| - Tłumaczyłem wam już że ja nie czaruje… a zresztą niech wam będzie. - Kokoro machnął ręką na dalsze próby wytłumaczenia jego umiejętności i dyscypliny.
- W każdym razie zjedz coś, wszyscy coś zjedzcie. Ja nie wiem jak wy możecie tacy głodni chodzić. A! I ja chcę wodę do picia, gorącą.
- Nie będę chodzić głodna, przecież zamówiłam gulasz - odparła drowka, jednocześnie obserwując krasnoludzicę bacznym wzrokiem i szukając nim jakiejś sakiewki.
Nie było to zbyt trudnym zadaniem i jedynie kwestią czasu było to, że Arletta dostrzeże wiszącą u pasa kobiety pękatą sakiewkę, jakby tylko czekającą na zmianę właścicielki.
- Są tacy co uważają, że z pełnym brzuchem gorzej się myśli. Lenistwo i tak dalej... - Bran uśmiechnął się.
“Nawet nie próbuj. Nie teraz, jeszcze nas z wioski pogonią. Zarobimy tu i tak.”, rozległ się głos w głowie Drowki.
Ta spojrzała na Kokoro z wyrzutem, po czym ze znudzonym wzrokiem oparła twarz na dłoniach.
- Nie znasz się na zabawie…
- Oczywiście, że znam! Popatrz tylko. - Mistyk rozejrzał się po wnętrzu gospody Mimo że godzina nie była późna, niedawno sprowadzono owce, a więc i już ktoś powinien być chodź trochę podpity. Wreszcie wypatrzył swoją ofiarę. Mężczyzna siedział nad kuflem, z nieco już rozlazłym wyrazem twarzy, sugerującym że to raczej nie pierwsza kolejka, a on sam nie należał do abstynentów.
“ZGRZESZYŁEŚ PRZECIWKO BOGOM!”, rozgrzmiał głos w głowie pechowca.
“TWOJE PIJACKIE ZAPĘDY POTWARZĄ SĄ WOBEC NAS!”- Kokoro parsknął delikatnie w rękaw, starając się ukryć rozbawienie.
“MUSISZ ODPOKUTOWAĆ!”- Twarz mężczyzny wyraźnie pobladła.
“PADNIJ NA KOLANA I BŁAGAJ O PRZEBACZENIE!”
Przerażony mężczyzna padł plackiem na ziemię i zaczął bić pokłony, mamrocząc coś przez łzy, kiedy reszta bywalców karczmy patrzyła na niego to ze zdziwieniem, to z rozbawieniem.
Elfka patrzała na to wszystko tłumiąc śmiech.
- No dobra, zwracam honor. Coś ty mu tam w tym pijackim łbie nagadał? - spytała.
- Tylko tyle, że rozgniewał bogów i ma ich przeprosić. - Kokoro przykrywał usta dłonią.
- Niemniej, te słową są bardziej przekonujące, kiedy słyszysz je nie od kaznodziei, ale w swojej głowie.
- Całkiem ciekawy pomysł.Chociaż nie wiem jak ja bym zareagowała, do bogobojnych nie należę. - skinęła głową i zaczęła wodzić wzrokiem po karczmie. Dostrzegła dwóch lekko podpitych mężczyzn koło baru. “Idealnie” pomyślała. Schowała ręce pod stół i znów wywołała niewidzialną rękę, która pokierowała się w kierunku wypatrzonych przez drowkę mężczyzn i… uderzyła jednego w twarz.
- Nie należysz, ale pamiętam twoją minę kiedy pierwszy raz się w ten sposób do ciebie odezwałem. Minę też miałaś nietęgą.
- Dziwisz się? Nagle coś zaczyna ci gadać w głowie i nie wiesz czy już zaczynasz wariować, czy to ten wywar z halucynogenów, który podebrałam ojcu zaczął działać z opóźnieniem - odparła ze śmiechem, jednocześnie obserwując swoje “ofiary”.
Wkrótce siedząca przy stole para zaczęła się ze sobą gwałtownie wykłócać. Nie minęła chwila, a wyzwiska i groźby przerodziły się w rękoczyny, w które szybko wciągnęła się znacząca większość bywalców karczmy. Talerze, sztućce i kufle po piwie zdawały się latać wszędzie, a nawołujące do spokoju krzyki krasnoludki ginęły w panującej tu teraz kakofonii.
Elfka siedząc przy stole obserwowała wynik swojego “dzieła”, z prawie niewidocznym uśmieszkiem na twarzy.
Rudowłosa odwróciła się do Brana i powiedziała szeptem.
- Uspokajamy ich teraz czy ryzykujemy, że nas wywalą z karczmy przed posiłkiem?
- Uspokójcie się, mewy-śmieszki - powiedział cicho zaklinacz. - Nie wiecie, że w razie awantury miejscowi jednoczą się przeciwko obcym?
- Ale czemu? W razie bójki to tamci zaczęli. - Arletta wskazała na dwóch mężczyzn przy barze.
