Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 20-04-2012, 13:38   #91
Cas
 
Cas's Avatar
 
Reputacja: 1 Cas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodzeCas jest na bardzo dobrej drodze
Ołtarz? Czaszki? Ślepy Japończyk? Pająki?

W pierwszym odruchu chciał rzucić czaszką w krzaki i napluć na to dziwaczne znalezisko. Choćby i po to by pokazać całemu światu jak twardo stąpa po ziemi. Ostatecznie był lekarzem, naukowcem, doskonale rozumiał, że wszystko musiało mieć jakieś logiczne wytłumaczenie. Katastrofa, stres i zasadzki Japończyków sprawiły, że wyobraźnia zaczęła produkować te niestworzone obrazy. Tak, to tłumaczyło wszystko.

Gdyby tylko wmawianie sobie tego wystarczyło ...

Zamknął oczy i potrząsnął głową. Niezbyt pomogło, ale tylko tyle potrzebował. W tej jednej krótkiej chwili, w której był wolny od wszelkiej myśli. Zdołał skupić całą swoją uwagę na Selbym. Sierżant był w dobrym stanie. Przynajmniej na tyle dobrym, by mógł zabrać go z dala od tego miejsca. Dopiero teraz przypomniał sobie o wymianie ognia. Nawet jeśli wystrzały ucichły, istniało spore prawdopodobieństwo, że są tam ludzie potrzebujący jego pomocy bardziej niż Barrow.

Stracił tu w dole już dość czasu. Dlatego chwycił sierżanta i poderwał do góry, przerzucając jednocześnie przez ramię. Taszczenie bezwładnego ciała zdecydowanie nie należało do najprzyjemniejszych doświadczeń, ale i to niejednokrotnie przyszło mu robić na polu walki.

Niestety kiedy dotarł pod nasyp, na szczycie którego czekał na niego Boone, uznał że próba samodzielnego wniesienia go na plecach, mogłaby skończyć się tragicznie ... dla nich obu. Delikatnie ułożył ciało sierżanta na ziemi i wyciągnął swój nóż. Z okolicznych drzew zwisała masa najróżniejszych lian. Doświadczenie Blackwooda pozwoliło mu natomiast bez problemu ocenić, które nadają się do utrzymania ciężaru dorosłego mężczyzny. Po kwadransie miał już przygotowany spory kawałek prowizorycznego sznura. Jedną jego część przywiązał do kamienia, który znalazł w okolicy. Ułożył ręce i dość głośno zahukał. Wolał to od krzyku. Sowa jakkolwiek nie pasowałaby do tropikalnej wyspy, na pewno zwróci uwagę mniejszej ilości Japońców czających się w okolicy niż ludzki głos.

Na szczęście kapral zareagował na sygnał. Blackjack cisnął w jego kierunku trzymany kamień, obserwując jednocześnie ciągnącą się za nim linę. Odetchnął z ulgą kiedy zdał sobie sprawę, że dobrze ocenił odległość. Lian starczyło więc jeszcze na przygotowanie specyficznej uprzęży. Kiedy skończył zacisnął tylko zęby i rozpoczął swój mozolny marsz ku górze.

Wspinaczka pochłonęła dobrych kilkanaście minut. Osiągając szczyt od razu przykląkł, dysząc, a raczej charcząc jakby zaraz miał zejść. Dopiero kiedy zdołał ustabilizować oddech, podniósł głowę i spojrzał na snajpera.

- Melduję wykonanie zadania Sir - wypowiedział powoli, nie odmawiając sobie kilku przerw na wykonanie niekontrolowanych wdechów i wydechów. - Sierżant jest stabilny, sugerowałbym więc spierdalać stąd ile sił w nogach.
 
Cas jest offline  
Stary 20-04-2012, 15:44   #92
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Natasha z trudem oderwała wzrok od groteskowo zawieszonego żołnierza. Widok był makabryczny, ale prawdą przecież jest, że takie zjawiska najbardziej przyciągają ludzką ciekawość i uwagę.
Mężczyzna musiał mieć okropnego pecha, że tak wylądował. Jednak po chwili dotarło do niej, że przecież mógł się uwolnić. Być może był martwy zanim utknął na drzewie?

