Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-02-2009, 15:50   #371
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Sasha Vyrkos. Tak zdaje się nazwała ją Shizuka. Ortega obserowała ją badawczo próbując wywnioskować coś na temat nowego przeciwnika. Sahsa robiła dziwne wrażenie a jej aura była niepokojąca. Ponadto jej wygląd miał w sobie coś nienaturalnego, coś sprzecznego z prawami natury. Na pozór ładne kobiece rysy w zestawieniu z chłopięcym głosem i czymś męskim w ruchach i zachowaniu. Miszmasz tyle podejrzany co i niesmaczny. Kobieta czy mężczyzna? Trudno było ocenić, ale Sasha bez wątpienia była wampirem. I to nie byle jakim wampirem, a to sugerowało, że należy zachować stosowną ostrożność. Ortega nie była nieśmiertelna, przynajmniej nie bezwarunkowo a zaatakowanie Sashy wydało jej się jednoznaczne z targnięciem się na własne życie.

Nagle otoczył ją pierścień płomieni. Gdzieś w jej wnętrzu zadrżała Bestia, prychnęła zaniepokojona i podkuliła ze strachu ogon. Ortega pokazała kły i zniżyła się do kucek szukając wśród śniegu swojego wybawienia. Bezmyślnie przysłoniła też twarz rękami, chcąc w tym dziecinnym odruchu odgrodzić się od szalejących płomieni. Jakby to w ogóle mogło pomóc…
Czekała na atak. Spodziewała się płomieni trawiących ciało albo spadającego na nią ostrza. Nic takiego jednak się nie wydarzyło. Jedyne co spłynęło na Ortegę to przydługi monolog poprzetykany groźbami. Nie zdążyła nawet nic odpowiedzieć. Sasha widać rozmowna nie była i po zakomunikowaniu jej kilku spraw praktycznie rozpłynęła się w powietrzu.

Płomienie zniknęły tak samo szybko jak się pojawiły a po Sashy pozostało jedynie niejasne wspomnienie. Wspomnienie wzbudzające strach, a przecież Ortega nie należała do lękliwych. Szybko jednak zebrała ponownie myśli. Sasha nie mogła ujść daleko a śledzenie jej wydało się teraz jedynym rozsądnym wyjściem.

Faktycznie, na świeżym śniegu wyraźnie odcinały się odciski butów. Zabawa w tropienie szła jej całkiem dobrze, jednak do czasu. Problem zaczął się, gdy dotarła na teren zrujnowany przez niedawne wybuchy. Pogorzelisko, nadpalone budynki, walający się dookoła gruz. Sceny rodem z filmów katastroficznych. Trop urywał się przy zdewastowanej kamienicy.

Ortega wyostrzyła zmysły i wsłuchała się w otoczenie. Uderzyła ją kakofonia dźwięków sprawiając, że przez chwilę zakręciło jej się w głowie. Gdzieś w oddali słyszała porykiwania syren, zewsząd dochodziły ją jęki i zawodzenia ludzi poszkodowanych w wypadku. To wszystko nie pozwalało jej się skupić, wprawiało w absolutną irytację. Mimo to natrafiła na jakiś ślad. Pojedynczy zapach. Swąd palonego ciała i włosów, niewątpliwe należący do Marry.

Podążyła za tą wonią na przeciwległą stronę zrujnowanego budynku. Kolejne ślady zobaczyła na ulicy pokrytej cieniutką warstwą świeżego śniegu. Ciągnęły się w głąb zabudowań, zakręcały ku następnej ulicy i urwały się nagle. W tym miejscu zaczynały się odciśnięte na śniegu ślady opon. Sahsa musiała wsiąść do samochodu.

Mercedes stłumiła przekleństwo cisnące się na usta i rzuciła się biegiem ulicą. Trop był nadal świeży a unoszący się w powietrzu swąd spalenizny wskazywał, że były tu jeszcze przed momentem. Musiała zaryzykować dalsze poszukiwania, nawet jeśli szanse wydawały się nad wyraz mizerne.

Za rogiem ulica przechodziła w bardziej ruchliwą odnogę. Toreadorka omiotła wzrokiem skrzyżowanie. Sześć samochodów… Zapamiętała marki, kolory i numery rejestracyjne. Może na coś się ta wiedza przyda, może nie. Teraz jednak musiała zdać się na ślepy los, na ewentualny łut szczęścia.

Renault Thalia, srebrny, RV353531
Opel Astra, czerwony, RVK45265
Jeep Cherokee, srebrny, RV7466MJ
Honda Civic, czarny, REV375888
Alfa Romeo 75, żółty, RV0857555
Toyota Land Cruiser, ciemnozielony, ED3674KJ, D

Podeszła do samochodu, który podjechał właśnie obok niej i zatrzymał się na światłach. Szarpnęła za drzwiczki od strony pasażera. Były otwarte więc bez żenady zajęła miejsce i spojrzała na kierowcę spod ściągniętych brwi. Okazał się nim być dość młody mężczyzna, żeby nie powiedzieć nastolatek. Pewnie przeżywał swoje pierwsze przygody z nabytym niedawno prawem jazdy a tu przytrafił mu się pasażer na gapę rodzący skojarzenie z psychopatycznym mordercą. Kobieta uśmiechnęła się do niego szeroko, prawie przyjaźnie, ale jej oczy pozostały chłodne. Zaschnięte ślady krwi na twarzy i szyi nadawały jej obliczu jakiś diaboliczny wyraz, może dlatego chłopiec zadrżał jak liść na wietrze i zacisnął mocniej dłonie na kierownicy.
- Jedź - warknęła poirytowana Ortega. Traciła cenny czas. (dominacja)

Komenda poskutkowała i samochód ruszył z piskiem opon, niefortunnie zwracając na siebie uwagę przechodniów. Chłopak ruszył po prostu przed siebie, bezmyślnie wdepnął gaz do dechy i przejechał na czerwonym świetle. Ortega znów zaklęła pod nosem. Sztukę dominacji zaczynała dopiero poznawać i wydawanie bardziej skomplikowanych poleceń nie wychodziło jej najlepiej, a te proste były często nieprecyzyjne i odbierane zbyt dosłownie. Postanowiła się więc odwołać do metod tradycyjnych i sprawdzonych. Wyjęła długi wojskowy nóż zza cholewy buta i przytknęła go do szyi kierowcy.
- Srebrny Cherokee. Nie zgub go.

Samochód wskazała na chybił trafił. Wybór dobry jak każdy inny. To była czysta loteria ale i tak musiała zaryzykować. Jechali za nim dobre dziesięć minut. Chłopak prowadził niewprawnie i był zmuszony złamać kilkakrotnie zasady ruchu drogowego aby nie zgubić Jeepa.
Pot spływał strugami po twarzy chłopca. Co chwila zerkał nerwowo na swojego oprawcę ale nie odezwał się ani słowem. Drżał na całym ciele jak zając w konfrontacji z wygłodniałym drapieżnikiem. Ortega czuła doskonale zapach jego strachu. Przez chwilę wydał się nawet kuszący, apetyczny. Chętnie by go skosztowała, ale liczyły się priorytety. A w tej chwili największy z nich stanowiła ta parszywa dziwka z piekła rodem, która szalała po Rejkiawiku i sukcesywnie obracała wszystko w popiół.

Nie chciała dodatkowo stresować kierowcy. Był jej potrzebny i musiał możliwie najlepiej skupić się na drodze. Rozluźniła się odrobinę i opuściła ostrze noża.
- Po prostu nie próbuj bawić się w bohatera dzieciaku a włos ci z głowy nie spadnie.

Jeep wjechał wreszcie na przytulne osiedle domków jednorodzinnych. Zaparkował na podjeździe i z samochodu wyszedł niemłody mężczyzna, którego sylwetka zdradzała, że większość życia spędził przy biurku. Nalana twarz, dobroduszny wyraz twarzy, okulary na nosie. Jednym słowem pudło.

- Szlag! – z gardła Mercedes wydobył się ryk wściekłości a pięść zderzyła się brutalnie z deską rozdzielczą. Kierowca jeszcze bardziej skulił się w sobie i wstrzymał na chwilę oddech. Po jego policzkach pociekły łzy.

- Nie bój się. Powiedziałam, że nic ci nie zrobię.
Podała mu adres na który ma się kierować. Pojechał posłusznie a Mercedes wyciągnęła nogi pod samą szybę i odpaliła papierosa. Pochyliła się w stronę chłopaka i sięgnęła do wewnętrznej kieszeni jego płaszcza. W portfelu odnalazła prawo jazdy.
- Sigurd Peterson – przeczytała z dokumentu, a później wsunęła laminowany prostokąt do swojej kieszeni – Zachowam to dla siebie dzieciaku. Nie mów nikomu o naszym niecodziennym spotkaniu albo zamienię twoje życie w pasmo nieszczęść, rozumiesz? Po prostu wróć grzecznie do domu i wymarz mnie z pamięci. W przeciwnym razie znajdę cię… i zabiję.
Nie siliła się na finezję. Jej głos uderzał pewnością siebie i stanowczością.

