansson, miał dopiero trzynaście lat i jeszcze niewielki posłuch oraz respekt. Jego zmarły przed dwoma laty ojciec, Halfdan Czarny, zostawił mu silne państewko (jak na standardy podzielonej Nord Vegr), po podboju sąsiedniego Vingulmarku i przejęciu leżącego na zachodzie Sogn, ale na wykorzystywanie tej przewagi względem innych władców młodziutki Harald musiał jeszcze poczekać. Na razie to on był celem dla agresywnych sąsiadów, jak zaraz po śmierci rodziciela, gdy Vestfold chciał podbić król Gandalf z Alfheim wysyłając w tym celu armię pod dowództwem swego syna Hake, rozbitego na szczęście dla młodziutkiego króla pod Hakadal przez Guttruma, jego wuja-regenta. Ciągłe walki i niestabilna sytuacja w Nord Vegr, a także przeludnienie nad fiordami, zmuszały Northmanów do szukania nowych krain. O ile Danowie łupili zamorskie krainy, oni osiedlali się jak na wyspach owczych, foczych, na Hetlandzie, wyspach i wybrzeżu Alby, oraz w Eire.

Bacsega nie mógł tak po prostu wezwać władców północy na althing Danów, toteż jedynie zaprosił ich na obchody Ostary, które czynione obok althingu miały być godne nawet obrzędów co lat dziewięć czynionych w Uppsali, gdzie zmierzały wtedy rzesze ludzi spoza nawet krain Gotów i Swedów.
Sam Freyvind wspierał te zaproszenia rozgłaszając wszem i wobec swoje plany, oraz powołując się na swą legendarną sławę tylko nieco przyblakłą trzynastoma laty uśpienia, przyciemnioną neistety paszkwilami Erika z Tiso. By zwiększyć szanse na przybycie północnych władców użył fortelu i za porozumieniem z Bacsegą przykazał posłańcom aby głosili oni w hallach ‘królów’, że król Dunów chciałby naradzić się w temacie wyprawy z “Królem kraju Północnej Drogi”. Jednocześnie posłańcy agitować mieli wśród zwykłych wojów obiecując sławę i łupy. ‘Królewięta znad fiordów’ pozostawszy w domu ryzykowali, że któryś z sąsiadów popłynie na dański althing jako samozwańczy ‘władca północy. Gdyby wszystko wyszło jak skald zaplanował królowie-jarlowie od Alvheim po Halogaland na wyprzódki szykowali by swój wyjazd,a sami płynąc na Jelling pociągali za sobą kolejnych wojów względem tych co sami z siebie ciągnęli z północy pojedynczo lub grupkami chcąc dołączyć do wyprawy grabieżczej.

Większy bałagan jeszcze panował w krainach Swedów i Gotów. Syn Ragnara Lothbroka, Bjorn Żelaznoboki, uzyskawszy tam blisko czterdzieści temu władzę już po kilku latach tak jak młodszy z jego synów Refil, wybrał drogę grabieżcy, wikinga i “Króla Morza”. Władzę otrzymał starszy z jego synów Erik Bjarnson, lecz nie dane mu było cieszyć się nią długo bo zmarł na zimową gorączkę. Kolejny na tronie w Uppsali zasiadł bratanek zmarłego też Erik, syn Refila, wykazując się jako dobry władca… ale też nie porządził długo i władza przeszła na dwóch kilkuletnich synów Erika Bjarnssona: Anunda z Upsali i Bjorna z Håge. Pewnie któryś z jarlów Swedów sięgnąłby po władzę, gdyby nie fakt, że żaden nie był dostatecznie silny i równałoby się to z zadarciem z potężnym nad cieśninami Lothbrokiem i słynnym już z zamorskich harców Żelaznobokim (Anund i Bjorn byli dla nich odpowiednio prawnukami i wnukami). Jarlowie podzielili się zatem na dwa stronnictwa, a zwycięskie pro-Bjornowskie wywaliło z kraju Anunda i jego stronników. Chłopiec wylądował nad Kattegat u słynnego pradziada. Lothbrok uproszony przez jego stronników ruszył wraz z Anundem na Svedland i brutalnie pogodził rozbuchane towarzystwo, po czym zaciągnął dodatkowe wśród Swedów, oraz Gotów i pociągnął na Paryż. Anund i Bjorn zmuszeni zostali do współrządów.

Frey dobrze pamiętał to, bo sam był wśród tych co z Ragnarem płynęli najpierw na Uppsalę, a później na stolicę Franków. Od tamtej pory Svedland był czymś pomiędzy krainą spokoju i domem dla obłąkanych. Już dorośli Anund i Bjorn współrządzili raz zgodnie, a innymi czasy zwalczając się. Przy tym wszystkim nominalny władca, ich dziad, Żelaznoboki, wciąż miotał się po wybrzeżach Franków, Spaniardów, oraz po Morzu Południowym. Tak więc kraj Swedów i Gotów będąc w miarę zjednoczonym, posiadał trzech królów jednocześnie. i targany był wojnami, gdy bracia z Uppsali najeżdżali niepokornych względem ich władzy Gotów, żyjących na północny wschód od Skanii.
Bacsega i Freyvind zgodnie nie widzieli sensu by usilnie namawiać do przybycia ‘uppsalskich królów’. Mimo to nie zignorowano Anunda i Bjorna, aby urażonymi się nie poczuli. Jeno zaproszenie posłano, że gośćmi miłymi by byli, ale więcej wysłannicy starać się mieli wśród jarlów Swedów i Gotów, oraz wolnych osad. Obiecując wielkie łupy i sławę wskazywać mieli, że kraj wyludniony z wojów nie będzie targany pomysłami wnuków Żelaznobokiego, a kto pociągnie na wyprawę będzie wraz z nim mógł dorobić się na grabieżach. Dla wikingów z tej części północy wyprawiających się na biedniejsze krainy Suomi, Kvedów, Słowian i Bałtów, wizja łupienia bogatego królestwa Franków mogła być nęcąca.

Gdy ustalane było to wszystko przez wschodnie morze płynęła już sneka do Gardariki gdzie mieczem wywalczył ją sobie Sighvart. Nie było szans aby waleczny jarl zdążył na althing i Ostarę, ale za to największe, że przywiedzie wojów na wyprawę. Dawny karl Varde był wielkim druhem Agvindura, toteż skald liczył na to że Sighvart wyruszy na zachód nie zastanawiając się wraz ze swą drużyną, a może i zaciężnymi Słowianami podobnie jak jego syn będący karlem na południowym wybrzeżu wschodniego morza w osadzie zwanej Truso.
W tym samym czasie kolejny okręt popłynął też na zachód do królów Duibhlinnu, braci Olafra i Imara, na pokładzie niosąc również posłańca do władcy Irów, z posłannictwem od Dlarmuida, Ira z hirdu Bacsegi, który obiecał pomoc. W tym czasie szczęśliwie dla planów Freyvinda, władca Ailech, wysoki król Áed Findliath z klanu Nei-ll, nie tylko nie walczył z Northmanami z Duibhlinn i innych nadmorskich osad wikingów, ale był z nimi w sojuszu w czasie walk z pomniejszymi królami Irów sprzeciwiających się jego nominalnej zwierzchności.

Zgodnie z planem przyjętym przez Bacsegę puszczono też ludzi do kraju Franków, z poleceniem królewskim, aby wszelkie wojska rozbite po przepadnięciu Welanda, plądrując i paląc kraj wycofały się do Dorestad i zgrupowały pod Rorikiem wyczekując na moment aby wspólnie z kilku stron uderzyć na ziemie Franków z nową mocą, pod nową komendą i z posiłkami nowych wojów mających przybyć z krajów północy.

Również Bjorn Żelaznoboki powiadomiony został o planie inwazji i poproszony by przedstawił ofertę nie uderzenia wielką armią na Brytanię, za cenę ochotników mających wzmocnić siły przeciw Frankom, oraz zaplecza dla najazdu w postaci żywności i miejsc na obozy dla wojów oraz na cumowanie okrętów na północnych wybrzeżach Wąskiego Morza. Najstarszy z synów Ragnara cieszył się tam wielkim respektem.

Czasu nie było wiele, a roboty było w bród. Gdy Elin gotowała siebie i osadę do Ostary, Frey planował jak przekonać wojów aby zdecydowali się iść z nim na wyprawę. Charyzma i gładkie słowa mogły nie wystarczyć. Skald chciał wstrząsnąć nimi i przebudzić ich ducha. W cykl obrzędów, ofiar i wieszczb przygotowywanych przez volvę, skald zdecydował się wpleść własny plan. Potrzebował jednak w tym pewnej pomocy...





Freyvind i Karina


- Karino? - Freyvind zbliżył się do kobiety wyszywającej jakiś motyw nićmi na koszuli Bjarkiego. - Możemy chwilę porozmawiać?
- Mhm - przytaknęła robiąc skaldowi miejsce obok i suknię zawijając pod udo. - Czego ci trzeba?
- Wciąż wielbisz Białego? - spytał siadając i spoglądając w palenisko.
- Mmmm - zaczęła ostrożnie wbijając igłę w materiał - przez lata znalazłam sposób by wiara ta nie kuła w oczy innych. Wciąż wracać chcesz to rozmowy z Aros? - spytała zaskoczona jakby domyśliła się przyczyny.
- Zastanawiałem się jedynie, czy po tylu latach nie zaczęłaś szanować naszych bogów. Nie obawiaj się, nie mam zamiaru Ci uchybiać. Gdyby krześcijanie byli jak Ty, to… - urwał i pokręcił głową.
- Mówisz, jakby krześciajanie to motłoch był jednolity. - Uśmiechnęła się łagodnie wywołując zmarszczek moc wokół oczu. - Różniśmy, tak jak i wy, co w Chrysta nie wierzycie.
- W Aros, wtedy gdym cię do ściany przyszpilił… uciekłem do świątyni. Tam myślałem o tem. Odyn wszechojciec jako i Twój bóg. Baldur zabity i wskrzeszony po Ragnarok będzie jak Biały, co go zabito i ma wedle słów Chlo wrócić. Jakbyśmy i my i wy w to samo wierzyli, szczegóły jeno różne… kto ma rację?
- O tem chcesz mówić? - Karina lekko odwróciła się do Freyvinda dłoń mu ciepłą kładąc na jego dłoni. - Na strapionego wyglądasz. Pomoże Ci rozmowa o bogach?
- Nie, Ty mi pomóc możesz. Wciąż Białemu służysz, a nasi bogowie? W sercu przez tyle lat miejsca u Ciebie nie znaleźli?
- Jaka to wiara by była, Feyvindzie, gdy z serca i myśli Boga wyprosić? - Navarrka uśmiechnęła się. - Ale waszych bogów przez was nauczyłam się szanować. I miejsce im zrobić obok Chrysta.
- Najbardziej boli Karino, że kapłani Białego każą odwracać się od Asów i Wanów, takoż mówią. A prawie każdy z naszych bogów przeznaczenie ma jedno. Zginąć w Ragnarok. Thor od jadu Jormungarda, Hejmdal z ręki Lokiego. Wszechojciec pożarty przez Fenrira… Frey - spojrzał na nią - pod mieczem Surtra bezbronny, bo swój miecz oddał w imię miłości. Nie będzie bogów po Ragnarok, wróci Balder, jak wasz Biały. Odwracając się od naszych bogów, zatracając ich w zapomnieniu zabieramy im honorową śmierć. Której są świadomi. Cieszę się, żeś krześcijanka, a to szanujesz.
- Czynią to bo Bóg jest drogą do życia wiecznego. Życie nie takiego jak ja i Ty znamy lecz istnienia dla duszy naszych nieśmiertelnych. Dlatego nawołują do odrzucenia innych by otworzyć drogę na pokonanie śmierci, Freyvindzie.
- Nieśmiertelne dusze. Niebo, Valhalla. Znów to samo, ot szczegóły różne. - Frey uśmiechnął się lekko.
- Valhalla dla wybrańców jeno. Niebo dla każdego: bogatego, biednego, zasłużonego czy nie, jeśli wierzy w Chrysta i podąża za jego naukami.
- Wiesz co z Chlothild było gdym ją znalazł?
- Nie wiem, co?
- Od Białego się odwróciła, za to zamknięto ją w klasztorze gdziem ją znalazł. Torturowali ją. Strasznie. Płakała z radości na widok nas, może jedyna w kraju Franków. Ty zaś branka, thrallka, tyle lat w kraju naszym żyjesz i nawet ja, zaciekły obrońca starej wiary przyjaciółkę w Tobie widzę szanując żeś ukrzyżowanego służką. My Northmani, diabły krwi łaknące, a krzescijany pełne miłosierdzia.
- Znowu przykłady dajesz takowe co mają ukazać skrajności. Nie zawsześ szanował i przyjaciółką zwał - wytknęła skaldowi delikatnie. - Może i Franka zrobiła coś więcej niż plecami się odwróciła od czci należnej Jedynemu? - Mimo słów, dłoń lekko skalda ścisnęła ze współczuciem w oczach. - Ale… w czem pomóc mogę?

Przez jakiś czas jedynie drewno trzaskało w palenisku, bo Freyvind długo milczał nim wzrok na Nawarke znów podniósł.
- Na Althingu jaki się zbierze, chcę wielbić Asów i Wanów. Szanuję żeś Białego służką, ale zaśpiewaj z nami pieśń ku chwale starych bogów, których przeznaczeniem jest śmierć. Ze mną. Z Grimem. Z Jorikiem…
- Czemu ja? Ktoś bardziej zasłużony powinien wedle waszych obyczajów.
- Boś mi droga, ale i respekt masz u wilków.
- Ah. To o to chodzi. - Z westchnieniem cofnęła rękę by igłę na powrót uchwycić. - Wilkom chcesz pokazać, żeś przyjaciel?
- Nie. Wilkom chce pokazać co innego i w innym miejscu, w innym czasie. Zbiorę armię wielka i do kraju Franków ruszę. Chcę wyprosić u Synów Valiego, by chronili ten kraj gdyby Sasi z południa na Danevirke ruszyli. - Frey patrzył w ogień. - Chcę spotkać się z nimi na wilczej polanie, którą zniszczyliśmy i obiecać, że gdy to uczynią nigdy do mego kraju nie powrócę. I z pokorą poddać się gdyby za me czyny upokorzyć mnie w tym miejscu zechcieli.
- I chcesz bym Ci pomogła w rozmowach? - dopytywała się z nagłym napięciem.
- Byłoby to… dobre, ale jak zechcesz. Powiedz mi… - Teraz on uchwycił jej dłoń. - Czemu oni nas tak nienawidzą? Za to co Odyn, stworzyciel Canarla zrobił z Valim i Narfim po złapaniu i uwięzieniu Lokiego?
- Ciężko to wytłumaczyć bo to nie jeno tutaj się dzieje. W innych krainach niezgoda również panuje, a nie wszyscy przecież w Odyna wierzą. - Karina próbowała odpowiedzi udzielić jak najostrożniej. - W oczach wilczych wcieleniem zła i plugawości jesteście, a obecność wasza życiu i dobru urąga. Oni są tego opiekunami dlatego zwalczanie was jest w krwi ichniej, z ojca na syna.
- Agvindur o Ribe dbał jak o własne dziecię, ja za ludzi wielem gotów poświęcić. Aleśmy plugawi. Karino… - znów na nią spojrzał i ścisnął rękę. - Choć oni zabić mnie niejednokrotnie pragnęli, to ja nienawiści nie żywię. Zaszczytem byłoby dla mnie ramię w ramię stanąć, choćby i z tą co walczyłem pod płonącą hallą Agvindura. - Zabrał rękę. - Alem plugastwem, bom nieumarły. Niech i tak będzie. Ale chcę pokazać im, że i my, potomkowie Canarla i oni, dzieci Fenrira tu żyjem, wśród tych ludzi, co wiarę w Asów i Vanów w sercu mają. Tyś kobietą co respekt u nich ma wielki. Zaśpiewaj z nami pieśń ku chwale bogom. Bogom tych ludzi - zatoczył dłonią po domostwie gdzie było parę osób zajmujących się swoimi sprawami, aczkolwiek jasnym było, że gest ten wychodzi poza ten langhus. - Bo oni są ważni ponad tę nienawiść jaką wilki czują do potomków Canarla, czy ponad wiarę czyj bóg silniejszy i prawdziwy.
Karina na nie do końca przekonaną wyglądała w kwestii śpiewów:
- Czemu Gudrunn nie poprosisz? Ona tu większy szacunek ma niźli inne kobiety. Źle by ją pominąć. To jej ludzie tutaj…
- Gudrunn szacunek ma, tyś symbolem. Łączysz w sobie nasze, boś tyle lat już tu. Obce, boś Białego służką i branka z odległego kraju. Aftergangerów, boś (w co wierzyć chcę) moja przyjaciółką i kobietą tego co dzięki krwi nieumarłego żyje. I wilków, boś wśród nich szanowana wielce.
Navarrka chwil kilka spędziła w skalda się wpatrując bez słów by w końcu głową lekko przytaknąć.
- Dobrze. - rzekła krótko i zacisnęła usta jakby dodać coś chciała. - Na wyprawę popłynąć chcę z wami... - dorzuciła, ale już w powietrzu, bo ucieszony Frey powstał nagle po jej pierwszych słowach i porwał w ramiona, podrzucił lekko, delikatnie znów pochwycił i uścisnął.
- Wielką radość… - urwał gdy dotarły do niego jej dalsze słowa. - Z nami…?
- Z wami - przytaknęła bez tchu nagle po reakcji skalda - Wiem, że Bjarki będzie chciał bym została, ale nie chcę bez niego… - zajrzała w oczy Lenartssona.
- Nim wyjadę, krwi mojej dość zostawię, aby długo żył jeszcze.
- Ależ on za tobą podążać się szykuje. Jak dawniej.
- Choćby cały świat nas dzielił, bliscy sobie będziemy ja i on. Alem go utracił w chwili gdy Cię pokochał i strata ta radość we mnie wzbudza więcej niż żal. Jakem plugastwo - uśmiechnął się cynicznie - tak tu go zostawię, byście w spokoju razem byli, a nie na wojnie. - Karina ostro powietrze wciągnęła słuchając z zaskoczeniem słów jego. Skald ujrzał w jej oczach ulgę niewysłowioną, taką co jeno obawa długotrwałą zastępuje. Trzynaście lat to niemal wieczność dla kobiecego serca
- Wierny starym bogom godi i krześcijańska branka - ciągnął. - Miłość i szacunek jakie są w was, a nie nienawiść i pogarda jakie są w niektórych sługach Białego… i we mnie. Żyjcie, miłujcie się z dala od tego co tam będzie. Przykażę mu by został, więź posłuszeństwo wzbudza, ale i to uczynię aby sens w tym widział choćby go ku mnie gnało. Strażnikiem pokoju tu i sędzią althingu. - Pogłaskał po policzku trzymaną kobietę, a dłoń jego zrosiły jej ciepłe łzy, co na rzęsach zawisły na ulotną chwilę, gdy słowa jego posłyszała.
Zawahał się.
- A tyś wolna, do dziś jeno w prawie moja. Gdyby jednak jakieś inne powody były, że chcesz wyruszyć, to Karino.. z radością to obaczę. Wiedz jednak jedno. Com mówił królowi, czy Elin… furda. Ja tam po Chlothild idę i zrobię wiele by ją odzyskać. Sam szatan w jakiego istnienie wierzycie i o którym mi opowiadała, niczem będzie przy tym co uczynię by to osiągnąć. Ból jeno Ci to sprawi.
- Miłujesz ją - z zapłakanym uśmiechem rzekła wilków towarzyszka - i dla niej świat podpalisz. - Po chwili palce zacisnęła na ramieniu skalda jakby coś przypominając sobie. - Wiedz jeno, że kilka miejsc jest co pomóc jej mogą. Opactwo w Mont St-Michel i brat Bertrand, o nim lat kilka temu słyszałam. Drugie to góra zwana Atos w kraju Greczynów będąca. Tam jeno mężów wpuszczają jednak, wiedz o tym. Wśród wilków też mówią o znachorze świętym gdzieś na terenach Słowian, ale to samotnik i nie siedzi w jednym miejscu. Zostaje też Konstantynopol i tam kogoś szukanie, blisko centrum wiary…
- Dziękuję za te wieści. A z wilkami pomożesz? W rozmowach z nimi i wysłaniu wieści. Zaproszenia na spotkanie tu pod Jelling.
- Pomogę. - przyrzekła, ostrożnie wysuwając się z uścisku aftergangera - Ale przygotuj się, bo - westchnęła - oni nie są łatwi w rozmowach.
- Ja też - posilił się na humor. - Przygotuje, a Ty ich zawiadom.





Freyvind i Gudrunn


Choć nigdzie nie dało się jej znaleźć i nikt nie wiedział gdzie jej szukać, to Jens posiadał swoje sposoby na kontakt z Lodowooką. Protektorka Jelling usunęła się w cień gdy Becsega osadę tę wziął za swą stolicę i siedzibę, a jarlostwo nad nią powierzył Jensowi. Ale była blisko, co skald i wieszczka wiedzieli po tym jak tuż po ich przybyciu zjawiła się by ich powitać. Jens bez większych oporów zgodził się powiadomić ją iż Freyowi zależy na rozmowie, a tą ‘nicią kontaktu’ okazał się zwykły pies, tresowany basior co posłany został za aftrergangerką przebywającą ‘Odyn wie gdzie’.
- Flageaug. - Skald pochylił głowę w przywitaniu wspominając jak nieopodal wspólnie polowali na sarnę by potem pić jej ciepłą krew.
- Złotousty - odparła z psotnie dostojną miną. - Jak to jest? Ty wzywasz, ja przybywam? - klapnęła obok, rozpychając się bezczelnie i dając Freyowi kuksańca łokciem.
- Wezwij a i ja przybędę. Obym jeno wiedział gdzie.
Uśmiech jaki wypełzł na jej twarz nazwać można było jednym słowem: lisi.
- Czego Ci trzeba?
- Zbieram armię i ruszam za morze.
- Becsega pomocy nie żałuje jak sądzę? - uniosła brwi w pytaniu.
- Nie żałuje. Ja jednak więcej chcę niźli pomoc króla. Chcę zebrać armię większą niż ta co ruszyła z Welandem, a wraz z wojami co tam ostali utopić kraj Franków we krwi za to co uczyniono Agvindurowi. Potrzeba mi tedy czegoś spektakularnego, co będzie jak grzmot, który zwabi tu wojów z całej północy, nie tylko Denemearki.
- Thora przekup by przybył z wizytą. - Zaśmiała się z własnego żartu. - I coś wymyśliłeś, zgadza się?
- Mam wiele pomysłów, a w tym co zamierzam Freya mi bardziej pomoże niż Thor - spojrzał na nią z zagadkowym uśmiechem i powoli zaczął wyjaśniać swoje zamiary. Althing zwołany przez samego króla w czasie Ostary, wieszczby Elin i ofiara wielka składana bogom raz na ileś lat.
Oraz coś jeszcze, coś co ludźmi wstrząśnie, poruszy serca, uniesie. Opowiedział co.
- … wybrałabyś najpiękniejsze, młode tarczowniczki - dodał na koniec, gdy wyjawił jej szczegóły swego planu. Miał nadzieję, że wykonanie będzie lepsze niż opis suchymi słowami. - One niczym walkirie tańczące wokół ognia podczas pieśni ku chwale Asów i Wanów. A ty z nimi, jako ich królowa. Królowa Walkirii. - Uśmiechnął się chyba po raz pierwszy widząc Gudrunn spłoszoną i niepewną.
- Królowa? - jakoś nie do końca przekonaną była.
- Na południu i wyższe tytuły mają. Gdyby względem urody i charakteru patrzyć to cesarzowa walkirii bez mała -odpowiedział przekornie. - U nas jednak to obce słowo, królową zadowolić się musisz.
- Wybrać mogę, ale wielu ich nie ma - niezręcznie zmieniła temat. - Nie młodych i pięknych - skrzywiła się nieco - Spytam i przygotować się czas dam. - Nagle uniosła lodowoniebieskie oczy na skalda i fuknęła. - A ty możesz obietnicę daną lata temu spełnić.
- Jaką?
- Ubranieś mi obiecał. - Rozczarowanie na twarzy aftergangerki się odmalowało. - Tak tedy możesz strój przygotować na tańce. Chociaż ja w tańcach nie szkolona.
Frey spojrzał na nią niewinnie.
- Przez ostatnie lata nie bardzo mogłem, ale tak uczynię jak powiedziałem. Najpiękniejszy strój Ci ofiaruję. Tylko że - niewinna mina jakby się pogłębiła, jak i podejrzliwość na twarzy Gudrunn. - Ostara to święto radości, upojnej zabawy na nadejście wiosny… płodności. Nagie tańce wokół ognia…
- Nagie? - Wyraz popłochu jaki zagościł chwilę temu na jej obliczu teraz zamienił się w panikę. Zerwała się z pniaka - Nie. W nagich udziału nie wezmę - dodała próbując ratować resztki godności.
Freyvinda zdziwiła aż taka reakcja. Nieopodal trzynaście lat temu dla Freyi czynili akt między mężem i niewiastą ludziom zwyczajny. Mimo iż nie od początku planowany. Poniosło ich wtedy. Na oczach całej osady jedyny problem jaki miała to powstrzymać się przed tym, aby rozkosz powiększyć piciem krwi. Teraz zaś na wieść, że nago miałaby wystąpić zachowywała się jak podlotek.
- Gudrunn - spojrzał na nią zdziwiony. - Czemu? Coś się stało?
- Nie. Nic. Jeno nie mogę. Ile zdołam kobiet przekonam - dodała by wybić się z niewygodnego tematu.
- Gudrunn… - zbliżył się do niej powstając i delikatnie rękę jej ujął. - W czym rzecz? Tyle zim za tobą, jakże tak piękna kobieta ciała swego wstydzić się może?
- Właśnie temu. Że zim wiele… - urwała warknięcie jakie dobyło się z jej gardło i nie dokończyła. Dłoń z uścisku skalda wysunęła wzdychając z jakąś determinacją. - Nago nie.
- Nie powiesz mi choć czemu?
Westchnęła ponownie by napięciu dać ujście.
- Lepiej dla Twych planów by ludzie tego nie wiedzieli i nie ujrzeli - dodała markotnie. Odsunęła się i tyłem odwróciła. - A i lepiej dla Ciebie byś we mnie szkarady nie pamiętał.
- Szkarady?
- Trolla przypominam - rzekła smętnie i cicho, po czym rozsznurowała kubrak, a później i koszulę. Włosy z jakąś dziwną zawziętością zagarnęła na bok ukazując oczom skalda nagie plecy.