Nie zdążyła odpowiedzieć na pytanie Michelle, gdyż Sally wybuchła śmiechem tak dziwnym, pełnym skrajnych uczuć, że aż zmroziło Natashy na moment krew w żyłach.
Opętańczy śmiech jednak zakończył się równie nagle, co się pojawił, a Sakamae zaczęła rozglądać się za zgubionym ekwipunkiem żołnierza. Wickham w myślach przyznała słuszność temu pomysłowi, sama zaś spojrzała ponownie w górę.

- Amerykanin. Nie mógł trafić tutaj zbyt dawno, a jeśli nie podróżował sam i jego oddział miał wypadek, to może gdzieś są ocalali rozbitkowie – wypowiedziała na głos myśli prawdopodobnie wszystkich towarzyszących jej osób. - Te strzały. Być może to właśnie oni?

Jeśli jej przypuszczenia były prawidłowe, to gdzieś w tej przeklętej dziczy, nie tak znów daleko od nich, znajdowali się amerykańscy żołnierze. I z pewnością byli wyposażeni nie tylko w prowiant, ale także w medykamenty, które były im niezbędne. Oby tylko również w dobre serca, pomyślała Natasha.

- Myślę, że to dobry znak. Na swój makabryczny sposób – dodała Brytyjka, wciąż wpatrując się w zawieszonego na wysokości mężczyznę. - Myślę, że ktoś powinien spróbować się tam wdrapać i przeszukać zwłoki.

Nie widząc chętnych, oprócz zamierzającego się Ronalda i Sally, sama postanowiła się podjąć tego zadania. Z tej trójki była w najlepszym stanie. Chociaż wdrapywanie się po zapewne śliskim pniu nie należy do najłatwiejszych.

- Nabieraj sił, niedługo będziemy musieli ruszyć dalej – rzuciła w stronę Ronalda, wieńcząc wypowiedź lekkim, krzepiącym uśmiechem. - Sally, podsadź mnie, spróbuję się tam dostać. Jeśli się uda, to przeszukam jego podręczny ekwipunek. Potem idziemy dalej, bo z każdą chwilą jego oddział się oddala, a my tracimy szanse na ratunek – wypowiedziała stanowczym tonem, który jedynie jej brytyjski akcent lekko załagodził, przez co wypowiedź nie sprawiała wrażenia rozkazu.

Oczywiście, że nie miała pewności, czy w ogóle jakikolwiek oddział istniał. Czy strzały rzeczywiście były strzałami, czy tylko jakimś omamem słuchowym. Miała jednak nadzieję i tyle jej wystarczyło.

- Sakamae, Michelle - zwróciła się jeszcze do dwóch kobiet. - Nie oddalajcie się zbyt daleko, by się nie zgubić. Dżungla potrafi być zdradliwa i nim się obejrzycie, będziecie w samym jej środku. Bądźcie w zasięgu wzroku.

Natasha skinęła głową do Sally, dając jej znak, by ta ją podsadziła.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.
Cold jest offline  
Stary 20-04-2012, 17:23   #93
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Wypatrując zza osłony ewentualnych zagrożeń, cierpliwie odczekał, aż wszyscy uporządkują graty i ruszą się wreszcie z miejsca. Nie sądził, żeby Japończycy od razu powtórzyli atak, ale z nimi nigdy nic nie wiadomo. Poza tym w każdej chwili mógł przypałętać się inny patrol – zwabiony strzelaniną, katastrofą albo zupełnym przypadkiem. Ostrożności w dżungli nigdy za wiele. A zwłaszcza w tych szarych godzinach przed świtem, kiedy cienie ożywiają się dziwacznie, nienaturalnie krzyżują i mamią wymęczony wzrok.
Właśnie wtedy trzeba strzec się żółtków najbardziej.

Rozkazy sierżanta były zresztą zupełnie sensowne. Stary miał więcej doświadczenia, niż oni wszyscy razem wzięci. Można było spokojnie założyć, że przynajmniej dopóki nie pozna celu misji, kierować się będzie tylko bezpieczeństwem oddziału.
Nie tracić głowy; zebrać wszystkich do kupy, ocenić straty i możliwości; ogarnąć się po niespodziewanych atrakcjach, postarać o łączność. Potem zastanowić się spokojnie co dalej. Takiemu rozumowaniu trudno coś zarzucić, dlatego Summers podporządkował się bez oporów.

