Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-08-2008, 19:21   #1
 
Qumi's Avatar
 
Reputacja: 1 Qumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetnyQumi jest po prostu świetny
[Dnd 3.5/Dnd 4, FR] Cienie Przeszłości

Rozdział Pierwszy: Pamięć




Już mija prawie rok od czasu gdy zaczęliście razem podróżować, niektórzy znali się jeszcze dłużej, ale obecny stan utrzymuje się właśnie owy rok. Wydaje się to sporo, szczególnie, że wasze charaktery i poglądy na świat czasami różnią się ogromnie. Noaki – druid z Chult – nie raz kłócił się i denerwował z powodu lekkomyślności Furgrima Ognisty Ślad – wojennego maga z zawodu, piromanty z zamiłowania. Mimo to zawsze udawało się ich razem jakoś pogodzić dzięki pomocy Alhalli doskonałej tropicielki i zwiadowczyni. Darzyła ona oczywiście większą sympatią Noaki, lecz również krasnolud był jej bliskim towarzyszem. Była ona nieco kontrowersyjną członkinią grupy, budziła w innych lekkie zmieszanie swoim zachowanie – była kobietą, którą pociągały inne kobiety, praktyka nie zawsze tolerowana w Faerunie.

Podróżował z wami również paktujący Raetar, który wydawał wam się często lekko szalony, ciągle szepcząc do siebie, zdawał się czasami być kilkoma osobami naraz. Właściwie to każdy był na swój sposób kontrowersyjny, w tym piękna Ikeda, skośnooka piękność z Kara-Tur poruszająca się z gracją i majestatem tygrysa i równie niebezpieczna. Ikeda bywa bardzo frywolna ku westchnieniom Alhalli i męskiej części grupy. Najbardziej normalną osobą w drużynie był Lave – zaklinacz i potomek smoka, do którego wciąż czuł żal za porzucenie jego matki. W pewnym sensie większość z was mu zazdrościła, do momentu wygnania z miasta wiódł spokojne, ciekawe życie, jego matka i ojciec żyli, owszem wypadek, który zabił wielu ludzi był tragedią… lecz o został skazany za to „tylko” na wygnanie. Kolejnym składnikiem tej ciekawej mieszanki była kapłanka Kelemvora, Natali, nad którą unosiła się aura tajemnicy i swoistej melancholii, choć nie jestem pewien czy to odpowiednie słowo. Wśród was był jeszcze Linvael trzymał się zawsze nieco na uboczu, i czasem macie wrażenie, że coś ukrywa przed wami, ale jasnym było dla każdego, że przeszłość nie jest zawsze tematem do rozmowy zbyt przyjemnym, mimo wrodzonej ciekawości elfa do poznawania tajemnic innych. Ostatni dodatek to Wakasha, typ cwaniaka całkiem wprawnego w bitce wbrew pozorom bardzo przebiegłego. Ma on podobno słabość do kapłanki Kelemvora, lecz nie jest to jeszcze nic pewnego.

To właśnie rok temu zebraliście się w odpowiedzi na wezwanie Harfiarzy, aby udaremnić spisek Cormyrskiej szlachty. Wśród was był wtedy ktoś jeszcze – harfiarka Suilim. Była ona paladynką walczącą w imieniu Torma i w jej własnych ideałów. Była wam bardzo bliska i życzliwa, szczególnie Furgrimowi, któremu wyjątkowo współczuła. Na początku nie był on w stosunku do niej zbyt miły, szczególnie, że pochodziła z Calimshanu, a jeszcze nawet bardziej, gdyż jej nazwisko rodowe – tak była szlachcianką – to Vendor, ta sama rodzina, która więziła jego bliskich i przez których poumierali. Oczywiście ona nie miała z tym nic wspólnego, ba została wygnana, bo jawnie sprzeciwiała się niewolnictwu i postępowaniu jej rodziny. Niemniej jednak Furgrim nie był zbytnio sympatycznie do niej nastawiony. Jednak przez kolejne tygodnie znajomości nauczył się ją doceniać, jej oddanie, szczerość i pomoc, którą niosła każdemu kto o to poprosił. Nie raz uratowała mu życie i on nie raz zrobił to samo dla niej. Kiedy więc poprosiła o pomoc przy zadaniu zleconemu jej przez Harfiarzy nie mogliście nie odmówić Suilim, tej która nigdy o nic nie prosiła.

Azoun V, nowy król Cormyru, postanowił wydać dekret o zniesieniu niewolnictwa w całym Cormyrze. Oczywiście większość szlachty buntowała się przeciwko tej decyzji, a część bardziej radykalnych konserwatystów uznała, że król jest zbyt słaby i pobłażliwy dla plebsu, dlatego należy go usunąć. Aby tego dokonać postanowili oni się sprzymierzyć z Ognistymi Nożami, byłymi domami szlacheckim Cormyru, które zostały wygnane z kraju za morderstwa i zabójstwa. Nie nauczyło to jednak ich pokory czy wskazało im błąd, zamiast tego przekształcili się w organizację skrytobójców. Na ich nieszczęście jednak, w szeregach Ognistych Noży byli szpiedzy Harfiarzy, którzy donieśli o planach szlacheckich domów Cormyru. Zadanie powstrzymania spisku zlecono Suilim i kilku innym Harfiarzom, zarówno ona jak i Furgrim byli bardzo pozytywnie nastawieni do ich zadania. Jeśli w Cormyrze udałoby się zdelegalizować niewolnictwo to Calimshan mógłby być następny!

Operacja była bardzo delikatna najpierw Ikeda dzięki swojej gracji i manierom przedostała się do jednego z domów szlacheckich, gdzie pełniła rolę szpiega oraz zbierała ewentualnych sojuszników wśród lub eliminowała niebezpieczne jednostki po cichu. Nie były to co prawda sposoby Harfiarzy, ale bynajmniej ona nie była Harfiarką. Podobnie postępował Linvael, dzięki swoim wrodzonym talent potrafił skłócić między sobą domy szlacheckie czy poszczególnych jego członków, zmniejszając liczbę potencjalnych zagrożeń. Wakasha natomiast wraz z Lave obserwowali z daleka i z bardziej bliska domu szlacheckie. Lave wykorzystywał do tego swojego Chowańca, który z wysoka obserwował ogrody i codzienne życie szlachciców poza ich domami w mieście. Wakasha natomiast udawał pijaka lub bezdomnego, na którego nikt prawie oprócz lokalnych patroli policji nie zwracał uwagi, traktując jako śmiecia, coś co nie możne zaszkodzi dopóki się w to nie wdepnie, a nawet jeśli to wystarczy otrzeć but o krawędź chodnika i po sprawie.

Zadaniem waszej grupy było zdemaskowanie i rozgromienie spiskowców, podczas gdy inne grupy zajmowały się ochroną króla i odkrywaniem zabójców w pałacu i najbliższej okolicy króla. Nie było was i Harfiarzy zbyt wielu, aby nie przykuwać uwagi, dlatego nikt z Harfiarzy nie pomagał wam, byliście już znani jako drużyna poszukiwaczy przygód, więc nikogo nie dziwiły wasze podróże i obecność. Nowy członek drużyny mógłby jednak takowe wzbudzić, a dodatkowo ujawnić powiązania z Harfiarzami i wystawić na niebezpieczeństwo szpiegów wśród Ognistych Noży. Kontakt z Ikedą zapewniał wam Noaki, który w zwierzęcej postaci odwiedzał ją, raz jako kot, innym razem ptak. Akcja szła gładko, powoli wszyscy szpiedzy byli demaskowani, kolejne siatki skrytobójców Ognistych Noży rozbijane. Na sam koniec pozostał dom rodziny Luicianoril. To oni wyszli z inicjatywą i to oni byli najpotężniejszą rodziną ze wszystkich spiskowców. Król pragnął udzielić wam wsparcia, ale jego doradcy i Harfiarze odradzili mu, przykuło by to zbyt dużą uwagę i groziło sporymi politycznymi konsekwencjami. Wsiedliście po cichu do siedziby Luicianoril, powoli posuwając się coraz dalej, zabijając lub unieszkodliwiając kolejne patrole i oddziały Ognistych Noży.

Na samym końcu czekała was sala audiencyjna. Była spora, bogato zdobiona marmurem i kolorowymi tkaninami. Na środku i po bokach czekał na was już oddział skrytobójców i bardziej wprawnych w bitce i magii członków rodziny Luicianoril. Walka była długa, magia mimo swojego majestatu nie przyćmiewała iskier od mieczy i rzucanych sztyletów. Było ich wielu, zbyt wielu abyście mogli ich pokonać. Wiedziała o tym Suilim i wiedzieli o tym oni. Pod koniec walki byliście ciężko ranni, ale z wrogów zostało już tylko tylu ile was, byli to również najsilniejsi i najbardziej wprawni przeciwnicy z pośród nich wszystkich. Stanęli oni murem za magiem, który zaczął inkantować zaklęcie. Na marmurowej podłodze, ognistym śladem zaczął wyrysowywać się krąg i tajemne znaki.

-On przywołuje demona!- wykrzyknął Furgrim z przerażeniem. Ten demon mógł przesądzić o sprawie, przyzwanie wyglądało na potężne. Czarodziej musiał czekać na ten moment, poświęcając swoich popleczników aż do momentu kiedy będzie mógł wymierzyć ostateczny cios.

