Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-09-2012, 11:20   #1
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
[Forgotten Realms 3.5] Na szlaku najemników

***
Szlak Najemników, Emberdawn

***



Tarsakh, zwany często także szponem cyklonu. Czwarty miesiąc roku zazwyczaj przynosił ze sobą wiosnę już w pełni tego słowa znaczenia: zimowe chłody odchodziły w niepamięć, co jakiś czas padał deszcz, jednak rolnikom było to wyraźnie na rękę, w połączeniu z coraz cieplejszymi dniami była to dla nich obietnica obfitego w zbiory roku. Wybrzeże Mieczy nigdy nie mogło narzekać na temperaturę na wiosnę, co prawda na wybrzeżu pogoda lubiła płatać żeglarzom figle, jednak miejscowości położone dalej (a już szczególnie Emberdawn, które od oceanu oddzielał pas gór) cieszyć się mogły ciepłymi, z racji na położenie geograficzne, w miarę stabilnymi wiosnami. Pora roku najczęściej kojarzona przez druidów z cyklem odrodzenia dla dzieciaków oznaczała możliwość zostawienia w domu grubych futer i więcej czasu na dworze, dla chłopów powrót na pole, dla kupców i najemników zaś rozpoczęcie sezonu. W zimę szlaki handlowe praktycznie stawały w miejscu, te morskie co prawda jakoś dawały radę, ale opłacanie magów roztapiających przybrzeżne kry było wybitnie nie opłacalne. Przez Emberdawn przetaczało się więc teraz dziennie przynajmniej kilka karawan wielkich faktorii handlowych, raczej przyjaźni z natury mieszkańcy witali je serdecznie, wiedzieli jednak że towarzyszący kupcom najemnicy powiązani są z nimi kontraktami i na próżno ich namawiać do zostania, chociaż na trochę, w niewielkiej mieścinie położonej w dość ciężkim miejscu. Wiosna jednak dopiero się zaczynała, tak więc mieli nadzieję że pojawi się w końcu ktoś, kto przeszyje serce trapiącej ich bestii.

Samo Emberdawn nie było może klejnotem na skalę Waterdeep, nie mogło również stawać w konkury z mniejszym od niego Daggerfordem. Ciągle jednak było ono gościnnym przytułkiem niebezpiecznego traktu prowadzącego do Wrót Baldura. Już z daleka rzucał się całkiem wysoki ostrokół odgradzający domostwa od równiny pól uprawnych, linii gęstego lasu na północy i kilku samotnych wzgórz na północnym wschodzie. Ci bardziej spostrzegawczy dostrzec mogli ludzkie sylwetki chowające się za naostrzonymi kłodami, nie było to co prawda elfie kommando, zwykli chłopi o zapewne znikomej wartości bojowej robili co mogli, by pilnować swoich dobytków. Brama, a raczej ciężkie, drewniane drzwi otwarte były na oścież, prowadziły do swoistego przedsionka odgrodzonego kolejnym drewnianym murem z takim samym, zbrojonym portalem otwierającym zaś wejście do samej wioski. Emberdawn sprawiało dość pozytywne wrażenie. Krótka droga wyłożona drewnianymi kłodami prowadziła na niewielki plac wokół którego stała kuźnia (największy budynek), karczma i kilka większych domów zapewne należących do urzędników. Ciężko było dopatrzeć się jakiegoś porządku w tutejszym budownictwie, domki porozrzucane były pod różnym kątem, w różnych miejscach tworząc jedynie prowizoryczne ścieżki i malutkie placyki na rozwieszanie prania albo wylanie brudnej wody. Jedyne dwa budynki będące poza palisadą należały do miejscowego drwala i zielarki, ta ostatnia cieszyła się z resztą mieszanym zaufaniem.
Dzień dzisiejszy obfitował w różne persony przewijające się przez Emberdawn. To o dziwo odbiegało od standardów typowej wioski na uboczu, gdzie baby na widok obcego obdzierały kota ze skóry i rzucały urok, byle toto sobie poszło. Tutaj podróżni witani byli bardzo ciepło, dzieciaki podniecały się uzbrojonymi po zęby najemnikami, chłopi po chwili rozmowy sami wypytywali o nowinki ze świata, wieczorami zaś siadali razem z młodymi i słuchali bardzich opowieści. Chłopki zaś... Te młodsze i nie wydane wręcz obskakiwały co przystojniejszych mężów w nadziei na wyrwanie się z małej wioski i możliwość zobaczenia świata na własne, śliczne oczy.

Od rana przez lub w okolicach Emberdawn przewaliło się przynajmniej pięć tuzinów osób. Wraz ze świtem minęła je duża, ciężkozbrojna karawana markowana kompanią handlową Gallawaya. Osiem dużych wozów ciągniętych przez dwa konie jeden, dwudziestu chłopców do obsługi i z piętnastu zbrojnych przejechało obok miasteczka, nie siląc się na postój. W ślad za konwojem, w niewielkim odstępie czasu przybyli również dwaj mężczyźni. Pierwszy zawitał prawie równo z pojawieniem się na horyzoncie połowy złotego dysku, całkiem wysoki, o solidnej posturze i gęstych, kasztanowych włosach. Miał może z dwadzieścia lat, z jego aparycji zaś szczególnie wyróżniał się spoczywający na pierścieniach krótkiej kolczugi amulet, symbol Tempusa i wiszący u boku topór. Ten zaś zwrócił uwagę nawet miejscowego kowala, otwierającego akurat swój przybytek. Mężczyzna mimochodem zagadał do młodzieńca o pochodzenie i wykonanie oręża, sugerując północne bractwa płatnerskie i wytrzymałość wykutych przez nie broni. W oknach i przed domostwami pojawiło się kilka głów przysłuchujących się rozmowie. Typowy ludzki odruch, mężczyźni starali się wyłapać jak najwięcej z rozmowy boskiego sługi i kowala, żeby później samym móc wyjść na fachowców.
Mniej więcej dwa kwadranse po przybyciu Taara do Emberdawn, w jego mury zawitał inny młodzieniec. Ten, po całonocnej podróży szybko przemknął przez centrum wioski i udał się do karczmy, napić się i najeść po długim spacerze. Był średniego wzrostu jak na mężczyznę, odziany w podobną do kapłana, krótką kolczugę z wiszącym u pasa długim mieczem i tarczą na plecach. Brunatne włosy opadały mu niesfornie na czoło, przysłaniając podkrążone po całonocnej przeprawie oczy. Mimo zmęczenia sposób jego poruszania się nie uległ żadnej zmianie. Wyćwiczone, krótkie ruchy jakby trenowane godzinami nie zawierały w sobie żadnego niepotrzebnego gestu, niczego przypadkowego. Widok Claira w pewien sposób mógł niepokoić, przywodzić na myśl co ktoś taki mógł wyczyniać z już dobytym mieczem. Na szczęście nikt nie niepokoił go rozmową, było wcześnie i większość mieszkańców jeszcze spała, tak więc i on mógł wreszcie złapać chwilę odpoczynku.

Około południa przez Emberdawn przetaszczyła się kolejna karawana, tym razem mniej obwarowana i mniejsza sama w sobie, prawdopodobnie pochodząca z Wrót Baldura, aczkolwiek ciężko było dopatrzyć się na niej konkretnych insygniów. Członkowie gildii kupieckiej zatrzymali się w miejscowym przybytku ożywiając nieco okolicę, mniej więcej po godzinie jednak zabrali się dalej. W ich towarzystwie przybyli do mieściny dwaj kolejni poszukiwacze przygód. Bragonius był dość wygadanym młodzieńcem, pełnym jeszcze ideałów o bohaterskości, pomaganiu słabszym i ratowaniu pięknych księżniczek z zamków. Drugi z nich zaś, wysokości mniej więcej wyrośniętego dziecka trzymał się na uboczu. Mimo panującego dookoła ciepła nie zdejmował kaptura z głowy, zauważyć się dało co jakiś czas kawałek obsydianowej skóry gnoma, zdradzającej jego podziemne pochodzenie. Ale co też Svirfneblin robił na powierzchni? To już chyba tylko sam Boddynock wiedział.
Ostatnia dwójka podróżników przybyła dopiero w godzinach popołudniowych. Był to młodzian, rzec można wręcz gówniarz o przepełniającej go niesamowitej aurze inności (i charakterystycznych, czerwonych tęczówkach oczu) i całkiem interesująca kobieta, która w mig zyskała na popularności u miejscowych (głównie chłopów). Co łączyło przybyłych tego dnia sześciu podróżników? Na pewno nie pochodzenie, tym bardziej rasa i profesja. Na pewno w niedługim czasie mieli stać się rozpoznawalnymi twarzami na Wybrzeżu Mieczy, póki co zaś połączyło ich dość huczne powitanie.

Jak wspomniałem już wcześniej, nikt nie łapał za widły wyganiając obcych. Nikt też nie zachowywał się agresywnie wobec mężczyzn chcących ukraść ichnie dziewki. Emberdawn przyzwyczajone było do przyjmowania gości, ale sposób przyjęcia mógł wydać się nawet podejrzany. To, co miało tu miejsce można określić regularną libacją: zaczęło się rozmowami, co chwila ktoś czegoś chciał, to podleciał dzieciak i prosił, żeby pokazać mu parę uderzeń miecza. To kowal zwrócił uwagę na niecodzienną robotę części ekwipunku któregoś z awanturników, koniec końców w rosnącym tłumie pojawił się i miejscowy burmistrz, Bernard Rogendrott.


