Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 10-06-2009, 13:50   #21
 
Zielin's Avatar
 
Reputacja: 1 Zielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwu
Pociąg zaczął już zwalniać, a na korytarzach w przedziałach zapanował nieznośny gwar. Mathew w ostatniej chwili przebrał się w swoją szatę. Wychodząc, był zbyt daleko by usłyszeć coś przez rozwrzeszczane tłumy wysiadające z wagonów, ale jego wzrok przykuł facet. Olbrzymi facet! Z ogromną i kudłatą brodą i latarnią - większą od jego głowy- trzymaną w jednej dłoni. Próbował przedostać się bliżej, ale w tym momencie cała grupka pierwszoroczniaków z wielkoludem na czele ruszyła w stronę Zamku. Jakimś cudem przecisnął się pomiędzy starszymi kolegami i pognał za oddalającą się grupą.

Dobiegł do nich w momencie, gdy zatrzymali się przy jeziorze i zaczęli wsiadać do łódek.
- ... na jedną łódkę, ani jednego więcej! – dobiegło do chłopaka. Nie zostało wiele miejsc więc dosiadł się do tej, która była najbliżej. Akurat było w niej miejsce dla jeszcze jednej osoby. Usiadł obok Teegan, tuż naprzeciwko dziewczyny z "lekko" rozwianymi i skołtunionymi włosami i jakiegoś pulchnego chłopaka kurczowo ściskającego ropuchę w dłoniach.
- Wszyscy siedzą? Ty tam masz swoją ropuchę? – zagrzmiał olbrzym, spojrzawszy na chłopaka siedzącego naprzeciwko Mathew'a, a ten pokiwał głową. – No to RUSZAMY!

Łódki zwartym szeregiem zaczęły sunąć po tafli wody. Z oczarowaniem wszyscy dookoła oglądali zamek, przerywając pod koniec by uniknąć spotkania z zimnym i obślizgłym głazem, pod którym przepływali dość szerokim tunelem. Dotarli do czegoś w rodzaju przystani, gdzie wysiedli z łódek. Wielkolud poprowadził ich ciemnym korytarzem, by wychynąć na błonia Hogwartu. Stamtąd udali się pod drzwi wejściowe. Olbrzym walnął pięścią w drzwi, które otworzyła wysoka czarownica o srogiej twarzy.
-Pirszoroczni, Pani profesor McGonagall – powiedział do niej.
-Dziękuję Hagridzie, sama zaprowadzę ich na górę.

Hagrid odszedł, a oni skierowali się do pomieszczenia tuż obok Wielkiej Sali. Mathew rozpoznał ją po wielkich drzwiach, które pojawiały się w opowieściach jego matki, a także po gwarze panującym wewnątrz. Czarownica wyjaśniła im, że zanim będą mogli uczestniczyć w uczcie, zostaną przydzieleni do swoich przyszłych domów. Gdyby pani profesor nie nazwała tego Ceremonią Przydziału, chłopak zacząłby poważnie się martwić. Ceremonia przywodziła na myśl bardziej staromodny rytuał niż jakiś skomplikowany egzamin. Mathew rozluźnił się trochę, gdy czarownica wyszła pozostawiając tłumek pierwszoroczniaków, które z zawzięciem ze sobą dyskutowały. Stał w milczeniu, rozmyślając nad wyglądem tej ceremonii. W duchu miał nadzieję, że nijak nie przydzielą go do Hufflepuffu.
 
__________________
Powiało nudą w domu...Czy może powróciło natchnienie? Znalazł się stracony czas? Jakaś nagła zmiana w życiu?
A może jeszcze coś innego?

<Wielki comeback?>

Ostatnio edytowane przez Zielin : 10-06-2009 o 13:52.
Zielin jest offline  
Stary 10-06-2009, 20:33   #22
 
Sulfur's Avatar
 
Reputacja: 1 Sulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumnySulfur ma z czego być dumny
Myślisz, że łatwo jest być nieodłącznym fragmentem skomplikowanej układanki, bez istnienia którego zdarzenia ostatniego pięćdziesięciolecia nie mają większego sensu? Naprawdę? Posłuchaj zatem niezwykłej i nieco zresztą pokręconej historii o zupełnie zwyczajnym chłopcu. Chłopcu, który za przeżycie zapłacił cenę co najmniej wielką.



Była taka noc, kiedy na cichej zwykle uliczce Privet Drive pogasły latarnie. Nagle, jednocześnie i bez znaczniejszego powodu. Mrok nocy, który zalał wtedy wszystko poczynając od chodnikowych kostek, a na czubkach latarni kończąc, w sposób wręcz mistrzowski skrył sylwetkę przemykającą ku drzwiom oznaczonym mosiężną cyfrą 4. Futro, dech spalin i okulary w rogowej oprawce. No, i oczywiście małe zawiniątko pozostawione na progu domu Dursleyów. Krótki list, który w obliczu zaistniałej sytuacji, uchodzić mógł za bezczelnie skąpy w informacje, obok zaś dziecko. Małe, bezbronne. Mimo niemowlęcych lat naznaczone wyraźną blizną błyskającą złowrogo w przyćmionym, zbudzonym właśnie z letargu świetle kaganka domu przy Privet Drive 4. Znacznie później zaistniała wściekła, wrząca nienawiścią i przerażeniem zawierucha. Rozgorzała zaraz po odkryciu podrzuconego nieznajomego, który, jak się okazało, nieznajomym wcale nie był.

