Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-06-2016, 15:25   #211
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
To było jakieś szaleństwo. Bruce był zbyt oszołomiony nagłą reakcją Arisy, by powstrzymać ją nim ta oddaliła się od niego. Zdecydowanie nie spodziewał się takiego zachowania. Arisa zawsze była rozsądniejsza od niego, szybciej potrafiła przystosować się do nowych sytuacji, analizować wszystko, dlatego tym bardziej Bruce był zaskoczony jej reakcją. Czy ona wciąż wierzyła, że znajdują się w prawdziwym świecie, gdzie obowiązują normalne prawa? Dlaczego Connor i Mikołaj potrafili uwierzyć, że to naprawdę on, a ona nie? Uratowała go tylko po to, by go teraz znowu porzucić?

- Arisa! - wrzasnął za nią co sił w gardle. W jego głosie pobrzmiewała rozpacz. - To naprawdę ja! Uwierz mi!

Wiatr z opętańczą siłą uderzał w jego twarz, a wtedy poczuł również na sobie pierwsze krople krwawego deszczu. Wszystko zaczynało się rozpadać, co nie wróżyło nic dobrego. Czas mu się kończył, a musiał jeszcze znaleźć Ange i uciec z tego miejsca. Obiecał jej przecież, że wszystko będzie dobrze i razem uda im się przetrwać. Nie mógł teraz marnować czasu na ściganie Arisy, dlatego miał nadzieje, że jego słowa do niej dotrą. I tak był już zbyt zmęczony długą wspinaczką, dlatego wątpił, by udało się mu ją dogonić. Z drugiej jednak strony, nie mógł jej przecież zostawić samej.

Jeżeli jego słowa nie dotarłby do Arisy, Bruce zamierzał wykrzesać z siebie resztki sił, by ją dogonić. Wcześniej jednak musiał zerwać z drzewa ów wirujący opętańczo, wielki łapacz snów. Pamiętał co się stało z ostatnim, który wrzucił do ogniska. Nie mógł pozwolić, by istota w nim zamknięta uciekła.
 
Hazard jest offline  
Stary 06-06-2016, 16:44   #212
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Nie tego się spodziewał. Liczył, że zagłębiając ostrze swojego noża wojskowego w lędźwiach napastnika skutecznie zniechęci go do prowadzenia ofensywy. Niestety, atak nie przyniósł zamierzonych skutków.

Co gorsza, bestia w ludzkiej skórze rozpoczęła kolejną falę ataków, precyzyjnie i zimno wymierzonych. Nie chciał ich zranić, chciał ich zabić, a Mikołaj, teraz myśląc bardziej przytomnie niż kiedykolwiek, nie chciał mu na to pozwolić.

Mimo, że nie znał się zupełnie na walce, nigdy się nie bił i nie uznawał takich rozwiań to jednak czerpał garściami ze swoich pokładów zręczności i starał się unikać pędzących ostrzy toporów.

Gdy Connor rozpoczął swoje małe "przedstawienie" Mikołaj postanowił nie pozostawać biernym. Jeśli tylko zauważył, że uwaga napastnika skupiona jest na jego towarzyszy to postanowił rzucić się na niego, niczym zawodnik rugby. Rękoma złapać w pasie, pchnąć barkiem w lędźwie, wytrącić z równowagi i przygnieść swoim ciężarem. Przy odrobinie szczęścia wytrąci mu broń z ręki, a Connor... będzie mógł jakoś zareagować...
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
Stary 07-06-2016, 00:19   #213
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.



Właściwie technik komputerowej obróbki dźwięku i obrazu z Baltimore niezbyt wiedział czego się spodziewać po tej całej jaskini. Mruczała wytłumionymi odgłosami które niezbyt mógł zgadnąć z czego mogło pochodzić a przez to były jeszcze bardziej chyba niepokojące. Starał się o tym nie myśleć pamiętając co mu Bezimienny powiedział o tych jaskiniowych strachach i niszczeniu samego siebie. Więc na ile było to możliwe miał zamiar skupić się na tym by pokonać co raz głębszą i co raz chyba zimniejszą wodę. W końcu zrobiło się to dosłownie zajmujące zajęcie na tyle, że gdy się skończyło okazało się, że jest wewnątrz jaskini. Znaczy groty czy podziemnej jamy. I to calkiem sporej. ~ Normalnie jaskiniowcowy kryty basen. Szkoda, że bez opcji ciepłej wody. ~ pokiwał głową patrząc po jaskini.

W sumie jak się tak napatrzył i nachodził to dostrzegał co raz więcej dziwnych rzeczy. Znaczy poza rozmiarem, który przy dość skromnym wejściu okazał się dość zaskakujący dziwiło go te wszystkie spływy w ścianach. Take samo albo podobne do tego przez który się tu dostał. Na wszelki wypadek przy tym swoim zostawił jeden z lighstick'ów. Zastanawiał się niejako przy okazji jak to możliwe. Tyle tych jam w jednej większej? To możliwe? Realne? Jakby woda tak spływała bez końca to chyba w końcu musiałaby wypełnić całą jaskinię. No chyba, że miała więcej takich odpływów jak ten przez który tu doszedł. Może jakiś większy pod wodą?