Był wysoki, postawny, ogolony na łyso, zaś pokiereszowana bliznami twarz sugerowała jasno profesję wykonywaną przezeń zanim zabrał się za rządzenie. Szybko okazało się, że nie on jeden z resztą. Cała jego kompania mieszkała w Emberdawn szukając spokoju po latach walk z orkami, gdzie też pozakładali rodziny. Generalnie rzecz biorąc pojawienie się emerytowanego awanturnika ochłodziło nieco atmosferę, dało się odczuć wielki szacunek, jakim był tutaj darzony. Jednak i on miał wiele ważniejszych spraw na głowie, tak więc nie zagłębiając się bardziej w rozmowę szybko zmył się w czeluści swojej chaty. Oficjalne rozpoczęcie przywitania nieznajomych można określić mniej więcej na postawienie kolejki dla wszystkich przez właściciela tawerny.

Powód całej tej szopki stał się jasny dopiero późnym wieczorem. Chcąc nie chcąc, cała szóstka wylądowała wreszcie przy jednym stole i miała okazję poznać się, zamienić kilka pierwszych słów i odebrać o sobie pierwsze wrażenia. Chwilę potem przysiadł się również i karczmarz, prowodyr całego tego dzisiejszego pijaństwa, zaczął mówić, a mówił dużo i początkowo niezrozumiale: o duchach, o ciężkim położeniu wioski, o nawiedzonym zamku Dragonspear, którego właściciel zginął podstępem tajemniczego maga. Mówił także o zdarzających się co jakiś czas zaginięciach, o hałasach dobiegających nocami z zamku, o tym że burmistrz i jego ludzie są już starzy i mają rodziny, nie chcą ryzykować skóry, poza tym kto zaryzykuje starcie z umarłymi? Właściwie to kilku zaryzykowało i nikt jeszcze nie wrócił. Koniec końców zaproponował nowoprzybyłym zagłębienie się w problem, zbadanie ruin zamku i wyjaśnienie skrywanych przezeń tajemnic. Obiecał nagrodę, sumkę zebraną przez miejscowych i oczywiście góry skarbów ukrytych w nawiedzonym dworze. Zaoferował nocleg na czas pobytu w Emberdawn i wszelką pomoc, jakiej będzie mógł udzielić. Czy warto było angażować się w prywatne sprawy wioski gdzieś na zadupiu za kilkaset sztuk złota? Mężczyzna nie oczekiwał odpowiedzi, prosił o nią jutro rano i zaproponował przespanie się z problemem, po kilku głębszych wyznał również, że jego żona należała do grona zaginionych, będzie już z rok jak jej nie ma, stracił nadzieję na znalezienie jej, ale najzwyczajniej w świecie nie chce, by ktoś inny z osób znanych mu od szczeniaka przeżył to samo, co on.

***
Szlak Najemników, Dragonspear

***



Zanim ktokolwiek zdał sobie z tego dobrze sprawę, na zewnątrz zapadł już zmierzch. Późna godzina i chłodna jeszcze, wiosenna noc, wygoniła wszystkich z dworu do domów lub Smokowego Dobytku, bo tak nazywała się jedyna w wiosce karczma. Nawet tam z resztą ilość biesiadników znacząco zmalała, wielu z nich musiało rano wstać, tak więc picie do późna nie było im po drodze. Zanim wybiła północ, wewnątrz została tylko grupka dopiero co poznanych najemników oraz karczmarz, ci pierwsi z resztą też powoli zbierali się na górę, odespać trud całodziennych podróży szlakiem.
Zaoferowane przez kwatermistrza pokoje prezentowały się całkiem ładnie, do luksusu było im co prawda daleko, ale generalnie nie było na co narzekać. Niewielkie, kilkuosobowe izby zawierały w sobie wszystko, czego potrzeba było do poprawnego funkcjonowania nawet z osobnym pokojem, w którym stała balia do kąpieli. Łóżka były drewniane, o dziwo była na nich świeża pościel, przy każdym stał niewielki stoliczek, w rogu pokoju w sąsiedztwie okna umieszczona została wielka, dębowa szafa mogąca pomieścić całkiem dużo ubrań. Każdy z kolei wybrał sobie swoje miejsce do spania, z czym Nero czująca się dość nieswojo w towarzystwie samej płci męskiej, ulokowała się na łóżku stojącym możliwie blisko wyjścia. Po dniu pełnym wrażeń wszyscy szybko udali się w objęcia Morfeusza.

Cała akcja przeprowadzona została bardzo sprawnie, można powiedzieć, ktoś musiał to robić nie pierwszy raz, zero wpadek i potknięć, do ostatniej chwili żaden z najemników nie usłyszał nawet skrzypnięcia deski w podłodze. Każdego z nich budził na ułamek sekundy silny, drażniący nozdrza zapach, po czym znów zapadali się w sen jeszcze silniejszy niż przedtem. Jedynie Boddynock, gnom mieszkający większość swojego życia w Podmroku (przez co spanie jak na szpilkach było dla niego normalne) obudził się odruchowo na moment przed przystawieniem mu do twarzy białej szmatki namoczonej ciężkim do zidentyfikowania dla niego płynem. To z resztą nie miało znaczenia, bardziej liczyła się osoba dokonująca śmiałego porwania. Wpadająca przez okno księżycowa łuna dość wyraźnie oświetliła łysą głowę zamachowca. Tych blizn i tego charakterystycznego, pełnego ignorancji spojrzenia, gnom nie byłby w stanie pomylić z niczym innym. Cała grupa młodych najemników uprowadzona została przez burmistrza, poznanego dziś Bernarda Rogendrotta i kogoś jeszcze. Svirfneblin nie miał wystarczająco czasu na rozpoznanie pozostałych myszkujących po pokoju sylwetek. Mimo jawnego sprzeciwu mózgu, jego świadomość ponownie odpłynęła w dal...

...Powróciła dopiero kilka godzin później. Nie tylko u niego z resztą, gnom szybko doszedł do kilku wniosków. Po pierwsze, specyfik musiał być dziełem alchemika bo mniej więcej u wszystkich jego efekt przestał działać w podobnym czasie. Po drugie, bardzo nie spodobała mu się sytuacja w której się znajdował. W takich chwilach zastanawiał się, czy aby zdolność widzenia w ciemności faktycznie była takim błogosławieństwem, jak można było myśleć? Wielkie, prawie sześciometrowe ognisko skutecznie rozświetlało najbliższe okolice tak więc każdy mógł się dokładnie zorientować, w jak wielką kupę wpadł. Humoru nie poprawiało mu także wielkie, metalowe coś przypominające ruszt, a znajdujące się mniej więcej w połowie wysokości płomienia.
Mężczyzn rozebrano do bielizny i przywiązano do powbijanych w ziemię drewnianych pali. Co mądrzejszy dodał sobie dwa do dwóch i doszedł sam do wniosku, jaką rolę pełnił w dzisiejszej kolacji. W najgorszej pozycji znajdowała się jedyna przedstawicielka płci pięknej, Nero. Ona również paradowała w samej bieliźnie, jednak jej miejsce nie było przy drewnianym palu... No, przynajmniej nie tym wbitym w ziemię. Pozycja dość uwłaczająca kobiecie zakładała przełożenie jej w pasie przez poziomy kawał oszlifowanego drewna w taki sposób, by ułatwić sobie dostęp do jej wdzięków. Przywiązanie zaś nadgarstków do kolan zapobiec miało próbom ucieczki. Kilka sekund minęło, zanim konstruktorka zdała sobie sprawę ze swojej dość niekomfortowej sytuacji, po kolejnych kilku uświadomiła sobie, że całe szczęście dolna część jej bielizny znajduje się jeszcze na swoim miejscu, czyli nikt nie dobierał się do jej ‘wianuszka’. No, jeszcze...

Krótka lustracja okolicy, kilka nerwowych obrotów głową i spotkanie wzrokowe z odpychającymi, przekrwionymi ślepiami pozwoliło mniej więcej nakreślić obraz sytuacji. Dookoła skrępowanych przy ognisku najemników aż roiło się od orków i goblinów, na oko w samym zasięgu wzroku siedziało ich z trzydziestu. Drużyna awanturników właśnie stanęła (choć niedosłownie) oko w oko z duchami nawiedzającymi Dragonspear. Wnętrze zamku opiewało w ruinę. Zabudowania po tej stronie murów praktycznie nie istniały, poddane próbie czasu w większości zawaliły się lub zostały rozebrane (zapewne przez obecnych mieszkańców). Dało się zauważyć, że w części z nich porozkładano posłania i rzeczy codziennego użytku, co oznaczało że orkowie musieli obozować tutaj już od dłuższego czasu. W co poniektórych domkach (lub nawet wzwyż muru) rosły drzewa rozsadzając kamienne bloczki korzeniami lub przebijając się przez dachy i okna. Nie mniej jednak to, co zostało z zapewne pięknego kiedyś wnętrza, w większości już nie istniało. Cały dziedziniec był jednym wielkim placem-gruzowiskiem ze stojącymi gdzieniegdzie ścianami i rosnącymi gołymi jeszcze po zimie drzewami. Jedynym w miarę utrzymanym budynkiem wydawał się dawny kasztel, dziś został z niego tylko parter z oświetlonym pochodniami zejściem do podziemi. Na nieszczęście zamkowe mury świetnie zniosły próbę czasu, brama znajdująca się na południe od paleniska była zamknięta i nie sprawiała wrażenia ‘do ruszenia’ przez drużynowego osiłka. Cztery wieże również prezentowały całkiem niezły stan. W dwóch południowych (po obu stronach bramy) ktoś najwyraźniej rezydował, słychać z nich było krzyki, widać było płonące pochodnie. Te na północ nieco gorzej przetrwały próbę czasu. Prawa była wyraźnie reperowana, jej szczyt nie wyglądał zbyt solidnie, lewa zaś runęła od wysokości pierwszego piętra w górę. Sprawiały wrażenie opustoszałych, aczkolwiek obie posiadały zamknięte drzwi wokół których zawieszono pochodnie oświetlające drogę.

