Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-10-2017, 18:13   #1
 
malahaj's Avatar
 
Reputacja: 1 malahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputacjęmalahaj ma wspaniałą reputację
Terra Nova

TERRA NOVA


Prolog: Nauka latania


Small Town, jak sama nazwa wskazuje było małe. Ba, jeszcze niedawno nie było nawet miastem. Ot raptem jedna ulica z może dwoma tuzinami chałup, kościołem, kuźnią i sklepem "ze wszystkim". Tak było jeszcze niedawno. Jeszcze cztery i pół roku temu, niemal nikt w Imperium Manticore poza mieszkańcami tej dziury nie miał pojęcia gdzie leży ta wiocha. Wszystko się zmieniło, owe cztery i pół roku temu, kiedy w środku dnia, na polu jakiegoś nikomu nie znanego oracza, Czopem zwanego, dosłownie znikąd pojawiły się dwa wozy. Te same, które były częścią pewnej pechowej karawany, która jakiś pół roku wcześniej zboczyła ze szlaku i słuch o niej zaginał.

Lokalny Diuk wysłał nawet wojaków, coby sprawdzić co się stało z kupcami. Wszak płacili myto i podatki regularnie i jako nieliczni jeździli tym szlakiem, więc ich utrata była bolesna dla jego kiesy. Nie znaleziono jednak ani śladu pechowych kupców, ich wozów czy dobytku. Pech chciał, że trwająca dwa dni ulewa, zmyła wszystkie ślady. Tym niemniej nawet lokalni paserzy, którzy o dziwo, też byli zainteresowani losem handlarzy, będących ich dobrymi klientami, nic nie mogli poradzić. Towar z tajemniczej karawany nie pojawił się nigdzie w sprzedaży. Dziwne, bo wszak nie można od tak sprzedać kilkudziesięciu bali drogich materiałów, ani od tak zeżreć robionych na zamówienie dębowych beczek do warzenia piwa. Nic.

Aż do tego dnia. Wróciły wozy. Wrócili woźnice i kupcy. Nie wszyscy, ale zawsze. Wróciły konie i bydło, które mieli ze sobą. Wróciły nawet ze trzy, specjalne robione na zamówienie, sygnowane znakiem Żubra, dębowe beczki do ważenia piwa. I wszystko byłoby świetnie, gdyby nie fakt, że kupcy, woźnice, konie i bydło wrócili zupełnie martwi. Trupy, jeszcze ciepłe, nie miały żadnych śladów walki, ran czy chorób, nic co wskazywało by na przyczynę śmieci. Cała sprawa wyglądała wybitnie tajemniczo. Kto wie, może z braku lepszego wyjaśnienia nawet powieszonoby dla zasady biednego oracza Czopa, za porwanie i wymordowanie całej karawany kupców, wraz z eskortą, końmi, bydłem i czym tam jeszcze. Sprawiedliwość jakaś być wszak musi.

Czop szczęściarzem był jednak tęgim, bo jeden z martwych kupców, miał przy sobie dziennik, w którym skrupulatnie opisał, co go spotkało, od owego feralnego dnia, kiedy karawana zaginęła, aż do do dnia swego zgonu. Ów dziennik właśnie był przyczyną, dla której Czop zachował głowę (choć stracił dom, ziemię i wszystko inne, zajęte na rzecz Imperatora, w ramach specjalnego edyktu, w którym, zapewne przez przeoczenie tylko, o rekompensacie dla Czopa nie było mowy). Ów dziennik był też przyczyną gwałtownego rozkwitu Small Town, które z nieznanej nikomu dziury przekształcało się w siedzibę specjalnego wysłannika samego Imperatora. Samo miasto, wraz okolicznymi ziemiami, stało się Protektoratem, na specjalnych prawach, nadanych przez samego Imperatora Nelsona II Wielkiego i liczyło już dobre kilkanaście tysięcy ludzi, najróżniejszych zawodów i pochodzenia. Ów mało lotny i pełen literówek, błędów i mało wyszukanej stylistyki dokument był też powodem, dla którego zebrała się tu wesoła, kolorowa i egzotyczna zbierania, której częścią była niejaka Sable Vit. On, i zawrotność jednej z baryłek znalezionych na wozach. Świecący fioletowym blaskiem kamień, który dopiero kilka miesięcy później nazwano Kreatyną. Za zawartość tej baryłki, można by dzisiaj kupić małe hrabstwo...

