02-10-2021, 16:51 | #41 |
Reputacja: 1 | Przez cały dzień Wi chciała jeszcze chociaż na chwilę wrócić do pokoju brata żeby upewnić się, że scena ich wielkiego pojednania faktycznie miała miejsce. Zapewnić samą siebie, że Daryll jest bezpieczny w domu. Że na jego pościeli ciągle został ślad jej skulonej, w nocnej wizji grozy, drobnej sylwetki. Od lat nie rozmawiali otwarcie. Nie o snach, nie o tęsknotach i nie o tym co do siebie czują. Był to dla nich oboje moment całkowicie wyjątkowy… Choć przez kilka minut po, Indianka zastanawiała się czy aby nie podyktowany jedynie chwilową potrzebą matczynej opieki i emocjonalnej bliskości. Intencjonalnie odrzuciła tą wizję od siebie. Wolała wierzyć, że w końcu dostrzegła co zakryte. Zobaczyła nareszcie jego oczami ich wspólny świat. Podkrążonymi, zmęczonymi, pełnymi łez. Przejęła na kilka chwil zawiedziony, kruchością ludzkiego bytu, dziecięcy wzrok. Co rusz wbijany w ziemię byle tylko nie odkrywać twarzy, które może za chwilę stracić. Od lat Wikvaya przytłoczona obowiązkami i tym jak bardzo ma być wzorem do naśladowania dla innych przestała nawet myśleć dlaczego brat nie może na nią patrzeć. Nie zasługiwała na to. Brała na siebie cała uwagę szkoły i miasteczka, byle tylko ich bywalcy nie mieli czasu na pytania o to gdzie i dlaczego jest młody Singeltone. V była wyjątkowa i wiedziała o tym, rozumiał też to każdy, kto się z nią spotkał. Jedynie jej własny brat nie czuł jak oni. Ignorował ją. Odrzucał. Wyobcowywał. Jakby równą winą co jego choroba obarczona była i jej rasa. Chociaż…
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." |
02-10-2021, 18:07 | #42 |
Wiedźma Reputacja: 1 | Blondyneczka leżała we własnym łóżku, czując się podle. Trochę bolała ją głowa, bardziej jednak żołądek, za każdym razem gdy przypomniała sobie, jakie okropne rzeczy miała przed oczami, patrząc na biedną Mary. Próbowała oglądać jakieś pierdoły w tv, czasem zasypiała, czasem nawet szlochnęła na wspominki zdjęć. I czekała. Czekała na powrót tatusia. I na to, co nastąpi, gdy ten dowie się, co robiła z Markiem, i co robiła w jego biurze… bała się reakcji tatusia. Aż jej było niedobrze. Godzina, dwie, trzy… tv, przebudzenie się, chliptanie, zerknięcie na zegarek. Czekanie na tatusia. Zranione czoło pod opatrunkiem swędziało. Ale nie szyli, blizny nie będzie? Biedna Mary, żeby tak ją ktoś… i znowu cichutki płacz Jess. I rewolucje w żołądku. I myśli krążące wokół wściekłego tatusia, gdy ten się dowiaduje, że robiła seksy z Markiem w aucie, a potem myszkowała w gabinecie szeryfa. I wściekła Paula. I tatuś. I Mark. I wszyscy wściekli… a ona nie chciała nic źle. Ojciec pojawił się dopiero późnym wieczorem, gdy za oknami już od dobrych dwóch godzin było ciemno. Widać było, że jest zmęczony. Zmęczony i zły. Matka postawiła przed nim odgrzany obiad, zaparzyła świeżą kawę, a to, jak bardzo szeryf jest zmęczony, dało się odczuć przy stole. Jess też musiała zejść na dół, bo zwyczajem Hale'ów było jedzenie wieczornych posiłków wspólnie. Raz tylko ojciec spojrzał na Jess. Jego szczęki poruszały się podczas jedzenia, a twarde oczy złagodniały, gdy zobaczył codofix na jej głowie. - Do twarzy ci w tej czapeczce - zażartował z Jessici, gdy już przeszedł do kawy. - Umm… - Blondyneczce na moment drgnęły usta, jakby do uśmiechu, ale tylko na chwilkę. Nadal była zestresowana, i raczej jej obecnie nie było do śmiechów. Od czasu do czasu zerkała na tatusia… - Jak minął dzień? - zapytał, z pozoru niewinnie. - Nooo… ok. W szkole się na treningu chłopaki biły… - Jessica bardziej spoglądała we własny talerz, niż na swojego ojca. - Chłopaki takie już