Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-08-2015, 16:08   #1
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
[Pathfinder RPG] Reign of Winter



AKT I



Jak większość chłopskich osiedli w południowym Taldorze, ludność Heldren głównie zajmuje się sobą. Z dala od polityki Oppary i będąc stale czujnymi na agresję Qadiry, dni mijają jak zwykle - czyli spokojnie. Jest to małe, senne, niezbyt ważne miasteczko ze sporą społecznością farmerów, pasterzy i drwali. Znaczna większość budynków jest wykonana z drewna, jednak służąca za zbrojownię wieża stojąca na pobliskim wzgórzu jest z kamienia. W okolicy jest sporo farm i pastwisk stanowiących wizytówkę tej małej osady.

Ten dzień w środku lata, dokładnie 2 Arodusa 4713AR zapowiadał się dla Shalii również całkiem zwyczajnie, choć ludzie skarżą się, że jest nienaturalnie zimno jak na tą porę roku. Tak jak inni mieszkańcy Heldren wyszła o poranku na plac główny, na którym stał posąg pięknej kobiety nazywanej przez mieszkańców "Pani", kiedy to od południa nadchodził potężny człowiek w sile wieku o długich blond włosach splecionych w ulfeńskie warkocze oraz z długą brodą. Twarz miał zakrwawioną. Podpierał się na dość solidnym kiju. Ubrany był jedynie w granatową koszulę, lniane spodnie i skórzane buty. W drugiej ręce trzymał długi miecz. Widząc, że przykuł uwagę mieszkańców - padł na ziemię bez przytomności. Łowczyni przypomniała sobie wtedy przepowiednię, jaką obdarzyła mieszkańców Stara Matka Teodora: "Nadejdzie mróz - zwiastun mrocznych czasów, a wszystko się zacznie, kiedy mężczyna przyjdzie do osady."


Następnego dnia ludzie rozmawiali tylko o tym, co się może wydarzyć i jakie to rzeczy mogą zakłócić ich spokojne życie. Lękliwie spoglądali na południe, w stronę ponoć zaśnieżonego lasu. Mężczyzna, który zawitał do osady, był teraz leczony u tutejszej zielarki o imieniu Tessarea Willowbark. Ma poważne odmrożenia. Mówi się, że był jednym z ochroniarzy Lady Argentei Malassene i że jest jedynym, który przeżył atak na karawanę przeprowadzony przez bandytów i dziwne stworzenia na krawędzi Lasu Granicznego. Niektórzy boją się, że to sprawka magii i boją się, że maczali w tym palce agenci Qadiranu.

Shalia akurat była teraz na placu, kiedy słyszała, że Stary Dansby rozmawia z Ionnią Teppen, tutejszą radną. Ten starszy człowiek był rolnikiem i miał swoją farmę najbliżej Lasu Granicznego. Ze łzami w oczach żalił się, że połowa jego plonów umarła, a druga połowa oraz zapasy ze spichlerza zostały skradzione.
 

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 07-09-2015 o 22:36. Powód: Dodałem link do Heldren.
Flamedancer jest offline  
Stary 21-08-2015, 17:15   #2
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Heldren, jak zwykle o tej porze, tętniło życiem. Na placu zgromadziło się dużo ludzi, którzy kupowali różnego rodzaju owoce, warzywa i inne towary od przejezdnych handlarzy stacjonujących przy swych stoiskach. Na plac wychodziło kilka budynków, dokładnie ratusz, karczma Srebrny Gronostaj, dom Ionnii Teppen oraz Sklep wielobranżowy. Mała grupka ludzi przysłuchiwała się rozmowie radnej oraz rolnika. Większość z nich to po prostu zwykli mieszkańcy, jednak jeden z nich lekko wyróżniał się wśród pozostałych. Nie wyglądał na tutejszego.

Mimo że minęła już doba, słowa przepowiedni nie chciały wyjść Shalii z głowy. Do Heldren przybyło w ostatnim czasie kilku mężczyzn; żaden jednak nie przyniósł tak złych wieści. Czy Starej Matce mogło chodzić właśnie o niego? Odmrożenia, których doznał w środku lata, z pewnością nie wzięły się znikąd i pasowały do nadchodzącego mrozu...
Shalia raz po raz owijała kosmyk białych jak śnieg włosów wokół palca wskazującego, przysłuchując się rozmowie. Wahała się nieco. W domu pana ojczyma musiała znać swe miejsce i wolała nie odzywać się nieproszona. Tutaj jednak sprawy miały się zupełnie inaczej. Mimo młodego wieku i skromnych umiejętności była personą znaną i wielce szanowaną w Heldren. Przyjęli ją jak swoją i nawet sprezentowali jej własny kąt! Jakże by mogła nie kiwnąć palcem i zostawić miasteczko w potrzebie?

Shalia doskonale pamiętała, że Lady Argenteia przejeżdżała przez Heldren dokładnie dwa tygodnie temu. Wedle zasłyszanych tu i ówdzie opowiastek miała odwiedzić swojego narzeczonego w Zimarze. Plotki mówią, że wywołała skandal, przez który ruszyła do domu. W każdym razie była jedną z najważniejszych szlachcianek na dworze Oppary, nawet jeśli nie zawsze zachowywała się jak na taką przystało. Podobno nawet wygrała pod przebraniem jakiś turniej rycerski - w oczach łowczyni był to czyn godny raczej pochwały niż potępienia. W końcu nie każdy miał na tyle odwagi, by sprzeciwić się całej rodzinie i postawić na swoim. Wiedziała sama po sobie.
Shalia znała prawa, jakimi rządził się świat szlachty. Byłoby wielkim błędem, gdyby Heldren nie zaangażowało się w żaden sposób w odnalezienie winnych jej śmierci. Jeśli faktycznie zginęła... Zbyt wiele pytań, za mało odpowiedzi.

Kiedy Stary Dansby wyjaśnił już wszystkie swoje niepokoje, Shalia nie mogła oprzeć się wrażeniu, że jego sprawa i wydarzenia dnia poprzedniego łączą się w jakiś sposób. Przeszła pomiędzy zgromadzonymi ludźmi i wystąpiła o dwa kroki przed grupę.
- Pani Ionnio, za pozwoleniem - szlacheckie wychowanie jak zwykle brało górę - mając na uwadze bezpieczeństwo mieszkańców i pozycję Lady Argentei, chciałabym przeprowadzić rozpoznanie na zagrożonym terenie - zarówno przy domostwie pana Dansby'ego, jak i w okolicy, gdzie napadnięto karawanę. Chciałabym prosić o pozwolenie na rozmowę z mężczyzną, który przybył wczoraj i, z tego co mi wiadomo, jest obecnie pod opieką pani Willowbark - zwróciła się do radnej, lustrując ją spojrzeniem złotych oczu.
Radna i farmer, gdy tropicielka wyszła przed szereg, od razu zwrócili na nią swe spojrzenia. Ten drugi już otworzył usta, by coś powiedzieć, jednak Ionnia go uciszyła, jednoznacznie wskazując na to, że chce z nią porozmawiać.
- Shalio, wiem że dość dobrze znasz okolice, jednak ta sprawa jest poważniejsza od tych, o które cię dotychczas prosiłam - odparła Ionnia zatroskana - Wolałabym, by ulfeński najemnik przedstawił ci dokładnie sprawę porwania, więc masz pozwolenie na rozmowę z nim. W sprawie farm też się rozejrzyj, jeśli możesz. Jeśli zdecydujesz się ruszyć w okolice lasu sama, to spróbuję ci zapewnić odpowiedni sprzęt z naszych skromnych zapasów.
- Zdaję sobie sprawę, że doniesienia o mrozie w środku lata nie są byle polowaniem na dziką zwierzynę, pani - odparła, uznając, że wspominanie o przepowiedni może zasiać niepotrzebną panikę wśród mieszkańców.
Ionnia nie była głupia, a stanowiska nie zawdzięczała li tylko urodzie, zapewne więc o przepowiedni doskonale wiedziała.
- Dlatego też zgłaszam się na ochotnika. Porozmawiam wobec tego z tym mężczyzną. Może dowiem się czegoś istotnego, co ułatwi nam dalsze działania. Czy ruszę sama... Czas pokaże. Na pewno poinformuję cię o tym, pani.
Uśmiechnęła się do Ionnii. Była przekonana, że w Heldren znalazłaby kilku śmiałków, którzy poszliby z nią. Nie była jednak pewna, czy to dobry pomysł. Kątem oka zerknęła na mężczyznę, który nie wyglądał na tutejszego. Ciekawe, dlaczego zjawił się tutaj akurat teraz…
- Rozumiem. W takim razie czekam na twój powrót. Tymczasem będę w ratuszu. - uśmiechnęła się życzliwie i ruszyła w stronę sporego budynku z wieżą zegarową wskazującą południe.
Każdy, kto pracował na społeczności Heldren, był w miasteczku mile widziany i tratowany z naprawdę ogromnym szacunkiem, o czym Shalia doskonale zdawała sobie sprawę. Dobitnym wskaźnikiem tej sytuacji był fakt, że otrzymała swój własny dom od mieszkańców.
Mężczyzna patrzył z zaciekawieniem na to, co się dzieje. Gdy tropicielka udała się w stronę aptekarki, w rozchodzącym się tłumie kątem oka dostrzegła, iż podszedł do Ionnii i zaczął ją zagadywać w jakiejś sprawie.

Łowczyni poszła zachodnią ścieżką. Z prawej strony słyszała dobiegające z kuźni odgłosy bicia w kowadło - była to kuźnia Iskra Euphrama zajmującego się głównie wytwarzaniem narzędzi, lecz można było u niego broń kupić. Pierwszym budynkiem z lewej był budynek krasnoludzkiego fryzjera Argusa Złotozębnego, który poza strzyżeniem oferował również usługi dentystyczne. Rozmawiały pod nim dwie kobiety określane przez niektórych jako "miejska poczta". Plotkowały o wszystkim, o czym się dało. Tym razem mówiły o czymś, co mogło jednak Shalię zainteresować.
- A ty widziałaś tego jeźdźca? - zapytała starsza blondynka.
- Tego co szukał jakiejś kobiety? - odparła młodsza szatynka.
- Tak, mówił coś, że mogła się tu osiedlić czy coś.
- A podał wygląd?
- A no. Białe włosy, młoda, ponoć uzbrojona.
- Rany, to straszne. A dlaczego jej szukają?
- A bo ja wiem? Wiem, że mieszka tu jakaś taka pasująca do opisu. Albo nawet ze dwie lub trzy.
- A co z tym jeźdźcem?
- Na północ pojechał.
Wygląda na to, że kobiety nie zauważyły tropicielki, która lekko przyspieszyła kroku słysząc konwersację.
Doszła wreszcie do swego celu - dwupiętrowy drewniany budynek z bardzo zadbanym ogródkiem na froncie. Weszła do środka. Przywitał ją od razu zapach różnych odczynników leczniczych i alchemicznych. Przy stoliku z lewej stała wysoka elfka o kasztanowych włosach mieszająca właśnie coś w kociołku podgrzewanym na jakimś kamieniu pewnie również wytworzonym metodą alchemii. Wyglądała tak, jakby nie zauważyła gościa.
Dialog zasłyszany w drodze do domu Tessarei momentalnie popsuł Shalii humor. Co prawda miasteczko znajdowało się na trakcie pomiędzy Opparą a Zimarem, dwoma największymi miastami królestwa Taldoru, więc mogło chodzić o kogoś, kto był tutaj tylko przejazdem. Skoro jednak wspomniano o możliwości osiedlenia się - w przeciwieństwie do tych kobiet wiedziała, że jest jedyną osobą mieszkającą w Heldren o tak charakterystycznej urodzie. Do tego już od dawna spodziewała się, że ktoś w końcu będzie chciał ją odnaleźć. Jeździec pojechał na północ, czyli w stronę ziem jej rodziny. Może zawrócił i postanowił wypytać radną o nietypową mieszkankę? To pasowałoby do zachowania tego obcego, którego widziała na placu. Lodowate palce strachu musnęły kręgosłup Shalii.
Nie mogła przecież tam wrócić.