Ale to rozkimiał niec później. Bo w pierwszej chwili oczywiście zauważył samych imprezowiczów. Wyglądali jak jacyś Indianie podczas swoich rytuałów. Może to jakaś ich święta góra czy co? Faceci wyglądali na dość zajętych. Wahał się ale w końcu odważył się krzyknąć. Czekał z bijącym sercem. Nie miał pojęcia jak zareagują. Przyjaźnie? Wrogo? Będą dziwieni, zaciekawieni coś powiedzą? Nawet jakby kazali mu spadać liczył, że coś się dowie. Jakoś na tą demonczną Pajęczarkę chyba nie wyglądali. Śniący chyba też powinien być sam i chyba spać powinien. Więc kim byli ci tutaj? Co robili? Miał nadzieję się dowiedzieć czegoś. A nic się nie dowiedział. Nawet jak już nieco śmielej i głośniej się wydarł a w końcu pokrzyczał z kilka zdań czy puścił kamieniem kaczkę po wodzie. Nie doleciała i tak bo odległosć była znaczna ale i tak wszystko na darmo. Wyglądali jakby wpadli w jakiś trans czy amok. Albo...

Albo znowu byli w innym kaflu albo śnie. Jakiejś innej wersji czy co. Może widział ich podobnie jak tego faceta ze strzelbą albo resztę kajakarzy w obozie? ~ Kim jestem? Kim teraz tutaj jestem? ~ główkował chwilę stojąc w milczeniu i obserwując tańczących Indian. Dzieliła ich zbyt duża odległość by mógł stwierdzić czy tamtci są realni jak on, Arisa i Bezimienny czy takie holo jak reszta którą widział. Zastanawiał się czy Arisa i reszta też tak obserwują ten otaczający ich wyśniony świat jak i on.

Usiadł na mokrym kamieniu i dumał co z tym fantem zrobić. Zdołał już obejść większość jaskini ale nie dostrzegł nic ciekawego. Znaczy jakiegoś pomostu, łódki czy belki chociaż by przepłynąć na tą wyspę. Znalazł co prawda miejsce, że chyba było najbliżej ale zorientował się niejako przy okazji, że właśnie chyba jest tak głęboko, że trzeba płynąć a nie da się przejść. Tamta tańcząca grupka jeśli była w innym kaflu pewnie nie mogłaby mu nijak zagrozić tak jak i on im. Równległe wszechświaty czy coś. Czytał o tym. No i kiedyś trafiła mu się grafika do zrobienia jako symulacja takiego przykładu to mu trochę dolców wpadło. Jeśli dobrze pamiętał to co miał pokazać na symulacji to wszechświaty nakładały się i silne oddziaływania jednego mogły "popchnąć" czy inaczej oddziałać na czasoprzestrzeń drugiego wszechświata. A przynajmniej on to zilustrował jako dwie różnokolorowe płachty i facet był zadowolony. Teraz nawet jak to nie było z wszechświatami tylko snami i kaflami mogło być podobnie. Może jakaś specyfika tutejszej czasoprzestrzeni jakośkompresowała te kafle? Dlatego je widział. Widział ale nie miał na nie wpływu. No ale w wodzie już utopić się pewnie mógł bo w końcu była już w jego kaflu.

Ale jeśli nie i tamci się naćpali czy w ogóle "umagicznili" wpadając w trans no to gdyby tam się dostał i by zareagowali agresywnie no to mogło być trochę nie teges z tą ucieczką w wodę. A dostać kosą pod żebra jakoś niezbyt mu się uśmiechało. Dlatego miał taką zagwostkę co robić. A może wrócić na zewnątrz? Poczekać co się stanie? Nie wiedział. Nie wiedział co dalej począć.

Po namyśle wydobył swoją wodoodporną mapę okolicy. Odnalazł "Szlak Potrzaskanych Łodzi" i prześledził okolicę. Był ciekaw czy jest jakaś góra czy jaskinia z nazwą czy symbolem. W końcu kupił sobie tą mapę jako turystyczną. Miał nadzieję, że jeśli by była jakaś świeta góra czy jaskinia o tradycyjnym świętym miejscu Indian to jakoś mogli ją oznaczyć na mapie. Nawet jeśli ne tak sławne jak Black Hills co się Indiane ponad setkę lat sądzili z rządem no to jako miejscowa atrkacja mogła być zaznaczona. Tylko nawet jakby była jeszcze nie był pewny co by to oznaczało.

