Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-10-2019, 21:56   #111
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Wysoki, chudy mężczyzna o uwydatnionych żyłach wszedł do pomieszczenia. Ubrany był w czarny garnitur biznesowy z białą koszulą oraz pręgowaną krawatką. Górną wargę zdobił mu srebrny zarost. Na oko nowy gość liczył grubo ponad sześćdziesiąt wiosen, jednak ostatnie doświadczenia nauczyły Nanę, że zegary chronologiczny, biologiczny i... ezoteryczny, rzadko odliczają czas według tych samych schematów. Głęboko osadzone w czaszce błękitne ślepia omiotły małe pomieszczenie kilkakrotnie, aż w końcu spoczęły na skrawku podłogi ulokowanym centralnie pomiędzy łóżkiem a drzwiami. Ukontentowany, mężczyzna położył swoją teczkę na krześle w rogu pomieszczenia. Ściągnął marynarkę i, złożywszy ją starannie, powiesił na jednym z drucianych wieszaków przy lustrze.
- Dobrze. - Złożył dłonie za plecami i wycelował dwa lodowate punkciki uchodzące za oczy w stronę byłej zakonnicy. - Z tego, co zostało mi przekazane, rozumiem, iż mają państwo pewien problem z dotarciem do istotnego przedmiotu, który znajduje się poza waszym zasięgiem. Zgadza się? - podpytał, najwyraźniej chcąc po raz ostatni utwierdzić się, co do wszystkich zmiennych.
- Mamy problem nie tylko z tym, ale w tym podobno masz nam pomóc. - Shateiel zawahał się. - ... Chyba. Kim ty w ogóle jesteś?
- Nicholas B. Witherwood, szanowna pani. Ato moja karta. - Uśmiechnął się z wyuczoną promiennością profesjonalnego szklarza, po czym wręczył dziewczynie niewielki papierowy prostokąt. Imię, nazwisko. Kiedy Nana odwróciła kartkę w poszukiwaniu numeru telefonu lub maila, znalazła na odwrocie jedynie zapisany kursywą slogan: “Problemy to nasza specjalność.” Nie uwzględniał on jedynie, czy chodziło o ich wywoływanie, usuwanie, czy też jedno i drugie.


- Tak, sądzę, że będę w stanie państwu pomóc. Tutejszy rezonans jest odpowiedni, sytuacja po drugiej stronie sprawia wrażenie nieskomplikowanej. Potrzebuję jednak czegoś zgoła specyficznego. Pani Angelo, sprawia pani wrażenie kompetentnej. W pokoju dwoje drzwi po lewej od waszego znajduje się niewielki nakręcany budzik o wskazówkach z mosiądzu. Proszę mi go przynieść. - Prośba była co najmniej nietypowa (żeby nie powiedzieć zwariowana), ale mieszanka powagi i pragmatyczności bijąca z oczu starszego mężczyzny nie pozwalała Shateielowi zakwalifikować go jako szaleńca.
- Rezonans jest odpowiedni… w sensie że bariera jest cienka, a ta banda widm za nią to, jak rozumiem, ta mało skomplikowana sytuacja? - Nana nie ruszyła się spod ściany przekładając między palcami wizytówkę Nicholasa.
- Dokładnie tak, jak szanowna pani mówi - potwierdził pan Witherwood, z błyskiem uznania w ślepiu zarezerwowanym dla nadnaturalnego rozeznania Nany.
- Hmph. Jak na “materiały pomocnicze”, to nie jest to najgorsze, co mogło nam się trafić. Lepsze to niż flaki leśnych zwierząt albo nasmarowany szambem pentagram. Ale jeśli nie chcesz drzeć zelówek i wolisz mieć na niego oko, to ja mogę się przejść - zaoferował Val, którego najwyraźniej zaczynała drażnić już staromodna dyspozycja gościa.
-Pójdę. - Nana odepchnęła się od ściany i podeszła do wyjścia. - Pewnie gdybyś ty otwierał drzwi, zaraz mielibyśmy tu całą obsługę, a tak przydaj się i pomyśl jak uściskasz te wszystkie paskudztwa po drugiej stronie.

- Dam im namiary na ciebie i powiem, że nawrzucałaś na ich matki -
odgryzł się rudy, ze swą specyficzną odmianą humoru. Pan Witherwood spoglądał na pyskówkę pomiędzy dwójką aniołów z cierpliwym zdystansowaniem typowym dla osobnika, który obraną profesję przedkłada ponad pomniejsze niedogodności, jakie jej towarzyszą.
Ignorując odpowiedź Vala, Nana ruszyła w kierunku wskazanych drzwi. Podeszła do nich i zapukała, po czym od razu nacisnęła klamkę. Zamknięte. Z środka dobiegało chrapanie przywodzące na myśl operujący pełną parą tartak. Dziewczyna dotknęła palcem zamka i w wyobraźni stworzyła obraz tego, jak mechanizm się rozkłada. Proces przekucia fantazji na rzeczywistość nie trwał długo. Wystarczył impuls entropicznej energii, żeby do cna rozklekotać nadgryziony już zębem czasu schemat. Z jego wnętrza wydobyło się metaliczne zgrzytnięcie, a chwilę później drzwi stały już otworem. Pokój, jak to zwykle w tego typu trzeciorzędnych hotelikach bywało, stanowił całkowitą kalkę kwatery Nany i Valeriusa. Jedyną różnicę konstytuowali lokatorzy - dwie śmiertelnie otyłe cysterny tłuszczu, leżące na uginającym się pod ich (nad)wagą łóżku. Mąż i żona? Małżeństwo starające się ponownie uchwycić cud młodzieńczej eksploracji dzięki bajecznym możliwościom współczesnych szlaków turystycznych? Wątpliwe. Raz, że - jak powiedziała jej już kuchta - jedynymi turystami byli w tym rejonie tirowcy. Dwa, że zapewne samo spojrzenie na schody wywoływało w tej dwójce ryzyko ataku serca. Z resztą, powód ich zameldowania, jak i ich plany na następne pięć (przy dobrych wiatrach) lat życia, mało ciekawiły Shateiela. Interesował go natomiast cel tej małej eskapady - śnięty graal w postaci starego budzika, który pokornie stał na stoliku nocnym przy leżu dwóch bestyj.

Dziewczyna miała tylko nadzieję, że ich nie obudzi. Weszła na palcach, starając się wpasowywać krokami w odgłosy chrapania. Starała się nie patrzeć w kierunku tłuściochów więcej niż było to konieczne, czując delikatny niesmak. Podejść… chwycić budzik i wyjść. Poszło jej całkiem nieźle. Z godną podziwu gracją ominęła skupiska zgniecionych puszek, puste opakowania po ciasteczkach Oreo, a nawet pomięte paczki do niedawna stanowiące schronienie dla wielu pokoleń Doritos. Podłoga była lepka od zaschniętych plam po szejkach i gazowanych napojach. Pod jedną ze ścian zgromadzono pomięte papierowe torby z wdzięcznym, złotym “M”. Pułapki zastawione przy pomocy śmieciowego jedzenia nie zdołały jednak zatrzymać anioła śmierci przed sięgnięciem po mechanizm. Nie, Halaku zatrzymało coś innego - znikąd rozległ się odgłos stanowiący kompozycję sunących po tablicy paznokci i śmiertelnego krzyku. Oraz... jeszcze czegoś. Jakby mknącego z dużą szybkością pocisku? Nana uchyliła się w ostatnim momencie. Coś przecięło stęchłe powietrze sypialni w miejscu, gdzie jeszcze chwilę temu znajdowała się jej głowa, a potem przygrzmociło o ścianę z głuchym plaśnięciem. Po powierzchni elementu nośnego rozlał się na wszystkie strony zgniłozielony kleks, zachlapując dziewczynę, śpiących lokatorów, jak i wszystko wokół. Niepokojące dźwięki ucichły, ale... w centrum rozbryzganej papki Nana dostrzegła niewielki ruch. Wytężyła wzrok, zauważając drgający tam konwulsyjnie, humanoidalny kształt.

Nana chwyciła szybko zegar wciskając go do kieszeni bojówek, po czym przyjrzała się dziwnej istocie. Po chwili namysłu sięgnęła, by ją pochwycić. Chociaż nadal pozostawała w stanie podwyższonego napięcia, to wstępny chaos wywołany w jej umyśle pojawieniem się człekopodobnego pocisku zaczął ustępować. Uświadomiła sobie kilka rzeczy. W ścianie za nią nie zaistniała jakakolwiek wyrwa, a ta przed nią nie posiadała wgnieceń ani (dodatkowych) uszczerbków z zakresu tynku. Co więcej, jeżący włosy na karku odgłos jawił jej się jako wystarczająco głośny, aby poderwać umarłego, a tymczasem... no właśnie. Państwo Bajpasowie spali jak zabici i wciąż heblowali w najlepsze. Żadne z nich nie zareagowało na grzmotnięcie, ani na rozbryzg zielonego śluzu, który teraz dodawał uroku ich licom. A to znaczyło, że... ten powykręcany obraz nędzy i rozpaczy nad łóżkiem nie był ugruntowany w świecie fizycznym. Zapewne nie odniosłaby obrażeń nawet, gdyby chwilę temu utorował sobie drogę przez jej makówkę. Sama Nana mogła zarejestrować ogrom towarzyszącego emanacji chaosu tylko dlatego, że była tym, kim była - aniołem śmierci. A to, co obecnie dogorywało na pionowej powierzchni przed jej nosem musiało być zjawą. Lub jej pozostałościami. Co zresztą potwierdziła próba dotknięcia humanoidalnego kształtu - palce dziewczyny po prostu przezeń przeniknęły. Cóż, przynajmniej budzik drapnęła bez problemów.


