Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-03-2019, 19:52   #71
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Healy nie wyniósł traumy, lęków… nie wyniósł nic z poprzedniej nocy. Nic co, by go obciążało. Straszliwa burzowa istotka? Widział gorsze potwory... stokroć gorsze i wielokrotnie bardziej agresywne. Wampiry? Nihil novi. Śmierć ludzi? Smutna oczywistość istnienia koła życia. Strefa wojny? Niemal rodzinna okolica.
Nic dziwnego, że zasnął bez problemu i wyspał się. A rano przyszedł ojciec Adam z… kolejnymi obowiązkami. Wyglądało na to, że długofalowe plany ich Fundacji ulegały zejściu na dalszy plan.
Asysta....czterech magów.
To zafrapowało Healy’ego.
- Asyście przy czym?- zapytał.
- Z waszej strony ojciec Iwan oczekiwał wsparcia pirotechnicznego. Wysadzenia budynku na tyle aby wyglądało to na wypadek, od biedy zamach, ale aby ukryć płomienie pierwszej.
Adam nie patrzył Patrickowi w oczy. Spoglądał gdzieś w dal, za jego plecy.
- O ile coś takiego da się ukryć.
- Jeśli budynek ma podłączoną instalację gazową, to… żaden problem. Wypadki z nieszczelnymi rurami się zdarzają. Mam trochę materiałów wybuchowych i podobnych ustrojstw, więc da się to zrobić.- akurat jeśli chodzi o pirotechniczne demolki, to Healy miał spore doświadczenie.- Wolałbym jednak wiedzieć co mam wysadzać. A najlepiej dostać plany budynku.
- Zwykły, niezbyt duży dom. Nic spektakularnego. Do tego przypada się obstawa. Wierzę, że nie będzie jakichkolwiek komplikacji, ale… - duchowny wzdycha ciężko - tutaj wszystko lubi się chrzanić.
- Entropia to akurat sfera którą lubię. Więc postaram się odwrócić los na naszą korzyść. Zakładam, że po mnie przyjedziecie? O której?- zapytał z pocieszającym uśmiechem.
- Nie śpieszy się. Wstępnie umówieni jesteśmy na szesnastą, ale może być wcześniej. Chyba lepiej będzie w pełnym słońcu. Masz pomysł kogo jeszcze zabrać?
- Nie poznałem za dobrze pozostałych magów.- zadumał się czarownik drapiąc po czuprynie. - Klausa? Może? Thomasa?
- Wolałbym uniknąć eutanatosa. Niech i będzie Klaus, dwóch duchownych i dwóch naukowców - Adam próbował się uśmiechnąć - jak możesz, załatw to z nim. Łatwiej będzie porozmawiać z kimś z macierzystej tradycji. Ja tu jestem od brudnej roboty.
- Nie jestem pewien, jak niby mam to zrobić.- potarł czoło wzdychając pod nosem.- No i jeszcze muszę zaplanować eksplozję. Jak duży to domek? Ile pokoi? Ile pięter?
- Parter i piętro. Pomieszczeń nie znam, chyba… - Adam zamyślił się - ...nie wiem. Taki o, jak tu te wszystkie domy jednorodzinne, jeden z biedniejszych, bez garażu.
- Ok… to policzę wszystko i przygotuję. Mam nadzieję, że w policji mamy jakieś wpływy, bo nigdy nie musiałem maskować swoich eksplozji.- dodał w zamyśleniu Healy.
- Z tego co usłyszałem, będziemy mieli. Ale chyba zbyt wcześnie aby ich używać. To eksplozja ma zamaskować naprawdę spektakularną magyę.
- Postaram się. Mam trochę C4 i jeśli budynek ma gaz.- wzruszył ramionami Patrick.- To będzie spektakularny wybuch.
- Miło to słyszeć. Potrzebujesz czegoś? Nie tylko w kwestii eksplozji, ogólnie.
- Przydałby się jakiś karabinek szturmowy i może srebrna amunicja do niego. Wampiry tutejsze wydają się być dość agresywne… jeśli można sobie coś takiego zażyczyć.- zadumał się Patrick i wzruszył ramionami.- Tak z miejsca… to chyba nie byłbym w stanie niczego wymyślić.
- Mam jeden. Coś załatwię - nikły uśmiech pojawił się na twarzy ojca Adama - to z Bogiem.
- Z Bogiem.- odparł odruchowo Healy.


Powinien to zrobić pewnie zaraz po przyjeździe, ale jakoś nie było czasu na to. Ani okazji właściwie. Kari Brundtland... to dzięki niej tutaj trafił. To ona pociągnęła za sznurki w swojej dawnej ojczyźnie. A on jeszcze jej nie podziękował.
Teraz wypadało to uczynić.
- Kari? Tu Patrick nie przeszkadzam?- zapytał dzwoniąc do niej.
- Paatrick? Ty łobuzie… budzić mnie tak wcześnie.- mruknęła Kari zmysłowym jak aksamit głosem.
- Miałem trochę roboty.- wyjaśnił Healy.
- Nie wątpię… słyszałam o wieży.
- No tak. Co słyszałaś?- zapytał ostrożnie Irlandczyk.
- To co zawsze się słyszy w takich sytuacjach. Mnóstwo oskarżeń i demagogii. Mało faktów.- odparła figlarnie Kari.- Wiesz jak to jest… gdy nastąpi katastrofa, to zamiast gasić pożary, magowie różnych Tradycji rzucają się sobie nawzajem do gardeł w imię dawnych animozji.-
- A co ty o tym sądzisz?- zapytał Patrick.
- Ja? Ja tam nie byłam. Nie wiem co się stało.- odparła Kari tak jak na rasową dyplomatkę przystało.
- Wieża nie została zniszczona, tak jak niektórzy planowali. - zaczął ostrożnie Healy.
- Ach… taktyka spalonej ziemi, jakie to… typowe dla starych Tradycji. Wiesz Patricku, że Technokracja to też magowie? Możemy się różnić podejście i możemy być wobec nich wrogami, ale… to konflikt idei. - westchnęła kultystka ekstazy.- Nie zdołamy odbić z ich rąk, tego co sami zniszczyliśmy. Ale… wiesz… nie byłam tam, więc oficjalnie się nie wypowiadam.
- W samym Lillehammer natknęliśmy się na osobliwość. Wiedziałaś o tym? -zapytał Healy.
- Osobliwość? Nie. Tak naprawdę to niewiele wiedziałam na temat. Ów obszar był zawsze pod opieką Werben… a wiedźmy, niechętnie wpuszczają innych na swoje podwórko. Lillehammer zrobiło się dostępne właśnie z powodu ich nieobecności... ostatnio?
- Wiesz coś o tym więcej?- zapytał mężczyzna.
- Skarbie… to za wysokie progi dla mnie i inna Tradycja. Powinieneś przycisnąć jakąś miejscową czarownicę.- roześmiała w odpowiedzi Kari.
- Ostatnio nie mam czasu na przyciskanie...- odparł Healy. - Wpadniesz do nas z wizytą?
- Niestety… raczej nie. Nie w najbliższym czasie. W Belfaście jest gorąco teraz.- stwierdziła z żalem Kari.
- Tu też nie panują teraz chłody. - odparła Healy.- Mamy tu przeciwnika ciężkiej wagi.
- Chciałabym pomóc, naprawdę… i zobaczyć ciebie. - rzekła z żalem kultyska. - Ale obowiązki przykuwają mnie do miasta.
- A nie mogłabyś poruszyć okolicznych Fundacji. Może mogliby wesprzeć nas dyskretnie?- zapytał.
Kari milczała długo. - Niczego nie mogę obiecać, ale spróbuję…-
- Więc co tak podgrzewa temperaturę w Belfaście?- Healy zmienił temat nieco lżejszy.
- Obecnie… napięcie w samej Fundacji.- odparła Kari zaczęła plotkować o przyjaciołach i znajomych Patricka.


Ta rozmowa była przyjemną końcówką poranka zakończoną śniadaniem, potem było tylko pracowicie. Najpierw praca przy wozie zajęła nieco roboty. Pół godziny majsterkowania. Niemniej wóz, był sprawny i gotowy by współpracować z magyią Irlandczyka.
Zadowolony z siebie Healy zadzwonił więc do Mervi.
- Hej… słyszałem, że miałaś ciężką noc.Jak się czujesz? Nie zrobili krzywdy? - zapytał przyjaznym głosem, gdy dziewczyna już odebrała.
- Nawet nie zdołali podejść. - odpowiedziała po chwili ciszy - Ale i tak czuję się wyjebiście źle.
- W ramach pocieszenia mogę rzec, że moja noc też nie była udana. Jazda po mieście, ściganie potwora… pogaduchy z pożarem. Awaria komórki.- wyliczał swoje porażki Healy. - Nic tak poważnego jak u ciebie co prawda...
- Cieszę się, że nic poważnego nie było. Może Iwanek trochę panikował, ale jak to powiedział: uważał za ważniejszą sprawę udać się pomóc tobie. Musi czuć do ciebie miętę. - odparła słodkim tonem.
- Jesteś o mnie zazdrosna, czy może może o naszego lidera?- zapytał równie słodkim głosem Healy.
- Nie wiem, które byłoby gorsze. - odpowiedziała krótko - Po coś konkretnego dzwonisz?
- Nie bój się swoich uczuć, do starszych mężczyzn z autorytetem. - zażartował Patrick i spytał.- Oczywiście w kwestii wspólnego lunchu. Miałem ci chyba pizzę podwieźć. Jaką i gdzie i o której?
- Jeżeli wiesz gdzie nasz Tomas mieszka, to tam jestem i raczej zostanę kilka nocy.
- Szczęściarz.- odparł żartobliwym tonem Healy.- Nie wiem, ale się dowiem. O której?
- Nie teraz. Nie w nocy.
- O czternastej więc.- zadecydował Patrick i pytał.- Jakieś życzenia co do pizzy wasza wysokość?
- Nic dużego. - nadeszła odpowiedź - I skomplikowanego.
- Ok. To się zjawię. Trzymaj się.- odparł w odpowiedzi Healy kończąc rozmowę.
A potem znów wybrał numer Klausa.
Była to rozmowa trudniejsza i ważniejsza od pogaduszek z Mervi. Temat był cięższy, a niemiecki Syn Eteru wydawał się nieco rozbity mentalnie i podupadły na duchu.
Healy zastanawiał się nad tym jak mu pomóc. Jak rozwiązać jego problem. Czy lepiej wzmocnić jego mentalną obronę, czy ściągnąć przeciwnika na własny teren i pokonać. Przede wszystkim chyba należało owego wroga rozpoznać. Niemniej to wszystko musiało poczekać.
Healy uruchomił swojego laptopa. A po ściągnięciu paru darmowych plików będących darmowymi projektami domów wyłączył funkcję wifi, czyniąc go maszyną odłączoną od internetu. Zważywszy na to co się mu ostatnio przytrafiło z komórką, wolał trzymać się z dala od miejscowej sieci.
- Mocy matmy przybywaj.- mając pod ręką projekt Healy zabrała się za wyliczenia. Może i jego magyia przypominała składanie klocków lego, to jego praca już nie.
Wyliczyć należało: ile ładunków umieścić, gdzie je umieścić, jaki będzie zasięg eksplozji, jakie siły przyłożyć, w jakich miejscach… by domek złożył się jak… cóż domek z kart.
Wyliczyć i zasymulować rozkładanie się sił podczas eksplozji na specjalistycznym programie. Pirotechnika i zabawa materiałami wybuchowymi wymagała bowiem precyzji, o którą ciężko było podejrzewać Healy’ego. Przynajmniej jeśli się go znało pobieżnie. Patrick był Magiem wielu niespodzianek.


Gdzieś w połowie obliczeń i symulacji Healy doszedł do metaforycznego muru. Siły rozkładały się nie tak jak powinny. Eksplozja mogła zagrozić sąsiednim budynków.
I Irlandczyk nie miał pomysłu jak ten problem rozwiązać. Potarł podstawę nosa i uznał że potrzebuje przerwy. Na szczęście ta się zbliżała… bo musiał Mervi pizzę przywieźć.


Nowa komórka pokazała mu polecane pizzerie i Healy wybrał jedną z nich. Ponoć najlepsza w całym Lillehammer. Ponoć...



Prezentowała się nieźle. Zakupiona pizza pachniała całkiem smakowicie. Pozostał jeden detal jeszcze… Bowiem Patrick nie wiedział, gdzie dowieźć zakup. Więc znów trzeba było zaczepić Wirtualną Adeptkę.
- Hej. Wiesz co? Nie wiem, gdzie Thomas mieszka. Dasz mi namiary?- zapytał nieśmiało Patrick dzwoniąc. I na zachętę dodał.- Mam już pizzę.
- Wyślę ci namiary SMSem... - głos Mervi sugerował, jakoby była ona poddenerwowana - Myślałam, że wszyscy mamy znać miejsca?
- Wygląda na to, że nikt nie wpadł na pomysł przesyłania reszcie rozpiski. - odparł Irlandczyk i dodał. - To już jadę do ciebie.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 11:26.
abishai jest offline  
Stary 31-03-2019, 20:37   #72
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
Healy przybył w końcu obładowany pizzami. Ostatecznie kupił aż trzy pudła wypieku, trzy wersje margherity z różnymi dodatkami. Irlandczyk nie wiedział czego się spodziewać w tej materii, więc zdecydował na kanon. Natomiast domyślał się, co oznaczają kolejne pizze… dodatkowe gęby poza nim czy Mervi. Nie żeby jemu to przeszkadzało, poza oczywiście zajęciem obu rąk. Więc do drzwi “pukał” kopnięciami buta. Z nogą już było lepiej. Wczorajsza przygoda nie nadwyrężyła jej za bardzo.

Drzwi się otworzyły po chwili i zaraz Patrick usłyszał zza pizzy głos Mervi.
- Mówiłam, że dostawca w drodze! - odezwała się do niewidocznego jeszcze Einara - Chodź, chodź, już głodni jesteśmy.
Einar skulił się obejmując w dłoniach ciepły jeszcze kubek. Milczał.
- Mistrzu Einarze… wyglądasz… lepiej.- rzekł wesoło Healy wykładając pizze na stół.- Ciekawa noc, co?
Einar zmierzył eteryka wzrokiem zimnym i surowym. Patrick mógł sobie wyobrazić, iż mistrz nigdy tak nie spoglądał na uczniów. Oczywiście, też pewnie patrzył surowo, lecz ten wzrok był jak armata, coś zarezerwowanego dla wrogów. Trwało to ułamek sekundy.
Ułamek sekundy po którym Einar uśmiechnął się lekko. Na Healym ten grymas gniewu nie zrobił wrażenia. Szkot który go uczył potrafił być o wiele bardziej straszny.. Przy nim Einar wydawał się Irlandczykowi małym terrierkiem.
- Miło mi was widzieć, Adepcie. Proszę mi wybaczyć - podźwignął się z siedzenia z trudem aby podać Patrickowi dłoń na powitanie.
- Nie ma czego, naprawdę. Mistrzu Einarze.- odpał Healy wyciągając dłoń, bo i nie było czego wybaczyć. Syn Eteru nie przywiązywał do takich kwestii sprawy.

Mervi przeszła do kuchni, aby przynieść trzy talerze, które ustawiła na stoliku. Chwilę przyglądała się "chemii" jaka wynikła między starym mistrzem, a niedorobionym technomantą, ale koniec końców najwyraźniej nie poruszyło jej to za bardzo.
- Sztućce potrzebne? - zapytała głównie Einara kładąc obok pudełek sosy.
- Odrobina barbarzyństwa jest na miejscu w tym kraju - hermetyk odpowiedział gładko.
- Do czego?- zdziwił się Healy nie rozumiejąc że pizzę można jeść sztućcami.
Hermetyk uśmiechnął się szerzej. Chyba Irlandczyk go trochę bawił.
Mervi trzepnęła Patricka z tyłu głowy.
- To jak ty jesz pizzę w restauracji? Palcami? - parsknęła siadając obok Einara i wybierając sobie swoją pizzę po Einarze.
- Pizzę? W restauracji zamawiam porządne irlandzkie jedzenie, a nie junk foody.- wyjaśnił Healy.- Pizzę to raczej na wynos tylko.
- Przed waszym przybyciem, opowiadałem Mervi, iż ma żona pochodziła z Włoch - Einar zagaił lekko powoli zbierając się do jedzenia.
- No ale to nie jest włoska pizza, tylko norweska z sieciówki. Takiej samej jakości tutaj jak Guinness sprowadzany z Irlandii. Najlepsze jedzenie które można zjeść to miejscowe specjały. Ani pizza, ani piwo się do nich nie zaliczają. - Healy westchnął smętnie. Co jednak nie przeszkadzało mu pałaszować ową pizzę na którą narzekał.
- Ale wydawało mi się, po nazwisku, że ty mistrzu ze Skandynawii? A może to tylko hermetycki nick? - zapytała Mervi.
- Tradycją pośród hermetyków jest przyjmowanie wielu imion. Niektóre zostają z nami długo, inne tylko na pewien czas. Są jak maski. Praktycznie każdy mag ma też główną maskę - wyjaśnił odgryzając kawałek pizzy - lecz tylko głupiec jej nie zmienia. Mimo, iż to nasza tarcza, powinna odbijać nasze życie. Od wielu lat, bardzo wielu lat jestem związany ze skandynawią. Jednakże nie pochodzę z tych rejonów.

Einar wyjaśnił spokojnie, z akademickim drugiem celowo nie wchodząc w dalsze szczegóły, a raczej czekając ewentualnych pytań.
Healy “dyplomatycznie” się nie odzywał pozwalając reszcie mówić.
- A wcześniej z czym byłeś związany? - zapytała wychylając się z ciekawością ku Einarowi.
- Z rodziną - hermetyk uciął krótko.
Mervi zrobiła niepocieszoną minę.
- Wszyscy hermetycy są tak przywiązani do utajenia prostych faktów? - westchnęła, ale zaraz zapytała żywej - Czy mógłbyś nam coś opowiedzieć o waszych imionach? Bo wiesz... Zastanawiam się co bym mogła zrobić z tym Prawdziwym Imieniem JMS'a, o które się targowałam. - uśmiechnęła się niewinnie pobierając kawałek pizzy Patrickowi.
- Każdy ma prawdziwe imię - Einar wyjaśnił rzeczowo - pytanie tylko z którym szczeblem piramidy. Wszystko ma drugie, trzecie, czwarte dno, każde bardziej bliskie istocie bytu i wielkiej tajemnicy. Myślisz, że dlaczego tak wiele wagi Tradycje przywiązują do słowa?
Einar zawiesił wzrok w przestrzeni jakby oczekując jakiegoś komentarza Irlandczyka.
- Mhmm…- odparł Healy który akurat nie miał zbyt wielu kontaktów z innymi Synami Eteru, poza swoim mistrzem, więc niewiele wiedział w tym temacie. - Tyle że prawdziwe imię to nie jest to, które nadano przy chrzcinach.
- Byłoby smutno, gdyby twoje Prawdziwe Imię brzmiało "Patrick". - mruknęła Mervi pod nosem zachowując grzeczny wyraz twarzy - Co ma słowo do imienia? Prócz sprawy językowej. - zapytała.
- Niektórzy twierdzą, że człowiek nie może pomyśleć o tym czego nazwać nie potrafi. Technokracja przez język steruje ludźmi. Słowa… Mają moc. Tyle mogę powiedzieć w towarzystwie.
Słowa o towarzystwie brzmiały trochę jak “w obecności Patricka”.

Patrick wzruszył ramionami, spojrzał na zegarek i dodał. - No to na mnie już czas. Przykro mi, że tak krótko tu przebywałem, ale z pewnością poradzicie sobie bez mojego towarzystwa. A ja chyba nie jestem tu potrzebny?
Bądź co bądź, Syn Eteru nie odczuwał potrzeby rozmówienia się z Wirtualną Adeptką. Za to wyraźnie czuł się jako piąte koło u wozu. No i mógł w bardziej kreatywny sposób marnować swój czas gdzie indziej.
- No, nie podejrzewałam żeś taki nieśmiały. - Mervi uśmiechnęła się słodko do Patricka - W sumie zaczęłam mieć nadzieję, że choć troszkę dojdziemy do porozumienia w sprawie przeszłych wydarzeń. To nie jest dobry czas na niesnaski. - po czym dodała - Choć rozumiem, że strach gra tu rolę, Patricku…

Einar spojrzał z zaciekawieniem na syna eteru. Wyglądał jakby go olśniło.
- Adepcie, proszę, nie bierzcie tego osobiście. Są pewne tajemnice Porządku. W stosunku do Mervi mogę być bardziej otwarty gdyż była… tak jakby moją uczennicą. Dawne lata - zatrzymał głos - mam nadzieję, że to rozumiesz.
- Tak… zauważyłem, tę korelację mistrz-uczeń. - stwierdził sucho Healy.- Rozumiem jak najbardziej. Tyle że ja tu nie jestem żadnym ogniwem w tej… dyskusji. Nie jestem tu potrzebny… Nie jestem też akademikiem, by zajmować się teorią. - Machnął ręką. - A co do przeszłych wydarzeń, stało się to co się stało. Nie odwrócimy przeszłych wydarzeń. Ani nie cofniemy błędów. Nie widzę sensu w rozpatrywaniu ran, no chyba żeby wyciągnąć z nich nauki na przyszłość.
Einar spojrzał smutno na Patricka, jednak nie odezwał się więcej. Kajanie się i proszenie innych chyba nie do końca zgrywało się z naturą hermetyckich mistrzów.
Sama mina jednak wystarczyła, by nieco uspokoić Healy’ego. Uśmiechnął się półgębkiem dodając. - Tak czy siak, wydaje mi się że lepiej rozmawiało się wam beze mnie, więc… jeśli nie macie do mnie żadnych spraw, to może sobie pójdę? Czeka mnie akcja do wykonania i muszę się przygotować. Zrobić obliczenia i opracować plan.
- Prawdę mówiąc - Einar zaczął powoli - liczyłem, że lepiej was poznam - odpowiedział szczerze - wszystko wskazuje na to, iż długo zostanę w tym mieście. Z wami - dodał.

- Cóż… Ja nie jestem nią. - Patrick wskazał palcem na Mervi. Po czym kontynuował.- Nie jestem Klausem. Nie jestem akademikiem. Nie jestem magiem z którym można podyskutować na tematy metafizyczne. Moja magya jest bliższa praktykom Mówców Marzeń czy Kultystów Ekstazy. Bardziej… instynktowna.
- Bliższa ciału - Einar sięgnął po kawałek pizzy lekko wskazując Patrickowi aby uczynił to samo.
- A jakbyście się określili, Adepcie, w pierwszej kolejności? Wynalazca, mag, technik, czy po prostu Irlandczyk?
- Hmm… Mag, Irlandczyk, technik i wynalazca.- zadumał się Healy drapiąc po karku.- Nie zamierzam udawać przed sobą jak Klaus, że nasze twory nie pokazują środkowego palca rzeczywistości. I uważam świat za zbyt skomplikowany twór, by dało się go odmienić jednym zaklęciem.
- I w tym się zgadzamy - Einar przytaknął technomancie nieco dwuznacznie.
Mervi tylko słuchała obserwując obu magów z zadowoleniem.

- Poza moim mistrzem nie miałem wcześniej większego styku z moją własną Tradycją, za to miałem trochę z nauczaniem innych, bo przerzucano mnie od Chóru, przez Werbenę, Mówców Marzeń do Kultystów Ekstazy. Liznąłem trochę ich filozofii pobieżnie. Nie opanowałem ich magyi… Awatar mój był niezgodny z ich podejściem do sposobu tworzenia rot. I to tyle jeśli chodzi o moją znajomości tradycji wśród Tradycji.- wzruszył ramionami Healy.
Einar kiwnął głową z powagą.
- Elastyczność jest cenną cechą u nowych magów.
- A jakie ty masz… doświadczenia z Synami Eteru mistrzu Einarze?- zapytał Patrick.
- Uważam, że stosunkowo duże - Einar wyjaśnił - mam kilku przyjaciół z waszej tradycji. Jeden z nich, Professor Joshua Bingwelll, lata temu namówił mnie do sprowadzania Paradigmy do Fundacji, co też uczyniłem. Jedna z lepszych decyzji edukacyjnych jaką podjąłem należała do kogoś innego - odpowiedział bez cienia żalu.

- Więc pewnie Klaus byłby lepszym rozmówcą ode mnie w tej kwestii. Nie bardzo znam się Paradigmach…- zaśmiał się niemrawo Patrick.
- Może warto zacząć publikować tam schematy?
- Ja nie tworzę schematów, ja składam roty… jak klocki… dlatego właśnie Klaus jest chyba lepszym przedstawicielem mojej Tradycji.- zaśmiał się Healy.- Trochę rzeczy poskładałem, ale to nic w porównaniu z wizjami jakie roztaczał na pierwszym naszym zebraniu.
- Prawdę mówiąc - wtrąciła Mervi - Nie wiem jak to co Patrick klei taśmą klejącą może działać. To bez sensu! - spojrzała na eterytę - Ale sądzę, że w Paradigmie byś znalazł takie prace, których tezy są tobie podobne…
- Kiedyś czytałem tam krótki artykuł o roli improwizacji. Był dość zajadły w stosunku do innych Synów Eteru. Skojarzył mi się z wami, Adepcie - Einar zagaił.
- Mój mistrz miał zawsze sporo zajadłych słów wobec innych Synów Eteru… i Tradycji… i niektórych kobiet… i polityków w Szkocji… i wielu wielu wielu rzeczy i tematów. Mój mistrz nie zwykł hamować swojego języka oraz miał dość wyraziste poglądy. I negatywną opinię na temat obecnego stanu świata. - odparł Healy wzruszając ramionami.- Może to on? Mój mistrz uważał, że nadmierna “wynalazczość” i “naukowość” zbliża Eterytów do ideałów Technokracji.
Mistrz zamyślił się, jednak nie skomentował tego.

- To bzdury plótł. - parsknęła Mervi - Po prostu sam pewnie nic nie umiał to go zazdrość zżerała.
- Niezupełnie. Mój mistrz nie śledził specjalnie tego co inni Eteryci publikowali czy opracowywali.- podrapał się po podbródku Healy.- Wychodził z założenia, że uporządkowywanie swojego warsztatu, czynienie swojej magyi naukową pcha Synów Eteru w Statykę w postaci stagnacji. Prosto w objęcia Technokracji, która działa tak samo… na tych samych zasadach. - spojrzał na Mervi filozofując.- To samo dotyczy Wirtualnych, balansujących na krawędzi. Gotowych wpaść w objęcia sztywnych technokratów. Bo… Styl jest ważny Mervi. Styl jest wszystkim dla Maga. Styl praktykowania magyi definiuje jego filozofię… jeśli twój Styl zbliża się do Technoludków, to ryzykujesz stanie się jeszcze jednym bezmyślnym dronem w ich maszynie do kształtowania rzeczywistości. Świadomie lub nieświadomie.
- A czy twój mentor, mistrzu, miał taki sam pogląd? - zapytała Einara najwyraźniej nie przyjmując słów Patricka jako ciosu... chyba.

- Nie miałem indywidualnego mentora. Było nas więcej i fundacje akademickie rozkwitały.
- A więc co z twoim podejściem? Sądzisz jak Patrick? - zaciekawiła się.
- Ja jestem tylko skromnym Rzemieślnikiem - Einar zaczął pokojowo - i może brakuje mi wystarczającego oświecenia, aby złamać zasady Rzemiosła.
- Widzisz Patrick? Czyżbyś ty się uważał za bardziej oświeconego od mistrza Einara? - zapytała perfidnie.
Healy zastanowił się nad pytaniem Mervi i wzruszył ramionami.- Będąc bardzo oświeconym powiedziałbym ci, że droga do oświecenia to nie wyścig. I nie ma znaczenia kto prowadzi. Będąc mało oświeconym powiedziałbym, że ja akurat nie jestem gościem od świecenia. Klaus lubi żarówki. Będąc gościem… pozwalam ci wybrać odpowiedź, która ci bardziej pasuje.

- Patricku - Einar zaczął bardziej osobiście - wojna wstąpienia to jest wyścig. Ten, kto pierwszy doprowadzi do wstąpienia ludzkości, ten wygra. Nie będzie drugich gdyż wstąpienie globalne będzie nieosiągalne. Proszę, pamiętaj o tym - zacisnął sine wargi.
- Tak. Tak. Pamiętam. Ale mówimy teraz o osobistym oświeceniu Maga… a nie wstąpieniu całej ludzkości.- odparł z uśmiechem Healy i podrapał się po karku. - A co do samej wojny, nie uważacie, że Technokracja może dysponować całkiem pokaźnym dossier Lillehammer. I dlatego właśnie ich tu nie ma… bo wiedzą co tu jest?
Dokładnie w tym momencie słowa Patricka wyraźnie spowodowały zaistnienie pomysłu w głowie Mervi... której uśmiech był niepokojący w swym podekscytowaniu.
- Ciekawe co... - zamyśliła się.
- Rozwiniesz swą myśl, Mervi? - Einar zrobił zaciekawioną minę.
- Ciekawe co mogą wiedzieć. - szybko odpowiedziała technomantka - Co skrywają ich bazy i ich archiwa, co przekazują między sobą ich agenci NWO o Lillehammer... - uśmiechnęła się szerzej nie kończąc jednak myśli - To takie ekscytujące, prawda?
- Unię się przecenia. Wiem, że to brzmi ironicznie z ust człowieka którego przyjaciół i dorobek życia został pochłonięty przez okręty Technokracji. Jednakże, doceńcie to. Mówiąc, iż przeciwnik nie jest tak silny, poniżam siebie, bo przegrałem ze słabym. Godzę się na to poniżenie aby mówić prawdę - oczy staruszka były smutne.
- To i lepiej jak słaby. Niemniej... - spojrzała na Patricka - Co robisz dziś o dwudziestej? Przyda mi się podwózka.

- Mam plany. Romantyczne.- podrapał po policzku Healy.
- To może poczekać. - mruknęła Mervi - Moje nie zajmie całej nocy.
- A co właściwie planujesz?- zapytał Patrick.
- Powiem ci... jak ty mi powiesz z kim dziś planujesz te romanse. - mruknęła.
- A co ci do tego z kim idę na randkę?- odparł pospiesznie Healy.
Mervi parsknęła.
- Po nic.
- No i dlatego ci nie powiem.- obruszył się Irlandczyk i dodał smutno.- Nie wiem czy będę ci w stanie pomóc z transportem wieczorem.
- Więc i ja tobie nic nie powiem. - wzruszyła ramionami - Faceci zawsze byli tak uparci i za twoich czasów, mistrzu? - spojrzała na Einara.
- Mój czas jeszcze nie minął - Einar zaśmiał się gorzko.
- Chodziło mi o "czas młodości", rany. - mruknęła coś o potrzebie tłumaczenia wszystkiego - Jeszcze pizzy nie dojadłeś, drogi mistrzu, pociesz się nią i nie smutaj. - przytuliła się do ramienia Einara.

Einar uśmiechnął się lekko.
- Zdarzyło się mi pojedynkować kilka razy, jeszcze przed przebudzeniem. Tak, męską naturą jest upór.
- Ja mogę zaś potwierdzić, że dziewczyny są zawsze tak wścibskie jak ty Mervi, zwłaszcza jeśli chodzi o wyciąganie informacji na temat innych dziewczyn. - odparł Healy ironicznie.
- Nie żebym ci słonko przypominała, ale miałeś mnie podrywać. - uśmiechnęła się słodko do Patricka i westchnęła teatralnie - Ale wygląda, że oddał zwycięstwo tobie walkowerem, mistrzu.
- Cóż mogę poradzić. Trzeba umieć szacować swoje szanse, a moje są obecnie niewielkie.- zaśmiał się Patrick i dodał poważniejszym tonem.- A tak serio. Wybacz. Mam trochę na głowie. Ty pewnie też, co?
Mervi parsknęła.
- Też się znalazł troskliwy. - spojrzała na Einara - Powiedz mi mistrzu... czy jestem taka sama jak byłam? W Wieży?
- Byłaś na początku mniej pewna siebie - Einar wyjaśnił spokojnie - potrzebowałaś czasu aby odzyskać dawny rezon.
- Z pewnością odzyskała go… w całości. - mruknął ironicznie Patrick i zażartował.- Jeden wielbiciel już jej nie wystarcza. Potrzebuje ich w hurtowych ilościach.