Obserwował drzewo. Chyba robiło jako coś w stylu ołtarza i centrum ceremonii. Drzewo na środku wyspy, na środku podziemnego basenu, pośrodku góry. Chyba dobra kombinacja na jakieś specjalną miejscówę. ~ Ciekawe czy to prawdziwe drzewo. ~ zastanawiał się czy po powrocie do realności nadal by tu było. Bo chyba drzewa zwyczajowo dość słabo rosły w podziemiach. Ale drzewo było ważnym symbolem życia czy co. Jak wikingowie mieli te drzewo i niewymawialnej nazwie. Może z Indianami było tak samo? No to pewni trafiłby wtedy na ważne i święte miesce.

~ A może coś znajdę? Może coś się wyjaśni? ~ zdecydwał się w końcu rzucając kamyk do wody. Może trafił na jakieś mityczne czy co centrum wszechświata. Dobre miejsce by zostawić jakieś grafiti, cyknąć fotkę na fb albo no zostawić coś, że się było albo jakby planowało się wrócić. Na przykład broń Śniącego. Zresztą nie miał nawet pomysłu gdzie indziej by jej szukać. A przy tych ruchomych kaflach cube'a nie miał nigdy pewności, że trafi gdzieś ponownie więc może miał jedyną okazję by obadać tą miejscówę. Nabrał trochę głębszych oddechów, podkoczył parę razy w miescu i westchnął raz jeszcze wkraczając głebiej w zimną wodę. Miał zamiar dopłynąć na wyspę i rozejrzeć się na niej. Gdyby dopłynął i tamci wciąż robili swoje to spróbowałby pewnie bez gwałtownych ruchów coś pogadać czy co by jakoś nerwowo nie reagowali na obcego.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 08-06-2016, 00:37   #214
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Tok rozumowania Bruca nie zauważał pewnej zależności. Myślenie Arisy było czysto racjonalne. Tylko. Nie było to tak, że Japonka była wszechwiedząca, mogąca dopasować się do każdej sytuacji. Prawda była taka, że była ograniczona tylko do racjonalności. To, co robiła na co dzień, co ją otaczało, było podyktowane tylko i wyłącznie tym, z czym potrafiła działać. Bruce był osobą, która bardzo dobrze się z tym zsynchronizowała. W "nowym świecie" Arisa trzymała się starych zasad. Trzymała się tylko tych zasad, które umiała. Nie znała innych i nie potrafiła sobie poradzić w sytuacjach, w których nie miały one zastosowania. Naoczną śmierć Bruca mogła przeanalizować i uznać jako mataczenie Cienistego Potwora. Do tego punktu mogła jeszcze mu uwierzyć. Natomiast gwoździem do trumny tej koncepcji było nagranie. Widziane nie tylko przez nią ale także przez cwaniackiego typka. Był to dowód niepodważalny. Dla Arisy nie było takiej siły sprawczej, mogącej wpłynąć na coś tak bezstronnego jak maszyna. Jej racjonalność nie akceptowała takiej wersji wydarzeń. Prawdziwy Bruce nie żył.

Krwistego deszczu dziewczyna nie zniosła dobrze. Raz już została zroszona krwią. Drugi raz tylko... Odtworzył podobne reperkusje, w których ledwie mogła oddychać z konwulsji o rożnych źródłach. Mimo wszystko jej cel nie uległ zmianie.
 
Proxy jest offline  
Stary 08-06-2016, 14:58   #215
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
CONNOR i MIKOŁAJ

Walczyli jak dwa dzikusy, które dopadły niedźwiedzia. Bo napastnik właśnie wydawał się takim niedźwiedziem. Wytrzymałym. Morderczo wręcz skutecznym. Niezmordowanym.

Wykonywali swoje fortele, wyprowadzali ataki i zagrywali najlepsze sztuczki, jakie potrafili wymyśleć i wykonać w tych szalonych sekundach, wlokących się jak minuty, jakie trwała walka. Wszystkie jednak kopniaki, ciosy, cięcia mijały cel. Ich starania nie robiły na wrogu wrażenia. Podobnie, jak krzyki.
Powoli tracili siły, których przeciwnik miał chyba niewyczerpaną ilość. Jakby napędzała go jakaś nadnaturalna siła, która pozwalała mu ignorować ból, zmęczenie i ograniczenia ciała. Kto wie? Może faktycznie o to chodziło, że facet był, jakkolwiek to dziwacznie nie zabrzmi, nie z tego świata.

I w końcu nadarzyła się okazja, której tak wypatrywał Mikołaj. Wykorzystał moment nieuwagi i rzucił się na napastnika całym swoim ciałem, chcąc powalić go ciężarem na ziemię.

Zbyt późno zorientował się, że dał się podejść. Napastnik wykonał jakiś nadludzko skuteczny manewr, zszedł z linii ataku i uderzył toporem. Nisko. Skutecznie.

Mikołaj zawył z bólu, kiedy ostrze tomahawka wbiło mu się w bebechy. Poczuł w ustach smak krwi. Nim zaskoczony Connor zdążył zareagować, morderca zawirował, ciskając Mikołajem w bok, na opuszczony przed chwilą namiot.

