Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-03-2012, 14:27   #1
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
[Forgotten Realms 3.5] Za Koronę!



Velprintalar, Pałac Simbul

***

- Panowie i panie, tym problemem już zdążyłem się zająć - po pokoju rozeszło się echo kolejnego męskiego głosu, ten cechował się typowo szlacheckim intonowaniem końcówek zdania i przekonaniem, że bez jego właściciela właściwie wszystko by już diabli wzięli. Pogrążona w dyskusji czwórka magów nawet nie zauważyła, że ktoś od kilkunastu sekund przysłuchuje się ich konwersacji, co było tym bardziej dziwne, że jeden z mężczyzn nosił na sobie dość solidnie wyglądającą kolczugę.
- Wygląda na to, że siedzenie w bibliotece i korzystanie z dobrodziejstw pałacu skutecznie przytępiło wasze zmysły - odrzekł ten w zbroi. Mężczyzna nawet nie starał się ukrywać swojej mieszanej krwi (która generalnie stanowiła połowę populacji Velprintalaru) i dumnie eksponował lekko spiczaste uszy wystające z pod krótko przystrzyżonych, ciemnych włosów.
- Kapitanie, myślę że zbytnio nie doceniasz naszych magów, w końcu studiowali oni u samej Simbul i... - tutaj pierwszy głos zrobił przerwę, wbijając wzrok we framugę drzwi - prawdopodobnie gdyby tylko im na tym zależało, byłbyś panie przypieczony na skwarek.


Po karku uzbrojonego półelfa przebiegło kilka iskierek pochodzących z ciągle uśpionej pułapki. Hovor Seawind oraz Nerrol Hamastyr, pierwszy był kapitanem straży i wojsk Simbul ze sławnymi Aglarondzkimi gryfimi jeźdźcami na czele, drugi osobistym doradcą i posłańcem czarownicy ze wschodu. Seawind, jak na zwierzchnika sił zbrojnych przystało, nie rozstawał się ze swoim pancerzem, elfickiego pochodzenia kolczugą z pozłacanymi elementami wpuszczoną w szeroki, skórzany pas przytrzymujący całość wraz z pokrowcem na broń, z którego w chwili obecnej wystawała długa, zdobiona rękojeść miecza. Twarz kapitana była podłużna i bardzo pociągła, bardziej przypominająca czystej krwi elfa niż mieszańca, oczywiście jak to u wojskowych bywa, nie stroniła ona od cienkich blizn będących pewnie pamiątkami z wieloletniej służby na froncie. Stojący obok niego doradca różnił się od kapitana znacząco, przede wszystkim od razu biła w oczy jego delikatna, niemal kobieca uroda i zadbana cera pozbawiona jakichkolwiek znamion boju. Podobnie do większości szlachciców gustował on w drogich, jedwabnych szatach obszywanych futrem i jeszcze droższej biżuterii. Co dziwne, mimo pojedynczych siwych pasemek przecinających gęstą czuprynę, Nerrol Hamastyr nie wyglądał staro, a nawet wręcz przeciwnie - zdecydowanie za młodo na posadę osobistego doradcy Simbul.
- Rozgośćcie się, kapitanie Seawind, jak już był uprzejmy wspomnieć Nerrol, nie weszlibyście tutaj gdyby wasza obecność nie była przez nas pożądana. Co rozumiesz przez ‘zdążyłem się tym zająć’, Nerrolu? - Zapytała białousta magini podnosząc lekko kaptur tak, że zgromadzeni mogli ujrzeć jej lśniące w płomieniach świecy, szmaragdowe oczy.
- Dokładnie to, co powiedziałem droga pani. Kapitan Seawind oraz ja skontaktowaliśmy się z naszymi siłami wywiadowczymi i zleciliśmy werbunek osób, którym można będzie powierzyć sprawę korony. Jak rozumiem, wasza czwórka w międzyczasie zajmie się szukaniem sposobu na odkręcenie tego wszystkiego...? - Plotki rozpowiadane po całym królestwie, że Nerrol Hamastyr znalazł sposób na odmładzanie się dzięki magii zdawały się mieć potwierdzenie w jego zaradności, organizacji i umiejętnościom zapobiegania wszelkim odchyleniom od grafiku. Z drugiej zaś strony posady doradcy Simbul nie dostaje się od tak, z ulicy.
- Rozumiem więc, że my, ślepi i głusi magowie możemy nie zaprzątać sobie głów zorganizowaniem drużyny poszukiwawczej bo skoordynują to za nas reprezentant dworu i kapitan straży? - Odpowiedział z zapewne zbędnym sarkazmem mężczyzna, któremu z pod kaptura wystawała wyłącznie drewniana maska.
- Ujmując to w nieco mniej złośliwych słowach tak, jak najbardziej. Ja oraz kapitan zasugerowaliśmy naszym agentom kilka możliwości... Sekundkę - półelf zrobił pauzę, wyjmując zza szaty kilka papierów - oczywistym wyborem wydaje się nasza wiekowa Erianne oraz jeden ze strażników królewskich... Zawsze mieszałem krasnoludzkie imiona, Ragnar oraz...
- Ragnar Flammestein? Ten krasnolud, któremu jakiś czas temu zregenerowałam rękę?
- Zregenerowałam nie jest tutaj chyba dobrym stwierdzeniem -
dodał mężczyzna w masce.
- Na Mystrę, zamknij się! Nerrol, chodzi nam o tego samego krasnoluda? Czy ty wysyłasz ich na bitwę ze smokami? Zdajesz sobie sprawę, że jemu ciężko znaleźć jakiegokolwiek partnera ze względu na... Gabaryty? - Zapytała białousta wydając się rzeczywiście zainteresowana tematem.
- Tak, tak... Nie wiadomo czego użyła pani Simbul do pilnowania swojego dobytku, ale wolałbym żeby drużyna poszukiwawcza wróciła z wyprawy w miarę cała, chyba że masz na składzie więcej protez o pani. Wracając do tematu, w mieście pojawiła się bardzo interesująca czarownica, myślę że możemy ją po prostu kupić, a co do pozostałych nie będę was zanudzał. W każdym razie trybiki są już w ruchu, jutro powinienem mieć informacje odnośnie tego, kto się zgodził i komu płacimy i ile.