Była zakonnica obejrzała się w kierunku, z którego prawdopodobnie mógł przylecieć dziwny obiekt, szukając przyczyny jego dosyć bolesnej trasy. Szacując po trajektorii obranej przez zmasakrowany kawałek eteru, wielce prawdopodobnym było, że nieumarły pocisk nadleciał z pokoju, który opuściła niespełna dwie minuty temu. Dziewczyna szybkim krokiem puściła się z powrotem do lokum, które wynajęli z Valem. Wpadła przez drzwi do środka, spodziewając się iście dantejskich scen, jednak płomiennowłosy anioł po prostu siedział na łóżku przerzucając od niechcenia jakieś tandetne pismo hobbystyczne.
- O, widzę, że pozamiatane - stwierdził, kiwając głową w stronę trzymanego przez nią budzika. - Szybko poszło, a że nie wróciłaś cała w krwi i flakach, to zakładam, że i bezboleśnie. - Pokiwał makówką z - może nieco przejaskrawionym - uznaniem. Ich “pomocnika” nie było w pokoju, ale Nana zauważyła, że podczas jej własnej nieobecności pomieszczenie zyskało sobie dodatkową parę drzwi - staromodne, drewniane, w kolorze dorodnej zieleni. Ich złoty uchwyt leniwie odbijał promienie słońca przedzierające się zza pleców dziewczyny. Cudaczne wrota zdawały się być również lekko uchylone, a powierzchnię między nimi i framugą pokrywała znajoma breja, której linia biegła wprost w kierunku bocznej ściany... i tam też znikała. Z miejsca, do którego prowadziło kuriozalne przejście, dobiegały dziewczynę odgłosy przywodzące na myśl walkę choć... może lepszym określeniem byłby w tym wypadku “pogrom”. Sam Val cierpliwie wertował pisemko, głuchy i ślepy na wszystkie te wrażenia audiowizualne.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 17-10-2019 o 15:45.
Highlander jest offline  
Stary 15-10-2019, 12:49   #112
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację
- Chciałbyś mi zdradzić co za syf rzuciliście w tamten pokój? - Mruknęła niezadowolona i podeszła do lusterka wiszącego w otwartej łazience, by się w nim przejrzeć.
- Jaki syf? O czym Ty do mnie rozmawiasz, chica? - spytał Val, a jego wcześniejsze, kapkę złośliwe ukontentowanie ustąpiło miejsca zaciekawieniu połączonemu z brakiem zrozumienia. Zdawał się nie mieć zielonego pojęcia, o co chodziło aniołowi śmierci.
- Staruszek powiedział, że poradzi sobie sam, to stwierdziłem, że będę leżał i pachniał. Zniknął w ścianie, kiedy wertowałem świerszczyka, więc pewnie przeszedł na drugą stronę. Pewien na mur-beton nie jestem, bo moja makówka nie odbiera tych samych sygnałów co Ty i on. Ale powiedz, co się właściwie stało, to będę przynajmniej wiedział, na czym stoimy.[ Widziałaś jak gonił z siekierą jakiegoś bezcielesnego umarlaka? - Mimo wszystko, dobry humor nie opuszczał anioła kuźni.
- Prawie trafił mnie w głowę jakimiś resztkami zjawy. - Nana naburmuszona usiadła na łóżku obok Vala i zerknęła z niechęcią na to co czytał. Mimo sugestii na temat dojrzałych melonów i rozpustnych myszek, nie uświadczyła na pomiętych stronach ani jednej z tych rzeczy. Najwidoczniej rudy postanowił zamienić wcześniej wspomnianego świerszczyka na magazyn o samochodach. Samo pismo miało dobre kilka lat. Główny artykuł zachwycał się “nowym” modelem Chryslera, opłakując jednocześnie skutki wielkiej recesji przemysłu samochodowego. Na wieści o nisko latających, niematerialnych zwłokach, czytający zdusił w gardle parsknięcie śmiechu. Spojrzał na Nanę z niedowierzaniem.
- Chcesz mi powiedzieć, że dziadyga zrobił im z jaj druty telegraficzne, a potem urządzał sobie rzuty w dal losowymi częściami ciała? No patrzaj, a taki niepo-
- Opisał to pan nader barwnie. Z żalem stwierdzam, że nic takiego nie miało miejsca. Po prostu jeden z owych niespokojnych bytów chciał skorzystać z chwili mojej nieuwagi, aby przeniknąć do świata materialnego. Zorientowałem się w porę, jednak zareagowałem nieco... przesadnie. Za co bardzo panią przepraszam.
- Ostatnie zdanie starszy mężczyzna zaadresował oczywiście do Shateiela. Dwoje aniołów zauważyło tetryka dopiero, gdy ten zmaterializował się ponownie w pokoju, taktownie zamykając za sobą zielone drzwi. W naznaczonej żyłami dłoni trzymał niewielki, okrągły przedmiot.
Nana wyjęła z kieszeni spodni budzik i wstając z łóżka podała go Nicholasowi.
- Przesadnie, powiadasz? W ramach zadośćuczynienia mojej twarzy i uśmierzenia lekkiej traumy gdy to coś rozlało się na ścianie, możesz nam sprzątnąć drogę do celu. - Uśmiechnęła się do starszego mężczyzny. Błysk, jaki pojawił się w jego oku na widok niewielkiego urządzenia nie pasował do reszty pooranej zmarszczkami twarzy. Do umęczonej wiekiem, wykręconej sylwetki też nie. Był to blask sugerujący czujny, nie przyćmiony umysł, operujący na wysokich obrotach.
- Oczywiście, zajmiemy się tym natychmiast - zapewnił. Następnie podszedł do stolika i, z namaszczeniem zarezerwowanym dla świętych symboli wiary, umieścił na nim sprowadzony z zaświatów przedmiot. Była to czaszka. Pozbawiona dolnej szczęki i roztaczająca delikatną złotą łunę, która pokrywała się z kolorem kości. Na obrzeżach oczodołów tańczyły jej delikatne, eteryczne iskierki w kolorze akwamarynu. Anioł Śmierci nie wiedział do kogo należała, jednak nie miał cienia wątpliwości, że była w jakiś sposób związana z morderczym rytuałem, którego efekty Halaku odczuwał od momentu zawitania na stację. Pan Witherwood umieścił budzik naprzeciw fragmentu ludzkiego szkieletu, po czym, wyczarowawszy skądś niewielkich rozmiarów korektor, zaczął nakreślać na blacie dwa okręgi - każdy z nich otaczał jeden przedmiot. Nana zauważyła, że Val skupia swoją uwagę przede wszystkim na budziku. A może wyłącznie na nim, bo czaszki - podobnie jak i zielonych drzwi - zdawał się nie widzieć. A jego “duchowa ślepota” uświadomiła Shateielowi, że przedmiot, po który tu przyszli, również był niematerialny. Mieli do czynienia z jakąś formą koalescencji energii duchowej oraz silnych emocji, która (po przesączeniu się z domeny śmiertelnych) w świecie nieumarłych przybrała właśnie kształt czaszki. Świetnie. Super. Tylko jakim do cholery cudem mieli zabrać owe ustrojstwo ze sobą? Val nawet nie odnotował ich “głównej nagrody”, a Nana, choć widziała ją jak na dłoni, to niestety w dłoń wziąć jej nie mogła.
Shateiel podszedł do czaszki i spróbował przesunąć po niej palcami, które zapadły się we wnętrzu jakby przedmiotu w ogóle tam nie było.
- Ciekawe… - Spojrzał na Nicholasa niemal pewny, że błysk, który ujrzał wcześniej był błyskiem ironicznym. - Wiesz jak moglibyśmy to przetransportować?
- Jakoś sobie poradzimy - zapewnił jowialnie Witherwood. Skończył swój projekt praktyczno-okultystyczny, po czym sięgnął do kieszeni spodni. Wydobył zeń skromnych rozmiarów młotek z głową nieproporcjonalnie większą od rękojeści. Narzędzie wyglądało na coś, czym wywijałby sędzia lub aukcjoner. Wysunął rękę w kierunku Nany, sugerując jej, żeby ujęła przedmiot. Shateiel niepewnie spróbował chwycić podany przedmiot. Poważnie obawiał się do czego zmierza ten spektakl.
- Z następnym krokiem to ja będę potrzebował odrobiny pomocy. Proszę roztrzaskać budzik - poprosił, wskazawszy kościanym palcem urządzenie naprzeciw czaszki.
- I koniecznie chcesz by go roztrzaskać, a nie po prostu zniszczyć? - Shateiel chwycił młotek. - Wiesz, że on ma pewnie więcej pary w rączkach? - Wskazał na siedzącego na łóżku rudzielca. Val, wywołany do odpowiedzi, szelmowsko się uśmiechnął. Szkoda więc, że pan Witherwood nie zaszczycił go swoją uwagą, o zaproszeniu na podium nie wspominając.
- Być może, jednak pan Viktor posiada niewłaściwe... usposobienie. - tetryk zwilżył wargi, jakby sprawdzając, czy ostatnie słowo, które z nich wypadło, miało odpowiedni posmak. - Pani, mimo braku wielkich mięśni, posiada odpowiedniejsze, pani Angelo - wyjaśnił cierpliwie. Trochę jak dziadek ciekawej świata wnuczce.
Shateiel prychnął co zabrzmiało nieco dziwnie w ustach drobnej zakonnicy. Chwycił pewnie młotek i bez słowa wykonał zamach na budzik. Starzec miał rację. W tym miejscu, na pograniczu światów, większą wagę posiadał sam akt niż towarzyszące mu prawa fizyki. Drewno zetknęło się z metalem, a ten ostatni wygiął się kuriozalnie, zatracając oryginalny kształt. Trafiony, czasomierz zadrżał gwałtownie, niczym odbicie w falującej tafli wody. Wciąż pod naporem młotka, wypaczył się do granic fizycznej formy, a potem, z pogłosem mydlanej bańki, rozprysł, uwalniając setki srebrzystych drobin. Te w pierwszym momencie skojarzyły się Nanie z rozlaną rtęcią. Choć dostarczona siła kinetyczna sugerowała iż cząstki powinny rozchlapać się po całym pokoju, żadna z nich nie opuściła kręgu wrysowanego przez starca. Zakonnica przyglądała się dziwnemu zjawisku z fascynacją. W dłoni ściskała mocno młotek jakby na wypadek gdyby zegar miał zaraz ożyć i się na nią rzucić.
- Co teraz? - Szepnęła nie odrywając wzroku od dziwnego zjawiska. Usłyszała coś dziwnego. Dźwięk zbliżony do pękających ogniw łańcucha. Zgrzytnięcia, a następnie trzaśnięcia metalu dobiegające nie tyle do jej uszu, co do jej wewnętrznego, duchowego ja. Raz, dwa i... trzy. Trzecie i ostatnie pęknięcie zdawało się najgorsze, bo zaraz po nim zarejestrowała przytłumiony krzyk, gdzieś w oddali. Brzmiało to jak wycie potępieńca siłą zaciąganego do najniższego kręgu piekieł, jednak... ustało niemal natychmiast. Starszy pan najwyraźniej też odnotował jeżący włosy na plecach skowyt, bo koniuszki jego ust uniosły się w żółtawym, nierównym uśmiechu, podrywając ku górze liczne fałdy zmarszczek.
- Teraz, skoro mamy już wysokiej klasy materiał, pozostała jedynie kwestia wspomnianego przez panią transportu. Ale to błahostka. - Uniósł dłoń ku górze z wprawą dyrygenta orkiestry. Niewielkie kuleczki eteru opuściły okupowany krąg posłusznie relokując się do tego naprzeciw. Zaczęły przelewać się na rytualną czaszkę u jej podstawy, by, zaledwie chwilę później, oblepić ją całkowicie. Witherwood pstryknął palcami, a kłopotliwy przedmiot dosłownie przecisnął się do świata materialnego w towarzystwie mało imponującego “plop”.
- Gotowe, proszę sprawdzić - z delikatną nutką rzemieślniczej dumy w głosie zachęcił anioła śmierci.
 
Aiko jest offline  
Stary 25-10-2019, 17:26   #113
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Shateiel nie sięgnął jednak do czaszki, zamiast tego spoglądał na stojącego obok starszego mężczyznę.
- Co to było? - spytał, nie zważając na propozycję.
- Och, nic istotnego. Nic, czym musiałaby zawracać sobie pani głowę. Po prostu jakiś upiór wsysany przez nihil. - Uznając wyjaśnienia za zakończone, Witherwood kiwnął swoją czaszką w kierunku tej świeżo oprawionej. Nana była pewna, że bycie "wsysanym przez nihil" raczej nie brzmi jak coś “nieistotnego”, poddała się jednak. Ostrożnie wyciągnęła dłoń w stronę kościanej bryły, upewniając się czy tym razem trafi na opór. Trafiła. Mogła bez problemu ująć okrągły obiekt i obrócić go w dłoniach. Pan Witherwood podniósł się na swoich chudych jak patyki nogach, pedantycznie otrzepując kolana. Val gwizdnął przeciągle za plecami Nany. Trochę jak wilk ze starych kreskówek Warner Bros. Najwyraźniej był to jedyny sposób, w jaki rudy potrafił dać upust swojemu zafrasowaniu. A to musiało być spore, bo do tej pory nawet nie był w stanie dostrzec artefaktu, którym pozostała dwójka tak się zachwycała.
- Ta, to cacko jest zgodne z naszym wierszykiem. Możem chyba bez strachu odkreślić pierwszy punkt z listy poszukiwanych skarbów. “Arrr!” i takie tam. Jeszcze kwestia rachunku. Jesteśmy ci coś winni, dziadek? - spytał Val z ogładą zarezerwowaną dla ustawek w tylnych alejkach za pubem.
- Ekhym, chcesz powiedzieć, że poprosiliśmy go o pomoc nim ustaliliśmy stawkę? - Nana trzymała w dłoni dziwny przedmiot spoglądając z niedowierzaniem na swego towarzysza. Rudy machnął bagatelizująco dłonią.

- Czasem szef ustala z “firmami trzecimi” jakieś drobne przysługi, itp. Nie martw się, o fiolkę krwi i lok włosów jak dotąd nikt mnie nie poprosił.
- Nie, nie ma żadnych ukrytych opłat. Już i tak bardzo mi państwo pomogli -
odparł dobrotliwie starzec i podreptał w kierunku zdjętej wcześniej marynarki. Przywdział ją dość zwinnie jak na swój wiek, po czym wrócił do dwójki aniołów.
- Nasza współpraca była bardzo owocna, a do tego nader przyjemna. Jeśli chcieliby skorzystać państwo z moich usług ponownie, proszę użyć wizytówki. - Potrząsnął dłoń anioła kuźni. Tę należącą do anioła śmierci ucałował, omiatając ją przy okazji miotełką swojego zarostu. - Wszystkiego więc dobrego i do następnego razu! - powiedział, skłoniwszy się ponownie, tym razem w pożegnalnym geście.
- Dziękuję... chyba. - Shateiel obserwował niepewnie starszego mężczyznę ściskając w dłoni czaszkę. Skrzypnięcie drzwi, kliknięcie klamki i tyle go widzieli. Valerius klapnął tyłkiem na łóżku, którego okupację porzucił jedynie na moment, po czym głęboko odetchnął. Zdawał się bardziej rozluźniony teraz, kiedy Witherwood opuścił pokój narad.
- Żeś mi stracha napędziła. Po tym jak zobaczyłem te twoje patrzałki jak talerze, od razu dobrałem sobie do łba, że facet zacznie nawijać o cyrografach i synach pierworodnych. Z resztą, kurwa, powiedz mi, że nie wyglądał na takiego. - Utkwił faux wyzywające spojrzenie w Halaku. Dłoniami poklepywał kieszenie, najwyraźniej czegoś szukając.
- To ty mi napędzileś strachu, wylatując z tym ustalaniem stawki. Nie zleca się roboty, jak ceną może być nasze pseudo nieśmiertelne życie - fuknęła na Vala i spojrzała na trzymany w dłoni owal. - Myślisz, że to to?