Mervi w tym momencie wyglądała na zirytowaną słowami Patricka.
- Zawsze taki sam... Cholera by z tobą. - fuknęła - To nie ma cię co już dłużej trzymać, idź do tej swojej, kogo tam bałamucisz. - spojrzała na Einara uśmiechając się - Ja tu mam lepsze towarzystwo od wanna-be Don Juana. - zerknęła na koniec na Patricka.
- Bawcie się dobrze.- odparł Healy na pożegnanie i ruszył do wyjścia.- Zadzwonię do ciebie wieczorem i dam znać, czy będę mógł cię podwieźć.
- Jasne. - rzuciła na odchodne.


- Co za dupek, nic się nie zmienił. - mruknęła pod nosem Merv zanim znowu zwróciła się do Einara - Co mi do tego z kim idzie na randkę, dobre sobie... Taki tajemniczy się zrobił! Może skrywa się z jakimiś utajonymi pragnieniami? - parsknęła, ale zaraz zamyśliła się - A może by tak... - uśmiechnęła się do siebie.

Następne minuty Mervi spędziła pokazując Einarowi laptop przygotowywany do pracy. Ona po prostu chciała sprawdzić z kim Patrick udał się na randkę, obejrzeć jakąś komedię romantyczną z jego udziałem. Najpierw jednak musiała go zlokalizować nim uda jej się nawiązać połączenie z miejscem...

Początkowo wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku. Wyświetlone na rekwizycie dane dotyczące koordynatów zaczęły się formować, choć jakby jeszcze niepewnie i dalekie były od dokładności. Z zachowania Mervi nic nie wskazywało na nadchodzącą katastrofę...

Nagle liczby na zmodyfikowanym urządzeniu pokazującym dane miast nazwy piosenki oszalały. Zaczęły zmieniać się w szaleńczym tempie, a laptop wydał z siebie pisk alarmujący przed przegrzewaniem się części, po czym został nagle wyłączony, aby po chwili powrócić do życia w trybie awaryjnym.
- Nie! Chole... - przeklęła Mervi obserwując jak komputer ponownie uruchamia się kilkukrotnie zanim nastąpiła stabilizacja systemu.
Po oczekiwanym obrazie nie było śladu.

Mervi milczała dłuższą chwilę patrząc na ekran.

- Czemu się śmiejesz? - jęknęła nagle, ale słów bynajmniej nie skierowała do Einara, do którego odezwała się po chwili - Muszę przeprowadzić konserwację tego sprzętu, on chyba się już psuje... - fuknęła zbolało.
Mistrz Einar w tym czasie postanowił zrobić coś bardzo nie pasującego do wizerunku starego hermetyckiego mistrza. Sprzątał. Po prostu, zwyczajnie sprzątał, argumentując, iż, jak to ujął “Nawet Prorok kości musi je sobie czasem rozruszać”. Widać też, iż powoli szykował się do wyjścia z jej domu. Jednakże magya go zaintrygowała.
- Nie sądzisz, że okazywanie komuś takiego zainteresowania kto na nie nie zasługuje, jest dobrym pomysłem?
- Mowa o Patricku czy o Glitchu? - mruknęła z wyraźnym bólem po porażce, który to był aż namacalny.
Einar uśmiechnął się pod nosem bez słowa.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 31-03-2019, 20:55   #73
 
Wisienki's Avatar
 
Reputacja: 1 Wisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputacjęWisienki ma wspaniałą reputację


Waleria skłoniła się w geście najwyższego szacunku.

- Przepraszam, że niepokoję Cię Matko, jednak w Lillehammer dzieje się więcej, dlatego pozwoliłam sobie podążyć za wskazówką Marty i stanąć przed Tobą.
Której Marty? - Stanisława wbiła pytający wzrok w Walerię. - Gdy się do mnie zwracasz dziecko, mów proszę precyzyjnie. Umysł już nie ten - uśmiechnęła się lekko.
Waleria speszyła się lekko. Przygryzła delikatnie górną wargę.

- Wybacz Matko moją pochopność, osoba którą miałam na myśli jest znaną Ci Verbeną mieszkającą obecnie w Lillehammer, która przyszła do mnie w związku z problemem który dostrzegł - tu zrobiła pauzę odrobinę dłuższą niż było to konieczne - wampir zwany Leifem, a który jeśli jego słowa są prawdziwe może nie tylko przekroczyć możliwości nowo zakładanej kabały, lecz nawet wstrząsnąć światem jaki znamy. - spojrzała na rozmówczynię dyskretnie starając się jak najwięcej wyczytać z jej reakcji.
Znam Martę, jest ona Wiosną - Stanisława uśmiechnęła się lekko, lecz w jej spojrzeniu kryło się coś nieprzeniknionego. I bardzo groźnego. - Przejdźmy się po gaju. - Stanisława poprowadziła Walerię między drzewami niespiesznym krokiem, jakby ważąc każde słowo które usłyszała. Nie przerywając wędrówki, podjęła dyskusję.
- Więc w czyjej sprawie przychodzisz do mnie? Leifa, Marty, waszej kabały?

- Mojej własnej - odpowiedziały jej usta zanim zdążyła się zastanowić nad prawidłową odpowiedzią. W miejscu w którym jestem, dzieją się rzeczy przekraczające me zrozumienie. - Wzięła głęboki oddech, po czym kontynuowała. - Miejscowe wampiry zachowują się ekstraordynaryjnie i to zarówno sabat jak i camarilla… istnieje podejrzenie, że mogą…, że są one kontrolowane przez znacznie starszych od nich śpiących pobratymców. - Jej głos zatrzymał się na chwilę chcąc zrobić miejsce, na ewentualną odpowiedź Stanisławy.

- Możesz mi wyjaśnić dziecko, jaki to ma związek ze mną - Stanisława urwała na moment, obdzielając Walerię zimnym spojrzeniem - oraz dlaczego miałoby to mnie obchodzić? O ile się nie mylę, a mogę, skleroza - skrzywiła się kwaśnie - zaoferowałam wam pomoc Leifa. Sądziłam, że to w tej sprawie się odzywasz. Inne sprawunki nie są w centrum moich zainteresowań.
Stanisława ujęła twarz Walerii dłonią od spodu, lekko dotykając podróbka. W tym geście było wiele subtelności lecz i niewypowiedziana groźba. Spojrzała jej głęboko w oczy swym lodowatym spojrzeniem.
- Rozumiesz mnie kochana?

- Rozumiem - odpowiedziała - rzecz właśnie w tym, że chciałam się upewnić co do granic owej pomocy. Obawiam się, że ja i Leif rozumiemy je inaczej, a nie chciałaby nieopatrznie nadużyć Twojej pomocy Matko.
- Leif jest w moim władaniu, lecz nie w waszym. Poza tym, jest zbyt dumny na niewolnika. A ja nie jestem handlarzem niewolników, Walerio.

- Dziękuję zatem, Matko za rozjaśnienie tej sytuacji, nie było moim zamiarem nadużywanie twej uprzejmości - zakończyła. Po czym uznawszy, najwyższa pora aby zacząć rozglądać się za sposobem ewakuacji cofnęła się o krok, następnie o dwa. Skłoniła się raz jeszcze i uznając, że jest już bezpieczna zaczęła odchodzić. Gdy Stanisława zniknęła z jej pola widzenia poczuła jak chodzi z niej cały nagromadzony stres. Zamknęła oczy i gdy je otworzyła zobaczyła swą twarz odbijającą się w misce z wodą. Wyglądała… jednym słowem kiepsko. Oczy miała podkrążone, twarz ziemistą i czuła że ma ochotę zwymiotować. Wstała powoli, kręciło jej się w głowie. Wyszła przed chatę opierając się o meble. Czuła się słabo. Usiadła na werandzie i zamknęła oczy. Słońce grzało jej skórę, delikatnie szumiał wiatr i nawet nie wiedziała kiedy zasnęła.

***
Verbenę ze snu obudził warkot silnika zaniedbanego samochodu. Pojazd zatrzymał się pod jej domem. Ze środka, nieśpiesznie wyszedł blady (acz dalej w normie północnych krain), wychudły blondyn obdarzony miłymi rysami twarzy, kilkudniowym zarostem oraz przenikliwym spojrzeniem.

- Miło mi was poznać, Walerio. Olaf. Przybywam od Strażników - jegomość przedstawił się lekko, jednocześnie utrzymując niepewny dystans.

- Mi również miło Cię poznać Olafie - odpowiedziała nie ruszając się z miejsca - co Cię sprowadza w moje skromne progi - dodała po chwili spokojnym głosem.

- Zacznę od wieści dobrych - jegomość skłonił lekko głową - samochód który odniósł pewne uszkodzenia podczas ostatniego nieporozumienia jest gotowy do odbioru. Może być podstawiony gdzie tylko chcecie.

Skinęła głową i podała adres parkingu w centrum miasta. Następnie spojrzała mu przenikliwie w oczy i zapytała.
-a jakie są inne te wieści z którymi przychodzisz Olafie?

- Wczoraj w nocy byli u Ciebie nasi emisariusze. Może wiesz coś o tym?

- Z tego co wiem wczoraj zostali zaatakowani moi współpracownicy. Z tego co mówiła mi osoba znajdująca się pod moją opieką i ja miałam wczoraj niespodziewanych gości, którzy ją zaatakowali. Wyobrażasz to sobie? zaatakować gościa w domu gospodarza. Z całą pewnością to nie mogli być wasi emisariusze. Więc odpowiadając na twoje pytanie zgodnie z moją wiedzą nie przybyli do mnie Wasi emisariusze, nie mogłam więc nie wiem nic na ich temat. Może więc ty mi o nich opowiesz?

- Nie jest możliwe aby nasi ludzie mogli kogokolwiek zaatakować. Gdyby sami zostali zaatakowani w tym domu, najpewniej prawie by się nie bronili. Rozkaz Dzika był jasny, a jego słowo ma potężne konsekwencje.
Śmiertelnik zmierzył ją zaciekawionym wzrokiem.

Waleria zmierzyła go wzrokiem, zastanawiała się czy mówił prawdę.
- Rozumiem, że pozostałe ataki również nie były z rozkazu Dzika - ni to stwierdziła ni to zapytała sama nie wiedząc co myśleć o tej sytuacji. Po prawdzie nie było jej w domu gdy Marta mierzyła się z wampirami.
- Jako naszej sojusznicze, mogę podzielić się z tobą szczegółami poprzedniej nocy. Mogę wejść?

Gestem wskazała miejsce obok siebie na schodach, nie ruszyła się jednak z miejsca
- Zapraszam, siadaj całkiem tu wygodnie. Jegomość bez skrępowania przysiadł się, uśmiechając wyjątkowo szczerze. Nie wyglądał ani na złego człowieka ani też na drobnego cwaniaka. Raczej na kogoś, kto wykorzystuje własny urok.

- Wczorajszej nocy toczyliśmy walki z lokalną rodziną, Camarillą ogólnie ujmując. Zostaliśmy zaatakowani, odpowiedzieliśmy szturmem. Możliwe, iż ktoś z waszych mógł wplątać się w walki. Po to Dzik wysłał do ciebie naszych ludzi. Jako ochronę, a także aby dowiedzieć się które rejony mają być chronione aby nic nie stało się naszym drogim sojusznikom. Chcieliśmy też prosić o wsparcie.
Człowiek mówił swobodnie. Nawet “my” nie brzmiało sztucznie, chociaż dla śmiertelnego raczej trudno było mówić o sobie w kontekście jedności z Sabatem. Szczególnie gdyby w okolicy były wampiry.

Wystawiła twarz do słońca
- to rzeczywiście musiał zaistnieć wyjątkowo nieprzyjemny zbieg okoliczności - zawiesiła na chwilę głos - że akurat tej nocy kilku magów, w różnych miejscach przypadkowo wmieszało się w zamieszki. Powiedz mi czy gdybyś był na moim miejscu uwierzyłbyś w taki zbieg okoliczności?

Tak - człowiek powiedział nawet bez chwili wahania - nie jesteście zwykłymi śmiertelnymi. O ile opowieści o was są chociaż częściowo prawdziwe, zawsze - podkreślił mocno - jesteście w centrum wydarzeń. Mylę się?

- Ujęłabym to w inny sposób, bywamy w centrum wydarzeń odrobinę częściej niż wynika to ze zwykłego rachunku prawdopodobieństwa. - zabębniła palcami w drewniany stopień schodów na którym siedziała. - Sama nie wiem co o tym myśleć, po ostatniej przygodzie z próbą porwania maga myślę, że tym razem bylibyście lepiej przygotowani, z drugiej jednak strony wygląda mi to na dobrze zsynchronizowaną akcję bojową…. Powiedzmy więc, że aktualnie darzę was sporą dozą nieufności. - po dłuższej chwili kontynuowała - powiedz po co naprawdę przyszedłeś?

- Dowiedzieć się co z naszymi, i co z wami - uśmiechnął się szeroko - oraz zapytać czy reflektujecie, wy jako magowie, spotkanie w celu omówienia dalszej współpracy?
Z tego co wiem magowie mają się całkiem nieźle - odpowiedziała pewnym siebie tonem, po czym dodała w myślach “a przynajmniej nie dostałam informacji ażeby któryś z naszych kopnął w kalendarz”. Następnie kontynuowała - jednakże jeśli chodzi o tych z was, którzy przyszli wczoraj do mnie, pod moją nieobecność to nie mam dobrych wiadomości…. jeśli prawdą jest to o czym mówisz padli oni ofiarą nieporozumienia, gdyż osoba goszcząca owej nocy w mym domu bardzo się wystraszyła. Jeśli zaś chodzi o spotkanie to ja sama na takowe reflektuje, jeśli chodzi o innych zapytam się ich o zdanie i dam Ci znać. Rozumiem, że zostawisz mi swój numer telefonu?
Gdy słyszał o pewnej śmierci sabatników, na moment wyglądał jakby musiał przełknąć coś naprawdę kwaśnego. Grymas szybko zakrył serdecznym uśmiechem. Podał kobiecie wizytówkę.

- Proszę dzwonić na mój numer, o dowolnej porze, lub skontaktować się bezpośrednio z Dzikiem. Z tego co wiem, macie jego numer. Adres firmy jest poręczeniem. Możecie mnie zabić gdybyście chcieli - powiedział chłodno, a w jego oczach panowało coś, czego Waleria kompletnie nie potrafiła odczytać.

- Jeśli o mnie chodzi nie mam intencji aby Cię skrzywdzić póki nie dasz mi do tego dobrego powodu, nie chcę też aby niepotrzebna krzywda stała się komukolwiek z Twoich, dlatego proszę abyście uprzedzali mnie wcześniej o planowanych odwiedzinach. Często miewam gości i nie chciałabym więcej nieporozumień.
- Przekażę Dzikowi.


***


Telefon od Mervi nie był najbardziej oczekiwanym wydarzeniem ze wszystkich, a na pewno powód kontaktu takim nie był.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadzam za bardzo. - odezwał się w słuchawce głos Mervi, choć na wyświetlaczu znany numer się nie pojawił - Potrzebuję twojej asysty. Kiedy możemy się spotkać?

- To zależy od tego gdzie mamy się spotkać - odpowiedziała Waleria - w czym mogę Ci pomóc?

- Potrzeba mi twojej magyi, ale szczegóły podam ci już osobiście. Możesz pojawić się bliżej cywilizacji? Dziś wieczorem może?

- Masz na myśli jakieś konkretne miejsce - odpowiedziała pytaniem na pytanie.

- Może nieopodal tej rudery, w której Patrick mieszka? - zasugerowała.

- Oki, w takim razie o której się widzimy? - nie widziało jej się czekać na tym wygwizdowie.

- Dwudziesta będzie dobra. Znajdę cię, ewentualnie ci namiary przyślę. - urwała na chwilę - Jesz tylko zieleninę?

- Jestem wszystkożerna - roześmiała się - zawsze uważałam że to najskuteczniejsza metoda przetrwania. A tak przy okazji czy powinnam coś wiedzieć, przed naszym spotkaniem?

- Nie zapomnij o swoich stuffach, co nimi magyę robisz. - chwila ciszy - ...mam nadzieję, że seks nie jest jednym z nich?

- Nie bój się, seks czasami bywa przydatny, ale nie martw się nie jest konieczny do większości wypadków. Zwykle wystarczą zioła, chociaż jak doda się płyny ustrojowe przeważnie osiąga się lepszy efekt

- Ehm, jasne. Uwierzę na słowo. W takim razie do zobaczenia, nie bierz ze sobą za dużo noży!

- Myślę, że jeden spokojnie mi wystarczy. W takim razie do wieczora. - powiedziała tylko, po czym zakończyła połączenie.
 
__________________
Wiesz co jest największą tragedią tego świata? (...) Ludzie obdarzeni talentem, którego nigdy nie poznają. A może nawet nie rodzą się w czasie, w którym mogliby go odkryć. Ruchome obrazki - Terry Pratchett

Ostatnio edytowane przez Wisienki : 31-03-2019 o 21:00.
Wisienki jest offline  
Stary 31-03-2019, 22:38   #74
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Patrick ciężko wzdychając wybrał numer Klausa. W zasadzie nie lubił odwalać takiej roboty, ale cóż.. czasem trzeba.
- Hej.. jak minęła noc?- zagadnął po tym jak połączył się z drugim Synem Eteru.
- Pierdol się… - rzucił Klaus do słuchawki słysząc pytanie Patricka - Wybacz, nie najlepiej. Co tam u ciebie?
- Też niekoniecznie udana.- odparł Healy zdziwiony taką obcesowością u Klausa.- Coś.. się stało?
- Odwiedził mnie duch, już drugi raz, nasrał mi na stół, torturował mnie, już drugi raz, przewrócił stół na mnie… potem się obudziłem. Nie spałem od tego czasu. A u ciebie? - ton Klausa brzmiał na… rozbawiony absurdem tego co opisywał.
- Może wiesz… pomyślimy nad jakąś eteryczną pułapką na duchy? Nie jestem specem, ale mógłbym pomóc. A ja… oglądałem pożar, zmasakrowane przez naszego batiuszka wampiry przesłuchiwałem, jakiś niewidoczny mnie śledził… i żeśmy sami szpiegowali burzową anomalię. Uroki Lillehammer zapewne.- zrelacjonował Healy.
- Pogadaj z Mervi. Macie podobne doświadczenia z dnia poprzedniego. Jestem teraz u Hermetyków.
- Jest sprawa… mianowicie batiuszka szuka eskorty do wysadzenia jakiegoś budynku i pomocy przy tym. Zainteresowany? - zapytał ostrożnie Healy wątpiąc jednak czy to dobry pomysł. Klaus wydawał się nie być w formie na takie akcje.
- Zaraz.. mówimy o Iwanie? On czasem nie jest chrześcijaninem?
- Jest Chórzystą… oni w coś tam wierzą chyba, ale wiesz… nie w to samo co Śpiący.- wyjaśnił Patrick.
- Po prostu pytam się gdzie "wysadzanie budynku" znajduje się w moralności jego wiary. Jakieś konkrety?
- Chyba chodzi o jakiś pustostan. Zresztą samo wysadzenie ma być przykrywką dla jego działań. I to będzie bardziej moja robota.- wyjaśnił Healy.
- Zabiorę się… jesteście pewni, że nikt tam nie mieszka? Bezdomni itp.? - Klausowi przypomniała się wycieczka z Tomasem.
- Wypłoszę wszystkich ewentualnym śpiących, zanim zabiorę się za zakładanie ładunków.- zaproponował Healy.- Też nie zamierzam żadnego Śpiącego posyłać na tamten świat. Poza tym… w Irlandii sądziłem że tu socjalny raj, skąd tu bezdomni?
- Zabierz się raz z Tomasem. Uwierz mi każdy kraj ma tych, którzy mają gorzej…. będę musiał pogadać z Iwanem o tym.
- Chórzyści nie mają zaufania do eutanatosów. Nie pytaj mnie czemu. Nie wiem.- westchnął Healy i dodał.- Rozumiem, że masz ciężki dzień po ciężkiej nocy. Jeśli nie czujesz się na siłach…
- Sił może mi braknie, ale pomogę. Trzeba się upewnić, że nie wysadzicie pół kraju. Gdzie i kiedy?
- Rozmawiasz z pirotechnikiem z uprawnieniami. Więcej wiary. - odparł ironicznie Healy i dodał.- Cóż.. jeszcze nie wiem. Znasz podejście magów… wszystko musi być sekretem i tajemnicą.
- Gadasz z optykiem, co nie zmienia faktu, że zmieniłem jednego komando Technokracji w powietrze przy pomocy latarki. Miałem na myśli, gdzie się spotykamy?
- Tyle że ja nie potrzebuję magyi do wysadzenia budynku.- wyłożył swój argument Healy żartobliwie i dodał po namyśle.- Ojciec Adam wpadnie po mnie, a potem my wpadniemy po ciebie? Może być?
- Jasne. Dajcie tylko znać zawczasu. Muszę się zająć jedną pracą naukową
- Postaram się. To na razie.- odparł Healy kończąc rozmowę.


Na miejscu czekał już na nich mistrz Iwan. Na miejscu, czyli na ławce małego skwerku leżącego naprzeciwko osiedla kilkunastu domków jednorodzinnych. Przywitał ich z dziwną wylewnością, podając dłoń i klepiąc w ramię. Klaus i Patrick poczuli naprawdę wielką wdzięczność duchownego za ich przybycie – co tylko wzmagało niepokój.
Zaraz po przywitaniu, Iwan zostawił ich samych z ojcem Adamem. Zniknął za drzwiami pobliskiego, zadbanego domu. Miał do niego klucze. Dom wydawał się opuszczony, gdy nie nikłe światło małej lampki w głównym pomieszczeniu. Zgasło gdy Iwan wkraczał do środku.
Patrick ocenił, iż trudno będzie wysadzić dom nie wybijając sąsiadom okien. Może tylko spowodować wiarygodny pożar oraz zawalić budynek nieco bardziej elegancko?

Tyle że pożar łatwo było ugasić, a Healy przygotował się na totalną demolkę. Miał zaplanowae wszystko, przygotowane ładunki i proste zapalniki. No i musiał zamaskować nie tylko działania batiuszki, jak i własny sabotaż.
- Trochę szyb, musi wylecieć. Niestety.- rzekł smętnie Irlandczyk.

Gdy Iwan wrócił, przeprosił ich za zwłokę. Uśmiechnął się kwaśno. Ojciec Adam poszedł do bagażnika po podróżną torbę która wręczył duchownemu.
- Klausie, proszę, zostań z ojcem Adamem na warcie. Nie przewiduję komplikacji. Gdybyście jednak zauważyli cokolwiek niepokojącego, pod żadnym pozorem nie przerywajcie nam w budynku. Ojciec Adam ma mój numer telefonu, wystarczy sygnał, gdyby już było…
Iwan westchnął.
- Zdaję się na waszą rozwagę. Gdybyście spotkali wampiry przypominające chociaż w części to co spotkało Mervi w nocy, atakujcie bez negocjacji. Gdyby pojawiła się… Istota o oczach burzy, uciekajcie. My sobie poradzimy. Jeszcze jedno – duchowny miał zimne oczy – spodziewajcie się dużej ilości Pierwszej siły.
- A my Patricku, zapraszam do środka…
Iwan odprowadził Irlandczyka z parku, w stronę domu. W połowie drogi przystanął.
- Należy ci się trochę więcej wyjaśniania, prawda?
Uśmiechnął się smutno.
- Zdecydowanie więcej.- rzekł krótko Patrick.
- To jest dom Gerarda Guivre, Patricku. Nasz drogi przyjaciel znajduje się w środku. Odbył bardzo nieprzyjemne spotkanie z tym czymś, co my wczoraj, tylko w innym przebraniu. Pamiętasz jak wspominałem o tym, iż wampiry były chore?
- Tak. Aczkolwiek chory to termin który nie bardzo pasuje, do czegoś co de facto nie jest żywe?- Healy nie czuł się specjalistą od nadnaturali, ale miał swoje zdanie na ten temat.
- Nasz przyjaciel zaraził się czymś w tym rodzaju. To… - Iwan spojrzał na dom, z jakimś bólem wyrysowanym na twarzy - ...pożera duszę. Dosłownie. Jak rak, zastępując zdrowe tkanki chorymi. Na każdym poziomie, nie tylko ciała. Gerard poprosił mnie abyśmy uratowali jego duszę. Będzie to jego ostatnie pożegnanie. Temu wspomniałem o Pierwszej. Święta energia, mam nadzieję, oczyści go. I zabije. Rozumiesz, Patricku?
Iwan nie popędzał, spokojnie upewnił się czy Irlandczyk ma groźne obiekcje.
- Chcesz go… zabić?- zapytał wprost Patrick zatrzymując się i drapiąc po karku.- Czy to nie aby za drastyczne podejście? Nie warto spróbować innych sposobów wpierw? Może nasza Verbena by pomogła? One są dobre w sferze witalności.
- Jak mówiłem, gdyby to była wyłącznie kwestia ciała. Patricku, to coś zżera ducha Gerarda. Gdy tam wejdziemy, zobaczysz naszego wielkiego Inkwizytora śmiertelnie zawstydzonego i przerażonego. Jego umysł nie jest już jego własnością. Jego avatar się zmienia. Jeszcze kilka dni, może dzień, i zostanie pożarty. Gerard straci duszę. Rozumiesz? Duszę - mnich powiedział twardo. - Dlatego Gerard prosił mnie o ostatnio posługę. Nie mamy czasu, nie wiem czy przy całym moim kunszcie, mając miesiące, uczyniłbym jakikolwiek postęp. Tutaj nie mamy czasu wcale.
Iwan zatrzymał mowę. Oddychał ciężko.
- Oficjalną wersją jest to, iż Gerard zmarł w mieszkaniu, poturbowany w starciu z wampirami. My wyczyściliśmy ślady walki. Nie chciał, a i ja nie chcę, aby ktokolwiek szarpał jego imię szatanem. Mogła być to duma, odmowa wcześniejszej pomocy, lecz nie to.
- No dobra…- Akurat nephandyzm był tym splugawieniem, które Irlandczyk dobrze znał z widzenia.- Gaz w domu jest? Odkręcimy kurek i nastawimy zapalnik czasowy. Rozmieszczę kilka kolejnych łatwopalnych ładunków które zmienią ten dom w inferno w przeciągu następnych paru minut. Strażacy, gdy przyjadą… będą mogli jedynie szczątki dogasić. Mogę też umieścić, kilka małych ładunków w ścianach nośnych, wszystko runie jak domek z kart.Osłonię je folią, by ogień nie zdetonował ich za szybko.
- Rób co uważasz. Proszę tylko, bądź cicho. Będę odprawiał ostatnio posługę. I proszę, nie brzydź się tego co tam zastaniesz. Po prostu przygotuj dom podczas mojego obrzędu. Gerard wie, że wejdziesz, zgodził się.
- Nie wiesz co widziałem w Belfaście. Naprawdę chore rzeczy.- odparł z uśmiechem Healy.- Raczej Gerard niczym mnie nie zaskoczy.*

Klaus przyglądał się domowi przez jakiś czas przyglądał się domkowi. Zerknął na ojca Adama, kiedy Iwan i Patrick zniknęli w środku.
- Nie martwicie się, że w środku mogą być jacyś śpiący?
- Nie martwi - Adam odpowiedział zwrotem który raczej nie predestynował go do mistrzów ogłady.
- Bo ich nie ma, czy bo was nie obchodzi? - Klaus trochę głupio się czuł zadając to pytanie, ale wolał być pewny.
- Bo wierzę w ojca Iwana.
Klaus zamrugał kilka razy. Już miał zamiar zacząć dysputę o braku sensu tego argumentu, ale podejrzewał, że nic z tego nie wyniknie. Jedynie westchnął i oparł się o ścianę.
- Więc… jak Norwegia przywitała ciebie, ojcze?
- Chłodno - Adam uśmiechnął się lekko ze swego żartu.
- Ha, ha, ha,,, - zawtórował Klaus - Miałem na myśli bardziej czy… bez incydentów? Żadnych ataków na twoją osobę przez lokalne mniejszości etniczne? Wampiry atakujące w nocy?
- Mało kto ma dość odwagi - Adam wyprostował się aby jeszcze bardziej z góry patrzeć na Klausa. Może po prostu patrzył na okolice nad jego głową?
- Oczywiście.- Klaus chyba zaczynał zgadywać z jakiego rodzaju religijnym jegomościem ma do czynienia - Czy ojciec Iwan spodziewa się problemów z zewnątrz?
- Nie.
- Rozumiem… - Klaus oparł się o ścianę domostwa i tylko rozglądał po okolicy. Znieczulica Adama odrobinę go martwiła. Podejrzewał, że może być zapatrzony w misję, ale tak zignorować potencjalne szkody,
- Na pewno? - Adam zmarszczył brwi
- Nie spodziewa się, ale się pewnie obawia, że coś się stanie. Uwierz ojcze, potrafię rozpoznać zabezpieczenie.
- Po to jesteśmy tutaj my. Aby nic się nie stało.
- To miałem na myśli. - Klaus wyjął jedną ze swych latarek, delikatnie przyglądając się żarówce - A gdyby… nie, nie teraz…. Ojcze Adamie, mam pytanie… natury organizacyjnej.
- Słucham.
- Ostatnio poznałem część tego miasta, pomagając Tomasowi. Poznałem również osobym które potrzebują pomocy. - Klaus westchnął - Powód dla którego poświęciłem się Nauce, to chęć pomocy ludzkości. Wie ojciec, ludziom będzie lepiej jak życie będzie łatwiesze itp. Tylko, że nieważne jakie skoki w technologii bym nie zrobił, zawsze są ludzie, którzy z tego nie skorzystają. Chcę więc zacząć coś co pomoże, tym od których reszta świata się odwróciła. W naszej Fundacji znajdują się osoby posiadające wiedzę, zdolności i środki, aby pomóc tym, którzy sami sobie nie pomogą. Poruszę ten temat na następnym zebraniu, ale potrzebuje też opinii osoby trzeciej. Osoba druga się zgadza, ale jemu do końca nie ufam. - spojrzał na Adama - Czy widzi Ojciec sens w takim przedsięwzięciu?
- Masz na myśli działalność charytatywną?
Klaus kiwnął głową.
- Miałem czas przemyśleć kilka spraw. Pogadać sam ze sobą… Wydaje mi się, że to pomoże bardziej. Wie ojciec, możemy obalić Technokrację, zniszczyć Wampiry, Wilkołaki, Demony, Skrzaty, a jednak ciągle będą ludzie, dla których największym problemem będzie to czy dziś coś zjedzą i czy ta noc będzie ciepła.
- Masz poglądy bliskie ojcu Iwanowi - Adam stwierdził z pewną, lekką nutą radości - również planował reaktywować kościelną działalność charytatywną. Mamy infrastrukturę, świetlice, fundusze.
- To świetnie. Porozmawiam o tym z nim. Może się uda wciągnąć resztę Fundacji do tego projektu… mogłaby to nawet być przykrywka DLA fundacji. - delikatnie zaśmiał się Klaus. Trochę cieszyło go, że ten zwariowany pomysł mógł oczekiwać pozytywnej reakcji.
- Na tym polega wojna wstąpienia - Adam zamyślił się - tak mówi ojciec Iwan. Ja osobiście znam wojnę z bardziej batalistycznej strony.
Przeszedł kilka kroków.
- Przydałoby się zabezpieczyć dom od tyłu, prawda? Mamy tutaj co prawda dobry widok…*


Gdy Patrick przekroczył próg domu Inkwizytora, uderzył go nieznośny, smrodliwy zapach. Po dłuższej chwili do nozdrzy Irlandczyka dobiegły słodkie nuty rozkładu. W miarę zagłębiania się w mieszkanie, woń stawała się coraz bardziej nieznośna. Wiele mebli, ścian oraz podłoga były zalepione gumowatym śluzem, twardniejącym w wielu miejscach przypominając jakąś owadzią żywicę.
Minęli wejście do głównego pomieszczenia. W mroku siedział przygarbiony Gerard. Nawet nie przywitał się z Patrickiem. Wyglądał na załamanego. Dolna część jego twarzy pominęła mieszaninę owadziego pancerza, śluzu oraz rakowatych narośli. Po chwili Patrick uświadomił sobie, to co wziął za ubranie Inkwizytora, było mieszaniną jego właściwego ubrania, wrośniętego w mutujące ciało. W wielu miejscach pokrywał go pancerz.
Iwan kiwnął głową Patrickowi aby zajął się przygotowaniem mieszkania. Staruszek bez grama obrzydzenia serdecznie uściskał Gerarda na powitanie. Z torby wyjął chleb, kubki i butelkę wina.
W ciemności Gerard uśmiechnął się smętnie.
- To ja może tylko przygotuję ogień grecki domowej roboty i sobie pójdę.- zaproponował Healy przyglądając się z żalem i smutkiem mężczyźnie, który kiedyś był inkwizytorem
.-Muszę zacząć od kuchni. Batiuszku będziesz używał ognia w swoich ceremoniach?-
Zapytał zakładając rękawiczki na dłonie.
- Nie - Iwan odpowiedział cicho, niedbale jakby dając do zrozumienia, iż całą swą uwagę poświęca Gerardowi.