są. Musisz uważać, gdy się z nimi zadajesz. Ponoć byłaś w moim gabinecie, gdy mnie nie było? Szukałaś mnie? Chciałaś o czymś pogadać? - Chciałam… no… tak. Bo ostatnio taaaaki zestresowany jesteś… i… no… już wieki nie byliśmy razem, na jakimś ciastku w kawiarni albo coś… - Jess dłubała widelcem w swoim jedzeniu, nie patrząc na tatusia. - Świetny pomysł, kochanie. Ale nie teraz. Teraz tatuś ma sporo na głowie. Matka spoglądała na nią z niepokojem marszcząc czoło, jakby chciała jej o czymś powiedzieć, albo dać jakiś znak, ale Jess nie miała pojęcia, o co może jej chodzić. - Lepiej jednak, byś teraz nie wychodziła wieczorami z domu. Dobrze? Póki nie złapiemy… Póki sprawy się nie wyjaśnią. Ojciec upił łyk kawy. - Słuchaj. Widzę, że się źle czujesz. Może chcesz się wcześniej położyć? A jutro rano pojedziemy razem do szpitala zobaczyć, czy wszystko z tym guzem ok? Po drodze możemy pogadać? A potem podrzucę cię do szkoły. Chyba że przyjeżdża do ciebie ten cały Fitzgerald. Na buzi Jessici wyrósł piękny, szeroki uśmiech. - Ok! - Powiedziała blondyneczka wesołym głosikiem, patrząc na tatusia - Pojedziemy jutro razem! To ja już pójdę… Wstała od stołu, zabrała swój talerz ze sztućcami i zaniosła do kuchni, pozbyła się resztek, i wstawiła co trzeba do zmywarki. Po chwili wróciła do rodziców. - To ja idę do pokoju. Dobranoc mamuś - Ucałowała rodzicielkę w policzek. - Dobranoc, małpko - powiedziała mama i uśmiechnęła się, a ten niepokój w jej oczach gdzieś zniknął. - Dobranoc tatusiu - Takim samym "cmokiem" pożegnała i ojca, po czym uśmiechnięta potuptała na pięterko. - Dobranoc, skarbie. A kiedy Jess była już na schodach usłyszała, jak ojciec zwraca się do matki. - Widziała zdjęcia ofiary. Bądź dla niej miła. A teraz idę się kąpać. Jestem wykończony. - Znaleźliście tego, co zabił biedną dziewczynę? - Nie. Ale mamy kogoś, kto mógł to zrobić. Jest w szpitalu. ~ Wieczorna kąpiel - bez mycia głowy ze względu na ranę - potem umycie ząbków, nić dentystyczna, Clerasil, trochę kremiku tu i tam, i pora do łóżka… a już w nim leżąc, zastanawiała się, jak jutro ładnie pościemniać u lekarza, żeby może jednak nie iść do szkoły, w końcu była TAAAKA poszkodowana. No i nie bardzo miała ochoty na spotkanie Pauli, i tłumaczenie się z utraty aparatu, który pewnie będzie musiała jej odkupić. Ciekawe za co… No i jutrzejsza mała wycieczka z tatusiem, też się fajnie zapowiadała, i Jess się przejedzie policyjnym autem, i będzie szpan. Może wyciągnie tatusia na jakieś ciacho do kawiarni albo coś, i będzie fajnie. Brakowało jej chwil z nim spędzanych, których było coraz mniej. On zajęty pracą, ona w sumie "swoim" życiem nastolatki. Wpadła tuż przed zaśnięciem na dodatkowy pomysł, specjalnie dla tatusia… *** Zapowiadana pogoda w tv, jak i ta faktyczna o poranku za oknem, nie sprzyjały do końca całkiem jej pomysłowi, ale co tam. Było dosyć pochmurnie, ale jednak od czasu do czasu świeciło słońce. - Dzień dobryyyy - Jessica uśmiechnęła się słodko do tatusia, gdy i ten się w końcu zjawił przy stole o poranku, celem śniadania wśród reszty rodziny. Cheerleaderka nie miała już żadnych opatrunków, nie mając zamiaru ich już nosić, a zranione miejsce ukryła pod włosami. - Ummm… - Skwitował jednak ojciec jej strój, w którym miała zamiar iść do szkoły? - No… co…? - Odrobinkę zmarkotniała Jessica. - Tak ubrana do szkoły?? - Spytał szeryf, unosząc brew. - Założę kurtkę? - Powiedziała cichym tonem blondyneczka - Nie... podoba ci się? A ja… dla ciebie… się tak… wystroiłam… - Posmutniała Jessica, po czym ze srającą minką pobiegła na piętro. A mama mało nie zakrztusiła się kawą. - Ech… - Westchnął szeryf.
