Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-03-2017, 10:55   #111
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Wzlot na szczyt, do samej stratosfery i zaraz zjazd do samego dna. Euforia wywołana odzyskaniem luminy zapłonęła mocą stadionowych jupiterów tylko po to by mógł dojrzeć wszystkie szczegóły rzezi, jaka miała tu miejsce. Której sam był sprawcą. Spojrzał na swoje dłonie, które dosłownie płonęły ogniem wspomnień. Ten ból był zbyt silny by go nie wyprzeć. Nie, to nie mógł być on. Ten esesman wrzucający do ognia dzieci niczym lalki, nie mógł być Adamem Enochem. Drugoplanowym artystą futbolu i brutalnym lekkoduchem, lecz nie morderczym szaleńcem. Nigdy by czegoś takiego nie zrobił, nie dzieciom! A poza tym co się wydarzyło w poprzednim życiu, pozostaje w poprzednim życiu, no nie? Tabula rasa i tyle! Zapętlił te myśli w głowie, stłoczył tak by nie pozostało miejsca na nic innego.
- To nie ja - wychrypiał idąc przez popiołową pustynię. Każdy jego krok wzbudzał chmurkę popiołu, który później owijał się dookoła nóg niczym palce tych, których zabił. - To nie ja. Nie mam z tym nic wspólnego. - rozglądał się po pogorzelisku, aż chrupnięcie pod stopą przyciągnęło jego uwagę. Czaszka, teraz zgnieciona niczym skorupka jajka, tępo patrzyła na niego jedynym oczodołem. Zachwiał się i odskoczył wzbijając tuman popiołu tak wielki, że dotarł do jego ust i nosa. Wstrzymał oddech, lecz podrażnione gardło wymusiło kaszel, tak silny, że w końcu przeszedł w torsje. Na kolanach, z dłońmi unurzanymi w popiele rzygał chyba wszystkim co zjadł od urodzenia. Gdy w końcu zakończył tą parodię ofiary ze swojego życia spojrzał w stronę Var Nar Vara i pokręcił przecząco głową. - To nie byłem ja - umazane czernią wargi raz jeszcze złożyły solenne zapewnienie, lecz już widział, że dla olbrzyma jest wyłącznie Enochem Ognistym, dzieciobójcą.
- O kurwa - zdał sobie sprawę, że będzie nim dla każdego w tej krainie. Z mocą, jakiej chyba jeszcze w życiu nie doświadczył, ogarnęło go pragnienie, by zawrócić, zejść z popieliska, wyjść z Krainy Nar, przejść przez zgniły las i wrócić do swojego apartamentu. Wyjąć schłodzone piwo z lodówki, otworzyć z rześkim pstryknięciem i zadzwonić do Amber. Nawet spróbował dać krok do tyłu, lecz nic to nie dało. Siła, ciągnąca go w stronę wiecznego ognia była silniejsza niż jego pragnienia. W końcu, stojąc tak blisko płomieni, że rzęsy i włoski na jego brwiach zaczęły się zwijać, a oddech palić żywym ogniem, mógł powiedzieć tylko jedno.
- No to kurwa napierdalaj.
 
cyjanek jest offline  
Stary 05-03-2017, 15:43   #112
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Gospoda była tak bardzo fantasy jakby wyjęto ją żywcem z kart jakiejś książki i Aria dalej gapiła się na wszystko wokół z szeroko otwartymi oczami. Na szczęście nikt nie zwracał na nią uwagi, bo wszyscy z kolei przyglądali się Thark Nar Tharkowi. Lud Nar najwidoczniej nie miał najlepszej reputacji w tych stronach, ale za to wszyscy przedstawiciele tego ludu zostawali szybko zidentyfikowani przez innych mieszkańców tej krainy.

Póki byli razem we dwójkę Aria czuła się w miarę bezpiecznie skryta w cieniu Tharka, ale kiedy wojownik opuścił gospodę dziewczyna poczuła się niepewnie. Była tutaj obca, nie na miejscu i gdyby coś zaczęło się dziać albo gdyby zaczęto zadawać jej jakieś pytania nie wiedziałaby jak się zachować. Jej samej zdawało się, że miała na czole wielki znak mówiący: „obca”, „ nie stąd”, „Wieloświatowa”. Jak się okazało wcale się tak bardzo nie myliła. Ktoś coś wiedział.

- Wiem, kim jesteś – powiedział fioletowo skóry facet. Potem dodał kilka niepokojących informacji i zakończył słowami:

- Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej i ocalić swoje życie, będę czekał na ciebie o północy przy studni.

Aria była rozdarta. Z jednej strony była ciekawa, co jeszcze miał do powiedzenia ten fioletek tym bardziej, że przywołało to wspomnienia. Z drugiej jednak strony mama zawsze ją uczyła żeby nie ufać dziwnym obcym i do tego to nie mogły przecież być jej wspomnienia. Niemożliwe żeby ona brała udział w tym, co sugerował ten fioletowy człowiek.

Wiedziała natomiast jedno. Nigdy nie zawierzy temu, kogo w jej wizji nazwano Simeonem.

Aria otarła kantem dłoni łzy. Ta wizja czy też wspomnienie czymkolwiek było wywarło na niej spore wrażenie, ale przecież to mogła być ona. Przynajmniej nie tak do końca.

- Nie, nie płaczę. Niech mi pan pokaże ten pokój. – Odpowiedziała karczmarzowi.

Pokój znajdował się na poddaszu i nie był zbyt obszerny. Mieściło się w nim tylko jedno łóżko, mała komoda ze stojącą na niej miską wody. Wszystko było dość siermiężne i skromne.

- Może mi pan coś powiedzieć? – Aria ponownie zwrócił się do gospodarza, kiedy zostali tylko sami w pomieszczeniu - Czemu wszyscy tak bardzo obawiają się ludu Nar?

- Bo to szaleńcy, którzy lubują się w walce i rozlewie krwi. Nie znają drogi kompromisu. Nie szukają ścieżek pojednania. Jest tylko nienawiść, która napędza ich do działania. No i są nieśmiertelni.

- A kto jest zwykle celem ich ataków? – Dopytywała dalej.

- Maska. I każdy, kto stanie im na drodze.

- Ale to chyba dobrze, że walczą z Maską? - Zapytała ostrożnie.

- Może to i dobrze. Ale znając to, co działo się wcześniej, jeden tyran zastąpi drugiego. Ponoć wróciła Dziesiątka. Mówią, że Twierdzę Maski opuścili Łowcy. Że Najwyżsi Lordowie wysłali swoich posłańców by przechwycić Wieloświatowych przed Maską. Mówię ci, dziewczyno, że to niedobrze dla Dominium. Znów będzie wojna. Dziesiątki tysięcy istnień zginie. Ponoć Róża krwawi, bo Koło się obróciło. To będzie czas zabijania i grozy.

Westchnął ciężko.

- A powiedz mi, bo wyglądasz na porządną i miłą osóbkę, co robisz w towarzystwie tego obłąkanego dzikusa z Ludu Nar. Jeśli cię porwał lub coś, daj znak. Powiem, komu trzeba i będziesz wolna. Nawet jeśli jest nieśmiertelny to zamknięty w Kamiennej Celi niewiele zrobi. Zresztą, z tego co mówią, Kamienny Lord zmienia stronę i przyjął emisariuszy Maski. Ale co ja tam wiem, co ja tam wiem. To jak panienko? Potrzebujesz pomocy?

Aria zmusiła się do uśmiechu, chociaż ostatnia informacja zmroziła jej krew w żyłach.

- Nie, nie porwał mnie ani nic w tym stylu, ale od jakiegoś już czasu przebywałam głównie w dzikich ostępach i jedyne informacje, jakie do mnie docierały otrzymywałam dzięki uprzejmości takich jak ja wędrowców. Jestem nieco do tyłu z sytuacją polityczną i chętnie zasięgnęłabym języka u ludzi, którzy mieszkają w osadach i miastach, takich jak ty.

Tym razem uśmiechnęła się już nieco bardziej szczerze.