Orkowa biesiada trwała w najlepsze. Co chwila któryś z nich ryknął przypominającym kwilenie świni śmiechem. Właściwie mieli dziewkę do chędożenia, mieli jedzenie, dom i święty spokój, czym tu się martwić? Na szczęście dla spętanych najemników pomoc jednak przyszła, aczkolwiek nie taka, jakiej by się spodziewali.

Głuche uderzenie o stal było na tyle mocne, że wzbił się aż kurz z kamiennej obudowy bramy. Zaraz za nim kolejne, po nim głośny ryk i jeszcze jedna seria. Z południa słyszeć się dało tupot czegoś ciężkiego i to nie jednego, nie dwóch, całej gromady. Zaraz także do kakofonii krzyków dołączyły polecenia orków i goblinie piski, z bram zawył odgłos dmuchania w róg, poprzedzający głośne ostrzeżenie.
- Trohh! Trohh! - Ci znający język orków bez problemu zidentyfikowali przepełnione obawą zakrzyknięcie jako pojawienie się w okolicach trolli. Powszechnie wiadome było to, że na Wielkich Moczarach aż roiło się od wielkich zielonoskórych, nikt jednak nie posądził ich o zbieranie się w grupki i prowadzenie walk ze swoimi mniejszymi braćmi. Wszyscy siedzący przy ognisku zebrali się na raz i pobiegli w kierunku bram, z południowych wież co rusz ktoś wybiegał. Sądząc po samych zbrojach, musiało być to dowództwo zamieszkującego Dragonspear plemienia. Wszystko co było w stanie utrzymać broń wchodziło na mury ostrzelać adwersarza. Pozostali biegli na dół przytrzymywać bramę przed jej nieuchronnym wyłamaniem.

Czyżby to właśnie była szansa na oswobodzenie się i ucieczkę z patowej sytuacji? Okolice ogniska opustoszały, ale nie oznaczało to wcale, że oprawcy całkiem zapomną o swojej rozrywce na dzisiejszą noc.
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 01-09-2012, 13:57   #2
 
Gettor's Avatar
 
Reputacja: 1 Gettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputacjęGettor ma wspaniałą reputację
Ręka mu drżała. Ostatnio często miał taki odruch, jeszcze nie do końca panował nad swoimi nowymi mocami.
Dla Garo ostatnie dni przeminęły tak szybko i chaotycznie, że niewiele z nich pamiętał. Z jednej strony to dobrze, bo lepiej takie wspomnienia wyprzeć z pamięci i nigdy o nich nie mówić, jednak z drugiej strony to był bardzo ważny dla niego czas.
Czas w którym zawarł pakt z diabłem. I dla kogo? Dla wioski, którą być może uratował od śmierci głodowej. Wioski, która się go wyparła i w podzięce wygnała.
I został sam ze swoim głosem w głowie. I drżącą ręką.

Nie spieszył się, bo nie miał dokąd. Pamiętał, że w okolicy jest niewielkie miasteczko Emberdawn i spokojnie zdąży tam dotrzeć przed zmierzchem. Szlak był w miarę spokojny, tylko sporadycznie przejeżdżały wozy z zaopatrzeniem. Na te okazje Garo schylał głowę i pozdrawiał woźnicę, a ten odwzajemniał pozdrowienie. Ludzie na szlaku byli dla siebie mili, póki nikt nie robił nerwowych ruchów przy broni.
Doszedł w końcu do miasteczka, w którym było, jak na gust Garo, niemałe poruszenie. Z czystej ciekawości diablę chciało sprawdzić co to było.

Ktoś szarpnął go lekko za płaszcz.
- Pan to ma śmieszne oczy! - powiedział dzieciak, który go zaczepił. Zaraza, że też ludzie muszą być tacy wścibscy.
- Synku, nie przeszkadzaj panu. - naraz przybiegła matka dziecka, jednak sama przez dłuższą chwilę patrzyła Garo prosto w oczy.
~Zaraz znowu się zacznie. Cholera, miałem nadzieję chociaż noc tu spędzić, ale chyba trzeba będzie się wynosić... ~ pomyślał momentalnie. Jednak, ku jego zdziwieniu, kobieta uśmiechnęła się i zaczęła zachwycać się jego "niezwykłością".
Naraz zbiegli się inni ludzie wypytujący o jego pochodzenie, zachwalający jego rzekomo szarmancki wygląd. Niewiadomo kiedy okrzyknięto go "Wielkim Magiem z Południa". Jakim magiem?! Nigdy nie parał się żadną magią...

Zanim się zorientował, jakaś młoda i wcale ładna dziewka się do niego przysunęła i wsunęła rękę pod jego ramię i spytała, czy zabierze ją tam skąd pochodzi, że jest bardzo ciekawa świata i że...
- Państwo drodzy, ja nie jestem żadnym magiem! - krzyknął nagle, po czym delikatnie, acz stanowczo wyswobodził się z objęć dziewczyny. - Znam kilka magicznych sztuczek, jednak nikomu nie przyniosą one nic dobrego. Potrafię tylko... niszczyć. - powiedział lekko łamiącym się głosem.
Efekt był taki, że tłum był nim jeszcze bardziej zafascynowany i uradowany jego obecnością. Jednak Garo nic z tego nie rozumiał - właśnie powiedział tym ludziom, że nie potrafi robić nic pożytecznego, a oni się z tego cieszą.
~Gdzie ja trafiłem, jakiś cholerny zakład psychiatryczny, czy jakie licho? ~ pomyślał, jednak stwierdził że skoro wszyscy są tym tak zafascynowani to niech tak będzie.
Uchylił ludziom rąbka tajemnicy z tego co potrafi robić, jednak część z zawieraniem paktu z diabłem zachował dla siebie.

Wnet zaczęto go prosić, żeby zademonstrował i wysadził tą beczkę, albo walnął w ten głaz, albo pozbył się niewygodnego teścia...
Na szczęście burmistrz Bernand przybył w samą porę - tłum się nagle uspokoił, zaś Garo i paru innych, nieznanych mu podróżnych, zostało zaproszonych do tawerny na "darmową kolejkę". Diablę nie było w miejscu do kwestionowania darmowego kufla piwa, nawet w towarzystwie nieznajomych, jednak miało się na baczności...
 
Gettor jest offline  
Stary 02-09-2012, 08:30   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Zaczęło się od kowala.
To, że karczmarze bywają rozmowni, o tym Taar wiedział z wcześniejszych doświadczeń, ale żeby kowal?
Prowadząc dość luźną pogawędkę na temat przygód, traktów i broni Taar wspomniał o wizycie w Waterdeep i Wrotach, tudzież o podróży morskiej. Kowal nie chciał być gorszy. I on, zanim osiadł w Emberdawn, podróżował nieco, a takie topory, jak ten, którego posiadaczem był Taar, widywał na północy. I potrafił rozpoznać wyśmienity oręż, nawet jeśli ten wisiał spokojnie u pasa, zamiast rozrąbywać czyiś czerep.
Taar jako kapłan Tempusa o broni pojęcie z pewnością miał większe, niż kmiotek od pługa, ale wielkim znawcą oręża nie był. Mimo tego wiedział, że twórcą jego broni był prawdziwy mistrz, a topór wart jest tyle, co dwadzieścia lub więcej sztuk bardziej pospolitej broni. Czy topór spełniał należycie swą rolę w skracaniu żywota innych? Na ten temat Taar się nie wypowiadał.

Opuścił rozmownego kowala gdy ten zajął się czyimś wierzchowcem i ruszył na zwiedzanie miejscowości.

W zasadzie nie potrafił powiedzieć, na czym minął mu cały dzień. Co chwila go ktoś zaczepiał - od dzieci, przez młodzież różnej płci po osoby starsze i znacznie starsze.
Nie da się ukryć, że bycie najpopularniejszą osobą w wiosce wnet stało się nieco męczące, na szczęście po jakimś czasie pojawiły się kolejne ofiary i już podczas obiadu Taar miał nieco spokoju.

Wieczorem dopiero wyszła na jaw tajemnica owego zainteresowania. Propozycja rozwiązania sekretów kryjących się w Dragonspear była ciekawa, mogła przynieść pewne profity, no i nie trzeba było się tam wyprawiać samotnie. Warto było się nad tym zastanowić. I pogadać z innymi.

***

Przebudzenie było z gatunku tych mnie sympatycznych, zaś biorąc pod uwagę okoliczności poprzedzające pobudkę, wniosek był jeden - karczmarz, co do wyprawy ich namawiał, w spisku był z tymi ogrami i goblinami, w których łapach znalazł się Taar i inni lokatorzy pokoju w gospodzie. Któż inny mógłby ich wykraść z gospody? Albo on sam, albo on i jego wspólnicy.