- Świątynia mądrości zrodzona z czegoś tam pośród pierdzących cieni. Czy coś. Jeśli ten pierdolnik w twoich rączkach nie pokrywa się z tym opisem, to ja nie mam pomysłu na obiad. Poza tym, może i nie widziałem, co tam odpitalał nad stołem, ale wiem jedno - ta czaszka, albo raczej to, czym jest obleczona, to nie jest byle materiał. Podobnego... chociaż nie całkiem tego samego, używałem do wykuwania twojej ekipie oręża w czasie wojny. Kiedy jeszcze, kurwa, wiedziałem jak - wyznał kwaśno.
- To była bardzo specyficzna hałastra. Jeden anioł... nie pamiętam imienia... i paczka posłusznych mu upiorów. Ich zajawka, tych duchowych denatów rzecz jasna, polegała na tym, że chcieli przenosić swoje relikwie na drugą stronę i używać ich do wypruwania flaków celom fizycznym. Scenariusz, który, przynajmniej po części, pokrywa się z tym, co mamy tutaj. Chociaż musiałabyś się chyba sporo napocić, żeby tym kogoś zatłuc - skwitował, patrząc pobłażliwie na czachę.
- Witherwood najwyraźniej nie musiał. - Nana skrzywiła się na myśl o tym, co prawie walnęło ją w twarz. - Rzeczywiscie to niepokojący typ.
- On mi wygląda raczej na kogoś, kto zamiast narzędzi woli używać własnych rąk. Jechało od niego pomyleńcem, co to preferuje bezpośrednie “interakcje z klientem” - zwierzył się Val z namacalną awersją w głosie. - Tak czy siak, sprawa za nami, on daleko od nas, wszystko jest si. Skupmy się na kolejnych fantach. Gdzie ja tę szmaciarską karteluchę... a, jest. - Uniósł zmięte papierzysko do oczu.
- “Piękno utkane z wieczności na pograniczu rozkoszy i cierpienia”. Uhuh. Dobra, pierdolę. Ja po prostu dowiozę nasze tyłki do przybliżonej miejscówki, a Ty zacznij to mielić. Pani Daisy, ja być tylko prosta kierowca! - zarzucił kolejnym rasistowskim żarcikiem, obwieściwszy zarazem swoją mentalną kapitulację.
- Nie zdziwi mnie, jeśli dotrzemy do jakiegoś domu publicznego. - Nana westchnęła ciężko. Nie wiedząc co ma zrobić z czaszką, zdjęła koszulę i owinęła w nią dziwny przedmiot, pozostając jedynie w obcisłym podkoszulku.
- Jedźmy, panie kierowco.


 
Highlander jest offline  
Stary 28-10-2019, 19:47   #114
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
If you have men who will only come if they know there is a good road, I don't want them. I want men who will come if there is no road at all.

― David Livingstone

Z pomrukiem żwiru dobiegającym spod opon, auto zatrzymało się w połowie ubitego zjazdu z głównej drogi. Nie z międzystanówki czy nawet z powiatówki, ale ze zwyczajnej, pooranej bruzdami mieszczanej wylewki. Zjazd opasało z obu stron ogrodzenie ze starych desek obwiązanych drutem. Brama wjazdowa, również drewniana, kołysała się leniwie to na lewo, to znowu na prawo, huśtana lekkim wiatrem. Torfowa wjazdówka znikała pomiędzy skarłowaciałymi drzewami, choć w dali, nad ich koronami, majaczyły jakieś zabudowania. Bliżej ogrodzenia, jakby powitalnie, z fałszywą jowialnością, unosiły się i opadały dzikie, nadpalone słońcem trawy. Powietrze było suche, niemalże chropowate. Po opuszczeniu klimatyzowanego wnętrza samochodu uderzyło dziewczynę jak cios wymierzony w policzek.
- To tutaj... - Val przejechał dłonią po kierownicy w te i nazad. - Ale powiem tyle... pachnie mi to szambem. Obejrzałem wystarczająco filmów o burackich kanibalach z południa, żeby wiedzieć, dokąd zmierza ta pieprzona scenka sytuacyjna. - Splunął przez szybę, co miało stanowić współczesną wersję odganiania złego fatum.

- Zauważę, że Witherwooda też się obawiałeś, a jakoś udało się bez szkód dla nas.
Nana wyszła z auta i rozejrzała się po okolicy. Rudy posłał za nią spojrzenie pełne igieł, ale nie podejmował dyskusji. Poza protekcyjną zaporą zapewnianą przez kawał blachy, powietrze sprawiało wrażenie jeszcze cięższego. Drapało w gardło, łączyło siły ze złośliwą, zawieszoną na niebie kulą drażniąc oczy. Wiatr, nieśmiały, prawie że dogorywający, nie oferował sobą żadnej ulgi. Dziewczyna zmrużyła ślepia, spoglądając w kierunku domostwa. Cykor, jakim emanował Val, może i nie przelewał się bezpośrednio na jej własne nastawienie, ale... odrobina ostrożności nikomu jeszcze nie zaszkodziła, prawda? Historia raz po raz dowodziła, że pragmatycy żyli dłużej. Tym razem jednak nadnaturalne zmysły anioła śmierci okazały się niewiele bardziej użyteczne niż te stosowane na co dzień. W przeciwieństwie do stacji benzynowej, Dom na Ususzonym Wzgórzu, nie posiadał rezonującej na kilkaset metrów aury entropii i bólu. Lub po prostu w jakiś sposób ją tłumił.
- Na razie, wygląda na to, że cisza… - Nana z ulgą wsiadła z powrotem do auta. - Podjedziemy trochę bliżej?
- Jak tam se chcesz. Ale zapamiętaj sobie ten moment. Będzie co wspominać, kiedy zaczną nas obdzierać ze skóry, a kości przerabiać na nowy zestaw mebli salonowych...
Obrócił klucz w stacyjce. Silnik ponownie zaskoczył do życia, a opony strzeliły kilkoma garściami żwiru. Samochód wjechał na podjazdówkę i zaczął powoli gramolić się w kierunku domu. Przejeżdżając pod drzewami, Nana zauważyła coś, co nadawało strachom na lachy Valeriusa kapkę więcej wiarygodności. Z poszczególnych gałęzi zwisały dziesiątki cienkich, jutowych sznurków, u dołu których uwiązane zostaly kości. Szczęśliwie nie były to pozostałości ludzkie a zwierzęce. Piszczele, kości ramienia, czaszki, kręgi piersiowe i lędźwiowe - wszystkie z nich utkane w makabryczne ozdoby, ochronne znaki czy inne groteskowe bawidełka. Klik-klak, klik-klak. Ich stukot był niemal równie delikatny co roztaczający go wiatr.


Kierujący pojazdem Anunnaki zwężył swoje patrzałki w niemym geście z cyklu “a nie mówiłem?”. Teraz był spięty i naprężony równie mocno, co struna od gitary. Nana opuściła szybę i uważnie obserwowała okolicę oraz sam dom. Jako zakonnica bywała w takich miejscach, by... nawracać ludzi i bardzo ich (miejsc, nie ludzi) nie lubiła, prędzej jednak ugryzłaby się w język, niż przyznała Valowi rację.
- Zatrzymaj się na początku podjazdu pod posesję. Przejdę się tam.
- Ta jest, prze pani
- odpowiedział rudy imitując akcent czarnego zbieracza bawełny sprzed wojny secesyjnej. Domostwo, przed którym zaparkowali, posiadało dość imponujące rozmiary. Stanowiło mieszaninę architektury kolonialnej i wiktoriańskiej, Błękitny, ostro zakrzywiony dach, dwa piętra, okno salonowe na jedną trzecią szerokości budynku, ganek na pozostałe dwie trzecie oraz kończąca go, miniaturowa rotunda. Wszystko wyłożone deską w kolorze kości słoniowej i, z tego co dało się oszacować, niedawno odmalowane. Głównego budynku dopełniały dwie ciemnoczerwone stodoły. Te były już utrzymane w dostrzegalnie gorszym stanie, podobnie jak lokalny grunt.
Shateiel przeszedł tak, by móc zajrzeć przez dolne okna, nim wszedł na ganek i zapukał do drzwi. Zabawa w podglądacza spełzła jednak na panewce - każda z ulokowanych na parterze warstw szkła posiadała przypisaną do siebie, szczelnie zasłoniętą warstwę materiału. Niezniechęcony, nasłuchując jakiejkolwiek reakcji z wewnątrz, anioł śmierci spojrzał w stronę podjazdu, ciekaw, co też mógł dojrzeć mieszkaniec tego domu.


Pukanie rozeszło się po ganku niewyraźnym echem, które jakoś nie leżało osobie pukającej. Było z nim coś nie tak. Pogłos kłykci uderzających o drewno po prostu nie brzmiał jak należy. Widok z podwyższonej pozycji ogarniał właściwie całą przednią część działki. Sportowe auto, w którym zawitała na miejsce dwójka aniołów, widać było jak na dłoni. To samo tyczyło się rzędów powykręcanych drzew z kościanymi ozdobami. W oddali majaczyło nawet ogrodzenie z otwartą bramą wjazdową. Podziwiając tę budzącą niesmak panoramę, Shateiel niemal zawędrował myślami ponownie do czasów Wielkiej Wojny. Nim jednak zdążył się mentalnie oddalić w stronę zgubnych wspomnień, usłyszał odgłosy skrzypiących desek świadczących o krokach. Te ostatnie, gdy już przebiły się przez płacz martwego drewna, wydały mu się powolne. Stawiane sennie i nieśpiesznie.

Anioł spiął się. Cała ta atmosfera… i jeszcze to gadanie Vala. Wszystko to działało mu na nerwy. Zrobił krok w tył, gotowy w każdej chwili odskoczyć przed potencjalnym ciosem.
- Przepraszam… jest tu kto? - powiedział nieco niepewnym głosem należącym do zakonnicy. Warstwa drewna odsunęła się nagle, ukazując chudego dryblasa w jeansowych ogrodniczkach i z twarzą zarośniętą pełną brodą. Miał tłuste włosy, bose i umorusane syfem nogi oraz podeszłe brudem paznokcie, które najpewniej obcowały z nożyczkami nie częściej niż raz na kilka lat. Spiorunował dziewczynę wzrokiem.
- Czego? - Po teatralnej przerwie wywołanej mało wdzięcznym powitaniem, z ust mężczyzny wylały się kolejne słowa. Brzmiały jak wyuczona na pamięć formułka.
- To teren prywatny. Wypieprzać bo pójdę po wiatrówkę.
- Pan wybaczy… chyba zabłądziliśmy. - Nana skupiła wzrok na pomieszczeniu za tykowatym mężczyzną, szukając czegoś nietypowego… czegoś w aurze tego miejsca, co mogłoby ją zaciekawić, zdradzić, czemu to właśnie tu mieli dotrzeć z Valem.
- Gdyby mógł mi Pan tylko powiedzieć drogę… i odjedziemy.

Nie była w stanie za wiele wychwycić nawet odchylając delikatnie na palcach. Stojące w przejściu uosobienie wiejskich stereotypów skutecznie zagradzało jej drogę. Co więcej, obdartus ów był na tyle bystry - choć może lepszym słowem byłoby “spostrzegawczy” - by zauważyć szpiegowskie zapędy Nany. Chyżo postąpił do przodu, zatrzaskując za sobą drzwi i zmuszając dziewczynę do zrobienia kroku w tył. Nadnaturalne zmysły anioła śmierci stanęły jednak na wysokości zadania, bo... wyczuł z głębin domu (może z piwnicy?) ładunek emocjonalny czegoś znajomego. A przy tym niezbyt lubianego, nieprzyjemnego. Na podstawowym poziomie wibracje te przypominały sobą niefortunną wspominkę z czasów dzieciństwa, do której powraca się raz po raz w latach późniejszych, czerwieniąc przy tym i wzdychając w wyniku zażenowania. Drągal uniósł zapyziałą rękę i wycelował palcem w Nanę. Otwierał już gębę, żeby obrzucić dziewczynę soczystymi przekleństwami, gdy nagle... jakby dostał zwarcia. Wierzgnął niczym kopnięty prądem, jego patrzałki stały się mętne, oddalone. Stał tak dobre kilkanaście sekund, a z parszywej gęby wydobywał mu się tylko odór skisłego mleka. Zakonnica usłyszała za plecami odgłos uchylanych drzwi kierowcy, co zasugerowało, że w razie kłopotów Val jest gotów przyjść jej z pomocą. Ale twarz brodacza wykrzywiła się w abstrakcyjnym tiku nerwowym i zamiast wrzeszczeć, wyszczerzył się, eksponując trzyzębny uśmiech.
- Yyyh. Ja... tego, przepraszam. Um, najmocniej. Pani mówi, że się was, uch...- uwrał na moment, w akompaniamencie kolejnego zgrzytu komórek mózgowych. - Że się "państwa" spodziewała, ta jest. Chodźta więc i wchodźta, zapraszam.... yyy, zapraszamy. - Nie przestając się ani na moment uśmiechać niczym zupełny fiksat, otworzył zatrzaśnięte chwilę temu drzwi i zamachnął się dziarsko dłonią. Raz, drugi i trzeci. Jak cyrkowy wodzirej naganiający ludzi do namiotu z atrakcjami.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 05-11-2019 o 06:54.
Highlander jest offline  
Stary 28-10-2019, 23:53   #115
 
TomBurgle's Avatar
 
Reputacja: 1 TomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputacjęTomBurgle ma wspaniałą reputację
- Nie powiem, zawsze to jakieś urozmaicenie - odrobina nonszalancji miała zamaskować absolutny brak pojęcia chłopaka jak się zabrać do plewienia takiego problemu. Rzecz jasna, poza utartym filmowym schematem wypalenia tego do cna.