- Czy mógłbyś albo sam zapoznać mnie z obecną sytuacją i układem sił albo wskazać kogoś obeznanego w tych kwestiach, kto mógłby wyczerpująco odpowiedzieć na wszystkie nurtujące mnie pytania?

- Informacja kosztuje, jeśli panienka wie, co mam na myśli?

No tak, najpierw chciał jej pomagać a teraz jak wyczuł interes to od razu zaczął w myślach liczyć zyski.

- Doprawdy? Myślałam, że handlujesz miejscem do spania, jedzeniem i piciem a nie informacją, ale niech ci będzie. A ile takie informacje miałyby mnie kosztować?

- Powiedzmy dominant lub dwa.

Dziewczyna zaśmiała się. Nie miała pojęcia, czym do cholery był dominant i czy karczmarz żądał sobie dużo za informacje.

- Przemyślę twoją propozycję. A teraz powiedz mi gdzie tutaj można się porządnie wyszorować w ciepłej wodzie?

- W ciepłej wodzie? To trzeba nagrzać w łaźni. Dużo roboty.

Aria westchnęła.

- Jak w takim razie zwykle myją się inni goście przebywający w tym przybytku?

- W misce - podpowiedział karczmarz. - Ale jeśli panienka chce zagrzeję balię. Ale kąpiel będzie gotowa najwcześniej za dzwon.

- Wystarczy miska, tylko żeby była z naprawdę ciepłą wodą.

- Zaraz każe przynieść. Proszę się rozgościć. Jak wróci pani kompanion, powiem mu gdzie nocujecie. O ile wróci.

Ostatnie zdanie mruknął pod nosem, tak by Aria nie usłyszała.

Aria czekając na wodę rozpakowała swój plecak żeby sprawdzić, co się w nim znajdowało zważywszy na zmiany, jakie zaszły w jej apteczce.

Jej ubrania i buty stały się bardziej „fantasy”, co w sumie było dobre gdyż teraz po przebraniu mogła się wtopić bardziej w tłum. Woda mineralna w butelce przemieniła się w małą manierkę a batony energetyczne i paczki suszonych owoców stały się po prostu zapasem suszonej żywności. Co do apteczki to Taraniś już doskonale wiedziała, w co się zamieniła, za to jej notes i długopis stały się rysikiem z małym oprawionym w skórę notesikiem. Książka, którą zabrała na swoja wyprawę pozostało o dziwo ta sama książką. Widocznie nie miała tutaj swojego odpowiednika. Jej namiot, koc, karimata i śpiwór także stały się bardziej prymitywne i w stylu „fantasy” a jej wszystkie przybory toaletowe stały się jakimiś nieznanymi jej mazidłami.

Na koniec wyjęła to, co najbardziej ją interesowało, czyli jej portfel. Normalnie miała w nim spory zapas gotówki i karty kredytowe. Obecnie był to mieszek z dziwnymi monetami. Aria rozłożyła wszystkie pieniądze na łóżku i próbowała odczytać ich nominały, ale nie znalazła tam żadnych cyferek ani nic nawet odrobinę do nich podobnego. Zamiast tego na monetach wybite były dziwne znaczki, jakieś mordki, maski, zwierzaki. Absolutnie nic z tego nie udało jej się odczytać. Schowała wszystko z powrotem do plecaka. Sprawdziła ewentualne drogi ucieczki z tego pomieszczenia. Były to drzwi, którymi wprowadził ją karczmarz i małe okienko. Przetestowała jego wielkość i okazało się, że bez problemu się w nim mieściła, więc w razie, czego wystarczyło przecisnąć się przez nie i zeskoczyć z wysokości poddasza a przecież skakała już na większe odległości.

Młody chłopak w wieku około 12 lat przyniósł jej w końcu wodę. Zaparła komodą drzwi na czas mycia. Umyła się najlepiej jak się dało w takiej ilości wody, przebrała się w czyste ubranie i czekała. Thark się nie wrócił.

Gwar głosów na dole zaczął przybierać na sile, dolatywały ją pijackie śpiewy i zawodzenia, co oznaczało, że zrobiło się dość późno. Thark dalej się nie pojawił. Aria czekała martwiąc się coraz bardziej. Jeżeli to, co powiedział gospodarz było prawdą i Kamienny Lord zmienił strony to wojownik Nar poszedł prosto w pułapkę. Dziewczyna nie wiedziała jednak, co miałaby w takiej sytuacji zrobić, nie ustalili z Tharkiem żadnego planu na wypadek gdyby coś poszło nie tak. Pozostawało jej tylko czekać dalej. Nie kładła się spać gotowa w każdej chwili do ucieczki.

Zbliżała się północ a wojownika nadal nie było, na dole natomiast zaczęło robić się ciszej.

Aria zdecydowała, że jednak nie pójdzie w nocy na spotkanie z nieznajomym przy studni, więc została w pokoju wytężając słuch do granic możliwości. Zdawało jej się, że ci cali Łowcy Maski już maszerowali po schodach gospody żeby ją dopaść.
 
Ravanesh jest offline  
Stary 05-03-2017, 18:35   #113
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
DOMINIUM

Pośród trawiastych równin Dervantor i piasków Pustyni Majaków wznoszą się dwa słupy. Wysokie kopce poznaczone przez dłuta zapomnianych artystów, rzeźbione przez deszcz, piasek i wiatr w niezrozumiałe wzory. Wokół Słupów Kazań wznieśli swoje schronienia oślepieni derwisze. Każdy, kto wędrował przez Dominium na pewno spotkał któregoś z nich. Zawsze przygarbieni, jakby dźwigali na plecach ciężar mrocznych tajemnic świata. Zawsze milczący, jakby bali się, ze ich słowa mogą wnieść do Dominium coś, czego wnieść nie powinny. Zawsze z bielem na oczach. Na każdym z posiadanej trójki. Ślepi na to, co ich otacza i ślepi na to, co ich nie otacza.

Jednak dzięki temu potrafią ponoć czytać Słupy. A na nich zapisane jest to co było, to co jest i to co będzie. Rzez to chyba Oślepieni Derwisze nie mają sobie równych jeśli chodzi o znajomość zakazanych sekretów tego świata i całego Wieloświata.

BJARNLAUG JÓNSDÓTTIR

Ruszyła do walki sięgając po moc, która pozwalała władać jej zmarłymi. A kroczący przy niej słudzy rzucili się na wysłanniczki Jónsa. Jej ojca.
Nie miała broni, ale miała tę dziwną moc. Moc, która wypłynęła z niej sama, tworząc wokół Bjarnlaug wirujący kłąb szarej mgły. Mgły, która cięła niczym ostrze. Szarpała niczym kły. Rozdzierała pancerze, maski, ciała.
Krew, pióra, fragmenty ciał kłębiły się wokół Bjarnlaug. Przestrzeń wypełniły wrzaski bólu, rozdzierające krakanie.

Wygrałaby zapewne, gdyby wysłanniczki Gniazda były w mniejszej liczbie. Zabiła dwie z nich, trzecią poważnie zraniła, ale czwarta zaszła ją zza pleców i przebiła mieczem.

Bjarnlaug opadła na kolana, ze zdziwieniem spostrzegając stal, która ociekając krwią, wyrosła z jej piersi. A potem osunęła się na ziemię, nieruchoma, jak sparaliżowana jakimś … zaklęciem.

Kolejna „siostra” przyklękła przy niej i dłonią, która zmieniła się w ptasie szpony, wbiła w brzuch Bjarnlaug szarpiąc dziko, wbijając się w fontannie krwi głębiej w ciało powalonej dziewczyny, aż w końcu szponiasta łapa zacisnęła się na sercu wyszarpując je, w rozbryzgach czerwonej posoki, na zewnątrz. Bijące i żywe.

Bjarnlaug zamknęła oczy i umarła.

Chociaż nie umarła! Była. Istniała. Jej świat zawęził się do jednego miejsca. Dudniącego, pulsującego kawałka mięsa.

Pamiętała lot, pamiętała zimne podmuchy wiatru, a potem znów otworzyła oczy.

I ujrzała mężczyznę na tronie. Mężczyznę o rozłożystych, czarnych skrzydłach, imponującej muskulaturze barbarzyńskiego wojownika i zwierzęcych łapach.