- O święta naiwności... - Bran pokręcił głową. - Ty wcale nie znasz ludzi. Większości z nich nie obchodzi logika, tylko to, że lepiej przylać obcemu.
- No wiesz co? Uderzyć niewinną niewiastę? - Drowka udała oburzenie na myśl o tym. - Za bardzo się przejmujecie, ale dobrze będę grzeczna. - Puściła oko towarzyszom i uśmiechnęła się niewinnie.
- Już w to wierzę... - mruknął Bran, który znał dość dobrze charakter Arletty. - Ale wolałbym najpierw dostać zlecenie i zdobyć to złoto.
- No, weź. Mnie nie wierzysz? - zaśmiała się, wyczarowując pod stołem po raz kolejny niewidzialną rękę, która poklepała zaklinacza po głowie.
- Za grosz - przyznał Bran. - Swoją drogą... twoje poczucie humoru schodzi na psy. Ciesz się, że moje jest na lepszym poziomie.
- Ranisz me uczucia, przyjacielu - odparła zaklinaczowi. - Myślałam, że podróżując razem tyle czasu darzymy się wzajemnym zaufaniem, no ale widzę, że się myliłam. - Wbiła wzrok w stół niby, to zasmucona.
- Pogrążę się w rozpaczy... - Zaklinacz pokiwał głową. - A jak z niej wyjdę, to kupię jakieś nasycone miodem bandaże na twoje rany.
- Miło z twojej strony, ale nie trzeba. Wyleczę je winem. - Łotrzyca odparła zaklinaczowi z uśmiechem, choć widać było że trochę spochmurniała. - Swoją drogą powinni je już chyba przynieść, nie?
- Prędzej umrzemy z głodu. - Bran przesunął się, by móc lepiej obserwować awanturę. - To nieprędko się uspokoi.
- Dopóki kucharz się nie dołączy, to chyba możemy być spokojni o nasz posiłek. - odpowiedziała Arletta. - Po za tym mówiłam, że nikt nie zwróci na nas uwagi? Patrz jak ładnie się bawią. - dodała po cichu.
Bran uniósł wzrok ku niebu... a raczej ku sufitowi.
- Chrońcie nas bogowie przed taką dobrą zabawą - powiedział równie cicho.
- Bran, przyjacielu… Jesteś za bardzo spięty. - odparła przyglądając się pół-elfowi. - Niedługo czeka nas robota i wtedy będziesz mógł być poważny i sztywny, ale teraz odpoczywamy. Wyluzuj trochę, przyda się po walce z wilkami. - Uśmiechnęła się, po czym zajęła się obserwacją trwającej w karczmie burdy, która powoli, acz nieustępliwie zaczęła się przemieszczać w stronę awanturników.
- CZĘSTO TU MACIE TAKI TEATRZYK?! - Wykrzyczał Kokoro w kierunku kuchni gdzie spodziewał się obecności krasnoludzkiej kobiety. Karczma nie potrzebuje wykidajły jeżeli jest w niej krasnoludzka kobieta. To taka niepisana tradycja, przekazywana z pokolenia na pokolenie bez niczyjej wiedzy. Także finał tej komedi miał dopiero nadejść.
- Codziennie, do cholery jasnej! - odkrzyknęła kobieta, starając się przecisnąć do bohaterów z nienaruszonym jadłem i napitkiem. - Do roboty nie idą, tylko w karczmie zalegają i leją się po mordach przy okazji, oszaleć z nimi można!
- Widzisz… To tu codzienność. - Arletta szepnęła do Brana. - Nikt się nie kapnie, że to nasza robota.
- Los nam sprzyja - odparł równie cicho, jednak nie patrzył na Arlettę, a na bijących się bywalców karczmy.
- Mnie zawsze los sprzyja. - Drowka zaśmiała się serdecznie, po czym spojrzała na przedzierającą się przez tłum kobietę z ich posiłkiem.
- Może jej jakoś pomożemy?
- Nie będziemy jej odbierać pracy - powiedział Bran. - Poza tym dawno nie trenowałem noszenia pełnej tacy.
- W sumie za to jej płacą, chociaż mówiąc o tym, żeby jej pomóc nie miałam na myśli noszenia tego w “prawdziwych” rękach. - odpowiedziała elfka po raz kolejny przywołując magiczną dłoń i łapiąc nią pół-elfa za ramię. - Rozumiesz o co mi chodzi?
- Zachowujesz się jak dziecko, które dostało do ręki nową zabawkę - odparł rozbawiony. - Też tak kiedyś miałem - dodał.
Arletta zaśmiała się.
- “Też tak kiedyś miałem”. Bran przecież ty jesteś młodszy ode mnie. - uśmiechnęła się.
- Zresztą chodziło mi o to, żeby wziąć tacę z jedzeniem bez przedzierania się przez ten bijący się tłum.
- Niektórzy dorastają nieco szybciej, niż inni - odpowiedział z uśmiechem.
- Oj już nie bądź taki poważny. - powiedziała odwzajemniając uśmiech. - Ciekawe ile jej zajmie dostanie się tu z tym jedzeniem.
