Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-06-2018, 21:25   #261
 
Arvelus's Avatar
 
Reputacja: 1 Arvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputacjęArvelus ma wspaniałą reputację

Anna zajęła miejsce na jednym z krzeseł znajdujacych się w kapitularzu. Czuła się dużo lepiej po ostatniej przespanej nocy, choć musiała przyznać, że Płock przyniósł kilka wspomnień, których się nie spodziewała. Wilgoć znowu się pojawiła gdy tylko powróciły wspomnienia pewnej nocy. Westchnęła ciężko i gdy tylko zakończyli modlitwę powoli zdała relację ze swych badań, poczynionych nad rannymi w Garach.
- Obydwaj zmarli mieli szereg ran szarpanych. Ciała były blade i miały dużo mniej krwi niż powinny mieć. Nosiły ślady ugryzień i szarpań. Do tego zostały… rozczłonkowane. - ucichła na chwilę. - Podejrzewam, że bestii było więcej niż jedna i raczej nie zaatakowały by się najeść. Oceniając długość szczęki, długość zębów ślady po pazurach sugerują, że bestie są dużo większe od wilków. Może nawet wielkości konia.. - Popatrzyła po swoich towarzyszach. - Kojarzycie coś takiego?
- Pasuje to do bestyj, o których wam pisałem - powiedział Weismuth. - Dziwi mnie, że nie pożarły mięsa, ale to nie jest dobry znak. Znaczy to, że zabijają dla samego zabijania. A czyni je to szczególnie niebezpiecznymi.
- Albo kierują się jakimś swoim rozsądkiem - zaproponował inne wyjaśnienie Fyodor - Anno. Krew była z nich wyssana?
- Tego nie jestem pewna, było jej mniej niż powinno. - Anna pokręciła głową. - Były ślady ugryzień, więc nie wykluczone, że ją wyssano.
- To chyba najświeższy ślad. Należałoby go zbadać. Czy oni nie byli jakoś najęci, czy wysłani przez Michal? To także może być ważne.
- Podobno byli zorganizowanie przez Michal. To się zgadza. Ale nie wiem dlaczego i na jakiej zasadzie - mówił Walter - ten cały Jakub z nią był. On może wiedzieć co i jak. Być może nie dołączyła do reszty, bo czekała na tych dwóch?
Wzruszył ramionami.
- Teraz to bez znaczenia. Oni nie żyją. Inkwizytorka też. A my nie jesteśmy ani o krok bliżej rozwiązania zagadki bestyj z lasu. - Zakończył starzec.
Francisca sprawiająca wrażenie nieobecnej zabębniła palcami w krzyż.
- Bliżej może nie, ale na pewno nie w tym samym miejscu, co podczas naszego poprzedniego spotkania w Płocku. Z pewnością nie mamy jednak wiele czasu - zamyśliła się.
- Mściwój… dziecko tej kobiety z zamtuza zmarło. Być może będziecie chcieli to sprawdzić - powiedziała do Anny i Fyodora i ponownie zatopiła się w myślach.
- Obawiałam się tego. - Odpowiedziała cicho Anna. - Tak na pewno będę chciała go zobaczyć, a co do sprawy bestii. - Uśmiechnęła się do Waltera. - Jak wiesz zajęci byliśmy sprawą Mogilna. Zgodnie podjęliśmy decyzję o tym by się nie rozdzielać. Proponuję byśmy wyruszyli do Suchodołu i zajęli się teraz tematem bestii.
- To wydaje się zasadne - przytaknął Fyodor - I razem pójdziemy zobaczyć co ze Mściwojem i zapytać matkę czemu go nie ochrzciła po tym jak dałem jej na to pieniądze - skrzywił się Reznov z dezaprobatą.
- Mogła nie zdążyć. - Anna zamyśliła się na chwilkę, odtwarzając w głowie rozmowę z wampirem. - Z tego co mówił brat Piotr, to mogło być bardzo obciążające zaklęcie dla dziecka, a jeśli jeszcze tamten mag zaatakował go po raz kolejny… ten chłopiec nie miał szans - Zacisnęła dłonie w pięści.

- Inna, bardziej chyba drażliwa sprawa. - podjął Fyodor temat na koniec spotkania - Wcześniej zostawiliśmy sprawy jak były, ale teraz myślę, że czas je przemyśleć. Anno… wybacz, ale pomimo, że bardzo cię cenię i uważam za bardzo ważną część naszej komórki inkwizycji to nie sądzę abyś nadawała się do przywództwa. Zbyt wiele w tobie zaufania i niewinności. Brak ci nieufności. Wprost powiedziałaś Piotrowi, że wiemy, że jest wampirem gdy byłaś w zasięgu jego ręki. W takiej sytuacji niemal każdy pomiot ciemności zabiłby cię bądź wziął na zakładnika nim zdołałbym cię uratować. Dostrzegam pewne piękno w twojej naiwności. Czuję tęsknotę do moich młodzieńczych lat gdy sam taki byłem, ale to nie jest cecha przywódcy. Brakuje ci też bezczelności przez co nie wykorzystałaś kanonika do zatrzymania cygan co by pozwoliło odprawić egzorcyzmy na dziech i odesłać duchy do czyśćca. Nie mam do ciebie o to pretensji, ja sam tam nie byłem bo brakło mi rozsądku by poczekać do rana z wejściem do biblioteki, ale ponownie… to nie jest cecha przywódcy.
Siostry świętego Jana są sercem inkwizycji, a ty jesteś naszym sercem, jednak pozwól bezlitosnemu rozsądkowi i determinacji
- mówiąc to klepnął palcem swoją skroń - Dowodzić.
- Niech pan wybaczy mi arogancję, ale proponuję sam siebie na przywódcę. Wybaczcie ale wiem o mrocznych siłach więcej niż wy wszyscy razem wzięci. Pewnie po pięciokroć więcej. Całe dekady spędziłem na... zgłębianiu tej wiedzy. Jak Anna już dostrzegła, a reszta z was prawdopodobnie także, cały czas wszędzie wietrzę intrygę, wszystkich sprawdzam i upewniam się, że nie są zagrożeniem. Dary od Pana tylko mi w tym pomagają. Mam odwagę i bezczelność by stawać twarzą w twarz przeciw największym, jak choćby widziała Franciska podczas naszego spotkania z biskupem… ale obok odwagi mam w sobie także pokorę i rozumiem wasze przewagi nade mną. Wiem, że gdy chodzi o pokojowe negocjacje Franciska mnie przewyższa i wierzę, że przy przesłuchaniach stanowiliśmy doskonały duet gdy ja bym zaczynał i zmiękczał człowieka, a ty byś wychodziła jako ta przyjacielska… budząca zaufanie i sympatię po strachu jaki ja bym wzbudził. Wierzę, że to mogłoby być bardzo skuteczne. Wiem, że brat Weismuth powiedziałby mi wiele o walce z wilkołakami i dobrze byłoby go mieć po prawicy w czasie walki. Widzę jak cenną jesteś członkinią naszej małej drużyny Anno i cieszę się, że mamy tutaj ciebie Gerge. Wybranie mnie na przywódcę oznaczać będzie, że będziemy nieufni i ostrożni jak ja, ale wierzę, że w ten sposób najlepiej przysłużymy się woli pańskiej i najdłużej będziemy mu służyć.
W mrokach nocy kryją się nieboskie potworności których większość żadne z was nawet z tobą właśnie Walterze, nie widziało na oczy a ja znam je od podszewki i będę wiedział czego kiedy oczekiwać i jak z tym walczyć.

Anna przysłuchiwała się Fyodorowi spoglądając na wiszący ponad stołem krzyż. Musiała przyznać, że po raz pierwszy spotykała się z czymś takim… z taką niechęcią do współpracy. Pozostawało wierzyć, że Pan ma w tym jakiś plan, że gdzieś tam jest w tym wszystkim coś więcej.
- Bracie Fyodorze. - Niechętnie przeniosła wzrok na czerwonego brata. Był stary… tak pewny siebie. Nie miała jednak pojęcia skąd brała się ta pewność. Czy to łaska, którą obdarował go Pan? - NIgdy nie zgłaszałam swojej kandydatury do przewodzenia jednostce Płockiej i chciałabym przypomnieć, że pomysł taki zrodził się w głowach naszych przełożonych. Czy mówisz teraz iż mądrość twoja, przerasta ich? Uważam, że wypadałoby choćby zapytać brata Waltera czy podali jakieś powody, a jak nie to napisać prośbę o ich podanie. Jest wiele spraw do załatwienia w Płocku i nie uważam tematu dowództwa za najważniejszy.
Wzięła oddech, starając się by jej głos nie stracił na mocy. To tylko wyjaśnienie swoich powodów… tak jak objaśnienie sekcji.
- Chciałabym ci przypomnieć, że jesteś ghulem. W towarzystwie brata Piotra zachowywałeś się co najmniej dziwnie i nie wiemy czy nie będzie tak przy spotkaniu z innym wampirem. - Wyrzuciła z siebie część targających nią wątpliwości i spokojnym głosem kontynuowała. - Nie uprzedziłeś mnie o tym kim on jest mimo, że jak podejrzewam dowiedziałeś się o tym szybciej. Do tego od początku narażasz życie swoje i innych. Biczowałeś się mimo świadomości iż może grozić to zakażeniem. Osłabiłeś się tym samym, przez co nie mogliśmy egzorcyzmować kamienia w drodze do Płocka, co zaowocowało takimi a nie innymi skutkami. Podczas gdy ja… zostałam przytłoczona mymi wizjami, dopuściłeś do tego by Michal zabiła cenne źródło informacji dla inkwizycji, w czego następstwie spłonęły cenne woluminy. Zamiast naprawić swoje błędy i egzorcyzmować dzieci i kobietę udałeś się do biblioteki, ponownie narażając swoje życie. - Tutaj zacisnęła dłonie w piąstki czując jak powraca zmęczenie tamtych dni. - Przez to nie byliśmy w stanie uratować tych dusz, pokazaliśmy swoją słabość przed kanonikiem. Od początku zachowujesz się jakbyś miast chcieć wspomóc naszą sprawę, chciał ją tylko narazić. Mylisz też moje zaufanie i wiarę w wolę Pana z ufnością w każdego człowieka. Wierzę, że wszyscy znaleźliśmy się tu nie bez powodu, że Płock i okolice potrzebują naszej pomocy. Wierzę, że twa mądrość może być wielkim wsparciem dla inkwizycji, ale błagam zrób wcześniej cokolwiek by okazać się być godnym zaufania nim zaproponujesz swoją kandydaturę.

Fyodor wysłuchał argumentów siostry… i w sumie podobały mu się. Dotąd sprawiała wrażenie jakby po prostu płynęła, a teraz proszę… walczy o “swoje”. Nie zmieniało to jednak faktów.
- Cóż. Mniej więcej o tym właśnie mówię i udowadniasz siostro moje argumenty. Nie wiesz czym jest ghul, powtarzasz jedynie słowa Michal które ona wypisała na swojej tabliczce po tym jak sprzeciwiła się decyzji większości.

Cytat:
Fyodor wpadł do stajni i zemł niegodne przekleństwo. Pożar biblioteki zbyt nim wstrząsnął. Nie powinien był pozwolić sobie na tę chwilę słabości. Trzeba było zacząć od aresztowania Michaiła. Trzeba było pozostać bezwzględnym narzędziem. Powiódł spojrzeniem po ziemi szukając śladów kopyt, ale… nie był tropicielem. Nie znał się na tym.
Wtedy głuchy huk zawiadomił go o obecności Waltera.
- Więc powiadają, żeś jest ghulem. Nawróconym, ale jednak ghulem. Powiedz mi bracie Reznov, jak to z tobą dokładnie jest.
B’Reznov wyprostował się opierając laskę na ziemi.
- Nie przychodzisz tu z pytaniem a oskarżeniem. Oskarżeniem popieranym młotem-relikwią. Więc to tak łatwo zwrócić inkwizycję przeciw sobie? Jedno pojedyncze oskarżenie od cygana starczy? Co jeśli powiem, że nie? Powiem, że to głupiec. Albo, że to co ewentualnie Ci przekazał ktoś, że Michal nazywając mnie ghulem plotła trzy po trzy? Uwierzysz memu słowu przeciwko im? Albo jeśli powiem, że jestem ghulem… i chciałem użyć Piotra jako narzędzie woli bożej takim jakimi my jesteśmy? Albo, że kiedyś byłem ale to było przekleństwo jakim dla Piotra była klątwa Kaina ale mi wybaczono? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? To i tak słowo przeciw słowu…
Walter postąpił krok. Czerwonemu bratu nie umkło, że młot pozostał za nim, postawiony idealnie wyważonym obuchem na ziemi.
- Nie przybywam z oskarżeniem. Chcę znać prawdę. Uważam, że wszyscy powinni ją poznać. Widzisz, jakiekolwiek nie byłyby metody tych z Oculi Dei, Michal była jedną z nich. Była inkwizytorką. Więc mam słowo Inkwizytora przeciw słowu innego Inkwizytora. Żaden z nas nie jest już młodzikiem jak Gerge, czy te dziewczyny. Tedy rozumiesz, że jak rzucimy się sobie do gardeł, to coś, z czego młodzik wyleczy się jak pies, nas może posłać do grobu. Michal przewidziała, że naszym przeciwnikiem jest jakiś słowiański bożek. I przewidziała, żeś ghulem. Każdy z nas dźwiga swój krzyż. Do dziś myślałżem, że krzyżem niemowy była wiedza. Tedy oświeć mnie i rzeknij szczerze: ile jej wymodlona wiedza warta? Czyżli prawdę gestami wskazywała Simonicy, by on ją w stronę twoją i Gergego wykrzyczał. Czy też kłamliwa była i słowom jej wiary nie dać roztropniej. Bo być może i ów Swarożyc mrzonką jeno? Jako wasze wampirzej krwi umiłowanie bracie?
Walter zakończył stojąc w bezpiecznej odległości od Fyodora, choć nadal odcinał jedyne wyjście.
- Tak. Jesteśmy starzy i odpuśćmy sobie tę gierkę grzeczności i zaowalowanych półprawd. Łagodne słowa nie ukryją odciętej drogi i reliktu, mimo wszystko, gotowego do roztrzaskania mi czaszki gdyby coś ci się nie spodobało. Z resztą nie uwierzę byś nie miał jeszcze kilku sposobów pozbawienia życia jak on, a może nawet on jest w stanie się po prostu pojawić w twojej ręce na twoje zawołanie. Wiem do czego takie przedmioty są zdolne.

