28-08-2017, 12:01 | #41 |
Reputacja: 1 | Za odpowiedź Rusamanamki zrewanżował się krótkim przedstawieniem pewnego thoerskiego żołnierza. Później dowódcy i stratega. Męża. W końcu bohatera wojen hariackich, którego jako legata dopuszczono do odbycia triumfu. A rzec trzeba, że triumf w Minateum to.. to naprawdę wydarzenie warte zobaczenia, bo w całym świecie nikt tak nie czci zwycięstwa jak Thoerowie. Wielkie wtaczane przez promenadę machiny wojenne, niekończące się wozy z łupami i niewolnikami ciągnięte przez wielkie okaryjskie tury, legion tancerzy i tancerek. A wszystko ku czci Oktaviusa i triumfatora na równi…
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
28-08-2017, 13:41 | #42 |
Administrator Reputacja: 1 | Czy rozwiązanie zastosowane przez Enki należało do najlepszych, tego Cedmon nie wiedział. Zamknięcie komuś ust na wieki bez wątpienia rozwiązywało na jakiś czas parę problemów, ale kolejne zwłoki to kolejny ślad, a byli i tacy, co powiadali, że trup potrafi czasami powiedzieć więcej, niż żywy. Co prawda do Cedmona żaden jeszcze truposz nie zagadał, ale kto mógł wiedzieć, co pokaże przyszłość? Na wszelki jednak wypadek postanowił utrudnić odnalezienie zwłok - przeciągnął ciało bandyty pod ścianę i przysypał stosem śmieci. Ponieważ nie wyglądało na to, że to zaułkach biega banda czyścioszków z miotłami, to była szansa, że trup nieprędko zostanie odnaleziony. * * * Zdaniem Cedmona pójście na spotkanie z szefem bandy było proszeniem się o kłopoty, ale (jak na razie przynajmniej) nie widział innego wyjścia. Nie wiedzieli, komu zależało na przedmiotach z grobowca, ze szczególnym uwzględnieniem sztyletu), musieli zatem zasięgnąć opinii u źródeł. A że wiązało się to z pewnym ryzykiem? Życie pełne było ryzyka, a i tak nie można było żyć wiecznie. Mimo tego nie zamierzał jak bezbronna owieczka pchać się pod nóż. Koszulka kolcza skryta była pod długą szatą (na którą wydał kilka sztuk złota), kefija zasłaniała twarz, a po niewidoczny na pierwszy rzut oka sztylet łatwo było sięgnąć. Hundura też nie zamierzał zostawiać. - Wchodzimy wszyscy razem, czy ktoś zostanie w charakterze odwodu? - spytał. |
28-08-2017, 22:21 | #43 |
Reputacja: 1 | Zahiję zaskoczyło tak wprost postawione pytanie o jej historię. Wpierw wzruszyła kilka razy ramionami, jakby nie było o czym gadać, ale po kilku łykach kwaśnego kefiru zaczęła z oporem mówić, jakby ten cierpki smak przypomniał jej początki. - Byłam córką emira, potężnego rusamańskiego wodza. Wódź ten, wyruszając na jedną z rozlicznych wypraw wojennych udał się do świątyni owianego mroczną sławą boga krwi, Khajuna, by tam prosić o powodzenie w bitwie. By się Khajunowi przypodobać, złożył mu podarek. Mnie. Miałam może pięć wiosen. - Mało - przyznał i pokiwał głową jakby wyjaśnienie było dla niego w pełni zrozumiałym. Czy w Imperium czy w Sułtanacie, dziecko tak wolne jak i niewolne było walutą. - Za mało, by się sprzeciwić. Ale to było dawno temu. A wody upłynęło dużo. Wyrósłszy nie mogłaś, czy nie chciałaś rzucić precz czarnych szat? - Lata minęły nim ukończyłam mój trening, przeszłam wszystkie próby. Zmieniały się księgi i adepci dookoła mnie. Jedni dawali radę podołać, inni nie. Pamiętam ciszę i krew, czasem ból, zawsze żelazną dyscyplinę. Gdy byłam już godna miana maga krwi i naznaczona znamieniem Khajuna, zostałam sprzedana bardzo bogatemu szejkowi, który miał wielu wrogów. Złożyłam przysięgę, że będę go strzec aż do śmierci. Był szalonym człowiekiem, zlepkiem własnych lęków i paranoi a ja dawałam mu swoiste poczucie bezpieczeństwa. Nigdy dalej niż dziesięć kroków od niego. - Dziesięć kroków okazało się za dużo? Po oczach rozpoznał, że się uśmiechnęła. - Przeciwnik był bezlitosny a ja bezradna. - Tez byś mogla być - zaśmiał się - kwestia wprawy. Zatem dzisiejszą wolność zawdzięczasz braku litości... - To nie było tak. Nie walczyłam, bo