Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 02-10-2021, 16:51   #41
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Przez cały dzień Wi chciała jeszcze chociaż na chwilę wrócić do pokoju brata żeby upewnić się, że scena ich wielkiego pojednania faktycznie miała miejsce. Zapewnić samą siebie, że Daryll jest bezpieczny w domu. Że na jego pościeli ciągle został ślad jej skulonej, w nocnej wizji grozy, drobnej sylwetki. Od lat nie rozmawiali otwarcie. Nie o snach, nie o tęsknotach i nie o tym co do siebie czują. Był to dla nich oboje moment całkowicie wyjątkowy… Choć przez kilka minut po, Indianka zastanawiała się czy aby nie podyktowany jedynie chwilową potrzebą matczynej opieki i emocjonalnej bliskości. Intencjonalnie odrzuciła tą wizję od siebie. Wolała wierzyć, że w końcu dostrzegła co zakryte. Zobaczyła nareszcie jego oczami ich wspólny świat. Podkrążonymi, zmęczonymi, pełnymi łez. Przejęła na kilka chwil zawiedziony, kruchością ludzkiego bytu, dziecięcy wzrok. Co rusz wbijany w ziemię byle tylko nie odkrywać twarzy, które może za chwilę stracić. Od lat Wikvaya przytłoczona obowiązkami i tym jak bardzo ma być wzorem do naśladowania dla innych przestała nawet myśleć dlaczego brat nie może na nią patrzeć. Nie zasługiwała na to. Brała na siebie cała uwagę szkoły i miasteczka, byle tylko ich bywalcy nie mieli czasu na pytania o to gdzie i dlaczego jest młody Singeltone. V była wyjątkowa i wiedziała o tym, rozumiał też to każdy, kto się z nią spotkał. Jedynie jej własny brat nie czuł jak oni. Ignorował ją. Odrzucał. Wyobcowywał. Jakby równą winą co jego choroba obarczona była i jej rasa. Chociaż…

- Nie dziś. – musiały wybrzmieć słowa Wi, nie mające, jeszcze przez lata dla nikogo innego, znaczenia.

Singeltonówna zajęła się sprawami domu. Pilnowała kuchni, zadzwoniła do szkoły, uśmiechała się do przechodzących przed recepcją gości. Co prawda, nie znosiła chwil, gdy musiała korzystać z telefonu, ale nie unikała ich. Czas pozostały do powrotu matki z miasta wykorzystała na spisywanie od Katy Batey’s zaległych tematów lekcji. W niespiesznej rozmowie tłumaczyła jej wszystkie zdarzenia ostatniego dnia. Jednocześnie dziwiąc, przerażając i zachwycając przyjaciółkę obrazami jakie przed nią roztaczała.

- Przychodzisz jutro Wi?

- Nie wiem. Nie umiem powiedzieć jak się będzie czuł Daryll.

- A co on?

- Wrócił z gór. Uratował człowieka i obiecał przy mnie być, a ja przy nim.

- O ja. Bohater. Boisz się iść do szkoły sama? To mogę przyjechać po Ciebie, przecież.

- Nie Kate, boję się zostawiać Niedźwiedzia samego. Śmieszne, ale mama nazywała chyba pensjonat po nas, więc musimy dla równowagi natury, dla spokoju duchów, zostać tutaj na razie razem.

- Nie rozumiem, ale uznaję. Daj znać jak będziesz czegoś potrzebować, choć pewnie Frank będzie pierwszy, który to sprawdzi.

- Nie musi.

- Nie podoba Ci się?

- Podoba, ale ma swój dom, o który musi dbać, a ja mam swój.

- Nie musisz już być przecież Singeltone.

- Nie, ale jeszcze chcę. Widzę tu swoją przyszłość, jak Ty.

- Dobra V. Dzwoń do mnie jak nie będziesz mogła przyjść to może ściągnę wszystkich poobijanych znajomych i wpadniemy z lekcjami. Dla Ciebie i dla Darylla też. On chyba z młodą Spineli jest w klasie?

- Jest. Dziękuję Kate, zadzwonię jak będziemy musieli zostać.

Rozłączyła się. Spojrzała na tarczę zegara. 17:47. Obiadokolacja wydawana od kilkunastu minut. Ruszyła do stołówki, gdzie spędziła kolejne 15 minut na rozmowie z pracownikami kuchni. Po nich, już każdy w Twin Oaks, mógł być pewien, że następnego dnia, usłyszy o młodym Singeltone. Wi nie chciała mówić, ale pomoc kuchenna z pensjonatu składała się z 3 starszych pań, które kochały plotki i wszystko czego nie usłyszały umiały sobie dopowiedzieć. Cała sytuację na dole zajazdu córka właścicielki skomentowała tylko zmęczonym uśmiechem i zabrała porcję zupy dla brata na górę.

Gdy Debra wróciła do pensjonatu zastała swoje dzieci w jednym pokoju. Młodsze śpiące na łóżku i otulone ze wszystkich stron kołdrą. Starsze przytulone jedynie do jego dłoni i skulone z przymkniętymi oczami tuż przy posłaniu Darylla. Pocałowała oboje w czoła i kazała Wi iść do siebie.

- Zostanę, Daryll ma gorączkę… i obiecał, że będzie mnie bronił.

- Nic Ci nie grozi.

- Nieprawda, duchy szemrzą, że idzie śmierć… Posłuchaj mamo… Rzeka wrze, a my jesteśmy w niej…

- Wi…
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 02-10-2021, 18:07   #42
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Blondyneczka leżała we własnym łóżku, czując się podle. Trochę bolała ją głowa, bardziej jednak żołądek, za każdym razem gdy przypomniała sobie, jakie okropne rzeczy miała przed oczami, patrząc na biedną Mary. Próbowała oglądać jakieś pierdoły w tv, czasem zasypiała, czasem nawet szlochnęła na wspominki zdjęć. I czekała.

Czekała na powrót tatusia. I na to, co nastąpi, gdy ten dowie się, co robiła z Markiem, i co robiła w jego biurze… bała się reakcji tatusia. Aż jej było niedobrze.

Godzina, dwie, trzy… tv, przebudzenie się, chliptanie, zerknięcie na zegarek. Czekanie na tatusia. Zranione czoło pod opatrunkiem swędziało. Ale nie szyli, blizny nie będzie? Biedna Mary, żeby tak ją ktoś… i znowu cichutki płacz Jess. I rewolucje w żołądku. I myśli krążące wokół wściekłego tatusia, gdy ten się dowiaduje, że robiła seksy z Markiem w aucie, a potem myszkowała w gabinecie szeryfa. I wściekła Paula. I tatuś. I Mark. I wszyscy wściekli… a ona nie chciała nic źle.

Ojciec pojawił się dopiero późnym wieczorem, gdy za oknami już od dobrych dwóch godzin było ciemno. Widać było, że jest zmęczony. Zmęczony i zły. Matka postawiła przed nim odgrzany obiad, zaparzyła świeżą kawę, a to, jak bardzo szeryf jest zmęczony, dało się odczuć przy stole. Jess też musiała zejść na dół, bo zwyczajem Hale'ów było jedzenie wieczornych posiłków wspólnie.
Raz tylko ojciec spojrzał na Jess. Jego szczęki poruszały się podczas jedzenia, a twarde oczy złagodniały, gdy zobaczył codofix na jej głowie.
- Do twarzy ci w tej czapeczce - zażartował z Jessici, gdy już przeszedł do kawy.
- Umm… - Blondyneczce na moment drgnęły usta, jakby do uśmiechu, ale tylko na chwilkę. Nadal była zestresowana, i raczej jej obecnie nie było do śmiechów. Od czasu do czasu zerkała na tatusia…
- Jak minął dzień? - zapytał, z pozoru niewinnie.
- Nooo… ok. W szkole się na treningu chłopaki biły… - Jessica bardziej spoglądała we własny talerz, niż na swojego ojca.
- Chłopaki takie już są. Musisz uważać, gdy się z nimi zadajesz. Ponoć byłaś w moim gabinecie, gdy mnie nie było? Szukałaś mnie? Chciałaś o czymś pogadać?
- Chciałam… no… tak. Bo ostatnio taaaaki zestresowany jesteś… i… no… już wieki nie byliśmy razem, na jakimś ciastku w kawiarni albo coś… - Jess dłubała widelcem w swoim jedzeniu, nie patrząc na tatusia.
- Świetny pomysł, kochanie. Ale nie teraz. Teraz tatuś ma sporo na głowie.
Matka spoglądała na nią z niepokojem marszcząc czoło, jakby chciała jej o czymś powiedzieć, albo dać jakiś znak, ale Jess nie miała pojęcia, o co może jej chodzić.
- Lepiej jednak, byś teraz nie wychodziła wieczorami z domu. Dobrze? Póki nie złapiemy… Póki sprawy się nie wyjaśnią.
Ojciec upił łyk kawy.
- Słuchaj. Widzę, że się źle czujesz. Może chcesz się wcześniej położyć? A jutro rano pojedziemy razem do szpitala zobaczyć, czy wszystko z tym guzem ok? Po drodze możemy pogadać? A potem podrzucę cię do szkoły. Chyba że przyjeżdża do ciebie ten cały Fitzgerald.