Przez chwilę jednak odsłonił swój bok i to wykorzystał Connor. Doskoczył. Pchnął głęboko, przebijając mięśnie. Napastnik nie krzyknął. Upadł jednak na ziemię w konwulsjach, lecz nadal chyba żywy.

Mikołaj leżał na namiocie, plując krwią i w instynktownym odruchu próbując przytrzymać sobie rozpłataną jamę brzuszną. Rana była bardzo poważna.


ANGELIQUE

Skoczyła w dół z pajęczyny, w otchłań trzymając kurczowo amulet. Nie wiedziała dlaczego tak robi, lecz czuła, ze to ważne.

Najpierw spadała w pustkę. Długo. Przeraźliwie długo. Jak w sennych koszmarach. Potem nagle poczuła wokół siebie wodę i zorientowała się że wpadła do jakiejś rwącej rzeki. Nie tak rozszalałej, jak ta, którą pokonała z Bearem, jednakże wystarczająco dzikiej, by nie była w stanie zrobić nic poza próbą utrzymania się na powierzchni.

A potem poczuła, ze znów spada. Że zlatuje w dół razem ze strumieniami wody, z jakiegoś wodospadu, aż w końcu ląduje w jakimś jeziorze. Wynurzyła się kaszląc i prychając nadal lekko oszołomiona i zorientowała się, że znajduje się w jakieś sporej jaskini. Była ona wielkości porównywalnej z boiskiem do gry w futbol amerykański i oświetlała ją jakaś tajemnicza poświata.

Wydobywała się ona z dna jeziora w którym wylądowała. Ściany jaskini na różnych wysokościach i w różnych odległościach od siebie przecinały liczne tunele, z których wylewały się strumienie wody, spływając w dół do jeziora. Tych zakończeń tuneli było co najmniej kilkadziesiąt i właśnie z jednego z nich musiała wylecieć.

Po chwili ujrzała wyspę. Na środku jeziora. Niedużą. Z drzewem, które wyglądało jak uschnięte, rosnącym na samym jej środku. Wokół pnia drzewa odbywała się jakaś ceremonia – kilku półnagich, wyglądających na Indian ludzi, przyozdobionych piórami i futrami tańczyło wokół wyschniętego drzewa intonując jakieś podniosłe pieśni przy wtórze bębnów.

Zobaczyła też, że ktoś właśnie wychodzi z jeziora na wyspę. To był Frank. Bez trudu poznała człowieka w którym wzięła udział w tym szalonym spływie.

BEAR

Szedł przez pajęczynę. Powoli. A kiedy był gdzieś w pół drogi do niej, Angie skoczyła w dół. W ciemność. Przez chwilę widział, jak spada – niczym gwiazda z firmamentu – i w końcu znikła gdzieś w mrokach otchłani.

Bear znów został sam. Nie licząc pająko-stwora i jakiś kokonów rozsianych po pajęczynie tu i ówdzie.

Czuł się zagubiony i zrozpaczony.

FRANK

Dopłynięcie nie sprawiło mu zbyt wielu problemów. Wyszedł na brzeg i wtedy zobaczył, jak z jednego z wodospadów wylatuje jakaś postać i z chlupotem uderza w taflę jeziora, by za chwilę wynurzyć się nad powierzchnię. Nie był w stanie stwierdzić, kim jest ta osoba był zbyt daleko i widział tylko jej głowę nad wodą.

Indianie nie zwrócili na niego uwagi. Ale on za to widział więcej szczegółów. To, co wziął za drzewo nie było do końca drzewem. Raczej więzieniem, w którym pień drzewa trzymał w swoich okowach jakiegoś Indianina o surowej twarzy. Twarzy dobrze znanej Frankowi. To był Indianin z którym jeszcze nie tak dawno temu rozmawiał. Mężczyzna miał zamknięte oczy i spokojną twarz osoby pogrążonej w głębokim śnie.

Reszta jego rodaków tańczyła, jakby ten taniec i ta ceremonia miała niezwykłą wagę. A kiedy Frank przyjrzał się im lepiej stwierdził, że i oni wyglądają tak, jakby spali i tańczyli, śpiewali i grali na bębnach jednocześnie.

To było dość niesamowite doznanie.

ARISA

Potknęła się i wywróciła. Tak po prostu. A kiedy upadła niebo nad nią rozerwało się na kawałki, rozpadło niczym przekuty balon rozrzucając wokół siebie strzępy czegoś cielistego, miękkiego i obrzydliwego. Jak szczątki Bruce’a rozerwanego przez demona.

Otworzyła oczy zdając sobie sprawę, że … leży w namiocie, tuż obok Angie, która gwałtownie rękami, jakby próbowała utrzymać się na powierzchni basenu.

Zza namiotu słyszała jakieś paskudne rzężenia i jęki.

