Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 19-05-2016, 13:29   #191
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Znaleziony w opuszczonym obozowisku sprzęt przerósł wszelkie oczekiwania Bruce’a. Teraz, uzbrojony niczym prawdziwy survivalowiec, mógł ruszyć na poszukiwania swojej siostry i dziewczyny. Miał nadzieje, że obie wciąż żyją i mają się dobrze. Nie odczuwał już strachu o własne życie. Od czasu odrodzenia ogarnęła go dziwna apatia względem tej całej sytuacji, w której się znalazł. Był już po drugiej stronie, odczuł na własnej skórze czym jest śmierć, dlatego nie obawiał się jej już tak bardzo. Odrzucając wszelkie uczucia, postanowił skupić się na swoim celu.

Droga wzdłuż rzeki wydawała mu się jedynym sensownym rozwiązaniem. Gdyby ruszył to lasu, z pewnością ponownie znalazłby się w tym przeklętym obozowisku, natomiast czekać tam bezczynnie również nie miał zamiaru. Idąc tak, jedyną sensowną ścieżką, Bruce całkowicie zatracił poczucie czasu. Próbował przypomnieć sobie cokolwiek więcej z chwili śmierci, jednak nie był w stanie. Jedynie nieliczne mroczne wizje przewijały się przez jego umysł, niestety nie odnajdywał w nich jakiegokolwiek sensu. Nic dziwnego. Cała ta sytuacja i miejsce nie miały wiele wspólnego z logiką.

Z rozmyślań wyrwał go wzmożony szum wody i przepaść. Przygryzł warki ze złości. Czyżby cała droga poszła na marne? Cofać się nie zamierzał, jednak odbicie w las również nie wróżyło nic dobrego. W najlepszym razie znowu znalazłby się w obozie. A o przedarciu się na drugą stronę rzeki również nie było mowy. Może i Bruce poznał już śmierć, jednak nie spieszył się, by znów ją zobaczyć.

Spojrzał w głąb przepaści. Zacisnął ręce w pięści. Potrafił się wspinać. Był w tym nawet dobry. Mimo to nie mógł być pewien, czy aby wyzwanie jakie stawiała przed nim ta mroczna ścianka nie przerośnie jego możliwości. Nie miał żadnych zabezpieczeń, a jedynym sprzętem wspinaczkowy stanowił czekan, który znalazł w obozie. Mimo to, postanowił spróbować.

Przykucnął nad przepaścią, jeszcze raz oceniając jej głębokość, a następnie obrócił się i zaczął powoli opuszczać na dół. Zacisnął ręce na skałach, łapiąc nogami jakichś wgłębień w ściance. Powoli i ostrożnie, zaczął schodzić na dół, w mroczną czeluść.

 
Hazard jest offline  
Stary 20-05-2016, 00:59   #192
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
I tak będziesz martwa, co ci szkodzi?
Cała reszta nie żyje.
Kamienie kłamały.
Skończysz jak czerwona mgła.

Ciągnęło do poznania tego, co indianiec chciał pokazać. Logika i wcześniejsze doświadczenia popychały również do zlania wszystkiego i ujęcia jego dłoni. Była tego pewna i gotowa. Czemu więc nie mogła postawić kroku do przodu?

Bała się. Widziała już wystarczająco dużo, bo wyjść z założenia, że tutaj zabija wszystko. Indianiec przecież miał wielki topór. Indiańce przecież zamietli wszystko pod dywan, by nikt się o niczym nie dowiedział.

Spoglądając na dłonie cofnęła się. Nie chciała się zbliżać do człowieka. Miała też świadomość, że odmowa może mu się nie spodobać. Mimo braku jawnego zagrożenia odruch był już wyrobiony. W swojej niezmiennej naturze była wyczerpana psychicznie wiecznymi i skrajnymi zmianami. Od jakiegoś czasu wszystko, co robiła było dyktowane strachem.

- Nie... - odpowiedziała odruchowo, choć bardziej wypowiedziała myśl sama do siebie. Pokręciła w obawie głową.

Co dalej miała zrobić? Liczyć, że indianiec zniknie...? Ona zniknie...? Pojawi się cienisty duch...? Jakieś inne gówno, które zostało rozdrażnione...? Liczyć, że po którymś kroku kamienie zaczną pokazywać przekłamane projekcje?
 
Proxy jest offline  
Stary 21-05-2016, 12:25   #193
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
MIKOŁAJ

Spojrzał an czaszkę. Na obciągnięte resztkami gnijącej skóry policzki, na przylepiony do pożółkłej kości skalp brudnych włosów. Na poszczerbione zęby. I na oczy. Te dobrze znane, ciemne oczy.

