Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 27-03-2009, 10:11   #141
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
Grzegorz Głodniok przegrał właśnie starcie tytanów. Nie, nie chodziło o widok tańczących nie opodal... kobiet. Ta kwestię Grzegorz sobie spokojnie, w zaciszu swojego domu zawsze mógł przewinąć, przybliżyć, dosłownie jak w telewizji nowej generacji. Nie zmieniało to jednak faktu że miał poważny dylemat. Pojedynek między dwoma siłami z rodzaju tych, które przez tysiąclecia pchały ludzkość na przód, wygrała ta bardziej przyziemna. Mówiąc krótko - Grzesiek nie mógł dłużej wytrzymać z pełnym pęcherzem. Nie pomagały nawet modlitwy i świadomość że przecież zażył dziś już stosowną ilość medykamentów jakich życzyła sobie świętej pamięci matka jego. Może to miała być kara za uczucie, z jakiego powodu tak bardzo chciał akurat teraz zostać przy stoliku.

Grzesiek po prostu chciał zobaczyć jak ten siedzący obok przy stoliku chłopak... no dobrze, może nawet jego rówieśnik... dostanie zaraz "kontrolnego" od Karolka. Sam miał na koncie jedną taką "tubę" w ostatnich tygodniach i wspomnienie tego wciąż w nim było nad wyraz żywe. Coś, złożone z mieszanki żółci i czystej, rafinowanej przez sumienie Grześka nienawiści do otaczającego świata, rosło gdzieś w jego zakamarkach i chciało wyrwać się na wolność...

Oby tylko nie był to kamień nerkowy...
-pomyślał, łakomie zerkając na tak z uświęceniem traktowane przez tamtego chłopaka piwo. W głowie Grześka zrodziła się prowokacyjna, żeby nie powiedzieć wręcz sadystyczna idea...

Niestety. Natura okazała się silniejsza od Grzegorza i ten zmuszony był czym prędzej udać się w ślad za oczekiwanym przez siebie kolegą z Tradycji. Miał jeszcze szansę, że zdąży załatwić swoje potrzeby na tyle szybko, że zdąży wrócić przed zaistnieniem jakiejś komicznej sytuacji...
 
Ratkin jest offline  
Stary 28-03-2009, 14:04   #142
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Michał był zdruzgotany rozmową z Haliną Głodniok. Nie chciał jej teraz widzieć czy bardziej – nie chciał aby ona go widziała. To nie miało być tak. Sam nie wiedział czemu się łudził i co tliło się w jego głowie. Bez słowa sięgnął po pilot i kiedy Wirtualna Adeptka zakończyła łączność już chciał włączył kanały. Rzucił nostalgiczne słowa w eter.

-To cześć.

Przełknął ślinę rozglądając się wokół. Trzeba było przyznać, że miał po czym się rozglądać. Nie był to zwykły pokój lecz apartament hotelowy. Ot przyzwyczajanie. Płacąc wystarczająco wiele można było dostać wieki telewizor i okalające go kilka mniejszych w które to właśnie Michał wbił błędny wzrok. Lekki szum wydobywał się z rozstawionych głośników otaczających jego fotel. Gdzieś w dali migał wygaszasz ekranu laptopa na brudnym biurka. Plątaniną kabli zwisająca z laptopa uniemożliwiała drożenie czegokolwiek za nimi. Michał nigdy nie wyglądał dobrze – mają prawie metr osiemdziesiąt centymetrów ważył niebagatelne dużo. Gruby, tłusty. Tłusta twarz, co najmniej miesięczny zarost, tłuste, dosyć długie i rozczochrane rude włosy. Woń potu i niemytego człowieka promieniowała na kilka metrów od Michała mieszając się z zapachem rozlanego piwa na białej koszulce i krótkich spodenkach.

-Szkoda.

Chciało mu się spać. Nic dziwnego, całą noc nie zmrużył oka. Wyjął z kieszeni swój lek i z przyzwyczajenia oraz na wyczucie wysypał na dłoń dwie tabletki by je łyknąć. Czym były dwie tabletki przy takiej masie? Łub, łub i łub za każdym krokiem Michała do kuchni. Otworzył lodówkę. Przyjemny chłód uderzył go po twarzy. Dal nura do wnętrz wyjmując to co chciał. Po kilku chwilach zabawy z deską, nożem oraz mikrofalówką wydobył trzy potężnych rozmiarów zapiekanki. Do tego puszka, tym razem coli i kolejna tabletka swojego środku nasennego na zagryzkę. Usiadł na fotelu przez telewizorem włączając BBC, CNN oraz polski AXN. Na czwartej powierzchni ekranowej odbywał swe ulubione ćwiczenie jak najszybszego skakania po kanałach. Wręcz pochłonął pierwszą i druga zapiekankę brudząc się przy tym i mlaskając jak najgorsza świnia.
Sen, sen, ciało wołało o odpoczynek. Miganie po kanałach spowolniło się, ustało. Michał wybałuszył swoje niepiękne oczy na powtórce serialu Lost. Niczym katatonik uwięzi w jednym punkcie. Dźwięki otaczały go i obraz nic poza tym. Tylko jaźń Wirtualnego Adepta zarówno ta zwykła jak i o wiele bardziej doskonała i boska majaczyły w próżni. Działać, wstać, zrobić co chciała. Plunąć wszystkim w twarz być jakim się chce być albo jakim się jest. Pokazać, że to nie ma znaczenia ze względu na możliwości. Ale dla Michała miało znaczenie. Wewnętrzny bunt przypieczętował impuls przeciwko sobie. Pusta puszka potoczyła się radośnie w rytm plasku połowy zapiekani padającej na dywan. Michał dobył swój telefon. HTC Touch Pro.



Krótkie grzebanie w menusach oraz zmodyfikowanym przez siebie samego oprogramowaniu dało efekt. Jednym uderzeniem wielgachnego palucha w ekran wygasiło kompletnie urządzenia telewizyjne, dziwny metalowy młoteczek puszczony przez elektromagnesy wyrwał telefon z gniazdka. Michał miał zostać sam na sam z globalną siecią i nic na świecie nie mogło obudzić znowu potwornego lenistwa Wirtualne Adepta.

-To jazda.

Rzekł sam do siebie ruszając w stronę laptopa. Krzesło wygięło się lekko pod jego ciężarem. Michał się marnował, miał olbrzymi talent informatyczny i techniczny a nic z tego nie robił. UNIXOWY system nie podobny do typowych acz standardowy pośród Wirtualnych Adeptów wydał na świat tapetę. Wydała się ona niemal zakurzona, siwa ze starości i rozpaczy po leniwym właścicielu. Gdzieś w oddali leżał na starcie ciuchów zestaw RV już w całkiem rzeczywisty sposób zakurzony. Stukot klawiszy rozległ się w hotelowym apartamencie a nowe rzeczy na ekranie pojawiały się w ułamki sekund jakby tylko ograniczone szybkością człowieka.

Log:
unsigned int: x [12];
user: michael_tv6;
if: cin>>”x”>>cin;
elese:errror;

-->Podaj hasło.
<--Spier..
-->Niepoprawne hasło.
<--*******
-->This is not funny! Załogowałeś się.
Log:
int: X [10] = 1
user: michael_tv6 =1
error = 0

<-- status1user.exe_run!
--> Super Admirator
--> Urządzenie Master (int: in all)
--> Multiprogramowanie (wielowątkowa konsola C++, Pascal, Ambrel, Basic, wstrzymanie)
<-- wstrzymanie_info!
--> wstrzymany odczyt pliku języki1obsługiwane1konsola.ppc
Log:
char: xa;
char ya;
char: za;
char: ukryte

<--pracuj_go! (D/D dysk dostawiony)

Mówiąc te słowa Michał włożył dysk miniSD do czytnika laptopa i powrócił do pisania komend.