Ciepło śpiwora, zapach wilgoci, potu, i odzieży był tak… realny. Tak rzeczywisty, że to nie mógł być sen. Obudziła się z jakiegoś najpaskudniejszego koszmaru, jaki zdarzyło jej się doświadczyć.
Tego była pewna.


BRUCE

Bruce zerwał wirujący dziko talizman i ruszył za Arisą. Był prawie przy niej, kiedy … świat wokół niego rozleciał się na kawałki!

Dosłownie!

Ziemia, drzewa, niebo, amulet w ręce Bruce’a eksplodowały z obrzydliwym, mlaszczącym odgłosem, jakby ktoś rozerwał coś mięsistego i wypełnionego płynami.

Bruce krzyknął i chyba na chwilę stracił przytomność, bo kiedy się ocknął leżał... w lesie i nadal trzymał amulet w ręce. Lecz tym razem fetysz już nie wirował. Był zimny, jakiś dziwnie ciężki. Pusty.

Na niebie przesuwały się ciemne, burzowe chmury, a do nosa Bruce’a dolatywał zapach dymu. Ktoś, gdzieś niedaleko palił ognisko.

Miał dość! Miał serdecznie dość! Wydawało mu się, że koszmar nigdy nie będzie miał końca. Gdziekolwiek by nie poszedł, cokolwiek by nie zrobił wpakowywał się z jednego bagna w drugie.
 
Armiel jest offline  
Stary 08-06-2016, 18:36   #216
Konto usunięte
 
Kenshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Kenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputacjęKenshi ma wspaniałą reputację
Chyba jedynie determinacja i chęć przeżycia sprawiały, że wciąż pozostawali żywi przez tak długi czas tej potyczki. Przeciwnik był jak jakiś komiksowy super-złoczyńca, który nigdy nie tracił sił. Ilekroć próbowali czegoś nowego, on był krok do przodu. Odbijał ciosy, unikał, odskakiwał. Niby w akcie desperacji, Nick rzucił się w końcu na niego, jednak przyniosło to odwrotny skutek do spodziewanego. Polak dostał w brzuch tomahawkiem, a Conn przez moment stał jak wryty, widząc, jak bestia - bo nie można było inaczej nazwać ich wroga - odrzuca kumpla na namiot. Moment później strażak zaatakował instynktownie i choć udało mu się zranić faceta w masce, nie przyniosło to nawet odrobiny radości, jedynie cierpkie uczucie satysfakcji. Teraz nie to było najważniejsze, choć wyglądało na to, że tamten został na dłuższą chwilę uziemiony.

Mayfield dopadł do leżącego kumpla i przez moment próbował tamować głębokie, poważne cięcie własnymi dłońmi, jakby to miało w czymś pomóc. Nie było czasu, ani sensu, żeby grzebać w plecaku w poszukiwaniu apteczki, przynajmniej nie w tym momencie. Czuł się bezsilny, czuł, że zawiódł Nicka. Przecież chciał ściągnąć na siebie uwagę przecwnika, powinien był wziąć ten cios na siebie. Choć było to pozbawione logiki, wyrzuty sumienia zostały, podyktowane honorem i faktem, że ratowanie i chronienie należało do obowiązów Conna. Mayfield warknął, zaciskając zakrwawione dłonie w pięści.


Szybko zrzucił z siebie bluzę i zwinął ją na pół, przykładając do rany Debskiego.
- Nie umrzesz, Nick, słyszysz? Za dużo tutaj razem przeszliśmy, żeby cios jakimś starym toporkiem wysłał cię na tamten świat. - Connor syczał przez zaciśnięte zęby, przyciskając dłonie do rany. Bluza nasiąkała krwią, jak gąbka wodą. Niedobrze. Bardzo niedobrze. - Dasz radę docisnąć bluzę do rany? Muszę wygrzebać apteczkę...
Wiedział, że z taką raną niewiele zdoła zdziałać, ale przecież musiał coś zrobić, cokolwiek. Chociaż próbować. Nie należał do osób, które od razu się poddawały lub pozwalały człowiekowi umierać w męczaniach, tylko dlatego, że jego szanse na przeżycie były znikome. Najgorsze było to, że wciąż morderca mógł zaatakować Connora, gdy ten będzie zajęty kumplem, zatem postanowił mieć na niego oko. W miarę możliwości, bo przecież się nie rozdwoi.

Niemniej wiedział, że skoro wcześniejsze ciosy i rany nie robiły na przeciwniku wrażenia, teraz zapewne było podobnie - kto wie, może nawet tylko udawał, żeby osłabić ich czujność. W tej chwili jednak najważniejsze było ratowanie życia i chronienie Nicka przed zabójcą.
- Ange, Bruce, Arisa!!! Ktokolwiek!!! - Warknął gardłowo w przestrzeń, choć nie sądził, by to cokolwiek dało.
Strażak zerknął raz jeszcze w stronę napastnika, mając na uwadze, że może chcieć ich zaatakować. Pozostawał czujny.
 