Healy zabrał się za robotę. Najpierw należało w “naturalny sposób” uszkodzić czujniki alarmowe, żeby straż pożarna nie przyjechała za wcześnie. Wymagało to pomajstrownia śrubokrętem przy śrubkach i delikatne naderwanie przewodów. Ot, zwykła usterka… zdarzyć się wszędzie może. Potem odkręcenie gazu, by ten zaczął wypełniać dom.
Przygotowany zapalnik domowej roboty umieścił w kuchni, zabezpieczając go przed przypadkowym uruchomieniem, za pomocą blokady którą zamierzał usunąć z pomocą sznurka. Krzemienie… w planach zamierzał użyć najstarszej metody do wywołania eksplozji. Kto w dzisiejszych czasach używa jeszcze ich do czegoś więcej niż ozdoby?
Po tym wszystkim zabrał się ze wiercenie dziur w ścianach nośnych i drewnianych podporach. W każdej z nich umieszczał materiał wybuchowy mający eksplozją podcinać je i doprowadzić. Dom Gerarda różnił się co prawda, od modelu z planów Healy’ego. Ale nie na tyle by miało to znaczenie. Patrick nawiercił kilka dziur w ścianach pokoju inkwizytora i umieścił kilka kolejnych. Jedyne co znajdą strażacy to kilka zwęglonych kości.
Nie wchodził przy tym do środka, by nie przeszkadzać, wywiercając je od zewnątrz. Co by nie przeszkadzać w robocie batiuszce.
Do tego jeszcze łatwopalna mieszanina domowej roboty i… gotowe. Dom był przygotowany do spontanicznej eksplozji i nagłego intensywnego pożaru. Jeszcze tylko sznurek przełożyć przez otwarte okno i… Healy był gotowy do fajerwerków… zrobionych profesjonalnych, a wyglądających na robotę amatora. W czasie przygotowań, do uszu Irlandczyka dobiegały odgłosy cichem modlitwy. Rozmowy, spokojnej, ludzkiej rozmowy. Nie była to spowiedź. Iwan i Gerard kwaśno żartowali, dzielili się wspomnieniami. Zdecydowanie nie żałowali sobie czasu.
Gdy technomanta zajmował się kuchnią, do jego uszu dobiegły fragmenty zdecydowanie ważniejszych słów.
“...oto jest bowiem krew moja…”
“...za was i wielu”
“...nowego i wiecznego przymierza...”
Czuł jak dom zaczyna lekko wibrować. W pomieszczeniu stało się jakby jaśniej. Półmrok. Eteryk wszedł na piętro, gdy niemal nie poślizgnął się na stercie szlamu… Chociaż nie. Coś innego zachwiało jego zmysłami.
Dom płonął. Spowijały go w środku płomienie barwy której Patrick nie potrafił określić, a która… Nie widział nigdy piękniejszego kolor. Barwa przypominała mu wszystko czego pragnął i co kochał. Była pełna.
Widmowe ognie posuwały ściany i wręcz wyżerały reszty szlamu. Meble też ulegały uszkodzeniom, lecz nie tak gwałtownie. Gdy był już gotowy, w domu było jasno jak w środku dnia. Zmęczony Iwan wyszedł do Patricka. Spotkali się w przedpokoju.
- Pora na nas.

Klaus i Adam widzieli jak ze wszystkich okien w domu bije łuna bladobłękitnego światła. Silna jak reflektor. Na moment w okolicy zrobiło się jasno jak w dzień. Biała noc? Gdy Iwan i Patrick odchodzili od domu, światło lekko przygasło, lecz ciągle pozostawało bardzo silne. Klaus chciałby uzyskać kiedyś takie światło. Musiało się różnić od tego czym do tej pory dysponował.
Ten drugi chciał się uśmiechnąć. To oczywiste. Te światło było Słowem.
A słowo było bogiem.
I zamieszkało wśród nich.
Oczy Klausa wypełniły się łzami. Mogło być to spowodowane wzruszeniem lub faktem, że właśnie wgapia się w eksplozję czystego światła nie mrugając. W umyśle robił notki tego co zobaczył. Intensywność, barwę, czystość. Powtórzy ten efekt. Sam dojdzie do światła równie idealnego. Jeżeli to jest ten :Bóg", o którym mówi Iwan i Jonathan, to ma zamiar go zobaczyć jako własne dzieło.

Gdy odjeżdżali z miejsca kontrolowanej rozbiórki, Iwan wyglądał na wyraźnie przybitego. Ostatecznie wysilił się na rozmowę.
- Będę miał do was jeszcze jedną prośbę. W nocy mam pilne spotkanie z wampirami. Patricku, Klausie, mogę na was liczyć?
- Ja z chęcią. - odparł Healy i podrapał się po karku. - A czego to pilne spotkanie dotyczy?
- Bardzo chciałbym wiedzieć - Iwan odpowiedział z zadziwiającą szczerością - bardzo nalegali na ten termin. Sądzę, iż i nam może to naświetlić kilka kwestii.
- Skoro im się spieszy, to mogą być w desperacji. Zdesperowany przeciwnik pozwala na ugranie wiele. - ocenił Irlandczyk.
- Którymi wampirami? Waleria już nam załatwiła kontakt z jednymi i Mervi musi teraz mieszkać z Tomasem. - Niemiec przecierał delikatnie oczy.
- Camarilla - Iwan wyjaśnił spokojnie - mam nadzieję, że rozmowa rozwikła i tą kwestię.
- Kilka kwestii… bo najwyraźniej coś manipuluje Sabatem. Mervi nawiązała… kontakt? Z czymś, co było w umyśle jednego z Wampirów. - Eteryta westchnął - Czy to… nie godzi w ciebie jakoś ojcze? Kościół i wampiry nie są znane z… dobrych relacji.
- Dziękować Bogu, że Świątynia nie jest znana z dobrych relacji wobec nieumarłych - Iwan wyglądał na bardzo poważnego - jak wyglądałoby to gdybyśmy lgnęli do nich jak ćmy do światła? Zapamiętaj jednak Klausie, ja nie jestem fanatykiem. Moim nadrzędnym celem jest bezpieczeństwo Śpiących, a także was.
Ulotny cień bólu przemknął przez twarz Iwana. I chyba wstydu.
- Nie to miałem na myśli ojcze,,, przynajmniej nie do końca, Bardziej się zastanawiałem skąd wiedzieli… no, kim jesteś? Skoro z tobą się skontaktowali to muszą wiedzieć o naszej obecności.- Klaus się podrapał po brodzie - Jest po prostu dużo… wygodnych lub mniej przypadków.
- To ich teren. Z pewnością mają swoich informatorów. - ocenił Healy wtrącając.- Tak jak my mieliśmy swoich w Belfaście. Nie ma co udawać, że moglibyśmy ukryć swoje pojawienie przed miejscowymi. Całe szczęście, że Technoludki nie są miejscowi.
- Leif - Iwan zaczął łagodniej - zapewnił nam kontakt z nimi. To też wampir, Waleria miała do niego dojście. Chcę uchodzić za niezależnego, z tego co udało się mi zorientować. Dalej sprawy potoczyły się same, kilka telefonów…
Duchowny zasępił się.
- Będziemy musieli popracować nad przepływem informacji w Fundacji. Nie chciałem was zadręczać tym obowiązkiem, tym bardziej, że nie mamy ku temu dobrej metody. Sprawy dzieją się zbyt szybko. Tam gdzie normalnie działałem, starczały miesięczne zgromadzenia. Każdy mag wie co ma robić. Tym bardziej adepci. Jednakże… Porozmawiajcie z Mervi jak bardzo ważna jest komunikacja szyfrowana. Poprosiłbym też Adama Firesona, lecz…
Duchowny uśmiechnął się gorzko.
- ...chyba nie obchodzą go tak przyziemne sprawy jak struktury Fundacji.

Klaus pokiwał głową. Zważając po co była ta Fundacja nie był pewny czy fakt, że rzeczy "dzieją się szybko" jest dobra czy zła. Sądząc po minie Healy’ego, ten wolałby jednak spokojniejsze tempo. Dla Irlandczyka to wszystko było jak lądowanie w Normandii: ledwie wyleźli z amfibii a już po kolana w wodzie i z zewsząd zagrożenia.
- Będziemy mogli z nią porozmawiać na następnym zebraniu. Do tego mam pomysł, który można by rozważyć, ale wolę to ustalić z wszystkimi. Więc… jaki jest plan podczas spotkania? Ty ojcze z nimi rozmawiasz, a my wyglądamy groźnie?
- Możemy przygotować nieco zabezpieczających umysły gadżetów.- zaproponował Patrick.
- Ogólnie nie chciałbym aby spokrewnieni odnieśli wrażenie, iż tylko ja podejmuję decyzje. Ale też, bez zbędnych sporów na zebraniu. Podstawowa tarcza umysłu jest konieczna przy jakimkolwiek poważniejszym działaniu.
Ojciec Adam, na słowa Iwana, uśmiechnął się pod nosem czekając na światłach.
- Poza tym, obserwujcie. Myślcie, szukajcie pułapek, wypytujcie. Postaram się zapewnić nam wsparcie Tomasa, ale jest kolejną osobą w fundacji która ma setki ważniejszych spraw - Iwan nie ukrywał rozgoryczenia. Może wydarzenia w domu Gerarda go tak rozdrażniły.
- Nie wykluczam, iż podczas tego spotkania zawiążemy pakt o nieagresji, a może nawet wymienimy informacje i zasoby.
- Eeee… znaczy asynchroniczny rezonator fal mózgowych?- przetłumaczył na swoje Patrick i zabrał się za montowanie na podorędziu, pierścieni blokujących wpływ innych na umysł.
- Widzę, że aż się palisz do pracy - duchowny uśmiechnął się ciepło - mamy czas. Spotkanie jest o trzeciej. Trzecia w nocy. Podjedziemy pod was. Do tego czasu odwieziemy was gdzie potrzeba. Przygotujcie się, prześpijcie, pomódlcie za mnie - Iwan zamilkł - albo co tam zwykle robicie - chyba chciał zażartować.
- Ee tam pracy. To prosty efekt oparty na tylko jednym aspekcie rzeczywistości. Zabawa godna uczniów czarnoksiężnika.- zaśmiał się lekko Healy w odpowiedzi.
- Prawda. Jest to jedna z podstawowych pieśni którą przekazywałem uczniom. Niestety, a może na szczęście, nigdy nie zostałem zmuszony do bardziej gruntownej dydaktyki - Iwan odpowiedział swobodnie.
- Więc w porównaniu z tym tutaj wybuchem, to żadna robota.- Healy sięgnął do komórki i napisał SMSa do Mervi.
“Jak potrzebujesz podwózki, to wkrótce będę wolny.”
"Jak se chcesz" nadeszla krótka odpowiedź.
- Jaka łaskawa.- mruknął ironicznie Healy czytając. - To ja się będę zbierał, czeka mnie robota taksówkarza.
Po czym zwrócił się do Klausa z uśmiechem. - Myślę że twój mały problem z duchem, możemy rozwiązać razem z batiuszką. On zna się na sferze ducha, ja mam trochę wiedzy na temat umysłu i pewne talenty związane ze sferą snów. Może po prostu trzeba zmienić podejście do twojego dręczyciela?
- Na razie ograniczam sen do minimum. Sprawiło to, że wzrosła mi produktywność. - uśmiechnął się smutno Klaus - Jak tam twój projekt?
Iwan zmarszczył brwi.
- Klausie, dziecko… - wtrącił powoli, ostrożnie - ...znasz imię tego ducha?
- Prosze mi nie dzieckować, ojcze. - Klaus się delikatnie uśmiechnął - Nie, niestety. Jego spotkania ograniczała się do jego pytań, zadawania mi cierpienia… i bezczeszczenia mojego "wyśnionego" stolika.- Klaus wzruszył ramionami - Rozmawiałem z mistrzem Jonathanem i… no nie udało mu się nic wskórać niestety.
- Na ile oceniasz potęgę tego ducha?
Iwan wyglądał na bardzo zaintrygowanego.
- Około 4, 5 tysięcy newtonów. Może więcej.
Duchowny ciężko westchnął.
- Hermetycy jak zawsze wszystko komplikują - w jego ustach hermetycy brzmiało nieco bardziej jak magowie skupieni na sztywnych wzorcach, w tym naukowcy - Adamie, zatrzymaj się w tamtej alejce.
Adam zaparkował samochód przy ciemnej uliczce śmierdzącej moczem. Nie wyglądał na zaskoczonego.

- Wychodzimy, Klaus - Iwan wyszedł z auta, powiedział to tonem niesamowicie stanowczym. Wyglądał na równi zmęczonego życiem jak i bardzo poirytowanego tym całym miastem.
Eteryta posłusznie wyszedł z pojazdu i spojrzał na "Superklechę".
- Mam nadzieję, że nie uraziłem niczym ojca.
- Jak możesz tak myśleć - Iwan uśmiechnął się smętnie - w tym mieście mamy tylko siebie.
Zaczął szukać czegoś po kieszeni.
- Będziemy wywoływać tego… osobnika. Gotowy?
- Nie? - odparł dość przestraszony Eteryta.
- Chwileczkę.- Healy sięgnął do torby i wyjął z niej rękawicę przypominającą steampunkową wersję rękawicy Thanosa, łącznie z dziurami na kamienie. Założył ją pospiesznie na lewą rękę.
- Spokojnie. Po prostu oddychaj głęboko - Iwan spojrzał na Patricka - to nie będzie potrzebne.
Pycha. Jak blisko trzeba niej być aby mówić morzu “rozstąp się” lub prosić skały aby wytrysnęły wodą? Iwan przyłożył do czoła Klausa mały krzyżyk.
- Gloria Patri, et Filio, et Spiritui Sancto, sicut erat in principio et nunc et semper…
Klausowi pociemniało przed oczami. Myślał, że za chwilę straci przytomność. Jak po nagłym wstaniu z łóżka, gdy nagły przypływ krwi do mózgu powoduje zawroty. Patrick poczuł lekkie drżenie rzeczywistości. Paradoks. Ćwikła, duch w broni wyglądał na pobudzonego.
Paradoks jednak nie uderzył.
Klecha był blady.
Odsunął krzyżyk od głowy Klausa. Spojrzał na niego badawczo.

- Witaj, mały duchu.
Coś złowrogiego wisiało w powietrzu. Patrick przypomniał sobie jak bezlitośnie rozprawił się z wampirami. I wtedy obej eteryci zobaczyli co Iwan zrobił. Odłamki umbralnego świata przebijały się w tym miejscu, złamki efemery były wyczuwalne dla każdego chociaż trochę bardziej wrażliwego od przeciętnego pożeracza hamburgerów.
Iwan po prostu rozerwał dręczącego Klausa ducha na strzępy, lecz ten w jakiś sposób “żył”. I chyba wolałby nie żyć.
Jedno słowo. Wiwisekcja.
Trwało to kilka chwil, może minutę, może pół. Duchowny silnie zacisnął pięść. Krzyż wbił się się w jego starcze ciało. Popłynęła krew na nierówną kostkę brukową.
Duch zgasł.
Iwan wyglądał na kogoś w szoku. Szybko się jednak otrząsnął.
- Gotowe.
- Mógłbym zmontować odpromiennik psychiczny, blokujący obce wpływy mentalne.- zaproponował Healy i podrapał się po karku.- A co mojego małego projektu, to nie miałem dziś czasu zająć dronami. Trudno zaplanować wybuch tak, był wzięty za eksplozję gazu.
- Co? - To była pierwsza reakcja kiedy świadomość wróciła Klausowi - Co? - odpowiedź na "Gotowe". Trzecie - CO? - wypadło z niego po wypowiedzi Patricka - Wybaczcie, ale co? Nie możesz mi powiedzieć, że to było tak łatwe. Jonathan chciał zrobić cały rytuał, z haustami, eliksirami… a ty po prostu… go… od tak…. co!?
- Hermetycy wszystko komplikują - Iwan wzruszył ramionami chociaż chyba czaiła się w tym jakaś nieszczególnie dobra opinia o Jonathanie - rozumiem, są sprawy pilne i pilniejsze, Patricku - kiwnął głową.
Skierował się do auta, jednocześnie oferując Klausowi dłoń gdyby ten miał problemy z równowagą.
- Wiesz. Jak ktoś jest znawcą sfery ducha, to radzi sobie lepiej niż zwykły rytualista. Ty pewnie masz instynktowne poczucie kontroli materii, co…- Healy pozwolił sobie na mały popis w postaci przeskoku iskry pomiędzy opuszkami palców. -... mimo że rozumiem ją dobrze, to jednak… energia też mi wychodzi. Chodzi o to, że specjalista to specjalista. Rozumiesz?
- Mimo wszystko.. - zaczął Krugger - Nieważne, - Nie chciał przyjmować ręki ojca, ale kiedy odkrył, że egzorcyzm najwyraźniej zwiększył lokalną grawitację do jakiś 12 m/s^2, przyjął ją z wdzięcznością - Ruszamy dalej?
- Sądzę, że tak - Iwan nie skomentował słów Patricka, wyglądał na bardzo zamyślonego.
Kiedy ruszyli do samochodu Klaus poczuł wibrowanie w kieszeni. Mervi przesłała mu wiadomość. Najwyraźniej Adeptka chciała spotkać się z Klausem. Po tym jak Patrick ją do niego podwiezie.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!

Ostatnio edytowane przez Seachmall : 02-04-2019 o 20:49.
Seachmall jest offline  
Stary 06-04-2019, 16:21   #75
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację


Gdy Leif wysiadał z wygodnej limuzyny (raczej średni segment cenowy) musiał przyznać, iż tutejsze wampiry zatroszczyły się o niego. Podstawienie mu auta były co prawda tylko formalną grzecznością, lecz już elegancko zakorkowana butelka pełna owczej krwi czekająca w aucie wraz z kieliszkiem była całkiem miłym gestem. No może z wyjątkiem tego, że kierowca, będący wtajemniczonym śmiertelnikiem (może ghulem, acz starszy nie sądził, iż jest to prawda) strasznie się guzdrał. Jednocześnie raczył Leifa niezobowiązującą rozmową. Gdy tylko wyczuł z jakim typem spokrewnionego ma kontakt, zachował jeszcze większy, powściągliwy dystans, ograniczając się bardziej do dzielenie się mniej istotnymi plotkami i informacjami. Wielu spokrewnionych ceniło tego typu „rozmowy”.
Wysiadającego Leifa, powitał Olaf. Czekał na niego przed lokalem. Wyglądał poważnie i spokojnie. Jeśli Marek był dobrym gliną, to Olaf… Nie, nie był do końca złym gliną. W zasadzie też był dobrym, tylko surowym i mniej wesołym jegomościem. Silnie uścisnął dłoń Gangrela na przywitanie.
- Cieszy mnie niezmiernie, iż uratowałeś tamte dziecko. Radziłbym tylko odrobinę więcej dyskrecji przejawianej przez twą służkę – w poradzie nie było ani krzty groźby. - Książę też wyraził zadowolone. Nie będzie z nami Szeryfa. Nasz jaśnie panujący Eystein zechciał go mieć przy sobie. W środku czeka już Sigrud. Mamy jeszcze trochę czasu przed przybyciem magów.
Olaf wprowadził Leifa do środka z pewnością siebie przystającą do urzędu seneszala.


***

Dzwonek do drzwi.
- Tu Patrick. Karoca zajechała księżniczko.- syn eteru zakomunikował swoje pojawienie.
Mervi otorzyła drzwi, najwyraźniej nie śpiesząc się z tym zbytnio.
- No i jesteś. Jak randka? Widzę, że szybko kończysz. - odparła wchodząc znowu do mieszkania.
- Cudowna. Możemy jechać? - Healy był wyraźnie zamyślony i zaczepka Mervi spłynęła po nim jak woda po kaczce.
- Jasne. - prychnęła zirytowana Patrickiem. Wrzuciła gruby plik kartek do torby od laptopa, którą przerzuciła przez ramię - Kiedy kolejna?
- Co kolejna?- Irlandczyk był wyraźnie rozkojarzony.
Mervi ruszyła bez słowa komentarza w stronę drzwi, uderzając otwartą dłonią w tył głowy eteryty, gdy obok niego przechodziła.
- To gdzie teraz.- rzekł Patrick podążając za dziewczyną.
- Do Klausa, mamy czas. - mruknęła.
- Po co do Klausa? - rzekł, gdy schodzili po schodach.
- A coś w tym złego?
- Nic. Z ciekawości pytam.- wzruszył ramionami Healy i otworzył jej drzwi na zewnątrz. A gdy wyszli z budynku pierwszy skierował się do swojego samochodu.
- Ja z ciekawości pytałam o twoją randkę i nie otrzymałam odpowiedzi. - odparła idąc za Patrickiem.
- Wszystko jedno.- Healy dotarł do wozu i otworzył jej drzwi. - Wsiadaj.


***

Klaus wrócił do domu w mieszanym humorze. Postanowił pogrążyć się trochę w eskapizmie i poczytać zakupiony przez siebie komiks. Dochodził właśnie do momentu gdzie kosmiczne smurfy przyznały się do kłamania co do swego statusu jako "Najstarsze we wszechświecie", kiedy usłyszał dzwonek do drzwi.
- Co do…? - podszedł do nich i spojrzał przez wizjer ledwo rozpoznając Mervi i Patricka otworzył drzwi - O hej, czy to już ta godzina? - spojrzał na zegarek - Wchodźcie, wchodźcie. - wpuścił ich do środka. Oboje musieli przyznać, że nie tego się spodziewali po domostwie Eteryty… dom był… zwyczajny. Żadnych laserów, bajerów czy robotów podających zimne napoje - Więc o co chodzi Mervi?
Mervi zaskoczyło, że Klaus zwrócił się tylko do niej.
- Pokłóciliście się? - zapytała eterytów przenosząc spojrzenie z jednego na drugiego.
- Już się dziś widzieliśmy. - Kiwnął Patrickowi - A ty zarządziłaś to spotkanie, więc ty pewnie podejmujesz decyzje.
Healy skinął tylko głową na potwierdzenie.
Adeptka bez słowa wyjęła z torby z laptopem pokaźny plik kartek.
- Chcę cię poprosić, abyś coś dla mnie wykonał. - rozejrzała się po pokoju, aby obrać kurs na długi stół eteryty - Powinno ci się spodobać. Ma w sumie swoje połączenie ze światłem, a raczej z jego przepływem. - położyła kartki na stole odsuwając z drogi inne rzeczy, po czym rozsunęła po nim materiały - Mógłbyś?
Kartki były zapisane toną obliczeń matematycznych oraz zarysowane formami geometrycznymi. Były to różnorakie przekroje opisane danymi przydzielonymi do każdej linii, a jeżeliby ktoś nie potrafił ich złożyć w całość - na dwóch kartkach zostały zaprezentowane rzuty całości...
Niewielkiego (sądząc po danych) rozmiaru podłużnego kryształu.
Klaus przeczytał dane, rozpoznając matrycę krystaliczną i w głowie zaczął wyliczać odpowiednie materiały.
- Hm… ładne świecidełko. Jaki konkretnie kamień cię interesuje?
- Akwamaryn. - odpowiedziała bez zastanowienia - Akwamarynowy kryształ.
- Hm… - Klaus zerknął jeszcze raz na dokumenty - Mam krzem, tlenu jest w bród, glin nie będzie problemem… gorzej z berylem. Do tego będę potrzebował… hm.. nie, nie nie tak. A może…. nie mamy odpowiedniego…. WIEM! - pstryknął palcami - Światło, oczywiście. Dawno tego nie robiłem, ale potrzebuje odpowiedniego źródła.. tak, ale jakiego....
- Będę chciała to jeszcze oprawić i dać łańcuszek... - dodała, woląc od razu poinformować eteryka o swoich chęciach - Chyba że Patrick się tym zajmie?
- Jeżeli masz design oprawy, to nie będzie dla mnie problemu. Jeżeli jednak Patrick chce się włączyć w tą zabawę. A właśnie, czemu to robimy?
- Nie jestem uzdolniony artystycznie. Mogę co najwyżej zrobić podstawową oprawę.- wyjaśnił Healy zupełnie nie rozumiejąc problemów Klausa z materiałami.
- Bo was proszę. - wskazała na dwie kartki z zaproponowaną oprawką.
- Och, żaden problem. Miedź, srebro? Miałem bardziej na myśli, po co to robimy? Nie wyglądasz na typ który wierzy w tą całą Magię kryształów. - Klaus zaczął przyglądać się dokładnie wyliczeniom Mervi, niektóre wydawały się zbyteczne, ale nie przeszkadzały w niczym. - Napijecie się czegoś?
- Nie teraz, nie chcę cię rozpraszać. - uśmiechnęła się miło do Klausa. Zupełnie nie cieszyła jej możliwość eteryka, który co chwila zmienia myśl z jednej rzeczy na drugą - To na prezent.
Spojrzał na Mervi z uniesioną brwią.
- Patrick też mi nie wygląda na kryształowego chłopca, bardziej chyba miedź jest w jego stylu.- wziął ze sobą część dokumentacji i ruszył do jednego pokoju. Po chwili wrócił z całą masą zwierciadeł, które zaczął rozmieszczać po pokoju - O ile Tomas jest bardziej… naturalny od naszej trójki, to dla niego chyba też nie. Chcesz się pogodzić z Walerią?
- Nie przykładam do takich spraw wagi.- stwierdził Healy.- Używam takich materiałów, które wpisują się w potrzebny wzorzec. Reszta to detale, które odciągają od sedna projektu.
- A do czego ty w ogóle przykładasz wagę? - mruknęła, po czym pokręciła głową - Nie jest to ważne. Później pewnie zobaczycie. Ja się nie dowiedziałam nic o randce Patricka, to i to zachowam dla siebie na razie
- Tak. Do rzeczy ważnych. Liczy się to czy wzorzec zgadza się z planem. Czy kamień ma odpowiedni kształt, wagę… jeśli te dwa czynniki są ważne, reszta w tym materiał, jest drugoplanowa.- odpowiedział Healy wzruszając ramionami i ignorując ciekawskie przytyki Mervi.
- A gdzie sztuka drogi kolego? - delikatnie się uśmiechnął Klaus ustawiając ostatnie lusterko - Dobrze. To powinno być w porządku.Ustawcie się lepiej poza zasięgiem luster inaczej przerwiecie wiązkę i nie będę mógł stworzyć tego kryształu, a i pewnie zginiecie przecięci laserem.
- Sztuka jest do narzędzi trwałych. Ja wykonuję efekty, które mają zadziałać raz… kiedy trzeba. Po co więc niepotrzebny wysiłek wkładać w to ?- wzruszył ramionami Patrick.
Mervi spojrzała na Klausa z wyrazem obawy, ale grzecznie odsunęła się.
- A... Jak masz zamiar kolor utrwalić? Czy to jest już wliczone w cenę?
Klaus się uśmiechnął.
- Energia i Materia to to samo, tak samo jak lód i para wodna. Manipulując wzorcem strumienia laserowego zmienie energię lasera w materię Akwamarynu. Rozmieściłem lustra tak, aby w samym środku zrobił się trójwymiarowy obraz naszego szkiełka. Akwamaryn ma swój kolor z powodu Berylu w swojej strukturze. - spojrzał na Patricka - Ponieważ to zabiera całą frajdę z Nauki. Myślisz, że nasza tradycja bawi się bulgoczącymi probówkami, cewkami tesla, technologią parową, komputerami zębatkowymi, zegarami….
- Klaus. - technomantka wtrąciła się w słowotok Syna Eteru - Kryształ.
- Co? A tak… kryształ. Wybacz. Tak czy inaczej. Sztuka drogi Patricku, tym różnimy się od Technoli, nasze dzieła mają dusze. - Klaus klasnął rękoma i ruszył w głąb swojego domostwa - Zostańcie tam, muszę sprawdzić czy zabrałem swój laser ze sobą.
- Moje nie bardzo. Nie ma talentów artystycznych. Żadnych. Null. Zero.- cierpliwie tłumaczył Healy bardziej sobie niż jemu, bo gospodarz zdążył się już oddalić.

***

Klaus mógł być dumny ze swego dzieła. Gdy buczenie lasera ucichło, jeden wielki blask skryty za prowizorycznymi (prowizorycznym od lat, zawsze dobrze działały) osłonami stłumił się wewnętrznie, a zgromadzeni mogli zdjąć okulary ochronne… Nie, nie dojrzeli jeszcze nic. W czasie gdy Naukowiec rozbierał reszty osłony i czekał, aż piedestał schłodzi się, mogli napawać się wyłącznie kwaśną, gryzącą wonią spalenizny oraz niezidentyfikowanej chemii.
Wreszcie dojrzeli to. Kryształ. Prawdę mówiąc, niewiele miał wspólnego ze sztywnym projektem Mervi. Wirtualna Adeptka musiała przyznać, iż w sumie poza byciem kryształem to nie miał nic wspólnego z jej zamyślem.
I był wspaniały. Wspaniały jak tylko potrafi być przebudzona Nauka, jak tylko ona potrafi wykrzesać z pomysłu i wyobraźni cuda tej ziemi. Klaus mógł być z siebie dumny. Kryształ cechował wrzecionowatą, symetryczną formą. Wyglądał na oszlifowany perfekcyjnie. Wciąż był gorący i pachniał czymś kwasom, lecz obydwaj synowie eteru byli przekonani, że po kilku godzinach nie będzie śladu po tej woni.
Barwa. Na pierwszy rzut oka kryształ wyglądał jakby posiadał barwę ciemnej pomarańczy przechodzącą w stronę seledynowej na krawędziach (w zależności od kąta patrzenia). W krysztale silne były wszystkie cztery rodzaje brylancji, chociaż ogień, znany głównie z diamentów, był najsilniejszy.
I wtedy Klaus podłączył do kryształu elektrody.
Napięcie 0.2 V. Barwa błękitna. Poblask krwisty.
Napięcie 0.5 V. Barwa bordowa. Poblask szkarłatny przechodzący w morski błękit. Stan niestabilny.
Odwrócona polaryzacja, 2 V. Barwa krwista, poblask błękitny.
Klaus odłączył elektrody, a następnie ścisnął kryształ w kilku miejscach. Musisiał włożyc w to sporo siły, aż bolały go opuszki. Przedmiot po raz kolejny zmienił barwy.
- Przejawia również lekkie właściwości piezoelektryczne – Naukowiec wyjaśni zadowolony. Trochę było mu żal oddawać to małe arcydzieło.

