Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-08-2009, 22:43   #111
 
Lunar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumny
Siergiej Bielyj

- Proszę mi wybaczyć. Jest nam wyjątkowo zimno. - przysiadł bliżej Ravny, stykając z nią swoją kurtką.
- "Ponownie naruszam twoją intymność." - pół żartem błysnął odczuciem w jej myślach.
Wyjął paralizator z przemokrzonej kurtki, trzymając go zdala od siebie. Wilgoć nie pomagała przy stosowaniu tego urządzenia. Wyciągnął go w stronę ognia.
Poleciały iskry.
Ogień rozgrzał się na dobre dając ciepło ludziom.
Wieśni nie przedstawiały się radośnie, acz.. były ciekawe. Zdecydowanie. Lecz niezbyt
- Technokracja w armii, mówicie. - mruknął cicho Siergiej. - Raczej mają wszystkie znaczki i legitymacje, których produkcje sami wymyślili. Każdy może być w ten sposób magistrem. Kwestią są pieniądze.
- Ekhm. Kontynuuj proszę. Jeśli chodzi o mnie, to nie wyciągnąłem.. jeszcze.. wiedzy od Dołmatowa. Zostawił mi pamiątkę. Kutas.
 
Lunar jest offline  
Stary 10-08-2009, 15:11   #112
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Amaryllis Vivien Seracruz była jak ogłuszona. Jeśli oczekiwała odpowiedzi swego wewnętrznego ja, odpowiedzi na pytanie dlaczego czy też powrotu swego przyjaciela – nic z tych rzeczy nie nadeszło. Cisza. Doznała uczucia od dawien dawna nie doznawanego – bycia tylko człowiekiem. Nic nie cofnie Przebudzenia lecz można je stępić, metafizyczne zmysły okryć płaszczem rozmycia, przeciwna siłą bronić rzeczywistości i milczeniem zamknąć usta boskiej iskierki. To nastąpiło. Jon wystukiwał kolejne to rzędy cyferek do komputera. Sprawiał wrażenie jakby programował bezpośrednio w języku maszynowym. Czy było inaczej? Rytmiczne uderzania klawiszy wygrywały symfonię na pół z fontanną. Wnet Jon nacisnął enter, odetchnął i spojrzał na Grzegorza.

-Nie jestem AI jeśli o to chodzi. To tylko plotka... Chyba, że ty... Nie, coś ty... Wkopali nas. Jak chcesz to porywaj o mnie w Kryształowym Pałacu.

Abraham niezauważalnie zakpił.

Obrzeża Moskwy

Mistrz Aureliusz dokończył i raz z większego o ogniska, przysunął się do niego bliżej.

-Przypuszczamy, że maa wpływy jeszcze w sektorze medialnym i finansowym ale to tyczy bardziej miasta i ludzi niż zmiennego ludu.

Uśmiechnął się niemrawo czując na sobie złowrogie spojrzenie Crina. Siergiej ujrzał w tym właśnie momencie błysk czerwonej, gniewnej aury emocjonalnej od Crina i blondynki, o ile przy Srebrnym Kle był to błysk to blondynka ciągle była utuczana przez tą gniewną barwę. Crin odezwał się.

-Przybyliśmy tutaj świętować, cieszyć się i palować natomiast nie podejmować przedsięwzięcia. Widać Matka chce inaczej i co róż mamy co innego przed nosem. Zaiste, wielkie zbiegi losów. Tylko czego od nas oczekujecie? Ruszymy jak dawni bohaterowie legend w szarży na placówki wojskowe podczas gdy wy będziecie pić kawę? Nikt nie jest kuloodporny. Dużo nas? Ale jednocześnie tak mało nas zostało, że nie zamierzamy się narażać.

W tym samym czasie wojskowy uśmiechnął się ironicznie.

-Crinie, masz prawo mówić tylko za Srebrne Kły, przyjacielu.

Wiatr zawył pomiędzy drzewami niosąc ze sobą zalakowana płatki śniegu. Iglaste drzewa wyglądały bardzo dostojnie. Siergiej dojeżdża na kilku dalekich, poza polaną, wydrapane znaki których za nic nie mógł rozszyfrować. W tym samym czasie Mistrz Aureliusz kiwnął głową i użyczył swojego płaszcz Ravnie. Nie wyglądał na tak obszerny, lecz objął kobietę. Obydwoje Mówcy Marzeń dostrzegli delikatne, połyskujące nicy Kwintesencji w samym połatanym płaczu. Nawet Ravna zauważyła je chociaż zawsze miała problem z wzorcami materii. Siergiej skomentował wszystko mimowolnym tikiem lewej strony twarzy oraz kilkakrotnymi drgawkami stopy. Zapewne trochę bolało, ale kończyny miał tyle przemarznięte, a skórę tak spieszczając, że tylko bliżej ognia czół ból po drgawkach. Diakon opar dl dłoń o laskę.

-Oferujemy waszą nietykalność. Co zaś ewentualnego rozwiązania siłowego to nie jest do końca u nas uzgodnione. Sam za tym postuluje ale w takim układzie musimy wcześniej odizolować cele na którychże na zależy, prawda Towarzyszu?

Zwrócił się do Milczącego Wędrowca który to z kamienną twarzą obserwował magów. Szczególną uwagę poświęcał wyrazowi twarzy Siergieja. [b[]Ravna[/b] mogla dożęć błysk w oku wilkołaka. I usłyszeć delikatne postukiwania bębnów. Raz prawa strona brzmiała, a raz lewa Tymczasem Fabrin zacisnęła mocno szczękę w gniewnym wyrazie.

Gdzieś w głębi skrywanej świadomości



Biel. Nieskazitelna biel otoczyła Amaryllis. Białe tutaj było wszystko – ściany, podłoga czy sufit. Białe było światło padające przez szklane, strzeliste okna. Bielone zostało dwa fotele i herbaciany stolik. Sama wola i myśli Amy były w tym momencie białe, czyste, nieskalane, racjonalne. W rogach pokoju walały się zabawki. Koń na biegunach, lalki, domki.

- Amaryllis... Amaryllis...

Głos nie był głosem z zewnątrz lecz głosem środka tak jakby amerykana mówiła sama do siebie. Jakby nie było różnicy między nią, a głosem. Użala zdjęcia na ścianach, niezmierzony ogrom zdjęć. Byli na nich ludzie znajomi ze stanów, inni magowie. Lecz ginęli pośród niezmierzonej większości istnień.