Znała jego twarz. Ostre rysy. Dzikie i brutalne. I sprytne oczy. Okrutne i bezwzględne.

- Więc wybrałaś własną drogę, córko? – powiedział mężczyzna na tronie. – Odrzuciłaś Gniazdo dla … właściwie dlaczego?

Zapytał. O ona poczuła, że klęczy naga, na zimnej posadce. Jej dłonie skuwały łańcuchy. Stopy, w kostkach, również. Bezbronna i oszołomiona mogła jedynie odpowiadać. Wiedziała, że od tych odpowiedzi zależy jej dalsze istnienie.

LIDIA HRYSZENKO

Wrzask, który wzbierał w gardle Lidii domagał się ujścia. I w końcu krzyknęła, dając upust swej wściekłości. Na Tarro, na ten świat z którego niewiele rozumiała, a który przyniósł jej tylko ból i cierpienie.

Wrzask wyrwał się z jej gardła. Ogłuszający, potężny, dziki. Niczym tsunami wściekłości. Niczym szalony krzyk rozpaczy.

W oczach Lidii pociemniało na chwilę, podobnie jak wtedy, gdy Zbieracze obskoczyli ją ze wszystkich stron.

A potem krzyk przebrzmiał a ona otworzyła oczy widząc wokół siebie ślad jak po wybuchu bomby. Spustoszoną przestrzeń pełną wyrwanej darni, rozrzuconych wokół szczątków i unoszącego się pyłu. A w tej strefie zniszczenia ujrzała dwa ciała – bez wątpienia należące do Hurkha i Tarro, chociaż trudne do rozpoznania. Pogruchotane kości, pocięte mięśnie, wszystko zbryzgane krwią, zasypane piaskiem. Jak ofiary granatu lub szrapnela z wojennego filmu. Nie było szans by przeżyli takie rany.

A jednak …

Tarro zakaszlał. Poruszył się. Zajęczał. Jego okaleczone usta poruszały się spazmatycznie, spomiędzy pokruszonych zębów z każdych charkotliwym oddechem wylewała się struga spienionej krwi.

A Lidia stała pośród tej strefy zniszczenia czując, jak drżą jej kolana i krew pulsuje jej w skroniach.


CELINE CENIS


Kobieta w masce wyciągnęła dłoń do Celine, a ta ujęła ją ufnie.
Drag Nar Drag krzyknął coś. Orfantejla i Visken również, ale było za późno.
Nagle Celine poczuła, że jakaś siła porywa ją w górę, unosi ponad ziemię z szybkością zapierającą dech w piersiach, a potem – zupełnie bezradną i jakby nieobecną – ciągnie ją gdzieś, przez nieboskłon, w określonym kierunku.

Niewiele zapamiętała z tej szalonej podróży poza krakaniem kruków. Potężnym i mrocznym.

Nie miała pojęcia ile trwała podróż ale w końcu ocknęła się, jeśli tak to można było określić.

Stała w dziwnej sali, komnacie tronowej. Jej sufit był zawieszony tak wysoko, że nie widziała niczego poza falującą ciemnością nad głową. Ciemnością z której słyszała krakanie. Widziała też mnóstwo postaci w maskach dokładnie tak samo ubranych, jak kobieta która przywiodła ją w to miejsce. Stały pod ścianami, nieruchome, jakby wykute z kamienia.

- Czysta Falo – przez krakanie kruków przebił się męski, potężny, nawykły do wydawania rozkazów głos. - Witam cię w Gnieździe.

Na końcu rozległej Sali znajdował się tron a na nim mężczyzna o wyglądzie zapaśnika. Zapaśnika z czarnymi skrzydłami.

- Podejdź bliżej, przyjaciółko – nie podobało jej się jak mężczyzna wypowiadał te słowo. – Cieszę się, że po tylu stuleciach znów cię widzę. Pięknie wyglądasz.


TOBIAS GREYSON


Rozpęd, skok i lot. Zapierający dech w piersiach lot. Prosto do celu.

Pan Ropuch wyraźnie dał się zaskoczyć temu atakowi. Ale kto by nie dał się zaskoczyć tak przeprowadzonej szarży. Czy raczej nalotu koszącego.
Drzewce zaimprowizowanej lancy wbiło się głęboko w ciało monstrum. Miękko, jakby Pan Ropuch ulepiony był z gliny wypełnionej płynami i flakami. Stwór zaskrzeczał boleśnie i przewalił się na bok, przeszyty drągiem. Targnął cielskiem zmuszając Tobiasa do odskoku. Przetoczył po ziemi próbując wyraźnie pozbyć z cielska tej „drzazgi” skutkiem czego wbił ją jeszcze głębiej. Potem zadrgał konwulsyjnie wydając z siebie żałosny skrzek. Wybałuszone gały przerośniętego płaza zakryły grube błony i stwór znieruchomiał. Z potężnej rany nadal wypływała śmierdząca, gęsta jak syrop klonowy i podobnej barwy limfa.

Tobias stanął zaskoczony swoją skutecznością. Brutalną precyzją z jaką zadał ten cios. I spokojem, jaki odczuwał. Nie czuł nic. Ani ekscytacji, ani strachu, ani odrazy. Po prostu zrobił swoją robotę. Na zimno. Jak deratyzator z powołania.

Nagle ciało ropucha zadrżało konwulsyjne raz jeszcze, a potem brzuch zaczął rosnąć i rosnąc. Tobias uskoczył za drzewo w chwili, gdy Pan Ropuch eksplodował zachlapując spory kawałek wokół rzeki kawałkami sflaczałej skóry, jelit i czegoś, co wyglądało jak zepsuty kisiel lub smarki.

Było po wszystkim.

ENOCH OGNISTY

To było jak przebudzenie. Jak ponowne narodziny.

Lumina wypełniała go całego. Dawała mu niepojętą moc i siłę. Czuł się bogiem. Ale wiedział, że Dominium ma wielu takich bogów.

Pozwolił, by Var Nar Var pomógł mu wstać.

Koła obracały się pod czaszką. Nadal próbowały odtworzyć to, co było kiedyś. Ustawić się na właściwych miejscach.

- Poświęcili się, byśmy mogli przetrwać. Przetrwać i ostatecznie pomścić ich poświęcenie i śmierć. Maska nas do tego zmusił. I Czarne Drzewo, twó przyjaciel.

Czarne Drzewo. Przyjaciel. Te słowa nie pasowały do siebie Simeon. Pamiętał jego twarz. Pospolitą, niezbyt urodziwą. Zdradził ich. Zdradził podczas ostatniej wojny.

- Czemu nadal nie potrafię poukładać swoich wspomnień? – usłyszał, jak zadaje pytanie Var Nar Varowi.

- Maska ma część twojej duszy. Odzyskałeś swoją moc prawie w pełni. Jednak nie odzyskasz świadomości, póki jesteś jednocześnie skuty łańcuchami w Twierdzy Maski.

To brzmiało niedorzecznie. I logicznie.

- Teraz, kiedy już masz swój ogień, Enochu, mogę zwołać ludy Wzgórz. Nie ruszymy jednak na Maskę, póki nie przybędzie przynajmniej dwóch, troje innych. Nie jesteś sam. Jest tutaj Me’Ghan ze Wzgórza.

Me’Ghan. Pamiętał ją. Pamiętał, że potrafiła leczyć i była potężną Siewczynią. Czyniła magię, jak nikt inny. Chociaż żyła pośród Ludu Nar, śniła inny sen. Co oznaczało, że ufał jej lecz do granicy rozsądku. Potrafiła poświęcić swój naród, aby osiągnąć cel. Ten fanatyzm był dla niego zrozumiały.

- Widziałem Celine, ale nie poszła za nami. Wybrała Księżycową Twierdzę. – Powiedział Enoch, a Adam jedynie słuchał.

- To bardzo źle. Powinniśmy być razem. Wiem jednak, że inni posłańcy zaopiekowali się innymi. Tak czy inaczej, jak tylko Me’Ghan wróci od Ludu Niri wyślę was do Obręczy.

Obręcz. To miejsce … budziło pewne obawy Adama/Enocha. Wiązało się z nim jakieś wspomnienie. Bolesne wspomnienie. Wiedział jednak, że nie powinien o to pytać Var Nar Vara.