Tylko skąd je znał? Skąd znał te oczy!?

Nie wiedział! Nie potrafił sobie przypomnieć! I to budziło w nim silne emocje – gniew, strach, wściekłość.

I wtedy usłyszał szept. Szept dobywający się z martwych ust.

- Obudź się! Nick! Musimy stąd spierdalać!

Znał ten głos. Znał ten głos…
To był głos Connora.

I wtedy usłyszał za sobą jakiś hałas. Gwałtowne szuranie, jakby łopot, poszum skrzydeł. I poczuł, ze nie jest sam. Ze ktoś za nim stoi. Czai się. Być może gotuje do uderzenia w jego plecy.

Chciał się obrócić, lecz zarazem bał się tego. Bał się tego, jak cholera!

ANGIE

Szła na czworakach, powoli lecz pewnie pokonując kolejne metry oddzielające ją od węzła. Pod sobą widziała tylko bezdenną otchłań, nad nią rozpościerała się kopuła czerni tak gęstej, że mogła być pramatką ciemności.

To było tak szalone i nierzeczywiste, że jej teoria o śnie musiała być prawdziwa, jakkolwiek ta teoria obłąkana by się nie wydawała.
W końcu dotarła do węzła. Do plątaniny czerni, gęstych i lepkich nici, przypominających osnowę pajęczą. Nie widziała, co lub kto zostało schwytane w sieć, lecz na pewno nie był to Bruce. Uchwycony w pułapkę był wysoki, miał bladą skórę i dziwaczną czaszkę – zdeformowaną, z licznymi wypustkami kostnymi i rogowymi.

Nie był sam. Sieć ciągnęła się wokół niej, w górze, poniżej – prawdziwy labirynt przecinających się węzłów i linii. A na niektórych z węzłów widziała kolejne „kokony”. Kolejne owinięte w dziwaczną sieć cieni kształty. Mniej lub bardziej ludzkie. Wynaturzone i potworne.

Znalezienie kogokolwiek w tym gąszczu sieci było niesamowicie trudnym wyzwaniem.

Wiatr dął przeraźliwie. Szarpał siecią. Wprawiał ją w drżenie.
I wtedy Angie to poczuła. Byt. Świadomość. Gdzieś w centrum tej pajęczyny utkanej z ciemności. Gdzieś w sercu tej sieci cieni.


CONNOR


Nawoływanie, nawet szarpanie nie pomagało. Mikołaj spał, jak zabity, a jego zlana potem twarz zastygła w masce przerażenia. Connor miał wrażenie, że śpiący potrzebował silniejszych bodźców, niż szept. Solidnego potrząśnięcia, wiadra zimnej wody lub hałasu, który zbudziłby przysłowiowego zmarłego.

Gdzieś na zewnątrz ktoś się poruszył. Jakby ktoś poza połą namiotu stał i nasłuchiwał. Albo podejmował jakąś decyzję.

Connor wyjrzał ostrożnie z namiotu, odsuwając zamek spinający połę z ledwie słyszalnym zgrzytem. I wtedy go obaczył. Niewyraźną sylwetkę w ciemnościach. W masce, jaką zapamiętał z koszmaru. Z czymś, co mogło być siekierą w ręku.

Wyjaśnił się też jeden z jęków, jaki słyszał Connor. To był Aaron.
Czterdziestolatek podrygiwał u stóp zamaskowanego zabójcy. Jak wcześniej, we śnie, lecz teraz wydawało się to… prawdziwe. W jakiś sposób bardziej realistyczne.

Zamaskowany ruszył w stronę namiotu, który zajmował Bear i Bruce. Powoli, ostrożnie, stawiając stopy tak, że nawet najmniejsza gałązka nie zatrzeszczała pod jego butami. A Aaron pozostawiony tam, gdzie upadł wydał z siebie ostatnie, ciche, przeraźliwe rzężenie. Connor już klika razy w swojej pracy spotkał się z takim dźwiękiem. I zawsze wtedy przestawali reanimować, ratować bo wiedzieli, że nie da się ożywić zmarłego.
Morderca był coraz bliżej namiotu Beara i Bruca.

Na razie kierował się tam, ale wyraźnie przyszedł nie po to, aby ograniczyć się do jednego zabójstwa. A jęki i stłumione krzyki dochodzące z namiotów oznaczały wyraźnie, że reszta śpi i nadal śni ten niepojęty koszmar, który wszak ze sobą współdzielili.