Był taki dzień, gdy tajemnica omal nie przelała się nad potężnymi ściankami kielicha pozorów, tak misternie kutego przez całą trójkę Dursleyów. Mimo zabitych dechami drzwi od komórki pod schodami, mimo skrajnego nieistnienia nie tylko na zdjęciach, ale i w pamięci, mimo nawet obowiązku wymazywania z pamięci każdego niepożądanego zdarzenia. Do tragedii brakowało jeszcze tylko kilku kropel. Postanowiono sobie, że już nigdy nie da się im szansy złączenia się z gorzkim dla jednych, cudownym i słodkim dla innych napojem.

Były takie noce, kiedy przychodziły koszmary i kłębiły się pod powiekami snu niczym wielkie czarne pająki. Był zimny pot strugami występujący na twarz i plecy. Nie było tylko nikogo, kto powiedziałby, że wszystko jest już dobrze, że pod rozklekotanym łóżkiem nie czai się żaden straszliwy potwór gotowy w każdej chwili wyskoczyć z cienia.

Były takie dni, gdy zamiast jajecznicy na talerzu pojawiała się ogryziona do białego kość z tłustymi śladami znajdującego się na niej uprzednio soczystego mięsa. Godziny mijały z wolna na niewolniczej pracy polegającej na czymś równie bezsensownym jak podlewanie ogródka w czasie deszczu. Za duże ubrania, ciągłe równanie z podłogą i późniejsze zeskrobywanie pozostałych szczątek tylko po to, by za chwile rzucić je w miejsce, skąd zostały zebrane.

I była masa dziwnych zdarzeń, która nie odstępowała go nawet o krok. Znalezienie się na dachu komina, ta opłakana w skutki afera z najprostszym faktem wyjścia do zoo i wiele, wiele innych.

A potem na horyzoncie pojawiły się sowy. W sensie dosłownym i przenośnym. Całe setki skrzydlatych puszczyków, puchaczy, płomykówek i całej masy innych mniej lub bardziej znanych gatunków tych drapieżnych ptaków. Z początku zapowiadało się zupełnie niegroźnie – bo kto z normalnych ludzi lęka się najzwyklejszych pierzastych kłębków z jednej strony zakończonych ostrym dziobem, z drugiej pazurami? Nikt, to przecież logiczne. Pojawia się jednak pytanie, co należy czynić, gdy te niewinne ptaszki za wszelką cenę próbują dostać się do twojego czystego i pięknego domu? Kiedy wykorzystują w tym celu komin, każdą szczelinę w oknie? Wtedy zaczyna się problem… I, przynajmniej w tym przypadku, nie kończy się szybko, a już na pewno nie w sposób łatwy i ubogi w poświęcenia.


To właśnie mniej więcej od tego momentu rozpocząć można właściwą historię pewnego chłopca, który w swoim młodym życiu doświadczył o wiele więcej niż niektórzy przez sześciokrotną liczbę jego wieku kroczenia po ziemi. Dokładniej mówiąc od momentu rozpieczętowania pergaminowej koperty opatrzonej starannym, pochyłym pismem. Nie znaczy to oczywiście, że przedtem nie było zupełnie nic. Po prostu ten letni, wakacyjny dzień wyrył w pamięci wielu osób bardzo głębokie i trwałe litery układające się w zdania nie tyle opisujące, co będące, samymi pamiętnymi wydarzeniami.

List, a nawet listy – to one były bezpośrednim czynnikiem warunkującym wprost proporcjonalny do złości wzrost agresji na twarzy wuja Vernona, równie zwięźle połączony z purpurą występującą na policzki i żyłką, w szaleńczym rytmie pulsującą nad lewą skronią. Ich treść wypisana szmaragdowym atramentem była jakby brzemienna w moc. Potrafiła zmienić niemal wszystko. Poczynając od sposobu, w jaki wuj traktował swego kuzyna, aż do jakże wymownego gestu przeniesienia sypialni z komórki pod schodami do bardziej kameralnego pokoju, nie obfitującego aż tak w czarne pająki i wszędobylską ciasnotę.

Napięcie narastało powoli, z uwagą miarkując zabójcze fale stresu przelewane na ramiona trójki Dursleyów. W końcu wybuchło podsycane jeszcze ostatecznym przerażeniem i świadomością własnej niemocy wobec jakieś piekielnej siły wyższej, która za nic nie chciała odpuścić. Wybuchło postanowieniem. Nieważne czy uczynionym z własnej woli. W efekcie wszystkiego na progu domu, do którego uciec przed nieuchronnym próbowali Dursleyowie pojawił się ogromny, skrajnie owłosiony… hm… człowiek. On uiścił początek końca dotychczasowej rzeczywistości świata, a przynajmniej tej, którą znał Harry – chłopiec który przeżył.

