Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01-04-2009, 21:52   #41
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
cyniczne kwestie Jamesa Suttona napisane rzecz jasna przez Toma Atosa

Olimpia Emmanuella Grisi weszła do pokoju Lucy raczej niechętnie. Nie miała szans wypatrzyć niczego, co umknęłoby lotnym umysłom Ady, Suttona czy Sharpa, a czuła, że i tak naruszają za bardzo intymność dziewczyny. Wczoraj przesadziła ona sama, dziś Virgil a teraz znowu James, inicjując ten pochód do dziewczęcej sypialni. Olimpia nawet nie umiała sobie wyobrazić takiego tłumu obcych u siebie - wąchających jej perfumy, zaglądających do szuflad, albo bieliźniarki. Zapewne tak jest, że cel uświęca środki, ale była to bardzo smutna prawda życiowa i panna Grisi starała się z niej nie korzystać.

Przyjrzała się jedynie obrazkom wiszącym na osłonecznionej ścianie.
- Zdumiewająca sztuka. Nie sądzisz Olimpio?
Dłuższą chwilę zastanawiała się czy James z niej żartuje.
- Panie hrabio? Czy to rysunki Lucy? – zapytała w końcu.
Person z oddali kiwnął głową.
- Dawno je namalowała?
- Jakiś rok temu, może mniej. – Person znowu posmutniał – to pejzaże z naszej posiadłości.
Rysunki świadczyły o pewnej biegłości. Delikatne, pastelowe krajobrazy. Przyjemne i bardzo zwyczajne. Biegłość Olimpii w malowaniu stała na podobnym poziomie.
- Tak zdumiewająca. – Dopiero teraz odpowiedziała Jamesowi, starała się by w przeciwieństwie do słów ton nie był ironiczny – Dodać dwa pudle i byłby Ansdell.
- Nie powinieneś opuszczać miejsca przy oknie – dodała po krótkiej pauzie.
Baron na słowa Olimpii zareagował spojrzeniem tak szczerym, że aż nienaturalnym:
- Moja pomoc przy oknie nie jest już potrzebna. - Powiedział swobodnie.
- Czyżbyś się na mnie o coś gniewała? - spytał niewinnie unosząc brwi.
Olimpia na chwilę zaniemówiła. Bo zadane tym tonem pytanie sprawiło, że rozgniewała się naprawdę.
-Tak. Ale jeśli zapytasz o co, to pogniewam się bardziej. Teraz nie będę już ci przeszkadzać, muszę porozmawiać z earlem – ukłoniła się lekko.
- Dziękuję za kwiaty i prezent.
Właśnie postanowiła, że sprzeda ten tandetny wisiorek. I tak planowała darowiznę na rzecz londyńskiego Newgate, gdzie Elizabetha Fry z powodzeniem wprowadzała nowoczesne reformy. W jej toaletce zalegały już perły od Griega i naprawdę piękny szafirowy naszyjnik od księcia Buckingham. Bowiem Olimpia Emmanuella Grisi, piękna śpiewaczka nader chętnie obdarzana prezentami, od dłuższego już czasu hołdowała zasadzie, że prezenty od denerwujących ją wielbicieli wymienia na pieniądze. Pozyskane fundusze, co do grosza zasilały szczytne, w rozumieniu Olimpii, cele. Rachunki z tych darowizn przechowywała skrupulatnie. Była to swoista dokumentacja jej życia z prawie całych ostatnich trzech lat. Kiedyś pokazała ją Adzie. Płakały wtedy ze śmiechu. Wśród beneficjentów kobiecemu więziennictwu towarzyszyły szczepienia prostytutek, robotnicze związki zawodowe, a nawet schroniska dla bezdomnych. W zestawieniu z nazwiskami faktycznych ofiarodawców tworzyły swoisty kontrast.
- Cieszę się, że ci się spodobały. – James powiedział nieco na wyrost i odkłonił się.
Uśmiechając się przy tym w sposób, który z powodzeniem można było uznać za szczery.
Olimpia patrzyła jeszcze chwilę na lorda Lexinton. Potem niespodziewanie obdarzyła uśmiechem stojących razem Adę i Virgila. Po czym podeszła do earla Ross.
- Pożegnam się już panie hrabio. Kiepski ze mnie śledczy. Źle się czuję oglądając cudze rzeczy- uśmiechnęła się przepraszająco - Będę niecierpliwie czekać na wieści w sprawie terminu naszego wyjazdu na wieś.
Jeszcze James wygłosił uwagę o wystroju. Patrzył jej w oczy i przez chwilę zwątpiła w słuszność swych podejrzeń. Na szczęście krótką.

Później zamówiła dorożkę.

Na próbę spóźniła się pół godziny.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie

Ostatnio edytowane przez Hellian : 01-04-2009 o 23:03. Powód: literówki
Hellian jest offline  
Stary 03-04-2009, 12:23   #42
 
behemot's Avatar
 
Reputacja: 1 behemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwubehemot jest godny podziwu
Sommerset przez większość spotkania niewiele mówił, więcej słuchał co inni mają do powiedzenia, sam zaś sprawiał wrażenie skupionego na słowach Persona i wydarzeniach panny Lucy, powstrzymywał się jednak przed wygłaszaniem własnych hipotez, jakby nie chciał mówić nic czego nie mógł być pewien w zadowalającym stopniu. Dopiero gdy pojawiło się pytanie odpowiedział:
- Nie widzę powodów by panna Lucy nie mogła powrócić do Dawenvill. - dbał o precyzję, to że nie sam nie czegoś nie dostrzegał, nie oznaczało, że nie istniały przeciw wskazania by podjąć właśnie takie kroki.
- Będzie dla mnie zaszczytem gościć w domu Earla. - czy mógł powiedzieć cokolwiek innego. Został poproszony o pomoc, pokładano w nim nadzieję, baron zaś zgodził się zrobić co w jego mocy by rozwikłać zagadkę panny Lucy. Na ogorzałej twarzy widać było ślady ulgi i zadowolenia. Jakby wystarczyło zaledwie kilka dni w Londynie by zmęczyć człowieka i sprawić by zatęsknił za odpoczynkiem wśród zieleni.
- Pomoc w dotarciu na miejsce była by dla nieoceniona, mój najbliższy powóz znajduję się w Weley, jednak nie chciałbym nadużywać niczyjej gościnności. - dodał asekuracyjnie na wypadek gdyby arystokracie bardziej zależało na obecności pięknych pań w czasie podróży.
- Czy mógłbym obejrzeć jeszcze naszyjnik? Dziękuje. - założył białe rękawiczki, wyraźnie kontrastujące z skórą jego twarzy, chwycił łańcuszek i obejrzał medalion. - Propozycja by medalion obejrzał rzemieślnik jest bardzo rozsądna. Od siebie dodam pytania o prawdopodobny wiek przedmiotu, oraz jego kunszt wykonania okiem znawcy. Również wzór jest dość oryginalny jak na biżuterię, nie zdziwiłbym się, gdyby zaledwie kilku Mistrzów trzymało się tego wzoru. - słyszał kiedyś opowieści, że złotnicy zwykli trzymać się swojego stylu i po ornamentach można było poznać twórcę dzieła, mimo wieków ludzie niewiele się zmieniali.
Sam zaś Wilhelm obejrzał starannie naszyinik, po czym wyciągnął czarny notes i niewielki ołówek by wykonać kopię przedmiotu. Nie trwało to długo, bo i wzór nie należał do skomplikowanych. Szybko mógł więc oddać znalezisko i udać się z resztą gości do pokoju Lucy.



Tak jak i poprzednio wolał się trzymać z boku, ponownie tylko wyjął czarny notes i ołówek, oglądał pomieszczenie w poszukiwaniu czegoś co mogło pomóc w wyjaśnieniu tajemnicy, niewiele tego było, tylko obrazy przykuły na chwilę uwagę gości. Również Wilhelma: - To dzieło Panny Lucy, bardzo... - zawahał się nad słowem które najlepiej oddawało istotę obrazu, "zielone" dobierał w myślach, zdecydował się jednak na -... interesujące. Czy Panna Lucy malowała ostatnio? Czy lubi malować? Co w ogóle lubi? - wypowiadał powoli pytania. W jego głosie próżno było szukać ekscytacji czy nadziei, że oto właśnie są o krok od odkrycia spisku masonów, raczej wyrachowana chęć przekreślenia podstawowych, lecz błędnych, dróg by skierować się na bezpieczne tory bez ryzyka, że zostawiło się coś ważnego. Ważny był porządek, systematyka, logika. Po wysłuchaniu opowieści, wyciągnął ponownie czarny notes i skrawek ołówka, zaczął kreślić szkic malarstwa Lucy, z oczywistych względów poprzestał na istotnych szczegółach, linia brzegu, starsze drzewa, kąt padania cienia. Na marginesie zapisał kilka symboli, połączył je prostymi liniami z poprzednimi zapiskami. Wszystko było na swoim miejscu, od trójdzielnego naszyjnika biegła sieć do imienia "Rhiannon", pismo dżentelmena było proste, dokładne, wyraźne niemal jak zapis maszynopisu. Z boku podkreślił notkę "Albert!", wszystko się łączyło, jeszcze bez logiki i poznanego sensu, ale już uporządkowane. Skończył swoją pracę.