- I nie mam o to pretensji. Oskarżenia są poważne i to zasadne środki. Ja bym jeszcze Gerge wziął dla pewności - Fyodor wzruszył ramionami udając większy spokój i dystans niż rzeczywisty i zrobił pauzę biorąc głęboki wdech.

- Oto prawda: Pół wieku byłem niewolnikiem wampira Arturusa, zwącego się w państwie nadwiślańskim Wiktorem. Ponad dekadę temu padłem na kolana przed Georgiem, akolitą sędziego-inkwizytora Jonnathana Fausta Engela VII z wysp brytyjskich. Wyglądałem wtedy jakbym miał nawet nie dwadzieścia lat. Błagałem ich i płakałem… Wskazałem im leże wampira i księdza-apostatę chroniącego go. Za to prosiłem o śmierć. O ogień stosu który, oczyściłby moją plugawą duszę. O spowiedź. Po roku przesłuchań, w których chętnie brałem udział, Faust VII uznał, że moja wiedza jest cenna i zamiast stosu zaproponował mi służbę. Nie chciałem. Pragnąłem oczyszczenia i śmierci. Moje oczy zbyt wiele widziały. Moje ręce zbyt wiele robiły. Mój język zbyt wiele smakował… Moje sny… Krótko się znamy, ale niedługo zauważysz, że ja śpię tak mało jak tylko jestem w stanie. Ale sędzia-inkwizytor mnie przekonał. Śmierć była prosta. Śłużba to poświęcenie. “Czyż może być większa cnota niż poświęcenie?” - zawiesił na chwilę głos pozwalając pytaniu przebrzmieć - Tymi słowami mnie właśnie przekonał.
- Zatem Cyganka nie myliła się - Walter odwrócił się i ruszył powolnym krokiem powłócząc nogą. Pochwycił ogromny młot z łatwością z jakiej nie powstydziłby się mężczyzna w sile wieku - To dobrze - kontynuował nie patrząc na Czerwonego Brata. - To znaczy, że jesteśmy na dobrym tropie.
Młot wylądował na ramieniu wywołując szczęknięcie kolczugi.
- Będę cię obserwować. I jeżeli kiedykolwiek będę mieć wątpliwości co do twej wiary bracie, to bez wahania spełnie twe dawne prośby. I nie będziesz musiał mnie błagać i płakać.

Walter ruszył do wyjścia pociągając za sobą nogą.



- Byłem ghulem, to prawda. I w sumie inaczej planowałem to wyznanie, ale niech się dzieje wola nieba. I tak mieliście się tego dowiedzieć na tym konklawe. Poważnym argumentem PRZECIW mojemu przywództwu może być moja przeszłość. Pięć dekad życia byłem ghulem martwego już wampira. - Fyodor mówił o tym spokojnie. Jakby opowiadał o herbatce z dnia wcześniej… ten spokój był… tak bardzo wymuszony - Dopuściłem się wtedy straszliwych grzechów. Gdy inkwizytor Faust Engel VII, z wysp brytyjskich, przybył go zabić oddałem się w ich ręce przynosząc im informacje i skromne błagania o spowiedź i oczyszczający stos. Zapytajcie Waltera o to jak tytanicznym wysiłkiem jest przełamać więzy pętające umysł ghula, a i się to udało. Wtedy sędzia Engel zaproponował mój stos. Albo służbę. No i jestem tutaj. Niosąc ze sobą wiedzę pół wieku obcowania z istotami ciemności. I tak… odnajduję wielką dumę w tym, że pomimo takiej przeszłości Pan obdarza mnie wciąż swymi łaskami.

- Dlatego przyjąłem rolę adwokata wampira Piotra. Obaj byliśmy przeklęci i obaj chcieliśmy służyć. Nade mną Pan się zlitował i pozwolił mi być swoim narzędziem. Takie samo narzędzie widziałem w Piotrze. I nie, Anno. Powiedziałem ci, że on prawdopodobnie jest wampirem przed sytuacją którą opisałem, proszą cię byś nie zostawała z nim sam na sam, a mimo to postawiłaś się w bezpośrednim zagrożeniu. Wybacz, ale to było zwyczajnie… nierozsądne.
- Miałam wizję przy listach u opata klasztoru. W tym miejscu nie było nic co mogłoby mi zagrażać. Zbyt długo służył on inkwizycji i mógł się poszczycić wieloma osiągnięciami, za którymi przyszły do nich dobra materialne. Nie wierzę, że nie było ludzi, którzy nie chcieliby po wielokroć sprawdzić co za tym stoi. - Anna uśmiechnęła się słabo. Czemu ten człowiek musiał być taki… Chciała uścisnąć dłoń Gerge dodać sobie otuchy, a zamiast tego musiała prowadzić tą rozmowę.

- A jeśli chodzi o samobiczowanie… - tutaj głos Fyodora stał się mroczniejszy. Jakby z akcentem groźby - od lat oddaje swój ból, Bogu. Pozwól każdemu z nas pokazywać mu swą pokorę na swój sposób. I mieszasz fakty. Egzorcyzmy na polanie się nie odbyły najpierw z powodu mojej nieznajomości rytuału, a potem już nie było czego egzorcyzmować.
Anna zrobiła zaskoczoną minę. Nie znał rytuału nim Piotr mu go nie pokazał… co więc właściwie potrafił brat Fyodor poza pokrzykiwaniem na innych? Pokręciła głową odrzucając tą myśl. Na pewno było tego wiele.
- Obawiam się, że tak jak nieraz musimy odłożyć modlitwę by wypełniać swoje obowiązki, tak i ty powinieneś rozważyć czy nie ma teraz spraw których nie można narażać na szwank, nawet przez tak ważne i bliskie Bogu zachowanie.
- Jak dotąd wyczucie chwili mnie nie zawiodło. W momencie gdy rzeczywiście popełnię błąd i wpłynie to na moją możliwość służby… wtedy wróćmy do tej rozmowy. - zaproponował mało.
- Zawiodło i to już dwa razy. - Anna pokręciła głową. - Bracie mówiłeś, że wiesz co to pokora, ale ja jej tu nie widzę.

- Tak, to co Michal uczyniła uznaję za wielką porażkę, ale ona jest nasza wspólna. Żadne z nas się nie spodziewało by poczyniła ona taką samowolkę.
- Mówisz o swej mądrości i doświadczeniu. Chcesz przewodzić tą grupą. To przywódca ponosi odpowiedzialność za czyny swych podwładnych. - Odezwała się odrobinę oschle, ale spróbowała załagodzić to uśmiechem. - Jeśli się podejmiesz tych czynności, tak to będzie uznawane za twą porażkę. Pominąłeś też temat wejścia do biblioteki. Po co narażałeś swoje życie tym razem?
- Blask w mrokach. Światło które nie miało prawa błyszczeć. Uznałem to za znak. Za instrukcję i podążając za nią odnalazłem relikt.
- I nie poprosiłeś nikogo by z tobą poszedł? - Anna posmutniała. Brat Fyodor miał rację i nie miał jej zarazem. Był arogancki, ale niestety głównie arogancki. - To było bardzo nierozsądne. - Dodała szeptem.

- I nie. Nie uważam bym był mądrzejszy od naszych przełożonych. Ale w naszym konklawe, zgodnie z obyczajem, przemawia wola boska. I w jej wyższość już wierzę. Dlatego poddaję ten wniosek pod głosowanie konklawe, a nie próbuję przejąć dowodzenia w jakiś alternatywny sposób.
- Niestety nie masz bracie mego poparcia, wierzę jednak że może się to zmienić gdy powrócimy do swoich obowiązków. - Anna spokojnie odwróciła wzrok czekając na decyzje pozostałych. Może brak jej było doświadczenia i wiedzy, ale chciała ufać człowiekowi, który będzie jej przewodził, a czerwonemu bratu nie ufała.

Gdy zapadła cisza Gerge wstał.
- Podróżuję od kilku miesięcy z siostrą Anną. I wiem dlaczego zwierzchnictwo dało nam takie, a nie inne rozkazy. Mamy tutaj postawić stałą placówkę. Kapitularz Inkwizycji w diecezji płockiej. Fyodorze, takie miejsca nie są miejscami ciągłych walk. Nie potrzebujemy dowódcy z doświadczeniem wojskowym. Potrzebujemy kogoś, kto potrafi okazać miłosierdzie. Poza tym Anna ma coś, czego nie ma nikt z nas. Wizje. To one mają nas prowadzić. Tak przemawia do nas Pan we własnej osobie. Rozumiem twój punkt widzenia bracie. Widzisz wojnę i szukasz dowódcy na czas wojny. To normalne. Czujesz się zagubiony. Jednak naszym celem jest ową wojnę zakończyć. Owszem, siostra Anna nie jest wojownikiem, jak ja, Walter, czy... - na moment zawahał się, bo nie był pewien, czy może w ten sposób określić Czerwonego brata. W końcu urwał przechodząc do kolejnej kwestii.
- Omnes unum Simus! Wykorzystajmy to! Postarajmy się współpracować. Bądźmy jak mur tarcz szykujący się do walki. Niech każdy z nas uzupełnia słabości innych. Sam rzekłeś, że Francisca imponuje talentem do przemawiania. Niechże więc przemawia. Ty zaś potrafisz przerazić do szpiku kości naszych wrogów. Tym musimy się stać. Ostrzem Pana wykutym w walce ze złem i zahartowanym wspólnie rozwiązanymi sprawami. Niech Piotr, ci dwaj martwi mężczyźni i chłopiec będą przestrogą. Wyciągnijmy z nich naukę. Czy gdyby Michal otwarcie uprzedziła nas o swych zamiarach pozwolilibyśmy jej na to? Czy bylibyśmy w stanie przekonać ją, że czyni źle? A może to my czyniliśmy źle chcąc go oszczędzić? Czyż Pan nie nagradza nas za eliminowanie istot nocy?
Gerge milczał wyzywająco, jakby chciał dyskutować ze wszystkimi w obronie siostry Anny. Co ciekawe w tej wypowiedzi padło z jego ust niemal tyle słów co na wszystkich poprzednich spotkaniach. W końcu usiadł, a głos zabrał Walter.
- Jest jeszcze jedna sprawa. Więcej inkwizytorów. O ile dobrze zrozumiałem list od jednego z nich, to podróżują do Broku. Jest z nimi mój serdeczny przyjaciel Eberhard Czerwony. Jestem przekonany, że z chęcią przyjrzy się nurtującym nas problemom - paladyn nie wyjaśnił co dokładnie ma na myśli.

- Widać konklawe przemówiło. Założę, że taka wola boża - wycofał się Fyodor ze swojej propozycji - Mam nadzieję, że miłosierdzie teraz rzeczywiście okażą skuteczniejszą bronią w walce ze Złym.
Starał się jak mógł aby nie dać po sobie poznać że jak naiwne uważa to stwierdzenie. On już dawno nie wierzył w jakiekolwiek zakończenie tej wojny. Ona miała trwać aż do dnia sądu ostatecznego i staremu umysłowi już ciężko było zmienić myślenie... ale liczył, że przynajmniej uda się teraz załagodzić sytuację i nie sprowokować kolejnych spięć w zespole. Ich i tak było zbyt dużo.
Anna odetchnęła, miała dość tej rozmowy. Nie chciała być przywódcą jakiejkolwiek jednostki, nie czuła się najodpowiedniejszą osobą do tego. Cieszyła się jednak, że Gerge w nią wierzy.

