Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 04-11-2010, 23:00   #11
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Od ostatniej wizyty magazyn trochę się rozrósł. Kiedy Myvern zaryglował drzwi i omiótł wzrokiem pomieszczenie rozdziawił usta niczym prawiczek na widok nagiej kobiety. Parę lat temu jako karę wymierzono mu pracę społeczne, nosił pakunki do tego właśnie magazynu. Wiedział w którą stronę układano zgromadzony złom, ale znalezienie paczki z jego zabaweczkami będzie nie lada wyczynem.

- Koleżko, siedzisz dłużej ode mnie. Nasze zabawki razem raczej nie będą. Te kilkadziesiąt skrzyń jest nowe, więcej nie mogę Ci pomóc. Masz trzy minuty na wyekwipowanie się i spadamy.

Chwycił puste worki leżące pod ścianą i rzucił jeden towarzyszowi.

~Mało czasu, muszę je znaleźć... Muszę!~

Chwycił pierwszą z brzegu skrzynię, starając się nie robić hałasu zdjął wieko. Jego rzeczy tam nie było. W oczy rzucił mu się pas na plecy, w jego dwóch skórzanych pochwach znajdowały się długi i krótki miecz. Sprzęt wylądował w worku, w razie, gdyby stare ostrza przepadły. Porzucił skrzynkę, po czym szybko rozebrał leżącą obok paczkę. Zarzucił na siebie obszerny wygrzebany ze stosu rupieci płaszcz koloru ciemnego grafitu.

- Całkiem dobry, w końcu nie mogę chodzić po mieście w bransoletkach i zaplamionej juchą koszuli.

Do wora wpadło jeszcze kilka szmat, kilka sztyletów, komplet narzędzi złodziejskich, parę patyków dymnych.

- Na początek wystarczy... - mruknął.

Zabrał się za poszukiwania swoich rzeczy, na których odnalezienie nie miał nadziei. Po kolei otwierał pakunki i skrzynki.

- Koleżko, minuta i znikamy!

Przebierał rękami, przekładał paczki, grzebał w skrzyniach.

- No... DALEJ! Gdzie to jest?!

Jeszcze moment, ostatnia skrzynia, a potem, by kupić czas trzeba narobić jeszcze większego zamieszania...

~ Może mały pożar?~

Tak, lampa olejna wisząca pod ścianą idealnie się do tego nadawała. Pożar nie rozprzestrzeni się na miasto, od razu nie zostanie zauważony, a może zapewnić uciekinierom kilka cennych sekund. Szansa na znalezienie rodzinnych pamiątek malała, na ucieczkę, zdawała się nieśmiało rosnąć...
 
Rychter jest offline  
Stary 06-11-2010, 17:06   #12
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Plotka, jak pokazywała rzeczywistość, rozprzestrzeniała się niczym zaraza, obejmując coraz to nowe, nietknięte dotąd przez zepsucie fragmenty organizmu. Przesączana z ust do ust, absolutnie zaraźliwa, wciskała się w każdy zakamarek miejskiej papki i nijak nie dawała się wykorzenić. Pozostawała numerem jeden, a przynajmniej tak było dopóki na jej miejsce nie wskoczyło coś nowego, bardziej absorbującego. Wieść o trzęsieniu ziemi, które zrównało z ziemią całą zabudowę wokół placu Św. Cuthberta i pochłonęło parę setek ofiar była tematem świeżutkim i podawana na sto sposobów, nie schodziła z języków. Teorie spiskowe rozkwitały, jak to zwykle bywa, gdy niespodziewanie znikną ciała kilku setek ludzi, a w gruzach legnie budynek garnizonowego więzienia, świątynia i solidny zestaw kamieniczek. Jedni widzieli w tym robotę 'tych skurwysynów, co rządzą', nie precyzując jednak, o kogo konkretnie chodzi i dlaczego tym, którzy 'rządzą' miałoby zależeć na rozjebaniu jednego z większych miejskich placów, razem z biednymi fanami egzekucji. Wielu śmiało się z tych przypuszczeń, sami wiedzieli lepiej. Bandyci chcieli odbić śmieci, którym miano zaserwować wyszczuplanie szyi. Jak jednak zdołali rozbić na kawałki cały niemal kwartał miasta mądrale nie precyzowali. Koncepcja gniewu bogów, którzy mieli zesłać tę katastrofę była jedną z popularniejszych. Obdarzeni analitycznymi umysłami żacy z miejskiego uniwersytetu stworzyli nawet alfabetyczną listę bóstw, które zdaniem mieszkańców odpowiadać mogły za tragedię. Okazało się, że prócz tych znanych, czczonych powszechnie, o zesłanie zniszczenia posądzano też te mniej sensowne siły. Bogini owadów, Bralm i patron żeglarzy, Xerbo, jeśli gdzieś tam istnieli, musieli się czuć naprawdę nieswojo będąc obwinianymi o ten wypadek. Skrzatom, elfom, wróżkom, planetnikom, dziwożonom i uldraszkom pewnie było wszystko jedno. Zresztą, mało kto podchodził do mnożących się wzorem królików sekretnych teorii poważnie. Miło było posłuchać o planowanej od dawna kampanii masonów, którą przekupione miejskie służby kamuflowały przed opinią publiczną, ale wydane przez władze oświadczenie o przesuwających się płytach tektonicznych brzmiało jakby rozsądniej. Nie żeby ktoś wiedział o co z owymi płytami chodzi. Po prostu autorytet władzy i zapewnienie, że 'to się czasem zdarza', a w ogóle to 'wszystko jest pod kontrolą i można spać spokojnie' łatwiej było łyknąć. Kłamstwo w słodkiej panierce, mniam.