Na buzi Jessici wyrósł piękny, szeroki uśmiech.
- Ok! - Powiedziała blondyneczka wesołym głosikiem, patrząc na tatusia - Pojedziemy jutro razem! To ja już pójdę…

Wstała od stołu, zabrała swój talerz ze sztućcami i zaniosła do kuchni, pozbyła się resztek, i wstawiła co trzeba do zmywarki. Po chwili wróciła do rodziców.
- To ja idę do pokoju. Dobranoc mamuś - Ucałowała rodzicielkę w policzek.
- Dobranoc, małpko - powiedziała mama i uśmiechnęła się, a ten niepokój w jej oczach gdzieś zniknął.
- Dobranoc tatusiu - Takim samym "cmokiem" pożegnała i ojca, po czym uśmiechnięta potuptała na pięterko.
- Dobranoc, skarbie.
A kiedy Jess była już na schodach usłyszała, jak ojciec zwraca się do matki.
- Widziała zdjęcia ofiary. Bądź dla niej miła. A teraz idę się kąpać. Jestem wykończony.
- Znaleźliście tego, co zabił biedną dziewczynę?
- Nie. Ale mamy kogoś, kto mógł to zrobić. Jest w szpitalu.

~

Wieczorna kąpiel - bez mycia głowy ze względu na ranę - potem umycie ząbków, nić dentystyczna, Clerasil, trochę kremiku tu i tam, i pora do łóżka… a już w nim leżąc, zastanawiała się, jak jutro ładnie pościemniać u lekarza, żeby może jednak nie iść do szkoły, w końcu była TAAAKA poszkodowana.

No i nie bardzo miała ochoty na spotkanie Pauli, i tłumaczenie się z utraty aparatu, który pewnie będzie musiała jej odkupić. Ciekawe za co…

No i jutrzejsza mała wycieczka z tatusiem, też się fajnie zapowiadała, i Jess się przejedzie policyjnym autem, i będzie szpan. Może wyciągnie tatusia na jakieś ciacho do kawiarni albo coś, i będzie fajnie. Brakowało jej chwil z nim spędzanych, których było coraz mniej. On zajęty pracą, ona w sumie "swoim" życiem nastolatki.

Wpadła tuż przed zaśnięciem na dodatkowy pomysł, specjalnie dla tatusia…

***

Zapowiadana pogoda w tv, jak i ta faktyczna o poranku za oknem, nie sprzyjały do końca całkiem jej pomysłowi, ale co tam. Było dosyć pochmurnie, ale jednak od czasu do czasu świeciło słońce.


- Dzień dobryyyy - Jessica uśmiechnęła się słodko do tatusia, gdy i ten się w końcu zjawił przy stole o poranku, celem śniadania wśród reszty rodziny. Cheerleaderka nie miała już żadnych opatrunków, nie mając zamiaru ich już nosić, a zranione miejsce ukryła pod włosami.

- Ummm… - Skwitował jednak ojciec jej strój, w którym miała zamiar iść do szkoły?
- No… co…? - Odrobinkę zmarkotniała Jessica.
- Tak ubrana do szkoły?? - Spytał szeryf, unosząc brew.
- Założę kurtkę? - Powiedziała cichym tonem blondyneczka - Nie... podoba ci się? A ja… dla ciebie… się tak… wystroiłam… - Posmutniała Jessica, po czym ze srającą minką pobiegła na piętro. A mama mało nie zakrztusiła się kawą.
- Ech… - Westchnął szeryf.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 02-10-2021, 19:53   #43
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Podbite oko w zamian za rozbity nos? Taka wymiana Marka nie usatysfakcjonowała, ale w obecności trenera nic nie mógł zrobić, a przyładować Bryanowi po raz kolejny w szczególności. W zrozumieniu tego pomogli uczynni (przytrzymujący go) kompani, którzy lepiej od niego wiedzieli, że zemsta może poczekać, a jej natychmiastowe uskutecznienie może się źle dla Marka skończyć.

- No dobra, dobra... Puśćcie mnie... - powiedział. - Nic mu nie zrobię - obiecał z wyraźną niechęcią.
Z oczywistych względów zamierzał dotrzymać tej obietnicy. Przynajmniej na razie, bo odpłacić mógł później. Okazji będzie mnóstwo...
Powiadano, że mądry głupcom ustępuje, ale gdyby to stale robiono, to głupcy opanowaliby cały świat.

* * *


Rozmowa z kompanami po meczu poprawiła nieco humor Marka.
- Widział go któryś z was z jakąś laską? - Spojrzał z namysłem na przyjaciół. - Taaa.... z pewnością woli facetów. Ale żeby z trenerem...? - Skrzywił się z niesmakiem. - No bez jaj...
Ale może ma na niego jakiegoś haka? Dupek nie gra na tyle dobrze, by go stary cap stale faworyzował.
- Goryl? - Mark dla odmiany się uśmiechnął. - Jeden stary goryl zastąpiłby dwóch takich Bryanów. Ale nie mamy znajomości w ZOO... Poza tym goryla nie przyjęliby do szkoły.
- A szkoda - odparł Bryan. - Mielibyśmy dużo lepszą obronę.

* * *


W szpitalu prócz nastawienia nosa czekały na Marka ciekawe, ale i dziwne wieści. No, niekoniecznie na niego czekały, ale musiałby być ślepy i głuchy, by się nie dowiedzieć czegoś, co było dość trudne do uwierzenia, bowiem młody Daryll nijak nie pasował do tego, jak powinien wyglądać bohater.
Swoją drogą, uratowanie czyjegoś życie w zasadzie nie wpłynęło na zmianę opinii Marka o młodym Singletonie. Był, jest i z pewnością będzie dziwakiem, a sądząc z tego, co mówili ratownicy, był nie tylko bohaterem, ale i głupcem.
Pytanie dodatkowe brzmiało - co zdarzyło się nie-do-końca-zamarzniętemu facetowi, że, jak to określił Jay Whitten, był pobudzony? Z pewnością nie przez jakąś laskę, bo na zimnie takie pobudzenie znikało jak śnieg w lecie.
Piorun go walnął, czy ducha zobaczył?
A potem niedoszły truposz wyleciał Markowi z głowy, gdy zobaczył, co naskrobał lekarz na zwolnieniu.

- Trzy tygodnie bez treningu? - Patrick spojrzał Markowi przez ramię. - A to się trener ucieszy.
- Chase mnie godnie zastąpi. - Głos Marka był pełen ironii. - Dupek sobie pobiega i schudnie.
- Do wesela się zagoi, nie przejmuj się. - Patrick poklepał przyjaciela po ramieniu.
Mark uśmiechnął się nieco krzywo, jako że na myśl przyszła ma Jess, z którą co prawda ślubu brać nie zamierzał, ale stosunki (zdecydowanie dwuznaczne określenie) między nimi mogły mieć różne skutki... i bynajmniej nie chodziło tu, odpukać, o dzieci. Ojciec z pewnością zrobi mu awanturę, a szeryf... cóż... Hale bywał wybuchowy, a chociaż z punktu widzenia prawa guzik mógł zrobić, bowiem Jess skończyła już 16 lat, to był też ojcem, a który ojciec ucieszyłby się gdyby się dowiedział, że ktoś bzyknął jego córeczkę?

* * *

Mowa w wykonaniu ojca awanturą z pewnością nie była, ale jej sens był jednoznaczny - żadnego afiszowania się z Jess, a szlaban mógłby być bolesny w skutkach. Na przykład miesiąc czy dwa bez samochodu...
Mark aż się wstrząsnął na samą myśl.
- Tak, ojcze. Zapamiętam. Żadnych skandali więcej - obiecał. - A nos... to mały wypadek na treningu. Za parę dni nie będzie śladu - zapewnił.
Nie zamierzał wypowiadać się na temat szczegółów, bo nie do końca był pewien, czy Bryan był taki głupi, że rozwalił mu nos celowo czy taki tępy i niezgrabny, że zrobił to przez przypadek.

* * *


Po kolacji, która upłynęła w dość napiętej atmosferze, Mark wrócił do swego pokoju, gdzie miał czas i okazję do przemyślenia paru spraw...

Czy cheerleaderka o gorących wargach była dziewczyną nie dla niego? Na ten temat to mógłby z ojcem podyskutować, bowiem Jess miała kilka zalet - przynajmniej z punktu widzenia, jak to ojciec słusznie określił, młodego człowieka.
Ładna, zgrabna, kuszące cycuszki, kształtny tyłeczek... no i lubiła go, co okazywała na swój, bardzo dla obu stron przyjemny, sposób.
Ale... prócz plusów były i minusy, a o jednym z nich dość dobitnie powiedział ojciec.