- Amaryllis!

Amerykanka drgnęła, ciepłu dreszcz przebiegł po jej skórze, w ustach poczuła smak czekolady. Użala taż skrzydlatego mężczyznę. Usiadł na fotelu, gestem dłoni pokazał aby uczyniła to samo.

-Kim ty jesteś? Kim właściwie jesteś? Spójrz na siebie i sobie odpowiedz Czy jesteś dalej tą samą, mała dziewczyną która potrzebuje opieki i przytulanki?

Zamilkł. Cisza ogarnęła pokój. Jeszcze jeden rzut oka na fotografie, na zabawki, na biel. I na niego.

-Naucz się być Jedyną. Naucz się być sama, sama o siebie troszczyć. Naucz się brać odpowiedzialność. Kiedy nauczysz się być tylko dla siebie – oddam go. Kiedy nauczysz się być tylko dla innych – pomogę ci w tym.

Zamilkł. Fotografie zniknęły.

-Pogódź to.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Amerykance film się urwał. Po chwil otrzeźwiali i błędnym wzrokiem obejrzała Jona i Grzegorza. Wirtualny Adept spojrzał na amerykankę zdziwiony.

-Z niej to już dziś nic nie będzie... Sam sobie dasz radę, Grzesiek? Będę cie wspomagał stąd.

Mówiąc to podał mu słuchawkowe bluetooth od telefonu.

-Pomoże mi to cię lokalizować. Poza tym zwykła rzecz, będziemy mogli rozmawiać. Przy czym jak nie użyje satelity to nic nie zobaczę.

Gdzieś w głębi dziedziny trzasnęły drzwi. Z korytarza wyszedł Mistrz Robert. Przypominał cień siebie samego, okulary zsunięte, zapuchnięta krew na policzku i podbródku dopełniała kompozycji z plamionym osoczem swetrem, smutna mina i drżącymi dłońmi. Ponadto Robert miał przypalone brwi i skrawek spodni. Przeszedł przez hol, a za nim ciągnął się zapach spalenizny.

-Robię to ostatni raz.

Sklecił w kierunku sali obrad i zniknął w korytarzu. Abrahama zamurowało, a Grzegorz poczuł aurę emocji ubranych w słowa, usłyszał smutny i żałosny wydźwięk kaca moralnego. Przez chwile nawet czul to u siebie niczym... Metafizyka leczenia kanałowego? Jon pobladł.

-Czy on robił z Dołmatowem oto o czym myślę?

Przełknął ślinę. Amy odzyskała pełną ostrość widzenia.

-Noś tą samochwalcę w uchu i będzie dobrze. Bierz też mój samochód, to jedyne czym teraz dysponujemy, chyba Gustaw nawalił z zakupami. Mam tam GPS i będziesz miał zaznaczoną filie telewizji. Rozejrzyj się, nie rób zadymy. Potem będziemy kombinować co i jak, dobra?

Szpital Moskiewski nr 3

Szamil rozpoczął mozolne odpalanie poszczególnych programów. Poufały postanowił na bieżąco włączyć się w pamięć operacyjną jednostki przyśpieszając obliczenia. Trzeba było przyznać, Samuel nadzorujący prace oprogramowania i na bieżąco wprowadzający poprawki wydawał się odcięty od rzeczywistości. Ślepe spojrzenie wbijało się ekran komputera, a dłoń spoczywała na klawiaturze. W jego szeroko otwartych oczach odbijał się właśnie komunikat o nawiązania łączności z Węzłem. Po szlo błyskawicznie.

Optymalizacja sieci na przypadek przyszłych połączeń:
80%
81%
82%
Errror
Kontynuować?

Zaczęło się, zaczęła się robota. [b[]Samuel[/b] poprawił program który za drugim podejściem wykonał wszystko jak trzeba i potrzebne deklaracje wytrawił na karcie SD. Pozostało wykonanie zabezpieczeń łączności, brami, zabezpieczenia promieniowania echa psyche które to netsurferzy chętnie zwali matematycznym halo, zabezpieczać Umbrę... Roboty była od groma i z każdą godziną pojawiały się nowe problemy. A to program nie chciał się kompilować, a to jego efektywnośc była za maa i trzeba było rozpisać kod pod większa wydajności aby osiągnąć lepsze wyniki. Samuel prawie nie mrugał, wyschnięte oczy łzawiły co razu, a obolałe palce dzielnie wystukiwały nowe linie kodu. Prawie skończył już miał nacisnąć enter, a z głośnika wydobył się metaliczny głos Poufałego.

-Wykryto próbę namierzenia. Procedura Archanoid użyta.

w metafizycznym świecie wystrzelały świetlista smugi, tysiące złotych, błękitnych i seledynowych strzał wyruszyły z szpitala po całym świecie Wnet zniknęły, a tam gdzie dotarły świat wybuchnął w tysiącach kolorów, niczym latarnie i flary pokazujące „hej, tu jestem!”. Sprawiające wrażenie, że Samuel jest wszędzie. Na monitorze pojawił się komunikat.

Sugerowany czas zatrzymania: 5 minut
Program czystaumbra.exe nie zakończył swojej pracy. Gwałtowne przerwanie może doprowadzić do błędu krytycznego (ryzyko 25,7835%), kontynuacja zwekslować ryzyko wykrycia. Pozaprogramowaowy spryt Archanoid prosi o zezwolenie dostępu do pamięci.

W szpitalu było cicho. Na dole ktoś pojękiwał, czasem pielęgniarki uderzyły butami o posadzę ale ponad wszystko górowała cisza. Serce Wirtualnego Adepta zabiło szybciej, aparatura zamrugała.

Obrzeża Moskwy

Odgłos bębnów dla Ravny nasilił się. Lecz nie były to bębny naolid, nie były to bębny starych zwyczajów. Te bębnienie przypominało bębny wojny, wielkie pieśni wikingów na swych statkach. Zwiastowały pożogę. Niepokój ogarnął Siergieja, to samo chyba czuł Diakon. Wilkołaki rozejrzały się niepewnie na boki, jeden węszył. Coś biegło z daleka.
Wielki wilkołak w bojowej formie biegł, trochę leniwie jakby się mu nie śpieszyło. Chyba niósł wiadomość gdyż po razu porykiwał w dziwnym języku do swych braci.
Strzał. Carcarin pobladł., omal nie wypuścił z dłoni przedmiotu. Ciało wielkiego wilka z dziurą w głowie stoczyło się martwe na ziemię. Jaki pocisk miał taką siłę? Odpowiedź naczesała sama wraz z kolejnym wystrzałem który świsnął nad ogniskiem zostawiając za sobą smugę kwintesencji i jakby wrzeszcząc. Nikogo nie było, wiatr raz jeszcze zawył przeraźliwie. Nikogo nie było.