No może nie do końca nagie…
Skóra na nich, co jej gładkość pod palcami pamiętał, porośnięta była obecnie krótkim, jasnym niemal białym włosiem, rzadszym na łopatkach ale zacieśniającym się ku kręgosłupa linii. Wzdłuż niego ciągnęła się wyraźniejsza szczecina, rozszerzająca się na linii bioder. Podszedł zafascynowany tym widokiem i powoli przeciągnął dłonią wzdłuż kręgosłupa aftergangerki po twardej szczecinie. Drugą ręką musnął jakby badawczo delikatniejszą i przyjemniejszą w dotyku sierść na łopatce i niżej. Wędrówkę po twardej szczecinie zakończył na wysokości bioder, jakby się zawahał.
- Ot kobieca przewrotność - odezwał się w końcu. - Coś co wyjątkowości dodaje za szkaradztwo bierzesz, choć piękna twego nijak to nie pomniejsza - mruknął drugą dłonią przesuwając po boku, zgrabnej sylwetki, gdzie jeno meszek się zaczynał przechodząc w jasną miękką sierść. Tę wędrówkę również na kształtnym biodrze zakończył. - Niech mnie jotuny jeśli kłamię, Flageaug.
- Ślepyś zatem - sarknęła zupełnie nie przekonana sama palcami sięgając na plecy - A ja z siebie pośmiewiska robić nie będę. - Gdy pochyliła się po koszulę, skald ujrzeć zdołał, że sierść nie kończy się na linii bioder lecz posuwa dalej, tam gdzie ciało przed wzrokiem jego spodnie kryły.
- Szczerym w tym co rzekłem. Zaiste dziwnie kto to widzieć może. Nie zwyczajne to przecież, aleć piękna Ci to nijak nie odbiera. Bardziej niezwyczajnym, że kto zmarł i po ziemi chodzi, niźli to. Kryjesz coś, co charakteru Ci dodaje. Wspomnij Bjarkiego i twarz jego, a pięknym ludziom się jawi pięknym swą mądrością. Karina go jak nikogo na świecie pokochała.
- Ludzie nienawykli do widoków takich - sarknęła, a Frey poczuł reakcję skóry gdy muskał sterczące, sztywne włosy. Mięśnie jej lekko drżały. - Powodów do niepokoju czy szaleństw im dawać nie chce i nie zamierzam. - Zamarła lekko czując że znów przejechał dłonią po szczecinie w dół, ale zatrzymał opierając ją o spodnie. Jakby nie śmiejąc sam sprawdzać jak daleko to sięga.
- Do stóp to?
- Za kolana… - odpowiedziała na pytanie skalda ciszej i jakby łagodniej.
- Mogę? - też spytał cicho na co Lodowooka skinęła głową przyzwalająco i odwróciła twarz bokiem by móc spojrzeć na stojącego za nią Freyvinda. Gdy zsuwał skórzane spodnie, cal po calu przed oczyma ujawniała się mu dalsza zmiana w jej ciele. Jasny zarost zagęszczał się mocno w okolicach kości ogonowej tworząc widoczny teraz już wzór przypominający skierowany w dół grot włóczni. Pośladki pokrywała gęstsza i miększa niż między łopatkami sierść nadając skórze połysku srebrnawego w bladym świetle gwiazd. Uda wewnątrz również tak porośnięte były by zamienić się w twardszą sztywniejszą szczecinę na zewnętrznej stronie umięśnionych nóg aftergangerki. Całość kończyła się tuż pod kolanami delikatnymi włoskami, miękkimi niczym puch.
- Na litość Freyi, jakże zazdroszczę. - Na twarzy skalda odmalowywał się zachwyt.
- Co? - wyrwało się z ust zaskoczonej. - Głupiś! - ofuknęła go - Nijak między ludźmi się już nie skryję.
- A po co się skrywać? - Wzruszył ramionami i przeciągnął dłonią po pośladku, nie nachalnie tak by dotykiem tym płynnym futro mierzwić. - Nie wiem jak to jest, ale gdziem zarośnięty, tam więcej przyjemnie gdy się włosami bawić. Na głowie je mierzwiąc czy brodę. Przyjemność większa z dotyku płynie. Czyż nie? Ty masz tak z większością ciała. Ot zazdrość. - Przeciągnął dłonią po jej udzie.
- Bo nie wszystko ludzie zaakceptować mogą, a odmienność zwykle nieprzyjaźnie witana jest - zamruczała gardłowo pod muśnięciami. - Nie jest to… nieprzyjemne - odparła jakby też dopiero teraz odkrywała nowe bodźce płynące przez jej ciało.
- Nie wydaje mi się, by ktokolwiek nieprzyjaźnie zareagował na słynną Gudrunn, obrończynię Jelling. Nawet gdybyś na ramionach dwie głowy nosiła, a z barków wyrastały Ci kolce. - Skald palcem ‘obrysował’ miejsce przypominające grot włóczni. - Dziw to, wszak pamiętam gładką skórę pleców Twych gdy… - urwał i lekki uśmiech dostrzegł na usta zabłądzający, gdy i Gudrunn wspominała wspólne ich chwile. - Jakbyś nagle nabierała cech wadery w która się czasem zmieniasz. - Pokręcił głową. - Jesteśmy nieśmiertelni od starości i chorób. Jeżeli w walce głowy nie położymy, lub Sól nas nie spali ,to wieki przed nami. Ile przez tak długi czas się jeszcze zmieni? Dasz radę to ukrywać? - Przysunął się do niej bliżej i pochylił. Prawie szeptał usta mając przy jej uchu gdy nie rzecząc nic pilnie słuchała. Przez myśl przeszło mu ulotnie jakby wyglądało też porośnięte sierścią. Wilcze. - Co lepsze? W strachu żyć, że ktoś to odkryje, czy pokazać się bez wstydu z uniesioną głową: “Taka jestem. I w rzyci mam co o mnie myślicie!”

Ucichł na moment i objął ją ręką na wysokości gładkiego brzucha, a drugą dłoń na biodrze jej oparł. Głowę złożył na jej obojczyku i przylgnął do ‘futra’, a ona wtuliła się odruchowo. Przylgnęła do ciała skalda bez uprzedniego napięcia i policzkiem o jego policzek lekko potarła.
- Nie będę zatem o to prosił com wcześniej rzekł. Sama podejmiesz decyzję czy, gdzie i kiedy pokazać się taką jaką jesteś. Sprawię Ci najpiękniejszą suknię w Jelling na obrzędy Ostary. Jedynym będę co wie co się pod nią kryje. I ani zapomnieć tego widoku, ani unikać, boś wciąż piękną.
- To nie o piękno fizyczne chodzi, Freyvindzie. Boję się - szepnęła ze wstydem i na ręce oplatającej ją dłonie oparła - że tracę część siebie, gdy to… - nie dokończyła lecz doskonale wiedział o czym mówi - … się poszerza. Zniknę, gdy całą mnie pokryje? - Zmieszana, na odpowiedź nie chcąc czekać w ramionach się Lenartssona obróciła.
- Nawet jak to miałoby nastąpić - oparł czoło o jej czoło. - To nie dziś, nie jutro, nie za księżyc, nie za rok. - To tak jakby śmiertelny młodzik miał się martwić tym że umrze, bo to przecież pewne. - Ścisnął ją lekko, a ona objęła jego szyję ramionami. - Na zapas się nie frasuj.
- Może i rację masz. Wiele rzeczy w Midgardr co smutek przynoszą i gniew. Chwile jak ta... ulgę niosą. - Zajrzała skaldowi w oczy, by usta ich złączyć pocałunkiem powolnym i czułym, choć krótkim.
- Zadbajmy zatem, aby tej nocy była tylko ulga. - Teraz on nachylił się by ją pocałować.

Tym razem nie udało im się powstrzymać by w trakcie uniesień nie napić się z siebie płynu życia.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-07-2017 o 16:39.
Leoncoeur jest offline  
Stary 01-07-2017, 17:50   #24
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


W stolicy króla Dunów wciąż panował rozgardiasz związany z organizowaniem althingu i obchodów Ostary, ale wszystko zbliżało się na szczęście do końca. Ludzie zaczęli nawet już przybywać do Jelling póki co z okolic najbliższych ale obozy wokół osady poczęły rosnąć niczym grzyby pod deszczu. Gwarnie i tłoczno poczęło się robić nawet w długą noc. Stare przyjaźni odświeżać a i nowe znajomości nawiązywać poczęły przy alkoholu i strawach przednich, śpiewach i muzyce. Niewątpliwym plusem dla Jensa i Becsegi było to, że gdzie spotykali się ludzie z różnych stron, samoistnie eksplodował handel co przekładało się na opłaty targowe znacznie zasilając królewską i jarlowską kiesę. Dunowie wykorzystali wielkie zgromadzenie po zimie ciągnąc z wszelakimi towarami wyrabianymi w dni, w których mróz nie zachęcał do wychodzenia z langhusów, ale też skórami z polowań i tym wszystkim czym handlować się dało.
Ludzie towary wykładali na naprędce zbitych stołach, albo i wprost na ziemi



Wszędzie panował rozgardiasz.
Śpiewano, pito, bito się gdzieniegdzie lub oddawano rozrywce popularnych gier i zawodów. Gdzieniegdzie widać było co urodziwsze thrallki namawiające wojów na schadzki czy to bez wiedzy właściciela aby zarobić na swój wykup, czy to za jego zgodą i dzieleniem się z nim zarobkiem. Choć śniegi już stopniały i ziemię zaczęła zielenić trawa, to było jeszcze chłodno. Stąd ludzie rzadko siedzieli w jednym miejscu, a jeżeli już to przy licznych ogniskach rozsianych między namiotami. Ci co skupiali się w takich miejscach żywo rozmawiali o nadchodzącym althingu oraz powodzie jego zwołania.

Freyvind napatrzył się na to wszystko szukając dobrych krawców chwalących swe wyroby. Był winien Gudrunn suknię, a i chciał Elin zrobić podarek na Ostarę, aby prezentowała się godnie podczas obrzędów i ofiar. Sam zresztą również odziać się musiał przyzwoicie. U jednego siwego Duna wybrał dwie przepiękne suknie, jedną białą, a drugą jasnozieloną, bo choć wieszczka kojarzyła mu się z błękitem, to ten kolor bardziej odpowiadał świętu nadejścia wiosny. Białą suknię Gudrunn dopełniać miał skromny i prosty, czarny jak noc fartuch jedynie sznurowany na bokach, ale afterganger zażyczył sobie, aby na przodzie jego wyszywany był złotą nicią widoczny od obu stron fartucha kruk, oraz fantazyjne northmeńskie symbole i sploty. Krawiec twierdził, że widział szpule z niesamowicie drogą nicią na jednym z kramów, ale gdy rzekł ile miało to kosztować Freyvind w pierwszej chwili uznał, że starzec żartuje. Z drugiej strony pieniędzy swoich nie miał nic ponad uposażenie od Svena, dane jemu i Elin jeszcze w Ribe, toteż każda suma była dla niego zbyt dużą. Tak czy owak musiał zdobyć pieniądze na odzienie, broń i zbroję, a dla kogoś kto nie ma prawie nic, kwota wysoka, bardzo wysoka i ogromna - tym samym były.
Zgodził się zatem.
Że Dunowi nieobce było używanie drogich złotych nici wiedział widząc ciemnozielony fartuch nimi obszywany, który wraz z sięgająca za biodra peleryną dobrał do sukni Elin. Dla siebie wybrał równie bogaty strój, w tym Czarny płaszcz obszyty futrem białego niedźwiedzia. Zakup uzupełniało dwadzieścia prostych, białych, lnianych giezł niewyróżniających się niczym. Pieniędzy Svena mało było choćby na zadatek, ale przekonywanie ludzi do czynienia podle swej woli było dla skalda niczym chleb powszedni, toteż ustaliwszy szczegóły i termin odbioru towaru (tak krótki, że krawiec jeszcze podniósł cenę) - dobili targu, a Frey zostawiwszy większość tego co z Elin posiadali, obiecał przy odbiorze uregulować resztę.
Już prawie bez grosza, afterganger ruszył zaopatrzyć się w droższe rzeczy...



U zbrojmistrza zaopatrzył się w kolczugę. Wyrób nowej nie wchodził w grę, ale po zimie łatwo było o takowe, gdy wyplatano je w mroźne dni siedząc po langhusach. Niestety co najlepsze już się rozeszły kupowane przez bogatych karlów, którym pachniała wyprawa. Leif, jak zwał się wyrobnik zbrój, jedyną jaka pasowała na szczupłego skalda miał taką której nikt kupić nie chciał. Był to tak zwany “smok” czyli zbroja wyplatana splotem metalowych kółek “8 w 2” zwanym potocznie ‘krolewskim’, albo w “smoczą łuskę”. Ta jednak inaczej niż tak robione, sięgała aż do kolan i za łokcie. Tylko najwięksi siłacze mogli się mierzyć z czymś takim gdy szło o ruszanie w bój, bo ważyło to cholerstwo niesamowicie dużo. Nic zatem dziwnego, ze nikt od paru lat od Leifa tego nie kupił, bo droższa była i wielce niepraktyczna dla śmiertelnika. Freyvind dzięki darowi Canarla nabytemu po wypiciu krwi Jotunów nie miał z tą zbroją większych problemów, może poza skrępowanymi nieco ruchami, na co zwinnością celujący w boju skald trochę sarkał. Zażyczył sobie jednak by dodatkowymi płytami pokrytymi czernioną skórą wzmocnić ją na wysokości serca. Na przedniej czerwoną farbą wymalować kazał runę Thurisaz, którą u Becsegi krwią wymalowała na nim Elin.
W kwestii hełmów też nie było zbyt wielkiego wyboru. Skald miał spore nadzieje na znalezienie gdzieś pięknego egzemplarza zdobionego ornamentami przez snycerzy rzeźbiących w kruszcu pokrywającym cienką warstwą hełm. Po czernieniu pozostałych płaszczyzn efekty były zaiste piękne i niesamowicie wzmacniały splendor woja wśród uwielbiających zdobnictwo Northmanów. Jeden z takich hełmów widział nawet na głowie jakiegoś możnego jarla, albo może nawet jednego z królów Nord Vegr, który wraz ze sporym orszakiem wojów i thralli, oraz paroma wozami przejeżdżał między namiotami w kierunku osady. Niestety na sprzedaż nikt takiego nie miał, a wykonanie takiego dzieła sztuki trwać mogło nawet miesiące. Zdecydował się zakupić u Leifa o wiele prostszy hełm, który polecił jedynie przyczernić i pokryć jego ‘okulary’ grubą warstwą miedzi. Na tym jednak nie skończył, bo zalecił coś jeszcze. Coś na co zbrojmistrz zmarszczył brwi i z początku protestował wskazując jak to niepraktyczne dla bitewnej osłony głowy. Nie o praktyczność jednak Freyvindowi szło i uparł się. Franka niewiele opowiadała mu o tym którego wielbiła, a który był nieprzyjacielem Białego i jego ojca. Skald wspomniawszy jak opisywała wygląd tego ‘Pana Ciemności’, kazał przyprawić do hełmu baranie rogi i z uśmiechem zastanawiał się jak odbiorą to Frankowie. Anglowie i Sasi z Brytanii od dawna wikingów zwali sługami szatana i skald postanowił wykorzystać to. Poza tym, że hełm prezentował się z rogami o wiele masywniej, Freyvind znajdował to wielce zabawnym, że Frankowie demona mogą w nim przez te rogi widzieć.

Krążąc wśród rzemieślników i kramów dwie tarcze dobrał z drewna zrobione, pokryte skórą i okute na obrzeżach, każda z nich więcej nad trzy stopy miała. Na holmgangi po trzy każdemu wojowi przysługiwały, ale na wyprawy mało kto brał aż tyle. Szczególnie przy większych rejzach często bywało, że wśród wikingów są i tacy co potrafią je wyrabiać, tedy do drakkarów z jedną bądź dwoma każden woj się wybierał. Frey polecił czernią je pomalować i tak jak na zbroi czerwoną dużymi runami Thurisaz je jedynie ozdobić.

Miecz jaki sobie znalazł wykuty został w kraju Swedów i masywniejszy był, oraz ostrze miał o pół stopy dłuższe niż broń, którą niedawno w Ribe otrzymał. Zbrocze szersze miał, aby tym zmniejszyć ciężar broni, a sztych mocno zaznaczony i ostry w przeciwieństwie do wielu langsværdów, które do cięcia, albo wręcz rąbania służyły. Sztychy takie rzadko się spotykało i posiadały je raczej krótsze miecze, po które sięgali wojowie w murze tarcz by w ścisku pchnięcia zadawać, a nie długie. Zdarzały się jednak od tego wyjątki, jak ten swedzki lang. Zwykle mu to za całą broń starczało, prócz saexe u pasa, ale na wyprawę tak wielką mało to było. Topór wyszukał spory i solidny, ale nie z popularnych “Danów” o ostrzu ku górze zadartym, co topornicy nimi zza wojów stojących w murze tarcz okrutnie wrogów gromili. Broń co sobie upatrzył popularnie nazywana była “brodaczem”, bo ostrze w dół się ciągnęło i szersze było, oraz cięższe. Takim toporem nie ponad tarczami się biło, a z mocą roztrzaskiwało je, o ile znalazło się miejsce do zamachu. Przed “Dunami” hełmy i co grubsze kolczugi rzadko ochronić zdołały, ale nie przed ciosem zadanym “brodaczem”, tarcze zaś pod nim pękały.
Mniejszy toporek dobrał co w drugą rękę miast tarczy wojowie nierzadko chwytali, albo i dwoma w wir bitwy się rzucali, ale i do rzutu we wroga służyły. Takoż i włócznię o długim liściastym grocie do walki w murze tarcz służącą, oraz do ciskania we wroga.

Leifowi Zbrojmistrzowi, Ketilowi Kotra-Stokkiemu u którego wypatrzył skald langsværd i resztę broni, oraz Ingvarowi z Viborga co wyborne tarcze wyrabiał, Freyvind zadatku nie zostawił nic. Trwało to trochę nim każdego przekonał, że całość ureguluje dzień przed Ostarą, a Leif i Ingvar podobnie jak wcześniej krawiec zaśpiewali dodatkowo wyższą cenę za to, że dwa dni mieli jeno na to co skald dodatkowo zlecił. Choć afterganger z ludźmi wybornie sobie radził, to na targach się nie znał i zbyt niecierpliwy był na nie, przez co niewiele z cen znegocjował. Oni tym udobruchani łatwiej na brak zadatku przystali.
Wybierając tak jeszcze jakieś drobiazgi wydał to co zostało mu z pieniędzy od Svena prawie wszystko. Zdobna drewniana pochwa na miecz, pas mocny o przepięknie kutej klamrze przedstawiającej Jormunganda, czy buty skórzane wysokie i mocne - każda z rzeczy tych swą cenę miała.
Skald coraz bardziej rozmyślał nad problemem na ten czas największym z jakim musiał się zmierzyć..
Jak na mrozy Utgardu za to wszystko zapłaci .





Freyvind i Jens

Mimo iż Jelling tłocznym być zaczynało, to przy samym końcu przygotowań wszyscy w nie uwikłani mieli więcej czasu i mogli w końcu odpocząć. Skald i jarl korzystali z tego grając w hnefatafl.
- Ruszysz do kraju Franków? - Frey spytał przesuwając piona. - Pamiętam jak cię ciągnęło trzynaście lat temu. Mądrze uczyniłeś dając się przekonać do zostania i pilnowania Chlothild. A teraz?
Jens zachichotał na to pod nosem jakby do własnych wspomnień i głową pokręcił.
- Też pamiętam. Czasu szmat temu to było. - Machnął ręką sprytnie przesuwając pion i blokując ruch skalda. - Teraz też zostanę. - Uniósł wzrok od tabliczki i przyjrzał się Freyvindowi.
- Króla i osady bronić? - Dociekał afterganger, a zapytany na to tylko skinął głową i sięgnął po róg z piwem. - Szkoda, ale znów dobrze czynisz. Powiedz mi zatem, kto teraz ma największy respekt i powagę by móc się liczyć na przewodzenie Dunom?
- Nie liczyłbym na jednego wodza. - Jens pokręcił głową i otarł wąs. - Chyba że Becsega zdecyduje się ruszyć.
- Ja o takich pytam, co pozycję wśród ludzi mają, a nie że wodzami będą. Poza nim, królem i Tobą, jarlem stolicy, kogo byś wskazał z tych co na thingu można się ich spodziewać?
- Orm z Viborga - zastanawiał się Jens na głos - Erling z Aros, choć z nim musisz rozmowy prowadzić osobne, Grod z Othæns… może jeszcze Thordil z Vætlandów.
- A któren najbardziej zaufania godzien według ciebie? - Imiona niewiele mówiły skaldowi.
- Na sługę kogoś szukasz?
- Nie - skald uśmiechnął się i upił łyk piwa. - Chcę uczynić coś w czasie thingu co ducha ludzi porwie. Brak mi jednej niewiasty, w czwórce co swoje zadanie mieć będzie druhów i przyjaciół jeno chciałem, ale… Chlo brak. Nie wiem kogo do Kariny, Grima i Jorika dołączyć. A z mężów o których pytam, potrzeba mi kogoś kto kruczy sztandar przed armią poniesie. Tu też myślałem o kimś, kto znajomy mi i drogi. Ty jednak zostajesz, a wybrać muszę. Tedy o poważanych pytam.
- Sven nie? - Jens zapytał luźnym tonem.
- Sven nie jedzie. Nie. - Frey spokojnie przesunął pionek i tylko ledwo dostrzegalnie zacisnął szczęki.
- Mhm… - Jens znowu piwa pociągnął. - To wybrałbym Orma. Ma najwięcej do stracenia. NIe będzie ryzykował zbyt rozbujałych ambicji.
- A ze śmiertelniczek? Która szacunkiem najbardziej w kraju się cieszy? Król żony ni córki nie ma.
- Volva z okolic Hedeby, Diarmuid w nią wpatrzony. Freydis się zwie. - Jens uśmiechnął się z jakimś ironicznym zadowoleniem.

