29-01-2016, 17:31 | #21 |
Reputacja: 1 | Tugal zawsze wiedział jak się zakręcić, toteż nie marnował czasu w znalezieniu najbardziej dochodowego sposobu zarobkowania. Mógł pójść na kucharza, ale darował sobie ten pomysł. Mógł pójść na myśliwego, ale brak było mu łuku. Mógł pójść na budowę, ale to był by bardzo niski upadek. Szczęśliwie znalazła się fucha asystenta lokalnego medykusa. Oczywiście, na tym poprzestać nie mógł. Ze zdobycznych lin stworzył trzy wnyki które rozstawił na peryferiach osady coby łapać drobnice, a w szczególności szkodniki osad, takie jak kuny czy im podobne żyjątka. Plan był prosty. Rano nim nastanie świt wstawać i sprawdzać wnyki. Potem co się złapie w czasie pracy oskórować, skóry i mięso suszyć. Następnie szyć z wysuszonych skór ubrania. Były jeszcze plany, by po przesiadce w dole szkolić się z szermierki. I fakt, dane mu było to czynić, ale dopiero po rozmowie z Quinn, u której zaciągnął się na ucznia. Kto wie, może dziewuszka zajmie się fachowym szkoleniem za opłatą jak jej się spodoba? Tak czy inaczej, wyspanie się, było ciężkim kawałkiem chleba. I zajęło mu dwa tygodnie nim wprawił się w nowy forsowny tryb życia. Przez ten czas złapał dobre naście szkodników z których skór sporządził całkiem niezły płaszcz, a jego zapasy suszonego mięsa były całkiem miłe. Jednak miał wielkie plany i udało mu się znaleźć człowieka który w zamian za płaszcz i połowę jego mięsnych zapasów oddał mu swój miecz. Dwa tygodnie i dorobił się solidnego ostrza. Całkiem niezły wynik trzeba powiedzieć, a to i tak był dopiero początek jego działalności. Trzeba było jeszcze zająć się paroma sprawami... ale to w swoim czasie.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
29-01-2016, 20:51 | #22 |
Reputacja: 1 | Nowe ubranie było zdecydowanie wygodniejsze i cieplejsze niż to, które miała do tej pory. Również pierwszy raz od tak dawna mogła spać na całkiem wygodnym łóżku, przez co obudziła się niezwykle wypoczęta. Niechętnie zwlekła się z łóżka, gdy zostali poinformowani przez weteranów, że powinni już ruszać jeśli nie chcą skończyć jako robole w kopalni. Gospodarze okazali się być niezwykle gościnni. Nie tylko przenocowali ich, nakarmili i ubrali to dodatkowo Quinn otrzymała miecz w prezencie. Wciąż była zła na ten dziwny test któremu ich poddali, ale nie okazywała tego. Uprzejmie nawet podziękowała za gościnę i podarunek oraz rannemu w starciu z nią pożyczyła szybkiego powrotu do zdrowia. Miecz który dostała był całkiem dobrze wykonany. Potrafiła to ocenić po tym jak jej ostatni instruktor w trakcie lekcji zapoznawał ją z różnymi ciekawostkami, które zwykle szlachcica nie interesowały - bo po co wiedzieć jak należy ostrzyć klingę, jak od tego są parobkowie? Ją interesowały i to bardzo. Lekcje te były dla niej odskocznią od nudnej i skomplikowanej rzeczywistości w jaką była uwikłana przez swoje pochodzenie i dokonane życiowe wybory. Mężczyzna, który ją uczył szermierki, gdy przeniosła się do stolicy nauczył ją najwięcej i teraz wyglądało na to, że jej hobby może być jej kluczem na przetrwanie w tym świecie. O dziwo bez większych problemów udało im się dotrzeć do celu. Tam dostrzegła znajome twarze. Wiele osób wyglądało naprawdę źle. Zmęczeni i poranieni sił mieli ledwo tyle, żeby wziąć do ręki rozdawany posiłek. W porównaniu z tamtymi świeżynkami Quinn, Tugal oraz Clay i jego panienka wyglądali jak turyści: wypoczęci, wyspani i na dodatek w nowych strojach, a nawet z bronią. Przez chwilę Torm miała obawę, że zostanie posądzona o zabranie miecza jakiemuś weteranowi. Cholera wie jakby to przyjęli. Na szczęście dla niej, nikt nie poświęcił jej nawet najmniejszej uwagi z tego ani żadnego innego powodu. Przybycie czyścicieli z nieszczęśnikami było przygnębiającym widokiem. “Ale lepiej oni, niż my” przeszło jej przez myśl odwracając wzrok na Nidrosa. Cieszyło ją, że byli tu razem. Trzymając Tugala za rękę przysłuchiwała się mowie brodatego. Zestresowała się warunkami jakie były postawione by nie trafić do kopalni. Możliwość “wybuchnięcia” po zdjęciu kajdan tylko bardziej przekonywało ją, że nie ma nic przeciw bransoletom. No i jak niby miała nauczyć się zaklęć? Jej sen jednoznacznie pokazywał do czego została przebudzona w niej moc. Zakładając że 8 godzin było na sen, 6 godzin na “ćwiczenia” to w ciągu 10 godzin musieli zmieścić się z pracą, za którą przyjdzie im się utrzymać plus jakiś wypoczynek, by nie zwariować. A co do snu, niezwykle była niepocieszona, że zmuszona będzie spać sama. Już kombinowała jak można by ten zakaz obejść… I do tego myśl, że będzie musiała znaleźć sobie zajęcie, która bardzo ją stresowała. Już od dawna wiedziała, że błękitna krew mocno utrudnia przeżycie w Przechowalni, a co dopiero teraz tu na wyspie. Quinn posiadała wiedzę i to nie małą, ale żadnych przydatnych podstawowych umiejętności: nie potrafił gotować, ani sprzątać. Była przyuczana do bycia księgową, zajmować się imperialnymi finansami i nie dać okantować, a nie starać się przeżyć w środku dziczy w zapyziałej wiosce. Niby znała się na koniach, potrafiła się nimi zajmować, ale wiedziała że przy jednym zwierzęciu ma się pełne ręce roboty to co dopiero przy większej ilości. Pomysł na pracę przyszedł jej, gdy podsłuchała kogoś wspominającego, że będzie próbował swoich sił w milicji. Torm patrząc na swój miecz uznała, że warto spróbować. Była dobrym szermierzem, całkiem dobrą intuicję co do motywacji rozmówcy… Na początek może wystarczy. Innego pomysłu na siebie nie miała. Dowiedziała się, że testy dla kandydatów do milicji organizowane były w najbardziej okazałym budynku zwanym tu ratuszem. W odczuciu Torm szopy w folwarkach należących do jej rodziny były dużo ładniejsze, ale nie zamierzała takich uwag mówić na głos. Testem predyspozycji był sparing z mężczyzną wydelegowanym do tego celu z milicji. Spodziewała się komentarzy, że powinna się zająć garami albo usługiwaniem w jadłodajni. Ale nic z tego nie miało miejsca. Instruktor traktował ją na równi z resztą. Stała w nieco niedbałej i nonszalanckiej pozycji szermierczej. Za czasów nauki władania mieczem, jeszcze w rodzinnych stronach, nauczyciele stawiali na technikę. Dokładność i płynność ruchów, właściwą postawę szermierską. Ale naprawdę przydatnych rzeczy nauczyła się w stolicy. Na przykład tego jak prowokować przeciwnika do odsłonienia się, przewidywać jego ruchy. No i to co najważniejsze czyli jak samemu być odpornym na te sztuczki. Instruktor dał jej sygnał by zaatakowała. Szło jej to całkiem dobrze, bo pomimo tego co mówił tamten gość z leśnej chatki, samym szczęściem nie pokonałaby go. Ocena jej kompetencji była powyżej jej oczekiwań. Instruktor kryjąc swoje zaskoczenie burknął tylko pod nosem notę 16/20, a brak poniżającego komentarza jakiego do tej pory każdemu kandydującemu nie szczędzono dawał jej dużą satysfakcję. Milicjant jeszcze tylko rzucił jej na odchodne by stawiła się kolejnego dnia w pracy. Nie mogła doczekać się, aż będzie mogła opowiedzieć to Nidrosowi. Quinn jeszcze tylko kątem oka dostrzegła w tłumie Keana, ale nie przywitała się, bo zniknął jej zaraz z oczu. Uznała, że jeśli dostał się tak jak i ona to na pewno będą mieli okazję znaleźć się w godzinach pracy. Chwilę jeszcze postała przyglądając się zebranym tu ludziom. Wyglądało na to, że była jedyną dziewczyną, która zgłosiła się na test. To tłumaczyło przynajmniej zachowanie milicjanta. Wyszła z ratusza i udała się w kierunku niekoedukacyjnych chatek mieszkalnych dla świeżynek. To był dzień kiedy wszyscy rozglądali się za zajęciem dla siebie. Skończyły się dni beztroskiego nic nierobienia. Sama rozleniwiła się na tyle, że nie patrzyła z nadzieją na swój nowy zawód. “Tyle lat nauki i przesiadywania w bibliotece poszło w piz…” przeszło jej przez myśl, gdy usiadła sobie na trawie pod drzewem. Oparła się o jego pień czekając na Tugala by móc z nim w końcu się spotkać. Uśmiechnęła się gdy w końcu zobaczyła jak się zbliża w jej kierunku. - Dostałam się do milicji - powiedziała od razu gdy był na tyle blisko by mógł usłyszeć ją bez podnoszenia głosu. - Jeszcze nie wiem czy się z tego cieszyć, czy świadczy to tylko o moim społecznym niedostosowaniu - dodała z rozbawieniem. - To dobra fucha. Powinnaś się cieszyć. - odpowiedział z uśmiechem siadając obok niej. - Mam nadzieję - powiedziała z westchnięciem i położyła głowę na jego ramieniu. - A tobie jak poszło? - Nie najgorzej. Dostałem fuchę u medyka, ale grafik mam napięty. Rano sidła. W czasie pracy medycznej jak chwila wolnego oskórowanie, suszenie i szycie. Potem dół i jakieś szczątki wolnego po tym wszystkim. - westchnął - Przynajmniej coś się zarobi, ale wieczorami się będziemy widzieć przynajmniej. No i muszę jeszcze znaleźć instruktora szermierki do tego wszystkiego. Quinn pokręciła głową z niedowierzaniem na ilość zadań jakich zamierzał podjąć się Nidros. - A kiedy zamierzasz w tym wszystkim znaleźć czas dla mnie? - mruknęła z niezadowoleniem. - Wieczorem kochanie. Dla ciebie zawsze znajdę chwilę. Kto wie, może nawet na treningu szermierki? Mogłabyś na tym zarabiać, wiesz o tym? - odpowiedział jej ciepło. To zapewnienie nieco ją udobruchało. Przesiadła się tak by patrzeć prosto na niego. - Tylko spróbuj mnie unikać - zmrużyła groźnie oczy. Zaraz jednak uśmiechnęła się uroczo i pocałowała go w policzek. - Na czym miałabym zarabiać? Że jako instruktor? - nie była przekonana do tego pomysłu. - Czemu nie? - zapytał - Dobrze robisz bronią, pewnie znajdą się ludzie, którzy by zapłacili za kilka cennych rad, a dobrego grosza nigdy za wiele. - No nie wiem… - wciąż nie była przekonana. - Mogę spróbować ciebie uczyć, ale nie wiem czy nadaję się na nauczyciela. Musiałabym najpierw przypomnieć sobie jak mnie uczono na początku. - zamyśliła się nad tym pomysłem. - Co powiesz na to, że spróbujesz ze mną? Jak się przekonasz, zawsze możesz rozszerzyć działalność na innych kursantów. - odpowiedział z przekonaniem - W końcu nie ma lepszego szermierza wśród świeżynek niż ty kochanie. - Może… - nie ukrywała swojego zadowolenia tą pochwałą. - Dobrze