-To wasza sprawka?

Zaryczały gniewnie niemal chórem wszystkie wilkołaki. Tak na prawd to zaryczał tylko Crin ale wszyscy magowie wyłapali emocje to mówiące.
Krew pod ciałem w oddali nabrała rozmiarów wielkiej kałuży. Diakon skrzywił się.

-Ktoś chce aby nie doszło do por...

Świat kolejnego pocisku zagłuszył jego mowę.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.
Johan Watherman jest offline  
Stary 10-08-2009, 18:32   #113
 
Drusilla Morwinyon's Avatar
 
Reputacja: 1 Drusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwu
Amaryllis Vivien Seracruz


Cisza... Jeszcze kilka dni temu przeraziłaby ją, jeszcze kilka dni temu zrobiłaby wszystko, by przerwać jej kokon. Teraz jednak ta... nieobecność przynosiły ukojenie, tym większym szokiem był obraz, który pojawił się przed nią parę chwil później.
Dziecięcy pokój, czego się tu bać? Ten widok powinien ją uspokoić, zamiast tego budził jednak dawno zapomniane lęki i strach przed tym, co ją tu sprowadziło.

- Amaryllis... Amaryllis...

Głos... Głos identyczny z jej własnym, cała jednak jej świadomość wzdragała się przed przyjęciem go jako części siebie, coś w niej cały czas chciało odrzucić go jak najdalej uciszyć na zawsze...

- Amaryllis!

Wzdrygnęła się, smak czekolady... Gdyby była w prawdziwym ciele pewnie dostała by mdłości, teraz pozostała jednak tylko natrętna świadomośc, że coś tu jest niewłaściwe, nienaturalne, wypaczone... I podejrzenie, że najprawdopodobniej wypaczenie to jest częścią jej samej. Widok skrzydlatego jedynie utwierdził ją w tym przekonaniu. Gdy on, ona? skinął jej by usiadła nie ruszyła się z miejsca, nie cofnęła się jednak również. Co by to zmieniło? Jeżeli zechce i tak odbierze jej co zechce...

-Kim ty jesteś? Kim właściwie jesteś? Spójrz na siebie i sobie odpowiedz Czy jesteś dalej tą samą, mała dziewczyną która potrzebuje opieki i przytulanki?

Ciągle ten sam głos, ten sam pokój, zdjęcia ludzi, których kiedys znała...


- Naucz się być Jedyną.

"Nie jestem..." - strzęp myśli, nie dość ważny jednak, by wypowiedzieć go na głos, a może po prostu to ten, do którego możnaby je skierować nie był tego wart...?

- Naucz się być sama, sama o siebie troszczyć.

"Byłam sama, ty nigdy..."

- Naucz się brać odpowiedzialność.

"Nawet nie wiesz co to słowo znaczy... Co możesz o tym wiedzieć, ty, który nigdy go na siebie nie wziąłeś, gdy cała cenę musiałam płacić ja?"

- Kiedy nauczysz się być tylko dla siebie – oddam go.

"Morderca... Zdrajca... Złodziej..."

- Kiedy nauczysz się być tylko dla innych – pomogę ci w tym.


"Kłamca... Czemu mam ci wierzyć, tyle obietnic złamałeś..."

Zdjęcia zniknęły, gdy nowa postać Avathara zamilkła, Amy jednak nie zwróciła na to uwagi, spoglądała na postać, której zmiana jeszcze bardziej uzewnętrzniła zmianę jaką w nich zaszłą, odcięcie, które powinna już dawno zauważyć, ale była zbyt ślepa, zbyt ufna...

- Pogódź to.

"NIE. Nie jestem... Nie będę twoją zabawką. Jestem sobą... I tylko tym chce być."



***

Amerykanka oszołomiona otworzyła oczy i rozejrzała się wokół, świat powoli powracał do tego, co większość nazywała normą, choć tak naprawdę nie było w tej sytuacji nic, co mogłaby nazwać normalnym. Magowie wokół zajmowali sie własnymi sprawami, które jednak w niczym na dobrą sprawę jej nie dotyczyły, bo... Bo na dłuższą metę nie zmieniały niczego. Jak to ktoś powiedział prawda jest jak tlen, otrzymasz zbyt wiele i się rozchorujesz... A prawda była taka, że cokolwiek nie zrobią historia potoczy się własnym torem i uratowanie bądź nie jednej osoby niczego nie zmieni...

Ama potrząsnęła głową i drżąc stanęła na nogi. Powinna chyba zdać raport o jeziorze jednak... Tak naprawdę nie była pewna czy powinna, ani czy chce dalej uczestniczyć w tym całym bałaganie.

Zwłaszcza, że właśnie straciła jedyną istotę, dla której chciała tak naprawdę zmienić świat, jeśli zaś nie ma dla kogo walczyć, to po co ma to robić? Och, oczywiście, może gdzieś tam Richy istniał, może wreszcie był wolny, może Avathar powiedział racje i jej przyjaciel powróci, gdy spełni jego, jej? żądania. A może Avathar skłamał, by zmusić ją do próby wykonania niemożliwego, niewątpliwie nie pierwszy raz... Może Richy jakim go znała nie istniał, może Avathar w celu "przyspieszenia jej rozwoju" zniszczył go? Skąd miała to wiedzieć? Nawet, gdyby gdzieś tam jej jedyny przyjaciel istniał, cały i wolny, jakie miała prawo znów przykuć go do siebie, uwięzić i uzależnić od siebie? Jakie miała prawo zrobić to, co je Avathar robił z nią cały czas, zniewolić, nagiąć do swej woli? Nie, lepiej żeby był wolny, pogodzi się z tym, oczywiście, prędzej lub później będzie musiała się przyzwyczaić. I mieć nadzieję, że nigdy już go nie spotka.