***
Velprintalar, Twierdza Griffonheight

***

Właściwie rzecz biorąc, Erianne nie odpowiadała bezpośrednio kapitanowi straży miejskiej, ani też porucznikom z gryfich jeźdźców. Czasami jedynie otrzymywała przez nich rozkazy w przypadku, gdy ktoś wyżej był zwyczajnie zbyt zajęty żeby pofatygować się do styranej życiem elan. Generalnie kobieta odpowiadała przed kapitanem wojsk Aglarondzkich, Hovorem Seawindem lub od czasu do czasu przed doradcą królowej, który nieoficjalnie koordynował też akcje szpiegów i agentów korony. Specyfika jej zawodu była dość niezwykła, teoretycznie była zbyt uzdolniona do trzymania wśród strażników miejskich i milicji, ale też profil jej umiejętności nie do końca pasował to na szpiega, to na członka gwardii Simbul. Skończyło się więc w ten sposób, że oficjalnie w papierach była żołnierzem, agentem do zadań nietypowych i właściwie takie też misje otrzymywała. Jeżeli coś było zbyt trudne dla zwykłych piechurów z mieczem, wysyłana została Erianne Rind. Nieoficjalnie zaś pracowała również jako jednoosobowa jednostka egzekucyjna, czasami wysyłana za zdrajcami i dezerterami o randze przynajmniej porucznika. W jeszcze innych przypadkach służyła radami i informacjami historykom zgłębiającym los upadłego już psionicznego imperium Jhamdaath. Zastanawiać więc mogło, co też płomiennowłosa wojowniczka robiła u stóp twierdzy Griffonheight będącej koszarami militarnych oraz gryfich jeźdźców. Zazwyczaj rozkazy otrzymywała listownie lub na wezwanie do Szmaragdowego Pałacu, jednak nie tym razem.