to tak zrobimy - uśmiechnęła się do niego. - Gorzej, że nie możemy razem sypiać. Źle mi się śpi bez ciebie. - Mi też kochanie… - powiedział kładąc dłoń na jej policzku - ...ale przebolejemy to. Może po pierwszym miesiącu zmienią się zasady. W końcu budowa trwa, prawda? Przytuliła się do jego dłoni. - Popytam, może da się tu wynająć jakiś pokój. Może razem będzie nas stać - uśmiechnęła się lekko. - A jak ty się czujesz? - znacząco spojrzała na jego krocze. - Obolały... - powiedział po czym wzruszył lekko ramieniem - ..ale się wykaraskam. Potrzebuje tylko wypocząć - to mówiąc delikatnie gładził jej policzek. - Jak poczuje się lepiej dam Ci znać kochanie… - wyszeptał czule - ...co o tym myślisz? Na jej twarzy pojawiło się rozbawienie. - Spróbuję jakoś wytrwać - odparła z pełną powagą, ale i z szerokim uśmiechem. - Wtedy chyba będę musiała zacząć cię bacznie obserwować czy aby nie rozglądasz się za innymi, co? - zażartowała. - Coś czuję, że będziemy się obserwować nawzajem… - odpowiedział żartobliwie Tugal. - "Kontrola najwyższą formą zaufania" jak to mawiali moi wykładowcy - wspomniała z rozbawieniem. Zaraz jednak spoważniała. - Pracę jakoś ogarnę, przynajmniej tak mi się wydaje. Ale martwi mnie jak mam uczyć się władać mocą w tym dole. Ona tak nie działa... - powiedziała zmartwiona. - Najpewniej coś wymyślisz. To nie jest tak, że nasze moce nas ograniczają. To potencjał, który można rozwijać. Pomyśl o jego zastosowaniu. - zauważył mężczyzna. - Potencjałem mojej mocy jest śmierć. Jak ja mam udowodnić że ją opanowałam? - mruknęła z niezadowoleniem. - W śnie zabierałam życie, jak mam się tego uczyć w dole? Co ja, roślinki w doniczce mam tam nosić i sprawiać by uschły? - Roślinka też ma życie. Możesz spróbować je kraść, żywić się nimi. - odpowiedział - Potem przerzucisz się na grubszego zwierza, a to powinno wystarczyć. - Spróbować nie zaszkodzi. Później spróbuję jakieś żyjątka - powiedziała i przytuliła się do Nidrosa. - Czemu chcesz trenować szermierkę? - zmieniła temat na to co ją zaciekawiło. - To proste kochanie, chce mieć jakieś szanse w otwartym konflikcie. - odpowiedział Tugal tuląc ramieniem Quinn - Skoro słowa są bezużyteczne, będę musiał sięgnąć po inne narzędzie. - No dobrze, ale przysługa za przysługę - odparła. - Przez swoje pochodzenie, jestem mało samodzielna. W Przechowalni też nie szło się nauczyć… Będziesz mi robił jeść? - zapytała zażenowana swoim brakiem podstawowych umiejętności. - Bez składników może być kiepsko, ale powinni mieć kucharza. Cen tylko nie znam jakie sobie liczą kochanie. Ja co najwyżej z tego co złapie to mogę coś ususzyć na czarną godzinę. Jak chcesz mogę się podzielić mięskiem, a jak już wyjdziemy na swoje i znajdziemy swoje miejsce to i kucharzyć mogę. - powiedział puszczając jej oczko po czym szeroko się uśmiechnął. - Choć przyznam, chciałbym zobaczyć jak sobie w tym dajesz radę. Quinn parsknęła śmiechem. Przypomniało jej to ich wcześniejszą rozmowę. - Najpierw nauczysz mnie gotować, później sprzątać, na koniec będziemy mieć chatkę z białym płotkiem i tylko dzieci będzie brakowało - powiedziała w rozbawieniu. Nidros się zaśmiał, lekko. - Nie wiem skąd bierzesz te pomysły kochanie, ale tak, brzmi to jak plan. Tylko na ciesielce się nie znam, ale szałas zbudować mogę. - odpowiedział rozbawiony. - Ej, ja tylko żartowałam - szturchnęła go łokciem pod bok. - Ale faktem jest, że wszystko wskazuje na to, że można tu normalnie żyć... - Najpewniej normalniej, niż wracając jako Czarne Skrzydła - zauważył - Łapanie innych Przeklętych nie zdaje się być kuszącą perspektywą. - Ale jedyny sposób, żeby się wydostać z tego miejsca - Torm zamyśliła się. Jeśli miała urzeczywistnić swój sen to nie mogła tu zostać. - I do tego jest tylko jedna szansa na to. Za gdzieś pół roku, czyli gdy nadal jesteśmy słabi. - zwrócił uwagę Nidros - To jest wybór, albo jako szaraczki dołączamy do Skrzydeł, albo budujemy życie tutaj. Niewielkie pocieszenie. - Ale tam możemy zrobić to co powinno już dawno zostać zrobione - drążyła dalej temat. - Po długich latach rośnięcia w siłę… tak. Na początku musielibyśmy grać swoją rolę. - odpowiedział po szczerości. Westchnęła przeciągle. - Co racja to racja - przyznała. Spojrzała na niego lekko się uśmiechając. - Cieszy mnie jednak to, że nadal mamy te kajdany. Tak bardzo bałam się, że będę musiała ciebie unikać. Tugal uśmiechnął się pogodnie. - Pomyśleli o wszystkim, nawet o tym byśmy się sami nie powybijali przypadkiem… i wiesz co? Nie jest tak źle jak mogło się wydawać. - po tych słowach pocałował ją delikatnie w usta. - Może jednak lepiej tu zostać? - Zostać i zestarzeć się w spokoju? - po tych słowach usiadła na nim okrakiem i pocałowała go namiętnie w usta. Miała dużą ochotę na coś więcej, ale niestety musiała poczekać. I jeszcze długo przyjdzie jej czekać. Nidros wyraźnie dał jej do zrozumienia, że ma się o to nie wypytywać, obiecując, że da jej znać. Ciężki był jej żywot a przecież najbliższe dni zapowiadały się być bardzo stresujące. I tak, leżąc na soczyście zielonej trawie przytuleni do siebie spędzili czas do wieczora. Od następnego dnia mieli zacząć swoją pracę, naukę panowania nad mocą i uczenia się jak żyć w tej dziwnej społeczności. Pierwszy dzień w pracy najgorszy nie był, ale i tak dał jej popalić. Założenie skórzanej zbroi na siebie zajęło jej strasznie dużo czasu tym bardziej, że nie była do niej spasowana. Ostatecznie jeden z milicjantów pomógł jej dobrze to na siebie nałożyć i wtedy okazało się, że wszystko dobrze leży i nawet jest wygodne. Do swojego wyposażenia służbowego dostała pałkę z którą nie wiele mogła zrobić poza trzymaniem u boku. Quinn zdecydowanie wolała swoje dodatkowe wyposażenie w postaci miecza, którego nie chciała zostawiać samopas przy łóżku w masowej sypialni damskiej. Niby panny nie powinny się zainteresować tym kawałkiem żelaza, ale broń ta była całkiem dobrze wykonana, więc i miała swoją wartość. Okazja czyni złodzieja. Kolejne dni mijały jej na pracy, spaniu, siedzeniu w dole i spotykaniu się z Tugalem na treningach szermierki. Była tak bardzo nienawykła do pracy fizycznej, że nawet nie miała siły mieć pretensje do Nidrosa, że ciągle i ciągle jest czymś zajęty. Po prostu pierwszy tydzień każdą wolną chwilę spędzała dogorywając w łóżku i po cichu żałując, że nie umarła w Przechowalni. Z wysiłku bolał ją każdy mięsień. Nie mogła uwierzyć ile ich miała. Zupełnie innego typu katusze przechodziła w dole. Niby zasada była prosta: wchodzisz i starasz się nauczyć swojej mocy. Niestety pierwsze zdjęcie kajdan i wejście do dołu Quinn spędziła patrząc się tępo na swoje ręce. Wszystko to co myślała, że zaleczyła wróciło w tej jednej chwili. Zupełnie jakby wraz z odzyskaniem zdolności do rzucania czarów powróciły złe wspomnienia. Musiała na nowo wypracować sposób by zyskać dystans do swojej przeszłości. To było dla niej dużo bardziej trudne niż fizyczna praca. Nawet była zadowolona, że przez zajęcia padała nieprzytomna na łóżko. Wtedy było mniej czasu na zadręczanie się myślami. W drugim tygodniu, który nastał nie wiadomo kiedy zaczęła panować nad swoimi emocjami. Było jej tak trudno, bo siedząc w dole i starając się rzucić zaklęcie przypominały jej się opowieści jej maga. Chcąc czy też nie słuchała jak opowiadał o swoim szkoleniu. O tym co szło mu źle, co dobrze, a co nie miało znaczenia. Teraz było to równie pomocne co i bolesne, bo za każdym razem czuła się jakby rozrywała zaleczone blizny na nowo. Początkowo do dołu Torm zabierała świeżo zerwane roślinki. Później wyrwane z korzeniami. Zawsze, gdy kończyła roślinki były pięknie uwiędnięte. Pod koniec drugiego tygodnia zaczęła zachodzić nad jezioro i łapać żaby. Na próbę była jedna sztuka. Najlepiej działanie jej mocy było widoczne, gdy miała kilka sztuk. Dopiero wtedy też zauważyła, że poza pozbawianiem zwierzątek życia był też dodatkowy efekt. Drobne zadrapania na jej własnych dłoniach znikały. Nie uwierzyła by gdyby nie to, że widziała to na własne oczy. Zaczęła się zastanawiać, bo było to coś czego o czym sen nie wspominał. Zaraz przyszło jej na myśl by wypróbować swoją moc na większej istocie… I wtedy z wielką ulgą zakładała bransolety na nadgarstki gdy wychodziła z dołu. Nawet nie chciała myśleć o tym jak niekontrolowanie moc mogłaby zadziałać na Tugalu. Okazało się, że oboje z Nidrosem mieli czasu dla siebie tylko tyle ile spędzali go na trenowaniu szermierki. Quinn nawet nie proponowała mu swojej pomocy, bo ani nie miała na to sił, ani tym bardziej umiejętności. Wolała ograniczać się do przyglądania się jego pracy gdy przychodziła do niego wcześniej niż mieli zacząć lekcje. Nauka szermierki była czymś znajomym. Relaksowało ją to, dawało wytchnienie po pracy czy emocjonalnych katuszach w dole. Co prawda teraz ona była nauczycielem, ale przypominanie sobie swoich początków w szermierce było na swój sposób kojące, niczym chłodząca maść na poparzonej skórze. Ku niezadowoleniu Tugala, Quinn zadecydowała, że początków będzie uczyła go z pomocą patyków, które znalazła gdy raz poszła z nim oglądać, czy coś złapało się w sidła. Treningi urządzali w odosobnionym miejscu bo Torm krępowała się wystawiona na widok publiczny. Nie uważała się jeszcze za nauczyciela i sądziła, że popełnia sporo błędów, tłumaczy nie jasno i w ogóle. Ale z treningu na trening łapała pewność siebie, tym bardziej, że efekty nauki były widoczne w ruchach jej ucznia. I tak czas upłynął jej do półmetka terminu jaki świeżynki miały na opanowanie swoich mocy w stopniu akceptowalnym przez weteranów. Pytaniem tylko pozostawało dla Torm jak ma udowodnić, przed starszyzną, że opanowała swoją moc. Ale na to miała jeszcze dwa tygodnie. |
31-01-2016, 20:21 | #23 |