- Trzeba by wejść w jakiś kontakt z tymi inkwizytorami. Dowiedzieć się jakie mają rozkazy, czy będziemy współpracować czy działać obok siebie. Uzupełniać się, czy jedynie starać się nie wchodzić sobie w drogę. Najpewniej są tu z tego samego powodu co my, ale trzeba będzie to potwierdzić.
- Czy nie dotarły do nas żadne wieści? - Anna spojrzała na Waltera. - Wydawało mi się, że mieli podążać do Płocka.
- Eberhard najpierw ruszył na dwór księcia. Tam przedstawili im nasze problemy. Spędzili tam tydzień, gdyby nie to, to już wcześniej byliby tutaj. Na dworze była jeszcze czwórka Inkwizytorów. Pisze też, że obecność w Płocku przedstawiciela rodziny Reznov skłoniła księcia do działania. Wysyła nam zbrojnych. Możliwe, że ta decyzja pociągnie za sobą konsekwencje polityczne dla nas jako inkwizycji, a może też dla rodziny brata Fyodora.
Walter spojrzał ponownie w kartkę jaką otrzymał tuż po powrocie.
- Piszą też, że doszły ich słuchy o czarownicy w mieście Brok. I postanowili udać się tam w pierwszej kolejności. Uważają, że śledztwo nie zajmie im więcej niż dzień, po czym ruszą do Płocka. Może to dobry pomysł, żebyśmy też załatwili sprawy w okolicy, a później mając zbrojnych przetrząśniemy las i zabijem bestie.
- Powinniśmy móc spokojnie dotrzeć do Suchodołu, sprawdzić poszlaki i wrócić to przed nimi. - Anna ucieszyła się na te dobre wieści. Może… w grupie, która do nich podąża jest ktoś bardziej odpowiedni od niej.
- Walterowi nie chodziło o to by nie ruszać tam bez wsparcia i dopiero ze zbrojnymi się tym zająć. Kwestia. Jest w tym rozsądek, ale myślę także, że to najbardziej naglący z problemów, więc poprę ruszenie tam od razu.
Anna spojrzała zaskoczona najpierw na Fyodora, a potem na Waltera.
- Do sprawdzenia poszlak i zobaczenia, kto doniósł o bestii chyba nie potrzebny nam zbrojny oddział, prawda?
Walter wzruszył ramionami, a jego kolczuga zazgrzytała.
- Jak na razie Michal sprowadziła do pomocy cyganów i ludzi księcia. Cyganie nas opuścili z nawiedzonymi dziećmi, a ludzie księcia zginęli rozszarpani przez bestyję. Może faktycznie lepiej ruszyć tam samemu.
- A co jeśli wróg rośnie w siłę? Co jeśli nas napadnie bestia? Ze zbrojnymi będzie łatwiej - wtrącił Gerge.
- Jedziemy z trójką zbrojnych kanonika… choć nie jestem ich pewna. - Anna westchnęła. - Problem w tym, że nie wiemy ile nam przyjdzie czekać na naszych towarzyszy.
 
Arvelus jest offline  
Stary 08-06-2018, 08:54   #262
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Godziny po rozmowie z Jaromirem upłynęły Francisce na pisaniu listów pod czujnym okiem kanonika. Do arcybiskupa, do papieża i do generała zakonu. Każdy kolejny wyraz postawiony na papierze przekreślał coraz bardziej marzenia Guntera o powiększeniu swojej władzy i zaszczytów. Wenecjanka znała powiedzenie o żmii wyhodowanej na własnej piersi, ale biskup nie miał piersi, a poza tym nic nie hodował. Co więcej wampir z każdą kolejną informacją okazywał się mniej groźny niż być powinien. Lupi in vestimentum ovium - nieomal zapisała w liście. Tylko kto był kim w tej całej układance?

Czuła nawet pewną sympatię do Jaromira, jak czuła sympatię do każdej interesującej historii, w której morał był oczywisty i ostatecznie pozytywny. Miała się zaraz z nim pożegnać, nie doszukiwała się więc w nim drugiego dna. Możliwe, że więcej się nie spotkają. Skończyła pisać. Wręczyła kanonikowi, co jemu należne i ruszyła do swojej celi robić porządki.

Kazała zagrzać wody i przynieść do pomieszczenia, w którym kilka godzin wcześniej brała kąpiel. Sądząc po wyglądzie zakonników wydarzenie bez precedensu w tamtejszym klasztorze. Następnie bezceremonialnie zaciągnęła Małgosię i wpakowała ją do przygotowanego szatańskiego wywaru - czystej ciepłej wody. Sceny, które potem rozegrały się w pomieszczeniu przypominały egzorcyzmy i tylko łaska Pańska sprawiła, że zakończyły się kilkoma siniakami i niewielkim podtopieniem. Francisca była jednak zdecydowana i kilka razy powtórzyła tylko jedno zdanie: “Nie będziesz śmierdzieć w moim towarzystwie, chociaż ty!” Służba Panu wymagała poświęceń, służba Wenecjance również. Następnie wyprała ubranie dziewczynki i rozwiesiła je do wyschnięcia, a ją ubrała w lniane giezło. Przyniosła jej z kuchni trochę jedzenia i zabrała do pomocy przy pakowaniu rzeczy z celi. Kilka godzin później dziewczynka ponownie była utytłana w kurzu, pyle i Bóg jeden wie czym jeszcze, ale Francisca miała wrażenie, że śmierdziała jakby mniej.

Czas przed podróżą Francisca spędziła w kaplicy modląc się przez długi czas, tak, że straciła jego rachubę. Wszystkie zdarzenia z ostatnich dni zlewały się w jedną całość, a postaci, które znała spotykały się ze świętymi rozmawiając o rzeczach, o których ona sama miała niewielkie pojęcie. Na końcu tego niby snu, niby jawy podeszła do niej Maria Magdalena i położyła dłonie na jej włosach.
- Nie bój się - powiedziała tylko - Pan obdarzył cię łaskami, które dostępne są tylko nielicznym. Bóg działa w każdym, kto wierzy w jego moc.

Potem popadła w otępienie, a gdy podnosiła się z kolan miała wrażenie, że Bóg ją opuścił.

W podróży ukradkiem przyglądała się żołnierzom kanonika. Jeden z nich, z którym dało się porozumieć po łacinie, wydawał się nieco mniej odrażający od całej reszty. Wydobyła z niego odpowiedzi na kilka zdawkowych pytań. Nie tego chyba się spodziewał, że cudzoziemka, o której miał jednoznaczne myśli sama zbliży się do niego pytając, czy czegoś nie potrzebują. W dodatku wciśnie w te kilka słów, coś co brzmiało jak komplement. Nie nawykł do tego, że są kobiety zachowujące się jak mężczyźni i przez chwilę wydawało mu się, że gdzieś poza Mazowszem może istnieć jakiś inny świat, którego nie zna i nie rozumie. Odgonił jednak te dziwaczne refleksje i wrócił do tego, o czym lubił myśleć najbardziej: o mieczach, bijatykach i chędożeniu. Przypomniał sobie też, że dwóch z drużyny kanonika wisi mu trochę srebra, którego teraz pewnie przez długi czas nie zobaczy. Zacisnął rękę w pięść, próbując zapamiętać co ma im zrobić, gdy spotkają się ponownie i w całkowitym zdumieniu zobaczył, że ta dziwna kobieta na niego patrzy, jakby rozumiała co pląta się po jego głowie. ‘Czarownica!’ skrzywił się, ale nim nabrał powietrza do płuc wszystko zniknęło. Kobieta rozmawiała z jakimś starcem, tak jakby nie wiedziała o jego istnieniu. Pot spłynął mu po plecach. ‘Co tu się na czarcią mordę odprawia?’


Nadeszła noc w której nie zmrużyła oka. Jechali jeszcze po zmroku ignorując możliwe niebezpieczeństwo. Ludzie kanonika wyglądali na zmęczonych, ale nie śmieli dyskutować z Gerge, który bezlitośnie nalegał, by się nie zatrzymywać. Nagle zerwał się wiatr, który Francisca poznała od razu. Ten sam zapach, niby zwyczajny, ale noszący w sobie coś nienaturalnego. Chyba się bała, równocześnie jednak wróciły do niej myśli o tym, że zawiodła.

Wraz z wiatrem przyszedł szept. Przemawiał ten sam, który poprzedniej nocy zostawił list dla inkwizycji.
- Czy z wampirem z Mogilna wszystko dobrze? W nadchodzącej potyczce jest on ważną figurą.
- Okazano mu miłosierdzie, ale nie tak jak sobie to wyobrażałam. Nie udało mi się zapobiec tragedii - Francisca, w której żal po utracie Piotra ciągle był żywy nie zamierzała udawać czegokolwiek. Poza tym była pewna, że ten, który rozmawia przez wiatr dobrze wie co wydarzyło się w klasztorze. Spodziewała się, że to test. Dość już miała wrogów, których nie znała, nie chciała dokładać do tej grupy istot niedawno poznanych.
- „Wyobrażałam” - wiatr przyniósł powtórzone jedno słowo. Dopiero po chwili przyfrunął kolejny potok słów.
- A więc nie jesteś biednym Żakiem, dorabiającym na roznoszeniu wiadomości. A Piotra już nie ma, tak?
- Piotra nie ma. Nie zdołałam temu zapobiec, choć przez chwilę wszystko wyglądało tak jak sobie planowałam - Francisca zakończyła westchnieniem odpowiedź na drugie pytanie - Rzadko kto jest tym za kogo się podaje. Ja nie wiem kim jesteś ty, ty wiesz niewiele o mnie. Mamy być może wspólnego wroga, o którym z resztą ja też wiem mało - zakończyła.
- Chciałbym zatem ponownie się spotkać. Za dwie noce. Ustal miejsce.
- Pojutrze po zmroku w płockiej karczmie pod Byczym Rogiem - powiedziała i zagryzła wargi z niepokoju.


Kolejnego dnia Francisca zmusiła się, aby zapytać o kilka teologicznych zagadnień księdza Szymona oraz z dużym zaciekawieniem pytała o tutejsze szlacheckie rody. Ksiądz już wcześniej o tym opowiadał z wielkim namaszczeniem, ale dopiero teraz Wenecjanka zaczęła je rozróżniać. Dopytała nawet o znaki herbowe i nie szczędziła słów pochwały dla rozległej wiedzy kapłana. Gerge jak zwykle mówić nie chciał, a Walter przyglądał jej się z spode łba, ale równie znudzony co wszyscy przeciągającą się podróżą dał się wciągnąć w rozmowę o tych ziemiach oraz swojej własnej historii. Nieistotne szczegóły notowane skrzętnie przez Oko Inkwizycji. Wiedział, podobnie jak Gerge, że nie ma niewinnych pogaduszek w zakonie, ale było mu w zasadzie wszystko jedno. Poza tym dziwiła go niewiedza Włoszki, zwłaszcza na temat wilkołaków i innych nienaturalnych istot. A może tylko udawała? W końcu, nieco zmęczony pytaniami udał że zasypia. Naiwny wybieg starca, który pół życia spędził zabijając potwory.

Gerge natomiast wyglądał na szczerze zdumionego, gdy wykorzystując rzadkie chwile poza wzrokiem Anny został niemal napadnięty przez Franciscę. Streszczenie streszczenia ostatnich dni i datę oraz miejsce usłyszał tylko wraz z żądaniem, aby utrzymać to na razie w tajemnicy. Potem jeszcze przez chwilę musiał siłować się z żenującym dla mężczyzny zadaniem naprawy grzebienia do włosów. Piśmienny od kanonika chciał parsknąć śmiechem, ale znów spóźnił się o ułamek chwili. Nim skończył zbierać myśli, kobiety nie było.

Włoszka poświęciła też sporo czasu Małgosi, którą uczyła podstaw matematyki oraz kilku prostych słów łacińskich. Musiały się dogadywać w tym języku, postanowiła i zgodnie z tym wprowadzała swój plan w życie. Dziewczynka nie rozumiała wiele z tego dziwacznego bełkotu, który jak dotychczas myślała, służył do czarowania i odganiania złych duchów, pożerających nocą dzieci. Robiła jednak co jej kazano, bo choć od opuszczenia domu nie dostała jeszcze ani razu lania, to nie miała wątpliwości, że przy najmniejszym nieposłuszeństwie tym to właśnie się skończy. Tylko raz, gdy Pani kazała odprawiać zaklęcia w ciepłej wodzie stawiała opór wierząc święcie, że na śmierć rychłą idzie. Umazała się potem ponownie błotem, aby przywrócić sobie znajomy wygląd, ale do teraz zdumiewało ją, że przez chwilę niczym Pani pachniała wodą różaną. Sama nie wiedziała co z tym zrobić... na razie jednak uparcie powtarzała łacińskie liczebniki.

Wyrwana ze snu chłodnym świtem spojrzała w oczy Pani, a niedługo potem zobaczyła bramy Płocka. Klasnęła w dłonie. Jaś tam na nią czekał.


Spotkanie o świcie odbyło się szybko i sprawnie. Małgosia dostała wychodne, znaczy mogła pomagać bratu w tym co do zrobienia dostał on sam. Jaś bowiem, po opowiedzeniu zdobytych rewelacji, czym zasłużył sobie na pochwałę otrzymał do dostarczenia Panu Mężowi skreślony naprędce list, w którym Francisca wyraziła nadzieję, że zastaje męża w dobrym zdrowiu oraz że po spotkaniu Inkwizycji będzie na mszy w katedrze, a potem gotowa jest opowiedzieć o swojej podróży oraz że gorąco pozdrawia. Zapytała również lakonicznie o stroje od krawca. Była w końcu damą i tylko takie sprawy powinny ją zajmować.

Jaśko został również przepytany na obecność niejakiego Rocha. Jeśli by wiedział to bardzo dobrze, jednakże szukać, ani rozpytywać nie powinien przynajmniej nie głośno. Również kupiec Dohn oraz niejaka Mira, córka Chwaliboga. To oraz zbieranie plotek zadania na czas najbliższy, póki Pani z kolejnej podróży nie wróci. Małgosia zaś w nocy spać może u siebie, gdy zaś świt wstanie przyjdzie do karczmy w której Pani mieszka, gdyż czekać ich może kolejna wyprawa. Jaś może przyjść również, jeśli będzie miał jakieś nowe wiadomości. Wszystko zakończyło się wręczeniem drobnej srebrnej monety.
- Niech Pan ojciec solidny obiad wam dziś poda. Kto pracuje, chodzić nie może głodny. - ustaliła zgodnie z Pismem Francesca, chociaż nic to nie miało wspólnego z rzeczywistością katolików. Ci co najciężej pracowali zwykle nie mieli co jeść.