Smrodem jego ostatniej inicjatywy biło nielicho od poszarpanego ołowiem trupa, a Monk biedził się teraz z jej konsekwencjami. Inna rzecz, że gdyby wedle rozkazu Sandersa dopadł upiornego tłuściocha z nożem, mógłby tylko pomarzyć o jakichkolwiek doczesnych problemach.
Luke zbyt dużo i zbyt wyraźnie wtedy zobaczył, żeby zawracać sobie głowę wątpliwościami. Zwłaszcza teraz.

Podniósł się na nogi, kiedy do ubezpieczania zostało mniej niż połowa oddziału, a Tongue na dobre zniknął w gąszczu.
Sprawdził raz jeszcze wszystkie kierunki i przeniósł się sprawnie z całą swoją czujnością, ostrożnością i gotowością – w miarę możliwości po śladach poprzednika, choć w odległości kilku co najmniej kroków – na upatrzoną pozycję w połowie dystansu, żeby tam zaczekać na Collinsa. Po drodze rozglądał się bacznie na boki, kilka razy obrócił się też do tyłu, jak na osłaniającego przeprowadzkę przystało.
 

Ostatnio edytowane przez Betterman : 20-04-2012 o 17:25.
Betterman jest offline  
Stary 20-04-2012, 21:01   #94
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację



Harikawa, Collins, Noltan, White, Summers


Dowodzenie przejął Zeb dając rozsądny rozkaz do wycofania się. Wcześniej jednak zajął się mapnikiem zabitego kapitana. Kiedy Collins mocował się z ciałem, aby zdjąć skórzane etui z ciała zabitego dowódcy, do Zeda podszedł radioman i zatroszczył się o broń poległego oficera.

Tak było szybciej.

Tongue ruszył na szpicy. Z bronią gotową do walki, czujny jak dzikie zwierzę, gotowy zareagować na każde zagrożenie. Wyszkolenie. Doskonałe narzędzie przejmujące w takich chwilach jak ta kontrolę nad reakcjami żołnierza.

Wycofanie się nie było łatwe. Poza lekko rannym White’m mieli jeszcze ciężej rannych żołnierzy. Szeregowych Yvana Sandsa, – który podczas rozbicia samolotu złamał sobie paskudnie nogę, przygniecioną przez skrzynię – oraz Adama Berengera zwanego „Niedźwiadkiem” – włochatego speca od walki w zwarciu i materiałów wybuchowych. Niedźwiedź miał złamane żebro, ale szybko dochodził do siebie i mógł pomóc reszcie w niesieniu ciężej rannych. Najciężej rannym był Samuel Viggon zwany „Francuzikiem” – szczupły chłopak z Virgini. Podczas katastrofy uderzył się w głowę i do tej pory nie odzyskał przytomności. Blackwood, nim odszedł z grupą zwiadowców, stawiał na uszkodzenie czaszki i poważny wstrząs mózgu.

Sands jakoś kusztykał, jednak ktoś musiał go podtrzymywać, Niedźwiedź był gotów nieść rannego Francuzika, lecz ktoś musiał mu w tym pomagać.

Tak to już było na wojnie, że każdy ranny towarzysz spowalniał oddział.

Nie mieli jednak wyjścia. Byli marines, a marines nie zostawiali swoich na pastwę japsów.

Po chwili miejsce wymiany ognia z żółtkami zostało za nimi.

Nikt ich nie zaatakował, nie ostrzelał, nie trafili też na nikogo. W bladym świetle świtu uświadomili sobie dwie rzeczy. Deszcz przestał padać, a oni nie bardzo wiedzieli, gdzie się znajdują.

Kompas wariował – wirował wokół własnej osi, raz w jedną, raz w drugą stronę.

Wokół nich znajdował się tylko dziki, mokry las tropikalny śmierdzący zgniłą roślinnością, błotem i czymś nieuchwytnym, czymś, co kojarzyło się z piżmem.

Ranni byli zbyt zmęczeni by iść dalej. Robiło się coraz jaśniej, więc mogli usiąść i odpocząć chociaż przez chwilę.