Reputacja: 1 | Świeżynki zaczynały odnajdywać się w nowej rzeczywistości. Praca, treningi, sen. W różnych konfiguracjach i proporcjach wypełniały ich dzień. Ci, którzy na swe barki wzięli za dużo, szybko tego żałowali. Ich ciała jeszcze nie zregenerowały się po pobycie w Przechowalni oraz nie przyzwyczaiły się do nowego klimatu. Niedobór snu był ich najmniejszym problemem. Kolejne dni przychodziły, kolejne dni odchodziły. Dla jednych zdecydowanie za szybko, dla innych wlekły się jak ślimaki. Jednak wszyscy zaczęli popadać w rutynę dnia codziennego. Kolejne dni wyglądały praktycznie tak samo. Nawet pogoda cały czas była taka sama. Ciemne chmury, grożące w każdej chwili ulewą wisiały nad Ostatnią Przystanią, nie przepuszczając za dużo promieni słońca. Atmosfera była iście depresyjna. Staruszek zniknął kilka dni po swej przemowie. Razem z większością weteranów. W osadzie pozostali tylko szefowie i właściciele zlokalizowanych w miejscowości zakładów usługowych lub produkcyjnych oraz kilkunastu strażników odpowiedzialnych za przestrzeganie zasad treningów. Świeżynki zostały zdane tylko na siebie, ale jednocześnie nikt nie patrzył im na ręce – dopóki oczywiście przestrzegały zasad. Szybko więc powstały różnego rodzaju zajęcia pozwalające zabić monotonię i zarobić dodatkowe czarne*. Najbardziej popularne były różnego rodzaju walki. Czy to z użyciem własnych pięści czy broni. Im niosły większe ryzyko tym były lepiej płatne. Jednak o zabijaniu nie mogło być mowy. Wśród rozrywek znalazły się też wyścigi, wspinaczki, polowania oraz przeróżne zakłady dotyczące praktycznie wszystkiego. Zabawy jednych oznaczały pracę dla innych. Medycy składali kości i zszywali rany. Milicja pilnowała porządku w czasie zawodów. Kowale i szewcy dostarczali odpowiedni sprzęt. Kuchciki tworzyli wymyślne potrawy dla widzów. Łowcy dostarczali składników. Nikt jednak nie narzekał na dodatkową pracę. Oznaczała ona bowiem zwiększenie liczby monet, które wpadały do sakiewki. Dwa tygodnie minęły a wraz z nimi przyszły pewne zmiany. Rankiem trzynastego dnia po rozpoczęciu treningów całą osadę zasnuły opary czarnej, przypominającej mgłę substancji. Dodatkowo wszelka możliwość wyjścia z miejscowości została ograniczona również czarnymi ścianami. Cały spektakl trwał ponad godzinę i zakończył się, gdy wszyscy nowicjusze zebrali się na głównym placu wioski. Pośrodku placu wystrzeliła w niebo fontanna czarnej mgły, a gdy opadła stał w niej… [media]http://i.imgur.com/7C5l6Xp.jpg[/media] bliżej niezidentyfikowany płciowo, białowłosy osobnik. Trudno było nawet powiedzieć gdzie kończyło się jego ciało, a zaczynała czarna substancja. Ubrany był w czarny uniform z czerwonymi wtrąceniami. Najbardziej w oczy rzucały się stylizowane na zęby pas i naszyjnik. Jedynym widocznym na bladej twarzy okiem, nieznajomy obserwował zebranych na placu. Każdemu poświęcał tylko chwilę. Dla obserwowanego chwila ta trwała niczym godzina. Dziwny osobnik wykonał niemal niezauważalny gest ręką. Na placu zaroiło się od czarnych filarów. Każdy z nich więził w sobie jednego nowicjusza. – Pewnie niektórzy z was będą chcieli zachować swoje moce w tajemnicy przed innymi tak długo jak to będzie tylko możliwe. – przemówił wyraźnie męskim głosem. - Dzięki tym słupom wy nie będziecie się nawzajem słyszeć, a ja będę mógł swobodnie rozmawiać z każdym z was tak jakby nikogo innego tutaj nie było. No to teraz każdy z was grzecznie powie mi co się mu śniło. Ja w zamian zaproponuję najłatwiejsze do opanowania działanie waszej mocy, które będziecie mogli zaprezentować za dwa tygodnie. Każdy spełnił prośbę, czy bardziej precyzyjnie rozkaz mężczyzny. Nikt w końcu nie miął innego wyjścia. W zamian zgodnie ze słowami weterana nowicjusze usłyszeli co najłatwiej będzie im opanować. Wszystko to zdawało dziać się niemal w jednym czasie, zupełnie jakby osobnik słuchał i rozmawiał z każdym jednocześnie. Wraz z wypowiedzeniem ostatniej wskazówki czarne filary zniknęły. – Gdyby ktoś potrzebował jakiś dodatkowych wskazówek możecie wpadać do mojej wieży kiedy tylko wam pasuje. Wójt wskaże wam drogę. Nie jest ona łatwa, więc samo dotarcie do mojej siedziby będzie dowodzić tego, że jesteście warci, by udzielić wam pomocy. Także zastanówcie się zanim zaczniecie jej szukać, bo z poszukiwań możecie nie wrócić żywi. – po tych słowach mężczyzna wsiąknął w ziemię, znikając z oczu nowicjuszy. Nie pozostało nic innego jak spróbować wprowadzić w życie jego wskazówki. ____________ * monety z czarnego mageralu. Podstawowy środek płatności na wyspie. 20 czarnych = 1 biały – monety z białego mageralu.
__________________ Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu. Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas. |
02-02-2016, 19:50 | #24 |
Reputacja: 1 | Minęły dwa tygodnie od kiedy Tugal zaciągnął się jako pomocnik medyka. Praca była znośna i w miarę łatwa. Tu zszyć, tam opatrzyć, gdzie indziej nastawić. Co więcej, była dość lekka i pochłaniająca niewielką ilość czasu, więc Nidros miał dość czasu by zajmować się dodatkowymi zajęciami. Mianowicie oskórowaniem złapanych zwierząt i suszeniem ich mięsa, oraz kuśnierstwem. Był już zmierzch i mężczyzna był właśnie na zapleczu jego miejsca pracy. Jak zwykle na koniec dnia przygotowywał front robót czyszcząc narzędzia i segregując wszystko. Był lekko padnięty i nie zauważył przybycia kobiety która postanowiła go przywitać... dość wokalnie. - Tugal, chyba cię już całkiem popierdoliło! - wrzasnęła Quinn mu prosto do ucha, co skutecznie go obudziło. - Jak długo zamierzasz jeszcze to ciągnąć?! Aż ducha wyzioniesz? - w głosie miała złość, pretensję, ale też i troskę o jego zdrowie. Rzeczywiście, wrzask o zmierzchu potrafił postawić człowieka na nogi. Tylko o co było tyle szumu? Czuł się dobrze… tylko te podkrążone oczy i blada skóra jakoś nie chciały go opuścić… - Chcesz bym całkowicie ogłuchnął? - zapytał spoglądając na nią z pewną dozą mieszanki irytacji i niezrozumienia - Czuję się dobrze… nie wiem o co Ci chodzi kochanie. - Wiesz, że mamy połowę 3 tygodnia? - patrzyła na niego z wyrzutem. - Już..? - zapytał z lekkim niedowierzaniem - Ten czas szybko leci. Zdecydowanie za szybko. - pokręcił delikatnie głową na boki. - No leci - prychnęła. - Wyglądasz gorzej niż po przejściu przez portal - wytknęła mu. - Cóż, nie mam lustra by się przejrzeć, więc nie wiem. - zauważył z lekkim uśmiechem Tugal - Aż tak źle? - Nawet gorzej - westchnęła. - Co ty sobie wyobrażasz, co? Że ustatkujesz się, będziesz ze mną i możesz się zaniedbać?! - zmrużyła groźnie oczy. - Mogłem lekko przeliczyć zamiary na siły… - zauważył spokojnie po czym się uśmiechnął - ...ale to nie znaczy, że chcę się wykończyć. Tak szybko się mnie nie pozbędziesz. - Jak na razie sam dobrze sobie radzisz, w niczym nie muszę ci pomagać - mruknęła z niezadowoleniem. - Proszę cie zrezygnuj z zajęć dodatkowych - ale jej spojrzenie podpowiadało mu, że nie była to prośba a warunek. Ale czego? - Mógłbym zrezygnować z kuśnierstwa… - zastanowił się chwilę - ...w sumie to zajmuje mi większość czasu, a mistrzem nie jestem. Lepiej? - Za mało - odparła ostro. Zaśmiał się lekko. - Zostają wnyki na które schodzi mi pół godziny dziennie by je sprawdzić i szermierka… - spojrzał na nią zaciekawiony - Z czego zrezygnować? Fuknęła ze złością niczym kotka. - Poza szermierką nie masz już dla mnie czasu - odparła zła. - Pierwsza połowa dnia to praca, druga to ten wilczy dół. - wzruszył lekko ramionami - Taki mamy rozkład dnia. Niewiele na to poradzę, ale odpuszczenie kuśnierstwa powinno nam dać trochę czasu. - Musisz przestać spać po 5 godzin. Wyśpij się w końcu, bo wyglądasz jak trup - odwróciła od niego wzrok z naburmuszoną miną. - Da radę zaaranżować. - odpowiedział ciepło - Zrezygnuję z kuśnierstwa to na pewno się wyśpię, ale rezygnować z Ciebie nie mam zamiaru kochanie. - Tylko byś spróbował - spojrzała na niego ze złością. - Dlaczego miałbym? - zapytał spoglądając na nią czule. Spojrzała na niego z wyrzutem. - Mamy połowę trzeciego tygodnia - powtórzyła się jakby to było ważne. - Czy ja przestałam cię pociągać? Jestem za mało kobieca przez to, że pracuję w milicji? - jęknęła. Nidros nic nie powiedział tylko ujął jej twarz w swoje dłonie i pocałował ją namiętnie i długo. Zaskoczył ją tym, bo była bojowo nastawiona. Objęła go zaraz za szyję i odwzajemniła pocałunek. Od ich ostatniego razu minęły wieki, a ona była tak bardzo spragniona bliskości. Nie przerywając pocałunku jego dłonie zsunęły się niżej muskając jej piersi, boki, aż objęły ją nisko w talii mocno tuląc ją do siebie. Pogłębił pocałunek, głodny, drapieżny, a cichy pomruk który wydał rezonował lekko w jej ustach. Chwilę później przyparł ją do ściany, jego ręce wędrowały po jej ciele i ubiorze powoli, acz skutecznie pozbawiając ją odzieży wierzchniej, a ona odwdzięczała się tym samym. Nie trwało długo, aż znowu byli razem, w dosłownym tego słowa znaczeniu. Obydwoje wygłodniali przez te dwa tygodnie rozłąki, a ich spotkanie należało do dynamicznych i dążących do jak najszybszego zaspokojenia swoich potrzeb... * * * Kolejne dwa tygodnie Tugal spędził na dalszym szlifowaniu swojej zdolności manipulowania mocą czyniąc drobne nacięcia na ciele i siłą magii dążyć do scalenia zranionego fragmentu ciała. Bywało z różnymi efektami, a blizn w trakcie przebiegu nauki zebrał więcej, niż nie jeden wojownik na polu bitwy. Odpuszczenie kuśnierstwa, o dziwo, przywitaj z uśmiechem. Oto bowiem miał więcej czasu na sen i dla swojej kobiety, ale nie zrezygnował z pułapkowania zwierzyny. Praca asystenta medyka miała swoje plusy, czyli sporą dawkę wolnego czasu który zajęcia dodatkowego dochodu. Trzeba było tylko opanować magię i dalsza droga do spokojnego życia stała otworem. Bo po co tu wracać na kontynent jako niewolnik magów? Miał plany, i musiał przyznać cieszyły go one. Pytanie tyko czy będzie miał czas je wszystkie zrealizować... Nie było jednak sensu je knuć. Oto bowiem zbliżał się dzień w którym mieli zaprezentować swoją Moc i jej zastosowanie. Tugal był bardziej niż pewny swoich predyspozycji. Był urodzonym medykiem, a jego moc tylko w tym sprzyjała. Władza nad krwią... Pytanie tylko jak bardzo uda mu się ją opanować nim przyjdzie czas stanąć na arenie. Tak czy inaczej, zapowiadały się bardzo zajęte wieczory i ranki, o dniach nie wspominając, a to wszystko by być gotowym na to co ma nastać.