*****


- Ładować mi to na wóz! Wartko, wartko! -
- Gdzie leziesz suczy synu! -
- Chcesz zobaczyć coś naprawdę dużego i twardego malutka? -
- Gdzie te łapy gnido! -
- Ostrożnie, kurwa! Tak, to se możesz swoja starą po zadzie klepać! -
- W rzędzie! Jeden za drugim! Równo, kurwa, równo! -
- Mamusia? Gdzie jest mamusia?! -
- O w dupę! -
- To dyszel do wozu, czy tylko cieszysz się na mój widok kawalerze? -
- Ty chuju złamany! Obyś dostał mend na worze! -
- Do lewej, kurwa! Wyrównać! -
- Co ja tutaj robię.... -

Sama "Brama" jak ją tu szumnie nazywano, była spory kawałek za miastem. Przedstawiała się z grubsza, jak mocno koślawy, zbity z desek pierścień, o średnicy wystarczającej, aby przejechał przez niego człowiek stojący na wozie, mając sporo luzu nad głową. Ktoś w ułańskiej fantazji pomalował go w czerwono żółty wzór, który miał chyba przypominać płomienie. Efekt był bardziej podobny do rzygowin po pomidorowej z kluskami. Cóż, ponoć należy doceniać starania, nieprawdaż? Zresztą autora i tak chyba powiesili, więc...

Sable była jednym z ponad dwustu szczęśliwców, którzy teraz szykowali się do wyprawy "na drugą stronę", jak to między sobą nazywali. Przywieźli ją do miasta zaledwie wczoraj i uroczyste pożegnanie wyprawy, które odbyło się na nowo stworzonym miejskim rynku, mogła oglądać przez zakratowane oko swojej celi. Nie wiele straciła. Tak zwany rynek, był po porostu z grubsza okrągłą kupą błota, w której taplali się z lubością lokalni dostojnicy w śmiesznych szatach, co ważniejsi uczestnicy wyprawy, w jeszcze dziwniejszych szatach, miejscowa gawiedź, ubrana jak każda śmierdząca i obdarta gawiedź na świecie i na dodatek kilka psów i stado świń, które bez wątpliwości miały z tego najwięcej radochy. Pewnie dlatego, że nie były świadome swego losu.

Ktoś tam wzniośle przemianował, ktoś inny równie wzniośle odpowiadał, tłum krzyczał, psy szczekały, świnie kwiczały. Te ostanie były najbardziej słyszalne i mówiły też najbardziej do rzeczy. Padający z nieba deszcz lał na wszystkich po równo i tak też uczyniła i Sable, odpuściwszy sobie wątpliwe widowisko. Lepiej było się wyspać i najeść, bo co jak co, ale karmili ją nieźle. Szlacheckie pochodzenie jednak dawało pewne przywileje. Ot na ten przykład strażnik szczał do wody znacznie rzadziej niż zwykle i tylko raz próbowano ją grupo zgwałcić. Jakieś standardy w końcu muszą obowiązywać, jak się jest "w gościnie u Imperatora".

Teraz zaś była tutaj, pośród tych wszystkich "zdobywców nowego świata". Były ich na oko ponad dwustu. Do tego półtora tuzina wozów wraz z końmi, prawe trzydziestka "luźnych" koni, wraz z jeźdźcami, trochę bydła, drób wszelaki w klatkach, kilka psów, choć one akurat mogły załapać się tu "na kocią łapę" i czarny, kulawy kto bez ucha, zwany Nimitzem, obserwujący wszytko wyniośle i pogardą, jak to tylko przedstawiciele jego gatunku potrafią, z dachu jednego z wozów. No i oczywiście goście honorowi wczorajszej imprezy, czyli prawe trzydziestka dorodnych świń i wieprzków. Towarzystwo więc Sable miała zacne.