Kazała wysadzić się jakieś dwa, trzy kilometry od Elizjum. Pozostały dystans postanowiła przebiec piechotą. Patrzyła na oddalający się w pośpiechu samochód jej nowo poznanego „przyjaciela” i ruszyła przed siebie. Trzymała się zaciemnionych uliczek i skwerków z roślinnością. Unikała świateł latarni, a przede wszystkim przypadkowych przechodniów.
Wykręciła numer znajomego szefa policji i poprosiła o sprawdzenie pozostałych pięciu tablic rejestracyjnych. Może to coś da, kto wie. W każdym razie miała jakiś punkt zaczepienia. Kolejny telefon wykonała do Lipińskiego. Odezwała się automatyczna sekretarka. Po sygnale zostawiła widomość, starała się możliwie streszczać.
- Tu Ortega. Merry wdepnęła w niezłe gówno, może tego nie przeżyć. Za pół godziny będę w Elizjum. Jeśli się pojawisz zdradzę ci szczegóły.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 26-02-2009 o 18:11.
liliel jest offline  
Stary 28-02-2009, 20:34   #372
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Arakawa & Lasalle & Portman


Shizu weszła nieśmiało do pokoju i zamarła widząc dziewczynę zgubioną wśród poduszek. Kiedy jej spojrzenie złapało w końcu postać Lasalle-san odetchnęła i uścisnęła go na powitanie.
- Jak się cieszę, że nic Lasalle-san nie jest. - odeszła na kilka kroków. - Co się stało? Kim ona jest? - wskazała ruchem podbródka chorą.

- Ona, to dziewczyna z największym sercem, jakie znam. Umiera. Umiera! - powiedział szybko. - Proszę, Shizuka-san. Klejnot. Nie dla mnie, dla niej.

- Ale... -
zawahała się. Nie znała tej dziewczyny, ale ufała Lasalle-san. Tyle że umierająca nie była wampirem, ktoś by wcześniej o niej mówił. A kamień... Przecież tylko tyle mieli jako zaporę przed Sashą...

Portman
przez chwilę milczał zaskoczony, jednak w końcu postanowił wtrącić swoje trzy grosze:
- Z całym szacunkiem, ale co to ma wszystko znaczyć? Po mieście szaleje groźny wampir z kamieniem ognia. Pali miasto, ludzi i wampiry. Ten kamień jest nam potrzebny, jeśli chcemy przeżyć. Moi bracia Malkavianie nie mieli takiej możliwości i teraz już ich nie ma. Ani jednego z nich!

- Ten kamień ... nie, to nie kamień. On nie ochroniłby ich dlatego, ze ktoś by tak chciał. Mógłby może, jeżeli sam pragnąłby tego, ale teraz nieważne. Powiem później. Shizuka-san, proszę, bardzo... -
ręce Lasalle'a drżały. - Jeżeli będzie pani zwlekać ...

Japonka spojrzała na dziewczynę. Torreador miał rację. Ale Artur-kun również. Jakby czytał jej w myślach. Znów rozdarta pomiędzy życie a śmierć... Przypomniał jej się Roland. Którego nie uratowała. I jego słowa.

- Ja mam kamień, ja decyduję. - powiedziała chłodno, ale nie ruszyła się z miejsca. Władza. Zabawne, nigdy jej nie pożądała. A teraz? - Twój ojciec nie pozwoliłby jej umrzeć.
Spojrzała Arturowi w oczy.

Nie wytrzymał i wbił wzrok w podłogę.
"Dziewczyna ma rację. Roland nie tylko by nie pozwolił jej umrzeć, ale też wiedział dokładnie, co należy robić. Umarł król, niech żyje król? Do tego muszę się jeszcze wiele nauczyć."

Zwinnym ruchem Torreadorka znalazła się tuż obok umierającej i włożyła jej kamień w dłoń.
- Biała królówka nie może spaść z potrzaskanej szachownicy. - szepnęła. To było przeczucie. Błysk jej zmęczonego, głodnego umysłu. Jeśli się pomyliła...

Poczuła zapach krwi. Uderzył ją. Od dziewczyny, od sióstr. Krew. Pragnienie stłamsiło resztę ludzkich uczuć. Musiała stąd wyjść! Uciec!

Skierowała się do drzwi szybkim krokiem. Rzuciła do Artur-kun jeszcze:
- Teraz tutaj jest twoja wieża. - a jej kły niebezpiecznie błysnęły.
Wybiegła na zewnątrz, oddychała wściekle, choć ani to potrzebne ani praktyczne jak się przecież umarło. Zanurzyła dłonie w śniegu. To ją trochę oprzytomniło, choć nie zwalczyło przyczyny.

Artur nie zdążył zareagować, zanim kamień trafił do Rossy. Gdy Shizuka wybiegła, patrzył chwilę na umierającą dziewczynę.
- No dobrze, zatem robimy roszadę. Ale pamiętaj, Hetma... -pokręcił gwałtownie głową - Archoncie, potężne osoby polują na ten kamień. Nawet jeśli ją uzdrowi, nie koniecznie da jej bezpieczeństwo. Obserwuj swoją chorą, ja zobaczę, czy Shizuka nie robi czegoś głupiego.

Po tych słowach odwrócił się i wyszedł sztywno na zewnątrz. Stanął w cieniu pod ścianą świątyni, obserwując uspokajającą się Shizukę, a wyostrzonym słuchem wyłapując wszystkie dźwięki dochodzące z wnętrza. Absolutnie nie wiedział co robić.

- Moja malutka - mówił tymczasem Lasalle obejmując małą dłoń Rossy i zaciskając w niej klejnot. - Żyj, proszę, żyj. Ty jesteś teraz tą wybraną. Miałem cię uczynić, wiesz, jedna z czterech. Jesteś nią, czynię cię nią. Proszę, otwórz oczy. Klejnocie mój, daj jej swoja siłę. Tyle osób się dla niej poświeciło. Popatrz, teraz Shizuka-san i Arthur mogli cię zatrzymać, mogli próbować - poprawił - ale tego nie zrobili, dla niej.
- Klejnocie, proszę, błagam, pomóż jej, przyjmij ją, uratuj ją. Ona jest taka dobra, taka niewinna. Jest takim promieniem. Proszę, proszę, proszę
- szeptał ściskając kurczowo jej dłonie.

Shizu wcierała wściekle śnieg w przedramiona, ale było jej coraz goręcej. Wrzało. Cała wrzała. Wyschła do dna. Jej dłoni nie chłodził już szmaragd. Bestia warczała wściekle. Krwi! Domagała się. Krwi!
Torreadorka nieprzytomnie powiodła wzrokiem po cichej okolicy. Wstała i ruszyła przed siebie. Zęby wysunęły się poza linię warg. Krok lunatyka prowadził w stronę centrum miasta. Krwi! Zmysły wyczuliły się zasypując ją gradem różnych zapachów, dźwięków bezbłędnie prowadząc ku ludziom.

Artur spostrzegł, jak Shizuka dziwnym krokiem ruszyła w kierunku miasta. Przypomniał sobie jej wysunięte kły, a także to, w jakim stanie sam znajdował się ledwie godzinę wcześniej. Wiedział, że nie zdoła jej zatrzymać.
„Iść za nią? Jak spotka jakiegoś człowieka, to zrobi coś potwornego, może chociaż uda mi się ją powstrzymać przed morderstwem. Ale przecież mam pilnować wieży. A tam, w rękach Lasalle'a jest bezpieczniejsza, niż ja jej to mogę zapewnić. Idę!”
Ruszył truchcikiem za oddalającą się dziewczyną. Nagle poczuł, że jego ręka, bez udziału woli, dobywa pistoletu.

„Możemy ją zatrzymać, to nie problem. Nie można pozwolić, żeby skrzywdziła kogoś niewinnego.”- usłyszał głos swojego sumienia. Pistolet mierzył już prawie w Shizukę.
„Nie! Nawet jeśli jest już tylko pionkiem, to jest białym pionkiem! Poza tym nie jest winna tego, co się z nią dzieje!”
Ręka trzymająca pistolet zaczęła zataczać koła w powietrzu, gdy dwie wole walczyły ze sobą o kontrolę. Lufa już- już wskazywała na głowę nieświadomej niczego wampirzycy, to znowu celowała w ziemię.
„Nawet zwykły pionek może teraz przeważyć szalę. Nie oddam!”
Nagle pistolet zaczął ciążyć w stronę głowy Portmana. Gdy dotknął jego czoła, drżenie ręki ustało, a Artur odetchnął głęboko. Udało się.

Arakawa na moment się zatrzymała i spojrzała na Artura przez ramię. Coś krwiożerczego błysnęło w jej oku. Uśmiechnęła się nieludzko i rzuciła się biegiem przed siebie.

Artur schował pistolet do kabury i ruszył szybko za Japonką. Wiedział, że z Bestią nie da się rozmawiać. Można tylko przypilnować, żeby za bardzo nie narozrabiała, a potem po niej posprzątać. A potem szybko zaprowadzić do Elizjum.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein

Ostatnio edytowane przez Latilen : 28-02-2009 o 23:00. Powód: link do pięknej klimatycznej piosenki dodany ;]
Latilen jest offline  
Stary 02-03-2009, 16:42   #373
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Karol Lipiński

Nie mógł uwierzyć własnym uszom, gdy Mozart powiadomił go o zamieszaniu w mieście. Coś musiało się wydarzyć podczas ich szturmu na siedzibę czarownic, a Lipiński mógł się tylko domyślić kto brał w tym udział.

- Marry- wyszeptał, kręcąc głową z niedowierzaniem. Musiał dostać się do Elizjum i przekonać się co się wydarzyło.

- Odpocznijcie wszyscy. Coś czuje, że czekają nas długie i niebezpieczne noce. – zapiszczał w szczurzej mowie i oddalił się pośpiesznie do niewielkiej komórki, gdzie po kilku minutach przewalania gratów ukrył Księgę w jednym ze swoich futerałów. Następnie zatrzasnął kłódkę chroniącą dostępu do środka pojemnika, aż wreszcie zasypał go całą masą niepotrzebnych szpargałów.