-Musimy go powstrzymać! – krzyknęła zaraz po nim paladynka i przegryzła wargę, przejścia do niego nadal bronił rząd wyszkolonych i utalentowanych przeciwników, szarża na nich to wyrok śmierci, a i tak nie zdołają się przebić wystarczająco szybko, aby powstrzymać maga.

-Wiedzcie, że przeżyłam wiele pięknych chwil wśród was i znalazłam takich, których mogę nazwać dumnie przyjaciółmi, dlatego proszę… wybaczcie mi… - w zdziwieniu otworzyliście szeroko oczy na słowa Suilim, nie wiedząc co chce przez to powiedzieć, będąc zbyt przejęci i skoncentrowani na przywoływaniu demona. Tylko kapłanka Kelemvora domyśliła się co paladynka chciała zrobić.

-Nie! – wykrzyknęła za nią, która już biegła wprost na mur zdrajców z parszywymi uśmiechami na twarzy, którzy tylko czekali na głupca który odważy się spróbować – nie wiedzieli jednak iż to oni byli głupcami…

Światło, światło jasne i ciepłe rozbłysło wokół Suilim, kiedy wyśpiewywała ona modlitwę do Torma, wyśpiewywała potężne i niebezpieczne zaklęcie, zaklęcie, które mogło powstrzymać przywoływanie i uratować jej towarzyszy. Przez chwilę biegła na nią kapłanka, ale oślepiona światłem musiała cofnąć się do reszty mrużących oczu sojuszników. Stanęła przed nimi niczym potężna bogini z mieczem uniesionym w górę z którego biło światło jaśniejsze niźli słońce, ale nie tak okrutne jak ono, ani bolesne. Zaklęcie czarodzieja dobiegało do końca, lecz nagle pękło ku jego zdziwieniu. Ona natomiast poruszała się już powolnym krokiem do przodu ze słowami na ustach.

-JAM JEST TORM, PRAWDZIWE BÓSTWO, LOJALNA FURIA! – jej słowa mimo delikatnych ruchów warg brzmiały donośnie i dziwnie obco – WY KTÓRZY STAJECIE MI NA DRODZE, NA DRODZE KU SPRAWIEDLIWOŚCI – STRZEŚCIE SIĘ, GDYŻ NADSZEDŁ DZIEŃ WASZEGO SĄDU! – po tych słowach ciało Suilim przestało świecić, a za jego zniknięciem nastąpiła głucha cisza, westchnienie ulgi ze strony przeciwników, którzy padli na kolana jakby właśnie minęła najbardziej stresująca chwila w ich życiu, lecz po chwili… za ich plecami pojawiła się mała kulka światła, nie zdążyli się nawet obrócić.

Widzieli tylko jak ich cień coraz bardziej się wydłuża, kiedy kula się powiększała wchłaniając ich w konsekwencji w swój obręb. Dokładnie to wiedzieliście , ich przerażenie w oczach, gdy kula zaczęła dosięgać ich członków, jak skóra się spalała, a potem kości czerniały. Nie mogli się ruszyć, a światło kuli podążało dalej, w ich oczach pozostawiając tylko łzy, który również spalały się gdy światło doszło w końcu do ich głów. Okrutna śmierć, na którą skazał ich sam bóg prawdy. Ciało Suilim było jednak nadal bez życia, nie poruszało się, leżało tylko wokół przepalonej ziemi, światło dalej się rozszerzało, teraz w waszym kierunku, tak jak i wasi przeciwnicy, tak i wy nie mogliście nic zrobić poza obserwowanie jak światła zbliża się do was. Objęło ciało Suilim, chwilę potem was, lecz nie uczyniło wam krzywdy, wręcz przeciwnie – uzdrowiło was i napełniła uczuciem ciepła i bezpieczeństwa, przez chwilę nawet mieliście wrażenie, że Suilim was obejmuje ze łzami w oczach.



Kiedy zgasło staliście jak wryci starając sobie uświadomić co właśnie zaszło, Furgrim i kapłanka Kelemvora tylko pobiegli w stronę Suilim sprawdzić co nią, byli jednak za późno. W miejscu gdzie leżała, tuż obok niej pojawiła się znikąd postać ubrana w czerń, cienie zdawały się ją ochronnie oplatać i wślizgiwać pod szaty, bardziej spostrzegawczy mogliby powiedzieć, że nawet w gałki oczne, którym jednak nie sposób się było przyjrzeć przez kaptur zaciągnięty na twarz. Podniósł on ciało Suilim i zniknął, rozpływając się w cieniach przy akompaniamencie przekleństw Furgrima i innych. Kiedy wychodzili z siedziby, aby powitać radosnych Harfiarzy nie mogli im spojrzeć w twarz, powiedzieć co się stało z Suilim, nawet nie mogli zrobić dla niej pochówku. Ułożyli tylko stos kamieni na pagórku poza miastem, który miał ją upamiętniać, nigdy nie lubiła bogactwa, nie chciałaby niczego więcej niż to.

Wtedy to Alhalla stała się bliską osobą Furgrimowi, to ona go najbardziej pocieszała i starała się przywrócić mu radość życia. Raetar coś bredził pod nosem o Suilim, coś o czym wspominał mu Karsus, o jego ludzie, a przynajmniej tym co z niego zostało, ale nikt nie zwracał zbytniej uwagi na to co on bredził, kiedy był pod wpływem okruchów, informacje podawane przez te siły często okazywały się złudne, albo zbyt nie zrozumiałe aby można je było zinterpretować. Mówił on coś o Anauroch i że tam właśnie jest Suilim, Furgrim chciał od razu tam jechać, nie zważając na nic, przez co Raetara skarciła Alhalla, aby nie mówił takich rzeczy przy Furgrimie. Wyprawa do tego miejsca jej zdaniem była zbyt niebezpieczna, wciąż toczyły się tam wojny Pomroków i Faerimmów, a ucichły one dopiero niecały rok po waszej przygodzie w Cormyrze. Sam król podziękował wam za wasze czyny i gdyby nie była to tajna akcja nadałby wam, jak was zapewniał, szlacheckie tytuły, zamiast tego otrzymaliście dość pokaźną sumę pieniężną, która zadowoliła was, w szczególności Wakashę, choć i on był nieco nieswój od wypadku z Suilim, która poświęciła się dla nich wszystkich. Azoun V musiał jednak ustąpić przez polityczne naciski z tak szybkim zdelegalizowaniem niewolnictwa, lecz nadal miał wprowadzać te zmiany stopniowo, nie ważne jaki opór będzie stawiać szlachta, która również dostała nauczkę i nie była aż tak agresywna czy desperacka w swych działaniach.



Od czego czasu minął jednak ten długi rok, Furgrim i reszta śmiałków doszła już do siebie, choć nadal czasem przy ognisku wspominają Suilim i jej męstwo, czasem nawet żartując iż była bardziej męska niż niejeden mężczyzna, w tym Lave. Teraz jednak dostaliście propozycję od odbudowującego się imperium elfów w Cormanthorze i prośbę o pozbyciu się resztek potworów z ich ziem. Była to ostatnia okazja ku zwiedzeniu Myth Drannor jako bohaterzy, walcząc z potworami, demonami i zdobywając skarby. Oczywiście był jeden warunek – wszelkie artefakty musicie oddać, jeśli takowe znajdziecie. Przedmioty o pomniejszej magii możecie zatrzymać – podobnie jak i złoto. Otrzymaliście ze sobą przewodnika, który miał was doprowadzić do wyznaczonego miejsca. Był to szczupły księżycowy elf o bladej skórze i ciemnych jak noc oczach. Sprawiało to iż był nieco przerażający, lecz jego charakter był zupełnie inny niż się można było spodziewać. Był radosny i z chęcią opowiadał o wspaniałych planach imperium oraz o historii jego ludu. Przemierzaliście razem las małymi ukrytymi ścieżkami i „skrótami”, czyli portalami porozsiewanymi wśród liści i drzew przez starożytne elfy, aby szybciej i łatwiej poruszać się po mieście. Tak, takie właśnie były elfie miasta. Ludzkie miasta było stłoczone, domy obok siebie, ludzie zerkający ze wszystkich stron i spoglądający na was bacznym okiem aby was ocenić i zaszufladkować. Elfie miasta były inne. Były to raczej luźno rozstawione rezydencje, domy wśród drzew znajdując, się od siebie czasem o paręset metrów, jeśli nie parę kilometrów. Mimo to łatwo i szybko można było pomiędzy nimi wędrować dzięki „skrótom”.

Wielkie drzewa, stare na kilkadziesiąt wieków stały niewzruszone dawno przed waszymi narodzinami spowijając dolinę do której dotarliście aurą nabożnego szacunku. Mythall, który niedawno został odnowiony nad Myth Drannor, dodatkowo sprawiał iż drzewa zdawały się nader żywe, świeże i dostojne. Przez wieki otrzymały wiele blizn, śladów utarczek z demonami i walk między drowami i mieszkańcami powierzchni. Teraz te rany powoli zanikają, a nawet nowe drzew wybijają się z porośniętej mchem ziemi. Wydawało się to niemal niemożliwe, gdyż tu przy ziemi było niewiele światła, panował raczej cień niż ciemność, nie utrudniając widoczności, lecz dla roślin światło było życiem. Musiała to być magia Mythalli, z tego co się dowiedzieliście owa magia osłabiła, nawet pozbyła się części potworów, lecz te sprytniejsze i potężniejsze wciąż przebywała na terenach należących z powrotem do imperium elfów.