- Wróćmy do osady. Upijmy się, jak kiedyś. Obaj dźwigamy w duszach takie grzechy, że warto na chwilę o nich zapomnieć. Prawda?

ARIA TARANIS

Położyła się do łóżka. Umyta i najedzona powinna czuć się odprężona, ale nie czuła. Nie mogła zasnąć, próbując poukładać głowie to, co ją spotkało, ale rodziło to tylko chaotyczną galopadę myśli. W końcu jednak zmęczenie wzięło górę i zasnęła.

Miała jakieś majaki. Pełne wałczących ludzi. Krwi i uderzających wszędzie, palących ciała błyskawic.

Była uczestniczką jakiejś bity. Walcząca w samych sercu krwawego chaosu. Skuteczna i niepowstrzymana niczym jakaś bogini wojny i piorunów. Uczestniczką rzezi na niespotykaną skalę.

I ujrzała jakieś wzniesienie, na którym płonęły dwa krzyże, czy też raczej żerdzie ustawione w znak „X” na których czerniały szczątki dwóch osób. Męczennik i Męczennica. Znała ich. Kochała ich oboje. I zamykała oczy, gdy skazano ich na śmierć. W imię wyższego dobra.

Mdląca żółć podeszła jej do gardła. Dym gryzł w płuca. I znów znalazła się w sercu bitwy.

Wszędzie wokół niej sen przynosił jedynie krew, zabijanie i krzyki.
Krzyki. Krzyki obudziły ją ze snu.

Słyszała je wyraźnie. Szczęk stali zderzającej się ze stalą. Sygnały trąb, które chyba były wezwaniem do broni lub alarmem. I krzyki. A w zasadzie wrzaski.
Na dole rozległ się dziki ryk, a potem wrzask bólu. Straszliwy, agonalny i urwany. Zadudniły jakieś ciężkie kroki na schodach. I usłyszała krzyk Thark Nar Tharka dobiegający gdzieś z dołu.

- Aria! Uciekaj lub schowaj się. Nie powstrzymam ich wszystkich!

Ktoś coś odkrzyknął. Ktoś sforsował schody i biegł korytarzem.
 
Armiel jest offline  
Stary 07-03-2017, 13:36   #114
Adi
Keelah Se'lai
 
Adi's Avatar
 
Reputacja: 1 Adi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputacjęAdi ma wspaniałą reputację
Kobieta w masce zgodziła się. Na twarzy Amerykanki pojawił się nieznaczny uśmiech. Nagle poleciała. W górę z zapierającą dech w piersiach szybkością. Gdzieś, nie wiedziała gdzie. Visken, Orfantejla i Drag Nar Drag, coś krzyknęli, ale Cenis była nieobecna. Już nieobecna. Leciała na wpół świadoma na wpół nie. Kobieta w masce była straszna, piękna, mroczna, kruk tym bardziej. Po nieokreślonym czasie tej podróży znalazła się, gdzieś w sali. Obudziła się. Można tak żec. Spojrzała na sufit, który rozciągał się w wiekuistą ciemność. Rozejrzała się po bokach. Tam stały osoby, posągi, tak samo ubrane, tak samo mroczne jak dziewoja, która ją tu zaprowadziła. Usłyszała nad sobą krakanie. Kruki.
Gdzie ja jestem? - zastanowiła się dziewczyna. Nie wiedziała. Kolejne miejsce. Kolejna zagadka. Nagle ktoś się odezwał tubalnym głosem. Spojrzała w tamtą stronę. Na tronie siedział mężczyzna ze skrzydłami diabła, demona. Dziewczyna zamarła przez chwilę, taką chwilę, że aż niezauważalną. Bliżej podejść? Nie podejść? Stać? Ruszyć się? Znów wybory. Przyjaciółka? Przecież się nie znają. Może się znają. Nie wiedziała, ale podeszła, gdyż ciekawość wzięła przewagę nad zdrowym rozsądkiem. Uśmiechnęła się mimowolnie na słowa o urodzie. Zawsze lubiła takie komplementy.
Ty za to wyglądasz nie najgorzej - przeszło przez myśl dziewczynie o jasnych włosach. Chciała podejść tak blisko by widzieć go w całej okazałości.
 
__________________
I am a Gamer. Not, because i don't have a life. But because i choose to have Many.
Discord: Adi#1036
Adi jest teraz online  
Stary 10-03-2017, 16:44   #115
Ryo
 
Ryo's Avatar
 
Reputacja: 1 Ryo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputacjęRyo ma wspaniałą reputację
[Lidia] Oddychała ciężko, rozglądając się po obszarze zniszczenia. Nie tego się spodziewała, nie to chciała uzyskać. Co prawda Tarro dostał za swoje, ale Hurkhowi niestety także się oberwało, przez co zrobiło się jej szkoda konioluda, bo choć ostatecznie nie był jej zbyt bliski, to jednak ten nie zasłużył sobie na taki koniec. Z drugiej strony może i dobrze, że się tak stało, jak się stało, przynajmniej nie będzie cierpiał w męczarniach zadanych sztyletem zdrajcy.
Zdusiła w sobie płacz, zresztą nienawiść do Tarro okazała się tutaj całkiem pomocna i była silniejsza od smutku. Opanowała się, przypomniała sobie kierunek do Arraniz, który pokazał jej świętej pamięci konik - przynajmniej będzie wiedzieć, w którą stronę się NIE udawać.
Podeszła do Tarro - ten oddychał, żył, a nawet ruszał się, ale był w tak żałosnym stanie, że to on wyglądał bardziej jak mięso armatnie po bombardowaniu niż żywa istota. Jeszcze brakowało tego, żeby Tarro powstał i wlokąc się jak zombie z tandetnych horrorów bełkotał o mózgach i kierował się albo rzucał w kierunku Lidii aka. Niebieskiego Ptaka.
Gardło ją bolało od duszonego płaczu i gniewu, głowa ją nawalała, a puls zdawał się być głośniejszy niż reszta otoczenia. Mimo niechęci podeszła do Tarro, ale nie zbyt blisko, żeby można było w razie czego uchylić się od ewentualnego ataku.

- I co, tego chciałeś, na tym ci zależało?! - warknęła w kierunku zdychającego w agoniii Tarro. - To proszę bardzo, masz - burknęła. - Jak następnym razem cię spotkam, to cię zabiję - rzuciła gniewnie na koniec.
Niby mogłaby się spytać Tarro, tylko w sumie - o co, a przede wszystkim po co? Po tym, co pokazał, to równie dobrze mógłby ją okłamać albo znów zdradzić. Zresztą nic o nim nie wiedziała, to po co miałaby się nim przejmować? Westchnęła, skręciła kark Tarro, dobijając go, po czym oddaliła się od jego ciała obrała kierunek przeciwny względem trasy do Arraniz. Cholera wie, dokąd trafi, ale jedno było pewne - już wolała sama rozejrzeć się po tym świecie.
 
__________________
Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't.

Na emeryturze od grania.
Ryo jest offline  
Stary 13-03-2017, 20:54   #116
 
Sam_u_raju's Avatar
 
Reputacja: 1 Sam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputacjęSam_u_raju ma wspaniałą reputację
Pan Ropuch (Bufotes Virdis Fantasmagoria) - Stwór zamieszkujący moją wyobraźnie. Zagrażający małemu skrzydlatemu ludowi Sylfid znajdującego się pod opieka Pani Liści i Traw. Jak się okazało płaz terytorialny, nie migrujący. Zabity przeze mnie, akrobatę i cyrkowca, przy pierwszym spotkaniu.

Za Tobias Greyson
“Historie Niezmyślone”

Tobias wyszedł zza drzewa. Stał beznamiętnie patrząc na pozostałości z Pana Ropucha. Stał tak długo. Nie cieszył się, nie smucił. Jak jakiś cholerny beznamiętny zabójca. Ot wykonał zadanie. Nie tak to powinno wyglądać.

- Żeby nie było - powiedział w końcu łamiąc ciszę jaka zaległa - prosiłem po dobroci.