Dopiero widok Tessarei wyrwał Shalię spomiędzy ponurych myśli. Nie powinna wchodzić tak cicho do domu elfki, która miłowała alchemiczny ogień. Mogła właśnie pracować nad jakąś wybuchową, skrajnie niestabilną miksturą, a łowczyni wolałaby, by alchemiczka nie podskoczyła nagle i nie wysadziła przypadkiem całego budynku.
Zastukała więc delikatnie o framugę drzwi i dopiero wtedy odezwała się cichym tonem:
- Dzień dobry, pani Willowbark. Przepraszam, że przeszkadzam. Chciałabym porozmawiać z tym mężczyzną, który przybył do Heldren wczoraj, z tym Ulfenem - wyjaśniła cel swej obecności. - Pani Ionnia udzieliła mi pozwolenia. - dodała szybko. - Gdzie go znajdę?
Właścicielka apteki nawet się nie oderwała od swojej pracy.
- Witaj Shalio. Pokój za drzwiami znajdującymi się za moimi plecami. - odpowiedziała elfka bez większego zaskoczenia - Jakoś się spodziewałam, że prędzej czy później przyjdziesz.
Zostawiła kociołek na swym miejscu, w którym bulgotało coś, co dawało wyraźny ziołowy zapach. Prawdopodobnie jakiś rodzaj wywaru.
- Czyżbyś się wybierała do Lasu Granicznego? - zapytała, poprawiając swój skórzany płaszcz sięgający aż do pół łydki.
Pytanie Tessarei zatrzymało Shalię w pół kroku do wskazanego pokoju.
- Prawdopodobnie. To znaczy rozmawiałam z panią Ionnią i chciałabym zobaczyć, co się tam dzieje. Napad na karawanę, mróz w środku lata, problemy na farmie na skraju lasu... I tak trzeba by było tam kogoś w końcu posłać - białowłosa wzruszyła lekko ramionami. - Równie dobrze mogę ja tam pójść. A przy okazji... Czy ktoś już odwiedzał tego mężczyznę i próbował z nim rozmawiać? - zapytała.
Wolała wiedzieć zawczasu, kto jeszcze interesuje się przybyszem.
- Rozmawiał jedynie z radnymi. Nie chciałam wczoraj dopuszczać do niego nikogo więcej. Jego stan jest... Poważny - odparła ponuro - Widziałaś odmrożenia w środku lata? Paskudna sprawa - zamruczała ostatnie zdanie do siebie tak, jakby nie były one ważne.
- Powiedział jedynie, że jeśli ktoś będzie chciał ruszyć na poszukiwania błękitnokrwistej, to mamy tę osobę skierować do niego.
- Nie, nigdy takich nie widziałam, dlatego też chciałam przyjrzeć się całej sprawie. Między innymi dlatego. Oto więc jestem. Porozmawiam z nim. Dziękuję - uśmiechnęła się do elfki i udała się do wskazanego wcześniej pokoju.

Nim weszła, zapukała do drzwi, tak wszak nakazywało jej wychowanie.
- Wejść! - usłyszała mocny basowy głos.
Gdy otworzyła drzwi, przed jej oczami stanął mały, dość przyjemny pokój z kilkoma łóżkami i półeczkami obok nich. Na jednym z nich leżał widziany wczoraj przed Shalię przybysz. Jego nos, uszy i palce u rąk były czarne z powodu odmrożeń. Poowijany był lekko już zakrwawionymi bandażami. Powoli zaczął się podnosić do pozycji siedzącej. Roześmiał się pod nosem z jakiegoś powodu.
- Hej dziewczynko. Czyżbyś miała zamiar udać się do Lasu Granicznego? - zapytał, mierząc dziewczynę od stóp do głów.
Shalia zamknęła za sobą drzwi. Oparła się o nie i przez chwilę również lustrowała nieznajomego wzrokiem.
-Mam na imię Shalia - przedstawiła się, podchodząc bliżej.
Nie lubiła, gdy nazywano ją “dziewczynką”.
- Taki mam zamiar. Najpierw jednak chciałam się dowiedzieć wszystkiego, co możesz mi powiedzieć. Wszystkiego, co pamiętasz - powiedziała, siadając na sąsiednim łóżku. - Jak na przykład - kto was zaatakował? I skąd odmrożenia w środku lata?
Miała dużo więcej pytań, ale od czegoś trzeba było zacząć.
Mężczyzna przez chwilę siedział cicho przenikliwie patrząc wpierw na białe włosy łowczyni, a później na jej złote oczy w taki sposób, jakby sobie coś przypomniał. Po tym czasie się otrząsnął uderzając się dłonią w policzek, jednocześnie krzywiąc się z bólu prawdopodobnie ręki.
- Jam Yuln. Yuln Oerstag. Musisz mi wybaczyć, że twej reki nie uścisnę, gdyż ten elf tutaj mi nie pozwolił nawet mojej broni tykać. Trochę czasu leżałem w śniegu, nim zdołałem się zebrać na nogi - przeklął pod nosem - Słuchaj uważnie dziecino. Myśleliśmy, że zaatakowali nas tylko bandyci, wiesz - banici kryjący się w lasach niczym wilki. Nie byli dla nas wyzwaniem, jednak przyszły lodowe fey z północy. Zaskoczyły nas. Pojawiły się pomiędzy nami i walka była przesądzona. Moi pobratymcy mówili o zimotkniętych cały czas, lecz nigdy nie spodziewałem się ich zobaczyć tak daleko na południu.
Shalia cierpliwie znosiła jego długie spojrzenie, ale nie bardzo potrafiła zrozumieć, co Yuln w niej widział lub czego szukał.
- Tak jak nikt nie spodziewał się zimy w środku lata - Shalia pokiwała lekko głową, przynajmniej to się zgadzało.
- Jak one wyglądają? Te... fey? - zapytała. - W wiosce mówią, że tylko ty przeżyłeś napaść... Czy to prawda? Czy Lady też została zabita, czy może wzięto ją żywcem?
Shalia wolała udać się na poszukiwania zaginionej szlachcianki niż na poszukiwania jej morderców.
- Te fey należą do tych, które przysięgły lojalność Białym Wiedźmom z Irrisen, które ukradły nasze ziemie w czasie Zimowej Wojny. Małe istoty nie wyższe niż długość ludzkiego przedramienia. Prawie zawsze mają skórę przypominającą śnieg lub lód. Jednak nie daj się oszukać ich niewielkim wzrostem. Legendy mówią, że mają w swych sercach kryształy lodu, a ich dotyk jest ostry niczym zima w 3313 roku. Nie wiem czy znasz jakiekolwiek ulfeńskie legendy, a jestem prawie pewny, że nie - stwierdził, w międzyczasie gładząc swą bujną brodę - Lady Argenteia żyje, a przynajmniej tak mi się wydaje. Zacząłem biec na przód, gdy zobaczyłem, że bandyci ciągną ją wgłąb lasu, niestety Zimotkniętych było zbyt wiele i samotna obrona przed nimi w śniegu jest bardzo trudna. Ledwo uciekłem i postanowiłem szukać tu pomocy.
Shalia zmarszczyła lekko brwi na stwierdzenie "nasze ziemie". Może po prostu Yuln miał silne poczucie przynależności do społeczeństwa, z którego się wywodził, a może... Nie, nie chciała o tym myśleć.
- Skoro takie z nich dzieci zimy, to mróz najlepiej zwalczać ogniem... - powiedziała łowczyni jakby sama do siebie, zerkając przy tym w stronę drzwi. - Może Tessarea będzie mogła mnie wesprzeć. W każdym razie - spojrzała ponownie na Ulfena - czy ci Zimotknięci atakowali też bandytów, czy wyłącznie karawanę i eskortę? Czy masz Yulnie jakiś pomysł, dla którego mogli porwać Lady Argenteię, poza okupem rzecz jasna?
- Atakowali wyłącznie karawanę i eskortę. Zobaczysz pobojowisko zaraz przy wjeździe do lasu. Poza ogniem sprawdzi się jeszcze zimne żelazo. Jedno i drugie to rzecz, które sprawiają, że płoną.
Yuln na chwilę zamilkł. Wyglądał tak, jakby się zastanawiał.
- Nie mam pojęcia, z jakiego powodu porwali Lady Argenteię, ale wiem, że Zimotknięci służą tylko i wyłącznie Białym Wiedźmom. Jeśli to one ich wysłały... To powiem ci dziecino, że nadejdzie coś znacznie gorszego - znowu nieprzyzwoicie zaklął pod nosem - Jeśli bandyci pracują dla Zimotkniętych, to Pani Malassene mogła zostać zabrana przez Wiedźmy. Nic dobrego z tego nie wyniknie.
Shalia pokiwała powoli głową.
- Zapewne masz rację. Taka współpraca musi zachodzić w imię czegoś lub kogoś wyższego... - dziewczyna w zamyśleniu przesuwała opuszkami palców po ustach. - Chyba nie powinnam tam ruszać sama - skrzywiła się wyraźnie na tę perspektywę. - Wybacz, że tak cię męczę, ale czy możesz mi powiedzieć jeszcze, jak to wyglądało z tą zimą? Po prostu wjechaliście w ośnieżony teren? Bardzo był on rozległy tak na oko?
- Było dokładnie tak, jak mówisz. Było względnie ciepło, choć niektóre mlekożłopy narzekały na temperaturę, wjechaliśmy do lasu, bo nasza Pani chciała wrócić drogą morską do Oppary, przekroczyliśmy linię drzew, a tu śnieg. Nie wiem jak wielki może być ten obszar - mężczyzna mówił z wyraźnym zdenerwowaniem, ale zapewne na siebie samego - Chciałbym móc wyruszyć z tobą. Moi przodkowie wyśmialiby mój brak odwagi i fakt, że uciekłem zamiast walczyć do końca, jednak walczyłem z przeciwnikami, których boją się nawet najwięksi wojownicy w Królestwie Linnormów. Myślę, że zdołałem zabić przynajmniej jedno z tych paskudztw, nim zdołali zabrać Lady wgłąb lasu.
Po tych słowach Yuln wstał z łóżka i podszedł do kąta, gdzie leżał jego ekwipunek. Wydobył stamtąd bardzo prosty w budowie długi miecz, jednak jego klinga błyszczała innym blaskiem. Zero zbędnych zdobień. Czysta siła - jak na Ulfenów przystało. Podszedł z nim do Shalii i rękojeścią skierował go w jej stronę.
- To miecz mojego ojca wykonany z zimnego żelaza. Nie mogę iść z tobą, lecz mogę ci przynajmniej dać skuteczną przeciw nim broń.
Dziewczyna przez chwilę przynosiła wzrok z rękojeści na Yulna i z powrotem, jakby nie bardzo rozumiała. Gest ten był dla Shalii wręcz wzruszający. W końcu wychowała się bez ojca, a teraz oto nieznajomy mężczyzna podarować chciał jej maleńką część własnego dziedzictwa.
- Dziękuję, Yulnie - powiedziała z szacunkiem i ostrożnie ujęła rękojeść broni. - Obiecuję ci, że dowiem się, co stało się z twoją Panią i dołożę wszelkich starań, by wróciła cała i zdrowa.
- Odpoczywaj. Niezwłocznie udam się w drogę, tylko przygotuję się odpowiednio - co powiedziawszy, Shalia skierowała się ku drzwiom.