Przed wami majaczyła wąska kamienna ścieżka, brakowało w niej wielu kamieni, lecz w ich miejscach zaczęły, podobnie jak nowe drzewa, powoli wyrastać kolejne, jakby były żywe. Życie zdawało się wypełniać wszystko dookoła, nieważne jak absurdalne mogłoby się to wydawać. W dali mogliście zauważyć kamienną budowlę, znajdująca się wciąż w ruinie, tuż przy ziemi i konara wielkiego drzewa, na którym spoczywała kolejna kamienna budowla. Ścieżka prowadziła właśnie do tego miejsca.

- To była świątynia Labelasa Enoretha. – wyjaśnił wasz przewodnik używając w nader harmonijny i melodyczny sposób wspólnego, to coś co charakteryzuje elfy. Nawet coś tak zwyczajnego, i czasami wręcz obskurnego w porównaniu do innych języków, jak wspólny potrafią zmienić w dzieło sztuki. Miał on na imię Eluil.

- To właśnie obszar, który macie zbadać. – uśmiechnął się szeroko ze szczerą sympatią w oczach – Wrócę do was jak mnie zawołacie, muszę jeszcze zająć się innymi grupami podobnymi wam. Proszę, zadmijcie w ten róg a przybędzie najbliższy przewodnik w tym regionie do was, jak szybko będzie mógł. Jako, iż to może być nasze ostatnie spotkanie chcę wam życzyć powodzenia i powiedzieć, że bardzo miło mi było was oprowadzić po Cormanthorze. Mam nadzieję, że następnym razem będzie taka przechadzka odbyta w nieco innych okolicznościach.

Z uśmiechem na ustach dotknął miejsca, gdzie znajdywał się „skrót” i zniknął wam z oczu. Pozostawiając was samych, wśród wysoki drzew na paręnaście metrów, czasami może nawet paręset. Ich długie cienie padały na wasze twarze w oczekiwaniu na przedstawienie, którego niedługo mieliście im dostarczyć. Te wiekowe drzewa zdawały się nabrać wraz z magią w nie wtłoczoną pewną formę samoświadomości, poganiając was szelestem drzew i skrzypieniem gałęzi, aby przedstawienie mogło się zacząć.
 

Ostatnio edytowane przez Qumi : 04-08-2008 o 17:15.
Qumi jest offline  
Stary 05-08-2008, 12:16   #2
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Raetar trzymał się nieco z dala podczas wędrówki, urozmaicanej przez paplaninę elfiego przewodnika, mówiąc cicho do siebie, jakby upajał się własnym głosem. Nie zwracał też uwagi na cały czas łzawiące mu oczy...Przypadłość która zdarzała mu się od czasu do czasu. Wyglądał na starszego niż był w rzeczywistości...I choć, zapewne straszne, wydarzenia odcisnęły piętno na jego twarzy, to nadal miał energiczny krok. A niebieskie oczy patrzyły przenikliwe z okolonej siwymi i włosami rzadką siwą broda twarzy. Nosił na sobie zbroję łuskową, której łuski wykonano na kształt tęczowych piór. Przy pasie miał długi miecz i sztylet, choć częściej używał w walce ręcznej kuszy, również schowanej przy pasie.
Podczas tej przechadzki korzystał z pomocy prymitywnie rzeźbionego drąga, którego nigdy nie używał jako broni. Strój skryty pod zbroją świadczył o sembijskim pochodzeniu Raetara, ale trudno było zauważyć w nim choć odrobinę sentymentu do rodzinnych stron. Sembijczyk był całkowicie apolityczny i żadne państwo, istniejące czy starożytne, nie wzbudzało w nim sympatii czy antypatii. Także do odrodzenia Cormanthoru podchodził z całkowitą obojętnością. Jakiekolwiek były przyczyny zaangażowania się Raetara w tą misję, zachował je tylko dla siebie. Nie tylko motywy Sembijczyka były trudne do przewidzenia...Raetar przejawiał różne zdolności, zmienne każdego dnia...Zmiany te nie dawały się wpisać w żaden konkretny wzorzec. Przez co w walce stosował różne taktyki. Niemniej często się wspomagał alchemicznymi przedmiotami, rzucanymi we wrogów. A choć umiał walczyć wręcz za pomocą swego miecza i widmowego sztyletu, to częściej ręczna kusza była w użyciu. Zwłaszcza jeśli przeciwnikiem byli nieumarli. No i problemem były „ataki” jakie miewał...Wtedy bowiem nie zważając na towarzystwo jakie miała drużyna, kłócił się sam ze sobą. Dobrze, że Eluil ulotnił się zanim Raetar dostał kolejnego.
- W tym czasie? W przeszłości, przyszłości? Porusza się? Wiem w jakim jesteś położeniu ale mógłbyś sprecyzować?- głos Raetara wyrażał po części irytację, po części zrezygnowanie.
Pytania trafiły w próżnię...Nie były zresztą skierowane do żadnego z towarzyszy. Ton głosu Raetara wydawał się być bardziej niższy niż zwykle...nieco charczący.
- Co? Co? Co? Osobowość zbiorowa? Może nam pomogą? Dla nas obu nie jest to przyjemna sytuacja. Czy to ma imię i czy to cię zna?- przez chwilę głos Raetara nie był ponurym tonem desperacji...Przez moment czuć było w nim nadzieję.
- Przeklęty starcze...Ciebie chyba ta sytuacja, bawi.- dodał Raetar nie wspominając o tym, kim jest ten starzec, którego ma na myśli
Wydawało się przez chwilę że płacze...Ale zaciśnięte w gniewie zęby przeczyły temu. Poza tym łzy płynęły mu z oczu od rana, na co w ogóle nie zwracał uwagi.
Spojrzał w kierunku wznoszących się ruin świątyni Labelasa Enoretha.
- Ikeda, Alhalla rozejrzyjcie się po przedsionku świątyni. Ino ostrożnie...- rzekł w końcu Raetar charczącym głosem.- Nie jesteśmy sami...Obserwują nas.
Usiadł na wystającym z ziemi grubym korzeniu olbrzymiego drzewa...i oparłszy dłonie na drągu, milcząco dawał znać, że nic więcej na ten temat nie powie.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 05-08-2008 o 20:47.
abishai jest offline  
Stary 05-08-2008, 18:29   #3
 
RyldArgith's Avatar
 
Reputacja: 1 RyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwu
Alhalla patrzyła jak przewodnik zniknął, używając jednego z wielu „skrótów”, które były rozsiane po całym lesie. Następnie obróciła się i spojrzała po towarzyszach, poprawiając ułożenie łuku na plecach. Potem sprawdziła ułożenie pasa, na którym był przeczepiony sztylet, oraz krótki miecz. Obok sztyletu zwisał kołczan strzał. Nosiła też koszulkę kolczą, wykonaną na zamówienie przez jednego z rzemieślników w Waterdeep. Całości dopełniał zielony płaszcz, dar od jej mentora i prawdziwego towarzysza Marga. Tylko to po nim zostało. Oraz wspomnienie. Wspomnienie dzieciństwa. Zatrzymała swój wzrok na Ikedzie, a także Natali. Raetar znowu dostał jednego ze swoich ataków, więc nawet nie wsłuchiwała się w jego wypowiedzi.
Byle jak najszybciej mu przeszło- pomyślała.- To już jest irytujące.
Powoli zbliżyła się do ruin, ostrożnie wybierając podłoże i rozglądając się dookoła. Przyjrzała się ruinom, najpierw pobieżnie, potem bardziej szczegółowo, starając się zapamiętać jak najwięcej. A nuż może się przydać jakaś informacja, jakiś z pozoru nieważny szczegół. (test spostrzegawczości).
Uznawszy że wystarczy już obserwacji zrobiła krok by ruszyć w obchód dookoła, pragnąc poznać jak najszerszy obszar wokół ruin, gdy głos Raetara sprawił że jej serce mocniej zabiło.
- Ikeda, Alhalla rozejrzyjcie się po przedsionku świątyni. Ino ostrożnie...
Spojrzała w stronę Ikedy. Ona i ja, to niemożliwe. To...Kropelki potu pojawiły się na jej twarzy. Zawsze tak było gdy dochodziło do niezręcznej, z jej punktu widzenia sytuacji, jakby wstydziła się za to kim jest. Jeszcze raz obejrzała towarzyszy i spuściła głowę.
To nie ma sensu- pomyślała.- Oni mnie nie akceptują, trzymają mnie tu na siłę. Jak inaczej wytłumaczyć że nie miała w grupie żadnego prawdziwego przyjaciela? Co najwyżej mogła o kimś powiedzieć że był jej znajomym z podróży, nikim więcej. A może to ona świadomie wytworzyła sobie taki obraz rzeczywistości, ponury i smutny.- przypomniała sobie o klątwie, klątwie która sprawiła że zmniejszyła się do rozmiarów niziołka, która zrujnowała jej życie.- Nie, świat mnie nie akceptuje, więc i ja nie jestem mu nic winna. Znowu ten nastrój. Kiedyś mnie wpędzi do grobu.
Wyciągnęła z pochwy krótki mieczyk i ruszyła dookoła świątyni, nie czekając aż Ikeda wykona jakiś ruch. Nie chciała patrzeć na nią, na obiekt jej skrywanej miłości. Obeszła całą świątynię, jak i okoliczne tereny, szukając w szczególności ukrytych drzwi, pułapek, a także obserwujących ich istot (test spostrzegawczości).
 