Chwilę później Francesca ciągle nie czując żadnego zmęczenia ruszyła do ciasnej, ale własnej klitki - siedziby Płockiego Świętego Officium. Wiele się wydarzyło od czasu, gdy wstępowała tam po raz pierwszy, dalej jednak nie rozumiała, jak to się stało, że tylko dzięki jej wysiłkom mieli gdzie rozmawiać na osobności.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
Stary 09-06-2018, 22:16   #263
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Szlachetni rycerze służący zbrojnymi ramionami musieli nieco odstąpić, gdy Bogumysł zbliżył się ku centrum bójki nie zsiadając z grzbietu gniadosza. Dłońmi mocno trzymał lejce a twarz miał poważną.
- Pokój wam, możni panowie. Pokój między chrześcijany!
Mężczyźni rozstąpiłi się, choć miecze które już zostały wyjęte nie wróciły do pochew. Nadal rzucali sobie spojrzenia pełne nienawiści. Karol z trudem się podniósł i otarł krew z twarzy.
- On pohańbił naszą siostrę! - krzyknął Piotr. Gdy usłyszał to jego brat Paweł to ruszył z mieczem wprost na Złotokłosa. Jednak drogę zastąpił mu krzyżak. Na moment zatrzymał się, po czym splunął na ziemię.
- Żądam satysfakcji! - powiedział w końcu.
- Poważny zarzut, nawet pośród wysoko urodzonych - zaczął inkwizytor opuszczając się na ziemię ociężale.
- A nawet zwłaszcza. Poniechajcie jednak wzburzenie i żądzę! Gniewny nie dostąpi bowiem królestwa bożego! Grzech jest jednak jak miecz obosieczny i każdy, kto winien jest uchybienia przykazaniom przekazanym Mojżeszowi na górze Synaj przez Boga samego już na tej ziemi cierpiał będzie nie tylko swe sumienie, ale i surową pokutę. Spójrzcie jednak dookoła, rozejrzyjcie się - Bogumysł postąpił między rycerzy i oszczędnie gestykulując wskazywał im otaczające ich zabagnione zagajniki po obu stronach grobli.
- Uważam, że nie bez powodu inkwizytorzy zostali wezwani do Płocka. Nie uszło to zapewne waści uwadze, że przybyło tu ostatnimi czasy kilkoro duchownych mianowanych przez papieża Grzegorza, świeć Panie nad jego duszą, oraz papieża Innocentego, czwartego tego imienia, oby trwał na tronie piotrowym w zdrowiu. Władca obawia się bowiem, że krainę trawi zło w Szatanie mające swoją dziedzinę. Stąd póki co suponuję, żeście tu i teraz panowie waśni uwagę swoją poświęcili nie bez przyczyny - inkwizytor uderzył mocno pięścią w tarczę Piotra Zagórskiego.
- Zły musiał znaleźć furtkę do waścich serc. Dostrzegł, że podąża nań moc, która władna jest go zniszczyć i w przestrachu uderzył na naszą gromadę nim jeszcześmy osiągnęli cel naszej podróży! Tedy powtórzę wam, rycerzom, zbrojnym w miecze z woli Pana naszego, byście pohamowali gniew i nie spoglądali na swych braci w wierze wrogo.

Z tymi słowy Bogumysł powrócił do swego wierzchowca i chwycił delikatnie lejce.
- Grzeszni niech nie zaznają spokoju. Jako osoba stanu duchownego służę waściom talentami, jakimi mnie Pan obdarzył, byście na jego chwałę mogli odnaleźć w nim spokój. Gdy będziemy popasać gotów jestem udzielić spowiedzi i wolą Pana naszego sprawiedliwą pokutę nałożyć. Teraz jednak nalegam byście godnie jak przystało na chrześcijan zaniechali utarczek. Idziemy bowiem z pomocą samym sobie gdy zwalczamy zło u naszych drzwi.

Rycerze zmieszani spoglądali na siebie. Jedynie Zagórski postapił krok do przodu, wbił ostrze miecza w ziemię, przyklęknął i pochylił głowę przed Bogumysłem.
- Ojcze, służę tobie i kościołowi najlepiej jak umiem, ale nie ruszę do walki ramię przy ramieniu z kimś, kto pohańbił mą siostrę. Pozwól mi dociekać satysfakcji na ubitej ziemi.
- Pozwól, mości Zagórski -
Bogumysł uczynił nad jego głową znak krzyża, a następnie położył mu w błogosławieństwie dłoń na obnażonym czole.
- Twój gniew, choć uzasadniony, nie może przysłonić ci nigdy drogi do prawdy i sprawiedliwości. Mocą Ducha Świętego niech twe myśli zostaną ukojone. Pan brat takoż, podejdźcie proszę.
- To się nie godzi -
zakrzyknął wściekle Piotr Zagórski, nieotrzepawszy jeszcze dobrze pyłu z traktu, w którym dopiero co tarzał się do spółki z Karolem herbu Złotokłos.
- Przyjmij boże błogosławieństwo - odparł mu inkwizytor tonem nie znoszącym sprzeciwu. Gdy rycerz Piotr powstał z klęczek po jego gniewie nie było śladu na twarzy. Jego brat schował tymczasem obnażony dotąd miecz.

- Acan Podgórski. Wobec Boga i jego ludu, tu i teraz wyznaj swoje grzechy.
Panowało powszechne przekonanie, że opór wobec inkwizycji mógł skończyć się na wiele sposobów. Wszystkie były bolesne i upokarzające, choć na celu miały przywrócenie człowiekowi godności, którą stracił poddając się pokusie grzechu.
Karol przyznał, że podczas nieobecności braci Zagórskich w dziedzinie gościł w ich domu i tam pod osłoną nocy dokonał gwałtu po czym wraz z kompanią zbiegł z dworu. Wina była bardziej niż oczywista.
- Grzech twój wielki i ochydny naszemu Bogu Ojcu Wszechmogącemu, albowiem swym niepohamowaniem i żądzą naplułeś na dziesięć przykazań, które to są najważniejszym drogowskazem dla człowieka od Boga samego. W imieniu Kościoła naznaczam ci pokutę - pielgrzymkę do miejsca kaźni św. Wojciecha, któren żywota dokonał z rąk Prusów heretyckich. Udasz się tam odziany w strój pokutny i bez broni żadnej, bowiem winnyś zostać pozbawiony godności tak samo, jak panna przez ciebie zhańbiona. W drodze głosił będziesz tym z ludzi, którzy zechcą cię wysłuchać o twym czynie i twej pokucie. Gdy wrócisz z pielgrzymki do Płocka twa pokuta dobiegnie końca. Bóg, Ojciec miłosierdzia, który pojednał świat ze sobą przez śmierć i zmartwychwstanie swego Syna i zesłał Ducha Świętego na odpuszczenie grzechów niech ci udzieli przebaczenia i pokoju przez posługę Kościoła ja odpuszczam tobie grzechy w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego.
Następujące potem “amen” było jednym z najciszej wypowiedzianych w historii chrześcijaństwa. Karola rozbrojono, jego krajanie zobowiązali się zadbać o jego własność a on sam oparty o kostur oddalił się w przeciwnym niż kolumna marszowa kierunku.

- Dalej, na Brok - zarządził Bogumysł pochylając się nad szyją gniadosza.
 

Ostatnio edytowane przez Avitto : 10-06-2018 o 13:01.
Avitto jest offline  
Stary 10-06-2018, 02:29   #264
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Brok był maleńką osadą. Nie posiadał żadnych murów czy palisady. Całość stanowiły cztery domy. Cztery bardzo podobne domy. Składały się głównie z drewna i szarego kamienia. W całej wiosce nie było widać kompletnie nikogo. Jakby wioska została opuszczona. Między domami był kościół. Węższy i wyższy niż inne zabudowania. Tuż przy kościele znajdował się mały cmentarz z prostymi kamiennymi nagrobkami.

Przy zabudowaniach znajdowały się zagrody. Wypełnione były owcami i kozami. Właśnie owcy i kozy zdawały się jedynymi żywymi istotami w tej zimnej okolicy. Do tego wszystkiego kropił deszcz. Na początku dawał dużo radości, bo mogli zapomnieć o nieznośnym upale. Jednak później był już irytujący. Część ubrań mieli już przemoczoną.

Wyszedł do nich kapłan. Na oko mógł mieć dwadzieścia pięć lat. Skłonił się i rzekł:
- Zowią mnie Sisto. Cieszę się, że przybyli tu tak znamienici goście. Oto zbliża się koniec czasów, powrót Pana w chwale, a wy przybywacie tu do Broku jako ten miecz ognisty, przed panem.
Pokłonił się ponownie.
- Cieszę się, że przybył ktoś, kto uwolni nas od ciężaru tej czarownic! Ktoś kto pozbędzie się armii wilków czatującej pod miastem. Mówił płynną łaciną z egzotycznym akcentem. Na pewno nie pochodził z Broku. Pewnie też nie z księstwa. A jakby na poparcie jego słów wilk zawył głośno.

Klara wzdrygnęła się słysząc wilcze wycie. To był naturalny dźwięk, który dziewczyna ze wsi znała i nie raz słyszała, ale po niedawnej wizycie nieznajomego zakonnica znów zaczeła obawiać się go, zupełnie jakby znów była małą dziewczynką. Palce mimowolnie silniej zacisnęły się na materiale ubioru Witolda, który ją prowadził. Młody Inkwizytor był tym, który powinien się odezwać pierwszy, bosa, towarzysząca mu zakonnica na pewno nie powinna odzywać się pierwsza. Dlatego też Klara skromnie milczała.
- Zdrożeni jesteśmy drogą. Witoldzie prowadź nas do ciotki waszej. Sisto widać żeś człowiek wiary. Opowiadaj w szczegółach i po kolei co tu się u was dzieje. Zaradzimy coś jako sługi Boże. - Eberhard poprawił kaptur intensywny deszcz dał się mu już we znaki.

Witold nie odezwał się. Po surowej reprymendzie jaką otrzymał od Eberharda poprzedniego ranka znał już swoje miejsce w szeregu. Klara również dołożyła swoją cegiełkę. Wszak to ona rzekła mu, że ich wiara ma być przykładem i posłuszeństwo wobec Eberharda jest lepsze niż ciche podcinanie jego autorytetu. Witold wskazał bez wątpienia największy z czterech domów i ruszyli w jego kierunku. Tymczasem kapłan zaczął mówić:
- Zbliża się koniec. Apokalipsa. Paruzja Chrystusa Pana. Widać to po znakach na niebie i ziemi. Plagi to iście egipskie. Kilka miesięcy temu zaćmienie księżyca. Potem te deszcze. Mistrz zaznaczył, że ktoś tu jest jego krewniakiem? Zamoyscy? Ich klęska dotknęła najmocniej. Wszak winogrona najgorzej radzą sobie z tą wilgocią. Ale i innym niełatwo. Większość mieszkańców Broku utrzymuje się z hodowli owiec i kóz, a teraz gdy wilcy pod lasem, to nie ma jak ich wypasać. To czarownica je przywiodła tutaj. Wszak pismo mówi, że przed końcem czasów czarowników i czarownice między owcami Pana znajdować będziem. - głos Sisto był hipnotyzujący. Jakież płomienne kazania musiał przekazywać z ambony ten człowiek! W jego głosie było tyle entuzjazmu. Nie bał się końca. Czekał z podniesionym czołem na sąd ostateczny. Ktoś taki mógł zrobić ogromną karierę w kościele. W takim Płocku, czy Gnieźnie. Zamiast tego miał kościółek w Broku. Ilu tu było mieszkańców? Trzydzieścioro?

Klara słuchała płomiennej przemowy kapłana jednym uchem. Większość jej uwagi zabierał Witold, zakonnica wyraźnie martwiła się jego stanem. Woń jaśminu otulała jego sylwetkę, ale siostra nie czuła się z tym dobrze. Instynktownie wyczuwała napięcie i niezbyt dobry nastrój swojego towarzysza.
- Bóg nas poprowadzi właściwą ścieżką Witoldzie. Powinieneś uśmiechać się na spotkanie z ciotką, a i pomoc jaką im przyniesiemy na pewno będzie doceniona - szepnęła do młodego Inkwizytora, którego chyba potraktowała zbyt szorstko przedwczorajszego wieczora, miała wrażenie, że podupadł na duchu.
- Rzeknijcie coś więcej o tych wilkach. Ile ich czy od dawna są i co złego do tej pory zrobiły.
- Co złego? Koniec świata zwiastują. Niechybnie. Jako ten deszcz. Zaliż to będzie trzeci miesiąc jak pada. A dni ostatnie najgorzej. Zwierza w lesie nie ma, bo prawie nic nie porosło. Zamoyscy klną, bo większość ich dobytku to winnica. A tego roku wino zmarniało przez brak słońca. Oni są na tyle znaczni, że pozostałych ludzi zatrudniają do pracy w winnicy. A teraz pracy nie ma. No ale nie tylko wino zmarniało. W lesie nie ma jagód, jeżyn. Przez to mało rogacizny. No a wilki jak nie mają co żreć, no to podchodzą pod domy. Nie wiem ile ich. Dwadzieścia? Pięćdziesiąt? Kto ich tam wie. Ale nie ma tygodnia, żeby jakiejś owcy czy kozy nie capły. A to ciężko panie, no bo zimą głód cierpieć będziem. Choć pewnym. Tylko jeden zbieg okoliczności nadwyraz ciekaw. Z Olchy stada nie pożarły bestie żadnej, nawet kulawej kozy! - ksiądz wzburzył się przy ostatnich słowach.
- Teraz raczcie wybaczyć, parafia nasza nie jest bogata. Tedy sam muszę zadbać o to czy strawę zjem, czy będę pościć ku chwale Pana. A skoro już pod domem Zamoyskich to już was pożegnam.
Skłonił się niemal dwornie, po czym ruszył w stronę strzelistej wieży kościoła.