***

Mieli całą salą dla siebie. Duży, kwadratowy stół nakryto kremowym obrusem. Leif dostrzegł, iż dbający o nich kelner albo znał Olafa, albo instynktownie wiedział kto w ich grupie jest najważniejszy – aby właśnie do tej osoby zwracać się w pierwszej kolejności. Wyglądał też na jegomościa obeznanego chociaż częściowo z naturą gospodarzy. Chociaż nie wspomniał nic o krwi, to zapytał czy ich goście również również zrezygnują z dań i dość dwuznacznie zapytał co z napitkami.
Olaf podczas oczekiwania wyglądał na strapionego. Odzywał się mało, splecione dłonie trzymał na kolanach. Mrużył lekko oczy. Podobnie jak Sigrud, przyodziany był w garnitur, chociaż w przeciwieństwie do wampirzego mistyka, zrezygnował on z krawatu.
Wspomniany Sigrud mówił za to za trzech. Tego jeszcze Leif nie widział aby Tremere (tak przypuszczał) była taka papla. Chociaż musiał przyznać, iż tym razem z jego paplania przychodził jakikolwiek pożytek.
- …jak wspominałem, wczoraj rozmawiałem z moim przełożonym w Piramidzie. Jako, iż jest bardzo blisko księcia Bergen, liczyłem na pewne wsparcie z ich strony. Wyobraź sobie, Leif – wampir nie krył oburzenia – ten, tfu, barbarzyńca, zasugerował mi przeistoczenie magów. Oczywiście, odmówiłem. Co za impertynencja! Jak miałoby to nam pomóc? Czasem mam wrażenie, że nikt nie zdaje sobie sprawy z powagi stacji poza nami i Księciem.
Czarownik na chwilę zatrzymał. Te oczy. Leif spojrzał na oblicze Sigruda, i ponownie dostrzegł, poza gwałtownymi emocjami, starość. Nie starczą niedołężność lecz ciężar przeżytych wieków. Spoczywał na dnie źrenicy, zamaskowany młodzieńczą werwą i żywiołowością.
- Muszę przyznać, iż bardzo dobrze spisaliście się ostatniej nocy. Cały dzień łatałem Marka. Tak, byłem zmuszony do pracy za dnia – delikatny uśmiech samozadowolenia przebiegł po twarzy spokrewnionego – lecz nasz Szeryf wydaje się nie do zdarcia. Sądzę, że nawet bez moich rytuałów przetrwałby…
Zatem Marek ufał Tremere na tyle, iż nie tylko był w stanie poddać się ich ceremoniom po walce, w sytuacji krytycznej, ale również przed bojem. Oznaczało też, że Szeryf musiał być naprawdę mocno sponiewierany, a tylko maskował swe rany. Leif znał takich wojowników, wiedział też, że niektore wampiry opanowały taką sztukę. Chociaż osobiście sądził, iż to po prostu wrodzone piękno Marka tak odciągało uwagę do jakiejkolwiek skazy, iż dodając do tego jego upapranie of stóp do główe we krwi, można było źle odczytać jego stan.
A Marek do tego zachowywał swobodną postawę.
- ...wszak to nasz umiłowany Szeryf. Gorzej wygląda sprawa z Nabhanem. Sabat przeprowadził na niego zamach. Ostatecznie doszło do zamieszek w arabskiej dzielnicy. Ostatecznie wyszliśmy z tego starcia zwycięsko, lecz nasz arabski przyjaciel bardzo odczuł stratę bliskich mu śmiertelnych. Obawiamy się czy wobec ostatnih wydarzeń nie dostanie wezwania do zerwania…
Olaf nikłym gęstem ręki uciszył czarownika.
- ...zmieniając temat – Sigrud posłużnie wysłuchał rozkazu – wielu z Sabatników poznało Zniekształcenie. Ohydna i bezbożna dyscyplina – spokrewniony skrzywił się – ale trzeba im przyznać, iż w walce dość skuteczna.

***

Patrick, Klaus oraz Iwan wysiedli z samochodu kilka przecznic od planowanego miejsca spotkania. W pojeździe, w roli szofera został ojciec Adam. Wyglądał na spokojnego, podobnie jak mistrz Iwan. Ten ostatni od początku wręcz emanował od siebie aurą siły i pewności siebie. Patrick zastanawiał się jak szybko ten mistyk pogodził się z wydarzeniami ostatnich godzin. Ile takich wydarzeń widział w życiu, i czy może nie był to teatr, aby pokazać resztki człowieczeństwa.
Lub teraz grał rolę pewnego przywódcy.
Przy wejściu do nieczynnego lokalu, będącego małą, elegancką restauracją, Iwan podał obsłudze hasło „Eystein IV” na które to przywitano ich serdecznie, wprowadzając na opustoszałą salę za wyjątkiem jednego stolika zajętego przez wampiry.
Przy stoliku wampiry powstały. Olaf przedstawił obecnych po swojej stronie, co też uczynił ojciec Iwan, który postanowił nie zaniechać tytułów adept oraz mistrz. Ten mały gest zrobi duże wrażenie na Sigrudzie. Na moment magowie widzieli na jego twarzy nikłą iskrę podziwu.
- Miło mi was poznać – Olaf usiadł zaraz po gościach. - Chciałbym wyrazić zadowolenie, iż to spotkanie doszło do skutku. Jeśli pragniecie jakiejś strawy lub napitku, proszę się nie krępować. Obsługa jest do naszej dyspozycji.
- Dziękuję. Zapewne skorzystamy gdy dużo się mówi, warto zwilżyć gardło – odpowiedział Iwan.
- W ramach porządku, proponuję krótkie przedstawienie naszego umocowania na tym spotkaniu – Olaf rzucił naturalnie – przybliży nam to istotę drugiej strony oraz wyjaśni stopień decyzyjności. Pozwolę sobie zacząć.
Spokrewniony obdarzył ich nikłym grymasem sympatii wymieszanej z zaciekawieniem.
- Jak zapewne wiecie, społeczeństwo spokrewnionych można podzielić na dwie organizacje. Sabat oraz Camarillę. Ci drudzy to my. Lokalnym władcą społeczeństwa Camarilli jest wampir noszący tytuł Księcia. Nasz książę, Eystein IV, niestety ostatnio dużo choruje. Pierwszą osobą po księciu jest seneszel, jego zastępca. Jestem nim ja, jako przedstawiciel władzy książęcej. Sigrud jest doradą księcia w sprawach magii. Znany wam już Leif, jest niezależnym spokrewnionym, jednak ściśle współpracujący z naszą małą społecznością.
Starszy Gangrel poczuł się lekko oszukany. Olaf nie skłamał, bo jak inaczej można było nazwać jego wszystkie dotychczasowe postępowanie? Czuł jednak w tym fałsz. Nie taka była jego intencja.
Iwan słuchał uważnie Olafa. Starcze oblicze wyglądało surowo. Dopiero po kilku chwilach postanowił sam zabrać głos.
- Grupy magów organizują się w Fundacje. Skłaniamy się ku organizacji oligarchicznej, gdzie posiadający większą moc, zawsze idącą w parze z wiekiem i doświadczeniem, posiadają silniejsze prawo głosu. Obecni przy mnie Adepci stanowią dla mnie wsparcie ze strony różnych frakcji w Fundacji, natomiast ja jestem upoważniony do pewnej decyzyjności na tym spotkaniu.

***

Czekając na Walerię, Mervi czuła się jak gówno. Nie, nie zwykłe fekalia, lecz na fekalia które ktoś właśnie rozejrzał walcem, zmielił, rozsmarował po ulicy i jeszcze raz przejechał. Podobnie też wyglądała. Było jej zimno, bolała ją głowa, włosy miała lepkie od potu. Raz na kilka minut jej ciałem szarpał mimowolny dreszcz gorączki. Nie tyko chciało się jej ćpać, co wręcz pragnęła tego. Lecz to fizyczne objawy odstawienia były najgorsze. Chciała też spać, lecz wiedziała, że gdyby teraz położyła się spać, ze zdrowego, spokojnego snu byłyby nici – tylko majaki, gorączka i ciągłe przebudzenia.
Waleria pojawiła się kilka sekund po czasie. Verbena wyglądała i czuła się rześko. Nie tylko kontrastowało to ze stanem technomanki, lecz również pokazywało skalę zajętości. Podczas gdy Mervi miała od początku same problemy, a przez dość intensywny dzień, tak bardzo się załatała, iż przeoczyła pierwsze objawy zbliżającego się zespołu odstawienia, Waleria po prostu odpoczywała.
Gdy mistyczka dostrzegła Mervi, poczuła natychmiast, iż jej wzorzec życia jest silnie nadszarpnięty. Nie zniszczony ani ranny, raczej rozchwiany jak pociąg który wypadł z torów, lecz ciągle pędzi przed siebie – obijając się teraz o drzewa i nasypy kolejowe.
Wyczuła też entropię. Siny, entropiczny rezonans smutku, upadku, rozkładu, śmierci oraz chaosu bijący od wirtualnej adeptki. Gdyby Waleria była mniej obeznana z tą sferą, ale wciąż czuła na nią tak samo, jak obecnie, pewnie zachwiałaby się.
Waleria czuła też jeszcze coś. Ktoś ich obserwuje. Mervi zapewne też wyczułaby to, gdyvby bardziej zajęła się rzeczywistością wewnętrzną od mroczków przed ocami (tym razem nie był to jej avatar).

 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 17-05-2019, 21:03   #76
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację

Choć Leif nie poruszał się i siedział niczym kukła na swoim krześle, aż biła od niego niemal namacalna aura agresji. Wyglądał jak blaszana tuba, w którą wrzucono kilka wściekłych kotów. Z zewnątrz niby spokój, ale w środku szalejący armageddon. Nie była to ta drzemiąca w wampirze drapieżność zauważalna podczas pierwszego spotkania, wtedy dzika natura po prostu przebijała się w zachowaniu i akcentowała osobowość, teraz zaś wyrywała się na zewnątrz. Widok ten stanowił zdecydowany kontrast względem ostatniego zachowania Leifa, kiedy wydawał się zgaszony, przytłoczony, wycofany i niepewny.
Nie odzywał się, jedynie toczył wzrokiem po twarzach, a w nieludzkich oczach płonęła mu wściekłość. Że nie była ona ukierunkowana na magów per se, świadczyły identyczne spojrzenia słane Kainitom siedzącym przy stole.

Healy rozglądał się ciekawsko pocierając kciukiem pierścień na palcu. Wykonany pospiesznie z druciku i szkiełka wyglądał tandetnie. I był tandetą… osłaniającą jednak umysł Syna Eteru przed wpływami wampirzej sugestii. Patrick przyglądał się w zaciekawieniu i grzecznie milczał, gdy obie strony wymieniały uprzejmości, po czym Irlandczyk zapytał.
- Wiecie może poco Sabatowi Magyiczki? Już dwa razy próbowała ta organizacja porwać członkinie naszej Fundacji.
Olaf spojrzał wymownie na drugiego wampira w towarzystwie. Tremere wyglądał na odrobinę zamyślonego.
- Mam kilka hipotez, nie sądzę aby jakakolwiek się wam podobała.
- Chcieli porwać mi przyjaciółki. Na pewno nie po to by dać im ciasteczek i herbatki. - odparł Patrick. - Nie chodź manowcami i tylko wal prosto z mostu. To nie zebranie kółka różańcowego. Nikt tu mdleć nie będzie.
Klaus do tej pory był cicho. Pozwalając innym zabrać głos, jednak poruszenie tematu porwania Walerri i Mervi zwróciło jego uwagę.
- Jeżeli mogę, Klaus Krugger, Profesor Synów Eteru. - Klaus delikatnie się skłonił reprezentantom Rodziny - Mój kolega jest mocno przejęty, tą całą sytuacją, tak jak my wszyscy. Nasze przybycie do tego miasta wiązało się… z szeregiem nieprzyjemności i fakt, że obie frakcje Rodziny wiedziały o nas tak szybko, budzą tym większy niepokój. O ile nie spodziewam się wyjawienia wszelkich sekretów waszych wewnętrznych sieci informacyjnych. - Klaus spojrzał prosto na Olafa - Czy wśród pańskich teorii jest też możliwie taka skąd Sabat się o nas dowiedział?
- Niektórzy członkowie Piramidy wierzą, że spokrewnienie maga jest krokiem do siły. Taki wampir miałby być naprawdę pojętnym i silnym tamaturgiem, a dziecko zawsze wzmacnia rodzica - wampir spojrzał na Olafa, następnie mówił dalej - jest jeszcze możliwość po prostu likwidacji zagrożenia jakie w was widzą lub przekabacenia na drugą stronę. Sabat i w naszym społeczeństwie nie ma pozytywnej opinii. Wyrządzili wiele krzywd… Jeśli ktoś jest tymi dobrymi, to z pewnością nie są to oni. To potwory, po prostu…
Olaf uczynił ręka gest.
- W punkt, przyjacielu. Możecie myśleć o nas różnie, lecz chciałbym abyście przemyśleli jedno. My byliśmy ludźmi, w gruncie rzeczy dalej jesteśmy. Ludźmi którzy przeżyli pewną traumę, na których ciąży klątwa lub błogosławieństwo, lecz wywodzimy się z rodzaju człowieczego. Miałem ludzką matkę która ciepło wspominam, zakochiwałem się i wcale nie pragnąłem spokrewnienia. Sabat całkowicie odrzuca w sobie to co ludzkie. Uważają się za stojących ponad ludźmi i innymi wampirami. To… bardzo nazistowskie.
Iwan spokojnie mierzył seneszela wzrokiem.
- Co z potencjalnymi informacjami?
- W naszym społeczeństwie często nawet nie dochodzi się skąd ktoś ma informacje. Często zakłada się, że wróg dowie się o czymś możliwie szybko. Chociaż mam pewne teorie. Głoszenie ich jednak byłoby pewną obrazą.
Sugestia zdrady.
- Rozumiem - Iwan kiwnął głową chyba satysfakcjonowała go ta dyplomatyczna odpowiedź.
- Mogą też czegoś szukać. - W głosie Leifa brzmiał lekko zwierzęcy pomruk. - Sami nie znajdują, to brutalne zmuszenie do pomocy jest w ich stylu. A mag, to mag.
- Mówisz jakbyś coś wiedział - Iwan powiedział łagodnie do Leifa, ni to oskarżając, ni emanując łagodnością. Trochę od niechcenia to brzmiało.
Klaus uniósł brew na "uważają się za stojących ponad ludźmi", zakładał, że te wampiry uważają podobnie. Przemilczał na razie jednak tą kwestię.
- Wiadomo czemu stwory Sabatu są tu wyjątkowo aktywne w Lillehammer ? - zapytał Patrick. Zaciekawiony tym co wampiry powiedzą. Skoro sabatnicy twierdzili, że tu jakiś potężny wampir siedzi pod miastem i śpi, to… co o tym wie Camarilla? I jakie wymówki wymyśli? A może mają własne teorie na temat?
- Mówię, jakbym przedstawiał jedną z możliwości - Leif nie dodał nic więcej i przeniósł wzrok na Sigurda. Sam był ciekaw co ci wariaci zechcą powiedzieć magom w kwestii powodów aktywności sabatu.
- Trwa wojna. To miasto jest przedmurzem wampirzej społeczności przed Sabatem - Olaf odpowiedział spokojnie - lecz ostatnie wydarzenia oraz wasze przybycie sugerują coś więcej.
Wzrok Olafa spoczął na chwilę na Patricku, aby od niechcenia minąć Klausa i ostatecznie z pewnym zaciekawieniem przyglądać się Iwanowi.
- Co mi powiesz… ojcze?

Duchowny nie tracił rezonu. Mieli wrażenie, że każda kolejna, osobista wymiana zdań między Olafem a Iwanem stanowi małe zderzenie pociągów.
- Jesteśmy pasterzami ludzi. Czy pytasz słońce czemu świeci? Dlaczego baranek idzie do groty wilków?
- Mówisz jak Sigrud - Olaf lekko się zirytował - czy wszyscy czarownicy muszą używać tych przeklętych zagadek?
Iwan pominął tą wypowiedź.
- Sądzę, że zamiast uciekać w domysły natury globalnej, powinniśmy w miarę możliwości wymienić się wiedzą dotyczącą spraw najbliższych i już się dziejących.
- Ja osobiście tego nie kupuję… tego całego “przedmurza”. To mogło mieć sens w średniowieczu, ale żyjemy w czasach globalnej wioski. I takie ataki Sabatu na … położone na uboczu miasto wydają mi się pozbawione sensu. Chyba mi nie powiecie, że Lillehammer jest jakimś ważnym politycznie ośrodkiem dla waszej rasy?- zapytał wprost Healy.
- Adepcie Patricku - Olaf uśmiechnął się pobłażliwie - niektórzy z zasiadających przy tym stole mają po kilkaset lat. Globalna wioska globalną wioską, stare przyzwyczajenia są trudne do wyzbycia. Mój przyjaciel kiedyś wspominał o teorii wymiany pokoleń. U nas następuje to bardzo powoli. Co do twego ostatniego pytania…
Wampir rozejrzał się po sali.
- Tak, jesteśmy ważni. Raczycie coś zamówić? Nie chciałbym aby tutejsi właściciele poczuli się nazbyt dotknięci. I tak nie jest im w smak nasza wizyta.
Healy uśmiechnął kwaśno uznając, że wampiry kłamią mu w żywe oczy. Nie żeby się tego nie spodziewał, ale…
- Więc jak widzicie ramy współpracy między nami, a wami? - spytał.
Klaus wykrzywił usta odrobinę.
- Co do powodu naszego przybycia… - zaczął Eteryta, najwyraźniej uważnie dobierając słowa - Obawiam się, że Lillehammer może być bardziej istotne niż się może wydawać mojemu koledze, czy komukolwiek z tu zebranych. - Krugger wypuścił powoli powietrze - Sam dużo nie wiem, wiedza z drugiej ręki jak rozumiecie, ale najwyraźniej obecność zarówno was jak i waszych przeciwników, nasze zjawienie się oraz… zainteresowanie naszej opozycji, nie jest do końca przypadkowe, nawet jeżeli nie świadome. - Klaus pokręcił głową, najwyraźniej sam będąc zniesmaczonym jak musi rzeźbić w tym gównie - Coś się ma stać, starsi magowie mają teorie i zakładam, że mamy zobaczyć, która jest prawdziwa.
Healy domyślał się tego o czym mówił Syn Eteru. Ba… miał okazję zobaczyć ów powód na własne oczy. Tyle że nie podobało mu się odsłanianie kart przed wampirami, skoro oni nadal grali nadal “zakrytą ręką”.
- Nie wiem jak dużo wiecie o nas… - tu spojrzał na Tremere - Jednak jeżeli mogę zaczerpnąć z popkultury. My widzimy rzeczy, schematy, korelacje itp. Najwyraźniej widzimy DUŻO takich rzeczy tutaj. Część z naszej starszyzny chętnie pewnie włoży widelec w to gniazdko elektryczne wszechświata. - tu wskazał na zgromadzonych magów jako metaforyczny "widelec" - Niestety, to najwyraźniej wsadziło nas również w sam środek waszego sporu.
Iwan zaplótł dłonie w piramidę.
- Sądzę, że po tym bardzo miłym wstępie, pakt o nieagresji jest jak najbardziej na miejscu.
Olaf lekko przekrzywił głowę. Wstał, zgodnie z manierami, aby podać duchownemu dłoń. Krótki uścisk dłoni, tak mało znaczący gest w mieście ogarniętym wojną i chaosem. Patrickowi wydawał się jednak z jakiegoś powodu szalenie istotny. Nie potrafił jednak powiedzieć czy będzie to znaczenie negatywne czy pozytywne.

- Wracając do dyskusji - odezwał się Tremere - mam podobne odczucia. My, istoty spraw tajemnych, dobrze o tym wiemy. Sam jestem również magiem. Przyznam, iż jednym z lepszych.
Pycha. Lub chęć przypodobania się. Lub jedno i drugie.
- Co możecie nam zaoferować?
Iwan zapytał twardo, nagle, acz spokojnie. Nie był to nagły zryw.
- A co wy możecie nam dać - Olaf uśmiechnął się ponownie - ale w geście dobrej woli mogę wam otworzyć kilka drzwi. Powiedzmy, że trzy, dla każdego po jednych…
Klaus spojrzał na Iwana. Nie uważał, aby powinni podejmować decyzję o wymianie przysług bez konsultacji z resztą Fundacji, ale postanowił na razie zamilczeć.
Duchowny uśmiechnął się chytrze. Ledwo widocznie, jakby ten gest był tylko pomyłką.
- Moi drodzy - zwrócił się do magów - szanowny zastępca Księcia oferuje wam prywatny podarek. To stary zwyczaj, gospodarz zawsze obdarowywał rozmówców, przed właściwymi negocjacjami. Bardzo to szlachetne.
Klaus wyglądał na zakłopotanego.
- No to czuję się trochę jak ostatnia świnia. Nie wiedziałem, że będziemy obdarowywani, sam nic nie mam ze sobą, a sam uważam, że grzeczność powinno się wynagrodzić grzecznością.
Healy przyglądał się samozwańczemu “Magowi” z lekką ironią w uśmiechu. Wampiry i ich “złudzenia”. Dodał krótko.- Bardzo szlachetne z jego strony.
Wzruszył ramionami i dodał.
- Co my oferujemy? Naszą obecność najwyraźniej. Wy nic od nas nie chcecie teraz, my raczej też nie…. na chwilę obecną. Wy macie swoje, my swoje sprawy, a co będzie dalej czas pokaże.
- Jeszcze się porozumiemy - Olaf odpowiedział z pewnością prawdy w swych słowach.
- Podejrzewam, że wszyscy byśmy jednak woleli, aby nasze interakcje był jak najmniejsze. - Zaczął Klaus - Nie mam nic przykrego na myśli, ale jeżeli my wam pomożemy to pewnie staniemy się JESZCZE większym celem dla Sabatu. Natomiast wasza pomoc nam, może zwrócić uwagę Unii na was.
- Unia Europejska jest słaba - odpowiedział ze zdziwieniem Tremere, a Leif siedzący do tej pory nieruchomo przykrył dłonią oczy i przeciągnął nią po twarzy.
Healy wydawał się podobnie zniesmaczony sytuacją. Co oni w ogóle tu robili? Chyba obie strony nie wiedziały dokładnie co chcą osiągnąć.
- Proponuję ustalić proste sprawy. Kto będzie łącznikiem z każdej strony. Jakiś numer kontaktowy, miejsce spotkań, ewentualnie…
- Tego typu szczegóły miały zostać na koniec - Olaf wtrącił się gładko - nie sądzę aby był to temat wymagający jakiejkolwiek dyskusji czy też mogący sprawiać komukolwiek problem.
- Zważając, że wasz lokalny.. - Klausowi z trudem następne słowo opuściło usta -. Mag uważa, że lękamy się Unii Europejskiej… nie, problemu chyba nie będzie. To co jeszcze jest do obgadania?
- Istoty w mieście, burzookie. Potężne - odezwał się Leif z lekkim warkotem. - Dajmy wytchnienie waszej randce cnotek i poruszmy coś, co interesuje i mnie.
To ich jest więcej. Zanotował tą informację Klaus.
- Zauważyliśmy istnienie tych stworzeń. Ja osobiście nie miałem z nimi kontaktu, więc nic obawiam się, że nie dodam. - spojrzał na pozostałych.
Iwan zmarszczył brwi.
- Prawem głupca jest mówić prawdy których nikt inny nie ośmiela się wypowiedzieć. Istotnie, jest to też jeden z problemów który wymaga pochylenia się nad nim - przerwał na chwilę - acz nie sądzę aby ktokolwiek podobał im w walce. Prawdę mówiąc, nie wiemy nawet na ile wrogo są nastawione.
Kłamał. Leif wyczuł to. Może duchowny chciał mu to dać do zrozumienia.
- Duchy burzy, wielka polityka, sabat - w oczach Olafa iskrzała pradawna wściekłość - wszystko się chrzani. Dobrze…
Tremere chciał coś powiedzieć, lecz Olaf spiorunował go spojrzeniem tak srogim, iż wielu śmiertelnych zrobiłoby w gacie. Było w tym coś nienaturalnego, obcego i silnego.
Klaus poczuł ciarki przebiegające po karku. Ostatni raz czuł się podobnie gdy spotkał w lesie wilka, czy raczej, sądząc po rozmiarach, mieszańca psa i wilka. Podobny niepokój. Jak spotkanie z bestią.
- Ojcze - Olaf zwrócił się do Iwana z pewną dozą ironii w tym tytule - dawno nie grałem w otwarte karty z nikim. Lecz jeśli obawiacie się, że pomoc przyciąganie do was uwagę Sabatu, to to co powiem, jest jeszcze niebezpieczniejsze.
Iwan spojrzał na magów jakby w geście “możecie wyjść” chociaż zapewne na to nie liczył.
Pozory. Pozory są ważne. Pozory, iż mają wybór.

Klaus postarał się powstrzymać wzdrygnięcie i tylko bardziej zakopał się w krześle, udając zmianę pozycji na wygodniejszą.
Healy siedział i czekał na wampirzą “spowiedź”, a siedzącego naprzeciw starego einherjar irytować zaczęła przedłużająca się cisza. Postanowił podzielić się tą irytacją. Powietrze wypełnił nieprzyjemny zgrzyt, gdy jego paznokcie zaczęły ryć stół w powolnym ruchu. Olaf instynktownie czuł napięcie krążące nad stolikiem. Ze zgromadzonych tylko Iwan zdołał zachować prawdziwie kamienne, może trochę znużone oblicze (chociaż Patrickowi było blisko do tego stanu). Seneszal podjął głos, pozwalając emocjom trochę wyparować.
- Istnieje proceder zwany przez nas diabolizmem. Jeden wampir może posiąść siłę, moc i biegłości inne wypijając jego krew całkowicie. W istocie jest to coś więcej. Pożera się wtedy duszę. To gorsze od kanibalizmu w każdej mierze. Diabolizm jest zasadniczy zakazany przez Camarillę.
Olaf pozwolił im chwilę przetrawić informacje.
- Istnieje wiele podań na temat genezy wampiryzmu. Obecny tutaj Leif ma swoją legendę, jeśli poprosicie, może się z wami podzieli. Dość mówić, iż zwykle mówimy o jednym przodku. Każdy kolejny wampir, każde kolejne pokolenie jest słabsze. Tylko, że to nie oddaje całego zagadnienia… Pierwsze wampiry, zwany przez nasz starożytnymi czy przedpotopowcami, posiadają niemal boski potencjał. I szczerze nienawidzą swych dzieci.
Uśmiechnął się smutno.
- Na szczęście przedpotopowcy muszą spać. Obawiamy się ich powrotu, jak i ludzie powinni się obawiać. Opowiadam wam o tym, gdyż z tym związana się jest historia Liliehammer. Przed wiekami od miasta przybył tutaj przodek naszego księcia, Eystein I. Pragnął tutaj założyć społeczność spokrewnionych wolną od tak zwanej wojny krwi, gdy starsze pokolenia toczą spór z młodymi, diabolizm, manipulacje, niewolnictwo, uciec od tego wszystkiego, stworzyć nas azyl. Było to miejsce niezwykłej mocy. Centrum dawnej wiary, sprzed przybycia chrześcijaństwa. Zaadaptowanej przez znane z kultury, nordyckie pogaństwo. Eystein I potrzebował siły. Znalazł tutaj, wraz z pomocą nienazwanej wiedźmy, pod ziemią ,źródło mocy która pozwoliłaby mu stworzyć nas mały kawałek raju.
Olaf patrzy na zgromadzonych.
- Eystein I zdiabolizował przedpotopowca.
Cisza. Iwanowi drgnęła powieka. Klaus i Patrick zrozumieli, że w słowach Sabatu o zbliżającym się przebudzeniu wiekowego wampira było ziarno prawdy. Sigrud wyglądał tak jakby chciał się głupawo uśmiechać ale zbyt się bał.
Leif znieruchomiał. Nieumarłe serce zaczęło toczyć vitae, bijąc jak oszalałe. Przeczucie. Wspomnienie ostatnich rozmów.
Odyn nie żyje.
Sam nie wiedział jak to się może ze sobą łączyć, choć irracjonalnie czuł związek. To co mówił Olaf pasowało do jego teorii. Pradawny Kainita wywierający wpływ na Lillehamer, ukryty pod ziemią, czerpiący moce ze świętych miejsc.
- Ich legendy - odezwał się w końcu kiwając głową lekko ku kainitom - dotyczą ich rodzaju. Tacy jak ja wywodzą się od Odyna, który stworzył pierwszego z mojego rodzaju byśmy stali na straży Midgardr. Walczyłem w czasach, gdy zaczęli przybywać tu z południa. Ale i wśród einherjar wypicie starszego do cna, wraz z duszą, prowadzi do potęgi. U nich to zabronione, wśród moich to wręcz tabu. Ale mogło tak być. - Spojrzał na Iwana, po czym przeniósł spojrzenie na Klausa i Patricka. - Znam waszą wszechmoc ograniczaną tylko logiką świata. Ale to nic przy potędze ich starszych, czy Canarla, pierwszego z krwawych dzieci Odyna. A Sabat chce takich szukać. Dopowiedzcie sobie resztę.
- Czy Sabat chce zabrać tą "Moc Starszego" dla siebie? - rzucił Klaus.
- Jest kilka teorii - Olaf zaczął powoli - Sabat może z całą pewnością chcieć odzyskać tą moc. Może też myśleć, że starożytny ciągle tutaj przebywa. Mogą wręcz chcieć mu służyć. Niestety, obydwie grupy wzajemnie oskarżają się o służenie przedpotopowcom - Olaf lekko wzruszył ramionami - problem jest nie jest jeszcze to.
Wampir mówił dalej.
- Tutejsze miejsca mocy, one… Dalej działają. Wraz z naszym nadwornym magiem - wskazał na Tremere - jedna kobieta waszego rodzaju dba o nie. Pielęgnuje. Jakiś czas temu zauważyliśmy, że… Pojawiła się pewne anomalie. Istoty. Nie znam ich zamiarów, ale w mojej ocenie wydają się jakimiś demonami. Demonami związanymi z sabatem.