__________________
[i]Don't take life too seriously, nobody gets out alive anyway.[/i]
Kenshi jest offline  
Stary 10-06-2016, 20:20   #217
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
-Cccooo?!- zapytał sam siebie Bear, po czym starał się krzyknąć.- Aaaanng....gieee!-
To czego był świadkiem zaskoczyło go i przeraziło zarazem. Wróciły ponownie słowa Angelique. O śnie. Skoro wierzyła że to sen, była gotowa na wszelkie szaleństwa. Czy ten skok był właśnie jednym z nich, czy może ucieczką od pajęczej bestii?
Czym był potwór? Co było w kokonach. Barker mógłby się zastanawiać, mógłby spróbować zbadać... mógłby rozmyślać nad taktyką pokonania potwora.
Ale gdy Ange skoczyła, to wszystko straciło na znaczeniu. Potwór nie był obiektem zemsty dla Barkera. Kokony przestały budzić zainteresowanie.
Ange skoczyła znów oddalając się poza jego zasięg.
Pozostało tylko jedno... podążyć za nią, szybko i bez wahania.
Już raz ją zgubił przez własne wątpliwości i niezdecydowanie. Nie zamierzał powtórzyć błędu. Ani marnować czasu.
Skoczył w ciemność, skoczył w dół. Sen nie sen, jeśli zginie to przynajmniej bez żalu. Z pewnością lepszy taki zgon niż w czekanie na śmierć w kokonie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 10-06-2016 o 22:15.
abishai jest offline  
Stary 11-06-2016, 12:36   #218
 
Hazard's Avatar
 
Reputacja: 1 Hazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputacjęHazard ma wspaniałą reputację
Bruce długo nie podnosił się z leśnego podłoża. Wolną ręką, w której nie trzymał talizmanu, przetarł czoło wzdychając z rezygnacją. To miejsce znowu zabawiło się z nim, oszukało i porzuciło. Arisa była już w zasięgu jego ręki. Był już tak blisko. I niespodziewanie znowu wszystko przepadło. Jedyną pocieszającą rzeczą, była świadomość tego, że Japonka wciąż żyje. Tylko dlaczego nie potrafiła mu zaufać? Dlaczego nie rozpoznała w nim swojego chłopaka?

W końcu wstał na równe nogi, z rezygnacją wymalowaną na twarzy. Szybko odpędził przygnębiające pytania, na które nie było teraz czasu. Musiał się skupić. Nie wątpił, że wciąż znajduje się w sidłach “Tego Miejsca”, jednak nie miał przecież nic do stracenia. Świadomość tego, że wciąż znajdują się tu dwie najbliższe jego życiu osoby stanowiła wystarczający powód nie pozwalający mu się poddać. Widział najróżniejsze monstra, błądził po lesie, odczuł prawdziwą esencje strachu, podczas wspinaczki jego wytrzymałość została poddana niewyobrażalnej próbie, a nawet przeżył własną śmierć. Cóż więcej mogłoby go tu zaskoczyć. Odczuwał rezygnację do własnej egzystencji, jednak wciąż miał coś do zrobienia. Musiał odnaleźć Ange i Arisę. Mimo, że ta druga sprawiła mu wielki zawód, nie zamierzał tak łatwo dać za wygraną.

- Muszę je znaleźć. - Powtarzał te słowa półgłosem niczym mantrę, jakby tylko te słowa miały sprawić, że osiągnie swój cel.

Ściskając w rękach dziwnie ciężki amulet, który przynajmniej teraz zdołał się już uspokoić, Paquet wyczuł znajomą woń. Rozejrzał się niespokojnie wokoło, starając się wyłapać źródło dymu. Było blisko, a przynajmniej tak mu się wydawało.

- Ange! Arisa! Ktokolwiek! - krzyczał, mając nadzieje, że jego głos dotrze do kogoś. Nie miał innego wyjścia, jak tylko ruszyć na poszukiwania źródła dymu.
 
Hazard jest offline  
Stary 11-06-2016, 15:45   #219
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Jackson - małomówny optymista.


- Doktor Sen jak sądzę? - spytał parafrazując słynne zdanie XIX wiecznych podróżników i odkrywców. Mruknał pod nosem gdy ku swojemu zdziwieniu okazało się, że w drzewie jest jakiś człowiek a ba! To był ten Bezimienny szaman z którym niedawno gadał. Bo poszedł za sowołakiem. Który czekał na niego na kamieniu w zalanym mgłą lesie. Bo w mgle coś było. Co polowało na Frank'a. Bo zostało wysłane przez demoniczną Pajęczarkę. Taa... Przystawił na chwilę dłoń do oczu. Przytłaczało go to wszystko. Ta cała kraina, niezrozumiałe prawa nią rządzące, stwory, menażeria, zależności... Dostrzegał jakiś szczegół tu czy tał jak falę na powierzchni jeziora czy rzeki a ta przecież była efektem jakiś głębszych nurtów niewidonczych bezpośrednio. I jak tak się dowiedział coś o paru zmarszczkach na wodzie i próbował odcyfrować co tam się dzieje pod spodem. Jakie jest tego źródło. I nawet nie miał pojęcia czy dobrze kmini czy nie. Nie miał żadnej ściągi, nie miał z kim pogadać, a ekipa z Discavery nie wzięła tego widać jeszcze na tapetę.

