|
Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
18-08-2019, 20:50 | #1 |
Reputacja: 1 | [D&D 3.5 Dark Sun] Bezimienny Dzień 1. Rano Poprzedniego dnia ruszyliście z Balic. Tej nocy rozbiliście namioty w ostatniej działającej sztolni solnej na pustyni Bodach. Jak do tej pory cała podróż bardziej przypominała przyjacielską wyprawę, niż podróż w najbardziej niebezpieczne rejony Athas. Czarne słońce ledwo pojawiło się na horyzoncie, a już mocno dawało we znaki. Zaledwie godzinę drogi od sztolni minęliście totem graniczny. Od tego momentu wkroczyliście na Bodach, tam gdzie grasuje lub jak ostatnie pogłoski mówią grasował Bezimienny. Wkroczyliście w głąb nieznanego. Tego ranka ujrzeliście coś co was bardzo mocno zaskoczyło. Zobaczyliście rozbite namioty. Nawet pobieżna obserwacja pomogła wam zidentyfikować niecodziennych gości. To jedno z plemion nomadzkich. Pełno ich się kręci po całym Athas, zwłaszcza w rejonach bardzo niegościnnych. Wtem zauważyliście, że z obozowiska w waszym kierunku ruszyło trzech jeźdźców. Na czym? Z tej odległości ciężko ocenić, ale stawiacie, że to crodlu. Poruszali się szybko. Wasza wolna karawana nie ma szans na ich ominięcie. Ostatnio edytowane przez Klebern : 29-12-2019 o 14:32. |
19-08-2019, 14:25 | #2 |
Reputacja: 1 | Wśród członków wyprawy był średniego wzrostu, łysy mężczyzna który w normalnych warunkach nie przykuwałby absolutnie niczym uwagi. Nie miał cech wyróżniających, jego twarz była gładka, bez charakterystycznych blizn, a broda przycięta była w popularnym w tym rejonie stylu. Na ciało narzucał typowe pustynne ubrania w kolorach brązu i żółci, ułatwiające krycie się na piasku jak i zapewniające nieco ochłody, oraz szeroki płaszcz w tych samych kolorach. Na nogach miał czarne buty, wyglądające tak jakby się do nich przyssały od brudu. Z szyi zwisały mu symbole żywiołów: Wody, Ziemi, Powietrza i Deszczu, popularne wśród podróżników amulety mające chronić przed burzami piaskowymi, jak i zapewniać czystość wody w oazach. Był tak absurdalnie przeciętny w swoim wyglądzie że rzadko komu zapadał w pamięć. Tylko bronie które nosił odcinały się od tej mierności. Dwa średniej długości stalowe ostrza, z rękojeściami pokrytymi symbolami zdobiły jego pas, przyciągając pełne zazdrości spojrzenia. Stal była rzadka, a stal wykuta tak pięknie... Była warta więcej niż większość ludzi widziała przez większość swego życia. Nikt jednak się na nie nie łasił. O tyle o ile jego wygląd tego nie sugerował, to jego niesława go poprzedzała. Mężczyzna obozował na obrzeżu karawany, a jego namiot rozbity był dokładnie po przeciwnej stronie od miejsca gdzie urzędował Czarodziej. Ci którzy obudzili się tuż przed świtem zauważyli że jego namiot był już złożony i zapakowany do juk jednookiego erdlu, zwierzęcia które ten zabrał ze sobą na wyprawę. Samego Łotra nie było nigdzie w pobliżu, ale pojedynczy ciąg śladów prowadzących za jedną z wydm sugerował że ten musiał się tam oddalić, zapewne za potrzebą. *** Dalacitus wyłonił się zza pobliskiej wydmy i podszedł do zbiorowiska radzącego co począć z napotkanym plemieniem. Moglibyście przysiąc że wyglądał nieco inaczej niż dnia poprzedniego, jakby się odświeżył. Może przyciął nieco brodę? A może jego skóra była delikatnie jaśniejsza po starciu brudu? Skinął uprzejmie głową zgromadzonym, a Czarodzieja obrzucił spojrzeniem w którym widać było głęboką nienawiść. Jego dłonie leżały swobodnie oparte na rękojeściach mieczy. - Mogę ich zutylizować jeśli będą niewychowani. - wskazał podbródkiem trójkę nadciągających jeźdźców - Za satysfakcjonującą opłatą naturalnie. - dodał uśmiechając się przy tym uprzejmie. |