Healy nie był taki pewny… nie…. to było złe określenie. Healy był pewny, że albo wampir wciska kit, albo wypowiada własne fobie. Gdyby Sabat miał władzę nad burzową babą… na tym co przerobiło inkwizytora na rozpadający się wzorzec. Gdyby miał, to po tutejszej Camarilli pozostałyby krwawe glutki.
Tremere wyprostował się na krześle lekko podnosząc głowę do góry.
- Jeśli macie jakieś pytania co do ich natury, moja skromna wiedza mistyka służy państwu.
- By daleko nie szukać - głos Leifa zabrzmiał jak warknięcie. - To ja poproszę o pełen brief. - Coraz bardziej uwidaczniało się, że stary wampir nie był częścią tutejszych. - Jestem tu by ich pozabijać.
Iwan spojrzał sceptycznie na wampiry.
- Widziałem to. Nie wiem czy ktokolwiek przy tym stole miałby jakiekolwiek… - urwał, zmieniając temat - ...jednak, widzę pewien element prawdy. Widziałem w ciałach wampirów coś jakby zarazy. Bardzo podobnej do istoty którą spotkałem.
- Nie posiadam doświ… wiedzy o istotach spoza "Rękawicy". Więc jakiekolwiek dane będą mile widziane. - rzucił Klaus zerkając na… maga wampirów… Że też mu nie wstyd tak o sobie mówić.
- Szanowny Profesor Adept - Sigrud zmieszał dwa tytuły Klausa - raczy mi wyjaśnić czy ma na myśli Wielki ryt Rękawicy czy Ceremonię Nowiu? W tym drugi przypadku nie słyszałem o jakichkolwiek istotach, zapewne to moje braki, byłoby to jednak fantastyczne odkrycie - w starych oczach wampira błyszczało zaciekawienie.
- Po prostu Profesor - rzucił Klaus - Nie znam określeń którymi się właśnie pan posłużył. Mam na myśli istoty spoza bariery psycho-eterycznej otulającej materialną rzeczywistość. Manifestacje schematów elektromagnetycznych lub uosobienia podświadomych myśli.
- Klaus - Iwan rzucił krótko - pycha kroczy przed upadkiem.
Wampir zamrugał, ni to w typowo ludzkim odruchu, ni to w wyćwiczonej grze aktorskiej, raczej w rutynie pomieszania obu zbierając myśli.
- Zatem mówisz o źródle waszej mocy? Nie, nie to miałem na myśli… Nie sądzę, aby pochodziły z tego miejsca co wasze energie.
Klaus spojrzał na Iwana wzrokiem mówiącym oburzone "Co?". Po czym westchnął.
- Miałem na myśli… Zjawy i duchy. Tym zapewne są te istoty, z którymi chce walczyć… wybacz, mam kiepską pamięć do imion… Leif?
- Nie interesuje mnie jak to nazwiecie. Nie interesuje mnie też, czy mam szanse. - Wywołany zerknął na Iwana. - Ktoś potężniejszy niż wszyscy tu zgromadzeni razem wzięci, przepowiedział mi, że przegram. Ale i tak do walki stanę, przyda się każda informacja.
- Jeśli chcesz z tym walczyć, to może przybliżysz nam, czym te istoty są i dlaczego są twym celem?
Zapytał Olaf zaintrygowany.
- Wiem tylko tyle, że to istoty pradawne, spoza czasu. Starsi od Asów i Wanów. Zaczął się Ragnarok, to moja część tej bitwy w obronie Midgardr i Asgardu. Nie pytaj o szczegóły. Nie zrozumiesz.
- Więc nie masz z nimi szans.- ocenił krótko Healy i podrapał się po karku tłumacząc swoje zdanie. - Jeśli to są pradawne istoty, to ich struktura fizyczna jest tylko pozorem. Formą którą postrzegamy ograniczonymi możliwościami naszych zmysłów. Ciężko z takim czymś walczyć nie znając prawdziwej natury i ich słabości. Widziałem to coś… widziałem wraz z batiuszką efekty działania tego czegoś i…- podrapał się po głowie.-... wnioski jakie mogę wysnuć na chwilę obecną na temat tej choroby to… nie jest choroba. To co wyniszcza wampiry… każdą istotę, która zetnie się z czymś takim to… Entropia w czystej postaci. Chaos. Ciało i dusza rozpadają się na bazowe elementy, rozsypują, rozkładają, przerabiając na coś innego … Sabat tych stworów nie kontroluje… tak samo jak i wy. Coś więc je tu wabi.-
Olaf zmarszczył czoło. Wyglądał jakby analizował dotychczasową rozmowę. Podobnie zachowywał się Iwan. Ze spokojem wsłuchiwał się w wypowiedzi młodszych przebudzonych oraz wampirów, powstrzymując się od komentarza. W jednym momencie spojrzenia przywódców grup spotkały się.
- Proszę, seneszelu - duchowny ustąpił głosu.
- Sabat… Jest jeszcze jedna kwestia. Na potęgę tworzą nowe wampiry. To jest rutynowa praktyka z ich strony, lecz na taką skalę jeszcze tego nie widziałem. Budują jakby swego rodzaju wylęgarnie. Młode wampiry często są szalone, nie do końca panują nad swoimi mocami, często trudno nawet mi zrozumieć co za dziwne moce przejawiają. W momencie gdy wspomniałeś, Patricku - spojrzał na syna eteru - o takim zjawisku…
- Sabat choruje - Iwan wtrącił się lekko.
- Zgodzę się - Olaf kiwnął głową - ostatnio szczęśliwy pożar zniszczył jedno siedlisko Sabatu używane do przeistaczania wampirów - wampir delikatnie, niemal niezauważalnie spojrzał na Leifa - jednak nie sądzę abyśmy mieli tyle szczęścia.
- Na co zatem możemy liczyć z waszej strony?
Duchowny powściągnął czoło.
- Dam wam telefony kontaktowe do kilku moich ludzi. Musimy też dokładniej zbadać sprawy tych istot. Tylko, nie sądzę aby ktokolwiek palił się do tego zadania. Proponuję jednak abyście badania ze swej strony skonsultowali z nami. Zarówno w kwestii kwestii przyziemnych, jak pomoc czy krótkotrwała zasadzka. Doradca księcia - spojrzał na drugiego wampira - może czasem za dużo mówi - uśmiechnął się sympatycznie w formie luźnego żartu - ale jest nad wszechmiar kompetentny. Z samej swej natury bliżej nam do sztuk i rzeczy w które rozsądny mag nie patrzy.
Nie kpił. Wygłosił zasadniczo pewną prawdę. Ciekawe skąd o tym wiedział?
- Chociaż to ja dzisiaj robię za paplę - wampir mówił dalej - potrzebujecie teraz czegoś konkretnego? Oraz… jak ostatecznie wygląda wasz stosunek do Sabatu?
- Osobiście… - zaczął Klaus - i wybaczcie mi mój brak taktu. Obie organizacje powinny się poopalać. Jeżeli jednak nie mamy zbytniej opcji… to chyba wolałbym współpracę z kimś kto przynajmniej… stara się zachowywać przyzwoicie.
- Nie ma się co oszukiwać. Łączy nas i was obecnie wspólny interes… a jakaś sympatia. A Sabatnicy napadali nas dwa razy. Co do was…- Healy splótł dłonie razem i spojrzał w oczy seneszala.- ...ładną nam legendę opowiedziałeś. Rzecz w tym, że to jest właśnie legenda… opowieść taka jak ta Leifa. Nie chcę zarzucać ci kłamstwa, ale legendy mają to do siebie że są plastyczne. Przekazywane z ust do ust, raz coś tracą, raz zyskują. Ile prawdy jest w tej legendzie? Myślę, że wy i my powinniśmy sprawdzić. Dojść do jej sedna i odkryć co się w niej kryje… a być może znajdziemy i broń na te… stwory ragnaroku. Wszak zrozumienie jest pierwszym krokiem do opanowania.
- Osobiście uważam, że bez gwarancji nie ma mowy o jakimkolwiek oficjalnym sojuszu, niezależnie co uznamy z prawdę, co za fałsz, obecność Sabatu w mieście nie należy do rzeczy które mi się podobają - Iwan zaczął.
- Nas tolerujesz, ojcze - Olaf odparł poważnie.
- Nie - duchowny rzucił krótko - wolę jednak racjonalnego dyskutanta.
- Ale przybyliśmy do miasta w innym celu.- wtrącił Healy przyglądając się batiuszce.- Powiązanym z Technokracją, a nie po to by zajmować się nadnaturalami.
Szczerość szczerością, ale Fundacja nie miała sił i środków na otwarty konflikt z wampirzą społecznością.
Duchowny kiwnął głową na słowa syna eteru. Sigrud spojrzał zaciekawiony gdy wspomniano o technokracji. Tym razem chyba jednak postanowił nie robić z siebie idioty.
- Rozumiem wasze uprzedzenia - Olaf kiwnął twierdząco - dziś nie mam zamiaru nalegać. Naradźcie się ze swoimi, pamiętając, iż to co wam powiedziałem, może przynieść zgubę na wiedzących. Na początku spotkania zaoferowałem pewne dary. Nasz książe byłby rad gdybyście jednak coś wybrali. Na dobry początek i koniec tej miłej rozmowy.
Iwan mocno zacisnął usta.
- Sabat może ująć to jako współpracę. To szlachetny gest i stary, lecz ograniczony przez pragmatyzm. Jednakże… Informacje. Jakiś raport na temat ruchów Sabatu, których miejsc mamy unikać, a które są spokojne. Oraz…
Duchowny obdarzył Olafa zimnym spojrzeniem.
- Hasło bezpieczeństwa. W razie konfliktu z wami.
Healy się nie odezwał przyglądając temu “pojedynkowi” dwóch przywódców watah. Gdzie nie liczyła się moc i potęga, ale wola i charakter.
Klaus uniósł brew na pomysł "Hasła bezpieczeństwa", zastanawiał się jak te istoty miałyby mieć pewność, że a) wszyscy będą je znali, b) wszyscy będą tego słuchać, c) każdy zrozumie że "Peryl, auć, enetetra, auć!, carboxylic ARGH TO MOJA RĘKA! dianhydride " to hasło.
- Hasło - powiedział Leif podczas rozmowy magów z wampirami, wykazując coraz większe zniecierpliwienie i ryjąc coś na stole paznokciem.. - Hasła są ważne. Jak do tej pory wyrzynam sabat. Też chcę hasło. Dające mi znać, gdy któryś z was zlokalizuje burzookich. I wciąż chciałbym więcej informacji na temat tych stworzeń.
- Mjölnir, zwróćcie się tymi słowami do każdego z nas, a będzie wiedział, iż chroni was autorytet Księcia i wszystkie spory mają być rozstrzygane przy jego osobie.
Olaf mówił powoli, jakby ważył słowa, nie chcąc powiedzieć zbyt wiele, jednak musząc im coś dać. Wyjął zza pazuchy notatnik.
- Leif, jesteś naszym przyjacielem, możesz być pewny, iż udostępnimy ci wszystkie informacje, wszak już po części należysz do naszej małej wspólnoty.
Olaf powiedział to, wyrywając kartki, i spisując na nich kilka numerów z adnotacjami. Widać to miał być kontakt dla magów. Zapisana kartkę wręczył Iwanowi. Duchowny skłonił lekko głową, składając świstek dwa razy na pół.
- Mam nadzieję, że następnym razem porozmawiamy również z Księciem - duchowny odpowiedział gładko.
- Nie wątpię - wtrącił się wampirzy czarownik - gwiazdy wskazują na remisję choroby naszego księcia.
Patricka aż korciło by spytać o naturę owej choroby, ale się powstrzymał. Nadmiar wścibstwa nie jest wskazany przy pierwszym spotkaniu. Iwan, gdy przyszła pora pożegnań, poprosił aby przekazać życzenia zdrowia dla księcia oraz podziękował za gościnę.

 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 18-05-2019, 08:26   #77
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Gdy magowie wyszli z lokalu, wampiry zostały we własnym gronie. Olaf wyglądał na lekko zestresowanego, aby nie powiedzieć strapionego.
- Coś się nie popisałeś.
Tremere zwrócił się do Olafa lekkim tonem obdarzając go zimnym spojrzeniem. Zastępca księcia chyba nawet nie chciał tracić sił aby się mu odgryźć czy zganić go wzrokiem, dopiero po chwili rzucił zrezygnowany:
- To na ciebie ten cały profesor patrzył jak na debila… Leif, wiesz o co może w tym chodzić?
- Domyślam się. - Stary einherjar skinął głową. - Acz pewności nie mam.
- Zechcesz się podzielić swymi przypuszczeniami? - Olaf wyglądał na lekko poirytowanego.
- Oczywiście - Leif warknął. Znajdował się w stanie mocnego podkurwienia - Nie mniej niż wy w kwestii informacji o Burzookich.
- Chciałbym wiedzieć wcześniej, że interesuje cię ten temat - Olaf stwierdził poważnie. Tremere milczał w napięciu.
- Myślałem, że dostatecznie to rzekłem dziś. - Einherjar uspokoił się nieco. - Od kiedy przybyłem do Lilehammer słyszę zagadki, niedopowiedzenia. Proszę o szczerość i jasność. Odwdzięczę się.
- Chciałbym wiedzieć więcej - Tremere pokręcił głową - wydaje się mi, że te istoty mogą być związane z tutejszymi… miejscami mocy. Tylko, że są to wyłącznie przypuszczenia. Wydaje się mi… Leif, ten diabolizm to nie był żart. Co jeśli on wraca po swoją krew?
Olaf spojrzał na czarownica z pewnym sceptycyzmem.
- Eynstein I? - Leif spytał by upewnić się.
- Nie - Tremere pokręcił głową zdziwiony - przedpotopowiec. Nasz drogi Eynstein I już od dawna nie żyje. Mogę Cię zaprowadzić do jego grobu, jeśli chcesz, spoczywa w rodzinnej kaplicy naszej rodziny książęcej.
- Tak. Chętnie rzucę okiem. Aczkolwiek w jaki niby sposób przedpotopowiec miał wracać, skoro został zniszczony? Zdiabolizowany, jak wy to nazywacie.
- Starzy… - Tremere zaczął niezręcznie - ...starsi często dysponują mocami dla nas niezrozumiałymi. Dobrze wiesz Leif, że każdy kto zrozumiał swą naturę w większym stopniu, jest w stanie rozwinąć pewne unikalne zdolności, jeśli tylko miał na to czas. Jakimi dziwnymi zdolnościami może dysponować ktoś tak bliski źródła?
- Nie wierzę w te teorie - Leif prychnął. - Śmierć to śmierć. My jej umykamy, ale nie jesteśmy na nią odporni. - Einherjar zabębnił palcami po stole. - Cieszyłbym się myślą, że to przedpotopowiec wraca, bo mam informacje, że czai się tu coś bardziej potężnego. Wasz starożytny byłby przy tym zabawą. Powiedz mi o przypuszczeniach związków istot o których mówiliśmy, z miejscami mocy.

Czarownik chciał coś powiedzieć, lecz tylko spojrzał na Leifa z dziwną wyższością. Przyglądał się mu badawczo, dopiero po kilku chwilach wrócił do tematu. Olaf wyglądał na niezainteresowanego rozmową.
- Leif… - Tremere zaczął delikatnie - ...jeśli już, to był jeden z waszych. Pomyśl. Jeśli których z najstarszych pośród nas przybyły tutaj przed nami, znaczyłoby, iż najpewniej wy od niego pochodzicie. Tak nie jest, jak wiemy - uśmiechnął się dziwnie - a podróż takiej siły nie umknęły uwadze świata. To mógł być jeden z najstarszych pośród was, jeśli nie obrazisz się na takie insynuacje. - Na chwilę przerwał, po czym znów zaczął mówić. - Miejsca mocy. Tak, wedle mojej nikłej wiedzy, złożonej głównie z przypuszczeń, wysnułem pewną teorię. Co jeśli wampir, nazywamy go dalej, umownie, przedpotopowcem, nie tylko czerpał z nich korzyść w postaci mocy, ofiar wyznawców czy wpływu na religijnych śmiertelnych, lecz jednocześnie trzymał w ryzach zaklęte tutaj moce? Jeśli one bez odpowiedniej opieki zaczynają dziczeć, uwalniać się, wykręcać w nieznaną formę? Lub też, jeśli coś posługuje się nimi, abyśmy tak myśleli.
- Jest to możliwe - Leif pokiwał głową. - Najstarszym z nas jest Canarl, który dostał dar krwi od Odyna. Losy jego potomków są znane w sagach, jak choćby mej matki w krwi, Odindisy. Jego już nie. Jest możliwe, że Canarl pilnował tutaj mocy o których mówisz, może nawet po to w ogóle Wszechojciec obdarował go potęgą i nieśmiertelnością. W tym jednym celu. Mniej możliwe jest, że któryś z was go zniszczył i jak to mówicie: zdiabolizował. Ale załóżmy, że to prawda. Eystein zniszczył pierwszego z nas. Dlaczego zatem te moce wyrywają się dopiero teraz, a nie z chwilą śmierci Canarla? Kiedy i jak zginął pierwszy z Eynsteinów?
- Też chciałbym to wiedzieć - wtrącił Olaf poważnie. - Daleki jestem aby wiązać te wydarzenia z chorobą księcia, jednakże może to się na nim obijać. Poczyniliśmy pewne starania aby te miejsca zabezpieczyć, ale wiesz jak to jest. Z wiekami wszystko parszywieje, syn nie wie tego co ojciec, ojciec tego co dziadek, stare sojusze kruszeją, a wraz z nimi zapomina się o ich roli.
Wampiry wymieniły spojrzenia.
- Co do śmierci naszego założyciela… Nasza rodzina książęca umiera zazwyczaj ze starości, Leif. Nasz książę też ma swoje lata. Od kilku lat chcemy zachęcić jego syna do powrotu tutaj, lecz woli zgłębiać tajniki świata na wschodzie.
- Ze starości… - Einherjar znów przesunął paznokciami po blacie stołu. - Wampiry nie umierają ze starości.

Olaf wyglądał na lekko zdziwionego, lecz było to niczym przy szczerym oburzeniu wymalowanym na obliczu czarownika.
- Nasi książęta są czymś więcej niż ludzie i wampiry! - Parsknął zniesmaczony, może nawet obrażony.
- Wytłumaczcie mi to zatem. - W tonie Leifa zadrżały niebezpieczne nuty. Pochylił się nieco. - Albo wykasujcie mój numer telefonu.

Olaf zmierzył Leifa wzrokiem złowrogim. Na moment starszemu błysnęły w pamięci sceny z ich ostatniego spotkania. Tremere mógł być błaznem, lecz zastępca księcia był z całą pewnością niebezpieczny. I zdecydowanie bardziej złowrogi od szeryfa.
- Niektóre rzeczy bierzemy takimi, jakimi są - Olaf zaczął spokojnie - ale nie jest to tajemnica, kim jest książę. Kwestią pozostanie zrozumienie doskonałości jego bytu, mistycyzmu, przenikliwej prawdy płynącej w jego żyłach. Jesteś zawsze mile widziany w naszych progach, jestem przekonany, że książę nie odmówi ci audiencji, wtedy z chęcią wyjaśni ci szczegóły swej osoby, to bardzo miły gość. Czasem, mam wrażenie, że zbyt miły. Zapewne zrozumiesz z tego kompletnie inne rzeczy niż ja. Taki los Prawdy, każdemu dany jest tylko fragment.
- Nie interesują mnie fragmenty. - Leif wstał mierząc spojrzeniem obu Kainitów. - Nie w trakcie Ragnarok. Żegnajcie. - Spojrzał na Sigurda. - Choć nie… zanim się rozstaniemy… czy wyświadczysz mi honor pokazania mi grobu pierwszego z Eynsteinów?
- Zostaniesz - Olaf wypowiedział słowa tak stanowczo, iż wampir niemal poczuł jak wciska się w siedzenie. Nie był pewny czy to jego własna wola lub moc krwi powstrzymałą tą falę przymusu. Lub po prostu Olaf nie do końca chciał stosować na nim sztuki, a tylko pokazać swoją frustrację.
- Sądzę, że do tego zadania nada się równie dobrze jeden z moich sług, jeśli pozwolisz - Sigurd odpowiedział przymilająco.
*Szczerze w dupie mam, kto to będzie* - Leif odpowiedział wślizgując się wolą do umysłów obu wampirów. W trakcie tego zauważył dwie ciekawe, acz spodziewane rzeczy. Umysł Sigurda przypominał z wierzchu wielowarstwową plątaninę labiryntu, coś czego mógł spodziewać się po czarowniku - wiadomość trafiła na swego rodzaju wydzielone “przedpole”. Dotyk umysłowości Olafa był za to bardzo nieprzyjemny. Posłane myśli trafiły ugrzęzły w lepki, gorącym bagnie czarnej magmy.

- Wyjaśnisz mi co z tą unią im chodziło? - Tremere zaczął jak gdyby nigdy nic, może chcąc rozładować atmosferę. - Może byłbym w stanie załatwić im dotacje, na fundacje nie jest to trudne - szczerze się zadumał.
Olaf wyglądał na poirytowanego, lecz milczał.
- Gra słów, która pokazuje jak mało o nich wiesz - Leif odpowiedział Sigurdowi, jednocześnie patrząc tylko na Olafa. - Unia magów chcących zniszczyć magię. Mówiąc o Europejskiej wyszłeś na… nie obraź się, ale głupka.
Czarownik zakłopotał się. Wyglądał na wystraszonego reakcją Olafa.
- Dziękuję - powiedział twardo, z wyraźną gorzką wdzięcznością.
- Moja krew w waszych szeregach. To zobowiązuje - einherjar teraz mówił już definitywnie do Olafa. - To znaczy więcej niż moje zatargi z Sabatem. Dla mnie jesteście jednak gospodarzami, których prawa i zasady muszę szanować. Bo chcę, to prawa i obowiązki gościny. Wasza wola jak to wykorzystacie, jak w przypadku wysypiska, czy tego Rasmusa. Spróbuj jednak na mnie jeszcze raz przymusu Olaf i pokażę wam nordycką furię.
- Jutro porozmawiasz z księciem - Olaf stwierdził twardo. - Łatwiej z nim uzgodnisz inne kwestie, a i ma większy dar do zjednywania sobie ludzi. Miejmy nadzieję, że zdrowie mu na to pozwoli.
- Niech Frigg pobłogosławi mu zdrowiem. - Leif skinął głową. - Ale póki nie zrozumiem czym jest Eynstein, to nie będę z nim rozmawiał.
- To jedyna droga aby to zrozumieć - zastępca księcia zmrużył oczy - ja jestem tylko marnym pełnomocnikiem. Gdyby nie stan zdrowotny Eynsteina, byłby tu razem z nam. Ledwo mu wyperswadowałem wizytę. O ile mógłbym go do czegokolwiek przekonać wbrew jego woli.
- Widziałem się z nim, wciąż nie rozumiem. To ślepa uliczka - Einherjar pochylił się lekko. - Może zrozumiem coś przy grobie Eynsteyna pierwszego tego imienia, ale nie przy samochodowej kule - warknął.

Oba wampiry wyglądały na szczerze zdziwione.
- Ty znowu o tej kukle - Tremere próbował się zaśmiać nerwowo - gdybym wcześniej cię nie poznał, śmiałbym sądzić, żeś synem Malkava. Ale tak nie jest, prawda? - Zapytał lekko niepewnie.
- Znam opowieści o “Szaleńcu” i jego potomkach. To ród kainicki. My na północy nazywaliśmy ich dziećmi Lokiego. Nie jestem synem pana ognia. - Leif odchylił się na siedzisku. - Jeżeli książę będzie chciał skontaktować się ze mną, zrobi to. Przyszedłem do Elizjum zadośćuczynić prawu domeny i gościny. Oddałem mu co jego. Kolejne kontakty… tylko ja i on, jak zechce sam mnie znajdzie. - Zmrużył oczy i znów się pochylił. - Jestem ze starej krwi, jednym z tych, co rządzili tymi ziemiami zanim przybyliście z południa. Nie uchybi mu to zatem. To chyba uczciwe?
- Telefon może być? - Olaf zapytał bez pośpiechu, sięgając do kieszeni.
- Te urządzenia są przydatne, ale nie zastąpią rozmowy twarzą w twarz.
- Nie sądzisz aby godne władcy było uganianie się osobiście z zaproszeniami. Od tego każdy ma posłańców, w tym mnie. - Olaf wyglądał na jeszcze bardziej zirytowanego - Dałem ci telefon abyś osobiście mógł potwierdzić chęć jutrzejszej rozmowy.
- Władcy? - Leif uśmiechnął się. - Wasz książę, to opiekun jednego miasta w Norwegii. Poza pierwszym tysiącem z listy największych w Europie. Jam kiedyś władał dziczą dużej części Skandynawii. Oddałem mu co jego dziś, mam prawo chyba jednak zastrzec, by choć jeden raz przyszedł on do mnie, sam na rozmowę. Nie uważasz, że to uczciwe?
- Nie, nie uważam - Olaf powiedział wstając. - Ostatnie czym władałeś to milenium w błocie. Wychodzę zanim kogoś zabiję.

Blondyn skierował się ku wyjściu. Co ciekawe, w sali pozostał Tremere odprowadzając go wzrokiem. Kiedy ten wyszedł, wyglądał na zaskoczonego.
- Masz dar do irytowania, wiesz o tym? - Chyba zażartował.
- Ot praktyka. Jesteście bardziej skomplikowani niż wiewiórki, wilki i górskie niedźwiedzie. Nie mam ni chęci, ni umiejętności pouszania się w waszym towarzystwie.
- Brak umiejętności można wybaczyć, chęci to już trochę lekceważenie. Skoro Olaf odszedł, to i ja będę bywał. Żegnaj Leif - Tremere podał mu dłoń w geście pożegnania.
- Bywaj - Einherjar podał mu dłoń i mocno uścisnął. - Kto poprowadzi mnie do grobu Eynsteina I?
- Mój człowiek zadzwoni do ciebie, nie martw się szczegółami.
Leif skinął głową i wstał.
- Pozwól mi zadośćuczynić tradycji. Niewłaściwym byłoby, aby gość został dłużej u gospodarza niż on sam. Odejdę zatem i wiedz, że cieszę się, że to ty byłeś jednym z gospodarzy.


Po wyjściu z restauracji Leif przez jakiś czas szedł rozmyślając, aż wyciągnął telefon. Wybrał numer Moniki.
- Taaak - miły, acz lekko skrzekliwy głos potworzycy rozbrzmiał w słuchawce.
- Chciałbym się spotkać. - Einherjar powiedział spokojnie, lekko zamyślonym tonem.
- A gdzie? Ja sem myślała już spać iść, późno.
- Dam miejsce, ale oprócz plotek z tobą chciałbym też porozmawiać z kims od twoich. Z decyzyjnych. - Leif wspomniał pamiątkę jaką zostawił w domu Rasmusa. - Zawieszenie broni, możliwe kontakty z magikami, ot takie tam duperele.
Cisza w słuchawce. Namysł.
- Jesteś phewny? Ja żem nie radzę, nie teraz. Ale jak chcesz, to mogę.
- Niczym nie zaryzykuję, a chciałbym pogadać z waszymi. Potrzebuję tego do układanki.
- Jesteś pewny? Na twoje ryzyko Leif.
Głos nosferatki brzmiał dziwnie. Jakby się czegoś bała. Lub była zaniepokojna.
- Jestem. Za godzinę, pod skocznią narciarską. Pasuje?
- Nie, nie wiem. Zadzwonię zaraz, powiedzą.
- Czekam zatem.
Leif rozłączył się i skierował ku hotelowi, gdzie miała zatrzymać się Hannah.
Po kilku chwilach zadzwoniła Monika, ledwo zdążył przebyć kilkanaście metrów.
- Chcą na wysypisku, zaraz podam ci adres. Najszybciej jak tylko dasz radę.
- Nie. Znam te wasze wysypiska - Leif prychnął lekko rozbawiony. - Skocznia.
- To samo powiedzieli. Że ty już żeś będziesz wiedział które, spalone. Powiedzieli, że tylko tam.
- Powiedz im, że wiem co kryje się pod wysypiskiem i jak działa. Nie spotkam się z gnojami co chcą mnie zniszczyć w miejscu gdzie działa runa Heimdala.
- Zaraz zadzwonię.
Monika rozłączyła się.
Kilka chwil po tym zadzwonił nieznany numer. Po odebraniu, głos w słuchawce milczał.
- Halo? - Leif zagaił odruchowo.
- Mówi się dobry wieczór - spokojny głos brzmiał na lekko rozbawiony. - Wysypisko albo spierdalaj.
- No to spierdalaj i pozdrów Rasmusa. - Leif rozłączył się.
Idąc w stronę hotelu Leif znów wybrał połączenie do Moniki.
- No nie wyszło. Ale nasze ploteczki aktualne?
- Tak. Dalej chcesz pod skocznią czy ze mną walki nie planujesz, hę?
- Lubię skocznię. Ciebie też lubię. Nie planuję walki gdy kogo lubię. Będę za godzinę.



Leif zapukał delikatnie do pokoju hotelu, który zajmowała Hannah. Otworzyła mu po chwili, zaspana i ubrana w pidżamie. Wyglądała na zaniepokojoną. Spojrzała na próg.
- Nie muszę cię zapraszać, prawda? - spytała z uśmiechem i cofnęła się w głąb pokoju.
- Wiesz jak to z nami jest, musimy mieć zaproszenie… - przestąpił próg, wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. - Ale jak dałaś raz, to działa zawsze. - W jego tonie humor mieszał się z żartobliwą groźbą.
- Ta, a zapachu czosnku nie lubicie bo macie po prostu czulszy węch - odpowiedziała bez entuzjazmu, siadając na krześle. Była chyba zbyt zmęczona na bycie czujną.
- Nawet nie wiesz jak reagujemy na francuskie sery… - Leif rozejrzał się po pokoju. - Słyszałem, że zabrałaś tę dziewczynkę. Cieszę się.
- A co miałam robić? Trzeba było, chyba. - Przetarła oko.
- Spotkałem w życiu tysiące, którzy by tego nie zrobili. Co z nią? I gdzie koty?
- Koty są w drugim pokoju, czekają na naszego gwiazdora - uśmiechnęła się jadowicie. - Służby miejskie zajmą się dzieciakiem.

Leif usiadł na łóżku.
- Będę potrzebował schronienia, nie w ziemi. Jontho już powinien dotrzeć, wezwij go… - Zmrużył oczy. - Coś nie tak? Wyglądasz dziwnie.
- Wyrwałeś mnie ze snu. Ludzie o tej porze śpią. Jon będzie jutro, temu mu pokój szykuję - powtórzyła, chyba zadowolona ze swego diabelskiego planu “kociarni”. - Mogę też nająć ci pokój.
- Nie trzeba, tymczasowo zajmę jego miejsce. - Einheriar uśmiechnął się lekko i wstał. - Idź spać, ja mam trochę do roboty - rzekł zgarniając ze stolika klucz do drugiego pokoju.
Ziewnęła i kiwnęła głową.

[MEDIA]https://www.animallama.com/wp-content/uploads/2017/07/Happy-cat.jpg[/MEDIA]


Gdy einherjar otworzył drzwi pokoju obok, trzy koty zerwały się z łóżka. Jeden, Maine Coon z pewną godnością, ale pozostałe dwa jak wariaty rzuciły się ku wampirowi. Związane krwią dachowce zabrane ze schroniska, które przeżyły ‘wyprawę na Rasmusa’ reagowały euforycznie na obecność tego, który związał je krwią. Klommander wydawał się również uradowany obecnością Leifa, ale lata więzi czyniły jego reakcje stonowanymi. Nieumarły wziął jednego z dachowców pod pachę i uniósł łóżko. Była tam klasyczny pojemnik na pościel. Leżąc na płask zmieściłyby się tam nawet dwie osoby.Wciąż z mruczącym kotem Leif wślizgnął się do środka, ułożył i opuścił łóżko z powrotem.



Brunetka o skołtunionych włosach nie była smukła, była po prostu nieprzytomnie wychudzona. Nie była ładna, a jej oblicze wręcz epatowała czymś zwierzęcym. Krótkie czarne i miękkie włosy były lekko potargane. Jej ciało okrywał jedynie biały, szlafrok frotte, a bose stopy kryła w prostych hotelowych kapciach. Przeciągnęła się lekko patrząc na skocznię narciarską. - Monika? - zawołała tyleż beztrosko, co z zaciekawieniem, akcentowanym rozglądaniem się na boki. - To ja Leif.
- Źle się poruszasz - dobiegł głos z ciemniejszej wnęki pod trybunami.
- Nie aspiruję na modelkę. - Leif obrócił się tam skąd dobiegał głos. - Może kiedyś.
- A już sem myślała, że gustujesz w przebierankach. Tera to jest modne.

Nosferata wyłoniła z mroku dłoń, z której pokracznych kształtów rzucał się w oczy lakier do paznokci barwy fuksji. Gestem zaprosiła go bliżej, na co zabiedzona brunetka w szlafroku zbliżyła się nieco.
- Jesteś na mnie zła o to co się stało? - powiedziała przekrzywiając głowę. - Zginęło wielu waszych.
- Moich tylko dwoje - pociągła z pewną nutą żalu. - Takie czasy, nie? Widziałam ostatnio magołaka Leif - entuzjazm wrócił w głosie wampirzycy - rozmawiał z ogniem, chyba go zaklinał.
- W mieście jest sporo czarodajnych. Ich sprawy, ich działania. - Brunetka uśmiechnęła się lekko. - Z pewnością zobaczysz ich więcej.
- Taaaak - zaciągnęła powoli.
- Wysypisko i Rasmus, to był przypadek. Mam tu pewną misję Moniko i nie interesuje mnie wojna Sabatu z Camarillą.
- Więc to był tylko przypadek - nosferatka zbierała myśli, była chyba zdziwiona. - A żem myślała, że trudno tak wielkie rzeczy przypadkiem robić.
- Przypadek. Przypadkiem stanąłem na drodze Rasmusa. Za pierwszym razem. Drugi raz z tego wynikał po prostu. To był… - Leif przez chwilę szukał słowa. - Godny, bardzo godny przeciwnik. Ale to, że stanęliśmy przeciw sobie, to tylko los. Nie szukam tu krwi sabatu.
- Nie widziałeś? Co się tam działo? - Nosferatka była rozczarowana. - To po co chciałeś się spotkać, co?
- Na plotki. - Brunetka uśmiechnęła się promieniście. - Z tobą. Na plotki. Z Twoimi z góry chciałem się zobaczyć, by im rzec, co ci właśnie powiedziałem.
- Nie sądzę aby to ich uspokoiło. Wiesz, Leif… Raczej masz przerąbane.
- “Story of my life” - Kobieta w białym szlafroku pokiwała głową. - Nie jestem dyplomatą, jestem wojownikiem, mordercą. Przynajmniej gdy jest czas wojny. W czasie pokoju… Jestem nikim. Tu w Lillehammer jest czas wojny. Innej niż znacie. Mojej… Starożytnej. Chcę pokoju z wami, by móc prowadzić własną bitwę, rozumiesz? - Brunetka delikatnie położyła dłoń na obrzydliwej twarzy Moniki.