"Najpierw rozwarła się ziemia pod kamieniczką starego Wilhelma, a potem..." – szczurek przełknął ślinę i otaksował słuchaczy przerażonym wzrokiem – "Potem poszło jak burza. Wszystko drżało, ludzie krzyczeli. Ziemia się trzęsła, wszyscy wpadali w otchłań. Zodalu, nie wiedziałem co robić!"
Koleżka był świetny, ze łzami w oczach opowiadał zebranym o przeżytej apokalipsie, pociągał nosem, wysmarkiwał się w uplamioną glutami chusteczkę, nie ustawał w staraniach o uwagę. Wygrywał ten konkurs. Miejscowi grajkowie porzucili instrumenty i razem z resztą klienteli dodawali bidulce otuchy, pocieszali go po stracie szwagra i kolegów z pracy. Chudzielec emanował żalem i pewnie kupiłby nawet zaufanie tercetu zbiegów. Gdyby ich tam nie było. Ale byli. Od stóp do głów ujebani w pyle i kurzu, opatuleni w łachmany skrywające ich upaćkane w posoce ciuchy wiedzieli, że nie sposób było wyjść poza obręb miejsca katastrofy zachowując czystość. Obserwowany z podejrzliwością opowiadacz był brudny, ale zwykłym, codziennym brudem człowieka pracy, który uważa kontakt z wodą za przejaw ekstrawagancji. Równanie się nie zgadzało. Gdyby nawet beksa przejechał dystans od placu Św. Cuthberta aż tu, pod 'Dębową Beczkę' szybciej niż uciekinierzy to wciąż chyba... Ehe, tak. Podejrzliwe spojrzenia zbiegów nie umknęły wzrokowi spuchniętego jak purchawka oberżysty. Kiedy już obsłużeni przez dziewki awanturnicy zabrali się do pałaszowania pierwszego od paru dni porządnego posiłku ich oczom objawiło się oślepiające błyskiem, spocone czoło karczmarza. Jego nalana jaźwa spoglądała na nich z naprzeciwka, z drugiej strony ich stolika, gdzie spaślak przystawił sobie krzesło.
"Spoceni troszkę? Brudaski? Coś żeście się musieli namęczyć przy robocie przed przyjściem do lokalu" – grubas nalał sobie piwo z zamówionego przez gości dzbana prosto do gardła, przetarł usta rękawem i wciąż nie widząc żadnej ze strony klientów reakcji dodał – "Ale ciekawskie z Was ludziki, tak wpatrujecie się w tego człowieczka, Januszka. I tak coś się tulicie do siebie, z rączkami pod stołem się zabawiacie. Tacy spoceni i nerwowi. Po co to tak, co?"
"Przy wozie majstrowaliśmy, bo się nam piasta urwała przy przejeździe przed miastem. A że tam pełno teraz piachu, po tych pielgrzymkach, co tu ściągały na festiwal to i łatwo się ujebać. Zmęczyła nas ta droga, cały dzień asekurowania wozu, coby się znów nie odkręciło coś czy nie pękło" – zręcznie łgał Gavin. "Marzymy o kąpieli" – szybko dodała Jasna, wzmacniając wypowiedź słodkim westchnieniem.
"Od strony placu Cuthberta jedziecie?" – zagadnął znienacka, po chwili wpatrywania się w tyłek przechodzącej służki gospodarz. "Nie, z przeciwnej strony. Z północy" – włączył się elf.
"A mnie się zdaje, że Wy z tej strony, co i Januszek przychodzicie. Chociaż skąd on tak naprawdę się tu wziął to nie wiadomo. Ale posłuchałbym od Was jakichś szczegółów tej historii, co on tu głosi, bo zdaje mi się, że też żeście coś widzieli" – człek o urodzie parówki cmoknął zalotnie do Kerin, jakby podkreślając, że od niej szczególnie chętnie dowie się detali tej opowieści.
"Wiemy tyle, co teraz od niego usłyszeliśmy. Brzmi to strasznie" – odezwał się Elletar.
"Ohhh..." – grubas wydał dziwny gardłowy odgłos, a że dźwiękowi towarzyszyły dziwne jego ruchy rękoma i nogami pod stołem to atmosfera zrobiła się naprawdę niezręczna.
"Coś wyczuwam pod nogą. Coś ciężkiego, szuru-szuru, przesuwam ku sobie. Co to może być..." – cały tercet zbiegów zamarł, dłonie powędrowały w głąb szat, ku sztyletom.
"Nie pajacujcie. Połączyłem kropki już dawno i wiem, jakie to obrączki zalegają pod stolikiem. Wiem, że byliście na placu. Wiem, że macie przejebane, a ja rzadko udzielam azylu zbiegom" – wąs mówił cichutko, ale każde jego słowo, wymówione z absolutną starannością trafiało zbiegom prosto w mózgi. W te ich części, którym przypisywano odpowiedzialność za decydowanie o życiu i śmierci drugiego człowieka. "Jesteśmy bardzo porządnymi ludźmi" – wycedził Gavin, a bezczelność kłamstwa odbiła się echem gdzieś w Niższych Sferach. "To tak jak i ja. Dżentelmen i człek honoru" – odparował karczmarz sprzedając przechodzącej między stolikami służce solidnego klapsa – "Mogę Wam trochę pomóc w zamian za informacje, których przecież tłumić w sobie już dłużej nie chcecie. No i za pewne przysługi, które dłużnicy swemu dobroczyńcy wyświadczają". Kerin chrząknęła lekko i szepnęła: "A możesz pan wyłożyć karty na stół?"
"Zaraz tam pan... Wiktor. I mogę. Jak już usłyszę, co chcę usłyszeć. W alkierzu" – zadecydował tłuścioch wskazując przejście w głąb sali kiwnięciem globusa – "Już, już. Naprzód".