__________________ Rozmowy przy kawie są mhroczne... dlatego niektórzy rozjaśniają je mlekiem! |
06-02-2016, 01:49 | #25 |
Reputacja: 1 | Przepraszam za przydługawy post Początkowo życie we wiosce okazało się wręcz rozkosznie odmienne od rzeczywistości “przechowalni”. Lepsze żarcie, czyste ciuchy, otwarte niebo nad głową. Po tygodniu zdał sobie sprawę że zamienił tylko ciasne więzienie na większą klatkę. Miał nadzieję na nieco więcej czasu wolnego liczył że skoro pół dnia siedzieć mają w dziurze a potem odwalić “szychtę” w robocie to liczył że będzie to tez zaledwie sześć godzin ale karczmarz i tak trzymał go pełną zmianę. Na monotonię nie mógł narzekać bo “Heniu”, tak go zaczął nazywać za jego plecami, postanowił wykorzystać wszystkie jego talenty. Na szczęście tak jak się spodziewał mógł pracować na zmiany. Gdy od rana gotował, to za muzykowanie zabierał się dopiero następnego dnia wieczorem. Dzięki czemu mógł odwiedzać Susanne czy to w pracy czy też po godzinach. Niestety jej pracodawca nie zapomniał o jego obietnicy i chcąc nie chcąc musiał pozastawiać kilak pułapek i je co jakiś czas doglądać. W mieście nie było by to problemem. Niestety na wyspie wnyku musiał samemu zmontować z materiałów które były na miejscu co zawsze zajmowało sporo czasu. Z magią jednak było gorzej. To że musieli sami sobie z nią poradzić też pewnie było kolejnym testem czy są dostatecznie bystrzy. Czół się jak ostatni głupek siedząc w dziurze i wydzierając się na kamień, mruczeć czy nawet szeptać. A kamień pozostał… niewzruszony jak… no właśnie kamień. Najchętniej zrobił by sobie dzień czy dwa wolnego od siedzenia w tej głupiej dziurze ale takie miał obowiązki jako kot więc codziennie odsiadywał swoje sześć godzin w dołku. Jednego dnia nie wytrzymał. wrzasną na ścianę, zaczął walić w nią pięścią i… coś się wydarzyło. Nie do końca zarejestrował co, ale zdecydowanie coś poczuł, coś się wydarzyło. “Ha zatem emocje i darcie pyska” pomyślał lecz nieważne ile znów się darł i ile się wściekał nic się nie działo. Mijały kolejne dni i nic więcej się nie wydarzyło. Dni znów stały się monotonne. Do czasu aż nie spotkał w karczmie starej znajomej. - O… Dawnośmy się nie widzieliśmy. - Pełniący obecnie rolę kucharza Clay zagadał Junę. - Co taka ładna dziewczyna robi w takim miejscu jak to? Brunetka nie była sobie w stanie przypomnieć, kiedy to ostatnio nie widziała się z kuchcikiem. Kiedy przywieziono stado świeżaków na miejsce, kiedy siwek skończył swoją przemowę, Juna była jednym z pierwszych przeklętych, którzy ruszyli w drogę bez oglądania się na innych i za siebie - wtedy nie za bardzo mogli się widzieć. Jeśli chodziło o wioskę, to Juna niemal codziennie zaglądała do karczmy, w której tenże kuchcik pracował - w zasadzie od dnia, kiedy wszyscy szczęśliwcy dotarli do osady. - Bywam tu codziennie - odparła dziewczyna. Jedyną opcją, jaka jeszcze pozostała, to Przechowalnia. Wtedy chyba się widzieli po raz ostatni. Może o to chodziło jegomościowi? - Przyszłam z roboty na obiad - co nie było kłamstwem. Juna miała przy sobie kosz z mnóstwem sporych ryb, które sama niedawno złowiła. - Gdyby brakło jadła, mam przy sobie ryby do sprzedania - poinformowała kuchcika brunetka. - Serio? Tu musiały mi chyba jakieś klapki na oczy zlecieć że cię wcześniej nie widziałem. - Clay rozejrzał się po sali było niewiele gości a w kuchni był jeszcze jedne kuchcik. Dosiadł się do dziewczyny mogąc pozwolić sobie na przerwę. - A tak z innej beczki. Jak tam ci idzie? Jakoś się już tutaj zadomowiłaś? Juna nie wiedziała, co powiedziałby Cedil, gdyby widział, ze jakiś podrostek “zarywa” do niej. Teraz Cedil jej wyjątkowo nie towarzyszył, gdzieś się podział - lecz dziewczyna nie rozmyślała nad tym. - Sporo ludzi kręci się w wiosce, tutaj też niemało ich przychodzi, ja zaś nie jestem nikim nadzwyczajnym, aby od razu zapadać w pamięć - lekko się przy tym uśmiechnęła, wyrażając swoją opinię głosem, który nie zawierał zbyt wielu emocji, wręcz był nader spokojny. - Jakoś sobie radzę - odpowiedziała prosto na to pytanie. Nie widziała powodu, by coś kombinować. Nawet jeśli rozmówca mógł posiadać moc wykrywania fałszu, to ta moc była blokowana przez bransolety, których nie wolno było ściągać, chyba że w mineralnych dołach. - Łowię ryby, czasem poluję na zwierzynę, to sprzedaje to i na tym zarabiam. “Chyba mnie nie poznała” Pomyślał słysząc zdawkowane odpowiedzi. - Nie bądź taka skromna. - od razu się jednak zreflektował i wyprostował się a potem znów nachylił do dziewczyny. - Jesteśmy tu nowi i trzeba sobie pomagać. Na razie udało się nam przeżyć pierwsza “przygodę” - wypowiedział to słowo z wyraźnym niesmakiem - I chyba nas tu chwilowo oszczędzają. Bo nie jest tak źle jak straszyli. Co się pewnie zmieni jak nauczymy się całej tej magi. Jak będziesz mieć ciężko dawaj do mnie. Ja zagadam jeszcze z “Heńkiem” że dobra świeża ryba przyciągnie więcej klientów. W końcu świeżynki powinny sobie pomagać, nie? - Clay puścił do Juny oko. Źle to faktycznie nie było. Nie zmieniało to faktu, że Juna jakoś dalej nie mogła przełamać wewnętrznej niechęci do weteranów. Nie zastanawiała się nad tym, czy sytuacja się zmieni na gorsze. Jak dotychczas Juna nawet nie odkryła, jak jej moc działa - każdy raz kończył się fiaskiem albo niczym, co sprowadzało się na jedno. Wbrew słowom starca Juna jakoś nie miała wrażenia, że będą tu lepiej traktowani - w końcu im nie wolno było ściągać bransolet pod groźbą śmierci. - Pomagać - z pewnością tak - stwierdziła Juna, po której puszczenie oka zeszło jak woda po kaczce. Jej głos niespecjalnie się zmienił, tak samo jak mimika. Kiedy Clay napomknął o wycieczce przez las, spytała. - Jak ci poszła wyprawa przez las? - Nie najgorzej. Część naszej grupki nie przeżyła. Wpadli w te przeklęte pułapki na drodze. Na szczęście Qiunn i Tugal przeżyli. Pamiętasz ich z przechowalni nie? Nie trafiliśmy na żadnych łowców uszu. I spotkaliśmy weteranów jakiś strażników. Okazali a w zasadzie w większości okazały się to babki. Przetestowali, nakarmili, przekimali pod dachem i skierowali do wioski. Wiesz może po cholerę te uszy kazali zbierać? Dla zabawy? Bo to był chory pomysł. - odparł kuchcik. Na pytanie, czy kojarzyła Quinn i Tugala, Juna skinęła lekko głową po zastanowieniu się i upewnieniu się, że ich pamięta. - Nie wiem o co chodziło z uszami - odparła Juna. - i nie chcę tego wiedzieć - niejako popierając opinię Clay’a co do pomysłu zbierania uszu. Co prawda mimika się nie zmieniła znacząco, acz odpowiedź brzmiała bardziej dobitnie niż poprzednie. - A ci weterani, których spotkaliście w lesie, to jaki wam test sprawiły? - zapytała swoim zwyczajowym, spokojniejszym głosem. - A drobiazg. Chodziło o to czy mamy dość jaj by się wzajemnie nie przehandlować. A może chodziło o przehandlowanie dziewczyn. - Zaczął zastanawiać się na głos. - Chyba jednak bardziej to drugie. Bo Tugal dostał w jaj za niewyparzoną gębę. - Nie wchodził w detale Clay. - Ci co nas złapali zdawali się robić za samozwańczych obrońców kobiet. W sumie nie było by źle się do nich wkręcić całe stado kobiet a facetów jak na lekarstwo. - Rozmarzył się kuchcik. - Udało ci się już coś z tej magi wycisnąć? - Mi z magii nic nie wychodzi, czasem się zastanawiam, co ja tutaj w ogóle robię. A jak Tobie? - Clay jako kolejny i po raz kolejny musiał zderzyć się z faktem, że Juna nie tyle nie chce rozmawiać, co zwyczajnie nie należy do gaduł i nie umie na zawołanie rzucać anegdotami, zabawnymi historiami czy kawałami. - Trochę jak z nauką pływania. Niby wiesz jak się to robi. Niby człowiek “sam unosi się na wodzie” Ale i tak czujesz się jak wrzucony do jeziora kamień. Ja tam się nie zastanawiam. Żyję, to po pierwsze. Mam pełną, ciepłą michę, bez bata nad karkiem. Nie jest to, to samo co u siebie w domu. No ale mogło być gorzej. Począwszy od wąchania kwiatów od spodu, po przodownika pracy w kopalni albo dożywotniego wypoczynku za kratami. Masz tam - wskazał bliżej nieokreślony kierunek - Do czego wracać? - Nie wiem, nie pamiętam niczego sprzed trafienia do Przechowalni - przyznała szczerze. - Tak w ogóle nic? całe dwie dyszku pustki? - Zapytał niedowierzając. . - Nic… - potwierdziła rozmówczyni. Clay dotychczas myślał że dziewczyna się zgrywa. W sumie przeszło mu przez myśl że nadal go robi w balona tyle że po co? Szansę na wydostanie się stąd są znikome. Przeszłość za nimi. - No to nie tęgo. - Stwierdził zupełnie poważnie. - Z drugiej strony może to i lepiej. Czasem nie wiedzieć co się straciło mniej boli. - Bynajmniej nie mówił o sobie. Zawsze łatwiej było mu płynąć z prądem. Wymagań wielkich