Elfkę zastała w tym samym miejscu, w którym ją zostawiła - przy kociołku.
- Pani Willowbark - zaczęła ostrożnie, jak zwykle. - Yuln, ten mężczyzna, powiedział mi, że jednymi z napastników były Zimotknięte istoty. Nie lubią ognia jak na dzieci zimy przystało. Wiem, że pani lubi ogień... Chciałam zapytać, czy w ramach wsparcia mojej małej wyprawy, nie zechciałaby pani podarować mi jakiegoś flakoniku ognia na czarną godzinę. To znaczy zapłacę, jak tylko wrócę. To chyba dość spory wydatek... - powiedziała niepewnie, nie wiedząc, jak zareaguje Tessarea na tego typu prośbę.
Aptekarka była tak skupiona na swej pracy, że aż podskoczyła zaskoczona i szybko się odwróciła. Trzymała już jakąś butelkę w ręku gotową do rzutu. Na widok Shalii się uspokoiła.
- Kobieto, nie strasz alchemika przy robocie - powiedziała po odetchnięciu, które wyraźnie wskazywało na ulgę.
Podeszła do lady i wyciągła przekładany przez ramię bandolier.
- Powiadasz zimotknięte istoty? A co jeśli będą tam giganci, trolle, ogry czy inne wielkie paskudztwo? - mówiła tak pakując powoli butelki alchemicznego ognia - Bez ognia sobie nie poradzisz. Słyszałaś o zdolnościach regeneracyjnych trolli? Ponoć można je zastopować tylko ogniem lub kwasem. Na szczęście mam tutaj tego dużo, więc jesteśmy gotowi odeprzeć ewentualny atak. Alchemicznego ognia nie należy pić, to nie trunek. Nie należy też za bardzo wstrząsać. Pamiętaj, żebyś nie znajdowała się za blisko miejsca wybuchu, bo się popatrzysz, a ja cię wtedy leczyć nie będę, bo to będzie twoja głupota i będziesz musiała sobie z tym sama radzić. Możesz się wtedy przejść do Starszego Safandra, ale gorzej z ubraniami będzie. Na szczęście pani Vivalla sprowadza nam najlepszy sprzęt, jaki jest w stanie.
Tak gadała przez chwilę o wszystkim i o niczym, aż wreszcie zapełniła bandolier fiolkami z alchemicznym ogniem. Było ich osiem.
- To dla ciebie. Odkryj czemu jest tak zimno i wracaj szybko. Nie lubię mrozu. - skrzywiła się lekko mówiąc ostatnie słowa.
Shalia grzecznie słuchała Tessarei, by spamiętać najważniejsze informacje.
- Dziękuję - rzekła, odbierając bandolier. - Wykorzystam jak najlepiej. Nie będę dłużej przeszkadzać; im szybciej wyruszę, tym szybciej wrócę. Do zobaczenia.
Pożegnawszy się z dobrodziejką, Shalia opuściła budynek uzbrojona w nowy miecz i fiolki alchemicznego ognia.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 24-08-2015, 15:31   #3
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Darvan był jedną z wyróżniających się osób w tłumie, jednak zdążył zauważyć, że przyjezdni są w Heldren traktowani bardzo dobrze. Widział, jak jakaś białowłosa kobieta rozmawiała z tutejszą radną - niejaką Ionnią Teppen, która wcześniej mówiła z człowiekiem zwanym Stary Dansby. Słyszał dookoła siebie stłumione szepty mieszkańców w stylu "dlaczego to lato jest takie chłodne?", "może to następstwo tego, co się czai w lasach", "słyszałeś, że w lesie widziano wielką łasicę?". Mimo tego bez problemu usłyszał słowa, które zamieniły ze sobą stojące na środku osoby, po czym każdy poszedł w swoją stronę. Tłum również się rozszedł, by zająć się swymi codziennymi sprawami, jednak czuć było napiętą atmosferę. Może to niepokój?
Zaklinacz, kierując się tylko sobie znanymi pobudkami, ruszył w stronę radnej idącej już w stronę ratusza. Zatrzymał ją na tarasie pod wieżą zegarową. Na jednej z belek utrzymującą górującą nad miastem figurę dostrzec można było tablicę ogłoszeń. Na skierowanej do placu ścianie widać było imponująco wykonany herb Taldoru. Do środka reprezentacyjnego drewnianego budynku prowadziły podwójne drzwi.
Ionnia się odwróciła do Darvana z wyrysowanym na twarzy pytaniem, jednak natychmiast przybrała ona przyjazny wyraz.
- Witaj w Heldren nieznajomy. Ja jestem Ionnia Teppen, jedna z radnych tego miasta. Czuj się u nas jak u siebie - rzekła z uśmiechem - Jak mogę ci pomóc?
- Darvan - przedstawił się mag. - Miło mi - Poparł słowa uśmiechem. - A pomoc zawsze się przyda. Na przykład w postaci informacji. Proszę mi powiedzieć, gdzie można się zatrzymać na kilka dni i do kogo warto się zwrócić, gdybym zaczął szukać pracy.
Kronug Jaali zapłacił mu co prawda wszystko, co do grosza, ale sakiewki miały to do siebie, że dziwnie szybko chudły, gdy właściciel nie dbał o ich napełnianie.
- Najlepszym miejscem do nocowania oczywiście jest nasza karczma - Srebrny Gronostaj. Stoi dokładnie naprzeciwko ratusza - wskazała wzrokiem na budynek po drugiej stronie placu.
Srebrny Gronostaj był drugim w kolejności najwyższym budynkiem w miasteczku ze względu na dwa piętra. Długi na piętnaście metrów i szeroki na sześć bez wątpienia stanowił świetny budynek dla przejezdnych chcących się zatrzymać na odpoczynek. Drewniane ściany, kilka okien wychodzących na ulicę oraz nawis z ławeczkami pod nim stanowią widok wręcz zachęcający do pozostania w tym miejscu - przynajmniej na chwilę. Nad wręcz misternie wykonanymi drzwiami przedstawiającymi gronostaje widać szyld z tym samym zwierzęciem. Napis na nim przedstawia nazwę tego miejsca.
Ionnia Teppen zamyśliła się na chwilę. Jej spojrzenie spoczęło na odwrocie tablicy ogłoszeń, a później gdzieś na horyzoncie. Trwało to może dwa swobodne mrugnięcia okiem, kiedy wreszcie przemówiła.
- Mamy problem. Od kilku dni nie dostajemy raportów od Wysokiej Straży ze stróżówki w Granicznym Lesie. Nie mogę wzniecać paniki, a ktoś musi się tym zająć - kobieta skrzywiła się dość paskudnie - Strażnicy chronili traktu w głębi lasu. Jeśli coś im się stało, to musimy złożyć raport do Oppary. Przewidujemy nagrodę w postaci pięciuset sztuk złota za sprawdzenie zaistniałej sytuacji.
Pięćset sztuk złota? To była suma, przy której rozsądny człowiek mówił do siebie “Facet, wracaj do domu...” No ale on był średnio rozsądny, skoro włóczył się po świecie i szukał przygód. Kłopotów, jak mawiał jego nieżyjący już ojciec.
- Musiałbym wiedzieć, jak tam iść - powiedział. - Jakaś mapka, albo bardzo dokładne wskazówki... Jak to jest daleko?
- Sześć mil południową główną drogą w stronę Zimaru. Dwie godziny drogi swobodnym marszem. Następnie należy skręcić traktem w prawo - w stronę lasu. Tam główna droga zaprowadzi was w pobliże stróżówki, bo była dość często używana, gdy używano drogi morskiej do Oppary. TEJ stróżówki nie da się przeoczyć. Wygląda jak sporej wielkości dom, ale jeśli trzeba, to może też służyć za fortecę - kącik ust Ionni uniosły się lekko do góry - Jeśli dobrze myślę, to Shalia pójdzie z tobą.
- Shalia? - Darvan spojrzał na radną. - We dwie osoby zawsze raźniej. A czy ktoś w ostatnich dniach próbował tam dotrzeć?
- Nie, jednakże Dryden Kepp, jeden z naszych łowczych, udał się do lasu i do tej pory nie wrócił. Jeśli go znajdziesz, to każ mu wrócić do Heldren. Jest niebezpiecznie w tamtym obszarze - jej poważna mina zdecydowanie świadczyła o tym, że się martwi - Shalia to również łowczyni. Rozmawiałam z nią przed ratuszem.
Darvan przez moment się zastanawiał.
- A, to już wiem, która to. Nie będzie miała nic przeciwko towarzystwu? - spytał.
- Nie. Raczej nie. Poza tym lepiej będzie, jeśli będziecie się trzymać razem. Nie wiadomo na co wpadniecie. Poza tym w lasach zawsze czają się bandyci, dlatego Wysoka Straż ma swoją stróżówkę na trakcie.
Radna obejrzała się na zachodnią drogę, z której nadchodziła białowłosa tropicielka.
- O, widzisz? Shalia już wraca. A gdybyście potrzebowali pomocy, to pewien awanturnik powiedział, że jeśli ktoś "będzie się brał do lasu", to mam "tych gości" skierować do niego.
 
Kerm jest offline  
Stary 24-08-2015, 15:32   #4
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Shalia zamknęła za sobą otwierające się do środka drzwi i...
Zderzyła się z jakąś kobietą, która odbiła się od łowczyni i padła plecami na ziemię.
Ta szybko pozbierała się i otrzepała trochę brudne, poszarpane ubranie z kurzu. Popatrzyła na tropicielkę bez wyrazu gniewu czy urazy i ni stąd, ni zowąd zadała pytanie zupełnie nie na miejscu:
- Przepraszam panią. Nic się pani nie stało?
Jej głos brzmiał trochę sennie. Jej oczy zaś wyglądały tak, jakby były lekko zamglone. Na rzemyku na szyi miała zawieszony drewniany wisiorek ukazujący słońce. Shalia rozpoznała go jako symbol Sarenrae.

Łowczyni cofnęła się o krok w wyniku zderzenia, raczej przez zaskoczenie niż z powodu impetu.
- Nie, nic mi nie jest - odpowiedziała z nutą podejrzliwości w głosie.
Złote oczy lustrowały dziewczynę przez chwilę. Były w podobnym wieku. Wzrok Shalii prześlizgnął się od niechcenia po blond włosach i jaśniutkich, niebieskich czy może szarych oczach. Nawet źrenice miała jasną. Było w tym coś nienaturalnego... i niepokojącego. Poza oczami jej uwagę na dłużej przykuł również ubiór nieznajomej. Lekko zniszczone, zimowe odzienie; znoszone obuwie i rękawiczki na dłoniach; do tego dwie torby - jedna z przyborami do leczenia, druga zapewne z prywatnymi rzeczami. Nie wyglądała jednak na kapłankę. Po sposobie, w jaki przeniosła ciężar ciała na prawą nogę, znać było, że na lewą kuleje. Cała ta obserwacja trwała ledwie kilka uderzeń serca. Wszystko nasuwało Shalii tylko jedno pytanie:
- A dokąd to zmierzacie, panienko, w środku lata w takim stroju?
Tropicielka uniosła lekko brew, przyglądając się rówieśniczce uważnie. Wciąż stała niemal w drzwiach, więc dziewczyna nie miała jak wejść do środka, nie udzieliwszy uprzednio odpowiedzi.
Dziewczyna spuściła wzrok na chwilę, lecz zaraz go uniosła, by spojrzeć Shalii w oczy... A przynajmniej próbowała, bo przez chwilę szukała oczami twarzy. Ostatecznie spoczęły one gdzieś na nosie. Nie ulegało wątpliwości, że miała z nimi jakieś problemy. Splotła tylko dłonie, przez co jak wyglądała nieszkodliwie, to teraz wyglądała na taką jeszcze bardziej.
- Proszę panią o wybaczenie, szłam do pana Yulna złagodzić cierpienie powodowane przez jego odmrożenia oraz by wymienić bandaże - odparła bez emocji w głosie - Zimno jest.
Gdy tropicielka się przyglądnęła, to zauważyła, że stojąca przez nią osoba nie miała żadnej broni, a jej cera była blada niczym papier.
Shalia westchnęła w duchu. Owszem, lato było chłodniejsze niż zwykle, tyle że ona sama nie zwracała na to zbytniej uwagi; po prostu zupełnie jej to nie przeszkadzało. Nie ubierała się też specjalnie cieplej. Chwilę jeszcze przyglądała się w milczeniu dziewczynie. Uznawszy, że ma do czynienia z niewidomą - przynajmniej jeśli chodzi o normalny wzrok - otworzyła przed nią drzwi i przesunęła się na bok, by zrobić dla niej przejście. Tessarea z pewnością nie dopuściłaby nikogo podejrzanego do Yulna.
- Zajmij się nim jak najlepiej - poleciła.
Kiedy ta weszła do środka, Shalia zamknęła za nią drzwi i udała się do Ionnii.
Poszła w stronę głównego placu. Nie dostrzegła już plotkarek pod budynkiem fryzjera, za to widziała tam krasnoluda rozmawiającego z jasnoniebieskim gnomem na temat wstawienia nowych drzwi. Jakieś dziecko w trakcie zabawy w berka prawie wpadło na stragan z owocami stojący w pobliżu sklepu wielobranżowego. Nie było tu dużo ludzi. Już nie. Rozeszli się do swoich zajęć po odejściu Shalii. Stary Dansby już prawdopodobnie udał się do swego domu, gdyż nie było go widać. Pod karczmą trzech pijaczków sobie radośnie rozmawiało o kobietach. Jakiś młodzieniec stojący w pobliżu posągu próbował swoich sił w grze na lutni. Szło mu nieźle, ale nie rewelacyjnie. Zawsze to jakiś sposób umilenia miejscowym czasu, bo granie w pustej karczmie nie miało sensu.
Dostrzegła Ionnię rozmawiającą z mężczyzną, którego dostrzegła w tłumie.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”
sheryane jest offline  
Stary 26-08-2015, 01:00   #5
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Shalia zerknęła podejrzliwie ku rozmawiającym. Jeśli to faktycznie był ten, który jej szukał, to powinna trzymać się raczej z daleka od niego. Zbliżyła się nieznacznie, by móc usłyszeć, o czym rozmawiają. Pierwszym, co usłyszała, było jej imię… Już miała robić w tył zwrot, gdy zorientowała się, że wcale nie chodzi o podanie jej miejsca zamieszkania.
- Słyszałem, że wybierasz się do stróżówki w Granicznym Lesie. Darvan - przedstawił się mag.
- Można tak powiedzieć - odpowiedziała łowczyni odrobinę niechętnym tonem.
Zerknęła z ukosa na radną Heldren i ponownie przeniosła wzrok na nieznajomego.
- Na pewno wybieram się do Granicznego Lasu - uściśliła. - Moje imię już chyba jest ci znane.
- Tak, Shalio. Radna Ionnia powiedziała, ze wybierasz się w tamtą stronę i zaproponowała, byśmy się wybrali razem. Jeśli, oczywiście, nie masz nic przeciwko temu.
Shalia zmrużyła lekko oczy. Milczała przez chwilę, po czym westchnęła ciężko.
- Nie, nie mam. Yuln również uważa, że nie powinnam iść sama - powiedziała na poły do Ionnii, na poły do Darvana. - Uprzedzam, że spotkać możemy coś dużo groźniejszego niż kilka dzikich zwierzów czy leśnych bandytów - przestrzegła. - I na stróżówce może się nie skończyć. Ubierz się ciepło.
- Słyszałem coś o tym, że macie dziwnie zimne lato - odparł Darvan. - Jakaś dziwna zmiana pogody? Czy to o to chodzi?
Dziewczyna skinęła głową.
- Ponoć w lesie zalega śnieg. Opowiem ci więcej po drodze. Powinniśmy ruszać jak najszybciej.
- Mam coś ciepłego ze sobą. Sprzedawca zapewniał, że wytrzyma nawet solidne mrozy. Ale... - spojrzał na radną, potem ponownie na Shalię. - Pani Ionna wspomniała o kimś, kto też się chciał wybrać do lasu.
Shalia spojrzała na radną pytająco.
- Niejaki Anmar. Szukał zarobku, więc zaproponowałam mu, by ruszył w stronę lasu, by sprawdził sytuację w stróżówce, jednak stwierdził, że nie ma zamiaru iść tam sam. Jak wspomniałam - szukajcie go w karczmie - odparła na spojrzenie tropicielki.
- Idziemy? - dziewczyna zapytała Darvana.
- Idziemy. Jeśli ci się nie spodoba, to najwyżej zrezygnujemy ze współpracy z nim.
- Jeśli będziecie mnie potrzebować, to będę w ratuszu - uśmiechnęła się do dwójki Ionnia i weszła do budynku.