Wizja znalezienia się na ruszcie niezbyt odpowiadała Taarowi. Pozostawało poczekać na jakąś okazję. I pomodlić się.
 
Kerm jest offline  
Stary 05-09-2012, 14:33   #4
 
Lakatos's Avatar
 
Reputacja: 1 Lakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znanyLakatos wkrótce będzie znany
Przeszło tydzień temu Bragonius upuścił twierdzę zakonu Czujne Oczy Bóstwa, w której spędził ostatnie dziewięć lat swojego życia. Przybył do Wybrzeża Mieczy z nadzieją, że z pomocą Helma dane mu będzie dobrze spożytkować w tym regionie swoje umiejętności. Dotychczas jednak nie miał zbyt wielu okazji do niesienia pomocy potrzebującym. Włóczył się, zatem bez konkretnego planu po traktach północy, szukając sposobności do wykazania się.

Kolejny dzień bezproduktywnej podróży nużył mu się i dłużył, gdyż po wielu latach ciężkiej pracy w służbie zakonu, nie przywykł do nic nierobienia. Jechał powoli na swoim siwku za obładowanym do pełna wozem. Wlókł się na samym końcu karawany, do której dzień wcześniej dołączył. Okolica, mimo wielu pogłosek o czających się za każdym drzewem potworach, wydawała się bezpieczna. Nie gdzie było widać żadnej bestii, albo chociażby bandytów, z którymi mógłby się zmierzyć. ”Jak tak dalej pójdzie to zapomnę, do czego służy miecz?” – Zamartwiał się paladyn. Nie mając lepszego zajęcia, Bragonius przyglądał się uważnie jak woźnica próbował bezskutecznie omijać dziury na trakcie, których po zimie nie brakowało. Szczególnie zły stan drogi drażnił kupca, mającego z tego powodu kilkudniowe opóźnienie. Paladyn widząc w złym humorze handlarza, powtrzymał swoją wrodzoną ciekawość i nie drażnił go pytaniami, dokąd zmierza i co przewozi. Nie wdawał się także w dyskusję z wynajętymi przez niego najemnika, którzy nie wydawali mu się zbyt sympatyczni. Siedział cicho z tyłu z marsową miną i czekał, aż dojadą do następnej osady na szlaku. Licząc, że może tam znajdzie dla siebie zajęcie?

Cierpliwość Bragoniusa nie został wystawiona na poważną próbę, ponieważ już około południa dotarł wraz z resztą karawany do osady o nic niemówiącej mu nazwie Eberdawn. Choć zawitał tutaj po raz pierwszy, czuł się jakby wrócił do dawno nieodwiedzanego domu. Dotychczas w czasie swojej krótkiej podróży, spotykał się raczej z chłodnym przyjęciem. Mimo symbolu Otwartego Oka, jaki miał wymalowany na tarczy, zazwyczaj ludzie nie cieszyli się wielce z jego przybycia. Tutaj za to sytuacja miała się zupełnie inaczej. Od momentu przekroczenia bramy ludzie byli dla niego nadzwyczaj mili, dlatego też nie zdradzając szczegółów swojej decyzji, pożegnał się kupcem, który po krótkim postoju planował dalszą podróż. Bragonius postanowił natomiast zabawić troszkę dłużej w wiosce, wszak nigdzie mu się nie spieszyło. Zostawił zatem, swojego rumaka w stajni, a sam udał się do karczmy, coś zjeść i wypytać się o zajęcie dla siebie.

Z racji zorganizowanej przez mieszkańców Eberdawn i trwającej do późnej nocy biesiady, jedzenia mu nie zabrakło, a i otrzymał ciekawą propozycję. Prośba karczmarza o zbadanie nawiedzonych ruin pobliskiego zamku, wydawała się bardzo interesująca. Nie ze względu bynajmniej na pieniądze, których tak naprawdę nie było zbyt wiele do podziału, ale możliwość pomocy jak się okazało nie bez przyczyny gościnnym wieśniakom. Bragonius czekał już wystarczająco długo na takie wyzwanie, dlatego zgodził się pomóc bez zbędnego namysłu. Wierzył, że podoła powierzonemu zadaniu, w czym mieli mu pomóc dość osobliwi poszukiwaczy przygód, których poznał tego samego wieczoru.
 
Lakatos jest offline  
Stary 05-09-2012, 15:58   #5
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
- Co za dzień! - powiedział dość wesoło tajemniczy mężczyzna o czerwonych oczach. - Nie podróżowałem dotąd zbyt dużo, ale gdyby ktoś mi powiedział że tak tu witają przyjezdnych, w podróży byłbym pewnie całe życie, jak sądzicie?
- Niestety, zwykle tak nie bywa. - Dodał młody chłopak, Clairem się przedstawiający - Raczej przywykłem do zawistnych spojrzeń, przekleństw za plecami i gróźb widłami popartymi - westchnął ciężko i pociągnął solidny łyk ze swego kufla.
- Och... - skomentowało diablę, również pijąc. - To dość fortunne w takim razie, że akurat tutaj trafiliśmy. Zwę się Garohaezzasher, ale wszyscy mówią mi Garo.
-Naprawdę? Aż dziw, przecież poszukiwacze przygód dla wioskowych to samo szczęście! - Blondyna słuchała słów pozostałych awanturników z błyskiem w oczach. Ciężko określić czy był to błysk wywołany zawartością opróżnianego przez nią kufla (tatko nie dopuszczał jej do własnych zapasów, ani jakichkolwiek zapasów w ogóle), czy ciekawością odnośnie opowieści na temat awanturniczego bytu. - No, może z wyjątkiem sytuacji gdy ci poszukiwacze przygód mają wieśniaków za idiotów których można obrabować, zabić, a potem przywrócić z martwych jako nieumarłych tragarzy. Tacy ludzie zdecydowanie psują nam opinię! - W możliwości powiedzenia “nam” było coś naprawdę satysfakcjonującego. - Ah, i zanim wyjdę na niegrzeczną przekupkę! Nazywam się Nero, miło mi z wami biesiadować przy tym stole.
Uśmiechnęła się zawiadacko, po czym upiła sobie nieco piwa, mamrocząc pod nosem coś na temat tego, jak dobrze imiona “Nero” i “Garo” brzmiałyby w jakieś bardziej opowieści.
- Tak, ale nie zapominaj, że ludzie z naturą wolą zabić coś co choć trochę odstaje od norm, niźli poznać jego naturę. A może to tylko moja facjata przyprawiała wszystkich tych ludzi o mordercze myśli? - owe pytanie retoryczne skłoniło go do wspomnienia wszystkich chwil gdy niechciany, przepędzony, uciekać musiał z niejednej wioski. Oczy jego niczym mgłą momentalnie zaszły, a przynajmniej tak mogło by się zdawać w oświetlonej sztucznym światłem karczmie.
Garo patrzył się to na blondynkę, to na Claira, którzy nagle i bez żadnego problemu zmienili temat na nonszalanckie mordowanie ludzi.
- No cóż, mam nadzieję że "my" nie psujemy poszukiwaczom przygód tej opinii! - zakrzyknął Garo, podnosząc raz jeszcze puchar do ust. Mamrotanie dziewczyny na temat wspólnej opowieści o "Nero" i "Garo" jakoś utknęło mu w głowie i przez dłuższą chwilę siedział zamyślony.
- Taar - przedstawił się młody mężczyzna z symbolem Tempusa. - Wiele osób osądza innych po tym, co widzą - powiedział. Upił łyk piwa, nie zdradzając swego stosunku do tego napoju. - Tak zwane uogólnienia - dodał. - Powstają na podstawie cudzych opowieści i osobistych doświadczeń. Przede wszystkim na podstawie tego pierwszego. Ludzie, i nie tylko ludzie, chętnie nadstawiają ucha na różne straszne opowieści. Im gorsze, tym lepsze. Wszak mówienie o kimś dobrze jest nudne, nieprawdaż? - pociągnął kolejny łyk piwa.
- W końcu muszą mieć czym straszyć dzieci po nocy, żeby były posłuszne, nieprawdaż? - skomentowało diablę, po czym ziewnęło przeciągle, zasłaniając usta drżącą ręką. - No, drodzy towarzysze. Jeśli w tym, co mówił nasz dobrodziej jest choć ziarno prawdy to jutro mamy dużo pracy. A niewyspany czarownik, to niebezpieczny czarownik, najczęściej dla siebie. Tedy udam się teraz na spoczynek, dobrej nocy życzę.
Po tych słowach Garo wstał od stołu i skierował się ku obiecanej przez karczmarza izbie z łóżkami, jednocześnie lewą ręką przytrzymując prawą, tą drżącą.
- Co racja, to racja - powiedział Taar. - Jeśli mamy jutro coś zdziałać, to warto parę chwil snu załapać.
Dokończył piwo, a potem ruszył w ślad za Garo.
- Dobrej nocy - odezwał się Bragonius zgarbiony nadal nad kuflem piwa, za które niestety nie mógł pochwalić karczmarza. Zwykle rozmowny, tego wieczoru paladyn był nadzwyczaj małomówny. Poza tym, że się przedstawił, nie zamienił z nowo poznanymi poszukiwaczami przygód, jak cześć z nich lubiła się tytułować, zbyt wielu słów. Zamiast wdawać się w dyskusje, siedział cicho na skraju ławy i przysłuchiwał się co ciekawego do powiedzenia moją nowi towarzysze. Z osobliwego grona siedzącego przy stole jego uwagę przykuł Garo. Bragonius nie wiedział dlaczego, ale już na samym początku znajomości był do niego źle nastawiony. Paladyn nie potrafił powiedzieć o co konkretnie chodzi, ale przeczucie podpowiadało mu, żeby nie ufać czarownikowi.
”Może to przez te oczy? Nie ważne, pomyśli się o tym jutro. Teraz wystarczy już tego biesiadowania. Pora zobaczyć, co za pokój przygotował karczmarz.”
Jak pomyślał tak i zrobił. Skończył trunek, a następnie udał się na spoczynek.
 