* * *

Ustawieni w szereg, stłoczeni jeden obok drugiego, kobiety i mężczyźni, słuchali odprawy swego przełożonego. Łysy jak kolano, ale za to nadrabiający imponującymi bokobrodami i wypielęgnowanym wąsem dryblas mówił jasno i wyraźnie. Dykcję i głos miał wspaniałe, trzeba mu to przyznać. Byłby doskonałym mówcą, podżegaczem i trybunem ludu, prowokatorem zamieszek i liderem dla porwanych górnolotnymi hasłami tłumów. Właściwie to był. Był, jeśli zachodziła taka potrzeba i władze zlecały mu popchnięcie rozbestwionych mas na nowe tory lub też przegnanie ich do domów, wciskając bzdury o lepszym jutrze i poprawie sytuacji. Gottard był oficerem kontrwywiadu z długoletnim doświadczeniem i manipulowanie ludźmi przychodziło mu naturalnie. Jego głęboka wiedza na temat ludzkiej psychologii znajdowała uważnych odbiorców pośród zatrudnionych na etat szpicli i wichrzycieli. "Trzęsienie ziemi zrujnowało plac Św. Cuthberta. To jest oficjalna wersja wydarzeń i wy moi drodzy, jako świadkowie tego tragicznego zdarzenia, musicie się tą wiedzą podzielić. Z jak największą liczbą mieszkańców. W karczmach, zajazdach, domach gry i na placach. Przy praniu i zakupach, sprzedawać własne opowieści babom na targu i tym w kościołach. Płaczecie, trzęsiecie się, kwilicie. Straciliście szwagrów, bratanków czy siostrzenice. Kolegów, sympatie i wrogów z dzieciństwa. Tragedia was dotknęła bezpośrednio, ale nie za mocno. Gdyby wam umarła żona to nie lecielibyście od razu dzielić się tą wieścią z opojami w oberżach i kramarzami na bazarze. Każdy dostanie jeden rejon i poza nim ma nic nie rozpowiadać. Ograniczacie się do swojego podwórka i tyle. Tylko dziś. Jeśli wszystko zrobicie jak należy to jutro wszyscy będą o tym mówić samemu i nie będzie potrzeba dodatkowo wzmacniać efektu waszym aktorzeniem. Zrozumiano?"
Chóralna odpowiedź niemal zatrzęsła budynkiem, w którym odbywało się spotkanie.
"Dobrze. Spiszcie się jak trzeba. Oficerowie przy wyjściu przekażą wam punkty działań. Odmaszerować!" – zakomenderował Gottard, a etatowi kłamcy i zdrajcy na raz ruszyli ku drzwiom. Wśród nich i Januszek, któremu przypadła w losowaniu karczma 'Pod Dębową Beczką'.

* * *

Skrzynie, nowe i stare, opieczętowane i związane sznurami, a jeszcze gdzie indziej pozbijane gwoździami były chyba nie do policzenia. Otworzenie jednej, drugiej, trzeciej i osiemnastej nijak nie przybliżało ani Myverna, ani Vincenta do odnalezienia poszukiwanych skarbów. Zastawione pakunkami korytarzyki między stosami pak utrudniały manewry, wymuszały ostrożność i czyniły jednoczesne poszukiwanie zguby i oświetlanie sobie okolicy zajęciem wielce ryzykownym. Wystarczyłby wszak moment nieuwagi, a rozlana, płonąca oliwa mogła oddać się igraszkom z zeschniętymi na wiór dechami. Ostrożnie, delikatnie i z godną chirurga precyzją obaj więźniowie odłupywali wieka z kufrów i przeglądali ich zawartość. Przechwycona kontrabanda, butle alkoholu i tytoń, ciuchy i tandetna biżuteria, marnej jakości broń i zawszone włosienice dla piechoty. To dominowało, ale Myvern znalazł też coś dla siebie. Elegancki skórzany pas z orężem, upchnięty w parcianej torbie, w skrzyni pełnej juchy i powybijanych zębów. Wyryte na jelcu długiego miecza słowa 'Krew za krew' nie pozostawiały wątpliwości, co do charakteru broni. Nacięcia na rękojeści, solidnie wytarte uchwyty obu broni i nadwątlone klingi sugerowały, że ich poprzedni użytkownik miał własny pomysł na życie. Nałogowo skracał życia innych ludzi. Okazję, by przetestować jakość broni uciekinierzy mogli mieć całkiem niedługo. Kroki na schodach zadudniły wyraźnie i szurając buciorami ktoś wparował pod drzwi magazynu. Vincent, który wyłowił dla siebie spośród toreb elegancki zestaw alchemicznych gadżetów, posrebrzane sztylety i zarekwirowaną paczuszkę białego proszku dojrzał przesuwający się w drzwiach klucz. Drzwi przymknęli, ale zapomnieli przekręcić klucz w zamku. Może to i lepiej, bo teraz przybysze po drugiej stronie motali się z zamkiem, raz kręcąc w lewo, raz w prawo. "Myvern, sza!" – szepnął Flavius, ale to nie towarzysz hałasował. To lizane przez płomienie skrzynki trzeszczały radośnie wypuszczając kłęby dymu. "Kurwa..." – zaklął pod nosem Solettan. Pożar na zakończenie wizyty? Chyba przedobrzyli. Wprawdzie, kiedy sprawdzali przed chwilką droga na zewnątrz była wolna, ale teraz kołatanie było wyraźne. Conajmniej dwa, a może trzy głosy dało się wyróżnić. Drzwi w końcu ustąpiły i do hali wpakowało się czterech goryli w kolczugach i hełmach. Widać wracali już z akcji. Albo oderwali się z niej gdzieś po cichu, stawiając na inne rozrywki niż pomaganie ofiarom 'trzęsienia ziemi'.
"Karl, gdzie on powiedział, że schował te zgarnięte od paserów dzieła sztuki?"
"Skrzynia z pieczęcią w kształcie sześcioramiennej gwiazdy. Pod zachodnią ścianą, przy końcu korytarza".
"Kron, stoją na czujce?"
"Tak, są. Uwijajcie się szybciej, niedługo większość kutasów wróci z akcji".
"Kurwa... Co tu tak śmierdzi? Czujecie?"
"Nie... Czekaj, coś jakby spalenizna. Coś się jara..."
"O do chuja! Tam, tam się dymi!"
"Ktoś tu jest. Ernest? Ernest suko, to ty? Pokaż się kurwa!"
"Tam, słyszałem coś. No to kurwa heca..."
"Kron, nikt ma stąd nie wyjść, słyszysz? Zawołaj tu chłopaków, ktoś się włamał!"
"Jara się. Tam się palą skrzynie. Ruszać pizdy, bo nam się spali wszystek skarb".
"Spokojnie, metodycznie" – głos był poważny i dostojny. Może dźwięk naciąganej cięciwy kuszy przydawał mu takiej głębi i pewności siebie – "Ładować kusze i wchodzimy. Pożar jest po naszej myśli. Zgarniemy, co mamy zgarnąć i wszyscy będą myśleli, że się spaliło".
"Ale tam ktoś jest, między tymi skrzynkami. Pewnie ten skurwiel Ernest, jebany, kurwa jego mać, ostatni sprawiedliwy".
"To nie ma teraz znaczenia. Żywi wyjdziemy stąd tylko my. Ruszać po te obrazy, migiem".
"Jacob, jak zgarniesz to gówno lecicie do 'Dębowej Beczki'. Artysta będzie czekał. Rozumiesz?"
"Karl, uważaj! Tam są!"
"A to kurwie syny! Powystrzelać ich!"