Początkowo zdziwił ją fakt, że charakterystyczna, błękitna koperta zapieczętowana godłem Velprintalaru i podpisana przez nadwornego Simbul nie zawierała rozkazów, a polecenie udania się do Griffonheight z rana, najlepiej jeszcze zanim większość strażników się pobudzi i rozpocznie poranne ćwiczenia. Jak to się mówi, służba nie drużba, więc i Erianne nie marudziła zbytnio tylko zrobiła to, czego od niej oczekiwano zrywając się skoro świt i przemierzając puste jeszcze uliczki, a na końcu wielki, długi plac znajdujący się u stóp koszarów. Twierdza była jednymi z kilku, aczkolwiek ciągle głównymi barakami miasta mieszczącymi w sobie blisko czterystu pieszych i kawalerzystów. Jej architektura była o tyle charakterystyczna, że oprócz standardowego placu ćwiczeń dla rekrutów, ich kwater oraz kwater dowództwa posiadała dodatkowe piętro na którym trzymano oswojone gryfy, wierzchowce sławnych Aglarondzkich jeźdźców. Sam budynek wzniesiono na wzgórzu panującym po części nad miastem, co sprawiało równocześnie że był on najlepszym punktem widokowym w Velprintalarze. W ostatnim czasie Griffonheight wzbudziło sporo powodów do plotek powiększając swój obszar niemal dwukrotnie co znowu zrodziło pytania - po co Simbul fortyfikuje twierdzę, czy Aglarond szykuje się do wojny i czy pokój z Thay wisi na włosku?

Mimo, że Erianne nie przepadała za przesadnie długimi schodami prowadzącymi na szczyt, uporała się z nimi stosunkowo szybko i po kilku minutach stała pod głównymi wrotami twierdzy. Zdawała sobie sprawę z niemiłosiernie wczesnej godziny i wiedziała, że strażnik na bramie może być jeszcze nie do końca przytomnym (tak jak i z tego, że bez względu na porę przytomny być powinien), tak więc cierpliwie poczekała aż ten zda sobie sprawę z jej obecności i otworzy jej drewniane, kute stalowymi belkami drzwi otwierane do zewnątrz. Instrukcje w kopercie zalecały udać się do starszego porucznika strażników, gryfiego jeźdźca Drodtha Kingslayera. W duchu kobieta cieszyła się, że akurat o tego, najmłodszego ze starszych poruczników chodziło. Ona sama formalnego stopnia wojskowego nie posiadała, bo w pewnym sensie była poza militariami i to zazwyczaj decydowało o takim, a nie innym traktowaniu jej przez co starszych sierżantów i poruczników traktujących wszystko bez belek na ramieniu jako gorsze gatunkowo. Drodth taki nie był, jak imię wskazywało wychował się u krasnoludów i to prawdopodobnie tam nauczył się oceniać żołnierza po umiejętnościach, nie po stopniu. Równocześnie był to porucznik pod którym Erianne służyła na początku swojej kariery w Velprintalar, jeszcze zanim odkryto jej specyficzne talenty i przeniesiono do służb specjalnych, tak więc wizytę traktowała również po części jako towarzyską, odwiedzyny starego przełożonego z koszar.


Urody porucznikowi odmówić nie można było, bo rzeczywiście w pewien sposób wpasowywał się w portret idealnego samca posiadając ostre i twarde rysy twarzy, umięśnioną sylwetkę rzeźbioną niczym od dłuta, wieczny kilkudniowy zarost i gęstą kaskadę długich włosów spływających po twarzy. Zupełnie inna sprawa, że sam zainteresowany skupiał się na służbie i odkąd wstąpił do wojska, nie widziano go w towarzystwie płci pięknej poza sprawami służbowymi oczywiście. Właściwie to sam staż miał dopiero kilkunastoletni, jednak talent w szermierce, bezwzględne oddanie Simbul i umiejętności przywódcze szybko wyniosły go do rangi starszego porucznika co, w oczach starych ramoli piastujących swoje stanowiska od lat było wręcz świętokradztwem. Erianne zastała go już w pełnym rynsztunku siedzącym przy biurku nad jakimiś dokumentami, z których wyłowić zdążyła tylko ‘ściśle tajne’, zanim porucznik zakrył je innymi papierami. Sądząc po delikatnych workach pod oczami musiał siedzieć tutaj przynajmniej od zeszłego wieczora.
- Erianne! - Niemal zakrzyknął, na jego twarz z miejsca wstąpił uśmiech i w ułamku sekundy znalazł się na nogach przyjmując postawę ‘na baczność’ i salutując koleżance po fachu. Odczekał jedynie na podobny gest ze strony płomiennowłosej, po czym zwyczajnie podszedł do niej i uściskał jak przyjaciela, którego nie widział od długiego czasu (co w sumie dalekie od prawdy nie było, bo służąc w wywiadzie Erianne rzadko odwiedzała baraki).
- Służby specjalne nie dają ci zbyt wiele czasu na odwiedzenie starego porucznika? - Zagadał z tym samym, szczerym uśmiechem dwudziestolatka, którym był jeszcze dziesięć lat temu - chciałbym, żeby twoja wizyta miała nieco luźniejszy charakter, jednak będę cię potrzebować w sprawach dość... Nieprzyjemnych - zakończył robiąc chwilę przerwy i gapiąc się w przestrzeń gdzieś ponad ramieniem Erianne. Kobieta znała ten gest doskonale, porucznik został zmuszony do decyzji, z podjęciem której miał pewien problem.
- Ciężko przyznać się do szpiega we własnym domu, a tym bardziej mówić o tym innym, ale z niedawno przedstawionych mi dowodów wygląda na to, że mam wtyczkę i to w dodatku z Thay... Chłopaki zauważyli rąbek tatuaża niewolniczego na udzie jednego z moich poruczników i jak go nie było, przeprowadzili mu rewizję rzeczy osobistych... Dlatego też wezwałem ciebie. Wolałbym nie tracić dobrych ludzi, a sam wątpię że ktoś nawet takiej rangi odważy się wystąpić przeciw członkowi sił specjalnych i to o twojej reputacji... Wiesz, chłopaki z koszar strasznie was demonizują, rozumiesz skrytobójcy zabijający własne matki o ile zajdzie potrzeba. Chodź, odpowiem na twoje pytania już po drodze, wolałbym wyrobić się póki nie ma wielu świadków - powiedział otwierając drzwi i według wszelkich zasad dworskich, przepuszczając kobietę przodem.