19-08-2019, 20:28 | #3 |
Reputacja: 1 | Poprzedniego dnia nim ruszyła karawana miało ciekawe wydarzenie. Rosły thri-kreen, wyglądający jakby jego samego i jego ubranie sól zdążyła już porosnąć, wyzwał Cantha na pojedynek. Zaanonsował to głośnym skrzekiem i rzucił się z zabójczą prędkością na przywódcę karawany. Walka była krótka z wygraną dla człowieka. Sam thri-kreen stracił przytomność, ale nie został ranny. Po pewnym czasie obudził się i zachowywał jakby absolutnie nic się nie stało. Jedynie ukłonił się Canthowi. |
19-08-2019, 21:33 | #4 |
Reputacja: 1 | Jeźdźcy zbliżyli się do waszej karawany dość szybko. Będąc jeszcze od was na dobre 100 kroków odetchnęliście z ulgą. To nie były elfy. Te plugawe istoty również prowadziły życie wędrowników, tylko z tym wyjątkiem, że żyli z napadów. Ci okazali się ludźmi. Przystanęli na jakieś 20 kroków od was, zaś jeden z nich wysunął się lekko przed pozostałą dwójkę. Prawą ręką dotknął czoła i serca lekko kłaniając się. - Marhabaan alqadimayn aljuddu. Qad takun alshams alsuwada' latifat maeak. Min fadlik , qadam lana karam aldiyafat fi eatabatina almutawadieat. Gdy skończył mówić w swoim języku, odwrócił się lekko w siodle i zamaszystym ruchem ręki wskazał na swój obóz. |
20-08-2019, 11:07 | #5 |
Reputacja: 1 | Drzwi ogromnego wozu zaskrzypiały. Wielka konstrukcja maga Tyra przypominała trochę ruchomy pałacyk. Piękne zdobienia pokrywały boki. Z fikuśnych blanków i niewielkich balkoników zwisały proporce i flagi, oznajmiające wszech i wobec majestat miasta Tyr. Nawet wąskie, zakratowane strzelnice wyglądały, jakby były ozdobą, nie zaś elementami obronnymi. Co było w środku, wiedzieli jedynie nieliczni. Wszystkie otwory były zazwyczaj zamknięte lub zasłonięte od wewnątrz, a do środka mag zapraszał niezwykle rzadko. Krążyły liczne dzikie plotki. O przepychu i rozpustnych orgiach. Kadirowi się one podobały, więc nigdy nie zaprzeczał, uśmiechając się jedynie dwuznacznie. Z ocienionego wnętrza wysunęła się mała procesja. Niesiony w zadaszonej lektyce, skryty przed skwarem zbliżał się mag Kadir. Zdobiona lektyka niesiona była przez cztery na wpół nagie postacie. Dwoje umięśnionych i lśniących od oliwy mężczyzn oraz dwie gibkie niewiasty. Obok małej lektyki, z każdej jej strony szły młode służące. Jedna wachlowała maga wielkim wachlarzem, druga trzymała tacę z owocami, by karmić swego pana, gdy zechce coś przekąsić. Z przodu maszerowało ciężkim krokiem dwoje wojowników. Dotarłszy do zgromadzonych, tragarze odstawili lektykę. A ze środka, wyszedł, nieco niezgrabnie, Kadir. Przywitał się ze zgromadzonymi, dochowując wszelkich powinności dworskiego protokołu. Przez co wyglądał jeszcze bardziej nie na miejscu, tu na pustyni. Kadir był starszym już mężczyzną. O siwych, choć bardzo zadbanych włosach. Długiej, równie śnieżnobiałej brodzie, którą starannie naoliwiał i zawijał złotym drutem. Na sobie miał obszerne białe szaty, z złotymi haftowaniami. Nie kryły one jednak jego okrągłego brzuszka. Majestat reprezentowanej funkcji podkreślał ciężką i mnogą biżuterią. Ciężki łańcuch dookoła szyi z