Dom Zamoyskich był duży jak na standard Broku. Kamienie były solidnie poklejone. W drzwiach stanął wychudły jegomość z pytaniem:
- Gdzież to zdążają szlachetni goście?
- Janek? Janek Żeszota? To ja! Witold, syn Tomasza. Gdy was ostatnio widziałem nie mieliście tylu siwych włosów.
- A wy nie wystawaliscie głową nad ten płot - siwy i chudy mężczyzna wskazał palisadę, która może miała ze cztery stopy wysokości.
- Prowadź do cioci.
- Szlachetna pani Anna zmarła zeszłej zimy. Pan Marcin jest dziedzicem. Zapraszam panicza i - spojrzał na ludzi stojących za Witoldem - waszą świtę. Za chwilę podamy obiad.

Eberhard uśmiechnął się na wzmiankę o świcie. Nie miał oczywiście nikomu tego za złe. Poczekał na reakcje młodzieńca. Zamierzał oczywiście skorzystać z zaproszenia na obiad. O ile obejmowało ono ową świtę. Przy posiłku po długiej podróży może w końcu ktoś wyjaśni rzeczowo na czym problem w Broku polegał. Duchowny którego spotkali był mało precyzyjnym źródłem informacji. Zaproszenie owszem obejmowało świtę. Nie mniej nie przyjęto ich z wielkimi zaszczytami. Kapusta kwaszona zasmażana z boczkiem była lepszym jedzeniem niż to co spotkało ich w karczmach, jednak daleko było mu do posiłków jakich zasmakowali na dworze księcia.

Witold dopełnił formalności i przedstawił ich paniczowi. Eberhard odczekał do połowy posiłku. Każdy zaspokoił już wtedy pierwszy głód. Można było w spokoju przejść do rzeczy.
- Panie Marcinie potrzebuje by ktoś nam rzetelnie przedstawił fakty dotyczące tutejszych wydarzeń. Wydaje się Pan odpowiednią osobą.
Marcin był młodzieńcem niewiele starszym od Witolda. Posiadał gęsta brązową brode, którą regularnie zaczesywał lewą dłonią. Na prawo od niego siedziała jego żona Bożeciecha. Młoda dziewczyna o bujnych blond włosach. Aktualna pani na włościach Zamoyskich. Urodziwa, choć nie tak jak jej młodsza siostra - Świebora. Ta urodziwa blondyneczka zdawała się rówieśniczką Klary. Była też urodziwsza od siostry zakonnej, co dotychcas rzadko się zdarzało.

Marcin odsunął od siebie talerz i przetarł usta kawałkiem serwetki. Był to obyczaj jakiego nie spotykało się w tej części europy. Prawdopodobnie Marcin podpatrzył go w czasie swych studiów w Paryżu. Był to drobny szczegół o którym napomknął Witold w drodze do Broku.
Gdy już młody pan na włościach skończył gładzić swą brodę odpowiedział Eberhardowi.
- Wilki atakują miasto. Podchodzą coraz bliżej i bliżej. Niedługo zaczną atakować ludzi. A nie ma już wśród nas wielu wojowników. To jest największy problem.
Przy stole zebrani byli wszyscy członkowie rodziny, jednak nikt nie wtrącił nic do wypowiedzi Marcina. Młodszy brat Marcina Bolemir jadł żując powoli, zaś Anna - matka Świebory i Bożeciechy siedziała niewzruszona i obserwowała z uwagą inkwizytorów i dwóch rycerzy. Poza Jankiem nie dało się zauważyć żadnej innej służby. Eberhard zjadł kolejny kawałek smażonego boczku. Smaczny tłuszczyk rozlał się smakiem po jego podniebieniu. Co jakiś czas Eberhard zerkał w stronę Świebory. Miał słabość do piękna wszelakiego typu i cieszył nią oczy. Pozwolił sobie na tyle na ile mógł…
- Lubię konkrety gdy prowadzę rozpoznanie sytuacji. Wspomniałeś o innych problemach prócz tego najważniejszego. Opowiedz nam też jak to wszystko się zaczęło? Kiedy przybyły wilki i czy było jakieś wydarzenie które to poprzedziło. Słyszeliśmy też o czarownicy która z wilkami ponoć biega. Potrzebuję jak najrzetelniejszych informacji Marcinie i jak najszerszego opisu. - zwrócił się do głowy domu. Mówił spokojnie jakby tłumaczył coś dziecku. Bardzo często miewał taki ton gdy zadawał pytania w przyjaznej atmosferze.
 
Icarius jest offline  
Stary 11-06-2018, 09:58   #265
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Niedziela
Brok.


Marcin Zamoyski zdawał się ważyć każde słowo. Nie zdarzało mu się gościć pod rodzinnym dachem tak znamienitych dostojników kościoła.
- Tak, w mieście jest czarownic. Na imię jej Olcha. Jej matka miała na imię Bukowina. Zmarła kilka lat temu. Bukowinę pamiętam jako kobietę, która regularnie kłóciła się z księdzem Domażyjem, gdy on jeszcze był proboszczem. Nie pamiętam zaś, żebym widywał ją na mszach. W każdym razie jej matka leczyła ludzi. Najczęściej zwykłym dotykiem i dziwnymi rytualnymi słowy.

Marcin mówił po łacinie. Sprawiało mu to trudność, dlatego zdawał się ważyć każde słowo. Jednak nie przerywał opowieści.
- Mówiła do zwierząt, a te jej słuchały. Jej dom był pełen różnych odwarów i eliksirów.

Gdy skończył zapadło milczenie. W końcu odezwał się jego młodszy brat. Ten już mówił po polsku, a Witold nie będąc do końca pewnym, czy język ten rozumie Eberhard tłumaczył słowa swego młodszego kuzyna na łacinę:
- To nie przypadek, że każdy stracił już po kilka owiec lub kóz ze swego stada a Olcha nie straciła żadnej! To czary! Jej matka była czarownicą i nauczyła ją kierować wilkami!
Młodzieniec był wzburzony całą sytuacją. Po chwili jednak głos zabrała najstarsza z kobiet przy stole. Maria - jak się przedstawiła przed obiadem - również mówiła po polsku:
- Jej mąż, Adam, był silnym mężczyzną. Był drwalem. Chłop jak dąb. Mówiono, że potrafił gołymi rękoma dziesięcioletnią sosnę w pół złamać. Ale rzeknę wam, że czymś się jej naraził. Klątwę nań rzuciła. Zeszłej zimy zmarł, jakoby choroba go zmożyła. A ja wiem swoje! Człeka, co wiosen ma mniej niż trzydzieści, a ramię szerokie jako pień drzewa zwykła choroba zimą nie zmoży. Zwłaszcza w domu pełnym ziół i eliksirów. Tedy szlachetni inkwizytorowie miejcie to na względzie i czym prędzej ruszcie do domu owej Olchy, wybadać jak się sprawy mają.

Witold wziął łyk wina. W gardle zaschło mu od tłumaczenia swych krewnych. Po chwili jednak odstawił kubek i przemówił niemal konspiracyjnie do Eberharda.
- Trza zająć się tymi wilkami. One są zagrożeniem. Ta Olcha.. nie wiem. Pamiętam ją z młodości. Dziewczyna jak wiele innych. Nie zaszkodzi jej odwiedzić.

Cóż, cała rodzina Zamoyskich chciała, żeby inkwizytorzy jak najszybciej rozwiązali sprawę.

Płock.

Po spotkaniu w kapitularzu wszyscy zgodnie udali się na mszę świętą, która jak co niedzielę była odprawiana przez lokalnego biskupa. Gunter natychmiast wypatrzył swych „serdecznych przyjaciół”. Wiedział. Wszyscy mieli świadomość, że wiedział jak poszło im w Mogilnie. Z całą pewnością odwróci się teraz od nich. Cóż, na tym etapie nie powinni sobie pozwalać na stratę tak cennych sojuszników. Z drugiej strony wiedzieli, że Francisca w dyskusji z kanonikiem wspięła się na wyżyny swych umiejętności. W całym księstwie Mazowieckim próżno było szukać kobiety, która dorównywałaby Włoszce talentem w dyskusji politycznej.

Grupa Dominikanek, która za cel obrała sobie otoczenie modlitwą siostry Anny i jej towarzyszy rozrosła się. Oto jak się okazało zachęcały do wspólnej modlitwy mieszczanki. Nie bez powodzenia. Anna wymieniła z nimi kilka słów po mszy. Ich entuzjazm przepełniał serce zakonnicy radością. Gdy Bóg z nami, któż przeciw nam? Jak się okazało siostry miały możliwości i sposobność, żeby pomóc Annie w nurtujących ją problemach. Słusznie zauważyły, że w czasie pobytu w Płocku nie wypada jej nocować w celi w męskim klasztorze. Poza noclegiem zaproponowały też tymczasowo habit Dominikański. Na czas prania aktualnych ubrań. Choć zarówno zakonnice jak i mieszczanki jednogłośnie stwierdziły, że ciężko cokolwiek wyprać i wysuszyć w ciągle siąpiącym deszczu.

Kwestia stroju była również tym, co doskwierało Francisce. Prosto ze mszy ruszyła do krawca po odbiór reszty zamówienia. Krawiec okazał się niezwykłym gburem. Owszem, otworzył dla Włoszki swój zakład (fakt, że mieszkał na jego tyłach raczej mu to ułatwił), ale głośno przy tym narzekał. Co więcej od razu rzekł, że nie zdejmie miary w niedzielę. W końcu to nie przypadek, że Bóg mówi: „Pamiętaj abyś dzień święty święcił”. Co więcej sama nazwa owego dnia wskazuje na to, żeby Nie-Działać.

Franka nie została mu dłużna. Choć kreacje całkowicie spełniały jej oczekiwania, to postanowiła je głośno skrytykować. Na tyle głośno i na tyle skutecznie, że krawiec korząc się pod jej spojrzeniem postanowił za darmo przygotować jeszcze jeden kompletny strój. Na wtorek. Bez żadnej dopłaty.

Fyodor nie miał zamiaru zajmować się kwestiami mody. Jego czerwony habit zarzucony na koszulę piegrzyma nosił już ślady użytkowania. Choć nie było na nim przetarć. Tkanina tej jakości mogła wytrzymać wiele mimo swej delikatności. Wielki krzyż odbijał się od klatki piersiowej inkwizytora, gdy szedł do burdelu.

Na miejscu powitały go wrogie spojrzenia klienteli. Klienteli, która, o zgrozo, siedziała w szynku w niedzielne południe. Jednak nikt nie wytrzymał spojrzenia inkwizytora. Szybko wracali do swoich spraw, czyli do kufli z piwem.

Reznov w kilku słowach wypytał o dziewczynę. Jak się okazało zamknęła się w swoim pokoju i nie wychodziła. Zamknęła się ze zwłokami synka. Próba rozmowy z kobietą przez zamknięte drzwi nie dawała efektu. Toteż inkwizytor pochwycił jednego z klientów szynku. Wielki, śmierdzący piwskiem facet. Jednak pod spojrzeniem inkwizytora kulił się niczym dziecko złapane na podkradaniu groszy z sakwy rodziców.

Nowy “pomocnik” nie miał problemu z wyważeniem drzwi do pokoju Teresy. Fyodor podał mężczyźnie monetę, która szczerze go zdziwiła. Podziękował, skłonił się i odszedł.

Pomieszczenie było ciasne. Zwłoki chłopca leżały na stole. Kobieta płakała w kącie. Inkwizytor położył jej dłoń na ramieniu. Kobieta przestała płakać i spojrzała pytająco na Fyodora. Potem jej wzrok przeniósł się na wyrwane drzwi, w których stała Anna.

Gerge został nieco w tyle. Najpierw jeszcze przed kościołem powiedział Rembertini, że powinna o wszystkim powiedzieć Annie. Mężczyzna, z którym rozmawiała za bardzo przypomina anioła z wizji.

Anna zaś usłyszała od swego towarzysza, że Francisca będzie chciała z nią porozmawiać przed zachodem słońca.

Droga do Broku.

Rycerze rozbili obóz. Było ich zbyt wielu, żeby wynajmować pokoje w karczmie. W nocy wokół obozu rozległo się wycie wilków. Dlatego też rycerze między sobą ustalili warty. Krótko po zachodzie słońca do obozu zbliżyła się ruda kobieta. Miała na sobie workowatą szatę i wspierała się o powykręcaną laskę. Nie godziło się zostawić jej w potrzebie. Zwłaszcza, że jej twarz wodziła na pokuszenie.
- Chcę się widzieć z waszym przywódcą - powiedziała dziewczyna.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
Stary 21-06-2018, 10:05   #266
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Niedziela, Płock

Chwila modlitwy uspokoiła zakonnicę, przyniosła długo oczekiwane wytchnienie. Z przymkniętymi powiekami wsłuchiwała się w głosy, rozpoznając między nimi swych towarzyszy. Prosiła Pana o łaskę zrozumienia, bo czuła że głowa odmawia jej posłuszeństwa. Ściskała między dłońmi krzyż.