Afterganger skinął głową i przez jakiś czas milczał przesuwając tylko pionki wraz z jarlem i racząc się piwem. Później będzie musiał je wyrzygać, ale było warto. Smak był naprawdę przedni.
- Jens, pożyczyłbyś mi trochę srebra? - spytał w końcu.
- Czego ci trzeba? - Jarl niemal się obruszył i chyba przez zamglony trunkiem osąd wystawił króla.
- Pięknej sukni dla Gudrunn com jej obiecał, a w której na Ostarze ma wystąpić i drugiej dla Elin. Sztandar kruczy złotymi nićmi obszywany, złote brosze niewieście. Dla siebie jedynie ubiór, broń i zbroję, ale bogate bym respekt i strach wzbudzał. - skald uśmiechnął się. - Nawet tu na północy gdzie czyny więcej się liczą, ludzie wielce na to patrzą jak kto się nosi. Ja mam zaś armie poprowadzić.
Jarl roześmiał się w głos.
- Włosy i brodę niech ci też do porządku doprowadzą. Teraz już niemodne. - Ręką machnął w okolice twarzy Freya.
Faktycznie, Jensa włosy zadbane, a broda i wąsy ozdobione warkoczykami i koralikami delikatnie gotowanymi były, skalda zaś bez ozdób i w większym nieładzie.
- Tak zrobię - skald też się roześmiał kiwając głową. - Ale by je przyciąć czekać muszę Ostary. Nam, einheryar co zachód słońca odradza się jakim było w chwili otrzymania daru Canarla.
- Kobiety wiedzieć będą, to pomogą. Tym chętniej, że w centrum uwagi jesteś. Wiele będzie chciało być blisko. - Zaśmiał się głośniej Jens i piona ostatniego wolnego posunął.
- Czas na to będzie, a na srebro liczyć mogę? Jeżeli Odyn da zwycięstwo, to zwrócę z nawiązką.
- Możesz. Cel słuszny, nie może upaść przez brak środków. Ile trza?
Frey powiedział. Nie było to mało.
- Dobrze, że osada w lepszym stanie niż ją pamiętasz - Jens dla żartu udał lekko przerażoną minę.

Chwilę dumał nad czymś ale najwyraźniej zrezygnował, za to zapytał:
- Myślisz, że go wyciągniesz? Wyciągniecie?
- Nie. - Skald pokręcił głową smutno i znów napił się piwa. - Choć nadziei na to nie składam.
- Tak myślałem. Ktoś sagę winien złożyć na jego cześć. Nie może jego pamięć zniknąć.
- O to zadbać trzeba. Ktokolwiek po tym co tam uczynimy wspomni miano Franków, to przed oczyma im stanie, że poszliśmy tam go mścić. Gorzej, jeżeli także zabić.
- Zabić? - zmarszczone brwi wyraźnym znakiem było, że jarl nie zrozumiał ostatniego stwierdzenia.
- Wątpię by go zabili, prędzej związali krwią. Przeczeszemy cały kraj by go odnaleźć i mam nadzieje, że uda się zratować, niech dadzą to bogowie. Może być i tak, że gdy będziemy o włos, zabiją go. Przegrają, kraj w zgliszczach będzie, ale nie dadzą nam radości osiągnięcia celu. - Frey spojrzał na Jensa ponuro. - Ale może być i tak, że go krwią związali, ochrzcili i służy im wiązany ta mocą. Jeżeli da się go żywcem… to tak uczynię. Będziemy go tu trzymać pod kołkiem jak Sven mnie w Ribe, aż więzy opadną i nasz Agvindur wróci. Jeżeli jednak się pochwycić go nie da… Jens, on tu może wrócić jako orędownik Chrysta na czele armii Franków i tych Nordmanów co go posłuchają.
- Agvindur? Orędownikiem Białego? - Niedowierzanie rozlało się na obliczu jarla - Nie. Niemożliwe to. Co by to im dało? Gdy ubijecie i zawładniecie ziemiami ichnimi, co by to za zanaczenie miało?
- Wystarczy, że tamtejsi przeklęci ze związanym krwią Agvindurem do króla Sasów zbiegnie, też orędownika Białego. Co wtedy po spaleniu kraju Franków, gdy on zniewolony Sasów na Danevirke powiedzie? Jam był w takiej mocy, w Aros mnie związano. Gdyby mnie Agvindur kołkiem nie przebił trafiłbym do Paryża, a wiesz czemu? - Skald skrzywił się. - Bo poleciła tak pani ma, co mnie związała. Bym pojechał i się w ręce ich oddał. Nawet straży nie przydzieliła, bo nie było trzeba.
- Straszne musi być. - Jens wąsem ruszył - Nie mieć kontroli nijakiej nad czynami i myślami swymi.
- Och nie. Jest kontrola, ale całym sobą CHCESZ spełniać wolę pana. Jeżeli wolą jego jest byś zrobił coś bardzo na przekór sobie to musisz stoczyć walkę sam ze sobą. Kwestia tylko ile świec minie nim przegrasz. - Freyvind pochylił się w stronę jarla i patrzył mu głęboko w oczy. - Im dłużej sługą w krwi jesteś tym ciężej znaleźć w sobie choćby sens oporu. Liczy się to co chce od Ciebie ten co związał krwią. Kolejne przejawy buntu są już tylko gdy uważasz, że to co czyni ze szkodą dla niego i tylko wtedy opór. Z miłości, jak Bjarki względem mnie. Agvindur silny jest, ale tego nie zmoże.
Jarl otrząsnął się i głucho przełknął.
- Nie ma co gdybać - zmienił niewygodny temat. - Przygotowania w toku, co się da trzeba zrobić.
- Prawda to. Skål! Za to by dobrze się skończyło, na przekór czarnowidztwu.




Freyvind i Jorik

Jednym z pierwszych przybyłych do Jelling był Jorik wraz ze swą żoną Hadwisą, niesamowicie urokliwą i prześliczną blondynką, ale wielce nieśmiałą i nie mającą ani pewności siebie. Wyglądało to tak jakby brat Jensa przybył nawet nie na sam thing, ale aby zobaczyć się ze skaldem, którego tak podziwiał gdy wyrostkiem był jeno. Wyrósł, zmężniał będąc teraz wyższym od Freyvinda i stracił tej zaciętości na twarzy jaka trzynaście lat temu była zabawna na chłopięcym obliczu. Zamiast tego było w twarzy jego i oczach coś innego, jakiś smutek wymieszany z niezadowoleniem, choć nie ukierunkowanym względem aftergangera.
Witając się padli sobie w objęcia, a młodzieniec przybrał nawet minę otwartej radości z widoku tyle lat nie widzianego dawnego nauczyciela. Hedwisa wyglądała przy tym na lekko spłoszona i choć starała się być miła, to widać było po niej brak charakteru. Freyvind w mig też zrozumiał smutek dawnego podopiecznego widząc zachowania Hadwisy, która wpatrzona w Jorika jak sroka w gnat zdawała się świata poza nim nie widzieć i nadskakiwała mu ile tylko mogła. Podobnie to wyglądało na pierwszy rzut oka jak Franka czyniła względem Freyvinda, jednak po głębszym przyjrzeniu się różniło się to niczym noc i dzień. Już samo spojrzenie na nią wiele powiedziało Freyvindowi, bo bardzo podobna do Chlothild była. Blondwłosa Dunka miała ten sam typ urody i sylwetkę co Frankijka, a nawet podobne uczesanie, co pokazywało iż Jorikowi przez trzynaście lat Chlo nie wywietrzała z głowy prawie nic, a szczenieckie zadurzenie nie zgasło. Niestety z zewnątrz może i przypominała Chlo, ale charakterem nijak. W efekcie Jorik miał tylko pustą atrapę jednocześnie przypominającą Frankę z wyglądu i uświadamiającą swoim zachowaniem iż ułudę jeno posiada tego co chciałby mieć. Żeby tego było mało, to od dłuższego czasu nie mogli doczekać się dzieci, co pogłębiało frustrację młodzieńca.

Porozmawiali trochę o tym, zaraz po tym gdy skończyli wspominać wydarzenia w Aros i to co z Jorikiem działo się później. W temacie relacji Jorika i Hadwisy skald nie drążył nic. Nie była to jego sprawa, a i za specjalistę w tej kwestii się nie miał. Co jednak zauważył, co zauważył. Jorik był w kraju Dunów chyba jedną osobą, która żywo chciałaby wiedzieć jak najwięcej o tym co się dzieje z…
- Co wiesz o Chlothild? - spytał udając, że nie zerka na reakcję dawnego ucznia. - Wiem tylko szczątkowe wieści. Jeno to, że wiernie stała obok Agvindura, gdy po kraju Franków się miotał. Ani szczegółów, ani co się z nią stało. Podobno wzięto ją w niewolę wraz z nim…?
- Podobno wzięta z Welandem w niewolę, jako i reszta jego ludzi. - Jorik spojrzał na Freya z góry kosym spojrzeniem.
- Nic więcej nie wiesz? Wieści żadne nie dochodziły Cię o niej?
- Jedynie, że starała się trzymać z dala od części kraju Franków co Neustria się zwie. Nigdy tam się nie zapuszczała. Czasem wieści słała, że zdrowa i cała… - Jorik odchrząknął gdy głos mu się lekko załamał.
- Czy… czy słychać było o tym, że to co w niej się zalęgło na wierzch wychodziło?
Chłopak… teraz już mąż, zamilkł chwilę.
- Nie. Chyba - odpowiedział w końcu. - Wiele plotek chodzi, ale Chlo jaka była pamiętasz. Żywa iskra. - Głos mu zmiękł. - Ludzie na nią uwagę zwracali zawsze, ale mocy to w niej jakoś nie widziano. Ludzie mówili, że to przez Agvindura taka szybka. Więc jeśli nie przez niego, to może i to co w niej siedzi pomocne jej było. - Przeciągnął dłonią przez brodę. - Rzec ciężko gdy z dala tyle czasu…
- Powiedz mi o tych wielu plotkach. Wieści łaknę, a sam wiesz, że w nich czasem prawda.

Jorik skinął głową i usiadł podpierając łokcie na szeroko rozstawionych nogach.
- Podobno to dzięki niej z potrzasku wyszedł raz, gdy spod Paryża się wycofywali ku Brytanii. W zasadzkę wpadł i on i jego ludzie, ale dziewczyna niczym iskra drogę wybiła dla niego. Inne historie były, że najpiększniejsza z pięknych, niczym jakaś Helena - wzruszył ramionami - oddziałowi wojów przewodziła. W to uwierzyłbym i bez … - Urwał z nostalgicznym uśmiechem. - Że wieloma mowami włada i przez to przy wszelkich rozmowach ważkich obok Welanda zasiadała. - Spojrzał z jakąś dumą na skalda. - Nawet jeśli niewiele w tym wszystkim prawdy, to i tak Franka dumę Ci przynosi.
- Przynosi. - Frey pokiwał głową chłonąc te wieści. Posmutniał jakby na koniec. - Będę miał do Ciebie prośbę Joriku. Trzynaście lat we śnie leżałem, ludzi mało znam, a i moc pracy tu na mnie czeka z werbunkiem chętnych na wyprawę. Czasu dużo nie mam… Ty zaś szacunek ludzi sobie zaskarbiłeś, drogą sławy iść się starasz to ludzi znasz wielu i w powadze cię mają. Trzeba ludzi mi. Zaufanych i dobrze mową Franków się posługujących. Są pewnie tacy wśród wojów co tam zostali, ale czasu nie będzie za wiele, by z nich wybierać. Puścić ich chciałbym w kraj Białego, niech wieści szukają o niej. Agvindura znaleźć przyjdzie pewnie w mocy przeklętych co przy królu tamtejszym stoją, ale czy i ją? Nie wiadomo. Mogli wszak ją bratu wydać, Robertowi, a on ją gdzieś skryć jak to uczynił już raz zanim ją z klasztoru uwolniłem.
- Robertowi? - spytał zdziwiony Jorik jakby się upewniając. - O jednym Robercie słyszelim. To władca co niemal prawą ręką jest króla tamtejszego. To jej brat?
- Gdym mawiał, że to Frankijska księżniczka, toś myślał, że nie dosłownie mówię? - Skald uśmiechnął się lekko przekrzywiając głowę.
- Myślałem, że tak cenna dla ciebie - odburknął blondyn i nieco w tym dawnego Jorika znać było.
- Gdym z Lothbrokiem był w Kraju Franków, mało znacznym był on wojem choć z bardzo wysokiego rodu. Jak jarlowie co ważniejsi u nas. Tam z urodzenia przez krew się ma taką pozycję, a nie jak tu: przez szacunek ludzi, bogactwo i sławę. Kilka lat wcześniej ziemie swe sprzedał, bądź oddał komu i do Paryża podążył aby władcy Franków służyć. Siostry swej brać ze sobą nie chciał. Bał się, że jak na dworze króla będzie siedziała, to kłopotów przysporzy i na jaw wyjdzie, że nie służką jest Białego, a przeciwnie. Zamknął ją w klasztorze, gdzie przykazał zło z niej wygnać. Tam ją torturowano szpetnie nim ją znalazłem i na branke wziąłem. Nic więcej nie wiem o tym Robercie, tyle mi Chlo opowiadała… ale jużem po przebudzeniu słyszał, że waleczny rycerz Robertus za swe wielkie czyny godnościami obsypany i wojskom przewodzi z naszymi wojami się ścierając. Tedy brat jej i ten o którym mówisz jedną tą samą osobą być mogą. - Skald spojrzał na Jorika. - Jeżeli on tak powagą się cieszy i szacunkiem to mógł zażądać siostry. Przeklętym i tak więcej o Agvindura idzie. - Westchnął. - A może nie? Nie wiem tego. Chce ludzi puścić by wieści zbierali. Znajdziesz mi takich?
Młody woj słuchał pilnie i w skupieniu, gdy skald wiedzą swą się dzielił.
- Myślisz, że on ją by chciał? Poznał? Nie lepiej pozbyć się kłopotu i nie przyznawać, że to rodzona krewna? - zmarszczył brwi. Wydął wargi - Chociaż … może ją chcieć jako źródło wiedzy o nas… eh… czemu bogowie wciąż im żywotem cieszyć się dają? Nie widzą, że prawda po naszej stronie… - rzucił rozgoryczony i rzekł w końcu - Znajdę i czym prędzej wyślę.




Freyvind i Sven

Po Jelling rozniosło się już, że jarl Ribe na thing przybył, ale Freyvind nie wyglądał go specjalnie, ani nie zabiegał o spotkanie, choć miał zamiar pomówić z nim, oraz z Thorą, dawną Agvindura służką. Pamiętał jak się rozstali toteż narzucać się nie chciał i czekał na okazję, która przytrafiła się następnego popołudnia gdy mrok otulił ziemię, a Sól schowała się za horyzontem czmychając przed rozwścieczonym Sköllem.
Skald z początku nie ruszał się ze swego miejsca w kącie gdzie po cichu rozprawiał z Bjarkim, ale wchodzącego do halli Jensa zobaczył od razu. Sven zapewne zadość chciał zrobić zwyczajowi odwiedzając jarla Jelling, którego jednak nie było, bo bawił u króla. Dopiero po chwili Freyvind wstał ciężko i powoli ruszył ku swemu potomkowi. Ten jakby wyczuwając stwórcę, wzrok na niego nakierował, a uśmiech przekorny i czupurny jak płomyk zgasł.
- Witaj ponownie Sven. Cieszę się, że cię widzę - skald zaczął tak jakoś nieporadnie.
- Czegoś ci trzeba? - Potomek przeszedł do sedna bez ceregieli.
- Tak. O wybaczenie Cię prosić.
- Co? -Sven wydukać zdołał jeno, bo najwyraźniej nie spodziewał się słów tych zupełnie. Z twarzy jego bez problemu to wyczytać można było.
- Przepraszam Cię synu, żem Ci nie wierzył. - Skald położył mu dłoń na ramieniu. Mówił cicho, jakby walcząc z sobą, ale z pewnością w głosie. - Żal i wściekłość w sobie miałem, gdy dowiedzieliśmy się co nam uczyniono. Zazdrość jeno i poczucie straty. Nie Loki mi to podszeptywał, ja sam, moja jeno to wina. Prędzej mi było wierzyć w zdradę. Teraz wiem wszystko. Wybaczysz mi?
Wraz z każdym słowem swym Lenartsson widział zaskoczenie przechodzące w rozczarowanie, niedowierzanie, aż w końcu złość usta Svena wykrzywiła. Pod dotykiem skalda drgnął i spojrzenie zatopił w jego oczach. Widać było jak bój toczy sam ze sobą, co Freyvind przeżywał sam nie raz i nie dwa. Zaciśnięte usta w końcu rozluźniły się na tyle by Sven odrzec cichym i napiętym głosem mógł:
- O zdradę mnieś i brata twego podejrzewał… teraz o przebaczenie prosisz… sam byś go udzielił komu innemu co jak ty zachowywał się?
- Nie wiem... - skald opuścił nieco głowę. W oczach jego na moment zabłysły iskierki buntu. - Wiem tyle, żem w zaciekłości pobłądził i wiem jak żem Cię pewnie zranił. Gdy kołek z serca ujęto radość Twą widziałem. Moja zaciekłość i słowa zaboleć musiały. Nic innego uczynić nie mogę. Twoja wola czy mi wybaczysz czy nie, ale gdybym wybór miał wybaczenie uzyskać, albo byś cierniem tego com uczynił nie czuł, wolałbym to drugie.

Sven popchnął nagle skalda i sam za nim ruszył.
- Jeno za to wybaczenia chcesz? Wybaczenia żądasz?
- Żądam? Za co? - Freyvind cofnął się nie rozumiejąc o co mu chodzi.
- Za oskarżenia z Ribe. - Jarl wciąż nacierał na Lenartssona. - Za nic więcej wybaczenia nie szukasz? Nie czujesz skruchy? Komu ulgę ma ono przynieść? Mnie? Agvindurowi? Czy może jeno Tobie?
- Za Ribe. - Tym razem skald się nie cofnął i hardo uniósł głowę, choć w oczach gniewu nie miał. - A wiem, że ulgi może to nie przynieść Tobie. Ja jej nie szukam. Są rzeczy które uczyniłem i skruchy w sobie nie mam, a są i takie, gdzie widzę żem źle postąpił. Ulga… Jutro przed Ulfhedinn stanę, myślisz, że ulgę czuć będą gdy pokarać mnie zechcą za Wilczą Polanę? Jeśli i Tobie mało tego co mówię, to nie wahaj się. Rób co chcesz, tylko im zostaw trochę. - Skald rozłożył ręce, lecz nim skończył je unosić cios w szczękę otrzymał. Głowę mu aż odrzuciło.
- Za Ribe…- Poleciał cios kolejny, po którym Frey poczuł smak swej krwi z rozciętej o zęby wargi. - Za niewolę... - kolejny cios napotkał jego dłoń, która zamknęła pięść jarla Ribe w uścisku. Sven dystans zmniejszył aby wciąż nacierać ze złością, ale walczył nie jak afterganger lecz śmiertelnik.
- Za błędy me i winy - rzekł Frey z widocznym gniewem w głosie - jeno.
- Za życie coś go nie zauważył i niedrogie Ci było. - Sven zahaczył nogą o nogę skalda i pchnął go w złości niemal plując śliną spomiędzy warg, a zaskoczony Frey nie bronił się, jedynie trzymał wciąż jak w kleszczach pięść aaftergangera. Padł na ziemię podcięty ciągnąc go ze sobą.
- Czyje? - wyrzucił z siebie.
- SIOSTRY MEJ!!!! - zaryczał mu w twarz potomek. Błysnęły kły.
W pierwszej chwili skalda zamurowało, a w drugiej w oczach błysnęła mu wściekłość.
- Tej którą obiecałem Leiknarowi wyrwać - powiedział krztusząc się furią. - Nad Engelsholm.
- Jedną miałem. Obietnicę złożyłeś! Jak i mi. - Sven przedramieniem wolnej ręki zamierzył się na gardło skalda by docisnąć je ciężarem swym.
- Z kołkiem w sercu. Obietnice. Spełniać. Ciężko - Freyowi wzrok zrobił się niczym ze stali. Sven okrakiem siedząc na nim próbował wyrwać dłoń i wciąż napierał na gardło do klepiska dociskając:
- Zginęła nim kołkiem Agvindur uspokoił - wysyczał.
- Obietnicy nie było. Rzekłem że pomogę gdy sposobność będzie. - Frey patrzył mu w oczy. - Agvindur do Aros posłał, Leiknara nawet on znaleźć przez lata nie potafił - Skald uspokoił się. Odgiął rękę aftergangera, który próbował się siłować, ale to było jakby ręką próbował zatrzymać drakkar. Frey czynił to jednak bez brutalności. Powoli. - Gdybym mógł, zrobiłbym to. Nie mogłem Sven.
- Zostawiłeś mnie - Sven warknął - za nic mając i mnie i ją. - Wykrzywił usta. - Bogom dzięki, że i jego nie pozostawisz boś humor zmienił w swej łaskawości! - dodał sarkając gniewem i mocując się z Freyem po siłę krwi swej sięgając. Gdy skald poczuł jego większą krzepę sam też po krew sięgnął.
- Sven - wściekłość jakby gdzieś uleciała - rozumiem Cię, ale sam wiesz, że nic uczynić się nie dało. - W głosie miał smutek. - Uprowadzili Cię, świt, śladów dnia następnego nie było - mówił miękko - a szukaliśmy. Znaleźć wilki po lesie dla nas nie sposób. - Spojrzał mu w oczy. - Tak jak Leiknara, a do Aros iść było trzeba. Zastanów się jeno, czy złością w żalu we mnie uderzając słusznie czynisz. - Puścił jego pięść i rękę. - Gdybym mógł szukałbym. Jej i ciebie.
Cios kolejny poczuł, aż zęby zgrzytnęły głucho. Gdyby śmiertelnym był, przytomność by stracił.
- Gdybym mógł, wybaczyłbym. - Sven zebrał się ze skalda słowa jego naśladując. - Przez pamięć na niego jeno masz me ramię - rzucił odwracając się i odchodząc.
- Niechaj tak będzie. A teraz precz mi z oczu - odpowiedział skald podnosząc się z klepiska i masując szczękę.
W odpowiedzi śmiech Svena się rozległ pogardą podszyty, więc Freyvind rzec coś jeszcze chciał by jeszcze bardziej sprowokować młodego durnia, aby ten gniewem się uniósł. W tej chwili, w stanie jakim był jarl Ribe starczyło rzec coś o jego siostrze tak aby obudzić w nim bestię bestii, a potem bezkarnie ubić we własnej obronie. Zrezygnował jednak, bo zdał sprawę sobie z tego, że poniósł klęskę. Nie ze Svenem, a ze sobą samym.
Nie strzymał do końca.
Poza tym jak pod wpływem żalu doszukiwał się zdrady w działaniach Agvindura, pozostałe zarzuty tego odchodzącego właśnie barana, były wytworem jegogłowy chorej z żalu. Sven nawet zarzucił mu wiarołomstwo wobec rzeczy, którejskald nigdy nie obiecał. W normalnej sytuacji po którymś ciosie i którymś słowie skald po prostu powyrywał by mu ramiona, a łeb rzucił w palenisko, potrzebował jednak panować nad sobą.
Wytłumił w sobie gniew.