nie miał. Ot micha, wyrko, żeby na łeb nie padało i chcieć a nie musieć. - Najgorzej to mieli ci błękitno krwiści jak się okazało że złoto tatusia nie ratuje przed Czarnymi Skrzydłami. - już chciał ją pożegnać ale jeszcze zapytał. - A jak tobie udało się dotrzeć do tej wiochy? - Poszłam od razu, jak starzec skończył mówić. Połowę drogi przeszłam sama, potem znalazłam Cedila i resztę drogi przeszliśmy razem. Po drodze spotkaliśmy weterankę, poddała nas testowi, a potem przenocowała. - Słucham o tych testach i tak sobie myślę, musi się im cholernie tutaj nudzić. - Odparł ze zwyczajną u siebie beztroską. - Ciekawe czy udało się komuś stąd zwinąć inaczaej jak przez tych siepaczy co biegają po świecie. - Zapytał raczej nie oczekując odpowiedzi. - Jak co to wpadaj częściej. Braknie tu takiej pogodnej duszy jak twoja. - Clay znów się do niej uśmiechną. - Jakich siepaczy? - No wiesz, Te Czarne Skrzydła. Siepacze na smyczy magów - dodał konspiracyjnie. - Wyrwać się inaczej niż przez te durne walki gladiatorów. Poroniony pomysł. Albo gnijesz tu na wyspie albo tłuczesz się jak jakiś baran z innym baranem, przy akompaniamencie ochów i achów bydła które zapędziło nas do tej pieprzonej klatki. - Dał się nieco ponieść emocjom. - A co im szkodziło zostawić nas samym sobie. Ilu z tych co trafiło do przechowalni zostało by magami? A tak każdy kto tu siedzi jej się uczy i pewnie też każdy pała szczerą i bezgraniczną miłością do tych co go tu wsadzili. Jak chcieli się nas pozbyć tsza było się nas pozbyć na miejscu a nie hodować sobie zagrożenia. To się im nie dziwić że się nas teraz boją. Sam bym się bał psa któremu nadepną bym na ogon. W wielu przypadkach Juna zgadzała się z Clay’em, ale nie wyrażała tego na głos. Co jak któryś weteran podsłucha konspiracji i doniesie sołtysowi, że jakieś tajne zamieszki się szykują albo planowanie obalenia reżimu magów? Nawet jeśli nie dysponowała wielką wiedzą historyczną czy jakąkolwiek... Jedyne, co na pewno umiała, to łowić ryby. Naprawiać sieci. Pleść sieci. Węzły. Naprawa narzędzi wędkarskich. Strzelanie z łuku, polowania i robota w kuchni, ale żadnej teoretycznej albo kosmopolitańskiej wiedzy. Toć ledwo nauczyła się pisania i czytania oraz najprostszych rachunków, nic ponadto. Nie miała nawet pojęcia o magach, o ich roli w świecie, o Czarnych Skrzydłach… Dostać tylko mętliku w głowie od tego wszystkiego. - Nie było nigdy żadnych buntów? - zastanawiała się Juna. Z drugiej strony chłopstwo też nieczęsto wznosiło raban, że bierze się od niego daniny. - A ja wiem… - odparł wzruszając ramionami. - Był nie był, zawsze może być. Ale bez obawy nie zrobią go takie żółtodzioby jak my. Ni i pewnie większość pomysłów na jakie moglibyśmy wpaść już ktoś próbował. Zdziwił bym się gdyby było inaczej. - Wyprostował się. - Na razie trzeba puki co zadbać o własne tyłki i pozbyć się tego żelastwa. - pomachał kajdanami. - Potem podłapać do czego nadadzą się nasze zdolności żeby nie robić tu za karmę dla zwierząt a potem… się zobaczy. Może znaleźć uczciwą kobitkę, zapuścić korzenie i dorobić się gromadki krzyczących dzieciaczków. Co ty na to? hehehe. - roześmiał się wesoło. - Pozbyć się można, gorzej że za to kopniesz w kalendarz - stwierdziła Juna, która nie odkryła żadnej nowej prawdy. - A do czego mogą się nadawać nasze moce jak nie do zabaw magów albo niszczenia innych? - dziewczyna nie nabrała pozytywnych doświadczeń ze starć z weteranami. Uważała, że ich moce rzadko kiedy wykorzystywano w jakichś naprawdę pożytecznych celach. Clay poczuł się nieco rozczarowany powagą dziewczyny zwłaszcza że ostatnia propozycja wcale nie była taka zła. A ładnych dziewczyn na wyspie nie brakło. Sam zresztą przywędrował do wioski z całkiem zgrabną i wolną niewiastą. - No przecież miałem na myśli tą wersję oswabadzania się z kajdan która nie przewiduje urwania łba przy samym tyłku. Nie miał bym nic przeciwko niszczeniu tych innych którzy mnie tu zamknęli. To nie miecze zabijają tylko ludzie którzy je dzierżą. Zresztą oni też to robią więc to była by zwyczajna samoobrona. - Nie wiem, co mógłbyś zrobić w kierunku odzyskania wolności bez wchodzenia na arenę lub zostania na wyspie - dziewczyna rozłożyła ręce w geście bezradności. - Ja na razie też. Ale póki dychasz póty nadziei nie? No te całe czary... może w końcu uda się komuś takie wymyślić co nas stąd zabiorą. Jak wymyślisz w końcu swój czar przyjdź się pochwal. Zrobi ci się coś specjalnego żeby to poswiętować. - zaproponował. - Albo będziecie oblewać moją nową pracę w kopalni - Juna również “zaproponowała” poważnie. - Perspektywa opanowania czegokolwiek z magii raczej się ode mnie oddala. - Każdy powód do świętowania jest dobry. - nie dał się zbić z tropu Clay - Masz jeszcze czas. - A jak tobie idą czary? - Jak by mieli nas testować jutro to pewnie miała byś towarzystwo w kopalni. Mamy jeszcze drugie pół miesiąca. A przecież sroce spod ogona nie wypadliśmy no nie? - Zapytał Clay nie tracąc humoru. - Bez wątpienia wpadliśmy jak śliwka w kompot - stwierdziła dziewczyna, którą taka uwaga jakoś specjalnie nie wzruszyła, acz nieznaczny uśmiech sygnalizował, że jakkolwiek uwagi kuchcika nie pozostawały obojętne. - Dobrze, to chyba pora na tak zwaną uczciwą, kulturalną wymianę towarów - ryby w końcu doczekały się swoich pięciu minut. - Kiszki marsza grają, a ja muszę za niebawem wracać do roboty. Proponuję ryby, a w zamian obiad i trochę ”czarnych” - zaproponowała nieco pogodniejszym głosem. “W końcu jakieś efekty” Pomyślał Clay gdy udało mu się nieco życia wykrzesać z dziewczyny. “Ile to się musi człowiek narobić żeby się kobitka uśmiechnęła. Nie to co Susu” - Michę zaraz przyniosę a czarne, daj mi chwilę. Muszę zagadać z “Heniem” - Powiedział teatralnym szeptem z wyraźnym rozbawieniem zaraz potem obejrzał się gdzie stoi właściciel knajpy i upewnił się że nie słyszał ksywy którą sam mu wymyślił. - Pogadam z nim i zobaczymy co da się z jego sakiewki wycisnąć. Wstał i znikną w kuchni po chwili wrócił z miską pełną parującej kaszy, gulaszu wieprzowego i kiszonych warzyw. Zerkną do kosza z rybami. - Wpadnij jutro z rana będą smażone ryby do puki się nie skończą. Nie wiem co ram jeszcze się za znaleźć w tych jeziorach ale jak byś znalazła jakieś małże, jakieś małe różnorodne rybki, i co tam jeszcze innego jadalnego się trafi. Kiedyś na nabrzeżu serwowali zupę flisacką. Powinienem jeszcze pamiętać smak. Tyle że tam pływało całe mnóstwo drobnicy jakby ktoś do garnka wytrząsną starą sieć rybacką. - Z czego składa się zupa flisacka? - spytała się Juna. - A ja wiem dokładnie. - żachną się Clay - Jakieś skorupiaki, małże, czy co to tam w muszlach siedzi, jakaś drobnica, małe rybki żeby nie trzeba było ości wybierać, kilka większych żeby było z czego wywar zrobić, im bardziej różnorodnie tym lepiej. Tataraku też ale samego korzenia i nie dużo bo dla smaku, jakieś grzyby co tam się trafi. Resztę to już tu znajdę - zamyślił się chwilę - i ze dwie, trzy pokrzywy. Tylko się nie poparz. - uśmiechną się do niej i puścił oko. Dziewczyna na to tylko pokiwała głową. Potem Clay zostawił dziewczynę i poszedł pogadać z właścicielem. Chwilę coś tłumaczył, wskazał palcem dziewczynę, znów coś energiczne tłumaczył w końcu zbliżył dwa place do ust i cmokną w geście znanym każdemu kucharzowi. W końcu karczmarz dał się przekonać bo sięgną do sakiewki podał kilka kamieni i odesłał kuchcika gestem. - No, na razie tyle będzie musiało ci starczyć. Lepszą cenę za ryby da jak się “sprawdzisz” no i oczywiście obiad na koszt firmy. Jak zupa mi się uda to toż dostaniesz na koszt firmy i za tą drobnice zapłaci jak za “porządny” połów. Więc trzymaj za mnie kciuki. Im lepiej mi pójdzie tym głębiej “Heniu” sięgnie do sakiewki. - W porządku, nie oporuję - Juna skinęła głową. - Dzięki za wszystko, wpadnę później - rzekła po skończeniu posiłku. Zabrała ze sobą wiadro, które zostało opróżnione ze zdobyczy. - No to do zobaczenia później - dziewczę znów posłało lekki uśmiech do Clay’a, po czym zebrało się i wyszło z karczmy. Następnego dnia przyniosła Clay’owi to, o czym wspominał, co by mu było potrzebne do zupy flisackiej. Po tym, jak przywitała szczurołapa, kuchcika i muzyka w jednej osobie, orzekła: - Możesz się już wykazać kulinarnie w sprawie tej zupy, o której wczoraj mówiłeś - stwierdziła brunetka, wskazując na kosze z ziołami, grzybami i korzeniem tataraku oraz wiadro z małymi rybkami, kilkoma większymi i skorupiakami, które przywiozła zgodnie z obietnicą. - Wiem że mówiłaś że je dziś przyniesiesz ale i tak myślałem że zajmie ci to kilka dni. A tak znowu szychta przy garach. - Zaczął