Dało się wyczuć, że z wolna pomysły dalszych działań wyczerpywały się arystokratom, czemu w sposób najbardziej jawny dała wyraz lady Gisir. Wilhelm też czuł, że rozwiązanie tkwi w Davenvill, teraz mogli tylko błądzić:
- Nie ma racjonalnego powodu dla którego Panna Lucy nazwała mnie Albertem. Jednak propozycja bym na potrzeby naszej misji zgodził się by tak mnie nazywać jest słuszna. W czasie swoich podróży nie raz członkowie ekspedycji na skutek zmęczenia, lub niekorzystnej pogody popadali w majaki, o wiele bardziej niezwykłe niż historie o elfach. Czasem zgodzenie się na jedną z tych fikcji było wielce pomocne... - "tak samo jak kieliszek Brandy" dodał w myślach -...pomagało im poczuć się na "bezpiecznie" jak sądzę. Mam jednak świadomość, że tym razem podmiotem jest córka Earla, a nasze moje działania również wpływają na jej... percepcje. - spojrzenie barona sugerowało, że miał na myśli nie tylko swoje działania, ale również pozostałych, zwłaszcza zaś tych, którzy chcieli upuszczać z Lucy krew, lub ją przesłuchiwać. - Nie chciałbym więc podejmować, żadnych działań bez jego zgody. - podróżnik najwyraźniej wyznawał powszechną zasadę, że tylko rodzice mieli prawo decydować o losie ich dzieci.
- Jeśli jest to możliwe, chciałbym też spotkać się z jedną z osób, które przeprowadzały dotychczasowe dochodzenie i wysłuchać szczegółowej relacji z działań, które zostały podjęte. Wiem, że nic nie znaleziono, jednak sama informacja gdzie szukano pozwoli nam oszczędzić czas w przyszłości. Jeśli chwila jest niedogodna, dostosuję się. - zakończył.
 

Ostatnio edytowane przez behemot : 03-04-2009 o 14:14. Powód: miał być mhrok
behemot jest offline  
Stary 03-04-2009, 12:59   #43
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Gdy już pani Davies i baron Lexinton zobaczyli to co chcieli, pożegnali się z gośćmi Lorda Ross i z nim samym. James zapowiedział, iż korzystając z zaproszenia Persona zamierza udać się do Davenvill następnego dnia, jak tylko zakończy w mieście pewne sprawy. Również Courtney potwierdziła, iż skorzysta z gościnności Lorda Ross, choć nie sprecyzowała, czy uda się na wieś razem z baronem.
Po zakończeniu formalności związanych z pożegnaniem obydwoje nie bez ulgi opuścili towarzystwo.
W powozie Courtney uśmiechnęła się do Jima i powiedziała:
- Jeśli chciałeś zainteresować sobą pannę Grisi wzbudzając w niej zazdrość, chyba źle oceniłeś sytuację. Będziesz ja teraz musiał jakoś udobruchać...
Jim pogładził wąs w zamyśleniu.
- I tak zachowała się całkiem spokojnie. Liczyłem na bardziej ognistą reakcję, ale masz rację trzeba ją czymś udobruchać. Jakiś kosztowny drobiazg pewnie odeśle ...
Irlandka pokiwała głową potwierdzająco :
- Powinieneś jej raczej ofiarować coś przemawiającego do kobiecej wrażliwości ...
Baron który właśnie sprawdzał na zegarku, która godzina przeniósł wzrok na dziewczynę. Spojrzał z doskonale udawaną niewinnością w oczach.
- Kobiecej wrażliwości ? Masz na myśli może... - Jimowi zapaliły się szelmowskie iskierki w oczach - bieliznę ?
Courtney wybuchnęła szczerym wesołym śmiechem i kręcąc głową powiedziała :
- Jesteś niepoprawny, Jim!
Lexinton puścił perskie oko bez cienia uśmiechu na ustach. Potrafił zdumiewająco dobrze panować nad mimiką twarzy.
- Á propos bielizny. Jestem bardzo ciekaw jak się ubierzesz na dzisiejszy wieczór. Mam nadzieję, że nie zmieniłaś zamiarów ? – tembr jego głosu stał się przyjemnie niski.
- Mam świetny strój na tę okazję.
Tajemnicza mina kobiety mówiła wyraźnie, że nie ma ochoty zdradzać niczego więcej.
- Co do zmiany zdania chyba nie masz co do tego wątpliwości po tak dokładnych przygotowaniach - mrugnęła szelmowsko robiąc niewinną minkę.
- Wspaniale to rozegrałaś. Sharp niczego się nie domyślił ? – spytał baron.
- To bardzo miły człowiek i ma naprawdę niesamowita wiedzę, zastanawiam się czy nie namówić go na kilka artykułów... Nie o tym jednak mówiłam. Myślałam raczej o przedstawieniu przy oknie.
Jim ujął dłoń Courtney i pocałował by okazać swoje uznanie :
- Jesteś urodzoną aktorką. Przez chwilę nawet sam się zaniepokoiłem, czy aby nic Ci nie dolega.
Pocałunek może był i wyrazem szacunku, ale wywołał też ochotę na coś więcej.
- Nie mogę już się doczekać wieczoru, by ujrzeć tą Twoją kreację. - zamruczał przysuwając się do Courtney.
- Jestem pewna, ze wymyślanie odpowiedniego prezentu dla twojej uroczej śpiewaczki odpowiednio umili Ci te chwile.
Powiedziała kokieteryjnie odsuwając się od niego.
- Problem w tym, że potrzebuję muzy, która by mnie natchnęła inspiracją. - zamruczał przysuwając się ponownie.
Wnętrze powozu nie było zbyt obszerne zatem Courtney nie mogła cofać się zbyt długo. Z drugiej jednak strony był on odkryty i nie pozwalał niestety na nieco bardziej miłe tête-a-tête.
Położyła mu dłoń na ramieniu lekko, ale stanowczo odsuwając od siebie :
- Zachowuj się mój panie. Nie zapominaj, że nie jesteśmy sami.
- Niestety. -
westchnął.
- Spodobało Ci się jakieś celtyckie imię ? - spytał by zmienić niebezpieczny temat.
- Myślę, że Branwyn czyli jak powiedział pan Sharp dzika kobiecość całkiem do mnie pasuje, a co myślisz o imieniu Bran, czyli kruk jako imieniu męskim?
- Bronwen ? -
Jim przekręcił mimowolnie usłyszane imię. - Brzmi całkiem nieźle i pasuję do Ciebie Dzika Kobieto.
- Pan Sharp wymienił je jako Branwyn. Mam dobrą pamięć do wymowy. –
zauważyła nieco zadzierając głowę do góry.
- Bran też może być. Kojarzy mi się z Brian. – stwierdził pojednawczo Lexinton.
- Przy okazji nie tylko do wymowy, jak sądzę. Jesteś Irlandką lepiej wyczuwasz melodię języka, tak myślę. My Anglicy połykamy spółgłoski. Lepiej żebym nie próbował wymawiać "rabarbar".
- Lubię jak wymawiasz niektóre słowa -
powiedziała nachylając się do jego ucha – Na przykład pragnę cię, uwielbiam twoje ciało, proszę... - Ponownie roześmiała się wesoło.
Baron odsunął się odrobinę.
- Zachowuj się moja Pani. - spojrzał z udawanym szokiem w oczach - Nie zapominaj, że nie jesteśmy sami.
Na te słowa Courtney ponownie szczerze się roześmiała.




Wczesnym wieczorem jeszcze tego samego dnia do Olimpii Emmanuelli Grisi przybył posłaniec z tajemniczym wiklinowym, zamkniętym koszykiem. Chłopak niestety nie potrafił powiedzieć kto go wynajął, oprócz tego iż był to niezwykle elegancki gentelman.
W środku koszyka znajdował się śliczny szczeniaczek i przyklejona do wieka wizytówka z napisanymi złotym atramentem literami LL.

 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 03-04-2009 o 14:35. Powód: Literówki
Tom Atos jest offline  
Stary 03-04-2009, 16:17   #44
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
- Wspomniałaś milady o Ascot gdy wchodziliśmy – rzekł gdy cicho do Ady gdy nadal trwała rozmowa w salonie – to stamtąd bierze się Pani zamiłowanie do koni? Osobiście bywałem tam, bo okolice Windsoru są po prostu stworzone do wyścigów, ale grać... zdarzyło mi się może parę razy. Nie wiem czemu, ale jakoś nie budzi to moich emocji. Za mała rywalizacja może. Wolę raczej gry bardziej bezpośrednie, choć i nieoczywiste. Łączące subtelność z dynamiką. Takie na których wynik mam wpływ. Wie Pani o czym mówię? - spojrzał na nią robiąc pauzę, a przez jego twarz przemknął przez bardzo krótki ułamek sekundy młodzieńczo filuterny uśmiech balansujący na krawędzi salonowej przyzwoitości – Wyścigi krosowe oczywiście – rzekł w końcu zupełnie już poważnie - Mało popularny sport odbywający się głównie w Newcastle. Łączą elementy skoków, wyścigu klasycznego i gonitwy przełajowej. I tu właśnie folbluty są niezastąpione. Nie byłbym sobą gdybym komuś o Pani zamiłowaniach nie polecił tego rodzaju gier.

Te ostatnie słowa, mimo iż również nacechowane cieniem dwuznaczności, były oczywiście mocno na wyrost, gdyż Robert Virgil nie miał wątpliwości, że nigdy nie nastaną takie czasy, by jazda konna była bardziej popularna wśród kobiet niż wśród mężczyzn, nie mówiąc już o sprowadzeniu ich zdolności do jednego poziomu. Uznał niemniej, że to jakże zagadkowe i czarujące stworzenie zgrabnie musiałoby wyglądać na jego narowistym Aristidesie. Jakkolwiek dwuznacznie by i to nie zabrzmiało.

Tym samym umysł baroneta poprzestał natenczas rozmowy o Lucy, a nawet interesowania się Olimpią, która jakby nie patrzeć bardzo mu to ułatwiła. Kobieca zazdrość była według Windermare'a wybitnie nudnym aspektem ich zdobywania. Musiał przyznać, że nie przypominała mu już tej samej niełatwo dostępnej niepoprawnej romantyczki. Wszak Lexintona zna od paru dni, a już ukradkiem wodzi spojrzeniem to za nim to za jego towarzyszką podczas gdy on Robert Virgil baronet Windermare musiał zjeździć trochę Europy by zdobyć jej serce. Mimo, że nadal było to wysoce irytujące i godzące w jego ego, nawet nie przeszło mu przez myśl, że po prostu Sutton mógł być lepszym w tej grze...