I mimo to nie zdzierżył...

A spotkania z wilkołakami odwołać się już nie dało.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 01-07-2017 o 18:03.
Leoncoeur jest offline  
Stary 22-07-2017, 16:30   #25
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Czas przygotowań zajmował całe Jelling.
Sam skald i volva mieli pełne ręce pracy, aby dogadać szczegóły z jarlem, królem, rzemieślnikami co zlecone przez skalda prace czynili. Gudrunn ciągle wieści słała, a Freyvind i Elin niewiele czasu mieli na rozmowy ze sobą jedynie te chwile gdy do spoczynku się kładli mogli na uzgodnienia obopólne przeznaczać. Nim skald się budził Elin już znikała by upewnić się, że jej Ostara będzie tematem rozmów na wiele wiele nadchodzących miesięcy. Skald sam zajęty też był własnym trudem składania słów co porwać w jego zamiarze rzeszę ludzi miały. Nie jeno mieszkańców Jelling. Ba, nie jeno ludność regionu ale wszystkich krain Północy co na althing zwołany przez króla Danimarki został. Tego dawno nie było.

W ogólnym rozgardiaszu psy Gudrunn przybiegły ku jarlowi na Jelling co za posłańców były między nim a patronką osady. Jarl zerwał się sam odczytawszy symbol jakowyś wydrapany na kawałku kory i pognał szukać aftergangerów stojących za całym zebraniem norsmanów.
Wpierw volvę odnalazł, gdy ta jak to często ostatnio u sędziego przesiadywała.
- Przybyli… - Jens skryć nerwów nie mógł - … obóz poczynają rozkładać. Do króla wkrótce przybędą. Czwórka ich. - Wskazał na korę, gdzie cztery wyżłobienia widać było świeże. - Gdzie Freyvind?
- Kto przybył? - zapytała wieszczka wyrwana z rozmowy z godim.
Jens zamachał dłońmi.
- Z Aros! - Niecierpliwie jak dzieciak w miejscu ustać nie mógł.
- Oh.. - Elin rozejrzała się jakby ze snu obudzona i kiwnąwszy sędziemu głową na pożegnanie wyszło z przybytku z jarlem Jelling. - Najpewniej gdzieś się zaszył i rymy składa… ale można i u zbroimistrza spróbować - powiedziała ruszając w tamtym kierunku.




[justuj]Skald rzeczywiście był u zbrojmistrza gdzie przymierzał kolczugę przerobioną nieco, z pokrytymi czarną skórą płytami na piersi i na plecach. Widząc zaaferowanie na twarzy Elin uniósł brwi w niemym pytaniu, gdy wkroczyła do namiotu Leifa.
- Goście z Aros… - rzekła - przybyli już.
- Tu? - Frey zdziwił się. - Myślałem, że tam się rozbiją… Trzeba czekać nam. Najpierw winni udać się do króla.
Elin skinęła głową powoli.
- I tak planują. - Spojrzała na Jensa by mówił.
- Mnie przy królu być trzeba. Wyślę człowieka, gdy skończymy. - Skinął dwójce aftergangerów na pożegnanie i wyszedł.

Po czasie co dłużył się nieubłaganie, Karina odnalazła dwójkę oczekujących. Dostojnie wyglądała w jasnej, niebarwionej sukni i ciemnym płaszczu z lisim kołnierzem. U pasa przytroczone kilka mieszków skórzanych miała, na szyi medalion, którego wcześniej nie ukazywała.
- Gotowi na rozmowy są, jeśliście i wy gotowi. - Uśmiechnęła się jednak znajomym uśmiechem, co ciemnobrązowe oczy jej rozjaśniał jakąś wewnętrzną dobrocią i spokojem.
- Jam gotowy - skłamał skald - niech się dzieje wola Norn i bogów…
Wieszczka jedynie pokiwała głową czując, że głos mógłby jej zadrżeć.




Halla Jensa

Karina weszła pierwsza prowadząc Freyvinda i Elin za sobą i takoż ich ogłaszając:
- Elin, volva z Ribe, z dworu jarla Agvindura - głos Navarrki zabrzmiał donośnie zwracając uwagę obecnych - oraz Freyvind, skald i jarl-bezdroży, brat jarla Agvindura. - skinęła lekko głową wskazując dodatkowo osoby wymieniane. - A to - wskazała na mężczyznę z siedzącego najbliżej wejścia, co wstawał gdy tylko przemówiła. Wysoki, a chudy, co jeszcze włosy splecione w warkoczyki po obu stronach twarzy, z krótką brodą co chyba niedawno strzyżona była, sprawiał wesołe i ciekawskie wrażenie. Ubrany cały na ciemnoniebiesko pochylił głowę jakby szyję wyciągając - Inge, przyboczny jarla na Aros. To - wskazała kolejno na męża z długimi włosami upiętymi w prosty kuc z niewielką brodą i o policzkach gładko ogolonych, co w barach szeroki był niczym wrota do halli - Trygve, prawa ręka pana na Aros.
Kolejno wskazała na kobietę, której skald zapomnieć nie był w stanie przez oczy jej co w mglistych wizjach czasem mu się jawiły. Pozostały niezmienne, ale choć wyglądała dojrzalej to i po licu nie można było by rzec, że trzynaście lat minęło od ich ostatniego spotkania w Ribe. Úlfhéðnar były łaskawie traktowane przez czas.
- To Solveig z Aros - spojrzenie kobiety zakleszczyło się ze spojrzeniem Freyvinda jak szczypce kowalowe - a to jarl Erling, pan na Aros - Karina zakończyła przedstawiając potężnego męża siedzącego przy królu Bacsedze..
Volva głową skinęła każdemu na przywitanie z szacunkiem, wzrok na kobiecie dłużej zatrzymując, gdy dojrzała jej spojrzenie kierowane ku Freyowi, który po lekkim ukłonie dla króla, również pochylił głowę względem każdego z przybyszów i też przypatrywał się ciekawie szarookiej. Szybko przeniósł jednak spojrzenie na wilkołaczego jarla, by nie urazić go brakiem zainteresowania.
- Witajcie, cieszę się, żeście zgodzili się spotkać - powiedział ruszając bardzo powoli do stołu, a Elin podążyła za nim smutniejąc trochę iż nie będzie miała okazji spotkać Ingeborg.

Cała czwórka co stała nie odpowiedziała póki Erling głową krótko nie skłonił i napięcie jakie można było wyczuć w halli Jensa nieco opadło.
Nieco.
- Witajcie - odparł dudniącym gdzieś z trzewi głosem pan na Aros - miejsce przy stole się znajdzie. Inge i Trygve odsuneli się by miejsce zrobić i trzymać w odległości od aftergangerów. Do stołu pierwsza Karina podeszła i usiadła pomiędzy wilczymi gośćmi, a miejscem dla skalda i volvy.
- Karina rzecze, że ważne rzeczy macie do omówienia. Mówcie zatem - Erling posłuchania udzielił, a Solveig nie spuszczała spojrzenia z Frevinda.
- Zaiste - odpowiedział skald nie siadając, lecz stojąc w miejscu. - Wiecie zapewne, że to Agvindur, ten co zawieszenie broni wytargował, Welandem się zwał i w kraju Franków wojował, oraz że w ręce nieumarłych z południa się dostał?
- Domyślamy się. - Skinał Erling obserwując Freyvinda i milczącą volvę.
- Mam zamiar pociągnąć tam z wielką armią. Kraj ten spalić, jeżeli się da to brata w krwi uwolnić, ludzi z wojska jego co rozproszeni tam i bez wodza do Denemearki z powrotem przywieść. Taką rzeź tam poczynić, by na dziesięciolecia albo i wieki odegnać starania ich takie jakie 13 lat temu były. W Hedeby czy w Aros.
- I prosić o pomoc chcesz? - spytał Trygve.
- Tak. - Freyvind na chwile zwrócił na niego spojrzenie. - Wiem co o nas myślicie, żesmy plugastwem i wynaturzeniem. Ale jesteśmy też tymi co z ludźmi tu związani. Mnie przejmuje los Dunów. Gdy większość wojów będzie na ziemiach Franków palić i ścinać, Sasi mogą się ruszyć. Rękoma starców i wyrostków nawet na Danevirke nie da się wtedy obronić.
Nie dało się nie zauważyć, że gdy Lenartsson mówił o wynaturzeniu, Solveig skierowała na chwilę spojrzenie swe na Karinę. Ta jednak nie ugięła się i wzroku nie odwróciła gdy przez chwilę się tak siłowały.
Erling uśmiechnął się kącikiem ust.
- Jeśli odmówimy, wyjdzie na to, że my o ludzi i losy krainy nie dbamy. Sprytne. Coś dla nas za ofertę przygotował zatem?
- Zawieszenie broni w Denemearce w trwały pokój chcę przekuć i sojusz przeciw tym z południa co zakusy na północ mają aby władzy Białego ją poddać. Wciąż nie wiem czemu nas tak nienawidzicie, ale tak już jest, z tym nic nie zrobię. Jednak przeciw południowym nieumarłym winniśmy skupiać się wszyscy razem. Wy, my, ludzie. - Frey spojrzał Erlingowi w oczy. - Za to przyrzeknę, że do Denemearki nie powrócę. Może poza Roskilde, bym miał prawo tam przypływać. Dom to mój jeszcze jako śmiertelnika. Kości ojca, matki, sióstr tam leżą.
Solveig usta otwierała by rzec coś, gdy jarl Aros dłoń władczo uniósł i kobieta z szacunkiem widocznym cofnęła się nieco.
- Sojusz za cenę jednego sługi .... - zaczął lecz spostrzegł spojrzenie Kariny, prosząco wpatrzonej w jego oblicze - jednego nieumarłego. Nijak to się ma do ceny jaką naszym ludziom zapłacić by przyszło.
- Nie jednego, mnie pozbędziecie się, a przy okazji będziecie mogli ubić nieumarłych wielu. - Skald zbliżył się nieco. - I wielu pobratymców swych ocalić.
- Znasz tam wielu jak ty? - spytał Inge z zaciekawieniem i jakby od tematu odbiegając.
- Nie, ale tam są. Zapolujmy na nich wspólnie, ramię w ramię. - Znów przeniósł spojrzenie na Erlinga. - Wy tu żyjecie, na północy, ale Karina mówiła, że i w jej rodzinnych stronach są tacy jak Wy. To oznacza, że i pewnie w kraju Franków. Wy też jesteście przywiązani do ludzi wśród których żyjecie, wiem to. - Spojrzał przelotnie na szarooką. - Będziemy tam palić i mordować. Może się zdarzyć tak, że trafimy na osadę gdzie frankijscy pobratymcy wasi z ludźmi żyją. Kolejne wróżdy, kolejna krew. A nieumarli po grodach obwarowani cieszyć się będą, że frankijscy Ulfhedinn walczą i giną odpierając nas. Einherjar i ludzi. Przypieczętujmy sojusz przeciw nim walką ramię w ramię. Wiem o tym, że grupa synów Fenrira ruszyła z Agvindurem, niech część głodnych sławy, walki i krwi nieumarłych ruszy ze mną. I wskazywać będzie osady frankijskich Ulfhednar, co byśmy w spokoju je zostawiali łupiąc kraj.
Elin rozmowie się przysłuchiwała uważnie wyraźnie myśląc nad czymś intensywnie. Wzrokiem wodziła nieśmiało po zgromadzonych Ulfhedin ale ciągle głosu nie zabierała.
- Nie wszystko na tym świecie o mord i rzeź się rozbija - burknął Inge.
- A Ty skąd znasz tę nazwę - Trygve spojrzenia na Karinę nie potrafił nie rzucić by jednak szybko przenieść go znowu na skalda - Synowie Fenrira?
- Skąd? Z sag. Wszak Fenrir pierwszym wilkiem, ojciec tych co pożrą kiedyś Sól i Maniego. Ale po prawdzie równie często dziećmi Valiego was zwiemy, bo Vali, syn Lokiego przez Odyna przemieniony w wilkołaka został i brata swego rozszarpał. - Skald zmrużył lekko oczy. - Nie znając Was i prawie nic o was nie wiedząc myślałem, że o to nas nienawidzicie. My przez Canarla dzieci Odyna, wy przez Fenrira lub Valiego dzieci Lokiego
Przez chwilę żadno z nich nic nie mówiło, po czym Inge na volvę wzrok zwrócił.
- A ty nie rzekniesz nic? - zapytał jakoś cicho gdy Szarooka nachyliła się ku Erlingowi jakby coś mu rzec na ucho chciała. Elin uniosła swe błękitne spojrzenie na wilkołaka.
- Macie rację mówiąc, że nie jeno o mord i rzeź się rozbija - zaczęła spokojnie - ale o życie i ziemię, która to życie daje, a także o te specjalne miejsca, które chronią i energią obdarzają. - Pokręciła ze smutkiem głową. - I w tej kwestii niestety niezgoda między nami… - Wzrok w jarla Aros wbiła. - Nie da się wybaczyć tego co zostało uczynione i nawet nie śmiem o to błagać, chcę jeno przyrzec, że uczynię wszystko co w mej mocy, by Miejsce to wróciło do swego pierwotnego stanu i by wizja kościoła Białego Tam się nie urzeczywistniła.
Inge brwi uniósł z jakowymś niedowierzaniem.
- Ciekawe. A jak tego dokonać pragniesz? - Oparł stopę o ławę i pochylił ku volvie opierając się na kolanie.
Volva słowa Stygra sobie przypomniała i pokręciła lekko głową.
- Sama jedna tego nie dokonam, nie jestem tak zadufana w sobie, by tak myśleć. To zadanie dla wielu, połączonych wspólnym celem i dobrem… Połączonych czymś innym niż wzajemną chęcią mordu, odwetu czy zdobywania.
- Czyli czym? Boś nie rzekła jak dokonać tego o czym mówisz. Jak spaczenie wycofać, coście przynieśli ze sobą?
- Nie my. W służce mej demon południowy zamieszkał - Freyvind włączył się w rozmowę o caernie. - On to uczynił już po bitwie. On może to wiedzieć jak plugawy urok cofnąć. Służka ma pojmana przez Franków wraz z Agvindurem.
Volva dłoń uniosła, by skald więcej nic nie mówił i sama się odezwała.
- Nie zmienia, to faktu, iż była to konsekwencja naszych czynów… Czego nie zamierzam negować. Co do Waszego pytania… - Kobieta odetchnęła cicho. - Myślałam o wielkim wspólnym obrzędzie. Úlfhéðnar, ludzie i my nieumarli w tamtym miejscu… Z okazji Beltaine bądź może Midsommer ku czci Sol i Freyi, gdyż Ich moc powinna być zdolna uleczyć to miejsce. - Nie wiedzieć czemu Elin wzrok na chwilę spuścila gdy o Festiwalu Ognia i Wody wspomniała.

Czwórka wilkołaków wpatrywała się nieruchomo we Freyvinda gdy ten o demonie wspomniał. Zdawało się nie słuchali dalszego tłumaczenia Elin.
Rysy Solveig poczęły się zmieniać, a ona sama urosła wzrostem, rysy jej zmieniły się w ostrzejsze, dziksze. Warkot ni to ludzkim głosem ni to zwięrzęcym co z głębi klatki ciała jej dobiegał rozbrzmiał:
- Demon?!?! DEMON?!?!
Freyvind cofnął się odruchowo zdziwiony reakcją szarookiej.
- Freyu na dwór! - wrzasnęła Elin. - By ludzi nie poraniła!
- Inge!!! - z ust Kariny padło równocześnie.
Obie w tym samym momencie zerwały się od stołu niemal ławę wywaracjając. Navarka stanęła między wilkołakami a aftergangerami, a volva dopadła do skalda i próbowała pociągnąć go w kierunku wyjścia, lecz na próżno bo ten zaparł się i nijak jej było go choćby o cal poruszyć. Po moc krwi sięgnął wgłąb siebie przyzywając jej siłę, lecz nawet lekkiego ruchu nie poczynił do saexe u pasa, a miecza na rozmowy przy królu nie wziął, jedynie spiął się szacując zagrożenie dla króla i Kariny. Gdy nie zamierzał się ruszyć Elin odwróciła się planując zasłonić sobą Nawarkę.
Trygve i Erling w tym czasie sięgali ku Solveig, gdy ta nagle w pół kroku stanęła ciężką dysząc niczym wół co wóż dzień cały ciągnął bez ustanku.
W całej halli cisza zapadła, a i Frey i Elin poczuli jak drobne włoski na ich ramionach stają lekko dęba od czegoś co przez chatę się przetoczyło. Solveig głową kręciła przez chwilę jak otumaniona i wycharczała jeszcze:
- Demona sprowadziłżeś w święte miejsce? - z niedowierzaniem w głosie choć płaski on teraz był.
Erling walnął pięścią w stół.
- DOŚĆ!!! - ryknął jakby dziecko małe strofując.

Karina co sobą dwójkę aftergangerów zasłaniała przyglądała się stojącym wilkołakom dłuższy czas.
W końcu Inge ponownie zwrócił na skalda i volvę spojrzenie, Erling zaś do króla odwrócił.
- To się nie powtórzy. - skłaniajac lekko głowę.
- Gwarantowałeś bezpieczeństwo wszystkich - rzekł Bescega nie komentując walenia w stół królewski. - Nie, nie powtórzy. - Úlfhéðinn na słowa króla zacisnął szczęki.
- Erlingu, Solveig… - Frey spojrzał to na jedno, to na drugie. - Nie zabrałem nieczystej istoty tam. Przeciwnie, ciało osłabiłem i związać kazałem. Jakoś później się uwolniła. Dowiedziałem się co w mą służkę wpełzło niewiele wcześniej bo tej samej nocy. Zabicie jej nic by nie dało. Jeno niewinna droga mi śmiertelniczka by śmierć poniosła, a TO mogłoby i tak wtedy wejść w kogo innego. Zamierzałem udać się gdziekolwiek się da by złe wygnać i zniszczyć, oraz życie Chlothild ocalić. Karina mi świadkiem, w Aros o tym z nią rozmawiałem. Wolałem by w ciele drobnym pod moim okiem to siedziało, niżby w jakiegoś silnego woja się po jej śmierci wbiło i zło czyniło w Denemearce. Żal odczuwam za to co uczyniłem Erlingu, ale jeszcze większy, że potem TO spaczyło wasze święte miejsce. Przykro mi. Tak jak rzekłem: to Złe splugawiło waszą siedzibę, zatem może też wiedzieć jak klątwę cofnąć. I tak będę służki swej tam szukał, obiecuję że postaram się wyciągnąć od Demona jak Wilczą Polanę uleczyć. Sam za to zapłacę, a wątpię by cena była lekka. - Spojrzał przy tym na Elin. Cały czas wskazywała swoją współodpowiedzialność, ale skald nie widział sensu aby dwie osoby płaciły zapewne mocną cenę za coś co mogła wytargować jedna osoba. Zresztą w obecnej sytuacji było to jedynie jak rozpatrywanie jednej z możliwości. Odległe i niepewne.
Wieszczka pozostając tam gdzie stała przysłuchiwała się temu i nagle dotarło do niej, że brak dobrej energii w świętym miejscu nie jest jedynym problemem. Spaczenie ciągle tam było.
- Splugawienie, to jeden problem. Pozostanie jeszcze przywrócić właściwą energię temu miejscu i tu ja mogę pomóc. - Dodała.
- I ja - nagle głos zabrała Karina. - A co do służki Freyvinda to wywiedziałam się, gdzie można wypędzić złe co w nią weszło. Chyba… że…. - rozejrzała się po Inge i Erlingu. Trygve koło Solveig stał lecz ta w wyraźny sposób odtrącała jakiekolwiek próby jego pomocy.
Jarl na Aros skinął głową krótko.
- Namówić nam się trzeba nad tym coście tu powiedzieli. Jutro zejść się możem ponownie by przed Ostarą zakończyć mowy - stwierdził dudniącym głosem, od którego Elin ciarki szły po ciele.
Skald jedynie skinął głową.
- Dziękujemy. - Volva skłoniła głowę na pożegnanie.

Karina wywiodła ich z halli Jensa i odeszłszy nieopodal odetchnęła z ulgą.
- Nie było źle… - mruknęła wyraźnie się odprężając.
- Erling wiedział jakimi uczuciami darzy mnie ta co zwie się Solveigą. Po co zabrał ją? Nie brakowało wiele…
- Nie mógł nie zabrać. To starszyzna.
- To dlatego tak się w Ciebie wpatrywała... - mruknęła cicho wieszczka.
- Wojowniczka krzyżująca ze mną miecze w Ribe pod płonącym langhusem Agvindura. - Frey spojrzał na Elin i kiwnął głową. - Która porwała się wtedy na siedzibę najwyższego z duńskich einherjar być może tylko po to by dopaść mnie. Jak to starszyzna, to źle, bo od jej decyzji wtedy trochę zależy, a ona pewnie każde me słowo… - skald nie dokończył.
- Doświadczona z niej i sprytna wojowniczka, nie za urodę dowodzi drugą co do większości wata… armią wilkołaczą - wyjaśniała Karina gryząc się w język. - Gdyby nie wiedziała jak interesy własne godzić z powinnością, długo by nie pożyła.
- Armia Ulfhednar? - Volva zaskoczona spojrzała na Navarrkę. - Stworzyli osobną armię?
Karina spojrzała zdumiona na volvę.
- Toż przecie oni wszędzie zamieszkują. Osady posadowione w rejonach co ludzie z rzadka się zapuszczają, a i po lasach ich pełno. - Spojrzała na skalda. - Nie wiedzieliście o tem?
- Niewiele o nich wiemy. To co ty lub Bjarki mi opowiadaliście pierwszym co więcej o nich wiem. Dawniej nawet nie wiedziałem czy wiele z ludźmi wspólnego mają.
- Są tacy co nie wiele mają człowieka w sobie, ci w lasach walczą i krainy strzegą przed złem, spaczeniem. Ale są tacy co w ukryciu, odosobnieniu się zaczynają dusić. Jak Erling. I po władzę sięgać chcą by kontrolować napływ zła… - Karina starała się tłumaczyć jak najprościej.
Elin pokiwała wolno głową.
- Myślisz, że jest szansa, by się z nami zgodzili? - Zapytała kobiety. - Czy jesteśmy dla nich takim… wynaturzeniem, że na wspólne ratowanie świętego miejsca nigdy się nie zgodzą?
- Nie wiem - mina Kariny faktycznie niepewność wskazywała - Nie słyszałam wcześniej o sojuszu takowym. Ale też nie wiem co dzieje się za morzem. Od dawna tu jestem. Powiedzieliście co mieliście do powiedzenia. Resztę zostawmy im do narady. Jutro na nowo pomówicie. - Navarrka starała się pocieszać volvę. Ta uśmiechnęła się ciepło do niej.
- Dziękuję i dziękuję, żeś przede mną stanęła choć to moje miejsce być powinno. Nie wybaczyłabym sobie gdyby coś Ci zrobili choćby nieumyślnie - dodała poważnie patrząc na Karinę.
- To moja powinność. - Uśmiech brunetki był pełen spokoju jakby stawanie na drodze wściekłych ulfhendin było jej codziennością.
- Mogłabyś wywiedzieć się za co ona tak na mnie zawzięta? - skald zmienił temat.
- Spytać mogę, ale nie teraz. Dać jej czasu trzeba. I im. Spróbuję przed waszym powstaniem jutro, dobrze?
- Dobrze. My zaś - spojrzał na wieszczkę - mamy jeszcze sporo pracy, z tym do jutra czekac musimy.
Wiedząca głową pokiwała z delikatnym smutkiem na obliczu.
- Nic więcej zrobić nie możemy - zgodziła się.