Harikawa wypatrzył to pierwszy – jakieś ruiny w dżungli w bladym blasku poranka. Ruiny o niecodziennym kształcie - dziwnym, wzbudzającym jakieś podświadome lęki.


Nim zdołali wyjść z osłupienia nieprzytomny do tej pory Francuzik poderwał się gwałtownie na nogi i nadspodziewanie szybkim truchtem ruszył w stronę widocznej w dżungli konstrukcji wywrzaskując coś niezrozumiale i szaleńczo.





Boone, Blackwood


Kiedy wyciągnęli z parowu pechowca Selbyego, w dżungli zrobiło się na tyle jasno, że można było zobaczyć całkiem dobrze teren o pięć, sześć kroków dalej.

Zdyszani zorientowali się, że strzały ucichły jakiś czas temu. To mogło oznaczać bardzo wiele.

Mimo starań sanitariusza sierżant nadal nie odzyskiwał przytomności. Któryś z nich musiał go nieść. Wybór był oczywisty i po chwili Boone szedł nieco z przodu, na szpicy, a uginający się pod ciężarem Selbyego Blackwood dysząc dreptał mozolnie za nim.

Na miejsce, gdzie pozostawili kumpli dotarli dość szybko, jak na sytuację.

Żołnierzy nie było widać. Poza dwoma ciałami. Jednym, jakiegoś grubego Azjaty przepołowionego i zmasakrowanego z broni ciężkiej oraz kapitana trafionego centralnie w sam środek czaszki.

Widzieli ślady, jakie pozostawili ich kumple z oddziału. Prowadziły w stronę, z której właśnie przyszli. Niemożliwością było, by minęli ich po drodze. Tak liczna grupa musiała przyciągnąć ich uwagę.

Co tutaj się działo?

Nim zdążyli zastanowić się, co robić dalej, kapitan Sanders zajęczał przeciągle, a jego ciałem wstrząsnęły konwulsje.

Cholera! Czyżby zostawili rannego dowódcę?! Jak mogli przeoczyć fakt, że postrzał w głowę nie był śmiertelny, chociaż mógł sprawiać takie wrażenie dla niedoświadczonych w sztuce medycznej ludzi.





Dempsey, Dean, Yoshinobu, Wickham, Webber


Może gdyby nie rana Dempsey zaryzykowałby wspinaczkę na drzewo, na którym zaklinował się żołnierz. W końcu był jedynym mężczyzną w grupie kobiet i powinien stać się ich strażnikiem i opiekunem, a nie ciężarem do niańczenia. Był jednak rozsądnym człowiekiem i wiedział, gdzie zaczyna się szaleństwo, a kończy zdrowy rozsądek. Z raną nie poradziłby sobie, albo i poradził, ale wspięcie się na drzewo wydawało się być obarczone sporą dawką ryzyka.

Za to Wickham oceniała swoje szanse na dość spore.

Podczas gdy Sally, Sakamae -po wcześniejszym, bezowocnym przeszukaniu najbliższej okolicy - i Ronald zbierali swoje siły, a rudowłosa Webber, z kijem w rękach przetrząsała okoliczne krzaki Natasha zaczęła się wspinać na gorę.

Kiedyś taki manewr nie stanowiłby dla jej wysportowanego ciała najmniejszej trudności. Teraz jednak zziębnięta, osłabiona i zmęczona, zaczęła odczuwać dreszczyk emocji, kiedy wspinała się po kolejnych konarach i gałęziach.
Po kilku minutach wysiłku wspięła się na wysokość ciała.

Żołnierz był młody. Mógł mieć, co najwyżej dwadzieścia dwa lata. Jego twarz wyglądała tak, jakby spał, ale krew zakrzepła w uszach wyraźnie wskazywała na to, że jest to raczej sen ostateczny. Wickham nie traciła czasu. Szybko oceniła, co może być przydatne. Odczepiała od ciała kolejne przedmioty i rzucała w dół, by zajęli się nimi towarzysze niedoli. Raczej nie wydawało się rozsądne, by próbować schodzić z całym majdanem.

Po chwili w rękach reszty znalazły się: polowa apteczka, cztery magazynki do karabinu, trzy granaty, nóż do przecięcia spadochronu, zasobnik z racjami żywnościowymi, manierka ciężka od zawartości. Pistolet, który znalazła przy ciele, po chwili namysłu, schowała dla siebie.