Popełniali błędy, tracili pomocnych sojuszników. Ale czy i Pan się nie potykał? W drodze na Golgotę by odkupić wszystkich ludzi… Obawiała się. Obawiała się ile przyjdzie im poświęcić by odkupić tą ziemię. Prosiła więc by Pan zabrał jej ten strach, by mogła przygotować się na to co nadejdzie. Gdyby tylko mogła ochronić swych towarzyszy...ochronić Gerge. Ścisnęła mocniej krzyż czując jak wbija się w delikatne dłonie. Odetchnęła się i pozwoliła by jej głowę wypełniły kobiece głosy modlące się za nią i jej towarzyszy.

Po nabożeństwie podeszła do siostry Joanny i spytała czy mogłyby porozmawiać na osobności. To o co chciała poprosić było zbyt wstydliwe by rozmawiać o tym przy innych. Szeptem spytała o to czy może nie znalazłaby się jakaś bielizna, którą mogłaby odkupić od sióstr. Joanna zaskoczyła ją. Zaoferowała nie dość, że spodnie odzienie to jeszcze habit i nocleg. Anna aż otworzyła szerzej oczy przysłuchując się zakonnicy. Gdyby… gdyby się udało. Mogłaby przespać się bez habitu, wykąpać się… może… może któraś zakonnica skróciłaby jej włosy. Starała się powstrzymać ogarniającą ją radość. Powinna spytać Gerge. Był jej opiekunem i nie chciała robić mu kłopotu. Obiecała siostrze Joannie, że przemyśli propozycję i da jej znać wieczorem. Wolała nie wspominać, że wybiera się do zamtuza.

Dużo radośniejszym krokiem ruszyła na poszukiwanie swego opiekuna. Wiedziała, że jest gdzieś niedaleko. Zawsze nad nią czuwał, a jak nie mógł to ją o tym informował. Szybko rozpoznała zakapturzoną postać gdy ta wyłoniła się z cienia i podbiegła. Ruszyli w kierunku zamtuza, upewniając się po drodze, że Fyodor już wyruszył.

Opowiedziała Gerge o propozycji Joanny, a jego reakcja sprawiła, że wszystkie przyjemne wizje rozwiały się niczym mgła. To był dla niego problem... Wpatrywała się w swego towarzysza i ostrożnie spytała jakiej dokładnie będzie natury ten problem. Zobaczyła zmieszanie, które odmalowało się na jego twarzy. Nie potrafił jednak uzasadnić dlaczego. Wpatrywała się w jego profil, podczas gdy on uciekał przed nią wzrokiem.
- Wobec tego wezmę tylko kilka rzeczy i przenocuję razem z wami. - Uśmiechnęła się starając się rozpogodzić Gerge. Może… może weźmie trochę ciepłej wody do celi i się obmyje? Tak szybko. Zarumieniła się zdając sobie sprawę, że myśląc o kąpieli, nadal wpatruje się w swojego towarzysza. Szybko odwróciła wzrok i także skupiła go na drodze i majaczącym przed nimi zamtuzie.
 
Aiko jest offline  
Stary 26-06-2018, 22:00   #267
Dział Fantasy
 
Avitto's Avatar
 
Reputacja: 1 Avitto ma wyłączoną reputację
Dziewczyna była śmiała. Bogumysł nim mrugnął zdążył ocenić, że nie może ona być pośledniego pochodzenia. Przyjrzał się jej krótko lecz speszony niezwykłą urodą odwrócił głowę. Bose stopy zagłębiały się w błoto traktu. Były brudne, choć nie tak brudne jak byłyby po całym dniu marszu. Miała na sobie workwatą szatę nieco podobną do habitu. Choć równie dobrze mógł być workiem z otworem na głowę. Workiem kończącym się w połowie ud i odsłaniającym zgrabne nogi. Bogumysł w myślach przestrzegł samego siebie przed uczynieniem nieostrożnego ruchu. Odruchowo zacisnął usta i milczał aż nie odezwał się rycerz von Hochburg.
- Pani - pochylił się lekko w skromnym ukłonie. Zdążył już zdjąć z siebie większość zbroi, jednak nawet w samej przeszywanicy wyglądał imponująco. - Jak my pomóc możem?
Mówił powoli. Jak zawsze gdy próbował mówić w języku tego słowiańskiego księstwa. Ważył każde słowo.
- Tyś dowódca? - rzuciła zadzierając wysoko podbródek, by zmierzyć spojrzeniem krzyżaka. Ten zaś swym zwyczajem zawahał się. Bogumysł wiedział, że człek to zaradny i sprawny, choć negocjacje w obcym dla niego języku były nieprzyjemne. Spojrzał odruchowo niemal w stronę czerwonego brata. Rudowłosa natychmiast to zauważyła i bez wahania zrobiła kilka kroków w stronę inkwizytora.
- Więc tyś dowódca! - rzuciła niemal wyzywająco - w cztery oczy goverit, nie zajmę dużo.

Wśród zebranych mężczyzn przetoczyła się fala szeptów. Oto jakimś zbiegiem okoliczności dzień po odesłaniu jednego spośród nich za nie trzymanie na wodzy swych chuci, źródło jakże podobnych pokus przybyło ku temu, który tamtego odesłał. I owo źródło chciało zabrać go w las… na rozmowę w cztery oczy.

Bogumysł podniósł się ze swojego rozkładanego na rzymską modłę siedziska wspierając dłonie na kolanach. Odważył się spojrzeć w oczy napotkanej kobiecie. Zachowywała się w sposób nieprzystający do stroju.
- Pora już późna a w naszym obozie nie znajdzie się nikt niegodny zaufania. Możesz więc niewiasto zażyć odpoczynku przy naszym ogniu i dostać od nas strawę. Możesz także powiedzieć otwarcie co cię sprowadza lub, jeśli potrafisz a sprawa jest przeznaczona jedynie do moich uszu, napisać na tym oto pergaminie.
- Zaklinam, by nikt nie opuszczał obozu samotnie. Ze względu na wilki będziemy utrzymywać pochodnie, by oświetlić obozowisko -
dodał inkwizytor w kierunku szlachetnie urodzonych.
 
Avitto jest offline  
Stary 27-06-2018, 00:35   #268
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Eberhard dokończył obiad. Podpytał jeszcze od kiedy zaczęły się problemy z wilkami i czy towarzyszyło temu jakieś wydarzenie. - w zasadzie zapytał o to ponownie. Następnie planował zaproponować najprostszą drogę do dalszych szczegółów - rozmowę z Olchą.

Zdawać się mogło, że wywołanie tematu Czarownicy spowodowało burzę. Była ona przyczyną wszelakich problemów w wiosce. Od dolegliwości żołądkowych księdza, przez odciski na stopach kuzynki pani Anny, gdy ta ją odwiedziła zeszłego lata. W związku z czym wydarzenia trwały w zasadzie zawsze. Gdy członkowie dalekiej rodziny Witolda rozwijali się i ruszali ze swymi opowieściami do czasów gdy Olcha była ledwie dziewczynką, to wina jakby automatycznie była przypisywana jej matce, lub demonom, z którymi obcowała.

Zdaniem Mistrza Eberharda nie dało się z owej rodziny wyciągnąć już żadnych cennych informacji. Nadszedł czas na konfrontację z Czarownicą.

Cała szóstka ruszyła w deszczu. Dom Olchy był na uboczu.

Szła z tyłu razem z Witoldem. Liczyła kroki, przysłuchiwała się, od czego odbijają się krople deszczu i jak daleko od niej znajduję się coś, co zatrzymałoby deszcz. Dla niej to było poznawanie świata. Po porannej rozmowie z Eberhardem wolała się nie odzywać, nie pytać, nie wtrącać się. Była więc cichym towarzyszem Inkwizytora. Rozmokła od deszczy droga, była przyjemnym podłożem dla bosych, nie żadko poranionych stóp siostry zakonnej, dlatego Klara postanowiła delektować się drobnymi rzeczami i odsunąć od siebie to co tak naprawdę ją geyzło. Musiala też skupić się na zadaniu jakie postawił przed nimi Pan. Wciagnęła nosem powietrze, które pachniało specyficznie podczas deszczu. Klara próbowała wyłapać jak najwięcej zapachów.

Szli delikatnie pod górę. Klara czuła zapach lasu. Olcha mieszkała chyba najbliżej lasu ze wszystkich mieszkańców Broku. Potem przyszedł zapach ziół. Intensywny. Niemal kłujący w nozdrza. I zapach trzody. Owce i kozy upychały się pod niewielkim daszkiem osłoniętym z dwóch stron przed wiatrem.

Klara usłyszała stukanie dłonią w jakąś mokrą szatę. Wiedziała co to. Hugin wprawdzie nie mówił, ale tam gdzie mówienie nie było potrzebne radził sobie świetnie.

W tym czasie milczący Inkwizytor pokazywał ich Czerwonemu przywódcy, że zabierze dwóch rycerzy jacy z nimi podążają i zrobi rozpoznanie obejścia.

Klara zaś po dłuższym zastanowieniu doszła do wniosku, że runo owiec jest nasmarowane jakimiś ziołami. Czuła to wyraźnie. Czyżby te owce były nadprzyrodzone?
- Pachnie to raczej na chatę zielarki niż czarownicy - powiedział Witold.
- To prawda. Zioła, dużo ziół - powiedziała cicho by zaraz poruszyć głową, tak jak człowiek, który się rozgląda. Z tą różnicą, że ona poruszała nozdrzami wciągając okoliczne zapachy.
- Chciałabym przejść się po obejściu zanim z nią pomówimy, podono wilcy podchodzą pod jej dom, powinny być tu jakieś ślady - zwróciła się do Witolda. *
- Dziękuję bracie Huginie za troskę. Strzeż nas gdybyśmy mieli zostać zaatakowani. Przybyliśmy tu jednak jako goście. Powinniśmy się zatem odpowiednio zachowywać. Witoldzie gdy będę rozmawiał z Olchą na pewno znajdzie się moment by ty lub brat Hugin dokonali dyskretnych oględzin. Nie zamierzam jednak ulegać przesadnemu uprzedzeniu. Nie bez powodu. - zbliżył się na ile odpowiednią odległość do chaty i krzyknął.
- Pani Olcho przyszliśmy porozmawiać. - pani zapewne było miłą odmianą dla ucha. W przeciwieństwie do czarownic, wiedźm i innych radosnych określeń miejscowej społeczności.

Podwórko było niewielkie. Poza wspomnianym daszkiem dla trzody był tam też mniejszy budynek. Klara słyszała, że w jakiś sposób odbijał on dźwięk. A dochodzący stamtąd zapach kurzych odchodów zasugerował jej obecność kurnika. Co ciekawe, w deszczu ów zapach zdawał się nie być wyczuwalny dla pozostałych.

Im bliżej podchodzili, tym bardziej dziewczyna musiała zakrywać nos. Pan dał jej dar nadzwyczajnego powonienia, jednak w tych warunkach miała już problem z rozróżnianiem zapachów.

W końcu otworzyły się niskie drzwi do wnętrza chaty. Stała w nich szczupła dziewczyna o ciemnych włosach. Zanim coś powiedziała zamrugała kilkakrotnie. Zdawała się nie wierzyć w to co widzi.

- Niech będzie pochwalon Jezus Chryst - cóże to szlachetnego kapłana i zakonnicę sprowadza w me progi? - dziewczyna wychyliła się i zmierzyła wzrokiem Hugina, który naciągnął kaptur na głowę by chronić się przed deszczem. I na włócznię w jego dłoni. Potem powiodła wzrokiem na Witolda. Nieco dłużej zawiesiła wzrok na jego buławie przy pasie. A potem oceniła jeszcze dwóch wojów. I ich topory. Przełknęła głośno ślinę czekając na odpowiedź Eberharda.

Nawet stukający w strzechę deszcz nie zagłuszył tego wyrazu przestrachu. Głos dziewczyny wydawał się miły. Nie zdarty. Mogła być niewiele starsza od samej Klary. I oto do jej drzwi zapukała Inkwizycja.

Eberhard patrzył na kontekst sytuacji i mimo jego starań wciąż wyglądali groźnie. Cóż Inkwizycji nie stworzono w celach towarzyskich.
- Jestem Mistrz Eberhard. To brat Witold Zamoyski tak, tak z tych Zamoyskich. Siostra Klara i brat Hugin. Bożydar Targowicki i Kazimierz Laskowski - przedstawił całą grupę. Nie pomijając nikogo. - Jesteśmy przejazdem i poproszono nas o pomoc. Proszę się jednak nie martwić. W zasadzie przyszliśmy tu na rozmowę. Powiedziałbym nawet, że po radę. Poświęci nam pani chwilę? - cóż mało kto odmawia tak miłej prośbie. Zwłaszcza popartej zbrojną eskortą. Choć akurat Eberhard miał bardzo pokojowe zamiary.