Następnego wieczoru Elin i Freyvinda powitała Karina, która przysiadła obok skrzyni, w której spoczywali.
- Gdy będziecie gotowi. Oni czekają. - Uśmiechnęła się i podała czarki obojgu. Pachniały krwią.
- Doczekać się nie mogę - mruknął skald czy to ironicznie czy prawdę rzecząc. Najpewniej jednak po prawdzie w obu tych uczuciach. - Co do Solveig…? - Zawiesił głos.
- Inge rzekł, żeś podobno jej młodszych braci ubił. Prawda to? - Karina brwi zmarszczone miała.
Elin czarkę przejęła dziękując i mamrotać coś pod nosem zaczęła malując palcem niewidzialne runy na naczynku ale na słowa Navarrki głowę uniosła i wzrok w skalda wbiła jakby również oczekując odpowiedzi.
- Przez pięć dziesiątek lat jeno trzy razy się to zdarzało bym z nimi na śmierć i życie miał spotkanie. - Skald zamyślił się. - Oni długo nie żyją, więc to musi chodzić o to co rok temu na thingu w Viborgu się stało. Czternaście lat temu - poprawił się zdając sobie sprawę, że na własną modłę wedle długiego snu policzył. - Jeden mnie w lesie opadł i zabić chciał gdym poszedł sprawdzić z ramienia mówcy praw, czy vargr jeden oskarżony o coś nie stawił się bo nie chciał, czy zgodnie z tym co raniony sługa jego rzekł: Ulfhedinn się nań zasadził i pod siedzibą jego czycha. Syn Fenrira wypadł na mnie z żądzą mordu bez ostrzeżenia w pobliżu halli vargra. Gdym zwyciężył wróciłem do Viborga, a tam już w dzień drugi chciał mnie ubić. Ten tez zginął z mej ręki, choć jeno przypadek mnie wtedy ocalił. Tylko o nich może chodzić.
- Pamiętasz com mówiła? Jeśli z innym nieumarłym miał na pieńku ciebie jako zło wcielone postrzegał. Obowiązek swój czynił…
- I pięknie uczynił - po skaldzie nie było widać emocji - przez niego trupy w Ribe zatem, walki, martwi wojowie Agvindura, martwe Ulfhednar z polany. Zniszczony i splugawiony Caern, Odger w śnie. Bo jako plugastwo mnie widział - spojrzał na Elin. - A Ty w sobie winy się doszukujesz, bo Norny niejasną Ci wizję zesłały… - Pokręcił głową.
Aftergangerka ze zmarszczonymi brwiami słuchała skalda. Winy tym razem w jego wersji wydarzeń znaleźć nie mogła. Pokręciła ze smutkiem głową.
- Tyle krwi przelanej, nienawiści zrodzonej i łez wylanych… Tylko dlatego, że nie potrafimy zatrzymać się i spróbować pomówić… - Westchnęła ze smutkiem. - A co do mojej winy, Freyvindzie… Nie w błędnej wizji jej się doszukuję… ale w tym, żem w porę nie wyczuła dokąd zmierzamy - odparła spokojnie.
- Żeby wszyscy jak Ty się obwiniali, bo zła innych powstrzymać nie byli zdolni nie przewidując go… - Skald uśmiechnął się do wieszczki kładąc jej dłoń na ramieniu. - Powiedz Karino, czyś większe wcielenie dobroci kiedy widziała?
Karina roześmiała się.
- Nie, wcielenie łagodności i spokoju niczym Maryja.
Gdyby volva mogła, to zapewne by się zarumieniła ale tak jedynie mruknęła coś zawstydzona
i wychyliła napitek.
- Gotowi? - Navarrka ponagliła oboje nieco.
- Jak Freyr na schadzkę z Gerdą. - Skald wychylił kubek i zebrał się ze swego leża.
Elin odstawiła czarkę i kiwnęła jedynie głową.





Halla Jensa

Langhus jarla Jelling ponownie przygotowan był do spotkania i ponownie u stołu siedział król i czwórka wilków po bokach.
- Witajcie - rzekł Erling ubrany jak i poprzedniego wieczora. I jak ubiegłej nocy wprawiający Elin w dziwną ekscytajcę jakiej nie spodziewała się czuć. Nie do ulfhedinn.
Volva skłoniła się lekko na przywitanie.
- Niech Asowie i Wanowie prostują nasze ścieżki - odparła spuszczając wzrok.
- Bądźcie pozdrowieni - skald był mniej wylewny. Z niecierpliwością starał się za to wyczytać z twarzy zgromadzonych co zechcą im rzec.
Erling zagrzmiał basowo:
- Rozmówilim się. - stwierdził krótko - Ofertę waszą przyjmiem pod kilkoma warunkami. Wystawim dziesiątek łodzi z naszymi ludźmi przeciwko Frankom by łącznie z tymi co wybrać się zgodzą ruszyć.
Z każdego podbitego miejsca udział weźmiem, taki sam jak jarl Jelling. Z moich ludzi przybocznego wyznaczym, by u Twego boku był. Możesz też wyznaczyć kogoś od siebie by u naszego dowódcy był. Gudrunn może być - stwierdził łaskawie. - We Franków krainie miasta oddacie pod nasze rządy. Miasta te to Tournai, Tertry i Akwizgran. Na Paryż ruszym z wydzielonymi wojskami, pomóc odzyskać Agvindura i twą służkę. Karina odpowiedzialna będzie za jej odprowadzenie w miejsce, gdzie wyleczyć ją mogą a potem sprowadzenie jej tu, do Aros. Zgodnie z Twą ofertą będziecie wskazywać miejsca gdzie nieumarli siedzą i pomożesz wybić tych co na tronie Paryża zasiadają. Co zaś się tyczy miejsca świętego część umowy zostanie otwarta. I na naprawę tego coście uczynili będziecie mieć wstęp na ziemie Danii. Ponadto po zakończonych działaniach na terenie kraju Franków i misji związanej z Agvindurem, niezależnie od wyników, staniesz na holmgang z Solveig.
- Po co Chlothild do Aros Karina ma sprowadzić?
- Sam wskazałeś, że ona pomóc może w oczyszczeniu miejsca - wtrącił się ten zwany Inge.
- Nic takiego nie rzekłem.
- To co w niej zaległo się, może wiedzieć. My też chcemy wiedzieć. Ona potrzebna. Wy nie.
- Po uleczeniu jej i wygnaniu demona ona nie będzie wiedzieć, a sam rzekłeś, że po tym chcesz by Karina ją do Aros zabrała. - Skald zmarszczył brwi.
- Nie wiadomo co będzie wiedzieć, a czego nie. Nie potrzeba nam plotek, a źródła.
- Odmawiam tego.
- Freyvind może przy Karinie targować się z demonem o wiedzę, nim Chlothild uleczona zostanie. - Wtrąciła się Elin. - Jej uwierzycie, gdy przekaże wieści, czyż nie?
Erling chyba przygotowany był na różne wyniki dyskusji bo po chwili przemyślenia rzekł:
- W takim razie, podczas rozmów wszelakich prócz Kariny wyznaczona osoba będzie przesłuchiwać demona. We wskazanym przez nas miejscu.
- Którym? I… - Frey zawiesił głos. - To ja się nie zgadzam. Chlothild po tylu latach krwią mą nie związana. Jeżeli po dobroci przekonacie ją by z wami do Aros przybyła, a nie ze mną na wygnanie. Nie moja moc to podważać.
- Nie wiemy którym, bo nie wiemy dokąd ją zabierzecie na wyleczenie. - Erling skinął głową na pozostałe stwierdzenie skalda.
- Klasztor we Franków kraju jest jeden, o którym mówiła Karina. Mam jednak nadzieję, że to nie będzie potrzebne. Przekonać chyba w mocy jestem demona by po dobroci jej ciało opuścił. Mam coś, czegom nie miał wtedy gdym tego chciał od przeklętej istoty.
- Wtedy Karina nie będzie potrzebna w tym klasztorze. Jakieś inne uwagi? - jarl Aros zadał pytanie... lecz mało pytającym tonem.
- Na początek… - Skald położył dłoń na ramieniu Kariny. - Nie jest to mój sprzeciw, ale proszę przemyśl to jeszcze. Jam pogodził się z utratą przyjaciela, że nawet do Frankii ze mną nie ruszy. Bjarki miał tu zostać, by z Kariną żyć tu w pokoju z dala od tej wojny. By oboje szczęścia zaznali. Kto inny nie może być?
- Karina ma nasze i wasze zaufanie. Ludziom naszym w walce pomocna może być dzięki swym zdolnościom. To jej obowiązek.
- Obowiązek… - powtórzył Frey ni to pytaniem ni chcąc jeszcze raz usłyszeć to słowo. - Jestem gotów zaakceptować nawet kogoś do kogo nie mam zaufania, by została. Zrobicie jednak jak uważacie. Względem miast i ziem, źle zdaje mi się myślisz Erlingu - skald zmienił temat i podszedł do stołu. Zasiadł przy nim inaczej niż poprzedniej nocy. - Tam kraj niemożebnie ludny. Nad samą Seine, jak zwą Frankowie rzekę przez Paryż przepływającą, tyle siół widziałem, że pół Denemearki by to było w ludziach. Podbój nie wchodzi w grę, może jedynie jakieś ziemie na wybrzeżu. Po pierwsze nie utrzymamy ich, a Dunowie się rozpłyną w tym żywiole. Za dwa pokolenia śmiertelnych wśród nich nie będziesz miał wielu co mowę dziadów będą znali, o starej wierze ni tradycjach nie mówiąc. Po drugie, o to idzie by wstrząsnąć nimi tak, aby przez pokolenia mysląc o północy jeno strach czuli. Jak będziemy ich miastami rządzić i władzę stanowić na podbitej ziemi, to nie strach, a opór, bunt i gniew będziemy wzbudzać Erlingu.
- Northmani już przyczółek założyli na ich ziemi. My go poszerzyć chcemy. - stwierdził Erling. - Miasta o tych nazwach nad linią morską. Można stamtąd w ląd się wgryzać.
- Z królem to ustalajcie - Frey skłonił się lekko Bacsedze - lubo z jarlami potężnymi co moc mają i chęć by władztwa swe tam zakładać, jak Żelaznoboki. Mnie nic do tego. Ostrzegam jeno. Wy śmiertelni i patrzycie niewiele dalej ponad kres życia. Miną dwa pokolenia, może trzy i wasi potomkowie będą po frankijsku rozmawiać w drodze do świątyń Białego. O ile ta moc drzemiąca w takiej liczbie Franków i ludów im podległych nie wyrzuci was stamtąd wcześniej. Ja tam nie na podbój idę więc nie mi decydować jakie miasto weźmiecie. A i wszystkie bierzcie aż do Romy. To wasze samobójstwo Erlingu. Ale nie Akwizgran. Nie wojować nam z innymi niż kraj Franków, a to miasto innemu królowi podległe. I to zapowiadam, że z pełną mocą będę działał aby jak najwięcej Dunów stamtąd zabrać. Tu do domów lub na podbój ziem w Brytanii, gdzie Anglowie i Sasi mniej liczni i choć chrześcijany to bliżsi nam obyczajem, przez coi można się łacniej tam utrzymać. Czy to posiadaniem czy pozostaniem Northmanami w przyszłości.
Erling skinął głową przyjmując słowa skalda do wiadomości.
- Szczegóły odpowiednio omówim zatem z królem by na uwadze je miał jako część wyznaczonego za to wsparcia. - Spojrzal wyczekująco na Freyvinda i volvę co milcząca siedziała. - Coś jeszcze zostało nam do uzgodnienia?
- To jak współdziałać będziecie. - Skald skrzywił się nieco. - Jako rzekłem wczoraj, wskazywać których siół nie ruszać by frankijskie ulfhedinn nie postawić przeciw nam, a nawet przeciwnie. Jak wy nas nienawidzicie to tamtejsi frankijskich nieumarłych pewnie też. Ludzi mogą ze sobą pociągnąć. Inna rzecz to zwiad. Nawet najlepsi z tych co konno potrafią… niczem są przy wilku przebiegającym lasem i w oczy się nie rzucającym. Kolejna rzecz to strach jaki wywołujecie w śmiertelnych gdy przybierzecie kształt bestii. To może dziesiątki potyczek odwrócić nawet nie tyle zwycięstwo dając, co straty w ludziach niwecząc, bo Frankowie tyły podawać będą na sam widok. To wymaga by wasi pobratymcy nie działali jako siła zwarta, ale po jednym, po kilku w grupach wojów.
- Nie jest trudne zorganizowanie takowych ataków czy zwiadów. Solveig jest doświadczona w walkach. Na jej radzie będziesz mógł polegać.
- Będę, bo ją chcecie na tego co przy mnie z was stanie, jako wódz. Prawda to?
Jarl Aros skinął jedynie głową potakując. Solveig zaś uśmiechnęła się kącikiem ust.
Elin słysząc to zmartwiowna głową pokręciła.
- Jarlu, jeśli pozwolisz… - Odezwała się nim Freyvind zdążył przemówić. - Obrzęd, który zamierzam przeprowadzić, by pomóc świętemu miejscu, wymagał będzie od nas i Ulfhednar jedności i zgodności celu… Nadzieję miałam, że wspólna wyprawa pozwoli Wam poznać nas lepiej. Gdybyś nie zaproponował swego przedstawiciela, sama bym tą sprawę wysunęła. Gdyż to jakie uczucia będziemy nawzajem do siebie żywić może być kluczowe w rytuale. Jednakże warunki jakie nam stawiacie wskazują, że nie myślicie nawet o daniu nam szansy. - W głosie volvy pobrzmiewały nutki smutku. - Wyznaczenie Solveig, która nie widzi w nas nikogo innego jak morderców swych braci zamyka nam szansę na jakąkolwiek próbę lepszego poznania się. Takoż Wasz warunek z wygnaniem mnie świadczyć może, że nie bierzecie nawet pod rozwagę możliwości współdziałania w czasie pokoju… Proszę zatem o ponowne przemyślenie tej kwestii, nie dla nas, a dla dobra obrzędu. - Wieszczka zakończyła i skłoniwszy się lekko wpatrzyła się łagodnie w Erlinga.
Ten skupił swe wilcze spojrzenie ciemnych oczu na Wiedzącej.
- Solveig zostaje - rzekł nieugięcie choć bez głosu podnoszenia - co zasie do uczuć, te będzie szansa określać w walce. Wysłani wojownicy jeśli taka będzie wola i ichnia mogą się nimi dzielić dowoli. - Uśmiechnął się kątem ust. - Jako że walka pierwej przed nami, o to nam się godzi mówić wpierw. Samiście niepewni co zrobić by krzywdy naprawić. Jedno o demonie gada, drugie o czym innym.
- Jak chcecie. - Odparła wieszczka bezbarwnie.
- Niechaj i tak będzie. Jedyne zło jakie mam do ciebie w sobie Solveig, to te biedne kobiety rozszarpane co uciekały z płonącej chaty. Ale i wiem już czemu chcesz mnie zabić. Po wszystkim holmgangu nie odmówię. I daję ci swe zaufanie, że z tym co do mnie żywisz zaczekasz - skłonił lekko głową przed wilkołaczką - dla dobra ludzi.
Solveig pierwszy raz tego wieczora się odezwała:
- Nic od Ciebie nie chcę. Jako jarl rzekł: po wszystkim się rozliczym. Na śmierć lub życie.
- Nie odmówię - powtórzył. - I chyba ostatnia kwestia. Zelandia. - Frey spojrzał z powrotem na Erlinga. - Nie o władzę mi idzie, jak Becsega się zgodzi niechaj wy tam w rządach, choć lasów niewiele. Roskilde to mój dom z czasów gdy Sól pieściła mą skórę. Na wzgórzu kości ojca mego śmiertelnego tam leżą jako i matki. Ni Jutlandii ni Skanii nie nawiedzę bez waszej zgody. Tam chciałbym móc przybywać albo i osiąść. W Tisso.
- Tisso to osada rodzinna mej żony. Nie. Roskilde, zgoda, ale jeno blisko osady. Żadnych innych terenów podbijać ani próbował nimi rządzić nie będziesz.
- Nie o rządy mi chodzi. Król może tam jarla wyznaczyć z einherjar, by nie było, że śmiertelnika wokół palca sobie okręcę. Może Gudrunn? - Uśmiechnął się. - Zgoda zatem. Jeno jak rzekłeś, że udział łupów tak jak jarl Jelling… Jens ruszać nie zamierza na wyprawę. - Skald spojrzał najpierw na Erlinga, potem na Becsege.
- Jens nie ruszy ale wysłannika będzie miał by interesów jego i mych dopilnowywał. - Bacesga mruknał wtrącając się. - Zgoda. - kiwnął głową po namyśle.
- I ja mam jeszcze prośbę. - Odezwała się nagle Elin. - Bym Ribe mogła odwiedzać, gdyby Agvindur wrócił…
- Ribe zgoda .- Erling skinął głową.
- Tedy ustalone. Mam jeszcze tylko prośbę. - Przeniósł wzrok na Solveig. - Porozmawiać chciałbym z Tobą sam na sam, gdzie obiecasz, że gniew na wodzy będziesz trzymać. Ja bezbronnym będę. - Skald miecza nie miał przy sobie, wyjął za to z pochwy saexe i ostentacyjnie wbił go w stół. Nie z zamachu, ale przebijając dębowe grube belki wolnym ruchem, jakoby wkładał w śniegu zwał.
- Co masz mówić, mów przy wszystkich - Solveig mruknęła obserwując pokaz skalda. Karina też skinęła głową ze zmartwionym wyrazem twarzy.
- Zastanawiałem się już gdzie to prowadzi. Gdzie kres. Alem ostatnio dowiedział się gdzie początek. Napaść na Caern z zemsty za spalenie langhusu Agvindura, a to znowu… - Skald spojrzał na Solveig. - bom braci ci ubił. Wiesz jednak to, że to oni mnie opadli? Jeden otwarcie, nie prowokowany w lesie pod Viborgiem, drugi w dzień do schronienia mego się zakradłszy?
- A Tyś niczemu nie winien? Na pomoc w hańby czynieniu nie szedłeś? - usta Solveig wygięły się pogardliwie. Tej nocy dużo spokojniejsza się zdawała. A może i pozostali też mniej agresywni się zdawali?
- Ostaw to Freyvindzie… - Wiedząca położyła dłoń na ramieniu skalda. - To nie ma sensu.. - Pokręciła lekko głową. - Dla niej jesteśmy jednym, wielkim złem… Szkoda tylko, że rozciągasz to zło nawet na zwykłych ludzi. - Elin pierwszy raz spojrzała na szarooką ze smutkiem jakowymś.
- Jednym wielkim złem - skald przytaknął uśmiechając się cynicznie. - Z takiego patrzenia na nas jeden chciał mnie ubić gdym z woli logmadura thingu poszedł sprawdzić czemu oskarżony einherjar się na thing nie stawiał. Gdym się obronił drugi mnie opadł. Gdym i wtedy głowę uniósł spaliłaś Solveig domostwo jarla, ponad tuzin ludzi zamordowałaś, w tym bezbronnych kobiet. Ale to tylko my winni, bo myśmy złem. Nawet nie wiem o jakiej hańby czynieniu mówisz. - Przeniósł wzrok na Erlinga. - A ja mimo to zgadzam się by to ona przy mnie była. Bo ja w was zła nie widzę i ufam że przysięgi dochowa. Chcę za to jednak aby mym hirdmanem została na czas wyprawy. Moje istnienie niech się z jej honorem zwiąże. Aż po ten holmgang co go nie odmówię.
Solveig usta otworzyła lecz Erling ją ubiegł:
- Wasz rodzaj pierwszy zaczął konflikt. Ten biedny co stawić się nie mógł porwał nasze kobiety. Też bezbronne. O tym już nie wspomnicie. - Machnął ręką ucinając dyskusję w tym temacie. - Solveig zostanie hirdmanem tego kto armią dowodzić będzie. Jesteś pewien dowództwa? - spojrzał na skalda.
- Tak - ten odpowiedział natychmiast, choć rzecz jasna pewnym być nie mógł. - Nie wiedziałem o tym… - znów spojrzał na Solveig, a potem na Elin i Karinę.
Volva pokręciła smutno głową na znak, że również nie wiedziała.
- A więc to było oko za oko…- Szepnęła.
- Nie… - szepnęła Solveig wciąż spokojna choć twarz wykrzywiona była złością i smutkiem - Nasze kobiety pohańbione. Spaczone przez niego. Zabite jak kundle. W imię dobra co go tak zażarcie w sobie bronicie sami przed sobą i miłości. - Niemal splunęła przy ostatnim słowie.
Elin powiedzieć coś chciała ale wargi przygryzła. Wszak pewności nie miała… i ją oddali. Oddali ją…
- Zbyt wiele złego między naszymi ludami… Zbyt wiele… Może wspólna walka zdoła coś zmienić. - Powiedziała jedynie.
- Może. - Skald wstał. - Liczę na to. - Przeniósł wzrok z Elin na wilkołaczkę. - Starczyłoby, aby brat twój rzekł to co z waszymi niewiastami varg uczynił, a do Viborga bym wrócił, albo i bratu twemu pomógł, a nie temu z mego rodzaju. Niewiele o was wiemy, jako i wy o nas. Może wspólna walka to zmieni, że zaciekłość w cień usunie. - Freyvind wyciągnął rękę w stronę Erlinga jak do przypieczętowania umowy.

Jarl Aros zbliżył się obserwowany przez pozostałą trójkę zmiennokształtnych. Freyvind przy nim wydawał się chucherkiem. Choć autorytet jarla Aros dawał się wyczuć niemal instyntkownie, z bliska jego dominacja zdawała się przytłaczać, ciążyć i wymuszać posłuszeństwo.
Ni skald ni volva nie mieli wątpliwości, że spotkany w swej wilczej formie Erling był równie imponującym basiorem.
Spojrzenia śledziły go uważnie.
Volva w nagłym olśnieniu dojrzała, że dla Erlinga uścisk dłoni ze skaldem zdawał się dużym testem. Skupiony i poważny, zetknął swą dłoń z wyciągniętą dłonią Freyvinda, który uścisnął ją nie za mocno aby siłowania to nie przypomniało, ale jak mąż z mężem.
Ogień i lód złączone przez chwilę zostały…


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 23-07-2017, 13:19   #26
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


W tym samym czasie do Jelling przybywały kolejne grupy gości, w tym wspomniany przez Jensa Orm z Viborga. Stawiło się również dwóch aftergangerów, których zaanonsowała Gudrunn. Widok jednego z nich szczególnie Jarla Bezdroży ucieszył, bo znał go jeszcze ze swych wędrówek i wypraw na Paryż pod banderą Ragnara. Ranulf bitny był, głośny gdy mógł a gdy trzeba było zapędzał przeciwnika w kozi róg i bezlitośnie wykańczał.