W przeciągu kilku następnych tygodni niezwykłość i magia w swej pierwotnej postaci zalała życie chłopca tak, jak robi to toń morza wdzierająca się do wykopanej w piasku plaży fosy obwarowującej dziecinny zamek. Szczególny miejscem była Ulica Pokątna. Drugi świat, zdający się nigdy nie istnieć, zagubiony w bezkresie bezczasu. Malutkie herbaciarnie, kawiarnie, setki sklepów z mniej, bardziej, lub całkiem niesamowitymi indegrencjami mającymi stanowić bazy do eliksirów będących idealną kwintesencją średniowiecznych eposów.

***


I kolejny skok. Na dworzec King’s Cross tym razem. Nie w pełni świadomie, jakby przez mlecznobiałą płachtę mgły przed oczami utajał się olbrzymi rozbiegany tłum spieszący ku celom równie zawiłym co przysłowiowy węzeł gordyjski. Pośrodku tego wszystkiego zaś mały chłopiec rozważający możliwość okrutnego zażartowania sobie z niego i, powiedzmy, nagrania jego nadziei i emocji ukrytą kamerą.


- No więc jesteśmy na miejscu, chłopcze – zadudnił nad nim głos wuja Vernona, który za wszelką cenę próbował ukryć okrutną radość, jaka w nim wrzała. - Peron dziewiąty, peron dziesiąty. Twój peron powinien być gdzieś między nimi, ale chyba go jeszcze nie zbudowali, co?

Łypną na skołowanego Harrego spod oka, nasycił się chwilą i odwracając się w kierunku wyjścia rzucił jeszcze cedzą kolejne słowa w sposób tak zjadliwy, jak tylko pozwalała na to niewielka liczba sylab w zdaniu:

- Życzę pomyślnego semestru.

Odszedł, odjechał zanosząc się od niepohamowanego teraz śmiechu, czy raczej uciesznego ryku. A Harry? Ten nastoletni chłopaczek z wielkim kufrem przy boku, śnieżną sową szczypiącą go w ucho i burzą nieskładnych kruczoczarnych włosów na głowie? Stał jak wryty nie wiedząc co zrobić i próbując nie wpaść w pozbawioną granic panikę, rzecz jasna. Peron dziewięć i trzy czwarte… Gdzie szukać, jak znaleźć?

Trzeba w ogóle zacząć od tego, że londyński dworzec King’s Cross był miejscem niezrównanym w swej wielkości. Składający się z kilkunastu torów, po których co chwila ze zgrzytem przejeżdżały długie, przeważnie czerwone, międzynarodowe pociągi, setek kiosków, stopni ruchomych schodów i całej masy uzbrojonych, podejrzliwych strażników. I te tysiące ludzi przewijających się w tę i z powrotem od stacji do stacji, z drzwi pociągu jednego do drzwi innych, ledwie widocznych na płachcie rozlanych kolorów. Orbitowali w granicach kilkunastu peronów oznaczonych liczbami naturalnymi z przedziału od jednego do kilkunastu. Tak więc kolejno zauważyć się dało uwieszone wysoko tablice z wypisanymi nań kolejno numerami: 1, 2, 3… 9, 10… Ale… Żadnych połówek, ćwiartek, czy czegokolwiek pomiędzy. Po peronie 9 i ¾ nie było nawet śladu!

Harry w wyrazie desperacji przetarł okrągłe szkła okularów. Łudził się, że może chociaż na chwilę odciągnie to wzrok wścibskich podróżnych, którzy coraz częściej lustrowali jego nietypowy bagaż w sposób co najmniej nachalny i bezczelny. Już, już ktoś miał położyć dłoń na żeliwnych prętach pohukującej nerwowo sowy, gdy rozległy się podniecone głosy ożywionej rozmowy, która dosłownie po chwili, w burzy rudych włosów, miotnęła bezczelnym typem ku miejscu skąd przyszedł.

- Aż roi się od mugoli! – adresatem tych słów był nie kto inny niż pulchna czerwonowłosa kobieta otoczona pokaźną gromadką równie jaskrawych dzieci co ona. – Nie do wiary!

Grupka w równym stopniu co on obładowana kuframi minęła go i zwróciła się w stronę odległej o jakieś dziesięć metrów ściany pomiędzy peronami dziewięć i dziesięć. Z pozoru normalni ludzi udający się na długie wczasy w zapadłej dziurze jakim niewątpliwie było miasto jakiejś zapomnianej cioci, ale… To słowo: „mugole” i… tak!... Harry w rzece podręcznych i wielkich bagaży zauważył, a raczej usłyszał… sowę! Nieodłączny atrybut świata, o przynależności do którego dopiero co się dowiedział. W jednej chwili przypomniał sobie rewert na Privet Drive 4, którego bezpośrednimi winnymi były właśnie sowy. Pewny swego ruszył za oddalającym się szybko światełkiem w długim, mrocznym tunelu nieznanego.

Zatrzymał się i z niedowierzaniem wpatrzył w… znikającą w murze wysoką postać.

- Fred, teraz ty.

Ta sama ruda kobieta powiedziała do jednego z dwóch identycznych chłopców. Ten zamienił z nią kilka słów, z których jednoznacznie wynikało, że on i rudzielec obok są bliźniakami. Potem, podobnie jak jego poprzednik zniknął gdzieś przed barierką.