<--łącz_go! (globalna sieć satelitarna)
-->ustawiono urządzenia Master. Loguję.
<--szukaj_go! (klasztor Lubiąż)
Log:
unsigned int: pion;
pion = 92333543;
unsigned int: poziom;
poziom = 436456;
unsigned int: ukos;
ukos = 463623456;
unsigned int: teserakt: 0 (0 kata 0 anta);
Global: GPS, GRMS, VAG
Zasoby: 73,15%
Łączniki: 32

<--optymalizuj_go!
<--dynamiczna1konsola4optymalizacji.exe_run!

I zaczęło wychodzić spod rąk Michała Kiełczyka linijki kodu. Jego brzuch trząsł się w rytm pracy na laptopie. Szukał możliwości połączenia się przez jak najmniejsza liczbą satelit, uzyskać jak najdokładniejsze namiary oraz wgrać na kartę jak najszybsze oprogramowanie mające na celu szybkie łączenie z klasztorem. Kieczyk westchnął.

<--sprawdź_go! log_info!

Odsunął się z trudem od biurka. Była już 10.30 wedle zegarka na komputerze. I on dalej nie spał. Nawet nie chciał już łykać proszków. Tłukące się po głowie myśli skutecznie zagłuszały jakiekolwiek działanie. Za dużo tego wszystkiego. Za dużo trzeba było robić. I czar prysł jak bańka mydlana kiedy ona ujrzała Michała. Nie był rad z tego powodu. Zaspane oczy wlepiły się w ekran komputera.

-->CROOKED ORCUS ROT
-->Yes No
<--Yes
<--log_info!
Log:
unsigned int: ld;
Ładowanie:
ld = 97%;
ld = 97%;
ld = error;

<--error_info!
-->Niebezpieczny plik
-->Coping baade.cor
-->I agree I don't agree
-->Łączność zerwana (klasztor)
<--Kur...
-->Nieznana komenda

Micha był nietypowym człowiekiem. Kto normalny klnałby do komputera wiedząc, że bezduszna maszyna go nie zrozumie? Jak się praktycznie nie miało znajomych to tak to bywa. Westchnął i wyłączył konsolę. Kilka minut gapił się w jakże obskurną tapetę z serialu „Gotowe na wszystko”. I ponownie zabrał się do pracy.

<-- rerun1all_go!
<-- log_info! uni_run! (100%)

Komputer używając do tej jeden operacji wszystkich swoich zasobów ruszył jak błyskawica. Pasek ładowania został przerwany.

-->CROOKED ORCUS ROT
-->Yes No
<--Yes

Potem znowu w kilka sekund dobił do 99%.

-->Coping terese.cor
-->I agree I don't agree
<--terese.cor_info! (dangerus)
Log:
Skan: bezpieczny;
flood: 0;
Prawdopodobne: 1100010 (bin) 98 (dec) 62 (hex)

<-- I agree
-->Praca zakończona
Log:
Wartość optymalizacji danych (char): 2;


Michał odetchnął zadowolony. Bardzo zadowolony. Spojrzał na dyskietkę, otworzył ją. Prócz całego systemu plików odpowiedzialnych za połączenie znalazł dwa które się mu nie podobały. Bardzo. Pierwszy crooked_orcus_rot.txt zawierał masę łacińskiego oraz niemieckiego bełkotu. Jakby karty medyczne lecz to był głównie sam chaos. Oraz plik terese.cor podczas którego uruchomienia komputer radośnie zakomunikował.

-->You don't have permission to open this file!

Spojrzał ponownie na zegarek – 11.00. Kartę miniSD włożył do telefonu, wygasił komputer i ruszył do łazienki. Umył swe tłuste ciało oczywiście po swojemu – wskakując pod prysznic i na szybko ubrał się... w te same znoszone i brudne ubrania. Potem ogolił się niedokładnie i zatrzymał oczy na lustro.
Sen, spać. Organizm wołał o sen i sam tego snu nie podejmował. Wirtualny Adept wziął jeszcze jedną pigułkę na sen. I tak stał kilku chwil. Potem miarowe kroki rozbrzmiały w apartamencie. Echo, szemrania i pstryk odłączanych kabli. Michał wziął swoją torbę, schował do niej laptop. W boczne kieszenie wpakował inne rzeczy, trochę narzędzi, układów scalonych, myszkę czy dwa łączniki Internetu oraz przejściówki do różnych łącz. Telefon w kieszeni, portfel i klucze też. Westchnął, dwie paczki chipsów, butelka coli i kilka batonów powędrowało do torby z laptopem. Ciężka, czarna spoczęła na biurko. Zadzwonił po taksówkę zamawiając ją na 13.10. Ustawił w telefonie budzik na 13.00.
Potężne cielsko spoczęło na dywanie pod ścianą. Miał takie dni kiedy wszystkiego się mu odechciewało. Kiedy był zmęczony, kiedy ulubiony serial już tak nie cieszył i kiedy okropnie chciało się mu spać. Wyjął z kieszeni dwa opakowania swoich leków. Wysypał kilka tabletek i łyknął je. Minuty, sekundy wirowania w głowie. Chciał wymiotować. Nie przełykał śliny. Ale nadchodził sen. W fali narkotycznego odlotu przyszedł posłaniec snu aby dać mu chodzi aż dwie godziny odpoczynku.


Melodia budzika wyrwała go z objęć sennej mary. Spocony, wytrzeszczone oczy. Chwiejnym sposobem podźwignął się z ziemi i poczłapał w stronę kuchni. Wyjął z lodówki piwo i na miejscu je wypił. Przełożył przez ramię torbę i wyszedł z apartamentu.

-Ufff... Ugh... Heh...

Słowa te pobrzmiewały podczas przedzierania się przez schody. Nawet schodzenie sprawiało problem. Winda akurat musiała nie działać. Wycierając pot z czoła pytał czemu akurat dziś. To pytanie nie mijało nawet siedząc w taksówce i jadąc do klasztoru. Pobrzmiewało nawet podczas pobieżnego szukania w Internecie za pomocą telefonu jakiś informacji o klasztorze. I wnet coś je zagłuszyło.
Michał w połowie szukania włączył na telefonie kolejny odcinek Dr. Housa. I odprężając się zaczął oglądać. Świat mijał poza nim. W jaźni odezwały się echa snu. Twarz, słowa. Dźwięki. I zdenerwowany wyłączył serial. Akurat w chwilach kończącej się drogi. Michał zapłacił i wysiadł z taksówki. Stojąc przed klasztorem postanowił zaprzestać z stresem. Wyjął z torby baton i chodząc to w jedną to w drugą stronę powtarzał pod nosem słowa.