Drugiego z dwójki Lodowooka przedstawiła jako Becan - faktycznie, niewielki, drobny i skośnooki o ciemnych włosach mąż sprawiał wrażenie dziecka przy Ranulfie. Mimo to, ten ostatni z jakąś podszytą szacunkiem komitywą go traktował.

Prócz nich pojawił się również na thingu niewielki pojazd prowadzony przez jednego z przyjezdnych jarli ze wschodu Denemerki, w którego skład wchodziła Rannveig, starsza z wyglądu aftergangerka co potężną budową respekt wywoływała. Ubrana w niedźwiedzie skóry z tatuażami po obu stronach szyi, sprawiała, że mężowie jej z drogi schodzili. Niewielu było śmiałków by za jej plecami próbowało podśmiechiwać się z niej, bo w miejsce wypatroszonych oczu niedźwiedzia wstawione były bursztynowe paciory, co wpatrywały się w człeka równie wyzywająco i przenikliwie co oczy nieumarłej wojowniczki. Gudrunn na jej widok nieco zjeżona była, ale obie sobie głowami skinęły i rozeszły w przeciwne strony.

Wszyscy oni odpowiednio z królem i jarlem Jelling się witali, lecz to Gudrunn rolę najważniejszą pełniła gdy wskazywała każdemu z nich terytorium i obszar na obóz. Przy takiej ilości aftergangerów polowań na ludzi surowo zakazała. Za zgodą śmiertelnych pić można było jeno by głód ukoić. Za ubicie śmiertelnego karą wyznaczoną było prócz wypłaty główszczyzny, ogłoszenie winnego niehonorowym. Dla wielu z przybyłych miano takie byłoby karą bolesną.

Później i jarl na Truso stawił się z wojów oddziałem. Wydarzenie to wielkie zamieszanie wprowadziło wśród osady. Niektórzy z wojowników widać było stąd pochodzili, bo kobiety z płaczem radości witały synów swych, braci, mężów. Czas szczęścia nastąpił z pojawieniem się Hakona Sighvartsona. Nawet Sven z zadowoleniem witał przybyłego aftergangera, po raz pierwszy od wielu dni rozchmurzając swe oblicze.

Z dalszych części północy przybyło jeszcze trzech afterganerów i nawet jeden vargr. Ci jedynie kiwnęli Freyovi i Elin na powitanie niknąc w tłumie zjeżdżających się.


 
corax jest offline  
Stary 23-07-2017, 14:02   #27
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Freyvind nijak nie chciał choćby przypadkiem dawać odczuć jakoby nad gospodynię swym zachowaniem się wybijał, ale z każdym przybyłym też się witał i starał się pogawędkę uciąć zanim czas nadszedł by thing aftergangerów rozpocząć. Czasem dłuższe były to schadzki jak z Ranulfem, starym druhem skalda i Becanem, towarzyszem tego pierwszego co ostrożnie do Lennartssona podchodził. Czasem krótkie jak z Rannveig, która Freyvinda z góry traktowała skaldów za nic przy wojach mając. Z Aftergangerami spoza Jutlandii, co zwali się Myskia, Gjest i Siggeirr dłuższe rozmowy poczynił starając się jasne strony najazdu na Franków uwypuklić, bo pierwszy i drugi raczej przeciw wyprawie byli i przynajmniej jeden z nich skalda nie lubił z jakiegoś powodu. Trzeci, Siggeir, wysoki i potężny rudzielec, o sławie wielkiego i bystrego woja za to zdawał się Freyvindem zainteresowany być może dlatego, że jak i on z Zelandii pochodził. O tym co o wyprawie myśli nie mówił, ale też i nie był przeciw, co skald za dobrą monetę wziął.
Z Hakonem spędził trochę czasu ciekaw Sighvartowego syna, a brata Hemminga który w czasie bitwy o Caern zginął, a trzynaście lat dostatecznym czasem było aby i o tym mówić. Frey w czasie tych wspominek wielce chwalił młodszego syna dawnego pana na Varde - dziś króla Gaudariki. Przybyły nie wiedzieć skąd jasnowłosy Vargr przy bliższym poznaniu okazał się Rebeccą, aftergangerką co maskę o urodzie ciężkiej do określenia płci przybierała, by wśród ludzi przebywać. Inaczej czynić nie mogła, bo była niesamowitą maszkarą o wręcz nieludzkim wyglądzie, choć uprzejmością i byciem miłą to wielce równoważyła. Niewiele od niej skald wyciągnął co o wyprawie myśli, bo kobieta w czasie rozmowy przy kubkach krwi wnet obróciła to w dyskretne próby uwodzenia Freyvinda, który wszelkie próby wybadania jej musiał zmienić w grzeczne i nie skutkujące urazą odrzucanie umizgów ‘potworzycy’. Zręcznym była i sprytnym politykiem.

Jens ponownie udostępnił swój langhus na naradę nieumarłych lecz Gudrunn zaproponowała raczej spotkanie w lesie, na polanie, z dala od ludzkich uszu. Jarl przypomniał jednak, że wilczych uszu tam nie brak. Propozycja zatem padła, by aftergangerzy na łodzi naradę poczynili, po wypłynięciu na pobliskie jezioro Farup, a Frey i Elin podchwycili ten pomysł. Nim jednak obiecana łódź przybyła na brzeg na którym zgromadzili się, rudy afterganger podszedł do Elin by uchwycić ją za łokieć i odciągnąć na bok.
- Elin… słowo? - rzekł z naciskiem niby o pozwolenie prosząc, jednak czyny zupełnie temu przeczyły. Oczy zmrużone miał i górując nad volvą cały napięciem promieniował, a wieszczka zdziwiona zachowaniem mężczyzny pozwoliła się zaciągnąć na bok ale niezbyt daleko. Nie tylko Elin z Siggeirem zniknęli, bo i Gudrunn odeszła z Jensem by przygotować łódź naradę, a i korzystając z tego iż czas jeszcze był niektórzy inni poznikali czy to pożywić się czy przed thingiem mającym się odbyć, innym rozrywkom się oddać.

Freyvind podszedł do chudego i chromego aftergangera co z północy przybył i usiadł obok niego z rogiem miodu. Myskia, jak ten się zwał z jakiegoś powodu nie leczył nogi swej krwią, a co myśli o skaldzie ciężko było z niego wyczuć, co Freya ciekawość obudziło.
- Z daleka przybyłeś? - zagaił. Nie padło to przy ich poprzedniej rozmowie.
Myskia skinął głową przytakując i wyciągając przed siebie chromą kończynę z westchnieniem ulgi. Oparł się nieco o ławę i spojrzał na skalda.
- Ciekawym. - rzekł krótko, jakby odpowiedzi udzielając na inne pytanie.
- Czegóż?
- Tego wszystkiego. - zakreślił wyimaginowany okrąg ręką - I tego co z tym uczynione zostanie. Ty nie?
- Wiesz dobrze, że jam chyba najwięcej ciekawym tego i pewnie największe mam nadzieje, a jak nic z tego nie będzie... największy zawód odczuję.
- Aż tak Ci zależy? - Myskia uśmiechnął się łagodnie.
Frey długo zwlekał z odpowiedzią.
- Ja i tak ruszę ale bez wielkiej armii szans nie ma jednak na pognębienie naszych wrogów i zabezpieczenie północy na dziesięciolecia. Więc owszem. Zależy.
- Aż tak Cię chciwość gna? - Mina rozmówcy nie uległa zmianie choć może uśmiech się nieco bardziej poszerzył. - Czy może szaleństwo?
- Chciwości nigdy we mnie nie było. Wiem że przeciwnyś temu, ale czemuż?
- Bo tak jest. Nie kryję się z tem. - afterganger wzruszył ramionami - Bo niedawno jedną wojnę domową mielim. Miast jedności na północy, szuka się jej poza granicami morza.
- Złe to, że przeciw zagrożeniu się wyprawiając jedność można osiągnąć, gdy bez tego brak jej?
- Złe to, że Franki, Germani i inni widzą tu łatwy kąsek. Każdy na swej miedzy siedzi, i jeno jej dogląda. - wskazał w kierunku obozów wyrosłych pod Jelling, przybyłych jarlów co pompą i splendorem aż w oczy kuły. - I na pokaz jeno muskuły pręży.
- Trza zatem tych śmiertelnych jarlów za ryj uchwycić, Nord Vegr zjednoczyć, władzę Bacsegi nad Zelandią, Skanią i Hallandem zwiększyć, tych dwóch durni w Uppsael do spokoju doprowadzić. - Skald pokiwał głową.
- Jak to uczynisz, gdy sily ruszą na Franków?- sarknął Myskia.
- Pokażę, że jedność możliwą być może. Nawet Ulfhedinn przekonałem by ruszyły swą siłą z ludźmi i einherjar. Trzeba nam też takich, co dbać bedą o tę jedność, choćby na jednym terenie. Może Denemearka pod jedną władzą, bo Agvindur tu żelazną ręką wszystko trzymał, a Nord Vegr podzielona, bo nie ma tam kogo takiego. Agvindura chcę Dunom przywrócić, wtedy i z Nord Vegr uczynić co można. - Freyvind spojrzał na Myskie. - Ale nie gdy ludzie i nieumarli z południa będą tu knuć, jak trzynaście lat temu w Hedeby i Aros.
- I myślisz, że ona tu po co? - skinął z wyraźnym uprzedzeniem głową w stronę Rebecci.
- Nie wiem, nie znam jej.
- Nie stąd ona. Kręci się po północy… Po co?
- Choćby i szpiegowała, niechaj i czyni to. Niechaj wiedzą. Częścią planu to jest. We wspólnej wyprawie jedność i tysiące do wrócenia wojów na północ. Denemearce Agvindura chcę wrócić, inaczej tu się o władzę poszarpią i będzie jak w Nord Vegre. Daj mi poparcie i wojów aby pognębić wrogów, zagrożenie - wskazał głową na wieszczkę - które ona patrząc w wizję zobaczyła, odsunąć, a ja dam Ci jedność Nord Vegr. Z czasem zaś może i całej północy.
Myskia skinął głową bez konkretnej odpowiedzi.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 23-07-2017, 16:06   #28
 
Blaithinn's Avatar
 
Reputacja: 1 Blaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumnyBlaithinn ma z czego być dumny


Elin, Siggeirr

Elin stanęła prostując się na całą swą wysokość (co przy Siggeirze nie było zbyt imponujące, ale jednak) i wpatrzyła w oczy aftergangera.
- W czym mogę Wam pomóc? - zapytała.
- Mnie pomóc?! - Rude brwi odruchowo powędrowały w górę, gdy aftergangera zdziwienie przepełniło - Gdzieś Ty się na wszystkich þursar podziewała te wszystkie lata? - Twarz gniewem mu się nagle wykrzywiła. - Tuś pod bokiem siedziała, ni słowa nie wysławszy?!
Aftergangerka zamrugała zaskoczona i krok zrobiła do tyłu zdając sobie sprawę, iż ten mężczyzna zna ją z ukrytej dla niej przeszłości.
- Leiknar nie pozwolił… - odpowiedziała niepewnie częściowo zresztą zgodnie z prawdą.
- Nie pozwolił? - Zdumienie rudowłosego nie miało końca. - Znalazł Cię? - Siggeirr podjął próby zrozumienia co zaistniało. Myśli jego były ciekawym kąskiem a zagubiona Elin spanikowała i chcąc jak najszybciej zorientować się w sytuacji do nich pierwszych sięgnęła. Jedyną rzeczą jaką udało się jej ujrzeć był widok Leiknara trzymanego w żelaznym uścisku za szyję. Palce wciskały się w martwe ciało z mocą wielokroć większą niż teraz w ramię Elin. Czerwona mgła zasnuła jednak ten obraz a świadomość wiedzącej odpłynęła gdy świadomość straciła.


* * *

Obudziła się w chacie, pustej choć i tak gwar z zewnątrz docierał jakby ludzka ciżba w środku jej była. Obok siedział sprawca jej bólu głowy co niczym młot Thora łupał raz za razem między oczyma.
- Wróciłaś… - mruknął w końcu Siggeirr. - Masz… - Podał jej kubek krwią pachnący.
Volva uniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej przez co aż syknęła z bólu i musiała przymknąć oczy na chwilę. Kubek przyjęła mrucząc podziękowanie ale nie wypiła tylko spojrzała na mężczyznę.
- Co się stało?
- Pytałem, czy znalazł Cię Leiknar. Tomność straciłaś. - Zacisnął usta z uporem. - Rzeknij mi co się stało? Co przez te wszystkie lata, te wszystkie poszukiwania działo się z Tobą? Czemuś słowa nie posłała? Czemuś nie wróciła? Męża swego zostawiłaś… mnie zostawiłaś… - Walnął pięścią w kolano - Aż nagle tu cię znajduję?! - minę miał groźną i wyglądał jakby miał Elin zacząć potrząsać. - Rzeknij choć słowo!!!
Volva głowę lekko między ramionami schowała gdy afterganger mówił ale na słowo “męża” błękitne oczy rozszerzyły się ze zdziwienia i wpatrzyły w mężczyznę, którego gniew i wola skłoniły ją by mówić poczęła.
- Nie wiem czy zostawiłam… Nie pamiętam. Ktoś… najpewniej Leiknar, me wspomnienia zamknął. Tutaj dom odnalazłam ale on wrócił niosąc ogień i łzy, a potem zniknął. Męża miałam? - Zapytała nagle.
- Miałaś. - Skinął głową osłupiały nieco Siggeirr. - Masz - poprawił się szybko - chyba, żeś rozwód wzięła.
Po chwili rozmyślań dopytał:
- Widziałaś go tedy później?
Pokręciła lekko głową.
- Od trzynastu lat nie. Nikt o nim też nie słyszał tutaj… Kto… Kto mym mężem? - Zapytała z obawą w głosie.
Siggeirr żachnął się:
- Toż to Leiknar - ale ton jego złagodniał gdy wspomniał o wspomnieniach zamkniętych - hirdman mój były…
- On… - Wiedząca zadrżała i z przerażeniem wpatrzyła się w aftergangera. Miała wrażenie, że dach chatki zaraz zawali jej się na głowę. - Muszę wyjść… - Wstała powoli odstawiając kubek.
- Wrócisz? - spytał cicho i z napięciem.
Elin odwróciła się do niego. Chciała od razu “Nie” powiedzieć ale wszak nie miała pojęcia dokąd się uda po tym wszystkim… Na chwilę obecną nie wiedziała zresztą niczego… W jej głowie tłukło się tylko to jedno słowo: “mąż” zwiększając ból głowy.
- Nie wiem… Pomyśleć muszę… To za dużo… dla mnie… - Pokręciła głową. - Ale… dziękuję. - Wieszczka zawahała się na moment ale nie zdecydowała się odezwać tylko ruszyła do wyjścia.
- Wybacz teraz… do zobaczenia na zebraniu. - Skinęła lekko głową i wyszła.


* * *

Snuła się niczym we śnie zatłoczonymi ulicami Jelling szukając Freyvinda, gdy imię ukochanego mężczyzny przebiło się przez otępienie i volva nad brzeg jeziora swe kroki skierowała. Widząc, iż skald z kimś rozmawia odetchnęła głębiej próbując się uspokoić i podeszła uśmiechając się łagodnie. Skinęła głową Myski i zapytała.
- Wybaczcie, dołączyć można?
- Oczywiście Elin - Skald też się uśmiechnął robiąc vovie miejsce, ale coś w jej twarzy zdziwiło go. Wydawała się czymś wzburzona i jak na Elin były to silne uczucia. - Ale jeżeli Myskia wybaczy, to i z Tobą o thingu porozmawiac chciałbym na osobności, a lada chwila czekać Gudrunn. - Skald wstał kiwając głową aftergangerowi z północy i skierował Elin pomiędzy drzewa porastające brzeg jeziora.

- Wzburzoną się zdajesz… - zaczął gdy byli już sami - Dawnom cię takiej nie widział. Nie skłamię chyba jak powiem, że nigdy.
Volva chwilę myślała od czego zacząć mówić i zdecydowała od najważniejszej dla niej w tej chwili rzeczy.
- Rozwodu potrzebuję. - Chwyciła Freyvinda za rękaw koszuli i spojrzała a niego całkowicie poważnie.
- Rozwodu? - powtórzył zaskoczony. - Mężatką jesteś? Nic o tem nie rzekłaś… i teraz dopiero nagle naszło?
- Bom pojęcia nie miała! - Elin niemal krzyknęła. - Helleven nic nie wspominała?
- Helleven - Skald jakby zrozumiał. - Tedy… nie potrzebujesz Elin. Dwie w jednym ciele mieszkacie, tyś nikogo nie pojmowała, a ona. Ona żoną, ona by się rozwodzić musiała.
- Nie wiem czy to takie proste… A ona, mówiliście, że pamięta co się z nami działo przed przybyciem do Denemarci… - Volva dreptać wzburzona poczęła. - Myślałam, że może… - Westchnęła cicho. - Siggeir mnie zna - zdecydowała się mówić po kolei - z czasów gdy w Skanii mieszkałam… i zna Leiknara… - dodała cicho.
- Znany Leiknar widzę. Ty nic nie pamiętasz? Nawet skąd do kraju Dunów przybyłaś? - Frey znów się zdziwił.
- Nie mówiłam wcześniej… - Spuściła wzrok zawstydzona lekko. - Nie pamiętam niczego co wydarzyło się przed mym przybyciem do Denemearki. O tym, żem ze Skanii i kim jestem dowiedziałam się od mych sług, którzy ze mną przypłynęli. - Elin zaczęło lekko nerwowo chodzić w tą i we wtę przed Freyvindem. - Gdy Sighvartowi o Svenie mówiliśmy, wtedy... nad jeziorem... sprawdził mą pamięć. Podobnie jak Svenowi, ktoś wspomnienia me zapieczętował i Sighvart nie był w stanie tej bariery pokonać… Teraz Siggeir mówi, żem zniknęła nagle i nikt nie wiedział co się stało. Leiknar jego hirdmanem był ponoć… - objaśniła najprościej jak umiała całą sytuację.
- Tak.. nie rozumiem jednak wciąż jaki to ma związek z rozwodem? Od męża uciekłaś do Ribe? Hm… tyle lat, mąż Twój aftergangerem musi zatem być jako i Ty... Chciał coś jeszcze rzec, ale urwał, bo w jego myśli wkradło się niepokojące przeczucie.
Volva wykorzystała, to by w końcu wyrzucić z siebie to co było najważniejsze.
- Leiknar mym mężem! - Złapała się za głowę. - Przynajmniej tak Siggeir twierdzi… i nie widzę by kłamał… Nie chcę… On nie może… - Pokręciła głową. - Teraz już wiesz czemu rozwodu mi trzeba? - Wpatrzyła się w skalda błagalnie, a on patrzył na nią tępo.
Wyglądał jakby dostał obuchem.
- Na młot Thora… - wyszeptał. - to dlatego… - Pokręcił głową i położył dłoń na ramieniu Elin. - Rozwód to nie problem, thing jest, zgłoś to mówcy praw jako swą sprawę. Niewiasty wszak tu w Denemearce w prawie są mężów opuszczać gdy powód jest. W sagach najczęściej o niemoc w łożu mężatki przy rozwodzie swych mężów oskarżały, ale jak on einherjar to nie przejdzie. Z Bjarkim pomów, on jak nikt na prawie się zna, a ze śmiertelnych w nim obeznanych najstarszy. Sto lat blisko już po świecie kroczy. Pewnie mówcą na thingu go wybiorą. Pomoże. Nie frasuj się.
Wieszczka pokiwała leciutko głową.
- Pomówię… Dziękuję… Prośbę mam jeszcze jedną - wyszeptała zagryzając wargi.
- Mow. Wiesz, że jak w mocy mej to będzie spełnie ją - Frey odpowiedział patrząc volvie w oczy. Coś jakby go męczyło i chyba nie mówił wszystkiego co o tym wszystkim myśli.
Przyjrzała mu się uważniej.
- Pierw powiedz co myślisz. - Poprosiła.
Westchnął.
- Sprawę rozwodu z Helleven musisz rozmówić.
Zamrugała zdziwiona.
- Myślisz, że może mieć coś przeciwko?
- Tak - odparował nie odwracając wzroku. - Ty lub ona miłowałaś Leiknara i wyszłaś zań. Z jakiegoś powodu… uczucie mocne być musiało, wszak einherjar rzadko pojmują się, to ludzka tradycja i założeniu rodziny służy. U nas, afergangerów o rodzinie nie może być mowy, tedy silnego uczucia to symbol. Coś się wydarzyło, Ty uciekłaś od niego, ale nie wiadomo co ona na to… rzadko Cię spycha w dal ciało Twe przejmując, niewiele razy rozmawialiśmy z nią, nie wiadomo co o tym myśli i zamierza.
- Gdyby chciała, to z pewnością spróbowałaby wrócić… Poza tym… Jenna ostrzegała bym wracać nie próbowała… - Elin pokręciła lekko głową. - Ale porozmawiać by się z nią przydało, prawdę powiadasz. - Westchnęła cicho. - Zrobiłbyś to?
- Tak. Jeno nie wiem jak ją wywołać.
- Wystraszyć mnie…
Skald zastanowił się. Pełna dobroci Elin i zawzięta zła, wyrachowana Helleven. Byli tuż przed thingiem na którym potrzebowali przekonać aftergangerów do wyprawy.
- Mogę to zrobić. Teraz - zasugerował przypatrując się wieszczce.
Kobieta nerwowo skinęła głową.
- Dobrze zrób to… Objaśnij jej wszystko… Być może na thingu bardziej niż ja się przyda.
Kiwnął głową i nie przestając patrzeć jej w oczy sięgnął po moc Canarla. Jego oczy stały się jakby czerwonym płomieniem, a w rozchylonych ustach pojawiły się kły. Twarz jego wykrzywiła się w przerażającej mimice.
Z początku aftergangerka stała spokojnie patrząc w oczy skaldowi, by po chwili na jej twarzyczce wymalowało się czyste przerażenie. Freyvind w tej chwili wydawał się najstraszliwszą istotą na świecie i umysł volvy przejęła we władanie panika. Wieszczka wrzasnęła dziko i spróbowała wyrwać się i uciec od niego jak najdalej, ale widząc pierwsze oznaki reakcji na jego moc budzenia przerażenia zacisnął mocniej dłoń na jej ramieniu. Targnęła się odruchowo próbując uciec z krzykiem, ale nie udało jej się wyrwać. Tyle osiągnęła, że odwróciwszy się nie panując nad sobą mogła wywichnąć rękę. Doskoczył do niej i obiął w pasie jedną ręką, a drugą na wysokości piersi, unieruchamiając jej ręce. Przylgnął do jej pleców nie dając dużej możliwości ruchów poprzez uniesienie w powietrze. Będąc plecami do niego nie mogła gryźć, unieruchomione ręce nie mogły drapać, mogła jedynie drzeć się majtać nogami i targać głową.
Przynajmniej póki wciąż była Elin. Ta rzeczywiście wrzeszczała wręcz potępieńczo i majtała nogami przez dłuższą chwilę, by nagle przestać. Freyvind poczuł jak jej ciało uspokaja się, by po chwili z ust wieszczki popłynęła dość niecenzuralna mieszanka zakończona złośliwym pytaniem.
- Sama dać Ci nie chciała, to siłą próbujesz?
- Sprawdzony sposób na Saski, Franki i Fryzyjki - Frey odetchnął w duchu i rozluźnił się, oraz chwyt. - Tedy i tu winno zadziałać - dokończył też z lekką złośliwością.
Wyszarpnęła mu się wtedy zwinnie i stanęła pewnie na nogach odwracając ku niemu. Blękitne oczy niemal ciskały iskry.
- A teraz na poważnie skaldzie, o co chodzi? Widzę, że dalej podróżujemy razem… - Rozejrzała się lekko. - Czyżbyś po rozum w końcu przyszedł?
Frey nie czuł się pewnie przy Helleven, zbyt przypominała mu demona i Chlohild. Drugi byt w jednym ciele.
- Elin już wie - odparował ignorując przytyk i w zupełnie innym temacie. - Dowiedziała się dziś o Leiknarze. Chce rozwodu.
Wieszczka zaśmiała się cicho.
- W zasadzie sama mogłam o tym pomyśleć… - powiedziała uśmiechając się lekko. - Tylko zawsze jest tyle spraw, gdym w końcu się budzę... - Teatralnie załamała ręce, by zaraz spoważnieć. - Zatem posłuchaj uważnie i jej to przekaż. - Wygnał nas, pierw zatłukł niemal na śmierć, a potem wygnał. - Słowa Helleven były mroźne niczym lody północy. - Sądzę więc, że to małżeństwo od dawna nieważne. - Zesztywniała nagle. - On gdzieś tu jest?
- Nie. Przynajmniej nie wiem o tym by był. Elin zależy na tym, bo różnie wygnanie takie można rozpatrywać. Thing jest wielki, całej Denemearki, ale i kilku władców z Nord Vegr przybyło, trochę Gotów i Svedów, jarl z wybrzeża Slavii, Sighvart z Gaudariki w drodze. Jarl z Orkad o wybrzeży Scatii. Dawno nie było takiego zgromadzenia, a staram się by Grim logmadurem został. Rozwód oficjalny przeprowadzić można, cieszy mnie, że nic przeciw nie masz.
- Thing wielki? - Oczy volvy zabłysły teraz zainteresowaniem przez ułamek chwili, po czym się opanowała. - Wojnę chcesz ogłosić? - zapytała domyślnie.
- Już ogłosiłem. Idę nieść Frankom śmierć i uwolnić Chlothild i Agvindura. Przekonać trzeba jak najwięcej ludzi by też ruszyli. - Zawiesił głos i spojrzał jej znów w oczy. - Ja i Elin z wilkami się ułożyliśmy. Nawet one ruszą w dziesięć drakkarów. Ta co Sigrunn z Ribe porwała ,hirdmanem wodza wyprawy nawet będzie. Nawet jak to będę ja, morderca jej braci.
Helleven zmarszczyła brwi na te wieści.
- Ona z nami będzie? Wszak, to honoru za grosz nie ma! Chcesz mieć pazury w plecy wbite w najgorszym momencie Freyvindzie?
- Nie uczyni tego. Jednym z warunków było przyjęcie holmgangu z nią, po wyprawie. Jam sławny - powiedział bez pyszenia się - śmierć moja po całej północy siię poniesie. Gdyby uprzednio wyzywając na pojedynek, w plecy pazury wbiła… Cała północ wiedzieć o tym będzie. Miejsca bez hańby zaznania nie odnajdzie. Miast braci pomścić siebie i ich jeszcze hańbą okryje.
- Obyś miał rację - odparła już spokojniej ale bez przekonania w głosie. - Zatem i einherjar się gromadzą… Pamiętny thing to będzie, oj pamiętny. - Spojrzała z lekkim uśmiechem na skalda. - Obdarowałeś już pewnie niemało Ulfhedin, by nam pomogli, teraz z naszymi braćmi przyjdzie się targować. Jesteś na to gotów?
- Jestem. Niełatwe to będzie. Wilkom miałem co ofiarować, einherjar nie.
- Einherjar najczęściej pragną władzy i wiedzy... Trzeba będzie zapewne strefy wpływów nowe ustalić. - Zamyśliła się na moment. - A my nie wiemy co planował Agvindur… Jaki obraz miał w głowie… Cóż będzie musiał nam wybaczyć, jeśli stworzymy odmienną mapę od tego co pragnął… wszak o jego wolność tu idzie.
- Wiemy… - odpowiedział z bólem i jakby nutą skruchy. - W Aros nieumarli z południa krew naszą wzięli, aby w mocy nas mieć, to dlatego zakazał wyjmować nam drzewca z serc. To wszystko co rozpętał to by krew odzyskać i imię Welanda rozsławić. Aby, jak się nie uda, oddać się w ich ręce za tę krew. Za naszą wolność. To planował.
Helleven wyglądała jakby obuchem w głowę dostała. Wielu rzeczy mogła się spodziewać ale nie czegoś takiego. Agvindur poświęcił wszystko dla nich? Dla tego nieopierzonego furiata i szalonej wieszczki? Zaklęła cicho pod nosem, szok powoli w złość się przeradzał.
- Zaryzykował wszystko?! Wszystko co udało mu się osiągnąć, Denemarcę całą, bo wszak on w ich rękach, to broń potężna przeciwko nam wszystkim! Wszystko postanowił na ostrzu noża bo w Ciebie wierzył?! - Parsknęła cicho i pokręciła lekko głową. - Szaleństwo chyba zaraźliwe się robi… - mruknęła na koniec.
- We mnie? W Elin? W Ciebie? Tego nie wiemy. I nie zaryzykował, poświęcił wręcz. I nie pozostawił nam wyboru. - Skald zbliżył się do volvy przybliżając swą twarz do jej twarzy, że prawie stykali się nosami. - Wdzięczność, przywiązanie i mus odwdzięczenia się to jedno. Teraz jednak musimy go uwolnić, bo jak rzeczesz: on bronią i kluczem ich do Denemearki. Zaraz rozmawiać będziemy z einherjar. Lepiej nam się postarać. Mocno.
- Trudne wyzwanie… Bardzo trudne… - Wieszczka uśmiechnęła się, a w jej oczach błysnęła radość, choć ta sama twarz, to gdy Helleven się cieszyła, chłód dało się ciągle w jej spojrzeniu dostrzec. - Postaram się. Wierzaj mi. - Powiedziała poważnie.
- Och wiem, że się postarasz, ale przed Tobą Helleven zadanie trudniejsze. - Skald uśmiechnął się. - Elin wiele dni przygotowywała się do obrzędów Ostary. Ale chwilowo jej nie ma… Ty masz… dzień, althing już jutro.
- To lepiej żeby wróciła… Ale teraz spotkanie ważniejsze. Kto z aftergangerów przybył, opowiadaj dokładnie. Muszę wiedzieć wszystko co i Ty by dobrze to rozegrać.
Nie mieli dużo czasu bo łódź już podpływała.
Frey starał się wykorzystać go maksymalnie opowiadając Helleven o wszelkich szczegółach.