Wielki zegar pośrodku dworca niemym głosem dwóch wskazówek krzyczał, że nie zostało mu więcej niż dziesięć minut. Harry zorientował się, że to może być ostatnia szansa. Wszystko było lepsze od zostania tutaj, pośród nieznanych ludzi, którzy myśleli o nim nie inaczej niż: czubek.

- Prze…. – spróbował zwrócić na siebie uwagę rudowłosej kobiety obok. – Przepraszam…
- Dzień dobry, kochanie – z szerokim uśmiechem na twarzy zwróciła się w jego stronę. - Pierwszy raz do Hogwartu?
- Tak – odpowiedział bez wahania. Kobieta wydawała się naprawdę miła.
- Ron też jest nowy – gestem wskazała na chudego, piegowatego chłopca w wieku Harrego. – Zastanawiasz się jak dostać się na peron?

Skąd wiedziała? Poruszył się niespokojnie.

- Tak.
- Nie martw się – odpowiedziała natychmiast. – Musisz iść tylko na tę barierkę pomiędzy peronami dziewięć i dziesięć. Nie zatrzymuj się i nie bój, że na nią wpadniesz, to bardzo ważne. Jak ktoś jest trochę nerwowy, najlepiej biec prosto na barierkę. No, idź przed Ronem – udzieliła mu szybkiej, fachowej rady i lekko pchnęła w stronę zdradliwie połyskującej barierki.

Później zdał sobie sprawę, że z samego biegu pamięta niewiele. Był strach, krótka chwila napięcia i w końcu ciemność jaka nastąpiła po zamknięciu oczy nie chcących widzieć struktury metalowej przegrody z odległości zbliżonej zeru. Sam do końca nie wiedział, w której dokładnie chwili znalazł się po drugiej stronie – w tumanach pary wypluwanej przez czerwony parowóz ekspresowy Londyn-Hogwart. W każdym razie wtedy liczyło się tylko to, że się udało, że przybył do kolejnego punkt niezwykłej przygody sennych marzeń.

Tuż przed nim pogwizdując cicho i aż bulgocząc od rozpierającej ją energii stała olbrzymia lokomotywa z doczepionym do niej długim rzędem wagonów. Te zaś w stopniu najwyższego skompresowania nieużywanej materii zajmowała rozgadana młodzież. Z pootwieranych okien wystawały liczne głowy żywo konwersujące z stojącymi na peronie rodzicami, babciami, czy dziadkami. Ogólnie mówiąc panowała atmosfera nieogarniętego rozgardiaszu, który skutecznie potęgował fakt, że czuł się jakby wyprany ze skutecznych możliwości do postawionego przed nim celu – mówiąc pokrótce, gdzieś w jego wnętrzu rozlewała się bezsilność. No, i oczywiście fascynacja i ciekawość nowego.

Słysząc ponaglający pisk gwizdka ruszył szybko ku jednemu z wagonów stojącego najbliżej. Z trudem przebijał się przez gęsty, wiercący się tłum, ale w końcu udało mu się postawić stopę na metalowym schodku zawieszonym poniżej drzwi.

To ta chwila…

Wszedł do środka. I w chwili krótszej niż ta potrzebna na nabranie tchu stał się jednością z nową rzeczywistością, światem magii i czarodziejstwa. Poczuł to, zobaczył.

Dość wąski korytarz łączący poszczególne przedziały, w większości wypchane już po brzegi, uznać można było za czystą kpinę dla majestatu pomysłodawcy i pierwszego budowniczego wszelkich przejść, które, jak zakładał miały być drożne i możliwie jak najwygodniejsze. A to, które rozpościerało swą obitą boazerią postać tuż przed jego oczyma było po prostu… zatłoczone. Zewsząd wyzierały trójki, dwójki, czy nawet dziesiątki taszczących obite skórami kufry uczniów powracających na nauki do Hogwartu. Słychać było śmiechy, chichy, zaczątki jakieś bójki, urąganie, komentarze i… głos jaki wydaje ruch w swym najbardziej ognistym stadium ruchomości.

Harry, motywowany gniewnym hukaniem sowy śnieżnej, doszedł do wniosku, że na czas podróży będzie musiał znaleźć sobie jakieś siedzące miejsce. Jedynym problemem, wcale zresztą niemałym, było to, że na peronie zawitał jako jeden z ostatnich i, mimo woli, prawie każdy przedział posiadał już komplet użytkowników. Czując jak pociąg przejawia chęć pokonania leniwej granicy pomiędzy zastojem i prędkością, ruszył wysoko unosząc głowę i rozglądając się.

Minął spory tłumek, jaki zebrał się wokół chłopaka z dredami, minął następujący po chwili krzyk przerażenia i jakby obrzydzenia, nie był w stanie porzucić jednak nie tyle łakomych, co nachalnych spojrzeń zdecydowanie zbyt często zatrzymujących się w okolicach jego czoła. Za każdym jednak razem, gdy próbował nawiązać z przechodniami kontakt wzrokowy, spuszczali głowy w wymownym geście niewiedzy, albo też znikali też dając się ponieść żywiołowi spieszącego tłumu.

Powoli zaczynał już myśleć, że kolejne kilka godzin spędzi usytuowany pod ścianą jednego z przedziałów deptany przez setki nieuważnych stóp, gdy kącikiem oka dostrzegł coś, co rozradowało go niepomiernie.