Nosferatka wyglądała na zaskoczoną.
- Dlaczego wszyscy tutaj mówią zagadkami? To jest tchrohę ihhhrytujące. Wątpię w pokój, twój klan nie pomaga - spojrzała ponownie na ziemię, potem na brunetkę. - Coś phlanujesz?
- Istoty burzy. Jestem tu by je zniszczyć. Wiem, że zginę próbując, ale furda to. To moje przeznaczenie. To moja bitwa, nie Camarilli z Sabatem czy konszachty magołaków. Chcę stanąć do walki i zginąć w niej, tyle.
- Drmaty… Dramatyss… Tragedia się wasz trzyma - Monika z wysiłkiem wymówiła trudne słowo. - To chyba nase ostatnie spotkanne. Wiesz czemu.
- Te burzookie to wasza sprawka? - Kobieta o ciemnych włosach zmarszczyła brwi.
- Sprawka nie. - Nosferatka machnęła ręką.
- Czym je widzicie?
- Nie rozmawia się o tym. Szefostwo coś wie, ja sem nie dotarła.

Mogła kłamać.
Mogła mówić prawdę.
Temat wyglądał dla niej jako niewygodny.

- Po naszej rozmowie telefonicznej i negocjacjach gdzie się spotkać, to myślę, że szefostwo tu jest. Ja pragnę teraz twojego spojrzenia na to co się w Lilehammer dzieje.
- Nie podałam im twojej propozycji - nosferatka uśmiechnęła się odsłaniając wielgachne, potworne kły - za długo phracuję aby tak łatwo wpaść. Ale będę musiała być ostrożna, temu się nie spotkamy.
Wyminęła odpowiedź na temat własnych opinii.
- Czym są burzookie istoty w pojęciu sabatu? - Leif nie zamierzał odpuszczać. Brunetka naparła lekko ciałem na wampirzycę. - Macie wiedzę wy, ma Camarilla, mają czarodajni. Jestem tu by je zniszczyć. Czemu do kurwy nędzy wszyscy unikają tematu prowadząc mnie do naturalnego wyjmowania informacji razem z kręgosłupem?!
Nosferatka syknęła, w nagłym, niespodziewanym geście odepchnęła od siebie Leifa. Gdyby nie wrodzony refleks oraz, częściowo, siła, najpewniej poleciałby kilka metrów dalej.
- Czhhego chcesz? Ja shhama nie wiem?! Tabu, tajemnica, plotki. Mało jest już sthharych co się tym przejmuje, thheraz to ja jestem sthhara.. A nie jhhestem! Nie rób shhobie ze mnie wroga… - Monika trochę ochłonęła.

Chuda kobieta naprzeciw niej stała w bezruchu po odzyskaniu równowagi.
- Nie chcę - powiedziała cicho. - Chcę zrozumieć co tu się dzieje. Z kim mam walczyć, kogo zabijać.Tylko i aż tyle. Mam w dupie tabu. Mogę czynić tutaj to co zapisane jest w moim przeznaczeniu, na złotych taflach i przez Norny. Mogę też się miotać zabijając i niszcząc by przybliżyć się do zrozumienia z czym walczę. Nie lubię odbierać żyć Moniko. To gorsza droga.
Nosferatka długo milczała.
- I? Jha dużo nie wiem, a i dowiedzieć się to teraz przepadło. Po propozycji spotkania jesteśmy na oku.
- Wiem o tym. Zadzwoń do swoich by przybył ktoś. Ja nie ryzykuję niczym, a i w tej formie mam mniejsze możliwości - Leif przesunął dłonią wzdłuż ciała przemienionej w kobietę kotki. - Dam też obietnicę, na Odyna, że nic nie uczynię złego.
Monika wyglądała na rozbawioną, tyle odczytał z jej zdeformowanego oblicza.
- Oni się ciebie nie boją, Leif.
- Mam w dupie czy się boją czy nie, Moniko.
- Na nic im twe zapewnienia - wyjaśniła spokojnie - muszą pokazać władzę. W twoich czasach chyba było podobnie? Polityka wewnętrzna na użytek zewnętrznej - nosferatka wymówiła zwrot nienaturalnie, jakby recytowała zasłyszaną formułę.

Brunetka patrzyła przez dłuższy czas na obrzydliwą wampirzycę. Bez słowa.
- Niech i tak będzie. Mam gdzieś waszą politykę, ale to wy atakujecie miasto, w którym mam swoje cele i misję. Może po którejś zniszczonej sforze ktoś jednak będzie chciał ze mną pogadać. Żal istnień, ale nie spędzi mi to snu z powiek. - Leif położył dłoń zajmowanego przez siebie ciała na ramieniu Moniki. - Jak wojna, to wojna. Bywaj miła Lillehammerko i zapamiętaj ten znak: - kobieta ułożyła palce w runę ochrony. - Ominę w mordzie tych, co przede mną tym znakiem się ochronią. Nie rozpowszechniaj go zbytnio.
- Dziękuję - powiedziała cicho. - Uważaj na siebie, Leif. - Zamyśliła się. - Nie chciałam naciskać na ciebie, ahhhle… - potworzyca uśmiechnęła się szeroko, nienaturalnie - ...poprzeszkadzałam trochę Rasmusowi. Nie był tak przygotowany jak chciał. Nie mów o tym - mrugnęła.
Ciemnowłosa, chuda kobieta uśmiechnęła się do nosferatki uśmiechnął się.
- Zmykaj Moniko - klepnęła ją lekko w pośladek. - Dziękuję. I przeżyj to co tu się stanie.
Sabatniczka kiwnęła głową, znikając w ciemności pod trybunami. Dopiero po chwili Leif zauważył, iż na niebie chmurzyło się.



Leif stanął przed wysypiskiem, które nie tak dawno było areną jego nader spektakularnej ucieczki. Chciał zbadać runę, która chroniła to miejsce i sprawdzić, czy jej moc działa również na dar Odyna zmieniającego zwierzęta w ludzi. Gdy dotarł na miejsce, rozpadało się na dobre. Powolne pomruki grzmotów zwiastowały przebudzenie się siły żywiołów. Chociaż kto wie, może tylko na przyjemnym deszczu się skończy. Wokół roztaczał się swąd spalenizny.
- Wiedziałam - popłynął głos z ciemności gdy starszy przechadzał się pomiędzy kupami wypalonych, schnących po akcji gaśniczej, śmieci.
- Zbrodniarz zawsze wraca na miejsce zbrodni - odpowiedział, choć coś w głębi jego jestestwa kazało uciekać. Natychmiast. Leif nie zignorował tego będąc przygotowanym, by w każdej chwili zerwać więź ze zwierzęciem obdarzonym ludzkim ciałem. Irracjonalnie czuł przerażenie, był jak żołnierz trzymający palec na spuście. Spuście ucieczki.
- Ostatni raz szybciej uciekłeś - miły, dziewczęcy głos kpił z niego. - Może teraz nie będę wychodziła z cienia, aby nie przerazić cię ponownie?
Przeciągnęła ostatnie nuty wypowiedzi jak w jakimś dziwnym flircie.

Burzooka.
Leif cofnął się odruchowo. Przerażenie walczyło w nim z desperacją powinności. Paradoksalnie roześmiał się. Nerwowo, z nutami strachu.
- Nikt nie jest w stanie - jego głos był niczym grubo ciosane drewno - powiedzieć czym jesteście. Ty też mi tego nie rzekniesz.
- Lubię cię, Leif. Jeszcze mnie bawisz. Mogę ci powiedzieć, dlaczego nie - przeciągnęła głos. - Dobijemy targu. Mogę cię skaleczyć za to, ale nie zabić. Możesz też zdjąć runę z tego miejsca.
- Mogę też ją zostawić. Ktoś postawił ją tu z jakiegoś powodu.
- Możesz też tu zginąć. Nie czekałam tutaj aby wyjść z niczym, należy się mi odrobina zabawy.

Coś szurnęło w ciemności.
Chuda brunetka trwożliwie rozglądająca się na boki nagle wysunęła z palców pazury. Normalnie byłyby długie na kilka cali, ale runa Heimdala niszczyła wszelkie przemiany wokół. Wysunęły się z ciała na nie więcej niż pół cala. Jednak to wystarczyło. Szybkim ruchem ciemnowłosa kobieta w szlafroku przeorała nimi własne przedramię. Pociekła krew.
- Jak silna może być ofiara? - głos kobiety drżał odzwierciedlając strach Leifa. - Zabij me ciało, poświęcę je Freyi i mocy run.
- Odrzucasz moją ofertę - usłyszał cichy, pytając szept, jakby zewsząd.
- Ta runa musi tu stać. Nie zdejmę jej. Zabij mnie, to wzmocnię ją swoją krwią i wiarą.

Nie widział. Po prostu nie widział, lecz czuł, że coś się zbliża. Myśli gnały jak spłoszone konie, ciało próbowało je dogonić. Wciąż za wolno. Sylwetka, chyba tej samej nastolatki co wtedy, przemknęła mu przed oczami. Poczuł uścisk w nadgarstkach, rozwichrzone włosy niewysokiej dziewczyny przed twarzą. Piekielny ból ramion. Chciał zawyć.
Surealizm. Ostatnie co widział to jego własne ręce rzucone na ziemię. Wyrwane, zakrwawione, wyrwane. Bolało, oceany bólu.
- Miałeś szansę - leżał na ziemi - a tak zapłaciłeś nie dostają nic w zamian. Chociaż, z tego co widzę, nie jest to prawdziwa zabawa.
Groza odchodziła. Słyszał jeszcze tylko zimny głos ludzkiej dziewczyny.
- To ma być wybraniec Freji?

Atak był tak szybki, że Leifa jako wojownika przeraziło to bardziej niż ten mistyczny strach, który niesła ze sobą ta istota.
“Szansę…”, “Freyi” kołatało mu się w myślach gdy ta nastolatka wręcz rozczłonkowała ciało, które zajmował.
Ciemność przywitał z pełną ulgą. Zbyt późno, ale wrócił do swego ciała, leżącego pod łóżkiem w hotelowym pokoju. Przerażenie wciąż buzowało w nim, ale mała suka popełniła jeden błąd. Albo może zrobiła to specjalnie i to Leif łapał się na haczyk.
*To ma być wybraniec Freji?*

Nieumarły ze wściekłością odwalił łoże i powstał. Obok zaraz zakręciły się dwa koty. Klommander i ostatni z tych, które zabrał ze schroniska.
- Dobra ty suko. To bawimy się dalej? - wycedził przez zęby wchodząc w umysł mruczącego radośnie zwierzęcia.




Tym razem nie zmieniał ciała kota w ludzkie. To nie miało sensu.. Bury kształt przeskoczył ponad złomem zagłębiając się głębiej w wysypisko.
Burzookiej grozy nie było, wszędzie jedynie pachniało spalenizną, toteż einherjar w ciele kota zaczął szukać miejsca, gdzie najmocniej emanowała runa Heimdala. Zajmowała całą powierzchnię wysypiska i jej wytrawienie musiało być naprawdę dużym (acz nie legendarnym) wyczynem. Leif mógł wywnioskować po swoich ostatnich wizytach, iż ta runa trochę różni się od tego, za co wziął ją pierwotnie. Badanie tylko utwierdziło go w przekonaniu. Runa z samej swej natury źle reagowała na zmianę kształtów, lecz wydawała się szczególnie mocno wyczulona na istoty nieumarłe, pozwalając wejść na swój teren przemienionemu, ale żywemu kotu. W przypadku oddziaływania na żywą istotę nie próbowała odczynić przemiany, a i same akty transformacji były tylko tłumione, nie negowane w przypadku żywych istot.
Leif rozsiadł się kocim cielskiem na samym środku emanacji runicznej i ledwo powstrzymał się przed tym, by wylizać sobie łapę. Wysunął pazury i skaleczył się. Popłynęła krew. Powolnym ruchem wymieszał posokę z ziemią w kształt runy poznania. Jednocześnie sięgnął po dar Odyna.

Runa nie przejawiała większych właściwości, a mocą run i krwi Leif nie potrafił określić jej pochodzenia.
To frustrowało. Starszy zdążył się już zorientować, iż runa ma wyjątkowo agresywny wpływ na zmiany kształtów nieumarłych, lecz w przypadku istot żywych działanie jej było słabsze. Nie była to cecha wynikła z typu runy bezpośrednio, a raczej ktoś ją taką zrobił. Niestety, poza tym, nie zawierała charakterystycznych elementów które pozwoliłby powiedzieć coś więcej.
Tylko, że runy przez te lata się zmieniły. Czy raczej zmienił się sposób korzystania z nich, tradycyjne ścieżki zarosły. Być może wampir wciąż wiedział zbyt mało o “nowej drodze run” aby wykryć w znanym sobie symbolu cechy wiążące go z twórcą i celem.

Kocia natura ciała które zajmował walczyła o to by obsikać to miejsc i nieumarły nie tłumił tego instynktu. Kilka minut później rwał skokiem przez Lillehammer.
Był niewiele mniej wkurwiony niż gdy budził się o zmroku.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"
Leoncoeur jest offline  
Stary 19-05-2019, 12:57   #78
 
Seachmall's Avatar
 
Reputacja: 1 Seachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputacjęSeachmall ma wspaniałą reputację
Magowie opuszczali lokal. Czekała ich chwila spaceru do auta w którym czekał ojciec Adam. Iwan wyglądał nadzwyczaj ponuro. Wyglądał jakby chciał posłuchać ich zdania na temat zebrania, a jednocześnie miał już dziś wszystkiego po dziurki w nosie. Patricka zaczęła mocniej boleć noga po tym jak źle nastąpił na krawężnik przez co lekko kulał.
Klaus zerknął na swojego kolegę.
- Wszystko w porządku Patrick? - nie znał się bardzo na medycynie, ale wątpił, aby to był tak poważny uraz - Więc, co teraz? Spisujemy raport na spotkanie rady? - to pytanie było skierowane do Iwana, który najwyraźniej przewodził temu przedsięwzięciu.
- Przeżyję.- odparł enigmatycznie Healy i również zerknął na batiuszkę. Pomysł z raportem niezbyt mu się podobał. Nigdy nie był fanem… papierkologii.
- Dokumentacja jest ważna - zasępił się Iwan - lecz wolałbym, aby była szyfrowana. Uważam, iż jej wykonywanie to dość ponura praca. Wiecie dlaczego, przyjaciele?
- Nie bardzo wiem.- odparł szczerze Healy, dla którego samo pisanie raportu było ponurym kieratem.
- I po co go szyfrować? - rzucił Klaus.
- Ponieważ raporty są tylko i wyłącznie na wypadek gdyby nikt nie chciał, lub co bardziej prawdopodobne, nie mógł z nami rozmawiać, gdyż wypasalibyśmy się na łąkach Pana - Iwan skomentował gorzko - w każdym innym wypadku są zbędnym, umiłowanym przez gryzipiórków elementem.
Chórzysta westchnął.
- Szyfr jest na wypadek niepowołanych, acz niezbyt wyszkolonych rąk… Jak czujecie się po spotkaniu ze Spokrewnionymi?
- Nie było fajerwerków. - ocenił Healy. - Pewnie na nich też nie zrobiliśmy wrażenia.
- Nadworny mag… - rzucił sucho Klaus - Szkoda, że nie było tutaj mistrza Jonathana. W sumie czemu nie przyszedł z nami ktoś kto bardziej się na nich zna? Jak chociażby Tomas?
- Nie jest tajemnicą, iż Tomas jest zbyt zaangażowany w kontakty ze spokrewnionymi, aby bezpiecznie pokazywać się na takich zebraniach. Prywatnie uważam, iż ma trochę spaczony pogląd na te istoty. Nawet gdyby tutaj się pojawił, w przypadku jego rozpoznania, mógłby być problem. W kwestii znajomości spokrewnionych, najpewniej jestem drugi, może trzeci w kolejce.
- Mimo wszystko dziwi mnie, że nie ma mistrza Jonathana. Skoro dwóch z trójki przewodzącej fundacji tu się zjawiło. - tu Eteryta wskazał na Iwana i Patricka - To logicznym byłoby, żeby i trzeci wziął udział w tym spotkaniu.
- Zapewne jutro rano będzie dość zaskoczony - Iwan powiedział sucho, lecz z dziwną nutą rozbawienia.

- Zas-zaskoczony? Czym?
- Naradą. Chyba, że mam o naszym drogim przyjacielu odrobinę zbyt złe zdanie zakładając, iż się dzisiejszego wydarzenia nie spodziewał, chociaż powinien. Mam nadzieję, że tak właśnie było.
- To on… nie wie…? - na twarzy Niemca pojawiły się zaczątki obaw - A reszta hermetyków? Tomas? Wirtualni? Waleria?
- Kościół przy parafii ma dość mały dzwon. Po to są narady, Klausie. Jestem przekonany, iż każdy mistyk będzie miał na naradzie fakty do przekazania których postanowił wcześniej nie rozgłaszać.
Klaus spojrzał na Iwana wzrokiem podobnym do tego, którym obdarzał Tremere podczas narady.
- Ojcze z całym szacunkiem, ale… czy tak powinna działać Fundacja? Kontaktujemy się i ustalamy rzeczy z organizacjami POZA fundacją bez wiedzy i zatwierdzenia wszystkich jej członków? Czy czasem nie zrobiliśmy wielkiego rabanu Verbenie za to, że zrobiła to z Sabatem? - zerknął na Patricka- Wiedziałeś o tym?
- Tak samo jak i ty… dowiedziałem się zaraz po tej akcji pirotechnicznej.- odparł w odpowiedzi Healy.- Więc wiedziałem tyle co ty. Że mamy się spotkać z wampirami.
Wzruszył ramionami dodając.- Zresztą mieliśmy z nieumarłymi spotkać… to akurat było ustalane na ostatniej naradzie.
- Nie podoba mi się to. - zaczął Klaus - Ta fundacja ma jakiś szczytny, POWAŻNY cel. A my zatajamy informacje przed sobą? - spojrzał na Patricka.
- Tak z ciekawości….- wtrącił się nagle Irlandczyk.- Właściwie to jaki jest CEL tej fundacji, według ciebie Klaus.
Klausowi się aż cisnęła odpowiedź na ustach, ale zagryzł wargę.
- Nie według mnie, tylko dla tego celu została założona. Jutro na naradzie pewnie się dowiecie. Jeżeli to tutaj - teatralnie rozłożył ręce obejmując zgromadzenie magów - Nie wywołała takiej burzy, że nic nie załatwimy.
- Cóż…- westchnął Healy rozglądając się dookoła. -... na razie cała ta wielka rozmowa z wampirami posłużyła tylko do wymiany uprzejmości i ploteczek. Jeśli to ma wywołać burzę, to nie chcę wiedzieć ile czasu nam zajmie debatowanie, gdy trzeba będzie zająć się czymś naprawdę poważnym. Po tym mieście chodzi burzowe coś co odstrasza stąd Technokrację, a my będziemy się kłócić o to kto był, a kto nie był na spotkaniu z pijawami.
- Pokój między chrześcijanami - skomentował Iwan zbliżając się do pojazdu w którym czekał znużony Adam.
Duchowny wsiadł do środka, stękając przy tym lekko jakby źle wykręcił dłoń.
- Jednakże, Patricku, pozwolę się nie zgodzić w jednej kwestii. Z tego spotkania wynika bardzo wiele. Wampiry to istoty lubujące się w delikatnej grze pozorów, etykiety oraz półprawd. To dlatego są tak dobrymi intrygantami, ale też oznacza to, iż czytanie ich kultury potrafi być trudne. Przypomina to obraz renesansowej dyplomacji. Zauważyliście jak bardzo byli uprzejmi? Nie chcieli abyśmy w jakimkolwiek stopniu poczuli się potraktowani z pozycji siły, nawet nie chcieli pokazać swego wyższego statusu. Mimo, iż jeden z nich przemawiał w imieniu Księcia, traktował nas na równi. Nie aby zrobiło się mi cieplej na sercu z tego powodu - na twarzy duchownego przemknął cień gorzkiego rozbawienia - lecz dają nam silnie do zrozumienia, iż respektują i nasze możliwości, i co ważniejsze, nasze prawo pobytu tutaj, które nie podlega dyskusji.
- Są pijawami. Z tego co słyszałem… nie smakuje im nasza krew?- Healy podrapał się po karku.- A już z pewnością nic ich nie obchodzimy. W Belfaście też oni trzymali się swojego podwórka, my swojego… i dopóki sytuacja nie zmieniła się bajzel na kółkach nawzajem ignorowaliśmy swoją obecność.
Klaus tylko spojrzał zrezygnowany na dwójkę magów. Najwyraźniej nic nie obchodziła ich zdrada zaufania jakiej właśnie się dopuścili. Westchnął tylko i wsiadł do samochodu.
Iwan chwilowo zignorował reakcje Klausa, chociaż widać było, iż nie podoba się mu brak powściągliwości.
- Krew maga jest taka sama jak każdego innego śmiertelnika. Chyba, że… - duchowny zamyślił się - ..jest taka sama.
Healy podrapał się w zamyśleniu przyglądając się z zakłopotaniem drugiemu Synowi Eteru.
- Klaus…- zaczął schylając się, by spojrzeć na twarz Niemca.-... to że spotkanie z wampirami się odbędzie planowaliśmy już na naszym wspólnym zebraniu. Także i to ile im zaproponujemy w kwestii współpracy też wtedy było omawiane. Także nikt niczego nie będzie przed resztą ukrywał. Tym bardziej że musimy pisać raporty. Niemniej po to mamy wybranych przez nas przywódców, żeby każdy duperelek związany z Fundacją wymagał zebrania wszystkich w kupie i godzinnej debaty. Nie jesteśmy w Grecji czy też w innym bezpiecznym i komfortowym zaułku globu, by mieć luksus dysputy na każdy temat.
Klaus spojrzał na Patricka.
- Kolor firanki, to duperelek. Zamawiamy z Pizzy Hut czy z McDonalda, to duperelek. Rozmowa z jedną z głównych sił tego miasta na temat relacji między fundacją a nimi, to NIE jest duperelek. Co gdyby te pijawy nas zabiły i planowały zmasowany atak na resztę? Oni nawet nie mieliby o niczym pojęcia. Tak załatwialiście sprawy w Irlandii?
- To już pytanie do batiuszki, czy miał plan awaryjny. W Belfaście by mieli.- odparł Healy wzruszając ramionami.- Ja miałem… bo byłem przygotowany na krwawą konfrontację przy każdym spotkaniu z pijawkami. Także i przy obecnym. A skoro już mówimy o zmasowanym ataku, to… taktyka nakazuje uderzyć wszędzie jednocześnie, więc… czyżby wiedzieli czy nie… - Patrick odpowiadał spokojnie nie poruszony wybuchem gniewu Klausa.- Nie miałoby znaczenia, bo by i tak zostali zaatakowani… ale odbiegamy od tematu. Ustaliliśmy na jednej naradzie nasze plany co do kontaktów z Camarillą. Nie wiem czemu cię oburza fakt, że nie było kolejnej narady, która dotyczyłaby w sumie tej samej kwestii.
- Na litość boską Patrick. Tu nie chodzi o naradę. Masz telefon, czy trudno było zadzwonić do sześciu osób i powiedzieć "Hej, tak jak ustalaliśmy idziemy na spotkanie z Camarillą. Może być krwawo."?
Iwan chrząknął znacząco.
- Po pierwsze, nie mamy systemu łączności. Staram się minimalizować ilość telefonów. Systemy technokracji nie są wszechwiedzące, lecz wystarczająco czułe aby zaalarmować ich przy nagłym wzroście aktywności i słów kluczowych. Nie muszę chyba nikomu mówić o tym, iż nie tylko Unia zajmuje się podsłuchami…

Duchowny przerwał, przyglądając się mijanym właśnie, wulgarnym graffiti.
- Klausie, właśnie swoim zachowaniem pokazujesz typowy konflikt w Radzie. Statyka czy dynamika? Kontrola, odgórny plan każdego posunięcia, szczeble konsultacji, dyskusji, zabezpieczenia czy dynamika, wolność, cena indywidualizmu, osobistej odpowiedzialności oraz świadomości swych działań. Dopóki dana osoba jest wystarczająco kompetentna i co do generalnych założeń bardziej kontrowersyjnych planów ma poparcie kogoś z władz Fundacji, ma również moje błogosławieństwo. Wiem dobrze, że masz mnie za starego despotę - nagła czułość pojawiła się w głosie rosjanina - lecz jestem wyłącznie pasterzem owiec oraz najstarszym bacą. Nie chcę być pasterzem pasterzy. Wierzę w was, wierzę, że Waleria w swej chacie chce dla nas najlepiej, a Mervi najpewniej zachowa się jak typowa wirtualna adeptka, lecz koniec końców wyjdzie to nam na dobre jak wyszło radzie na dobre danie im schronienia. Wierzę też, że nikt tutaj nie jest sobie wrogiem.
Duchowny zakończył nagle. Ojciec Adam zwolnił, jakby przysłuchując się wywodowi starca.
Klaus uważnie wysłuchał wypowiedzi Ojca Iwana po czym wziął głęboki oddech.
- Bez urazy ojcze i przepraszam, za wulgaryzm, ale… Co, kurwa? Albo Technokracja, albo banda indywidualnych magów? A może tak złoty środek? Prywatne działania, indywidualne ambicje, własne pomysły, które nie wymagają sił czy jednostek trzecich? Jasne to można załatwić i później się popisać jak to dobrze zrobiłeś wszystkim. Ruch, który został wcześniej ustalony jako "Zrobimy to, do fundacja musi wykonać ten ruch"? Fundacja powinna zostać poinformowana o tym. Co do podsłuchu. Walić zniosę gniew Jonathana. Technokracja wie o naszym przybyciu tutaj, mieli się nie mieszać.
- Tak bardzo się oburzasz, ale… ty nie zadzwoniłeś. Ty nie sięgnęłaś po telefon. - przypomniał sobie Patrick.- Teraz po fakcie, stwierdzasz że powinniśmy zadzwonić do kogoś i poinformować, ale przecież sam mogłeś to zrobić wcześniej.
- Mojego gniewu nie zniesiesz - głos duchownego był spokojny, gdyby nie treść Klaus nie przypuszczałby, iż może być w nim delikatna groźba. - Może masz rację Klausie. Możemy zacząć od rzeczy elementarnych, od samych podstaw. Nie może być tak, iż pojedynczy wybraniec sprzeciwia się woli miliardów ludzi, prawda? Nie powinno być tak, iż jakiś przypadkowy człowiek z premedytacją łamie prawa fizyki, prawa które zostały stworzone jeszcze przed pojawieniem się ogólnej nieświadomości. Jak jeszcze robi to tylko dla badań lub błahych celów. I jeszcze ten jegomość, wbrew woli miliardów ludzi, wbrew ogólnemu znaku czasów, chce zmienić świat. To bardzo niedorzeczne i nieodpowiedzialne, a paradoks stanowi dodatkowe niebezpieczeństwo. Może chcesz raportować i prosić o zgodę całą fundację przy każdym akcie magyi? Każde zwyczajne posunięcie jest wszak niczym wobec zmian świata u podstaw.

Klaus spojrzał na Patricka.
- Jak zapraszałeś gości na imprezę w młodości to kazałeś im zadzwonić do swoich rodziców, żeby ich o niej poinformowali?
- Ale też nie zabraniałem im takich telefonów wykonywać.- odparł krótko Healy.
- Bo każdy myślący będzie sądził, że organizator załatwił tak oczywistą sprawę.
Irlandczyk spojrzał nieco… zaskoczony na Klausa. Po czym wybuchł rubasznym śmiechem.
- No tak... w Niemczech pewnie tak robią. U nas w Belfaście… raczej nie.
- I od jak długiego czasu się o niego bijecie? - rzucił Klaus i spojrzał na ojca Iwana - Mam nadzieję, że źle zrozumiałem i ojciec nie porównał właśnie czynienia Magyi, zmiany rzeczywistości na fundamentalnym poziomie, do prostych interakcji międzyludzkich i organizacyjnych zasad. Czy kościół tak działa? Każdy ksiądz jest królem we własnej świątyni i robi sobie, uczy sobie co "uważa za słuszne" i do diabła z każdym innym księdzem? Chyba nie Chyba rozumiem, czemu Jonathan mnie prosił, żebym się nie zaśmiał kiedy wyjawił mi cel założenia fundacji…
Iwan nie odezwał się. Chyba chciał, lecz gdy syn eteru wspomniał o celu założenia fundacji, wybrał milczenie. Natomiast odezwał się, do tej pory milczący Adam.
- Kościół jest akurat jedną z najbardziej opresyjnych instytucji, wobec kapłanów. Wiele z rzeczy które wyznania wprowadzały przez wieki, przejęła Technokracja. Na drugi raz nie pieprz o czymś, o czym nie masz pojęcia.
Klaus zerknął na ojca Adama, nie spodziewał się po nim tak… ognistej wypowiedzi.
- Szukam źródła logiki ojca Iwana. Jesteśmy Magami i nie trzymają się nas takie błahostki jak prawa natury, fizyki, chemii i biologii. Więc dorzućmy tam też podstawy etykiety, organizacji i ogólnej przyzwoitości międzyludzkiej ponieważ "Pierdol się, jestem magiem"?
Adam wrócił do spokojnego prowadzenia samochodu. Iwan uśmiechnął się delikatnie.
- Chciałem ci przez to uzmysłowić, iż nakładanie kagańca trzeba zacząć od spraw naprawdę ważnych i fundamentalnych. Nie będę wspominał, iż ten kaganiec i tak istnieje. Przemysł to Klausie, możesz wystosować odpowiedni postulat na naradzie, na co w głębi serca liczę.
Klaus zamrugał kilka razy.
- Czy ja przyłożyłem zbytnią uwagę do tego spotkania? Czy środa to dzień spotkań z wampirami? Właśnie spotkaliśmy się z polityczną siła miasta, w którym mamy żyć. CO jest bardziej ważne i fundamentalne niż to?
- Spotkanie z Opustoszałymi? Wampiry może są i ważną polityczną siłą, ale nie dla nas… ni my dla nich. Gdyby nie ta cała afera z demonami burzy i przedpotopowcem, pewnie nigdy do takiego spotkania by nie doszło. A przecież są magowie w tym mieście z którymi nie nawiązaliśmy kontaktu.- odparł Healy.- I nawet nie mieliśmy okazji próbować.
- Opustoszali, burzowe istoty, zaraza trapiąca wampiry, poszukiwania węzłów, kwestia ewakuacji Einara i jego ucznia, powody dlaczego Technokracja uderzyła w dziedzinę Wieży, konflikt między wampirami, działania mające zabezpieczyć naszą bytność tutaj, problemy między miejskimi instytucjami…
Iwan wymienił wszystko spokojnie i nudno.
- Oraz gasnące gwiazdy, Klausie.
- Gdyby kot szczekał byłby psem. - rzucił Klaus do Patricka - Usłyszałem wampiry dwa razy w tej liście, jednak w naszym pierwszym spotkaniu z częścią z nich postanowiliśmy nie wspomnieć o nim reszcie fundacji?
Duchowny westchnął ciężko. Nie wyglądał na kogoś w nastroju.
- Wybacz ojcze, ale skoro ty również wiesz o powodzie założenia fundacji i bierzesz go na tyle poważnie, aby wziąć udział w tej eskapadzie. To czemu właśnie splunęliśmy w twarz części naszej fundacji? Czemu nie powiedzieliśmy nikomu o tym, że mamy zamiar dokonać dziś pierwszego kroku w naszych relacjach z Camarillą? - spojrzał na Patricka - I zanim znowu zaczniesz. Czemu ja do nikogo nie zadzwoniłem? Bo myślałem, że to jest zrobione z wiedzą fundacji. Ponieważ myślałem, że wszyscy jesteśmy tutaj, aby zrobić to samo i nie będzie trzymania przed sobą tajemnic, ruchów politycznych pod stołem i rozdrapywania ran tak starych, że za czasu ich zrobienia koło było jeszcze herezją.
- Jest nas czworo, w tym dwie osoby decyzyjne - Iwan odpowiedział krótko, wyglądając za okno, jakby tylko czekając, aż Adam dowiezie ich na miejsce i zakończy tą wymianę zdań.
- Ojcze Adamie, czy możesz się zatrzymać? Resztę drogi chyba przejdę pieszo. Dostatecznie chyba już napsułem krwi zgromadzeniu, - Spojrzał jeszcze na Iwana - Mam nadzieję, że ta sama logika nigdy nie będzie wykorzystana, aby zrobić coś istotnego bez twojej wiedzy ojcze.
- Masz zamiar marznąć i marnować nogi?
Adam rzucił logicznie, bez zbędnego wpraszania się.
- Zadzwonię po taksówkę.
Adam wyglądał na zażenowanego, jednak skręcił w boczną uliczkę.
- Dziękuję i przepraszam za kłopot. - pożegnał się Klaus i opuścił samochód - Spokojnej drogi.
 