- Zapytałbym jak duży jest ten labirynt, gdybyś nie powiedział że nie da się go nanieść na żadną mapę. -

- Prowadź więc do szopy z narzędziami, zobaczymy co da się tam znaleźć. Bo benzyny zapewne nie masz dość by to spalić, prawda? -

- Wątpię. Poza tym wolę nie próbować po raz drugi. Te korytarze robią się bardzo... agresywne po kontakcie z płomieniami. Że tak to określę. Przy moim pierwszym podejściu pieroństwo praktycznie wysmagało mi plecy za wszystkie czasy, a potem wypluło mnie na zewnątrz. A postępy, co to je poczyniłem, zagoiły się w przeciągu niecałego kwadransa. Cokolwiek siedzi tam w środku nie da sobie po prostu podłożyć pod tyłek palnika. Ale chodź już, chłopcze, moja szopa jest Twoją szopą - skwitował, nie tracąc swojego zacietrzewienia. Udali się na prawo od szklanych drzwi, gdzie, obok pokrytego pnączami muru, znajdowała się średnich rozmiarów drewniana przybudówka. Ogrodnik złapał za klamkę i uchylił skrzypiące drzwi, pozwalając chłopakowi pierwszemu przekroczyć próg. Ten budynek także grał na nosie zasadom funkcjonowania przestrzeni znanym ze świata śmiertelnych. Choć nie tak imponujący jak sama posiadłość, od wewnątrz posiadał dodatkowe piętro oraz poddasze, a jego kamienne fundamenty - niedostrzegalne z zewnątrz - dodawały całej konstrukcji poczucia solidności. Stara półka z książkami stała przy łóżku, a parę knig spoczywało na biurku nieopodal. Poza tymi przedmiotami, niemal wszystko było zarezerwowane dla narzędzi przeznaczonych do pracy w ogrodzie. Zajmowały one wszystkie ściany, tworząc coś na kształt przekroju historycznego ogrodnictwa na przestrzeni ostatnich kilkuset lat. Brodacz postąpił na bok i otworzył boczne drzwi prowadzące do niewielkiej spiżarki. Wyjął pół koła żółtego sera oraz butelkę alkoholu.
- Chłopcze, wyglądasz mi na trochę chudego za uszami, może chciałbyś coś przegryźć zanim zakasamy rękawy i zabierzemy się do roboty? - zapytał niezobowiązująco.

- A to wzmacnia za uszami? Bo wygląda jakby miało raczej uziemić, mnie i tego kto poczuje mój oddech - cholera wie co działo się z człowiekiem który zjadł coś co leżało tak blisko końca rzeczywistego świata. Tak naprawdę mogło być czymkolwiek nasyconym czymkolwiek i mieć jakikolwiek skutek. Albo, co bardziej rozrywkowe, być tym jednym kawałkiem świata który po ugryzieniu zostałby niezmieniony. W przeciwieństwie do gryzącego.
- Pokaż no to - w takim miejscu Celine spodziewała się że będzie to coś nasiąkniętego mocą tego miejsca. Czy byłaby to pomocna rzecz było osobnym pytaniem, ale najpierw musiała dojrzeć odpowiedź na pierwsze z nich - Jak chcesz się do tego zabrać?

- Hurm. - mruknął i odkorkował wino zębami, ustawiając na blacie dwa drewniane kubeczki. - Wypadałoby najpierw wiedzieć, za co się zabieramy. Z opowieści waćpanny, co tu uciekła stamtąd z krzykiem i zadartą kiecą, wiem tylko, że paskudztwo, co się tam zalęgło myśli. O tak, główkuje nie gorzej niż Ty czy ja i zanosi się na to, że zachciało mu się podbojów ziemi ogrodniczej. To może być jakiś duch lasu, natury, cholera wie czego, który - przyzwany tu albo, o zgrozo, stworzony przez dziedziczkę, ubzdurał sobie, że wie najlepiej, jak zagospodarować wszystko dookoła. Jeśli go tu ściągnięto, to... - w tym miejscu zrobił przerwę, celem opróżnienia swojego kubka, po czym wytarł zwilżone usta dłonią.
- Może być bardzo niemiło. Stare duchy natury, zwłaszcza te wypędzone ze świata materialnego, zbyt przychylne sztuce ogrodnictwa nie są. Tak to już jest, chłopcze, kiedy przez kilka tysięcy lat patrzysz, jak Twoje królestwo i pobratymcy wyrzynane jest przez bezwłose małpy biegające na dwóch nogach. Tworzą się, rozumiesz, uprzedzenia - rzekł smętnie, wgryzając się w odkrojony kawał sera.

Benon jeszcze przez chwilę uparcie wpatrywał się w wino i ser, tylko czekając aż zaczną ociekać magiczną mocą. Albo conajmniej niestabilnością rzeczywistości. Upewniwszy się że jednak nie zostanie potraktowany z własnej ręki żadnym mutagenem, także zaczął jeść. Śmiertelne ciało dość bezpośrednio przypomniało że ma takie potrzeby, a herbatka, jakkolwiek niezwykłego aromatu by nie posiadała, głodu nie zaspokoiłą.
- Jeżeli to myśli to będzie można się dogadać. Tak jak z tym tutaj, co nie? - Celine wyciągnęła spod poły kurtki łakomą kulkę pochłaniającej wszystko ciemności i upuściła ją na podłogę. A dla pewności szturchnęła nogą w kierunku co bardziej nierzeczywistej części szopy.

- Bah, tylko pamiętaj, żeby to diabelstwo zabrać. - Ogrodnik skrzywił się na widok “zwierzątka” należącego do Benona. Zupełnie jakby miał już do czynienia wcześniej z pobratymcami stworzenia i nie wyniósł z tego przyjemnych doświadczeń.
- Czy będzie się można dogadać... to się okaże. Takie gagatki z sokiem drzewnym zamiast mózgu nie myślą w kategoriach takich jak Ty czy ja, chłopcze. Ten diablik... który właśnie wlazł pod moje łóżko, to co innego. Jest przewidywalny. Chce jeść, chce być smyrany za uchem i chce ciepłego miejsca, żeby ułożyć swój dymiasty, entropiczny zad. - Dankworth łypał na kulkę cieni nieufnie, jakby spodziewał się, że zaraz spróbuje narobić mu na prześcieradła. - Te... drzewiaste pieruństwa mają swoje prawa, zasady, hierarchię, przepisy pod przepisami, rzeczy pisane małym druczkiem. Lepiej dla nas byłoby, gdybyśmy faktycznie mieli do czynienia z czymś stworzonym na świeżo, niepewnym swojej mocy i jej zastosowań. Ale nawet w takim wypadku czas gra na naszą niekorzyść - mruknął.
- A najlepsze jest to, że Higgensworth mogłaby pewnie rozwiązać cały ten ambaras skinieniem dłoni, ale nie widzi jej się to, bo “damie to nie przystoi”. No masz pan, lepiej zostawić to takim dwóm proletariuszom, jak my. - Uśmiechnął się niekonspiracyjnie do chłopaka. Obaj przecież doskonale wiedzieli o co chodzi.

- No to zróbmy to tak, żeby dla nas była z tego jakaś korzyść. Masz tu jakieś nożyce do zieleni i nawóz, taki kij i marchewkę? - Upadła liczyła bardziej na metaforyczne znaczenie tych rzeczy, bo nie wiadomo było jak będzie szła komunikacja z tą istotą. No i mogły się też naładować mocą tego miejsca i faktycznie być przydatne w tym starciu. Zakąsiła serem jeszcze raz, uważnie obserwując reakcję swojej śmiertelnej powłoki. Mówiąc akurat o tym, zerknęła na swój cienisty nabytek. W miejscu tak nasyconym siłą sprawczą, gdzie nawet drobne przysmaki były źródłem mocy, małe stworzenie mogło nabrać sił. Co było pożądane... w pewnym ograniczonym zakresie. Niestety, częstotliwość lokalnej topografii oraz ta emitowana przez mały kłębek cieni zdawały się nie pokrywać. Zwierzak - jeśli tak można było go określić - sprawiał wrażenie poirytowanego. Węszył w kółko, wkręcał się w każdy, najmniejszy otwór, nie mógł znaleźć sobie miejsca. Benon był względnie pewien, że jego podopieczny nie odczuwa “fizycznego” cierpienia - przynajmniej nie w tym momencie, jednak taki stan rzeczy mógł ulec zmianie, jeśli anielica zdecydowałaby się zabrać pociechę ze sobą w głąb krzewiastego labiryntu. Natomiast pochłonięcie chleba i alkoholu okazało się dla Latynosa decyzją nader korzystną. Jego zasoby energii duchowej - nadgryzione bądź co bądź widowiskowymi poczynaniami z nocy poprzedniej - zostały uzupełnione. A choć nie czuł się w pełni sił - odzyskanie całości anielskiego majestatu, jeśli w ogóle było możliwe, zapewne wymagałoby wielu lat zdeterminowanej dedykacji - to miał chociaż świadomość, że (w razie potrzeby) będzie w stanie powołać się na swą skrzydlatą naturę.

Dankworth chwycił ze ściany starodawne nożyce ogrodowe i uniósł je ku górze, jakby chcąc się nimi okazać przed swoim pomocnikiem. Delikatna rdza i skromne szczerby sprawiały, że przyrząd ów wyglądał mało imponująco, jednak wyryte na rękojeściach symbole sugerowały, że jest czymś więcej niż zużytym zlepkiem metalu i drewna.
- Drogi chłopcze, nożyce jak nożyce, one swoją drogą. My tu robimy w ołowiu. - to powiedziawszy, złapał spod szafy dwururkę, która wyglądała jak coś, czym posługiwał się Elmer Fudd w starych kreskówkach. Sprawdził komory, spust oraz... grawerunki na kolbie, a następnie wycelował swoim masywnym paluchem w kierunku stolika nieopodal Benona. A konkretniej w kierunku niewielkiej szufladki znajdującej się pod blatem.
- Naboje są tam. Weź garść do kieszeni i ruszamy w drogę. Nadzieję mam, że nie przyjdzie nam ich używać... - mruknął z namacalną obawą w głosie.

- Te, nożyce jak nożyce, obiecuje nieco więcej niż zwykły ołów - Upadła próbowała odcyfrować wyryte symbole i porównać je pomiędzy nożycami, a dwururką. Dobrze było znać narzędzia których się używało, choćby z astralnych oględzin. Co prowadziło do kolejnego problemu...
- A co tej strzelby, to przydałoby się nieco więcej informacji jak tego używać - amunicję z szuflady pobrał jak przykazano, ale nie zmieniało to przykrego, absolutnie niewykwalifikowanego stanu Benona. Co było jeszcze bardziej kłopotliwe, gdy wyczuła destrukcyjny potencjał zamknięty w pociskach.

Z pomrukiem jak u starego, zgryźliwego niedźwiedzia i wyrazem gęby niczym ścięte jajko, ogrodnik poczłapał w stronę chłopaka, ustawił się za nim i złapał swoimi przydużymi grabkami za lewy nadgarstek Latynosa oraz za kolbę strzelby. Nakierował dłoń chłopaka na mechanizm młotkowy oraz znajdujące się tuż za nim komory na naboje. Drapnął dwa zielone cylindry z kieszeni Benona, a następnie wraził je w ziejące czernią otwory. Mechanizm zamknął z satysfakcjonującym trzaskiem.
- Ładujesz, nakierowujesz lufę w stronę tego, co zaszło ci za skórę...
Dwie pary rąk powoli wycelowały dubeltówką w kierunku zawieszonego na ścianie, przedstawiającego pejzażyk obrazu. Wymalowane na nim owce nawet nie drgnęły.
- Odciągasz w tył bezpiecznik, pociągasz za spust i dziękujemy państwu. - Ostatnich dwóch czynności nie wykonał. Tylko umiejscowił palce chłopaka w odpowiednich miejscach, aby ten wiedział, co jest co. Na koniec zwolnił swój chwyt podreptał na bok.
- Bezpiecznika nie ruszaj dokąd nie trzeba. Przy strzale kolbę zawsze oprzeć o bark idzie. Dla większej, khem, stabilności. A palec, którym będziesz pociągał za spust, trzymaj na kabłąku. Na tej kolistej osłonce, się znaczy. Żeby przypadkowo diabelstwo nie wypaliło.
Zlustrował Latynosa z góry na dół. Potem pokiwał głową z (niemal rodzicielską) aprobatą.
- Zuch chłopak, radę sobie dasz. A teraz komu w drogę...