Nie zdążył nawet przebrać się i zostawić swojego „koncertowego” garnitury co wielce go irytowało, jednak kompletne złamanie maskarady i cały chaos, jaki nadchodził były dostatecznie ważnymi argumentami żeby sprawy estetyki zostawić na później.

Przekręcił klucz przy starej, skrzypiącej windzie i poczekał całą minutę zanim ta zwlokła się z samej góry. Jak zwykle w niej śmierdziało papierosami, wódą i rzygowinami, co już samo w sobie stanowiło niezłą obronę przed zwykłymi złodziejaszkami.

Zamknął solidne kraty chroniące piwnicę przed intruzami i ruszył wreszcie do góry, martwiąc się jednocześnie o bezpieczeństwo księgi. Nie mógł jej jednak zabrać, ze sobą.

„Nie wiadomo co zastane w Elizjum…jeśli wmieszała się w to wszystko osoba z kamieniem ognia to…” – wolał nie kończyć swoich myśli maszerując już żwawo w kierunku posiadłości Księcia.

Wtedy właśnie w jednej z wewnętrznych kieszeni garnituru poczuł wibrację. Prawie zapomniał o telefonie! Szybko dogrzebał się do niego i zerknął jeszcze na wyświetlacz lekko zaskoczony…po usłyszeniu słów Ortegi był już tylko zszokowany.

- Tu Ortega. Merry wdepnęła w niezłe gówno, może tego nie przeżyć. Za pół godziny będę w Elizjum. Jeśli się pojawisz zdradzę ci szczegóły.

- Zjawie się tam najszybciej jak będę mógł...cieszę się, że nic ci nie jest.
– sam nie był pewien, czemu to powiedział, kończąc jednocześnie rozmowę. Uprzejmość, odruchowe kłamstwo, a może rzeczywiście ucieszył się, że z tą zimną wampirzycą wszystko było w porządku?

- Nie czas na rozważanie bzdetów. – zganił sam siebie. – Ech Marry w coś się wpakowała? Jeśli ty poległaś co ja będę w stanie zrobić?


O ile na początku łudził się, że człowiek z ognistym kamieniem nie maczał w tym palców, tak teraz był już tego pewien. Przerażało go to.

Zaczął biec, biec co sił w nogach.

Marry może była kompletną wariatką, ale nie zamierzał jej zostawić samej.

Ledwie umilkły brawa, a już nowy koncert rozbrzmiał na nowo.
 
mataichi jest offline  
Stary 04-03-2009, 13:10   #374
 
Hawkeye's Avatar
 
Reputacja: 1 Hawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputacjęHawkeye ma wspaniałą reputację
Cała ta sytuacja gdyby nie sprawa z jaką przyszedł, byłaby bardzo zabawna. Znajduje księcia miasta w jakieś piwnicy z ogromnym lustrem. Po cholerę umieszczać coś takiego w takim miejscu? Architekt, który to zaprojektował musiał być jakimś idiotom. Kto będzie się tutaj przeglądał? Szczury ... no chyba, że Robert nie chciał aby inni wiedzieli, że lubi się przyglądać.

Alex mimo wszystko nadal był zadowolony i nad wyraz spokojny. Teraz nie było już możliwości odwrotu, wóz albo przewóz. Stanął w odległości kilku metrów od księcia. Nie chciał znaleźć się za blisko, nie wiadomo jak w pierwszej chwili zareaguje Ventrue. Gdyby zdarzyło się, że nie będzie miał w sobie na tyle siły aby stawić czoła wyrokowi. Poza tym nie było teraz sensu budzić w księciu żadnego niepokoju.

-Vengador nie żyje. - powiedział krótko, po czym kontynuował -Walczyliśmy z jedną z lalek, byłem ciężko ranny i wtedy Vengador został zaatakowany przez tego czarownika. Ostatnimi momentami swojej świadomości pozwolił mi zatopić kły i wypić go do cna. Nie kontrolowałem się, jego głos był taki władczy ... ciężko było się oprzeć jego poleceniom - wampir skończył mówić i popatrzył na Roberta

-Przyjechałem tutaj po wyrok. Przedstawiłem okoliczności łagodzące i liczę na sprawiedliwość - teraz wszystko było poza jego kontrolą ...
 
__________________
We have done the impossible, and that makes us mighty
Hawkeye jest offline  
Stary 04-03-2009, 17:21   #375
 
Kutak's Avatar
 
Reputacja: 1 Kutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwuKutak jest godny podziwu
W duchu niesamowicie cieszył się z przybycia Alexa. Ta kobieta... Kto wie, co stałoby się później, kto wie, czy by jej nie uległ. Teraz nie było ryzyka, teraz był bezpieczny, przynajmniej chwilowo - pełno było bowiem innych problemów, a i sprawę kobiety trzeba zbadać... Żałował śmierci Briana - spędzał on w końcu wiele czasu w tych piwnicach, być może zdołałby coś mu wyjaśnić...

Na zewnątrz jednak Robert był chłodny, jak zwykle. Ze spokojną miną wysłuchał słów Brujaha, wbijając w niego zmęczone już całą tą nocą oczy. Śmierć. Powinna z niego zostać kupka popiołu. Dopuścił się jednej z najgorszych możliwych w ich świecie zbrodni, za którą jeden z radnych już zmuszony był poddać się działaniu okrutnych promieni słonecznych. Prawo to prawo. Dobry władca jednak wie, kiedy je naginać...

Alexandrze... - zaczął po chwili Aligarii - Jak być może wiesz, jednego z naszych dawnych przyjaciół, pana Deresza, okrutny los zmusił do niemal identycznej sytuacji. Jeśli chcesz, możesz z nim o tym porozmawiać. Jeżeli umiesz rozmawiać z wiatrem, który unosi jego pyły... - wredny uśmiech przemknął przez twarz wampira - W takiej sytuacji istnieje jedno zgodne z prawem wyjście, przyjacielu. A ja, jako książę, mam obowiązek tego prawa przestrzegać...

Pauza. Uderzenie laską.

- Nie denerwuj się. Przeżyjesz. - odezwał się po dłuższej chwili milczenia - Tylko głupiec zabijałby syna najważniejszego sojusznika zaraz po zwycięstwie, po takich stratach. Poza tym, sam wydajesz się być przydatną i wartościową osobą. - przyjaźniejszy już uśmiech objawił się na twarzy Stańczyka - Złamałeś moje rozkazy, to niesubordynacja. Zabiłeś Vengadora, jak twierdzisz - na jego własne życzenie. Wierzę ci, jesteś odważny. To mój dar dla ciebie. Teraz jednak czas na warunki.

Uderzenie laską.

- Jutrzejszego poranka wyśle pismo do Rady w Wiedniu opisujące twój przypadek. Napiszę także o mojej decyzji, nazwijmy ją "warunkowym uniewinnieniem". Jeżeli jednak jeszcze raz dopuścisz się niesubordynacji, bądź też złamiesz w jakikolwiek sposób zasady Camarilli, czeka cię kara. Jaka, spytasz? To zależy. Lepiej dla ciebie, żebyś się tego nie dowiedział.

- Nie czas jednak na świętowanie. Walter Sing. Pamiętasz mojego kamerdynera? Jest, jak się okazało, sługą jednego z naszych największych wrogów, kto wie, czy nie potężniejszego, niż hrabina Munk. Do płonącej piwnicy wepchnął mnie, dokonując tym samym haniebnego zamachu na przywódcę wampirów w mieście. Masz go znaleźć. Dziś. Do świtu jeszcze półtorej godziny. Na pewno nie uciekł daleko. Chcę go żywego, a jeżeli nie będzie innego wyjścia - rozszarpanego. Rozstrzelanego. Nie po prostu martwego. Zmasakrowanego. - gniew w głosie Ventrue był wyraźnie wyczuwalny.

- A teraz bądź tak miły i zaprowadź mnie do Finney. - zakończył rozmowę po krótkiej przerwie.
 
__________________
Kutak - to brzmi dumnie.
Kutak jest offline  
Stary 08-03-2009, 23:20   #376
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Mercedes, Karol, Alexander, Robert

Finney wysłuchała opowieści ojca z przerażeniem w swych wielkich, lśniących niczym gwiazdy oczach. Widać sama była niezwykle poruszona zachowaniem Waltera Singa, który jeszcze do niedawna pilnował posiadłości księcia. Pilnował i nie pytał o nic, co Robert złożył na karb wyśmienitego przygotowania do zawodu tamtego. Cóż, w pewnym sensie się nie mylił.

Ponieważ dość mieli zajęć związanych z żywieniem rannych po bitwie Brujahów oraz śledzeniem raportów policyjnych, niewiele jednak o zajściu rozmawiali. Jedynie wiedząc o tym, iż Alex miał za zadanie tropić Singa, Finney była w stanie stwierdzić, że chyba widziała go przemykającego na schody, ale ponieważ uznała, ze robił to na polecenie księcia, nie zwróciła na to większej uwagi.

Kiedy młody Brujah miał już skierować się na piętro, czyjaś ręka spoczęła na jego ramieniu. Ze zdziwieniem, że ktoś go zaszedł od tyłu, odwrócił się gwałtownie i zobaczył pochmurne oblicze George’a.

- O dziwo, ten buc, nasz książę, okazał się łaskawy, dlatego staraj się go nie zawieść. Słyszałem, ze młody Malkavianin, Artur, czy jak mu tam było, jest detektywem. Poza tym... lepiej żebyś nocował u księcia... przez jakiś czas. Nie wszystkim podoba się to, co zrobiłeś.