__________________
Mother always said: Don't lose!
Seachmall jest offline  
Stary 24-05-2019, 13:27   #79
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację
MERVI & WALERIA

Było tak źle, już tak źle...

W tym momencie Mervi mocno zaczęła się zastanawiać czy odstawienie morfiny było dobrym pomysłem. Czasami chciała po prostu usiąść na bruku i płakać, czasami próbowała trzymać się tej myśli, która ją przekonała do próby walki. Glitch... Jej cholerny Avatar... Ona sama?
Kiedy to cierpienie będzie zbyt wielkie?

Dopiero gdy Waleria podeszła bliżej, Mervi skupiła się na jej osobie. Czemu chciała tego spotkania z Verbeną? Czy to było aż tak ważne akurat teraz?
Spać...

- Dzięki... że przyszłaś. - odezwała się na powitanie czując się zmarznięta.

- Nie ma sprawy - odpowiedziała, nie bardzo rozumiejąc o co w tym wszystkim chodzi wszak musiała współpracować z innymi magami, przynajmniej mniej więcej. - Mam ze sobą swoje rzeczy - potrząsnęła torbą - to co będziemy dzisiaj robić?
- Potrzebuję twojej wspomocy przy jednym z eksperymentów. - odparła Mervi próbując się skupić - Nie będziesz musiała oczywiście nic obliczać... chcę, abyś mi dała dane do obliczeń.
Waleria szybko zamrugała powiekami
- Dane do obliczeń - powtórzyła nie za bardzo rozumiejąc o co chodzi - możesz mi powiedzieć o co konkretnie chodzi? Jaki eksperyment ? Jakie dane?
- Wyliczenia dotyczące różnicy w sposobie gromadzenia energii magycznej pomiędzy magyą mistyka a technomanty. Czy są jakieś różnice, gdzie przechodzi ta subtelna linia między mistycyzmem a technologią... - wzdrygnęła się, gdy dreszcz ją przeszedł - Gdy otrzymam dane dotyczące formy mistycznej kreacji, będę mogła je porównać z własną. Muszą być różnice, których natura mi wciąż umyka.
- Wchodzę w to. Jak chcesz mogę robić za królika doświadczalnego w tych badaniach. Tylko czy masz jakąś aparaturę która pozwoli Ci zbierać takie dane? - zapytała - bo generalnie robię wszystko na wyczucie…
- Ty nie musisz robić nic inaczej, niż normalnie. O moją aparaturę się nie martw. - potarła oczy - Po prostu... bądź tylko tak wulgarna, jak tylko potrafisz. - uśmiechnęła się lekko dwuznacznie.
- Potrafię być bardzo wulgarna jeśli potrzeba - roześmiała się - ale postaram się wyjść poza moje zwykłe granice, jeśli to w czymś pomoże. To gdzie idziemy? - zapytała - Rozumiem, że nie rozkładam się z moim majdanem na parkingu..

- Może... - Mervi przymrużyła oczy - ...a masz jakieś zamysły co do magyi? Tak by było łatwiej ustalić miejsce.
- Dziś do magy potrzebuję miejsca którego nie sięgną niepotrzebne oczy - powiedziała cicho acz z naciskiem na ostatnie słowa, mając nadzieję że Mervi chociaż w złym stanie zrozumie co próbuje jej przekazać.
Mervi spojrzała na Walerię w zamyśleniu, ale wyraźnie nie mogła złapać sensu jaki chciała przekazać Verbena.

- Chodźmy do twojego samochodu. Pojedziemy gdzieś, aby miejsce wybrać...
Waleria skinęła głową. Ponieważ pomimo upływu czasu uczucie niepokoju nie mijało spróbowała podążyć myślami w ślad za tym uczuciem zastanawiając się kto lub co je wywołało. Poszła w stronę samochodu niespiesznym krokiem nie dając po sobie poznać niepokoju. Waleria wyczuła, iż lokalna przestrzeń wydawała się lekko naruszona. Trudno było jej ustalić jakiś kierunek w którym prowadziła więź sympatyczna, ani też czy jakikolwiek kierunek istniał, lecz była pewna, iż coś naruszyło struktury odległości tutaj. Zamknęła oczy skupiając się na istocie naruszenia. Starała się dostrzec jej cechy charakterystyczne tej aberracji. Zastanawiała się czy nie jest to czasem objaw czyjeś zabawy współprzestrzenią. Chwila dłużej uwagi zdradziła Walerii.. W zasadzie nie zdradzila nic szczegółowego, natomiast rozwiała wątpliwości. Raczej nie były obserwowane z daleka. Tylko, że jak to bywa z tego typu sytuacjami, rodziło to kolejne pytanie - dlaczego przestrzeń została naruszona? Czyżby ślady dawnej magy (czy po prostu magii) lub też po prostu zwykły fenomen których na ogarniętej władzą Technokracji ziemi było coraz mniej.

Technomantka starła się pomimo nudności, bólu głowy i ogólnego poczucia beznadziei fizycznej, wpierw zwrócić uwagę na otoczenie widzialne dla magów... aby w ten sposób móc określić czy w ogóle jest powód do niepokoju. Wysunęła z kieszeni urządzenie przypominające odtwarzacz mp4, na którym miast coverów piosenki czy krótkich filmików miały wyświetlić się dane odnośnie możliwego powodu zaaferowania Walerii. Rutynowa dla adepta (a także Adepta) magya odniosła spodziewany skutek. Mervi wykryła, iż nie istnieją okna przestrzenne ani inne metody podglądu dalekiego zasięgu w jej obecnym położeniu. Mimo, iż przestrzeń wydawała się poszarpana, to nie nie została nigdzie ani rozerwana, ani też szczególnie mocno nadszarpnięta. Wszędzie ślepe uliczki pomiędzy silnymi, naturalnymi barierami korespondencji.
Waleria w międzyczasie wsiadła do samochodu, przekręciła kluczyki i włączyła radio. Czekała aż dołączy do niej Mervi.

Mervi dość apatycznie ruszyła za mistyczką. Schowała przy okazji odtwarzacz, nakładając podczas drogi Bluetooth, pewno sparowany z odtwarzaczem.
- Nie myślałaś, aby zapytać Patricka o podrasowanie bryki? - odezwała się, gdy weszła do samochodu - Chyba by się przydało.
- Najważniejsze, że się toczy - zanim jednak skończyła mówić uświadomiła sobie, że Mervi starała się być dla niej miła dlatego uśmiechnęła się do technomantki i dodała - ale może to dobry pomysł nie pomyślałam o tym.
Masz przy sobie cały potrzebny sprzęt? Czy będziemy gdzieś zajeżdżać po drodze?
- Mam... - odparła technomantka bawiąc się ustawieniami Bluetootha - Mnie to wszystko jedno gdzie... tobie nie, co? - to powiedziawszy włączyła ustawione urządzonko.

Na telefonie technomantki przez moment wyświetliła się mapa aktywności psychicznych, obrazująca skupiska memów i psionów (wedle nomenklatury części Synów Eteru) w postaci rozlanych plam. Tych plam było trzy.
- W sumie mogę robić swoje wszędzie, ale wolę dalej od większych skupisk ludzi. Masz chęć na małą wycieczkę za miasto?
- Chwila. - mruknęła technomantka spoglądając na ekran laptopa, który wyjąwszy położyła sobie na kolanach - Gdzie jesteś, suczysunu...
Mervi przez chwilę myślała nad jedną możliwością, ale szybko porzuciła ten pomysł.
Jasna cholera, bolała ją wciąż głowa...

Chciała... nie, musiała wiedzieć. Kto robi za peeping Toma oraz co pomięło przestrzeń. Zamknęła na razie komputer, a na jego klapie położyła czytnik ebooków. Trzeba sprawdzić co tu się odprawia...
Waleria wzruszyła ramionami i ruszyła w stronę granic miasta.
- Bądź tak miła i jedź powoli. - odparła na działanie. Skoro mogła zrobić coś jeszcze...

Otworzyła laptop i odbierając dane, które wskazywały na niepowiązaną z nimi dwoma jednostkę. Po długich próbach Mervi wreszcie połączyła się z satelitą i namierzyła cel. Musiała przyznać, iż w domu będzie potrzeba poprawić kilka skryptów. Jednakże ostatecznie osiągnęła swój cel.
Stream z satelity, wygładzony zestawem heurystyk prezentował ostry, acz czarno-biały obraz wysokiego, barczystego jegomościa o gęstej, ciemnej brodzie. Nosił lustrzane okulary, czarne, długie, kręcone włosy opadały mu na ramiona. Przyodziany stylowo, coś jak skrzyżowanie dorosłego fana muzyki metalowej oraz cowboya. Palił papierosa.

Verbena zmieniła stację w radiu. Nigdzie się nie spieszyła.
- Jakiś barczysty koleś z brodą odwróconego Świętego Mikołaja i włosami metalowca nami się interesuje. Chyba mu wpadłaś w oko. Masz powodzenie. - odezwała się Mervi.
Oderwała dłoń od kierownicy i przeczesała odruchowo włosy, potem spojrzała na technomantkę
- Czas leci a ja dalej taka piękna i młoda - roześmiała się zastanawiając się czy zna kogoś pasującego do opisu. - Niestety musiałam zrobić na nim większe wrażenie niż on na mnie bo, nie kojarzę kolesia. Jesteś pewna, że on nie leci na Ciebie?
Merv nie odpowiedziała od razu, jednak gdy to zrobiła, to najwyraźniej miała plan.
- Wal. - zaczęła twardo - Wysiądziesz i pójdziesz do miłego pana. Brzmi dobrze? Będę cię asekurować.
Zamrugała powiekami,
- Że niby gdzie mam iść, dobrze się czujesz?
- Do swojego ciemnobrodego psychofana. Zapoznasz się, pogadasz, dekolt uwydatnisz. Trzeba wiedzieć kto to i czego chce. Daj mi jakąś swoją rzecz, proszę. Podepnę się pod nią, łatwiej będzie mi pomóc w razie czego. - odparła nie wchodząc w temat samopoczucia.
Wal bez słowa wyciągnęła z kieszeni starą lekko spraną materiałowa chustkę do nosa. Z zewnątrz nie było widać, że była już używana. Jechała dalej.
- Zaparkuj niedaleko... - spojrzała na ekran laptopa - ...miejsca, gdzie się spotkałyśmy. Aby samochód nie był na widoku. Szukaj tego pana. - pokazała wyświetlony obraz - Najwyżej cię pokieruję. Podłączę mentalnie.

Wal skręciła w pierwszą przecznicę w prawo. Nie była zbyt dobrym kierowca postanowiła więc jechać spokojniejszą trasą. Nigdzie jej się nie spieszyło, jak to mówią co ma być to będzie a śmierć czeka nas wszystkich.
- Jest lepszy sposób... - zatrzymała swoje starania - Ale potrzebuję do tego trochę twojej krwi... choć to chyba nie problem dla Verbeny?
- Oddawanie krwi w cudze ręce to bardzo duży problem dla Verbeny. Więc albo wytłumacz mi do czego dokładnie jest Ci ona potrzebna i co konkretnie planujesz z nią zrobić albo znajdź jakiś sposób do którego nie będzie Ci ona potrzebna.
- Do łatwiejszego i szybszego nawiązania połączenia w razie sytuacji awaryjnej. Bardziej pewnego i niezakłóconego. - wytłumaczyła - Nakieruje bezbłędnie na twoje położenie.
-jeśli oddasz mi również kroplę swojej - odpowiedziała.
- Co? Po co? - odparła zaskoczona.
- Na wszelki wypadek -odpowiedziała - nie oddaje się tego co najcenniejsze bez zabezpieczenia. Zresztą widzę że nie jesteś w najlepszej kondycji przydałoby Ci się trochę wsparcia wiec jak załatwimy podglądacza podjedziemy do mnie i połączymy te twoje eksperymenty ze starą dobrą magyą życiaa.
- Możemy i pojechać... ale za krwodawstwo jednak podziękuję. Nie wiem też po co ta afera z magyą życia. Muszę po eksperymencie wrócić do Tomasa, on mi pomoże.
- Nie oddam ci mojej krwi jeśli ty nie dasz mi swojej - odpowiedziała twardo - nie wiem coś ty ze sobą zrobiła dziewczyno ale sama widzę, że wzorzec życia masz rozchwiany jak stare krzesło bez nogi i wali od Ciebie entropią. - wzięła głęboki oddech i kontynuowała już bardziej łagodnym tonem - Sama wiesz, że w przypadku żadnego człowieka nie mówiąc już o magu taka sytuacja nie jest bezpieczna. Wiesz też, że ja mogę coś zrobić żeby Cię ustabilizować, a do tego przyda mi się twoja krew. Jak chcesz możesz porobić sobie w tym czasie te swoje badania jeśli od tego będziesz się z tym lepiej czuła. - wzruszyła ramionami.
- Uhm... - finka spojrzała lekko zakłopotana - Naprawdę dzięki za ofertę, ale już mi Tomas ma pomóc... Dam sobie radę, a o krew już pytać nie będę... - wróciła pospiesznie do pracy nad połączeniem z chusteczką.
- Przyjdź do mnie jeśli Tomas nie da rady, wiesz że twój stan nie może dłużej trwać.

###

Wal zaparkowała samochód prawie wjeżdżając w krzaczory. Następnie spojrzała technomantce przez ramię na jej …. tablet...to się chyba tablet nazywało. Gdy wyszła odetchnęła z przyjemnością zimnym czystym powietrzem a następnie przeciągnęła się. Nie lubiła spędzać czasu w metalowej puszce, a już napewno nie więcej niż było to niezbędne. Nigdy nie było w niej wystarczająco dużo przestrzeni. Cieszyła się teraz każdym krokiem, każdym ruchem. W dłoni trzymała parasolkę i jak gdyby nigdy nic zbliżała się w stronę palącego mężczyzny. Jegomość nawet na nią nie spojrzał (w każdym razie - nie w sposób który dostrzegłaby) będąc bardziej przetęty popękanymi ścianami pobliskiego sklepu.
Zbliżając się starała mu się w miarę możliwości dobrze przyjrzeć, gdy już go mijała zapytała z pewną nieśmiałością w głosie.
- Przepraszam bardzo czy poczęstuje mnie pan jednym, papierosy mi się skończyły.. - na studiach popalała i wielokrotnie widywała takie akcje w wykonaniu koleżanek. Nałóg nie do takich rzeczy skłania ludzi.

Jegomość buchnął jej dymem w twarz, wypuszczając go wąskim strumieniem niczym przeciążona lokomotywa. Chwile odczekał, aż część oparów rozwieje się.
- Wypierdalaj - odpowiedział krótko, bez zbędnej agresji, jakby trochę od niechcenia.
- Wyluzuj facet, co się tak wpieniasz i tak nie widzę abyś miał coś lepszego do roboty niż dać mi z sobą zapalić. Nie bądź kutafonem, jak masz to się podziel, no chyba że czekasz tu na jakąś pannę i boisz się, że się sfoszy, jeśli tak im szybciej dasz mi szluga tym szybciej pójdę w pizdu…- przyglądała mu się uważnie acz nienachalnie starając się znaleźć jakiś punkt zaczepienia. Analizowała wszystko począwszy od jego stroju poprzez gestykulację skończywszy na akcencie i sposobie mówienia. Miała nadzieję, na jakieś skojarzenie które pozwoliłoby jej lepiej zrozumieć sytuację.

Waleria widziała w lustrzanych okularach mężczyzny swoje odbicie spowite w tumany dymu papierosowego wydychane przez tamtego. Trudno było wyczytać coś z mimiki jegomościa o stałym, pasywno-agreswnym obliczu doprawionym morzem niezmiennej obojętności. Zaciągnął się papierosem. Nie odpowiedział nic.


###

Mervi zdążyła się pozbierać, gdy ze śmiechu prawie spadła z laptopem z fotela, gdy Waleria rzuciła slangiem. Zastanowiła się chwilę, aby zaraz przystąpić do pracy. Tak... Odwrócone mikrofale powinny dobrze zadziałać na ciepłotę papierosa tego kolesia i na chama go zgasić... a komórka Verbeny będzie pomocna.

###

- To jak będzie, da się coś zrobić aby pomóc damie w opresji … - spojrzała na niego niewinnym spojrzeniem pewnego kota z ulubionej kreskówki jej młodszej siostry - Pan da szluga…
- Czego nie rozumiesz w poleceniu spierdalania?
Jegomość chciałby zaciągnąć się teraz papierosem gdyby nie to, że ten zgasł mu idealnie w momencie zaciągania się. Bez zbędnego przeciągania, acz z wyraźna irytacją, wyjął ciężką, stylową, benzynową zapalniczkę aby ponownie odpalić papierosa.
- No i Pana pokarało - powiedziała Waleria wystarczająco głośno aby usłyszał - następnie sięgnęła do torebki i zaczęła ostentacyjnie czegoś w niej szukać. - A może ja gdzieś kurwa mam jednak te szlugi…
Jegomość skrzywił się ponownie odpalając szluga, lecz tym razem nie zaciągał się. Po prostu wyprostował się i ruszył w swoją stronę zostawiając Walerię samą.
Wal wyciągnęła z torebki skręta doprawionego szałwią i podążyła za nim
- Ej ty, mam jednak szluga, nie bądź kutwa podziel się chociaż ogniem, od tego Ci nie ubędzie - gdy to mówiła jej uwaga kierowała się głównie w stronę otaczającej ich przestrzeni. Myślami poszukiwała innych osób którym mógłby towarzyszyć ten przystojniak.
Na jegomościu nie zrobiło to jednak wrażenia. Nie sprawiał wrażenia osoby na która działaby podobne teksty albo która przejmowałaby się tego typu zachowaniami bardziej niż w kategoriach ewentualnej bitki lub kiepskiego żartu.

###

Mervi przetarła oczy, czując jak znowu gorączka atakuje. Postanowiła zrobić coś innego... co w razie błędu w kalkulacji miałoby bolesne konsekwencje.
Korzystając z generowanej zmiennie poświaty halogenów neonu sklepu monopolowego, wytworzyła hologramowy gif, który nakleiła na wewnętrzną stronę okularów tego faceta.

Magya chyba zadziałała. Chyba, gdyż Mervi była pewna uruchomienia skryptów, działania algorytmów, braku wyjątków w programie czy też innych symptomów niepowodzenia. Tylko, że reakcja faceta nie pasowała jej kompletnie. Zdjął okulary, przetarł je rękawem, a następnie założył ponownie nie przyspieszając kroku, zniknął za rogiem.
Wal skręciła dosłownie sekundę później, trzymała się przecież w bliskiej odległości. Kilka zakrętów, kilkadziesiąt metrów chodnika oraz zdezelowanych kontenerów na śmieci - ta droga przebiegała całkiem sprawie w postaci akcji “śledzenie” przebiegała pomyślnie, do momentu gdy Verbena nie wyszła zza rogu i musiała gwałtownie wyhamować kroki aby nie wpaść na czekającego na nią metalwca. Po prostu stał i przyglądał się jej.
Waleria stanęła jak wryta przyglądając się człowiekowi.

###

- Wal jestem a ty? - przedstawiła się odruchowo, w końcu przez jakiś czas była osobą całkiem nieźle wychowaną. - może pogadamy jak już tu stoimy?
- Masz rację - odpowiedział bardzo wolno - źle zaczęliśmy.
Jegomość zbliżył się do niej, zdecydowanie zbyt blisko na komfortowy dystans i podał jej rękę. Przebudzona miała w tym momencie piekielnie złe przeczucia, jakby spadła na nią cała energia fatum.
Cofnęła się krok do tyłu. Nie podała mu dłoni za to ścisnęła tylko mocniej parasol.
- Grzecznie byłoby się przedstawić i powiedzieć czemu mi się przyglądałeś.
Jegomość zawahał się, skrzywił gdy nie podano mu dłoni.
- O czym ty pierdolisz?
- Grzecznie pytam czemu mnie podglądasz?
Jegomość wyglądał na lekko zaskoczonego.
- Czy to ty nie zaczęłaś najpierw żebrać o szluga, a potem za mną łazić?
Wzruszyła ramionami
-zależy od tego które zdarzenie uznasz za początek rzeczy, gdy zorientowałam się że jestem podglądana postanowiłam podejść jak człowiek zagadać i spróbować zorientować z kim mam do czynienia. No i już wiem że nie jesteś człowiekiem a priori nastawiony życzliwie do drugiego. Więc wracając do meritum kim jesteś i czemu mnie podglądałeś.
- Rany, mała - jegomość tym typowym zwrotem skomentował niesamowitą różnicę wzrostu między nimi - bujną masz wyobraźnie.

Zgasił peta na murze, rzucił na ziemię, przydeptał i po prostu odwrócił się do niej plecami idąc w swoją stronę.Waleria podążyła za nim mrucząc coś pod nosem. Miała nadzieję, że Merv podjedzie bliżej samochodem. Jegomość jak tylko zauważył, że Waleria idzie za nim, zapytał.
- Chcesz mi ponieść zakupy czy co?
- Wiesz czego chce, jeśli warunkiem sensownej odpowiedzi jest to aby drobna mała niewiasta nosiła zakupy wielkiego dryblasa biorę to na klatę. Gdzie masz siatkę?
Jegomość nic nie odparł, po prostu poszedł dalej, do przodu.
- Jeśli myślisz, że odczepię się od Ciebie tak łatwo to się mylisz - powiedziała donośnym głosem - jak już zauważyłeś mam charakter wrzoda na dupie i łatwo nie odpuszczam nie chcę być niemiła ale sam zacząłeś tą zabawę w stalking.
Facet odwrócił się szybko, odrobinę nawet za szybko. Spojrzał na Walerię i… parsknął z rozbawieniem pod nosem. Następnie ponownie ruszył w drogę odwracając się od niej. Wszystko wskazywało na to, iż obiera na cel pobliski sklep nocny.

Całe szczęście Waleria była cierpliwa i szła za nim wspierając się na parasolu mrucząc coś pod nosem. W pewnej chwili zatrzymała się stuknęła trzy razy parasolem o bruk, a następnie sprawnym ruchem wycelowała go w buty mężczyzny. W tym momencie stały się dwie rzeczy. Pierwsza, po myśli Verbeny. Skoncentrowany chaos, siła fatum, lub ujmując rzecz mniej górnolotnie, pech, trafiły do celu. Verbena splotła los i posłała go jak dobrze wycelowaną strzałę przeznaczenia.

I w tym samym momencie stała się rzecz druga. Zaatakowany człowiek odwrócił się w jej stronę z nieludzką niemal szybkością (albo się tak jej wydawało, adrenalina robi swoje). Uczynił jeden krok w jej kierunku, czy raczej sus. Drugi…
...upadł na Verbenę. Nie zdążyła uskoczyć, ciężkie cielsko gościa przygwoździło drobniutką kobietę do ziemi. Nie wiedziała czy bardziej bolą ją plecy od kontaktu z twardym betonem brudnej alejki, godność czy też przód ciała na które zwalił się dryblas.
Ale, po prawdzie, nie było to jej największe zmartwienie. Ledwo nabrała powietrza, a kilka potężnych razów spadło na jej twarz. Po pierwszym ciosie czuła się jak ogłuszona, po drugim pociemniało jej w oczach, a metaliczny posmak krwi zagościł w ustach. Następnych nawet nie liczyła, do momentu gdy poczuła dogniatające przeponę kolano jegomościa.
Traciła przytomność. Nie wiedziała czy bił ją dalej, czy nie. Oczy miała zalane krwią. Na tle zlewającego się ze sobą blasku latarni, czarna sylwetka zdzieliła ją glanem prosto w twarz. Szczęka młodej przebudzonej pękła wraz z tym jak traciła przytomność.

###

Mervi trzęsły się ręce. Nie wiedziała czy to nerwy czy delirka. Największym szokiem dla niej było, iż tak późno się zorientowała. Ogólne rozkojarzenie sprawiło, iż w jednym momencie patrzyła w ekran na którym nie działo się nic specjalnego, a po chwili widziała jak leżący na Walerii dryblas masakruje ją. Dopiero kilka chwil pozwoliło jej poukładać wydarzenia w jeden ciąg przyczynowo-skutkowy.
Teraz próbowała odzyskać łączność. Jegomość uciekał biegiem z miejsca pobicia, jednocześnie technomantka zdała sobie sprawę, iż chyba wiedział o podglądzie. Może nie zdawał sobie sprawy z jego natury, lecz dość silna kontramagya zaczęła jak wirus wyżerać kolejne routery zapewniające zadowalający transfer i kontakt z satelitą. Sprawy nie ułatwiał fakt, iż im dalej od Walerii był, oraz pierwotnego miejsca uzyskania połączenia, tym więź z samej swej natury mogła słabnąć.

###

Waleria zadziałała instynktownie jak każde najbardziej nawet podłe stworzenie chciała żyć. Czuła że niedługo odpłynie dlatego działała póki jeszcze była w stanie. Skupiła się na swoim ciele, w pierwszej zaś kolejności na jego najbardziej groźnych uszczerbkach. Magya udała się, że tak powiem częściowo dalej bolało jak jasna cholera ale przynajmniej przestała odpływać w nicość. Jak to mówią, zawsze warto patrzeć w jasną stronę. Zaklęłaby gdyby nie pieroński ból w szczęce. Przesunęła się odrobinę w celu zajęcia odrobinę bardziej komfortową pozycję. Czuła narastający wkurw, a facet awansował na jej osobistego wroga i cel vendetty. Zrozumiała, że zaatakował w strachu czując wzbierającą się w powietrzu magyę, ten atak był racjonalny i uzasadniony. Sama postąpiłaby podobnie nie czuła więc o to żalu. Nie czułaby też żalu o zadane jej obrażenia, sama wiedziała że jest krucha a facet wydawał się jej nieludzko szybki, gdyby były one kierowane wyłącznie złym losem lub instynktem. Jak pierwsze kilka uderzeń. Tu jednak było inaczej, ten chory skurwiel przewrócił ją, poddusił, kopał gdy była zupełnie bezbronna, znacznie dłużej niż było to konieczne i na swoje nieszczęście pozostawił ją żywą. Wal zamknęła oczy szukając wzorca życia tego człowieka, za wszelką cenę chciała go zapamiętać aby móc mu się odwdzięczyć w bardziej dogodnej chwili.

###

Mervi patrzyła na swoje drżące dłonie. Po co odrzuciła morfinę, no po co?
Później spojrzała na ekran. No i zajebiście, znowu ją o coś oskarżą...

Mogła próbować dalej chipować tego dupka już teraz.
Mogła pójść do Wal i pomóc jej... swoją obecnością?
Mogła ją olać, bo powód ciekawości właśnie uciekał.
Ale Verbenie mogło coś się stać więcej...
...
Dylematy...

Sprawdziła czy Verbena zostawiła kluczyki. Bingo...
Ociężale wygramoliła się z auta z torbą... jezu, jakie to nagle zrobiło się ciężkie...
Zamknęła samochód. Jeszcze tego by brakowało, aby auto zwinęli.
Po dłuższej chwili wyciągnęła swój rekwizyt... Taaak... Pora ruszyć do panny w kłopotach...

Technomantka dopiero po chwili zauważyła, że jej próby zaowocowały zranieniem. W sumie... Może gdyby mogła kombinować to doszłoby do niej skąd ono się wzięło. Uderzyła dłonią w drzwi pewnie?
Miała dość. Efekt nie dał rezultatu, a i na ekranie rekwizytu na chwilę pojawił się szum. A może to szumiało jej w oczach...? Czy może szumieć w oczach? Glitch?
Czy serio było warto znowu próbować?

Nie, no kurwa nie!

Trzymane urządzenie zawarczało złowrogo, a na jego wyświetlaczu pojawiły się glitche... Zupełnie jakby to sam Glitch się znowu cieszył. Zanim technomantka zdołała wyłączyć ten okaz elektroniki, urządzenie wydało bolesny jęk, nim samo poddało się złemu losowi.
W powietrzu unosił się swąd przypalonych przewodów...

Mervi powróciła do samochodu, drżąc z gorączkowego zimna. Komendą głosową wybrała numer komórki Tomasa korzystając z szyfrowanego połączenia.

Musi w końcu zebrać się w sobie i zrobić linię dla Fundacji…

###

Może to gniew, może upokorzenie, albo to wszystko sprzęgnięte ze sobą razem wyostrzyły zmysły. Waleria była pewna, że gdy spotka ponownie tego jegomościa, czy chociaż będzie w pobliżu, to bezproblemowe rozpozna ślad jego wzorca życia. Jak ją bolało, jak ją bolało… Była jednak magiem. Mogła założyć, iż obędzie się bez wizyty w szpitalu, chociaż będzie musiała dość solidnie napracować się.
Ciemniało jej w oczach. Nie wiedziała czy to z obrażeń czy krew mocniej zalewała oczy przebudzonej.

###

Tymczasem w telefonie Mervi zabrzmiał spokojny, profesjonalny głos Eutanatosa.
- Słucham.
- Jest problem. Znowu. - Mervi odezwała się z bólem - Chodzi o Walerię. Jest... - spojrzała na ekran laptopa - ...w złym stanie. Trochę bardzo ją pobito. Ja do niej idę... - powoli zaczęła człapać na miejsce - ...to może chwilkę zająć. Mnie nie pobito, tylko... Cóż... Wiesz. - urwała na chwilę - Nie chciałam, aby tak to wyszło…
- Bardzo jest gorąco? Ciągle jestem w pracy.
- Co dla ciebie oznacza "gorąco"?
- To znaczy, iż potrzebujesz natychmiastowej pomocy gdyż inaczej zagrożone jest czyjeś życie lub moc.
- Natychmiastowej... chyba... nie? - odparła niepewnie - Waleria niby powinna sobie dać radę... pomóc. Dam znać, jeżeli jednak tej rady nie da... Jeździć też powinna być w stanie. Mam nadzieję... - westchnęła - Kiedy zamierzasz wrócić do domu?
- Nie wiem. Pacjent umiera, może to się skończy za chwilę, może za godzinę, a może będę z nim do rana. Wolałbym mu towarzyszyć. Zawsze możesz przedzwonić do innych, Jonathan zapewne wyśle Hannah do was. Jeśli sprawa nie jest mocno nadnaturalna, nasz drogi Iwan - coś drgnęło w zimnym głosie eutanatosa - ma za sobą rzeszę duchownych.
- Za Iwana podziękuję, ale Jonathana w razie co przemyślę. - oparła się o ścianę - Skoro taką masz sytuację to nie śpiesz się. Zrozumiałe. Zostań z nim. - odparła najspokojniej, jak tylko nudności jej pozwalały - Już idę do Walerii.
- Nie wiem co masz do Iwana.
- A ty? - zapytała dalej kierując się ku Verbenie.
- Ja nic. Nie toleruje mnie zbytnio. Będę wracał do pracy.
- Do zobaczenia później. - po tych słowach rozłączyła się.
Byle już być na miejscu, a później móc wrócić do łóżka... i zapomnieć o morfinie.