Do tych bardziej podłych kompanionów podróży zaliczali się jej ludzcy towarzysze. A była to zbierania, jakiej chyba nigdzie indziej nie szło razem zobaczyć. Na sam początek w oczy rzucał się oddział wojska. Dwa i pół tuzina mundurowych, w karnych trójszeregu. Każdy w fantazyjnym czerwonym mundurze Imperialnych Legionów. Każdy z muszkietem, mieczem przy pasie, tarczą na plecach i całą resztą żołnierskiego rynsztunku. Był tez sierżant rzucający na prawo i lewo "kurwami waszymi maciami" jak najlepsza żołnierska tradycja nakazywała i oficer obserwujący to wszystko bez zainteresowania z końskiego grzbietu. Ba, było nawet działo! Niewielka armatka nie wyglądała specjalnie okazje, ale była. Na Sable, która z racji rodzinnych tradycji wiedziała co to za ustrojstwo, nie zrobiła żadnego wrażania, ale jak powszechnie wiadomo, kobietom zawsze chodzi o rozmiar. Gołębie, które właśnie obsrywały lufę jedynej na wyprawie przedstawicielki Imperatywnej Artylerii były jednak zachwycone.

Co by jednak nie mówić Imperialni Legioniści prezentowali się jednak wyjątkowo "uporządkowanie" na tle całej reszty tej zbieraniny. Był tu chyba cały przekrój społeczny Imperium. Nie licząc oczywiście warstw najwyższych. Byli więc tu najróżniejsi rzemieślnicy, ludzie wyglądający na zwykłych chłopów, czy poganiaczy bydła. Byli kupcy, woźnice, myśliwi, zwiadowcy, był nawet jeden karczmarz. Byli jacyś inni mieszczanie, o trudnym do odgadnięcia pochodzeniu czy zawodzie. Był nawet ktoś wyglądający jak uczony czarodziej wraz ze swym uczniem. Byli też tacy, których porządny obywatel wolał omijać szerokim łukiem. Oczywiście były też kurwy. Wielu można było poświęcić, z wielu można było zrezygnować, ale któż odważył by się iść w nieznane bez tych przedstawicielek najstarszego zawodu świata.

Piecze na tym wszystkim miał sprawować szef tego cegło cyrku, który obserwował to wszystko stojąc na zydlu jednego z wozów i starając się przekrzyczeć tłum. Sable akurat stała blisko, więc mogła podsłuchać jego próby zaprowadzenia jako takiego porządku. Póki co całkowicie bezowocne.

- Cisza! Uciszcie się ludzie! Zamknąć ryje, bo nigdy nie wyruszymy! CISZA! -

Cóż, najwyraźniej nikomu się specjalnie nie spieszyło do wymarszu, bo jego słowa efektów widocznych nie przyniosły. Człek, jak fachowe oko Sable oceniło, musiał mieć za sobą karierę w wojsku i to nie krótką. Miał gesty i postawę charakterystyczną, dla imperialnego oficera. Z boku wystawała mu rękojeść broni, za paskiem miał pistolet, na sobie hełm i napierśnik, choć ubrany po cywilnemu, to jednak zdecydowanie był wojskowym. Tylko coś z jego chodem było nie tak. I ta zakrzywiona szabla u boku... Nie widziała takiej u żadnego Imperialnego oficera...

- Ekhem, bosmanie! -

I wszystko jasne. Flota. Oficer zwrócił się do stojącego obok ogromnego mężczyzny. Olbrzym był z gatunku tych, dla których podwójne drzwi mógłby być za małe. Chodząca góra mieści, niemal dwie głowy wyższy od Sable, dobrze ponad dwa razy szerszy i z pewnością kilkukrotnie cięższy. Bez wątpienia też żołnierz. Czy raczej marynarz. Na plecach nosił wielgachny rzeźnicki tasak, a w łapsku miał zaś równie przerośnięty garłacz. Broń była dopasowana rozmiarem do właściciela, w dodatku zwieńczona efektowna "trąbką". Na prośbę oficera wycelował ją w niebo pociągnął za spust,

Tak jak Sable się spodziewała, huku wystrzału pozwalał sądzić, ze właśnie eksplodowało ich jedyne działo, ponad miarę nabite prochem. Spora część zebranych aż padła na ziemie z wrażania. Obserwacja, tych którzy stali nie wzruszani, wiele powiedziała o jej przyszłych towarzyszach podroży. Była wśród nich rudowłosa wojowniczka, o egotycznej urodzie, dosiadająca czarnego ogiera. Był ponury, zakapturzony drągal, z łukiem przerzuconym przez plecy. Był też niewielki człowieczek w drucianych binoklach, oparty niedbale o wóz, którego cała sytuacja zdawała niezwykle bawić. Na nogach stał też domniemany czarodziej, czego nie można było powiedzieć o jego uczniu.