- Imię me Olcha. Witajcie w mych skromnych progach Mistrzu - ciemnowłosa cofnęła się w głąb budynku. Gdy za nią podążali zdali sobie sprawy jak bardzo owe progi są skromne. W korytarzu musieli maszerować gęsiego, bo nie było możliwości, żeby ktoś mógł stać ramię przy ramineniu kogoś innego. Na ścianach zwisały pęki ziół i warzyw. W progu czosnek, dalej wilcze ziele, a dalej zdolności rozpoznawania Eberharda już nie pozwalały mu rozróżniać kolejnych liści i korzeni. Co innego Klara, która z pewnością rozpoznała by wiele z tych ziół… gdyby były pojedynczo.

Wąski korytarz zaprowadził ich do pomieszczenia, w którym do ziół dołączyły odwary i eliksiry ustawione na kilku szeregach półek. Poza tym progi istotnie były skromne. Przy stole stały tylko cztery krzesła. Dwaj rycerze wycofali się do wąskiego korytarza nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić. Podobnie z Huginem, który z trudem przeciskał się między półkami. Witold przeciskając się strącił jeden ze słojów.

Olcha pokręciła głową, po czym zapytała:
- Naparu? Na poprawę zdrowia w tym deszczu?
- Oczywiście pogoda dziś niewiele mniej fatalna od nastrojów mieszkańców. - Eberhard ochoczo zgodził się na poczęstunek. Człowieka z jego talentami ciężko było otruć więc nie bardzo przejmował się taką możliwością. Odmówić natomiast byłoby niegrzecznie. Napar natomiast mógł być faktycznie dobrym rozwiązaniem na tak paskudny dzień. - Pani Olcho jak już mówiłem przyszedłem po radę. Mieszkańcy skarżą się na wilki. Ich obecność łączą z panią. Mogłaby pani racjonalnie wytłumaczyć co tu się dzieje? Ludzie z Broku których miałem przyjemność spotkać są przestraszeni. I przez to mało rozsądni w osądach. Miejscowy duchowny, Sisto - machnął ręką jakby się od niego odpędzał - jest jeszcze mniej rzetelny w swoich słowach. Zielarstwo opiera się na wiedzy i racjonalności. To z reguły mądrzy ludzie z dystansem do świata i jego zabobonów. Stąd jak rzekłem przyszedłem po radę. Chciałbym wiedzieć pani słowami i szczerze co się tu dzieje i jak można by problemowi zaradzić? - Eberhard wyłożył swoje stanowisko. Wyraźnie dawał znak, że chce rozwiązać problem. Niekoniecznie zaszkodzić zielarce. Gdy dać drogę do światła człowiekowi zagrożonemu… zawsze nią podąży.
 
Icarius jest offline  
Stary 27-06-2018, 22:12   #269
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
Fyodor wszedł do burdelu z miną hardą i kamienną. Choć opierał się ciężko o lasce to wyglądał jak król wchodzący między poddanych (to porównanie Reznovowi nie przypadło do gustu biorąc pod uwagę czyim królem miał w nim być). Odgłosy zdały się ucichnąć na chwilę, jakby oczekując sądu bożego w postaci gniewu jego sługi, ale nie nastąpił on. Fyodor obleciał powoli wzrokiem całe pomieszczenie a pod jego ciężarem bywalcy odwracali swój własny i starali się pozostać możliwie niezauważeni.

- Zmarły chłopiec. Jego szukam i jego matki - powiedział powoli i cicho, ale wszyscy co mieli usłyszeć usłyszeli go w tej ciszy.
- N-na górze, panie - wskazał wykidajło schody.
Fyodor kiwnął głową i ruszył chwiejnym krokiem zostawiając za sobą przedsionek gniazda grzechu.

~ * ~

- Ty! - wskazał palcem rosłego chłopa który chciał przemknąć poza spojrzeniem inkwizytora
- Wyważ drzwi…
- Panie?

Odpowiedziało mu tylko spojrzenie
- Tak, panie! - tym razem odpowiedź była już znacznie żwawsza. Gdy matka Mściwoja, dotąd pogrążona w rozpaczy i apatii, zorientowała się, że ktoś próbuje forsownie się dostać zaczęła krzyczeć. Kazała zostawić ją samą z synem. Iść do diabła i chędożyć się ze świniami. Fyodor uznał, że wybaczy te plugawe słowa kierowane do sługi bożego jako, że wykrzyczane były w wielkim bólu. Gdy zorientowała się, że krzyki nic nie pomagają zaczęła płakać tuląc zwłoki syna.

Fyodor sięgnął do sakiewki i wyciągnął z niej trzy miedziaki. Zważył je w ręce pozwalając mężczyźnie je zobaczyć i wyciągnął do niego rękę z nimi. Upuścił je do jego dłoni.
- Pomoc sługom bożym popłaca. Teraz odejdź.

Kobieta wciąż wyła chcąc tylko spokoju. Fyodor wszedł do środka i poczuł ukłucie poczucia winy… miał zajrzeć do chłopca przed wyruszeniem do Mogilna. Gdyby zajrzał… może by teraz żył? Odsunął od siebie tę myśl. To nie życia ratował, a dusze.

Podszedł do kobiety i wyciągnął do niej rękę, uderzyła go, gardząc nią. Dłoń zapiekła lekko, ale zignorował to. Zdecydowanie ponowił czynność kładąc dłoń na jej głowie, jakby w geście błogosławieństwa.
- Nie martw się, matko… twój syn nie zazna długo apatii Limbo. Zbawiciel nadchodzi. Może to będą dekady, a może wieki, ale to ledwie mrugnięcie powiek w wieczności. A gdy przyjdzie jego drugim przystankiem będzie zejście po twojego syna i jemu podobnych, których jedyną winą było nie przyjęcie chrztu… i zabierze ich do siebie. Mściwój teraz nie cierpi. On czeka pełen nadziei i radości… bo wie, że to tylko kwestia czasu nim ujrzy chwałę pańską na własne oczy.
Anna nie słyszała tak łagodnego głosu z ust Fyodora i ta łagodność wyraźnie udzielała się także kobiecie gdy jej łzy wysychały, a oczy odnajdywały spokój.
- Opowiedz o wszystkim co się działo od naszego ostatniego spotkania.

Anna weszła za Fyodorem, zatrzymała się jednak w pewnej odległości od kobiety. Obcowanie z jednym inkwizytorem w tym stanie mogło być dla niej przytłaczające. Spokojnie poczekała, aż czerwony brat zakończy rozmowę, spoglądając w kierunku chłopca. Nie zrobili nic złego. Oboje stali się ofiarami jakiegoś maga, bądź wampira, a mimo to wywarzono im drzwi, wdarto się w ich żałobę. Spojrzała na Fyodora, zastanawiając się jak można być tak bardzo… sprzecznym. Miłym i okrutnym zarazem.

Teresa jednak zdawała się nie zauważać wyważonych drzwi, ani Anny stojącej w progu. Zamiast tego pełna spokoju Teresa patrzyła w górę w twarz inkwizytora.
- Panie… mam wasze srebrniki.
Zaczęła się rozglądać w stronę komody. Zapewne tam były pieniądze.
- W kościele ksiądz rzekł, że lepiej nie chrzcić dzieci przed siódmym latem. Ale ja chciałam… bardzo chciałam… płaciłam srebrem. Wtedy rzekł mi, że nie można w Panu wychować dziecka mieszkając tutaj. Wróciłam. Nie wydałam ani grosza. Bóg mi świadkiem, że chciałam postąpić jakżeście mi wskazali.
Po twarzy kobiety popłynęły kolejne perliste łzy. Słowa zmieniały się w wycie. W końcu Teresa objęła Fyodora nieco powyżej kolan i przysunęła swą zapłakaną twarz, tak, że czerwone szaty mokre od deszczu teraz przesiąkały jeszcze łzami.


Anna patrzyła na Inkwizytora, przed którym klęczała ladacznica. Nie powinna mieć dziwnych myśli. Wszak ona prosi o wybaczenie. Klęczy pokutując. Czując górujący nad nią majestat. Fakt, że w jednej swych wizji widziała Teresę w trakcie swojej pracy dodawał temu wszystkiemu pikanterii. Przez moment w głowie zakotłowało się imię jej towarzysza. Jednak mieli tutaj zadanie. Na niewielkim stoliku leżało ciało chłopca. Blade. Ubrane dokładnie tak jak ostatnio, gdy go widziała. Był tam też charakterystyczny zapach. Zapach trupa. Dwudniowego.

Zakonnica wzięła głębszy oddech mimo wypełniającego pomieszczenie zapachu i zacisnęła drobne palce mocno na krzyżu. Czemu pomyślała o Gerge… czemu w takiej chwili? Szybko przeniosła wzrok na chłopca i widząc, że Fyodor przez chwilę uwagę swą skupione będzie miał na ulicznicy, podeszła do ciała Mściwoja. Biedne dziecko… powinni dopilnować jego chrztu. Po cichu zaczęła modlić się o wizję.
- Actiones nostras, quaesumus Domine, aspirando praeveni et adiuvando prosequere: ut cuncta nosta oratio et operatio a te semper incipiat et per ta coepta finiatur. - Szeptała cicho z zamkniętymi oczami. Czując jak jej zmysły tracą kontakt z rzeczywistym światem. - Per Christum Dominum nostrum. Amen.

Fyodor pozwolił kobiecie powyć chwilę, wyraźnie tego potrzebowała… ale czas naglił.
Znów położył rękę na jej głowie.
- Potrzeba nam twojej pomocy. Twój syn mógł zemrzeć z powodów naturalnych, ale mógł to także być urok. Gdzie chłopiec sypiał? Z kim się przyjaźnił? Czy ktoś się nim interesował gdy nie powinien? Widziałaś coś podejrzanego? Powiedz nam o wszytskim. Nawet jeśli coś niemal na pewno nie ma znaczenia samo w sobie to z jakąś inną informacją może stworzyć całość…
Kobieta spojrzała w twarz inkwizytora. Jej oczy były mętne. Być może nadmiar Pańskiej mocy uspokoił ją za bardzo? Kobieta wstała i ociągając się usiadła na sienniku. Wypuściła powietrze.
- Poza tym, że go nie ochrzczono? Nic. Wróciliśmy tutaj. Nie miałam żadnych klientów tamtego wieczora. To on mnie pocieszał, że nic się nie stało. Że ochrzścimy go później. Na jesień. Albo na wiosnę. I że będzie mieć piękną białą szatę - jej ton był jednostajny i monotonny. Pozbawiony emocji. Choć po policzku spływała jej perlista łza.
- Wieczorem szliśmy spać. Śpiewałam mu. Śpiewałam mu kołysanki - dziewczyna zaczęła nucić coś pod nosem. Wpatrywała się tępo w ścianę.

Tymczasem Anna zobaczyła jak ściany drewnianego budynku rozrywają się niczym targane jakąś wichurą.

Cytat:
Belki rozlatywały się w drzazgi zostawiając ją samą w ciemności. Wtedy pojawiły się dłonie. Były na tyle duże, że w bez problemu mogłyby pochwycić ją między palcami. Wielkie i blade dłonie. Z idealnie przyciętymi paznokciami. Blade. Nieludzko blade. Niemal czuła zimno jakie od nich biło. Te dłonie składają się w symbole. Wkoło słychać głos szepczący jakąś inkantację w języku jakiego siostra nie rozumie. W języku starszym niż to księstwo. W języku, który swój początek miał przed ukrzyżowaniem Pana. Dłonie ją przyciągnęły. Kazały jej służyć. Była jak zahipnotyzowana. Szła przed siebie. Szła i szła. Cała noc… czuła ból w stopach i w dłoniach. W dłoniach? Coś jej mówiła, że w swej wizji nie jest człowiekiem… Weszła do budynku. Szybko wdrapała się na belki stropowe po których przemieszczała się między kolejnymi pomieszczeniami. Wszystko było takie wielkie. Kobieta leżała na swym sienniku obejmując swego syna. Przyciskała go do piersi tak, jak można by przyciskać największy skarb. Chłopiec się uśmiechał. Anna poczuła zadowolenie. Zadowolenie dziwnie nieludzkie. Dziwnie posłuszne. Zsunęła się na siennik. Była tak mała i tak lekka, że kobieta ani dziecko się nie zbudziły.
“Ma dobre sny” - Ta myśl ją uderzyła gdy patrzyła na twarz dziecka. Dziecka w objęciach matki. Po chwili była na łące pełnej kwiatów. Była chłopcem. Bawił się. Biegał. Śpiewał ze swoją mamą. Była w jego śnie. W śnie, który nagle zaczął się rozpadać. Trawa i kwiaty zmieniały się w ciemność. Ale chłopiec nie czuł strachu. Złapał dłoń swojej mamy. Ścisnął ją. Nie słyszała jego słów gdy usta układały się w nieme “kocham cię mamo, wszystko będzie dobrze”. Teraz czuła to. Czuła w sobie moc tego snu. Czuła jak przepełnia jej maleńkie serduszko. Musiała wrócić. Musiała wrócić do tych zimnych i bladych rąk, które ją posłały. Obejrzała się tylko za siebie. Dziecko nie oddychało, jednak uśmiech nadal był na jego niewinnej twarzyczce. Anna zaś szła. W błocie i trawie. W trawie wyższej niż ona sama. Wiedziała, że musi wystrzegać się cieni. Cienie zabijały. A ona musiała zanieść ten sen do swego Pana. W głowie rozbrzmiał absurdalny strach, gdy usłyszała pohukiwanie sowy. Na moment skryła się między korzeniami. To była daleka droga. A ona musiała zdążyć przed świtem. Czuła krew na swoich stopach i dłoniach. Czy ta sowa ją wyczuje? Usłyszy jej płytki oddech? Jej rozszalałe serce niosące siłę tego snu? Biegła przed siebie, aż nagle coś ją ścisnęło. Nie te ręce do których biegła. Zupełnie nie te ręce. Miała przed sobą twarz dzwinej rogatej istoty. Twarz się w nią wpatrywała. Po chwili przemówiła. Idealną łaciną. Anna to czuła. Czuła, że istota mówi tym językiem w równie naturalny sposób co kapłani.
- Panie, świeć nad jego duszą.
Potem poczuła ból. Złamanie kręgosłupa. A może skręcenie karku. Jednym sprawnym ruchem. Stała na wąskiej ścieżce. Patrzyła na istotę, która poniżej kostek miała kopyta. Choć może nie poniżej kostek, bo jej nogi zginały się w jakiś dziwny sposób. Jak u kozy. Były porośnięte futrem. Czuła gniew. Na tę demoniczną istotę. Teraz już nie była martwym szczurem. Była czymś więcej. Jakąś świadomością, która dysponowała ogromną mocą. Czułą jak uwalnia swą furię. Czuła jak do walki wyruszają jej ogary. Demon rzucił się do ucieczki. Noc rozdarło nieludzkie wycie. Wycie jej sług.
To co było potem przypomniało wynurzenie się z lodowatej wody. Wciągnęła powietrze głęboko do płuc i upadła na plecy w pokoju nierządnicy. Jej ręce się trzęsły. A Gerge tym razem czekał przed budynkiem. Trójka inkwizytorów byłaby już tłokiem.
Zakonnica zwinęła się w kłębek starając się opanować dreszcze. To co uczyniła ta istota było… było… tak okrutne. Poczuła łzę spływającą po policzku. Ten chłopiec tak bardzo kochał swoją matkę. Zasłużył na coś lepszego.