No i narobili rabanu. Trójka czy czwórka strażników wpadła pomiędzy coraz szybciej zajmujące się płomieniami skrzynie, rozglądając się pilnie w poszukiwaniu celu. Nie mieli obiekcji przed rozbijaniem kopniakami pieczołowicie poukładanych na stosy pak i chaos zrobił się jeszcze większy. A zważywszy na to, że Myvernowi i Vincentowi też udało się skądś wyłowić jakieś kusze to miało być jeszcze goręcej. Nad tym, żeby zabawa trwała czuwał zaś Kron i jacyś jego kamraci przy jedynych, wiodących na wolność drzwiach. Drzwiach, które coraz trudniej było dostrzec w oparach gęstniejącego, gryzącego dymu. Źli ludzie szykowali się, by robić sobie nawzajem złe rzeczy.
 
Panicz jest offline  
Stary 09-11-2010, 23:23   #13
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Myvern wciągnął rudowłosego towarzysza między regały. Chowając się przed napastnikami, jednym szybkim ruchem zerwał z siebie resztki koszuli i rozdarł ją na dwa kawałki. Jednym przewiązał sobie twarz, miało go to chronić przed dławiącym dymem, oraz drugorzędnie, przed ewentualnym rozpoznaniem, jednak w tych warunkach identyfikacja była dość trudna. Drugi strzęp podał kompanowi mówiąc:

- Przewiąż tym twarz, nie będziesz się dławił tym śmierdzącym mlekiem!

Prześlizgnęli się między skrzyniami do kolejnego rzędu, by trzymać dystans i pozostać w ukryciu. Będąc w ciągłym ruchu Myvern zanurzył ręce w worku, pośpiesznie zarzucił na siebie płaszcz i niedbale zapiął pas z mieczami. Wyjął też kilka patyków dymnych, które zatknął za spodniami. Za pasem przewiązał wypełniony już tylko drobiazgami worek. Szybko ocenił sytuację i znalazł kilka dróg wiodących do jedynych drzwi. Strażnicy w pogoni za intruzami dali się wciągnąć nieco wgłąb pomieszczenia, a korytarze utworzone przez rzędy paczek były wyśmienitą osłoną. Myvern wyszukał ścieżkę pozbawioną przeszkód i ocenił odległości. Atmosfera była przesiąknięta dymem, jednak nie zaszkodzi zasłonić się gęstą kurtyną białych obłoków.

- Trzymaj się mnie, najlepiej chwyć się mojego płaszcza... Kusza gotowa do strzału... - wyszeptał.

Chwycił patyki dymne, przyłożył do leżącej obok, zajętej ogniem skrzyni po czym rzucił celując tak by dym osłonił ich odwrót. Następnie jedną ręką mocno ściskając kuszę a drugą trzymając lekko przed sobą możliwie szybko a jednocześnie jak najciszej ruszył w gęstniejący dym. Zmysł wzroku stawał się coraz mniej przydatny, Myvern w pamięci odtwarzał drogę do ocalenia. Czuł jak towarzysz lekko ciągnie jego ubranie, to dodawało mu pewności siebie. Wyciągnięta przed siebie ręka wyszukiwała przeszkód, a w głowie łotra przemykały obrazy pomieszczenia.

~ Dwa kroki... teraz w lewo... dziesięć... zaraz... Tak!... Za chwilę powinny być drzwi~
 
Rychter jest offline  
Stary 11-11-2010, 16:30   #14
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Mmmmm, smaczne. Zaiste posiłek smakował jak żaden inny. Był wdzięczny kobiecie dzięki, której mógł ów pożywienie spożywać. A to oznaczało, że znowu był coś, komuś dłużny.
***
Pan Wiktor stwarzał zagrożenie, ale mimo mylącego wyglądu paróweczki nie był człekiem durnym. Widział jak czerpać korzyści ze wszystkiego i z każdej nadarzającej się okazji. Elletar nie mógł zaprzeczyć, że sam postąpiłby identycznie na jego miejscu.
W zasadzie jednak oni mogli mu pomóc tak jak on im. Postanowił przystać na jego propozycje (jakby miał wybór).
Informacje w zamian za pomoc. W zasadzie nie wiedzieli jakoś dużo. To co mówił kurdupel płaczący i lamentujący w karczmie było dosyć zgodne z prawdą. Oni po prostu mogą zdać relacje. Nie znają powodów ani nic, a jeśli Wiktorowi to wystarcza, to Elletar z przyjemnością podzieli się z nim informacjami. W zamian za dobry łuk, parę strzał i chociaż jedną monetę.