Skandal przedwyborczy...
Mark w zasadzie potrafił zrozumieć, czemu ojciec się przejmuje.
Oczy i uszy miał. Wiedział, że w mieście urodził się niejeden "wcześniak" i z pewnością nie było to skutkiem podmuchu wiatru, lecz całkiem innego dmuchania... Ale, jak powiadała, i słusznie, Biblia, ludzie dostrzegali drzazgę w oku bliźniego, a belki w swoim - nie. Jakimś dziwnym trafem wszyscy zapominali o swoich wyczynach z lat młodości, a za to z zapałem wymawiali innym urojone grzeszki. Same przeklęte świętoszki. Oni mogli, a innym zazdrościli?
Ale świętoszki głosowały, a ojcu skandal mógł zaszkodzić. Jemu, w sumie, również. Jak by nie było, co innego być synem burmistrza, co innego synem byłego burmistrza.

A zatem Jess musiała iść, chwilowo przynajmniej, w odstawkę.
Czy zrozumie?
Trochę żal, z powodu wspomnianych wcześniej plusów dodatnich, ale z drugiej strony... Nie dało się ukryć, że przez cały dzionek Jess zachowywała się jak obrażona primadonna ze spalonego teatru, a po starciu na treningu nawet do niego nie podeszła.
Ale nie miał zamiaru się tym przejmować.

* * *


Po szybkim prysznicu spojrzał w lustro i skrzywił się.
Wyglądał niczym Lee Marvin w jakimś starym jak świat westernie, którego tytuł wyleciał Markowi z pamięci. Ale bez tego plastiku na nosie wyglądałby jeszcze gorzej.
Jakoś to przeżyje.

Wrzucił do plecaka wszystko, co potrzebne było na jutro do szkoły i, przed pójściem spać, obejrzał najciekawsze zagrania z meczu Delfinów z Gigantami.
 
Kerm jest offline  
Stary 04-10-2021, 14:58   #44
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Ana nie czuła się jak głupek, bynajmniej. Była z siebie dumna, że odezwała się do kogoś obcego, przełamała się mimo skrywanych lęków. Nawet rozmawiała ze szkolnym luzakiem i chyba ją polubił! Wszystko to było dla niej sukcesem, nieco skruszyło kamień zastygły na sercu. Pomogło, aby poczuła się lżej.

Myśli miała już bardziej klarowne. Korzystając z okazji, że jest w szkole, udała się do jej skromnej biblioteki w celu znalezienia książki odpowiadającej wierszowi. Nie potrzebowała jej wypożyczać, jeśli po otwarciu książki na odpowiedniej stronie, przewertowaniu innych, nie znalazła niczego charakterystycznego. Nie było wyrwanych stron, dopisków lub zakreśleń, które ewidentnie nie miały służyć pracy domowej - wtedy oznaczało, że to nie był ten egzemplarz. Wiersz dla niej był podpowiedzią gdzie szukać. Jeśli nie szkolna biblioteka, to miejska.

Miała jeszcze sporo czasu do zachodu słońca. Kierując się zdjęciami, chciała zbadać miejsca, z których były one robione. Miała tylko dwie fotki, więc nie było tych miejsc wiele, a jeśli będzie badała je na bieżąco, mniej czasu jej to zajmie. W razie znalezienia czegoś interesującego, szczegóły chciała zapisywać na końcu zeszytu. Miała jakiś pomysł, a tym samym zajęcie. Kątem oka próbowała też dostrzec, czy znowu ktoś z aparatem nie czai się w pobliżu.

Po zbadaniu dwóch miejsc, których odkrycie zajęło jej sporo czasu, spojrzała na zegarek. Jeśli został jej czas do zachodu, podbiegła szybko do miejskiej biblioteki, posprawdzać tam tomiki z konkretnym wierszem. Może osoba, która to wszystko robiła, zostawiła jakąś wskazówkę?

Anastasia myślała o swoim ojcu, gdy w głowie piętrzyło jej się od pomysłów. Może odziedziczyła po nim tę wnikliwość i ciekawskość? Może zostanie kiedyś dziennikarzem śledczym? Ojciec też był mądrą głową. Po powrocie do domu chyba poszuka jego starego aparatu fotograficznego. Może sama zacznie coś działać w tym kierunku? Im bardziej zajęła sobie głowę, tym mniej się bała. Nie dało się jednak ukryć, że lęk wciąż w niej pozostał.
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 04-10-2021, 18:39   #45
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Wszystkie wtorki z ojcem wyglądały podobnie. Najpierw stary wyzywał Bryana od darmozjadów, potem narzekał że partoli robotę. A czasem trafiło się, że Frank był zadowolony z poczynań syna. Chłopak zawsze czuł się wtedy podbudowany, choć skrywał to uczucie - nawet przed sobą samym. Łatwiej było mu widzieć w ojcu pijanego frajera, którego lepiej unikać. Niechcąco jednak stary Chase nauczył syna paru spraw dotyczących mechaniki samochodowej. Bryan odkręcał kolejne śruby w karawanie Spinelliego, pocieszając się że przynajmniej będzie miał fach w ręku, gdy jego kariera sportowa już legnie w gruzach…

Spoglądał na opony trupowozu, zastanawiając się o co chodzi. Jakby miał dobrze pomyśleć kto mógłby chcieć ćpunkowi przebić opony, to powiedziałby że on sam. A jeśli nie Bryan, to kto do ciężkiej kurwy? Todd, Dillon ani Jeremy nie zrobiliby takiego numeru bez wiedzy szkolnego osiłka. A jak już ktoś robił takie numery, to właśnie oni. Chłopak drapał łeb w zastanowieniu, ale nie był w stanie nic wymyślić. A może Spinello wkurwił jakichś zamiejscowych? Trzeba będzie częściej prać gnojków, dla przykładu. Właśnie ucierpiała świeżutka dostawa Dianabolu i Bryan nie mógł tego darować. Tylko kogo bić? Oto jest pytanie!
Zastanawiało go również co stało się z furą Wikvayi. Czyżby Indianka jeździła nieuważnie? A zresztą, nie było co o tym rozmyślać. Była babą, a dla Bryana żadna baba nie powinna siadać za kółko. Nie nadawały się do tego i tyle. Albo silnik im gasł, albo zaparkować nie umiały… Machnął na to ręką.

Kiedy był już po robocie, obrzucił przybysza podejrzliwym spojrzeniem. Przystojny, pewnie kasiasty. Pewnie mu się układało w życiu. Nie lubił takich. Póki co miał szczęście, że nie zadzierał nosa, bo stary mógłby się z nim krótko obejść, a młody jeszcze by dołożył kopa w dupę na rozpęd. Bryan zapamiętał jednak twarz przybysza, nim wszedł do domu.

Miał już chwytać za telefon, żeby wydzwaniać za Bartem, ale poczuł narastający ból w głowie.
- Nosz kurwa… - mruknął pod nosem, masując skronie. Odkąd zaczął brać Dianabol, okazyjnie miewał napady takiego bólu. Czuł jakby ciśnienie miało mu lada moment rozsadzić głowę. Czym prędzej poszedł do łazienki. Zdjął koszulkę i zaczął chlapać się po ryju zimną wodą. Zazwyczaj trochę to pomagało…
Spojrzał w lustro. Wydawało mu się, że mięśnie jakby trochę zwiększyły objętość. Nieznacznie, ale jednak. Tylko te dziwne pryszcze na barkach i plecach drażniły Bryana. Okazyjnie też na ryju. Trener mówił mu jednak, że sport wymaga poświęceń i wszyscy zawodowcy biorą towar. Poczuł, że robi mu się słabo, więc przysiadł na chwilę na kiblu…

Obudziło go walenie do drzwi.
- Bryan kurwa co ty tam robisz - głos Franka wybudził chłopaka momentalnie. - Jak mi zajebałeś “Playboya” i się tam zabawiasz to nogi z dupy powyrywam! Wyłaź!


Zrobiło się już późno. Wykonał jeszcze telefon do domu Spinellego. Matka Barta powiedziała mu, że dealer nocował dziś u babci. Bryan powiedział, że odbierze go jutro stamtąd karawanem i przy okazji da mu wóz.
Musiał czym prędzej pogadać z Bartem. Nie mógł teraz przecież odstawić środków. Nie tuż przed meczem…
 

Ostatnio edytowane przez Bardiel : 04-10-2021 o 18:42.
Bardiel jest offline  
Stary 06-10-2021, 21:27   #46
 
Ravanesh's Avatar
 
Reputacja: 1 Ravanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputacjęRavanesh ma wspaniałą reputację
WSZYSCY

Pod wieczór znów burze i deszcze uderzyły w Twin Oaks. Poszukiwacze wrócili z gór. Z pustymi rękami.
Tym razem szaleństwo żywiołów było nieco mniej dzikie, jakby nawet siły natury poczuły się zmęczone tą nieustanną furią. Ci, którzy znali się na pogodzie wiedzieli, że zwiastuje to w końcu kilka słonecznych dni. Zresztą, koło dwudziestej trzeciej wszystko ucichło, a deszcz przeszedł najpierw w mżawkę, by po północy zupełnie przestać padać. Wiatr przegonił ciężkie chmury i na niebie zamigotały w końcu, dość nieśmiało, gwiazdy.