Po tych słowach odwrócił się i ruszył drogą jaką przybył. Dług został spłacony.

Trikia czekała na niego kilkadziesiąt kroków w lesie, ukryta za większym liściem. Wyleciała zza niego niczym leśny duszek, którym w istocie była. Jej malutkie oczy były wybałuszone, buźka wyraźnie oszołomiona i przestraszona.

- Nie sądziłam, że … że … że on zginie. Że ty go … no… ukatrupisz…

Przez chwilę miała minę, jakby miała wybuchnąć płaczem, ale nagle roześmiała się piskliwie.

- Zajebiście!

Zaczęłą latać w powietrzu jak liść miotany przez rozszalały wiatr. Potem przysiadła na gałęzi drzewa.

- Dostał, na co zasłużył! Pożarł dobrą setkę moich sióstr. Kilku śmiałków, którzy chcieli go przegonić. Ale w końcu trafił na kogoś, kto rozpękł tę jego pełną wrzodów dupę. Jesteś wielkim bohaterem Tobiasie Szary Synu. Czy Synu Szarego? Nieważne. Teraz wiem na pewno, że jesteś jednym z nich! Z Wieloświatowców!

Zachichotała jak podlotek.

- Zajebiście! - powtórzyła.

“Spisałaś mnie na straty dziewczyno?” - przemknęło mu pytanie przez myśl widząc pierwszą reakcję dziewczyny

- To teraz - Tobias odezwał się w końcu przypatrując się powietrznym ewolucjom dziewczyny i starając się nadgonić za nią wzrokiem - musisz mi wiele opowiedzieć o tych Wieloświatowcach. Bo pomału zaczynam tracić wiarę w to, że to wszystko to sen a skłaniać się ku temu, że to jakaś alternatywna rzeczywistość. Jesteśmy kwita Trikia. Prowadź mnie do Pani Liści i Traw. I… I cholera przebrałbym się.

Ruszył za dziewczyną.

Skrzydlata istotka pędziła między drzewami tak, że kilka razy stracił ją z oczu, ale zawsze wracała tak, by mógł podążyć jej śladem. Las zrobił się przyjemnym miejscem. Przez zielone poszycie przebijały się promienie zachodzącego słońca barwiąc wszystko światłem i dodając blasku roślinności. Widział też płochliwe zwierzęta, jak zawsze coś w nich było “nie tak” a to kształt rogów, a to dodatkowe elementy ciała. Generalnie menażeria zdecydowanie odbiegała od tej której nauczył się w cyrku.

W końcu dotarli nad brzeg wielkiego jeziora z wyspą na środku. Wyspa znajdowała się dobry kilometr od brzegu, może nawet dalej. Zalesiona, o sporych rozmiarach, kompletnie niedostępna.

W nadbrzeżnych sitowiach i w licznych nenufarach porastających brzeg roiło się od skrzydlatych stworzeń - od zwykłych pszczół nieco większych rozmiarów niż jednak przywykł Tobias, przez ważki aż po siostrzyczki jego przewodniczki.
Po chwili Tobiasa otaczał tłumek podekscytowanych Sylfid. Zgrabniutkich, skrzydlatych podlotków o włosach koloru słomy, węgla, pszenicy, kasztanów ale również trawy, słonecznego nieba czy fiołków. Podlotków których kuse spódniczki więcej ukazywały niż zakrywały. Kolorowa, rozentuzjazmowana gromadka panienek szczebioczących jedna przez drugą, niczym rój pszczółek z ADHD.

- Pani Liści i Traw już o tobie wie - przez rejwach przebił się głosik Triki. - Zaprasza na wyspę.

Na początku akrobata wodził wzrokiem od jednej do drugiej dziewczyny. Kiedy jednak głowa odezwała się tępym bólem, skupił swoją uwagę na wyspie pośrodku jeziora.

- Świetnie - odrzekł Trice kiedy dotarło do niego, że dziewczyna coś mu tłumaczy - Jest tutaj jakaś łódź? Mógłbym popłynąć ale czuję się już dość zmęczony tym dniem pełnym wrażeń i innych przerośniętych płazów.

- Hejże śliczny - zatrzepotała mu przed oczami kruczowłosa sylfida o odkrytych piersiach. - My latamy? Po co nam łódź?

- Wy tak. Ja w sumie trochę też tylko nigdy nie wiem kiedy ta cała moc się nagle wyczerpie i runę w dół na złamanie karku. Nie chcę piękne panie byście mnie dźwigały więc po prostu przepłynę. W sumie nie jest zbyt daleko. Czegoś mam się obawiać w tych wodach ?- zbliżył się do tafli jeziora.

Woda była czysta. Naprawdę czysta i miała przyjemną dla oka, turkusową barwę. Zanurzył się powoli. Była też ciepła. Ciało szybko przyzwyczaiło się do jej temperatury. Płynął powoli, nie śpiesząc się a sylfidy krążyły mu nad głową niczym rozbawione ważki. W pewnym momencie Trikia przysiadła mu na głowie i uczepiła się włosów pokrzykując, jakby ujeżdżała jakieś wodne zwierzę. Inne latały wokół niej podśmiewując się z czegoś.
W końcu nieco zmęczony, ale bez większych problemów, dotarł do brzegu wyspy.
Sylfidy poprowadziły go w głąb, przez soczyście zielone drzewa o pniach pokrytych srebrzystą i złocistą korą i gałęziach uginających się pod ciężarem owoców o egzotycznych kształtach i barwach. Wyspa wyglądała jak rajski ogród.

Dotarli do sporej sadzawki o dość mętnej wodzie. Nad jej brzegiem siedziała kolejna kobieta. Tym razem znacznie większa od skrzydlatych sylfid. Prawie tak duża, jak normalna ludzka istota. Chociaż widać było, że człowiekiem nie jest.
Kobieta miała zieloną skórę, pokrytą siecią ciemniejszych żyłek przypominających bardziej pnącza jakiejś rośliny niż system krwionośny. Jej włosy miały dziwny, drzewny odcień. Twarz była bez wątpienia piękna, z wielkimi zielonymi oczami, lecz też niezbyt ludzka. Kobieta miała na głowie upleciony z owoców i kwiatów wianek a ciało okrywała czymś w rodzaju koca z liści. Jedną dłoń zanurzyła w wodzie jakby szukała czegoś pod powierzchnią lecz oczu nie odrywała od Tobiasa.

Czekała.

Tobias odsunął od ust soczysty owoc, który niedawno ugryzł. Kiedy go zerwał niesiony głodem i zmęczeniem zaraz po wyjściu z wody długo go wąchał i smakował małym kęsem. Nie widząc dezaprobaty czy krzyków zagrożenia z niewielkich usteczek otaczających go istot, a czując smak owoca pozwolił zjeść go sobie do połowy zanim zobaczył zielonoskórą kobietę. Przy niej przeżuwanie daru drzewa wydawało się mu jakieś takie niewłaściwe.

- Pani Liści i Traw jak mniemam? - odezwał się pierwszy skoro ta dziwna kobieta milczała - Jestem Tobias. Tobias Greyson. Przybyłem do Ciebie po zrozumienie i wiedzę. Przychodzę chcąc dowiedzieć się dlaczego ściga mnie Maska.

- Maska nie ściga Tobiasa Greysona - odpowiedziała kobieta cichym, spokojnym, niemal hipnotycznym głosem. - Ściga ciebie. Ciebie prawdziwego. Róża krwawi a Koło zrobiło obrót. To oznacza, że wróci Dziesiątka. Ty jesteś tego przykładem. Słyszałam, że zabiłeś Pana Ropucha? Jak się z tym czujesz? - zapytała znienacka.

Przez dłuższą chwilę Tobias milczał. Wpatrując się w nieludzkie oblicze kobiety. Patrzył w jej oczy chcąc wyczytać co ma na celu to pytanie. Jaką wiedzę odpowiedź na nie jej przyniesie. Blask jej oczu nic mu nie powiedział.