Sypialnia Lucy ponownie przykuła uwagę Windermare'a. Ascetycznie wystrojony dostarczający tylko niezbędnych potrzeb pokój przypominał, jak to słusznie zauważył pan Sharpe, wyłącznie miejsce dla jakiegoś mężczyzny. Tylko nocna szafka z toaletką, oraz regał pełen książek tej świętej pamięci grafomanki Jane Austen wskazywał na bytność kobiety.
Z przyzwyczajenia baronet od razu zainteresował się łóżkiem młodej damy. Wieloletnie doświadczenie wielokrotnie upewniało go w przekonaniu, że jako jeden z najbardziej intymnych, a zarazem kojarzących się z przyjemnością nieróbstwa, obiektów kobiecej sypialni, łóżko skrywało zawsze najwięcej tajemnic. To w nim na ogół czytały te wszystkie sentymentalne bzdury skutecznie zalewające obecnie rynek literacki i to w nich pozwalały sobie na najbardziej otwarte myśli... Łóżko było pościelone, a stojąca obok samotna szafka wysprzątana. Stało na niej obecnie zgrabnej wielkości lusterko, szkatułka na jakąś biżuterię najpewniej, oraz kałamarz z piórem. Szkatułka zapewne została już przejrzana w poszukiwaniu podobnych do nieszczęsnego naszyjnika świecidełek, toteż bardziej Windermare'a zaintrygowały znajdujące się tu przybory piśmiennicze. Wziął do ręki przyjemne w dotyku i lekkie w ciężarze pióro. Ładna ręczna produkcja. Nie to co z obecnie kwitnących manufaktur. „Dla mojej kochanej Lucy. Tata” głosił wyryty nad stalówką napis. Było to prawie urocze. Prawie. Z ledwie widocznym uśmiechem politowania Windermare odłożył pióro. W końcu nie znajdowało się ono tu bez powodu. Kątem oka dostrzegł jak Person przygląda mu się niepewnie gdy otwiera szafkę nocną. Nic. Pościel gładka, pod poduszkami też nic.
"Gdzie go schowałaś szalona trzpiotko..." pomyślał siadając ostrożnie na łóżku. Po chwili sięgnął ręką na dół i przejechał nią po spodzie starego mebla. Tym razem Earl Person już z wyraźnie wymalowanym na ustach zniesmaczeniem obserwował jak baronet niemal bezcześci sypialnię jego córki. Słuchając jednak nadal wywodu pana Sharpe'a, nie odezwał się. Tymczasem Virgil uśmiechnął się do siebie znajdując to co chciał. Brakowało jednej deski. Wstał i bez zbytecznego poświęcania należytej ku temu rozwagi, podniósł materac łóżka. Tego już Person nie zdzierżył:
- Co Pan do cholery wyprawia Panie Windermare!??

W odpowiedzi baronet sięgnął ręką po coś co oparte o podpórkę desek znajdowało się ukryte w łóżku Lucy Person. Bez słowa i z tylko nieznacznym uśmiechem podniósł do góry pokazując zebranym odkrycie bez którego de facto ten pokój nie mógłby się obejść. Mała książeczka oprawiona w beżową skórę z zapięciem była już dobrze zakurzona, jednak nie pozostawiała złudzeń co do swojego wnętrza. Pamiętnik Panny Lucy Person z pewnością mógł rozwiać parę wątpliwości.

- Jestem zmuszony już drugi raz dzisiaj prosić Pana o wybaczenie milordzie, ale wiem, że wśród młodych dziewcząt panuje obecnie przyzwyczajenie do prowadzenia dziennika. Jego też miałem nadzieję tu znaleźć i jeśli będziemy mieli szczęście, to zawarte w nim informacje zdołają potwierdzić, lub obalić wysnute teorie romantyczno-masońskie. Ponieważ jednak tylko dama mogłaby ewentualnie czytać myśli innej damy, to... - To zabawne, ale nawet mu powieka nie drgnęła gdy tak łatwo kłamiąc podszedł do Ady Lovelace i podał jej znaleziony pamiętnik. Osobiście bez większego zainteresowania sam by to zrobił, ale earl Person już rzeczywiście mógł mieć dosyć więc należało mu już dzisiaj odpuścić – W Pani ręce milady. Czy mogłaby Pani nam przeczytać, jeśli Earl nie ma nic przeciwko, te fragmenty z ostatnich, które mogłyby nam nieco pomóc.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 03-04-2009 o 18:40.
Marrrt jest offline  
Stary 04-04-2009, 22:44   #45
 
hija's Avatar
 
Reputacja: 1 hija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodniehija jest jak niezastąpione światło przewodnie
Gdyby nie fakt, iż zdołała się w ciągu obiadu upewnić, że earlowi Ross nie jest do śmiechu, nigdy nie uwierzyłaby, że ten ascetyczny pokój, do którego zostali poprowadzeni jest sypialnią nastolatki. Lucy Person zaiste musiała być niezwykła, albo niezwykle surowo wychowywana. Pokój wyglądał jak dokładnie wysprzątana klatka dla kanarka. Białe ściany i kilka najpotrzebniejszych sprzętów nadawały mu wygląd rodem z broszur, w których najbieglejsi mistrzowie stolarskiego rzemiosła reklamowali swoje wyroby za pomocą średnio udanych rycin. Kilka osobistych akcentów wyglądało jak dekoracja, umieszczona tu raczej po to, żeby pokój sprawiał wrażenie zamieszkanego, niż przedmioty faktycznie przez kogoś używane.
Wystrój, choć to nieco zbyt duże słowo, tak skrajnie kontrastował z marzącą o elfach nastolatką, że – choć nigdy by się do tego nie przyznała – wprawił Adę w chwilowe osłupienie.
Rozglądała się po pokoju w skupieniu, ukradkiem przysłuchując się uwagom wygłaszanym przez resztę towarzystwa. Odegrana przez Suttona i jego nałożnicę przy oknie scenka wywołała na jej twarzy niewielki uśmiech. Popatrzyła na Grisi. Znały się dostatecznie długo, by mogła wiedzieć, że Olimpia właśnie w duchu obiecuje Lexingtonowi kastrację łyżeczką do herbaty, a jego towarzyszce życzy co najmniej ostrej biegunki. I to najlepiej podczas ich kolejnej namiętnej schadzki.

Przyglądała się również baronetowi Windermare, zadowolona, że wymogła na nim zaproszenie na następny kros. Miał w sobie pewną dozę czarującej arogancji, która sprawiała, iż można było sobie po nim wiele obiecywać.
Przekonanie mężczyzn o ich wyższości nad kobietami potrafiło być naprawdę zabawne. Tak, było również dużym problemem społecznym; szklanym sufitem, o który ona sama w swojej pracy niejeden już raz uderzyła głową. Tak, należało z tym walczyć, ale Ada Byron – King dostrzegała również drugą stronę medalu. Bunt i walka traciły sens, jeśli nie było się przeciwko czemu podnosić głosu. Nie, zdecydowanie nie była jedną z ujadających na wszystkich wokół i za wszelką cenę próbujących pogrążać mężczyzn feministek. Z rozbawieniem przypomniała sobie awanturę, którą kiedyś zrobiła jej o to Harriet Mill. Harrie omal nie dostała napadu apopleksji, gdy Ada oznajmiła jej – z właściwą sobie uprzejmą złośliwością - że choćby nie wiem jak się starała, nigdy nie zapuści sobie przyrodzenia. Biedny John omal nie musiał ich wtedy rozdzielać.

Za to właśnie kochała Londyn.
Pełen był znudzonych, stale szukających rozrywki ludzi.

Z niemałym rozbawieniem popatrywała to na wywracającego na lewą stronę łóżko Lucy Virgila, to na coraz bardziej rozjuszonego Persona. Co za znamienna scena! Ada wyobrażała sobie, że podobne miny mogli mieć ojcowie uwiedzionych przez Windermare’a panien. Wyglądało to tak, jakby gospodarz lada chwila miał ruszyć z pięściami na bezczeszczącego panieńska sypialnię baroneta. Chyba tylko cud mógł go uratować. I uratował. Zmaterializował się w ostatniej chwili w postaci pamiętnika biednej dziewczyny.

W Pani ręce milady. Czy mogłaby Pani nam przeczytać, jeśli Earl nie ma nic przeciwko, te fragmenty z ostatnich, które mogłyby nam nieco pomóc.

Ze zdziwieniem patrzyła jak ów cud ląduje w jej rękach.
Delikatnie starła kurz ze skórzanej oprawy. Zapięcie poddało się delikatnemu naciskowi i w dłoniach Ady rozkwitł cały świat młodej Lucy. W milczeniu przerzuciła kilka kartek, szukając ostatniego wpisu. Wzrok musnął kilka ostatnich wersów. Uniosła głowę pytająco spoglądając na Trzeciego Earla Ross. Mężczyzna wyglądał, jakby miał ochotę bezradnie rozłożyć ręce. Nie zrobił jednak tego, po prostu ze smutkiem skinął głową.
Zaczęła więc czytać ostatni wpis.

Cytat:
Och, jakże cudny okazał się bal!!!
Nawet ta okropna szafirowa sukienka nie popsuła wieczora!
Szczerze przyznaję, drogi pamiętniczku, że nie spodziewałam się takiego obrotu spraw! Zanosiło się na kolejny nudny bal. Pląsy w towarzystwie Johna i Anny. Tymczasem nie! Już nawet nie pamiętam kto nas sobie przedstawił… Cudowny Hrabia Pentecôte Arbe nie tylko cały wieczór zajmował mnie rozmową, ale, słodki Boże, jak on tańczy!

I te oczy…
Piękne, piękne oczy! Jak mokra ziemia! Takie same, wyobrażam sobie, miał Pan Crawford. Wiem już…
Hrabina Lovelace urwała w pół zdania. Trudno by nazwać ją pruderyjną, ale to, co następowało dalej w dzienniku Lucy zdecydowanie nie było przeznaczone do uszu postronnych. Ani tym bardziej jej ojca. Nie tak znów dawno, jak lubiła myśleć, sama była nastolatką i myśl o tym, że to, co umieszczała wtedy w swoim sztambuchu mogłoby ujrzeć światło dzienne, podnosiła jej włosy na głowie.

- Pozwolą państwo, że resztę sekretów Lucy zachowam dla siebie. Moje oczy to i tak już o parę za wiele. Jeśli pozwolicie, dokończę lektury w samotności. Obiecuję podzielić się szczegółami… istotnymi dla sprawy – uśmiechnęła się dość frywolnie, przywołując na twarz lorda Person kolejną falę pąsów. Nie dało się jednak zauważyć, iż postanowienie Ady przyniosło mu ulgę. Nie mógł przecież odpowiadać za intymne spostrzeżenia córki, którą ze wszystkich sił starał się wychować na damę.