- Doświadczenie jest po jej stronie. To z pewnością nie jest jej pierwszy raz. Zresztą... popatrz, jak jej świetnie to idzie - odparł, pomijając temat bycia zbyt poważnym.
- Zasadniczo masz rację, minie jeszcze kilka latających kufli i talerzy i nasz posiłek znajdzie się na stole. - drowka przytaknęła śmiejąc się lekko.
- Proszę - odparła krasnoludzica, rozkładając przed gośmi zamówione przez nich dania i napitki. - Nie kojarzę was, przejezdni? - dodała pytająco.
- Mamy nadzieję! Chyba te wilki nie będą takim problemem żebyśmy nie załatwili tej sprawy dość szybko - odpowiedział Kokoro przysuwając do siebie swoje talerze.
- Dziękuję. - powiedziała Arletta przysuwając swoją miskę z gulaszem do siebie. - Jak już kolega wspomniał, jesteśmy przejezdni. Podróżujemy w poszukiwaniu przygód i sposobu na szybki zarobek. - uśmiechnęła się do krasnoludzicy.
- Nareszcie! Aż wam z radości mogłabym za darmo to dać, bylebyście się tylko tych kundli pozbyli… - odparła, przebiegając wzrokiem po podróżnikach. Zatrzymała się na chwilę na wojowniczce, jakby rozpoznając w niej bratnią duszę. - A niech stracę. Ale niechże się tylko dowiem, że naciągacze z was, a dopilnuję abyście pożałowali tego.
- Może nam pani zaufać. - odparła śmiało elfka.
- Oby.
Lauga była cicho, widok po drugiej stronie otwartego w karczmie spędził ją w zamyślenie. Wspomnienia domu rodzinnego zalały ją i niesłychana swoich towarzyszy. Dolina porośnięta jarzębinami, stadka kóz, małe niskie chatki porośnięte mchem. Wojowniczkę ogarnęła mała nostalgia, dopóki postawienie przed nią piwa i steków nie wytrwał ją z tego jednym hałasem wypiła połowę kufla by zakotwiczyć się mocniej w rzeczywistości.
- Dziękujemy, na pewno uda nam się rozwiązać wasz problem - zapewniła krasnoludkę i zaczęła jeść przyniesione jej jedzenie.
- Kilku się już pozbyliśmy, idąc do wioski - powiedział Bran. - Płacicie może za wilcze uszy?
- Ja to może nie, nie interesują mnie te wszystkie trofea. Ale trochę za wioską, na wzgórzu, mieszka nasz myśliwy, Evan. Rękę dam se obciąć, że na pewno chciałby coś takiego kupić - odparła kobieta, obracając się na pięcie. - A teraz państwo wybaczą, za dużo ludzi tu jest, abym miała czas z wami gadać - dodała, odchodząc.
- Świetnie, ale on raczej będzie wolał wilcze głowy lub całe skóry, więc musimy mu przynieść jakieś. Za to może ten ojczulek jak mu tam.. no nie ważne. Może on coś zapłaci. - Odpowiedział Kokoro przed który teraz jakimś cudem stało już sześć pustych misek. Spojrzał na resztę towarzyszy.
- No na co czekacie? Myślałem że byliście głodni.
- Chowasz to do kieszeni? - spytał Bran, na wszelki wypadek odsuwając swój talerz poza zasięg Kokoro. Zaczął jeść, z cieniem nadziei, że mistyk nie zabierze się za konsumpcję jego obiadu.
- Zjadłem. Po co miałbym schować do kieszeni? - Mistyk zmrużył oczy nie do końca rozumiejąc o co chodzi jego towarzyszowi.
- Po prostu nigdy nie widzieliśmy, żeby ktoś tak szybko zjadł tak wielka ilość jedzenia - odparła drowka nieco zdziwiona tym, że Kokoro pochłonął już całe jedzenie i jednocześnie powoli jadła swój posiłek, popijając go winem.
- A co, ma wystygnąć? - Mistyk dalej najwidoczniej nie rozumiał. - Przecież to normalne że trzeba jeść żeby być silnym! Już ci mówiłem że powinnaś jeść więcej. Taka chuda jesteś.
- To rzecz gustu - powiedział zaklinacz. - Ja tak nie uważam.
- Nie jestem chuda, tylko atletyczna. - Arletta odparła mistykowi, po czym zwróciła się do Brana.
- A co uważasz, że mam za dużo? - spytała żartobliwie.
Bran oderwał wzrok od talerza i bacznym spojrzeniem powiódł po sylwetce drowki. Całkiem jakby ją widział po raz pierwszy.
- Nic dodać, nic ująć - powiedział i pokiwał z uznaniem głową.
- Dzięki.- Łotrzyca uśmiechnęła się i zwróciła wzrok na swoją miskę. Można było odnieść wrażenie, że jej policzki się zarumieniły, choć ciężko tak naprawdę było to stwierdzić przez jej ciemną skórę.
- To ten… dobra ta cebulowa była? Może zamówię następnym razem.- spytała mistyka. |