- Nie chciałem go zabić. Podjąłem próbę. Nie skorzystał a mógł. Spłaciłem dług. Nie czułem nic po jego śmierci.
- Był mi obojętny - dodał po chwili nie wiedząc nawet dlaczego to zrobił - Czym jest ta róża o której wszyscy mówią? - zmienił temat zadając kolejne pytanie - To kwiat? Osoba? Czemu ona jest latarnią tego co się dzieje czy ma dziać? Czy ja jestem jednym z tej dziesiątki czy mam jakąś inną rolę do odegrania? Może jak Ci co dali się spalić? Też mam się poświęcić dla dobra ogółu? O co chodzi w tym wszystkim Pani Liści i Traw poza strachem tego, tej Maski o stołek i własne cztery litery? - zarzucił kobietę pytaniami.

- Róża to .. byt. Czysty i nieskalany byt. Potęga, która jednak pozostaje obojętna. Nie miesza się do tego co się dzieje, co ma się dziać i co się działo. - Wyjaśniła zielonoskóra kobieta. - A kiedy Róża krwawi symbolizuje nadchodzący ból i nadchodzące zmiany.

Dłoń poruszyła się w wodzie wzbijając grę świateł i cieni na powierzchni. Kobieta spojrzała w toń stawu jakby widziała w nim coś, co wzbudziło jej ciekawość. Tobias ze zdumieniem ujrzał, jak na jej czole pojawia się nie wiadomo skąd trzecie oko. Świetliste, rozjarzone szmaragdowym poblaskiem, jak maleńka latarka czołówka.

- Ty teraz nie pamiętasz kim jesteś i ile uczyniłeś. Ja jednak znam twoje imię. Znam twoją twarz. Wiem, którym z Dziesiątki jesteś. Cieszę się, że ze wszystkich zakątków Dominium los przywiódł cię tutaj. Teraz jednak podjąć muszę bardzo ważną decyzję co z tym zrobić. Czy chronić swój lud przed zemstą Maski? Czy wydać mu ciebie i liczyć na jego przychylność. Wiedz, że jesteśmy słabym ludem. A ja nie mam w sobie aspiracji władzy. Żyjemy na uboczu. Z daleka od problemów wielkich Lordów. I chciałabym, aby tak zostało. Trikia podjęła decyzję, by przyprowadzić cię do mnie. Chronić przed Maską. jak sądzisz? Słusznie?

I znowu Tobias długo milczał zanim odpowiedział.

- Co ci da to co sądzę Pani? I tak ostateczna decyzja należy do Ciebie. Zrobisz co uznasz za stosowne. Ja nie mam zamiaru krzywdzić świadomie Twojego ludu. Polubiłem te wolne duchy - lekko się uśmiechnął - Zanim jednak podejmiesz decyzję - powiedział ciężko - Opowiedz mi o tej dziesiątce. Nie musisz wskazywać mi którym ja jestem, byłem. Albo sam do tego dojdę albo na nowo zdefiniuje siebie. Chcę wiedzieć czy Maska poluje na mnie tylko z obawy przed obaleniem czy z innego powodu?

- Znam twoje imię - odpowiedziała. - Wiem, jak cię nazywali i będą nazywać. Widziałam twoją twarz w wodzie. I na ścianie Świątyni Zniszczenia. Pośród fresków całej Dziesiątki.

Znów poruszyła wodą w zamyśleniu, wpatrzona w migotliwą powierzchnię.

- Trudny wybór. Koło znów obraca się ciężko. Miażdży. Niszczy. Być ponad to wszystko nie da się. Trzeba będzie wybrać. Nim podejmę decyzję odpowiedz mi szczerze. Nie zamierzasz wmieszać naszego ludu, mojego ludu, do nadchodzącej wojny?

- Jednego czego się nauczyłem w swoim ludzkim życiu a więc tym, którym pamiętam jest to, że nie można wszystkiego przewidzieć

O dziwo teraz dopiero po tych słowach zauważył jakże łatwo przyszło mu zaakceptować stan, który usłyszał. Jakby nagle przestał wmawiać sobie, że to sen, majak spowodowany obrażeniami głowy czy czynnikami farmakologicznymi. Jakby wybuch Pana Ropucha spowodował uwolnienie jakiejś dźwigni w jego głowie, która zaakceptowała najdziwniejsze rzecz. Nie uwolniła jeszcze lawiny wspomnień ale pozwalała zaakceptować bez walki samym z sobą to co widzi i słyszy.

- Nie jestem w stanie Ci tego obiecać. Jestem w stanie dać ci słowo, że zrobię wszystko by obronić Ciebie i Twój lud. Byś nie musiała wraz z nim stanąć po żadnej ze stron. Jednak jeżeli mówimy o Kole które zatacza kręgi to ja nie pamiętam tego co było i nie wiem czy nie zatoczy kręgu i w przypadku Twego ludu. Może on będzie musiał stanąć po którejś stronie? - popatrzył jeszcze raz na latające w zwariowanym powietrznym tańcu małe Sylfidy - Może Twoją rolą Pani - podjął po chwili wdzięczny, że mu nie przerwała - jest to byś wydała mnie Masce? Może to coś zmieni? Może tak ma być? Może koło się zachwieje? Może jednak też się okazać, że to właśnie spowoduje, że Ty i Twój lud zostanie wciągnięty w tryby koła przed którymi się bronił?

Popatrzył w trójokie oblicze kobiety.

Ta milczała. Milczała bardzo długo zapatrzona w wodę. Potem westchnęła. Przeciągle.

- Damy ci schronienie na Wyspie. Nie na długo. Ale potem odejdziesz. Z tego co mi wiadomo Lud Nar wysłał swoich Zaprzysiężonych by odszukali was. Dziesiątkę. Var Nar Var chce rzucić wyzwanie Masce i chyba jako jedyny ma na to szansę. Wiem jednak że Jóns też zaczyna grać w tę grę. Marzy mu się Tron. Podobnie myślą Aranis i Władczyni Księżycowej Twierdzy. Możliwe że kilku innych Najwyższych Lordów też zamierza zająć miejsce Maski. Ale Maska o tym wie. Nie jest … głupotą byłoby myśleć, że nie wiem, co oznacza krwawienie Róży. Zbiera swoje siły. Zbiera wiernych mu Lordów. Wysłał łowców. Tylko czekać, aż te polowanie wyda krwawy plon. Dlatego potrzebujesz schronienia. Tak sądzę.

- I tak najpierw ten cały Dominator czy jak on się tam zwał, teraz Maska a jak się uda im ją obalić to będzie ktoś inny. Przybierze inne miano i pewnie też będzie zmuszony w obawie o utratę władzy rządzić twardą ręką. Stanie się więc kolejnym znienawidzonym tyranem, uzurpatorem….. - zamyślił się albo po prostu zamilkł - Czy rolą tej Dziesiątki jest tylko walczyć o obalenie władcy? Jaki oni mają w tym cel? Bo teraz poza tym Łowcą to Maska jest mi obojętna…

- Chciałbym Cię prosić o jakieś świeże odzienie dla mnie choć pewnie o to będzie trudno. Więc poprosze o strawę i chwilę odpoczynku. Uracz mnie też prosze geografią tego świata i tą najważniejszą historią. Chodź krótko powiedz mi o zależnościach między ludami. Bo po wyjściu stąd nie będę wiedział gdzie się udać? Nie wiem co umiem, nie wiem co mogę ale nie chcę przez cały czas się ukrywać. Mam naturę wolnych zwierząt więc prędzej czy później a na pewno prędzej stanę oko w oko z Łowcą. Nie wiem jak go zabić ale wolę sam zginąć niż się ukrywać. Sam w świecie którego nie znam

- Ale ty znasz ten świat - uśmiechnęła się smutno. - Takim go uczyniłeś. Problem polega na tym, że nie pamiętasz, bo zabrano ci luminę.

- Więc nadal pozostaje na etapie jego nieznania. Czy mogę odzyskać tą Lunę? Pytam bo chciałbym wiedzieć czy wróci mi z nią pamięć?

- Twoją magię przechowuje jeden z Lordów. Nie wiem jednak który. najpewniej Var Nar Var. Władca Ludu Nar.