Wyrzekłszy jakże znamienne słowa, ruchem głowy wskazał Alexandrowi schody, by ten zajął się swoim zadaniem. To jednak, choć zdawało się początkowo proste, ponieważ kamerdyner wyraźnie troszczył się o to, by jak najszybciej zwiać z dworku, a nie by zacierać ślady, w momencie gdy Brujah doszedł do śladów opon na drodze, co zaraz potem zniknęły wśród innych śladów na ulicy, przestało być zabawne... rzec nawet można, że stało się cholernie irytujące.

***

Ledwo Brujahowie zebrali się, by wrócić do swojej meliny, w dworku Aligariego pojawiły się dwa kolejne wampiry – tym razem byli to Karol i Ortega, wyraźne czymś przejęci...


Choć niedługo miało świtać nad Reykiavikiem, w świecie mroku bynajmniej nie pojaśniało, gdyż świt był tego dnia nadzwyczaj ciemny od krwi.
Vitae vampire.


Shizuka, Artur

Biegł za młodą Toreadorką, a niebo i ziemia zdawały się mieszać ze sobą i zlewać w jedno. Miasto płakało, wołało pomocy, choć wiedziało jednocześnie, że nadziei już nie ma...
Nie! To tylko malkaviańskie omamy, dlaczego niby Artur miałby słyszeć, co myśli miasto? On, twardo stojący na ziemi, nawet mimo swego przekleństwa, nie chciał ulegać delirium tego miejsca. A jednak, jakiś głos w jego wnętrzu szeptał wyraźnie... szeptał, że teraz on jest królem. Czy to możliwe? Czy faktycznie jest ostatnim ze swego klanu na Islandii?

Odpowiedź na to pytanie czekała tuż za rogiem. Zrozpaczony, że zaraz Shizuka dotrze między budynki, a tam z pewnością natrafi na wiele zapachów vitae, wiele potencjalnych ofiar, starał się ją doścignąć. Na próżno. Szalona Toreadorka była nieco szybsza, a jej pragnienie silniejsze od jego woli. Choć czuł Bestię w sobie nieraz, to był naprawdę poruszony spotkaniem z nią w cztery oczy, w innej postaci i to tej spokojnej, opanowanej Japonce... Może to właśnie dlatego szok był tak wielki? Zachowanie, którego spodziewałby się po jakimś Brujahu, nawet Malkavianie, w przypadku tej istoty było skrajnym ekstremum.

Ponieważ wydawało się, że już nie doścignie dziewczyny, znów zaczął rozważać użycie pistoletu, prosząc jednocześnie swego Boga, by mu tego oszczędził.
Tym razem...
Ten jedyny raz jego prośba została wysłuchana.

Nagle przed Shizuką pojawiła się odziana w czerń postać. Jej ruchy były tak szybkie i zwinne, że dziewczyna nawet nie zauważyła, jak jej czoło zetknęło się z zimnymi palcami istoty. Znieruchomiała.

Artur również się zatrzymał niemal nie wierząc swoim oczom. Czarny Dżej! Nieoficjalnie drugi po Rolandzie, ten, który wszystko wiedział, ten, który wieszczył apokalipsę... to on miał zapewne zostać królem.
A może jednak nie?

- Wezmę to, co obudziło się w sercu tego dziewczęcia. – rzekł Czarny swym beznamiętnym głosem – Wezmę jej potwora i umieszczę w swych trzewiach, by dał mi siłę naszego przekleństwa i pomógł zdusić strach przed niebytem. Arturze... czy wciąż myślisz, że twoja przemiana stała się przypadkiem? Czy wiesz w ogóle, kim był Roland? Czy znasz legendę o rycerzu takież imię noszącym? A czy znasz legendę o Arturze, królu Arturze? Tak, synu. Tyś jest teraz królem i tylko ty możesz obudzić rycerzy okrągłego stołu w obliczu Dnia Sądy Ostatecznego. Weź... ją.

Chwilę zajęło, zanim Artur zrozumiał, że ostatnie zdanie tyczyło się Shizuki, której powieki zamykały się, jakby zaraz miała usnąć i wydawało się, ze zaraz upadnie.

Posłusznie schwyciwszy lekkie ciało Toreadorki w ramiona, oczy Malkavian znów się spotkały, tym razem jednak Portman zauważył w spojrzeniu Czarnego rosnącą furię – znak, że oto Bestia zmieniła ciała.

- Zajmij się... nią... – wybełkotał z trudem Dżej I... sobą... bo...jesteś ostatnim... ostatnim jednorożcem.


Shizuka osunęła się bezwładnie w ramiona Artura, zaś z gardła Czarnego dobył się zwierzęcy niemal skowyt.

- Vykos... dorwę cię.
– wyszeptały jego wargi, pomiędzy którymi błysnęły obnażone kły.

W mgnieniu oka zaczął wspinać się po ścianie kamienicy, by niedługo potem zniknąć na jej dachu. Wkrótce potem Japonka otworzyła oczy, by ze zdziwieniem spojrzeć na twarz Artura.



Antoine

Czyżby się spóźnił? Klejnot w dłoniach Rossy lśnił się przyćmionym blaskiem, jakby zaraz miał zgasnąć. Dziewczę w łożu wciąż pozostawało blade i nieme, jakby nie należało już do tego świata. Archonta otoczyła cisza, dotkliwsza niczym tysiące igieł bólu, głębsza od bezdennej otchłani.

I gdy już czuł, że nie wytrzyma, że zapłacze naprawdę, w jego umyśle odezwał się cichy szept:

Oto zaczarowany świat
Sierp Księżyca wznosi się nad horyzontem
A zdobią go tysiące chmurnych szat
Roztańczonych ponad srebrnym lądem
Ziemia; porośnięta mchem
Ozdobiona kamieniami
Czy ten świat jest snem?
Nie
Nie jest
Nie jest też wyobrażeniami
To prawdziwa kraina
Zrodzona z bólu i cierpienia
Tu panuje wiecznie mroźna zima
Na szerokich stepach Krainy Zwątpienia
Bo tak nazywa się ta ziemia
Ona też swe imię ma
Przykryta szatą nocy cienia
Nigdy nie pozna dnia
Jest tu tylko cisza
Cisza i pogrzebane wspomnienia
Tak, to ta głęboka umysłu nisza
Z napisem "Do widzenia"
I pożegnałam w ten sposób swoje serce
Pożegnałam samą siebie
Nie żyję już w poniewierce
Lecz czy jestem szczęśliwsza?
Nie wiem
Powieki Rossy rozwarły się, a lśniące oczy spojrzały... tak, naprawdę spojrzały na Antoine’a!

- Coś ty zrobił? – wyszeptały zaschnięte wargi ledwo słyszalnie – Coś ty zrobił? On... zaraz tu będzie.
- Kto?
- Kai. Mój brat
. – i zemdlała.

„Wilkołak!”

Ledwo ta prawda dotarła do umysłu Toreadora, ledwo przebiła się przez radość z ocalenia Rossy, gdy jego uszu dosięgnął dźwięk tłuczonej szyby ze szklarni tuż obok. Potężny ryk monstrum wstrząsnął świątynią, a w progu pokoju pojawił się Ojciec Munk.

- Mój Boże! Tylko nie to, nie to... jesteśmy zgubieni! – i znów uczepił się rękawa Lasalle’a w geście desperacji – Błagam cię, uważaj. Nie możesz... nie możesz go zabić. Oni są związani. Kai i Rossa narodzili się razem i razem umrą. On był skazany, lecz teraz, kiedy obudziłeś Rossę, dodałeś sił również jemu. A on... on chce się dowiedzieć, co zagroziło jego siostrze i zniszczyć to. Domyślasz się synu, kogo zapewne...

...obwini. Ostatnie słowa uwięzły w gardle duchownego, bo drzwi od strony szklarni otworzyły się z trzaskiem, a w nich stanął... potwór. Największy Lupin jakiego Archont kiedykolwiek widział.


Po rozmiarze szczęk i wielkości pazurów nie trudno było zgadnąć, że oto stał przed nim ten, który z Briana przed kilkoma dniami uczynił ledwo żywy strzep mięsa. Przy tym nie było co wątpić, że Gangrel walczył z nim „na maksa”, po to by zabić. Zadanie Antoine’a było tymczasem po stokroć trudniejsze... musiał oszczędzić tę bestię, jeśli Rossa wciąż miała żyć.

Potwór natarł. Tak, jak można było przypuszczać - za cel obrał wampira.
W jego oszalałych, nieludzkich oczach czaiła się tylko śmierć...
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 16-03-2009, 22:07   #377
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyk pogrążony w swoich myślach o mało co nie wpadł na Ortegę czekającą na niego przed dworkiem Księcia. Wyglądał na zaskoczonego jakby kobieta wyrosła niespodziewanie z ziemi. Skinął głową na przywitanie i zanim się odezwał zmieszany wyraźnie swoim brakiem uwagi, poprawił wpierw szal nieudolnie zasłaniający jego zdeformowaną twarz i nałożył kapelusz, który z oczywistych względów musiał trzymać podczas biegu w dłoni.

- Co się stało z Marry? Co… zrobiła? – zapytał spokojnie, odzyskując pewność siebie. – Nie chciałbym rozmawiać na ten temat przy Księciu i nowych. Proszę. – wyjaśnił pośpiesznie, choć nawet nie wiedział ilu z nich przeżyło dzisiejszą walkę. Nie dbał o nich, teraz pragnął jedynie dowiedzieć się co też mogło sprawić, że ta wredna kobieta znalazła się w tarapatach.