###

Gdy Mervi dotarła na miejsce obdarzyła Walerię zmęczonym, ale też (zapewne) zatroskanym spojrzeniem.
- Coś ty zrobiła? - przykucnęła przy kobiecie wyraźnie nie wiedząc co zrobić.
- Nebrzezka but elka - wyszeptała Waleria. Miała nadzieję, że Mervi domyśli się żeby szukać w drewnianej szkatule, którą nosiła w podręcznej torbie.
- Uhm... - zaczęła przetrząsać torbę Walerii - Po co ty go atakowałaś? Pojebało cię? - wyciągnęła w końcu niebieską buteleczkę i postawiła przy mistyczce - Miałaś tylko porozmawiać!
Sięgnęła po nią niezgrabnie w duchu klnąc nad brakiem domyślności technomantki, z trudem odkręciła korek i pociągnęła dwa łyki. Wiedziała że trzeci ją otumani a czwarty może jej już zaszkodzić. Nim odłożyła butelkę poczuła już pierwsze oznaki nadchodzącej ulgi a może był to wyłącznie efekt placebo. Po prawdzie nie obchodziło jej to jednak.
- Gupa to bywo tyko zwroczene uwogy.
- Poprzez wymachiwanie mu magyczną parasolką w kwiatki za plecami?
- Pher dohol she - Odpowiedziała próbując się zebrać do kupy - Dash rad e podjehat?
- Eee... Nie. - odparła krótko.
- Zamow takszuwke.
- Przyczłapiesz się ze mną do samochodu, nie płacz. Niech to cię nauczy, że wymachiwanie parasolkami w czyjeś plecy nie jest bezpieczne.

Waleria zawsze wiedziała że Merv to wredna pizda, nie spodziewała się jednak że jest z tych którzy lubią kopać leżącego i wygłaszać monologi w stylu nielubianej ciotki na urodzinach. Niestety szczena dalej ją napierdalała więc postanowiła darować sobie rozwijanie tego tematu, przynajmniej na chwilę. Powoli zwróciła się w kierunku samochodu.
- Jak chcesz - Mervi pozwoliła Walerii wesprzeć się na niej - to mogę do kogoś od nas zadzwonić, żeby pomógł. Chyba, że sama się uleczysz w samochodzie?
- Szprubuje.
- Świetnie. Damy radę...

Po zbyt długim czasie dotarły do auta Walerii. Tam też obie wgramoliły się do środka.
- Więc... - Mervi spojrzała wyczekująco.
Waleria zajęła miejsce na tylnym siedzeniu, włączyła lampkę samochodową i przyjęła najmniej dyskomfortową pozycję jaką tylko udało jej się znaleźć po czym umyła ręce korzystając z butelki z wodą którą zwykle woziła pod siedzeniem na wszelki wypadek. Gdy była już gotowa przystąpiła do przeglądu swej skrzyneczki. Wyciągnęła z niej zioła mające działanie antyseptyczne oraz przyspieszające gojenie ran i zrastanie się kości następnie starła je wraz z solą w małym przenośnym moździerzu. Gdy zawierał już wszystkie istotne substancje rytualnym sztyletem otworzyła swe żyły i spuściła do niego odrobinę krwi dla wzmocnienia efektu. Zatamowała krwawienie dopiero gdy zawartość moździerza napęczniała. Ponownie utarła zawartość, aż powstała gęsta szarobrunatna i wyjątkowo nie apetyczna papka. Zamruczała coś pod nosem. Następnie delikatnie badawczo przesunęła palcami jednocześnie po po obolałej połowie żuchwy jak i jej zdrowym odpowiedniku.
Bolało, ale na szczęście leki przeciwbólowe zdążyły zabrać już większość cierpienia. Powoli zaczęła więc opatrywać ranę. Pierwszą część powstałego medykamentu wsadziła do ust w lukę pomiędzy zębami a policzkiem po wewnętrznej strony żuchwy tak głęboko, tak blisko kości jak było to tylko możliwe. Przez całe ciało jej przeszedł dreszcz nagłego bólu. Zdołała go jednak opanować i po chwili rozsmarowała resztę po twarzy począwszy od jednej kości jarzmowej aż do drugiej, tak z przodu i boku twarzy jak i pod jej spodem. Gdyby nie ściągnięta bólem twarz wyglądałaby jak dziecko które zbyt długo bawiło się w błocie. Gdyby zobaczył ją jakiś postronny człowiek zapewne bardzo by się zdziwił, na szczęście nie było tu żadnych postronnych ludzi, a przynajmniej Waleria nie była świadoma ich obecności. Zamknęła oczy, jej wola skupiła się po zdrowej części żuchwy by po chwili podjąć próbę przeniesienia jej lustrzanego obrazu na część uszkodzoną. Gdy tylko udało jej się wyobrazić dwa nakładające się obrazy kości zdrowej na kości pękniętej w myślach rozpoczęła powtarzanie inkantacji których nauczyła się od Ruty, z każdym powtórzeniem wpuszczając w nie odrobinę więcej mocy tak aby wraz z każdym kolejnym oddechem obraz zdrowej kości wydawał się być coraz bardziej i bardziej realny.

###

W trakcie jak Waleria zaczynała się łatać, Mervi sama postanowiła nie marnować czasu. W końcu nie będzie później męczyć Verbeny.
Miała zamiar utworzyć na karcie SD zapis danych dotyczących czasu i przestrzeni, które opisywałyby moment w jakim Waleria wykonałaby swoją magyę. Dzięki takiemu zapisowi mogła w końcu uzyskać później potrzebny materiał porównawczy. Odpowiednia przepustowość łącza oraz moc obliczeniowa trinarki wspomogą proces.

###

Waleria spociła się jak mysz. Nie zdążyła się nawet dobrze obmyć z krwi gdy z dźwiękiem łamania suchych gałęzi kości szczęki powracały na swe miejsce. Mieszanina tępego bólu, dziwnego uczucia przemieszczającego się po żyłach bólu mieszała się z zawrotami głowy oraz mrowieniem zakończeń nerwowych. Szczególnie dziwnym uczuciem było gdy wraz z falami ciepła naruszone zęby prostowały się (czy może nawet odrastały, przebudzona wolała nie patrzeć na to co zrobił jej brutal). Wiedźma mogła być dumna ze swych mikstur.
Odrobinę mniej duma, lecz w dalszym ciągu zadowolona była Mervi. Wyekstraktowany ślad k-średnich cech charakterystycznych został odpowiednio przetworzony dodając kilkaset nowych wymiarów. Każda z cech osobno, ani nawet wprost razem nie niosły informacji. Natomiast Mervi wiedziała, że potraktowane odpowiednim algorytmem pozwaolą wrócić do tej sytuacji. Czy równie łatwo? To było pytanie typu czy N równa się NP.
Gdy tylko ból odpuścił Wal jego miejsce zajęła euforia, brak tego tępego pulsowania był dużo cudowniejszym uczyciem niż pamiętała. Miała ochotę śpiewać tańczyć i gwizdać, wmiast tego jednak sprawnym wytrenowanym ruchem odłożyła na bok skrzyneczkę z wiśniowego drzewa, po czym wzięła się za porządki zastanawiając się jak korzystając z tego co zostało jej w dwulitrowej butelce wyszorować zarówno narzędzia jak i facjatę. W końcu jednak postanowiła się nie zastanawiać, tylko wziąć za robotę. Ponieważ była jednak ciekawską babą zapytała Mervi.

- Co tam kombinowałaś ciekawego, rozumiem że nie zamawiałaś taksy do domu?
- Wykorzystywałam okazję. Nie będę cię już męczyć eksperymentem, bo i właśnie tyle było mi trzeba. - odparła chowając z czułością kartę SD - A taksówki to chyba mi nie trzeba? W końcu mam ciebie i twój samochód. - uśmiechnęła się uroczo.
- Udało Ci się ściągnąć wszystkie dane? Zapraszam Cię do mojej chatki, napijemy się herbaty i powtórzymy doświadczenie, tak jeszcze ze dwa, trzy razy aby mieć wystarczający materiał badawczy do analizy.
- Tak, ściągnęłam co potrzebowałam. Niestety, muszę odmówić zaproszenia, przynajmniej teraz, bo... - dreszcz gorączki wstrząsnął jej ciałem - Nie marzę o niczym bardziej, niż o powrocie do mieszkania Tomasa i zakopania się w kołdrze na kanapie…

Waleria zlustrowała Merv począwszy od stóp aż do czubka głowy, nie podobało jej się to co widziała, bardzo jej się nie podobało…
- Obawiam się, że sama drzemka na kanapie dużo Ci nie pomoże, naprawdę nie chcesz abym Ci pomogła? Jestem przekonana, że dałabym radę ustabilizować Twój wzorzec - zawiesiła głos nie chcąc się narzucać.
- Nie zamartwiaj się o mnie. Poradzę sobie. - wzięła głębszy oddech - Wiesz, że jutro znowu narada? Już się na nią cieszę. - uśmiechnęła się gorzko.
- Narada, jaka narada? - zapytała zmieszanym głosem - Działo się ostatnio tyle że albo nie zdążyłam się o niej dowiedzieć albo wyleciało mi to z głowy, ganz egal najważniejsze, że już wiem, dzięki Merv. Powiedz mi jeszcze tylko o której będzie i gdzie?
- W tym samym miejscu co ostatnio o 17:30 - Mervi była zdziwiona, że Waleria mogła nie zostać zawiadomiona - Sądziłam, że każdy został powiadomiony.
Wal wzruszyła tylko ramionami
- Pewnie i tak, ale trochę ostatnio miałam na głowie. - Usiadła za kierownicą i zapaliła silnik.
- Jak wrócę to pewnie zanim mnie zmoże, będę jeszcze pracować. Wierz mi, znam trud związany z zajętością, więc rozumiem. - przymknęła oczy już wyobrażając sobie miękkość posłania. Musiała po powrocie też sprawdzić czy Fireson wie o jutrze, eteryci...
Waleria nic się nie odezwała skupiając się na prowadzeniu samochodu.

- Więc... - Mervi odezwała się ostrożnie - Czego się dziś nauczyłaś?
Wal spojrzała na nią z ukosa.
- Możesz rozwinąć temat? - zapytała nie wiedząc o co chodzi technomantce.
- Czego nauczyłaś się ze spotkania z panem w glanach. - wytłumaczyła cierpliwie.
- Dowiedziałam się, że muszę go zabić - odpowiedziała z uroczym dziewczęcym uśmiechem na ustach - a ty czego się nie nauczyłaś - zapytała.
- Musisz go zabić? - zapytała z niechęcią w głosie - Nie wiem czego ja się nie nauczyłam, ale ty chyba wciąż nie rozumiesz, że sama zawaliłaś... A jego reakcja była prawidłowa. - wzruszyła ramionami - Ale może następnym razem się nauczysz.
- Może następnym razem będziesz jednością a nie cieniem samej siebie, może następnym razem pozwolisz sobie pomóc zamiast bez sensu się zapierać, może nie będziesz mnie irytować - odpowiedziała dociskając pedał gazu, chciała jak najszybciej pozbyć się technomantki która jeszcze nie wkurzyła jej na tyle aby wysadzić ją w przypadkowym miejscu.
- Już irytuję? - zapytała z zaskoczeniem Mervi - Przecież jeszcze nie chciałam zacząć. A, jedź spokojniej, rozbijesz nas o coś.
Wal w milczeniu kierowała się w stronę kwater Merv.

Po kilkunastu minutach ciszy, zmącił ją odgłos telefonu Mervi. To samo, wielokrotnie szyfrowane połączenie, routowane przez komputer trinarny (który na szczęsćie zidentyfikował nadawcę i tym razem Mervi nie musiała ręcznie odblokowywać firewalla) zwiastował nijaki głos Firesona w słuchawce.
- Cześć. Dzwoniłaś, prawda?
- Dwa do zera. - odparła z zadowoleniem Mervi, trochę słabszym niż chciała głosem - Czemu dopiero teraz się odzywasz?
- Sorry - odpowiedział szczerze zakłopotany - byłem bardzo zajęty. Mam to co chcieliśmy.
- Ja też mam coś fajnego. Może wymienimy się doświadczeniami na żywo?
- To może jutro, dziś jestem trup. Araby chciały mnie stłuc jeszcze na odchodne. Masz jakąś dyskretną miejscówkę?
No tak, Adam był jednak przewrażliwiony na punkcie bezpieczeństwa - mogła stwierdzić Mervi.
- Nie mów nic o byciu trupem. Tobie przynajmniej nie zrobiono pijawkowego najazdu na dom. Tak, w tym momencie nie mieszkam tam, gdzie mieszkałam. - westchnęła - Temu wtedy pytałam czy z tobą ok.
- Cóż… - Fireson brzmiał na zakłopotanego - to kiedy i gdzie jutro?
- Po naszym uroczym spotkaniu? - zaproponowała niepewnie - ...bo ty wiesz o nim, prawda?
- Tak, wiem. Od jakiś osiemnastu sekund. Gdzie mamy spotkanie?
- Taka parafia jest aniołka gabiego. Ja się dowiedziałam, jak do Tomasa przyszedł przydupas Iwanka. Po 17 ma być ta impreza.
- Nie mam wyboru, muszę się pojawić - nuta smutku pojawiła się w głosie Firesona - masz chociaż kły tych wampirów? Podobno sproszkowane działają na męskie siły, pewnie nasz hermetyk dałby dobrą cenę - nuta rozbawienia w głosie maga pojawiła się nagle - to cześć.
- Sam skołuj miejscówę, kochanie. Tylko przytulną. - dodała jeszcze.
Cisza w telefonie.
- Cześć, coś załatwię.
Koniec połączenia.
Mervi uśmiechnęła się do siebie układając wygodnie w fotelu. Wróci do domu to sprawdzi czy eteryci wiedzą o spotkaniu, bo hermetyków to nie sądziła, że musi sprawdzać.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
Stary 24-05-2019, 13:35   #80
Edgelord
 
Zell's Avatar
 
Reputacja: 1 Zell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputacjęZell ma wspaniałą reputację

Wreszcie wróciła! Mervi nie cieszyła się bardziej z niczego, co dziś się działo... może prócz tego, że Fireson w końcu się odezwał. Miała pewne dodatkowe sprawy do niego odnośnie ostatnich zdarzeń, ale to dopiero jutro... Dziś i tak czuła się jak wrak.

Kiedy tylko weszła do domu usłyszała Tomasa, który okupował łazienkę. Sama z westchnieniem ulgi zdjęła z siebie torbę stawiając ją na kanapie. Przetarła spocone czoło i skierowała się do kuchennego aneksu zastanawiając się czy jej brzuch wytrzyma próbę zjedzenia czegoś. Pizza wciąż zdawała się niebezpiecznie leżeć jej na żołądku...

- Chcesz coś zjeść?! - krzyknęła do Tomasa, gdy akurat woda jej nie zagłuszała.
- Nie - spokojny głos eutanatosa popłynął zza drzwi. Po kilku chwilach ujrzała wychodzącego z łazienki Tomasa przyodzianego tylko w ręcznik od pasa. Nie wyglądał na skrępowanego, przywitał się kiwnięciem głowy i ruszył do swej sypialni, najwidoczniej w celu przebrania się. Mervi zauważyła, iż ciało maga cechowało się tym specyficznym typem umięśnienia charakterystycznym dla ludzi pracujących swym ciałem, lecz nie odnajdujących przyjemności w rzeźbieniu go (ani nie mających ku temu predyspozycji). Może wygląda zbyt chudo, a mięśnie przebijały się na wysuszonej skórze, gdzie indziej nadmiar osadzonego tłuszczu przykrywał rzeźbę. Jednak Tomas wyglądał na wojownika. Sporadyczne, płytkie blizny na torsie, plecach oraz powyżej przedramion potwierdzały to. Co ciekawe, Mervi była przekonana, iż nie było tam żadnej znaczniejszej pamiętki po obrażeniach.

Może i Mervi zafascynowałoby bardziej ciało eutanatosa, gdyby nie czuła się teraz jak wycieraczka. Niemniej po zrobieniu sobie szybkiej kanapki z wędliną znalezioną w lodówce (wolała więcej niż jednej, dość niewielkiej, nie próbować w siebie wmłócić), wróciła na kanapę, gdzie osiadła ciężko.
- Zapiszę sobie nowy achievement w życiu - "zobaczenie Eutanatosa w samym ręczniku".

Ubrany Tomas wrócił. Nie wyglądał na szczególnie rozbawionego, usiadł na fotelu przy kanapie widocznie zmęczony. Jednak minę miał trochę nazbyt poważną, nawet jak na swe standardy.
- Następnym razem prosiłbym abyś nie myszkowała w moich rzeczach.
No i świetnie...
- Nic nie zabrałam. Chciałam tylko, no... Popatrzeć...? - Mervi wyglądała w tym momencie na prawdziwie zawstydzoną - To było głupie. Przepraszam…
- Jeszcze tego brakowało abyś coś zabrała - Tomas wzruszył ramionami. - Nie przeszło ci nawet przez myśl, że nawet jeśli nie znajdują się tam żadne klątwy czy zwyczajne pułapki, to być może zrobisz sobie krzywdę? Równie dobrze mogłem trzymać tam neurotoksyny, Mervi. Zmarłabyś, stracilibyśmy maga, a do tego ja miałbym problemy.
Wbił w nią pytający wzrok.
- Uhm... Cóż... - Mervi zmierzwiła włosy - W sumie przeszło... Tylko... No... - spojrzała zakłopotana, nie wiedząc co ma powiedzieć.

Eutanatos kiwnął głową.
- Czymś ciekawym zajmowałaś się na mieście?
- Byłam u Klausa i... - zamyśliła się jak to ująć w słowa - ...spotkałam się z Walerią? Natrafiłyśmy na takiego maga... Może to jeden z tych Opustoszałych? I... Powiedzmy, że Verbena... dostała wpierdol. Dosłownie…
- Trzyma się? Co się stało?
Eutanatos wyglądał na zaintrygowanego.
Technomantka westchnęła ciężko.
- Miała tylko pójść i pogadać z nim. Dowiedzieć się czemu nas obserwuje, bo i to robił. Nie szło jej, ale to Verbena, one są przecież kiepskie w interakcjach... Nie wiem co jej strzeliło do głowy robić mu magyę za plecami, dla której wymachiwała tą cholerną parasolką! - Mervi wyglądała na podłamaną - Zmasakrował jej fizycznie twarz. Tak w skrócie. Już ma się dobrze…
W miarę jak Mervi opowiadała, na twarzy mężczyzny zaczął pojawiać się nikły uśmiech, coraz to szerszy. Na koniec oczy Tomasa wypełniała czysta wesołość gdy przebudzony wybuchnął śmiechem wyrażającym szczere rozbawienie.
- Brzmi jak historia z mojego życia. Sam kiedyś dokładnie w ten sam sposób dostałem po łbie. Skończyło się na odbitym płucu, pękniętej wątrobie i kilkunastu złamaniach.
- Ona miała złamaną szczękę i ogólną masakrę na twarzy. Glanem jej przywalił po uderzeniach zwykłych. - Mervi uśmiechnęła się lekko - Musiał się dopakować. - przetarła oczy - Trochę mogłam zawalić, skoro miałam ją ubezpieczać.. ale nie podejrzewałam, że zorientuję się tak późno! Dopiero przed spotkaniem z Walerią zaczęłam się czuć... jak wycieraczka, na którą ktoś zwymiotował i nasrał.
- Jutro, mniej więcej od południa będę w stanie dość łatwo pomóc ci z objawami fizycznymi. Jeśli jest bardzo źle, mogę zrobić to dziś, lecz będzie to nieco bardziej wymagające.

- Chyba dam radę... - ugryzła maleńki kęs kanapki i zmieniła temat - Wiesz, że nikt nie kwapił się poinformować Firesona o jutrzejszym spotkaniu?
- A masz z nim dobry kontakt? - Tomas zapytał zdziwiony. - Jonathan strasznie narzekał, że od potwierdzenia przylotu trudno mu się z nim skontaktować.
- No... radzę sobie z kontaktem z nim. - odparła - Choć w sumie teraz rozumiem... Czemu tylko nikt nie postanowił mnie zapytać? - technomantka wyglądała na urażoną pominięciem.
- Może uznano to za oczywiste - Tomas zamyślił się - mnie samemu nie przeszło przez myśl aby specjalnie cię pytać co z Firesonem. Założyłem, że jeśli masz kontakt, to korzystasz z niego… Dowiedziałyście się czegoś użytecznego z Walerią?
- Może i tak było. - skomentowała udobruchana - A z Walerią... Nic konkretnego. Prócz tego jak koleś wygląda i tak dalej... Będę próbowała go znaleźć i nawiązać kontakt... na odległość. Lubię swoją twarz, a ten gość może i Wal nie zabił, ale swoje zrobił. - zamyśliła się - A, ona chce go zabić.
Tomas ciężko odetchnął.
- Verbeny… To podobno my nie szanujemy życia.
- Zastanawiam się w tej chwili kto tego życia nie szanuje. - westchnęła - Próbowałam jej wytłumaczyć. Niby wie, że się bronił, ale fakt, iż jej nie zabił sprawia, że to był zły wybór. Już nie komentowałam. Nie chciałam mówić czegoś w stylu "Następnym razem może postarać się lepiej".
- Mam tylko nadzieję, że nie jest to mag ani nikt ważny. Byłoby źle zaczynać naszą bytność w mieście od zabójstwa innego przebudzonego.
- Będę próbowała go znaleźć tak czy inaczej. Po prostu nie wybiorę kontaktu... bezpośredniego. - wzruszyła ramionami - Też nie sądzę, aby agresja, której dopuściła się Verbena wedle niego, była najlepszym wyborem.
- Mam nadzieję, że wiesz co robisz.
- Ja też. - uśmiechnęła się uroczo w akompaniamencie - Ach, pewnie widziałeś. W łazience zostawiłam zwykłe leki przeciwbólowe. Pomyślałam, że może przydadzą się któremuś z twoich pacjentów. Morfiny... już nie ma. - dodała ze smutkiem.
- Tak myślałem - eutanatos przyznał chłodno.

- Przecież... - spojrzała niepewnie na Tomasa - ...czemu skazywać kogoś na cierpienie bólu, prawda?
- Powiedz to części chórzystów lub bractwu - wzruszył ramionami.
- Gdyby cierpienie wzmacniało ducha czy uodparniało, to cały świat byłby już po Wstąpieniu. - na chwilę przymknęła oczy - Czy złe będzie, jeżeli zapytam... Kim była ta osoba, której towarzyszyłeś dziś na końcu?
- Mężczyzna, lat czterdzieści osiem. Chory na raka - Tomas wykazał się beznamiętną precyzją. - Miał silny organizm, ogólnie był bardzo silny na duchu i ciele. Co okazało się jego przekleństwem. Wielu ludzi poddałoby się wcześniej, lub ich organizm nie wytrzymałby kolejnych przerzutów. Nagrodą za wytrzymałość było tylko większe cierpienie.
- Sądzisz, że to źle, że chciał walczyć?
- To była jego decyzja. Czy to nie jest, w istocie, definicja samostanowienia? Jeśli ktoś decyduje o sobie, nie rusza to innych osób, to zazwyczaj nie ma źle ani dobrze.
- A jeżeli ktoś decyduje o sobie, jednak te decyzje przynoszą szkodę i cierpienie innym?
- Wtedy wkraczam ja - uśmiechnął się lekko.
- Po prostu zastanawiam się... - skupiła pozostałą sobie pamięć - Jest miejsce w Śpiącej Sieci, które pływa w... czymś co nie powinno nigdy było powstać. Oczywiście, trzeba umieć znaleźć czego się szuka. Niemniej za informacjami tam zawartymi stoją ludzie, a część z nich... Woli się nie wiedzieć, że naprawdę tacy istnieją. - spojrzała na Tomasa - Wyszukiwałam wszelkie informacje, na temat tych których uznałam za... osoby, jakimi twoja Tradycja może się zainteresować. Po zbadaniu prawdziwości tych informacji podawałam je waszym, ale oddawałam dalsze osądy, decyzje i możliwe czyny Eutanatosom. Chyba nie chciałam wiedzieć więcej... - spojrzała na swoje dłonie - I nie wiem czy powinnam udawać, że to tylko dane, że nie byłam w jakiejś części odpowiedzialna za to, co na te osoby możliwie spadło.

Tomas wyglądał na zaskoczonego. Zbyt długo ważył odpowiedź.
- Nie, nie powinnaś się tym przejmować.
- Nie powinnam się przejmować, ale... czy skoro zdawałam sobie sprawę co może stać się dalej, to nie byłam też odpowiedzialna? - spojrzała poważnie na Tomasa.
- Nie powinno być to twoim zmartwieniem - powiedział bardziej zdecydowanie.
- Jeżeli tak sądzisz... - odparła technomantka, choć ta odpowiedź jej nie zasycała, jednak nie drążyła tematu - Czy mógłbyś mi jutro towarzyszyć, gdy wrócę do swojego domu? - zapytała nagle.
- Tak. I tak chciałem sprawdzić efekty ostatnich wydarzeń - Tomas odpowiedział krótko. - Wiesz… Nie chcę brzmieć jak dupek. Po prostu obowiązki życia i śmierci spoczywają na mojej Tradycji. Po to jesteśmy aby zabierać ten ciężar innym z ramion. Być tam gdzie nie ma dobrych recept.
- Większość to raczej nie jest wdzięczna za trud zdejmowania ciężaru. - odpowiedziała wprost - To jednak nie zmienia faktu, że nie zawsze jest całkowite zdjęcie możliwe... i jest najlepszym rozwiązaniem.
- Prawda - kiwnął głową.

- Zapytałam o twoją obecność jutro u mnie - zmieniła temat - bo prawdę mówiąc na myśl o powrocie czuję się niepewnie. Zastanawiam się w ogóle czy będę chciała tam na stałe wrócić, czy lepiej już szukać coś nowego.
- Jak na przedstawicielkę najbardziej znienawidzonej przez Unię Tradycji, dość źle znosisz poczucie zagrożenia.
- Raczej nie cieszy mnie opcja niepotrzebnego taplania się w tym, gdy i Glitch nie czuł się najlepiej. Tamten kontakt... był mówiąc delikatnie nieprzyjemny.
- Zawsze możemy egzorcyzmować dom. Mamy do dyspozycji Iwana, sądzę, że jak mu tylko napomkniesz, to będzie trzeba go powstrzymywać aby od razu nie oczyścił twego domu - eutanatos uśmiechnął się kwaśnio. - Ten typ tak ma.
Za słowami Tomasa stało jakieś drugie dno którym nie chciał się podzielić.

- Co masz na myśli? - Mervi nacisnęła na temat - Czemu sądzisz, że w mojej sprawie tak chętnie przybiegnie?
- Nie chciałem nic złego powiedzieć. Mogę Iwana nie lubić, ale byłbym kłamcą gdybym zarzucił mu brak zaangażowania.
- Hej, nie musisz się tłumaczyć. Możesz lubić czy nie kogoś, nie ocenię. Dziwi mnie jednak czemu to on został wybrany na szefa, a ciebie pominięto.
- Czemu zakładasz, że chciałem być szefem? I mogłem?
- Bo to ma sens. - odparła spokojnie - Skoro to ty byłeś inicjatorem, to raczej twoja rola nie miała w zamyśle być jedynie pomysłodawcza.
- Do tego trzeba więcej wpływów, pieniędzy, kontaktów w Radzie oraz prestiżu.
- To ostry bullshit. - stwierdziła wprost - A jak rozumiem z Iwanem w żaden sensowny sposób dogadać się nie da? Przecież tak to samo w sobie rozpirza całą ideę Fundacji.
- Dlaczego nie da? - Tomas był lekko zdziwiony. - Iwan wygląda mi na gościa co jest przyzwyczajony do rządzenia. Lecz nie jest jakimś potworem… Zresztą, widziałem i fundacje, i kabały działające niemal pod wojskowym rygorem.
- Pytam czy się nie da. - odparła, zastanawiając się jaka była jej nieszczęsna Kabała - Może i potworem nie jest, a jednak go nie lubisz.
- Mało kogo lubię - przyznał zimno.
- Ale z nim masz chyba większy problem?
- Nie. Dlaczego miałbym mieć?
- Bo kręcisz, aby nie wytłumaczyć czemu nie kochasz się z Iwankiem.
- Doszukujesz się czegoś, czego nie ma. Równie dobrze mogę powiedzieć, że nie do końca pasuje mi Klaus bo to gryzipiórek, Patrick bo udaje Rambo albo Hannah bo jest szczeniakiem na dobrą sprawę - wzruszył ramionami.
- Cieszę się, że ktoś jeszcze widzi, iż Patrick udaje Rambo. - wyszczerzyła się - Może i ja mam zbyt małe doświadczenie z grupami magów... a to co mam jest mało godne pochwały. - Mervi wzruszyła ramionami - Ale i tak się nie cieszę z niej, ale to ja.

Tomas nic nie odpowiedział.



TELEFON DO PATRICKA

Eteryta poczuł wibracje swojej komórki, gdy nadeszło połączenie nieznane, które wyświetliło na ekranie jedynie ciąg przypadkowych znaków zamiast nazwy nadawcy.
- Szlag.- mruknął pod nosem Healy widząc to i odebrał.- Słucham?
- Hej Rambo. - przerywany głos Mervi dotarł do ucha Patricka.
- Co? - odparł zaskoczony Irlandczyk i podrapawszy się po karku spytał.- O co chodzi?
- Wiesz o naszym jutrzejszym pikniku?
- Czym?- zapytał Healy zmęczonym głosem.- Jakim pikniku?
- Rany, jesteś taki niedomyślny. - mruknęła Mervi - Powiedziano ci o jutrzejszym, czy tam dzisiejszym, spotkanku?
- Aaa to. Tak. Powiedziano.- odparł lakonicznie Patrick.
- Szczęściarz.
- Taaa… w czepku urodzony.- Healy niemal “tryskał entuzjazmem”.
- Waleria nie wiedziała dopóki się nie dowiedziała ode mnie, choć z nią nie wiadomo. Mogła zapomnieć czy coś. Fireson na pewno nie wiedział. Ktoś się nie postarał.
- Mhmm… - odparł bez entuzjazmu Healy.- Do spotkania jeszcze jest czas. Bez bezpiecznej od Technokracji sieci komunikacji, jesteśmy skazani na powiadamianie się w bardziej tradycyjny sposób, a Waleria mieszka gdzieś w głuszy. Batiuszka pewnie prześle zaproszenia przez ojca Adama. A Fireson… diabli wiedzą, gdzie jest Fireson. I jak się z nim skontaktować… nie wszyscy żyją w sieci i siecią.
- On też nie... - Patrick mógł mieć wrażenie, że Mervi przewróciła oczami - To Legionista.
- Chodzi o to, że… wszyscy pewnie zostaną powiadomieni przed spotkaniem. Niekoniecznie wszyscy na raz.- odparł zmęczonym głosem Healy.
- Powiadomieni przed spotkaniem o spotkaniu? - zdziwiła się Mervi - Łaska już niepotrzebna. Uświadomiłam Walerię i Firesona.
- Acha…- Irlandczyk wykazywał zerowe zainteresowanie tą wiadomością.- To miło. Coś jeszcze chcesz mi powiedzieć tak późno w nocy?
- Jest już prawie szósta, to nie noc. - mruknęła Adeptka - I nie ma za co. Następnym razem nie będę wykazywać zainteresowania.
Połączenie zostało przerwane.
- Uwierzę jak zobaczę. - mruknął pod nosem Healy, ziewnął i znów zasnął.
 
__________________
Writing is a socially acceptable form of schizophrenia.
Zell jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172