- temu czas, wprost do grobu? cierpki humor był efektem ubocznym odrobiny realizmu co do tego jak wyglądały jego szanse - No to usiądź sobie może, bo zapytam czy ktoś jeszcze nie zechce nam pomóc - upadła uchyliła drzwi chatki, ostrożnie wyglądając na zewnątrz. Świat do którego wróciła tak bardzo różnił się od tego przed Upadkiem…

Sprawa wydawała się zwodniczo łatwa...wobec czego trzeba było przyjąć inną strategię, bo ta wydawała się zdążać w kierunku dziur w plecach ogrodnika znacznie szybciej niż powinno się to zdarzyć.
Mała plamka ciemności szła z nimi, w najlepszej sytuacji żeby się zwyczajnie nie zgubić, a w najgorszej jako jednorazowa, całopalna dywersja.
Ale faktycznie liczył na coś innego. Przy tak cienkiej Zasłonie, tak blisko tej mniej realnej części świata, zamierzał wezwać na pomoc duchy z Zaświatów. Ich zadanie było proste: jeżeli istota w głębi labiryntu nie byłaby zdolna przystąpić na służbę do Celine lub spróbowałaby jej zaszkodzić, miały zabrać ją ze sobą w Zaświaty. Pośrednio lub bezpośrednio. Wszystkie chwyty dozwolone.
 
__________________
W styczniu '22 zakończyłem korzystanie z tego forum - dzięki!

Ostatnio edytowane przez TomBurgle : 29-10-2019 o 02:36.
TomBurgle jest offline  
Stary 10-11-2019, 08:43   #116
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
Pierwszy zjawił się Adam. Nie, nie Pierwszy z ludzi - jego pamiętał, tak samo jak Ewę. Ten, który przybył, nie miał faktycznie na imię Adam, przynajmniej nie za życia, ale był najbliższy ludzkości, którą kiedyś stworzyli, spośród istot, jakie anioł do tej pory spotkał. Adam wybrał swoje imię, gdy przekroczył bramy Zaświatów i zdecydował nie iść dalej. I tu pojawiał się pierwszy zgrzyt - nie miało być żadnego "dalej". Cudem było, że Schronienie przetrwało i dalej pozwalało ludzkości uniknąć niebytu, ale nie miało być niczego “dalej”. Rebecca, która dołączyła w krok za Adamem, była więcej niż jego dopełnieniem, tak jak Ewa była więcej niż tylko dopełnieniem oryginalnego Adama. Tam, gdzie on był smutkiem i powagą, ona wnosiła żywotność, za którą skrzydlaci tak pokochali ludzi. Tam, gdzie on żądał odpowiedzi dlaczego został wezwany, ona bystro obserwowała zanim wykonała jakikolwiek ruch. Oboje byli martwi, tragicznie zmarli w młodym wieku, w ostatnich miesiącach. Nie byli przewodnikami, którzy mogli oprowadzić Celine po wszystkich zakamarkach Zaświatów, ale w drodze do środka labiryntu mogli opowiedzieć jej wiele - wiele więcej o tym, co stało się z królestwem Halaku.

Na przykład o tym, czym była istota, która przybyła ich tropem. To… także był człowiek. Czuła to. Ale zdawał się niekompletny. Strach i ból, samotność i gniew - wszystkie te negatywne uczucia przepełniły go tak, że nie było miejsca na nic więcej. Pierwsza dwójka zachowała - mniej więcej - ludzką formę, choć w Zaświatach wcale nie było to przecież konieczne. Ostatni z przybyszy był wypaczony tymi żalem oraz goryczą, gotów roznosić je jak zarazę, i tylko czekał na okazję, żeby wziąć sprawę w swoje szpony i utopić w tej brei negatywności wcześniejszą dwójkę. Paradoksalnie, w sytuacji, w jakiej znajdowała się Celine, to on był przydatniejszy. Na teraz, monstrualny byt miał iść przodem i torować drogę do serca labiryntu, tropiąc to dziwne jestestwo, które wysysało życie z otoczenia. Dwa “ludzkie” duchy osłaniały tyły, idąc za Benonem i Dankworthem - co tworzyło okazję do rozmowy, i dawało choć minimalną szansę, że trójka przybyszów nie rzuci się sobie do gardeł już teraz.

Labirynt zielonych zarośli nie stanowił jednak zbyt dobrego miejsca do popychania nadnaturalnych wspominek. Przynajmniej nie w swojej obecnej formie. Z każdym krokiem droga stawała się trudniejsza w nawigacji. Momentami znikała pomiędzy ostrokrzewami, czasami zwężała się do cienkiej linii ginącej pośród stert liści, które sięgały wędrowcom do kolan. Okazjonalnie wzdymała się nawet do rozmiarów dwupasmowej szosy pokrytej dywanem z zielonej ściółki - tylko po to, aby chwilę później powrócić do sztywnych, klaustrofobicznych niemal ram tworzonych przez żywopłot. Masywne, nastroszone karmazynowymi kolcami korzenie wystawały z ziemi i drgały spazmatycznie, jakby grożąc, że za chwilę wystrzelą ku górze, by zmiażdżyć kończyny najmniej uważnego z piechurów i wciągnąć wrzeszczącego petenta w najczarniejsze z roślinnych odmętów. Sam Dankworth, który zapewne potrafiłby w normalnych warunkach narysować plan (tudzież plany) tego miejsca z pamięci, teraz poruszał się z grubsza “na czuja”, licząc w równej mierze na wdrożoną rutynę, co na nieświętą moc przestrzennej improwizacji.


Przywołanie przez Benona duchowej hałastry miało w zasadzie wynik zbawienny. Choć... bez dwójki upiorów mógłby się pewnie obejść. To powykręcane, wypaczone gniewem i strachem widmo wykonywało lwią część pracy, poruszając się przez utkany z roślinności bezład z wprawą gończego psa ściagającego lisa. Tak, zlepek groteskowych kończyn zakrapianych bezsilną nienawiścią zdecydowanie czuł coś w sercu ekosystemowego pierdolnika i podążał bezbłędnie ku swojej... no właśnie, czemu? Zdobyczy? Nagrodzie? A może zgubie? Czy nierozsądnym byłoby przypuszczać, że smolisty, migający jak wadliwe nagranie drab po prostu wiódł ich wszystkich na swoje upragnione zatracenie? Tak czy inaczej... podszepty jego wewnętrznego kompasu pokrywały się z sugestiami Dankwortha. Ale widmo mogło pozwolić sobie na nonszalanckie (w zasadzie to karkołomne) parcie do przodu. Tego samego nie dało się niestety powiedzieć o dwójce upiorów, które mimo (a może z powodu?) wielu lat eterycznego stażu zdawały się ledwie utrzymywać na twarzach wyrazy stoicyzmu. Ich opanowanie było równie cienkie i trwałe co skrawek przemoczonego papieru toaletowego. Była w tym jakaś ironia... osoby, które zmarły dawno temu, bały się o swoje żywoty najbardziej.

- Dankworth - Benon zatrzymał się po tym, jak w końcu nadnaturalne zmysły Upadłej przebiły się przez otumaniającą mgłę otaczającą labirynt. Namierzył bowiem stworzenie, którego żywot oraz ładunek energetyczny mierzyło się w tysiącleciach.
- Hm? - Starszy mężczyzna także się zatrzymał. W przeciwieństwie do innych członków pochodu nie posiadał darów, które pozwalałyby mu na zgłębianie wypaczeń okolicznej gęstwiny. Przeżył jednak wystarczająco wiele na ziemskim padole, by zdawać sobie sprawę, kiedy sytuacja staje się ciekawa mniej - a taki obrót spraw sugerował ton głosu Celine. Duchowe posiłki także dołączyły do postoju. Upiory dalej emanowały mieszanką niepewności i ostrożności. Widmo - przykucnięte na kolanach, przygarbione i grzebiące pazurzastą łapą w ziemi - miało uśmiech jak ten cholerny kreskówkowy pies, który akompaniował niejakiemu panu Dastardly. Tylko czy był jakiś podtekst dla tej szczerzącej się mordy? W końcu szaleństwo nie potrzebowało argumentacji i powodów. Tym bardziej powodów do radości.
- Co najstarszego żyło w tym labiryncie? - Pytanie było proste, ale dalej ton niósł ze sobą informację o potencjalnym wdepnięciu w głębokie szambo. - Bo to, co na nas czeka - a czeka - to nie jest jednoroczny krzaczek.
- Wiesz, chłopcze... tu czas rządzi się własnymi zasadami. O czym powinien był już powiedzieć Ci fakt, że pani tego miejsca żyje w przesłodzonej bajce kreowanej na kształt literackiej brei z osiemnastego wieku - przypomniał, po czym kontynuował. - Ale... pracowałem tu od samego początku i wiem, że jeśli już, to czas z reguły ciągnięty jest w stronę utrzymania wymarzonego status quo. Rzeczy mogą się zmieniać chaotycznie, bez ładu czy składu. Ba, zmieniają się często, o czym już chyba wspominałem. Ale żadnych przeskoków czasoprzestrzennych czy gości z czasów antycznych to ja tu nigdy nie uświadczyłem... jak dotąd, przynajmniej - zeznał dokładnie, najpewniej mając świadomość, że braki w sprawozdaniu mogą kosztować ich wszystkich cztery litery.
- No to właśnie masz. Dokładnie tam, gdzie chcemy iść. A wy, czujecie to? - zwrócił się do dwójki duchów za sobą, bądź co bądź mających większy staż w tej części świata. Potencjał istoty kusił Benona, ale jeżeli była tak stara, tak zagnieżdżona w tym miejscu, to raczej nie można było liczyć na to, że zechce się do nich przyłączyć. Nie bez podania swojej ceny, a drobnych opłat za nocleg anielica miała już dość na dziś.

- Ja... tak, czuję coś - przyznał Adam. - To bardzo dziwne uczucie, nie wiem do końca, jak je wyrazić. Takie... paradoksalne? - zasępił się, niezadowolony z dobranego słowa.
- To tak, jakby ktoś... zlepił razem uosobienie rozkładu i... nieskrępowanego niczym rozrostu natury? Nie. Może nie do końca rozkładu... zastoju. Bezruchu. Inercji. - upiór wyrzucił z siebie serię słów mając nadzieję, że któreś z nich zdoła należycie oddać to, co rezonowało teraz w jego wnętrzu. Rebecca, choć wywołana do odpowiedzi, nie odezwała się słowem, jej wcześniejsza pewność siebie uleciała w siną dal.
- Hah. Hahah. Dobrze chłoptaś gada! Dobrze! Jakby ktoś pierdolnął Mateczkę Naturę przez potylicę budzikiem. A potem zerżnął jej nieprzytomne truchło! - Za to nieproszony o opinię zlepek groteski nie miał żadnych problemów - z jakże obrazowym - przedstawieniem swoich odczuć. Musiał je też bardzo dokładnie wizualizować, bo kończąc opis oblizał lubieżnie swoje spękane wargi.


 
Highlander jest offline  
Stary 10-11-2019, 08:49   #117
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- W czym pracowała córka gospodyni? Tak pomijając rzeźbienie w materiale, który za chwilę wybuchnie nam w twarz. - Rozkład nie był czymś, co odstraszyło by Halaku. Kiedyś mieli nad nim panować, wskazywać koniec cyklu życia. Ale potencjał tej istoty w środku... był olbrzymi jak na ziemskie warunki. Rzecz jasna, nie znajdowali się w tej chwili na ziemi. Ani też większość istot które spotkała od powrotu z Piekła nie było łaskawe trzymać się zasad, które kiedyś ustalono. Ale przecież taki był cel, prawda? Uwolnić potencjał ludzkości. Zdjąć im kaganiec rozwoju i pozwolić robić to, w czym byli najlepsi. I do diabła z konsekwencjami.

Tymczasem trzeba było przeć dalej wgłąb, ale z ostrożności trzymała dystans do ogrodnika i zaczęła nadawać kierunek sama, po spirali zbliżając się do bijącego rozkładem serca labiryntu. Mniej przedzierać się przez chaszcze, a bardziej korzystać ze ścieżek. Słowem, robić lepsze wrażenie, dobrą minę do złej gry. Tylko, że “im dalej w las...” no właśnie. Im bardziej parli do przodu, tym więcej odstępstw od normy dostrzegał ogrodnik. A i samej Celine wyłapanie ich przychodziło bez większego trudu. Korytarze zmieniły kolorystykę z soczystej zieleni lata na złoto i suchość zarezerwowane dla późnej jesieni. Większość roślin straciła po prostu liście, jednak te mniej szczęśliwe oklapły i skarłowaciały. Zamiast żywopłotu jako takiego, wędrowców otaczały teraz ściany splecione z patyków oraz dostrzeżonych wcześniej kolczastych korzeni. Tych ostatnich z każdą chwilą było więcej. W końcu wyparły nawet pojedyncze prześwity światła. Celine, Dankworth oraz bezcielesna trójka brodzili teraz po uda w zbrązowiałych, trzeszczących z każdym krokiem liściach, a niebo nad ich głowami nie wiadomo kiedy zostało zastąpione szczelną, korzenną kopułą. Ciemność nie zagościła jednak pośród nich na długo - po przejściu przeciągłego, gardłowego tunelu, oczom Celine ukazała się... jama? Jaskinia? Czy podczas pochodu nachylenie powierzchni uległo zmianie a ona zwyczajnie tego nie zauważyła? Czy odkąd korzenie pozbawiły ich światła gwiazd kierowali się w głąb ziemi? Możliwe. Otwór jednak nie wyglądał na wydrążony w kamieniu. Bardziej przypominał wyżłobienie w kopule utkanej z naszpikowanych kolcami... gałęzi? Teraz to już bardziej konarów. Z środka czeluści, niemal zachęcająco, pulsowało delikatne, karmazynowe światło.