sarkać Clay ale błysk w oku świadczył że zrzędzi ot tak dla zasady. - Trochę mi zajmie. Coś tam trzeba pokroić, coś podsmażyć inne zamarynować zresztą sama wiesz jak to jest - Szturchną ją łokciem pod bok. - Chyba narobiłem ci smaku. Jak nie masz nic do roboty to zaczekaj ale i tak pewnie będzie dopiero na obiad. Jak by co zostawię porcję specjalnie dla ciebie. - Zajrzał jeszcze raz do wiadra chwile chwilę grzebał w nim - do tego świeże pieczywo z masełkiem… - Rozmarzył się - Cholera sam się głodny robię. - Teraz nie mam nic do roboty. Mogę posiedzieć i zaczekać - nieznaczny uśmieszek pojawił się na twarzy Juny, kiedy ze strony Clay’a padło ostatnie zdanie w akompaniamencie rozmarzenia i pozornego marudzenia. - Jak by to byłą moja kuchnia bym zabrał cię na zaplecze i wykorzystał… - Skapną się że chyba tym razem przegiął - Jako pomoc kuchenną oczywiście. Poszło by szybciej. No wiesz podaj, posiekaj, zamieszaj. Niestety “Heniek” wywali mnie na zbity łeb jak się wpuszczę do kuchni. Wezmę to już i zaraz przyniosę ci piwa żebyś o suchej gębie nie czekała. Dziewczyna nie przejęła się, kiedy Clay przegiął pałę… czy tam strunę. Lepiej, że kuchcikowi takie myśli szybko się rozwiały, nawet miała mu powiedzieć, że sama już naharowała się wystarczająco, żeby odrobić kolejkę w kuchni. Nie protestowała przeciw poczęstunkowi, i tak planowała wziąć przerwę od pracy. Clay uznał że skoro nie dostał w gębę to znaczy że praca nad dziewczyną w końcu przyniosła efekt i dziewczynie w końcu wyrobiło się odpowiednie poczucie humoru. Chwilę później znikną w kuchni. Zakasał rękawy “No to do garów kobieto” pomyślał. Najpierw posegregował ryby. Podzielił na trzy miski, najmniejsze oczyścił i zamarynował w occie z winem. Średnie po wypatroszeniu usmażył w całości na chrupko największe ryby podzielił mięso zostawił do ugotowania na samym końcu a na głowach i ogonach przygotował lekki wywar. Potem wyłowił “śmieci i szumowiny” dodał warzywa, podsmażył cebulę którą też wrzucił do zupy. Skorupiaki dokładnie umył, wyłuskał i dodał. Na samym końcu to garnka trafiły grzyby i duże kawałki rybiego mięsa, marynowane rybki oraz posiekany tatarak. Pokrzywę przemył wrzątkiem poszatkował niczym zwykłe zioła i dodał jedną trzecią do zupy resztę zostawił niedaleko pieca by się nieco “podsuszyła”. Zostawił całość by doszła. “Heniu” Zdziwiony dłuższą nieobecnością Claya zajrzał do kuchni. - Ej, co tam tyle siedzisz. Ludzie powoli zaczynają być głodni. - Już już. Gotowe. - Nalał do niedużej miski porcję zupy, nałożył kilka kawałków usmażonej ryby i całość posypał “natką” z pokrzywy i podał do skosztowania - Nada się? - Zapytał choć wiedział zupa mu się udała nawet lepiej niż się spodziewał. Właściciel spróbował dania. Początkowo zrobił surową minę szybkość z jaką zupa zniknęła z miski mówiła więcej niż jakakolwiek pochwała. - Ale nie myśl nawet o podwyżce, przynajmniej do puki masz obręcze na łapach. - Odparł zadowolony. - Możesz podawać. Kucharz tylko skiną głową z szelmowskim uśmiechem. “Ci dam podwyżkę. Prędzej czy później wygryzę cię z tego interesu. Uszykował dwie porcję jedną w małym metalowym rondelu dla siebie Susanny. Miał zamiar ją odwiedzić za nim na koniec dnia zanim wskoczy na sześć godzin do dziury. Położył przed dziewczyną talerz parującej zupy i dwie pajdy świeżego ciemnego chleba z masłem. - Myślę że będzie ci smakować. Stara znajoma skosztowała trochę zupy. - Yhym, wyszła całkiem dobrze - oceniła brunetka, która wkrótce skonsumowała całą zupę. - To jak będziecie potrzebować czegoś do przyrządzenia jedzenia, to możesz mi dać wcześniej znać. Tyle że nie obiecuję, że wszystko znajdę - to dodała później, kiedy skończyła jeść. - Nie omieszkam. A poza rybami łapiesz jeszcze coś innego? - Zapytał zaciekawiony Clay - Chociaż pewnie na kilka dni zupa powinna im wystarczyć, będę musiał ją kilka dni z rzędu ugotować czasu “Heniek” nie załapie przepisu. Także jutro… nie, po jutrze będę potrzebował tego samego co dzisiaj tyle że więcej żeby ugotować w jakimś większym kotle. Dasz radę? - Ogólnie poluję - odparła rozmówczyni. - Ale to czasem, przeważnie łowię ryby i skorupiaki - dodała, wyjaśniając. - Mogę spróbować złowić tego trochę więcej, ale nie na pojutrze, tylko trochę później - wtrąciła na szybko. - Nie ma sprawy. Dłużej poczekają większego “smaka” nabiorą i później im się znudzi. Potem znów wróci gotowanie tego samego co wcześniej albo zwyczajnie tego co wpadnie do garnka wtedy też pewnie przydadzą się coś innego niż ryby. Przynieś co ci wpadnie w ręce. Szefo jest zadowolony i pewnie weźmie wszystko jak leci. - zaproponował. - Nie ma sprawy - stwierdziła Juna. - Coś jeszcze?* - Eee… nie, na zupę już wiesz co trzeba. Na coś innego nie mam pomysłu. A i tak czekać będzie mnie druga szychta czyli wieczorne granie przez wieczór czy dwa. Ale co złapiesz i tak przynieś nie ja to “Heniek” lub Gared weźmie to co ci się uda złapać. Bo jak nie gotuje w dzień to wieczorami przygrywam na flecie. Jak chcesz możesz przyjść posłuchać. Susa też często przychodzi posłuchać. Zwykle siada o tam przy tym małym stoliku w koncie gdzie nikt jej nie zaczepia. Nie powinna się pogniewać jak się dosiądziesz. - Hm, rozumiem - tyle powiedziała. Nie wiedziała, kto to Gared, a Susę kojarzyła wyłącznie ze słyszenia. Clay podobnie jak Cedil wyręczał Junę w gadaniu, która choć tyle, że słuchała. - Mogę wpadać wieczorami - oznajmiła. - Jeśli nie wrócę wykończona z dołów - dodała. - Ale grać będę jutro dopiero. Żeby nie robić dwóch zmian pod rząd. Od rana do popołudnia w kuchni albo od popołudnia do zamknięcia. Czasem wychodzi dupowato jak snu przybraknie ale jak się zmiana dobrze ułoży z siedzeniem w dołku to można się porządnie wyspać. - Clay Wyjaśnił układ jaki miał z właścicielem knajpy. - Ty nie masz nad sobą szefa nie? - Nie mam szefa - potwierdziła Juna. - mam klientów. - dodała. - Czyli pracujesz ile chcesz, kiedy chcesz i jak chcesz. Czyli non stop? Nie pracujesz, nie jesz a kotom płacą tyle co nic. - zapytał. - Teoretycznie tak, w praktyce sama muszę o wszystko zadbać i nie mam na kogo zwalić winy, jak połów albo polowanie się nie uda - odparła rozmówczyni. - Przez większość dnia jestem w terenie, do wioski udaję się tylko na jedzenie, do dołów albo na nocleg. - Mam nadzieje że jak nam te biżuterie ściągną nie będzie trzeba tyle harować. - rozmarzył się. - Bo jak bym miał całe życie gotować u kogoś na kuchni… to dupowaty interes. - Przypuszczam, że te nadzieje będziesz musiał na razie odrzucić. - O nie moja panno. Nie ma na to mojej zgody. Zawsze mogę zostać choćby pustelnikiem. Co upoluję sam zjem. A w najgorszym razie będę żywił się miodem dzikich pszczół i korzonkami. - odparł z udawaną dumą. - Skoro nie pasuje ci praca w kuchni, po co w niej siedzisz? - Clay otrzymał takowe pytanie. - Nie mówię że mi nie pasuje mi gotowanie ale wolał bym gotować u siebie. A poza tym codziennie przewija się tu kupa ludzi, można zasięgać języka. Posłuchać nowości a poza tym nie gotuję codziennie. Dla rozrywki mogę sobie pograć i jeszcze mi za to płacą i do tego jeszcze szansa na napiwki. Lepsze to niż siedzenie w zatęchłych magazynach. A ty co zamierzasz dajmy na to za pól roku, rok czy jeszcze później? - Ja nawet nie wiem, czy dożyję do końca tego miesiąca, to po co mam myśleć, co będzie za pół roku? - zdziwiła się tym pytaniem. - Żeby mieć do czego dążyć. Dla mnie to szansa na odmianę losu. Tam byłem szczurołapem synem tragarza. Tu mam okazję zacząć na nowo. Ta cholerna magia wszystko postawiła na głowie. O ile kompletnie nie nałgali nam o tej równości mam szansę na lepszą przyszłość niż w podłej dzielnicy portowej. Dla mnie droga może być tylko w górę. - Ja nie mam odniesienia - napomniała o własnej amnezji. Zresztą, cóż ze wspomnień, może lepiej że niczego nie pamięta? Nieświadomość bywała jednak błogosławieństwem. Przynajmniej nie będzie wiedzieć, ile straciła. - Zresztą jest wielu bardziej uzdolnionych czy silniejszych ode mnie, nie sądzę, że przejdę dalej, więc… nawet nie myślę, co będzie za miesiąc. - Pieprzysz farmazony. Jak byś chciała się poddać nie pędziła byś do tej wioski. Od razu tsza było się na kopalnie zapisać. - Powiedział Clay dziwnie poważnie. Nie miał zamiaru słuchać jak ktoś sam z siebie robi ofiarę losu. - Zastanawiam się nad opcją z kopalnią - Juna nie przejęła się zbytnio szorstką uwagą Clay’a, głos nie zdradzał emocjonowania; momentami sprawiała wrażenie raczej bezdusznej. - Owszem, wcześniej pędziłam do wioski. Teraz nie wiem, czego się spodziewałam - wzruszyła ramionami, a ton jej głosu ani trochę się nie zmienił.