W czasie, kiedy Wickham rabowała trupa, Webber przeszukiwała krzaki w dole. Jej trud okazał się owocny. Trafiła na ... karabin, leżący na ziemi, cały ubabrany błotem i zielskiem. Nie miała pojęcia, czy nadawał się do użytku, ale jego widok dodał jej otuchy.

To wydarzyło się, kiedy Natasha planowała już zejść. Martwy żołnierz otworzył nagle oczy i spojrzał na nią. Chociaż spojrzał nie było dobrym słowem. Bo pod powiekami nie było nic. Nawet krwi. Tylko czerń pustki, Jakby oczy zapadły się do środka.

- Wszyscy zostaniecie pożarci – powiedział żołnierz, a z jego ust wypłynęła czarna, gęsta krew. - Nigdy nie ma dosyć.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-04-2012 o 21:33. Powód: zmiana nazwiska NPCa na prawidłowe :) oraz zmiana zachpwania gracza
Armiel jest offline  
Stary 20-04-2012, 22:28   #95
 
Cold's Avatar
 
Reputacja: 1 Cold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputacjęCold ma wspaniałą reputację
Treningi wspinaczki, którym była poddawana podczas szkolenia, jednak opłaciły się i wyszły Natashy na dobre.
Mimo ogromnego zmęczenia i wyczerpania organizmu, znalazła w sobie jeszcze resztki siły, by z niemałym wysiłkiem wspiąć się na wysokość ciała. Wszystkie mięśnie pracowały na pełnych obrotach, Natasha natomiast skupiona była na osiągnięciu swojego celu. I udało się. Wdzięczna wszystkim tym ćwiczeniom na zachodnim wybrzeżu Szkocji, odetchnęła ze spokojem, kiedy już dotarła na miejsce i upewniła się, że trzyma się w miarę stabilnie.

Jest taki młody. Był. Całe życie miał przed sobą. Ile mógł mieć lat? Co tu robił? Jaki był cel jego misji? Czy był z innymi? Wygląda tak spokojnie. Mam nadzieję, że jest w lepszym miejscu.


Apteczka okazała się bardzo cennym znaleziskiem. Będą mogli oczyścić i opatrzyć swoje rany, zapobiegając tym samym zakażeniu. W myślach podziękowała anonimowemu żołnierzowi za jego ekwipunek. Pistolet wsadziła sobie za pasek do spodni, resztę przedmiotów ostrożnie zrzuciła pozostałym.

Gdy już zbierała się do zejścia wydarzyło się coś, w co człowiek o zdrowych zmysłach na pewno by nie uwierzył. Przynajmniej do momentu, kiedy nie zostałby rozbitkiem na obcej wyspie, zagubionym w niebezpiecznej dżungli.

Nie potrafiła wykrztusić z siebie nawet cichego jęku. Po prostu wpatrywała się w trupie lico z niemym przerażeniem. Wszyscy zostaniecie pożarci. Nigdy nie ma dosyć. Te słowa dudniły jej echem w głowie jeszcze długo po tym, jak opuścili to miejsce.

Kiedy z ust żołnierza zaczęła wypływać czarna maź, Natasha straciła stabilizację i zaczęła w zastraszającym tempie spadać w dół. Przeciągły krzyk nie pomógł jej wcale. Natomiast masa konarów i gałęzi, o które się obijała owszem. W ostatniej chwili chwyciła jakiejś mocniejszej gałęzi, dzięki której ocaliła się przed połamaniem kości na twardym gruncie.

Pozostałym rozbitkom nie powiedziała nic o tym, co zaszło tam – na wysokości. Było to zbyt upiorne, zbyt absurdalne i obawiała się, że jej nie uwierzą. Sama zresztą nie była pewna czy wierzyła w to, co zobaczyła. Wciąż przed oczami miała twarz tego mężczyzny, a w głowie jego słowa.

Gdzie my jesteśmy...? Kto nie ma nigdy dosyć? Co miały oznaczać te słowa?

- Dzięki apteczce polowej możemy odkazić i opatrzyć poważniejsze rany. Racje żywnościowe powinniśmy oszczędzać. Ktoś umie się tym posługiwać? - powiedziała po chwili milczenia, starając się, by ton jej głosu nie był roztrzęsiony. Przy pytaniu wskazała brodą na karabin, który znalazła Michelle.