Shalia i Darvan przeszli przez plac i otworzyli drzwi do karczmy. Zegar na wieży ratuszowej wskazywał piętnastą trzydzieści.
Ich oczom ukazało się oświetlone złotawym światłem wnętrze. Przy drewnianych solidnych ławach i okrągłych stolikach znajdowały się porządne krzesła z oparciami. Belki podtrzymujące strop uważnie obserwowały gości... A raczej ich brak. Ściany ozdobione były różnymi malunkami, jednak uwagę najbardziej przykuwał ten największy - łasica w śniegu zaraz nad podłużnym kontuarem naprzeciw wejścia, za którym stała przyglądającą się izbie ze znużeniem wysoka młoda kobieta o kasztanowych włosach, którą tropicielka od razu rozpoznała jako Kale Garimos. W odrobinę ciemniejszym kącie spał na krześle pewien człowiek. Jego broń była oparta o oparcie, a na stole, na którym położył głowę, znajdowało się kilka kufli po piwie. Dwóch dziadków przy stole w pobliżu wejścia grało w szachy na pieniądze.
- To chyba ten... - Darvan spojrzał na mężczyznę, zmożonego zmęczenie. Lub (co było bardziej prawdopodobne) litrami piwa. - Ale on raczej nie wygląda na gotowego do wyruszenia w drogę - powiedział cicho.
Shalia uniosła lekko brew, przyglądając się człowiekowi śpiącemu przy stole.
- Czas jest bardzo na naszą niekorzyść albo raczej niekorzyść Lady Argentei.
Podeszła do śpiocha, złapała za oparcie krzesła i bezceremonialnie odchyliła je daleko do tyłu. Gdy już prawie miało się przewrócić naparła w drugą stronę i postawiła je z powrotem bezpiecznie na ziemi.
Mężczyzna prawie natychmiast się wybudził po działaniach łowczyni. Zaklął głośno i prawie wywrócił stolik, gdy krzesło wróciło na miejsce. Jego broń upadła na podłogę w dość głośny sposób. W karczmie zapadła grobowa cisza przerwana jedynie szuraniem butów wstającego śpiocha.
Dopiero teraz widać jaki jest wysoki. Przewyższał wzrostem Shalię czy nawet Darvana. Jego wyraz wrogości prawie natychmiast znikł widząc stojącą przed nią kobietę. Prawie natychmiast przerodził się w uśmiech
- No no. Z taką pięknością przyszło mi podróżować? - nim tropicielka zdążyła zareagować, ten wziął jej dłoń i pocałował jej wierzch - Jestem Anmar. Bardzo mi miło.
Stojącego obok zaklinacza obdarzył jedynie krótkim spojrzeniem. Wyglądał na względnie trzeźwego.
Darvan zrewanżował się równie obojętnym spojrzeniem. A co do ciągu dalszego znajomości z Anmarem... wolał poczekać na reakcję Shalii.
Zachowanie Anmara na moment zupełnie zbiło dziewczynę z tropu. Szybko opanowała się, chrząknęła cicho i cofnęła powoli dłoń. Znała z obserwacji takie zachowania, choć rzadko kiedy ktoś traktował ją jak damę.
- Jeszcze zobaczymy, czy miło - odparła buńczucznie, by nie stracić rezonu.
Zadarła głowę do góry, by odważnie spojrzeć mężczyźnie w oczy.
- Mam na imię Shalia. To jest Darvan - przedstawiła maga. - Pani Ionnia wysłała nas po ciebie. Rozumiem, że jesteś zdecydowany ruszyć z nami? Najlepiej, jak wyruszymy czym prędzej.
- Możemy iść dziś, możemy iść jutro. Z kimkolwiek bandyci będą pracować, to raczej będą trzymać ją dla okupu. A ja zawsze jestem gotowy do wyruszenia. Tylko weżmę swoją broń. - odparł entuzjastycznie.
Schylił się po krótki miecz oraz łuk leżący pod stołem i... Gdy się podniósł walnął weń tyłem głowy. Zaklął tak siarczyście, że dwójka poczuła aż dziwny swąd. Karczmarka wybuchła śmiechem.
- Dobra, to kiedy ruszamy? - zapytał i uderzył otwartą dłonią w policzek - To ruszajmy. Ja jestem gotowy.
- Możemy od razu - powiedział Darvan. - Tylko trzeba się ciepło ubrać na tę wędrówkę - dodał.
- Możemy zajść na chwilę do mnie. Też muszę zabrać jeszcze kilka rzeczy - odparła Shalia.
Nie sądziła, by Zimotknięci i wiedźmy potrzebowali okupu; była prawie pewna, że coś zupełnie innego jest na rzeczy. Rozmowę o tym mogli jednak odłożyć na później.
- No to chodźmy. Jeśli mamy wyruszyć dzisiaj, to wypadałoby się zbytnio nie ociągać - odparł Darvan.


Teraz już trzyosobowa grupa wyszła z karczmy i udała się w stronę domu Shalii.
Znajdował się on przy znacznie węższej północnej drodze, pomiędzy dwoma budynkami w kształcie litery L. Był jednopiętrowy i skonstruowany ze ściętych na pół bali. Po obu stronach ustawionych odrobinę na prawo od środka drzwi wyglądały na ulicę kwadratowe okna przesłonięte firanami. Komin znajdował się przy przeciwległej do ścieżki ścianie. Dach miał dwuspadowy wykonany z desek.
Dom prosty, jednak wyglądał na ciepły i przytulny, o czym tropicielka dobrze wiedziała.
Przy drzwiach stała ta sama dziewczyna, z którą łowczyni się zderzyła przed apteką. Zwrócona była w stronę domu tak, jakby czekała na otwarcie drzwi, co jednak nie następowało. Na pierwszy rzut oka wyglądało to bez sensu.
- Ładny masz domek - powiedział Darvan.
- Dziękuję. Jest bardzo przytulny - odparła tropicielka.
Podeszła do niewidomej - jak jej się wydawało - dziewczyny. Czyżby ją śledziła? Swoją drogą może Anmar był w zmowie z tym jeźdźcem, który odjechał na północ? Shalia beształa się w myślach za to, że jego niespodziewane zachowanie uśpiło jej czujność. Z drugiej strony - prostolinijność, którą objawiał, przeczyła jej obawom. Musiała mieć się na baczności.
Łowczyni dotknęła delikatnie ramienia blondynki; nie chciała jej przestraszyć.
- W domu nikogo nie ma. Szukasz mnie? - zapytała.
Ta się odwróciła w stronę osoby, która ją zaczepiła. Jej wzrok przejechał po dwóch nowych postaciach za plecami łowczyni. Wygląda na to, że coś tam jednak widzi, ale prawdopodobnie słabo.
- Proszę pani - zaczęła swym zwyczajowym tonem. - Idziecie gdzieś, prawda? Czuję, że powinnam pójść z wami. Pan Yuln trochę opowiadał o stworzeniach, które go zaatakowały. Chcę wam pomóc.
Ta ospałość i spokój dziewczyny jakoś dziwnie irytowały Shalię. Miała ochotę potrząsnąć rozmówczynią, żeby się obudziła.
- Aha - odpowiedziała więc elokwentnie.
Po chwili wzruszyła ramionami i dodała:
- Ja tam nie mam nic przeciwko, kimże jestem, żeby walczyć z przeczuciami. Jeśli i reszta nie ma… Mam nadzieję, że wiesz, na co się piszesz - Shalia nie zamierzała nikogo niańczyć, gdy już dojdzie do najgorszego.
Wyciągnęła klucz, otworzyła drzwi i gestem zaprosiła pozostałych do środka.
- Będę gotowa w ciągu kilku minut - poinformowała resztę.
Czuła się nieswojo, wprowadzając obcych do swego małego lokum, ale miała nadzieję, że lada moment będą już na trakcie.

- Czy ja też mógłbym się dowiedzieć czegoś o tych stworach? - spytał Darvan. Jego wiedza na temat ataku na kogoś tam była równa zero. Tak o osobnikach, które dokonały tego ataku, jak i owego ataku efektach.
- Ja tam wiem niewiele, bo nie pytałam szczegółowo, jednak pan Yuln mówił, że ich ataki potrafią zmrozić krew w żyłach w sensie dosłownym - odparła blondynka.
Anmar zmarszczył czoło tak, jakby analizował fakty. W jego oczach było dokładnie to samo pytanie, co przed chwilą zadał mag.
Przenośny piecyk by się przydał, pomyślał z przekąsem Darvan.
- Na takie stwory zapewne najlepszy jest ogień - stwierdził.
Co prawda z takimi istotami nigdy nie miał do czynienia, ale logika wskazywała właśnie na taki sposób walki.
- Tak, to prawda. Choć osobiście nie lubię walczyć, to umiem się bronić, jednak nie wręcz. Pani słońca obdarzyła mnie kilkoma umiejętnościami, które mogą się wam przydać, skoro chcecie pomóc mieszkającym tutaj ludziom - przez twarz dziewczyny przemknął jakiś cień uśmiechu - To jest dla mnie najważniejsze.
- Myślisz, że będzie przydatna, skoro w zwarciu nie umie się bronić? - po cichu zapytał zaklinacza awanturnik.
Darvan spojrzał na Anmara, potem na blondynkę.
Też się zastanawiał, co dziewczyna może zrobić, skoro miała kłopoty ze wzrokiem.
- A czym nas możesz wspomóc? - spytał. - A, przepraszam, nie przedstawiłem się. Darvan. - Wyciągnął rękę do dziewczyny. - Jesteś może kapłanką?
Ta lekko się zawahała widząc wystawioną w jej stronę dłoń. Zerknęła na swoją prawą rękę, którą już lekko uniosła, i ją opuściła. Zamiast tego się lekko ukłoniła. Nie w jakiś dworski sposób, temu ukłonowi było daleko do takiego wyrafinowania.
- Bardzo mi miło. Nazywam się Aula. Jestem wyrocznią życia.
Darvan opuścił rękę i również lekko się ukłonił.
Wyrocznia? Jeszcze żadnej w swym życiu nie spotkał, ale słyszał od paru osób o tym... zjawisku.
- No to cieszę się, że będziemy razem pracować - odparł.
- Brzmi jak bzdura, ale co mi tam. Nie znam się na tych całych czarach - machnął ręką Anmar - Coś ta twoja znajoma się wlecze. Wiesz... Ja tam mogę ruszyć jutro. Alkohol tu mają przedni. “Piwo Trzech Diabłów. Tyś to widział?
- Piwo czy czary? - spytał Darvan. - A kobiet nie należy poganiać... nawet jeśli się szykują do wyjścia dłużej, niż przeciętny mężczyzna.
- Nie wiem. Cholera, jestem zwykłym najemnikiem z Molthrune. Mówili, że tu lepiej płacą, ale tak naprawdę jest taki sam bajzel, jak tam - wyrzucił z siebie i udał się w stronę wyjścia - Idę kupić ciepłe ubrania. Skoro już wszyscy mamy wyglądać jak w środku zimy, to nie mam zamiaru się wyróżniać.
Awanturnik wyszedł z domu. Głucha cisza była przerywana jedynie dźwiękiem działającego zegara.
- Chyba jest niecierpliwy... - powiedział Darvan. - Ale z pewnością ciepłe ubranie mu się przyda.
Ledwie Anmar wyszedł, pojawiła się Shalia.
-A ten gdzie polazł? - mruknęła wyraźnie niezadowolona.
Nie miała na sobie jakiegoś specjalnie ciepłego odzienia; ot, długie spodnie, koszula z długim rękawem. Do tego kolczuga, długi miecz, krótki miecz, kusza, bandolier z ośmioma fiolkami... Słowem - mały arsenał. Wypchany plecak z pewnością zawierał cieplejsze ubranie i parę innych przydatnych rzeczy.
- Organizacja pierwsza klasa - marudziła, zastanawiając się, jakie nieszczęście ściągnie na ich głowy Anmar.
- Poszedł sobie sprawić ciepłe... ubranie. - W ostatniej chwili Darvan zastąpił “gacie” bardziej ogólnym określeniem. - Ale chyba możemy na niego poczekać na dworze. No i w międzyczasie może mi powiesz, o co chodziło z tą lady, o której mówiłaś. Co ona ma wspólnego ze strażnicą?
Shalia wyrzuciła ręce w górę w geście bezradności.
- A mówił, że jest gotowy, by ruszać! - westchnęła teatralnie.
Po chwili jednak uspokoiła się i wsparła dłonie ma biodrach.
- Nie wiem, co ona ma wspólnego ze strażnicą. Wiem, że została porwana w Granicznym Lesie. Strażnica jest w Granicznym Lesie. Mam po drodze. Jeden z łowczych został tam wysłany i nie powrócił, o ile mi wiadomo.
- Radna coś o nim wspomniała. - Darvan skinął głową.
- Słyszałam od ludzi, że pan Dryden poszedł w stronę lasu, by zastawić pułapkę na wielką białą łasicę, w której istnienie nikt nie wierzył. Mam nadzieję, że nic mu się nie stało - powiedziała trochę sennie Aula.
- Ciekawe, czy ktoś jeszcze wpadł w kłopoty w tym lesie. - Mag potarł brodę.
- Podobno Stary Dansby ma kłopoty w swym gospodarstwie, nie zdziwię się, jeśli i to będzie powiązane; wszak mieszka na skraju... Aaale o tym chyba słyszałeś na rynku - Shalia machnęła lekko ręką.
- Nie wszystko, ale mniej więcej wiem, o co chodzi. Bardzo możliwe, że to się wszystko łączy ze sobą. Nie bardzo jednak wiem, po co wielkiej łasicy byłyby potrzebne zapasy ze spichlerza. To by było bardziej podobne do kogoś, kto chce sobie urządzić w lesie kryjówkę. - Z tego co pamiętał, łasice były drapieżnikami. Nie jadały ziarna.
- Jak na przykład bandyci, którzy napadli karawanę? - rzuciła Shalia od niechcenia. - A plony mogą umierać od zalegającego latem śniegu.
- Jeśli Anmar się nie zniechęcił - Darvan zmienił temat - to nas dogoni. Co powiecie na to, by już ruszyć? - zaproponował.
- Zgadzam się - tropicielka natychmiast ruszyła ku drzwiom. - Aulo, czy ty jesteś gotowa, by ruszyć już teraz? - zapytała dla pewności.
- Tak. Ruszajmy czym prędzej. Poza tym, co mam tutaj, mam jeszcze do zabrania kilka rzeczy, więc po drodze odwiedzimy świątynię - potwierdziła swą chęć wzięcia udziału w zadaniu i ruszyła za Shalią w stronę drzwi.
Darvan, chociaż stał najbliżej wyjścia, przepuścił panie przodem, a potem wyszedł za nimi, zamykając drzwi za sobą, a Shalia zamknęła je na klucz.