FRANK

Szedł szybko oddalając się od … sam nie wiedział czego, aż uczucie osaczenia minęło. Znów znalazł się w puszczy. W tym niekończącym się lesie.

W głowie Franka panował mętlik i mimo, że niby miał tyle informacji, to jakoś nie bardzo wiedział jak mogą mu one pomóc. Zapewne nikt by nie wiedział.

I wtedy coś zobaczył. Przed sobą. Na drzewie. Wiszący łapacz snów z piórami. Lekko świecił w ciemnościach. Wskazywał drogę.
Z braku innej alternatywy Frank poszedł tym śladem. Od amuletu do amuletu, aż w końcu doszedł do ściany i wejścia do jaskini, zalanego wodą.
Gdyby był dzień wyglądałoby to nawet zachęcająco
lecz nocą, sprawiało wrażenie zejścia gdzieś, do miejsca, gdzie nikt nie miał zamiaru się zapuszczać.

Gdzieś z tego tunelu do uszu Franka dobiegały dziwne, zniekształcone dźwięki – coś jakby bęben, rytmiczny i powolny, oraz jakieś krzyki – ciche, zgłuszone lecz bolesne.


BRUCE

Podjął decyzję i zaczął schodzić w dół. Powoli, ostrożnie, przy wtórze huku spadającej niedaleko wody. W dół. W ciemność. W otchłań.

Czekan, jako asekuracja, okazał się być nieocenionym narzędziem. Tam, gdzie palce nie znajdowały oparcia, ostrze czekana i jego trzonek stanowiły doskonałą pomoc.

Schodził i schodził, czując coraz większe zmęczenie, a skała nie zamierzała się skończyć. Prowadziła w dół, coraz bardziej stroma, coraz bardziej niebezpieczna – zdawało się, ze bez końca.

Woda rozbijała się tak samo w dole, jak w momencie gdy rozpoczął zejście. Jakby rozbijała się na skałach i kamieniach gdzieś w dole, tak samo daleko, jak w momencie, gdy zaczynał swoje karkołomne przedsięwzięcie.
Ogarnęła go rozpacz i zmęczenie. Mięśnie płonęły mu żywym ogniem z wysiłku. Płuca już dawno temu zmieniły się w dwa paleniska – każdy oddech był bolesny i wyczerpujący, a pot jaki wylał Bruce można było chyba mierzyć wiadrami.

Wyczerpany spojrzał w górę i ujrzał jedynie ciemność. Spojrzał w dół i zobaczył to samo.

Skala, ta przeklęta skała, wydawał się nie mieć końca! Musiał rozpaczliwie odpocząć, napić się, ale skała nie oferowała niczego takiego, ani nawisu, ani półki, niczego.

Mógł jedynie zawrócić lub dalej iść w dół.


ARISA


Indianin zmrużył oczy najwyraźniej zaskoczony jej odpowiedzią, ale potem po prostu wzruszył ramionami i ruszył w stronę okalającej ich mgły. Wszedł w nią i znikł, jak duch, którym przecież równie dobrze mógł być
Przez chwilę Arisa poczuła napływ paniki, że pozbawiła się wsparcia osoby, która wydawała się wiedzieć, co tutaj się dzieje. Wojownika, który mógł ją obronić przed nieznanymi zagrożeniami. Szybko jednak poczuła ulgę, że nie musi wierzyć komuś, komu przecież powodów do wierzenia nie miała.

Powróciła do „obserwatorium” skupiając się na kolejnych obrazach.
I w końcu go ujrzała. Bruce’a wiszącego na jakiejś skale! Całego lecz wyraźnie wyczerpanego. Zewsząd napływała na niego ciemność, skała pękała, rozsypywała się w kawałki i pył, lecz chłopak zdawał się tego nie dostrzegać.

Widziała też Angie wiszącą nad ciemnością, klęczącą na czymś, co wyglądało jak nieprawdopodobnie wielka sieć rozpostarta w absolutnej pustce.

I widziała … Calgary,ego. Stał całkowicie nagi, wysmarowany krwią i błotem w środku jakiejś jaskini. Jego twarz wykrzywiona była w maskę zezwierzęcenia, a męskość sterczała imponująco, jakby zaginiony mężczyzna doznawał właśnie wielkiego podniecenia seksualnego. I wtedy Arisa ujrzała kogoś za nim. Jakiś bezkształtny, złowrogi cień, wnikający pod skórę, niczym niewidzialne sieci lub nici lalkarza. Wsączający się pod czaszkę, przez plecy, ramiona, odbyt w ciało oszalałego, podnieconego mężczyzny.