Co istotne, jak echo potężnego wystrzału przebrzmiało, nastała wreszcie cisza jak makiem zasiał.

- Nazywał się Alistair McKeon... - zaczął swoją przemowę mężczyzna na wozie, korzystając z pełnej uwagi zebranych - ...i jestem szefem tej ekspedycji. Ten uroczy dżentelmen zaś to bosman Horace Harkness, mój zastępca. Bosman jest, jak wspominałem, uroczy, ale niezbyt cierpliwy, więc następnym razem, jak ktoś nie posłucha mojego rozkazu, nie będzie celował w niebo. Lub załatwi sprawę ręcznie, czego wolałbym unikać, bo to mniej humanitarne. -

Bosman po tych sowach szeroko uśmiechnął się do zebranych, prezentując swoje na wpół złote uzębienie.

- Brama otwiera się za niecałą godzinę. Jak do tego czasu, ktoś nie będzie gotów do przejścia, zostaje na miejscu rozstrzelany. Nikt nie zostaje, czy to jasne! -
Sądząc po wciąż otrzymującej się ciszy, przekaz McKeona był w pełni zrozumiały.
- Najpierw idą zwiadowcy, potem reszta w ustalanym wcześniej porządku. Bosman i Ja zaraz was ustawimy i lepiej dla wszystkich aby odbyło się to sprawnie. -

Tutaj zrobił efektowną przerwę, po czym ciągnął tym samy obojętnym, lekko znudzonym tonem.

- Nie wiem czy wam ktoś to już mówi, czy nie, ale nie wiemy jak wygląda portal po drugiej stronie, w jakim jest miejscu ani nawet czy jest na ziemi. Tak, tak, Panie i Panowie, być może zajdzie potrzeba latania, więc macie te ostatnie parę chwil, aby przypomnieć sobie wszystko co umiecie w tym zakresie. Lub szybciuteńko się nauczyć.

- Relacje z przejścia mówią, że może rozrzucić nas na przestrzeni nawet półtora kilometra. Dlatego pierwszym zdaniem każdego, kto znajdzie się po drugiej stronie, jest w pierwszej kolejności pozbierać sprzęt, wozy, zwierzęta i wszystko co znajdziecie, oznaczyć ten, którego nie można ze sobą zabrać i jak najszybciej znaleźć pozostałych. Nie próbujcie nigdzie iść sami, nie próbujcie uciekać, ani nie miejcie żadnych innych głupich pomysłów. Jak nie zabije was Terra Nova to zrobię to Ja. Lub, jak będziecie mieli prawdziwego pecha, poproszę o to bosmana. -


Na wspomnienie o sobie, bosman znów zaprezentował przyjazny, szeroki uśmiech, nie przerywając przy tym nabijania garłacza.

- To jest Pan Leo Hainz. - tutaj McKeon wskazał na ponurego drągala, którego Sable, dojrzała już wcześniej. - Pan Hainz jest dowódcą zwiadowców, więc niech zgłoszą się do niego. Macie ostatnią chwilę na uzupełnienie ekwipunku i pójście w krzaki. Tam ponoć własne gówno potrafi was zaatakować, zeżreć i wysrać. Ot taka... jak, jej tam było... A tak! Taka ironia losu. Wszystko jasne? To do roboty! Zabrać mi te wozy na koniec! Wy dwaj, wy tam za jeźdźcami a Wy... -

McKeon przy pomocy bosmana, zabrał się za ustawianie wszystkich we właściwym szyku, tym czasem do Sable podszedł drągal.