 
Blaithinn jest offline  
Stary 23-07-2017, 16:54   #29
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Thing Aftergangerów na jeziorze Farup

Łódka wielka nie była.
W zasadzie gdy ją ujrzeli w pierwszej chwili myśleli, że to barka jakowaś co drwale czasem do spławiania wielkich bali drewna używali. Gudrunn z pewną miną jednak zachęcała do wejścia na chybotliwe, choć utrzymujące się z dobrą wypornością medium.
Ranulf pierwszy wskoczył ciągnąc Freyvinda za ramię, trzymane w uścisku jak z żelaza. Minę miał taką jak zawsze przy grze w kości. Coś kombinował a uchować tajemnicy nie umiał, bo oczy mu lśniły jak u niedorostka jakowegoś. Reszta ruszyła za nimi by począć rozsiadać się na niziutkich ławach co ulokowano na szybko by wszystkich obecnych pomieścić. Ranulf zaś nim zasiadł z godnością popchnął skalda tak by barkę rozbujać mocniej, a przy okazji celując by samemu nie zamoczyć się przy okazji. Helleven idąca za skaldem przytrzymała go za ramię pomagając mu utrzymać równowagę i lekko prychnęła na dziecinne wręcz zachowanie aftergangera, a sam obiekt dowcipu jedynie uśmiechnął się i udał, że wygraża palcem staremu druchowi. Zajął miejsce na ławie miedzy nim a volvą.

Pierwszy głos zabrał Siggeirr, dumnie się wyprostowawszy:
- Witajcie. Wielki to czas gdy tylu z nas w jednym miejscu się zebrało by naradzić się i decyzję podjąć o wyprawie przeciw Frankom. - skinął głową tocząc godnie spojrzeniem. - A jeśli ruszyć to pod czyim przywództwem. - zakończył krótką przemowę i na Wiedzącą spojrzał.
Ta skinęła mu głową z leciutkim uśmiechem ale pozostała na miejscu, ona i Freyvind byli w zasadzie gospodarzami tego spotkania, więc ich kolej przypadnie na końcu.
- Decyzję chyba każden samotrzeć podjął idąc na Ostarę do Jelling - Ranneveig palnęła prosto z mostu z rechotem. Trzęsła się ona, trząsł się jej obfity biust i trzęsła się barka wprawiania w ruch.
- Jeśli Ty idziesz to i ja pójdę. - odkrzyknął Ranulf przez rechot berserkerki się przebijając - Przekonać się chcę, czy to prawda, że masz specjalny sposób na wrogów pokonanie.
Kobieta błyskawicznie rżeć przestała spoglądając na niego, a ten z niewinnie radosną miną na nią spozierał. Rebecca przyglądała się to jednemu to drugiem i w końcu nie mogąc doczekać się dodatkowych wyjaśnień zabrała głos:
- Nie pojmuję do końca o co rzecz idzie Ranulfowi, ale Ranneveig ma zdaje się rację. Czyż każdy z nas nie wyrobił sobie jakowegoś osądu w kwestii wyprawy?
- Wiele zatem wskazuje, że poparciem się wyprawa cieszy skoro każdy z was przybył. Stratą czasu byłoby gdyby tego wikingu nie wspierać, a na wezwanie Freyvinda odpowiadać - wciął się Sven.
- Oh, bycie na bieżąco nigdy stratą czasu nie jest. A wszak tutaj będą się decydować losy wielkiej wyprawy i być może Denemarki - wieszczka wtrąciła lekkim tonem.
- Strata nie-strata - mruknął Myskia, a z boku skalda i volvy odezwał się i Gjest:
- Każdy szafuje swym czasem jako mu pasuje. Nie każdy wielką wojnę popiera.
- Zaiste - zgodził się Freyvind zabierając w końcu głos. - Są może i wśród was tacy co przeciwni, a przybyli by to wyrazić i szacunek winniśmy mieć do nich. Tedy kto przeciw temu, niech rzeknie czemu.
- Moje zdanie znasz, skaldzie. - Myskia nie przestawał mieć kwaśnej miny. Kręcił się też na swym kawałku ławy, najwyraźniej pokazując jak niewygodne warunki mu koniecznym jest znosić. - Tam siły rzucim, uwagę odwrócim, a na naszym podwórku kto zostanie? I ważniejszym: co zastaniem po powrocie?
- Niedawno wojna domowa była - Gjest ciągnął jakby myśli Myskii. - Silne dowództwo było. Co będzie stało na przeszkodzie wrogom i szpiegom ichnim rozpętać kolejną? Kto północy strzec będzie?
- Służby swej ostawić nie możecie? - Sven wciął się w zdanie Gjesta. - Zaufanych swoich?
Na stwierdzenie to afterganger parsknął z lekceważeniem.
- To śmiertelni. Choćby i najwierniejsi.
- Śmiertelni, śmiertelnym dadzą radę, a najniebezpieczniejsi z naszego rodzaju czekają we Franków stolicy - odezwała się Helleven spokojnie. - Od lat knują jak nas przycisnąć i zniszczyć… A teraz dostali w swe ręce coś co może im to ułatwić. Dlatego musim działać szybko i bez zawahania.
- … by to zagrożenie wyeliminować - rzekł skald jakby kończąc wypowiedź volvy i przemycając tym obraz iż razem stoją murem. - A kraj bezpieczny będzie. Jedynie Obodryci lub Sasowie mogą na kraj opróżniony z wojów uderzyć. Jednak król Sasów może wręcz chcieć wspomóc nas, samemu wgryzając się we Franków, bo rywalizują okrutnie, a jak nie… - urwał i dodał cicho: - Ulhedinn kraj obronią. Danevirke obsadzą chroniąc Denemearke. Obiecali mi to.
Cisza zapadła, bo jeno Sven i Gudrunn wiedzieli, że pakty z wilkami i w przeszłości prowadzono.
Reszta osłupiała.

- Ulfhedinn? - spytał cicho Becan jakby się upewniając. Rebecca wyglądała jakby właśnie darowano jej wielki skarb, Ranulf z zaskoczenia przeszedł we wściekłość, Hakon zerwał się na równe nogi. Kolejno powstawali.
Rwetes się począł nieść po wodzie, gdy wszyscy na raz przez siebie gadać poczęli o szaleństwie wykrzykując. Myskia pioruny ciskał w skalda spojrzeniem.
- Spokój! - Frey też powstał i siłą swej charyzmy, autorytetu oraz głosu poskromił rozbuchane towarzystwo. Uciszyli się choć z wolna, a ci co się poderwali nie siadali na powrót na ławy. - Dzieci Lokiego, wrogowie nasi, na istnienie nasze zaciekle czychający. Tak. Ale Loki to nie tylko wróg i morderca Baldura. Loki to brat w krwi Odyna, największy z druchów Thora. Asgard dzięki niemu ma mury przeciw Thursom. Dzięki Lokiemu Thor ma swój Mjolnir którym zabije Jormunganda. Zło i dobro w nim mieszka, fałsz i dzikość. - Frey potoczył wzrokiem po twarzach aftergangerów. - Ale jest nasz! - wycedził ze złością i jakby wyzwaniem. - Norny los bogów zdradziły, Ragnarok będzie i jest to cel wszystkiego. Godna bitwa, epicka śmierć. Odrodzenie Gimlei powrót Baldura. To jest zapisane - ryknął. - Loki prowadzący do boju olbrzymów, bestie i zmarłych wrogiem jest, ale częścią tego wszystkiego! Tam zaś - Frey wskazał kierunek, gdzie przy dobrej woli można było uznać iż leży kraj Franków. - Tam słudzy Białego knują. Przybyli tu już i nawracali w Hedeby. Głosili, że Asowie i Wanowie to jeno wymysły i przeklęte bożki, a bóg jeden jest. Gdy zabraknie tych co czczą starych bogów, to ulegną zapomnieniu - Pochylił się ciskając gromy z oczu. - Zapomnieni bogowie, którym odmówiono nawet Ragnarok i godnej śmierci. Północy pełna kościołów Białego. To bije również w Ulfhedinn. Jedność pokazali i nie tylko kraj obiecali obronić, ale i ruszą na kraj Franków. Jedność całej północy w walce z zagrożeniem. Ludzie, ulfhedinn, einherjar. Co rzekniesz potomkom zrodzonym z krwi Gjest gdy przyjdzie ci opowiedzieć coś robił gdy furia północy niszczyła Franków chcących zniszczyć naszą wiarę? Looki towarzyszył Thorowi w drodze do Utgardu gdzie ramię w ramię próby Útgarða-Lokiego czynili. Przyjaciółmi nie będziemy nigdy, ale ramię w ramię stawać możemy.
Gdy Freyvind skończył i Helleven się podniosła do tej pory siedząca spokojnie i przyglądająca się twarzom zgromadzonych.
- Trzynaście lat temu przepowiedziałam, iż przeciw sługom Białego jeno jedność nam pomoże. - Jej głos był spokojny ale dobrze słyszalny dla wszystkich. - Wtedym jeszcze nie spodziewała się, że i o jedność z Ulfhedin może również chodzić. Dziś wiele jednak na to wskazuje. Pragniemy zmiażdżyć sługi Białego i pozostawić nasze ziemie bezpieczne? To potrzebujemy ich pomocy. - Dokończyła wpatrując się w Siggeira będąc ciekawą jego opinii.
- I im mamy powierzyć wszystko co nam drogie? Na jedno wasze słowo? Zaiste wiele żądacie - Myskia nieprzekonany był. Siggeirr milczał najwidoczniej rozważając powiedziane rzeczy.
- Na viking ruszali nasi dziadowie i ich dziadowie - Ranneveig wcisnęła swoje mądrości. - Bez pomocy kundli i jakoś północy krzywda się nie podziała.
- To nie zwykły wiking Władczyni Pola Kruków. - Frey nie wymieniając jej z imienia, a z lekkim szacunkiem w głosie używając kenniga do odniesienia się do jej wojowniczości. Miał zamiar ją tym połechtać. - Weland to Agvindur. Przybrał to miano i ruszył na Frankię. Dostał się w ich ręce o czym pewnie wiecie. - Skald zimnym wzrokiem spoglądał na twarze nieumarłych. - Jeżeli związali go krwią to przyjmie wiarę Białego. Jego imię sławne i znajdzie posłuch u tysięcy wojów co wciąż tam tkwią. Jak nie ruszymy, to za rok, dwa, trzy? Agvindur z krzyżem nad głowa na czele Dunów i Franków przyjdzie tu - wycedził. - Trza nam go uratować lub jak nie da się, zniszczyć. Przyjdzie nam nie łupić tylko wsie i miasta, ale zetrzeć się z krześcijańskimi przeklętymi. Po to wilki! Gdyby nie jedność ulfhedinn i einherjar, nie odzyskano by Aros z rąk krześcijańskiej nieumarłej.
- Słyszelim, słyszelim o Aros i twoim wkładzie, skaldzie - Gjest machnął ręką jakby odpędzając i temat i argumenty. Przerwał tym samym zapadłą ciszę.
- Ale tym razem Agvindura nie będzie by ratować Aros. Nie będzie by ratowac Danimarkę i Svenię i resztę terytorium. Szalony pomysł! Oddawać kraje północy pod kontrolę wilków! Skąd pewność, że będzie do czego wracać? Skąd pewność, że gdy my tam ryzykując nie dostaniemy nożem w plecy z tyłu? - wątpliwości swe wyłuskał dotąd jedynie raz przemawiający Hakon, a Frey przez ten czas zbliżył się do Geista i pochylił nad nim lekko.
- Gdym przebudził się po długim śnie z drzewcem w sercu - wycedził, a w głosie znać mu było niebezpieczne nuty świadczące o bliskiej furii. - I ja usłyszałem o mym wkładzie w Aros. Eryk z Tisso wystarał się o to by głosić ustami skaldów co zaszło, gdym w śnie był pogrążon. Obiecałem sobie wtedy, że ubiję każdego, kto te kłamstwa powtarzał będzie. - Patrzył aftergangerowi w oczy. - Alem przejrzał. Bo któż winien, że w to wierzy gdy to jeno słyszał? Łeż to Geist. Jak choćby to, żem na bezbronnego miecz uniósł. Owszem broni w dłoni nie miał, ale mocą Canarla chciał mnie zniewolić, gdy ostrzegłem, że gdy to zrobi to zabiję. Rzeknij mi Geist gdzie teraz on, a gdzie ja. Ja was tu zwołałem by chrześcijan pognębić i zabezpieczyć od nich północ, a on tam, przeciw północy knuje. W co wierzysz zatem co w Aros zaszło?
Volva w tym czasie Hakonowi odparła.
- Wolelibyście, byśmy zdecydowali się ruszyć i nic o wilkach nie wspomnieć? Wtedy to byłoby ostawienie im kraju i pozwolenie na zabranie. Umowa chyba lepsza zatem.
- Wolelibyśmy gdyby powiedziano nam słowo nim umowy dobito. Jakim prawem w naszym imieniu umowy dokonano? - Spytał Siggeirr.
- W swoim jeno imieniu się z nimi ułożyłem. - Skald odwrócił się do niego. - Ja tak czy owak ruszę i pociągnę ilu wojów zechce się dołączyć. Ale pomyślałem przy tym o bezpieczeństwie Jutlandii. Zabranie zbrojnych za morze, to zaproszenie na napaść, tak tedy ułożyłem się by to bezpieczeństwo zapewnić. Zostaniecie? Wasza wola, zadbałem jeno o to by Ulfhedinn uchronili was od Sasów. I nie darmo. Do Denemearki poza rodzinnym miastem powrotu nie mam. To oddałem za bezpieczeństwo kraju.
- Zatem działałeś w swoim imieniu, ale i w naszym. Nie wiedząc jaka nasza decyzja będzie. Nie wiedząc czy zostać zechcem czy nie. I pomoc wilków nam narzucając. Agvindur by tak nie postąpił. - Hakon pokręcił głową. - O takich rzeczach godzi się wpierw mówić, a nie w twarze nam osiągnięcia rzucać - ostatni słowa rzucił z przekąsem ku volvie.
- Coście jeszcze zaoferowali? Jakie warunki dokładnie. - Siggeirr wtrącił się kolejno, miarowy ton głosu utrzymując.
- I co oni dokładnie obiecali. - dorzuciła z uprzejmą ciekawością Rebecca.
Kilkanaście par oczu wpatrzyło się w skalda i volvę.
- Dziesiątkę łodzi, która wyruszy wraz z nami do kraju Franków i obronę tutejszych ziem w przypadku ataku. Pewnam, że tam gdzie nie będzie tej obrony trzeba, pchać na siłę się nie będą. Dostaną w zamian trzy miasta w kraju Franków. Tutaj nic się nie zmienia. Strefy pozostają niezmienne, tak jak Lenartsson powiedział, dogadywaliśmy się w naszym imieniu. On i ja już tu nie wrócimy. - Helleven furię dało się ukryć w głosie, gdy to mówiła i patrzyła wtedy prosto na Siggeira. Może będzie dokąd wrócić w razie czego? - Jak zapewne słyszeliście o naszym wkładzie w Aros, słyszeliście również zapewne o naszym wkładzie w walce z Ulfhedin. To utrudniało pertraktacje, nie mogliśmy czekać na Wasze decyzje, teraz przynajmniej możecie je podjąć wiedząc, że w razie czego ziemie chronione będą przed napadem z zewnątrz. - Volva rozejrzała się po wszystkich i po chwili jeszcze dodała. - A co do tego, że jeno nasze słowa macie… Agvindur jeno z mym słowem, mą przepowiednią, nawet w obliczu klęski w Aros, ruszył na Franków i Anglów… I wiele lat sukcesy odnosił. Sami więc zdecydujcie, czy warto w nie zawierzyć.