*

Żegnając się z resztą gości podsunęła baronetowi Windermare dłoń do ucałowania. Gdy muskał ją ustami rzuciła
- Wybacz, sir, jeśli Pana rozczarowałam. Coś mówi mi, że liczył Pan na bardziej pikantne fragmenty.
Niewyraźna przez ułamek chwili mina Virgila uczyniła uśmiech Ady Byron jeszcze bardziej promiennym.
- Obiecuję poprawę, sir. Do zobaczenia.
 
hija jest offline  
Stary 07-04-2009, 14:55   #46
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Wskazówki Big Bena wskazywały dokładnie dwunastą w nocy, gdy w jedną z uliczek przy Belgrave Square wjechały dwie zabudowane dorożki. Z jednej bezszelestnie wysypało się kilka drobnych postaci i kierowanych czyimś poleceniem rozbiegło się cicho ku wylotom wszystkich uliczek prowadzących do placu. Dokładnie minutę później z drugiej dorożki wysiadły dwie osoby. Pierwsza drobniejsza poruszała się z naturalnym wdziękiem, druga roślejsza pomimo iż noc była ciepłą nosiła obszerną pelerynę, w dłoni zaś dzierżyła laskę.
Obie tajemnicze postacie starając się zachować ciszę podeszły do posesji pod numerem 12 i stanęły dokładnie pod oknem sypialni Lucy Person.
Gdyby ktoś wyjrzał przez okno na parterze zapewne w zdumieniu rozpoznałby w postaciach barona Lexinton we własnej osobie i towarzyszącą mu panią Davies. Jednak nikt tego nie uczynił i para na razie pozostała niezidentyfikowana.



Jim sprawnie wyciągnął spod peleryny linę i przywiązawszy ją do środka laski. Następnie wsadził jej koniec z tyłu za pasek w spodniach Courtney i stanął przed nią robiąc z dłoni siodełko, zupełnie jakby chciał ją podsadzić na wyjątkowo wysokiego wierzchowca. Irlandka skorzystała z pomocy i zgrabnie stanęła na parapecie parterowego okna. Dalej wykorzystując architektoniczne ozdoby i gzymsy kamienicy z iście kocią zręcznością, zdradzającą sporą wprawę zaczęła się wspinać w górę. Jim patrzył w ślad za nią, gotów w każdej chwili złapać ją w razie niepowodzenia. Na szczęście pokój Lucy znajdował się na pierwszym piętrze i upadek Courtney zamortyzowany przez barona mógł się skończyć co najwyżej kilkoma siniakami na jej ponętnej pupie.
Irlandka jednak ani myślała spaść i wkrótce była już przy oknie sypialni córki Lorda Ross. Zajrzała do środka i zauważyła prócz śpiącej Lucy drzemiącą w fotelu przy łóżku ciotkę. Wcześniej podczas spotkania z lordem Ross wcisnęła pod okno szpilkę do włosów, by nie można ich było domknąć. Wykorzystując to teraz mogła je swobodnie otworzyć, by wślizgnąć się do środka i zablokować wzmocnioną stalowym prętem laskę Lexintona o ościeżnice okna. Potem zamierzała cichutko zbliżyć się na palcach do ciotuni i zasłaniając chusteczką usta odkorkować buteleczkę z chloroformem, by przytknąwszy ją pod nos śpiącej kobiety pogrążyć ją w nieświadomości. Jeśliby wszystko przebiegło zgodnie z planem zamierzała sprawdzić jeszcze pokój służącej, a potem wypytać Lucy podając się za przybyszkę ze świata elfów. Jeśli nie, zamierzała uciec przez okno po linie asekurowana przez Jima.
Baron stał na dole i obserwował, jak jego towarzyszka skrada się by wejść do środka. Zastanawiał się czy nie wspiąć się po linie za nią. Musiał jednak poczekać na znak Courtney, że wszystko jest w porządku.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 07-04-2009, 16:00   #47
 
woltron's Avatar
 
Reputacja: 1 woltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumnywoltron ma z czego być dumny
- Bardzo ciekaw jestem opinii naszych uroczych dam. Czy nie jesteście panie zadania … - spytał spoglądając prosto w oczy Olimpii – że ten pokój jest wyjątkowo surowy w wystroju, jak na pomieszczenie młodej dziewczyny?
- Kompletnie nie orientuję się, jak powinny wyglądać pokoje młodych, dobrze urodzonych dziewcząt – rozłożył ręce – ale chyba rzeczywiście takie pomieszczenie przypomina mi bardziej gabinet polityka lub pastora. Nie mniej, być może panna Person oznaczała się właśnie upodobaniem do surowości. Panie hrabio, czy mógłby pan potwierdzić lub zaprzeczyć, że obyczaje pana córki zmieniły się pod tym względem?
- Pan Sharpe może mieć rację – odpowiedziała Suttonowi panna Bearnadotte – nie każda dama lubi przepych. Zresztą pytanie powinno być skierowane do Earl Ross, który zna swoją córkę lepiej niż którekolwiek – popatrzyła się po zgromadzonych – z nas.
- Nie mylą się państwo – Earl zwrócił się bezpośrednio do Edrica i Madeleine. - Moja córka nie lubi przepychu, a poza tym spędza tu jedynie parę dni w roku. Latem zawsze wyjeżdżamy na wieś, a pozostałą część roku mieszka w szkole panny Derry.. – W głosie Earla dało się wyczuć pewien żal. – Niestety, ale moje liczne obowiązki nie pozwalają mi spędzać z córkami zbyt wiele czasu,, a na dodatek dom pozbawiony kobiecej ręki, przez który przewija się dużo mężczyzn, nie jest najlepszym miejscem dla młodej damy. Dlatego, jak już powiedziałem, większą część roku Lucy spędzą w szkole Lady Derry, która mieści się kilka ulic stąd. Dzięki temu możemy siebie często odwiedzać. Co zaś do samego wystroju to córka urządziła pokój według własnego upodobania. Nie wiem, co jeszcze mógłbym dodać na temat wystroju tego pokoju.
Olimpia podeszła do Earla i rzekła cicho:
- Pożegnam się już panie hrabio. Kiepski ze mnie śledczy. Źle się czuję oglądając cudze rzeczy- uśmiechnęła się przepraszająco - Będę niecierpliwie czekać na wieści w sprawie terminu naszego wyjazdu na wieś.
- Rozumiem – odpowiedział Earl Ross – Pozwoli państwo, że odprowadzę panią do drzwi. – Zwrócił się do pozostałych. – Proszę sobie nie przerywać – powiedział, otwierając drzwi Olimpii i wychodząc z nią.


*

- Jeśli jest to możliwe, chciałbym też spotkać się z jedną z osób, które przeprowadzały dotychczasowe dochodzenie i wysłuchać szczegółowej relacji z działań, które zostały podjęte. Wiem, że nic nie znaleziono, jednak sama informacja gdzie szukano pozwoli nam oszczędzić czas w przyszłości. Jeśli chwila jest niedogodna, dostosuję się. - Zakończył.
- Konstabl Hunt mieszka w Dawenvill – opowiedział Earl Ross na pytanie Somerseta – i zapewne zechce opowiedzieć na każde państwa pytanie dotyczące poszukiwań. Obawiam się jednak, że z powodów swoich obowiązków nie opuści on miasteczka. Natomiast profesor Kigan wyjechał z Londynu do swojej wiejskiej posiadłości w okolicach Southampton. Nie sądzę bym był w stanie przekonać go do powrotu do Londynu wcześniej niż za tydzień, dwa, ale oczywiście mogę zaaranżować takie spotkanie, a nawet zaprosić profesora do swojej posiadłości.
- W takim razie gdybyśmy mogli prosić o wysłanie wiadomości do konstabla Hunta i uprzedzenie go - Wilhelm popatrzył się po pozostałych - że przyjedziemy.
- Oczywiście, wiadomość wyśle jeszcze dziś – stwierdził Earl Ross.

*

- Pozwolą państwo, że resztę sekretów Lucy zachowam dla siebie. Moje oczy to i tak już o parę za wiele. Jeśli pozwolicie, dokończę lektury w samotności. Obiecuję podzielić się szczegółami… istotnymi dla sprawy – uśmiechnęła się dość frywolnie, przywołując na twarz lorda Person kolejną falę pąsów. Nie dało się jednak zauważyć, iż postanowienie Ady przyniosło mu ulgę. Nie mógł przecież odpowiadać za intymne spostrzeżenia córki, którą ze wszystkich sił starał się wychować na damę.
- Będziemy wdzięczni – powiedział Virigil, po czym spojrzał na Persona – Myślę, że widziałem wystarczająco. Za pańskim i państwa pozwoleniem – zwrócił się do earla – pożegnam się. Jest parę rzeczy, które muszę załatwić przed skorzystaniem z nadzwyczaj uprzejmej propozycji Earla.

Również inni postanowili dołączyć do baroneta Windermare widząc, że obiad i przeszukiwanie pokoju Lucy zmęczyło biednego Lorda Persona. Rzeczywiście nie wyglądał on najlepiej, a ostatnie minuty, gdy Ada czytała pamiętnik jego córki musiałby być dla niego prawdziwą torturą. Mimo to podziwialiście tego człowieka, że znosił wasze pytania, uwagi i zachowanie godnie i że jedynie dwa razy dał się ponieść emocjom.
Pożegnanie z gospodarzem nie zajęło wiele czasu. Mimo iż wszyscy z obecnych - poza milczącym Weeltonem-Morrisem, który powiedział, że musi wyjaśnić wpierw pewną sprawę i że dołączy do reszty towarzystwa później - zamierzali udać się do Dowenvill, nie ustalono jednego terminu. Możliwość użyczenia innym własnego powozu złożyli Lexinton i Ada Lovelace.