- Orcus... Orcus... Orcus... Do jasnej cholery...
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 29-03-2009 o 17:44.
Johan Watherman jest teraz online  
Stary 02-04-2009, 23:44   #143
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
Marek był wniebowzięty. Magda poświęcała mu całą swoją uwagę, tłumacząc zasady działania ich rekwizytu. Chłopak był tak zaaferowany, że prawie nie zauważył tańczących na barze lesbijek. Aczkolwiek, gdy już zauważył, krew szybko napłynęła do wiadomych partii ciała chłopaka. Lekko zmieszany i zaaferowany zgubił wątek.
- Pff, faceci. Tylko cycki wam w głowach. - Skwitowała minę Marka Magdalena.
- Oj nie, nie, ja tylko, tego... no... Właśnie. Ale... ech, nieważne. - Marek odwrócił wzrok od kobiet, które najwidoczniej poznały kogoś w ich towarzystwie. Niestety, na dłuższą metę uwagę młodego eteryty bardziej przyciągał wynalazek Wirtualnych.
Nawet postawione przed nim piwo nie zrobiło na nim specjalnego wrażenia.
- Dziękuję. - Powiedział tylko, pociągając łyk i wracając do rozmowy z Magdą. Ale, oczywiście, Paweł musiał wtrącić swoje trzy grosze.
- Tak, wiem że piwo jest trujące. Tak samo jak opary dymu tytoniowego zalegające w tym pomieszczeniu. Wedle mojej oceny... - Marek naciągnął na oczy eterogogle, którymi przed chwilą obserwował rozchodzenie się fal emitowanych przez urządzenie - ...stężenie dwutlenku węgla przewyższa normy dwukrotnie, związkami nikotyny w powietrzu można się napalić bez zaciagąnia własnym papierosem a do tego... piwo jest rozwodnione. - Powiedział z żalem, patrząc na szklankę.
Niegrzeczny Karolek zdecydowanie chciał pokazać, jakim jest cool wujkiem, wiec stanowczym gestem przysunął kufel z powrotem ku Markowi.
- Młody zabiorę cię w takie miejsce, gdzie dziewczyny robią lepsze lody niż Algida.
- Wolę Unilev... Aaa...
- Tym razem nie udało się powstrzymać pięknej purpury która pokryła całą twarz chłopaka. - Eee, nie, dziekuję, bardzo miło z twojej strony, ale chyba wolę nie... - Aby chociaż na chwilę ukryć twarz Marek zaczął łapczywie pić piwo. Zimy złoty napój powinien chociaż trochę zmienić kolor jego twarzy. Żeby zmienić temat odwrócił się w kierunku Magdy.
- A właśnie, ja-ak duchy? Nie było nic nadzwyczajnego? Ta sprawa wciąż nie daje mi spokoju.
 
Mical von Mivalsten jest offline  
Stary 03-04-2009, 19:53   #144
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Magda zatrzymała drinka w połowie drogi do ust.
- Z duchami pytasz?? - Zamyśliła się chwileczkę, zapijając kolorowym napojem. Krótka przerwa zrobiła się dłuższa. Magda wzięła jeszcze jeden łyk napoju i z mocno udawaną troską w głosie odparła.
- Z duchami nigdy nic nie wiadomo. Zwykle są zwiastunami czegoś. Ale czego?? - Wzruszyła przy tym nad wyraz teatralnie ramionami. - Tego nie wiemy, na razie. ale szukamy. Być może chodzi o zbliżającą się koniunkcję planet.

Zabawa w klubie trwała w najlepsze. Zapcha perfum, potu, papierosów. Wszystko to razem i każde z osobna docierało do nozdrzy zgromadzonych.



Tu jakaś para namiętnie się całowała. Tam inna prawie weszła w siebie w tańcu. I pomyśleć, iż kiedyś walc wiedeński uważany była za nieprzyzwoity taniec. Czasy się zmieniają i moralność też.
Marek szukał ucieczki w twarzy Magdy. Niestety nie znalazł jej. Oko ciągle mu uciekło w stronę tańczącej pary tuż za adeptką. Dwie rzeczy rządzą tym światem. Są ze sobą ściśle połączone. Jak para, na którą co chwila spoglądał. Jak kochankowie. Może taniec tej dwójki nie był taki zmysłowy jak Weroniki i Karin, ale było w nim coś. Coś co sprawiało, że gorąco zalewało trzewia eteryty. Zresztą i drugie też. Bo Paweł też ich dostrzegł.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 05-04-2009, 18:57   #145
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
- O właśnie... Skoro jesteśmy znowu w kupie, może byśmy podsumowali co wiemy. - Trzeba było zrobić cokolwiek, byle nie patrzeć na tańczącą parę. - Po feralnym eksperymencie podczas sobotniej nocy każdy z nas miał jakieś wizje... chyba. Mi śnił się pociąg którym uciekałem przed profesor Zacharską razem z Dagmarą. Poza tym miałem krótki epizod z żydowskimi dziećmi w obozie koncentracyjnym lub w getcie. Właściwie jedyne co z tego pamiętam to "Komm spiel mit uns", które do mnie powiedziały. No a potem była krzycząca dziewczyna i telefon, jak sie okazało, telefon Magdy Sośnickiej. Tak więc mamy śmierć której jeszcze nie było i drugą wojnę światową. Czy ktoś ma może jakieś inne elementy tej układanki? Bo przyznam, że czuję się trochę jak w ZestRiddle.
 
Mical von Mivalsten jest offline  
Stary 08-04-2009, 12:30   #146
 
Junior's Avatar
 
Reputacja: 1 Junior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputacjęJunior ma wspaniałą reputację
Wspomnienia i myśli osadzone w okół właśnie zakończonej debaty, wciąż zaprzątały myśli Staszka. Czuł się poruszony słowami Stadnickiego, ale i dumny z tego że nie wchodził z nim w kłótnie. Tajny Współpracownik… Jakże irytowała postawa starszego maga. Był taki… stary. Przypominał wiekowe drzewo. Pozbawione już liści, powykręcane. Takie, które jedynie skrzypieniem konarów przypomina o swoim jestestwie. Okropne drzewo, z którym nie można było mówić o życiu.

Lecz z drugiej strony Stadniecki był doświadczonym i mądrym magiem. A nader to – był. I wszystko wskazywało na to że Staszek, będzie musiał ułożyć swoje relacje z tym człowiekiem. Tak jak i wieloma innymi, które szybko nie zaskarbiły sobie sympatii Werbeny.

Choć rozsądek podpowiadał że sprawa ta nie jest wcale istotna. Nie w tym momencie, to jednak umysł Staszka wciąż kręcił się w koło minionego spotkania, magów, kontrowersji, sporów i… nagle się zatrzymał.

Mimowolnie weszli do klubu. Miejsce sprawiało przyjemne wrażenie zapraszając w swe czeluści. Wraz z innymi wmaszerował do środka, aby stwierdzić że zabawa trwa w najlepsze. Pośród muzyki, drinków i rozbawionych osób dwie wyraźnie wybijały się z tłumu. Była to para przeuroczych niewiast, które splecione w bybnajmniej nie niewinnym tańcu adorowały swą obecność. I zdaje się że z upodobaniem skupiały wszelką uwagę jaka nagromadziła się w lokalu. Były zmysłowe.