__________________ "Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD |
02-10-2021, 19:53 | #43 |
Administrator Reputacja: 1 | Podbite oko w zamian za rozbity nos? Taka wymiana Marka nie usatysfakcjonowała, ale w obecności trenera nic nie mógł zrobić, a przyładować Bryanowi po raz kolejny w szczególności. W zrozumieniu tego pomogli uczynni (przytrzymujący go) kompani, którzy lepiej od niego wiedzieli, że zemsta może poczekać, a jej natychmiastowe uskutecznienie może się źle dla Marka skończyć. - No dobra, dobra... Puśćcie mnie... - powiedział. - Nic mu nie zrobię - obiecał z wyraźną niechęcią. Z oczywistych względów zamierzał dotrzymać tej obietnicy. Przynajmniej na razie, bo odpłacić mógł później. Okazji będzie mnóstwo... Powiadano, że mądry głupcom ustępuje, ale gdyby to stale robiono, to głupcy opanowaliby cały świat. * * * Rozmowa z kompanami po meczu poprawiła nieco humor Marka. - Widział go któryś z was z jakąś laską? - Spojrzał z namysłem na przyjaciół. - Taaa.... z pewnością woli facetów. Ale żeby z trenerem...? - Skrzywił się z niesmakiem. - No bez jaj... Ale może ma na niego jakiegoś haka? Dupek nie gra na tyle dobrze, by go stary cap stale faworyzował. - Goryl? - Mark dla odmiany się uśmiechnął. - Jeden stary goryl zastąpiłby dwóch takich Bryanów. Ale nie mamy znajomości w ZOO... Poza tym goryla nie przyjęliby do szkoły. - A szkoda - odparł Bryan. - Mielibyśmy dużo lepszą obronę. * * * W szpitalu prócz nastawienia nosa czekały na Marka ciekawe, ale i dziwne wieści. No, niekoniecznie na niego czekały, ale musiałby być ślepy i głuchy, by się nie dowiedzieć czegoś, co było dość trudne do uwierzenia, bowiem młody Daryll nijak nie pasował do tego, jak powinien wyglądać bohater. Swoją drogą, uratowanie czyjegoś życie w zasadzie nie wpłynęło na zmianę opinii Marka o młodym Singletonie. Był, jest i z pewnością będzie dziwakiem, a sądząc z tego, co mówili ratownicy, był nie tylko bohaterem, ale i głupcem. Pytanie dodatkowe brzmiało - co zdarzyło się nie-do-końca-zamarzniętemu facetowi, że, jak to określił Jay Whitten, był pobudzony? Z pewnością nie przez jakąś laskę, bo na zimnie takie pobudzenie znikało jak śnieg w lecie. Piorun go walnął, czy ducha zobaczył? A potem niedoszły truposz wyleciał Markowi z głowy, gdy zobaczył, co naskrobał lekarz na zwolnieniu. - Trzy tygodnie bez treningu? - Patrick spojrzał Markowi przez ramię. - A to się trener ucieszy. - Chase mnie godnie zastąpi. - Głos Marka był pełen ironii. - Dupek sobie pobiega i schudnie. - Do wesela się zagoi, nie przejmuj się. - Patrick poklepał przyjaciela po ramieniu. Mark uśmiechnął się nieco krzywo, jako że na myśl przyszła ma Jess, z którą co prawda ślubu brać nie zamierzał, ale stosunki (zdecydowanie dwuznaczne określenie) między nimi mogły mieć różne skutki... i bynajmniej nie chodziło tu, odpukać, o dzieci. Ojciec z pewnością zrobi mu awanturę, a szeryf... cóż... Hale bywał wybuchowy, a chociaż z punktu widzenia prawa guzik mógł zrobić, bowiem Jess skończyła już 16 lat, to był też ojcem, a który ojciec ucieszyłby się gdyby się dowiedział, że ktoś bzyknął jego córeczkę? * * * Mowa w wykonaniu ojca awanturą z pewnością nie była, ale jej sens był jednoznaczny - żadnego afiszowania się z Jess, a szlaban mógłby być bolesny w skutkach. Na przykład miesiąc czy dwa bez samochodu... Mark aż się wstrząsnął na samą myśl. - Tak, ojcze. Zapamiętam. Żadnych skandali więcej - obiecał. - A nos... to mały wypadek na treningu. Za parę dni nie będzie śladu - zapewnił. Nie zamierzał wypowiadać się na temat szczegółów, bo nie do końca był pewien, czy Bryan był taki głupi, że rozwalił mu