W każdym razie widok Indianina w drzewie dość wyraźnie go zastopował. Jego się nie spodziewał w ogóle. Sądził, że tych czterech tu tańczy i spiewa kręcąc się w amoku i jak już to z nimi będą problemy. Już prędzej oczekiwał, że mają tu gdzieś skitranego zwierzaka czy nawet człowieka albo któregoś z kajakarzy na ofiarę albo coś. A tu się okazało, że nikt inny tylko sam Bezimienny. I najwyraźniej to nie żaden Bezimienny tylko sam Śniący. Poczuł gulę w gardle gdy przypomniał sobie o czym rozmawiali. Przełknął ją jednak szybko. Może da się jakoś z tego wybrnąć? Spojrzał w stronę skoczkopływaka. Niezły skok zaliczył. Ale chyba nie stracił przytomności widząc po ruchach. Ale w tym świetle i odległości nadal nie widział kto to jest. Kolejny Indianin? Może ktoś z kajakarzy? Ten zaginiony przewodnik sprzed roku? Jeszcze ktoś inny?

Wrócił do obserwacji kręgu tańczących. Obserwował ich dobrą chwilę i dwie. Nie mieli broni. I było ich czterech a nie trzech. Szkoda. Liczył po cichu, że może to oni są strażnikami trzech broni Śniącego. Ale nie. Może i lepiej. Przecież szaman mówił, że jakby znalazł tę broń to musiałby go...

~ Nie! ~ nie podobało mu się takie rozwiązanie. Nie zamierzał nikogo zarzynać. Poza tym on sam mówił o alternatywnych sposobach. No a poza tym i tak nie udało mu się skompletować tego zestawu uzbrojenia. Miał co prawda swój multitool ale widać chodziło pewnie o jakąś specjalną broń. Ale teoretycznie rozważania właściwie. Przecież nie zamordowałby śpiącego człowieka który nijak mu nie zagraża. Chyba. Miał wątpliwości. Tamten spoko mógł go rolować zestawiając prawdę i fałsz w dowolnych proporcjach. Ale przy takim chaosie i niepeweności innych danych nie miał a na czymś musiał się oprzeć. Zakładał więc, że tamten choć z grubsza mówił prawdę.

Spojrzał znowu w stronę wody i pływaka. Dalej był i chyba płynął. Ale musiałby być dość blisko wyspy i się wynurzyć czy odezwać coś by mógł coś o nim więcej powiedzieć. A tak dalej nie wiedział czego się spodziewać. Może lepiej było się ukryć? Chociaż gdzie? Na wysepce nie było miejsca. A tamten jeśli nie stracił przytomności pewnie i tak już go zoczył. Więc czekał. Czekał i dumał co dalej.

- Ciekawe... Śnisz ale jakoś jesteś świadomy tego co się tu dzieje. I możesz mówić przez te duchy czy awatary. Inaczej byśmy nie gadali wcześniej. A jestem teraz tuż przy tobie to chyba powinno być łatwiej. - głupio się czuł mówiąc to wciśniętego w drzewo szamana. Ale w ich realu to by było głupie. Tutaj kto wie. Facet ogarniał ten świat dużo bardziej od niego no i ponoć był jego autorem czy współautorem. Dalej nie kumał jednak czemu uznał Frank'a zaginionego i zagubionego w tej krainie za zagrożenie. Dlaczego?! Obawiał się, że Frank wybierze tą opcję z tomahawkiem i nożem? Dlatego wtedy nie powiedział kim jest? Czy chodziło o coś jeszcze?

Właściwie to wydawało mu się przez moment, że jest sprytny. Nie musiał nic szukać ani nikogo zabijać czy walczyć z demonami. Wyzwoliłby szamana, obudził, i nawet jakby to wszystkiego nie skończyło od ręki to by pewnie powiedział co i jak się z tego wydostać by wrócić do domu. Ale jednak dość szybko okazało się, że miał rację i tylko wydawało mu się. Gdy stał bliżej okazało się, że facet wrósł w drzewo! A może drzewo w faceta? Zupełnie jakby ludzkie i drewniane ciało stopiło się czy przenicowało na poziomie komórkowym w jedno! Niby widać było, że tu się zaczyna jedno a kończy drugie ale jednak tak by wsadzić ostrze i wyciąć to już nie wiadomo było gdzie zacząć i gdzie skończyć. Westchnął cicho. A przez chwilę miał nadzieję, że jak więzy czy nawet łańcuchy to jakoś się ich pozbędzie i go uwolni. To go przerastało. - I jeszcze za enta musiałeś się przebrać co? Zachciało się być oryginalnym na balu przbierańców co? No nie powiem kozackie przebranie. I ekologiczne i z produktów naturalnych... - pozwolił sobie na chwile błaznowania. Nie miał pojęcia jak wyciągnąć faceta z tego więzienia. Bo jeśli mówił wcześniej prawdę to było więzienie a nie schronienie, ochrona czy coś tam innego.