Ostatnio edytowane przez RyldArgith : 05-08-2008 o 18:41.
RyldArgith jest offline  
Stary 07-08-2008, 15:26   #4
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Posępnie ubrana, blada i z czarnym makijażem, nastawiona ponuro do niemal wszystkiego i wszystkich, Kapłanka Kelemvora Natali stanowiła typowy, i z pewnością nie jedyny, "cień" drużyny. Małomówna, skryta w sobie, z naprawdę dużą i często nie na miejscu, dozą czarnego humoru, potrafiła nie raz wprawić w osłupienie swoimi słowami lub czynami. Wbrew pozorom była jednak oddana "sprawie", czy też raczej drużynowym towarzyszom, pomagając jak potrafiła zarówno w walce, jak i po niej, używając na wrogach niszczycielskich zaklęć, a na sprzymierzeńcach magii leczniczej. Czasem ktoś odczuwał przez otaczający ją mur obojętnych uczuć i reakcji coś więcej, zupełnie, jakby w jej przeszłości wydarzyło się coś strasznego, Natali jednak nigdy o tym nie chciała rozmawiać, i na nic zdawały się prośby, czy też próby wyciągnięcia z niej jakiś informacji. Milczała więc, i w imię Kelemvora, niszczyła z dziwną pasją wszelkich nieumarłych, i choć wampir się drużynie jeszcze nie trafił, niemal pewnym było, że był on jej znienawidzonym przeciwnikiem. Zupełnie jakby... .

Nie darzyła nikogo w drużynie większą sympatią, a co dopiero mówić o jakimkolwiek przyjacielu. Akceptowała ich, jakimi byli, i tego samego bez zbędnych wywodów oczekiwała od nich. Kiedy trzeba odezwała się, czasem i kiedy nie trzeba, potrafiła przyprawić o mieszane uczucia ledwie jednym zdaniem, i często towarzystwo nie wiedziało, czy śmiać się, czy załamywać ręce. Jej ulubionym powiedzonkiem, poza wtrącaniem do wszystkiego swojego patrona, należało posępne, i działające na nerwy "I tak wszyscy zginiemy". Natali aktywnie nie szukała śmierci, nie pragnęła również zginąć w walce z jakimś potworem, czy też samej odebrać sobie życie, ci którzy jednak z nią dłużej przebywali, odczuwali jej niezdrową fascynację zgonami. Mogło to być w równej mierze podyktowane jej wiarą i funkcją w kościele Kelemvora jako "Przewodniczki w Zaświaty", równie dobrze mogła mieć jednak najzwyczajniej w świecie porąbane w swojej główce.

Zresztą nie tylko ona.

Co do ekscentrycznej Alhalli, lubującej się w innych kobietach, nie miała konkretnego zdania. Niziołcza kobieta, robiąca za jednego z drużynowych zwiadowców, ani nie wywoływała u Kapłanki zgorszenia, ani szoku, w końcu niezbadane są ścieżki życia, i śmierć ponoć nie wybiera, podobnie więc jest chyba z miłością, i czym jest więc fakt uganiania się kobiety za innymi kobietami?. Kolejną kobietą w drużynie była Ikeda, wyjątkowo piękna, i równie zabójcza, szybko zyskała również u Natali dodatkowy przydomek w postaci "puszczalska", Kapłanki to jednak w żaden sposób nie ruszało, podobnie jak fakt, że Ikeda gustowała z kolei w obu płciach, często reagując na zalety zarówno i Alhalli, jak i mężczyzn. O Noakim, drużynowym druidzie, nie miała jeszcze wyrobionej konkretnej opinii, chociaż powoli zaczynała go klasyfikować jako "krzykacza", drącego się często o naprawdę byle co. Chwilowo nic ważniejszego nie zauważyła.

Raetar... Raetar, Raetar. To był dopiero dziad. Sam miał chyba bardziej narąbane w główce, niż wszyscy razem w tej zwariowanej drużynie, często coś sam do siebie gadając, czy też prowadząc rozmowy z nieistniejącymi osobami tuż obok niego. Sprawiał wrażenie mocno obłąkanej osoby, co wielokrotnie zdawało się potwierdzać poprzez jego zachowanie, szaleńcze chichoty i tym podobne, Natali jego jednak nawet lubiła. Często doprowadzał ją nieświadomie do skrywanych uśmiechów, uważała go więc za nieszkodliwego wariata, co jednak ważniejsze, czuła się w jego towarzystwie dosyć dobrze. W końcu ponoć wariat z wariatem... . Kolejnym w tej drużynie pełnej "dziwolągów" był dosyć normalny Lave, smoczy potomek i Zaklinacz w jednym, dotknięty przez los tragedią z przeszłości, utratą rodziców, skazaniem na banicję... jak to znajomo brzmiało.

Linvael, tajemniczy Linvael, Elf równie milczący co ona sama, zawsze na uboczu, cichy, obserwujący. Czyżby miała konkurencję w tym rodzaju dziwactwa?. Czas pokaże, miejmy nadzieję, że nie zaskoczy wszystkich jakąś głupotą, jednak plany Kelemvora są niezbadane, kto wie, kto wie. A równie tajemniczy Wakasha, te jego błyski w oczach, gdy na nią patrzył, wpatrywał się, obserwował uważnie, aż przechodziły ją miłe dreszcze, chociaż nie dała po sobie poznać jeszcze ani razu. On coś chyba chciał, czaił się, czekał. A jej się to podobało.
Ostatnim, dobrze znanym przez Natali w drużynie, był Krasnolud Furgrima Ognisty Ślad, Wojenny Mag i nałogowy podpalacz w jednym. Jego znała dobrze, można nawet powiedzieć, że i bardzo dobrze, on zaś wiedział, tyle ile musiał, i wszystko jakoś sprawnie działało. Niejedną już z nim bitwę przeżyła, beczkę (według niej, wstrętnego) piwa osuszyła, i w tarapaty wpadała, nim jeszcze poznali całą resztę. Obecnie, jako jedynego w drużynie, w swym umyśle stawiała niemal już na wysokości "przyjaciela", choć jeszcze nigdy się tak do niego nie zwróciła.

Czasem słowa były zbędne, rozumieli się bowiem dobrze i bez nich, nawet machając sobie orężem przed nosami.

Suilim, odważna Paladynka Torma, kobieta oddana ideałom, walce ze złem, całej tej szlachetnej sprawie i tym podobnych. Już jej z nimi nie było, opuściła ten świat, by odszukać wiecznego odpoczynku w innym, tuż u boku swojego bóstwa. Natali skrycie podziwiała ją za to wszystko, za posiadanie celu w życiu, powołania, sensu... . Często ją wspominała z delikatnym uśmiechem na ustach, Suilim nie była aż tak wielce Paladyńska do przesady,potrafiła i wypić i zatańczyć, była naprawdę dzielną kobietą, oddając za nich życie w chwili potrzeby. Na początku jej za to nienawidziła, wszak tuzin tak pokrętnych Natali nie zasługiwał, by ktoś taki jak Suilim, czy ktokolwiek inny, oddawał za nie życie, w końcu jednak pogodziła się z jej decyzją, czasem bowiem ludzie i nie-ludzie wybierali swój koniec świadomie za Jergala i Kelemvora, niech więc zazna spokoju w zaświatach!.

Mijał więc miesiąc za miesiącem... .

Po wielu perypetiach, i wspólnie spędzonym roku na podróżowaniu wzdłuż i wszerz Faerunu, przywiało ich w końcu do Cormanthoru. Elfy postanowiły odbudować swe królestwo w Myth Drannor, pojawiła się więc praktycznie ostatnia szansa, by zbadać te tajemnicze miejsce, a co ważniejsze, zdobyć jakieś ciekawe przedmioty magiczne. Natali materialistką nie była, złoto nie stanowiło więc priorytetu w jej życiu, za to ciekawość i szansa na poznanie dawnych tajemnic, zbadanie osławionego miejsca i możliwość zdobycia czegoś ciekawego, nie pozostawiały jej obojętnej. Ruszyli więc, mając za zadanie pozbycia się resztek ewentualnych potworów, być może zdobycie dla Elfów pradawnych artefaktów, resztę mogli zaś zatrzymać. Jak dla niej takie warunki były niemal idealne, więc ponuro, bo ponuro, ruszyła jednak wraz z pozostałymi ochoczo w las.

Gdy w końcu przewodnik zostawił ich samych, rozpoczęło się badanie świątyni Labelasa Enoretha, pierwszej (i miejmy nadzieję, że nie ostatniej) budowli, którą napotkali na swej drodze. Raetar zaczął znowu coś do siebie mamrotać, po czym wysłał Ikedę i Alhallę na zwiad. Natali spojrzała na kobiety oddalające się od grupy, i ledwie zauważalnie skinęła obu głową.

- Muszę kiedyś z nią pogadać - Pomyślała sobie o Niziołczej kobiecie, mając juz od dawna ochotę na wywinięcie jej pewnego "numeru".