nos celowo czy taki tępy i niezgrabny, że zrobił to przez przypadek. * * * Po kolacji, która upłynęła w dość napiętej atmosferze, Mark wrócił do swego pokoju, gdzie miał czas i okazję do przemyślenia paru spraw... Czy cheerleaderka o gorących wargach była dziewczyną nie dla niego? Na ten temat to mógłby z ojcem podyskutować, bowiem Jess miała kilka zalet - przynajmniej z punktu widzenia, jak to ojciec słusznie określił, młodego człowieka. Ładna, zgrabna, kuszące cycuszki, kształtny tyłeczek... no i lubiła go, co okazywała na swój, bardzo dla obu stron przyjemny, sposób. Ale... prócz plusów były i minusy, a o jednym z nich dość dobitnie powiedział ojciec. Skandal przedwyborczy... Mark w zasadzie potrafił zrozumieć, czemu ojciec się przejmuje. Oczy i uszy miał. Wiedział, że w mieście urodził się niejeden "wcześniak" i z pewnością nie było to skutkiem podmuchu wiatru, lecz całkiem innego dmuchania... Ale, jak powiadała, i słusznie, Biblia, ludzie dostrzegali drzazgę w oku bliźniego, a belki w swoim - nie. Jakimś dziwnym trafem wszyscy zapominali o swoich wyczynach z lat młodości, a za to z zapałem wymawiali innym urojone grzeszki. Same przeklęte świętoszki. Oni mogli, a innym zazdrościli? Ale świętoszki głosowały, a ojcu skandal mógł zaszkodzić. Jemu, w sumie, również. Jak by nie było, co innego być synem burmistrza, co innego synem byłego burmistrza. A zatem Jess musiała iść, chwilowo przynajmniej, w odstawkę. Czy zrozumie? Trochę żal, z powodu wspomnianych wcześniej plusów dodatnich, ale z drugiej strony... Nie dało się ukryć, że przez cały dzionek Jess zachowywała się jak obrażona primadonna ze spalonego teatru, a po starciu na treningu nawet do niego nie podeszła. Ale nie miał zamiaru się tym przejmować. * * * Po szybkim prysznicu spojrzał w lustro i skrzywił się. Wyglądał niczym Lee Marvin w jakimś starym jak świat westernie, którego tytuł wyleciał Markowi z pamięci. Ale bez tego plastiku na nosie wyglądałby jeszcze gorzej. Jakoś to przeżyje. Wrzucił do plecaka wszystko, co potrzebne było na jutro do szkoły i, przed pójściem spać, obejrzał najciekawsze zagrania z meczu Delfinów z Gigantami. |
04-10-2021, 14:58 | #44 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
04-10-2021, 18:39 | #45 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Bardiel : 04-10-2021 o 18:42. |
06-10-2021, 21:27 | #46 |
Reputacja: 1 | WSZYSCY Pod wieczór znów burze i deszcze uderzyły w Twin Oaks. Poszukiwacze wrócili z gór. Z pustymi rękami. Tym razem szaleństwo żywiołów było nieco mniej dzikie, jakby nawet siły natury poczuły się zmęczone tą nieustanną furią. Ci, którzy znali się na pogodzie wiedzieli, że zwiastuje to w końcu kilka słonecznych dni. Zresztą, koło dwudziestej trzeciej wszystko ucichło, a deszcz przeszedł najpierw w mżawkę, by po północy zupełnie przestać padać. Wiatr przegonił ciężkie chmury i na niebie zamigotały w końcu, dość nieśmiało, gwiazdy. Napięcie w miasteczku nieco opadło. Groza, jaką wywołała śmierć niewinnej dziewczynki, zamordowanej we własnym domu, nadal napawała serca mieszkańców lękiem rodzącym się ze strachu i paranoicznych fantasmagorii, ale pewne było, że nim minie kilka dni, biedna Mary zostanie tylko w sercach ludzi i na murze szkoły o ile lokalna społeczność uzna malowidło nie za przejaw wandalizmu, lecz za spontaniczny, społeczny manifest. Grupa młodych ludzi z miasteczka kładła się spać, mniej lub bardziej spokojnie, nie wiedząc że już niedługo zostaną wciągnięci w koszmarny, krwawy horror. Teraz, większość z nich rozmyślało przed zaśnięciem, poza swoimi codziennymi sprawami o dwóch ważnych dla nich wydarzeniach - piątkowym