- Dobrze, że jesteś – szepnęła konspiracyjnie Ortega , przy czym w jej tonie dało się wychwycić coś na kształt ulgi. - Mam ci sporo do opowiedzenia, ale najpierw muszę doprowadzić się do ładu. Chodź.

Kobieta dosyć spontanicznie ujęła obleczoną w rękawiczkę dłoń Nosferatu i pociągnęła go za sobą do wnętrza Elizjum, a później dalej, wprost do damskiej łazienki. Tam oparła się dłońmi o kant umywalki i zagapiła przez moment na brudne mokre plamy pozostawione przez jej buty na lśniących kafelkach. Wyglądała na mocno czymś przejętą. Oddech nadal miała nierówny po ostatnim szaleńczym biegu, a dodatkowo rozglądała się paranoicznie wokół siebie jakby się spodziewała, że ktoś zaraz wyskoczy na nich zza rogu. Niedbałym ruchem wyjęła z kieszeni telefon komórkowy i wykręciła znajomy numer. Po dwóch sygnałach w słuchawce rozległ się męski głos a kobieta rzuciła sztywne polecenie:
- Simon, musisz mnie niezwłocznie odebrać z Elizjum. I przywieź mi jakieś ubranie na zmianę. Czekam.

Gdy tylko gorąca woda trysnęła z kranu silnym strumieniem lustro niemal natychmiast zaczęło zachodzić parą, co Ortega przyjęła z wdzięcznością, ponieważ nie musiała oglądać się w tak fatalnym stanie. Zakasała rękawy i zaczęła gorliwie zmywać z twarzy i szyi brunatno czerwone zacieki. Miała nadzieję, że szum wody sprawi, że Karol nie wychwyci drżenia w jej głosie. Faktem było, że dzisiejszej nocy Mercedes zatraciła zupełnie swój luz i spokój, a i w tonie głosu nie dało się wychwycić śladu typowej dla niej drwiny czy lekceważenia.

- Miałam właśnie spotkanie z niejaką Sashą Vyrkos. To stary, i jak mniemam potężny wampir, który obecnie jest w posiadaniu kamienia żywiołu ognia. Ona, lub też on, nie potrafię w tym przypadku sprecyzować płci, zabrała Marry i nieźle ją przy tym przypiekała. Z tego co wywnioskowałam chce jej kamienia, ale problem z kamieniami sprowadza się do tego, że nie można ich przejąć siłą a jedynie prawowity właściciel może dobrowolnie go komuś przekazać. Marry widocznie nie chciała współpracować ale Sasha liczy na to, że jest jeszcze szansa by zmieniła zdanie. Za twoją sprawą. Myśli, że przekonasz Marry, choć osobiście mam wątpliwości czy ktokolwiek jest w stanie wpłynąć na tą kobietę.

Woda skapująca z twarzy nieco Mercedes otrzeźwiła. Sięgnęła po ręcznik w kolorze śnieżnej bieli i przyłożyła go do czoła stojąc tak dłuższą chwilę w kompletnym milczeniu i próbując poskładać myśli.

- Masz pojawić się jutro o północy na szczycie Hekla. Tam 140 metrów od schroniska turystycznego na północny-wschód w górę znajduje się ponoć jaskinia. Tam będzie czekała Sasha. Ona nie kryła nawet, że chodzi jej wyłącznie o kamienie Karolu. Wyobrażasz sobie do czego będzie zdolna jeśli zgromadzi wszystkie cztery? Chyba jesteśmy zgodni, że nie możemy jej na to pozwolić? Vyrkos jest potężna, w dwójkę nie damy jej rady. Sprawę komplikuje jeszcze fakt, że jutro przylatuje mój wampirzy ojciec i jeśli osobiście nie odbiorę go z lotniska będzie potwornie niepocieszony. Mogę poprosić Shizu żeby odwlekła wszystko w czasie a ja dołączyłabym później, ale... to nie zmienia faktu, że sami nic nie wskóramy. Niemniej jeśli zechcesz abym tam z tobą pojechała - zrobię to. Przemyśl to dokładnie. To twoja sprawa i nie chcę się do niej wtrącać… Załóżmy nawet, że uda ci się przekonać Marry, ale ratowanie jej kosztem utraty kamienia to też nie jest dobre rozwiązanie. Jeśli Sasha podporządkuje sobie wszystkie żywioły, a jej determinacja mówi mi, że to całkiem realne założenie, to wtedy wszyscy możemy sobie zacząć kopać dołki na starym przyjaznym cmentarzu i przeczekać kilka następnych dekad głęboko pod ziemią.
 
liliel jest offline  
Stary 17-03-2009, 09:45   #378
 
mataichi's Avatar
 
Reputacja: 1 mataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie cośmataichi ma w sobie coś
Lipiński słuchał uważnie i nie przerywał wampirzycy, pozwalając jej się wygadać. To co usłyszał przyjął z dziwnym spokojem, nie okazując przy tym większych emocji, które i tak nie miałyby szans przedrzeć się przez jego maskowanie na zewnątrz. Kiedy Ortega skończyła mówić stał jeszcze przez moment wpatrując się w nią bez słowa, gładząc ledwie dostrzegalnym ruchem swoją białą rękawiczkę. Analizował. W końcu przestąpił z nogi na nogę i odezwał się przerywając niemiłą ciszę.

- Spokojnie Mercedes, nie dojdzie do tego. – zmusił się na słowa pocieszenia swoim przyjemnym dla ucha głosem, choć sam dostrzegał coraz mniej pozytywnych zakończeń tej sytuacji. – Wszedłem w posiadanie księgi czarownic, która jest kluczem do zapanowania nad wszystkimi kamieniami. Jesteś pierwszą osobą, której o tym powiedziałem i proszę cię żeby tak na razie pozostało. Niestety sama księga jest napisana bardzo niejasno i zajmie mi trochę czasu zanim ją odszyfruje.

Karol
założył ręce za plecy i chaotycznym krokiem zaczął przechadzać się po damskie łazience kontynuując swoje myśli.

- Zamierzam pojawić się jutro na spotkaniu z tym Sashą Vyrkosem i jestem przekonany, że zna zapewne metody za pomocą, których będzie próbował przekonać Marry do oddania kryształu… oczywiście moim kosztem, jakże by inaczej. Nie chce mi się tylko wierzyć, żebym coś znaczył więcej dla Marry. – przystanął na moment przypominając sobie ich okropne rozmowy. – Niemniej jednak nie zostawię jej i zrobię wszystko żeby jej pomóc. – dodał już wyraźnie zasmucony.

- Nie chce żebyś i ty się narażała Mercedes, więc proszę nie narażaj się niepotrzebnie. Zdaje sobie sprawę, że sam w pojedynkę nie dam rady chyba, że…- podszedł nagle do kobiety i podekscytowany, nie zastanawiając się złapał ją delikatnie za nadgarstek prawej ręki. – Proszę powiedz mi gdzie jest kamień należący do Antoine’a? Jeśli dobrze zrozumiałem wystarczy, że zostanie mi jedynie pożyczony abym mógł używać jego mocy...to jedyne rozwiązanie.

- Może z kamieniem miałbyś szansę zmierzyć się z Sashą... - przez chwilę Ortega się zamyśliła. - Wiem tylko tyle, że Lasalle dał kamień Shizuce, ale jakąś godzinę temu odebrałam od niego telepatyczny przekaz aby zawieźć kamień niezwłocznie do małego kościoła w pobliżu Elizjum. Antoine wydawał się bardzo wzburzony, ale nie wiem dokładnie co tam zaszło. Ja udałam się w pogoń za Vyrkos a Shizuka wraz z Portmana pojechali odwieźć kamień jak prosił Antoine. Nie wiem czy kamień nadal tam jest i kto jest obecnie w jego posiadaniu ale powinieneś zbadać ten kościół. Lasalle już wcześniej raz mnie tam zabrał. To znaczy on tam poszedł, ja czekałam w samochodzie. Wiesz, ja nie przepadam za bożymi przybytkami, dlatego nie mogę ci towarzyszyć i teraz. Zbadaj kościół i spróbuj dowiedzieć się kto ma kamień. Wątpię by Lasalle zwyczajnie ci go oddał, mnie w każdym razie nie da go z pewnością. Spróbuj go hm... pożyczyć. To może być faktycznie jedyna szansa na uratowanie Marry.

- Tak zrobię, dziękuję ci za informację. – puścił dłoń kobiety i wycofał się w kierunku drzwi. – Nie będzie mnie na spotkaniu u Księcia, więc jeśli możesz to przekaż reszcie, że przetrwałem atak. Powodzenia.

Lipiński odwrócił się na pięcie i nie czekając dłużej wyszedł pośpieszne z damskiej ubikacji, a następnie z Elizjum. Jako, że pora była już zbyt późna na złożenie wizyty w małym kościółku udał się do swego lokum, gdzie w spokoju zamierzał zaplanować jutrzejszą akcję.

Ortega stała w bezruchu odprowadzając Lipińskiego wzrokiem. Miała jeszcze powiedzieć coś w rodzaju „nie daj się zabić” ale wydało jej się to nagle strasznie banalne więc zwyczajnie milczała. Do Sali konferencyjnej wpadła niemal z biegu i rozejrzała się nerwowo w poszukiwaniu Shizuki. Chciała jak najszybciej zabrać córkę do domu i dla odmiany poczuć się wreszcie bezpiecznie.
 