- Ty idziesz ze mną. Zbieraj co twoje i na czoło kolumny. -

Głos miał równie oschły co aparycje. Nie czekał też na jej odpowiedź, ruszając najwyraźniej na poszukania reszty zwiadowców. Sable została sama ze sobą. Szybko zrobiła w myślach przegląd swego ekwipunku. Choć tutaj musiała przyznać, że "gościna Imperatora" była na poziomie. Jeszcze zanim ją tu przyprowadzono, zaraz po wyjściu z lochu, odzyskała cały swój ekwipunek. Nic nawet nie ukradziono, ani nie zniszczono. No, o tych kilka złotych monet, przecież się nie będziemy czepiać, prawda? Tam zresztą ponoć i tak mogły się nie przydać.
Gdyby jednak czegoś jej brakowało, to rynek Small Town oferował wszytko z czego było jej potrzeba. Od jedzenia, przez broń i pancerze, ubrania, narzędzia, wszelkiego rodzaju rynsztunek jakiego mogła potrzebować. Fakt, że próżno było tam szukać wyrobów mistrzów płatnerstwa, kowalstwa, czy łuczarstwa. Wszytko jednak było zrobione porządnie, było nowe i w dobrym stanie a co ważniejsze, całkowicie za darmo. Mogła wziąć ile tylko chciała, ograniczona jedynie własnym udźwigiem. To znaczy, ponoć przysługiwał jej miejsce na wozie, na jeden worek, czy plecak, ale w obliczu słów szefa wyprawy, trzeba było na nowo przemyśleć, czy to była opłacalna opcja i jak zorganizować swoje rzeczy.

- Dlaczego zrobili to okrągłe? -
Z zamyślenia wyrwał ja głos małego człowieczka w binoklach, który badawczo przypatrywał się "Bramie".
- Przecież nawet nie wiedzą, jakiego "to" jest kształtu. Poza tym, portal pewnie i tak otwiera się za nimi, bo inaczej by ich tu nie było. - kontynuował mężczyzna, niewyraźniej bardziej do siebie i niż do Sable. - Wygląda jak wielka czarna dziura w jeszcze większej czarnej dupie. A my idziemy dokładnie w sam środek. Czyż to nie wspaniałe! -

Człowieczek zaśmiał się głośno i klasną w dłonie, po czym kompletnie ignorując Sable ruszył ku wozom, zająć się własnymi sprawami. Dziewczyna pod wpływem jego słów, raz jeszcze spojrzała na Wrota. Faktycznie, coś w tym było...

- Pani! Pani, błagam pomóżcie! -
Co znowu? Tym razem podeszła do niej kobieta w średnim wieku. Widać było po niej, że na co dzień ciężko pracuje i czas nie obszedł się z nią łaskawie. Strój miała raczej biedny i z tego co zauważyła Sable, raczej nie była członkiem ich wyprawy
- Dobra Pani, pomóżcie matce w potrzebie! -
- Eeee... Ale, o co chodzi? -
- Pani proszę, nikt mi nie chce pomóc! Tam po drugiej stronie jest mój syn. Nazywa się Olaf, przeszedł przed rokiem, dwie wyprawy przed wami. Pani proszę weźcie to dla niego. Ja jestem biedna, prosta kobieta, to wszystko co zdołałam dla niego zebrać, przez ten czas, ale nikt nie chce mi pomóc! Ja... nie mam już nic cennego. A przyjemniej nic, co ktoś tu chciałby wziąć, za zapłatę.... Sama bym poszła, ale nie mogę zostawić reszty dzieci i matki. Starców i dzieci tam gdzie idziecie nie zabierają. Dobra Pani, proszę weźcie to dla niego, błagam! -
Kobiet wyciągnęła ku Sable spory pakunek. Był to worek, mniej więcej równie duży co jej własny. I pewnie równie ciężki.
- Ale... -
- Dobra Pani, błagam jak matka! Olaf Duinganson, tak się nazywa. To dobry chłopak Pani, taki dobry chłopak! To postawny blondyn, niewiele mniejszy od tego tam, co walił z pukawki przed chwilą. Ma niebieskie oczy i bliznę na policzku, po tym, jak zranił go dziki kot podczas wyrębu. Ślady po pazurach na twarzy, znajdziecie go bez trudu Pani. Oddacie mu to a na pewno będzie umiał się odwdzięczyć. To dobry chłopak, silny jak tur i swój honor ma. Odwdzięczy się, najlepiej jak będzie umiał. Na pewno Pani swego serca nie pożałuje! Pomóżcie Dobra Pani! -

Kobieta z błagalnym wzrokiem wyciągnęła ku niej spory wór, którego zawartości nie sposób było odgadnąć. Tym czasem obok niej, jak duch zmaterializował się Drągal. Jak ten facet potrafił się cicho poruszać!

- Wszystko co weźmiesz, taskasz na własnych plecach. -
Stwierdził swoim oschłym, pozbawionym emocji głosem.
- Dobra Pani błagam, pomóżcie matce! Błagam! -
 

Ostatnio edytowane przez malahaj : 16-10-2017 o 20:45. Powód: Wóda, jak zwykle.
malahaj jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172