- Trzeba również sprawdzić, czy nie przemókł.

Trzeba było także rozdysponować pomiędzy nich wszystkich bronie, w jakich posiadanie weszli. Karabin, granaty, nóż, katana i pistolet. Sama postanowiła zachować dla siebie ten ostatni, choć wyposażony jedynie w pojedynczy magazynek.
 
__________________
Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska.

Ostatnio edytowane przez Cold : 20-04-2012 o 22:32.
Cold jest offline  
Stary 21-04-2012, 14:08   #96
 
Bogdan's Avatar
 
Reputacja: 1 Bogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie cośBogdan ma w sobie coś
Deszcz przestał padać i to była jedyna dobra rzecz jaka go na tej wyspie spotkała. Reszta była do kitu. Wiedział, spodziewał się że nie będzie łatwo. W końcu to nie była jakaś tam niedzielna wycieczka za miasto, tylko akcja zbrojna… Ale żeby tak od razu? Katastrofa samolotu, utrata większej części ludzi, mozolny marsz przez dżunglę i zaraz potem zasadzka w której niemal nie zginął, za to poległ dowódca…. jedyny człowiek, który miał pojęcie po jakiego czorta właściwie się tutaj znaleźli…
Tego było zdecydowanie za wiele jak na jednego Whitea. Toteż kiedy natknęli się na te ruiny, dziwne i w jakiś sposób budzące niepokój zwalił się ciężko na ziemię pod jakimś obrosłym zielskiem głazem i sapał tylko ciężko i z wielką ulgą. Rana paliła żywym ogniem, wciąż chciało mu się rzygać a do tego pojawiły się jeszcze dreszcze. Gówno go obchodziły te stare kamienie. Nawet, gdyby okazały się jakąś japońską kaplicą.
Nigdy nie potrafił zrozumieć zawiłości tej skośnookiej filozofii, a co dopiero ich wierzeń. To byli dziwni ludzie. Na pozór tacy sami, a jednak wszystko mieli inne. Zaczynając od pisma i języka, przez zwyczaje a na systemie wartości kończąc. Bo czy normalnemu człowiekowi przyszło by do głowy wymyślić że para drewnianych pałeczek lepiej się nadaje do jedzenia od widelca? No skąd. Albo ten ich podział na kasty… albo budowanie papierowych domów… głupota!
Natychmiast więc zignorował obecność omszałego głazu całą uwagę poświęcając za to własnemu cierpieniu. Ze zdziwieniem tylko odnotował fakt niezwykłego ozdrowienia tego… nawet nie wiedział jak koleś się nazywa… chyba mówili o nim Francuz? Tak, oraz tego, że jak na ciężko rannego niezwykle sprawnie pomknął między zarośla. Tropikalny bzik? Może, cholera wie, zresztą, to nie był jego problem, miał mnóstwo swoich… poza tym, nie on tu dowodził….
 
Bogdan jest offline  
Stary 22-04-2012, 19:45   #97
 
Reinhard's Avatar
 
Reputacja: 1 Reinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputacjęReinhard ma wspaniałą reputację
Zeb zebrał rzeczy kapitana. Oficer nie żył. Przez chwilę rozważał zabranie jego ciała, lecz nawet przyjmując opcję, że ranni zajmą się sobą, a RD radiem, było za mało ludzi do osłony. "Później przyjdziemy po pana, sir" pomyślał Colins. Gdyby to wypowiedział, gdyby nawet tylko ukształtował wargi w kształt słów - byłaby to obietnica, a na polu walki nie ma obietnic.

Cofali się w kierunku patrolu zwiadowców - taka przynajmniej była teoria. Monk wyjął kompas i natychmiast go schował, by inni nie widzieli zachowania igły. Nie miał pojęcia, co się dzieje, a morale było kiepskie. Nie mógł konfrontować oddziału z tym fenomenem.

-Sprawdźcie ekwipunek rannych, czy nic się nie obluzowało, czy wszystko mają przy sobie - wydał rozkaz, kiedy tylko odeszli na kilka metrów. Zrobił to, by podać żołnierzom do rozmyślania temat inny niż ciąg porażek, jakie odnieśli do tej pory.