Ostatnio edytowane przez mataichi : 18-03-2009 o 13:32.
mataichi jest offline  
Stary 17-03-2009, 23:43   #379
 
Wojnar's Avatar
 
Reputacja: 1 Wojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnieWojnar jest jak niezastąpione światło przewodnie
Shizu oparła głowę na ramieniu Portmana. Zęby schowały się.
- Przepraszam. - odsunęła się, kiedy już trochę otrzeźwiała. - Co się...? - zaparła z dłonią na czole. Nic nie pamiętała. Jakaś wielka czarna wyrwa powstała w miejscu kilkunastu minut. Czy to... jak jej mówiono... Spojrzała na Artura przerażona. Bestia. Rozpaczliwie się rozejrzała, jakby szukając ofiar. - Czy ja kogoś? Nic ci nie jest?
Spojrzała bezradnie. Dalej czuła ssący głód. Ciało zdawało się nawet słabsze niż wcześniej.

Artur dłuższą chwilę patrzył w kierunku,w którym oddalił się Czarny Dżej. Do wszystkich pytań, które już sobie zadawał, doszło kilka nowych.
Nie było czasu na wymyślenie odpowiedzi. A legendę o królu Arturze znał głównie z „Jankesa na dworze króla Artura”. Gdy Shizuka się odezwała, potrząsną głową.
- Wszyscy zdrowi - rzucił roztargniony- Chyba. W każdym razie ty nikomu nic nie zrobiłaś - powoli jego głos nabierał pewności siebie- pojawił się Czarny Dżej i - szukał słowa przez chwilę- uspokoił twoją Bestię. A teraz poszedł polować na Vykos. A co z tobą? Musimy szybko dotrzeć do Elizjum, książę ma zapas krwi.

"Czyli Bestia, ale dlaczego nic nie pamiętam?" - Tak, tak. - usilnie starała sobie przypomnieć, co się działo. Dlaczego nie pamięta? Odkąd wyszła z kościółka, gdzie pozostał Lasalle...
- Najpierw do Kościółka, vanem będzie szybciej, - powiedziała wykończona - i nie zostawimy Lasalle-san.
Złapała Artura za nadgarstek i pociągnęła w stronę, z której zdawało jej się, że przyszli.
- Nic nie pamiętam, mówił coś? - miała na myśli Czarnego Dżeja.

- Właściwie szybciej by było - chrząknął- pożyczyć któryś z tych wozów- wskazał dłonią na stojący obok sportowy samochód, któremu ktoś już wybił szybę. W mieście panował chaos, noc należała do odważnych, wliczając w to złodziei samochodowych radio. Mimo wszystko nie opierał się, szedł za Shizuką. Nie chciał jej irytować. Bał się ponownego spotkania z Bestią.
- Mówił, że bierze twoją Bestię, żeby pomogła mu w walce. I - zawahał się chwilę- i jeszcze, że teraz tylko ja mogę obudzić jakichś rycerzy. Rycerzy okrągłego stołu, w dniu sądu ostatecznego? Wiesz, co to może znaczyć? Domyślam się, że wcześniej mógł to zrobić także Roland.

Shizu przyspieszyła.
- Król Artur i rycerze Okrągłego Stołu w dniu sądu ostatecznego? - westchnęła. Miała wrażenie, że jej ciało "samo się pochłania" - To trochę... pokręcone. Bez obrazy. - uśmiechnęła się blado i uświadomiła sobie, że nadal trzyma Portmana za nadgarstek. Puściła go i przeprosiła. - Artur, Artur, ty masz na imię Artur. - myślenie szło jej powoli. Starała się całą siłą woli ograniczyć pragnienie. - Mianowano cię królem. A my mamy być rycerzami? - ciężko było stwierdzić, czy sobie żartuje czy mówi poważnie, choć może pragnienie trochę jej mieszało w głowie - Ginewry musisz poszukać. Nie, stop. - przystanęła. Coś jej umykało. Tylko co? - Bzdury opowiadam. Król Artur. Załużmy, że to ty. A rycerze to pozostali, tylko na czym ma polegać Armagedon?
Teraz to on złapał Japonkę za ramię i delikatnie pociągnął ją dalej w stronę kościółka.
- Wiesz, też mnie to zastanawia, ale mimo wszystko pospieszmy się. Przede wszystkim dotrzyjmy w jakieś bezpieczne miejsce. Nie chcę, żebyś znowu straciła panowanie nad sobą- oczyma duszy zobaczył, jak kilka minut wcześniej celował pistoletem w jej głowę- co do Armagedonu, to wydaje mi się, że w mieście już mamy niezły Saigon. I naprawdę nie podoba mi się ta cała gadka o byciu królem. A gdyby ci nasi "rycerze" częściej zbierali się przy jednym stole, to niedługo zostałyby z niego tylko drzazgi.

Zaśmiała się.
- Turnieje też odpadają. Bo zamiast o rękę byłoby o krew niewiasty. - na chwilę jeszcze przystanęła, zdjęła buty i odrzuciła je do rowu. - Tak będzie szybciej. - skoncentrowała się na chodzeniu, choć nogi coraz bardziej odmawiały jej posłuszeństwa. Instynkt podpowiadał, żeby się pospieszyła.- Ale myślę, że to dopiero początek. Sasha chce kamieni, wszystkich, pomyśl co by się stało, gdyby je dostała. - utrzymała równowagę, mimo że potknęła się - Ale to Twoja Rodzina wiedziała najwięcej o Islandii. I Roland. Więc wolę pozostać przy jego paplaninie. - "Topiący brzytwy się trzyma", mówił jej trener, kiedy forsowała swoje serce w poprzednim życiu.

- W każdym razie mam już kandydata na Lancelota. I on nawet byłby skłonny walczyć o rękę damy- uśmiechnął się lekko- Może to ma sens? Rycerze mieli zapaść w sen po bitwie. A my właśnie pokonaliśmy wiedźmy. No ale teraz chyba nie potrzebują mojej pomocy, żeby zorientować się, że trzeba znowu kopać tyłki- spojrzał na nią niepewnie- O, przepraszam za mój język. Ale jeśli będzie trzeba, to oczywiście. Jeśli nie będą chcieli walczyć, to już ja ich pobudzę. W końcu jestem teraz starszym klanu Malkavian. To zobowiązuje.

Przymknęła oczy. Znów się potknęła, ale wizja siedzenia za moment w vanie dodała jej sił.
- Ale oni chyba nie wiedzą jeszcze, co się dzieje. A może Okrągły Stół... Nie bierzmy tego tak dosłownie. - mówiła coraz ciszej - Może to chodzi o te zasady... - szukała słowa - Kodeks. Zaufanie i połączenie sił. - wydęła wargi. - Takie to nie wampirze.

Widząc, że Shizuka jest coraz słabsza, wsparł ją szybko swoim ramieniem. Znowu pozazdrościł innym wampirom, które dysponowały nadludzką siłą, albo chociaż szybkością. Oj, to by się przydało. Jeśli będzie trzeba, to pewnie zdoła nieść dziewczynę, ale tak byłoby dużo szybciej.
- Nie wampirze? Cóż, moja wiedza o wampirach nadal opiera się bardziej na "Wywiadzie z wampirem", niż na własnych doświadczeniach. Ale każda kreatura w chwili zagrożenia potrafi cię zaskoczyć. Żebyś widziała jak daleko potrafią posunąć lojalność gangsterzy z Bronxu, gdy się ich aresztuje. Mimo, że na co dzień wsadzają sobie noże pod żebra. A my teraz mamy na karku wielkie zagrożenie.
Spojrzał na nią trochę zatroskany- A teraz już nic nie mów. Ta rozmowa najwyraźniej cię męczy, a jesteś już dość osłabiona.

- Mówienie to jedna z tych czynności, która sprawia mi najmniej trudności.
- rzuciła zaczepnie.

Docierali w końcu do Kościółka, ale ewidentnie coś nie pasowało.
- Choćmy po Lasalle'a i spadamy stąd. Zaraz wzejdzie słońce. - odrzuciła włosy do tyłu, uśmiechnęła się blado (należało przynajmniej udawać, że się jest w dobrym stanie) i wsparta na ramieniu Portmana wkroczyła pewnie do pokoiku, gdzie wcześniej Torreador modlił się nad Rossą.
Zamarła.

Strzaskana rama okna, szkło wszędzie i liczne połamane meble jasno wskazywały na walkę. Rossa nieprzytomna leżała w poduszkach, koło niej siedział Ojciec Munk.
- Gdzie Lasalle? - głucho zapytała Shizu.

Widząc pobojowisko w pokoju, Artur wyszarpnął pistolet z kabury i, nie widząc zagrożenia wewnątrz, szybko przypadł do okna. Wyostrzył zmysły (Nadwrażliwość), nic jednak nie usłyszał, ani nie zobaczył w ciemności panującej na zewnątrz. Cokolwiek tu się działo wcześniej, zdawało się, że teraz jest spokojnie. Skupił spojrzenie na księdzu, czekając na odpowiedź na zadane pytanie.

Ksiądz tylko pokręcił przecząco głową.
- Gdzie Lasalle? - głos japonki zrobił się nieprzyjemnie zimny. Robiła się zła. Miała już dość. Dość trupów ludzkich i pozostałości wampirzych. Krwi, niepewności, kamieni. Tak, przede wszystkim tych cholernych kamieni.
- Przybył Kai, a Lasalle go odciągnął. - zaczął ojciec Munk, ale widząc niezrozumienie, wyjaśnił - Kai to wilkołak. Brat Rossy.
- Ma jakąś szansę?
-podeszła do wybitego okna. Cisza świadczyła, że ojciec nie wie. Ani o którego pytała, ani co się z nimi obecnie dzieje.