__________________
A true gamer should do his best to create the most powerful character possible! And to that end you need to find the most gamebreaking combination of skills, feats, weapons and armors! All of that for the ultimate purpose of making you character stronger and stronger!
That's the true essence of the RPG games!
Nemo jest offline  
Stary 05-09-2012, 16:12   #6
 
Nemo's Avatar
 
Reputacja: 1 Nemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumnyNemo ma z czego być dumny
***

Na snucie domysłów, oskarżeń i innych intelektualnych wyczynów nie był teraz czas i Garo postanowił korzystać z okazji, jaką dała im banda trolli. Kiedy w okolicy nie było już żadnego zielonoskórego, bez większego trudu uwolnił się z pętów, po czym pognał do drugiej... może trzeciej najbliższej osoby w potrzebie - a już na pewno jedynej w okolicy "Damy w Opresji".
- Pani wybaczy, postaram się ją czym prędzej uwolnić. - powiedziało diablę, po czym zaczęło majstrować przy pętach Nero, jedynie mimochodem patrząc na jej... wdzięki.

W tym samym czasie tuż nie opodal, młodzieniec o jasno brązowych włosach westchnął od niechcenia, jakby cała ta sytuacja wcale nie wydawała się tak straszliwa jaką była w rzeczywistości. Myśli sklarowane atakowały jego świadomość, spokojnie analizując sytuację.
~ Dookoła orkowie. Duży problem. Przed zamkiem banda trolli. W niedalekiej przyszłości większy problem, na razie są pożyteczne. Więzy krępujące jego ruchy. Nikła przeszkoda - nie musiał się znacznie trudzić. Kilka ruchów, zręczne zgięcie nadgarstka i sznur opadł na ziemię uwalniając swobodę ruchów Claira. Rozejrzał się po zebranych. Garstka awanturników jemu podobnych. Półnagich i związanych. Praktycznie bezużytecznych. Rozmasował nadgarstki i podszedł do wyznawcy Tempusa. Taar jak się zdawało. Przyklęknął tuż za jego plecami i począł majstrować przy węźle pomagając się uwolnić nie staremu kapłanowi. Doszedł do wniosku, iż poplecznik boga wojny ma największy potencjał bojowy z zebranych tu więźniów. Po chwili i owy więzień był wolny.
- Pomóż uwolnić pozostałych - rzekł, po czym rozejrzał się za choćby kijem na broń się nadającym. Miał niewielką nadzieję, że gdzieś w pobliżu znajdzie swój sprzęt, jednak zdrowy rozsądek wpychał owe przypuszczenie pomiędzy bajki i legendy.

Garrick czul się podwójnie obdnazony. Nie dosc, ze pozbawiono go jego szat to zdjeto mu kaptur.
Odkad opuscil podziemny swiat nie sciagal go prawie nigdy, nie chcial przyciagac wzroku spotykanych osob oraz sluchac glosow obrzydzenia. Gdyby powiedziec, ze jego twarz, jego cale cialo, jest poorane bliznami to jakby powiedziec, ze atakujace trolle to potulne stworzenia. Gnom nosil slady znecania, bicia, przypalania, ciecia i wszystkich mozliwych tortur. To pamiatki spod ziemi, o ktorych bardzo chciałby zapomnieć. Normalnie, blizny dodają meskosci, jednak w tym przypadku, zdeformowana twarz i ciało gnoma przyprawiały słabszych psychicznie o mdlosci.
Ale dobrze, sie stalo, nie bedzie musial ukrywac swojej aparycji przed tymi naziemcami.
W momencie, gdy orkowie rzucili sie w kierunku bram, wiezy Garricka opadly na ziemie. Gnom uwolnil sie juz jakis czas temu i tylko czekal na odpowiednia okazje, ktora wlasnie nastala.
Szybko rozejrzal sie po otoczeniu, wypatywal jakiejs broni, ktora odpowiadalaby jego rozmiarowi i umiejetnosciom. Jedyne co dostrzegl, to toporek, ktorym niestety nie umial sie efektywnie poslugiwac. Lepszy taki niz zaden. Gnom puscil się pędem w jego kierunku, w biegu podniósł oręz i skoczyl w strone wiekszego rumowiska czy stosu drewna, czegokolwiek w czym moglby sie ukryc przed orkami, trollami i wszystkim, co mogli i na pewno chcialo mu zrobic krzywde. Nie ogladal sie na naziemcow, w sumie, to mial ich juz dosc. Zostal po raz kolejny zdradzony przez powierzchniowcow, przekonal sie juz, ze nie roznia sie od plugawstwa, które zyje w podmroku i nie moze im ufac.

Gdy orkowie popędzili w stronę bramy Taar spróbował rozerwać więzy. Wnet jednak zrezygnowal z tych prób widząc, że pomoc już nadciąga.
- Dzięki stokrotne - powiedział, rozmasowując miejsca, gdzie sznury pozostawiły ślady na rękach i nogach i idąc w stronę pala, przy którym tkwił Bragonius. Przyklęknął przy mężczyźnie i zaczął rozwiązywać jego więzy. - Gotowe - powiedział po chwili. Na szczęście nie trzeba było przepalać liny.
Podniósł się i zaczął się rozglądać w poszukiwaniu czegoś, co by się nadało w charakterze broni.
- Pomagać naszemu chwilowemu sprzymierzeńcowi chyba nie będziemy. - Wskazał w stronę atakowanej bramy. - Proponowałbym sprawdzić kwatery starszyzny. Może tam coś znajdziemy.
Nie czekając na ewentualne poparcie dał przykład idąc w stronę budynków, z których wybiegli najlepiej uzbrojeni orkowie.

Po kilku chwilach diablę uwinęło się z pętami dziewczyny.
- Gotowe, jesteś wolna. - powiedział tryumfalnie Garo, odrzucając na bok linę. Błyskawicznie jednak wziął ją z powrotem. Nigdy nie wiadomo kiedy się przyda porządny kawałek sznura.
- Nasz wierzący towarzysz przemówił, w drogę! - dodał po chwili i ruszył za Taarem. Działanie w myśl zasady "w kupie siła" zdawało mu się teraz najrozsądniejszym wyjściem.

Owszem troszkę wypił, ale chyba nie tyle, żeby zapomnieć, kiedy zabawa przeniosła się do obozowiska orków. Bragoniusowi sprawa wydawała się podejrzana, ale widząc co dzieje się dookoła, szybko zrozumiał, że nie jest to wymarzony czas na podliczanie ilości wypitych wczorajszego wieczora trunków. Okoliczności wskazywały, że nie zostali skrępowanie dla własnego dobra. Wyglądało na to, że nie łatwo mu będzie wyjść wyjść cało z tej kabały. Helm jednak nie zapomniał o swoim gorliwym wyznawcy. Atak trolli stał się wymarzoną okazją do ucieczki, tylko te przeklęty więzy! Kręcił, wiercił się, ale bez żadnego efektu. W zakonie nie uczyli go jak zachować się w takiej sytuacji. Na szczęście z pomocą przyszedł Taar, za którym pobiegł ile sił w nogach, po tym jak on i reszta towarzystwa zdołała się wyswobodzić. Nie widział teraz sensu działać w pojedynkę.

Podobnie też myślała Nero, która przez dłuższą chwilę zaciskała zęby w nienawiści, zawstydzeniu, i ogólnym zmieszaniu. Czerwień zażenowania przypruszyła jej policzki gdy chłopak pozbywał się liny. I chociaż humor miała paskudny, rozweseliła ją odrobinę myśl, że gdyby nie przybyła do Emberdawn, mogłaby w takiej pozycji kończyć znacznie częściej.
Mimo wszystko wolała orków od tego. Z orkami można było przynajmniej dyskutować, optymalnie - kuszą.
-Dzięki.
Wstała, nie do końca wiedząc, co zrobić z rękoma. Szukać broni, osłaniać się, czy...i w dodatku te podłoże! Wzdrygnęła się z obrzydzeniem, próbując nie myśleć, co ma pod stopami. Oby w wiosce mieli wannę i gorącą wodę...
Dopiero po chwili dotarła do niej, tak zupełnie nierealna, powaga sytuacji. Byli w obozowisku orków! W dodatku...czy dobrze rozumiała to, co słyszała? I jak właściwie orkowie wdarli się do karczmy w środku miasta? Kątem oka zwróciła uwagę na to, do czego była przywiązana i zmrożona doszła do wniosku, że lepiej pójdzie i też znajdzie coś dla siebie.
I znalazła. Łuk, kołczan, strzał dwadzieścia! Szkoda, że nigdy nie miała czasu nauczyć się z niego strzelać...
-[i]Chce to ktoś?[i]

Niestety, tak jak się de la Vie spodziewał. Nic co mogło zdawać się użyteczne nie znajdowało się w pobliżu. Jeno te wielkie pale...
- Czekajta. Wiecie na czym polega dźwignia? - Rzucił do męskiej części ich przypadkowej grupy. - Można wykorzystać owe drewno do podniesienia bramy. Tedy lady Nero spróbuje przejść przez lukę i znaleźć jaki kołowrót czy pal licho co do otwarcia tegoż portalu. - rzekłszy podniósł jedną z bali i ruszył w stronę kraty. - Pomóżcie mi z tym

Mimo doskonałego wzroku nawet w najgłębszych ciemnościach, Garo nie mógł niczego znaleźć w tym pomieszczeniu. Znaczy, że niczego interesującego tam nie było. Na propozycję współtowarzysza odnośnie kraty jęknął lekko, gdyż był przyzwyczajony do pracy umysłowej, a nie fizycznej. A już na pewno nie do podnoszenia kraty. Jednak sytuacja była niezwykła, toteż diablę stanęło obok Clair’a, gotowe mu dopomóc...