A kiedy spojrzała w bok, na Bruce’a i na Angie ujrzała ten sam mrok, tę samą ciemność, która wsączała się nie tak inwazyjnie, ale powoli i systematycznie w jej przyjaciół.

Nie miała pojęcia czym jest ta ciemność, lecz czuła, że niczym dobrym.
 
Armiel jest offline  
Stary 21-05-2016, 15:10   #194
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Nick spał jak zabity i nie dało się z tym nic zrobić, przynajmniej na razie, więc Conn najciszej, jak mógł, podpełzł do wyjścia z namiotu i rozsunął delikatnie zamek błyskawiczny, wyglądając na zewnątrz. Z wielkimi, wytrzeszczonymi oczyma i ściągniętymi ustami wyglądał teraz jak psychopata obserwujący otoczenie. Co najmniej żenująco. Nieopodal dostrzegł jakiegoś zamaskowanego typa z bronią, która z tej odległości wyglądała na siekierę. W masce, którą już widział wcześniej. Obok niego dojrzał też Aarona, który rzucał się w ostatnich, przedśmiertnych konwulsjach. I choć Cage nie żył przecież od jakiegoś czasu, to tym razem jego śmierć wyglądała na realną. Najbardziej rzeczywistą i przekonywującą.

Pierwsze, co Connorowi przyszło mu do głowy, obserwując całą sytuację, to że w końcu faktycznie się obudził i wrócił do własnej rzeczywistości. Tej oryginalnej. Tak przynajmniej to wyglądało. Czyli jednak skok w rwącą rzekę wcale nie był aż takim głupim pomysłem. Jasne, czuł wtedy piekielny ból, gdy łamały się kości, ale prawdopodobnie to traumatyczne przeżycie zdołało wyciągnąć go z tego koszmaru, który... po prostu śnili? Każde z nich znajdowało się we własnym namiocie, pogrążone we własnych marach. "Brawo, Conn, ty stary wariacie, jednak wcale taki głupi nie jesteś, na jakiego wyglądasz", pochwalił się w myślach, uśmiechając kącikiem ust. To nie był jednak czas na celebrację, bo było jeszcze sporo do zrobienia. Mimo, iż wszystko wyglądało jak prawdziwa rzeczywistość, wciąż nie mógł być tego pewnym na sto procent. W końcu już nie raz ten koszmar zagrał na ich umysłach. Czuł jednak ekscytację i szybsze bicie serca, dlatego wolał pozostać pozytywnie nastawiony, bo pesymizm nigdy w niczym nie pomagał.

Na szybko ogarnął w głowie plan. Chciał obudzić Nicka, bo po pierwsze: przydałoby mu się wsparcie, a po drugie: jeśli Connorowi cała akcja pójdzie nie tak, to Polak nadal będzie spać i będzie wystawiony na atak. Nie mógł go zostawić totalnie bezbronnego. Inna rzecz, że przyszło mu do głowy, że przecież już to przeżywali z pozycji widza - zamaskowany typ chciał zakraść się do namiotu Bruce'a, a gdy zareagowali, coś rozdzieliło jego i Nicka. Skoro jego polski kumpel nie chciał obudzić się normalnymi sposobami, Conn stwierdził, że sprzeda mu solidną bombę w twarz i jeśli to go nie obudzi, to została ostatnia opcja, którą Mayfield trzymał na koniec. Miał tylko nadzieję, że cios obudzi Nicka, a nie ogłuszy go jeszcze bardziej. Złapał plecak, wygrzebał z niego nóż, po czym uderzył pięścią w twarz Polaka i z nożem w prawej dłoni i plecakiem w drugiej wyszedł z namiotu, nie czekając, aż towarzysz się obudzi. Zasłonił się plecakiem i wyglądał teraz jak kurwa-prawie-rycerz. Nie czekał, czy tamten z siekierą odkryje jego obecność, tylko ruszył w jego stronę zasłonięty plecakiem i wydarł się na całe gardło, licząc, że jego mocne płuca i przepona zdołają obudzić pozostałych towarzyszy, a także (być może?) wzbudzić strach w napastniku. Krzyk był tak głośny i potężny, że aż kilka ptaków zerwało się z drzew, a mężczyzna poczuł palący ból w gardle i zachrypł.