Staszek bynajmniej nie kryjąc zainteresowania podszedł bliżej. Akurat aby obserwować zakończenie widowiska, które musiało zostać przerwane pokrzykiwaniem Joanny. Korzystając z nadarzającej się okazji, Staś niepostrzeżenie podszedł do baru, gdzie kręciła się ciemnowłosa tancerka. Wzrokiem fachowym, choć nie dość dyskretnie potwierdził pierwsze spostrzeżenie. Była naprawdę bardzo atrakcyjna. Dziewczyna musiała spostrzec że ktoś jej się przygląda, bo spojrzała bacznie w stronę Werbeny. Który nie czekając na nic skupił się na zamówieniu. Zapowiadał się ciekawy wieczór…

- A to jest Karin! – dało się słyszeć podniesiony głos. Pełen entuzjazmy i uwielbienia. Choć wciąż wyraźny. Staszek jakby intuicyjnie odwrócił się od baru, by znów zatrzymać spojrzenie na niewiaście. Stasiu drgnął. Zielone oczy młodej Szwedki obadały dokładnie jego twarz, kiedy podawała mu rękę na przywitanie.
- Ja rohu.. roszu.. rozumiam polska, tylko źle rozemawiam - zapewniła Karin i przytrzymała delikatnie jego dłoń. Od jej gładkiej skóry biło ciepło i solenna obietnica wsparcia. I coś jeszcze. Zrozumienie. Wspólnota. Karin mogła nie zrozumieć słów Staszka, ale rozumiała jego myśli.
- Napijmy się! - zaproponowała radośnie Weronika. Choć na przekór jej nawoływaniom chwila powitania przeciągnęła się o parę długich sekund.

- Miło mi. – zachrypiał Staszek. Lakoniczny w słowach, choć wyrazisty w gestach. Które teraz zawierały się w przeciągłym i badawczym spojrzeniu. Skandynawska dziewczyna była nie tylko ujmująco urodziwa, lecz również intrygująco tajemnicza. A może wręcz przeciwnie? Tak doskonale znajoma i bliska?

Parę chwil trwało nim Staszek powrócił myślami do innych. Którzy już gromadzili się w koło stolika. I tu jeśli za stereotyp uznać trudne nawiązywanie relacji z osobami całkiem obcymi to… sytuacja rysowała się zgoła odmiennie. Weronika okazała się dziewczyną nader energiczną i otwartą. A do tego gadatliwą ponad miarę. Dała się lubić.

Staś przysiadł niedaleko Dagmary uśmiechając się do niej miło. Spytał czy czegoś się napije, co było li tylko kurtuazją wobec kolorowego napoju stojącego przed kobietą. I jakby pewny że zrobił już to co powinien, wrócił do ciekawego lustrowania okolicy. A przy tym zdawkowych jedynie uwag. Autentycznie był zainteresowany otoczeniem.

Dagmarą. Wszak spodziewała się dziecka.

Magdą. Gdyż była znaczącą osobą pośród młodych magów Wrocławia. A jemu pewnie przyjdzie utrzymywać z nimi kontakt.

Pawłem. Bo był irytująco zabawny.

Mirkiem. Nie wiedzieć czemu.

Jolantą. To oczywiste. Miała najlepsze piersi z wszystkich dziewczyn w knajpie.

No i Karolkiem. Bo można było się z nim sensownie napić.

Jeden blady facet z brodą jakby upadł w błoto nie wzbudzał zainteresowania Werbeny. Ale doskonale kompensowała to Karin, która wabiła spojrzenia Werbeny nader skutecznie. Weronika musiała to zauważać i tylko uśmiechała się widząc że „nakryty na przyglądaniu się” Staszek nic sobie z tego nie robił.

- Oczy ci wyschną od tego gapienia się. – Weronika w końcu przerwała kolejną opowieść o możliwościach Uppsali, by zwrócić się w stronę Staszka. – I dymu.
To mówiąc dmuchnęła dymem papierosowym w stronę Staszka. Uśmiechając się przy tym miło i wyzywająco.
- Och wybacz. – zareagował Staszek wciąż wpatrując się w Karin. – To takie naturalne. No i niewinne. Moja tradycja z tego słynie.
Żart nie został skwitowany powszechnym śmiechem. A co gorsza kątem oka winowajca zauważył, że siedząca obok Dagmara poruszyła się energicznie. A może było to jedynie złudzenie? Chwilę później oblicze prawniczki było idealnie spokojne.
- Karol, pozwolisz? – ratował się Staszek. Jakby nigdy nic, wstał i ruszył w stronę baru. Niegrzeczny Karolek kiedy pomiarkował w czym rzecz ruszył ochoczo.

- Kobiety… – treściwie skomentował Werbena, nalewając do nie małych kieliszków srodze zmrożoną wiśniówkę. Jakiej to butelkę właśnie podał barman.
- Fajna dupa.
- Karin?
- Tak. Chętnie przewiózł bym ją moją beemką. Oj polatał bym z nią po zakrętach. Szkoda że lesba.
- Karolek zdawał się autentycznie zawiedziony.
– Przyjacielu. –rzekł triumfalnie Staszek - Nie jest źle. Jest bi.
- Serio?
- Możesz mi wierzyć. Stawiam na szalę moje wieloletnie doświadczenie.

Staszek oparł się o blat spoglądając w stronę grupki magów. Zabawnie to wyglądało. Paru zagubionych facetów. Kilka kobiet epatujących sztucznym feminizmem. Parę autentycznie kobiecych i intrygujących. Ktoś cichy, ktoś głośny. I dwie krzykaczki. Całkowicie dominujące towarzystwo. Czy tak wygląda świat wrocławskich magów?

Łyknęli wódeczki. Była smaczna. Mroźna, mocna i łagodna przy wtórze wiśniowego posmaku. Taka jaka powinna być.
- A ty skąd jesteś? – zagaił Karolek.
- Teraz to podobno z Wrocławia. Czy Ślęży jeśli idzie o ścisłość. Ale tak naprawdę z Katowic. Straszny syf.
- I dlatego przeniosłeś się tu?
- Tak naprawdę to nie wiem czemu. Podobno dziewczyny są fajniejsze.
- No raczej. A ta Dagmara czemu tak na ciebie zerka?
- Pewnie czegoś chce. Coś boję się że albo szykuje się poważna rozmowa albo wieczne pretensje. Kobiety…

Szczęśliwie z Karolkiem rozmowa nie była poważna i wyczerpująca. Kiedy już przeszli z tematu pośladków na kobiece emocje, prześlizgując się po talii i piersiach (na chwilę zatrzymując się na Joli) tematy sięgnęły motoryzacji. A kiedy okazał się że i Staszek ma szacunek dla V6 S50B30 to wszystko stało się jasne. Co prawda Karolek zaczął trochę przynudzać na temat swej ukochanej beemki, ale temat okazał się nośny. A Staszek okrzyknięty „najlepszym kurde werbeną, bo zna się na fajnych brykach”.

Wrócili do stolika kiedy to Staszka „dwie oblubienice” wymieniały jakieś uwagi. Karin zbliżyła się do Dagmary, mówiąc coś chyba znaczącego. Staś postawił drinka na stole, siadając na swoim miejscu. Rozejrzał się w koło. Wymienił zdawkową uwagę, kiedy coś przykuło jego uwagę na stole. Werbena rozejrzał się w koło, po czym wstał przepraszając.

Czyjaś ręka wylądowała na jego pośladku. Staszek westchnął i spojrzał na winowajczynię. Weronika w typowej dla siebie nonszalancji oznajmiła że czeka na niego. Nie obiecując sobie zbyt wiele po rozmowie z pół pijaną lesbijką, Staś pomaszerował tam gdzie nawet król chadza piechotą.