- Chwila! - Krzyknął Bragonius widząc jak Clair brał się za podnoszenie bramy. - Czy ktoś w ogóle wie gdzie jesteśmy? Tędy niby mamy się wydostać? - Zapytał zdezorientowany.
Garo potrząsnął głową słysząc słowa paladyna.
- Nie gadaj, tylko nam pomóż z tą kratą, w każdej chwili orkowie mogą tu wrócić, a ty się pytasz gdzie jesteśmy?! - warknął zdenerwowany.
- W obozowisku orków - mruknął Taar, zły nieco, bowiem z wieży, do której chciał iść, ponownie dobiegły jakieś głosy, co oznaczało, że nie wszystkie orki opuściły tę budowlę.
- Zapewne wrócą, ale nie znaczy to, że mamy się pchać do jakiś podziemi. - Odparł spokojnie paladyn. -Zamiast targać do żelastwo, lepiej chodźmy do jednej z północnej wieży. Stamtąd może udam nam się wydostać. - Reszta miała jednak inny plan.

Po chwili poświęconej na rozsupływanie więzów przyszedł moment na planowanie. Bitwa przy południowej bramie przybierała na sile, solidna krata raz za razem drżała od potężnych uderzeń trollowych łapsk. Po krótkiej konsultacji, Clair postanowił wprowadzić pomysł w życie. Zdecydowanym krokiem skierował się w stronę ogniska, fala gorąca buchnęła mu w twarz, nie zniechęciło go to jednak. Nie zważając na żar zbliżył się najbliżej jak się dało i nogą trącił jedną z większych, stojących po boku belek. Wielki kawał drewna upadł na ziemię z trzaskiem, przez moment wydawało się że w ślad za nim poleci cały stos, psując misternie ułożony plan. Pozostali szybko dopadli się do wielkiego kloca gasząc płomienie czym się dało. Belka po spotkaniu z ogniem nie sprawiała wrażenia bardzo wytrzymałej, jednak po upewnieniu się, że drewno w miarę ostygło, mężczyźni przełożyli jeden jej koniec przez otwór w kracie, środek opierając na szczycie schodów. Na komendę cała zgraja nacisnęła, wręcz powiesiła się na drzewie ciągnąc je w dół. Mimo wielkiego wysiłku krata ledwo drgnęła, trzask łamanego drewna zaś jasno oświadczył o wyższości metalu nad tym pierwszym. Grupa poszukiwaczy przygód znalazła się w punkcie wyjścia... Z wielkim kawałem drewna walniętym przez środek klatki schodowej.

Wcale nie uśmiechało mu się zwiedzanie podziemi orkowego obozowiska w samych galotach, dlatego Bragonius nie płakał z powodu złamanej kłody. Nie zmieniał to jednak faktu, że cały czas byli w niezłych tarapatach, dlatego ponaglał towarzyszy:
- Czekacie tutaj na trolle, czy biegniemy do wieży?

Nero przyglądała się próbie podniesienia kraty z pewnym rozdarciem wewnętrznym. Nie miałaby naprawdę nic przeciwko temu, by im pomóc. Z drugiej strony, może uraziłaby tym ich dumę? Kto ich tam wie. Za to z dezaprobatą spotkały się ogniste przygody Claira.
-Trzeba było to zostawić Garo, on przynajmniej by się nie poparzył.
Burknęła i...kątem oka zobaczyła kamyk. Wielkości melona. Podniosła go z uwagą, podrzuciła w dłoniach i obejrzała dokładnie, po czym w zamyśleniu posmyrała się po swojej bieliźnie ocieplanej króliczą sierścią. Kupiła ten strój podróżny za niewielkie kieszonkowe które dostawała, marząc o wykorzystaniu go kiedyś na szlaku, walcząc z bestiami i potworami. Dla wielu, wydatek 10 sztuk złota na głupie ciuchy był zwyczajną rozrzutnością. Dla niej...
Dla niej była to broń i być może klucz do bezpiecznej, acz nieco dezorientującej w czasoprzestrzeni, ucieczki.
-Pytanie brzmi....gdzie ściany mogą być najcieńsze?
Mruknęła do siebie, rozbieganym wzrokiem odbijając się od muru do muru, od wieży do...
-Wieża! Tak, właśnie. Biegniemy do wieży. Aczkolwiek...
Zawahała się. Wypadałoby sprawdzić najpierw co jest po drugiej stronie muru, chociażby to, czy nie ma tam głodnego trolla. Zdania nie dokończyła.

Garo jęknął z wysiłku i zachwiał się potężnie, kiedy drewniana belka się rotrzaskała. No, to by było na tyle w kwestii kraty.
Na uwagę o swojej osobie posłał Nero dziwne spojrzenie - coś pomiędzy "skąd ty o tym wiesz", a "zamknij się!", ale nic nie powiedział.
- Nie ma co tu zagrzewać miejsca, skoro krata nie chce współpracować. - powiedział. - Spróbujmy szczęścia w wieży.
Podszedł szybko do ściany kasztelu i wyjrzał za nią, żeby ocenić "czystość" drogi. Kiedy już upewnił się, że niczego żywego tam nie ma, dał znak pozostałym i sam ruszył szybko w kierunku wieży.

Taar również nie miał zamiaru stać i medytować nad oporną kratą. Idąc w ślady Garo podszedł do kasztelu, gdzie z pewnością nie był aż tak widoczny, i - podobnie jak poprzednik - rozejrzał się. Nie widząc nikogo ruszył w stronę wejścia do będącej ich celem wieży.

- No trudno. Przynajmniej próbowaliśmy - Dodał pomysłotwórca rozcierając oparzone ręce. - Wygoi się - rzekł wesołym tonem do jedynej przedstawicielki płci przeciwnej. Spojrzał na wieżę i ruszył za zmierzającymi tam towarzyszami niedoli. - Daj ten łuk, sądzę że większy pożytek z niego będzie w moich rękach.

Podróż z okolic kasztelu do północnego muru przebiegła bez większych niespodzianek. Piątka najemników (i podróżujący w ślad za nimi gnom) przekradła się między ruinami domostw i niewielkich sklepików, całe szczęście wszystkie były opustoszałe (mimo pojedynczych, prostych posłań zapewne zajmowanych przez orków i goblinów). Oddalenie się od coraz bardziej zażartej bitwy przyprawiło ich o spokój, w tej chwili byli już daleko poza zasięgiem łuków swoich niedoszłych oprawców, po kilku minutach znaleźli się też przed oświetlonym pochodniami wejściem do zawalonej wieży. Ta była wysoka na jakieś sześć metrów, zbliżając się do drzwi dało się usłyszeć zażartą rozmowę prowadzoną gdzieś na piętrze. Jeden z głosów definitywnie należał do orka, był niski, zachrypnięty i dla kogoś znającego orczy - bogaty w charakterystyczny akcent. Drugi zaś, po chwili nasłuchiwania (aczkolwiek ciężko było wyłapać coś więcej niż pojedyncze słowa z tej odległości), zidentyfikował się sam jako głos burmistrza Emberdawn.
Po ostrożnym złapaniu za klamkę okazało się, że drzwi zamknięto na zamek. Nero bez większego problemu oceniła robotę na dość solidną, coś czemu nie podoła bez odpowiednich narzędzi, a i z nimi może być ciężko. Wychodziło na to, że gdzieś musi znajdować się klucz...
Taar przemknął przez dziedziniec najciszej jak mógł, w duchu przeklinając orków i gobliny. Zapobiegliwe bestie pozabierały wszystko, co tylko nadawało się na broń. Cóż z tego, że zatrzymał się dwa-trzy razy. Błysk metalu nie oznaczał noża, tylko podniszczoną łyżkę, do walki niezbyt się nadającą. A worek, jaki znalazł, był pusty.
- Wleźli do środka i zamknęli się, żeby nikt im nie przeszkadzał - powiedział szeptem, gdy okazało się, że drzwi są zamknięte.
Diablę, kiedy tylko zorientowało się, że pod tymi drzwiami zabawią dłużej, bo trzeba się namęczyć z ich otwarciem, postanowiło pierw zgasić światło. W tym celu Garo wziął obie pochodnie, rzucił na ziemię i przydeptał płomienie.
- Lepiej tu nie stać, jak kaczki do odstrzału. - wyjaśnił. - Ktoś może to otworzyć?
To był głos...burmistrza. Nero przygryzła wargę, po czym wszechświat pomysłów eksplodował w jej czaszce. Takie radosne przyjęcie. Pozornie bezpieczna wioska na przecięciu leż potworów. Emerytowany poszukiwacz przygód który nic nie zrobi ze znikającymi ludźmi. I zaskakująco dobre nastroje jak na miejsce gdzie być może całe rodziny mogą rozpłynąć się w powietrzu! Nie powinno się ufać obcym w Emberdawn, szczególnie przyjezdnym.
Ale się ufało. Dlaczego emerytowani poszukiwacze przygód to prawie zawsze sukinkoty?
-Ja mogę przeżreć zamek kwasem, ale zajmie mi to dobre dwie minuty, plus ograniczy moją przydatność na resztę tego wieczora. Więc wolałabym by była to ostateczność. - podrzuciła swój melonowaty kamień w łapkach. -Poza tym, czułabym się bezpieczniej z kuszą przy boku. Lub chociaż czymś czym można się bronić.
Hej, to nie byłby jej chrzest bojowy. Zdarzyło się kiedyś że stróż nocny z magazynu się rozchorował i ojciec tnąc koszty wysłał ją jako zastępstwo. Oczywiście tego wieczoru złodziej *musiał* próbować dokonać rabunku.
-To głos burmistrza, nie? Który negocjuje z orkiem. Jeśli nie jest jak my jednym z porwanych, tylko stoi tam na równej pozycji z jakimś zielonoskórym, to znaczy że potrafi przyłożyć na tyle, że orkowie boją się go na tyle by się z nim nie tłuc. Ale w sumie też nie na tyle by został ich wodzem. Więc w najlepszym razie mamy tam wojownika-emeryta i przynajmniej jego odpowiednik w zieleni.
- Chodźmy lepiej sprawdzić inną wieżę. Może tam znajdziemy swój dobytek i inne łupy zielonych. - dodał półszeptem młody wojownik napinając lekko luk, by być gotowym do walki.