Powoli wszystko się normowało, każdy miał coś do roboty. Wtedy wyrwał się Francuz w kierunku dziwacznych, majaczących wśród drzew ruin. To było nienormalne zachowanie, Collins czuł narastający niepokój żołnierzy. Niechętnie przyznawał, jego też. Musiał coś z tym zrobić.

-Regulaminowy przykład rozpoznania walką. Tyle, że tam nie ma z czym walczyć, za to będziemy mieli dobre miejsce na obóz. Idziemy tam, marszem ubezpieczonym. - powiedział krzywy żart głosem "weteran mówi, synku, wszystko pod kontrolą". Nic nie było kurwa pod kontrolą!
 
Reinhard jest teraz online  
Stary 23-04-2012, 10:19   #98
 
Viviaen's Avatar
 
Reputacja: 1 Viviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie cośViviaen ma w sobie coś
Zrzucone przez Natashę zapasy i wyposażenie było rzeczywiście darem niebios. Apteczki pierwszej pomocy jako pierwsze zostały wykorzystane, jeszcze zanim kobieta przeszukująca żołnierza zeszła na ziemię. Sakamae od razu zabrała się do zakładania Ronaldowi porządnego opatrunku - najważniejsze było porządne odkażenie rany i zatrzymanie upływu krwi, nadal sączącej się z rany. Na koniec zwróciła się do mężczyzny, nie chcąc podejmować decyzji za niego:

- Jeżeli bardzo Cię boli, mogę Ci podać morfinę. Tylko tyle, żebyś mógł iść, za duża dawka za bardzo spowolni reakcje, zwłaszcza, że jesteś mocno osłabiony. Niestety, nie możemy sobie pozwolić na odpoczynek w tym miejscu i sen, przynajmniej na razie... - rozumiała, że dla cierpiącego morfina może być błogosławieństwem, ale w tych warunkach mogła też być przekleństwem. Uśmierza ból, to prawda, tylko że równocześnie przytępia zmysły i powoduje senność, co w tej sytuacji mogło być zgubne dla wszystkich. Następnie zajęła się swoim przedramieniem. Nie krwawiła już co prawda, ale nie było sensu ryzykować.

Dopiero teraz miała okazję przyjrzeć się bliżej swoim towarzyszom. Japonka mimo obaw, nie czuła się odrzucona, co dodawało jej trochę pewności siebie. Zwłaszcza, że miała okazję zająć ręce czymś, co potrafiła robić. Dłuższą chwilę przyglądała się odpoczywającej obok Sally. Kobieta wyglądała na mocno poobijaną, Sakamae wyrzucała sobie, że nie zauważyła tego wcześniej.

- Kiepsko wyglądasz, Sally. Mogę Cię obejrzeć? Wszystkie rany i otarcia powinny zostać zdezynfekowane i opatrzone. Zrobię to, jeśli mi pozwolisz... - mówiła cicho, żeby pozostali jej nie słyszeli. Starała się być dyskretna tak bardzo, jak to tylko możliwe w tej sytuacji, dając do zrozumienia, że uszanuje wybór rozmówczyni, jakikolwiek on będzie. Podniosła głowę, kiedy Natasha się odezwała - Ja nie potrafię. - powiedziała po prostu.
 
__________________
Jeśli zabałaganione biurko jest znakiem zabałaganionego umysłu, znakiem czego jest puste biurko?
Albert Einstein

Ostatnio edytowane przez Viviaen : 23-04-2012 o 10:21. Powód: literówki
Viviaen jest offline  
Stary 23-04-2012, 13:58   #99
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
To tylko zwykłe świątynie hinduistyczne. To tylko zwykłe kompleksy świątynne, jakich pełno w Azji południowo-wschodniej. Pokryte płaskorzeźbami pozostałości starego królestwa. Przykład tego, że tutejsze kultury nie były zacofane.
Tak to sobie tłumaczył Harikawa. Tak to sobie w kółko tłumaczył. Bo i nie wierzył w to. Coś było nie tak z tymi ruinami. Coś mu się w nich nie podobało. Były obce, złowrogie. Niemal się miało wrażenie, że kreatury z płaskorzeźb patrzą na zamerykanizowanego Japończyka.
Ale przecież to nonsens. To niemożliwe. To wynik przemęczenia.