Toalety jak zawsze – zdawały się niezwykle ciche wobec gwaru głównej sali. I co tu mówić – dziwne. A to za sprawą dzięcioła, który postanowił spędzić czwartkowy wieczór w toalecie. Prawda że dziwne? Nie tak jak objawienie się mistrza drukarskiego sprzed dziesięcioleci. Gdyby zwyczajny człowiek wszedł w tym momencie do toalety, uznał by że oto na jego oczach powstaje film kategorii B. Jak nie gorzej.

Staszek był jednak wyjątkowo odporny i wyrozumiały wobec tego typu zjawisk. A tym razem również mocno zaintrygowany. Stenzel relacjonował swoje poszukiwania. Niestety wieści nie były dobre. Kończył pytaniem o swoją małżonkę. A dokładnie jej płytę nagrobną.
- Tak. Możesz być spokojny. Płyta została wmurowana na cmentarzu. Szukaj na przyszłość kogoś bardziej zasobnego. Bo trochę się spłukałem. Ale to nieważne. Umowa to umowa…
Mag wyraźnie się zasępił. Potarł zmęczony czoło. Miał problem i to duży. Tak naprawdę masę problemów. Dagmara, Bohatyrowicz i jego plany odejścia z tego świata. Zmarły przed wielu laty upiór albo coś gorszego. I parę innych. Gdzie nie spojrzeć sprawy wyglądały kiepsko.

Stenzel zdawał się przez parę chwil nie zakłócać spokoju rozmówcy. Trwał tak w milczeniu, a kiedy Staszek chciał podziękować… okazało się że mistrz drukarski zniknął.

Kiedy wrócił do reszty, zdecydowanie nie miał ochoty bawić się. Usiadł trochę zasępiony. Wypity alkohol nie pomagał w bojach z nagromadzonymi problemami. A do tego powróciło wspomnienie Basi. Czy ona naprawdę była tak podobna do Karin? Nie, ano trochę. Choć może…

Werbena rozsiadł się w rogu. Zdawkowe odpowiedzi na zagadywanie, poparte spojrzeniem pełnym niechęci zrobiły swoje. A on sam zatopił się we własnych myślach. Wieczór mijał niepostrzeżenie. Kiedy podszedł do baru, aby zasilić szklankę w swojego ulubionego „drinka” wódka+limonka, dopadła go Weronika.
- Przecież mówiłam że chcę porozmawiać. – oznajmiła jakąś ogólną prawdę, która za nic nie dotarła do Staszka.
- Tak? – spytał jakby pierwszy raz słyszał.
- No raczej. Widzę że dobrze się bawisz. To fajnie. – nie była dłużna przekomarzając się.
- Zawsze dobrze się bawię.
- Wiedziałam że mamy coś ze sobą wspólnego. Zauważyłem że zwróciłeś uwagę na Karin…
- Serio? Miałem nadzieję być bardziej dyskretny. No dobra. To fajna dziewczyna. Zresztą sama wiesz najlepiej.
- Myślałam że chodzi o to że jest werbeną. Tak jak ty.
-A no tak. Jasne. No wiesz. Werbeny ciągnie do Werben.
– Staszek wyprodukował z siebie totalną bzdurę z olbrzymią łatwością.
- Słuchaj. Nie wiem o co tobie chodzi, ale mam sprawę do ciebie. Pewnie jak prze trzeźwiejesz to sprawa wyda się całkiem rozsądna. Tak się składa że będę musiała posiedzieć tutaj parę miesięcy. Tak i Karin. Ale ona strasznie się nudzi. Nie pasuje do miasta tak jak ja. Zresztą sam wiesz. Wy zawsze woleliście ganiać po lesie i pielić pole.
- Tym zajmuje się każdego poranka. Racja.
- Karin jest werbeną. Zabierz ją na Ślężę.
- Gdzie? Och Weronika… ona… naprawdę nie pasuje tam. Nie wygląda na taką która ma ręce zmęczone od pielenia ogródka. A poza tym tam nic niema…
- Kurwa drugi się znalazł. Znałam już takiego, który powtarzał że nic tam niema. A później nie pozwalał nikomu zbliżać się do Ślęży. Masz mnie za idiotkę?
- Szczerze?
- Stasiu… zabierz ją na Ślężę. To werbena. Taka jak wy…
- Ten stary piernik tam rządzi. Nie ja. Przynajmniej jeszcze przez parę dni, to Bohatyrowicz decyduje.

Weronika spojrzała uważniej na Staszka. Który chyba lekko wstawiony, nachylił się do swego ulubionego „drinka”.
- To pogadaj z nim. Chcesz telefon?

***

– Nawet nie wiesz jak jestem ci wdzięczna. Spisałeś się! Naprawdę fajny z ciebie facet. No wiesz… – Weronika po raz kolejny zapewniała o swojej sympatii. Bohatyrowicz nie miał nic przeciwko. Smutnym było słyszeć jak kwestia była mu niemal obojętne. Tak jakby nie on miał zdecydować? Czy naprawdę tak było? Odsuwał się w cień? A w tym czasie Weronika upijała się z wprawą. Jakby zrobiła dziś już wszystko co powinna i teraz może oddać się swawoli, doprowadzając się do stanu o którym najpewniej zapomni.

I tak jak od początku wiodła prym wieczoru, tak jej pijaństwo znamionowało zbliżające się zakończenie wieczoru. Staszek nieudolnie upijał się, co wcale mu nie szło. Bo wciąż był bardziej trzeźwy niż zamierzał. Tak że kiedy ktoś chwycił go za ramie, zareagował nader świadomie i właściwie.
- Pomosz. – to Karin uśmiechała się rozradowana sytuacją. W której Weronika tańczyła w koło niej jak opętana, sprawiając najwięcej problemów ile tylko mogła. –wycho… zimy jusz.
Stasiu przytaknął ze zrozumieniem i opiekuńczym, lecz i stanowczym gestem objął Weronikę w talii. Ta bynajmniej nie wyrywała się, lecz poczęła wywijać w koło. Tak jakby nowy punkt zaczepienia pozwalał jej być pięknym latawcem. O czym zresztą dzielnie opowiadała.

Nie bez problemów wyszli na zewnątrz. Przywitało ich chłodne powietrze. Wspólnie usadowili na murku „latawiec” który pozbawiony dymu i potu nie mógł latać! Karin uśmiechnęła się dziękując. Stali tak chwilkę kiedy dziewczyna zapytała.
- Dahmara to tfoja przejasiółka?
- Można tak powiedzieć. Znamy się…
– Staś nie wiedział jak ująć kwestię. Tak naprawdę nie wiedział co powiedzieć. W sukurs poszedł mu „latawiec”, który ściągnąwszy sandały zapikował w stronę fosy… Szwedka tylko uśmiechnęła się. Bynajmniej nie zaskoczona. Po chwili znów spojrzała na Staszka i jakby zawstydzona wyciągnęła coś z torebki. Były to jakieś tabletki lub medykamenty.
- Rozumiem. Nie musisz mówić.
- Nieznam wasza naswa tej choropy… Uważaj proszę.
- Będę.

Słysząc to Karin uśmiechnęła się. Szybko ściągnęła sandały na niebotycznym obcasie i boso stanęła przed Staszkiem. Raz jeszcze uśmiechnęła się. Taka mniejsza, drobniejsza. Stanęła na palcach i ucałowała Staszka w policzek. Po czym odwróciła się i pobiegła wzdłuż fosy szukać ukochanej. Która to oznajmiała wszystkim w koło z przerażeniem że w fosie są żółwie i gryzą ją po łydkach.
 