zabił go wróg, z którym nie da się walczyć. Wróg, który nie nadszedł z zewnątrz, ale od środka. Nagle humor ją opuściła. Odsunęła talerz. - Mojego pana pogrążyło szaleństwo. Tygodnie przed śmiercią jego obsesja jeszcze się pogłębiła. Zewsząd upatrywał zdrady. Nie jadł, mimo iż tester próbował najpierw jego dań. Nie sypiał z nałożnicami, bo upatrywał w nich wytrenowanych zabójczyń. Potem zaczął ścinać swoich doradców, podwładnych, strażników, jednego za drugim. Aż pałac opustoszał i pokrył się strachem. Tym razem legionista milczał już bez żartobliwego komentarza. Czekał na rozwiązanie opowieści, które choć rzucało już teraz cień na jej początek, nadal owiane było tajemnicą. - W końcu jego ułudy się ziściły. Jego poddani postanowili ukrócić terror jaki na nich zesłał. Przyszły realne zamachy, przyszedł bunt. Odebrałam wiele niewinnych żyć by chronić szaleńca, w imię przysięgi jaką złożyłam Krwawemu Bogu. Stałam przy nim do końca, usłużnie, zawsze nie dalej niż dziesięć kroków za jego plecami. W komnacie na szczycie w której się skrył przed rozszalałym motłochem zostałam tylko ja i jego najwierniejsza przyboczna straż. Wszyscy patrzeliśmy jak się odgrażał, że żywcem go nie dostaną. Skoczył z okna i roztrzaskał się o bruk i tak złota klatka w której żyłam wreszcie się otwarła. Legionista jeszcze przez chwilę się jej przyglądał z zagadkowym uśmiechem po czym wzniósł kubek z kefirem. - Zatem za szaleńców czarownico - rzekł - Bo pewne klatki tylko szaleństwem można otworzyć... Co rzekłszy dopił swój kubek. - Pozwól, że toastu nie podniosę – zagapiła się w swój kubek nic nie upijając. - To teraz twoja kolei. Żeby było sprawiedliwie. * * * Zahija wysłuchała opowieści Ianusa, podrapała się w miejsce pomiędzy brwiami. - To byłeś ty? Dowódca? Strateg? Mąż? Ianus uśmiechnął się w odpowiedzi. - Nie - pokręcił głową - To ja wbiłem miecz w kark jego syna. Dlatego mnie nie uwięzili. A rodzinę moją oszczędzili. * * * Właściwie pochwalała pójście za wskazówką, którą uzyskała reszta drużyny. Tajemnicze miejsce, hasło, które miało otworzyć im drzwi do szejka i udanej transakcji. Tyle, że jak przyszło co do czego i zbili się w kupę by wyruszyć z gospody, okazało się, że legionista gdzieś się zapodział. - Szlag... - syknęła wiedźma łypiąc na pozostawione przez niego przedmioty. Wyszedł, zapił, spacer sobie zrobił? A może go kto porwał? - Trzeba go znaleźć - zawyrokowała. - Poza tym on chyba nóż miał przy sobie... Potrząsnęła głową aż zatańczyły wszystkie paciorki wszyte w czarny kwef. - Szlag... Ostatnio edytowane przez liliel : 28-08-2017 o 22:26. |
30-08-2017, 16:02 | #44 |
Administrator Reputacja: 1 | Cedmon zaklął, gdy okazało się, że Ianus zniknął. - Sam z siebie wyszedł, czy tez ktoś mu pomógł w podjęciu tej decyzji? - zadał pytanie, na które chwilowo nikt nie mógł odpowiedzieć. - Trzeba by rozpytać w gospodzie, może ktoś go widział. Albo nawet wie, w którą stronę ruszył po wyjściu. Chyba że wyskoczył przez okno... - Może Hundur zdoła trafić na jego ślad - dodał, ale w jego głosie nie było zbyt wiele optyumizmu. |
31-08-2017, 22:34 | #45 |
Reputacja: 1 | Wypytywanie o Ianusa w biesiadnych salach seraju szybko doprowadziło do odkrycia, że Accipiter wyszedł. Widziano go, jak bez zbroi, w rusanamańskim kubraku, który kupiła mu Zahija i z mieczem przytroczonym do pasa, wyszedł do miasta. Miało to miejsce niemal godzinę wcześniej. Niewolnice, które widziały go wychodzącego, twierdziły że był sam. Pies Cedmona, mimo że obdarzony był wieloma przymiotami, okazał się niemal nieprzydatny w kwestii podjęcia tropu. Ze zrozumieniem w swoich paciorkowatych oczkach słuchał, czego Gmanagh od niego oczekuje, a na znak, że jest gotowy pomerdał nawet ogonem. Z zapałem zabrał się do obwąchiwania pozostawionej przez Ianusa w pokoju zbroi, a potem warcząc wybiegł przed budynek. Z nosem przy ziemi podążał