Następnie stanęła kilka kroków od zwariowanego dziada, i zaczęła przyglądać się otaczającej ich zewsząd zieleni. Las miał w sobie coś tajemniczego, coś... niepokojącego, a ją zamiast to w jakikolwiek sposób dziwić, fascynowało. Wsunęła jeden z kosmyków za ucho, po czym poprawiła torbę na biodrze i denerwujący ją plecak, którego prawie nigdy nie targała osobiście, z reguły bowiem był on przytroczony do konia, tym jednak razem rumaki zostawili u Elfich zleceniodawców. "Półtoraręcznego" miecza na plecach używała zaś sporadycznie, podobnie jak i kuszy, polegając głównie na otrzymanej Mocy od Kelemvora, no i ukrytej w rękawie różdżce.

Wyciągnęła z torby butelkę wina, po czym napiła się prosto z niej, mając gdzieś wszelki brak manier i podobne duperele. Spojrzała po towarzyszach, z wyciągniętą przed siebie flaszką w ręce, proponując bez słowa poczęstunek.
- Furgrim? - Bąknęła w końcu pod nosem do Krasnala.
 

Ostatnio edytowane przez Buka : 07-08-2008 o 16:33.
Buka jest offline  
Stary 09-08-2008, 11:02   #5
 
RyldArgith's Avatar
 
Reputacja: 1 RyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwu
Zadziwiające- pomyślała.- To przecież ruiny, a jednak... Emanują jakąś wewnętrzną siłą, czymś co przyciąga i karze podziwiać. Nawet jeśli znalazłaby się tu przez przypadek i nie wiedziała że znajduje się w pobliżu elfiej świątyni, to i tak poczułaby się tak samo. Spokój. Mimo burzliwych losów, jakie były udziałem tego lasu i tego miejsca, to zachowało ono swój majestat, wielkość. Niesłychane.
Szybko otrząsnęła się z zamyślenia i rozejrzała się. Kilka śladów nie dawało jej spokoju, coś powodowało w niej rosnący niepokój, tym większy im bardziej się zastanawiała nad tym co odkryła.
Szybki rzut oka na podłoże, następnie na ścianę, właściwie to resztki ściany świątyni, i podejście bliżej niej. Dokładne przyjrzała się niej, dotykała, sprawdzała odległości. Powróciła do sprawdzania podłoża, gdzie także zauważyła interesujące ślady. Jeden, tam drugi, spojrzała jeszcze na okoliczne drzewa, czy czegoś nie przeoczyła. Chyba nie. Zauważyła jeszcze jak Ikeda pokazuje coś do niej. Podeszła.
Tylko ostrożnie. Uspokój się. Nic się nie dzieje.
Powoli zbliżyła się do swej towarzyszki. Kiedy się przybliżyła zauważyła na co patrzy Ikeda. Na ścianie ktoś coś namalował, jakiś znak. Obejrzała go dokładnie, zwróciła też uwagę na samą ścianę i okoliczne podłoże. Może osoba co zrobiła ten znak zostawiła jakieś ślady. Chociaż wątpiła, nie wiedziała przecież kiedy ten znak był zrobiony, więc pewnie deszcze zmyły już ziemie. (test spostrzegawczości)
Dziwne. Nawet bardzo.
Spojrzała jeszcze na Ikede.
Jest taka piękna-pomyślała.- Nie tak jak ja. Ona, ja... . To bez sensu. Jak ja, taka mała, może z taką osobą, przecież nawet nie zwraca na mnie uwagi. Oni wszyscy nie zwracają uwagi. Kto by się mną przejmował, moimi uczuciami. Żadnych przyjaciół, ciągle sama. Jestem tylko narzędziem, które należy wykorzystać- Łza spłynęła po policzku Alhalli.- A skoro tak, to chociaż zrobię co do mnie należy, potem odejdę. Ikeda, gdybyś wiedziała ze cierpię przez ciebie. Kocham cię.
Ostatnie zdanie wypowiedziała, jednak bardzo cicho, mając nadzieje że Ikeda nie usłyszy jej.
Czemu nie mam odwagi powiedzieć co czuje?
Odeszła, nawet nie spojrzawszy na towarzyszkę i powróciła do towarzyszy. Smutek przepełniał ją, zaś łzy spływały po policzkach.
 
RyldArgith jest offline  
Stary 09-08-2008, 15:41   #6
 
Cosm0's Avatar
 
Reputacja: 1 Cosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputacjęCosm0 ma wspaniałą reputację
Kreujący na styl legendarnego drowa Jarlaxle, Wakash nosił się w stonowanych, ciemnych barwach, które miejscami przetykane były kłócącymi się z resztą stroju akcentami, jak na przykład bordo chusta utrzymująca jego chaotyczne dredy w udawanym porządku, noszona pod charakterystycznym dla żeglarzy kapeluszem, czy też czerwony pas skradziony jakiemuś Czerwonemu Czarnoksiężnikowi. Pośmiertnie oczywiście. Dla jasności rzeczy - nie było to morderstwo z zimną krwią o byle pierdołę lecz obrona konieczna - w czasie pobytu w Thay miał niestety, lub też jak się okazało stety, zbyt dużo szczęścia w hazardzie, co nie spodobało się owemu magowi, któremu z kolei tego szczęścia brakowało tamtego dnia co nie miara. Powiedział później "Nie ma na tym świecie miejsca dla nas obojga" i miał skubaniec rację... Od tamtego czasu wiele się zmieniło - już nie jest najemnym łowcą nagród z Waterdeep, ani też najemnym mieczem, złodziejem ani żeglarzem z Calimportu, w którym się urodził, aczkolwiek jeśli nadarzy się okazja by zarobić w ten sposób parę grosza to czemu by nie. Nadmienić trzeba jednak, że cena usług dawnego chłoptasia okrętowego i ulicznego cwaniaczka z 'Klejnotu Calimshanu' znacznie wzrosła. Obecnie jako inwestycję na przyszłość traktuje przebywanie z tą zgrają wielkich i osobliwych indywidualności, którą w zasadzie polubił, choć nie potrafiłby wskazać palcem kogo konkretnie, po prostu ICH. Oni ściągają kłopoty, kłopoty idą w parze z mamoną, a jak można przy okazji ich wykaraskać z kłopotów, to i trening w walce jest. Piwo, wino, śpiew, bójki, pieniądze, magiczne świecidełka i kobiety... czego więcej chcieć od życia. W drużynie chodziły pogłoski, że to co go trzyma przy nich, to blade jak księżyc w najczarniejszą noc ciało kapłanki Kelemvora, a Wakash nie czuł potrzeby sprostowania tej bujdy. Oczywiście nigdy by mu nie przyszło do głowy odmawiać Natalii wdzięku, gdyż ciało miała nad wyraz urodziwe, aczkolwiek jej wampiryczny wizerunek sprawiał, że wiało od niej chłodem bardziej niż zimą w Dolinie Lodowego Wichru. Mimo to coś go w niej intrygowało i to właśnie być może podejrzliwe, skierowane ku niej spojrzenia zrodziły ową plotkę. Nawiasem mówiąc Wakash nie zdziwiłby się gdyby to stary, szalony Raetar był jej autorem. Starcowi musiało pomieszać się w głowie na stare lata, czego żywym dowodem był właśnie w tej chwili jeden z jego monologów. Chłop był przynajmniej zabawny w tym swoim szaleństwie, a gdy robił sobie w nim przerwy, to był całkiem w porządku. Wakash słyszał kiedyś historię o ludziach, którzy potrafili wpuszczać do własnych ciał i umysłów duchy dawno zmarłych, żyjąc z nimi w symbiozie. Być może w takim razie Raetar wcale nie był szalony, a jedynie utalentowany. Wszystko, co łotrzyk mógł o tym wiedzieć było niesamowicie mętne, a i źródło, z których pochodziła ta wiedza nie należało do najbardziej wiarygodnych, chyba że uznać pijanego kleryka Lathandera za kogoś wiarygodnego, w szczególności gdy samemu nie było się zbyt trzeźwym... Kolejnym w towarzystwie był Noaki, druid i... jak zwykła myśleć Natali - drużynowy krzykacz, a Wakash nie mógł się po prostu z nią w tej kwestii nie zgodzić. Sługa natury rozglądający się na prawo i lewo z zachwytem łapiąc każdy skrawek krajobrazu leśnego królestwa.

- Ikeda, Alhalla rozejrzyjcie się po przedsionku świątyni. Ino ostrożnie... - odezwał się Raetar wychodząc tym samym ze swojego ataku szaleństwa i wracając do normalności.