Po odwiedzeniu świątyni, w której urzędował Starszy Safander, prowadzona przez Shalię drużyna ruszyła na południe - do Lasu Granicznego. Ledwo co opuścili Heldren, a już za swymi plecami usłyszeli głośne przekleństwa w wykonaniu biegnącego za nimi Anmara.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 28-08-2015, 06:30   #6
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Podróż zapowiadała się na odrobinę dłuższą z powodu tempa Auli, jednak dzięki temu mogli przyglądnąć się okolicy. Farmy, które powinny być teraz pełne ludzi z powodu żniw, były puste. Im dalej szli traktem na południe, tym efekt mrozu był bardziej widoczny. Z oddali z lewej strony widać było wzgórza okalające pozłacaną dolinę. Temperatura spadała z każdą kolejną minutą marszu. Zbierały się ciemne chmury.
Powoli zauważyć można było większe skupiska drzew, które zapowiadały początek lasu. Kiedyś zajmował on większe połacie terenu, jednak karczunek pod pola uprawne odebrał te tereny naturze.
Wreszcie dotarli do ostatniej farmy przy drodze w stronę Zimaru i Demgazi. W oddali widać było... Płonące budynki. Dom, spichlerz i stodołę. Ogrodzona prostym płotem spora prostokątna połać ziemi pokryta była zwiędłym zbożem. Przy wejściu była tabliczka wyraźnie wskazująca na właściciela - Dansby.
I w tym momencie zaczęło lekko prószyć śniegiem.
Wyrocznia spuściła głowę na ten widok, a Anmar znowu głośno zaklął, nie bacząc na dwie kobiety obok niego.
- Ale bajzel - skomentował to krótko ten drugi dobywając miecza.
Droga szła coraz bliżej lasu. Shalia dobrze wiedziała, że jeszcze ćwierć mili i dotrą do ścieżki prowadzącej wgłąb niego.
Łowczyni przyglądała się przez chwilę temu strasznemu widokowi, milcząc. Tańczące radośnie płomienie odbijały się migotliwym blaskiem w jej złotych oczach, które nie podzielały chorego entuzjazmu ognia. Czując na policzku topniejący płatek śniegu, spojrzała w niebo.
Zacisnęła dłoń na mieczu podarowanym przez Yulna. Nie rozumiała, jak można było zrobić coś takiego. Na usta cisnęły się jej słowa godne Anmara, jednak wychowanie wzięło górę.
- Zniszczyli cały dobytek starego człowieka... I po co im to - powiedziała głuchym tonem. - Myślą, że zatrą ślady? Niedoczekanie - dodała, groźnie mrużąc oczy.
- Nie. Nie zacierali śladów. Po prostu chcieli zniszczyć - stwierdził Darvan.
Shalia z ponurą determinacją poprowadziła grupę najpierw dookoła pozostałości po włościach Dansby'ego, by sprawdzić ewentualne ślady. Szła przodem, by nikt nie zadeptał przypadkiem potencjalnego tropu. Odciski butów nie umknęły uwadze tropicielki. Wystarczyło, że trochę uważniej popatrzyła na ziemię. Ich ilość wskazywała na cztery do sześciu osób. Prowadziły od okolic za domem do lasu - a przynajmniej tak się łowczyni wydawało. Obeszła za dom...
I kolana się prawie pod nią same ugięły.
Na ubitej ziemi za budowlą leżała dziewczyna w wieku około piętnastu lat. Krew z poderżniętego gardła zdobiła prostą błękitną sukienkę. Jej wyschnięte oczy wpatrywały się w przestrzeń z niemym pytaniem "dlaczego?".
Przy spichlerzu zaś wisiała starsza kobieta, prawdopodobnie matka zamordowanej i jednocześnie żona właściciela. Do nadgarstków przywiązane miała liny, a te były przymocowane do belek konstrukcji. Wyglądało to tak, jakby ktoś sobie urządził z niej tarczę strzelecką, gdyż miała w ciało powbijane jakieś dobre dwa tuziny strzał. Ktoś jednak wolał spróbować swoich sił i po prostu wbił jej długą włócznię prosto w klatkę piersiową.
Tu nie było walki.
Tu miała miejsce rzeź.
Rzeź w celu zaspokojenia swego pragnienia zabijania.
Darvan poczuł, jak resztki obiadu zaczynają wędrować mu do gardła, ale na szczęście udało mu się opanować.
Wędrował po świecie już kilka lat i wiele rzeczy widział. Trupy również. Sam (czym zresztą się nie chwalił) wysłał na tamten świat paru ludzi. Ale wtedy chodziło o prostą sprawę - on albo ja. Nigdy jednak nie spotkał kogoś, kto zabijał dla rozrywki.
- Aulo, mogłabyś sprawdzić, czy dziewczyna została... - Nie dokończył.
- Anmarze, pomóż mi ją odciąć - dodał.
- Jaasne... Cholera. Ale bajzel - powtarzał na okrągło jakby na uspokojenie nerwów.
Obaj podeszli do starszej kobiety. Awanturnik szybko przeciął więzy krótkim mieczem i odciągnął ciało od płonącego spichlerza.
- Stój - warknęła Shalia na Aulę nieco ostrzej, niż zamierzała. - A czy to ma jakieś znaczenie? Nie ma najmniejszego. Ani im to już nie pomoże, ani nam nic nie ułatwi! Po prostu ich pochowajmy albo oddajmy ciała płomieniom, tak będzie szybciej, i znajdźmy morderców - wyrzuciła z siebie, niemal dławiąc się własną złością.
Złote oczy płonęły gniewem. Zawsze wiedziała, że ludzie są gorszymi bestiami od zwierząt. Tak czy inaczej jej mała grupka przybyła tutaj za późno. Nie spóźnili się wiele - w końcu ogień jeszcze trawił zabudowania - ale jednak. Całą siłę woli włożyła w to, by nie rzucić się z pięściami na Anmara. To jego wina, że zmitrężyli tyle czasu w mieście! A co, jeśli był w zmowie z bandytami? Może wprowadzi ich w jakąś pułapkę? Może zaprowadzi siedliska tamtych? Tak, Shalia musiała go od teraz bacznie obserwować…
- Oddajmy ich ciała płomieniom - powiedział Darvan. - Lepiej żeby Dansby tego nie widział.
Nie zamierzał dyskutować z Shalią, ale uważał, że dziewczyna nie ma racji. A przynajmniej nie ze wszystkim.
- Nie chcę cię martwić, ale on chyba już to widział. Nie było go w Heldren po rozmowie z panią Ionnią. Sądzę, że ruszył w drogę powrotną tutaj - Shalia wyjaśniła swoje podejrzenia. - Nie znaleźliśmy jednak jego ciała… Ani nie spotkaliśmy go po drodze - potrząsnęła głową, nie potrafiąc wyobrazić sobie, co musiał poczuć na taki widok.
- Gdzie więc się podział? Pobiegł za tamtymi? Gdzieś by musiały być jego ślady - dodał Darvan.
Przez uderzenie serca Shalia miała ochotę strzelić sobie w głowę. Z łuku.
- Powodzenia z szukaniem śladów jednego starszego człowieka w tej rozdeptanej przez jakieś osiem do dwunastu nóg ziemi. Jak umiesz określić wiek po odbiciach podeszew butów, to chętnie się nauczę - westchnęła. - Może spotkał ich tutaj, może zabrali go ze sobą? Współpracują z Zimotkniętymi, porwali szlachciankę, zabijają dla zabawy… Naprawdę chcemy próbować racjonalizować ich zachowania i stwierdzać, że coś ma sens lub go nie ma? Nie wydaje mi się.
Jak widać, opowieści o umiejętnościach tropicieli są mocno przesadzony, pomyślał Darvan, rozczarowany wypowiedzią Shalii.
Eh, ci mężczyźni, w ogóle się nie znają, pomyślała Shalia zaskoczona wcześniejszymi pytaniami Darvana.
- Jak dawno temu zginęły? - spytał.
Łowczyni spojrzała na niego z niejakim wyrzutem. Miała ich zaprowadzić, znaleźć tropy, określić czas zgonu… Co jeszcze? Niech sam sobie maca zwłoki!
Wzięła głęboki oddech na uspokojenie oraz dla dodania sobie odwagi. Znała te kobiety, rozmawiała z nimi, śmiała się z nimi… Oglądanie ich w tym stanie, traktowanie ich tylko jako poszlak. To było tak bardzo nie w porządku.
Musiała jednak to zrobić. Pomóc Heldren, pomóc w ten sposób całej społeczności miasteczka; czyż nie tak postąpiłby Erastil?
W końcu przemogła się i podeszła do dziewczyny. Palcami delikatnie przesunęła po jej powiekach, by niewidzące oczy nie spoglądały już na nią z tym niemym pytaniem. Przesunęła dłonią po stężałej, zimnej twarzy, ale temperatura ciała nie była dobrym wyznacznikiem w tych warunkach pogodowych. Za to krew z poderżniętego gardła jeszcze połyskiwała w płomieniach ognia, nie zaschła więc całkiem.
W wyniku tych krótkich oględzin upewniły ją również rany żony Starego Dansby’ego. Dłuższe przyglądanie się ciałom było już ponad jej siły. Wstała chwiejnie i odeszła na chwilę na bok. W milczeniu wpatrywała się w płomienie, uspokajając myśli.
- Nie więcej jak godzinę temu - odpowiedziała w końcu na pytanie Darvana, a jej głos przepełniony był smutkiem.
Godzina. Darvan przez moment się zastanawiał, co robił godzinę temu. Jedna głupia godzina. Ale i tak by nie zdążyli, nawet gdyby biegli całą drogę.
- Zapewne nie mają swego obozu zbyt daleko. Ciekawi mnie tylko, że nie boją się pościgu. Czyżby wierzyli w to, że nikt nie zorganizuje ludzi? Może masz rację, może faktycznie Dansby wpadł w ich ręce - powiedział.
Aula stała przez chwilę roztrzęsiona. Tępym wzrokiem wodziła to po budynkach, a to po zabitych kobietach. Odwróciła się w stronę swoich towarzyszy. Jej pięści były zaciśnięte. Jej ton głosu zmienił się z sennego na pewny siebie.
- Jestem zła. Jestem bardzo zła. Życie to świętość, a ci nawet nie potrafili uszanować prawa do niego. Chcę walczyć z tymi, którzy to uczynili - powiedziała podchodząc do pozostałych.
Stanęła obok. Wyglądała tak, jakby wreszcie ożyła lub się obudziła.
- Ich ciała należy pochować... Lub spalić. Decyzja należy do was, jednak pierwszy wybór sprowadzi się do tego, że będziecie ich musieli przewieźć do Starszego Safandera. Tutaj mogą wstać jako zombie... Lub coś gorszego.
- Jeśli możesz odprawić odpowiednią ceremonię... - powiedział Darvan - to spalmy ich ciała.
Shalia przytaknęła.
- Nie mamy czasu na powrót do Heldren.
- Ale to ty, Aulo, będziesz musiała poprowadzić ceremonię - dodał Darvan.
- Nie jestem kapłanką, ale zrobię to, co jestem w stanie zrobić.