tropem przez niemal pięćdziesiąt kroków, cały czas kierując się w stronę Mostu Proroków w centrum miasta, a potem zgłupiał. Nie był w stanie odnaleźć tropu, gubił się, kręcił w kółko, skakał za szczurami i kotami. Jednym słowem, nie był typem posokowca. Ale przynajmniej ogólny kierunek wskazał... Nie było innego wyjścia, jak znów zacząć rozpytywać o Thoera w rusanamańskim przebraniu. I znów trzeba było pożegnać się z brzęczącymi srebrnikami, aby ludziom otworzyły się oczy i poprawiła pamięć. Podążali tropem Ianusa, przechodząc przez nie bardzo zatłoczony o tej porze suk, Most Proroków, na którym dniem i nocą pełnili straż gwardziści, potem znaleźli się w cieniu murów Cytadeli, aż w końcu ich oczom ukazał się Plac Umarłych, wraz z górującą nad nim Świątynią Anh'Bajil. Mimo iż ponad tysiąc lat minęło od chwili, gdy Siedmiu Proroków objawiło święte słowa Fahima, a Najwyższy Prorok Ali spisał Huna'ab Gesh, Świętą Księgę, to na ziemiach zamieszkałych przez Rusanamani wciąż oddawano cześć starszym bóstwom. W niektórych regionach były to dżinni, duchy opiekuńcze, piaskowe diabły lub duchy ognia. W Al'Geif wciąż czczono Matkę Umarłych, a ciał nie poddawano kremacji tylko chowano w wciąż rozrastających się katakumbach, które rozciągały się na wzgórzach, na wschód od miasta i częściowo pod nim samym. Anh'Bajil było Bramą i Przejściem, owianym złą sławą klasztorem, w którym rezydowali odpowiedzialni za balsamowanie zwłok i obrządki pogrzebowe milczący kapłani - Czarni Strażnicy. Żaden z Rusanamani nie miał prawa wejść do sanktum Świątyni, ani do znajdujących się pod pieczą Strażników katakumb. Stare budynki, po części zdezelowane i opuszczone otaczały niemal pusty o tej godzinie plac. Po jego wschodniej stronie wznosiła się mroczna, prosta i pozbawiona zdobień bryła Świątyni Matki Umarłych, do wrót której prowadziły czarne, obsydianowe schody. Przed wejściem stało dwóch odzianych w czarne szaty i turbany kapłanów. Ich twarze ukryte były pod stalowymi maskami wyrzeźbionymi na podobieństwo trupich głów. Z otworu znajdującego się gdzieś w dachu ulatywał wolno ku niebu szarosiny kłąb dymu. Panowała cisza, przerywana tylko kwileniem jakiegoś nocnego ptaka. Za Świątynią, w głębi ulicy, tam gdzie schodziły się stare mury miejskie widniała brama, wiodąca za miasto, do tajemniczych katakumb. W rzeczywistości były to dwie bramy. Jedna z nich wiodła prosto za miasto. Druga stanowiła rodzaj szybu, którym można się było dostać do części podziemi zlokalizowanej pod tą częścią miasta. W oknach wieży bramnej paliło się światło, znak że Czarni Strażnicy pełnią wartę. Dwóch z nich stało w bezruchu tuż przed budynkiem. W pewnym momencie ciszę nocną przerwał niski ton dzwonu. Znak, że kapłani odprawiają obrzędy pogrzebowe nad zmarłym. |
03-09-2017, 09:15 | #46 |
Administrator Reputacja: 1 | Cedmon był niemile zaskoczony, widząc miejsce, do którego doprowadziły ich opłacane srebrem informacje. Świątynia Anh'Bajil... Co, na demony, opętało Ianusa, że przywlókł się w takie przeklęte miejsce? No chyba nie miał zamiaru, targany wyrzutami sumienia, oddać sztyletu prawowitemu właścicielowi... - Powiadają, że złoty klucz otwiera wszystkie bramy - powiedział z przekąsem. - Może najpierw się dowiemy, czy Ianus tutaj dotarł, a potem spróbujemy przekonać strażników lub kapłanów, by pozwolili nam iść jego śladem? Tylko trzeba by ułożyć odpowiednio przekonującą historię. - Albo też przebierzemy się w takie piękne szatki i maski i przyłączymy się do orszaku, odprowadzającego zmarłego na miejsce pochówku - podał drugą propozycję. - Z tym, że nie bardzo jestem przygotowany na wędrówki po katakumbach. No i za co niby miałbym przebrać Hundura, który nijak nie pasuje do cmentarza... |
03-09-2017, 14:41 | #47 |