__________________ Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka. |
07-02-2016, 22:17 | #26 |
Reputacja: 1 | Kolejny dzień, kolejny obchód. Etat w milicji był całkiem dobrą pracą. Przez większość czasu jedyną rzeczą jaką robił było chodzenie, nieźle płacili, ekwipunek dali, ale wszystko ma swoje minusy. W tym przypadku była to nuda, bo jakoś nikt nie chciał pozwolić im na dać powodu do walki. Cóż, przynajmniej Kean miał w robocie z kim pogadać. - Co słychać? - Zaczął rozmowę, podchodząc do Quinn. - Zmęczona, niewyspana, obolała... - zaczęła wymieniać Torm, akurat złożyło się że dzisiejszą wartę mieli pełnić razem. To było przyjemne z kimś znajomym pracować, z kimś kogo sen się znało. - Jak idzie ci panowanie nad mocą? - zapytała. - Jak na razie to mogę zamienić jedynie otwartą dłoń w pięść, więc zaczynam się denerwować. Przynajmniej doszedłem do tego, że łatwiej się na tym skupić, gdy jestem zdenerwowany. Ma to nawet sens, jeśli wezmę pod uwagę co działo się we śnie. A jak idzie tobie i Tugalowi? - Zapytał Kean. Po wszystkim co przeszli wcześniej, śmierć z tak błahego powodu jak nie opanowanie mocy była prawie śmieszna. - Mi całkiem dobrze. Sporo żab już wyzionęło ducha - odparła jakby to miało cokolwiek mu wytłumaczyć. - Za to Tugal chyba na wszelki wypadek chce się zapracować na śmierć - dodała z westchnięciem. - No i narobił sobie sporo blizn na ciele swoją mocą. - Pilnuj go, bo to byłaby chyba najgłupsza przyczyna śmierci w tym miejscu. I o jakich żabach mowa? - Zapytał lekko zbity z tropu. - Wczoraj zrobiłam mu awanturę o to i inne rzeczy... - wyznała. - Zobaczymy czy cokolwiek to da - wzruszyła ramionami. - Zabieram żaby do dołu. Próbowałam z roślinkami, ale marnie były efekty. A żaby łatwo się łapie przy jeziorze. - Macie już jakieś plany, czy najpierw chcecie załatwić sprawę z mocą? - Pytał dalej. - Widziałem kilka osób, które nawet nie wiedzą, czy chcą opanować moc. Będę musiał poszukać jakiegoś kółka hazardowego, żeby się założyć, czy jednak zdecydują się przeżyć. - Staramy się opanować moc. Żadne z nas nie przeżyje nawet dnia w kopalni. Ja całkiem zadowolona jestem z efektów jakie osiągam. Dotykiem zabiłam już pewnie z wiadro żab - ciągnęła dalej. - To jeszcze nie założyłeś tego kółka? Zakładałam, że już dawno jesteś królem tutejszej bukmacherki. - Jeśli uda mi się opanować moc i odłożę sobie tyle, żeby mieć o co się założyć bez przymierania głodem to chętnie takie kółko założę. Myślę też, czy nie założyć jakiegoś kółka bokserskiego. Miałbym dobry trening i dobry powód do zakładów. Wtedy nawet sam nie musiałbym się zakładać, żeby na tym zarabiać. Zostanie królem bukmacherki brzmi nawet nieźle, gdy się nad tym zastanowić. - Zaśmiał się. - Najpierw jednak muszę się uporać z tymi szponami. Swoją drogą, w milicji zawsze trafiają się tacy, którzy biorą w łapę. Ciekawe, czy tutaj już się znaleźli pierwsi? - Jakbyś szukał kogoś do liczenia tej kasy za zakłady to służę pomocą, mam referencje imperialnego urzędu podatkowego - powiedziała Quinn z rozbawieniem. - Ja jestem zdania, że nie ma sensu się teraz spinać skoro nasza moc może się nie spodobać "starszyźnie". - Prawda. Ale czego by nie mówić o “starszyźnie” to trzeba im przyznać, że mają rozmach. Polowanie z pierwszego dnia robiło wrażenie, ale tym numerem, podczas którego opowiadaliśmy sny, przebili polowanie. Ciekawe co jeszcze wymyślą, żeby umilić nam czas? Ci, którzy opanują moc będą zmuszeni do zabicia tych, którym się nie udało? Pewnie najlepsze zacznie się po zaliczeniu tego “testu mocy”. - Kean zaczął się głośno zastanawiać. - Nawet nie chce myśleć. Na razie skupiam się na zaliczaniu kolejnych etapów - mruknęła Quinn. - Zostanie złapanym przez czarne płaszcze: odhaczone, przeżycie okresu w Przechowalni: zaliczone, przeżycie rzezi niewiniątek i bycia zwierzyną innych przeklętych:również. A teraz mamy opanowanie mocek swoich, choć uważam, że chodzi tylko o ładne zaprezentowanie się i "starszyzna" zdecyduje co dalej z tobą - skrzyżowała ręce przed sobą. - Ja nie widzę dla swojej mocy innego zastosowania niż to co rozmawialiśmy w Przechowalni. - Za rok będzie jak znalazł. Przybędą nowi to się rozerwiemy jak obecna “starszyzna”. Po roku na wyspie to będzie pewnie dla nas jak długo wyczekiwany festiwal. - Zaśmiał się chłopak.- Chyba, że jakimś cudem pozostaniemy normalni. Wtedy będziemy pomagać tak jak ten śpioch, na którego wpadłem podczas polowania. Choć wizja uwalenia się wielkim, gadzim cielskiem przed mostem i zażądania ofiary z dziewicy za przejście jest całkiem kusząca. - Ciągnął, ciągle się śmiejąc. Quinn roześmiała się na jego słowa. - O dziewice będzie ciężko - ze śmiechu łzy napłynęły jej do oczu. - Fakt, że ten “festiwal” może być jedyną rozrywką w tym miejscu, dlatego takie głupoty wymyślają. Ja to bym wolała rozwijać swoją moc i spełnić swój sen - rozmarzyła się. - Więc najpierw spełnimy nasze sny. Ty zabijesz magów, ja poniszczę miasta, a jak nas poranią to nas Tugal poskłada do kupy. Po wszystkim proponuję wyruszyć na poszukiwania legendarnych istot: wróżek, dziewic i jednorożców. Jak się uda to będziemy mogli nazywać się spełnionymi ludźmi. - Zaproponował. - Brzmi jak plan. Całkiem dobry plan - roześmiała się. - Przynajmniej może to nadać sens temu życiu - mruknęła na koniec. Spojrzała na Keana. - Jak chcesz to mogę spróbować podpowiedzieć ci a propos magi. Co nieco o nauce magii wiem - wyznała. - Chętnie przyjmę każdą radę, jeśli dzięki temu nie skrócą mnie o głowę. - odparł całkiem poważnie. - To spotkajmy się po pracy. Weźmiemy coś do jedzenia i pogadamy na spokojnie - zadecydowała Torm.
__________________ "Alea iacta est." ~ Juliusz Cezar |
09-02-2016, 23:21 | #27 |
Reputacja: 1 | Quinn była przestraszona tą dziwną postacią, która uwięziła każdego w czarnej kolumnie. Obawiała się go. Tak, zaliczała się do tej grupy która wolała swoją moc kryć przed innymi z obawy przed tym jak mogłaby zostać odebrana przez resztę. Jej moc służyła tylko do jednego i tylko dla tego Torm w tajemnicy wyjawiła ją ledwo paru osobom, do których czuła jakąś nić sympatii. Czy potrzebowała dodatkowych wskazówek? Nie było to pewne, bo jej dawny ukochany był magiem i opowiadał jej wiele o tym jak uczył się magii. Informacja, że jej słowa będą słyszane tylko przez tego nieznajomego zasiały w niej chęć podzielenia się informacją o tym śnie. Założyła, że tu wszyscy nienawidzą magów bo to oni stali za cierpieniem każdego mieszkańca Ostatniej Przystani. - W śnie szłam ubrana w zdobioną lekką zbroję. W prawej dłoni miałam długi miecz o dziwnym kształcie, który dokładnie pamiętam, i trzymając go w dole szłam z nim przez tłum. Po wyżłobieniach na zdobionym ostrzu spływała ciemna ciecz i kapała gęstymi kroplami na szary bruk. Wiem, że była to krew. Ludzie, którzy mnie otaczali upadali bez ducha, gdy się do nich zbliżałam. Wiem, że umierali, zupełnie jakby stało przed nimi Morges we własnej osobie. Nie czułam się z tym źle. Jednocześnie ta otaczająca mnie śmierć dodawała mi sił. Gdy się obejrzałam za siebie to ujrzałam ścieżkę z ciał, na której początku leżało rozcięte ciało w okrwawionych szatach maga. To z niego była krew na moim mieczu. “- Śmierć może zawładnąć emocjami. ” - wyszeptała mroczna mgła “ - Czy z tobą to się stało? Chcesz zabijać? - Nie wiem - odparła szczerze. - Na razie staram się przeżyć i odkryć o co tu chodzi. “- Wyspa cię zepsuje. Każdego psuje. Jednych wcześniej, innych później. Zabijanie staje się jedyną drogą. ” - szeptała ciemność. “ - Twoja magia jest od szkodzenia. Nie będziesz mogła zrobić nią nic dobrego, nie krzywdząc kogoś lub czegoś w zamian. Jesteś gotowa ponieść takie brzemię?” - Wiem, zdaję sobie sprawę z tego jaka jest moja moc... - zamilkła wpatrując się gdzieś w przestrzeń. - Nie chce krzywdzić innych takich jak ja... Nie chce chyba tak naprawdę nikogo krzywdzić... Nie wiem… “- Nie chcesz krzywdzić takich jak ty… a kogo chcesz krzywdzić?” - Magowie wydają się odpowiednim celem dla tej mocy - odparła nieco wymijająco. “- Wszyscy magowie? Chcesz skrzywdzić wszystkich magów? Dlaczego?” Z każdym kolejnym pytaniem uświadamiała sobie, że tak naprawdę nie przemyślała swojej “zemsty”. Po co jej ona? Przez te parę miesięcy spędzone w Przechowalni nawet całkiem dobrze odzwyczaiła się od wygód swojego poprzedniego żywota. Nie była sama, bo miała oparcie w Tugalu, który co prawda w ostatnim czasie ją zaniedbywał, ale był. Może poprawi się po tych dwóch tygodniach rekonwalescencji? - Tak, wszystkich - odparła po dłuższej chwili namysłu. A może propozycja Nidrosa by dać sobie z tym spokój to dobry pomysł? Żyć z dnia na dzień, miesiąca na miesiąc i tak dożyć swoich ostatnich dni? Sama już nie wiedziała. Rozsądek to popierał, ale ambicja wolała gonić za snem. - Za wszystko to co doprowadziło mnie i innych na tą wyspę - dodała. “ - Za wszystko… Czyli za co?” - spytała mgła, z lekka ironiczną nutką. - Za życie skazańca i niewolnika… - Torm już miała wypowiedzieć kolejne słowa, ale to było bez sensu. Starała się kłębki mgły przekonać do swojego zdania w sytuacji, kiedy jeszcze sama nie była pewna tego wszystkiego co w tej