Napięcie w miasteczku nieco opadło. Groza, jaką wywołała śmierć niewinnej dziewczynki, zamordowanej we własnym domu, nadal napawała serca mieszkańców lękiem rodzącym się ze strachu i paranoicznych fantasmagorii, ale pewne było, że nim minie kilka dni, biedna Mary zostanie tylko w sercach ludzi i na murze szkoły o ile lokalna społeczność uzna malowidło nie za przejaw wandalizmu, lecz za spontaniczny, społeczny manifest.

Grupa młodych ludzi z miasteczka kładła się spać, mniej lub bardziej spokojnie, nie wiedząc że już niedługo zostaną wciągnięci w koszmarny, krwawy horror. Teraz, większość z nich rozmyślało przed zaśnięciem, poza swoimi codziennymi sprawami o dwóch ważnych dla nich wydarzeniach - piątkowym meczu zespołu z Twin Oaks z ich przeciwnikami z innej części stanu oraz o piątkowej imprezie u Leo Stafforda - jednego z elit młodzieżowej społeczności w miasteczku. Piątkowa impreza u Leo to było zawsze coś i brała w niej udział "śmietanka" młodzieży Twin Oaks. A Leo zawsze potrafił zaskoczyć czymś zajebistym, o czym gadało się potem przez kolejny rok. Nie być u Leona - to oznaczało, że jako młody człowiek znajdowałeś się w gronie nic nie znaczących "frajerów". Nic więc dziwnego, że kilka osób, które nie zostały zaproszone, czekały, aż Leo powie im - wpadajcie!

DARYLL SINGELTON

Daryll zasnął. Wiedział, że ma gorączkę. Czuł, że jest mu na przemian to zimno, to znów za gorąco. No i miał sen. Cholernie pokręcony majak.

Ganiał w nim w deszczu. Raz był wilkiem - drapieżnikiem polującym na swoje ofiary. Raz ofiarą - uciekającą przed myśliwym. Raz był czymś innym - jakimś kamieniem, skałą czy czymś podobnym - obojętnym i ślepym na wszystko.

Wydawało mu się, że zbudził się kilka razy, ale nie miał pojęcia, dlaczego. I czy rzeczywiście tak było. A rano obudził go dźwięk budzika. Szkoła. Ten cholerny obowiązek każdego młodego człowieka. Może, gdyby odpowiednio zagadał z matką, mógłby dzisiaj znów zostać w domu?

Czuł się już lepiej. Nie dużo, ale na tyle, że mógł wstać i ogarnąć się jakoś. I odzienie, nadal zabłocone buty, mokre ciuchy i ogólnie - syf z wczorajszego wypadu w góry.

WIKVAYA SINGELTON

Wikvaya też nie spała za dobrze tej nocy. Ją również dręczył jakiś niepokój. Nie były to koszmary, jakich doświadczyła poprzedniej nocy, ale tak czy owak, nie były to najprzyjemniejsze sny.

Raz wydawało jej się, że słyszy gdzieś na zewnątrz, coś, jakby czyjś krzyk. Było to na tyle niepokojące doznanie, że przebudzona, działając w półśnie, podeszła do okna i wyjrzała ostrożnie na słabo oświetlony podjazd. Wydawało jej się, że dostrzega ich nowego gościa, który przemyka ukradkiem w cieniu samochodu, ale człowiek ten szybko zniknął jej z pola widzenia. A może to było zwykłe widziadło? Majak niemal śpiącego umysłu. Poczekała jeszcze chwilę, ale nic nie wzbudziło jej niepokoju, więc wróciła do łóżka.

Obudziła się rano, jak zawsze, przez ptasie trele. Zbliżała się jesień i kilka lokalnych gatunków zdawało się być bardziej pobudzonych, pokazując to światu porannymi koncertami.

Pora w końcu zrobiła się odpowiednia, żeby zająć się przygotowaniami do szkoły. Matka pewnie już krzątała się gdzieś na dole, pomagając szykować śniadanie dla nich. Debra była tak samo rannym ptaszkiem, jak pierzaści przyjaciele zamieszkujący lasy po drugiej stronie rzeki. Wi postanowiła również sprawdzić, czy u Daryla wszystko w porządku.

DARYLL SINGELTON i WIKVAYA SINGELTON

Spotkali się rankiem. Jakby obojgu, po wczorajszej rozmowie, zaczęło bardziej zależeć na tym, by częściej spędzać ze sobą czas. Oboje jednak wiedzieli, że to tylko chwila ulotna. Że za jakiś czas, gdy emocje po zabójstwie koleżanki odejdą w zapomnienie, ich więź znów stanie się nieco mniej intensywna. No chyba, że nie, na przekór wszystkiemu.

Daryl czuł się już lepiej i, podobnie zresztą jak Wi, był głodny. Na dole, w kuchni, spotkali tylko panią Bennet - jedną z pracownic - sympatyczną i starszą kobiecinę - która podała im solidne, chociaż niewyszukane śniadanie. Zaserwowała im je na tarasie, gdzie mogli cieszyć się słonecznym, pięknym, chociaż rześkim porankiem i gdzie często jedli posiłki turyści, rozkoszując się widokiem rzeki, lasu i gór i napawając ciszą i majestatem krajobrazu.
Matka nie schodziła na jedzenie, co było dość dziwne i budziło niepokój. Gdy już podjęli decyzję, że podejdą do jej pokoju, zapukają pytając o samopoczucie, na podjeździe zatrzymał się policyjny samochód. Wysiadł z niego Jack Falls. Oboje wiedzieli, że ten policjant dość często zagląda do ich pensjonatu. Możliwe nawet, że "startował" do ich matki. Tym razem jednak coś było nie tak. Twarz Jacka była nienaturalnie ponura, wręcz blada.

- Możemy pogadać - powiedział funkcjonariusz zatrzymując się przed ich stołem.
- Dzień dobry. Matka jeszcze śpi - odpowiedziała, bardziej społecznie otwarta Wi.
- No właśnie w tym problem, że nie - Jack miał naprawdę ponury wzrok. - Dzisiaj znaleziono ją na pół żywą, przy moście. Została zaatakowana. Ktoś zadał jej kilka bardzo poważnych ran. Lekarze walczą o jej życie w szpitalu.

BART SPINELI

Bart spędził tę noc u babci. Wcześniej odpowiednio doprawili się z seniorką jej leczniczymi ciasteczkami, więc nic dziwnego w tym, że Barta męczyły jakieś dziwne sny. Na szczęście nie tak intensywne, jak wcześniej. W miarę wyspany, z jakiś niewiadomych powodów, wstał dość wcześnie.

Za oknem słońce radośnie oświetlało ulice. Grało w szybach sąsiednich domów. Z okna mieszkania babci rozciągał się nawet ładny widok na miasteczko i góry za nim. Zupełnie inny, niż gdy spojrzało się na drugą stronę, gdzie krajobraz szpeciło kilka stalowych konstrukcji należących do kompanii górniczej oraz kominów tartacznych.

Telefon zabrzęczał się na stoliku i odebrała go babcia.

- Do ciebie, wnusiu - powiedziała seniorka. - Tata.

Bart wziął słuchawkę, z lekkim niepokojem.

- Cześć, Bart - głos ojca był nieco podrażniony. - Czemu to babcia, a nie ty gania do telefonu, co? Zajmuj się nią, jak należy.

Potem jednak złagodniał i wszedł w bardziej życzliwą nutę.

- Sprawdzam, czy wszystko u was dobrze.
- Jest OK.
- To OK. Słuchaj. Będziesz miał dzisiaj zadanie bojowe. Musisz pójść do rodziców Mary Mac'Bridge. Potrzebujemy jej zdjęcia, może kilku drobiazgów. Rodzina zleciła nam zajęcie się pochówkiem, gdy tylko policja zakończy badanie zwłok. Ty znałeś ją najlepiej. Będzie ci łatwiej coś wybrać. Coś takiego, aby rodzina czuła się dobrze w tej trudnej chwili. Załatw to do jutra. Najlepiej dzisiaj po szkole. Wczoraj już dogadałem z Tommym, ojcem Mary, że przyjdziesz. Mogę na ciebie liczyć?