Pchnął ciężkie drzwi. Na wygodnej kanapie siedział tylko jeden chłopak, zdecydowanie tak jak on odbywający pierwszą podróż do Hogwartu. Trzymał przed sobą kolorowe czasopismo z wyrysowaną na okładce… miotłą! Nie miał czasu rozważania czego w gazecie dla młodych gospodyń szukać może nastolatek. Kufer naprawdę ciążył, a nerwowe ugryzienia ze strony kochanej Hedwigi – sowy śnieżnej stawały się nie do zniesienia.

- Cześć, można? – zapytał dość głośno stawiając obok siebie bagaż, który tylko cicho tąpnął i jęknął.

Poczuł nieznośne mrowienie ponownie w okolicach… blizny. Miał dość. Co było niezwykłego w powypadkowej bliźnie? Zwykłej pozostałości dawnej rany, która tylko dla niego mogła mieć jakiekolwiek znaczenie. Przywodziła na myśl nie poznanych nigdy rodziców. Ale oni? Przecież dla całej reszty to były tylko trzy nieregularne kreski układające się w coś na wzór błyskawicy. Oczywiście tylko wtedy, gdy otworzyło się przymknięte do tej pory oczy wyobraźni.

- Jasne. Mathew Wallace – odpowiedział chłopak przywracając go do tłocznej rzeczywistości dnia pierwszego września.
- Harry Potter – zdradził swoje imię, bo i nie miał szczególnego powodu by tego nie robić.

O słuszności decyzji wejścia do tego przedziału przekonał się chwilę później, gdy Mathew pomógł mu wtaszczyć ciężki kufer na podróżną półkę. Usiedli naprzeciw siebie. Gdzieś z zewnątrz dobiegały głosy. Głosy te znał. Należały do rodziny rudzielców, która na przeprowadzenie ostatniej rozmowy pożegnalnej obrała sobie wolny spłachetek peronu – tuż przed coraz bardziej niespokojną lokomotywą.

- Hej, mamo, zgadnij kogo właśnie spotkaliśmy w pociągu! – wołał jeden z bliźniaków, Harry zgadywał, że był to Fred. - Pamiętasz tego czarnowłosego chłopca, który stał koło nas na stacji? Wiesz, kto to jest?
- Kto?
- Harry Potter! – odkrzyknął podniecony odkryciem potencjalny Fred.
- Och, mamo – teraz usłyszał głos dziewczynki, której do tej pory nie zauważał – mogę wejść do pociągu i go zobaczyć? Mamo, proszę!

Opadł ciężko na siedzenie. To naprawdę zakrawało o absurd. Znowu przemawiało do niego to dziwne coś, co mówiło, że wszystko czego doświadcza, co mu naopowiadano to jeden wielki, przygotowany z pompą żart. Tylko kto by się tak trudził, by zrobić mu przykrość? Nie miał pojęcia.

Zamienił kilka uniwersalnych słów z Mathew’em na temat najnowszego modelu miotły. Właściwie to mówił tylko on. Harry milczał udając, że wie o co chodzi. Nie chciał wyjść na innego, szczególnie po usłyszanym skrawku rozmowy. A potem drzwi ponownie się otworzyły. Do przedziału wszedł rudy chłopiec nazywany przez matkę Ronem. Wydawał się być czymś zniesmaczony.

- Cześć, tu wolne? Wszędzie straszny tłok…
- Jasne, siadaj Harry, widząc, że pogrążony w lekturze czasopisma chłopak raczej nie odpowie wskazał mu miejsce i podobnie jak wcześniej Mathew, pomógł umiejscowić kufer w przeznaczonym do tego miejscu.
- Nazywam się Ron Weasley – przedstawił się siadając.
- Mathew Wallace.
- Harry. Harry Potter - wymówili swoje imiona niemal równocześnie.

Mimo tego chłopcy wychwycili z tego interesuje ich słowo i dosłownie oniemieli, co Harry już skitować miał krótkim, nerwowym: „no co”. Rozbrzmiało jednak tłumione niedowierzaniem pytanie płynące z ust samego Mathew Wallace.

- Naprawdę? To znaczy TEN Harry Potter?

Czując, że świat oszalał kiwnął tylko głową. Dowodem na to było kolejne stwierdzenie dotyczące… no nie…

- Rzeczywiście, chyba masz coś na czole!

Przez chwilę poczuł się jak pies na wybiegu, potem odgarnął włosy i wpatrzył się w nieruchomą twarz Mathew’a. Odezwał się jednak rudy chłopak. Z równym niedowierzaniem i zapalczywością w głosie.

- Więc to tu Sam-Wiesz-Kto…
- Tak, ale ja tego nie pamiętam – powiedział szybko nie chcąc drążyć tematu, który dla niego samego nie był całkiem jasny.