Z tą myślą dziewczyna powlokła się do swojego pokoju, przez chwilę wachała się spoglądając na pluszowa zabawkę leżącą bezwładnie na podłodze, pod wpływem impulsu podniosła ją, bez słów mijając innych Przebudzonych.
Wchodząc do pomieszczenia bez słów minęła biurko i stojące obok krzesło nawet spojrzeniem nie zaszczycając rzeźbionej szafy. Po chwili ubrania magini wylądowały w bezładnej kupie na łóżku, tuż obok upadł pluszowy zwierzak.
Nagie stopy bezszelestnie przesunęły się po białych kafelkach łazienki,a chwilę później lodowaty strumień wody popłynął po bladym ciele stojącej z opuszczoną głową dziewczyny. Ta nie drgała nawet, zacisnęła tylko mocniej zęby i uniosła twarz pozwalając strumieniom spływać po niej mieszając się z niechcianymi łzami.

Żegnaj, nigdy cię nie zapomnę, przepraszam, że musiało się to tak skończyć, nawet nie wiesz jak chciałabym żeby wszystko potoczyło się inaczej... Jeżeli jesteś tam, gdzieś... Powodzenia... I nie wracaj.

Wreszcie po paru sekundach zdających się trwać wiecznie ciałem kobiety wstrząsnął cichy, nie powstrzymywany wreszcie szloch.
Szum wody ustał dopiero po parunastu minutach, przemoczona drżąca magini nie troszcząc się o opatulenie ręcznikiem, czy choćby wysuszenie włosów ruszyła w kierunku łózka, nie przejmując się tym, że za sobą zostawia ślady mokrych stop.
Ciągle bez słów stanęła i wyciągnęła dłoń delikatnie - jakby dotykała bezbronnego dziecka - pogładziło futerko pluszowego rysia po czym odwróciła się i nerwowo oblizując wargi otworzyła torebkę - znalezienie butelki spirytusu salicylowego i pudełka zapałek zajęło jej ledwo chwilę. Drżącą nieco dłonią podniosła pluszowego kociaka za kark - jakby trzymała w nich prawdziwe zwierze i ruszyła do łazienki. Ułożywszy co, co niedawno było jej przyjacielem w samym kącie kabiny, odkręciła korek buteleczki wylała całą jego zawartość na pokrytego szarym futrem kociaka, gdy ostatnia kropla łatwopalnego płynu rozprysnęła się na nim Amaryllis przełykając ślinę odetchnęła i na chwilę zamknęła oczy, przed którymi momowolnie staneły jak żywe obrazy z przeszłości... Chwila, w której po raz pierwszy zobaczyła Richiego... Ile to już lat? Dwadzieścia? Czy więcej...? Wydawałoby się, że ich znajomość trwała wiecznie, teraz jednak miała się skończyć... Richy był zawsze przy niej.. Gdy Przebudziła się, był tam, gdy jej "Mentor" zabawiał się zostawiając swą "uczennicę" samą sobie, był tam by ją wspierać, gdy po raz pierwszy spotkała Garou, to on ją powiadomił, gdy stanęła oko w oko z wampirem, to on ją ostrzegł, gdy po raz pierwszy, zagubiona i nieufna trafiła do Fundacji był tam... Teraz jednak... Zniknął, jakby go nigdy nie było.



Kolejnemu cichemu westchnieniu towarzyszył równie cichy trzask zapałki, w powietrzu na chwilę czuć było zapach płonącej siarki...

Płonący kawałek drewna spadł na nasączony spirytusem szary kłębek mający za chwile stać się jedynie kupką spalonej sierści...
 
__________________
Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie.
Drusilla Morwinyon jest offline  
Stary 11-08-2009, 23:14   #114
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację
Już było tak dobrze...

Gniew rozchodził się w powarkiwaniach, Diakon zaczął przemowę w swoim hermetyckim stylu. Sieroża rozgościł się przy ognisku jak u siebie, stracił może przy tym zaskakującą dostojność rozjemcy i mówcy, ale odzyskał za to swój urok bezczelnego łobuza. Znowu próbował, jak daleko może się posunąć, ale Ravnie w ciągu ostatnich godzin przesunęły się granice tego, na co pozwalała Rosjaninowi w swojej obecności. Jej twarz na chwilę rozjaśniło mgnienie uśmiechu. A potem pomału przymrużyła lewą powiekę, puszczając może nie do końca swobodne, ale przyjacielskie perskie oko.

Wszystko było naprawdę dobrze i wracało na swoje miejsce.
Cirn przyjął pozę niepokonanego przywódcy, zgromił przelotem Ravnę wzrokiem i szamanka odnalazła swój zagubiony strach. Pochyliła głowę i wbiła oczy w ziemię. Właściwe zachowanie szamana, który powiedział, co musiał, a teraz czeka na rozwój wypadków, na melodię, która urodzi się ze słów. Mimowolnie się ukorzyła, ale jakoś jej to nie bolało. Przed kimś formatu Cirna to nie był żaden wstyd... a do tego Srebrny Kieł nagle, choć nie do końca nieoczekiwanie, zaczął mówić z sensem. "Nie, wróć. W ogóle zaczął mówić".

Poruszała przemarzniętymi palcami w butach i nie udzielała się w dyskusji. Nie miała właściwie nic do dodania poza tym, że nie chce walczyć. Nie chce się bić. Że wolałaby usiąść przy ogniu i śpiewać pieśni swojego ludu, aby nie zostały zapomniane. Ale każdemu, kto podniósł rękę na jej stado, urwie tę rękę przy samym ramieniu, a zanim utopi mordercę w jego własnej krwi i gównie, ten krwawy ochłap powiesi na drzewie jako ostrzeżenie dla naśladowców.

Grzebała niemrawo palcem w śniegu. Adam gdzieś tu był. Gdzie? Ten biały? Była niemal pewna, że znał jakieś oszukańcze triki, choć nigdy się nimi nie pochwalił. Ale odmienić do tego stopnia swój wygląd? Jedyne, co się zgadzało, to powalający na kolana zapach z pyska. Jak nie domył zębów, to tak miał. Ravna niemal zachichotała na wspomnienie deszczowej nocy, kiedy Adam zwlókł się do niej po bójce, w zakrwawionej koszuli i kompletem przednich zębów w garści, rozwarł zdekompletowaną szczękę jak wrota piekieł i wyseplenił soczyście i jękliwie: Zrób coś, bo dziewuszki na szczerbatych nie lecą. A Ravna wypiła dwie szklanki wódki, zanim przystąpiła do pracy w tak toksycznych warunkach.