Telefon, przez który rozmawiał, stał przy oknie na główną ulicę. Bart zobaczył swój karawan podjeżdżający pod dom babci. Najwyraźniej odstawiono go po wymianie opon. Widok wysiadającego z samochodu Bryana Chase spowodował, że serce Barta podeszło do gardła. Przypomniał sobie o wczorajszym spotkaniu i o tym, że sterydy zostały na posterunku. A może obecność syna mechanika była czystym przypadkiem?

JESSICA HALE

W nocy Jess bolała głowa. Z tego powodu też nie pospała za dobrze i była nieco zmęczona. Na dodatek tatuś źle zareagował na jej strój. A przecież chciała go mile zaskoczyć.

Kiedy zeszła na dół, zastała tam tylko matkę i rodzeństwo.

- Twój ojciec musiał szybko wyjść - wyjaśniła nieobecność tatki jej mama. - Coś się znów stało. Za chwilę będzie tutaj pani Gerta. I ja podrzucę cię do szpitala na zmianę opatrunku.

Pani Gerta była wesołą, drobną kobietką, która zajmowała się Jess, gdy ta była mała. A teraz pomagała matce przy niektórych obowiązkach domowych. Mieszkała po drugiej stronie ulicy i od kiedy Jess sięgała pamięcią, zawsze dorabiała, jako taka pomoc. Jess lubiła panią Gertę - z wzajemnością. Zresztą rodzeństwo Jess też szalało za tą drobną, wesołą kobietą, o oczach zawsze roziskrzonych iskierkami radości.

W samochodzie, gdy były już tylko we dwie z matką, ta spojrzała na Jess i poważnym tonem zaczęła niezbyt przyjemną rozmowę.

- Słuchaj mnie uważnie, Jess. I nic nie mów. Wiem, że jesteś młoda. Wiem, że wydaje ci się, że masz cały świat u stóp. Ale jeżeli zależy ci na tym całym Marku, musisz się szanować. Wiem, co mówią ludzie. Wiem, co wczoraj widzieli. Jesteś córką szeryfa. Twojego ojca w pracy obsadza rada miasta. Na czele rady stoi Fitzgerald. A ta rodzina. To nie są dobrzy ludzie. Wykorzystują takich ja ty. Jak ja. Jak twój ojciec. Wszystkich, których mogą wykorzystać. No i, to najgorsze, przylgnie do ciebie łatka. Wiem, bo do mnie też przylgnęła. I bardzo trudno taką łatkę odczepić, szczególnie w takiej gównianej dziurze, jak Twin Oaks. Musisz się szanować, córuś. Bo jak się dowie ojciec. Jak się dowie, to … On może zrobić różne rzeczy. Naprawdę. A ja nie chcę, by komuś stała się krzywda.

Podjechały pod szpital. O dziwo, był tam też spory tłum dziennikarzy, jakiś samochód transmisyjny i jej ojciec, odpowiadający na coś jakiemuś pismakowi.

- Co, do kur .. - matka zorientowała się, że Jess siedzi koło niej. - Coś się chyba stało. I to poważnego.

BRYAN CHASE

Bryan nie spał za dobrze tej nocy. Miał ataki duszności. Przewalał się w łóżku, w czymś na kształt półsnu. Nic więc dziwnego, że obudził się jeszcze przed ustawionym budzikiem i był nie tyle zmęczony, co podenerwowany.

Ojciec zaczął dzień, jak niemal zawsze, od piwa. Wczoraj pochlał ostro taniej whisky. Zawsze tak było, gdy spotykał się z tą całą Allison Oubre. Jakby chciał zalać coś alkoholem. Ale Bryana chuj obchodziło co.

Gdy powiedział, że odwiezie karawan klientowi, stary tylko wzruszył ramionami i wskazał, gdzie trzyma kluczyki, co zresztą Bryan doskonale wiedział.

Rzęch Spineliego dziwnie pachniał w środku. Na podłodze walały się jakieś śmieci, ale silnik pracował całkiem znośnie i auto prowadziło się dość dobrze.

Poranek był słoneczny, chociaż dość rześki. Dom i warsztat Chase'a leżał na wylotówce z miasta - jedno z ostatnich zabudowań przed tablicą pożegnalną, ale niezbyt daleko od innych domów. Do centrum jednak było ponad półtorej mili, więc karawan przydał się chociażby do podwózki.

Mijając most nad rzeką - jeden z trzech niewielkich mostów prowadzących do doliny w której wznosiło się miasteczko, Bryan zobaczył stojący wóz policji. Odruchowo zwolnił, chociaż okazało się, że świnie zajęte są czymś nad miejscem, gdzie brzeg opada prosto w nurt rzeki, a nie łapaniem ewentualnych kierowców z zapałem do przekraczania prędkości.

Po kilku minutach Bryan dotarł pod adres, gdzie miał dostarczyć samochód. Dom pogrzebowy Spinelich. Teraz trzeba było tylko znaleźć tego ćpunka i dowiedzieć się, czemu go wystawił, no i odebrać "dopalacz".

Dzień naprawdę zapowiadał się na piękny.

ANASTASIA BIANCO

Anastasia, jak jej się wydawało, znalazła miejsca, skąd ktoś zrobił jej zdjęcia. To pod szkołą, musiał ktoś pstryknąć stojąc pod lub za starym dębem rosnącym naprzeciwko high school. To drugie pstryknął ktoś, stojąc pomiędzy budynkami na ulicy prowadzącej do miejskiej biblioteki. To się nawet dobrze składało, bo dzięki temu zdążyła skorzystać z biblioteki i znaleźć interesujący ją wiersz.

Okazało się, że to, co podrzucił jej prześladowca, to cały wiersz 810. Czterowersowy. To była siła tej poetki. Zwięzłe myśli ubrane w starannie dobrane słowa. Ale, niestety, nie było żadnej wskazówki.

Bojąc się wracać sama po zmroku szybko zakończyła wizytę w jednym ze swoich ulubionych miejsc w Twin Oaks i wróciła do domu.

Podobnie, jak wielu innych ludzi, o czym nie miała jednak pojęcia, nie spała tej nocy za dobrze. Najpierw burza, potem dziwne i niepokojące sny, których jednak nie pamiętała po przebudzeniu.

Rano na dole zastała ojca, który krzątał się gorączkowo. Dojadał kanapkę i rozmawiał z kimś nerwowo przez telefon, balansując jednocześnie na jednej nodze i próbując nałożyć buta na drugą.

- Czemu nie wiem o tym pierwszy!
-...
- Dobra. Nieważne. Zdążę.
- …
- Wiadomo kto to?
- ….
- Wiadomo, jaki jest jej stan?
-....
- Kurwa. Hal coś już wie?
-....
- Kto ją znalazł?
- …
- Dzięki. Jestem ci dłużny.

Dopiero wtedy David zobaczył córkę i posłał jej podenerwowany uśmiech.

- Nie chodź dzisiaj nigdzie sama. Przyślę ci taksówkę. To będzie Donovan. Znasz go. Ten starszy facet, co często mnie wozi. Zawiezie cię do szkoły. Jedź tylko z nim. Z nikim więcej.

Gadanina ojca budziła w niej lęk.

- Kocham cię, robaczku - uśmiechnął się. - Nie mam teraz czasu, ale nadrobimy to. Odbiorę cię ze szkoły. Nie wracaj sama ani z nikim, kogo nie znasz.


MARK FITZGERALD

Mark nie spał za dobrze tej nocy. Cały czas coś go budziło, jakieś odgłosy z zewnątrz. Wycie wilków? Za wcześnie - one zaczynały koncertować dopiero w okolicach grudnia? Może psy? Chociaż zazwyczaj kilka solidnych psisk, które chroniły rezydencję Fitzgeraldów nocami, było cichych i spokojnych.

No i ten cholerny nos, złamany przez tego troglodytę. Mark coraz bardziej skłaniał się ku temu, że Chase załatwił go tak specjalnie. W piątek mieli ważny mecz i bez Marka na boisku ten syn patologii i robola, na pewno wypadnie zdecydowanie lepiej. Cwany pedzio. Tego się po nim nie spodziewał. I chyba musiał coś wykombinować w odpowiedzi, żeby nie wyjść na słabiaka.

W końcu jednak zasnął i zdążył nieco wypocząć i gdy wstał rano, nie było najgorzej z jego samopoczuciem.

Ojciec, czego można było się spodziewać, był już na nogach. Po napiętych mięśniach na twarzy burmistrza Mark od razu poznał, że wydarzyło się coś niecodziennego. Ojciec rozmawiał przez telefon bezprzewodowy chodząc nerwowo, w tę i z powrotem, po drogim jak cholera, ręcznie tkanym, dywanie i słuchał kogoś, kto był po drugiej stronie.