To było zastanawiające, że Freyvind potrafił powstrzymać emocje nawet wobec eksplozji gniewu wilkołaczki, a tu na łodzi wśród innych aftergangerów musiał powstrzymywać się by nie wybuchnąć wściekłością na słowa Hakona i Siggeira. Nie dodał nic do słów volvy zajęty zaciskaniem szczęk i powstrzymywaniem się od wypowiedzenia słów, co dalsze rozmowy by zniweczyły.
- Nie ma sensu temperamentem się unosić - Rebecca wtrąciła się ugodowo uśmiechając się do wszystkich obecnych. Sven choć słowem się nie odezwał, stał opodal skalda i volvy. - Lepiej siły swe oszczędzać na wyprawę lubo też na kraju obronę. Jakim gwarantem z ich strony jest umowa potwierdzona? Możecie to rzec?
Jako, że Volva milczała i też patrzyła wyczekująco na skalda, ten w końcu odezwał się:
- Jest taka gwarancja. Wiecie z pewnością, że lat temu trzynaście po ataku wilków na Ribe poprowadziłem atak na siedzibę Ulfhedinn ich święte miejsce. Tu, pod Jelling. Zniszczyliśmy je, a przez ten ponad tuzin lat Synowie Fenrira nie potrafiły przywrócić mocy temu miejscu. Prócz tego, że nie powrócę do Denemearki, obiecaliśmy z volvą że przywrócimy moc ich świętemu miejscu, albo jedynie spróbujemy. - Potoczył wzrokiem po twarzach. Potem stoczę holmgang z jedną z przewodniczek wilków w kraju Dunów i odejdę. - Spojrzał na Hakona stalowym wzrokiem. - Nie zwykłem Sighvartssonie konsultować z einherjar kogo na wyprawę biorę. Dlategom Was o zdanie nie pytał, a jako Volva rzekła: tu do boju staną gdyby na granice wróg przyszedł, a nie jak dotąd po swoich leśnych ostępach się kryć będą. Gdyby zdradzili i z obietnicy się nie wywiązali, to nie uzyskają sposobu by Caern mocy przywrócić, a ja z armią wtedy tu wrócę. Raz jeno z kilkoma einherjar i tuzinem ludzi natłukłem ich tu i zniszczyłem jedno z ważniejszych leż. Nie wydaje mi się by gniewu za zdradę chcieli ryzykować.
- Skoroś nie nawykł do konsultacji - Hakon spojrzał na skalda - tedy i zapewne pomocy nie wypatrujesz ni wsparcia ni udziału. Ni ludzi, ni zapasów, ni broni Ci nie trza. Sam zaczynasz wojnę i sam wszystko załatwiasz…
- Weland ją zaczął. Agvindur z tobą nie konsultował też, czy wilki na Aros zabierze, ani czy miasto im odda.
- W Jelling thing zebrał nim na Aros ruszył. I tutaj negocjacje prowadzone były, narada się odbyła. - mruknął Sven pod nosem. Gudrunn też głową przytaknęła.
- Tak tedy i teraz naradę czynimy.
- Co w połowie dokonana, boć skald nie nawykł pytać innych o zdanie - dorzucił oliwy do ognia Hakon.
Pomruk jakiegoś niezadowolenia przeszedł pod zebranych.
- Pytanie jest. Padło - wtrąciła się Lodowooka występując przed Lenartssona i Elin. - Czy ruszycie na pomoc Agvindurowi a takoż by powstrzymać wyznawców zdradliwego Białego i ochronić Północ.
- Czego dokładnie od nas chce Freyvind? - z nieco rozjuszonego tłumku padło pytanie Becana.
- I co oferuje w zamian - dorzucił Siggeirr.
Gudrunn spojrzała na skalda i volvę pola im ponownie ustępując.
- Pomocy w uwolnieniu Agvindura i w walce z tamtejszymi nieumarłymi - rzekła milcząca przez dłuższą chwilę wieszczka i zerknęła na Lenartsonna ciekawa, co im zaoferuje w zamian. On zaś wyglądał jakby zależeć mu przestało na tym spotkaniu, a bardziej by gniewowi się nie poddać nim się skończy.
- Nic wam nie zaoferuję. Nic poza to co sami mieczem w kraju Franków nie zdobędziecie. Jak tradycja tu panuje. Einherjar co do Valhall trafiają z pól bitew ramię w ramię z Asami i Wanami będą walczyć w Ragnarok. Wszechojciec stworzył Canarla, einherjar kroczącego po Midgardr po własnej śmierci, a przy tem i nas wszystkich. Byśmy dbali o to, aby ludzie bezpiecznymi byli przed zakusami południa i wytrwali…
Myskia machnął ręką przerywając Freyvindowi.
- Znamy historię, znamy wierzenia. Żyjemy tu, wśród ludzi. Skoroś wilkom oferował trzy miasta za morzem, jakże to że tutaj umów nie zawierasz?
- Nic im nie ofiarowałem. Volva prawdę rzekła ale nie do końca. Lud Franków bardzo liczny, jeżeli tam zostaniemy to Northmani rozpłyną się w nich, na jednego choćby i pana dziesięciu albo i więcej ich będzie. Jako rzekłem wodzowi wilków: jak zostaną tam, to ich wnuki po frankijsku rozmawiać będą w drodze na modły krześcijańskie w świątyni. Chcecie tam miast? Ziemi? Bierzcie ile chcecie choćby po samą Romę, ale źle zrobicie. Tedy nie ‘dałem’ miasta Ulfhedinn’, a rzekłem że jak ślepi są na to, to przeciw nic nie mam.
Volva w milczeniu obserwowała reakcje pozostałych aftergangerów na słowa skalda.
- Tak tedy wilki zostają tu a i przyczółek tam chcą budować - mruknęła Rebecca. - Co konkretnie ci trzeba? - zwróciła spojrzenie wyglądających ciepło i niewinnie oczu na skalda. - A nie ogólniki.
Frey roześmiał się.
- Ano, niech budują… - W oczach zabłysły mu wesołe ogniki. Jego radości jednak nikt z zebranych nie podzielał i milczenie wokół się pogłębiło na jego wybuch. - Branka darowana mi przed laty przez Agvindura z krainy dalszej niż Frankia pochodzi i opowiadała o Ulfhedinn tam żyjących. Skoro krześcijańscy nieumarli w kraju Franków żyją, to i z pewnością wilki tam są frankijskie. Między nami, a aftergangerami z południa przyjaźni nie ma, więc pewnie między Ulfhedinn a frankijskimi wilkami braterstwa próżno szukać. Niech dzieci Fenrira tam spróbują osiąść jak chcą. Z własnym rodzajem tamtejszym się może za bary wezmą, a tu się osłabią. - Machnął ręką. - A konkretnie, trzeba mi einherjar na wyprawie. Gdyby o zwykły wiking szło to wojowie jeno wystarczą, ale Agvindura trzeba z ich łap wyciągnąć by go nie spętali i nie wysłali tu jako krześcijanina. Sami wojowie mogą nie podołać walce z południowymi przeklętymi. I chcę przed Wszechojcem uczynić jedność jak Volva przepowiedziała. Ludzie, Einherjar i Ulfhedinn. Dunowie, Svedowie i Goci, wojowie z kraju Północnej Drogi. Cała północ razem w furii niszcząca zagrożenie tradycji i wiary. Na tamtej ziemi, nim tu przyjdą i w Jutlandii przyjdzie się zetrzeć. Potrzebuję was i waszych zbrojnych, drakkarów i mieczy.

Gjest i Myskia miny mieli takie same.
- Zatem powodzenia w walkach, niech bogowie prowadzą twe ramie - mruknął ten pierwszy.
- Nie rzekłeś nic, czegobym w zaproszeniu na thing nie słyszał - dodał drugi z nich siadając obok przedmówcy. - Nie ostawię swoich by ruszać na wojnę co jeno przyczynkiem do kolejnych lat niepokoju będzie. Zadbam o swoich inaczej.
Kolejno berserkerka się ozwała:
- A ja ruszę. Choćby po to by zgnieść kilku krystjan na proch. - Zacisnęła pięść wielką jak bochenek.
Ranulf kiwnął też na zgodę. Po nim Hakon chociaż wielce niechętnie na skalda spoglądał.
- Dołączę ale nie na twe wezwanie. Agvindura z rąk wyznawców Białego wyciągnąć i chronić tradycje to godny cel - rzekł spokojny i chłodny taktyk. - Swoich ludzi pod swoim dowództwem mieć będę.
Siggeirr zaś dorzucił:
- Ja zaś poczekam. Nie pali się nam grunt pod nogami. Nie będę ryzykować teraz sytuacji na terenach naszych i ataku rozochoconych wilków. - Rudowłosy spojrzenie na volvę rzucił. - A i Ty wracać powinnaś gdzie twoje miejsce i twoi ludzie.
Kolejno Rebecca się wypowiedziała:
- Jeśli znajdzie się miejsce dla mnie, chętnie dołączę. Wiele dziać się może, a z bliska lepiej widać i słychać nawet na polu bitwy.
Becan długo myślał nim się opowiedział. Głową jedynie skinął i zaraz zniknął w uścisku Ranulfa.
Skald skinął głową.
- Po thingu ruszymy najszybciej jak się da. Czas goni. Choć nie ruszacie z nami dzięki wam za przybycie .- Potoczył spojrzeniem po Gejście, Myskii i Siggeirze. - Plan omówimy później, bo wierzę, że jest wiele innych spraw co na tym thingu aftergangerów omówić chcecie, skorośmy tak licznie się zebrali.
Helleven skinęła głową wszystkim.
- I ja dziękuję za Wasze przybycie - odrzekła po prostu, po czym zwróciła się do Siggeira. - Chętnie pomówię z Tobą o tym gdzie me miejsce lecz wiedz, że dług wobec Agvindura mam do spłacenia.
Rudy afterganger powoli skinął głową. Wkrótce einherjar zaczęli rozprawiać o innych kwestiach korzystając z thingu.


 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 17-08-2017, 23:05   #30
Krucza
 
corax's Avatar
 
Reputacja: 1 corax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputacjęcorax ma wspaniałą reputację


Na althing zjechali również i ludzie by w naradzie wziąć udział. Jedyną różnicą między ich przybyciem były pory dnia, boć przepychem i splendorem ich większe lub mniejsze poczety miejsca nie ustępowały aftergangerom czy wilkołakom. Wiele czasu musiało upłynąć by Jelling takiego przepychu zaznało, by dzień i noc osada wypełniona była głosami wieloma. Wszystko to pod jednym wezwaniem. Agvindur zapewne dumny byłby widząc takowe zgromadzenie, pierwsze od wielu, wielu lat.

Służba Becsagi anonsowała kolejno jarla Orkney - Sigurd Eysteinsson, tuż po nim przybyłego Erika Kaunssona, króla Hordalalandu z Nord Vegr. Obaj przybyli z takim orszakiem, że Becasaga przy nich wyglądał zaledwie na miejscowego karla. Nie zdawało się jednak by królowi to przeszkadzało lub by zwracał na to uwagę. Jednak dla wielu znakiem buty i pychy było aby króla status zagłuszać.

Na zaproszenie na thing zdążył stawić się i Olaf Gudrødsson, król Geirstad i wuj najpotężniejszego króla w Nord Vegr, młodziutkiego Haralda Pięknowłosego, rządzącego w Vestfold. Olaf zamieszanie niemałe zrobił sprowadzając do Jelling grupę co zabawiać tłum miała. Przebierańcy - sami mężczyźni - przez osadę przeparadowali wyczyniając figle, kręcąc koziołki, robiąc szpetne miny, niczym magicznie utrzymując wiele przedmiotów w powietrzu na raz, i zionąc ogniem. Część z tej grupy niewielkich rozmiarów była, karłami będąc. Sam Olaf zaś nim został zapowiedziany, zniknął na dłuższy czas, by pojawić się później już niedaleko Jensa.

Ostatnim co się stawił z najmożniejszych spoza krain Dunów był Atli Wysmukły, jarl Fjordane, tuż po tym gdy posłańcy wrócili z wieściami, że to wszyscy co dołączyć zdołają.

Mimo tych wieści, na wieczór przed rozpoczęciem obrzędów do Jelling przybył jeszcze jeden chętny uczestnik. Kveldulf Bjalfason przybył z żoną i służbą nieliczną. Wielki był chociaż barczysty bardziej niż wysoki, takoż i żona jego, krąglutka, pulchniutka, roześmiana i gadatliwa. Na widok Bjalfasona, Erling widocznie się najeżył i coś szeptał z Becsagą dłuższą chwilę. Dnia następnego rozpoczęło się długo wyczekiwane wydarzenie Północy…


Thing


Korzystając z nieczęstej okazji wielu przybyłych na wiecu zwołanym przez króla skorzystać chciało. Tak się złożyło, że żali i skarg zebrało się całkiem sporo bo większość przybyłych zdecydowała ruszyć długo odkładane sprawy przy świadkach.
Część skarg dotyczyła spraw błahszych jak utrata trzody czy rekompensata za niewolnika. Zdarzyły się jednak i kwestie bardziej skomplikowane jak sprawa volvy co rozwodu żądała od wielu lat męża nie mając obok i go nie pamiętając. Była też i sprawa męża co żonę swą pod osąd poddał, że w szaleństwie swym dzieci ichnie wyzabijała kilka tygodni wcześniej. Kobieta niemal całkiem oszalała, zaklinała się, że dzieci nie skrzywdziła, że z oczu spuściła na krótką chwilę jeno. Ciał zagubionych nie znaleziono. Prócz tego naradzano się też w sprawach przygotowań do wyprawy, przekrzykując się i różne działania proponując. Bjarki co narady i sądy prowadził pod koniec dnia zmęczonym był i spiętym tak, że na Kariny ramionach wspierał się mocniej gdy udawali się na spoczynek. Ucztę królewską pominęli. A mimo to świetowanie trwało do rana...

Ostara


W końcu nadszedł długo oczekiwany dzień i w raz z pierwszymi promieniami słońca ze świątyni ruszył pochód prowadzony przez godiego a za nim szli wybrani wojowie niosący posągi Freyji i Freyra, po ich bokach skakali grajkowie z fletami i bębnami, później dostojnym krokiem podążał za bogami Bercseca wraz z gośćmi z dalekich stron w otoczeniu hirdmanów króla, a za nimi kroczyli pozostali. Procesja opuściła miasto główną bramą i skierowała się ku pobliskiej rzece, na której brzegu ostrożnie złożono posągi i przyobleczono je strojnymi płaszczami i ozdobiono pierwszymi kwiatami. Ludzie zgromadzili się w półkolu a godi podszedł do wody i nasączył wierzbowe witki, które podał mu niewolnik, po czym ruszył do posągów i spryskał je i okolicę wodą mówiąc:

I namnet på Thor ringer vi till de gamla gudarna och gudinnorna - allt. Kan denna Hammer, symbol för Mjolnir och symbol för Thor, bekräfta vår guds och vårt folks rikliga styrka och kraft. Jag inväger denna plats för samhälle och frihet, för att förvisa allt förorenande inflytande. Må våra tankar på detta invigda ställe också helligas, liksom vår vilja till Odins rättvisa gud, vårt folkets gud. Som Heimdall vakter Bifrost, får denna plats bli avvärjd mot alla styrkor som är orimliga mot vårt syfte här i dag. Vågen av landet, var vi än är, ge oss din välsignelse denna Ostara.

Następnie zapalił pochodnie ustawione po obu stronach posągów i ułożył drewniane misy przed rzeźbami. Powstał energicznym ruchem, uniósł ręce ku górze i zaintonował:

Vi åberopar dig, Ostara
Ge oss din närvaro
I denna vår heliga cirkel,
Det vi har förberett för dig.
Det är till din ära
Att vi tar denna tid till minne
För kommande säsong
Av värme, glädje och liv.
Ostara den fruktiga,
Vi välkomnar dig,
Komfort oss med din tidlösa ande.
Du framträder i skönhet
I gryningen av varje dag.
O som bor Ostara,
Livets början,
När du stiger i östra horisonten
Du fyller Midgard
Med livets ljus.
Du är nådig och strålande,
Glistening högt över varje land.
Dina strålar omfattar Midgard
Till gränsen för alla
Det som gudarna har gjort.

Gdy skończył jeden z usługujących mu niewolników podszedł z białym, przerażonym królikiem, któremu kapłan poderżnął gardło jednym szybkim ruchem i ulał krwi do obu mis, by ciałko ułożyć na półmisku po środku. Godi wytarł ręce w swą szatę i ujął podany mu róg wypełniony miodem. Skierował się teraz ku zgromadzonym unosząc napitek ku górze.

Springens budbärare
Har återigen återvänt.
Alla hagel till Lady Ostara,
Gudinnan av våren!
När årstiderna blommar
Genom din heliga nåd,
Må våra andar växa i styrka
Någonsin starkare
Som den mäktiga eken,
I ditt beröm
Och till din ära
Häller vi nu denna libation!

Wykrzyknął i ulał miodu na ziemię, by potem upić sam niewielki łyk i podejść do króla i jego gości dzieląc się z nimi napitkiem i błogosławiąc ich. Gdy powrócił pod posągi i wlał do ich mis resztkę alkoholu muzyka ponownie zabrzmiała i z gardeł kilku stojących z boku niewolnic popłynęła pieśń:


"Var var du rättvis kompis" sa han,
"Med ditt bleka ansikte och det gula håret?"
"Gå till brunnen, söt herre," sa hon,
"För jordgubbsblad gör jungfrur rättvisa"
"Ska jag gå med dig, rättvis jungfru", sade han,
"Med ditt bleka ansikte och ditt gula hår?"
"Gör om du önskar, söt herrn" sa hon,
"För jordgubbe löv gör jungfrur rättvisa."


Godi pośrodku kręgu, w rytmie bębnów rozpoczął hipnotyczny taniec, który trwał chwilę jeszcze po skończonej pieśni, by urwać się nagle. Kapłan stanął unosząc dłonie ku górze i zakrzyknął:

Nu är det dags att vakna,
Av helande och förnyad styrka,
En tid för re-making
Som Midgard unfurls
En ny grön mantel
Av liv och löfte.
Vi skrämmer till Frey,
Till Thor och Heimdall.
För vitalitet, släktskap
Och den varma säsongen framåt!

Odwrócił się ku rzeźbom, ukłonił Freyrowi i Freyi, a później zwrócił ku zgromadzonym:
- Måste Ostars välsignelse alltid vara med dig! - Był to znak, iż można już wracać do miasta. Król jednak nim ruszył podszedł pierw do posągów i wrzucił do każdej po złotej monecie, po czym się oddalił.

Dzień przeminął na całkiem zwyczajnych sprawach, choć wszyscy z niecierpliwością oczekiwali althingu i obrzędów ku czci Odyna.


Obrzędy



Gdy w końcu Sol udała się na spoczynek i wszędzie rozpalono pochodnie z jednej z chat wyłoniła się, wystrojona w zieloną niczym wiosenna trawa suknię, Elin w wianku kwiatów na rozpuszczonych włosach. Szła spokojnie i dostojnie aż dotarła do świątyni, pod którą już zgromadzili się król, przyjezdni i mieszkańcy. Przed boskim przybytkiem wybudowano kamienny ołtarz ozdobiony kwiatami, u jego stóp spoczywały dwie wielkie misy. Czekał tam na nią również godi, który przekazał jej uroczyście nóż ofiarny dając tym samym znak, iż to ona poprowadzi obrzędy. Wśród tłumu przemknął zdziwiony pomruk, a volva uniosła sztylet ku górze. Ostrze błysnęło w świetle księżyca, co było znakiem dla niewolnych, by zaczęli wprowadzać na plac ofiary. Wiedząca natomiast zwróciła twarz ku zgromadzonym i zakrzyknęła:

- Ludu Denemarci i nasi goście z bliskich i odległych stron! Świętujemy dzisiaj nie tylko ponowne nadejście do Midgaru Eostre ale także althing jakiego od dawna tutaj nie widziano. Z tej okazji zwracamy się do Asów i Wanów, by łaskawie na nas spojrzeli i przyklasnęli temu rzadkiemu zjawisku. Wylewamy więc dziś ofiarną krew i oddajemy cenne dla nas przedmioty za pomyślność naszych ludów i ich braterstwo. Za jedność przeciwko wspólnemu wrogowi w przyszłych walkach i za tryumfalny powrót naszych wojowników do ich domów. Hail to Aesir! Hail to Vanene!

Za plecami wieszczki thralle wnosiły kosztowności, miecze, topory, kwiaty i jedzenie, a także prowadziły zwierzęta. Pochód robił wrażenie, gdyż można było w dłoniach niewolnych dojrzeć szklane paciorki, bursztyn, kły morskich potworów jak i poblask złota. Zwierzęta wypielęgnowane i dorodne szły nerwowo najwyraźniej czując co je czeka. Elin patrzyła na to wszystko z wdzięcznością. Godziny spotkań z mieszkańcami miasta przyniosły efekty - nawet biedni podzielili się tym co mieli najcenniejsze - jedzeniem. Musiała królowi wspomnieć, by wspomógł tych najuboższych. Stos darów sięgnął ku blatu ołtarza, a ona wykrzyknęła znów:

- Hail till nordens gudar!
Hail till nordens gudar!
Hail till Æsir! Hail till Vanir!
Hail, du till vilken vi är tro!
Du, som lär oss att hedra våra eder,
Och att bara lita på dem som är värdiga.
Du som visar oss det släktskapet är starkare än stål,
Och lär oss värdet av vänskap, tro och frid.
Du som passerar ner till oss runorna,
Självs skript.
Du, som lär oss det modet är större än guld,
Och rädsla är dårens valuta.
Du, som visar oss att hur vi är kända är allt vi lämnar när vi dör,
Och alltså är den där äran.
Till dig lyfter vi våra ögon;
Till dig sträcker vi våra händer;
Till dig öppnar vi våra hjärtan;
Till dig lyfter vi våra röster!
Hagel! Hagel! Trefaldig, Hail!

Po czym podeszła do konia, który czekał jako pierwszy i podprowadziła go do ołtarza. Przez chwilę czule głaskała chrapy i uspokajała czułym głosem, by w końcu jednym wprawnym ruchem poderżnąć zwierzęciu gardło. Koń wierzgnął i opadł na ziemię, a krew trysnęła na ołtarz, misy i volvę, która krzyknęła:
- Hail to Odyn!

Następnie wieprzka do niej przyprowadzono, który padł chwilę potem a Wiedząca wykrzyknęła:
- Hail to Thor!

Sytuacja powtarzała się dopóki volva nie pozdrowiła wszystkich głównych Bogów. Na koniec sięgnęła do swej sakiewki i wrzuciła na stos żelazne runy, które dopiero co uczyniła, a potem pewnym ruchem ścięła swe złote włosy szepcząc cichutko.

- Poprzednim razem oddałam Ci oko Wszechojcze, zrobiłabym to i dziś, gdybym nie bała się, że Cie tym urażę. Oddaję więc włosy i przysięgam, iż mi nie odrosną dopóki Agvindura nie odnajdę. - Rozwarła dłoń, w której jasne pukle się znajdowały pozwalając wiatru je porwać, a ona uklękła pomiędzy dwoma misami i uniosła ręce ku niebu krzycząc

- Aesir! Vanir! Acceptera detta offer och välsigna vår expedition. Må det vara så!

i wylewając zawartość jednej z nich na ołtarz. Wszyscy zamarli i przez chwilę słychać było jeno trzaskanie ognia, a potem krew spłynęła rowkami ku drugiemu naczyniu. Elin odetchnęła z ulgą a wokoło rozeszły się wiwaty. Ofiara została przyjęta. Nie dane było jej się cieszyć, gdyż zaraz wizja porwałą ją w swój wir. Aftergangerka wpatrywała się w tłum przysłonięty dymem z ognisk ale nie widziała go,

Cytat:
bo oto morze krwi się rozpostarło przed nią, pod nią, wokół niej.
Z krwawych fal wydarły się dwa kształty co otrzepały się niczym wielkie psy, rozpryskując szkarłatne krople wszędzie wokół. Słońce zachodziło z wolna za horyzont, mrok obejmował czerwony świat we władanie. I wtedy Hati skoczył z warkotem dobywającym się z szeroko rozwartej paszczy na Skolla. Ten pola nie ustąpił, wgryzając się głęboko w łapę atakującego wilka. Skowyt przeszył powietrze, gdy dwa wielkie wilki spięły się ze sobą, tarzając się, tarmosząc i wyrywając kawały ciała w krwawych falach. Oba na powrót krwawe się stały i gdy jeden kulejąc odczołgał się na bok, zostawiwszy nieruchome truchło przegranego, nie można było stwierdzić, kto walkę wygrał…
Zwycięzca z resztą nie nacieszył się spokojem bo oto spod wód nieprzejrzystych wydobył się Jormungand co zamiast paszczy maskę miał ze splątanych wzorów. Tę samą co wiele razy volva widziała w swych wizjach i ...w Aros. Mimo swych rozmiarów, wąż rzucił się na wygranego i walka rozpoczęła się na nowo.
Wizja jednak odrzuciła volvę co jeno niczym ptak unosić się poczęła by ujrzeć lasy, góry i pagórki, osady ludzkie zalane runą dagaz….
Jej oczy szeroko otwarte na moment wypełniły się strachem, by po chwili nagle spojrzeć przytomniej. Znów była w Jelling. Jeden z niewolnych podszedł i pomógł jej wstać. Nowa, piękna suknia była umazana u dołu krwią. Westchnęła cicho i pomyślała, że to jeszcze jedna ofiara.
 
corax jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:27.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172