Większość powykręcanego drewna była martwa - to jest, była wysączonymi z energii życiowej roślinami, a nie częścią zagadkowej istoty. Ale Celine odszukała wyjątki od owej reguły. Czuła że niektóre z tych prastarych pędów zakotwiczyły się głęboko w ogrodzie, że terytorium tego bytu sięgało znacznie poza ten kawałek sklepienia. Kolczaste zapory ograniczały możliwości ruchu, ale może dało się znaleźć i dotknąć jeden z tych kawałków, które wciąż pulsowały siłą istoty czającej się w środku? Poszukiwania nie trwały długo i okazały się (względnie) owocne. Pomiędzy ubitymi fragmentami ziemi oraz pochłoniętymi krzewami, które stanowiły lwią część nadnaturalnego klosza, skrzydlata dostrzegła jeden czy dwa większe korzenie - rozmiarem przypominające raczej średniej wielkości pnie. Wystawały one miejscami nieśmiało po zewnętrznej stronie kopuły, często nie więcej niż kilka centymetrów poza całość konstrukcji. W tej chwili zdawały się nieco... letargiczne? Ospałe, jeśli tak można było określić dyspozycję flory. Pulsowały nieziemską siłą wolno, acz miarowo, dając świadectwo biciu jakiegoś monstrualnego, zbliżonego sercu organu.

- No to uwaga, możemy zaraz zacząć nasze spotkanie z tutejszym szkodnikiem. - Dla bezpieczeństwa Benon uklęknął i upewnił się, że w razie osunięcia nie wyląduje w największej okolicznej wyspie kolców. Potem zaś łagodnie dotknął koropodobnej powierzchni. Czekał(a) na reakcję. Na zmianę tempa. Na odpowiedź niesioną przez ciało, na cofnięcie się ze wstrętem pod jej dotykiem lub na mruczenie psa, który chce być dalej głaskany. W tym też momencie zaczęły się... schody. Schody w komunikacji, bo stworzenie, czymkolwiek by nie było, zwyczajnie nie zareagowało na dotyk Halaku. Nie wzdrygnęło się, nie zaatakowało... może po prostu nie odnotowało kontaktu? Było zbyt zaspane, by zwrócić nań uwagę? Zbyt pogrążone we własnym wewnętrznym światku? Celine nie wiedziała, bo i skąd? Wiedziała za to, że na plecach zrobiło jej się nieco ciężej. Pewnie dlatego, że wszyscy pozostali członkowie eskapady patrzyli jej teraz z zapartym tchem przez ramię, niczym w jakimś skeczu komediowym.

- Nic. Widać nie jesteśmy dość inwazyjni, przynajmniej do tej pory.
Była to całkiem pozytywnie nastrajająca reakcja, znacznie lepsza niż natychmiastowa wrogość do wszystkiego, co poruszało się na dwóch nogach.
- Więc może schowasz te nożyce gdzieś, gdzie nie zmienią tego nastawienia od pierwszej chwili rozmowy. Co jak co, ale ogród akurat je może pamiętać - doradził młodzieniec. Potem podniósł się na nogi i, niejako w kontraście, przesunął dwururkę na biodro. Dankworth potarł swoją kosmatą brodę, czemu towarzyszyło przydługie “hmmm”. Głowa kiwnęła mu wolno z góry na dół, jakby było to nieodzownym procesem przetworzenia procesu myślowego poddanego przez demona. Złączył ostrza swojego narzędzia i wetknął je w klamrę z tyłu paska. Widać nie śpieszył się do wyplewiania chwastów.
- Taa... przyznaję Ci, chłopcze, rację. Rozjuszenie czegoś takiego mogłoby źle się dla nas skończyć. Działać bezmyślnie nie możemy, potrzebujemy... planu jakiegoś. Tylko, że mnie nic poza całopaleniem tego miejsca do głowy nie przychodzi - zwierzył się, zdradzając, że z przeszkodą tak ogromnych rozmiarów do czynienia ma po raz pierwszy.

- Jak długo zajmujesz się tym ogrodem? - spytał starszego mężczyznę Latynos.
- Jak mówiłem, od samego początku. Odkąd wprowadziła się tu rodzinka Higgensworthów. Zdarzały się wcześniej duchy natury, z którymi szło się targować. Te wypaczone, agresywne, zawsze można było przegonić... ale one miały normalne rozmiary. No i siłę, której dało radę się postawić... Ale takiego bydlęcia jak tutaj nigdy w życiu nie widziałem - przyznał, z namacalną mieszanką lęku oraz podziwu w głosie. Adam i Rebecca milczeli. Trzęśli się jak osiki, jak pieprzone kamertony. Widmo też drżało, choć w jego przypadku były to raczej spazmy podniecenia, których dopełniały oczy imitujące swym blaskiem gwieździste niebo.

- Ciężko o plan, jeżeli nie wiem ani co to, ani czego chce. - Celine nie przewidywała opcji dzielenia się na wpół gotowymi scenariuszami, opartymi na niesprawdzonych domysłach. - Wszystko zależy od tego, czy będzie zdolne rozmawiać. No i na ile mi zaufasz. - pytanie (w formie twierdzenia) zawisło w powietrzu i sterczało tam przez kilkanaście kolejnych kroków w głąb paszczy lwa . Ogrodnik pokręcił głową z dziarskim uśmiechem.
- Chłopcze, ufam Ci bardziej niż “wielmożnej” pani tych włości... - Zadumał się, po czym dodał. - Czyli w sumie średnio z naciskiem na mniej. Ale będzie musiało wystarczyć.
Żwawo i nie okazując strachu, wszedł za Benonem do wnętrza jamy. Zagubione dusze postąpiły podobnie, choć ze znacznie mniejszą dawką animuszu.


Przejście nie zawaliło im się za plecami po przekroczeniu nieistniejącego progu, nie zostali też zaatakowani przez mięsożerne rośliny, które miałyby ich rozerwać na strzępy. Z jednej strony był to powód do radości. Z drugiej... cóż. Wisielcze sytuacje tego typu posiadały przynajmniej pewną dozę rozpoznawalności, tudzież innego zaznajomienia. Jasno określały niekorzystne położenie osoby uwięzionej czy też zaatakowanej. Scenka sytuacyjna, w jakiej znalazł się Benon wraz z resztą gromady, nie dawała mu jednak punktu odniesienia. Nie podpowiadała, jakie podjąć działania, na jakie alternatywy się powołać. Ogrodnicza eskapada znalazła się bowiem pod kloszem, którego szczytowej warstwy nie dało dostrzec się gołym okiem. Na tworzącą okrąg ścianę wewnętrzną składały się niemal całkowicie znajome, pulsujące pnie. Spomiędzy nich migotały rytmicznie dymiące okręgi bieli oraz czerwieni, których to poświatę skrzydlata zaobserwowała po raz pierwszy z zewnątrz.

Jednak ta część, w porównaniu z resztą kolistej panoramy, jawiła się jako błaha i mało istotna. Z mroku rozpościerającego się całunem na suficie wyłaniały się dziesiątki - jeśli nie setki - grubych, ciemno zielonych gałęzi. Każda z nich zaopatrzona została w przywodzące na myśl pępowinę liany. Owe pnącza mknęły po korze ku dołowi, na spotkanie przerośniętych, bulwiastych “owoców” w kolorze szczerego karmazynu. Te, wiszące niespełna kilka metrów nad ubitym gruntem, jawiły się jako przejrzałe owoce - aberracje, pod których ciężarem uginało się smoliste drzewo. Celine nie tyle widziała, co czuła, także coś w ich wnętrzu. Jakiś... ładunek emocjonalny. Jak niesprecyzowana wspominka czegoś nielubianego. Własnej, wewnętrznej wady, do której istnienia nie przyznałaby się przed resztą świata. Podświadomie przeczuwała także, czym były te gigantyczne globuły. Z braku lepszego określenia, przez myśl przewinęło jej się pokracznie słowo “inkubator”, choć miało ono zdecydowanie zbyt współczesny wydźwięk. Być może trafniejszym byłby “kokon”. Scena rozogniła w jej umyśle migawki z czasów potworności, przywołując groteskowe eksperymenty, jakich raz po raz dopuszczali się wtedy arcyksiążęta. Tyle, że rezonans energetyczny, w którego epicentrum znajdowała się teraz, nie miał nic wspólnego z mocą nadaną przez Wszechmogącego. Nawet z jej wypaczoną formą, której uświadczyła pod koniec anielskiego konfliktu. Odwróciła się, by spojrzeć po swoich towarzyszach. Dankworth stał w miejscu, zastygnięty niczym posąg. Dwójka zagubionych dusz wyglądała tak, jakby miały lada chwila rzucić się do ucieczki. Zbitek widmowej groteski natomiast... no właśnie. Jego nie dostrzegała...
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 14-11-2019 o 19:14.
Highlander jest offline  
Stary 12-11-2019, 15:18   #118
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
To sum up, one does not hunt in order to kill; on the contrary, one kills in order to have hunted.

― Jose Ortega y Gasset

- Pani… - Isabel zerknęła na Vala i dała mu znak, aby podszedł bliżej. - Dobrze… porozmawiamy z twoją Panią.
Płomienny anioł wygramolił się z auta. Jego zwężone w szparki oczy, napięta sylwetka i postawa sugerująca, że w każdej chwili gotów jest przejść do szamotaniny dość dobitnie sugerowały, iż Val podziela obawy swojej towarzyszki podróży. McBuracki nie odnotował jednak gotowości bojowej Valeriusa. Był bowiem zbyt rozanielony przyjęciem zaproszenia przez zakonnicę. Ba, brodacz wyglądał jakby jego przeżarty bimbrem mózg tonął obecnie obecnie w dopaminie. Potrząsnął głową przytakując ochoczo, kiedy mijała go dwójka gości. Robił to tak energicznie, że Nana miała wrażenie, iż zaraz usłyszy grzechot szarych komórek odbijających się chaotycznie od wnętrza jego czaszki. Po przestąpieniu przez próg, skrzydlatych powitał podłużny korytarz z licznymi drzwiami po obu stronach, który zapewne biegł przez całą długość domostwa. Pomalowane w kolorze mlecznobiałym ściany zdobiły liczne łowieckie trofea. Łby jeleni, łosi, lwów górskich, a nawet pojedyncza niedźwiedzia makówka zastygnięta na zawsze w bezgłośnym - i bezsilnym - ryknięciu. Podłogę wyłożono deskami, a przez środek biegł kosmaty błękitny dywan. Jednak zamiast skupiać się na podziwianiu wystroju wnętrz, wzrok Nany błądził po źródle nietypowej aury. Była ciekawa, z kim dane im będzie się tu spotkać.


Emocjonalna mgła była tak gęsta, że zdawała się niemal posiadać fizyczną formę. Spowijała cały parter, wypływała spod każdych drzwi. Niesprecyzowana bliżej pomyłka pulsująca w umyśle anioła śmierci nabrała teraz tonu oskarżycielskiego, jakby ktoś wywlekał na światło dzienne wszystkie jego przywary i niedoskonałości. Ale pod tym rosochatym całunem depresji kryło się jeszcze coś. Jedne z drzwi, pozornie niczym nie różniące się od reszty, posiadały poświatę bliższą scenie rytualnej rzezi, której pogłosy zakonnica odnotowała nie tak dawno w hotelowych szeregowcach. Sługa tajemniczej “pani” pokuśtykał jednak żwawo w stronę innej warstwy drewna, zupełnie ignorując tę, która zaskarbiła sobie uwagę dziewczyny. Kiwając głową jak dziecko z ADHD, które dorwało się do całego domowego zapasu rurek Pixie Stix, złapał za klamkę, na wpół ponaglając, na wpół zapraszając metafizycznie opierzonych gości.

Nana podążyła przodem. Z jakiegoś powodu mieli tu dotrzeć… teraz trzeba było się dowiedzieć czemu. Jej mięśnie były spięte. Skrzydła niemal napierały na plecy. Gotowa na unik, wkroczyła do wskazanego pomieszczenia. Val poszedł oczywiście w jej ślady i... zatrzymał się, kamieniejąc jak posąg z wyrazem twarzy przekraczającym granice strachu i wkraczającym wprost na terytorium otępiającego zmysły przerażenia.