Usiadł na kamieniu tak byw widzieć i Śniącego i pływaka. Dumał póki miał okazję. Miał jeszcze chwilę czasu nim tamten dopłynie. Jakby był to jakiś fanatyczny, indiański rzeźnik z tomahawkiem miał nadzieję, że zdoła zwiać drugą stroną. A jak ktoś inny to się pomyśli co robić jak się okaże kto to. a na razie główkował. A więc sądząc po słowach Śniącego on się chyba wkradł czy zajął część świata Pajęczarki. Musiałbyć niezły w te klocki a na pewno bardziej od nie tylko Frank'a ale i zwyczajowej, ulicznej średniej. Inaczej ta Pajęczarka by go zeżarła czy inaczej załatwiła skoro była taka potężna. Więc koleś pewnie jakoś znalazł lukę w sysytemie jak w tej serii o Stalowym Szczurze. I nieźle mu się wiodło aż do czasy gdy rok temu ten zaginiony przewodnik coś sknocił. Pewnie coś z totemami albo czymś takim. Coś pozmieniał, zniszczył czy co w ich realu. I to coś spowodowało chaos i fluktuacje obydwu wymiarów/krain. Zwłaszcza jeśli poszło się w ich realu spać w zasięgu tych dziwów. Indianie a może i jakoś sam Bezimienny znalazł sposób na ograniczenie skutków tego międzywymiarowego rozdarcia poprzez wieszanie tych łapaczy snów. Frank podjerzewał, że to co zrobił ten weteran szlaku połamanych łodzi jakoś naruszyło równowagę i wzmocniło Pajęczarkę. A może "obudziło" z letargu, w śnie, Śniącego? No ale jeszcze mieli szansę to odwrócić. Zostawało przekonać Śniącego by odesłał go do domu i tam spróbował odkręcić te łapacze jak należy albo zabić Pajęczarkę. No i musiał się śpieszyć by pozostać w ruchu. Zgadywał, że Pajęczarka za każdym z kajakarzy posłała swojego cienia. Zamierzał poczekać na to co zrobi pływak i kim jest. Jeśli trzeba by było spróbowałby przekonać Śnącego by go odesłał alby miał szansę odwrócenia tego pechowego spływu. Nadal ta opcja wydawała mu się najprostsza.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 12-06-2016, 11:17   #220
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Ból, którzy przeszył rozpłatany brzuch Mikołaja, dotarł do niego z opóźnieniem. Najpierw poczuł szarpnięcie, gdy napastnik odwrócił się ku niemu, podczas gdy on wykonywał skok. Przez chwilę nie wiedział co się dzieje, siła uderzenia zamroczyła go. Gdy doszedł do siebie spróbował się podnieść. Wtedy właśnie poczuł ból. Rozcięte mięśnie, rozdarta skóra i wnętrzności wydostające się na zewnątrz. Gdy Mikołaj spojrzał w dół i zobaczył skalę obrażeń krzyknął na całe gardło. Z bólu i z przerażenia. Bał się śmierci, jak każdy, a w tym momencie był jej bliżej niż kiedykolwiek w życiu. Odruchowo złapał się rękoma, próbując zatamować krwawienie i zatrzymać wnętrzności, które za wszelką cenę próbowały się wydostać. Przyniosło to jednak mizerny skutek, gdyż rana była za wielka. Wszystko przeciekało mu przez palce, włącznie z czasem, który mu został.

Wtedy podszedł do niego Connor. Mikołaj nie zwrócił uwagi na to co się działo z nim i napastnikiem, był zbyt pochłonięty samym sobą. Poczuł, smak krwi w ustach, a gdy odruchowo kaszlnął, wypluł jej pełno, obryzgując wszystko w okół. Patrzył na Connora coraz bardziej nieobecnym wzrokiem. Chciałby zachować się jak bohater, kazać mu uciekać, zostawić go i ratować samego siebie.

Ale zbyt się bał.

Był jednak wystarczająco świadom sytuacji, że wiedział, że bez natychmiastowej pomocy lekarskiej i operacji nie przeżyje. Złapał więc Connora pokrwawioną ręką za ramię i powiedział tylko - Nie zostawiaj mnie samego...-
 
__________________
Może jeszcze kiedyś tu wrócę :)
Lomir jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172