***
Madeleine Bearnadotte i Edric Sharpe

Powóz zatrzymał się przed niewielką kamienicą w południowym Londynie. Edric Sharpe pomógł swojej towarzyszce wysiąść z powozu.
- Dziękuje panie Sharpe - powiedziała Bearnadotte – Przepraszam za swoją małomówność, ale nie najlepiej czuję się na salonach możnych tego świata, a jednocześnie nie wiem jak mogłabym pomóc biednej Lucy.
- Proszę nie być dla siebie zbyt surową Panno Bearnadotte. Ja również nie wiem jak mógłbym jej pomóc. Prawdę powiedziawszy wątpię by był to możliwe i by ktokolwiek był w stanie pomóc temu biednemu stworzeniu… - po czym dodał szybko – Nie należy jednak tracić nadziej.
- Być może ma Pan rację. - Kobieta obdarzyła uśmiechem Sharpe i natychmiast zmieniła temat – Zamierza pan skorzystać z zaproszenia earla Ross i udać się do Dawenvill?
- Oczywiście, to mój obowiązek –powiedział bez namysłu Sharpe – i będę bardziej niż zaszczycony gdyby mi Pani towarzyszyła.
- Obawiam się, że świat kobiet jest nieco bardziej skomplikowany panie Sharpe niż bym tego chciała i że nasza wolność nie zawsze zależy od nas samych… - odpowiedziała cicho, prawie niesłyszalnie stając przed drzwiami do domu.
Drzwi wejściowe otworzyły się i z środka wyszedł wielebny Henry.
- Ojcze.
- Panie Bearnadotte.
- Witajcie moi drodzy, zapraszam do środka.
- Obawiam się ojcze – Madleine przejęła inicjatywę – że Pan Sharpe nie będzie mógł skorzystać z zaproszenia – Widząc wielkie oczy ojca dodała szybko – ponieważ zostaliśmy zaproszeni przez Earla Persona do jego wiejskiej rezydencji w Dawenvill. Byłoby więc niegrzecznym trzymać pana Sharpe gdy musi się przygotować do wyjazdu, prawda ojcze.
- Ależ oczywiście… – odpowiedział – Proszę wybaczyć.
- Nic się nie stało.
- Tu się pożegnam z Panem, Panie Sharpe. – Madleine ukłoniła się, po czym dodała - Mam nadzieję, że zobaczymy się jutro.
- Ja również. - Odpowiedział Edric - Panno Bearnadotte, Panie Bearnadotte, życzę dobrej nocy – powiedział kłaniając się.

***
Edric Sharpe

- Edric’u… - kobiecy głos rozbrzmiał w głowie Sharpe’a – Edric’u chodź do mnie. - Sharpe odwrócił się w stronę z której, jak mu się zdawało, dochodził głos, nikogo jednak tam nie było. „Dziwne” pomyślał i ruszył przed siebie.
Nie pamiętał jak długo wędrował pustymi korytarzami o niewielkich okiennicach-lustrach, w których widać było jedynie jego odbicie zanim dotarł do sali tronowej. W hali panował półmrok, przez co Sharpe nie był w stanie określić jej wielkości, a także tego, co się w niej dokładnie znajduje oprócz pięknie zdobionego tronu i niezliczonej wprost ilości rzeźb przedstawiających nieznanych mu władców.
- Jest tu ktoś? – krzyknął.
- Ktoś? Ktoś? Ktoś? – Odpowiedziała mu echo.
Zrezygnowany machnął ręką i usiadł opierając się o zimną, kamienną ścianę. Zamknął oczy. „Co robić? Co to za dziwne miejsce i jak je opuścić?” pomyślał.
- Edric’u… - Sharpowi zdało się, że kobieta szepcze mu do ucha – Już niedługo się spotkamy… pamiętaj…kwiat… arze….

*

Edric Sharpe obudził się oblany potem we własnym łóżku. Ku jego ogromnemu zdziwieniu w ręce trzymał niewielki żółty kwiat.



***

Robert Virigil Windermare

Klub Ostrzy był drugim domem dla Virigila, dlatego nie było zaskoczeniem gdy powóz Widermare’a zatrzymał się przy Netherwood Street 34.
- Pojedziesz do domu i przygotujesz rzeczy do wyjazdu – wydał suchy rozkaz do swojego służącego – pamiętaj zapakować odczynniki z mojego laboratorium i… - Virigil poczuł jak ktoś chwyta go za ramię. „Co do cholery” pomyślał.
- Robert Virigil Windermare? – Powiedział niewysoki, młody mężczyzna o kwadratowej szczęce. Za jego plecami stał starszy mężczyzna o krótko przystrzyżonej, siwej brodzie.
- Tak – stwierdził Windermare - W czym mogę Panu pomóc.
- Nazywam się Tagart, John Tagart.
„Tagart, Tagart… gdzie ja słyszałem to nazwisko…”
- Obawiam się, że nie znam pana, panie Tagart – odpowiedział Virigil nie mogąc sobie przypomnieć czy już kiedyś spotkał nieznajomego.
- Obawiam się – powiedział Tagart wyraźnie tracąc nerwy – że się pan myli, panie Widermare. Wczoraj obraził pan moją żonę Eileen Tagart. Żądam satysfakcji – wycedził przez zaciśnięte zęby.
- I otrzyma ją pan… - odpowiedział spokojnie Virigil patrząc się Tagartowi prosto w oczy. –Marku daj panu moją wizytówkę – zwrócił się do służącego, który spełnił od razu rozkaz -Jeszcze dziś zgłosił się do pana mój człowiek by ustalić szczegóły panie Tagart, a teraz przepraszam, ale mam ważniejsze sprawy na głowie niż zajmowanie się nieudacznikami, którzy nie potrafią upilnować własnej żony. – rzucił Virigil mijając Tagarta. Tagart poczerwieniał i już miał się rzucić do przodu, gdy starszy mężczyzna chwycił go z tyłu i odciągnął na bok.

***

Ada Lovelace

Bycia słomianą wdową niewątpliwie miało swoje plusy. Jednym z nich była możliwość robienia tego, co się chciało. „Wolność” pomyślała Ada siedząc w powozie, gdy służący otwierali bramę. Nie to, żeby mąż przeszkadzał Adzie, ale bez niego było zdecydowanie łatwiej.

*

Ada otworzyła pamiętnik Lucy, które Lord Person zgodził się jej pożyczyć do jutra by mogła go przeczytać. Lovelace otworzyła niewielką książeczkę, oprawioną w beżową skórę i zaczęła czytać. „Zaskakujące ile można zapisać stron o niczym” stwierdziła przerzucając kolejne kartki na łamach, których Lucy w większości skupiała się na tym kto, w co był ubrany, a także kto z kim zatańczył na ostatnim balu. Tylko czasami wpisy Person zwracały uwagę Lovelace, a parę szkiców literackich jej autorstwa , poświęconych m.in. Jane Austen, było naprawdę przednich.

„Może za ostrą ją oceniłam” stwierdziła Ada przypominając sobie swój własny pamiętniczek i głupoty, które w nim wypisywała.

Jednak jedynym tak naprawdę ciekawym wpisem był ostatni - o Hrabim Pentecôte Arbe, który nie tylko był doskonałym tancerzem, ale także dobrym towarzyszem rozmów, a także, a przynajmniej tak go sobie wyobraziła Ada, szarlatanem potrafiącym uwodzić młode, niedoświadczone kobiety.

„Jednego nie rozumiem… jak ktoś o takim wyglądzie, ktoś tak dobrze tańczący został niezauważony przez Persona i jego gości?”. Myśl ta nie dawała długo spokoju Adzie.

*

„Czas iść spać” pomyślała Loevelace odkładając pamiętnik Lucy na nocną szafkę obok łóżka, po czym wstała i udała się odświeżyć przed snem. Weszła do łazienki znajdującej się tuż obok sypialni. Po chwili wróciła i już miała zgasić lampę, gdy z przerażeniem stwierdziła, że pamiętnik Lucy leży w strzępach...

***

Wilhelm Somerset

Sen. Twarz, twarz podobna do twoje, a jednak nie taka sama, nie identyczna, lecz prawie. Ten człowiek…, kim jest? Jak brzmi jego imię… nie pamiętasz?

- Albert – mężczyzna się uśmiechnął – tak mam na imię? Zapomniałeś… - Popatrzył się smutno na ciebie – Nie martw się. Niedługo sobie przypomniesz… przypomnisz sobie wszystko…Jestem…

Wilhelm Somerset obudził się nagle, wstał szybko i podszedł do najbliższego lustra. Spojrzał w nie i odetchnął z ulgą – był ciągle sobą.

***
James Sutton

Courntey sprawnie otworzyła okno, weszła do środka i spuściła linę by w razie czego móc szybko uciec, po czym Sutton stracił ją z widoku. Mijały kolejne minuty, a Irlandka nie dawała oznak życia. Anglik w końcu nie wytrzymał. Wspiął się po linie, najciszej jak potrafił. Opierając nogę o jedną z architektonicznych ozdób spojrzał do środka. Lucy leżała w łóżku, ciotka Lucy ciągle spała, co oznaczało, że Courtney udało się podać jej chloroform, jednak samej Irlandki nigdzie nie było widać. „Gdzie jesteś kobieto” pomyślał Sutton,a po chwili podjął decyzję wejścia do środka.


Wszyscy oprócz Suttona

Niewielka koperta, którą przyniósł służący Persona zawierała w sobie imienny bilecik od Earla Ross z zaproszeniem do jego wiejskiej rezydencji, a także informację o tym, że konstabl Hunt został uprzedzony o waszym niedługim przybyciu.
 
__________________
"Co do Regulaminów nie ma o czym dyskutować" - Bielon przystający na warunki Obsługi dotyczące jego powrotu na forum po rocznym banie i warunki przyłączenia Bissel do LI.

Ostatnio edytowane przez woltron : 09-04-2009 o 13:46.
woltron jest offline  
Stary 07-04-2009, 23:22   #48
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Popołudnie kiepsko się zaczęło. Najpierw jej spóźnienie potraktowano jako normalne zachowanie operowej divy. Reżyser i producent spektaklu Tom Olderson co prawda machnął ręką na przeprosiny zdyszanej Olimpii, która z powodu tłoku na ulicach wysiadła z dorożki dobre 200 metrów przed Covent Garden i przebiegła cały ten odcinek, ale potem trudno było nie usłyszeć jak mamrotał pod nosem, znowu i te primadonny. Olimpia nigdy dotąd się nie spóźniła i czuła się urażona tym uogólnieniem. Kilka miesięcy punktualności nie starczyło żeby przebić się przez stereotypy.