- Dobrze, ja mogę przystać na pana propozycję. Coś za coś tak?
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 12-11-2010, 21:23   #15
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
W głowie Kerin kotłowało się tysiąc myśli: ~Czy to ciekawość czy może koleś pracuje dla mocodawców szczurka? A może dla jednego z szefów półświatka? Może tam w alkierzu czeka na nas komitet powitalny z kuszami, albo lepiej cicha śmierć od trutki?~ delikatnie zluzowała sztylet i miecz, w razie czego sukinsyn zginie pierwszy. Szła spokojnie blisko ich „dobroczyńcy” czekając tylko na jakąś niespodziankę ale alkierz był pusty. Odgrodzony grubą kotarą od głównej Sali ława pod ścianą, fotel po drugiej stronie stolika, ot miejsce żeby pogadać nieco spokojniej.
-Więc zacznijmy, czego chcesz się dowiedzieć i co z tego będziemy mieć. Wyjaśnienie czemu cię to ciekawi tez byłoby nie od rzeczy.- Stała spokojnie ciężar ciała na lewej stronie, dłonie oparłszy na kształtnych biodrach, jeden ruch i pośle sztylet prosto w twarz swego rozmówcy.
 
__________________
Kasia(moja przyszła MG)-"Ale ja nie wiem czy pamiętam jak prowadzić sesje!"
Sebastian(mój kuzyn)-"Spoko to jak jazda na jeżozwierzu, tego się nie zapomina."
Rudzielec jest offline  
Stary 13-11-2010, 11:39   #16
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Coś za coś, zawsze tak było. Światem rządziła prosta ekonomia i ci, którzy zapominali o jej zasadach, błądząc gdzieś pośród szczytnych idei, dostawali po dupie najmocniej. Donkiszotowskie zapędy dobrodusznych kapłanów i mężnych paladynów ukrócali ci, którzy kilka czy kilkanaście lat wcześniej byliby od nich nie do odróżnienia. Czas płynął, jedni parszywieli i trwali, inni znikali nagle i niespodziewanie, zostawiając szlachetne plany niezrealizowanymi. Gra toczyła się dalej, ale każdy kolejny etap był trudniejszy. Zostawali ci, którzy dawno wyzbyli się kajdan w postaci wyrzutów sumienia i sztywnych kodeksów. Oni nie dawali się łatwo zaskoczyć, nie byli nowicjuszami. Ani Gavin, który każdy zaułek miejskiego labiryntu miał wryty w serce, ani Kerin, której całe życie było ucieczką z piekła, ani Elletar, ze śmiercią będący po imieniu. Ani Myvern, który żywot zamienił na partię ruletki, ani Vincent, bawiący się ludzkimi uczuciami niczym kocię kłębkiem włóczki. Nie byli amatorami, ale nie byli nimi i strażnicy, dla zysku gotowi puścić z dymem własne schronienie i ubić po cichu tych, których mieli w imię prawa chronić. Bez wątpienia zaś żółtodziobem nie był Wiktor, spocony i chrząkający, ale spokojny jak tafla górskiego jeziora. Widział wszystko, to dało się wyczytać z jego mętnych, niebieskawych ślepiów. Każdy dyskretny gest, każdy napięty mięsień, każdy ruch ściskanego w dłoniach oręża. Nic nie umykało jego uwadze. Tym bardziej dziwił stoicki spokój, z jakim przechadzał się po puściutkim alkierzu.

"Może usiądziecie, co? Widzicie, że specjalnie ułożyłem na ławie kapę we wzorki, z myślą o gościach. Czyli o Was. Chociaż nie wiedziałem, że to akurat będziecie Wy" – gospodarz zasunął kotarę za zebranymi we wnęce i odpalił, wyczarowane znikąd, grube, capiące na pół sali cygaro.
"Nie bawmy się w rebusy, nigdy nie byłem w tym dobry" – Gavin jako pierwszy rozsiadł się na ławie za stołem, własnym tyłkiem sprawdzając bezpieczeństwo mebla. Niespodzianek nie było.
"Muszę trzymać rękę na pulsie, taki zawód. Odwiedziło mnie ostatnio paru różnych ludzi, którzy pouczali, żebym miał oczy szeroko otwarte. Przewidzieli, że zrobi się bałagan. A Wy lecicie z samego środka tego bałaganu" – słowa wypływały spomiędzy ciężkich obłoków dymu.
"To nic ponad twoje domysły. Niedobrze bawić się nie na swoim podwórku, a te sprawy to zdecydowanie nie twoje podwórko" – Elletar odpowiedział grubasowi już siedząc, rozwalony wygodnie obok Gavina, który był żywym dowodem na to, że pod kapą nie kryją się żadne pułapki.
"Skończmy jasełka. Z alfabetem idzie mi umiarkowanie, ale ludzi czytam jak należy. I wiem, że zwialiście z paki na Św. Cuthberta. Tam, gdzie rzekomo był Januszek. Wystarczy połączyć kropki" – tłuścioch uśmiechnął się i puścił w stronę Kerin serię okazałych kółek z dymu.
"No i? Było trzęsienie ziemi, a my uciekliśmy korzystając z okazji, że runęły mury więzienia i strażnicy poginęli. Tyle" – skomentowała gładko Jasna, rękoma odganiając od siebie szare obłoczki. "Januszek to szpicel. Opłacony przez władze agent, który ma siać plotki. Jeśli mówi, że było trzęsienie ziemi to znaczy, że nie było. I to jak na niego patrzyliście wystarczy mi, żeby wiedzieć, że wiecie, co tam było naprawdę. I tej wiedzy chcę, tego od Was potrzebuję" – wyjawił bez ogródek Wiktor. "Nie muszę się powtarzać, prawda? Co w zamian? Nie licz na prezenty" – od razu odparowała dziewczyna, odprężając na chwilę napięte jak do skoku mięśnie.
"Jak mówiłem, informowano mnie, że będzie się działo. I jeśli to jest tym, o czym była mowa to może pewni, poważni ludzie będą chcieli od Was o tym usłyszeć. I może będą w stanie Wam pomóc" – brzuchacz zaciągnął się ostatni raz i cisnął niedopałek cygara na podłogę – "Bo pomocy pewnie będziecie potrzebować. Tu chyba nie zaprzeczycie, co mordeczki?"