Ikeda... mmmmiła dla oka skośnooka piękność ze wschodu, rządząca swoim ciałem wedle własnego uznania i bez zbytnich zahamowań. Mówi się, iż egzotyka jest pociągająca i cholernie sprawdza się to również w tym wypadku - odrobinę zadziorny wyraz twarzy, krągłe piersi i całkiem niezły tyłek ściąga do na Ikedę dokładnie tyle uwagi, ile ona sobie tego życzy. Niektórzy na własne nieszczęście nie wiedzą, że tyleż ile jest w Ikedzie piękna, jest też drapieżnej łotrzycy, która nie szypie się zbytnio, gdy trzeba pociągnąć za spust bądź też dźgnąć sztyletem raz, czy dwa. Prawdziwa kobieta-kot - pozwoli się głaskać, ale nigdy nie wiesz, kiedy ugryzie... i co najważniejsze gdzie. Jak na gust Wakasha - bajunia. To była iście towarzyszka do wszystkiego - do bitki, do żartów, do picia, do dodania uroku i ponoć do seksu, aczkolwiek informacji tej nie udało się potwierdzić osobiście, a i na romansidła, z których później mogą wyjść różne cuda, Wakash średnią miał ochotę... choć oczywiście niezbadane są ścieżki, które szykował los. Piękność z Kara-Tur przykuwała do swojej osoby uwagę nie tylko męskiej części świata, ale również damskiej, a chodzący tego przykład właśnie wlepiał w nią gały - Alhalla, mały drużynowy gej... choć osobiście Wakash nic nie miał ani do jej orientacji, ani do samej Alhalli, to jednak nie uważał tego za zbyt normalne i wolał nie wiedzieć, co i z kim ona robi w sypialni. Nie spędzał z nią zbyt wiele czasu, głównie dlatego, że Alhalla wyraźnie miała jakiś problem, z którym izolowała się od reszty drużyny, a że nie wystawała ona Wakashowi powyżej pasa, to łatwo udawało jej się pozostawać niezauważoną. Ponoć jej niewielki wzrost spowodowany jest jakąś magiczną klątwą, jednak kto ją tam wie - co się stało, może się też cofnąć (zazwyczaj), więc Wakash nie znał wyraźnego powodu, dlaczegóż Alhalla nie wróciła do swego normalnego wzrostu, a pytać o to nie śmiał, jako że jest ona bardzo wrażliwa na tym punkcie. Zresztą... co to za różnica - wszak wzrost nie przeszkadza jej w działaniu, a i niezgorszą towarzyszką broni jest także.

Przewodnik zostawił ich wszystkich z krótkimi wyjaśnieniami na miejscu. Robotę zatem czas zacząć. Wakash słyszał kiedyś, iż w dawnym Myth Drannor żyli elfi wojownicy, zwani Wojennymi Ostrzami, dysponujący nadprzyrodzonymi mocami, wspomagani przez duchy swych przodków oraz przez najlepszej jakości ekwipunek. Gdyby udało się znaleźć coś z tego...

- Ekhhhm, ekhhm ekhm... - odchrząknął Wakash zaciskając przy tym mocniej zapinki i paski swojej zbroi, czarnej jak noc i zapewniającej całkiem niezłą ochronę, mimo iż materiał nie wydawał się zbyt wytrzymały - wyglądem przypominał raczej jedwab lub pajęczą nić, a od kiedy weszli w cień drzew wydawał się być zaledwie gazem lub cieczą, a nie zapewniającą ochronę grubą skórą. Do zbroi przyczepione były wszelkiej maści ozdobniki, od zwykłych koralików, aż po ozdobne klapy materiału, które nadawały zbroi elegancki i dostojny wygląd. Należący niegdyś do thayskiego czarnoksiężnika pas z całym mnóstwem kieszeni również znajdował się na swoim miejscu dając łatwy dostęp do wszelkiej maści środków ratunkowych. Poprawił swój zdobyty w Waterdeep, marynarski kapelusz, będący pamiątką po pierwszym udanie wykonanym zleceniu, jako łowca nagród. Czapka należała niegdyś do jakiegoś kapitana statku dokującego w Skulporcie, za którego została wyznaczona nagroda przez samego Elaitha Craulnobera. Obwieszony wszelkiej maści rzemykami, tanimi świecidełkami i paciorkami Wakash poprawiwszy jeszcze wcześniej dredy i wymodelowane ciemną henną rzęsy, zatarł rękę o rękę, klasnął w dłonie i rzekł:

- No Panie i Panowie, jak się bawić to na całego, a jak umierać to przynajmniej z elegancją. Mamy tam wejść? Kto wchodzi pierwszy?

Natali zaszeleściła swoimi gratami w plecaku wyciągając z niej flaszkę wina, krzyczącą niemal 'wypij mnie!'. Nie dbając zbytnio o maniery, ani o etykietę nakazującą delektować się winem, odkorkowała czym prędzej i pociągnęła spory łyk, po czym wyciągnęła butelkę przed siebie w niemym poczęstunku.

- Furgrim? - zapytała w końcu.
- Ja z pewnością poproszę. Trzeba nabrać nieco odwagi... - rzekł Wakash przejmując z rąk kapłanki oferowany poczęstunek i podobnie jak ona pociągając dłuuuugi łyk.
- A teraz ponawiam pytanie - kto pierwszy?
 

Ostatnio edytowane przez Cosm0 : 09-08-2008 o 16:18.
Cosm0 jest offline  
Stary 09-08-2008, 21:16   #7
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Wakash najpierw odchrząknął, chcąc zwrócić na siebie uwagę, po czym spytał czy grupa wchodzi do środka świątyni, i kto pakuje się tam pierwszy. Powiedział również coś, co doprowadziło do drgnięcia kącika ust Natali. Powiedział: "...a jak umierać to przynajmniej z elegancją". Spojrzała na niego dziwnym wzrokiem, mrużąc oczy. Lubiła go, jednak właśnie doprowadził do drastycznego zmniejszenia jakichkolwiek przejawów ludzkich uczuć zimnej i gburowatej Kapłanki. Co on mógł wiedzieć o śmierci?. O cierpieniu?. O bólu umierania?!. Czcze gadanie, bezsensowne zdanie wymówione bez większego przemyślenia, niby żartem, a jednocześnie niby podkreślające powagę sytuacji. Ona była zawsze poważna. Czasami wręcz śmiertelnie.

Gdyby on tylko wiedział co ona, marny bawidamek, typowy awanturnik, wredna szuja, gdyby przeżył co ona, widział jej oczami, przeszedł jak ona przez piekło na ziemi, może wtedy by się powstrzymał od takich banalnych słów. Zacisnęła mocno usta, nie dając po sobie niczego poznać, spoglądała gdzieś w dal, a jej oczy wypełniła pustka. Myślami wróciła na chwilę po raz kolejny do przeszłości, do strasznych czynów, miejsc i osób, do dawnej samej siebie.

A wszędzie była krew.

Wyjął flaszkę z jej dłoni i pociągnął duży łyk wina. Pewnie pił w swoim życiu już niejedne końskie szczyny, poczęstowany zaś wyjątkowo dobrym i drogim trunkiem nawet nie raczył odezwać się na jego temat jednym słowem. A zresztą co ona się będzie rozwodzić nad kulturą osobistą Wakasha i jego podejściem do pewnych spraw.

Jako pierwsza ze zwiadu wróciła Alhalla, z dziwnie markotną, i załzawioną twarzą. Nikt z czekającej na owy zwiad drużyny nie zwrócił chyba na to uwagi, lub nie chciał zwrócić. Albo nie widzieli jej łez, albo po prostu nie chcieli widzieć. Być może przywykli już do dziwnych nastrojów małej kobietki, i nie przejmowali się nią ani odrobinę. Czy byli jednak aż tak zimnymi draniami?. Chyba jednak nie, chociaż... .
Natali ignorując chwilowo słowa Wakasha i swoją flaszkę wina, ruszyła niespodziewanie prosto do niej. Z obojętną jak zawsze miną stanęła przed małą kobietką, nieco pochyliła się do przodu, po czym dziwnie palcami obu dłoni ujęła jej podbródek. Bez jakichkolwiek słów spojrzała jej prosto w oczy, i po chwili starła kciukami łzy z policzków Alhalli. Na moment pomalowane ciemnym kolorem usta Kapłanki ułożyły się w coś na kształt uśmiechu, było to jednak tak ulotne, że mała kobietka sama nie była pewna, czy Natali naprawdę się przed chwilą do niej uśmiechnęła.

- Proponuję działać jak zawsze, najpierw nasi dzielni zwiadowcy, za nimi twardzi Wojownicy, a potem pozostali - Powiedziała głośno, wciąż jednak nie odrywając dłoni od twarzy Alhalli, i ciągle spoglądając jej w oczy - Pójdziesz? - Spytała wyjątkowo łagodnym szeptem już tylko ją.

Po drobnej chwili już się wyprostowała i omiotła wzrokiem zebrane towarzystwo. Jej spojrzenie zatrzymało się na Wakashu.

- Masz rację - Odezwała się nieco lodowatym tonem - I tak kiedyś wszyscy umrzemy. Czas się ruszyć, idziemy, nie pozwólmy czekać przeznaczeniu i Kelemvorowi.