***
Velprintalar, Twierdza Zielonej Pani

***

Sareth nie do końca wiedział, czemu służyć miało wysłanie go aż do Velprintalaru i to jeszcze do kościoła Chauntei. Podróż z Dhast, gdzie służył w świątyni Lathandera minęła mu niezwykle szybko, a to głównie w podzięce karawanie podążającej właśnie do stolicy Aglarondu, która (jak to karawana) nie pogardziła opieką zaprawionego w boju kleryka. Wiedział on oczywiście, że w rodzimych stronach ciągle niektórzy spoglądają na niego z pode łba, rozpamiętując wymyśloną przez nich historię odnośnie zajścia w ciążę jego matki. Może to dlatego? Może starsza kapłanka chciała go po prostu chronić przed ludźmi zazdrosnymi jego dziedzictwa? W końcu to Sareth, nie kto inny został zaszczycony krwią niebiańską płynącą w jego żyłach i to on był tym młodym, obiecującym sługą poranka którego obawiali się pozostali kapłani. Obawiali się, że to on któregoś dnia zajmie ich miejsce mimo krótszego stażu, starsza kapłanka zaś doskonale zdawała sobie sprawę z tego co się dzieje w jej domenie. Nie powiedziała tego młodzieńcowi, o nie. Mimo wszystkich jej zalet nigdy nie potrafiła mówić źle o swoich podopiecznych i dlatego oficjalna wersja przekazana Sarethowi mówiła o charakterze świątyni w Velprintalarze, który powinien bardziej pasować młodemu i żądnemu przygód śmiałkowi. No i tutaj właściwie rzecz biorąc się nie myliła, wcale a wcale.

Kościół, a właściwie to niewielka twierdza poświęcona Chauntei wybudowana została w zachodniej części miasta nieco dalej wgłąb lądu, oddalona od brudnego portu. Sama świątynia była nieregularną, niską budowlą składającą się z przybytku bożego, młyna wraz z otaczającymi go polami oraz fortecy, w środku której znajdowała się jeszcze jedna kaplica oddana bogini upraw. Co ciekawe, większość obecnych kapłanów była w rzeczywistości mnichami i to była pierwsza różnica od kościoła Lathandera. Tutaj nie było czasu na nudę, tutaj non-stop coś się działo, to trzeba było pomóc na polu, to coś naprawić, to dostarczyć coś gdzieś, to pomóc przy kadziach i tak dalej. Sareth miał faktycznie pełne ręce roboty, zaś treningi z mieszkańcami twierdzy były czymś, czego tak bardzo mu brakowało w spokojnym życiu świątynnym w Dhast. Sami bracia zakonni nie musieli polegać na wsparciu miasta, gdyż utrzymywali się sami z wyrobu sławnego na cały Aglarond i jeszcze poza nim, zielonego piwa. Z około stu mnichów mieszkających w twierdzy na stałe blisko połowa pracowała na roli, pozostali doglądali kadzi i procesu fermentacji, uwaga, pietruszki gdyż to właśnie była baza niezwykłego trunku i pierwszego towaru eskportowego Velprintalaru.