* * *

Myvern, Vincent

Gorąco dawało się wszystkim we znaki, pot spływał po plecach, łaskotał, napływał do oczu i sprawiał, że oręż ślizgał się w dłoniach. Opieczętowane skrzynie i paki, gdzie nie spojrzeć skrzynie różniące się między sobą tylko rodzajem drewna i bohomazami na deskach. Do tego coraz gęstszy dym, niczym wąż oplatający ułożone z kufrów kolumny, zmuszający do raczkowania po omacku. Bicie serca i stutonowy oddech tłumiły wszelkie inne odgłosy, sprawiały, że okrzyki dobiegające z różnych stron hali mętniały, zlewały się w jedno, traciły lub zmieniały sens. Dwa, trzy, pięć kroków. Pamięć poddawana była ciężkiej próbie, ale jakoś się udawało. Kolana szurały po ziemi, dłonie badały teren przed sobą. "Tam jest!" – ryknął któryś z kuszników. Zmysły go nie zawiodły, świst i stuk pocisku o parę cali od głowy Vincenta były dowodem, że strażnik nie blefuje. Instynkt. Solettan i ciągnący się za nim Flavius w jednej sekundzie zerwali się do biegu i zatraceni w pędzie wpadli pomiędzy stosy jakichś poprzewracanych baryłek. Słyszeli za sobą stukot uderzających w drewno bełtów, rzucanych na oślep noży i rozwalanych desek. Rozpędzeni rozbijali przeszkody na swojej drodze, mylili uliczki i zakręty. Pośród dymu opadającego na nich jak całun zgubili drogę. Ostrożne i delikatne podchody na czworakach były bez sensu, trzeba było powstać, wychylić się ponad zasłony, narazić na śmierć, by móc marzyć o ucieczce. To była jedyna droga.

"Dobra, zrzuć tę szmatę" – Myvern szepnął nawet się nie odwracając, na poczekaniu snując w głowie jakiś plan. Nadziane na drewniane drągi ubrania wychynęły zza porozwalanych boksów, narobiły szumu pośród czarnej zawiesiny. Wystarczyło. Obaj nieproszeni goście ściągnęli na kukły uwagę, której potrzebowali, wyjrzeli ponad barykady kilkanaście metrów dalej, bezbłędnie lokalizując wyjście z płonącej pułapki. Wąska gardziel skrzynek wiodąca do obstawionych przez trójkę strażników drzwi była paskudnie długa. Narażeni na ostrzał z kusz, bez żadnych osłon, uciekinierzy musieli biec. Za sobą słyszeli kaszel rębajłów błądzących we wznoszącej się z dymnych patyków, mlecznej mgle. Płuca powoli wysiadały, a z zaszklonych oczu użytek był żaden.

"Masz to? Karl? Karl? Słyszysz?" – ktoś się darł, a echo odbijało dźwięk niczym trampolina. "Chłopaki, pierdolcie to. Za późno, wracajcie!" – stojący u wyjścia osiłek cały się trząsł. Miał słuszność, było za późno. Najdobitniej potwierdził to wybuch, który nagle wstrząsnął budynkiem. Alchemiczne utensylia, bezmyślnie załadowane na jedną kupę ze zwykłymi łupami, huknęły niczym kolubryna, pół magazynu zmieniając w rozrzucone w nieładzie pudełko puzzli. Strop runął, kamienne płyty odrywały się jedna po drugiej, a z upadkiem każdej wiązał się huragan drewnianych odłamków i oblepiającego skórę pyłu. Powaleni na ziemię aktorzy nie potrzebowali suflera do tej sceny. Nie trzeba było podpowiedzi, Vincent i Myvern dobrze wiedzieli, co mają robić. Z kuszami w dłoniach skoczyli naprzód, dobiegając przez kaleczące nogi śmietnisko pod same drzwi. "Nieee..." – jęknął Kron. I na tyle tylko było go stać. Wystrzelony przez Vincenta bełt nie dawał szans, z rozdartą tchawicą nawet największe gaduły traciły rezon. Kumpel osiłka nie zdobył się nawet na tyle, oberwał pociskiem między oczy. Zwiotczał obok ślizgającego się na podłodze druha. Trzeci z pilnujących wyjścia wił się na ziemi, podskakiwał jak wyrzucona na piasek ryba. Zdołał nawet odbić pierwsze cięcie, osłonić się wątłym ramieniem przed drugim. Na długo więźniów nie mógł spowolnić. Oberwał jednocześnie z dwóch stron, gnaty trzasnęły wzorem pioruna, farba siknęła jak z konewki. Żadnych świadków, zrujnowana komenda straży z miejsca przesłuchań zmieniła się w miejsce pochówku.

"Niedoczekanie skurwysyny..." – zakrwawiony, utykający kształt w resztkach munduru wolno, ale nieustępliwie przedzierał się do wyjścia. Olbrzym kulał, a świeże bielmo na oku dopełniało efektu. Ale to było za mało by go powstrzymać. Niczym golem, jednym tempem przesuwał się po schodach na górę, pod pachą niosąc oprawiony w pozłacane ramy obraz. Wymalowana przez mistrza dama z obrazu uśmiechała się tajemniczo, ale jej uśmiech był niczym wobec upiornego grymasu na twarzy Karla. Skurwiel nigdy nie ustępował. Ale o tym uciekinierzy wówczas nie wiedzieli, co tchu gnając uliczkami postawionego na głowę miasta.
 