Ekhem... no tak. Ponownie była sobą, dziwolągiem wiecznie biadolącym o śmierci, samej wyglądającej niemal jak żywy truposz.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 09-08-2008 o 21:29.
Buka jest offline  
Stary 10-08-2008, 05:37   #8
 
Leonidas's Avatar
 
Reputacja: 1 Leonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znanyLeonidas wkrótce będzie znany
Od momentu gdy grupa wkroczyła do Cormanthoru druid wyraźnie wyglądał na zafascynowanego tym co widzi. Po spotkaniu z elfim przewodnikiem to uczucie uwidaczniało się coraz bardziej. Noakiemu szczególnie spodobały się owe ‘skróty’. Przez większość drogi pod świątynie to on głównie rozmawiał, z ich tymczasowym towarzyszem. Wydawał się bardzo zainteresowany słowami elfa.
Dotarłszy na miejsce druid rozejrzał się uważnie po okolicy wcale nie skupiając się szczególnie na kamiennej budowli. To było bardzo dla niego typowe. Od momentu w którym drużyna go poznała nie zmienił się wiele, żeby nie powiedzieć nic – opancerzony w coś co wygląda jak koszulka kolcza z tym, że materiał z którego została wykonana wygląda na drewno choć wiele razy udowodnił, że drewnem nie jest; narzucony na to płaszcz koloru ‘lesistego’, jak to ktoś z grupy wymyślił, bo jest zwykle w kolorze lasu w którym przebywali bądź też ostatnio byli. Przez ramię przerzucona niewielkich rozmiarów torba, z której najczęściej wyjmuje opatrunki by opatrzyć towarzyszy. Przy pasie wisi sejmitar, z którego rzadziej korzysta, jednak jeśli już to do drugiej ręki bierze przerzuconą przez plecy tarcze, stworzoną z nienaturalnie ciemnego drewna, normalnie natomiast podróżuje z włócznią trzymaną w jednej dłoni. Zresztą i sama sytuacja w której drużyna poznała go dawno temu utkwiła wszystkim w pamięci – wtedy to po parodniowej wędrówce przez nieznaną dżunglę, starając się ominąć ogarnięte wojną z goblinami tereny, w samym sercu owej puszczy spotkaliście go – grzecznie przeprosił, że zauważył waszą obecność dopiero parę godzin temu i, że może was poczęstować tylko tym co zgromadził, po czym przy ognisku drużyna zobaczyła ułożone na dużych i mocnych liściach smakowite porcje w liczbie dokładnie odpowiadającej stanie grupy. Zaczęło się oczywiście od nieufności, wykrywaniu trucizn, jednak tamten wyraz zaskoczenia utkwił wszystkim w pamięci. Potem, jako, że druid też był w podróży przyłączył się do nich i… i tak już zostało. Noaki dobrze uzupełniał różnorodność na jaką składała się całość grupy. Jakkolwiek można o nim powiedzieć, że jest małomówny to w przeciwieństwie do Linvaela zwykle bardzo chętnie udzielał informacji. Nie towarzyszyła mu aura tajemniczości jak Natali jednak było w nim coś niezwykłego. Stanowił całkowite przeciwieństwo Raetara, a raczej przeciwieństwo jego pozornego szaleństwa – jeszcze nigdy od momentu gdy przyłączył się go drużyny, nikt nie widział by targały nim uczucia gniewu, wzburzenia czy rozterki. Wręcz przeciwnie, z jego oczu biła zawsze niezmierna mądrość i dziwny spokój. Nawet podczas rozmów z Furgrimem którego pożary starał się zwykle gasić gdy uznał, że, w jakiejś swojej pokrętnej logice, może to czemuś lub komuś zaszkodzić. Gdyby zapytano kogokolwiek z drużyny o to czy istnieje ktoś, kto nie zwraca uwagi na fizyczne piękno Ikedy z pewnością druid został by wymieniony w pierwszym rzędzie. Oczywiście Wakash nie omieszkał ułożyć żartu jakoby drużynowy druid preferował zwierzęta, który rozbawił wszystkich wliczając to Noakiego, wtedy też druid powiedział jedyną jak dotąd rzecz, która tyczyła się jego samego – przyznał, ze właściwym sobie żargonem, że jest kobieta niebezpieczna jak sfora wygłodniałych wilków i piękniejsza niż każda nimfa, którą widział, która czeka na niego i kiedy nadejdzie ten dzień, on wyruszy do niej. Kiedy to natomiast nastąpi i gdzie wyruszy – tego nie podał. Laveowi, pozostającemu chyba w ciągłym żalu, też daleko było do, pogodnego właściwie zawsze, druida. To samo tyczyło się małej Alhalli, której z resztą już jakiś czas temu zaproponował próbę przełamania mocy klątwy, na co jednak ona do tej pory nie dała odpowiedzi. W sumie najbliżej było mu do ich zmarłej towarzyszki Suilim – podobnie jak ona zawsze chętni niósł pomoc i nigdy nie żądał niczego w zamian.
Z druidem drużyna przeżyła naprawdę wiele. Wszyscy nauczyli się już by, jeśli już akurat on ma przeprowadzić ich przez jakiś teren, przypominać mu by była to droga którą da się przejść względnie normalnie, co znaczy mniej tyle by między innymi: przez tydzień nie brnąć w wodzie, nie będzie śmierdziało wszelkimi etapami zgnilizny przez całą podróż czy też nie będzie wymagane zbierać po lesie ściśle określonych odchodów lokalnej zwierzyny, po to by potem obsmarować się nimi i przejść niepostrzeżenie, dla akurat ścigających ich nieprzyjaciół, przez tereny lęgowe jakiegoś ptactwa. Aktualnie, chyba nauczył się, czego starać się unikać i takie historie wspominane są raczej w żartach, a o niektórych drużyna stara się zapomnieć.
Pomimo niezwykle spokojnej natury, gdy przemieniał się w zwierzę by wspomóc drużynę w walce, zdawał się być w furii i niemal nigdy nie okazywał litości wrogom. Jego fizyczna wytrwałość była imponująca, często zdarzyło my się przyjąć wiele, niezwykłych silnych uderzeń czy to w postaci ludzkiej, czy to w zwierzęcej i bardzo rzadko udawało się go wyłączyć z walki w szybkim tempie. Same formy, które przybierał wprawiały towarzyszy w co najmniej chwilę konsternacji. Ostatnio, podczas ataku bandytów, nagłe pojawienie się mierzącego prawie sześć metrów wysokości włochatego słonia wzbudziło trwogę nie tylko wśród atakujących… A i tak, co poniektórym wydaje się, że to nie szczyt możliwości druida.
Noaki okazał się być cennym towarzyszem i gdy tylko przyzwyczaić się do jego czasem niezrozumiałych nawyków jak to, że na każde zwierze mówi młodszy brat/siostra (nawiasem mówiąc, gdy kilka razy drużyna natrafiła na ślad czegoś, co on określił mianem duży brat wówczas zawsze robili duże kółko nie wnikając w to, co miał na myśli druid) czy też odpowiedzi typu: ”te informacje pochodzą od kamienia” to można go było bardzo mocno polubić.

Przed świątynią druid zdawał się nie słuchać co mówią towarzysze, dopiero słowa Raetara:
- Nie jesteśmy sami...Obserwują nas – sprawiły, że przerzucił swój uważny wzrok na niego, tylko na moment, zaraz zaczął ponownie obserwować okolicę i ponownie ignorować słowa towarzyszy.
Dopiero gdy Natali skończyła mówić do Alhalli odezwał się:
- Idźcie w kierunku świątyni, przed wejściem do niej dołączę do was, ale teraz muszę coś sprawdzić – powiedziawszy to popatrzył w milczeniu na upierzonego na biało i żółto orła który siedział mu na ramieniu, a ten wzbił się w powietrze - ptaka tego drużyna znała jako zwierzęcego towarzysza Noakiego, druid natomiast wszedł w las w przeciwną stronę, jak zwykle bezszelestnie, nie zostawiając jakiegokolwiek śladu i szybko znikając z oczu.
 
Leonidas jest offline  
Stary 10-08-2008, 10:31   #9
 
Thanthien Deadwhite's Avatar
 
Reputacja: 1 Thanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumnyThanthien Deadwhite ma z czego być dumny
Przez całą drogę po lesie, Furgrim czuł się nieswojo. Te wszystkie wielkie drzewa, oraz magia przepełniająca cały las działały mu na nerwy nie mniej, niż paplanie elfiego przewodnika oraz Noakiego. Mimo, iż krasnolud lubił drzewa, to o wiele bardziej wolał, gdy nie były one tak ogromne. Poza tym mag wyczuwał w nich coś jeszcze, coś dziwnego, czego nie potrafił określić. Jakby tego było mało, to gdy tylko krasnolud wyciągnął na początku podróży przez las swój topór, napotkał karcący wzrok swoich towarzyszy. Ten wzrok mówił niemal "schowaj te ogniste diabelstwo".

Cholera jasna! - pomyślał zirytowany Wojenny Mag. - Czy oni nie rozumieją, że z Piromanem w ręce, czułbym się po prostu pewniejszy! "Piromanem", krasnolud nazywał swój ognisty topór. Posiadał go jeszcze z czasów, gdy walczył w Cormyrze z goblinami, gdzie nauczył się też więcej o swej mocy. Topór ten wisiał mu przy grubym i szerokim, skórzanym pasie, nabijanym żelaznymi ćwiekami. Pas zapięty za to był na koszulce kolczej, która ciasno opinała bardzo dobrze zbudowane ciało krasnoluda. Nie przeszkadzała ona mu wcale w manipulowaniu magią, co na początku dziwiło praktycznie każdego. W końcu mag w zbroi to spora rzadkość. A mag, który bardzo często zaczynał walkę od szarży z toporem lub z nagimi pięściami, to już było wariactwo. Inna sprawa, że Furgrim nie sprawiał raczej wrażenia, że jest magiem. Gdy patrzył na niego, ktoś kto go nie znał, mógłby być pewnym, że krasnolud to jakiś szalony wojownik. Był bowiem doskonale zbudowany, miał potężnie umięśnione ręce, które mogły wprawić w zakłopotanie nawet doświadczonego wojaka. Całe jego ciało było naznaczone licznymi tatuażami przedstawiającymi głównie płomienie. Był od tego jednak wyjątek w postaci małego czerwonego smoka wytatuowanego na plecach. Na ciele krasnoluda, można było też zobaczyć nie jedną bliznę czy ślad oparzenia. Kolejną sprawą, którą można było wypatrzeć u krasnoluda był fakt, iż nosił on niezwykłą ilość przeróżnych bransolet, obręczy na nadgarstkach czy karwaszy z czego tylko te ostatnie były dla niego naprawdę ważne. Oprócz tego, na uwagę zasługiwał fakt, że Furgrim bardzo często nosił dziwaczne fryzury. Uwielbiał je zmieniać i robił to gdy tylko miał trochę czasu wolnego. Zazwyczaj zajmowała się tym Natalii, jednak zdarzały się wyjątki, gdy mag sam zabierał się za swą fryzurę. To właśnie wtedy przybierały one najbardziej fantazyjne kształty. Dzisiaj jednak krasnolud miał dość normalną fryzurę. Jego rude długie włosy związane w trzy grube warkocze. Opadały one na czerwoną, długą pelerynę.