Dziewczyna powoli podeszła do zwłok naszpikowanej strzałami kobiety i zaczęła zeń wyciągać pociski, zaczynając od włóczni. Odrzuciła je na bok i przeciągła ciało obok tego należącego do drugiej ofiary. Obeszła je tak, by stanąć w stronę chylącemu się ku zachodowi słońcu. Złożyła ręce i zaczęła odmawiać modlitwę pochwalno-błagalną do Sarenrae o to, by przyjęła w swe ręce dusze, które pożegnały się w tym miejscu z życiem. Dotknęła swymi rękoma zakrwawionych ubrań i wypowiedziała jeszcze kilka słów pod nosem. Te natychmiast się zapaliły, spowijając po chwili ciała ogniem.
Aula się wyprostowała i znów popatrzyła na unoszący się na niebie złoty dysk. Złączyła nogi, a ręce uniosła wzdłuż ciała ustawiając je pod kątem rozwartym. Z jej ust dało się słyszeć słowa kończące modlitwę chwalące Sarenrae.

Kiedy było już po wszystkim, a ciała prawie doszczętnie spłonęły, wyrocznia odezwała się tonem, którego pierwszy raz dopiero tutaj uświadczyli:
- Jeśli mamy tu coś jeszcze do zrobienia, to się tym zajmijcie. Ja poczekam tu nas was. Tylko krzyczcie jeśli będziecie szli, bo mogę was nie zobaczyć - uśmiechnęła się trochę smutno jakby wiedząc, że to nie pora na żarty, jednak chcąc rozładować napięcie.
- Nie. Powinniśmy już iść za tamtymi - powiedział Darvan.
Shalia przytaknęła i jako pierwsza ruszyła śladem morderców.
 
Kerm jest offline  
Stary 21-09-2015, 14:09   #7
 
sheryane's Avatar
 
Reputacja: 1 sheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwusheryane jest godny podziwu
Shalia, Darvan oraz Aula poszli dalej. Droga wznosiła się, opadała i wiła się pomiędzy drzewami. W ciągu niecałej godziny podróży znowu zaczął padać śnieg ograniczając odrobinę widoczność. W końcu trop rozdzielił się w dwóch kierunkach - na lewo i na prawo, a okolicę znaczyły ślady jakiegoś parzystokopytnego stworzenia, przy czym te ostatnie wyglądały na świeże.
- To nie są końskie ślady - stwierdziła Shalia. - A skoro nie widzieliśmy i nie słyszeliśmy do tej pory żadnych zwierząt, to cholera wie, na co trafimy - mruknęła pod nosem, krzywiąc się nieznacznie.
Darvan przyjrzał się nowym śladom. Wyglądało na to, że posiadacz kopyt kręcił się w kółko, jeżdżąc to tu, to tam, jakby co chwila zmieniał swoje plany co do kierunku jazdy.
- Nie wiedział, w jaką stronę chciał jechać? - zadał zdecydowanie retoryczne pytanie.
- Albo jakiś dzielny zwiadowca. Duszki już widzieliśmy, może ktoś dosiada jelenia - Shalia odpowiedziała mimo wszystko.

- Lewo, prawo. Rzucamy monetą? - spytała Shalia.
- W stronę strażnicy - powiedział Darvan.
Tak zakończyli rozmowę i mieli już się ruszyć, kiedy zza ich pleców rozszedł się dostojny głos jakiejś istoty, który można było określić jako "mądry".
- Witajcie przybysze w moim lesie. Szukacie czegoś? A może waście się zgubili?
Gdy się odwrócili dostrzegli białego jelenia wyglądającego niczym jeden z najzdrowszych okazów widzianych, jeśli kiedykolwiek widzianych, w ich życiu. Jako że brakowało na nim jeźdźca to wyglądało na to, że to on mówił.
Złote oczy rozwarły się szeroko z zaskoczenia, gdy Shalia lustrowała stworzenie wzrokiem. Była tak zdumiona, że przez chwilę zupełnie zapomniała języka w gębie. Do tej pory myślała, że ten las jest całkowicie normalny i tylko zima przyszła nagle na ten obszar. Tymczasem im bardziej się weń zagłębiali, tym bardziej czuła się tu nie na miejscu.
- Witaj, nieznajomy - zaczęła niepewnie, przełykając ciężko ślinę.
Duch lasu? Strażnik?, pytania przemykały przez jej głowę.
Opuściła łuk, nie chcąc stanowić zagrożenia dla tej pięknej istoty.
- Szukamy bandytów. Ludzi prawdopodobnie. Napadli na karawanę mojego znajomego - powiedziała ostrożnie, uznawszy, że lepiej nie kłamać przed kimś tak niezwykłym.
- Tu zaprowadziły nas ich ślady - wskazała słabo widoczny trop. - Mam nadzieję, że nie naruszyliśmy praw twej domeny.
Darvan nie odzywał się. To jednak nie mówiący jeleń był tego powodem, chociaż - trzeba przyznać - z tego typu przypadkiem się nie spotkał. Skoro jednak Shalia zabrała głos, to on ograniczył się tylko do skinięcia głową.
Jeleń potrząsnął głową i przyglądnął się łowczyni. Podszedł odrobinę bliżej i przystanął właściwie niecały metr przed nią.
- Ma domena została przez was naruszona, więc muszę się zapytać kim jesteście i dokąd zmierzacie, gdyż bandytami mogę nazwać was oraz ich, skoroście ważyli przekroczyć mą granicę - powiedział powoli - Ślady są tu moje i tych dwunożnych istot. Droga kręta prowadzi do końca. Odpowiedzcie na me pytania, a uraczę was odpowiedziami, jeśliście skorzy do rozmowy.
Łowczyni nigdy nie widziała piękniejszego zwierzęcia. Podziwiała jego lśniące, inteligentne oczy, połyskujące chrapy i białą jak śnieg sierść. Skoro już zaczęła rozmowę, to postanowiła ją kontynuować. I tak prawie wszystko musiała robić sama.
- Jestem Shalia, tropicielka z Heldren. To Darvan i Aula, moi towarzysze - odparła, choć nie była pewna, czy takiej odpowiedzi oczekuje jej rozmówca. - Zmierzamy po śladach tych dwunożnych istot, aby znaleźć odpowiedzi na inne pytania, które wloką się wraz z nami.
- Skoro to twoja domena - dodał Darvan - to może powiesz nam, jak daleko sięgają jej granice? Łamanie prawa nie jest naszym zamiarem, chociaż chcemy pomóc tym, co zostali napadnięci i uwięzieni.
- Ma domena jest tym wszystkim, po czym teraz stąpacie. Nawet pokryta śniegiem moją jest, gdyż jest częścią natury - odparł niezmiennym tonem, przez co wydawało się, że miał również nieskończone pokłady cierpliwości - Powiadasz kobieto, żeś tropicielem jest. A twoi towarzysze?
- Jestem magiem - odpowiedział Darvan - Aula zaś jest wyrocznią życia.
Shalii coś tu bardzo nie pasowało. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, o co chodzi. Głos jelenia zdawał się dobiegać znad niego, znad jego głowy konkretnie. Poczuła... rozczarowanie. Naprawdę uwierzyła, że spotkali wyjątkowe zwierzę-strażnika.
- Możesz się nam pokazać. Nie zrobimy ci krzywdy. Nie atakujemy, jeśli sami nie jesteśmy atakowani - odezwała się łagodnym tonem, przenosząc wzrok gdzieś nad pysk jelenia.
Nastała chwila milczenia ze strony zwierzęcia. Wtem zza jego pleców rozległ się piskliwy głos, którego efektem był zwinny manewr parzystokopytnego. Można rzecz, że wręcz odskoczył do tyłu odwracając się jednocześnie, a następnie zaczął biec między drzewami uciekając.
- Może jednak z nami porozmawiasz? - rzucił Darvan w stronę źródła głosu.
- Wydaje mi się, że cokolwiek to było, to już uciekło - stwierdziła Aula rozglądając sie powoli na boki.
- Szkoda - odparł Darvan. - Może by nam udzielił paru informacji.
Rozejrzał się dokoła, po czym spojrzał na Shalię.
- Do tej strażnicy to w którą stronę? - spytał.
Tropicielka popatrzyła za znikającym między drzewami zwierzęciem. Wzruszyła lekko ramionami. Przynajmniej ich nie zaatakowało, czymkolwiek to niewidzialne było.
- Tędy chyba - poprowadziła ich maleńką drużynę lewym śladem.
Szli może minutę, kiedy usłyszeli głośne przekleństwo, które ewidentnie należało do Anmara. Dobiegało z prawej strony. Biegł przerażony między drzewami, aż wypadł przed drużyną. Zasapany poczekał chwilę, aż odzyska oddech i przemówił:
- Bobry! Widziałem śpiewające bobry! Niechaj bogowie mają nas w opiece!
- Opanuj się, Anmarze - powiedział Darvan. - I bądź cicho. Oszukano cię. Przed chwilą widzieliśmy mówiącego białego jelenia. Ktoś, jakiś sztukmistrz czy magik, usiłował nas oszukać. Na szczęście Shalia odkryła to oszustwo.
Łowczyni spokojnie odłożyła łuk i dobyła miecza. Skierowała go w stronę Anmara, przyglądając mu się podejrzliwie.
- Skąd się tu wziąłeś? - Po porannym wybryku już zupełnie mu nie ufała.
Pobiegł za jakąś nadobną panienką, która się później nagle zaminiła w stado bobrów?, pomyślał Darvan.
- Nie wiem do cholery! Kiedy się obudziłem, to widziałem śpiewające bobry! - odpowiedział głośno. W jego oczach ewidentnie widać było jakiś rodzaj przerażenia.
Shalia nie opuściła miecza. Strach, który widziała u Anmara, nie przekonał jej jeszcze wystarczająco.
- Czyli ktoś wszedł do jaskini, podczas czyjejś warty, i tak po prostu zabrał Cię stamtąd, nie budząc nikogo? - zapytała z wyraźnym niedowierzaniem w głosie.
Chwila milczenia. Awanturnik teraz bardziej lękał się broni łowczyni, niż “śpiewających bobrów”. Aula po chwili się odezwała.
- Ja… Czuwałam całą noc, ale nikogo nie widziałam - rzekła zdecydowanie przejęta.
- No, słucham? - Shalia ponagliła Anmara. - Coś na swoją obronę?
Nic, nawet noża, pomyślał w imieniu Anrara Darvan. Nie odezwał się jednak ani słowem.
- Nic, nawet noża - powiedział człowiek jakby czytając myśli maga. - Do tej pory byłem przydatny, a w tym momencie nie mam nawet broni, bo wszystko zaginęło. Myślę, że możesz opuścić tą broń, skoro i tak nie mam się czym bronić.
- Jeśli się bardzo pospieszysz - powiedział Darvan - to zdążysz wrócić do jaskini. Tam zostały twoje rzeczy.
Dziewczyna wahała się chwilę, ale w końcu opuściła broń. Dotarło do niej, że gdyby Anmar chciał ich zaskoczyć i zrobić im krzywdę, mógł to zrobić w dużo bardziej przemyślany sposób.
- Niech ci będzie - mruknęła pod nosem. - Pójdę z tobą. Możemy spotkać kolejnych zimotkniętych, a - jak już wiemy - nie wszyscy są przyjaźnie nastawieni i ograniczają się do gadających jeleni i śpiewających bobrów - stwierdziła.
Następnie zwróciła się do Darvana i Auli:
- Wiem, że warunki są trudne. Sądzę jednak, że nie powinniśmy się rozdzielać. Będzie lepiej, jeśli pójdziemy wszyscy, ale to wasza decyzja ostatecznie.
- Myślałem dokładnie o tym samym - powiedział mag. - Nie powinniśmy się rozdzielać. Wracajmy.
Shalia uśmiechnęła się lekko na słowa maga i skinęła głową.
Jaskinie za bardzo się nie zmieniły. Tak właściwie to wcale. Anmar z wyraźną ulgą wziął swój sprzęt, po czym drużyna ruszyła w dalszą drogę.
 