godłem miasta. Długie kolczyki w uszach. Dzwoniące bransolety na nadgarstkach i po jednym lub więcej pierścieniu na każdym smukłym i wypielęgnowanym palcu. W dłoni trzymał wysoki zdobiony w znaki miasta i swego mistrza ceremonialny kostur. Lubił nim stukać, by podkreślić swe słowa. Niestety, to co brzmiało dobrze w wysłanymi marmurem pałacach, nijak nie chciało brzmieć doniośle w słonym pyle pustyni. Dookoła roznosił się delikatny zapach perfum. Choć trudno było stwierdzić, czy to Kadir, czy jego służki. - Co my tu mamy? - zapytał podniecony. Jedynie z trudem powstrzymał się od zatarcia rąk. Głównie dlatego, iż musiał by ku temu odłożyć kostur, a to było mało dostojne. Kadir wyciągnął w bok dłoń. Natychmiast jedna ze sług podała mu lunetę. Mag przez chwilę oglądał skupisko namiotów. potem podał lunetę Eupatryd 'owi. *** Kadir zapowietrzył się słysząc słowa Dalacitus 'a. Zrobił to z teatralną emfazą. Tak, by wszyscy zebrani mogli podziwiać jego zniesmaczenie. - Niesamowite. Cóż za nietakt. Cóż za zniewaga. - syknął, niby to do siebie, lecz tak, by Eupatryd go usłyszał. Ledwo bo ledwo, lecz zdecydowanie. Następnie obrócił się w stronę arystokraty. - Jak Dom Aleaqarb zareaguje na te słowa czcigodny Eupatryd 'cie? - rzekł oficjalnym tonem. Odwołując się do honoru samego domu, nie jedynie do osoby Eupatryd 'a. Skupił wzrok na arystokracie, całkowicie ignorując Dalacitus 'a. Dał mu do zrozumienia, że siły, jakich był wysłańcem, bacznie przyglądają się jak dom, którego zaś Eupatryd był przedstawicielem, wymierza sprawiedliwość. *** Kadir wykonał zgodne z dworskim protokołem powitanie nomadów. Nie odpowiedział jednak. Zostawiając to w gestii dowódcy karawany, no może w gestii arystokraty. Co dał im znać wymownym spojrzeniem. Stał na piasku, wachlowany przez swą służącą, i obserwował z ciekawością, jak sprawy się potoczą. |
20-08-2019, 11:17 | #6 |
DeDeczki i PFy Reputacja: 1 |
|
20-08-2019, 12:16 | #7 |
Reputacja: 1 | Dalacitus wzruszył ramionami widząc wyraźnie oburzenie wszystkich wokół. Wyglądało na to że byli jeszcze zbyt blisko miasta i zebrani nie mieli okazji pożyć wśród piasków pustyni. Wciąż byli zakuci w kajdany prawa, ale wiedział że im dalej od cywilizacji tym luźniejsze prawo było. - Z tamtej odległości wyglądali na elfy. Z nimi nie ma sensu konwersować inaczej jak przy pomocy pięści. - wyjaśnił uprzejmie magowi. Widać nie wszyscy mieli okazję być poza terenem miasta. Nie przypuszczał też aby arystokrata mógł wymierzyć mu specjalnie dużą karę, biorąc pod uwagę to że Łotr sam opłacił wstęp do karawany, miał własne zapasy i juczne zwierzę i de facto nikomu nie podlegał służbowo. Asekuracyjnie jednak nie wyraził tego poglądu głośno, zerkając tylko co jakiś czas na ręce Kadira. |
20-08-2019, 15:07 | #8 |
Reputacja: 1 | Droga póki co była dość prosta, ale jak to zwykle bywa, nie powinno się chwalić dnia przed zachodem słońca. Nie spodziewał się łatwej przeprawy, szczególnie z tak egzotyczną grupą jaką poniekąd dostał. Mimo to arystokrata starał się zachować przyjacielskie stosunki z każdym, choć definicja różniła się znacząco pomiędzy kastami społecznymi. Maluczkim nadal zdawał się nie interesować, jednak nie angażował ich ponad to co było ich obowiązkiem. Różnicę było widać jeśli zestawiło się jego niewolników z niewolnikami Kadira, który zdawał się wyręczać niewolnikami z absolutnie