I coś jeszcze się zgadzało. Brak strachu. Nawet nie musiał wyśmiewać jej obaw i zmartwień. Wystarczyło, że był, a Ravna nie bała się niczego i nikogo. Wszystko było możliwe.

Bębny, narastające drżenie, pulsowanie w uszach i mrowienie w dłoniach, które powinny wybijać rytm. Obce bębny, nie te, przy których snuje się opowieści. Muzyka wojny. Zdążyła tylko złapać Siergieja za rękę, kiedy padł pierwszy strzał, kładąc posłańca. Gdzieś na krawędzi słyszalności drgało przeczucie następnego strzału. Paznokcie przemarzniętej dłoni Norweżki zacisnęły się na dłoni Sieroży, znacząc ją czerwonymi półksiężycami.

Ktoś krzyczał. Wszyscy krzyczeli.
- W las! - wrzasnęła Ravna, nim przymknęła oczy, wsłuchując się w oddech las, cięty przez obce dźwięki. Za wybuchem gniewu, poza słowami, płynął ostry jak nóż wizg.

"Znajdę tego snajpera..."

Tylko trzeszczenie śpiących drzew, cichy szmer wiatru i obcy świst kul. Ravna puściła zmaltretowaną rękę Sieroży.

"Ubiję...".

Pochwycona myślą kula zaśpiewała inaczej, nanizana na wyższą pięciolinię, uwięziona w świecie Ravny, w którym wszystko było dźwiękiem lub zapisem dźwięku, mknęła w innym kierunku, niż był jej pierwotnie nadany.

"Potem obedrę ze skóry..."

Świst kolejnej kuli zlał się z narastającymi werblami.

"... a ze skóry zrobię bęben".

- Minaaaaan! - jedno słowo jak trzask pękającego od mrozu drzewa, dartego brutalnie istnienia.

"Mój! Moi!"
 
Asenat jest offline  
Stary 14-08-2009, 15:52   #115
 
Lunar's Avatar
 
Reputacja: 1 Lunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumnyLunar ma z czego być dumny
Siergiej Bielyj

Siergiej z bladosinej twarzy poczerwieniał gniewnie, a na jego skroń wystrzeliły napęczniałe tętnice.
- Wyśledzili nas! - krzyknął Bielyj. - Gdzieś tutaj jest. Jest.. - rzucił się na ziemię, w śnieg. W zimną wilgoć wbijającą się w niego tysiącem lodowatych igieł.
- Szty cholero.. - zamknął oczy i starał się odpędzić od siebie wszelkie natrętne myśli. Wszelkie gryzące aury zdenerwowanych, nieufnych i gniewnych osób wokół trąciły go, lecz on brnął przed siebie. Jak pływak pośród fal spychających go wciąż i wciąż w stronę lądu. Musiał utrzymać się przy powierzchni. Musiał pozostać nad. W jego głowie znów zabrzmiała melodyja wibracji i harmonicznych brzmień. Drżenie muzyki słało cykliczne dreszcze wzdłuż leżącego ciała, coraz bardziej podkopując wyizolowanego od rzeczywistości resztkami zmysłów, maga. Podkopując go w sobie, a jednocześnie wyrywając z objęć ciała.
GSP sięgnął globalnego systemu namierzania. Był podłączony. Teraz sosny były jak krzyżyki, jak kółeczka, jak kropki. Między nimi, na czystej bieli, dostrzegał czarną nieczystość. Jak na dłoni.
Siergieja w pierwszej chwili przytłoczył świat w jego otwartej jaźni. Poczuł przestrzeń wkoło, wielki obszar. Gdzieś opodal ryjówka brodziła pod śniegami, sowa podrywała się do lotu spłoszona w trakcie drzemki. Wrażenie było istna ekstazą, Siergiej nie posiadał już umiejscowionego bytu, stracił zahaczenie gdzie jestem. Jeśli widział wszystko to czy nie był wszędzie? Z trzaskiem i dreszczem zapaliły się kolorowe światła wielu umysłów. Mknące jak strzała poszukiwania minęły Crina w bieli i srebrze, Mówca Marzeń poczuł niepokój duchowego świata. Było coś jeszcze, niepokojącego, dzikiego i... Musiał szukać dalej.
Miał go! Od strony przybycia magów znajdowała się umysł inny. Sieroża dotknął go. Był zimny jak metal, działał jak tryby maszyny. Był obrzydliwy! Wieka, stalowa pchła której szary pancerz świecił się w kilku miejscach jakby tłumione, płomienne emocje starały się go wypalić, stopić i wybuchać na zewnątrz. Ostatni raz wykorzystał percepcje przestrzeni, zmierzył pięćdziesiąt metrów. Wyląc je, a po chwili zgasił wszystkie umysły. Był sam w ciemności, pierwotnej ciemności swego własnego umysłu., Dalej, na horyzoncie błyszczały jaźnie zwierząt, okaleczony umysł Adepta nie mógł ich włączyć. Za nim zwierza, wkoło ciemność, przed nim stalowa pchła. Ognisty język przeszedł po żelaznym pancerzu umysłu strzelca niosąc ze sobą dziwek przeładowywanej broni i intencje dokładnego zamierzenia się.
Dostrzegł. Ujrzał rysy blaszanej puszki. Drżącej bieli. Dreszczu kości.
Sieroża sięgnął po paralizator.


Cyk!
Pęknęła przestrzeń. Zacisnął dłoń na paralizatorze skupiając cały wysiłek jego mocnej baterii. Zmienił przepływ prądu zmieniając proporcjonalnie napięcie na natężenie, byle tylko porazić, otumanić, spopielić strzelca. Pierwotna siła elektrycznego spoiwa fundamentalnych cząstek natury poruszyła się z miejsca pod silnym bodźcem.

 

Ostatnio edytowane przez Lunar : 14-08-2009 o 16:18.
Lunar jest offline  
Stary 17-08-2009, 21:04   #116
 
Ratkin's Avatar
 
Reputacja: 1 Ratkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwuRatkin jest godny podziwu
<<User1:theGhoul do User2:Spectrum>>
<Zawiesić wszystkie aktywne procesy>

<<User2:theGhoul do User1:Spectrum>>
<Procesy wstrzymane. Czy uruchomić któryś z skryptów awaryjnych?>


Jak cholera...