Sareth otrzymał pokój o dużo lepszym standardzie niż komórka z łóżkiem i biblioteczką, w której mieszkali bracia zakonni. Nie oznaczało to oczywiście luksusów, a jedynie własną toaletę która posiadała nawet balię do kąpieli i doprowadzenie wody z zewnątrz, dwie szafki więcej na ubrania, stojak na broń i zbroję oraz wygodniejsze łóżko (któremu i tak bliżej było do pryczy). Mimo, że on sam zazwyczaj upierał się przy pracy w piwiarni lub na roli nie chcąc odstawać od pozostałych, najczęściej dostawał lżejszą robotę tak, żeby później miał jeszcze siłę na trening z opatem lub którymś ze starszych mnichów. Poranek zapowiadał się raczej spokojnie, na dzisiaj zaplanowane mieli zbiory i przewiezienie tego wszystkiego do składów, tak żeby od jutra znów mogła wystartować produkcja. Właściwie jego porządek zburzył jeden z młodszych braci zakonnych, najpierw pukaniem do drzwi, a później poleceniem udania się jak najszybciej do opata w podobno jakiejś ważnej sprawie nie cierpiącej zwłoki. Pan poranka nie ubierał na siebie nawet zbroi, gdyż ta do prac codziennych nie była mu potrzebna, bardziej martwiło go nagłe wezwanie do opata, gdyż to mogło oznaczać albo reprymendę (aczkolwiek nie miał pomysłu za co), albo całkowite wywrócenie porządku dnia do góry nogami. Nie zwlekając więc założył na siebie czystą koszulę i spodnie, po czym wyszedł ze swojej izby i udał się do kaplicy znajdującej się w twierdzy, gdyż tam na zapleczu rezydował opat Correy.


Opat Correy był mężczyzną w kwiecie wieku (czyli pod czterdziestkę) i jako jeden z nielicznych mnichów klasztoru, w przeszłości był poszukiwaczem przygód. Opowieści o wyczynach zwierzchnika świątyni często były tematem numer jeden podczas wieczornych spotkań albo zwyczajnie w czasie posiłków. Jak większość braci zakonnych golił się na krótko (z czym on faktycznie po prostu wyłysiał), rekompensując sobie brak włosów na głowie dość gęstą i zadbaną brodą. Oczywiście jako mężczyzna żyjący z wysiłkiem fizycznym za pan brat, mógł się pochwalić naprawdę niezłą sylwetką. Sareth dość nieśmiało zapukał do drzwi jego pokoju, tak samo skromnego jak reszta, tylko nieco większego. Ostatni raz był tutaj sam krótko po przybyciu do miasta i właściwie miejsce to było po prostu w jakiś sposób zimne, nieprzyjemne.
- Sareth - powitał go opat odstawiając miskę ze spożywaną właśnie zupą - już myślałem, że nie przyjdziesz. Wybacz to wszystko, proszenie cię do mnie osobiście, ale moja prośba jest zwyczajnie dość osobista - przerwał wstając z krzesła, po czym zaczął grzebać coś pod łóżkiem, wyjmując z pod niego całkiem słusznych rozmiarów paczkę.
- Piwo, jeden z najstarszych roczników jakie mamy w swoich zbiorach. Wiem, że miałeś dzisiaj pomagać przy zbiorach, ale gdybyś był w stanie dostarczyć tę przesyłkę mojemu przyjacielowi, byłbym naprawdę wdzięczny. Corrik jest elfem, poprosił o dostarczenie paczki do tawerny Pod Paladynem w porcie, myślę że przy okazji dobrze będziesz, jak nawiążesz kontakt z kimś z poza klasztoru, nie sądzisz? - Zagadał wręczając zawiniątko kapłanowi.
- Aha, zanim wyruszysz zajrzyj proszę do młyna, brat Nuka da ci jeszcze jedną rzecz, którą chciałbym żebyś przekazał Corrikowi.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 02:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172