Za drzwiami czekał na nich pokój gościnny. Z podłogą wyłożoną hebanowymi plytkami w kształcie plastrów miodu. Owe podłoże było jedynym normalnym elementem dekoracji. Ozłocony żyrandol - zajmujący swymi licznymi gałęziami lwią część sufitu - stanowił fuzję metalu oraz żywych tkanek. Klosze na końcach owych gałęzi oplatały zszyte facjaty istot ludzkich. W ich oswobodzonych z powiek oczodołach miast ślepi tkwiły teraz maleńkie klosze skrywające żarówki. Tkanina ozdobnych draperii przesłaniających każde z okien składała się ze zwieńczonych złotym włóknem pasem o odmiennych karnacjach, tudzież poziomach melaniny. Coś, co rozmieszczeniem i kształtem sugerowało stolik kawowy, kwitło w środku pomieszczenia rozsiewając żylaste, pulsujące życiem wici w stronę każdego kąta pokoju. Jednak najgorszą zbitką abominacji były pozostałe meble. Ich kształty odzwierciedlały ludzkie sylwetki zastygnięte w masochistycznych pozach. Zwykle pokornie, z opuszczonymi głowami. Podobnie jak stolik sprawiały wrażenie permanentnie splecionych z podłożem - niczym nagie, kościsto-mięsne drzewa, które zapuściły głębokie korzenie. Te makabryczne elementy wystroju, choć z pozoru nieruchome, co jakiś czas podnosiły się i opadały, najpewniej oddychając. Nanie wydawało się nawet, że ze strony jednego z “krzeseł” dobiegło ją nawet ciche westchnienie. Na kanapie, w samym środku tego fizycznego zobrazowania piekła, siedziała drobna, nastoletnia dziewczyna. Smukła, o porcelanowej skórze i lokach koloru szczerego złota. Nie licząc delikatnej, purpurowej kapotki, która pokrywała jej barki oraz częściowo zakrywała jej (jeszcze nie w pełni) uwydatnione piersi, nie posiadała na sobie absolutnie niczego. Jej oczy, na początku niemal nieobecne, zaiskrzyły szczerym rozradowaniem, kiedy dostrzegła dwójkę gości.

- Ach, jesteście! Wejdźcie, śmiało! Przepraszam za ten rozgardiasz. Trochę bym posprzątała, ale rzadko mamy z mężem gości. Tym bardziej z tak... daleka. - Ton i barwa jej głosu były absurdystycznie wręcz oderwane od reszty sceny. Od całości atakującego ślepia Nany horroru. Cała maniera i nastawienie dziewczęcia sugerowały raczej przyjazną i otwartą na nowe znajomości kurę domową z przedmieści amerykańskiej metropolii niż... monstrum w ludzkiej skórze, które mogło żyć w takich warunkach.

Shateiel poczuł lęk Nany. Jej paniczny strach zdawał się wypełniać każdą szczelinę ich jestestwa. Mdłości zaczynały działać niepokojąco na ciało zakonnicy. Wiedząc, że za chwilę może mieć problem, by nad tym bałaganem zapanować, zepchnął ją w tył. Nie agresywnie. Tylko jakby poklepując ją po ramieniu. Obiecując, że będzie dobrze.
- Ta… a ci, co przychodzą, zostają na dłużej? - W głosie przejętego przez anioła ciała pojawiła się wyraźna ironia. Spojrzał na swoje trampki zanurzające się w dziwnej, krwistej masie. Znał takie widoki… z dawnych czasów. Martwe ciała… wiele ciał… przynosił im ulgę. Teraz też miał ochotę pozbyć się tego obrzydliwego syfu. Najpierw musiał się jednak dowiedzieć co tu robili. Niechętnie podniósł wzrok na nastolatkę.
- Podobno mieliśmy się spotkać.

Na twarz nastoletniej gospodyni wkradł się wyraz dobrodusznego niezrozumienia. Przegonić ową ekspresję konsternacji zdołała dopiero podążając za wzrokiem anioła śmierci w stronę rozmaitych aspektów wystroju wnętrza. Zrozumienie szybko przejęło kontrolę nad jej krasnymi licami.
- Och, haha, nie, nie, bez obaw! To tylko nasza mała trzódka - wyjawiła Nanie tonem dobrodusznej cioci, jakby to rozwiewało wszystkie moralne i etyczne problemy rysujące się (a może raczej tworzące masę krytyczną) w pełnym groteski pokoju.
- Tak, pan Eshat... pan Eshat wspomniał, że dziś do nas wpadniecie. - Kolejny rozbrajający uśmiech beztroskiej radości. - Ale przecież nie będziecie tak stać! Usiądźcie proszę, a ja przygotuję coś do jedzenia. Nacieszmy się nieco wspólnym towarzystwem, zanim przejdziemy do szaroburej nudy interesów! - postanowiła, szerokim gestem ręki wskazując dwójce aniołów potencjalne “miejsca siedzące”.

Wiedziona sapaniem dobiegającym ze strony jej sojusznika, Nana zerknęła na bok. Stwierdzenie, że Valerius źle znosił rozgrywającą się przed nim szopkę, byłoby niedopowiedzeniem zakrawającym na bezczelne kłamstwo. Anioł kuźni to zaciskał, to rozluźniał swoje przerośnięte dłonie. Jego klatka piersiowa nadymała się jak u rozjuszonego koguta. W oczach natomiast trzaskało niedowierzanie i... coś gorszego niż zwyczajne, moralne obruszenie. Cały widok, podobnie jak w przypadku Shateiela, doprowadził do powrotu wspomnień z czasów Wielkiej Wojny. Najpewniej takich dotyczących jego własnych działań, jakichś bliżej niesprecyzowanych, niegodziwości, których najwyraźniej się dopuścił... a z którymi nie miał sposobności - ani też psychologicznego arsenału - wcześniej się zmierzyć. A choć teatr kości oraz artyzm rozciągniętych wnętrzności roznieciły owe wspomnienia na nowo, to w żadnym razie nie stwarzały idealnych warunków do tego, by się z nimi rozprawić. Shateiel wiedział, z czym ma do czynienia. Co zaraz nastąpi. Val był teraz jak bomba zegarowa z licznikiem dobiegającym zera. Lada chwila miał wybuchnąć, rzygając wkoło skumulowanymi przez wieki cierpieniem i niesprawiedliwością.
- Przyznam, że pewnie byłoby bezpieczniej gdybyśmy porozmawiali w innym miejscu.
Shateiel niepewnie zerkał w kierunku swojego towarzysza, by w końcu ostrożnie położyć mu dłoń na ramieniu. - Może… zaczekasz na zewnątrz?

Anioł śmierci znalazł się w bardzo nieciekawej sytuacji. Jego płomiennowłosy towarzysz podróży nawet nie drgnął, a próby wyciągnięcia go przez drzwi na siłę byłyby zapewne równie efektywne, jak zapędy w stronę przesuwania łańcuchów górskich gołymi rękoma. Co gorsza, złotowłosa najwyraźniej nie zauważyła - lub świadomie zdecydowała się zignorować - aurę gniewu zalewającą z wolna pomieszczenie. Jak na ironię, jedynym, który dotarł do podobnych wniosków, co Nana, okazał się sługa, który ich tu przywlókł.
- Uhh... prze pani! - wybełkotał z presją w głosie. - Ten rudy mieszczuch chyba jakiegoś ataku dos... - Właściwie tyle zdążył powiedzieć, bo góra mięśni z gorejącą czupryną wybrała dokładnie ten moment, aby obrócić się w tył i wyprowadzić prawego haka w jego klatkę piersiową. Oczy parobka rozwarły się jak para pożółkłych, naznaczonych krwistymi pęknięciami talerzy. Wszelkie powietrze opuściło jego płuca, a siła ciosu posłała go daleko w tył. Roztrzaskał po drodze drzwi pokoju gościnnego, przeturlał się po deskach i zakończył swój lot rozpłaszczony na podłodze, w środku okręgu kościanych drzazg. Shateiel skarcił się w myślach. Zrozumiał, że pozwolił tym wszystkim dobrodusznym pyskówkom i scenkom sytuacyjnym żywcem wyjętym z filmidła o glinach jakimś cudem przyćmić prawdziwy obraz Valeriusa - udręczonego, przesiąkniętego naiwną, Lucyferiańską ideologią kolosa, którego światopogląd był cienki i kruchy jak pierwsza warstwa jeziornego lodu. Niewiasta o złotych lokach otworzyła ślepia szerzej, ale w jej spojrzeniu malowało się bardziej uznanie niż oburzenie. Ba, jej usta naznaczył nawet cień uśmiechu. Nana zwyczajnie nie potrafiła zrozumieć na jakich zasadach operował umysł tego stworzenia. Nie była pewna, czy potrafiłby to jakikolwiek śmiertelnik.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 23-11-2019 o 18:58.
Highlander jest offline  
Stary 13-11-2019, 08:20   #119
 
Aiko's Avatar
 
Reputacja: 1 Aiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputacjęAiko ma wspaniałą reputację

- Val… uspokój się! - Shateiel podniósł głos, czując jednak że Nana nie była do tego nawykła. - Zaczekaj na mnie na zewnątrz… Eshatowi nie zależało byś tu wszystkich pomordował. - Rzucenie przez Nanę imieniem koordynatora enklawy odniosło... jakiś skutek. Chociaż Valerius świdrował teraz nienawistnym spojrzeniem to swojego kompana, to właścicielkę białego domu, wciąż nie rzucił się na żadną z dziewcząt w bezmyślnym, przepełnionym zaprzeczeniem szale. To była dobra strona medalu. Ta zła zawierała w sobie całkowitą zmianę aparycji anioła kuźni. Przez jego spodnie i kurtkę przebijały się w losowych miejscach niewielkie, zakrzywione kolce przywodzące na myśl haki. Skóra nabrała koloru sadzy, a każdemu wydechowi towarzyszyły kłęby osmolonego dymu. Ukoronowaniem tego wizerunku była para zwęglonych, skrzydlatych kikutów wyrastającym Annunakowi z pleców. Shateiel ze zdumieniem uświadomił sobie, że obraz ten w niczym nie pokrywał się z pełną majestatu, siły oraz świetlistej godności aparycją, jaką Val odsłonił przed nim podczas walki z Ojcem Lemoine. Z niemalże panicznego zafrasowania tym faktem anioła śmierci wyrwało... klaśnięcie. Trzykrotne, pełne energii i podniecenia. Zwróciwszy wzrok w jego stronę zobaczył nieletnią gospodynię - jej palce zwieńczone w nastoletniej ekscytacji, oczy stanowiące egzaltowaną parodię potępionych patrzałek Valeriusa. Wyglądała jak postać wyjęta żywcem ze świętego obrazka, doznająca boskiej łaski na widok powykręcanej karykatury o pulsujących mięśniach, w jaką przeistoczył się płomiennowłosy anioł.
- Jest, ach (!)... cudowny. Jest dokładnie taki, jak mi obiecano! Ta nieposkromiona żądza krwi, to spopielające wszystko wokół zaprzeczenie, ta dziecięca buta (!)...- dziewczę o złocistych rzekach spływających jej z barków zatrzęsło się w (erotycznym niemal) spazmie. Przygryzło paznokcie kciuków w nieskrępowanym geście ślepej fascynacji okraszonej zauroczeniem - jak nastolatka, której po koncercie jest dane... intymnie poznać swojego rockowego idola.

- Co ci obiecano? - El obejrzała się zszokowana na blondynkę, stojąc pomiędzy nią a rozwścieczonym Valem. Kobieta o złotych włosach przybrała na chwilę - nieco przesadną - ekspresję zażenowania przypadkowym salonowym faux pas.
- Zapomniałam, że chyba nie powinnam była o tym wspominać. Trudno, stało się. - natychmiast porzuciła swoją (i tak już chwiejną) maskę przejęcia.
- A obiecano mi, moja droga, że będę miała okazję zobaczyć upadłego anioła w całym jego cierpientniczym splendorze. Odzianego w trawiącą go aurę bólu i niemocy. No i muszę powiedzieć, że ani trochę się nie rozczarowałam. - znowu westchnęła i skierowała swe gwieździste spojrzenie na anioła kuźni, choć ten... zdawał się nie słyszeć konwersacji między dwójką młodych kobiet. Zgodnie z opisem, jaki przedstawiła gospodyni, zdawał się całkowicie pochłonięty agonią doznaną w zamierzchłych czasach. Dodatkowo, zanosiło się na to, że zamierzał podzielić się nią ze wszystkimi wokół - wątpliwy zaszczyt, którego zakosztował już odźwierny tego przybytku.
- I już ci wystarczy? Bo osobiście nie mam nic przeciwko puszczeniu go w twoim kierunku, ale nie chciałabym ani by mu, ani tobie jeśli masz nam pomóc, stała się krzywda. - Nana zerknęła niepewnie na swego towarzysza, zastanawiając się jak go uspokoić.
- Chciałabym również zobaczyć w pełnej krasie Ciebie, koleżanko, ale... ach, chyba są to płonne nadzieje... - wyznała, ewidentnie rozmarzona, po czym dopowiedziała:
- Pozwolę sobie zdradzić, że... nie miałam świadomości, iż twój towarzysz tak zareaguje na nasz wystrój. To był “przypadek”, jeśli wierzysz w takie rzeczy. Nie zrobiłam niczego świadomie - zwierzyła się, najpewniej szczerze. Jednak chwila szczerości uległa ukróceniu, bo dłonie blondynki ponownie zacisnęły się w ekscytacji, a patrzałki błysnęły dziecięcą fascynacją. - Ale czy to nie niesamowite?! Nie cudowne?! Jedna migawka. Jedno spojrzenie w stronę tego, co my traktujemy jako element codzienności... a Twój przyjaciel rozsypał się jak karciana wieża, osunął w bunt zaprzeczenia. Kto mógł pomyśleć, że anielskie umysły są tak... kruche. - W jej słowotoku nie było buty czy szyderstwa. Złotowłosa po prostu wylała z siebie strumień świadomości zabarwiony samorodnym zauroczeniem. Tak, bezsprzecznie ubóstwiała babrać się w wybroczynach rozumnej świadomości. Co więcej, pewnie miała do tego smykałkę.