W tym momencie gnom podszedł do reszty najemników i stanąl za ich plecami.
- Z tego co tu słyszę wnioskuje, że nie zdziwi was pewnie fakt, że chwile przed naszym nocnym porwaniem obudziłem się i zobaczyłem twarz porywacza? To on, ten pieprzony stary naziemiec, burmistrz. Przehandlowal nas. - Gdy, najpewniej, pozostali odwrócili się w jego kierunku dodał - Ten samiec ma racje, chodźmy poszukaź naszych rzeczy, albo czegokolwiek do obrony - dodał, patrzac na Claira.
Po drodze Boddynock wypatrywał równiez jakiegos plaszcza, kawalka tkaniny, ktorym moglby okryc swoje zdeformowane torturami cialo i poorana bliznami twarz.
- Skoro w wieży znajduje się nasz porywacz, to i może znajdziemy tam nasze rzeczy. Ach gdyby miał teraz swój oręż. - Westchnął paladyn. - Nie wahałbym się, ani chwili porozmawiać z tym burmistrzem, a tak... - Choć Bragonius miał wielką ochotę wparować z impetem do wieży, ostatecznie przytaknął pomysłowi Claira.
- Sukinsyn - powiedział Taar. - Z pewnością się teraz targuje o to, ile za nas dostanie. Otwórzcie ten zamek. Nie ma po co iść do drugiej wieży, bo też może być zamknięta. Będziemy tak chodzić to tu, to tam, aż nas złapią.
- Jak nas mają złapać, to od razu mamy pójść się podać? - Zapytał się Bragonius. - Choć może i masz racje, latanie od drzwi do drzwi to też nie rozwiązanie. Nero spróbujesz to otworzyć? - Zwrócił się do dziewczyny i nie czekając na jej odpowiedź, spróbował dobrze znanym sobie sposobem, sprawdzić czy ktoś jest jeszcze w wieży.
Kiedy diablę usłyszało, co gnom miał do powiedzenia, jego ręka zaczęła nagle drżeć. W sumie nie miał za dużo czasu na myślenie o przyczynie ich obecnej sytuacji, jednak wersja Boddynocka wydawała mu się bardzo prawdopodobna. Po chwili w prawej dłoni Garo pojawił się ciemny, fioletowy płomień.
- Otwórzcie te drzwi. - powiedział, podnosząc płonącą dłoń. - Mam tu przesyłkę dla naszego drogiego burmistrza. Kilka przesyłek, jeśli będzie trzeba.
 
__________________
A true gamer should do his best to create the most powerful character possible! And to that end you need to find the most gamebreaking combination of skills, feats, weapons and armors! All of that for the ultimate purpose of making you character stronger and stronger!
That's the true essence of the RPG games!
Nemo jest offline  
Stary 06-09-2012, 13:55   #7
 
Sierak's Avatar
 
Reputacja: 1 Sierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłośćSierak ma wspaniałą przyszłość
***
Szlak Najemników, Dragonspear

***



Całej szóstce niedoszłych poszukiwaczy przygód udało się przekraść niepostrzeżenie przez dziedziniec aż do północnego muru. Nawet majstrowanie przy ognisku nie zwróciło uwagi walczących o życie na murach orków i goblinów, drużyna po kilkunastu minutach od oswobodzenia się dotarła do jednej z wież. Ta wznosiła się na wysokość mniej więcej sześciu metrów, od strony zewnętrznej była nieznacznie niższa. Drzwi do niej, oświetlone z obu stron pochodniami, niestety były całkiem solidne, do tego strzeżone zamkiem będącym poza skromnymi zdolnościami łotrowskimi Nero. Nie było to jednak dla niej problem, poszukiwacze słysząc z wewnątrz głos burmistrza Emberdawn postanowili dostać się tam za wszelką cenę. Garo na sam początek zdjął z uchwytów obie pochodnie, po czym przygasił rzucając na ziemię i przysypując je piaskiem. W międzyczasie gnom zajął się myszkowaniem po okolicznych ruinach domów, po kilku minutach wyszedł z któregoś z nich, trzymając pod pachą kawałek płótna używanego przez orków jako prześcieradła (tak więc nie należało ono do najczystszych). Szybko owinął prowizoryczną maskę wokół twarzy zasłaniając blizny i deformacje - pamiątki życia w Podmroku.

W czasie, w którym Nero zajęła się przelewaniem swojej niespotykanej mocy na znaleziony wcześniej kamień, Bragonius skoncentrował się na modłach ku Helmowi, by ten obdarzył go częścią swej mocy widzenia. W jednej chwili sposób jego postrzegania świata zmienił się diametralnie, wszystko wokół najpierw wydało się lekko rozmazane, by po kilku sekundach wróciło do swej pierwotnej postaci. Najpierw intuicyjnie wyczuł w okolicy obecność zła, konkretnie dwóch aur. Kilka mrugnięć oczu potem wiedział już, że ma do czynienia z dwoma słabymi aurami zła, znajdującymi się w rozbrajanej przez nich wieży na pierwszym piętrze. Dojście do tego wniosku zgrało się mniej więcej z zakończeniem infuzji rzucanej przez jedyną kobietę w towarzystwie.

Jakkolwiek przeczyło to wszelkiej logice, kamień pokrył się sam z siebie dziwną, jadowicie zieloną substancją. Nero bez zastanowienia, ostrożnie przystawiła go do zamka drzwi, ten zaś w akompaniamencie cichego syku zaczął przeżerać się przez warstwę grubej stali. Zajęło to co prawda chwilę, jednak jedna z wież stanęła właśnie otworem.

Cała szóstka ostrożnie weszła do środka, przymykając za sobą drzwi, brak zbroi i okutych butów w chwili obecnej działał na korzyść najemników, gruba warstwa kurzu i błota na podłodze tłumiła zaś resztki wydawanych przez nich odgłosów kroków. Wewnątrz (oprócz syfu na podłodze) nie było dosłownie niczego, parter był całkowicie pustym, okrągłym pomieszczeniem ze schodami ciągnącymi się w górę, na piętro skąd dochodziły odgłosy rozmowy człowieka i orka, rozmawiali w mieszance wspólnego i orczego, tak więc tylko Nero i Garo byli w stanie całkowicie zrozumieć wymianę zdań.
- ...To niespotykane dla człowieka, sprzedawać swoich, chociaż po latach walki z wami już niczym mnie chyba nie zadziwicie - mówił ork w momencie otwarcia drzwi, jego zachrypły głos odbijał się echem na parterze.
- Ja ich nikomu nie sprzedaję, oni wszyscy staną się ofiarami agresji orków większej niż dotychczas, twoi ludzie będą gotowi? Najemnicy, których dostaliście powinni napełnić wam żołądki na jakiś czas... Swoją drogą nie powinieneś pomóc swoim? Przy bramie jest dość głośno, a w okolicy widziałem ostatnio kilka trolli - odpowiedział burmistrz Emberdawn.
- Nie! Moje plemię nie potrzebuje słabeuszy ginących pod łapami trolla! Poza tym dowódca wchodzi na pole bitwy jako ostatni. Moi będą gotowi, zaatakujemy pojutrze rano, zaskoczymy ich podczas snu - kontynuował orkowy dowódca podnosząc nieznacznie ton głosu.
- Rano? Z resztą twoja wola, co do elementu zaskoczenia ten temat już omawialiśmy. Jutro ranem jeden z moich zaufanych ludzi podprowadzi na wzgórze nad wioską twoich poruczników, razem opracują dokładny plan Emberdawn i atak od zewnątrz - Rogendrott chciał kontynuować, tutaj w zdanie jednak wszedł mu ork.
- Na wzgórze? Nie zostaną zauważeni na wzgórzu? Nie możesz sam zrobić nam planów?
- Nie, musicie zaplanować to sobie sami, ja będę w tym czasie wygłaszał mowę mieszkańcom na temat tchórzliwych najemników, to też ich powstrzyma na chwilę przed wychodzeniem na zewnątrz. Samo wzgórze zaś jest dość charakterystyczne, pełno na nim skałek i wysokich traw, poza tym mój człowiek zna ten teren jak nikt inny, nie zawiedzie nas w żaden sposób... - W chwili obecnej jasne stało się, że mieszkańcy Emberdawn niewiele mieli wspólnego z porwaniem najemników.
- Co więcej, jutro oddelegujesz więcej goblinów do prac w kopalni. Wasz podkop pod karczmę ledwo pomieścił tych cholernych najemników, o twoich ludziach nie wspominając... Aż dziw, że stary głupiec nie znalazł jeszcze dziury u siebie w lokalu. Jak chcecie wziąć ich z zaskoczenia tamtędy, musicie go poszerzyć, ah i do ataku wyślij tylko szeregowych, swojego szamana i dowódców zostaw tutaj na wypadek, gdyby Daggerford zainteresowało się wymordowaną wioską.
- Taa... - Mruknął ork pod nosem - rozumiem, że to co zagrabimy u was jest nasze?