Plan był prosty - podbiec do gościa z siekierą i jeśli tamten zdąży się odwrócić i zaatakować, Conn zasłoni się plecakiem, a potem spróbuje wbić mu nóż w ramię. Jeśli tak, jak sądził, znajdowali się w prawdziwej rzeczywistości, nie zamierzał nikogo zabijać, dopóki nie będzie do tego ewidentnie zmuszony. Był strażakiem - jak każdy ratownik miał chronić ludzkie życie, a nie je odbierać, zwłaszcza, że zabójca musiał odpowiedzieć przed sądem za to, co zrobił Aaronowi i być może innym. Gdyby jednak zamaskowany nie zdążył się odwrócić, Conn z pełnym impetem wbiegnie w niego zasłonięty plecakiem i po prostu go powali, zwracając uwagę na to, by unieruchomić rękę trzymającą siekierę. Jeśli to by się udało, to ściągnie tamtemu maskę i sprzeda mu kilka solidnych gongów, nieważne, kogo tam ujrzy. Za to wszystko, co się wydarzyło...
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 25-05-2016, 21:08   #195
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Walka z wiatrakami, syzyfowa praca... jak jeszcze mogła nazwać to, co własnie próbowała zdziałać? Szalony umysł kazał jej poszukać Bruce'a i go uwolnić, jednak ilość kokonów jakie zobaczyła, patrząc w górę, w dół dookoła siebie - wyglądało to jak nieskończoność, znalezienie brata w takim gąszczu zajęłoby jej wieczność. Z drugiej strony, czy miała coś lepszego do roboty?
Uwięziona istota, którą znalazła co prawda nie była jej bratem, ale Ange i tak chciała uwolnić tę osobę. Chciała w sumie uwolnić każdego. Miała wrażenie, że wszelakie zrogowacenia i deformacje określają ilość czasu, jaką ofiara spędziła w pułapce... Ogólnie wychodziło na to, że cokolwiek grasowało w tym lesie, złapało w swe sidła wiele dusz. Ciekawe, czy znajdzie tutaj puste kokony?
Kobieta nożem zaczęła odcinać sieć, aby uwolnić mężczyznę, które znalazła, a potem chciała iść dalej i szukać... Być może do czegoś to doprowadzi? Miała dziwne wrażenie, że miejsce, w którym się znalazła, potrafi zabić. I to nie "zabić", że po prostu przechodzi się w kolejny stopień snu, zatapiając się w jego wymiarze coraz mocniej, a zabić naprawdę. Na zawsze.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 25-05-2016, 22:59   #196
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Z trudem łapał oddech, a pot zaczął spływać strumieniami po jego czole. To miejsce znowu chciało go oszukać. Znowu wyśmiewało się z niego, nie pozwalając pójść tam gdzie nie powinien. Wiedział, że nigdy nie dotrze do dna. Nie widział wielu opcji. Musiał albo wrócić na górę, albo w końcu paść ze zmęczenia. Wyglądało na to, że nie ma innego wyboru. Mimo to nie ruszył ku górze. Nie miał zamiaru robić tego, czego oczekiwał od niego las.

Zacisnął pięść na czekanie wbitym w skałę. Zatrzymał się na moment, by złapać oddech i przemyśleć wszystko. Gdyby wrócił na górę, musiałby ponownie wkroczyć w las, a ten zabrałby go gdziekolwiek by zechciał. Innej drogi nie było. Bruce zdał siebie sprawę, że znalazł się w patowej sytuacji. Że wszyscy się w niej znaleźli. Zostali uwięzieni w tym miejscu, które robiło z nimi co sobie tylko chciało. Czekała ich jedynie śmierć.

- Chyba sobie żartujesz - wysyczał do niewidzialnego prześladowcy, a w jego oczach zabłysnęła nagle nowa determinacja. - Nie pójdzie Ci ze mną tak łatwo.

Bruce uchwycił się mocno jedną ręką czekanu i przywarł jak najbardziej do skałki, szukając najbezpieczniejszej pozycji. Gdy ustawił się odpowiednio, drugą ręką sięgnął do pasa, przy którym znajdował się odnaleziony pistolet na flary, który znalazł w obozowisku. Uśmiechnął się, przypominając sobie jak mroczna istota ustępowała pod wpływem mocnego światła. Nie widział końca otchłani, skrytego pod całunem ciemności, jednak wiedział, że ono musi tam być. Światło było jedyną bronią przed tym miejscem, dlatego liczył, że i tym razem podziała.