Panicz jest offline  
Stary 13-11-2010, 17:11   #17
 
Rudzielec's Avatar
 
Reputacja: 1 Rudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodzeRudzielec jest na bardzo dobrej drodze
-Aha czyli tak, my mówimy ci co wiemy, za co poza naszymi własnymi wyrokami jest czapa. A ty w zamian za to robisz z nas prezent komuś dla kogo pracujesz albo chcesz zrobić dobre wrażenie? Nie no zajebisty interes, dawno lepszego nie widziałam. Jasne, że potrzeba nam pomocy, ale skąd mamy wiedzieć, że nie skończymy jako resztki w jakiejś podmiejskiej chlewni jak tylko opowiemy co nam się przytrafiło? Teraz jesteśmy ci względnie potrzebni, ale jak przestaniemy to co będzie?- Popatrzyła przekrzywiając głowę, widać było, że pobyt w więzieniu przywrócił jej zdrową dawkę paranoi jaka była konieczna do przeżycia na ulicach Rel Astry.
- Zresztą, jest nas troje zręcznych i morderczych skazańców przyzwyczajonych do unikania straży i radzenia sobie w tej dziczy tam na zewnątrz. Czemu nie mielibyśmy po prostu cię tu zarżnąć a potem spierdzielić podpalając cały ten bajzel?-
Widać było, że dziewczyna poważnie rozważa i taką opcję. Facet po prostu mówił za mało żeby chciała ryzykować swoim kształtnym tyłeczkiem tylko dlatego, że ten rzucił mglistą obietnicę pomocy.
-Powiedz może co masz na myśli a my opowiemy co widzieliśmy, jeśli nam się nie spodoba twoja propozycja to cię potniemy i spalimy chatę. A jeśli to co wiemy nie odpowiada twoim oczekiwaniom to sprzedasz nas straży albo przerobisz na jakieś danie dnia.
 
Rudzielec jest offline  
Stary 13-11-2010, 18:11   #18
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Pan serdelek przestawił swoją propozycję, która znacznie odbiegała od wyobrażeń elfa. Mieli zyskać nic. Było to mało pocieszające biorąc pod uwagę to, że obecnie ma całkowicie nic. Z jego dotychczasowej wiedzy wynikało, że dwukrotne nic daje całkowitą porażkę i śmierć w najbliższej uliczce. Nie, zdecydowanie nie było tka jak być powinno w historii cudownie ocalałego skazańca (niewinny na chwilę obecną).

Jego towarzyszka niedoli postanowiła (słusznie zresztą) postawić się panu parówce. Pierwszą część jej wypowiedzi skwitował pewnym
- TAK

Potem coś zaczęło się kroić. Zaczęła grozić dla ich "gospodarza" co chyba bardziej przestraszyło Elletara niż Wiktora. Jednak musiał iść tym tropem, bo zabawa w dobrego i złego skazańca uciekającego przed karzącą ręką sprawiedliwości nie wchodziła w grę.
- Cóż, myślę, że wszystko zostało już wyjaśnione. My potrzebujemy, że się tak wyrażę, popchnięcia, byśmy mogli wrócić do normy sprzed tej całej afery. Ty zaś drogi Wiktorze, by wykorzystać informacje od nas zdobyte potrzebujesz wszystkich kończyn, oraz całego tego tłustego ciała.

Był z siebie taki zadowolony. Potrafił komuś grozić bez łuku ani jakiejkolwiek broni. Wspaniałe uczucie.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 13-11-2010, 19:26   #19
 
Panicz's Avatar
 
Reputacja: 1 Panicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputacjęPanicz ma wspaniałą reputację
Przytłumione odgłosy zawodzeń pod niebiosy i gorących sporów przebijały się przez zasłonę ciężkiej, ciemnoczerwonej kotary. Na przemian, to wznoszący się, to opadający monolog Januszka docierał do wypoczywających w alkierzu gości w strzępach, przemielony przez ogólny harmider panujący w lokalu. Głoszone opowieści podrywały pijaczków z krzeseł, ale zbiegowie mieli bajeczki szpicla w głębokiej dupie. Znali już jego motywację, znali już jego cel. Znana była im cała blaga, powtarzana w kółko, co raz ubogacana o pozbawione znaczenia detale. Dla nich liczyła się prawda, której żądał Wiktor, chwilowo zajęty zliczaniem słojów na stołowym blacie. Od zajmującej czynności oderwało go dopiero wymowne chrząknięcie jasnowłosej dziewczyny, która zaczynała się niecierpliwić, zirytowana ciszą, która zapadła po jej przemowie.

"Słonko, bardzo nie podoba mi się Twój ton. Przychodzisz w gości i grozisz mi, że się nadzieję na jakiś szpikulec czy coś tam innego" – grubas oderwał wzrok znad drewna i osadził go na uroczej twarzyczce nimfy – "Ale zrzućmy to na karb tych emocji, które uciekaniu z więzień zwykły towarzyszyć. A wiem, bo parę razy się zdarzyło..."
"Za co garowałeś? Za napad na budę z zapiekankami?" – Gavin szybko odzyskiwał dobry humor.
"Ja jestem raczej z gatunku tych rabujących bogatych i pomagających biednym. Kilka razy obskoczyłem banki czy jakieś prywatne skarbce, mogłem potem dać zarobić bidulkom. Otworzyło się własny biznes, sami wiecie. Ale do rzeczy..." – Wiktor poklepał się po bebzoku i czknął – "Nie sprzedam Was władzom, bo jakoś mi nie po drodze z miłościwie nam panującymi. A Wasze informacje też im są raczej nie na rękę. Tym zaś, którzy myślą podobnie jak ja, mogą się przydać. I dać Wam jakiś argument, gdy przyjdzie, co do czego".
"A do czego niby ma przyjść? Skąd pewność, że zwyczajnie nie zwiniemy się z miasta?" – Elletar wyczekał na moment i nie omieszkał wtrącić swoich trzech groszy.
"Będziecie potrzebowali kogoś, kto osłoni Wam dupska. A jak widać po Januszku, nie tylko straż, ale i spece od działań za kulisami mogą chcieć Wam w te dupska wpakować kawał drąga. Albo kilka" – oberżysta uśmiechnął się dobrodusznie, kierując wzrok ku powale. Ech te metafory!
"Zaczynam się niecierpliwić, a tu dalej brakuje jasności" – nóż w dłoni Kerin poruszył się nerwowo.
"Ja przyjąłem Was w gościnę. Nie zdradziłem, choć na sali siedzi dwóch psów po cywilnemu. Nie wygoniłem brudnych na miasto. Ja oferuję Wam układ. Sprzedacie mi informację, a ja może skontaktuję Was z ludźmi, którzy kupią Wam wyjście z całego bajzlu, w który..." – słowa Wiktora urwały się, jakby wyczuł jakąś zmianę. Moment po nich dał się słyszeć trzask otwartych z hukiem drzwi uderzających we framugę.
"Gdzie kurwa te ryje? Wlepić oczy w michy z zupą i żreć po cichu!" – ryknął jakiś głos.
"Te, kelnereczka! Migusiem tu do mnie!" – dodał ktoś basem.