- Gerge! - zawołał Fyodor inkwizytora odwijając się z ramion kobiety i podchodząc do Anny.
- Żyjesz dziewczyno? Co widziałaś?

Przyzwany inkwizytor bez trudu rozepchał się przez tłum gapiów jacy zaczęli przechodzić w stronę wyważonych drzwi. Kilku stałych bywalców przybytku zarobiło przy tej okazji parę siniaków. Gerge padł na kolana i objął Annę. Zaczął do niej mówić:
- Anno! Anno!.
Był tak blisko, że czuła ona jego ciepły oddech na policzku.
Zakonnica wtuliła się w mężczyznę, opierając czoło o jego szyję. Czułą jak rzeczywistość powoli do niej wraca. Słyszała z oddali głos Fyodora, głos Gerge.
- Biedne małe zwierzątko… - Szepnęła cicho, pozwalając uspokoić się dreszczom.

Fyodor spojrzał na tłum gapiów. Tylko spojrzał. Ale spojrzenie było jasne… “wynocha!”.
- Zabierz Annę gdzieś gdzie będzie mogła się uspokoić bez obcych spojrzeń - polecił Gergemu - potem porozmawiamy. Ja zostanę jeszcze trochę i popytam. Może ktoś coś wie, choć szczerze wątpię.

Gerge szybko złapał zakonnicę. Gdy dotarł do drzwi gapie rozchodzili się. Spojrzenie Fyodora było nieustępliwe. Gdy para inkwizytorów wyszła to gapie nadal zerkali przez wyłamane drzwi, choć tym razem już z dużo większej odległości. A każdy ruch czerwonego brata powodował śród nich poruszenie.*

~ * ~

- To było okropne. - Anna wtulała się w swego opiekuna szepcząc cicho. - Zmusiły to zwierzątko. Zmusiły… te okrutne zimne dłonie. Ono… ono szukało dobrych snów. Miłych snów. One mu kazały… te dłonie. - Poczuła jak łzy spływają jej po policzkach. - Mówiły w dawnym języku. Starszym niż ukrzyżowanie Pana… - Mamrotała szlochając. Drobnymi dłońmi chwyciła się płaszcza Gerge, chcąc jak najwięcej zaczerpnąć z jego ciepła. - One mu kazały… znaleźć te sny. Dobre… szczęśliwe… Ten chłopiec był niewinny… taki dobry. Kochał swoją mamę… po prostu kochał… cieszył się że może się w nią wtulić. A ono musiało mu to zabrać bo mu kazano… a..a… i tak musiało umrzeć… owłosione nogi… kozie nogi i chrzęst… ból… On… on powiedział Panie Świeć nad Jego duszą… jakby.. Jakby… ale miał rogi nie powinien… ale powiedział, a to nie była wina tego stworzonka… one mu kazały...ale poczuła gniew… bolało tak bardzo bolało… zaatakowało tego demona.
Gerge postawił Annę w kącie budynku. Obejmował ją mocno i kołysał się lekko. Wyłapywał pojedyncze słowa, ale nie chciał się teraz poświęcać ich analizie. Wizje zakonnicy zazwyczaj były przerażające, a nie miała jak się nimi dzielić. Jej opowieść nie była w stanie przekazać okrucieństwa, które dziewczyna musiała oglądać.
Inkwizytor zaczął ją głaskać po ukrytej pod tkaniną głowie.
- Już dobrze Anno - powiedział, choć nic nie było dobrze. Chłopak nie żył. Jego matka najwyraźniej oszalała z rozpaczy, gdzieś tam grasował demon, a oni stracili jedyną inkwizytorkę, której wiedza pozwalała na określenie przyczyn tego stanu. Czyż wszystkie te sny i wizje nie prowadziły do jednego? Wielkiego pogańskiego kultu?
- Nie jest dobrze… - Anna odezwała się cicho, nadal wtulając twarz w płaszcz opiekuna. - Widziałam to dziecko… rozmawiałam z Piotrem… ja… ja nie zapobiegłam. - Próbowała powstrzymać łzy ale jak zwykle po wizji niezbyt dobrze jej to wychodziło. - Jak zwykle nic nie mogłam zrobić.
- Każdego dnia musimy wyciągać naukę z naszych czynów na przyszłość. Pan teraz cię doświadcza, żeby uczynić cię silniejszą. Tak jak żelazo trzeba najpierw stopić w ogniu zanim zacznie się z niego wykuwać cokolwiek - powiedział miłym i ciepłym głosem Gerge

Anna podniosła głowę i spojrzała na swojego opiekuna załzawionymi oczami. Miał rację… oczywiście że ją miał, tylko… ile to lat jak Pan topi ją? Od ilu lat doświadcza wizji niemal codziennie. Wpatrywała się w mężczyznę, czując jak jej ciało się uspokaja. To tyle lat, a ona zaczęła się już obawiać, że nigdy nie zostanie w nic przekuta. Nie zna innego życia niż to w służbie Pana, a mimo to nadal popełnia błędy.
- Ja… chyba nigdy nie stanę się silniejsza. - Opuściła wzrok i westchnęła ciężko wpatrując się w płaszcz inkwizytora. - przenocuję z wami w klasztorze. Po rozmowie z Francescą porozmawiam z siostrą Joanną i podziękuję za ofertę gościny. - Może tak, choć przez chwilę nie będzie musiała zawracać mu głowy.
 
Aiko jest offline  
Stary 28-06-2018, 09:26   #270
 
druidh's Avatar
 
Reputacja: 1 druidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputacjędruidh ma wspaniałą reputację
Spotkały się w klasztorze u Dominikanek. Anna w ciszy wysłuchała słów włoszki. NIepokoiło ją podobieństwo mężczyzny do tego co opisał Gerge. Jeszcze bardziej niepokoiło ją, że Francesca nie wspomniała o tej całej sytuacji wcześniej i to wszystkim inkwizytorom.
- Co było w liście, który ci dał?
Francisca wyciągnęła zawiniątko
- Okażcie miłosierdzie wampirowi, Wasz wróg jest w cieniu Płockiej katedry - powiedziała
List był spisany staranną łaciną. Pismo koślawe. Nie zrobił tego adept uczelnianej sztuki kaligrafii. Raczej samouk, bo koślawe litery przekraczały nawet poziom szkółki przyklasztornej.
Anna przytaknęła.
- Tak… Piotr… Piotr nie był złą istotą. - Zakonnica opuściła wzrok. - To miasto, Płock, niepokoi mnie. Piotr powiedział, że to co zabija chłopca jest zapewne zaklęciem. W swojej wizji widziałam szczura i… widuję je także tutaj. Obawiam się, że mogę być przewrażliwiona po jego słowach. Czy ten mężczyzna z piórami wydał ci się w jakiś sposób niepokojący? W wizji Gerge ktoś z pióropuszem przegnał bestię. Mógłby być magiem. Pytanie czy mężczyzna, którego poznałaś, ten z wizji Gerge i osoba, która zabiła chłopca o jeden i ten sam człowiek.
Włoszka pokiwała głową. Trudno powiedzieć co mogło to znaczyć w tej sytuacji.
- On nie jest chrześcijaninem. Opat podejrzewał, że to może być żerca - wzruszyła ramionami na znak, że nie bardzo ma pojęcie co to znaczy. - Wiem natomiast, że potrzebuje nas podobnie jak my jego. Nie wiem tylko dlaczego… Też musi się czegoś bać - przygryzła wargi i potarła o krzyż.
- Nie ufam mu, ale wątpię, abyśmy miały komfort szukania pomocy tylko wśród tych, którym możemy ufać. Natomiast szczury to raczej nie jego dzieło. To nie pasuje… estetycznie. Ktoś kto identyfikuje się z ptakami nie sięgnie po szczury… wiem, że to kiepski argument, ale może już niedługo uda się dowiedzieć coś więcej.
- Piotr był potężniejszy od tego Ptasznika. Trzeba by to sprawdzić... Skoro on kontrolował szczury, ktoś inny też może to robić. Wiesz…
- spojrzała na Annę - informacje o naszych działaniach rozchodzą się dużo szybciej niż karczemne plotki. To znaczy, że ktoś nie tylko nas śledzi, ale i posługuje się czymś co pozwala mu przekazywać wieści nienaturalnie szybko… - zastukała palcem wskazującym w krzyż. - Skoro Ptasznik się go boi jego siła musi być duża. Może stale rośnie.
- Będzie trzeba to wszystko posprawdzać… - Anna westchnęła ciężko. - Niepokoi mnie iż potrafił przekazać ci wieści w szumie wiatru, bo to znacznie ułatwia mu przekazywanie informacji na nasz temat. Choć… posiadając na swych usługach gryzonie to także nie jest trudne.
Zakonnica odchyliła głowę do tyłu spoglądając w sufit.
- Nie ma co gdybać. Musimy się jak najwięcej dowiedzieć. Spotkanie jest dziś w karczmie? - Spojrzała ponownie na włoszkę.
Wenecjanka była zaskoczona praktycznym nastawieniem Anny do rozwiązania problemu. Kiwnęła głową.
- Po zmroku. Zobaczymy czego chce i jak może pomóc. Do północy będę z powrotem... mam nadzieję. Jutro o świcie możemy się spotkać ponownie.
- Wobec tego powinnyśmy spędzić noc w pobliżu reszty inkwizytorów. Jeśli się nie zjawisz do północy zaczniemy cię szukać. Wolałabym nie stracić kolejnego druha. - Anna uśmiechnęła się do włoszki. - Czy zastrzegł, że powinnaś się pojawić sama? Może udać się z tobą na to spotkanie?
Francisca zagryzła zęby jakby nagle coś ją zabolało. Miała jakąś słabość do Anny, bo przy żadnym innym człowieku nie pozwoliłaby sobie na grymasy. Westchnęła.
- Nie... I nie... Nie wiem czy on potrafi wyczuć innych, albo czy jest obserwowany, ale to możliwe. Wiesz gdzie jest spotkanie, Gerge też wie. Natomiast ja chcę iść sama. Wydaje mi się, że może się... spłoszyć, a w obecnej chwili nie mamy zbyt wielu obiecujących tropów.
- Poza tym jest to proste. Jeśli nie wrócę, on nie nadaje się na kontakt
- powiedziała już normalnym głosem.
- Pan jest ze mną. Ty, módl się za mnie. Twoja modlitwa ma wielką moc. Jeśli to nie pomoże, to żaden mężczyzna nie da rady istocie, która zmienia się w ptaki. I nie szukajcie mnie... nie przed świtem. Nie wiem co tam zastanę i co będę musiała zrobić.
To nierozsądne. Anna ugryzła się w język. Najwyraźniej rozsądek nie był cechą pożądaną u inkwizytorów i ona nie stanowiła tu wyjątku.
- Będę się modlić. - Obiecała delikatnie dotykając krzyża. - Ale obiecaj, że chociaż spytasz czy możesz kogoś posłać z wieściami, jeśli będziecie musieli się gdzieś udać. Proszę. Jeśli nie będzie innej możliwości niech on sam przekaże mi tą wieść.
Franciska kiwnęła głową.
- Jestem gotowa ryzykować, żeby się czegoś dowiedzieć, ale nie mam zamiaru dać się zabić.
‘Boże dopomóż’ dodała jeszcze w myślach.
Anna przytaknęła.
- Ja… opowiedziałabym ci coś, co zobaczyłam dzisiaj w zamtuzie, dobrze? - Zakonnica zacisnęła dłonie na materiale habitu. - Może coś co powie Ptasznik rzuci na tą wizję nieco światła. - Słabym głosem zaczęła opowiadać nieprzyjemną wizję, czując jak nieprzyjemne dreszcze znów wędrują po jej plecach.
 
__________________
by dru'
druidh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172