__________________
To nie lada sztuka pobudzać ludzkie emocje pocierając końskim włosiem po baraniej kiszce.

Ostatnio edytowane przez Junior : 11-04-2009 o 09:59.
Junior jest offline  
Stary 10-04-2009, 12:45   #147
 
echidna's Avatar
 
Reputacja: 1 echidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemuechidna to imię znane każdemu
Dagmara siedziała spokojnie popijając swojego drinka. Niebawem zamówiła kolejnego, a potem jeszcze jednego. Czas toczył się leniwie do przodu, a niesmak po dziwnej konwersacji z Karin już niebawem zniknął pod naporem kolejnych łyków o posmaku żurawiny i pomarańczy.

Przysiadła się do Magdy i Marka zajmując miejsce tuż obok kobiety. Poczekała, aż para zakończy wywód o duchach i włączyła się do rozmowy:
- Marku, myślę, że to nie jest najlepsza pora na roztrząsanie sprawy duchów. To chyba miał być wypad w celu rozluźnienia atmosfery, więc zostawmy to narazie, choć faktycznie sprawa warta jest omówienia.
Tym razem zwróciła się do kobiety:
-Magda, jeśli mogę zapytać, co właściwie planujesz robić na tym wyjeździe?
Kobieta wydawała się być co najmniej mocno zdziwiona, otrząsnęła się z osłupienia i odpowiedziała z uśmiechem:
- Jak to co? Obejrzymy sobie niezwykle ciekawą wystawę. Później pójdziemy na jakieś piwko. Może ognisko sobie zrobimy. Pochodzimy po okolicy. Ogólnie chcę, żebyśmy się lepiej poznali. No wiesz, taki wyjazd integracyjny. Ja za czasów studenckich. Będziemy spędzać ze sobą w przyszłości dużo czasu, poznajmy się lepiej w bezstresowych warunkach, z dala od wrocławskiego... - czyżby słowo "burdel" miała na myśli? Ale wybrnęła błyskawicznie i z wdziękiem - zaduchu wielkiego miasta i codziennych problemów.
- A ile chcesz tam siedzieć, bo przyznam szczerze, że obowiązki w pracy trochę mnie gonią – powiedziała z powagą Dagmara.
- Bez obaw, posiedzimy tam do niedzieli, wrócimy wieczorem, więc w poniedziałek spokojnie zdążysz do pracy. Z tego, co się orientuję, nie masz sztywnych godzin pracy, a kilka dni odpoczynku dobrze ci zrobi. Lubiąż to miłe miejsce.
- Nie licząc tego, że trzymają tam wariatów – mruknęła pod nosem Dagmara.
- Szpitala psychiatrycznego już tam nie ma, a jedynie klinika chorób układu nerwowego, zresztą w całkiem ładnym budynku. A okolica bardzo spokojna, dużo natury.
- No, czy tam jest spokojnie to się dopiero okaże. Ale nieważne. A jak wyobrażasz sobie ten wyjazd?
- Jak ja sobie wyobrażam ten wyjazd? Wszystko zależy od was. Właściwie od nas. Co będziemy chcieli, to zrobimy.
- No dobrze, powiedzmy, że zaspokoiłaś moją ciekawość.

Magda zajęła się sączeniem swojego drinka. Dagmara zwróciła się tym razem do Marka:
- Jak tam pierwsze dni z mentorem? – przy ostatnim słowie uśmiechnęła się jakoś tak złośliwie. – Nie wchodzi ci za bardzo na głowę?
 
__________________
W każdej kobiecie drzemie wiedźma, trzeba ją tylko w sobie odkryć.

Ostatnio edytowane przez echidna : 21-06-2009 o 01:24.
echidna jest offline  
Stary 14-04-2009, 16:51   #148
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Paciorki. Paciorki przeżyć Michała Kiełczyka grzechotały jak kości na srebrnej żyłce jego życia, kiedy niewidzialne dłonie jego awatara złączyły jego końce. Stało się.

***
Pot lał się strugami po twarzy Michała, narastał wielkimi plamami pod jego pachami. Czekolada z batonu poplamiła mu ręce.



Słońce paliło niemiłosiernie, jakby za cel obrało sobie Michała, na patelni klasztornego dziedzińca. Chłodne mury kusiły.

Du bist mir...


Szept. Z murów? Z wnętrza własnej, rozpalonej głowy?

Ich bin dir

Szelest sukni. I pisk zawiasów.

Michał odwrócił się pomału. Drzwi, które przed chwilą przekroczył, wypełniała mgła. Przełknął ślinę i wszedł w nią. Wyszedł w tym samym miejscu. Zaschło mu w ustach. Drżącymi palcami wydobył komórkę. Brak sieci. To samo z laptopem.

- Ha.. halo?

Jego własny głos zadźwięczał obco w wilgotnych, wiekowych murach.

- Du bist mir, ich bin dir - kobiecy głos, targany szlochem.

Terese. Mam ducha - zrozumiał Michał. - I co z nim, cholera jasna, zrobię?

- Ekhm... Fraulein Terese?

Cisza. Szepty. Kroki. Męskie kroki, gdzieś na piętrze, szybkie i zdecydowane, stukot kobiecych obcasów i tupot szybkich kroków dzieci.

- Hier! - nieśmiałe, przywołujące.

Własne ciało nigdy nie chciało słuchać Michała. Teraz też nogi plątały mu się żałośnie, wysiłek dobywał z piersi rzężący oddech. Klasztor był pusty, wypełniał go tylko odgłos nierzeczywistych kroków i równie nierzeczywisty płacz.


Obejmowała dłońmi kolana, ciemne włosy zakrywały twarz, jej ramionami wstrząsał szloch. Michał nigdy nie radził sobie z kobietami, i teraz też nie za bardzo wiedział, co ma zrobić. Postąpił krok w kierunku kobiety, układał już w myślach słowa pocieszenia, kiedy brutalnie szarpnięto go za ramię.


- Głupcze! Uciekaj! Uciekaj! - mężczyzna w staromodnym garniturze zionął mu w twarz dobrym tytoniem i zepsutą krwią. Pchnął go silnie.

Michał zmusił oporne nogi do biegu. Ale zanim wypadł z podcienia, zdążył się odwrócić i zobaczyć, jak Terese podniosła twarz.


- Du bist mir - ścigał go jej rozedrgany głos.
- A wal się, zdziro - zdążył wydyszeć Michał, zanim potknął się i padł w głównym holu na twarz. Kiedy się podniósł, otaczali go szczelnie kręgiem. Odziani w staromodne ubiory, fraki i suknie, niektórzy w kaftanach bezpieczeństwa, z ogolonymi głowami. Patrzyli z głodem w oczach. Mężczyzna, który go ostrzegł, ukrył twarz za rękawem marynarki. Jakby nie chciał patrzeć. Michał drżącymi dłońmi wydobył laptop, wdusił guzik.

- Szybciej, szybciej - nigdy nie otwierał się tak długo.

Suchość w ustach, szaleńcze bicie serca. Kroki na piętrze, powolne. Jakby drapieżnik podchodził ofiarę.

Ekran zamigotał, ale zamiast znajomego pulpitu przedstawiał wnętrze holu. Tuż pod schodami ciemną plamą odznaczał się awatar Michała. Wyciągnął rękę.

- Jeśli to cokolwiek dla ciebie znaczy, przykro mi.

- Nie! Powstrzymać go! - dobiegło z góry po niemiecku.