Zamilkli. Ron pewnie dlatego, że przypomniał sobie, co jego matka mówiła do jego braci o poruszaniu tematu „Sami-Wiecie-Kogo”, Harry, bo poczuł nagle nieodpartą potrzebę strzepnięcia z ramienia niewidzialnego pyłku. Po chwili jednak rozmowa rozgorzała na nowo. Nie pamiętając już poprzednich tematów zeszła na tory „dyplomatyczne” i równie ciekawe. Chłopcy wymieniali się przeżyciami, dopytywali nawzajem jak to jest żyć w skrajnie różnych środowiskach, niekiedy zażartowali nawet. Atmosfera zdecydowanie się rozluźniła. Lokomotywa z cicha postukiwała mijając kolejne metry długiej drogi przez zielone pola i lasy, świeże powietrze napływało do głowy, odprężało jak nigdy przedtem. Przywodziło na powieki lekkie tchnienie błogiego półsnu.


Jakąś godzinę później w drzwiach pojawiła się niezwykła nawet dla pełnego młodych magów pociągu, postać. Popychała przed sobą ogromny wózek pełen wyszukanych smakołyków i łakoci o nieznanych nazwach ani właściwościach. Czekoladowe żaby, coś wyglądem przypominające fasolki, rurki, pączki, ciastka i całe mnóstwo innych niesamowitych produktów – to wszystko lśniło i połyskiwało niesamowicie w południowym świetle słońca.

Biorąc pod uwagę dwa fakty: że Harry nie widział dotąd niczego z wyżej wymienionych i miał sakiewkę pełną złotych monet, nie można być wielce zdziwionym poznawszy już scenariusz zdarzeń, który brzmiał mniej więcej tak: „Och jakie wspaniałe, kolorowe cukierki! Wezmę! I jakie ciastka, też wezmę i… oochh…”. Dwaj chłopcy, Ron i Mathew, też nie żałowali sobie przyziemnych rozkoszy.

Tak więc kilka minut później, gdy pierwsza łakomość obfitowała już chwilową niemocą połykania nowych kęsów i niechęcią do wszystkiego, co słodkie, zaczęli dokładniej przyglądać się rzeczom, które tak zachłannie zjadali. W największym stopniu zdumiony był oczywiście Harry. Szczególnie, gdy odkrył, że karta włożona do opakowania z jedną z… podskakujących jak żywe żab!, zawiera na swojej stronie tytułowej dwa krótkie słowa: Albus Dumbledore, tak to było niesamowite, zdjęcie. Nie takie zwykłe, nudne zdjęcie, tylko… siwa, brodata postać się poruszała! Łyskała do nich skrytymi pod rogowymi półokularami oczami i uśmiechała się powalająco. Harry czuł, że już nie długo nie zdąży z zapamiętywaniem przeróżnych wymyślnych nazw takich jak na przykład quiditch – gra przypominająca futbol, tyle, że odbywająca się w powietrzu za pomocą… kafli i… złotego znicza!, z tego co mówił Mathew cała rozgrywka odbywała się w powietrzu – na magicznych, latających miotłach. Ale to zdecydowanie nie był jeszcze koniec niespodzianek.

W progu zamigotał zarys dwóch postaci. Dziewczynki o wyjątkowo nieposłusznych włosach i jakby bobrowych zębach przednich, a także zmartwionego chłopca, który niezgrabnym, o ile to możliwe, wzrokiem wodził po przedziale.

- Szukamy żaby Nevilla. Nie widzieliście jej gdzieś tutaj? – zapytała, chyba już mimo woli unosząc się dumą i sprawiając wrażenie, że wie wszystko, albo bardzo, bardzo dużo.
- Nie – odpowiedział Ron krótko i skupił się na trzymanej w ręku sfatygowanej różdżce, którą nie wiadomo kiedy dobył i teraz celował jej drżącym końcem w swego parszywego, ospałego szczura Parszywka.
- Będziesz robił czary! – dziewczynka z radosnym wyrazem twarzy rzuciła się zmniejszając dzielący ich dystans. – Mogę popatrzeć? – zadała zbędne pytanie. – Nazywam się Hermina Grenger – dodała po chwili, najwyraźniej uznając, że wypada się przedstawić.
- Jasne. Tylko… A zresztą… - chrząknął, wyprostował się i zaintonował:

Słoneczko, masełko, stokrotki żółciutkie
Cyraneczko, żądełko, pieniążki złociutkie
Zmieńcie szczura tego głupiego, tłustego
W szczura mądrego i całkiem żółtego!

Ku zdziwieniu wszystkich nie stało się jednak zupełnie nic. Jedno wielkie nic. No chyba, że uwzględniać należy przeciągłe chrapnięcie dobywające się głęboko z trzewi szczura Parszywka, który w najlepsze sobie spał nie mając zielonego, czy też żółtego pojęcia, że ma zmienić barwę.

Incydent został skwitowany kilkoma słowami Hermiony – dziewczyny wiedzącej wszystko. Traktowały o tym, że ona już czarowała i wcale jej się ot udało. Zarzuciła ich setką, dosłownie brzmiących zatęchłym kurzem biblioteki, faktów podobno znanym wszystkim i na nieszczęście znowu rozgrzebała niewygodny temat osobowości Harrego Pottera znamienitej dla całej społeczności czarodziejów, wyłączając z tego tylko samego Harrego. Rzuciła jeszcze jakąś wzmiankę o swoich pragnieniach przynależności do Gryffindoru – jednego z czterech domów w Hogwarcie i wraz z chłopcem imieniem Neville zniknęła za załomem ścianki oddzielającej ich przedział od korytarza.