meczu zespołu z Twin Oaks z ich przeciwnikami z innej części stanu oraz o piątkowej imprezie u Leo Stafforda - jednego z elit młodzieżowej społeczności w miasteczku. Piątkowa impreza u Leo to było zawsze coś i brała w niej udział "śmietanka" młodzieży Twin Oaks. A Leo zawsze potrafił zaskoczyć czymś zajebistym, o czym gadało się potem przez kolejny rok. Nie być u Leona - to oznaczało, że jako młody człowiek znajdowałeś się w gronie nic nie znaczących "frajerów". Nic więc dziwnego, że kilka osób, które nie zostały zaproszone, czekały, aż Leo powie im - wpadajcie! DARYLL SINGELTON Daryll zasnął. Wiedział, że ma gorączkę. Czuł, że jest mu na przemian to zimno, to znów za gorąco. No i miał sen. Cholernie pokręcony majak. Ganiał w nim w deszczu. Raz był wilkiem - drapieżnikiem polującym na swoje ofiary. Raz ofiarą - uciekającą przed myśliwym. Raz był czymś innym - jakimś kamieniem, skałą czy czymś podobnym - obojętnym i ślepym na wszystko. Wydawało mu się, że zbudził się kilka razy, ale nie miał pojęcia, dlaczego. I czy rzeczywiście tak było. A rano obudził go dźwięk budzika. Szkoła. Ten cholerny obowiązek każdego młodego człowieka. Może, gdyby odpowiednio zagadał z matką, mógłby dzisiaj znów zostać w domu? Czuł się już lepiej. Nie dużo, ale na tyle, że mógł wstać i ogarnąć się jakoś. I odzienie, nadal zabłocone buty, mokre ciuchy i ogólnie - syf z wczorajszego wypadu w góry. WIKVAYA SINGELTON Wikvaya też nie spała za dobrze tej nocy. Ją również dręczył jakiś niepokój. Nie były to koszmary, jakich doświadczyła poprzedniej nocy, ale tak czy owak, nie były to najprzyjemniejsze sny. Raz wydawało jej się, że słyszy gdzieś na zewnątrz, coś, jakby czyjś krzyk. Było to na tyle niepokojące doznanie, że przebudzona, działając w półśnie, podeszła do okna i wyjrzała ostrożnie na słabo oświetlony podjazd. Wydawało jej się, że dostrzega ich nowego gościa, który przemyka ukradkiem w cieniu samochodu, ale człowiek ten szybko zniknął jej z pola widzenia. A może to było zwykłe widziadło? Majak niemal śpiącego umysłu. Poczekała jeszcze chwilę, ale nic nie wzbudziło jej niepokoju, więc wróciła do łóżka. Obudziła się rano, jak zawsze, przez ptasie trele. Zbliżała się jesień i kilka lokalnych gatunków zdawało się być bardziej pobudzonych, pokazując to światu porannymi koncertami. Pora w końcu zrobiła się odpowiednia, żeby zająć się przygotowaniami do szkoły. Matka pewnie już krzątała się gdzieś na dole, pomagając szykować śniadanie dla nich. Debra była tak samo rannym ptaszkiem, jak pierzaści przyjaciele zamieszkujący lasy po drugiej stronie rzeki. Wi postanowiła również sprawdzić, czy u Daryla wszystko w porządku. DARYLL SINGELTON i WIKVAYA SINGELTON Spotkali się rankiem. Jakby obojgu, po wczorajszej rozmowie, zaczęło bardziej zależeć na tym, by częściej spędzać ze sobą czas. Oboje jednak wiedzieli, że to tylko chwila ulotna. Że za jakiś czas, gdy emocje po zabójstwie koleżanki odejdą w zapomnienie, ich więź znów stanie się nieco mniej intensywna. No chyba, że nie, na przekór wszystkiemu. Daryl czuł się już lepiej i, podobnie zresztą jak Wi, był głodny. Na dole, w kuchni, spotkali tylko panią Bennet - jedną z pracownic - sympatyczną i starszą kobiecinę - która podała im solidne, chociaż niewyszukane śniadanie. Zaserwowała im je na tarasie, gdzie mogli cieszyć się słonecznym, pięknym, chociaż rześkim porankiem i gdzie często jedli posiłki turyści, rozkoszując się widokiem rzeki, lasu i gór i napawając ciszą i majestatem krajobrazu. Matka nie schodziła na jedzenie, co było dość dziwne i budziło niepokój. Gdy już podjęli decyzję, że podejdą do jej pokoju, zapukają