__________________
“Tu deviens responsable pour toujours de ce que tu as apprivoisé.”

Ostatnio edytowane przez Kerm : 24-09-2015 o 20:22.
sheryane jest offline  
Stary 29-09-2015, 15:35   #8
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Śnieg na ziemi. Śnieg na drzewach. Śnieg na plecakach. Śnieg z nieba. Śnieg wszędzie w polu widzenia. W zimie byłby to całkiem miły krajobraz, jednak mamy lato. Cholernie zimne lato.
Marsz był irytujący, a wysiłek nie umożliwiał nawet rozgrzania się. Można mieć wrażenie, że chłodna aura wysysa całe ciepło wytwarzane przez żyjące istoty, by móc nieprzerwanie rządzić w tym obszarze i rozszerzać się jeszcze dalej.
Minęła godzina. Trop prowadził dalej przez las wijąc się momentami totalnie bez sensu. Dotarli wreszcie do dość charakterystycznego punktu w tym fragmencie lasu.
Rzeka Wishbone skuta była lodem wyglądającym na bardzo gruby. Ślady ewidentnie ją przecinały nie zostawiając na jej powierzchni żadnych śladów. Nie spodziewali się jednak zobaczyć tej jednej jedynej rzeczy, która stała im na drodze.
Był to bałwan z kamiennym nosem i rękami z gałęzi. Obok niego stała tabliczka "Intruzom wstęp wzbroniony".
Sam jesteś tu intruzem, pomyślał Darvan. Nie mamy teraz zimy, bałwanie.
Ich podróż dopiero się zaczynała. Długa droga wciąż była przed nimi. Ale Shalia zdążyła się zmęczyć i zaczynała mieć dość - dość znikających towarzyszy, kruczych fetyszy, głupich duszków atakujących z ukrycia, gadających jeleni, śpiewających bobrów i głupiego bałwana. Chciała tylko znaleźć tych cholernych bandytów! Naprawdę przeszli aż taki kawał drogi, żeby spalić byle farmę na skraju lasu? Skorzystała z okazji, by rozładować irytację i podeszła do bałwana, by zaatakować go mieczem.
Darvan przez ułamek chwili zastanawiał się, kto umieścił na ich drodze taki ostrzegawczy znak. I czy ów znak jakoś zareaguje, gdy postanowią go minąć. Shalia jednak ruszyła do przodu zanim mag zdążył cokolwiek powiedzieć.
By zaatakować bałwana łowczyni musiała podejść do niego. Zrobiła kilka szybkich kroków i… Zauważyła, że na głowie bałwana zaczęły formować się usta, które szybko i z irytacją wypowiedziały kilka słów:
"Nie umiesz czytać? Tabliczka mówi, że masz zawrócić! A teraz spadaj!".
Po czym usta zniknęły tak samo szybko, jak się pojawiły.
Łowczyni na moment zdębiała, zaskoczona kolejnym dziwnym wydarzeniem w tym popieprzonym lesie. Niespecjalnie przejmując się słowami nietypowego strażnika, Shalia zmrużyła lekko oczy i cięła bałwana mieczem.
Stojący dwa kroki za nią Darvan nastawił się duchowo na ewentualną reakcję śnieżnego znaku ostrzegawczego.
Atak przeciął śnieg jak masło pozostawiając pół smutnej głowy. Wtem rozległ się z niej atakujący uszy ogłuszający pisk prawdpodobnie słyszalny na całą okolicę i dalej. Tropicielka aż się zatoczyła do tyłu zasłaniając uszy w samą porę, nim mrok zaszedł jej oczy.
Jakby na ten znak z lodu wyłoniły się dwie humanoidalne lodowe bryły pozostawiając za sobą dwie głębokie dziury w mroźnej tafli. Spojrzały w stronę drużyny i rzuciły się do ataku. Obaj obeszły nieprzygotowaną Shalię oddzielając ją od reszty drużyny niczym mur.
- Padnij! - krzyknął do dziewczyny Darvan. Miał pod ręką czar idealny na taką okazję, ale tropicielka stała, można by rzec, na linii ognia.
Dobrze że tropicielka miała pewne głęboko zakorzenione odruchy i zwykle najpierw działała, a potem myślała. Natychmiast rzuciła się za bałwana, który niemal ją właśnie ogłuszył, czy też za to, co z niego zostało. Wszystko było lepsze niż padanie w śnieg przed lodowymi potworami.
- Tangan api! - zawołał Darvan, nakierowując dłonie w stronę potworów, które przed chwilą wylazły z wody. Z jego palców trysnęły strugi ognia, obejmujące swym zasięgiem oba lodowe stwory. Pod wpływem zaklęcia lodowe kreatury zaczęły się topić. Krople wody niczym krew zaczęły wpływać po nich na świeży śnieg.
Aula szybko rozeznała się w sytuacji i weszła na miejsce maga odsuwając go na bok. Wyciągnęła rozczapierzoną dłoń do przodu, a drugą chwyciła symbol zawieszony na jej szyi.
- Elleri yanan! - wykrzyczała słowa zaklęcia, które wywołało identyczny efekt jak czar maga.
Ciała istot wyglądały niczym woskowe figury narażone na zbyt duży kontakt z ogniem.
Anmar dobył łuku i wystrzelił strzałę w jednego z przeciwników… Bez jakiegokolwiek skutku. Wszystkie ataki zdecydowanie rozwścieczyły napastników i rozpoczęli ataki. Pierwszy zamachnął się swoimi rękami na Shalię, jednak jej refleks uchronił ją od ciosu. Drugi zaś zaszarżował i naparł na łowczynię z całą siłą przesuwając ją na lód przy okazji przewracając. Zaledwie metr dzielił ją od strącenia w jedną utworzonych przez atakujących dziurę, na której dnie widać było płynącą głęboką wodę.
Łowczyni poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła na widok przerębla znajdującego się tuż za nią. Chwyciła miecz oburącz i cięła na odlew w poprzek z nadzieją, że ostrze dosięgnie potwora.
Dosięgnęło. Zimne żelazo wgryzło się głęboko w lodową bryłę. Stwór zastygł w bezruchu, po czym rozsypał się na kawałki, a jego szczątki po chwili zaczęły znikać.
Pozostał już tylko jeden stwór, ale według Darvana było to i tak za dużo.
- Asid percikan! - zawołał, posyłając w stronę lodowego potwora niewielką kulkę kwasu.
Minęła jednak swój cel zaledwie o kilka centymetrów. Aula widząc nieciekawą sytuację swej towarzyszki podbiegła do łowczyni i wykrzyczała słowa zaklęcia.
- İnanç kalkan! - uformowała w dłoniach kulkę światła przypominającą miniaturowe słońce, rozciągła ją i oblekła nią tropicielkę.
Awanturnik dobył krótkiego miecza i zaszarżował na bestię wbijając mu ostrze w ramię, lecz bez zamierzonego skutku. Było twarde jak kamień i ewidentnie brakowało jej jakiejkolwiek anatomii. Syknął jedynie pod nosem.
- To chyba żywiołak! - wykrzyczał, po czym zaklął pod nosem jeszcze raz widząc działania wchodzącego na lód przeciwnika.
Wyglądało to tak, jakby utworzył on ze swych rąk młot i trafił nim w brzuch leżącej Shalii. Siła uderzenia była tak duża, że na lodzie pod Shalią pojawiła się drobna pajęczyna. Kobieta wypluła krew i straciła przytomność.
Widząc nieskuteczność działań - tak swoich, jak i pozostałych członków drużyny - Darvan wyciągnął z bandoliera flakon ognia alchemicznego i rzucił, celując w nogi lodowego potwora. Efekt był zadowalający. Ogień alchemiczny ochlapał wroga sprawiając, że jego tułów odłączył się od nóg i upadł na lód. Było pewnym, że jest martwy, bo zaczął znikać w identyczny sposób, jak poprzedni z nich.
Pod wpływem gorąca lód przy brzegu zaczął pękać. Darvan i Anmar szybko podbiegli do Shalii i wyciągnęli ją na brzeg, kiedy Aula stanęła na brzegu i zaczęła odmawiać uzdrawiające modlitwy. Po chwili rany wszystkich zostały albo całkowicie, albo częściowo zasklepione.
Łowczyni ocknęła się z dość dotkliwym bólem brzucha, który powoli zanikał.*
- Żyjesz! - ucieszył się Darvan.
Wolał jej nie mówić, że zalana krwią wyglądała jak autentyczny trup.
Shalia zmęłła przekleństwo w ustach i splunęła krwią w śnieg.
- Żyję - potwierdziła, podnosząc się do pozycji siedzącej. - Dziękuję - powiedziała do wszystkich, tracąc na chwilę lodowate opanowanie.
Westchnęła ciężko i zebrała się w sobie, by wstać, korzystając z pomocnej dłoni, którą wyciągnął do niej Darvan. Mimo wszystko zachwiała się lekko i musiała wesprzeć się na chwilę na magu. Takie okazywanie słabości w ogóle jej się nie podobało.
- Musimy iść dalej - powiedziała z determinacją. - Ale nadwerężyliśmy trochę lód, powinniśmy chyba przejść przez rzekę w innym miejscu.
- Wystarczy kawałek - powiedział Darvan, wskazując miejsce odległe o kilka metrów. - Tam lód wygląda solidnie. Na wszelki wypadek pójdę przodem i będę sprawdzać, czy jest dosyć wytrzymały.
Shalia, o dziwo, nie spierała się z tą propozycją i pozwoliła magowi iść przodem.
Aula z zatroskaniem patrzyła na idącą przed nią, lecz nie chciała mówić nic.
Lód w innym miejscu był stabilny - aż za bardzo. Bez problemu przeszli na drugą stronę, po czym wrócili na ścieżkę…
I zobaczyli kogoś w śniegu niedaleko.
Był to stary Dansby - ewidentnie martwy. Widać było mnóstwo śladów odmrożeń i ran obuchowych. Obok niego leżały widły.
Shalia przyjrzała się dokładnie ciału. Była pełna podziwu, jak daleko zaniosła tego starego człowieka determinacja i chęć pomszczenia swych najbliższych.
- Przeżył noc w tych warunkach - powiedziała z niedowierzaniem. - Aulo, mogłabyś wypowiedzieć dla niego kilka słów? Nie mamy ani warunków, ani czasu na odprawienie mu należytego pochówku.
- Jesteś pewna, że zmarł dzisiaj? - spytał Darvan. - Może wczoraj doszedł aż tutaj i tutaj go zaatakowano?
Wyrocznia odmówiła krótką modlitwę.
- Trzeba go pochować - rzekła po chwili - Był to dobry człowiek. Należy poinformować mieszkańców Heldren o jego śmierci.
- Jedyne, co możemy zrobić, to usypać mu kopiec ze śniegu - odparł Darvan. - Nie wykopiemy mu prawdziwego grobu, bo ziemia jest zamarznięta.
Na dowód swych słów spróbował wbić włócznię w ziemię, która o dziwo weszła w nią jak w masło.
- Co to za zima? - zdziwił się Darvan. Lód był bardzo gruby, śnieg nie topniał. Ziemia nie powinna być miękka.
- Błeh. Bobry, chodzący lód, zima w środku lata… Mnie już nic nie zdziwi - stwierdził Anmar - Niech sobie ziemia miękką będzie, a jemu - wskazał krótkim mieczem ciało Dansby’ego - lekką.
- Precyzując - najprawdopodobniej zmarł w nocy - wyjaśniła Shalia Darvanowi. -Nie zmienia to faktu, że mając nad nami tak niewiele przewagi dotarł tak daleko dużo szybciej niż my. Czyli posuwamy się żałośnie powoli… - prychnęła coraz bardziej poirytowana.
Nowinę o miękkiej ziemi przywitała z równym zdziwieniem co pozostali.
- Jak widać ta zima przeczy wszelkim prawom natury, nawet normalną zimą nie jest, bo temperatura nie wpływa na ziemię… Jak chcecie tracić czas na kopanie grobu w tych warunkach, to powodzenia. Modlitwa musi mu wystarczyć. Mam dość tego ślimaczenia się. Idę dalej - jak powiedziała, tak zrobiła i ruszyła dalej, a w jej ślady poszedł również awanturnik.
Darvan, nic więcej nie mówiąc, poszedł za nimi.
Za ich plecami pozostała jedynie Aula. Mag usłyszał słowa modlitwy, która zdecydowanie stanowiła część jakiegoś zaklęcia. Po jakimś czasie dziewczyna zrównała się z resztą drużyny i ruszyli w dalszą drogę.
 
Flamedancer jest offline  
Stary 09-10-2015, 17:58   #9
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
- Muszę chwilę odpocząć - powiedziała po godzinie Aula i usiadła na pobliskim kamieniu wcześniej strzepując z niego śnieg. - Przepraszam.
Kolejna godzina marszu i dalej nic. Było południe, lecz temperatura nawet nie raczyła wzrosnąć. Okolica była monotonna... Dalej wszystko to samo. Cisza wręcz piszczała w uszach, przez co Shalia czuła się coraz bardziej nieswojo. Las w tej okolicy wręcz umarł.
Otaczał ich martwy las. Las, który tylko zabierał, lecz nic nie oddawał. Las, w którym wszystko, co powstało poza jego mroźnym obrębem i wejdzie w jego objęcia - umierało. Las, który… patrzył?