Pierwsza skoczyła Terese, ale jej dłonie z piskiem paznokci ześlizgnęły się tuż obok twarzy Michała jak po szkle. Michał wrzasnął, ale z jego gardła nie wydobył się żaden głos. Chciał wklepać komendę, ale dłonie go nie posłuchały. Leżał. Serce z wysiłkiem uderzyło po raz ostatni.


To już? To teraz? Jak szybko. Jak głupio...

***
Halinka Głodniok wydobyła z szuflady zdjęcie i uśmiechnęła się do niego umalowanymi błyszczykiem ustami. Michał wiedział, że zdjęcie przedstawia jego. I miał ochotę wyć jak pies nad straconymi bezpowrotnie szansami.

- Jeszcze tu jesteś? - warknął do awatara. Rozjuszony. I bezradny.
Awatar skinął głową.
- Dopóki nie odejdziesz.
- Co tam było?
- Orcus. Miejsce duchów. Zło rosło latami, a teraz wybuchnie.
- Wiedziałeś, że zginę, skurwysynu!
- Tak - przyznał spokojnie awatar. - Ale nie bezowocnie. Twoje życie było bezcelowe. Dopiero twoja śmierć miała jakąkolwiek wartość. Teraz inni będą mieli szansę. Powiedz jej.
- Ona mnie nie słyszy!
- Za słabo się starasz. Jak zwykle.
Michał próbował wdusić klawisze klawiatury, ale niematerialne palce przechodziły przez nią na wylot.
Halinka z uśmiechem kota gładziła zdjęcie. Wyciągnęła z kieszeni spodni błyszczyk i wolno przejechała szpatułką po ustach.
- Hala! - ryknął Michał i struchlał.
Zdjęcie wypadło z drobnej dłoni dziewczyny, opadło na podłogę, gdzie upuszczona szpatułka poznaczyła je krwawymi plamami. Hala skamieniała.
- O kurwa.
Szarpnęła kołami wózka, przysunęła się bliżej biurka, jej palce zatańczyły po klawiaturze.
Odchodzący Michał widział jeszcze rozwijające się w wirtualnej przestrzeni elektryczne skrzydła. Słyszał jej głos, wołający jego imię, ale stamtąd, dokąd szedł, nie mogła go już przywołać.

***
- Spotkacie się.
- E?
- Powiedziałem, że się spotkacie. Jaki sens miałoby cokolwiek, co ludzie robią w życiu, gdyby tych, których kochają, tracili na zawsze?
- Nie wiem, nie jestem, kurwa, myślicielem. Słuchaj...
- Zawsze słucham.
- Możesz zrobić tak, żebym wrócił. Żywy?
- Odrodził się? To się zdarza. Ale nie poznasz jej. Do tego trzeba silnej woli, a tobie zawsze jej brakowało.
- Mimo wszystko zaryzykuję.
- Jak chcesz.
- Chcę. Ona mnie pozna.

 
Asenat jest offline  
Stary 22-04-2009, 19:36   #149
 
Kaworu's Avatar
 
Reputacja: 1 Kaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputacjęKaworu ma wspaniałą reputację
Rodecki siedział przy stole w barze. Splótł ręce na piersiach i zadarł nos wysoko w górę, unikając patrzenia na kogokolwiek z zebranych, a zwłaszcza na Mirka.

Zawiódł się na nim, oj, bardzo zawiódł. Takie miłe, słodkie, grzeczne dziecko. Taki uroczy, niewinny chłopiec. Tak o nim myślał do tej pory, za takiego go miał i traktował go tak, jakby rzeczywiście taki był.

Więc czemu to słodkie dziecko siedziało tutaj, w tym barze przepełnionym seksem, tytoniem i alkoholem, czemu spędzał czas w tej jaskini rozpusty, czemu?! Czy nie było innych miejsc, w których mógł się znaleźć? Czy wszystkie lodziarnie, biblioteki, parki, wesołe miasteczka i salony gier w całym Wrocławiu były zamknięte?

Nie. A mimo to Mirek był tu. Z własnej, wolnej, nieprzymuszonej woli, która nakazała mu także uraczyć się sporym łykiem piwa.

Rozpusta i patologia, ot co! Ahhhh, gdyby tak mama to widziała…

Paweł czuł się za to odpowiedzialny. Sumienie mówiło mu, ze powinien natychmiast chwycić Mirka za rękę i choćby siłą wyprowadzić z klubu, nawet, gdyby oznaczało to zrobienie wielkich oczu przez całe towarzystwo. Wiedział, że powinien tak zrobić, dla dobra innych, swojego, a przede wszystkim Mirka. Wiedział o tym. Wystarczyła niezapowiedziana kontrola policji by chłopak miał nieprzyjemności. Nie wspominając o tym, że Pawłowi jako jego opiekunowi mogła grozić kara.

Mimo to, pozwolił chłopakowi zostać. Czuł się dobrze, jak na razie wypił „zaledwie” jedno piwo, a pod czujnym okiem Rodeckiego nie powinien liczyć na więcej. Była to też okazja, by zapoznał się z paroma osobami. Ostatni powód był najważniejszy.

I wszystko by szło dobrze gdyby nie pewna parka, tańcząca w najlepsze swój perwersyjny taniec za plecami Magdy. To sprawiło, że Pawłowi skończyła się cierpliwość.

Rodecki wstał i z wyjątkowo zaciętą miną chwycił Mirka stanowczo, ale delikatnie za rękę.

- Chodź Mirek, idziemy. To nieodpowiednie miejsce dla dziecka. Wybacz, to wszystko wina mojej nieodpowiedzialności i ulegania wpływom innych ludzie. Ale nie bój się, już więcej nie popełnię tych błędów. Idziemy.

O ile wszystkie słowa, jakie powiedział, były przesycone spokojem i czuć było w nich przepraszający ton, o tyle ostatnie było nieznoszącym sprzeciwu stwierdzeniem.

- Nie martw się, wiem, że liczyłeś na rozrywki. Tu niedaleko jest taka naprawdę dobra lodziarnia…

Parę osób z naprawdę zaskoczonymi minami obserwowało, jak Paweł kieruje się w stronę wyjścia, ciągnąc za sobą Mirka. Szczęście w nieszczęściu, że było to bardziej ponaglenie niż użycie siły.

W końcu, Eteryta nie był brutalem.
 
Kaworu jest offline  
Stary 22-04-2009, 20:32   #150
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Poranne wstawanie po wieczorze w knajpie nie należy do najłatwiejszych. Kto to wymyślił taką porę? Jak to kto?? Magdalena Sośnicka. Ta sama Magda, która wymyśliła pójście do knajpy. Ta sama Magda, która w tej knajpie piła dość sporo. Magda. Chyba była stałym bywalcem takich miejsc. I była zaprawiona. Twarz miała świeżą i gładką, tryskała energią i humorem, gestykulowała żywo, przez co bransoletka z kryształami na jej nadgarstku rzucała refleksy na pół ulicy. Ani śladu kaca. Odziana w spłowiałe bojówki i piaskową, męską koszulę, objuczona plecakiem Adeptka wyglądała, jakby mogła nie tylko przenosić góry, ale i je zdobywać, nie wspomagając się przy tym swoją sztuką.

Dworzec PKS we Wrocławiu.



Równie obskurny co Dworzec Główny PKP, ale mniejszy. Mniej tam było też pijaczków, bezdomnych i innego podejrzanego elementu. Ale był równie brudny i śmierdzący. Uroki polskich miast.