Reputacja: 1 | Zahija przytaknęła Cedmonowi. - Psa ostaw, niech na nas poczeka. Myślę, że polubownie nas tam nie wpuszczą, choćbyśmy wysnuli najbardziej fantastyczną historię. Pogładziła pasa po kanciastym łbie jakby przepraszająco, że wyklucza go z grupy, przynajmniej na to pojedyncze zadanie. - Nie sądzę by Ianus wszedł tam z własnej woli. Był w posiadaniu sztyletu i albo przez niego go namierzono i pojmano. Albo... rzecz ta, magiczna, ma na niego swoisty wpływ i kieruje go do świątyni niejako bez udziału jego woli. Przeniosła wzrok na dwójkę pozostałych kompanów. - Myślę, że przebranie to jedyna gwarancja by swobodnie poruszać się po wnętrzu katakumb. Trzeba z zaskoczenia ubić czwórkę, zagarnąć ich szaty i ciała dobrze ukryć, by nikt larum nie podniósł. |
03-09-2017, 21:32 | #48 |
Reputacja: 1 | - Albo stary pijaczyna sam chciał zgarnąć monetki za ten cenny artefakt. Tfu, niech żołnierz się winem dławi jak prawdą jest moje słowo. Z założonymi rękoma niczym posąg stał za plecami towarzyszy, a jego tęga mina zdradzała wyraźną niechęć z jaką wiązała się przygoda w przeklętej świątyni. Oczyma wyobraźni widział sakiewki spieniężonego sztyletu; lepiej więc dla Thoera by na własną rękę nie próbował ich zwyczajnie ze złota okpić. - Wasza wola mówić z trupami, albo bierzemy się do krwawej roboty. Byle szybko, dzwony świadczą o uroczystości - na naszą korzyść to umarłe zamieszanie. |
04-09-2017, 17:37 | #49 |
Reputacja: 1 | Enki stanęła z tyłu grupy, pod pozorem dbania o bezpieczeństwo usiłując zamaskować swój niepokój. Nie bała się śmierci - sama ją zadawała i widziała tyle razy, że zdążył jej ten widok spowszednieć - ale zmarli mieli niepokojący zwyczaj nękania żywych, jeśli zakłóciło się ich spokój.
__________________ "Polecam inteligentną i terminową graczkę. I tylko graczkę. Jak z każdą kobietą - dyskusja jest bezcelowa - wie lepiej i ma rację nawet jak się myli." ~ by Aschaar [banned] 02.06.2014 Nieobecna 28.04 - 01.05! |
04-09-2017, 21:42 | #50 |
Reputacja: 1 | Stanęło na tym, że zaatakują Strażników stojących we wrotach wiodących do świątyni i tam spróbują szczęścia w poszukiwaniu śladów legionisty. Cedmon odprowadził psa na bok i uwiązał go do parkanu, przy jakiejś ruderze, nieopodal placu. Wszyscy przygotowali broń i umysły na czekające ich starcie z kapłanami, o których nie wiedzieli jakimi są wojownikami i czy posiadają jakieś tajemne zdolności, które będą mogli wykorzystać w walce. I gdy stali przy schodach wiodących do wrót, planując wejść na górę i zaatakować znienacka kapłanów, wówczas dzwon rozbrzmiał po raz wtóry. Tym razem głośniej i donośniej, a z wnętrza budynku dał się słyszeć miarowy, jednostajny zaśpiew. Obaj pilnujący wrót strażnicy zwrócili swoje zamaskowane głowy na grupę awanturników, a potem bez słowa cofnęli się i naparli na masywne skrzydła wrót, które z cichym jękiem ustąpiły. Kłąb dymu buchnął przez drzwi i spowił całe wejście i schody. W obłoku dymu pojawiły się zamaskowane postaci. Dzwon uderzył po raz trzeci. W akompaniamencie narastającego zaśpiewu kapłani wychodzili dwoma kolumnami przed świątynię. Wszyscy byli jednakowo odziani w czarne stroje i turbany, różniły ich tylko maski. Większość miała osłony twarzy wykonane ze stali. Kilku kapłanów miało złote i srebrne maski. Na samym przodzie procesji dwóch akolitów niosło brązowe kadzielnice, które buchały kłębami dymu. Za nimi, niesiona na marach spoczywała bogato odziana mumia, przyozdobiona złotem i malachitem. Następnie kapłani nieśli kilka urn z organami wewnętrznymi zmarłego, a procesję zamykał pochód intonujących pieśń kapłanów. W tym samym czasie na placu pojawił się orszak żałobny, składający się z bliskich zmarłego. Odziani w białe stroje żałobnicy zbliżali się przez plac ku świątyni, zawodząc i lamentując. Prym w hałasowaniu wiodły kobiety - prawdopodobnie żony i córki zmarłego. Ów orszak zatrzymał się przed schodami, czekając aż kapłani zejdą na dół i skierują się ku bramie wiodącej do katakumb. |