pytając o samopoczucie, na podjeździe zatrzymał się policyjny samochód. Wysiadł z niego Jack Falls. Oboje wiedzieli, że ten policjant dość często zagląda do ich pensjonatu. Możliwe nawet, że "startował" do ich matki. Tym razem jednak coś było nie tak. Twarz Jacka była nienaturalnie ponura, wręcz blada. - Możemy pogadać - powiedział funkcjonariusz zatrzymując się przed ich stołem. - Dzień dobry. Matka jeszcze śpi - odpowiedziała, bardziej społecznie otwarta Wi. - No właśnie w tym problem, że nie - Jack miał naprawdę ponury wzrok. - Dzisiaj znaleziono ją na pół żywą, przy moście. Została zaatakowana. Ktoś zadał jej kilka bardzo poważnych ran. Lekarze walczą o jej życie w szpitalu. BART SPINELI Bart spędził tę noc u babci. Wcześniej odpowiednio doprawili się z seniorką jej leczniczymi ciasteczkami, więc nic dziwnego w tym, że Barta męczyły jakieś dziwne sny. Na szczęście nie tak intensywne, jak wcześniej. W miarę wyspany, z jakiś niewiadomych powodów, wstał dość wcześnie. Za oknem słońce radośnie oświetlało ulice. Grało w szybach sąsiednich domów. Z okna mieszkania babci rozciągał się nawet ładny widok na miasteczko i góry za nim. Zupełnie inny, niż gdy spojrzało się na drugą stronę, gdzie krajobraz szpeciło kilka stalowych konstrukcji należących do kompanii górniczej oraz kominów tartacznych. Telefon zabrzęczał się na stoliku i odebrała go babcia. - Do ciebie, wnusiu - powiedziała seniorka. - Tata. Bart wziął słuchawkę, z lekkim niepokojem. - Cześć, Bart - głos ojca był nieco podrażniony. - Czemu to babcia, a nie ty gania do telefonu, co? Zajmuj się nią, jak należy. Potem jednak złagodniał i wszedł w bardziej życzliwą nutę. - Sprawdzam, czy wszystko u was dobrze. - Jest OK. - To OK. Słuchaj. Będziesz miał dzisiaj zadanie bojowe. Musisz pójść do rodziców Mary Mac'Bridge. Potrzebujemy jej zdjęcia, może kilku drobiazgów. Rodzina zleciła nam zajęcie się pochówkiem, gdy tylko policja zakończy badanie zwłok. Ty znałeś ją najlepiej. Będzie ci łatwiej coś wybrać. Coś takiego, aby rodzina czuła się dobrze w tej trudnej chwili. Załatw to do jutra. Najlepiej dzisiaj po szkole. Wczoraj już dogadałem z Tommym, ojcem Mary, że przyjdziesz. Mogę na ciebie liczyć? Telefon, przez który rozmawiał, stał przy oknie na główną ulicę. Bart zobaczył swój karawan podjeżdżający pod dom babci. Najwyraźniej odstawiono go po wymianie opon. Widok wysiadającego z samochodu Bryana Chase spowodował, że serce Barta podeszło do gardła. Przypomniał sobie o wczorajszym spotkaniu i o tym, że sterydy zostały na posterunku. A może obecność syna mechanika była czystym przypadkiem? JESSICA HALE W nocy Jess bolała głowa. Z tego powodu też nie pospała za dobrze i była nieco zmęczona. Na dodatek tatuś źle zareagował na jej strój. A przecież chciała go mile zaskoczyć. Kiedy zeszła na dół, zastała tam tylko matkę i rodzeństwo. - Twój ojciec musiał szybko wyjść - wyjaśniła nieobecność tatki jej mama. - Coś się znów stało. Za chwilę będzie tutaj pani Gerta. I ja podrzucę cię do szpitala na zmianę opatrunku. Pani Gerta była wesołą, drobną kobietką, która zajmowała się Jess, gdy ta była mała. A teraz pomagała matce przy niektórych obowiązkach domowych. Mieszkała po drugiej stronie ulicy i od kiedy Jess sięgała pamięcią, zawsze dorabiała, jako taka pomoc. Jess lubiła panią Gertę - z wzajemnością. Zresztą rodzeństwo Jess też szalało za tą drobną, wesołą kobietą, o oczach zawsze roziskrzonych iskierkami radości. W samochodzie, gdy były już tylko we dwie z matką, ta spojrzała na Jess i poważnym tonem zaczęła niezbyt przyjemną rozmowę. - Słuchaj mnie uważnie, Jess. I nic nie mów. Wiem, że jesteś