Zaczynało się ściemniać. Sprowadzone do szarości obrazy przewijające się za oknami gnającego ku Hogwartowi pociągu – coraz wyższe pagórki i górki – świadczyły, że są już blisko. Na pewno docierało to do nich teraz z mocą większą niż jeszcze przed godziną. Udzielał się stres.

Harry też to czuł. Tę niepewność i podniecenie. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów robił coś sam, decydował z kim i o czym rozmawia, rozporządzał swoim małym majątkiem i… czuł wolność. Wreszcie docierało do niego, że to wszystko prawda, że to o czym mówił Hagrid podczas minionego tygodnia też nie jest kłamstwem. Pozostawała jednak jedna niepokojąca go kwestia. Ten cały Voldemort, czy raczej Sami-Wiecie-Kto, bo chyba zupełnie nikt nie ważył się wymawiać jego imienia. Harremu było to szczerze obojętne. Starał się o tym nie myśleć. Na pewno nie podczas jednego z najszczęśliwszych dni jego życia. Miał kolegów, którzy, tak mu się przynajmniej wydawało, traktowali go na równi. Coś się zmieniało.

Szczególnie teraz, gdy uśpiony wieloma godzinami bezruchu tłum zgęstniał do granic niewyobrażalnego i w każdej chwili zdawał się być zdolnym do rozwalania ścian korytarza, którym z wolna sunął. A tworzyli go tak jak wcześniej uczniowie. Tyle, że teraz nieco bardziej przypominali uczniów. Pod względem zróżnicowania ubioru na przykład. Większość wdziała na siebie bowiem czarne szaty z długimi rękawami. Nie wszystkim pasowały idealnie, ale to był symbol. A z takimi zagadnieniami spierać się nie wolno.

Harry nie chcąc zostawiać niczego na ostatnią chwilę pozbierał papierki, wydobył z wnętrza bagażu swoją zakupioną na Pokątnej szatę i założył przez głowę, na dżinsy. Reszta przedziału, włączając w to Rona, uczyniła podobnie i już wkrótce wszyscy niecierpliwie kręcili się i wyglądali za oknami czegoś, co mogłoby być znamienitym Hogwartem, Szkołą Magii i Czarodziejstwa.

Po mniej niż więcej pół godzinie, a może tylko dziesięciu minutach – Harry stracił poczucie czasu – ekspres Londyn-Hogwart definitywnie zaczął zwalniać. Objawiało się to poprzez standardową w takich sytuacjach utratę prędkości i pędu, ale też i takie znaki jak hałas, rumor i krzyk.

W momencie, gdy pociąg zatrzymał się zupełnie, kumulowane do tej pory napięcie eksplodowało. Było wszystko, implozja, fala uderzeniowa zamieszanie. No i uczniowie, którzy to z nieznana sobie mocą pchnięci zostali ku o wiele za małym dla zaistniałej sytuacji drzwiom poszczególnych wagonów. Kilkanaście długich chwil częściowego bezdechu później stanęli w luźnej, bezskładnej kupie. Owiewani zimnym wiatrem nocy. Słysząc pisk metalowych kół pociągu, który ruszał w nieznane, albo jak kto woli z powrotem na King’s Cross, i widząc przed sobą niewiele więcej niż czerń, czenriejsza czerń i srebro księżyca doczekali jakoś pojawienia się długiego kordonu posępnych powozów, a potem – Harry oniemiał – wielkiego, co najmniej czterometrowego… Hagrid.

- Pirszoroczni do mnie! Pirszoroczni! – dał się słyszeć przywodzący na myśl wycie gromu głos.

Skupili się w ciasnej, emanującej strachem i stresem w swej najczystszej postaci, grupce wokół tego wielkiego człowieka, który równie dobrze mógłby być niewielkim pagórkiem. Widzieli jak reszta uczniów wsiada do powozów i odjeżdża czerniejącą w mroku drogą. Oni zostali. Ale co ich czekało?

- To już wszyscy Pirszoroczni? Taa, no to jazda za mną.

Niemal zwiewani przez silny wiatr z wąskiej, wijącej się serpentyną ścieżki ruszyli za cieniem Hagrid, którego, swoją drogą, nie dało zgubić się z zasięgu wzroku. Szli i szli prawie wcale się nie odzywając, z coraz większym strachem śledząc kontur wzgórza, na którym wyzierał już coś jak zarys zwalistej budowli. Przynajmniej tak im się wydawało. Wyobraźnia robiła swoje.

Było zimno. To zdecydowanie skutecznie ograniczało wymowność co niektórych. Hagrid jednak co chwila pomrukiwał coś pod nosem, najwyraźniej dumny z powierzonego mu zadania. Uśmiechał się do Harrego, puszczał przysłowiowe oczka, rzucał w półsłowy wyrazy uznania, czy co tam mu na myśl przychodziło. Po kilku minutach marszu Hagrid radosny jak dziecko rzekł do podążającego za nim wężyka malutkich postaci wyraźnie się trzęsących:

- Zaraz zobaczycie Howgart!