chwili myślała. - Na razie próbuję przeżyć - zmieniła nagle zdanie. - Całkiem dobrze idzie mi uczenie się mocy. Mam pewne pojęcie jak do tego podchodzić, ale dziękuję za podpowiedź w tym temacie. Na pewno się przyda. “ - Kiedyś może się dowiesz, kto odpowiedzialny jest za to, że skończyłaś jako skazaniec i niewolnik. Ale to jeszcze nie dzisiaj. ” - wyszeptał mrok “ - Skoro jednak przeżycie jest ważniejsze dla ciebie, pozwól, że pomogę ci nakierowując cię na konkretne użycie twej mocy.” - ciemność podzieliła się z dziewczyną pomysłem na użycie zdolności. “ - Wydaje mi się, że to powinno być dla ciebie najłatwiejsze w opanowaniu.” - Dziękuję - powiedziała uprzejmym tonem choć nie uważała, że wiele jej pomógł. “- Znajdź cel dla swego życia i się go trzymaj. Inaczej ta wyspa cię zepsuje. ” - usłyszała jeszcze nim kolumna mroku zniknęła. Drugą połowę tygodnia Quinn przywitała z nadzieją, że zacznie się układać. Praca już jej tak bardzo nie męczyła. Głównie za sprawą wycwanienia się by nie być nadgorliwą podczas patroli, ale również jej ciało wzmocniło się. Zdecydowanie lepiej jadła w porównaniu z okresem spędzonym w przechowalni. Tak, na jedzenie przeznaczała to co zarobiła a czego nie wydała na "wynajem" łóżka w damskim domku sypialnianym. Nie lubiła tamtego miejsca, ale gdy alternatywą było spanie bez dachu nad głową to nie jęczała tak bardzo. Do połowy trzeciego tygodnia czas wlókł się niemiłosiernie. Liczyła, że Nidros w końcu się wykaże inicjatywą, ale poza treningami szermierki to chyba już nic go nie interesowało z jej strony. Irytowało ją to. Jakby ostatnie dwa tygodnie czekania dość w tej materii nie zrobiło. Zdecydowała, że nie będzie czekać tylko zbierze swoją frustrację i zrobi mu awanturę o to. Wóz albo przewóz. Miała dość czekania. Miała go za kogoś bardziej rozważnego. Zrobiła jak planowała, przy okazji opieprzając Nidrosa za to, że o siebie nie dba i wygląda gorzej niż po miesiącach w Przechowalni. Chyba go to ruszyło, ale co najważniejsze Quinn skutecznie osiągnęła to czego chciała. Kochanie się w ustronnym miejscu jakim było zaplecze pracowni medyka było zupełnie innym doznaniem. Rankiem do pracy stawiła się radosna niczym skowronek. Jej nastrój wydawał się dziwny dla kolegów z którymi pracowała w milicji. Zwykle nerwowa Torm teraz nie przestawała się uśmiechać, brakowało tylko, żeby zakłócających porządek chciała wyściskać zamiast okładać pałką. Koło południa, tuż przed końcem zmiany zaczęła powracać swym zachowaniem do normy. Tego dnia trafiła jej się zmiana w której był też jej znajomy. Kean, gość od snu o smoku niszczącym miasta, potomek Przeklętych. Lubiła go. Nic dziwnego, że zaproponowała mu pomoc. Ale wolała nie obnosić się publicznie swoją wiedzą, szczególnie jej źródłem, dlatego zaproponowała spotkać się podczas posiłku. Wciąż w pełnym rynsztunku zajęli z Keanem miejsce z dala od ciekawskich uszu. Przegryzając swoje jedzenie rozmawiali. A raczej Quinn prowadziła monolog o tym co kiedyś brzmiało dla niej niczym bełkot, a teraz nabrało sensu. Pamiętała co sprawiało jej magowi problem w opanowaniu magii. Teraz mogła to wykorzystać w praktyce. Różniło się tylko to, że Przeklęci nie potrzebowali białego mageralu. Zapewniła Keana, że chętnie mu będzie dalej pomagać. Po tym spotkaniu Quinn wróciła do swojej codziennej rutyny. Teraz przynajmniej było przyjemniej spędzać dni w oczekiwaniu na wieczór. Pilnowała Tugala zarówno by dotrzymał umowy jaką mieli po awanturze jaką mu zrobiła, ale też uważnie przyglądała się panienkom które się przy nim kręciły. "Kontrola najwyższą formą zaufania" stwierdziła z rozbawieniem, gdy nie dopatrzyła się w zachowaniu Nidrosa zachowania, które powinno ją zaniepokoić. “Znajdź cel dla swego życia i się go trzymaj” wspomniała słowa Pana Ciemnej Mgiełki. Założyła że jest “panem”, bo mówienie o nim bezosobowo było męczące. Pan Ciemna Mgiełka miał rację, Quinn nie miała celu. Zemsta była tylko górnolotnym, nic nie znaczącym pojęciem. Nie miała celu, ale... mogła go pożyczyć. Od osoby będącej jej teraz najbliższą. Bez Tugala nie zaszłaby tak daleko. I na pewno nie byłoby też tak przyjemnie. On popychał ją do działania. Lekcje szermierki, do których ją namówił bardzo przypadły jej do gustu. O dziwo całkiem dobrze szło jej to nauczanie. Dużo wtedy rozmawiali, wymieniając opowieści o tym co działo się w ciągu dnia, albo opowiadali sobie o swoich postępach jakie mieli w dole. Na co wieczornej aktywności już nie tracili czasu na słowa. Zaplecze pracowni medyka po zamknięciu przyjęć stawało się całkiem przyjemnym miejscem dla tej pary. Na koniec ostatniego tygodnia tego miesiąca, Torm należała do tych osób, które były pewne siebie i drzemiącej w nich mocy. Nie była to liczna grupa. |
11-02-2016, 00:28 | #28 |
Reputacja: 1 | Wkrótce po wyżerce jaką zgotował Junie pojawił się Czarny. Wyszli przed karczmę jak wszyscy. Zamknięcie w czarnej kolumnie ani było fajne ani uprzejme. Takie wyciąganie informacji można było porównać do wyrywania paznokci ale koniec końców, wyszło mu na zdrowie. Co nie zmienia faktu że na samą myśl o tym czarnym dymie aż przechodziły go ciarki. Nie mniej wskazówki… wskazówki warto było wykorzystać. Zwłaszcza że wydawały się rozsądne. “Fale… wrzuć kamień do wody otrzymasz fale, zbliż twarz do lustra wody, krzyknij i też otrzymasz fale.” Potem jeszcze dodał “Nie niszcz, pobaw się. Moc przyjdzie z czasem, nie śpiesz się” W sumie to było wszystko co usłyszał albo co zapamiętał. Miał jednak wrażenie że to powinno wystarczyć. Zwłaszcza że już wcześniej miał przebłysk mocy i jak się teraz zastanowił nad tym efekt mógł być zarówno działania głosu jak uderzenia pięścią. A moc jakby rozeszła się promieniście. “A gdyby tak wytworzyć więcej takich… fal. Może... może jak w przypadku morza. Jedna fala nic nie znaczy, ale jak będą one nachodzić na siebie… i uderzać bez przerwy...” Pierwszy raz od dobrych dwóch tygodni nie mógł się doczekać wejścia do tej cholernej dziury. Gdy nadeszła jego kolej miał już gotowy plan. Ustawił się na przeciw ściany i zaczął rytmicznie pokrzykiwać i uderzać otwartą dłonią. Tym razem nie próbował rozwalić znienawidzonej dziury ale zwyczajnie wytworzyć rezonans. Pierwsze kilka razy nic się nie wydarzyło ale po kilku próbach poczuł że ta cała “mityczna magia” to jednak nie jest ponury żart. Budowała się gdzieś wokół. Nie mógł określić gdzie dokładnie ale była i narastała. - Teraz! - Krzykną na ścianę… i nic. Moc się rozwiała jak oddech. Kolejna próba i nic. Pierwszego dnia już nic więcej nie osiągną. Nic poza przeświadczeniem że mu się uda, teraz gdy zrobił pierwszy krok. Kolejne dni zajęło mu utrzymanie koncentracji i skupienie mocy z bliżej nieokreślonego “wokół” do dłoni. W końcu zostało mu już tylko do opanowana samo rzucanie czaru. Pięć dni od wizyty “Czarnego Zadymiarza” uznał że w końcu jest gotowy do rzucenia pierwszego czaru. Zaczął jak zwykle. Głos, rytm, uderzenia, moc zbierająca się wokół niego, przekierowanie do ręki uwolnienie i… - O rzesz kurwa… - Wiedział że mówił ale słów nie słyszał. Przetarł twarz i zobaczył krew na rękawie. Z nosa poszła krew. - Wow. - Potrząsną głową. Powoli wracał mu słuch. Spodziewał się pisku lub dudnienia w uszach, łupania w skroniach, mroczków przed oczyma. Niczego takiego jednak nie było, skutki czaru ustępowały szybko. Chwile zbierał odwagę nim podjął kolejną próbę. Przełamał się w końcu i spróbował ponownie. Tym razem użył mniejszej mocy. Czar też zadziałał. Tym razem nie stracił przytomności I to wcale nie był powód do zadowolenia. Porażony czarem osuną się po ścianie dołu treningowego. Nogi się pod nim ugięły jakby były zrobione z waty, ręce odmówiły posłuszeństwa. W uszach… nie we flakach pulsował mu coś jakby obcy puls. Gdy dochodził do siebie leżąc jak szmaciana laka zaczynał powoli rozumieć naturę zaklęcia oraz tego co się stało. Było to zaklęcie ogłuszające. Rzucone w ciasnym pomieszczeniu bez wyraźnego celu odbijało się od ściany do ściany gromadząc coraz to większą moc i w końcu gdy trafiało w Claya przypominało bardziej usypianie drewnianą pałką niż zdmuchnięcie świecy. Gdy w końcu odzyskał władzę nad ciałem, miał dość magi jak na jeden dzień. Tego dnia już nie próbował więcej rzucać zaklęcia. Następnego dnia zabrał na trening zwinięty w rulon koc jako worek treningowy. Zamocował go na odpowiedniej wysokości. Mając konkretny cel skutki uboczne rzucania czaru najpierw znacznie osłabły. Po kolejnych kilku dniach prób udało mu się je zupełnie wyeliminować gdy moc zaklęcia przestała mu “uciekać bokiem”. Ostatecznie czar zdołał dopracować zaledwie na trzy dni przed terminem. Czas zbierania mocy skrócił do zaledwie jednego oddechu i nie potrzebował do tego używać głosu. Wystarczyła tylko chwila skupienia by w dłoni pojawiało się specyficzne mrowienie.
__________________ Jak ludzie gadają za twoimi plecami, to puść im bąka. |
11-02-2016, 08:33 | #29 |
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |
11-02-2016, 08:35 | #30 |
Reputacja: 1 |
__________________ Every time you abuse Schroedinger cat thought's experiment, God kills a kitten. And doesn't. Na emeryturze od grania. |