młoda. Wiem, że wydaje ci się, że masz cały świat u stóp. Ale jeżeli zależy ci na tym całym Marku, musisz się szanować. Wiem, co mówią ludzie. Wiem, co wczoraj widzieli. Jesteś córką szeryfa. Twojego ojca w pracy obsadza rada miasta. Na czele rady stoi Fitzgerald. A ta rodzina. To nie są dobrzy ludzie. Wykorzystują takich ja ty. Jak ja. Jak twój ojciec. Wszystkich, których mogą wykorzystać. No i, to najgorsze, przylgnie do ciebie łatka. Wiem, bo do mnie też przylgnęła. I bardzo trudno taką łatkę odczepić, szczególnie w takiej gównianej dziurze, jak Twin Oaks. Musisz się szanować, córuś. Bo jak się dowie ojciec. Jak się dowie, to … On może zrobić różne rzeczy. Naprawdę. A ja nie chcę, by komuś stała się krzywda. Podjechały pod szpital. O dziwo, był tam też spory tłum dziennikarzy, jakiś samochód transmisyjny i jej ojciec, odpowiadający na coś jakiemuś pismakowi. - Co, do kur .. - matka zorientowała się, że Jess siedzi koło niej. - Coś się chyba stało. I to poważnego. BRYAN CHASE Bryan nie spał za dobrze tej nocy. Miał ataki duszności. Przewalał się w łóżku, w czymś na kształt półsnu. Nic więc dziwnego, że obudził się jeszcze przed ustawionym budzikiem i był nie tyle zmęczony, co podenerwowany. Ojciec zaczął dzień, jak niemal zawsze, od piwa. Wczoraj pochlał ostro taniej whisky. Zawsze tak było, gdy spotykał się z tą całą Allison Oubre. Jakby chciał zalać coś alkoholem. Ale Bryana chuj obchodziło co. Gdy powiedział, że odwiezie karawan klientowi, stary tylko wzruszył ramionami i wskazał, gdzie trzyma kluczyki, co zresztą Bryan doskonale wiedział. Rzęch Spineliego dziwnie pachniał w środku. Na podłodze walały się jakieś śmieci, ale silnik pracował całkiem znośnie i auto prowadziło się dość dobrze. Poranek był słoneczny, chociaż dość rześki. Dom i warsztat Chase'a leżał na wylotówce z miasta - jedno z ostatnich zabudowań przed tablicą pożegnalną, ale niezbyt daleko od innych domów. Do centrum jednak było ponad półtorej mili, więc karawan przydał się chociażby do podwózki. Mijając most nad rzeką - jeden z trzech niewielkich mostów prowadzących do doliny w której wznosiło się miasteczko, Bryan zobaczył stojący wóz policji. Odruchowo zwolnił, chociaż okazało się, że świnie zajęte są czymś nad miejscem, gdzie brzeg opada prosto w nurt rzeki, a nie łapaniem ewentualnych kierowców z zapałem do przekraczania prędkości. Po kilku minutach Bryan dotarł pod adres, gdzie miał dostarczyć samochód. Dom pogrzebowy Spinelich. Teraz trzeba było tylko znaleźć tego ćpunka i dowiedzieć się, czemu go wystawił, no i odebrać "dopalacz". Dzień naprawdę zapowiadał się na piękny. ANASTASIA BIANCO Anastasia, jak jej się wydawało, znalazła miejsca, skąd ktoś zrobił jej zdjęcia. To pod szkołą, musiał ktoś pstryknąć stojąc pod lub za starym dębem rosnącym naprzeciwko high school. To drugie pstryknął ktoś, stojąc pomiędzy budynkami na ulicy prowadzącej do miejskiej biblioteki. To się nawet dobrze składało, bo dzięki temu zdążyła skorzystać z biblioteki i znaleźć interesujący ją wiersz. Okazało się, że to, co podrzucił jej prześladowca, to cały wiersz 810. Czterowersowy. To była siła tej poetki. Zwięzłe myśli ubrane w starannie dobrane słowa. Ale, niestety, nie było żadnej wskazówki. Bojąc się wracać sama po zmroku szybko zakończyła wizytę w jednym ze swoich ulubionych miejsc w Twin Oaks i wróciła do domu. Podobnie, jak wielu innych ludzi, o czym nie miała jednak pojęcia, nie spała tej nocy za dobrze. Najpierw burza, potem dziwne i niepokojące sny, których jednak nie pamiętała po przebudzeniu. Rano na dole zastała ojca, który krzątał się gorączkowo. Dojadał kanapkę i rozmawiał z kimś