- Nie! - wszedł komuś w słowo zdenerwowanym już nieco głosem. - W dupie to mam. Nie chcę słuchać żadnych wymówek ani usprawiedliwień. Chcę efektów. Chcę wiedzieć, kto to robi. Już i tak pismaki nie dają mi spokoju. Ogarnij się i zacznij robić to, co do ciebie należy! Za to ci płacimy! Nie za siedzenie na dupie i ganianie po lesie w pogoni za duchami!

Przez chwilę ktoś, coś mówił, na tyle głośno, że Mark słyszał pogłos ze słuchawki.

- W dupie to mam! - przerwał mu Fitzgerald. - Weź się za to! Koniec rozmowy! Zaraz tam będę. Nie gadaj z dziennikarzami.

Brandon spojrzał na syna.

- Muszę jechać do centrum. Zabierzesz się ze mną? Czy dasz radę sam dotrzeć do szkoły? Nochal ci nie przeszkadza?
 
__________________
"Atak był tak zaskakujący, że mógłby zaskoczyć sam siebie."
Ravanesh jest offline  
Stary 13-10-2021, 18:46   #47
INNA
 
Nami's Avatar
 
Reputacja: 1 Nami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputacjęNami ma wspaniałą reputację
Poprzedni dzień Ana uznała za całkiem udany. Wciągała się w swoje własne, małe śledztwo i coraz bardziej przekonywała się do tego, że to jednak nie jakiś psychol ją śledzi, a po prostu zapewne inny uczeń. Nie wiedziała po co, ponieważ nie uważała siebie za nikogo specjalnego. Ani ładna, ani jakaś mądra, jechała w szkole na czwórkach i trójkach, rzadko kiedy prosperując na lepszą niż przeciętną uczennicę. Nie przeszkadzało jej to. Jednak coraz częściej dokuczał jej brak towarzystwa i znajomości. Tak jak wcześniej czuła się dobrze sama ze sobą, w swoich czterech ścianach, tak teraz było jej źle. Odkąd najlepsza przyjaciółka, i pewnie jedyna, jaką miała, opuściła Twin Oaks, Anastasia nie potrafiła zaufać nikomu innego. Miała wrażenie, że prędzej czy później stanie się pośmiewiskiem i smutnym obiektem żartów. Wolała już nie istnieć, niż to znosić.

Poranek z początku wydawał się lepszy, niż dnia poprzedniego. Ana zasnęła w swoim pokoju, uprzednio oczywiście sprawdzając wszystkie okna i drzwi. Paranoi łatwo się nie pozbędzie, ale ważne, że nic się nie stało. Pomyślała nawet, że z każdym kolejnym dniem będzie coraz lepiej, że przyzwyczai się do myśli, że tragiczna śmierć Mary to była okrutna, ale jednorazowa, zbrodnia.

Kiedy zeszła na dół ojciec rozmawiał przez telefon. Był nerwowy. Niewiele rozumiała nie słysząc całego kontekstu rozmowy, ale znając jego rodzaj pracy, w mieście znowu coś się stało. Po tym jak zabronił jej samej poruszać się po ulicach, śmiała twierdzić, że coś naprawdę okropnego.

- D-dobrze... Ale co się stało? - zapytała z nutką smutku w głosie. Martwiła się i o ojca, który był ważny w jej życiu, tak samo jak mama. Miała dobre relacje z rodzicami, więc z niepokojem oglądała zdenerwowanie taty.

Nie zdążyła nawet zapytać czy może wziąć jego stary aparat fotograficzny. Pamiętała, że jak była mniejsza, tata używał polaroida, chciała go po prostu pożyczyć. Być może obeznanie z tym sprzętem pomoże jej w dalszym myśleniu o tych zdjęciach, które jej robiono i o wierszu, który dostała. Miała nadzieję wpaść na coś genialnego. Musiała jednak wpierw pożyczyć aparat bez pytania, dlatego też weszła do gabinetu ojca i zaczęła szperać w poszukiwaniu tego, czego pragnęła. Potem pozostało jej tylko zgarnąć przygotowane przez mamę drugie śniadanie, wziąć jabłko na drogę, zwinąć uprzednio spakowany plecak, ciepło się ubrać i wyjść. Zgodnie z zaleceniami taty będzie przemieszczać się po Twin Oaks. Nie miała nawet zamiaru się buntować. I tak pogoda na rower była kiepska. Może w szkole zagada do Barta? Ciekawe, czy w ogóle o niej pamięta...
 
__________________
Discord podany w profilu
Nami jest offline  
Stary 14-10-2021, 13:04   #48
 
rudaad's Avatar
 
Reputacja: 1 rudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputacjęrudaad ma wspaniałą reputację
Ostatnie dwie doby rozdzierały spokój nastolatki jak rozwścieczone zwierzę rozszarpujące ciała w jej coraz bardziej koszmarnych wizjach. Tej nocy powinna była spać w swoim własnym łóżku otoczona plecionymi kocami w indiańskie wzory, które, przy każdej okazji, wręczała jej rodzina ze strony taty. Zamiast tego tkwiła uparcie przy łóżku brata póki jej myśl całkowicie nie uleciała poza ograniczenia ciała. Nękanego jedynie fizjologicznymi reakcjami obronnymi na stres, tak pilnie, przez ostatni czas, pielęgnowany kulturowymi majakami wewnątrz niej samej.

Spała niespokojnie wyrywana z nieświadomości najdrobniejszymi zmianami rytmu natury. Czuła przez skórę jak rozwścieczony deszcz szarpie się i uderza w ciemność by w końcu paść na ziemię osierocając rdzeń istnienia natury ostatnią łzą wsiąkłą w rozmokłą glebę… Wtedy usłyszała krzyk. Nie odgadła słów, nie poznała głosu. Ruszyła przed siebie nie zapamiętując niemal nic.
Rano obudziła się przykryta kocem w swoim własnym łóżku. Wstała i przejrzała się w lustrze. Musiała wziąć kąpiel i poukładać myśli. Na śniadanie zeszła już umyta i ubrana, o lata spokojniejsza od tego jak się czuła, gdy wieczorem „obce” siedziało w jej głowie. Spojrzała na brata z uśmiechem i odruchowo jeszcze ciepła po moczeniu się w wodzie ręką sprawdziła mu temperaturę na czole.

- Już chyba dobrze. Martwiłam się o Ciebie wczoraj. Mama też. Wróciła późnym wieczorem z Twin Oaks, ale już Cię nie budziłyśmy, bo miałeś gorączkę. W sumie to ja martwiłam się ciągle, bo nigdy nie chciałam żebyś zostawał ze swoimi problemami sam. A teraz ja na Ciebie zrzuciłam swoje wczorajsze myśli. Wynagrodziłabym Ci to śniadaniem, ale Pani Bennet była pierwsza. Weź kurtkę i idziemy na taras jeść i cieszyć się pierwszymi od paru dni promieniami słońca.

Obecność siostry, jej troska sprawiły, że Daryll odsuwał od siebie czarne myśli. Prześladujące go wspomnienia z poprzedniej nocy, gdy przedzierał się przez las rozmywały się niczym mgła w ciepły poranek. Zarzucił na siebie ciepłą kurtkę z kapturem, zapiął ją pod samą szyję.

- Cieszę się że w końcu pogadaliśmy Wii. Tak naprawdę pogadaliśmy – odpowiedział chłopak zupełnie szczerze – Może i nie lubię dużo mówić, ale umiem słuchać. Dlatego możesz dzielić się ze mną swoimi myślami, kiedy tylko chcesz. I nie przejmuj się tak. To tylko głupie sny. One się nigdy nie sprawdzają.