Potem było jeszcze gorzej. Nie sięgała głębi swych zwykłych dolnych rejestrów, nie wyśpiewała żadnych elektryzujących wysokich tonów.

A gdy zepsuła wysokie C w łatwym „Salut a la France”, zaraz po arcytrudnej arii dla Tonia cudownie wykonanej przez Rubiniego, poczuła jak po policzkach płyną jej łzy. I choć próbowała powstrzymać drżenie ramion, nie na wiele to się zdało. Nie zapobiegła rozdzierającym serce myślom, że jest po prostu dobrą śpiewaczką. Dobrą, nie wybitną. Mimo, że ma dwadzieścia cztery lata i jest u szczytu swoich możliwości.

Niestereotypowe zachowania czasem są niemożliwe. A jeden fałszywy dźwięk może być powodem rozpaczy.
Piękna śpiewaczka uciekła do garderoby.


Najpierw rozległo się pukanie a potem w drzwiach pojawiła się głowa Oldersona, i po chwili reszta jego korpulentnej sylwetki. Reżyser miał zafrasowaną minę.
Opera, którą uwielbiał Paryż nie musiała okazać się sukcesem w Londynie. Choć Tom Olderson nie szczędził pieniędzy by tak się stało. Ale jak powtórzyć francuski sukces, gdy najpiękniejsza aria opery nosi tytuł „Salut a la France”? Tom nie był jednak ryzykantem. Postawił na odtwórczynie tytułowej roli, talent Giuli i urodę Olimpii oraz … zaakcentował rewiowo – komediowy charakter dzieła. Niestety śpiewaczki nie zgodziły się wystąpić w zaproponowanych przez niego strojach.

Olimpia unikała wzroku mężczyzny.
- Proszę mi wybaczyć. – Starała się przybrać spokojny wyraz twarzy - Zaraz wrócę. Za dużo ostatnio pracowałam.
- Ależ nie ma czego wybaczać. Zajrzałem tylko sprawdzić czy wszystko w porządku. I powiedzieć, że zarządziłem tygodniowa przerwę w próbach. Wszyscy są zmęczeni – uśmiechał się dobrodusznie popisując się wyjątkowym u siebie taktem.
- Dziękuję – Olimpia aż rozjaśniła się na tę nieoczekiwaną uprzejmość.
- Przemyślałam kwestię kostiumu – powiedziała nagle -Zgadzam się wystąpić w spodniach.
Olderson ukłonił się szarmancko. I cicho wycofał z garderoby.

Wychodząc uśmiechał się z triumfem. Tego Olimpia Emmanuella Grisi niestety już nie widziała.

***

Gdy wróciła do domu w salonie czekał na nią otworzony kosz.
- Musiałem otworzyć, żeby się nie udusił – powiedział stojący sztywno obok kosza lokaj – Od trzech godzin pilnuję stabilność tej … przesyłki, Madame.
Zaciekawiona otoczeniem przesyłka zaszczekała do Olimpii.
- Nie dałeś mu nawet wody? – Olimpia nie była pewna czy w głosie służbisty Karola dźwięczało rozbawienie czy lekkie zdenerwowanie.
- Dałem – mężczyzna pokrył się rumieńcem – Proszę mi wybaczyć, że ruszałem bez pozwolenia.
Śpiewaczka z trudem zachowała powagę.
- Wybaczam. Wspaniale się spisałeś Karolu. Jesteś już wolny, poproś tylko kucharkę o jakieś mięsko dla potwora.
- Mięsko też dałem, Madame.

Kiedy lokaj odchodziłł psiak zdecydował się mu towarzyszyć. Całkiem zgrabnie wydrapał się z koszyka i zaczął poszczekiwać. Olimpia z przyjemnością wzięła niesfornego czworonoga na ręce. Miała ochotę wtulić twarz w jego biały puch. Ale maleństwo bezzwłocznie zaprotestowało przeciw ograniczeniu wolności … obsikując dziewczynę. Odsunięte na odległość ramion, poza suknią zniszczyło i perski dywan. Oczywiście skutek był taki, że szczeniak z miejsca zyskał sobie sympatię śpiewaczki. Olimpia lubiła bezczelne stworzenia i nic nie mogła na to poradzić. I to, mimo, że piesek okazał się suczką.
- Jesteś przepiękna – śmiała się do białej kulki.

W drzwiach lokaj obrócił się jeszcze na chwilę. Na bladych policzkach, wciąż kwitły mu wielkie rumieńce.
- Mówiłem do niej Pusia. Trzy godziny. Wydaje mi się, że już reaguje.

Olimpia lubiła psy duże, ciemno umaszczone i wyglądające groźnie. Obdarowano ją chińskim shih tzu. Który w dodatku reagował na imię Pusia. Nic dziwnego, że nie dała rady pohamować wesołości. Zaniosła się serdecznym śmiechem. Takim, od którego później bolą mięśnie brzucha i twarzy. I który powoduje, że służba szepcze po kątach, że młodsza pani Grisi jest trochę nieobliczalna.

Każdy dzień ma wiele oblicz.

Zaś biedna Pusia zastygła bez ruchu przytulona do piersi Olimpii, nie wiedząc, czego może teraz się spodziewać. Zachowania Olimpii i dla niej były jeszcze zagadką.

Bilecik panna Grisi zobaczyła pół godziny później, gdy już przebrana w peniuar poszukiwała informacji o nadawcy. Przez chwilę gniewnie obracała karteczkę w palcach.
- To przecież nie twoja wina – powiedziała w końcu do dokazującego na jedwabnej pościeli szczeniaka
Będziemy udawać, że jesteś od tajemniczego wielbiciela.
Podarta wizytówka trafiła do kominka.

***

Wieczorem Olimpia siedziała na łóżku, obłożona starymi listami. Poszukiwania trwały i trwały. Zmogły Pusię, która zasnęła na stosiku starej korespondencji, śniąc zapewne o ciekawszych zabawkach niż stare, pożółkłe kartki. A Olimpia w końcu znalazła - list Giuditty do Giuli.

To zawsze przychodzi z wiosną. Wraca do mnie w snach. Starczy, że na moment zamknę oczy, a rozpościera się przede mną widok miasta. Blask jego murów wielokrotnie wyższych od Zamku Sforzów, znowu mnie oślepia, tak, że bardziej domyślam się niż widzę posągi olbrzymich rycerzy drzemiących w marmurowych wykuszach.
Czuję ten sam strach, co wtedy. Hrabia M kładzie dłoń na mojej szyi, a ja nie wiem, co przeraża mnie bardziej. Ten dotyk, czy widok rozpościerający się aż po horyzont? Trwamy tak w milczeniu wiele minut. Wiatr dmie w żagle, łódź musi płynąć z wielką szybkością, ale mury nie zbliżają się ani na trochę. W końcu zaczyna brakować mi tchu, hrabia opuszcza wtedy rękę i pyta, czemu płaczę.
Boję się mu powiedzieć, że myślę, że oszalałam.
Więc odwracam się, patrzę w jego niebieskoszare oczy i nagle wiem, co chcę zrobić. Kłaniam się trochę niezręcznie niczym debiutantka na swoim pierwszym balu i całuję palce, które przed chwilą delikatnie gładziły mój kark. I mówię, że chcę z nim zostać na zawsze.
Wiem, moja droga wiem. To niebezpieczny sen. Nie da się przenieść do świata ze snów. Nie istnieje miasto z białego marmuru. Stalowe, gigantyczne statki nie unoszą się w powietrzu. Hrabia M nie zginął w pojedynku, broniąc mego honoru.
Nie ma goblinów ani elfów.


I drugi zaadresowany do samej Olimpii. Wtedy Olimpia myślała, że dygresje siostry są próbą ucieczki od choroby.

Przeczytałam dziś w gazecie, ze w Londynie zwodowano metalowy okręt – pisała w liście Giuditta – Zawsze to jakiś postęp. Chciałabym doczekać chwili, kiedy i na niebie pojawią się takie statki. Albo, chociaż lotnicy, unoszeni na wielkich skrzydłach stalowych konstrukcji. I zamiast dorożek po ulicach miast będą jeździć lokomobile.
Widziałam takie miasto.
We śnie, w którym mój list wypluła z siebie maszyna stojąca w Twojej sypialni, niemalże w chwili, w której go napisałam.


A kiedy znalazła niewielką akwarelkę podniecenie Olimpii sięgnęło zenitu.
Zerwała się z łóżka nie bacząc na fakt, że obudzi swoją przyszłą przyjaciółkę. Po chwili już tachała korytarzem wielki kufer. Teraz nie chodziło już o Lucy. Panna Grisi wybierała się do krainy elfów.

- Madame? – wyglądało jakby rumieniec zastygł na policzkach Karola od tej chwili sprzed kilku godzin. Olimpia nawet nie poprawiła zsuwającego jej się z ramion jedwabnego szlafroka.
- O, dobrze, że nie śpisz. Wyjeżdżam z samego rana. Dopilnuj proszę, żeby powóz był gotowy.
- Pomogę Pani – lokaj w końcu dał radę opuścić wzrok.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 08-04-2009, 12:07   #49
 
Kelly's Avatar
 
Reputacja: 1 Kelly ma wyłączoną reputację
- Świat kobiet nie jest tak prosty jak świat mężczyzn i nie zawsze możemy dysponować swoim czasem – tak, albo mniej więcej tak, powiedziała. Oczywiście, zdawał sobie z tego sprawę, a jednocześnie czuł, że gdyby jej kochający bigoteryjny ojciec zabronił córce jechać do Dawenvill, byłoby to niesprawiedliwe, nieuczciwe i w najwyższym stopniu wredne wobec tej przesympatycznej kobiety o niebanalnej urodzie. – Jakiż dobry duszek sprawił, że po tylu latach spotkaliśmy się w tak interesujących okolicznościach? - Miss Bearnadotte ukazywała się w jego oczach jako inteligentna i ładna kobieta mająca w sobie to coś. Zresztą, przyznał w duchu, wszyscy jego nowi znajomi na drugi rzut oka robili lepsze wrażenie, niż na pierwszy. Nawet Lexington, który widać lubił udowadniać swoją wyższość nad innymi. Jego sprawa, ale nawet jeżeli okazał się trochę pyszałkiem, to bynajmniej nie durniem. Lady Davies zaprezentowała się za to jako niezwykle sympatyczna osoba o umyśle znacznie głębszym, niż mógł się spodziewać po bogatej, samotnej i młodej damie. Operowa diva Olimpia Grisi ze swoją zjawiskową, ezoteryczną urodą, którą wreszcie dostrzegł, i zdroworozsądkowymi uwagami sprawiła, że także zaczął o niej myśleć w bardziej pozytywnych barwach, niżeli na początku. Również baronet i pozostali. Najmniej ze wszystkich znał ową hrabinę Lovelace.