Dlaczego wątpiła w Lasalle? Bo miał miękkie serce, a takie szybko się roztapiają pod wpływem słońca. Nie chciała, ale dzisiejszy dzień ją rozbił. Na drobne kawałeczki.
- Dobrze, nie możecie tutaj zostać. - starała się omijać ludzi dużym łukiem. - Ojcze weź jeszcze jakąś zakonnicę, pojedziemy do Matki. Powinna się zgodzić, aby was przenoc... dać wam pokój. Arturze, weź Rossę do samochodu, dobrze?

„Cholera, jeszcze jeden potwór!”
- klął w myślach Malkavianin- „jakby mało ich już tu było. Lasalle, proszę Cię, nie daj się”- nie znał za dobrze Archonta, ale teraz życzył mu jak najlepiej. Zaczął w myślach zmawiać krótką modlitwę za niego, gdy Shizuka zwróciła się do niego..
- Jasne, już ją biorę- odparł krótko i, przy pomocy księdza, który ewidentnie nie zamierzał pozwolić na oddzielenie go od Rosy, zabrał ją do vana. Niepokoił się o Shizu, której wątpliwa teraz wytrzymałość została podana wielkiej próbie, ale postanowił dać jej chwilkę na opanowanie się.

***

Po odejściu wampirzyc, Portman powlókł się do swego pokoju. Nie pamiętał, czy kiedykolwiek wracał do łóżka aż tak zmęczony. A kolejna zapowiadała się na co najmniej tak samo ciekawą- co się stanie z kamieniem Rosy? Co planuje Vykos? Co na to powie reszta wampirów? Czy na pewno Rolandowi o nich właśnie chodziło, gdy mówił o rycerzach? I czy zechcą go posłuchać jeżeli będzie musiał ich nakłonić do współpracy? Co z Lasallem ? Poradził sobie z wilkołakiem? Co z kamieniem ziemi?

Ten ciąg pytań przerwało mu dotarcie do łóżka. Nie miał sił ni ochoty na żadną higienę osobistą, zajmie się tym po obudzeniu. Zdjął ubranie, pistolet położył pod poduszką i ledwie jego głowa dotknęła miękkiego puchu, zapadł z sen.
 
__________________
"Wiadomo od dawna, ze Ziemia jest wklęsła – co widać od razu, gdy spojrzy się na buty: zdarte są zawsze z tyłu i z przodu. Gdyby Ziemia była wypukła, byłyby zdarte pośrodku!"
Wojnar jest offline  
Stary 18-03-2009, 09:53   #380
 
Latilen's Avatar
 
Reputacja: 1 Latilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodzeLatilen jest na bardzo dobrej drodze
Dziewczyna usiadła na chwilę na pozostałości krzesła i zbierała siły. Wspaniale. Lasalle da sobie radę prawda? Ucieknie wilkołakowi i wróci do siebie, prawda? Westchnęła. Postanowiła na razie o tym nie myśleć. I całą siebie włożyła w koncentracje na drodze do vana. Opadła na fotel pasażera i głowa sama osunęła się na ramię Portmana. Ostatkiem sił uniosła się i szeptem tuż koło jego ucha zamruczała:
- Gdybym znów "się zapomniała", zastrzel mnie. - i ponownie złożyła głowę na jego ramieniu. Podciągnęła nogi pod brodę i zdawała się zapaś w letarg. Nie przeszkadzała Arturowi, doprawdy zdawała się lżejsza niż wyglądała.

Portman spojrzał zaskoczony na japonkę. „Zastrzelić cię? Jaki człowiek mówi spokojnie coś takiego?”. Przycisnął gaz do dechy i ruszył szybko do Elizjum. Miał na pokładzie dwie kobiety w stanie krytycznym, na szczęście tylko jedna mogła stanowić zagrożenie dla jego życia. „Chociaż nie, przecież ta druga jest córką czarownicy. Pięknie, po prostu pięknie.”

Obrazki przewijały się przez głowę Shizu. Znów był wieczór, jakby ktoś przewinął film i przycisnął play.Tylko szkoda, że taśma zacięła się na płomieniach, ogniu, żarze i smrodzie.

Dojechali. "Dziękuję Kamisama." Shizu zestawiła nogi i przyjrzała się z bliska swoim kolanom. Pończochy się podarły. A przecież musiała jakoś wyglądać. Nigdy nie podejrzewała, że zdjęcie nylonu może pochłaniać tyle energii i sprawić tyle kłopotu. W końcu zwitki pałętały się po podłodze. Jeszcze by się przydało ściągnąć tą przypaloną kamizelkę, ale walka z zamkiem błyskawicznym zdała się próbą nie do przejścia.
- Mógłbyś? - zwróciła się do Artura.

- Eee
- trochę go zaskoczyła- jasne, już pomagam. Choć nie wiem, po cholerę teraz?
- Bo muszę przynajmniej udawać, że dobrze wyglądam. Przyfajczona kamizelka nie pasuje mi do "image".

Gdy tylko skończył sprawę z zamkiem, wraz z ojcem Munkiem zabrali się do przeniesienia Rossy do Elizjum. Coś wewnątrz niego krzyczało, że Słońce jest już blisko, że zaraz wzejdzie. A był to tylko kolejny powód do pośpiechu.
- Jak tylko wjedziemy, znajdź księcia albo jego córkę, albo nawet Singa, oni powinni wiedzieć, gdzie tu trzymają jakieś zapasy k - zaciął się nagle i rzucił okiem na towarzyszącą im zakonnicę- po prostu zapasy. Ja spróbuję się zaopiekować naszą ranną- cicho liczył, że ksiądz i siostra zakonna będą wiedzieli z grubsza, co robić.

- Uważasz, że trzymanie ich tutaj to dobry pomysł?
- rzuciła słabo, nie ruszając się z miejsca - Może lepiej gdzieś, gdzie Nas mniej?

Zatrzymał się nagle.
- Pomysł w zasadzie dobry, możemy ich na przykład do waszej posiadłości zawieść, tylko, że mamy mało, bardzo mało czasu. Uda się?

Kiwnęła powoli głową.
- Załatwię to. Ojcze zaczekajcie w samochodzie. - milczała chwilę, ważąc słowa - Bo wiesz, im światło nie zaszkodzi - uśmiechnęła się ironicznie do Portmana.

- A macie tam u siebie jakichś ludzi? Bo sami się nie rozgoszczą, zakładając już, że trafią.

Niezgrabnym, bezwładnym ruchem wyszarpnęła torebkę z tylnego siedzenia i zdała sobie sprawę, że otworzenie drzwi będzie stanowić niemałe wezwanie.
"Kurwa mać."

- Mamy, nawet sporo. Najbardziej lubią chlać, ćpać i... -
miała powiedzieć "walić się na kanapach w salonie", ale spojrzenie Ojca ocaliło ją od jej własnego sarkazmu - balować całą noc. Myślę, że staną na wysokości zadania.
Najzabawniejsze było to, że we dwójkę zupełnie nie zwracali uwagi na obecność Księdza i siostry - jakby ich tu nie było, albo nie słyszeli, co wampiry mówią. Mimo, że wcześniej ksiądz streścił jak potoczyły się wypadki po ich wyjściu.

Zagryzła wargę i całą masa ciała pociągnęła za klamkę, po czym oparła się o nie. Zaryła twarzą w kupę śniegu, ale w końcu złapała równowagę i wstała. Stała a to już coś. Musiała wyglądać jak naćpana i zalana. Świetnie.

- Aha, no to w porzą...
- zaczął mówić, ale przerwał, widząc jej próbę otworzenia drzwi. Już pochylał się, by jej pomóc, gdy drzwi ustąpiły. Próbował jeszcze chwycić spadającą Torreadorkę, ale już nie zdołał. Spojrzał na nią, zbierającą się ze śniegu, samemu leżąc wyciągnięty na fotelu pasażera. To była ciężka noc, teraz po prostu nie wytrzymał- wybuchnął głośnym śmiechem.


- I z pewnością ktoś po nas przyjedzie. - Shizu dodała jakby nigdy nic.
"Zakładając, że obie przeżyłyśmy."
odsunęła tę myśl od razu.

Śmiejąc się, podniósł się i wysiadł z samochodu. Na litość boską, skoro już jest tym pieprzonym Malkavianinem, to wypada się trochę pozachowywać jak niespełna rozumu. Po dłuższej chwili opanował się.
- Przepraszam. Wyrwało mi się. Za dużo nerwów. To co? Pani Ortega powinna być już w środku. Zajrzyjmy tam i się zobaczy- zaoferował jej swoje ramię, na wypadek, gdyby zechciała iść do Elizjum i miała z tym problemy.

- Ja... sama... - delikatnie zrezygnowała z pomocy Artura i ruszyła przed siebie. "Dotrzeć do drzwi, dotrzeć do drzwi... "



Stopa za stopą, krok za krokiem. Zdrowo się zataczała, ale potrafiła utrzymać mniej więcej kierunek. Pewnym wyzwaniem okazały się schody. Ale tu miała poręcz. Chwyciła ją kurczowo obiema dłońmi i wspinała się powoli do góry, jakby zdobywała Mont Everest.

Został już tylko korytarz, drzwi i sala konferencyjna.