Wi podsuwając Daryllowi drugi ze zwiniętych koców i sadowiąc się w samym rogu podwójnej sofy przy stoliku z widokiem na rzekę zostawiła bratu przestrzeń do swobodnego wyboru miejsca przy śniadaniu. Kłębki pary z herbaty ulatujące z trzymanych w dłoniach kubków przyjemnie rozgrzewały ciała. Dodatkowo poprzez łączenie swoich niespokojnych strzępów z poranną mgłą nadawały chwili tajemniczej wyjątkowości. Singeltonówna skupiła się na napoju i rytmie oddechu towarzyszącego jej chłopaka. Jej spokojna twarz, niczym skała, niknęła w naturalnie pięknej scenerii miejsca. Nie teraz, ale czasami młoda Indianka zmuszona była twardo rozgraniczać świat materialny od duchowego. Jednak w tych kilku, szczególnych przypadkach, postrzegała siebie tylko ponad tym co namacalne. Mimo to, w szkolnej rzeczywistości całkowicie świadomie wybierała niechcianą drogę na świecznik zbudowany jako tama dla przeciwności losu spotykających Darylla. Przez to V sama przed sobą wywyższała się ponad rzeczywistość swoje stanowisko potwierdzając chociażby myślą, że gdyby stanowiła przykład zwyczajnej nastolatki to dawno jej myśl zaprzątnęłaby satysfakcja z posiadanego już zaproszeniu na piątkową imprezę u Leona. Zamiast niej wolała cieszyć się chwilą z rodziną:

- Pójdę po mamę. Też ostatnio napsułam jej nerwów. Wczoraj rozbiłam samochód, gdy omijałam zgubioną na drodze Panią Marcum. Staruszka chyba ma już demencję, a ja paranoję, bo wydało mi się, że też wie o tym NASZYM śnie, gdzie byliśmy Mary. Anton, jej syn, ten dostawca mamy, znalazł nas wszystkich i zabrał z powrotem do Pensjonatu. Mama opatrzyła Gerdę i rozwiozła wszystkich do domów. Nie gniewała się, ani nigdy nie mówi tego na głos, ale chyba czuje się zmęczona tymi dodatkowymi problemami, które często sami jej tworzymy…

Zjawienie się policyjnego radiowozu przerwało rozmowę. Wieści jakie przywiózł jego kierowca, choć nie odbiegały od rozpoczętej tematyki, to widocznie wstrząsnęły wszystkimi obecnymi przed pensjonatem uczestnikami wymiany zdań:

- Dzisiaj znaleziono ją na pół żywą, przy moście. Została zaatakowana. Ktoś zadał jej kilka bardzo poważnych ran. Lekarze walczą o jej życie w szpitalu.

- Zabierze nas Pan, proszę, do szpitala? – od razu zapytała dziewczyna.

- Jasne. Ale niewiele teraz pomożecie. Wszystko jest w rękach lekarzy. Dajcie tylko znać, kiedy. No i może trzeba kogoś zostawić w pensjonacie. Macie kilkoro gości. Niewielu, ale jednak.

„Mary McBridge to nie jest nasza sprawa.”

„Mary McBridge to nie jest nasza sprawa.”




***




Podróż upłynęła im pod znakiem na nowo budzących się upiorów. Z każdym kolejnym zadanym pytaniem o scenę ataku na ich mamę w Wi kiełkował lęk, który karmiony zdawkowymi odpowiedziami Fallsa systematycznie rósł w dziecięcy niepokój, aż do całkowitego jego rozkwitu w atawistyczne przerażenie... Indiance coraz trudniej przychodziło wyduszenie z siebie jakiegokolwiek słowa. Łamał się jej głos. Lekka kurtka ciążyła jak ołowiany kołnierz. Ciśnienie rozsadzało jej żyły. Nieznośny ból zamykał oczy. Chwilę temu była w stanie przyjąć na siebie cały ciężar odpowiedzialności za brata, pensjonat, gości i pokrzywdzony duchowy świat. Lecz kiedy zaczął ją dusić strach, ciałem, raz po raz wstrząsał fizyczny dreszcz, zmuszona była się przed tym wszystkim skryć. Uścisk jej ręki na dłoni Darylla nagle osłabł. Sylwetka V bezwiednie opadła całą swoją wagą na ramię brata. Była przytomna, ale balansowała na granicy swoich możliwości emocjonalnych. Czuła się wyczerpana:

- Daryll, przytulisz mnie? Nie chcę zostać sama.

Gdy radiowóz Falls’a przecinał kolejne ulice Twin Oaks, pytany przykleił nos do szyby, lecz nie rejestrował tego co widzi. Jego umysł błądził teraz w czasie i przestrzeni odtwarzając rwane sceny z udziałem Debry Singelton opatrującej jego pierwsze poważne skaleczenie, gdy bawiąc się w berka z Wii paskudnie zarył kolanem o betonowy podjazd, Debry odwożącej go po raz pierwszy do szkoły i czuwającej długimi godzinami przy szpitalnym łóżku, gdy dogorywał na oddziale dziecięcej onkologii. Kolejne obrazy przelatywały niczym slajdy, czasem rwane, bo wspomnienia bywają mgliste i zwodnicze. W pewnym momencie czując nacisk na ramię wrócił do rzeczywistości, usłyszał głos Wi. Gdy na nią spojrzał, zrozumiał, że jego siostra czuje się równie podle jak on sam. Tyle, że ona potrafiła stawiać barykady, przetrzymać ten pierwszy napór złych emocji, które odbierają oddech w piersi i doprowadzają człowieka do czarnej rozpaczy. Ale każda barykada kiedyś w końcu musi paść a gdy życie ukochanej matki wisi na włosku, to nie kwestia godzin, lecz minut.

Objął ją ramieniem, teraz to on próbował być silny dla niej. Chociaż na chwilę, bo nie wiedział co wydarzyły się w szpitalu, jakie wieści na nich czekają.

- Nie będziesz sama. Jestem tu Wii. Nigdzie się nie wybieram siostrzyczko – wyszeptał.

Gesty znaczą więcej niż słowa, więc tulił ją najczulej i najmocniej jak potrafi, by wyrazić swoją miłość i wdzięczność dla starszej siostry.

- W nocy też widziałam wilka - znajomy zapach i czuły dotyk przywróciły dziewczynie umiejętność artykułowania myśli, które od dłuższego czasu krążyły wokół miejsca, kolejnej po domu Mc’Brige, masakry. Wyobraźnia zalęknionego dziecka podsuwała jej najbardziej wstrząsające obrazy scen jakie mogły lub nie, wydarzyć się nad rzeką ostatniej nocy.

- Ten Gunn. Nowy gość w pensjonacie. Miał naszywkę z wilkiem i był wczoraj w nocy gdzieś pomiędzy cieniem, a mrokiem naszego podjazdu. Obudziłam się, bo słyszałam krzyk. Niewiele rozumiałam z tego co się działo, widziałam go przez okno, ale nie wiedziałam czym był on, a czym wrzask. Mogłam śnić, ale zasypiałam obok ciebie, a obudziłam się u siebie. - dodała bardzo cicho - Chyba chcę tam iść.

- W porządku Wii – odpowiedział Darylll próbując poukładać sobie w głowie to co właśnie usłyszał – Najpierw mama, a potem zastanowimy się co dalej.

Singelton wiedział, że Falls przysłuchuje się ich rozmowie, więc w ostatniej chwili ugryzł się w język i wyszeptał siostrze do ucha to co omal nie powiedział na głos przy gliniarzu.

- Jeśli ten facet wydaje ci się podejrzany, możemy później sprawdzić jego pokój.

Skinęła głową i nie próbowała rozciągać tematu, którego sama wiedziała, że nie powinna przy nikim obcym zaczynać. Chciała iść nad rzekę, ale pomysł brata był bezpieczniejszy, łatwiejszy do wykonania i jednocześnie bardziej wiarygodny dla śledczych w wypadku odnalezienia jakichkolwiek śladów.
Pragmatyzm, którym czasami potrafiła wykazać się Wi wynikał z potrzeby danej chwili wymuszonej akurat konkretnymi doświadczeniami lub bezpośrednio przyjmowanymi od kogoś poleceniami. Na ogół jednak myśli Wikvayi zostawały gdzieś poza zasięgiem zwyczajności. Ewidentnie, w przeciwieństwie do świadomości Darylla, który od czasów śmierci przyjaciółki żył jedynie w twardych granicach realności. Niedługi czas, który spędziło ze sobą ostatnio rodzeństwo zaczął rodzić owoce. Budził i pielęgnował między nimi uczucia, przynosił wiedzę o sobie nawzajem i wskazywał na potrzebę oraz możliwość wzajemnego się uzupełniania.
 
__________________
"Najbardziej przecież ze wszystkich odznaczyła się ta, co zapragnęła zajrzeć do wnętrza mózgu, do siedliska wolnej myśli i zupełnie je zeżreć. Ta wstąpiła majestatycznie na nogę Winrycha, przemaszerowała po nim, dotarła szczęśliwie aż do głowy i poczęła dobijać się zapamiętale do wnętrza tej czaszki, do tej ostatniej fortecy polskiego powstania."
rudaad jest offline  
Stary 14-10-2021, 13:33   #49
 
Arthur Fleck's Avatar
 
Reputacja: 1 Arthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputacjęArthur Fleck ma wspaniałą reputację
Wikvaya i Daryll Singelton

Mary McBridge to nie jest nasza sprawa
Mary McBridge to nie jest nasza sprawa
Mary McBridge to nie jest…