- Zresztą, głupie gadanie – skarcił sam siebie niemal niedoszłyszalnym głosem. – Przecież tak naprawdę, poza Madeleine wszyscy tutaj są mi obcy. Zresztą to widać. Trzymają się zresztą w swoim towarzystwie wspólnych znajomych, zarówno panie, jak i panowie i to ja jestem dla nich intruzem, a nie na odwrót. Wtargnąłem w ich środowisko, które mnie nie chciało, ani prosiło. Ot, akceptowało, jako osobę, która jest bo jest, bo może być przydatna. Pod tym względem tylko lady Davies wydaje się wyjątkowa, albo ... tak dobrze się maskuje. - Ale cóż, ogólnie był przygotowany na taką reakcję, ba – był jej pewny.
- Zresztą, nieważne – analizował sytuację – pojedziemy na wieś, zbadamy co się da zbadać i gwinee przeciw orzechom, że nic nie znajdziemy i wrócimy po kilku tygodniach tak samo głupi jak na początku, za to trochę na plucie finansowym. Przynajmniej ja, bo gdyby – uświadomił sobie – lady Davies nie zaproponowała mi swego powozu, to chyba szedłbym piechotą, albo najtańszym dyliżansem. Ale po tym się rozejdziemy wszyscy, oni do swego bogactwa, ja do swych książek, Madeleine ... cóż, z nią chciałbym, chciałbym, chciałbym czegoś więcej, niż tylko przelotnego epizodu, lub powrotu do lat, kiedy się spotykali jako dzieci. Także przyjemnie byłoby porozmawiać od czasu do czasu z Lady Davies. Ale to już inny świat. Salony szlachty i bardzo bogatych kupców, bankierów, dobrze prosperujących fabrykantów. Jednym słowem elity urodzenia i elity sakiewki.

Tak rozmyślając dojechał do gospody, która stanowiła jego chwilowy dom. Umył się, rozebrał i zmęczony walnął na wyrko, a wtedy ...

***

- Świat zwariował – oceniał gwałtownie - albo ja zwariowałem. Stawiam na to drugie!
Patrzył na kwiat przypominając sobie wszystkie szczegóły owego tajemniczego snu. Kobieta, dwór, tron. Ale gdzie, co i kiedy? Uznałby za pewnik, że to sen, ale kwiat? Żółty kwiat, który leżał obok Edrica, jakby kpiąc sobie z jego racjonalnych przekonań.

- A może to ktoś z gości, czy karczmarze?
Ale nie, drzwi były zamknięte na klucz tak jak wcześniej. Niemożliwe, niemożliwe. Chyba, analizował, że kwiatek przypadkiem zaczepił mu się gdzieś, do ubrania, kiedy wracał wczoraj. Gdyby go nie zauważył, gdyby rozbierając się upuścił go na łóżku? To wyjaśniałoby wszystko! Oprócz tego snu i tajemniczych słów „pamiętaj…kwiat… arze….” Co chciała przez to powiedzieć? Czy pragnęła, żeby wziął ten kwiat? A może, że to kwiat będzie jakimś wyróżnikiem, wskaźnikiem, symbolem, który pozwoli go rozpoznać. A może tylko zwykłym darem? Albo jakimś żartem? Lub wszystko na raz? – Złapał się na myśli, że zaczyna poważnie podchodzić do tej sprawy z pogranicza snu.

"Przyjmijmy, oczywiście, to idiotyzm i nieprawda, ale przyjmijmy na ta chwilę założenie, że coś tu jest nie tak zupełnie zwyczajnego. Że, właściwie, ze elfy istnieją. Że panna Person rzeczywiście spotkała jakiegoś elfa, że teraz mi też elfia dama chciała coś powiedzieć oraz przysłała kwiat. Jak powinienem się zachować? Co zrobić" – Zastanawiał się podczas mycia, śniadania i ubierania. Niestety, nie doszedł do niczego konstruktywnego poza tym, że powoli miejsce owej kobiety ze snu zaczynała zajmować jak najbardziej żywa Madeleine. Wreszcie przestał kombinować ozdabiając kwiatem butonierkę. Nawet nie wiedział, co to za gatunek, ale podobał mu się. Może Madeleine by wiedziała? Zadowolony niezwykle z myśli, która pozwoliłaby mu udać się wcześniej do dziewczyny właśnie wychodził, kiedy na schody wszedł karczmarz prowadząc nieznanego człowieka w eleganckiej, surowej liberii.

- To jest ów pan – wyjaśnił nieznajomemu karczmarz.
- Doktor Sharpe? – Usłyszał swoje nazwisko.
- Czego pan sobie życzy?
- Pan pozwoli, że wyjaśnię, jestem stangretem Lady Davies. Poleciła mi oraz pannie Fionie, która pełni role pokojówki, być do pańskiej dyspozycji i do dyspozycji jeszcze jednej damy, która miała panu towarzyszyć do posiadłości Dawenvill. Dlatego lady Davies oddała panu nasze usługi oraz powóz.
- Czy lady Davies także zaszczyci swoja obecnością nasze towarzystwo
? – Irlandka okazała się nie tylko miłą, ale także słowną osobą, co już było rzadkością. Pomyślał o niej naprawdę ciepło.
- Nie wiem, Sir – stangret był kulturalnie grzeczny, ale widać, że taka sytuacja była dla niego nie pierwszyzną. – Lady Davies wydała w nocy polecenia wspominając, iż, być może, sama także wybierze się na wieś. Ale rano nie przybyła do stajen, ani nie wydała służbie innych poleceń. Dlatego stawiamy się do pańskiej dyspozycji, Sir, zgodnie z tym, co lady Davies poleciła wcześniej.
- Rozumie i dziękuję
– skinął głową Sharpe. – Poczekaj proszę przy wejściu, a ja zaraz wyjdę.
- Oczywiście, Sir.
- Czy wiesz, gdzie jest ulica
... ? – Podał adres Madeleine.
- Tak, Sir.
- Pojedziemy tam. Poczekaj chwilę, zaraz zejdę z kuferkiem.
- Czy pomóc znieść?
- Dam sobie radę, dziękuję
.

Zaczął szybkie pakowanie, a potem wsiadł do eleganckiej karety. Zarżały rasowe konie, nad grzbietami których świsnął bicz. Wóz ruszył do przodu, turkocząc kołami jechał do uroczej Madeleine.
 