Wycelował z pistoletu w dno zaraz pod sobą i nacisnął spust. Miał nadzieje, że jego plan się powiedzie, a flara nie pójdzie na marne. Liczył, że gdy dostrzeże dno, będzie mógł w końcu do niego dotrzeć. Zaraz po oddaniu strzału, wykrzesał resztki swojej siły i zaczął schodzić na dół, ciągle przyglądając się miejscu w którym wylądowała flara. Musiał się spieszyć i zdążyć nim jego jedyny promyk nadziei zgaśnie.
 
Hazard jest offline  
Stary 26-05-2016, 00:32   #197
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
- Ty nie żyjesz... Zginąłeś... Na moich oczach... Mam na sobie twoją krew... Nie żyjesz... - broniła swoją świadomość, widząc Bruca w sytuacji, która nie miała miejsca.

Poprzedni widok jego obecności przy namiotach był w jakiś sposób do przyjęcia. Bruce wiele razy był przy namiotach i wiele razy mógł spoglądać ze strachem. Nie było natomiast żadnej sytuacji, w której byłby przy jakiejkolwiek przepaści. Obraz, który widziała, nie był obrazem z przeszłości.

- Nie żyjesz... Słyszysz... Nie żyjesz... - gubiła się we własnych zeznaniach starając się przekonać do własnych logicznych racji. Bo jak można było racjonalnie funkcjonować, gdy zatraca się logikę? Bez logiki nie da się niczego rozumieć czy kontrolować. W całkowitym chaosie wszystko dzieje się przypadkiem. Żadnych wniosków, żadnej wiedzy, żadnej mądrości. Japonka była zła o to, że zachwiano każdym elementem, na którym opierała wszystko, co mogła. - Kłamiecie... Je*ane kamienie! Kłamiecie!

W przypływie złości rzuciła się w kierunku obrazów chcąc jakby... zaingerować w nie. Złapać mrok jak starą pajęczynę i wyrwać ją z korzeniami. Ciągnąć, aż nie wyszarpie całości. Przynajmniej to mogła zniszczyć. Wielkich głazów i tak nie zdołałaby ruszyć.
 
Proxy jest offline  
Stary 27-05-2016, 10:17   #198
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Connor?- szepnął Mikołaj. Mimo tego, że wcześniej się zawahał, po raz kolejny sięgnął po czaszkę chcąc ją podnieść. Nie wiedzieć czemu liczył, ze była to jedynie maska, a pod nią zobaczy znajomą twarz.

Wtedy po raz kolejny poczuł Obecność. Coś lub ktoś podążał jego tropem, a teraz był już tuż za nim. Chłopak czuł na sobie wzrok Obecności, czuł mrowienie w plecach, palące i nieprzyjemne, przemieszane z dreszczem strachu, który podróżował wzdłuż kręgosłupa powodując niemożliwość poruszenia się.

Connor, pomóż mi! - krzyknął na całe gardło w kierunku czaszki, jednocześnie zrywając się do biegu niczym sprinter z bloków startowych. Chciał uciekać, chciał biec ile sił w nogach, ale jedynie mógł mozolnie przedzierać się przez dół pełen trupów, których kości chrzęściły pod jego ciężarem, osuwając się i utrudniając ucieczkę. Wszystkie mięśnie miał spięte, przygotowana na przyjęcie śmiertelnego ciosu, jednak brak mu było odwagi, aby spojrzeć za siebie.
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 27-05-2016, 17:36   #199
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
CONNOR

Potężny cios w twarz, jaki Connor zadał Mikołajowi nie zmienił za dużo. Może i Polak drgnął, wręcz zadygotał, ale były o drgawki bezwiedne, raczej instynktowne. Z rozwalonej skóry popłynęła krew, ale i o nie ocuciło pogrążonego w śpiączce chłopaka.

Connor nie tracił więcej czasu. Z pleckami – jako tarczą i nożem – jako bronią, wyszedł z namiotu gotów stawić czoła zamaskowanemu intruzowi. Mordercy – nazwijmy rzecz po imieniu.

Plecak nie pozwolił mu opuścić namiotu tak cicho, jakby sobie tego życzył i kiedy znalazł się na zewnątrz szybko zorientował się, że przeciwnik usłyszał go i teraz oczekuje na konfrontację.

Connor zatrzymał się. Zawahał czując jakąś instynktowną obawę przed walką. Może to widok zarąbanego Aarona, a może to, że po opuszczeniu namiotu ujrzał jeszcze kawałek dalej zabitego zarówno Johna – przewodnika, jak i Johna – mięśniaka? Kimkolwiek był morderca pokazał, że potrafi zabijać szybko i z zimną krwią.