- Wy też macie wrażenie, że ktoś nas obserwuje? - zapytał Anmar, przerywając milczenie.
- Nie - odparł Darvan. - Dziwny mi się wydaje ten las - dodał - ale wrażenia, że ktoś we mnie wlepia oczy nie mam.
Istniały jednak, o czym sobie przypomniał, magiczne sposoby prowadzenia obserwacji. A że niektóre dawało się wykryć za pomocą magii, to nie pozostawało nic innego, jak spróbować.
Niestety... rzucenie czaru (zwanego popularnie Wykryciem magii) nie przyniosło pożądanych efektów.
- Może coś obserwuje akurat ciebie - mruknęła Shalia, która z jednej strony miała nieodmienną potrzebę parcia naprzód, z drugiej jednak… wolałaby zawrócić.
- Las wydaje się martwy, a jednak ziemia była miękka i żyje. Nie wiem… Może wkrótce na coś trafimy. Albo na kogoś. I dowiemy się czegoś więcej - wzruszyła lekko ramionami, bacznie obserwując okolicę w czasie, gdy Aula zbierała siły na dalszą drogę.
I w ten sposób w milczeniu spędzili krótką chwilę, aż cisza znów została zakłócona - tym razem przez głośny śmiech. Dochodził on gdzieś z wychodzącej naprzód ścieżki. Ucichł dość szybko.
- Chyba na kogoś trafiliśmy - powiedział cicho Darvan. - Na jakiegoś wesołka, zdaje się.
Shalia nie bardzo mogła zdecydować się, jaką broń trzymać w pogotowiu. Z jednej strony śnieg utrudniał poruszanie i łatwiej było walczyć na dystans. Z drugiej - wiedziała, że z mieczem jest skuteczniejsza. Tak jakby. W końcu zdecydowała się zostać przy mieczu. Jeśli znów trafią na zimotkniętych, wydawał się lepszym wyborem.
- Sprawdźmy. Bądźcie gotowi na walkę - ostrzegła, choć chyba wszyscy o tym wiedzieli.
Ciężko skradać się w głębokim śniegu, ale mimo wszystko próbowała iść najciszej jak tylko mogła, by zobaczyć, gdzie i kim jest owy śmieszek.
Darvan, rozglądając się na wszystkie strony, ruszył za nią, z kuszą gotową do strzału.
- Jasne. Chodźmy w paszczę lwa. Cholera… - rzucił za nimi Anmar, dobył łuku i zaczął się skradać przy łowczyni.
Aula zaś wstała, otrzepała ubranie i w poszła za resztą trzymając odstęp około pięciu metrów.

W miarę podróży w kierunku, z którego dobiegł śmiech (i przy okazji wzdłuż śladów), dało się słyszeć powoli narastający gwar rozmów kilku osób. Po kilku minutach na niewielkiej polance dostrzegli kilka rozstawionych jednoosobowych namiotów i pięciu odzianych w skóry i futra ludzi gaworzących i jedzących coś gotującego się w kotle usadowionym nad ogniskiem na środku obozu. Zapach dobiegał nawet do nosów Darvana i Shalii powodując burczenie w brzuchach.
Wyglądali tak, jakby nie zauważyli skradającej się drużyny.
- Czyżby bandyci? - zadał raczej pytanie retoryczne wnioskując z tonu jego głosu. - No to co robimy?
- Bierzemy ich do niewoli i wypytujemy - z dość wyraźną ironią w głosie powiedział Darvan. - Proponowałbym zaatakować... ale najpierw sprawdzić, czy w okolicy nie czają się pozostali. Coś ich mało, jak na tyle namiotów.
- Ewentualnie
- dodał - obejść ich szerokim łukiem i iść dalej.
Shalia popatrzyła na maga spode łba.
- Właśnie znaleźliśmy tych, których szukaliśmy i mamy teraz iść... dokąd właściwie? - szepnęła. - Z piątką powinniśmy sobie poradzić, ale cholera wie, czego nie widzimy - dodała, wspominając zimowe duszki, na które już się natknęli. - Proponuję ostrzelać na początek. Są przygotowani na zimę, więc to nie są zwykli wędrowcy z przypadku - powiedziała, po czym wbiła miecz w śnieg.
Sięgnęła po łuk, nałożyła strzałę na cięciwę i wycelowała w jednego z mężczyzn, czekając z oddaniem strzału, aż pozostali się przygotują.*
Darvan nie był pewien, czy takie rozwiązanie sprawy jest najlepsze, ale nie zamierzał dyskutować.
- Mój będzie pierwszy z prawej - powiedział, unosząc kuszę.
- To ja zdejmę tego przy jedzeniu. Jestem głodny - rzekł awanturnik i przygotował się do strzału zerkając kątem oka na kręcącą głową Aulę.
Ze świstem poleciały dwie strzały i bełt w stronę przeciwników. Jedynie mag zdołał trafić zbira w ramię tworząc lekko krwawiącą powierzchowną ranę. Wrogowie jak jeden mąż obejrzeli się w kierunku, z którego nadleciały pociski i zaczęli uciekać dalej wzdłuż śladów jakby byli przestraszonymi kurami. Ich krzyki przerażenia niosły się przez las niczym gromy błyskawic ciskanych przez Gozreha.
- Nie do wiary... - mruknął Darvan, spoglądając w ślad za uciekającymi. - Ale jedzenie zostawili. Możesz się posilić - rzucił pod adresem Anmara.
Łowczyni nie bardzo rozumiała. Nieznajomi zachowali się jak stado królików spłoszonych zapachem wilka - pomijając dzikie krzyki przerażenia. Shalia rozejrzała się uważnie, poszukując czegoś, co mogło ich tak wystraszyć. Może właśnie coś okropnego czaiło się za grupą? Na szczęście nic nie dostrzegła.
- Smacznego - zawtórowała Darvanowi. - Możemy zrobić postój. Dobre warunki i darmowe jedzenie.
Rozejrzała się raz jeszcze i skierowała się ostrożnie w stronę obozowiska.
- Przy odrobinie szczęścia któryś tu wróci - dodała z krzywym uśmiechem.
Darvan ruszył w jej ślady. Nim jednak doszli do namiotów rzucił na obozowisko wykrycie magii, jednak bez żadnego efektu. To miejsce całkowicie było pozbawione jej obecności.
- Przynajmniej będzie nam odrobinę cieplej - powiedziała cicho wyrocznia powoli idąc w stronę ogniska.
Gdy podeszli do obozu ujrzeli go w całej swej okazałości. Sześć jednoosobowych namiotów i jeden służący za polowy magazyn dwuosobowy rozłożone były nieregularnie, jednak każdy był zwrócony w stronę liżącego dolną część żeliwnego kotła ognia. Ślady butów ciągnęły się dalej - na południe. W składziku znaleźli trochę skrzynek z zapasami, drewno opałowe, broń oraz wykonane z drewna miski i sztućce.
Anmar tylko się uśmiechnął i zabrał te ostatnie ze sobą, po czym zaczął napełniać je gotującą się nad ogniskiem króliczą potrawką.
- Ktoś głodny? - zapytał wskazując chochlą na Shalię.
- Za dużo namiotów, jak na pięć osób - powiedział Darvan. - Jeden pewnie wybrał się na spacer. Może wróci i uda się nam z nim porozmawiać - dodał z cieniem ironii w głosie. - Mi też możesz nalać - zmienił temat, zwracając się do Anmara.
- Ja też poproszę - powiedziała, podając swoją miskę. - Zjedzmy, ogrzejmy się i będziemy musieli iść dalej. Za wczesna pora na zostawanie tu na dłużej - dodała.
Przez cały czas rozglądała się uważnie i nie traciła czujności.
Awanturnik jedynie skinął głową z uśmiechem i nastroił każdemu jedzenie. W trakcie posiłku nie dostrzegli nikogo, kto mógłby się zbliżać do obozu. Cisza i spokój.
Jednak czasami właśnie ta cisza może być zapowiedzią najgorszego. Jednak nic się nie wydarzyło.
Po zjedzeniu i zebraniu sił ruszyli dalej.
 
Kerm jest offline  
Stary 23-10-2015, 13:14   #10
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Jak to mówią - po śladach do celu.
Po długiej wędrówce ponad sto stóp w górę wpierw usłyszeli rumor szybko spadającej z wodospadu wody. Dopiero po chwili spomiędzy drzew wyłoniła się spora polana, a na niej... Piękna stróżówka Wysokiej Straży.
Był to duży, wykonany z naprawdę dobrego drewna budynek o solidnym kamiennym fundamencie wyraźnie wskazującym na to, że pod budynkiem jest piwnica. Dwuspadowy dach, prawdopodobnie też drewniany, przysypany był grubą warstwą śniegu, a z dwóch kominów, jednego na środku, drugiego gdzieś po drugiej stronie budowli, unosił się dym. Wychodząca na południe przyłączona do budynku wieżyczka prawdopodobnie służąca również jako zwykłe pomieszczenia była piętro wyższa, a jej okna umożliwiały wgląd za całą okolicą poza tym, co było na północy. Do dwuskrzydłowych drzwi prowadziły niewysokie drewniane schody skryte pod stanowiącym część stróżówki nawisem podpartym na belkach. Okna po obu stronach drzwi wyraźnie wskazywały na to, że coś w środku się świeci lub płonie. Wygląda na to, że to efekt ognia płonącego w jakimś kominku.
Pod ścianami budowli po lewej stronie od drzwi leżały pokryte śniegiem brzozowe drwa. Obok, trochę bardziej na północ, stała prawie przysypana śniegiem studnia, zaś po przeciwległej stronie wejścia do budynku znajdował się wychodek. Biorąc pod uwagę dochodzący do nosów Shalii i Darvana smród, to na pewno był to wychodek.
Ślady ciągnęły się do wejścia, a część z nich prowadziła dalej na południe - gdzieś za wieżyczkę.
- Cóż, trzeba będzie iść i sprawdzić, co się tam dzieje - powiedział cicho mag, spoglądając na Anmara, który, z racji swych umiejętności, nadawał się idealnie do przeprowadzenia zwiadu.
Shalia już miała miecz w ręce i była gotowa na wszystko.
- Zdecydowanie lepsze miejsce na odpoczynek niż szałasy w środku lasu. Nie zdziwię się, jeśli i tam spotkamy tych bandytów - mruknęła niechętnie.
W przeciwieństwie do Darvana nie pokładała ani odrobiny wiary w umiejętnościach Anmara i postanowiła na własną rękę sprawdzić, kto obozuje w strażnicy. Ciężko było skradać się w skrzypiącym i zapadającym się śniegu, ale starała się być tak cicho, jak to tylko możliwe.
Darvan ruszył za dziewczyną, z kuszą w dłoni, gotowy równocześnie na to, by rzucić wykrycie magii gdy tylko znajdzie się na tyle blisko strażnicy, by czar przyniósł odpowiednie rezultaty.
Awanturnik tylko powiódł wzrokiem za dziewczyną, jego wyraz twarzy wyraźnie wskazywał, że przełknął jakąś sarkastyczną uwagę. Ruszył za magiem i tropicielką, natomiast Aula dalej stała w miejscu przyglądając się sytuacji.
Skrzypienie śniegu było nieznośnie głośne, a przynajmniej tak im się wydawało, ponieważ zaczęli zwracać uwagę na głośność swych kroków. Uszli kilka metrów, kiedy to łowczyni potknęła się o coś.
To była lina… I w tym momencie z jakiegoś miejsca na dachu zebrani na zewnątrz usłyszeli charakterystyczny dźwięk zwalnianego mechanizmu kuszy. Bełt pomknął i minął się z celem o dobre trzy metry.
Sam odgłos wystrzału prawdopodobnie nie zwróciłby uwagi osób znajdujących się w środku, gdyby nie wydarzenia, które nastąpiły potem. Kusza zsunęła się z dachu gdzieś za stróżówkę, po czym z wnętrza dało się słyszeć dźwięki rozbijanych naczyń.
Anmar syknął i splunął w śnieg.
- Bardzo zmyślny system alarmujący… - stwierdził zwężając oczy.
- Dość kosztowny - odparł Darvan, wpatrując się uważnie w wartownię i wypatrując jakikolwiek oznak ruchu i gotów w każdej chwili rzucić się w śnieg, by uniknąć chmary strzał i bełtów, które wszak powinny sypnąć się na intruzów, jednak im dłużej tak stali, tak nic się nie działo.
- Chodźmy dalej - zaproponował mag, gdy nie zdołał wykryć w stróżówce śladów magii.
Ruszył ostrożnie w stronę budynku, równocześnie jednak schodząc na bok z prowadzących do strażnicy śladów.
 
Flamedancer jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172