Val postąpił krok do przodu, wyciągając masywne dłonie w kierunku (prawie) gołej nastolatki. Wyglądał teraz jak coś, co wyczołgało się z ekranu podczas nocnego maratonu twórczości George’a Romero. Dziewczę postąpiło w tył i dłonią zachęciło Nanę, by ta odstąpiła na bok.
- Proszę, odsuń się. Nic mu się nie stanie, obiecuję - zaintonowała ze swoją wcześniejszą, wisielczą pociesznością.
Nana przyglądała się temu całemu obrazkowi z pomieszaniem obrzydzenia i ciekawości. Jak Pan mógł akceptować coś takiego. Shateiel nie chciał mówić, co sądzi na temat obecności Pana i jego opinii na jakikolwiek temat.
[i]- Prosiłbym byś powiedziała co chcesz zrobić, albo bardzo szybko tu posprzątam i problem się rozwiąże.[i] - Starał się by w jego głosie nie pozostał nawet ślad wskazujacy na to, że może sobie żartować. Dziewczyna w stroju Ewy, choć wstępnie miała zgoła inny plan, opuściła swoją gardę. Jej delikatną twarz przeciął momentalnie wyraz głębokiej zadumy i... chyba zdecydowała się przeprowadzić skromną rewizję swoich wcześniejszych ustaleń.
- Dobrze! - Błysnęła radośnie ząbkami. - Zwykle na myśl by mi nie przyszło, by kazać gościom sprzątać, ale skoro tak się do tego pieklisz, proszę. Masz wolną rękę.
Jej zwiewna dłoń opasała gestem cały pokój gościnny, sugerując Nanie, że jest to scena. Scena, na której anioł śmierci miał dać swój aktorski popis ku uciesze gospodyni.
- Miła Pani… czy byłaś w piekle by mówić, że się pieklę? - Shateiel westchnął ciężko i rozprostował swoje kruczoczarne skrzydła.

[MEDIA]https://pariolives.files.wordpress.com/2016/01/maleficent_wings_adult.jpg[/MEDIA]

Podchodząc do sprawy względnie ostrożnie, zmniejszył odległość między sobą a umeblowaniem, jednocześnie zwiększając te, które dzieliły go istot żywych (tudzież pseudo żywych). Przeciągnął się czując ulgę po ujawnieniu swojej formy i przyklęknął na jedno kolan, kładąc dłoń na dziwnej posadzce. Uczucie było obrzydliwe.... jak cała ta sytuacja. Jak cało to miejsce. Jak ta kobieta w ciele dziecka. Szepcząc, zapoczątkował rozkład wszystkiego co wypełniało pomieszczenie. Buchnął z niego wirujący kwiat purpury, który natychmiast począł trawić odrażający wystrój wnętrza. Proces oczyszczenia, choć konieczny i słuszny, nie był jednak natychmiastowy. Meble zdawały się stawiać aktywny opór fioletowym falom destrukcji. Niektóre z nich drżały oraz dygotały. Inne naprzemian zawodziły i piszczały, jak zarzynane świnie. Shateiel mimowolnie przygryzł zęby. Ta ostatnia seria dźwięków odsłoniła w umyśle upadłego anioła rąbek jego niegdysiejszej wojskowej kariery. Mniej szczytny i chwalebny niż demon byłby skłonny przyznać. Zawierał on migawki tortur, jakim wraz ze swymi braćmi poddawał niejednego lojalistę. Krzyki bólu i cierpienia, jakie wydawali pojmani, ciskając w stronę Halaku przekleństwa. Ze wspomnień wydobył się dopiero, gdy ostatni z mebli rozsypał się w proch, a w pomieszczeniu zaległa cisza. Ta jednak okazała się gościem nieproszonym - złotowłosa odegnała ją pomrukiem zadowolenia. Najpewniej przecisnął się przez jej usta mimowolnie, kiedy podziwiała zapierające dech w piersiach upierzenie Shateiela. Oglądała skrzydła anioła śmierci z każdej strony, pod każdym kątem, a wrażenia wizualne praktycznie rezonowały wokół niej niczym świetlista aureola.
 
Aiko jest offline  
Stary 15-11-2019, 10:40   #120
 
Highlander's Avatar
 
Reputacja: 1 Highlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputacjęHighlander ma wspaniałą reputację
- Wyglądasz bajecznie, a przy tym zupełnie inaczej niż Twój... przyjaciel. Co znaczy, że pewnie jesteście z innych frakcji, odłamów. Klanów? Hm! Kto by pomyślał. - Mimo swojej małomiejskiej otoczki, dziewczyna o złotych włosach nie była w ciemię bita. Szybko łączyła ze sobą fakty, a jej obserwacje były (aż nazbyt) celne. Jeśli zaś chodziło o anioła kuźni, to redekoracja pomieszczenia w wykonaniu Shateiela zdołała przywrócić mu rozum oraz pozory samoopanowania. Stał teraz przygarbiony, w swojej śmiertelnej formie, sapiąc, jak pies wyścigowy i wyglądając na diablo zażenowanego.
- Dzięki, ja... trochę pobłądziłem. Tu, na górze... - bąknął pod nosem, pukając się w skroń. - Dobrze to rozegrałaś. - dorzucił, tym razem trochę pewniej.
- Istotnie, bardzo dobrze! Z korzyścią dla nas wszystkich! - zgodziła się blondynka, nie odrywając nawet na chwilę oczu od anielskiej formy Nany.

Shateiel klęczał jeszcze przez chwilę, starając się sobie poradzić ze wspomnieniami, które go zaatakowały. Otulił się własnymi skrzydłami i, czując mdłości, skrzyżował ręce na piersi. Wtedy jednak, ku jego zaskoczeniu, poczuł Nanę. Uspokajała go mówiła, że wszystko będzie dobrze. Zarzucała swymi wspomnieniami z lat dziecięcych. Tak bardzo nie rozumiał tej dziewczyny i tej pokrętnej relacji, która się między nimi wytworzyła.
Po dłuższej chwili wyprostował się, ukrył skrzydła i spojrzał na gospodynię.
- Wobec tego… może przejdziemy do interesów? - spytał, zerkając na Vala i upewniając się czy wszystko z nim dobrze. Nieletnia pani domu na wpół posmutniała, na wpół spoważniała. Uwolniła ciężkie westchnienie i, z dostrzegalną niechęcią, przytaknęła.
- No dobrze, chyba faktycznie wystarczy nam rozrywek jak na jeden dzień - powiedziała, nie mając szans, by przekonać nawet samą siebie, co do szczerości tych słów. Kucnęła na ziemi - choć w pozie bardziej “odważnej” niż Shateiel chwilę temu - i dotknęła smukłymi palcami podłogi. Te, wbrew prawom fizyki, zagłębiły się w powierzchni do połowy, jakby ta była po prostu nader gęstą cieczą. Z pomiędzy zwęglonych pozostałości pokazu Nany wzniosły się - bardziej trafnym określeniem byłoby “wystrzeliły” - nowe meble. Mniej estetycznie prowokatywne i... zdecydowanie mniej żwawe. Nie licząc koloru (kościanej bieli) wyglądały zupełnie jak tysiące innych, bardziej tradycyjnych odpowiedników krzeseł, sof oraz stolików okupujących salony meblowe.
- Usiądźmy i przejdźmy do “interesów” - zarządziła, mrugnąwszy do Nany.

Ta westchnęła ciężko i zajęła miejsce na nietypowym siedzisku. Niepokoiły ją bardzo zdolności tej dziewczynki, ale skoro Eshat chciał by się tu pojawili… może był w tym wszystkim jakiś sens. Val postąpił w ślady swojego kolegi po fachu, choć on podszedł do sprawy bardziej ostrożnie - przed usadowieniem się dokładnie zlustrował miejsce siedzące, jakby zakładał, że to tylko czekało, aby ujawnić zęby i ugryźć go w cztery litery. Szczęśliwie, krzesło okazało się nie mieć apetytu. Obserwując te podchody, złotowłosa robiła, co tylko mogła, aby zdusić parsknięcie, które próbowało wydostać się z jej krtani. W opamiętaniu pomógł jej nieco wzgardliwy, “biznesowy” wzrok anioła śmierci.
- Hmph. - Nastolatka przekonująco zamaskowała dobry humor szczyptą własnej wzgardy. - Chciałabym zobaczyć, z czym do nas zawitaliście. Pokażcie mi proszę czaszkę. - Wyciągnęła swoją zwiewną dłoń w kierunku dwójki aniołów.

Nana wydobyła z plecaka zawiniętą w koszulę kościaną bryłę i podała ją siedzącej naprzeciwko dziewczynie. Ta ujęła ją bez wahania i obróciła pomiędzy palcami, uważnie badając. Jej fascynacja przedmiotem nie była tak żarliwa, jak ta wywołana przez anielskie manifestacje, jednak charakteryzowała się rodzajem erudycyjności, jakiej nie posiadała ta poprzednia.
- Hm, hm! A to ci dopiero smakowity kąsek. Cienka warstwa materialności, a pod nią obraz czyjejś rytualnej śmierci. A do tego... - musnęła żuchwę opuszkami palców. - A do tego taka osobistość! Ponad cztery tysiące lat bogatej historii, hm. - w jej oczach błysnęła zagwozdka, którą zdecydowała się od razu rozwiązać.
- Czy znaliście tego pechowego pana zanim pożegnał się na stałe ze światem? To, że nie uczestniczyliście w jego... wymazaniu z tkaniny rzeczywistości wiem. A nawet, gdybyście maczali w tym wasze anielskie paluszki... i tak nie miałabym wam tego za złe.

- Zalezy kto to...ja chyba oberwałam jego resztkami. - Shateiel uśmiechnął się krzywo, wpatrując się w siedzącą naprzeciwko dziewczynę.
- Och, to celebryta, prawdziwy VIP wśród nieboszczyków, którzy niezadowoleni są ze swojego stanu bycia. Jego “przyjaciele po fachu” znani są z tego, że... śmierć jest dla nich zwykłą niedogodnością. Wyprawienie ich w zaświaty sprawia niemiłosierne kłopoty, a ich brzydka tendencja do wracania... po kilku dniach, miesiącach czy latach czyni takie wycieczki jedynie rozwiązaniami tymczasowymi. - W jej słowa wkradła się nuta zmęczenia, która sugerowała słuchaczom, że złotowłosa miała w robieniu tego typu “porządków” doświadczenie natury praktycznej.

Zakonnica apoczuła nieprzyjemny dreszcz. Wracał? Istota, która była tam i tu wiele razy? Sama wizja wydawała się być nie dość, że niepokojąca to nieprzyjemna.
- Ale szczęśliwie ten przykry stan rzeczy już za nami. Ten tutaj był... ostatnim przedstawicielem swojego... że tak powiem “gatunku”. Podobni mu “nieśmiertelni” - skrzywiła się w gorzkim obrzydzeniu - zostali zniszczeni przez ten sam mistyczny bałaganik, który otworzył wam drogę na wolność - objaśniła, błyskając w kierunku Nany kumoterskim uśmiechem. Val obruszył się niespokojnie na swoim siedzisku.
- Czyli te całe eteryczne wiatry, które naruszyły kłódkę naszego kołchozu... - zaczął.
- Rozrywały w tym samym czasie esencję życiową “nieśmiertelnych” na strzępy, porywając ją na cztery strony świata. Wspaniale, prawda? Cóż za korzystna mała podmiana! - Złotowłosa potrząsnęła żwawo głową. Ta prawie zagrzechotała. - Ten tutaj ostał się tylko dlatego, że zdradził tych, którzy go stworzyli i... uciekł pod spódnicę tych “złych i niedobrych”, zaprzedając się im. Ha, ha! Jest w tym wszystkim jakieś uczucie... nieuchronności, prawda? Nie ja jedna to widzę? - zapytała swoich gości, szukając w nich potwierdzenia własnych obserwacji.
 

Ostatnio edytowane przez Highlander : 04-12-2019 o 17:00.
Highlander jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172