<<User1:TheGhoul do User2:Spectrum>>
<Uruchom namierzanie i identyfikacje obcego wzorca.>

<<User3:Gremlin do User1:theGhoul>>
<Szefie... nie chciałbym być nieuprzejmy ale nieśmiało zauważę że to kolejny cieć włazi z zabłoconymi butami w twoje sprawy...>


W zasadzie... kurwa mać co ja się będę szczypał do jasnej cholery?!

<<User1:theGhoul do User3:Gremlin>>
<Przygotuj się do inwazji na struktury obcego wzorca>

<<User3:Gremlin do User1:theGhoul>>
<Na robienie bydła jestem gotowy zawsze szefie...>

<<User1:TheGhoul do User2:Spectrum>>
<Przekierować wszystkie dostępne środki do...

<<User3:Gremlin>>
<Lecimy!!! Nu paaagadiiii!!!!>
 
Ratkin jest offline  
Stary 20-08-2009, 02:02   #117
 
Mical von Mivalsten's Avatar
 
Reputacja: 1 Mical von Mivalsten nie jest za bardzo znany
Grzegorz z troską spoglądał na amerykankę. Magini zachowywała się, jakby wpadła w głęboką ciszę, a to nigdy nie wróżyło dobrze. Wprawdzie akaszyta mógł spróbować jej pomóc, ale byli w stanie wojny i miał teraz ważniejsze zadanie, którego nie mógł odłożyć.
- Dobra, wprowadzisz mnie po drodze. - Mruknął, zakładając na ucho słuchawkę. W locie złapał kluczyki rzucone mu przez Jona i cofnął się do samochodu. Odpalił silnik i podzielił swoją jaźń na dwoje. Pierwszy Grzegorz zawiadywał samochodem, trzymając pieczę nad bezpieczeństwem ciała. Drugi z uwagą słuchał Jona, gdy ten podawał mu niezbędne informacje. W pewnym momencie drogę przeciął mu drogi samochód z żółtym kogutem. Cholerne święte krowy, zmora całej Rosji. Po samej Moskwie krążyło ponad tysiąc samochodów, których właściciele mieli na tyle pieniędzy i znajomości, by móc kupić sobie bezkarność na drodze. Grzegorz#1 wystawił przez okno rękę i pozdrowił limuzynę środkowym palcem. Dalej rozległy się klaksony reszty kierowców, równie szczęśliwych co on.

Wieża Ostankino była monumentalnym budynkiem, z gracją i wdziękiem rozpościerającym się nad Moskwą. Czasem trudno było uwierzyć, że zbudowała ją nacja znana na świecie z tworzenia rzeczy topornych i nieporęcznych.

- Dobra, wchodzę do środka, pokieruj mnie, Scotty. - Powiedział Grzegorz, rzucając nieświeżym star-trekowym żartem.
 
Mical von Mivalsten jest offline  
Stary 23-08-2009, 15:13   #118
Moderator
 
Johan Watherman's Avatar
 
Reputacja: 1 Johan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputacjęJohan Watherman ma wspaniałą reputację
Obrzeża Moskwy

Zamieszanie, jedno wielkie zamieszanie. Ravna rzuciła się w gęstwinę, za nią uczynił to Diakon rozpościerając przy okazji płaszcz na Ravnę. Mówczyni Marzeń akurat wpadła w niejedząca zaspę w śniegu i uderzyła ręka o konar drzewa. Najzabawniej, o ile można tak powiedzieć, wyglądał Crin. Nadzwyczaj w świecie do końca nie mógł połapać się, że ktokolwiek śmie do niego strzelać. Akin nie czekał na przebieg wydarzeń, tak samo jak blondynka. Oboje wielkim susem skoczyli w las, a wojskowy wyciągnął pistolet spod nogawki.
Cisza. Było zupełnie cicho i spokojnie jakby lasy właśnie zamarły, a wiatr postanowiwszy gdzie indziej, omijając polanę i las.
Crin wyprostował się, jego kompan odwinął zakrwawione szmaty i ich zwartość – miecz – po który sięgnął Crin. Zmienił się, stal się jeszcze wyższy, nabrał mięśni i ostrych rysów twarzy. Przypominał teraz prawdziwego, prymitywność barbarzyńcę. Jego skóra błyszczała jakby posypana bluszczykiem, matowa, szara. W dłoni dzierżył proste, zupełnie nie zdobne ostrze. Mówcy Marzeń poczuli teraz, że w środku był połączony ogień lód, dynamika i statyka, porządek i chaos, dzikość i spokój., I teraz tryumfowała dzikość.

Horyzontalna Dziedzina Białych Kruków

Amy wreszcie otarła do Mistrz Roberta. Hermetyk siedział pod drzewem w sali narad,opierał się o konar, a para białych kruków wyglądała zza liści ciekawskim spojrzeniem. Niemrawym, udawanym uśmiechem powitał amerykankę, wyprostował się i pogładził dłonią po kawałku trawy. Wyglądał jak siedem nieszczęść. Kiedy tylko zapytała, czy może widzieć się z oficerem, posmutniał.

-Obawiam się, że to nie ma sensu. Wykastrowałem go. Nie, nie urwałem mu jaj ani nie okaleczyłem duszy. Uczyniłem z niego pustą skorupę, wyrwałem co chciałem wiedzieć. Byłe tego mało, jego umysł to sejf. Teraz został samym szkieletem obdartym z myśli i woli, samym rdzeniem emocji. Nie ma sensu.

Zamilkł.

-W poniedziałek zwołujemy kolejny Trybunał. Tam zdasz raport o jeziorze.

Obrzeża Moskwy

Crin stał się srebrnym posagiem, lśniąca statuą metalu która nader żwawo poderwała miecz, warknęła i ruszyła do przodu. Tym samym czasie zdziwiony Diakon skomentował.

-Zbroja Luny... Klaive...