Wyprostowała się i musiała podeprzeć się o ścianę. Dłonią śledziła wypukłości każdego centymetra, przy okazji z gracją stawiając kolejne kroki. Właściwie to wyglądała jak zombi - flegmatyczne, powolne ruchy, nienaturalnie oszczędne i oczy wbite w źródła zapachu krwi. Tak, krew. Jej ciało zdawało się płonąc od środka, każde ścięgno zżymało się, ściskało i łaknęło pożywienia. Z rozpędu równym krokiem weszła do sali, zapach krwi zakręcił jednak w głowie, i potknęła się. Ale wyrównała krok. Wbiła wzrok w stół. Ktoś coś mówił? Możliwe. Niech sobie mówi. Ba, może wrzeszczeć, a ona i tak tego nie zauważy.

W końcu stół. trzęsącymi się rękami sięgnęła po pierwszy pojemnik i rozdarła go niezdarnie. Nieważne. Jego zawartość wlała szybko do gardła. Niestety nogi się pod nią rozjechały i klapnęła na podłogę. Dalej za mało. Podciągnęła się dłońmi zaciśniętymi na krawędzi stołu, podparła się przedramieniem i sięgnęła po kolejny pojemnik. Po trzecim mogła już stać.



Chwila potrzebna, aby się opanować. Miała wrażenie, jakby stawała się pełniejsza, bardziej obła. Z delikatnym uśmiechem obrzuciła obecnych.
- Wojskowy nie żyje. - opadła na najbliższe krzesło. - Roland również. Nie wiem, co z Lasallem. Miał spotkanie z wilkołakiem, który załatwił wcześniej Briana.

Ortega wzdrygnęła się nieznacznie na te słowa.
- Jutro. Jutro dowiemy się wszystkiego. Niebawem będzie świtać. Czas wracać do domu Shizu.
- Jutro?
- spojrzała nieprzytomnie w stronę Matki.- Jutro. Dobrze jutro.
Wychodząc podeszła do Portmana, stanęła na palcach, przysunęła bliżej dłońmi jego twarz i pocałowała go w czoło.
- Dziękuję za dzisiaj.

Obserwowanie Shizuki w jej walce ze słabością, oraz późniejszy powrót do formy były ciekawą lekcją z wampiryzmu dla Portmana. Zwłaszcza że niewiele wcześniej sam był w podobnym stanie. O dziwo, dziewczyna powiedziała właściwie wszystko, co należało i Artur nie miał już nic do dodania, więc tylko potakiwał. Jej podziękowanie trochę go zaskoczyło.
- Proszę bardzo- odpowiedział po chwili. "Nie ma jak zabawa w dobrym towarzystwie"- Ale nie powtarzajmy już tego- uśmiechnął się słabo, patrząc za odchodzącymi wampirzycami.

Trreaadorka ruszyła za Matką korytarzem ku wyjściu.
- Czy możemy "przenocować" dziewczynę, którą odwiedzał Lasalle? - nachyliła się i szepnęła jej do ucha - Teraz ona ma kamień i lepiej jest mieć ją na oku.

- Ona mieszka w tym kościele w pobliżu Elizjum?
Shizuka skinęła tylko głową.
- W takim razie odbierzemy ją po drodze.
- Ale Mamo, ona jest tutaj.
- wskazała na stojącego na podwórku vana - Czeka razem z księdzem. Z kościoła niewiele zostało, więc wzięliśmy ją ze sobą.
- Z księdzem?
- Ortega nieznacznie się skrzywiła. - Dziewczynę możemy zabrać do siebie. Co do księdza... Widzisz córeczko. Jest coś czego o mnie nie wiesz. Kościoły, krzyże, księża... Nie najlepiej znoszę kontakty z Wszechmogącym. - dotknęła dłonią skroni jakby mocno się nad czymś zastanawiała. - W porządku. Dasz im pokój i zadbasz by niczego im nie brakowało. Ale warunek jest taki, że ksiądz trzyma się ode mnie z daleka.
- Oczywiście.
- młodsza ukłoniła się delikatnie w podziękowaniu.

Ortega odeszła kawałek dalej, wyjęła z kieszeni telefon i wybrała numer Lipińskiego.
- Karolu, Lasalle oddał kamień dziewczynie z kościoła. Ten ponoć został doszczętnie zrujnowany nie ma więc sensu byś tam w ogóle zaglądał. Shizuka prosiła bym wzięła ją do siebie tą dziewczynę... Zgodziłam się. Przyjdź do mnie po zmierzchu. Porozmawiasz z nią. Może uda ci się ją przekonać.

Przerwała połączenie i uśmiechnęła się nieznacznie do córki.
- Chodź kochanie. Simon pewnie już czeka na zewnątrz. Weźmiemy jego wóz a on niech poprowadzi vana i ulokuje na parterze naszych nowych lokatorów.[/color]

W końcu dojechali do "domu". Zabawne, ale po dzisiejszej nocy nagle ta jeszcze wczoraj obca posesja stała się bezpiecznym bastionem. Dom. Tylko przydałoby się trochę pokój przemeblować...

Stały w korytarzu, ale Shizu nie mogła się poruszyć. Wydała polecenia co do pokoju dla Rossy i jej kompanii. Głównie po to, aby móc rozciągnąć moment, kiedy zostanie sama... Nie, dziś nie da rady sama...
Czekała, aż Matka zdejmie buty. Japonka musiała włożyć dużo siły woli, żeby się nie trząść. Kiedy Ortega już chciała odejść, zatrzymała ją chwytając delikatnie za nadgarstek.
- Czy mogę dzisiaj z Tobą spać, Mamo? - wbiła wzrok w podłogę, obserwując swoje brudne, zmęczone stopy i nawet nie zauważyła, kiedy łzy zebrały jej pod powiekami.

- Chodź. Najpierw przygotuję ci kąpiel. Wyglądasz na potwornie zmęczoną.

Shizu przytaknęła. Potulnie trzymała się przy boku Matki, krok w krok jak piesek.
W łazience jednak napotkała na pewien problem - ręce jej się trzęsły i nie mogła sobie poradzić z zamkiem błyskawicznym od spódnicy. Szamotanina powoli przeobrażała się w wojnę, w końcu ubranie poszło w strzępy. Ale efekt był dobry - udało jej się rozebrać. Patrzyła jak Ortega odkręca kran, wsypuje sól do kąpieli i czeka, aż wampirzyca wejdzie do wanny.

Shizu oparła głowę o ramię Matki. Tak źle się czuła.
- Czy śmierdzę spalenizną? - miała wrażenie, że tak. Że wokół niej unosi się aura spalonego ciała, włosów, materiału.

- Nie martw się kochanie. Zaraz to z ciebie zmyjemy.

W końcu pozwoliła się wpakować do wanny. Ale nie chciała puścić ręki Matki, co utrudniało zabiegi kosmetyczne. W końcu źle myje się komuś głowę jedną ręką.

- Nie potrafiłam... - wyszeptała. - Przepraszam. Nie potrafiłam go zabić. Sasha go spaliła. Żywcem - słowo zamarło jej na ustach. - On tak żałośnie patrzył, a ja nie potrafiłam nic zrobić. - zanurzyła głowę pod wodą opierając ją na kolanach, utrudniając dokładne spłukanie szamponu. Ale dało się umyć plecy. Miała wrażenie, że wytaplała się w błocie, które wniknęło w skórę.

- A potem Roland... - przytuliła się do Matki całą sobą. Chlipała cichutko. - Po prostu... zniknął. Rozwiał się na wietrze. Nienawidzę jej. - spokój i żałość w głosie dziewczyny przemieniło się w gorącą złość. - Nienawidzę jej. Nienawidzę. - Powtarzała jak mantrę widząc przed przymkniętymi powiekami twarz Sashy. - Nienawidzę. I nic z tym nie mogę zrobić, bo przeciw jej sile mam tylko moje emocje...

Ortega chwyciła spienioną od mydła gąbkę i uporczywie monotonnie ścierała brud ze skóry córki.
- Nie myśl o tym kochanie. Jutro nadejdzie nowa noc. Jakoś temu wszystkiemu zaradzimy.
- Jutro? Jutro będą się liczyć już tylko te cholerne kamienie. - zamilkła na chwilę - Widziałam ich smętne ogniki.

Owinięta szczelnie ręcznikiem poczekała, aż Matka również się umyje i poszły razem do sypialni.
Kiedy kładły się do łóżka, poranek zapewne zalewał już salon. Dobrze, że zasłony szczelnie blokowały promienie słoneczne. A może dziś niebo też płakało? Miasto z pewnością - powinno płakać, żalić się, cierpieć. "Dym rozwiał się, lustra popękały, szachownica strzaskana a pionki we krwi."
- Mamo, nauczysz mnie walczyć, prawda? - zapytała przytuliwszy się do Matki. Jak inaczej rozwiać zbliżające się koszmary?

Mercedes skinęła tylko głową. Tak naprawdę chciałaby trzymać Shizukę jak najdalej od tego wszystkiego. Pragnęła by jej córka zachowała świeżość i kruchość i nie musiała babrać się w tym syfie, w którym ona sama utknęła po szyję. Niemniej błagalny wzrok córki sprawił, że tylko przytaknęła. Kiedyś może przecież jej zabraknąć. Shizuka musi nauczyć się dbać o siebie i o swoje bezpieczeństwo, nawet jeśli będzie to skutkowało utratą jej niewinności. Przytuliła mocniej Shizukę i pocałowała delikatnie w czoło.
- Nauczę cię dziecko. Nauczę cię wszystkiego co sama umiem. A teraz śpij i o nic się nie martw. Dopóki jestem przy tobie nic ci nie grozi.
 
__________________
"Women and cats will do as they please, and men and dogs should relax and get used to the idea."
Robert A. Heinlein
Latilen jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172