każdej czynności. Eupatryd wolał doświadczać życia, czuć go swoim ciałem i umysłem. Dlatego też przechadzał się nocą po obozie doglądając karawany. Lubił czuć tą dysproporcję temperatury pomiędzy zimnym, wręcz mroźnym powietrzem, rozżarzonym piaskiem oddającym zgromadzone w dzień ciepło czarnego słońca. - Zatem prawdę mówią o Kreenach - nocnych wojownikach. - podszedł do czuwającego nocą przewodnika. Zrobił to nieco głośniej niż zwykle nie chcąc w żaden sposób sprowokować obcego mentalnie przewodnika do ataku. Co prawda miał już styczność z Thri-kreenami wcześniej i znał doskonale icgh zwyczaje, mentalność, to zawsze było to dobrym punktem do rozpoczęcia rozmowy. Monstrualny owad odwrócił głowę aby spojrzeć na nadchodzącego człowieka jednym okiem drugim ciągle patrzył przed siebie. Nie odpowiedział czekając chyba na dalsze wytłumaczenia. - Nie czujesz, że marnujesz czas? Siedzisz tak bezczynnie czekając aż oni się wyśpią? - arystokrata usiadł wygodnie naprzeciwko kreena. - Odpoczywam. Wasz przywódca silny. Jest silny - poprawił się klekoczac przez moment coś do siebie. Narzekał na bezsensowność języka miękkich istot. - Czemu TY nie… sen, śpisz, śnisz? Leżysz bez ruchu? - Doglądam stada. - uśmiechnął się odpowiadając wymijająco. Spojrzał na gwiazdy pięknie oświetlające oddającą ciepło pustynie. - Dobrze że silny. - powiedział w końcu. - Przeprowadzi nas bezpiecznie, ale martwię się, że nie będzie wiedzieć gdzie są zagrożenia. - spojrzał na Cha'klach'cha zastanawiając się na ile obcy umysł rozumie sugestie. - Wiesz gdzie idziemy? - - Prowadzę was - gdyby thri-kreen mógł złożyłby powieki, tak jego owadzie oczy niezmiennie wlepialy swoje spojrzenie w arystokrate. - Uważasz że jestem słaby? - dodał zbierając się do powstania. Eupatryd zignorował całkowicie wojownicze nastawienie thri-kreena pozostając w wygodnej, lecz podatnej na ataki pozycji. - Uważam, że jesteś najlepszy do sprawdzenia drogi nocą, gdy wszyscy śpią i są bezbronni. - odpowiedział z pewnością wytrzymując wzrok modliszki. - Nie chciałbym, żebyśmy ktokolwiek nas zaskoczył podczas naszej wędrówki. Modliszka zamarła podpierając się wszystkimi czteroma rękoma. - To zależy. Pustynia nieprzewidywalna. Będę prowadził jak uznam najlepiej. Czemu tak o tym dużo myślisz? Mężczyzna milczał przez chwilę leniwie znacząc na piasku skomplikowane bohomazy. - Zaatakowani z zaskoczenia możemy ulec słabszemu przeciwnikowi. Zależy mi na przetrwaniu. - odpowiedział zaskoczony prawdziwością swoich słów. Thri-kreen milczał jeszcze chwilę poruszając żuwaczkami bezdźwięcznie. - Ostatnie słowo ma przywódca. Z nim rozmawiaj. - Ja jestem jego przywódcą. - uśmiechnął się Eupatryd wstając. Mierząc w okolicach metra sześdziesięciu był zdecydowanie najmniejszym członkiem karawany, a liche, żylaste ciało raczej nie stawiało go w pierwszej lidze mięśniaków, jednak bijąca od arystokraty pewność siebie wystarczała by ustawić ludzi po kątach. Cha'klach'cha mógł oceniać ludzi inaczej. - Przyjrzyj się temu. - Otrzepał swój strój wracając do swojego namiotu. * * * Stojąc na wzgórzu niewysoki, szczupły, żylasty wręcz arystokrata przyglądał się zbliżającej się trójce. Jego śniadą twarz zdobił grymas zawziętości. - Mogę ich zutylizować jeśli będą niewychowani. Za satysfakcjonującą opłatą naturalnie. - Eupatryd nie uraczył łotra spojrzeniem nadal wpatrując się w