Nastały dwa szybie wystrzały, pomknęły poprzez powietrze w kierunku Crina i... Chybiły. Rozgrzane pociski wylądowały w śniegu. Wszystko trwało ułamki sekund, kolejne wystrzały świsnęły w powietrzu i trafiły w prostowaną, mknąca po śniegu postać Crina. Trafiły w metalowe, srebrne ciało, odbiły się i padły w śnieg powodując gwałtowne ujście śniegu w parę.
Przebudzona wola, rządnie wobec świata porte wiedzą i doświadczeniem. Siergiej włączył paralizator. Błękitna iskra pobiegła pomiędzy elektrodami, równa, zapętliła w nienaturalny sposób i zniknęła. Przez ogniskiem, w lesie coś dmuchnęło, szamotało się w spazmatycznym impulsie. Cisza, spoko. Kompan Crina schylił się za przewrócone drzewo, Akin wraz z blondynką rozglądali się wkoło jakby szukając kolejnego zagrożenia. Tymczasem sam Crin szedł postawni w kierzku ataku Siergieja. Właśnie Mówca Marzeń dostrzegł prawdziwą aurę gniewu, złości i potęgi czerpanej z niej. Krwawe wzory w hipnotyczny sposób wybuchały niczym płomienie, chaos zamknięty w porządku. Kolejne nieskładne wystrzały niczym bojowy popis pijaka nie trafiały już w Crina...

Szpital Moskiewski nr 3

Komputer Samuela w ułamki sekund wychwycił zarządzenia, a ciemny ekran zaroił się od masy równań, równań samej rzeczywistości. Wszystko było tylko jednym mignięciem, jednym impulsem przebudzonej woli, a już komputer komunikował o 50% zniszczonego połączenia oraz o 90% utraconej przez nie skuteczności.
Światło, światło było piękne. Niczym heroina w żyłach uzależnionego, impuls w światłowodzie popłynął do Samuela. Był uzależniony, uzależniony od tego świata. I te uzależnienie wystrzeliło w impulsie światła, pomknęło przez kabel do trialnego komputera który weryfikując to czym w rodzaju intuicji wystrzelił zadanie w kosmos.

Namierzanie i identyfikacja
98%
98%
98%
99%
100%
Obiekt namierzony, koordynaty w pamięci (Cytuję: „Jeden z wieżowców w centrum”)
Obiekt Niezydentyfikowany. Własna analiza zakłada, że obiekt jest obcy. Proponuję zastosować atak programistyczny.

Także Szamil zrobił, kolejne dawki jego osobliwego narkotyku wypłynie weń i w przestrzeń niosąc programy, duchowo-fizyczne wirusy samego ciała które to posłał na swego wroga.
Komputer się zawiesił, trawił informacje.

Obrzeża Moskwy

Natomiast dwie kule z iście snajperska precyzją przemieszaną z przygłuszona wstrząsem percepcją pomknęły nad ogniskiem i trafiły w Ravnę i Siergieja. Kobieta dostała w w prawe ramię i pocisk przeszedł na wylot, pańszczyźniane utkwił w brzuchu.
To wystarczyło, aby Crin skoczył w grzali. Coś se trzęsło, srebrzyste ciało błyskało, ciecia miecza obdziabywać gałęzie. Przypominało to miniaturowy huragan. Ostatecznie Crin rzucił w dal karabin, a sam wyłonił się ze śniegów. Jego ciało dalej było żywym srebrem zroszonym krawiecka, najprawdziwsza krwią. W jednej dłoni niósł miecz, zaś w drugiej ludzką, odcięta głowę.
Mistrz Aureliusz cięgle szeptał, podźwignął się z ziemi, mocarnym gestem machnął w powietrzu swoja laską. Delikatnie drgania rzeczywistości przeistoczyły się w wir, wir wystrzelił w niebiosa, niczym deszcz kwintesencji. Magowie zdawali sobie z tego świetna sprawę, zaś wilki czuły, że coś jest nie tak. Tęczowe barwy ustały.

-Przyjaciele tej głowy którą posiadł Crin właśnie zostali wyrzuceni z gry... Na jakiś czas.

Kompan Crina dalej kulił się zupełnie nie po wilczemu za konarem, a wojskowy i blondynka gdzieś zniknęli. Ślady wiodły w głębi lasu. Tymczasem rani...Ogień.

Centrum Moskwy

Grzegorz dojechał do fili telewizji.



Usłyszał westchnienie Jona, sam zaś nie poczuł niczego nadzwyczajnego. Zwykły budynek, na pierwszy, i nawet kolejne, spojrzenie nie sprawiał wrażenia aby kłębiło się tam coś bardzo statycznego lub chociaż ociupinkę nadnaturalnego. Zwyczajna ochrona, zwyczajne zamieszanie i zupełnie najzwyklejsze problemy z wejściem.

Szpital Moskiewski nr 3

Czy atak był dobrym rozwiązaniem? Nie czas było się zastanawiać kiedy to impuls świetlny zakomunikował deklaracje do komputera, on zaś wykona wszystko z nieludzka precyzją. Na ekranie zajaśniał komunikat.

Obiekt czasowo zneutralizowany. Kontynuować?

Wnet ekran ponownie zamienił się w chaos równań i wykresów. Samuel zauważył drobne odchylenia jakoby coś mąciło w nich, jak teoria chaosu, mała zmiana w rownaniach zmienia ostatecznie końcowy wynik katastrofalnie. I teo ogl się spodziewać.

Obiekt wraca do sił. Przypuszczalny czas do ponownego namierzenia: 6,7 s

Obrzeża Moskwy

Ravna i Siergiej zrobili się bladzi jak ściana, stracili grunt pod nogami i padli. Gdzieś w dali Crin dochodził do siebie, nikłych wilkołaków ani śladu, a Diakon rozglądał się jakby sprawdzając, czy wszystko uczynił dobrze. Tymczasem wnętrze Mówców Marzen płonęło.



Rana od kuli piekła, paliła żywym ogniem który niczym gorący ołów wlany do ciała rozprzestrzeniał się z każdym uderzeniem słabnącego serca, płomienie przelewały się raz na prawo, a raz na lewo, pulsowały. Plunęli, a krew odpłynęła z twarzy.

Centrum Moskwy

Koło Grzegorza zadzwoniła budka telefoniczna. Krótko, raz i zamilkła, a płatki śniegu osiadły na nosie polaka.
 
__________________
Otium sine litteris mors est et hominis vivi sepultura.

Ostatnio edytowane przez Johan Watherman : 23-08-2009 o 22:37.
Johan Watherman jest offline  
Stary 24-08-2009, 15:56   #119
 
Asenat's Avatar
 
Reputacja: 1 Asenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputacjęAsenat ma wspaniałą reputację

"Chyba dostałam"

Poruszyła niepewnie palcami. Ból rozdarł ramię.