W ten jakże cudny piątkowy poranek szóstka wybrańców spotkała się właśnie na dworcu PKS by odbyć podróż swego życia. Jakże to banalnie brzmi. Podróż swego życia. Ci szczęściarza właśnie posuwali się powoli w kolejce do kasy. A tam w okienku uroczo umalowana pani o żabim głosie przyjęła zamówienie na bilety do Lubiąża. I cała szóstka wybrańców ruszyła na peron 4, by tam spokojnie poczekać na swój środek lokomocji.

Właśnie, szóstka. Nie było Krzysztofa. Jola dyskretnie schowana za budką z kebabem zadzwoniła do Kamila.
- Jolu, ekhm, to nie jest najlepszy moment...
Że niby co? Kiedy ja dzwonię, moment zawsze jest odpowiedni. Kogo tam masz?
- Właśnie mają mnie wyrzucić z filharmonii...
- Słuchaj, przykro mi, ale Krzyśka nie ma.

Tylko świst powietrza wypuszczanego gwałtownie z płuc. Cisza. A potem się rozłączył.

Niektórzy, osłabieni pobytem w knajpie zalegli na ławce. I tak czekali, czekali, czekali… a autobus jak zwykle się spóźnił.
Cóż, Wrocław i jego korki. Jego tysiąc mostów, z czego połowa w remoncie, i jego ulice, z których najlepiej trzymały się te z niemieckim brukiem - wszystkie inne - w remoncie oczywiście, na tym czy innym odcinku.

Staszek zapalił papierosa, ale po drugim sztachu wyrzucił go z niesmakiem. Nie smakował, gryzł w gardło i zostawiał na zębach wyczuwalny, obrzydliwy nalot. Kolejny raz od wczorajszego wieczora. Od owej rozmowy z Karin papierosy przestały mu smakować.

Gdy wreszcie podjechał ten cud PRL-owskiej techniki, wszystkim szczeny opadły.



Czy to... coś nie powinno stać już w muzeum techniki? A jednak, to coś jeździło i miało zabrać magów. Jola wściekła ociągała się z wsiadaniem, chociaż już straciła nadzieję, że nagle spomiędzy straganów z zakopiańskimi papuciami wypadnie ta sierota Chris. Komórka, którą dzierżyła w ręku, zawibrowała.

"Jedź. Będziesz musiała poradzić sobie sama. Przykro mi. Kamil".

Nie zadzwonił. Być może nie mógł. A być może nie chciał, żeby ton głosu zdradził, jak głęboko zraniła go ucieczka jego ucznia.

Wszyscy rozsiedli się wygodnie, wróć, usiedli na starych i zużytych siedzeniach. Marek przylepił się do gumy do życia, którą jakiś poprzedni pasażer pozostawił na siedzeniu ku pamięci. Komuś sprężyna wbiła się w tyłek. No pięknie. Co najmniej dwie godziny w tych komfortowych warunkach.

Grzesiu się modlił. Do mamusi i do Boga. W tej właśnie kolejności. Autobus stęknął, wycharchał z siebie kłąb czarnych spalin i - co zobaczył tylko Paweł, który uwieszony walczył o oddech przy uchylonym okienku - wypluł z siebie pokaźną plamę oleju.

A z dwóch godzin zrobiły się trzy. Trzy godziny w smrodzie spalin. Trzy godziny w duchocie, bo przecież klimatyzacji nie ma. Trzy godziny ze starymi babami, wrzeszczącymi dziećmi. Trzy godziny ubawu. No, może nie dla wszystkich.

Gdzieś po pół godzinie Dagmara nie wytrzymała. W ustach najpierw jej zaschło, a potem jej ślinianki podjęły tak wzmożoną pracę, jakby chciały ją utopić. Żołądek wariował, a przed oczyma latały jej różnobarwne plamy. W pośpiechu zaczęła przeszukiwać torebkę. Magda stanęła na wysokości zadania kierownika wycieczki i podała jej wreszcie, w ostatniej chwili, reklamówkę.
To chyba nie te wczorajsze drinki?
Śniadanie różnobarwną strugą spłynęło w foliówkę. Magda szybko zutylizowała kłopotliwą torebkę i podała Dagmarze wilgotne chusteczki.

Lubiąż. I cóż tu więcej mówić. Lubiąż. No wiocha zabita dechami. No dobrze, duża wiocha. Ma swoje zabytki. Opactwo cystersów. Poniemiecki rynek, poniemiecki kamienice, poniemiecki bruk. No i nie można zapomnieć, iż jest siedzibą dużego kompleksu wojewódzkiego Szpitala Chorób Układu Nerwowego. Pielgrzymki chorych i gigantyczne kolejki na zabiegi. A to Polska właśnie. I pod dywan zamiecione istnienie niemieckiego szpitala psychiatrycznego im. Heinricha Hoffmanna, i tragedia, która położyła kres placówki. Zresztą - jak chyba wszystko, co zostało po Niemcach. Nie myślmy, nie zastanawiajmy się nad tymi, którzy mieszkali w domach, które są teraz nasze. Nie myślmy o rękach, które układały bruk i o stopach, które wycierały go przed nami... Byli i nie ma ich. Odeszli, przepadli w głębinach jak kamień, teraz jesteśmy my.
Życie nie płynie, ale ciecze. Ludzie nieśpiesznie zdążają do swoich spraw.
Gościnne bramy miasteczka otworzyły się przed wrocławianami. Ludźmi bądź co bądź miastowymi. Obytymi w świecie.
Razem z nimi z autobusu, wróć, z przemiaszczacza, jakim podróżowali wysiadło jeszcze kilka osób. Ale owi pasażerowie zaraz wtopili się krajobraz. Tylko grupka naszych bohaterów wyróżniała się w tłumie. Zdradzała ich wielka mapa, którą Magda rozłożyła sobie na ławce przy przystanku PKSu. Po dłuższym zastanowieniu młoda adeptka złożyła plan miasteczka i poprowadziła swoich towarzyszy w stronę zabudowań poklasztornych.
Kamienice nie były tak odrapane jak we europejskiej metropolii – Wrocławiu, choć tu i ówdzie również poznaczone seriami z karabinu. Ulice czystsze. Mniej śmieci. Paradoksalnie ta zabita dechami dziura okazała się przyjemniejsza niż stolica Dolnego Śląska.
Niemiłosierny żar lejący się z nieba zmusił grupkę magów do zatrzymania się przed jednym z tutejszych lokali gastronomicznych. Orzeźwiająca oranżadka przydałaby się wszystkim. Nawet nie wymienili miedzy sobą żadnego słowa. Po prostu wszyscy na huuuraaa weszli do lokalu.
Przyjemny chłód, i mniej przyjemny zapach wilgoci uderzył wszystkich. Aż pojawiła się gęsia skórka.
Każdy zamówił sobie coś dla orzeźwienia. Swoje napoje spożyli w milczeniu. I w tym samym milczeniu wyszli z lokalu i udali się do klasztoru. Tam mieli spędzić kilka nocy.



Budynki poklasztorne były oczywiście zaniedbane. Odrapany, odpadający tynk. Taka polska rzeczywistość.
Przywitał ich starszy pan, dozorca zapewne. Zaprowadził ich do pokoju, w którym mieli spędzić kilka dni.



Zainkasował, co trzeba. Oprowadził po schronisku.
Pokazał łazienkę



i toaletę.



Typowe schronisko. Z typowymi wygodami schroniskowymi. Nic dodać nic ując.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 21:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172