- Zatem stąd ma moce odpowiednie do tego by rzucić wyzwanie Masce. Jak się dowie, że jestem tutaj z powrotem to znajdę się na jego czarnej liście. Nikt nie lubi tracić choćby cząstki władzy…. Pewnie dlatego wyzwał tych Zaprzysiężonych. By nas wyłapali kiedy jesteśmy słabi. Gdzie mieszka ten lud Nar?

- Kilka dni drogi stąd, na Wzgórzach Nar. Ale Maska wie o tym, ze Var Nar Var stara się zgromadzić Wieloświatowych z Dziesiątki przy sobie. Zapewne jego sługi już ustawiły granicę.

- Powiedz mi Pani Liści i Traw czy istnieje sposób na to bym szybko zniknął z Twojego Królestwa a znalazł się jak najbliżej Ludu Nar? Coś co pozwoli mi w miarę na bezpieczną podróż. Coś jak ten tunel w drzewie jakim przeprowadziła mnie Trikia by zmylić czy uciec Łowcy? Coś co da mi jakiekolwiek szanse bym nie wpadł od razu w łapy Maski albo w niebyt poprzez śmierć?

Spojrzał wyczekująco na piękną ale jakże odmienną kobietę.
 
Sam_u_raju jest offline  
Stary 13-03-2017, 21:40   #117
 
cyjanek's Avatar
 
Reputacja: 1 cyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputacjęcyjanek ma wspaniałą reputację
Ten chaos w głowie, dwa mieszające się ze sobą światy, to mogło w końcu zniknąć. Niestety, droga do tego szczęśliwego zdarzenia usłana była tak licznymi jeżeli, jak, jeśli, że propozycję napicia się przyjął z ulgą. Tyle miał do przemyślenia i tyle do zapomnienia.
Początkowo jednak nie był rozmowny. Z ulgą przyjął to, że w końcu Var Nar Var się rozgadał i nie przerywał mu, aż do chwili gdy obaj usiedli na wygładzonych przez niezliczone tyłki ławach. Uniósł kielich przyozdobiony wzorami rodem z Obcego i przez moment przyglądał się klarownej, zabarwionej czerwienią i złotem zawartości.
- Twoje zdrowie Var - nie chciało mu się szukać lepszego, być może bardziej pasującego toastu. Po prostu potrzebował się napić. Śmiało pociągnął łyk trunku o gorzko-kwaśnym smaku, który ledwie mógł znieść. Zakrztusił się a z żołądka ruszyły w stronę przełyku dwie przeciwstawne fale gorąca i mdłości. Wygrała ta pierwsza i pomimo wilgoci w kącikach oczu pociągnął drugi łyk. Jednak mu smakowało.
- Będę potrzebował treningu - wyrzucił z siebie na głębokim wydechu.
- Czuję jak burzy się we mnie, wiruje, jak chce wskoczyć do ręki - unosząc dłoń rozcapierzonymi palcami do góry zademonstrował przebiegające po nich płomyki.
- Ale nie pamiętam, jak dobrze to użyć. Znasz kogoś kto może mnie trenować?
- Wszyscy Nar są wojownikami. Ale Enochowi Ognistemu dorównuje kunsztem wojny tylko kilku. Większość z nich posłałem by poszukiwali Wieloświatowych. Ale ja mogę cię uczyć. Czy też raczej, trenować z tobą, bo nauki wiele w tym nie znajdziesz.
To było obiecujące. Adamowi zaiskrzyły się oczy a w sercu zapłonął ogień. Pojawiła się szansa, że świadomie będzie mógł używać nowej mocy. Rozsiadł się wygodniej i trzymając wypełniony goryczą kielich przy ustach spoglądał na Var Nar Vara.
- Dobrze. Muszę mieć pewność, że mnie lumina nie zawiedzie. Nie podczas walki o najwyższą stawkę. - dziwny zapach trunku uderzał w nozdrza przyjemnie komponując się ze smakiem na języku i grzejącym ciepłem w żołądku.
- Nasze spotkanie jest sukcesem. Dowodzi, że Maskę można pokonać. Każdy kolejny… Wieloświatowy, który przyłączy się do nas będzie nie tylko naszym wzmocnieniem, ale i porażką wroga. - Czy Var Nar Var potrzebował otuchy? Być może nie, nie wiedział tego, lecz sam z całą pewnością jej szukał. W głowie nie przestawały huczeć mu ognie stosu, których nawet moc luminy nie mogła ugasić.
- Bo gdyby wszystko było już przesądzone, to po co miałby trudzić się wyłapywaniem nas po jednym, skoro i tak przyjdziemy do niego?
 
cyjanek jest offline  
Stary 15-03-2017, 12:50   #118
 
Szkuner's Avatar
 
Reputacja: 1 Szkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputacjęSzkuner ma wspaniałą reputację
Uniosła ku górze umęczoną twarz, w której niczym dwie bliźniacze galaktyki, płonęły swym błękitnym blaskiem szerokie oczyska. Wypełnione nienawiścią i niespełnioną rządzą mordu oraz krwi, przeszywały siedzącego na tronie Jónsa, nie wyrażały ani krzty strachu - jedynie hektolitry czystego obrzydzenia.
Zaśmiała się charcząc, lecz po chwili zmógł ją krwisty kaszel, wydobywający się z poturbowanych płuc. Uśmiechnęła się wyszczerbionymi zębami, a mimo zadanych ran i licznych 'mutacji' zachodzących na jej zgrabnym ciele - nie utraciła swojego dziewczęcego, pociągająco zawadiackiego wyglądu.
- Taki sam z ciebie skurwiel jakiego zapamiętałam, tatku. Nie zadawaj durnych pytań cholerny sadysto! Przekląłeś mnie, skatowałeś i wygnałeś z domu, a ja musiałam tak żyć, pohańbiona, krew i psi żywot targając na umęczonych ramionach, każdego kurewskiego dnia! - splunęła mu siarczyście pod nogi - A teraz patrzcie państwo jaki wspaniałomyślny, zmartwiony, kochający ojciec! Bezczelna gnida pyta się, czemu uciekłam?!, czemu opuściłam gniazdo?! - wzięła głęboki oddech, bo w piersiach zabrakło jej tchu. Pohamowała na chwilę wściekłość, a zastąpiła ją spokojem i dumą - Powiem ci tatku jaka jest prawda. Porzuciłam gniazdo według twojego widzi-mi-się. Podług twej nieugiętej woli, bo nie ma na żadnym świecie córki bardziej posłusznej niż ja, pierworodna Bjarnlaug.
Spuściła na powrót głowę czekając na słowa ojca, z trudem zbierając ponownie siły.

Milczał długą chwilę. Bardzo długą. Myślała, że już nic nie powie. W końcu jednak odezwał się tym swoim ponurym, ciężkim głosem grabarza.
- Wyniosłem cię, córko. Przelałem w ciebie moc, jakiej nie ma żadna z moich cór. A ty zdradziłaś Gniazdo. Zmusiłaś mnie bym udawał sojusznika tych prymitywnych Nar. Zdradził Maskę. Wiesz ile to mnie kosztowało. Ile to kosztowało Gniazdo.. Zdajesz sobie sprawę?
Bjarnlaug ponownie uniosła umęczoną twarz i wykrzywiła ją w grymasie kłamliwego smutku oraz żalu.
- Więc wydaj mi rozkazy raz jeszcze mój srogi ojcze. Wiesz, że mogę wszystko naprawić, inaczej nie zakułbyś mnie w te nędzne kajdany, a raczej bez słów nabił na zaostrzony pal. Potrzebujemy się wzajemnie, niczym... kochająca się rodzina.
Tym razem nie opuściła wzroku. Wierciła Jónsa swymi błękitnymi oczyma, żywo jaśniejącymi pośród ogarniającego mroku. Zapaskudzona twarz psychola, ta jego aura wiecznego skurwysyństwa... Byleby żyć dalej i móc śmiertelnie wykręcić obrzydliwy, ojcowski kark.
 
Szkuner jest offline  
Stary 15-03-2017, 14:43   #119
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Znasz mnie. - Megan postąpiła jeszcze krok do przodu. - Me’Ghan ze Wzgórza. Siewczyni. Róża krwawi, więc wróciłam. A ty kim jesteś, ze zakłócasz spokój duchów?
- Jestem Nidia Nir Nidia
- powiedziała kobieta. - Matrona ludu iri. Oblubienica Niedźwiedzia. Zatem nie zakłócasz spokoju umarłych lecz przybyłaś ich uhonorować. Dobrze zamyślam?