Podsłuchanie rozmowy burmistrza i starego orka rzuciło zupełnie nowe światło na wydarzenia ostatnich kilku godzin. Rozglądając się po pomieszczeniu, zarówno Nero jak i Boddynock zwrócili uwagę na dość niecodzienną konstrukcję zewnętrznej ściany wieży. Musiała być wielokrotnie łatana, tak więc jedno mocniejsze uderzenie mogło sprawić że zawali się ona dostatecznie, by stąd uciec. Czy warto jednak było ryzykować starcie z dwoma doświadczonymi wojownikami i organizować cokolwiek na obronę Emberdawn, będąc w samej bieliźnie?
 
__________________
- Alas, that won't be POSSIBLE. My father is DEAD.
- Oh... Sorry about that...
- I killed HIM :3!
Sierak jest offline  
Stary 06-09-2012, 17:38   #8
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Cichy syk, dobiegający od strony drzwi, a dokładniej zamka, świadczył wyraźnie o tym, że zastosowana przez Nero metoda ma szansę na osiągnięcie powodzenia. Gdy chwili długiej jak wieczność drzwi się otworzyły, Taar podniósł zgaszoną przez Garo pochodnię i po cichu wślizgnął się do środka.
Bezwzględne zachowanie absolutnej ciszy zapewne nie było konieczne. Hałasy dobiegające od strony szturmowanej przez trole bramy i fakt, iż odbywająca się piętro wyżej rozmowa prowadzona była podniesionymi głosami, to wszystko stwarzało szansę, że nikt nie zwróci uwagi na nagłe zwiększenie się liczby mieszkańców wieży.
Ku rozczarowaniu Taara dolny poziom wieży był pusty, jeśli nie liczyć kurzu, śmieci i pajęczyn. Może w panującym tu po przymknięciu drzwi mroku, gdzie jedynie z góry wpadało nieco światła, nie widział zbyt dobrze, ale prócz schodów nie potrafił niczego dostrzec.

Rozmowa była burzliwa. Z tego, co mówiono, Taar rozumiał piąte przez dziesiąta, a nawet jeszcze mniej. Ale to, co zrozumiał wystarczyło by utwierdzić się w przekonaniu, że to dzięki burmistrzowi trafili w łapska orków. Najchętniej skręciłby kark temu draniowi, ale ta akcja - chwilowo przynajmniej - miała niezbyt wielkie szanse powodzenia. Jedyną bronią, jaką posiadał Taar, była przed chwilą podniesiona pochodnia. Lepsze to co prawda niż gołe dłonie, ale dużo gorsze od, na przykład, miecza. A same gacie w porównaniu ze zbroją...
Jego kompani byli wyposażeni niewiele lepiej.

- Może by tak rozciągnąć linę przez schody? - zaproponował szeptem. - Pochowamy się pod schodami, ktoś walnie pięścią w drzwi. Może któryś z nich zechce zbiec. Zahaczy się... Jak wyląduje na ziemi, to nam wyrówna nieco szanse.

Kopać leżącego ponoć nie wypadało, ale sytuacja nie była typowa.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-09-2012, 21:08   #9
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Gnom poczuł niesamowitą ulgę mogą ukryć swoje ciało. Mimo, że ta płachta, ten materiał, ta szmata cuchnęła orkami to Boddynock z radością owinął się nią.

Gnom przyglądał się samicy, która zaczarowała kamień, który stopił zamek do wieży. Sam potrafił otwierać zamki, jednak bez narzędzi niewiele mógł zdziałać.
Gdy weszli do środka Boddynock powiedział - Jeśli chcemy się stąd wydostać, to wystarczy uderzyć mocno tu i tu - pokazał dwa miejsca, w których należało przyłożyć odpowiednią siłę - Ściana się zawali w taki sposób, że będziemy mogli wyjść na zewnątrz wewnętrznych murów, ale sama wieża się nie zawali i nie pogrzebie nas żywcem. Ale najpierw burmistrz... -
Gnom odwrócił się do Taar'a - Zasadzka to dobry pomysł, zwłaszcza, że przeważamy ilością, ale nie wyposażeniem. Może ktoś z was zna orczy i zawoła tutaj tego orka. Najpierw zajmiemy się nim, a potem rozmówimy się z burmistrzem... -
 
Lomir jest offline  
Stary 08-09-2012, 18:22   #10
 
andramil's Avatar
 
Reputacja: 1 andramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłośćandramil ma wspaniałą przyszłość
Podróż nie należała do najcięższych. Nawet mijani podróżni nie łypali złym okiem na jego personę, czy nie pluli na ziemię gdy tylko spostrzegli awanturnika. Jego miecz nie wzbudzał strachu, a zbroja zawistnej niechęci. Prawdopodobnie dlatego, że tym razem podróżował sam, a nie ze swymi kamratami. Jednak nie cieszyło go to. Czuł się nieswojo, obco. Jak nigdy.

Młody mężczyzna wielce zdziwił się wkraczając do miasteczka zwanego Emberdawn. Miast zwyczajowej czujności, dużej dozy ostrożności i powszechnej oziębłości mieszkańcy uśmiechali się do niego wielkodusznie i zagadywali z czystą dobrocią w głosie. Tak jakby przed chwilą ubił trapiące ich smoczysko, a nie był nic ich nie obchodzącym obcym przejezdnym. Nawet czarny ubiór, kolczuga pokryta gdzieniegdzie zaschniętą krwią i miecz gotów w każdej chwili opuścić swą pochwę nie tworzył zwyczajowej bariery między Clairem, a napotkanymi wieśniakami. Jego tarcza, z widniejącymi śladami ciosów niejednej broni, zazwyczaj nie chroniła go tylko przed atakami przeciwników, ale także przed niechcianymi, przelotnymi pogawędkami z mijanymi ludźmi. Dziś się nie sprawdzała.
Gdy odpowiadał niepewnym uśmiechem na radosne szczebioty chłopek oraz zdawkowymi odpowiedziami na zaczepki chłopców, uważny obserwator mógłby dostrzec strach lub niepewność w ciemnozielonych oczach. Jego dłoń nerwowo przeczesywała jasnobrązowe włosy, zaś uszy przybrały kolor jasnej czereśni. Jedynym ratunkiem była ucieczka do karczmy, gdzie nie jeden podróżnik jemu podobny znalazł schronienie.

***

Pobudka będąc związanym tuż obok półnagiej dziewoi mogła by być nawet przyjemna, ale nie w tedy gdy obok siedzi trzech innych roznegliżowanych facetów i jeden okrutnie brzydki karzeł. Do tego wszędzie biegające orce i gobliny nie napawały ochotą do takiej pobudki. Niestety nikt nie pytał się o zdanie młodego wojownika i musiał sobie z tym problemem poradzić sam.
***
Co prawda ich skromnej drużynie udało się znaleźć aż dwie sztuki broni, z czego jedną dzierżył de la Vie, jednak było to wciąż mało w nierównej walce przeciwko połączonym siłom władz Emberdawn i orkowej nacji. Gdzie w takich sytuacjach był Tempus, który winien wyrównywać szanse w tak nieuczciwych bataliach? Nikt tego nie wiedział i prawdopodobnie nikt nie miał czasu się tym przejmować. Ważniejsze były czyny. Gdy część z byłych więźniów starała się drzwiami wyważyć ścianę, Clair stanął naprzeciw schodom z napiętym łukiem. Jakby któryś ze spiskowców miał ochotę sprawdzić cóż to za dźwięki przeszkadzają im w niecnych planach, wpierw musiał by spotkać się z nadlatującą strzałą.

Widząc jednak szybką zmianę pomysłu postanowił przyłączyć się do ich idei i osłaniać tyły wycofującej się kompani.
 
__________________
Why so serious, Son?

Ostatnio edytowane przez andramil : 11-09-2012 o 20:24.
andramil jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:46.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172