nerwowo przez telefon, balansując jednocześnie na jednej nodze i próbując nałożyć buta na drugą. - Czemu nie wiem o tym pierwszy! -... - Dobra. Nieważne. Zdążę. - … - Wiadomo kto to? - …. - Wiadomo, jaki jest jej stan? -.... - Kurwa. Hal coś już wie? -.... - Kto ją znalazł? - … - Dzięki. Jestem ci dłużny. Dopiero wtedy David zobaczył córkę i posłał jej podenerwowany uśmiech. - Nie chodź dzisiaj nigdzie sama. Przyślę ci taksówkę. To będzie Donovan. Znasz go. Ten starszy facet, co często mnie wozi. Zawiezie cię do szkoły. Jedź tylko z nim. Z nikim więcej. Gadanina ojca budziła w niej lęk. - Kocham cię, robaczku - uśmiechnął się. - Nie mam teraz czasu, ale nadrobimy to. Odbiorę cię ze szkoły. Nie wracaj sama ani z nikim, kogo nie znasz. MARK FITZGERALD Mark nie spał za dobrze tej nocy. Cały czas coś go budziło, jakieś odgłosy z zewnątrz. Wycie wilków? Za wcześnie - one zaczynały koncertować dopiero w okolicach grudnia? Może psy? Chociaż zazwyczaj kilka solidnych psisk, które chroniły rezydencję Fitzgeraldów nocami, było cichych i spokojnych. No i ten cholerny nos, złamany przez tego troglodytę. Mark coraz bardziej skłaniał się ku temu, że Chase załatwił go tak specjalnie. W piątek mieli ważny mecz i bez Marka na boisku ten syn patologii i robola, na pewno wypadnie zdecydowanie lepiej. Cwany pedzio. Tego się po nim nie spodziewał. I chyba musiał coś wykombinować w odpowiedzi, żeby nie wyjść na słabiaka. W końcu jednak zasnął i zdążył nieco wypocząć i gdy wstał rano, nie było najgorzej z jego samopoczuciem. Ojciec, czego można było się spodziewać, był już na nogach. Po napiętych mięśniach na twarzy burmistrza Mark od razu poznał, że wydarzyło się coś niecodziennego. Ojciec rozmawiał przez telefon bezprzewodowy chodząc nerwowo, w tę i z powrotem, po drogim jak cholera, ręcznie tkanym, dywanie i słuchał kogoś, kto był po drugiej stronie. - Nie! - wszedł komuś w słowo zdenerwowanym już nieco głosem. - W dupie to mam. Nie chcę słuchać żadnych wymówek ani usprawiedliwień. Chcę efektów. Chcę wiedzieć, kto to robi. Już i tak pismaki nie dają mi spokoju. Ogarnij się i zacznij robić to, co do ciebie należy! Za to ci płacimy! Nie za siedzenie na dupie i ganianie po lesie w pogoni za duchami! Przez chwilę ktoś, coś mówił, na tyle głośno, że Mark słyszał pogłos ze słuchawki. - W dupie to mam! - przerwał mu Fitzgerald. - Weź się za to! Koniec rozmowy! Zaraz tam będę. Nie gadaj z dziennikarzami. Brandon spojrzał na syna. - Muszę jechać do centrum. Zabierzesz się ze mną? Czy dasz radę sam dotrzeć do szkoły? Nochal ci nie przeszkadza?
__________________ "Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie." |
13-10-2021, 18:46 | #47 |
INNA Reputacja: 1 |
__________________ Discord podany w profilu |
14-10-2021, 13:04 | #48 |
Reputacja: 1 | Ostatnie dwie doby rozdzierały spokój nastolatki jak rozwścieczone zwierzę rozszarpujące ciała w jej coraz bardziej koszmarnych wizjach. Tej nocy powinna była spać w swoim własnym łóżku otoczona plecionymi kocami w indiańskie wzory, które, przy każdej okazji, wręczała jej rodzina ze strony taty. Zamiast tego tkwiła uparcie przy łóżku brata póki jej myśl całkowicie nie uleciała poza ograniczenia ciała. Nękanego jedynie fizjologicznymi reakcjami obronnymi na stres, tak pilnie, przez ostatni czas, pielęgnowany kulturowymi majakami wewnątrz niej samej.
__________________ "Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania." |
14-10-2021, 13:33 | #49 |
Reputacja: 1 | Wikvaya i Daryll Singelton Mary McBridge to nie jest nasza sprawa |
14-10-2021, 18:52 | #50 |
Interlokutor-Degenerat Reputacja: 1 | Z udziałem Campo Viejo
|