Megan pokiwała głową, powoli.
- Zmarli nie odzyskają spokoju, póki Maska nie odejdzie stąd na zawsze, prawda?
- Maska nie ma z tym nic wspólnego, Me’Ghan ze Wzgórza. Owszem. Może narzucać swoją wolę zarówno żywym jak i umarłym. Tutaj chodzi o Symenona Czarne Drzewo.


Znów coś targnęło się w jej duszy. To imię przebudziło obrazy uśmiechniętego mężczyzny, którego szanowała ale który zdradził. Sprzedał ich sprawę Masce. Nie znała szczegółów ale czuła gniew i żal jednocześnie.
Uniosła lekko brwi, w geście zdziwienia.
- Symenon? - zastanowiła się głośno. - Imię nie jest mi obce, choć to raczej odczucie niż realne wspomnienie. Sądzisz, że to z jego powodu tu trafiłam? Nie planowałam tego… to się po prostu zadziało. Myślałam, że Maska jest powodem.
- Może istnieje więcej niż jeden powód. Tak czy owak jesteś tutaj. I co zamierzasz z tę obecnością zrobić?
- Chcę spotkać innych, podobnych sobie i zrozumieć, czemu się tu znalazłam.
Do Ludu Nar przybył kolejny z Dziesiątki. Wystarczy że wrócisz do Var Nar vara.
Nie!
- w głosie Megan pojawiły się ostre tony. - Chcę zrozumieć, po co to jestem. Czemu mnie to spotyka. Chcę odpowiedzi, nie kolejnych pytań! - spojrzała na kobietę o zmitygowała się. - Przepraszam. Nie powinnam na ciebie krzyczeć. Po prostu.. kolejny wędrowiec u Ludu Nar nie da mi odpowiedzi. Może pomoże w walce z Maską, ale czy to jest celem? Jestem już zmęczona. Tak naprawdę, to chcę wrócić do siebie. Znasz sposób?
Odetchnęła głęboko.
- A Var Nar Var jest szalony. To niebezpieczne wracać do niego.
Jesteś u siebie. A Var Nar Var zawsze był szaleńcem. Z tym się zgodzę. Nie po to tutaj jednak przyszłaś, prawda?


Potrząsnęła głową.
- To tutaj… - zatoczyła krąg dłonią. - To nie jest mój świat. U mnie świeci jeden księżyc. Mam okruchy wspomnień o mnie stąd, ale nie widzę całego obrazu. I nie stanę się w pełni Me’Ghan ze Wzgórza póki nie zobaczę. Znasz sposób, Oblubienico Niedźwiedzia ?
- Maska zabrał wam to, co wasze. Musisz stawić mu czoła i wygrać. Wtedy uzyskasz pełnię mocy. To jedyna droga, jaką znam.

- Nic nie muszę - co do tego Megan miała pewność. Tak długom powtarzała to swoim pacjentom, a z sama w to uwierzyła. A może wierzyła do zawsze? Dziś nie potrafiła tego ocenić. - I nie potrzebuje “pełni mocy” cokolwiek to znaczy! Potrzebuję zrozumieć, kim tu byłam i wrócić do siebie.
Odetchnęła.
- Pamiętasz mnie.. z wtedy?
- Pamiętam. Byłaś wredną suką. Ale szanowałam ciebie.


Określenie było tak absurdalne, że Megan aż się żachnęła. Podniosła dłoń, żeby zaprzeczyć, ale po sekundzie ją opuściła. Uśmiechnęła się szeroko. Tak, to pasowało. Pasowało do niej. Nie określało Megan, raczej mówiło o tym, kim chciałaby być. Jak chciałaby siebie widzieć. Jak chciałaby funkcjonować. Oczywiście, ograniczenia, normy, zasady.. cały ten gorset narzucany przez społeczeństwo - który sama sobie narzuciła - nie pozwalały jej na to. Była miła, ciepła, wspierająca. Tutaj mogłaby być kim by chciała. Mogłaby być sobą. To było kuszące. Nęciło ją. Pierwszy raz zaczęła się zastanawiać nad tym, jak by to było tu zostać. Stać się Me’Ghan że Wzgórza.
- Szanowałaś mnie ze strachu? Czy dlatego, że miałam na tyle determinacji, aby poświęcić mój lud? - przyjrzała się uważniej kobiecie i dopytała :
- Czy może dlatego, że byłyśmy do siebie podobne?
- Szanowałam cię, bo zawsze podejmowałaś rozważne decyzje. Nawet jeśli nie były łatwe. I nie byłyśmy podobne. Drugiej takiej jak ty nie ma i nie będzie.
- Dokładnie to samo mówię moim pacjentom
… - uśmiechnęła się a jej rozmówczyni nie była w stanie rozpoznać, czy Megan mówi poważnie, czy z niej kpi. - U mnie też wierzy się w podkreślanie indywidualności każdej osoby. Jest jeszcze coś ważnego? Coś na prawdę istotnego? Co powinnam wiedzieć o Me’Ghan?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 16-03-2017, 00:12   #120
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
Myśli kłębiły się jej w głowie. Z jednej strony Aria wiedziała, że powinna odpocząć, aby być gotową na to, co może przynieść jej najbliższy czas, z drugiej jednak strony obawiała się zasnąć sama w obcym miejscu. Thark nie wracał i to ją bardzo mocno martwiło. Powodów jego obecności mogło być wiele, ale umysł podpowiadał jej tylko te niezbyt przyjemne.

W końcu zasnęła. Chyba zasnęła gdyż rzeczy, które zobaczyła musiały być snami, dziwnymi pokręconymi snami wywołującymi w niej poczucie winy i żalu tak jakby obrazy z majaków sennych były także scenami z jej życia.

A potem sen przeszedł w inny sen i Aria ze zgrozą odkryła, że wcale już nie spała a jej gospoda stała się miejscem wielkiej bijatyki.

- Aria! Uciekaj lub schowaj się. Nie powstrzymam ich wszystkich! – Usłyszała Thark Nar Tharka przekrzykującego powstały harmider.

Dziewczyna zerwała się tak szybko z łóżka, że aż zakręciło jej się w głowie. Rozejrzała się pospiesznie po pokoju. Jakie miała opcje? Schować się nie było gdzie, pozostawało zatem okienko i próba ucieczki, schody sądząc po hałasach były już zablokowane. Musiała jednak lepiej rozeznać się w sytuacji. Odważyła się i szybko wyjrzała z pokoju na korytarz.

Ujrzała wbiegającego po schodach człowieka z kamienia, takiego samego jak ci, których widziała wcześniej siedzących na dole. Mężczyzna miał w rękach maczugę nabijaną kolcami. Właśnie sforsował schody i pozostało mu kilkanaście metrów korytarza, jeśli oczywiście zmierzał w stronę jej pokoju, ale tak przecież musiało być.

Aria zatrzasnęła mu drzwi przed nosem i przesunęła pod nie łóżko, potem po chwili krótkiego namysłu nałożyła jeszcze na tę barykadę szafkę. Otworzyło okienko i wyjrzała na ulicę. W tym samym czasie kamienny jegomość zaczął rozbijać maczugą jej drzwi. A jednak zmierzał do jej pokoju.

Na dziedzińcu też trwała jakaś walka. Jacyś ludzie okładali żelastwem innych ludzi. Wszędzie panował istny chaos. Czy ci ludzie z dziedzińca także mieliby mieć związek z osobą Taranis? Czy pojawienie się Arii w tym miejscu mogłoby doprowadzić do zamieszek? Dziewczyna nie miała czasu teraz tego roztrząsać. Miała jednak nadzieję, że walczące ze sobą grupy będą tak zajęte walką, iż nie zwrócą uwagi na jedną przekradającą się obok nich postać.

Wzięła głęboki wdech i wydech, cisnęła plecakiem na dół i chwilę później sama podążyła jego śladem wyskakując z okna.
 
Ravanesh jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172