Wpatrywali się w siebie spokojnie. Ratownik, postawiony teraz w sytuacji w której – być może – zmuszony będzie odebrać komuś życie i zamaskowany morderca, którego twarz ochraniała maska, dokładnie taka sama, jak ta, którą Connor widział we śnie.

Connor miał jednak plan. Przeciwnik zdążył się odwrócić, ale to nic nie zmieniało! Z nożem w ręce i plecakiem jako tarczą Connor runął do przodu.
Przeciwnik uchylił się nadspodziewanie szybko, ciął siekierą, ale Connor też zdołał uniknąć ataku. Pchnął nożem, znów niecelnie. Przeciwnik sięgnął za plecy i … wyjął drugą broń, mniejszą kopię siekiery, jaka służyła Indianom jako broń dystansowa. Tomahawk. Tak właśnie nazywała się ta broń. Zimne oczy wpatrywały się w Connora drapieżnie, a ten czuł, że w bezpośredniej konfrontacji nie zdoła stawić czoła wrogowi.

ANGELIQUE

Angie zaczęła ciąć „przędzę”, rozrywać ostrzem „pajęczynę”, uwalniać schwytaną w potrzask ofiarę. Powoli, żmudnie, niemal bez postępu. Ale jednak postępy były. Coraz więcej fragmentów zdeformowanego, wynaturzonego ciała ukazywało się spod kokonu. Nieznajomy był wolny. I wtedy, po prostu, rozpadł się w pył i coś, co wyglądało jak nie do końca gaz i nie do końca ciecz, coś w stanie skupienia nieznanym ludziom, spłynęło w dół – wymknęło się z pajęczyny stając po chwili niczym więcej, jak elementem czerni która rozpościerała się nad i pod siecią jednocześnie.
Angie westchnęła odrobinę zawiedziona. Spodziewała się czegoś więcej, niż takie coś… Takie ani be, ani me…

Ale uwolnienie „więźnia pajęczyny” nie pozostało bez konsekwencji. Angie zobaczyła jakiś pajęczy, monstrualny kształt wielkości rosłego człowieka zbliżający się w jej stronę po sieci.

Coraz wyraźniej widziała demoniczne, zwiastujące problemy szczegóły kreatury. Najwyraźniej coś zainteresowało się tym, co wydarzyło się przed chwilą na tym węźle.

Pajęczarz wydawał się poruszać szybko, nie zważając uwagi na dmący szaleńczo wicher.

BRUCE

Wystrzelona flara poleciała w dół. W ciemność. Szybowała w dół, najpierw niczym kula ognia wystrzelona przez jakiegoś czarownika z tych filmów dla niedojrzałych nerdów. Potem malejąc w oczach zmieniła rozmiar w piłkę do tenisa, potem do pin-ponga, by w końcu stać się niewielkim niedopałkiem papierosa. I zatrzymała się gdzieś tam, w niewiarygodnie głębokiej przepaści. Ile niżej? Kilometr? Dwa? Więcej? Nie potrafił tego oszacować.

I nagle Bruce poczuł, że ściana zaczyna się zmieniać. Nie potrafił tego
inaczej wytłumaczyć. Po prostu… zmieniała się. Znikały szczeliny, występy, jakby jakaś nieznana siła próbowała wypaczyć zejście w gładką, śmiertelną pułapkę. Jak w jakimś koszmarnym śnie, kiedy śniący jest bezsilny. Pozbawiony jakiejkolwiek kontroli nad tym, co go otacza.

Bruce schodził w dół, w rodzącej się panice. Coraz bardziej wyczerpany, a ściana wokół niego traciła coraz bardziej swoją strukturę.

Miał przesrane!

ARISA

Szarpała strukturę, i nagle poczuła, że jej palce trafiły coś, jakby jakieś płótno, lecz bardziej … organiczne… mięsiste… zimne.

Ciągnęła do siebie, dziko, w budzącym się szaleństwie, czując jak jej dłonie oblepia coś lepkiego i zimnego o konsystencji kleju do tapet lub kisielu. Lecz lodowatego kleju lub kisielu, gwoli ścisłości.

Nie bardzo wiedząc co robi, nie mogąc przestać nagle ujrzała… Bruca. Wyciągnęła do niego rękę, w rozpaczliwej chwili pochwycenia.

BRUCE

Nagle Bruce ujrzał, jak ze ściany przy nim wynurza się ręka, ludzka dłoń. Nie bardzo wiedząc, czemu to robi, uchwycił się jej z nadzieją, że ta oceli go przed upadkiem.