Ruiny też stanowiły inne, realniejsze zagrożenie. Wśród nich mógł czaić się wróg. Ukryty we wnętrzach kamiennych budowli, celując z wykuszów i okienek świątynnych. Idealne miejsce dla snajperów.
Idealne miejsce na pułapkę, bo równie idealne miejsce na spoczynek.

Czyżby tu zatrzymali się zarówno członkowie straży tylnej, jak i wysłani za nimi ludzie? Nie. Raczej nie.
Zawiadomili by w takim przypadku grupę główną. A i wędrując cały oddział powinien się natknąć na to miejsce, zanim wpadł na grubasa.
Oznaczało to jedno, cała ich grupa pobłądziła w dżungli porastającej tą wyspę.

Yasuro zatrzymał się na skraju kompleksu świątynnego i obserwował go. To miejsce budziło w nim niepokój. Taki wręcz zwierzęcy niemalże lęk. Ruszył więc ostrożnie, rozglądając się wokoło, czujny i cichy na każdy..
Coś za nim! Ktoś biegł. Yametsu odwrócił się odruchowo, przykładając oko do szczerbinki i celując w zagrożenie. Nieistniejące zagrożenie.
W jego kierunku pędził Francuzik. A raczej w kierunku ruin, nie widzący nic poza nimi i wrzeszcząc coś w niezrozumiałym języku. Pewnie staranowałby Harikawę, gdyby ten zdołał stanąć mu na drodze.
-Co do... -wyrwało się Yametsu. Zbyt zaskoczony i zszokowany tym Tongue nie był wstanie zareagować.
Patrzył się więc jak zahipnotyzowany na wbiegającego w głąb ruin Viggona.
Soczysta mieszanka angielskich, niemieckich, chińskich i japońskich przekleństw opuściła cicho usta Yametsu, gdy ten ruszył żółwim tempem za Samuelem. Do tych słów doszło jeszcze.- Sacrebleu.
Jedne z niewielu francuskich wyrażeń, którego nauczył się od nowoorleańczyka z którym studiował na jednym roku.
Harikawa zamierzał odnaleźć i sprowadzić do reszty oddziału Viggona, ale to że Francuzik lekkomyślnie narażał życie, nie oznaczało, że on zamierzał czynić podobnie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 23-04-2012 o 14:01. Powód: poprawki
abishai jest offline  
Stary 23-04-2012, 15:17   #100
 
Eyriashka's Avatar
 
Reputacja: 1 Eyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumnyEyriashka ma z czego być dumny
Trzymanie karabinu w dłoniach było kojącym doznaniem. Szpadka wciśnięta za pasek także nie była najgorsza, ale to... Webber westchnęłą z ulgą. Szkoda tylko, że nie potrafiła zupełnie tym strzelać. W półmroku nawet nie wiedziałaby gdzie szukać zamka do przeładowania. Czy takie bronie miewały zabezpieczenie? Czy tylko pistolety? Pozostawało zgadywać. Pomacała po nierównym boku , jednak zmarznięte i mokre dłonie słabo rejestrowały nierówności na lufie. Przewiesiła więc broń przez ramię kierując na wszelki wypadek lufę ku ziemi.

Wyszła z zarośli pokazując swoim towarzyszom znalezisko. Natasha właśnie wracała na dół, by pochwalić się jej łupem. Michelle spojrzawszy na kobietę. Oczy rozszerzyły się, z zainteresowaniem pochłaniając kolejne szczegóły mimiki Wickham. Była przerażona. Wzrok Michelle uciekł w stronę trupa na drzewie absorbując uwagę rudej do tego stopnia, że ledwo usłyszała pytanie. Co się tam stało?
- Ja też nie. Więc równie dobrze może zostać u mnie - odezwała się nadal szukając wzrokiem odpowiedzi w koronach drzew, co równie dobrze mogło być odebrane jako akt arogancji. Nie mogąc się doszukać ruchu wśród listowia opuściła niezadowolone spojrzenie na Natashę. Nie lubiła TAKICH tajemnic.
 
__________________
Life is a bitch. Sometimes I think it even might be a redhead with a bad case of short temper.
Eyriashka jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:03.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172