jeźdźców. Zbliżali się szybko, zbyt szybko, by karawana dała radę im uciec. Przyjął podaną lunetę sprawdzając kto się zbliża. ~ Nie ufaj plugawcowi ~ usłyszał w swojej głowie. ~ To tylko luneta. ~ odpowiedział. ~ Nigdy nie wiesz co to. ~ Eupatryd poprawił swoją luźną, miękką szatę okrywającą szczupłe ciało pokryte licznymi tatuażami. Nikt nie lubił magów, a obecność Kadira była dość jasną manifestacją polityki miasta. - Przygotować się na wypadek ataku, ale nie robić żadnych prowokacyjnych gestów! - wydał rozkaz. - Uśmiechać się i być przygotowanym na zadanie śmierci. - Oddał lunetę wytrzymując ciężar słów jakie zawisły w powietrzu. Przyjął na siebie ukryte przesłanie Kadira wzmacniając swoją pozycję chłodną obojętnością i wyczekiwaniem wręcz na reakcję. Pozwolił im czekać jeszcze chwilę. Alequarb chciał puścić płazem wybryk Dalacitusa jednak reakcja zarówno dowódcy karawany, jak i, a może przede wszystkim czarodzieja zmieniła jego plany. Korzystając z fałszywego oburzenia, Eupatryd miał dużo czasu na wybranie dobrej strategii, dlatego gdy zwrócił się bezpośrednio do Dalacitusa, poświęcił mu pełnię swojej uwagi. - Elfy, czy nie, prawo pustyni jest ustanowione dla dobra wszystkich podróżnych. - odpowiedział cicho. Nie był to jednak szept mający cokolwiek ukryć. Było to ciche, zimne i bezwzględnie pewne siebie ostrzeżenie. ~ Uważaj! ~ Dalacitus usłyszał w swojej głowie basowy, prawie pozbawiony emocji głos. “Mówił” powoli kontrastując z leniwym, lekceważącym niemal stylem wypowiedzi arystokraty. ~ Nie dawaj więcej pretekstów plugawcowi, ani czarnemu. ~ ostrzegł go głos. Arystokrata utrzymał jeszcze spojrzeniem łotra w miejscu przez kilka sekund, zanim wrócił do obserwacji jeźdźców. - Pięć rózg. - dodał ponownie jakby od niechcenia, a stojący wokół niewolnicy w mig ruszyli do wymierzenia kary. Złapał wzrokiem Cha'klach'cha. Jego postawa mówiła ’Widzisz? Daliśmy się zaskoczyć’ oraz ’To ja tu jestem dowódcą.’ Wielkim rozczarowaniem okazał się fakt, że ani dowódca, ani przewodnik nie znali języka nomadów. Sam biegle władał kilkoma, jednak nie kojarzył nawet tego dialektu. Westchnął skinąwszy Canhowi na zgodę. - Przeczekajmy najostrzejszy upał. - powiedział nie zdradzając nic więcej. Były spore szanse, że nomadowie znali ich język i nie należało gadać zbyt wiele. - I spytaj ich, czy znają wspólny? - Ostatnio edytowane przez psionik : 20-08-2019 o 16:57. |
20-08-2019, 17:02 | #9 |
Reputacja: 1 | - Elfy, czy nie, prawo pustyni jest ustanowione dla dobra wszystkich podróżnych. - odpowiedział cicho arystokrata. Nie był to jednak szept mający cokolwiek ukryć. Było to ciche, zimne i bezwzględnie pewne siebie ostrzeżenie.- Pięć rózg. Łotr skinął głową słysząc wyrok i odszedł na bok wraz z niewolnikami. Sam zsunął z torsu swoje ubrania, oraz ukryty pod nimi giętki chitynowy pancerz. Płaszcza nie zdjął, podciągając go po prostu do poziomu swoich barków. Uważny i stojący blisko obserwator mógłby zauważyć że ubranie zdawało się wyrastać bezpośrednio z szyi Dalacitusa, jakby ktoś je tam wszył. Łotr klęknął i zniósł pięć uderzeń, choć po trzecim z jego pleców polała się odrobina krwi. W ciszy ponownie się ubrał i wrócił do zebranych, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. |
20-08-2019, 19:02 | #10 |
Kowal-Rebeliant Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez shewa92 : 20-08-2019 o 19:34. |