ARISA I BRUCE

Ktoś chwycił ją za rękę i po chwili…. stał przed nią Bruce! Zaskoczony, spocony i zdezorientowany.

Obojgu zajęło kilka ładnych sekund nim zorientowali się, co się stało.
Znajdowali się oboje w zupełnie innym miejscu. Ani nie w Obserwatorium, ani nie na skalnej półce, lecz – rzecz jasna – w samym środku obozu, pomiędzy rozbitymi namiotami.

Lecz teraz wyglądały one strasznie. Płótna większości z nich wisiały poszarpane, porozrywane, w strzępach. Widzieli na nich brudne plamy. Ślady rozbryzgów czegoś, co musiało być krwią.

Łapacze snów na drzewach wirowały dziko, klekocząc kośćmi, szeleszcząc piórami, stukając patykami. Szczególnie jeden z nich, wirujący jak puszczony w ruch dziecięcy bączek.

MIKOŁAJ

Biegł z czaszką w dłoniach. Jego nogi grzęzły w błocie, w ludzkich szczątkach, w przesiąkniętej krwią glinie. A czaszka wołała do niego. Krzyczała na niego. A w końcu wyrwała mu się z rąk i … uderzyła w oko. Boleśnie.

Mikołaj upadł.

I poczuł, że… leży w śpiworze. W namiocie.

Słyszał szum drzew. Słyszał odgłosy wiatru w łapaczach.
Czuł ból twarzy, w miejscu, gdzie rąbnęła go czaszka. Czuł, że ciało pulsuje w tym miejscu, puchnie, krwawi.

Kurwa!

I wtedy usłyszał coś jeszcze. Jakiś hałas poza namiotem.
Wyjrzał ostrożnie i w ciemności dostrzegł dwie postacie. Jedną z nich był Connor, drugą napastnik w masce rogatego potwora i z dwoma toporami w rękach – jednym większym, drugim mniejszym!

Ujrzał też trupy. Aarona, Johna Smitha i Mounta. Wyglądało na to, że Connor ma problem, ale nie było pewności, że nawet we dwóch dadzą radę przeciwnikowi. Facet, bo to chyba był facet, poruszał się zwinnie i pewnie, panował nad sytuacją. Nie wiedzieć czemu, Mikołajowi przypomniały się wszystkie horrory typu slasher, gdzie seryjny zabójca w masce dysponuje zawsze nadludzką siłą, zwinnością i wytrzymałością, a jego ofiary giną zabijani po kolei w brutalny i krwawy sposób.
 
Armiel jest offline  
Stary 28-05-2016, 11:01   #200
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
No cóż, znów nie wszystko poszło tak, jakby chciał Conn, ale takie jest życie. Zwłaszcza na morderczych spływach, a niektóre z nich mordercze nie są tylko z nazwy. Przeciwnik okazał się sporym wyzwaniem, ale to nie oznaczało, że Mayfield zamierzał uciekać. O nie. Za dużo już razy uciekał, chował się po lasach i robił inne głupie rzeczy. Jeśli był w swojej rzeczywistości, nie mógł pozwolić, by tamten po prostu zabił pozostałych, nawet za cenę własnego życia. Poza tym, adrenalina uderzała mu do głowy, wyostrzając wszystkie zmysły. W takich chwilach, chwilach zagrożenia, człowiek potrafi przekraczać swoje limity, gdy chodzi o walkę o własne życie. Robić rzeczy, których się po sobie nie spodziewał.

Mayfield zamierzał walczyć, jednak tym razem zmienił taktykę. Skoro tamten był silny i szybki, Conn postanowił przejść do defensywy. Obóz był na tyle rozległy, że miał miejsce, by uskakiwać przed ciosami tamtego, jeśli wciąż będzie chciał go ubić. Jeśli sprowokuje przeciwnika do ataków, będzie miał szansę skontrować, szukając odsłoniętych miejsc na jego ciele. W ostateczności wyczeka odpowiedni moment i sprzeda tamtemu solidnego kopa w jaja - to zawsze skutkowało poskładaniem się oponenta. No chyba, że ten tutaj nie miał jaj, albo miał je z adamantium. Wtedy może być gorzej, ale defensywna taktyka unik-cios w odpowiedniej chwili powinna dać mu kolejne cenne sekundy na wymyślenie czegoś innego. Fajnie by było, gdyby ktoś przyszedł mu z pomocą, ale na to nie liczył, bo wszyscy pogrążeni byli w jakimś porąbanym śnie.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:16.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172