"Chyba nie pogram sobie na skrzypcach na koncercie".

Sieroża zwinięty w kłębek przytrzymywał się wpół. Spomiędzy palców ciekła krew.

"Jak? Co? Przecież patrzyłam"

Ogień szalał po żyłach, gotował krew, barwił nuty na czerwono.
"Zaraz się skurczymy i rozpadniemy w popiół. Jak węgielki"

Ravna z ciekawością dziecka przyjrzała się własnej ranie, a potem zignorowała swój ból. Podczołgała się do Sieroży. Zaciskał dłonie kurczowo na ranie. Coś obcego, grudka metalu rozpierała się władczo na porwanych pięcioliniach. Szarpnęła nim brutalnie, zmusiła, żeby spojrzał jej w oczy.

- Nie będzie bolało - oznajmiła z przekonaniem w głosie i Rosjanin chyba uwierzył, bo rozluźnił palce.

Kłamała. Bolało jak diabli.

Usiadła mu na piersi jak zmora, gniotąc kolanami żebra, żeby się nie rzucał. Lewą ręką trzymała za włosy. Prawą wepchnęła w ranę, pomiędzy śliskie wnętrzności. Poruszała palcami w poszukiwaniu kuli i nie była w tym delikatna. Z kącika ust wypłynęła jej strużka krwi.

- Mam, już mam - szepnęła w końcu, podsuwając Rosjaninowi pod oczy okrwawioną dłoń, w palcach trzymała kulę. - Jeszcze chwilę...

Szeptała coś w obcym języku, a gdy szept przeszedł w gardłowy zaśpiew, zacisnęła dłoń na zawieszonym na szyi woreczku.

"Co za masakra..."

Rana na ramieniu Ravny przestała krwawić niemal natychmiast.

"Szybko, szybko"

Miała wrażenie, że stanęła pomiędzy dwoma fałszującymi orkiestrami, które trzeba było nauczyć grać od nowa.

"Panowie i panie, skoncentrować mi się, bo nas nie zaproszą na wyjazdy zagraniczne".

Nuty stanęły posłusznie na baczność. Na szczęście osobista orkiestra Ravny szybko złapała, o co chodzi, i nauczona z powrotem właściwej melodii, przycichła. Rany Siergieja były poważniejsze. Odchyliła kurtkę Rosjanina, by zarastająca się skóra nie wciągnęła tkaniny. Krwawienie ustało, brzegi rany spotkały się ze sobą i zarosły.

Ostatni umarł ból.

- Mówiłam, że nie będzie...
- rozluźniła uścisk, mrugnęła do Sieroży i nie skończyła.


Targnięta bólem zgięła się w pół, darła paznokciami śnieg.

Kiedy fala ognia przeszła, zdyszana uniosła głowę, a w jej przekrwionych oczach widać było tylko niezrozumienie.

Zerwała z szyi haftowany woreczek i ściskając go w dłoni, patrzyła na Sierożę martwym wzrokiem. Jej palce przesuwały się po plecionych rzemykach.
 

Ostatnio edytowane przez Asenat : 24-08-2009 o 16:12.
Asenat jest offline  
Stary 28-08-2009, 16:18   #120
 
Drusilla Morwinyon's Avatar
 
Reputacja: 1 Drusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwuDrusilla Morwinyon jest godny podziwu
Amaryllis Vivien Seracruz

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=DJ0HtEi33eE[/MEDIA]

- W poniedziałek zwołujemy kolejny Trybunał. Tam zdasz raport o jeziorze.

- Jak chcesz...
- westchnęła wzruszając ramionami. - Teraz i tak wam się nie przydam, więc skoczę po swoje rzeczy, zanim je wywalą. - dodała odwracając się od Roberta i ruszając korytarzami Dziedziny w stronę wyjścia. Nawet nie spojrzała na Jona rzucającego jej spojrzenie spode łba. Owijając się szczelniej uśmiechnęła się widząc majstrującego coś przy samochodzie Gustawa.

- Hej, podrzuciłbyś mnie do Moskwy...?

***

Ama siedziała nucąc pod nosem jakąś piosenkę - co ciekawe - po rosyjsku - w środku jadącego niespiesznie samochodu, kupione w przydrożnym sklepiku zakupy leżały obok w foliowej torebce przypominając jej czasy studiów - bochenek chleba, kilka zupek i to tyle - jej zapasy na kolejny tydzień - cóż, gdy pieniędzy brakuje trzeba oszczędzać.
Z tych nie najmilszych rozmyślań wyrwał ją widok dość obskurnego moteliku, w którym parę dni temu zamieszkała.

- Hej, to tutaj, zatrzymaj się. - mruknęła uśmiechając się blado do Gustawa, gdy ten zatrzymał się przed nie najlepiej prezentującym się budynkiem wysiadła i nachyliła się do okna.

- Wezmę rzeczy i zaraz wracam, to potrwa tylko chwilę.


Nie czekając na odpowiedź ruszyła do drzwi i krzywiąc się lekko zaczeła wspinać po schodach w kierunku swojego pokoju.
Gdy uniosła głowę chcąc otworzyć drzwi zamarła widząc wyłamany zamek. Przez chwilę wpatrywała się w niego przechylając głowę w bok - z jej twarzy nie można było nic wyczytać.
Bezgłośnie wyciągnęła "służbową" komórkę i przez parę sekund klikała tylko pisząc wiadomość.

"Hej, ktos mi sie wlamal do mieszkania, jak nie wroce za 2h to znaczy, ze macie u Technoli dwie osoby do ratowania, calusy."

Po chwili sms został wysłany do Gustawa i Roberta, a amerykanka schowała komórkę do kieszeni, zamiast niej wyciągając z torby Glocka i odbezpieczając go zastygła zamykając oczy i nasłuchując jakichkolwiek odgłosów z pokoju - nie słysząc niczego kopnęła mocno drzwi gotowa wskoczyć do środka pomieszczenia mierząc do jakiegokolwiek będącego zagrożeniem stworzenia będącego w środku
 
__________________
Co? Zwiesz dekadentami nas i takoż nasza nację?
Przyjacielu, ciężko myślisz, w innych czasach miałbyś rację.
Czyżbyś sądził, żeśmy tylko tępo w siebie zapatrzeni?
Nie wiesz, lecz to się nazywa ironia i doświadczenie.
Drusilla Morwinyon jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 05:42.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172