Kiedy Daryll usłyszał co się stało z mamą, nie wiedzieć czemu przypomniał sobie co powiedział wczoraj do Wi. Teraz jego własny głos dręczył go i wypominał mu te słowa, kpił i karcił, torturował. Policjant nie zdążył jeszcze wyjaśnić kto zaatakował Debrę, ale Singelton już ułożył w głowie całą historię. Maniak, który zaszlachtował jego koleżankę znów zaatakował, ale tym razem obrał za cel osobę ponad wszystko przez Darylla kochaną i ubóstwianą. Spełnił się jego największy koszmar, tak bardzo chciałby być złym synem, nienawidzić matki lub chociaż sprawić by stała mu się obojętna, by nie czuć nic gdy Jack Falls z poważną miną poinformował ich, że Debra Singelton walczy o życie w szpitalu. Wrócił do niego tamten dzień, gdy ostatni raz rozmawiał z Annie, gdy już wiedział, że to koniec a on nic nie może na to poradzić. W podbrzuszu kolejny raz poczuł szpikulce lodu, odebrało mu oddech, rozdzierająca rozpacz miała za chwilę w nim eksplodować, roznosząc go na emocjonalne strzępy. Ledwo się pozbierał po Annie, a teraz znów wszystko wróciło jak bumerang.
Zakręciło mu się w głowie i możliwe, że po prostu by zemdlał, gdyby nie obecność jego siostry. Odruchowo wyciągnął rękę do Wii. Gdy spał czuł jej obecność i nawet nie zdawał sobie sprawy jak wiele to dla niego znaczy. Odsuwał się od niej by poczuć się lepiej, ale jeszcze lepiej się czuł gdy przebywała blisko niego. Nie był z tym wszystkim sam i ta myśl dodawała mu otuchy, jak solidny strop podtrzymywała sypiącą się psychikę szesnastolatka.
- W jakim ona jest stanie? Wie pan coś więcej? Możemy jechać ją zobaczyć? – zaczął na wydechu wypluwać z siebie pytania, walcząc, żeby wstrzymać napływające do oczu łzy. Chciał być tak samo silny jak siostra, obiecał ją przecież bronić, więc nie mógł w takim momencie się rozkleić. Ona potrzebowała jego, on potrzebował jej. Właśnie teraz, gdy mogli za chwilę stracić tak bliską im osobę.

Wikvaya stanęłą tuż przy bracie i ścisnęła jego dłoń. Pierwsza jej myśl dotyczyła mamy, ale druga była już rozsądna i nakierowana na to by zmierzyć się z zarządzaniem czasem i emocjami fałszywie go wydłużającymi. Każde z pytań jakie miała do zadania miała zamiar wypowiedzieć już w drodze do szpitala. Wszystkie odpowiedzi jakie chciał usłyszeć Daryll również mogły paść podczas wspólnego przemierzania trasy do Twin Oaks. Dziewczyna była przekonana, że tak samo jak każde z dwójki rodzeństwa Singleton, nie chciało zostać osamotnione, tak samo ich matka potrzebowała odczuć i zrozumieć, że za nic na świecie nie może ich zostawić.

- Nic mi nie wiadomo o jej stanie. Ale chyba nie jest dobrze. Straciła sporo krwi, znaleziono ją w rzece, mocno wyziębioną. Gdyby nie wędkarz, który rano wybrał się na pstrągi…
Nie dokończył myśli. Nie musiał.

Nastolatka przytuliła dłoń brata do swojego uda jakby chciała go schować przed całym niepokojem świata wylewającym się ze słów stróża prawa.
-Nie chce się rozdzielać z bratem. Poprosimy Panią Bennet o opiekę nad gośćmi i nadzór nad pensjonatem do południa. Na pewno sobie poradzi, bo wszystkich tutaj już zna, a z nowych przyjezdnych jest tylko jeden facet. Wczoraj go meldowałam na dwie noce. Gość z Chicago, Jake lub Jack Gunn. - odruchowo powróciło do niej wspomnienie ubiegłej nocy, kiedy obudzona, chyba, krzykiem wyjrzała przez okno. Miala zamiar o tym powiedzieć Daryllowi, chociaż nie zamierzała mieszać policji w śledztwie swoimi przewidzeniami. - Po dwunastej odbiorę od Pana Chase'a swoje auto wtedy wrócimy albo znajdziemy kogoś do pomocy.
- Dobra. To mogę was zabrać nawet teraz, jeżeli chcecie. - widać było, że policjanta cieszy ta decyzja.

Gdy kończył zza zakrętu wyłonił się z terkotaniem starego silnika znany Wi samochód. Należał do Antona Marcuma. Na jego widok twarz jacka ściągnęła się w grymasie zamyślenia czy wręcz jakiegoś niepokoju. Widać było, że funkcjonariusz nie przepada za brodatym farmerem. Tymczasem stary Marcum zjechał na parking przed "Niedźwiedziem i sową" i zatrzymał w miejscu. Z piskiem odchylił szybę od strony kierowcy.
- Mam twoją kurtkę, dziewucho. I trochę jagnięciny w podzięce - wychylił się zupełnie ignorując mundurowego.

Daryll ledwo zarejestrował obecność Macruma. Kręciło mu się w głowie i zrobiło niedobrze, gdyby nie obecność starszej siostry oklapł by pewnie na tyłek próbując przetrawić to co powiedział przed chwilą Jack Falls. Stał sztywno kurczowo trzymając jej dłoń, spierzchnięte usta zacisnął w gniewie, przysłuchując dalszej części rozmowy. Wikvaya okazywała nieludzki wręcz spokój i opanowanie, chociaż wiedział, że to tylko maska, bała się o mamę tak samo jak on, ale potrafiła nie wpadać w panikę i działać pod presją. Różnił ich nie tylko odcień skóry, kolor włosów i oczu, lecz także sposób w jaki okazywali emocje.
- Wii, nie ma czasu, niech zostawi gdzieś to mięso, jedźmy do mamy – wydusił z siebie w końcu na wydechu młody Singelton.

- Chcielibyśmy pojechać już. Dziękuję Anton, ale ktoś rano zaatakował mamę nożem. Jest w szpitalu. Pani Bennet z kuchni na pewno pomoże przy mięsie i w opiece nad pensjonatem. Poproś ja w moim imieniu, bo wiesz przecież jak to jest martwić się o mamę. Chodź Daryll, pojedziemy do niej. - pogłaskała chłopca kciukiem po dłoni i przytulając do siebie zaczęła prowadzić go do radiowozu.
 
Arthur Fleck jest offline  
Stary 14-10-2021, 18:52   #50
Interlokutor-Degenerat
 
Bardiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Bardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputacjęBardiel ma wspaniałą reputację
Z udziałem Campo Viejo

Bryan niespiesznie wysiadł z samochodu. Minę miał markotną, oczy niemrawe i włosy sterczące. Wyglądał na niewyspanego. A wszyscy wiedzieli, że niewyspany Bryan to drażliwy Bryan… Osiłek oparł się plecami o wóz i skrzyżował ramiona na piersi. Ewidentnie czekał - a Spineli już dobrze wiedział na kogo!

Bart wrócił do stolika odwijając się z długiego przewodu telefonicznego od słuchawki i odłożył na ją na widełkach.
Potem wrócił do okna i podciągnął do góry otwierając całkiem. Wychylił się za zewnątrz.
-Cześć! Już idę! - powiedział głośno do Bryana.

- No siemaaaaaa! - zawołał zwalisty kolega, ale w jego głosie nie zabrzmiała ani nuta sympatii. Tembr zwiastował dużą porcję pretensji...
- Wsiadaj. Ja cię podwiozę, żebyś znowu opon nie przebił - dodał Bryan, najwyraźniej nie zamierzając się rozstać z miejscem kierowcy zbyt szybko.

Po dwóch minutach Spineli wyszedł przez boczne drzwi zakładu pogrzebowego, za którymi schody bezpośrednio wiodły na mieszkalne piętro.
-Się masz. - Nastolatek uśmiechnął się krzywo do szkolnego chuligana i obszedł auto zerkając na wszystkie koła. - Dzięki za naprawę. Matula się rozliczy.

Nie uśmiechało mu się siedzenie jako pasażer własnego auta, ale jeszcze mniej stawianie się osiłkowi. Wszedł przez boczne drzwi i ciężko usiadł w limuzynie cisnąwszy plecak pod nogi.

Bryan dołączył w samochodzie. Wydawał się niezdrowo pobudzony. Karawan ruszył być może nieco zbyt gwałtownie i już po chwili znaleźli się na trasie do szkoły.
- Gdzie jest mój towar, do chuja? - warknął osiłek, cały czas obserwując drogę. Jechali za szybko jak na dozwoloną prędkość…

Spineli westchnął poważnie.
-Nie ma i nie będzie. Jest w depozycie policyjnym. A jestem teraz krewny sto baksów - mówił. - Ale nie to mnie martwi… A to, że albo sierżant łapy macza w szkolnym dopingu, albo kogoś kryje, albo dopiero za dupy się wezmą… A wtedy…

Samochód wyhamował z piskiem opon. Bryan chyba nawet nie spojrzał w lusterko, aby upewnić się czy nikt za nimi nie jedzie.
- Co kurwa? - wycedził przez zęby, wbijając wściekłe spojrzenie w wielbiciela zioła. - Mój towar jest GDZIE?!
 
Bardiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 00:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172