Gdy cała drużyna w końcu zatrzymała się w pobliżu świątyni, którą mieli zbadać, a elf, który ich tu doprowadził zniknął dzięki kolejnemu portalowi, Furgrim w końcu się rozluźnił. Wyciągnął "Piroamana" i złożył na nim pocałunek, po czym mocnym zamachem wbił go w miękką ziemię. Topór jeszcze nie płonął, gdyż do tego trzeba było powiedzieć pewne słowo w krasnoludzkim języku. Uśmiechnął się szeroko, bowiem w oczach wyobraźni widział już jak wbija topór w drzewo, i jak Noaki oraz Alhalla na niego wyzywają. Uwielbiał się z nimi kłócić zresztą jak z każdym, oczywiście o ile były to kłótnie nie groźne. Ot, taka Furgrimowa rozrywka. Nic wielkiego, przynajmniej w mniemaniu krasnoluda. Wiedział bowiem, że to co dla niego było rozrywką, dla innych mogło być czymś głupim i nie raz groźnym. Ogólnie wiele z jego zachowań i zamiłowań budziło trwogę wśród jego towarzyszy, a co dopiero u zwykłych ludzi. Najlepszym tego przykładem była jego fascynacja ogniem. Kochał ogień. Za jego siłę, piękno, oczyszczającą moc. Uważał płomienie za najlepszych tancerzy, a gorąc za najprzyjemniejsze uczucie. Mocno wierzył, iż to właśnie ogień jest najpotężniejszym z żywiołów. Był do tego stopnia rozkochany w czerwonym żywiole, że praktycznie każde zaklęcie jakie rzucał, było zaklęciem opartym na ogniu. Nawet czary, które inni znali jako elektryczne, on potrafił zamieniać w ogień. A jak już czarował to efekty tego można byłoby nie raz przyrównać do "piekła na ziemi". Niektórzy jego przyjaciele twierdzili, iż cała ta miłość do ognia płonie tak mocno w sercu krasnoluda głównie dlatego, że Furgrim urodził się w Calimshanie.

Furgrim spojrzał przelotnie na Raetara, który znowu miał napad rozmawiania z kimś kogo wcale nie było. Na ogół wojenny mag totalnie ignorował te jego ataki, zdarzało się jednak, że bardzo go one drażniły. Tak było i tym razem. Już miał coś powiedzieć gdy usłyszał głos kapłanki Kelemvora
- Furgrim? - spojrzał na nią i uśmiechnął się bardzo szeroko. Znał Natali najdłużej z całego towarzystwa i dzięki temu rozumiał ją chyba najlepiej ze wszystkich. Tak samo jak ona jego. I tym razem, zdążyła zaproponować coś krasnoludowi, nim ten zdążył uświadomić sobie, że tego właśnie potrzebuje. Już wyciągał rękę po butelkę wina, gdy przechwycił ją Wakash ze słowami
- Ja z pewnością poproszę. Trzeba nabrać nieco odwagi... - krasnolud spojrzał na niego a po chwili na kapłankę. Zobaczył w jej oczach coś co spowodowało, że postanowił odtworzyć w myślach ostatnie słowa Wakasha. Było bowiem coś w wzroku Natali co pozwoliło stwierdzić, że Wakash powiedział coś głupiego. No to sobie u niej przegrałeś - pomyślał mag wojny, gdy przypomniał sobie jego słowa. Wiedział jak nie należy mówić przy Natali. Tylko on mógł pozwolić sobie na trochę więcej.
- Jeśli brak Ci odwagi - rzekł swym mocnym głosem krasnolud - to podwijaj kieckę i uciekaj z tego lasu. - Sposób w jakim krasnolud przemawiał, mógł dla wielu wydawać się wredny i opryskliwy, jednak drużyna przyzwyczaiła się już do tego. Słowa o podwijaniu kiecki w jego ustach nabierały dodatkowego znaczenia, bowiem krasnolud ten nosił kraciasty kilt, a nie spodnie.
- A jeśli chcesz elegancko ginąć - dodał wyrywając mu nagle butelkę z ręki - to mogę Ci to załatwić - upił porządny łyk wina i dokończył swą myśl - wbijając ostrze topora w Twój zad. Może być? Cholernie elegancka śmierć. - po tych słowach uśmiechnął się lekko, ażeby człowiek, za bardzo się nie przestraszył. Następnie skierował swój wzrok na Natali, której chciał powiedzieć, że ma przednie wino, nie zrobił tego jednak, gdyż zauważył, że ta jest przy niziutkiej Alhalli. Z oczu tej mniejszej płynęły łzy, a Natali na swój sposób probowała ją pocieszyć. Wiedział, że kapłanka jest taka naprawdę dobrą kobietą. On sam też był w istocie dobry, jednak kompletnie nie potrafił tego okazywać. Cieszyło go, że to nie on musi pocieszać teraz Alhallę. Nie dlatego, że jej nie lubił bo było wręcz odwrotnie, ale dlatego, że nie umiał. Wysłuchał co mówi Natali po czym rzekł:
- Dobra ludziska, idziem w bój! - po czym wyciągnął swój topór i ruszył w stronę ruin. Gdy mijał Alhalle, chwycił ją za rękę i najdelikatniej jak umiał ścisnął. Był to i tak dość spory gest czułości jak na krasnoluda, ale musiał się odwdzięczyć za to, jak ona zajęła się nim po śmierci Suilim. W końcu tak jak Natali i ją uznawał za przyjaciółkę.
 
__________________
"Stajesz się odpowiedzialny za to co oswoiłeś" xD

"Boleść jest kamieniem szlifierskim dla silnego ducha."
Thanthien Deadwhite jest offline  
Stary 10-08-2008, 10:32   #10
 
RyldArgith's Avatar
 
Reputacja: 1 RyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwuRyldArgith jest godny podziwu
- Pójdziesz?
To słowo obudziło ją z zamyślenia. Spojrzała przed siebie. Natali. Stała nad nią, uśmiechając się, chyba uśmiechając się. Patrzyła prosto na nią.
Jak długo tu stała?- To pytanie utkwiło w umyśle Alhalli na dłuższą chwile.- Chyba niedługo, a może i długo. Zatraciłam poczucie czasu. Przed chwilą byłam przecież z Ikedą. Ja... . Chwileczkę, coś tu nie gra. Przecież nigdy, odkąd się znamy, nie zamieniliśmy ani jednego słowa, nie interesowaliśmy się sobą, nie rozmawialiśmy przy ogniskach, ani nie dziękowaliśmy sobie po dobrze wykonanej robocie. A teraz, nagle, tak sama z siebie do niej podchodzi.
Skinęła jedynie głową na potwierdzenie pytania kapłanki. I... cofnęła się. Jej oczy. Zimne niczym podmuch wiatru w Dolinie Lodowego Wichru. Mroczniejszy niż najgłębsze otchłanie piekielne. Tak obce, a jednocześnie tak pasujące do Natali. Było w nich coś odstraszającego, lecz i przyciągającego. Oczy śmierci. Patrzyły na nią oskarżycielsko, zupełnie jak wtedy, w wiosce, wiele lat temu. Przed oczami miała małego chłopca, ledwie wkraczającego z wolna w dorosłe życie. Jej przyjaciela i przywódcę grupy, leżącego obok strumienia, miejsca zabaw dzieciństwa. Patrzył na nią tym samym wzrokiem. Tauron. Co ja zrobiłam?
Przysłoniła sobie usta dłonią aby nie krzyknąć. Znów wróciła do rzeczywistości.
Chyba to widziała- pomyślała.- Musiała widzieć mój strach, nie ma wątpliwości. Czy zrozumie? Czy nie zinterpretuje go źle?
Lewe oko zapiekliło. Potarła je. Od czasu do czasu potrafiło zaboleć, ostatnio coraz częściej. Pamiątka po pewnym, nieplanowanym i niemiłym, pobycie w pewnym miejscu. Tak samo jak pamiątką z tego miejsca były jej włosy. W końcu chyba nie jest codziennym widokiem widzieć osobę z magicznie zmienionym kolorem tęczówki i białymi włosami. Zwłaszcza tak młodą osobę, jak Alhalla.
- Idźcie w kierunku świątyni, przed wejściem do niej dołączę do was, ale teraz muszę coś sprawdzić- usłyszała głos druida. Noaki.
Jeszcze niech tylko Ikeda wróci i możemy ruszać. Moja, a jednocześnie nie moja Ikeda.
 

Ostatnio edytowane przez RyldArgith : 10-08-2008 o 22:26.
RyldArgith jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 17:52.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172