"No, to wpadły nam na kwadrat chłopaki z miasta. Mówcie, co i jak, bo pewnie zaraz będę musiał latać bawić się z nimi w przytulanki" – skrzywił się grubas. Obowiązki wzywały.
 
Panicz jest offline  
Stary 13-11-2010, 19:32   #20
 
Rychter's Avatar
 
Reputacja: 1 Rychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodzeRychter jest na bardzo dobrej drodze
Dzięki szczęśliwemu losowi dwaj skazańcy nie wykorzystali jeszcze swojego zaproszenia na tamten świat. Uciekli z paszczy wilka, trudno osądzić czy to dzięki szczęściu, czy też wrodzonym umiejętnościom. Teraz biegli wąskimi uliczkami Rel Astry ciesząc się każdym haustem świeżego powietrza.

- Mamy broń, co prawda mi nie udało się odzyskać swojej własności, w dodatku narobiliśmy niezłego bałaganu. Wypad średnio udany. Miejmy tylko nadzieję, że nikt nas nie rozpoznał. Mieliśmy zawisnąć, a teraz jakby było mało puściliśmy z dymem magazyn straży miejskiej i zabiliśmy przynajmniej dwóch jej członków, zakładając, że reszta nie udusiła się lub nie spłonęła żywcem. Pocieszający jest fakt, że tamci też do uczciwych nie należeli. Wydaje mi się że nam się upiecze, ja sam nie potrafiłem dostrzec żadnych szczegółów w tym dymie. Teraz pędzimy "Pod Dębową Beczkę", Ker i reszta powinni tam czekać. "Pod Dębową Beczką" było dla Myverna najbezpieczniejszym miejscem w Rel Astrze. Wszedł do środka i podszedł do barmanki.

- Myvern! Przecież ty...
- Wiem, upiekło mi się. Co u Beth?
- Martwiła się o ciebie, chciała iść na egzekucję, ale nie miała z kim zostawić małego.
- Mhm -
skwitował krótko, bez emocji tą informację, jednak ulżyło mu na wieść o tym, że przyjaciółka jest bezpieczna.
- Była tu może trójka przybyszów? Atrakcyjna blondynka i dwóch facetów, jeden z nich to elf?
- Są z Wiktorem w małej sali.
- Świetnie, jestem z nimi umówiony, prowadź mnie do nich.
- Wiktor prosił by nie przeszkadzać...
- Katie...
- Dobrze, chodźcie.
- Dziękuje... i nie mów Beth, że tu byłem, to bardzo ważne.


Kiedy wszedł do pomieszczenia i zamknął drzwi, szybko zorientował się, że atmosfera jest dość napięta.

- Wiktorze, stary druhu. Widzę że poznałeś już moich towarzyszy.
- Istotnie, jednak nie potrzebuję tutaj podejrzanych typów! A Ty miałeś dziś zawisnąć. Czyżby twój mały łeb prześlizgnął się przez pętle? Hehe.
- Miałem szczęście, a oni są w porządku. To jest Ker. Niestety imion tych panów nie znam, nie mieliśmy okazji bliżej się poznać. Dlaczego macie takie miny, jakbyście mieli się zaraz kurwa pozabijać?

Karczmarz powiedział mu o człowieku rozgadującym o trzęsieniu ziemi i o dotychczasowym przebiegu dyskusji.
- Rozumiem. Zanim zaspokoimy twój głód informacji, podasz nam piwo, a ja przedstawię cię towarzyszom. Jak już wiecie to jest Wiktor, właściciel karczmy. Znam się z nim od wielu lat. Pracowałem dla niego, ubezpieczałem jego ciemne interesy. Skurwiel, ale można na nim polegać. - powiedział uśmiechając się do grubego jegomościa
W tym momencie karczmarz klasnął w dłonie i do sali weszła urodziwa kelnerka niosąc sześć sporych kufi wypełnionych po brzegi złocistym, pieniącym się napojem. Po chwili druga kobieta postawiła na stole pięć mis z gorącą zupą.
- Domyślam się, że żołądek przysycha wam do kręgosłupa.
- Słusznie, dawno nie jedliśmy niczego, co tak naprawdę nadaje się do jedzenia, a smaku piwa już nie pamiętam.

Wtedy Myvern spostrzegł, że towarzysze ze zdziwieniem patrzą na niego i rudowłosego towarzysza. Dokładnie na ich broń i worki, które mieli ze sobą.

- Długa historia, chcieliśmy odzyskać fanty, niestety się nie udało. Przy okazji trochę narozrabialiśmy.
Wspólnie z Vincentem opowiedzieli co wydarzyło się dziś w koszarach straży. Na twarzach słuchaczy malowało się zdziwienie.
- Jesteś równie pojebany jak twój ojciec! - powiedział Wiktor z nutą podziwu w głosie.
- Możliwe, teraz przejdźmy do tego co wydarzyło się dziś na Placu św. Cuthberta... Tylko pamiętaj, to co tu usłyszysz zachowaj dla siebie, skoro już po mieście krążą bzdury o trzęsieniu, możliwe, że chcą zatuszować sprawę. Dla własnego dobra, nie utrudniajmy im tego... Wiktorowi można zaufać, poza tym, karczmarze mają monopol informacji. Może dowiemy się czegoś nowego.
 
Rychter jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 08:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172