Kelly jest offline  
Stary 10-04-2009, 13:38   #50
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Pokój był oświetlony rozproszonym światłem dalekich gazowych, ulicznych latarni, oraz bladą poświatą księżyca. Dzięki temu można było się w nim całkiem swobodnie poruszać. Jednak Lexinton stał przy oknie niezdecydowany. Na łóżku spała Lucy, a w fotelu jej ciotka, ale gdzież podziała się Courtney. Powoli zrobił kilka kroków w stronę jednego z bocznych pokoików, gdy kontem oka dostrzegł leżący przy nocnej szafce podłużny kształt. Kilka kroków w tą stronę i rozpoznał swoją towarzyszkę. Leżała na brzuchu. Zaniepokojony baron przyklęknął przy niej i uniósł obracając, jej twarz ku sobie, była nieprzytomna.
- Courtney. – szepnął potrząsając nią lekko.
- Courtney. – dodał głośniej poklepując jej policzki.
Niestety bez żadnego efektu. Irlandka wyglądał jakby spała.
- Damn it. – wyrwało się baronowi.
Chwilę zastanawiał się międląc w ustach kolejne przekleństwa, by w końcu przeszukać ubranie dziewczyny. Na szczęście buteleczka z chloroformem i chusteczką znajdowała się w jej kieszeni. Był to bodaj jedyny ślad ich obecności. Nie zwlekając dłużej zarzucił sobie bezwładną dziewczynę na ramię i przeniósł w pobliże okna. Sprawnie wyciągnął sznurowadło z jej trzewika i związał ręce Irlandki, but wyrzucił przez okno. Przerzucił jej ręce sobie przez głowę, tak iż dziewczyna znajdowała się za jego plecami. W ostatniej chwili przypomniał sobie o spince do włosów, która blokowała okno i ją także schował. Ostrożnie opuścił się na linie. Laska wzmocniona prętem pod ciężarem dwóch osób wygięła się niebezpiecznie i gdy znajdowali się dosłownie stopę nad ziemią wyślizgnęła się spomiędzy ramy okna spadając w dół. Jim opadł na ziemie z trudem łapiąc równowagę, gdy laska przeleciała cal od jego głowy uderzając o ziemię. Przynajmniej ten zbieg okoliczności był pomyślny. Zwinął linę na swoim przedramieniu chowając ja pospiesznie, zabrał leżący w pobliżu but i z dziewczyną na ramieniu rozejrzał się w koło, czy aby czegoś nie zostawił. Okno do sypialni Lucy pozostało otwarte, ale na to nic nie mógł poradzić. Pospiesznie poszedł w kierunku bocznej uliczki do dorożki. W połowie drogi podbiegł do niego John i z jego pomocą przenieśli nieprzytomną Courtney do powozu. Chłopcy z czujek, też się szybko zwinęli. Nie wybiła jeszcze pierwsza w nocy, gdy Lexinton był już u siebie w posiadłości przy Park Lane.
Śmiała próba przesłuchania Lucy zakończyła się porażką, ale na szczęście nie klęską.
Lexinton sam zaniósł Courtney do swojej sypialni i posadził ją delikatnie na łożu podpierając poduszkami.
- John ! Sole trzeźwiące. – wydał polecenie przyglądając się dziewczynie z niepokojem.
- Oby pomogły. – mruknął odkorkowując podaną fiolkę i przystawiając ją do nosa Irlandki.
- Courtney skarbie, słyszysz mnie ? – spytał odgarniając włosy z jej czoła.
Sole okazały się skuteczne i Courtney powoli dochodziła do siebie. Jakby z daleka słyszała czuły pełen niepokoju głos mężczyzny. Uśmiechnęła się lekko, ale powieki były tak ciężkie, że nie miała siły ich podnieść:
- Wszystko w porządku, nic mi się nie stało Michaelu... – szepnęła.
W tym momencie do jej zamroczonej świadomości dotarł fakt, ze coś jest nie tak. Przestraszona otworzyła oczy i popatrzyła prosto w oczy Jima
- Pprzepraszam... Myślałam że... - z kącika jej oka popłynęła łza i stoczyła się na poduszkę - To już... nieważne...
Courtney przyciągnęła do siebie twarz Lexintona i przywarła do jego warg. Nigdy nie było w nich tyle namiętności...
To było miłe i zapewne w innych okolicznościach Jim dałby się unieść emocjom i może nawet by zapomniał o tym „Michaelu”, jednak omdlenie dziewczyny mocno go zaniepokoiło, nie mniej jak jej dziwne zachowanie po ocuceniu. W wysiłkiem oderwał się od ust Courtney i odepchnął ją od siebie, by zaczerpnąć tchu. Trzymając ją na odległość wyciągniętych ramion powiedział zdyszany :
- Zaczekaj ... musisz mi coś powiedzieć. jak to się stało, że straciłaś przytomność ?
Courtney opadła na poduszki:
- Nie wiem …, ktoś tam był Jim. Ktoś był w pokoju. Podszedł mnie od tyłu i … nie pamiętam … straciłam przytomność. Byłam w pokoju Lucy, a potem obudziłam sie tutaj. Chyba miałam jakieś dziwne sny, ale nie mogę sobie przypomnieć czego dotyczyły... Nikogo nie widziałeś.
Lexinton tylko w milczeniu pokręcił głową.
- Proszę przytul mnie -
wyciągnęła ręce - Potrzebuję bliskości... Ciebie...
Baron chciał jeszcze o coś zapytać, ale nie miał serca indagować dalej dziewczyny. Otoczył ją ramieniem i odgarniając pełnym czułości gestem loki, które znowu opadły na jej czoło powiedział patrząc jej w oczy :
- Martwiłem się. Straciłaś przytomność, a ja nie wiedziałem co się stało.
Pogładził jej policzek uśmiechając się ciepło i delikatnie ją pocałował.
Cieszył się w duchu nie tylko dlatego, że Courtney odzyskała przytomność, ale przede wszystkim dlatego, że mówiła do rzeczy. Gdzieś w nim tkwił trochę irracjonalny lęk, że dziewczyna po przebudzeniu będzie równie odległa i półświadoma jak Lucy.
Courtney uśmiechnęła się smutno:
- Chyba ostatnio zbyt często mi się to przytrafia.
- Ale to ostatnie nie było zamierzone. - stwierdził całując ją w czoło. - Zostaniesz u mnie na noc. - po prostu stwierdził fakt.
- Dziś już nie zamierzam spuścić Cię z oka, ani na chwilę. - oznajmił przytulając ją jeszcze mocniej.
Jakby w obawie, że mu ją ktoś ukradnie.
Dziewczyna objęła go ramionami i otarła zmysłowo o jego ciało w odpowiedzi na uścisk:
- Nigdzie nie mam zamiaru się ruszać...
Przesunęła dłonie na rozcięcie jego koszuli i rozsunęła poły odsłaniając umięśnione ramiona Anglika.

Uniosła się i pocałowała lekko słone miejsce.
- To dobrze. - odparł - bo inaczej musiałbym Cię związać.
Wtulił twarz w jej włosy, po omacku dłońmi rozpinając jej chiński strój.
Delikatnie wodząc językiem przesunęła się do jego szyi, a następnie dotarła do ucha i nagryzła je lekko zębami
Tymczasem baron uporał się z kolejną zapinką i zsunął z ramion dziewczyny kostium wraz z koszulą. Courtney siedziała przy nim obnażona do połowy, lecz Jim nie zamierzał na tym poprzestać. Oddał pocałunek błądząc ustami po jej barku, gdy jego ręce zanurkowały niżej podejmując próbę wyzwolenia pupy Courtney z okowów materiału.
Uniosła się lekko ułatwiając mu to zadanie. Była naga i piękna. Doskonała.

Pochyliła się w kierunku mężczyzny przysuwając lekko rozchylone usta do jego warg. Jej języczek wsunął się do gorącego wnętrza.
Jim przestał myśleć. Nie po raz pierwszy nagie ciało dziewczyny działało na niego jak narkotyk. Z ochotą wpuścił do swoich ust intruza, pozornie wycofując się, by zaraz potem przystąpić do ataku zmuszając język Courtney do odwrotu.
Przez jakiś czas trwało to wzajemne zmaganie języczków i wzajemne badanie wnętrza ust.
Czynność niezbyt skomplikowana, ale jakże podniecająca. Uwielbiała tę zabawę. W takich chwilach zapominała o całym świecie.
Istnieli tylko oni oboje spleceni w namiętnym uścisku
Wrażenia smakowe starczyły jednak Jimowi tylko na chwilę. Ściągnął z siebie pospiesznie ubranie i uśmiechając się radośnie zanurkował wraz z Courtney pod kołdrą.
Zaśmiała się wesoło widząc ewidentny dowód wielkiego entuzjazmu mężczyzny
Leżeli oboje na boku przylegając do siebie rozgrzanymi od namiętności ciałami. O ile podniecenie kobiety nie rzucało się w oczy, to mężczyzny jak najbardziej.
Dziewczyna przesunęła tam dłoń, a jej muśnięcie wyrwało jęk z ust kochanka.
Pochyliła głowę, a jej usta zajęły miejsce dłoni. Włosy rozsypały się po jego ciele.
Rude pasma wiły się wokół niego pieszcząc i łaskocząc resztę ciała, tak jak jej wargi tę najdelikatniejszą.
Jim obserwował przez zamglone oczy burzę rudych włosów poniżej swojego brzucha czując coraz milsze pieszczoty figlarnego języczka.
Leniwie gładził rude loki Courtney wzdychając przy tym z zadowolenia.
Uniosła głowę i popatrzyła mu w oczy. Jej były dzikie, zielone i przepełnione pragnieniem, Rozszerzone źrenice, przyśpieszony oddech i twarde sutki potwierdzały tylko to co mógł z nich wyczytać...
Mógłby tak trwać do końca, ale nie był mimo wszystko bezdusznym egoistą. Przyciągnął dziewczynę i ułożył na boku. Miał ochotę posmakować ją wszędzie. Obrócił się głową w dół i podążył ku słodkiemu zwieńczeniu jej nóg. Samemu niedwuznacznie podsuwając dziewczynie do zakończenia rozpoczęte dzieło. Wkrótce zaczęli namiętną rozmowę bez słów, a Jim miał wiele do powiedzenia kochance. Jego giętki język robił wszystko co pomyślała głowa. Przeprowadzając Courtney ku kolejnym poziomom przyjemności.
Wystarczyło lekkie dotknięcie mężczyzny. Jedno muśnięcie, a jej ciało wygięło się w pierwszym spazmie rozkoszy. Krzyknęła i wbiła paznokcie w pośladki mężczyzny.
Uśmiechnął się w duchu na te oznaki zadowolenia. Uwielbiał dawać jej przyjemność niemal tak bardzo jak doświadczać. Teraz zajął się guziczkiem i to bynajmniej nie tym od ubrania. Odsłonił go pomagając sobie rękoma i zaczął się nad nim pastwić niczym wilk nad bezbronną owieczką.
Courtney pragnęła teraz tylko by Jim podzielił jej odczucia. Ponownie przycisnęła usta do jego ciała i z całej duszy oddała się wyuzdanej czynności.
Tymczasem Jim palcem prawej dłoni ześlizgnął się po wargach i zagłębił intruza w jej ciepłym wnętrzu drażniąc ściankę jej komnatki, podczas gdy kciuk, ach ten niegrzeczny kciuk znalazł inny niespenetrowany jeszcze otworek.
Ponowny spazm wstrząsnął jej ciałem.
Baron zwolnił ruchy, bo i on zbliżał się szybko do kresu wytrzymałości. Trzymał się dzielnie, ale harcy ust Courtney, choć i ona zwolniła, nie mógł już znosić dłużej. Przycisnąwszy usta do jej łona, by stłumić krzyk ... wystrzelił niczym raca ku rozgwieżdżonemu niebu.
- Jim...- wyszeptała choć chyba nie do końca zdawała sobie sprawę, że coś mówi.
Lexinton obrócił się znowu głową ku poduszce uśmiechając się przy tym niczym kot, który opił się właśnie śmietany i to porównanie nie było dalekie od prawdy.
Dziewczyna wtuliła się w jego ramiona i westchnęła:
- Uwielbiam Cię...
Baron tylko zamruczał przymykając oczy, było mu tak dobrze, że nie miał ochoty nic mówić.
Rzadko rozmawiał po francusku, ale przy Courtney, która była niezwykła poliglotką konwersacja zawsze była przyjemna dla obu stron.
Jim zasnął pierwszy zmęczony wrażeniami jakie dostarczyła ta noc. Courtney jakiś czas wsłuchiwała się w miarowy oddech kochanka i pomimo pewnego niepokoju także ona w końcu zasnęła wtulona w ramię barona.
Nie minęło pięć minut, a do pokoju cicho wszedł John. Sprawdził zamknięcie okien, po czym bezszelestnie wyszedł, by zasiąść w fotelu na korytarzu, tuż przy drzwiach do sypialni. Z surdutu wyciągnął okulary i założywszy je zabrał się za czytanie ostatniego numeru „The Times”.
 
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172