I rzeczywiście. Gdy tylko zostawili za sobą zakręt ich oczom ukazał się widok niezwykły. A już na pewno nie taki, który widzi się na co dzień chadzając w tę i z powrotem do szkoły czy pracy. Ponad olbrzymim jeziorem połyskującym tonią swych wód wznosiła się dość wysoka nawet góra, na niej zaś wybudowano zamek. I to jaki! Przytłaczał swą wielkością i majestatem nawet pośród czarnego aksamitu nocnego nieba. Jaśniał tysiącem złotych błysków okien, zdawał się żyć razem z niesionymi gdzieś z jego wnętrza odgłosami zabawy. Był wspaniały. Harry nie mógł dokładnie dostrzec, ale wydawało mu się, że setki strzelistych wieżyczek sięgają wprost ku samemu niebu i rozcinają jego zbitą płachtę. W tej budowli coś było. I na pewno nie chodziło tu o cegły, czy materiał budulcowy, z którego ją wybudowano.

- Nieźle, co? – zagrzmiał Hagrid i po chwili mocniejszym już głosem zawołał - dobra, wsiadać mi po czterech na jedną łódkę, ani jednego więcej!

Harry rozejrzał się zdumiony i dopiero teraz zauważył, że na brzegu falującego niespokojnie jeziora ustawiono w równym rządku całą masę jednakowych, małych łódek. Razem z innymi ruszył w ich stronę. Wszystko było wspaniałe, ale… poczuł się trochę zawiedzony. Łódki? Przecież to takie mugolskie i normalne. Gdzieś w głębi oczekiwał czegoś magicznego i niesamowitego. W sumie niecodziennie pływał łódką. Nie była jednak najcieplej.

Już po chwili siedział w łódce mając obok siebie Rona, Mathew i jakiegoś chłopaka, którego imienia nie znał. Kątem oka zauważył, że do łódki obok wsiada napotkana już dzisiaj Hermiona Grenger i wiecznie poszukujący swojej ropuchy Neville.

Popłynęli. Gdyby nie nocna pora, nie, przecież to ona nadawała wszystkiemu takiego uroku i niepowtarzalności… gdyby nie lód, w jaki niewątpliwie zamieniał się Harry, mogło być naprawdę cudownie i pięknie. Płynąć środkiem czarnego jeziora, w którym kryła się niejedna tajemnica, ku jeszcze nie zwyklejszemu zamkowi. I pomyśleć, że to dopiero pierwszy dzień. Początek roku szkolnego. Przed nim jeszcze pełne dziesięć miesięcy. Nie mógł tego ogarnąć, więc posłuszny nawoływaniu Hagrida skłonił głowę. Znaleźli się w jakiejś zalanej wodą jaskini w połowie przerobionej na port.


Wylali się z łódek wraz z wodą, która mimo ich woli jednak przedostała się do wnętrz. Po krótkiej chwili potrzebnej na zacumowanie środków wodnego transportu pogrążyli się w zupełnej ciemności jakiegoś tunelu czy korytarza tylko po by po mniej więcej minucie wędrówki znaleźć się na… przeogromnych błoniach. Tak rozległych, zielonych, choć to się raczej czuło niż widziało, czuli świeżość powietrza. Harremu przypomniał się odwiedzany kiedyś park. Tyle tylko, że wielkością nie dorównywał nawet dziesiątej części tego, co widział przed sobą teraz.

Nawet nie zauważył kiedy w wielkich dwuskrzydłowych, dębowych drzwiach przed nimi stanęła wysoka, chuda i jakby spięta kobieta w czarnym płaszczu i wysokiej tiarze na głowie. Od razu dało się zauważyć srogi wyraz twarzy i podobny jemu stosunek z jakim obnosiła się do otaczającego ją świata.

Po krótkiej wymianie zdań Hagrid-Mc Gonagall, bo tak właśnie nazywała się owa czarownica, wprowadzeni zostali do środka. Wielkolud gdzieś zniknął, ale nikt się tym specjalnie nie przejął bo oto zobaczyli wnętrze Sali Wejściowej. Wielkiej, bogatej i rozświetlanej światłem licznych pochodni, które załamywało się w sposób równie skomplikowany co relacje łączące Rona z jego szczurem Parszywkiem.

Marmurowymi schodami poprowadzeni zostali piętro wyżej. Po bokach przewijały się rzędy ruszających się oczywiście, prowadzących własne, farbczane życie, obrazów przedstawiających rycerzu w lśniących zbrojach, czarownice o wielkich nosach i portrety wielkich magów, których imiona z pewnością znała zachwycona przepychem Hermiona.

Zaprowadzeni zostali do niewielkiej komnaty obok pomieszczenia niewątpliwie będącego źródłem wszystkich słyszanych wcześniej śmiechów, rozmów i ogólnie pojętego gwaru.

- Witajcie w Hogwarcie. Uczta rozpoczynająca rok szkolny za moment się zacznie. Jednak zanim to nastąpi zostaniecie przydzieleni do jednego z czterech domów: Gryffindoru, Hufflepuffu, Ravenclawu albo Slytherinu. Każdy dom ma swoje cechy i zalety. Przydział jest bardzo ważny, ponieważ do końca szkoły będziecie należeć do tego domu, który zostanie Wam przydzielony. Wasze osiągnięcia będę nagradzane punktami dla swojego domu, a niesubordynacje karane ujemnymi punktami dla domu. Będzie on czymś w rodzaju rodziny. Z innymi mieszkańcami będziecie chodzić na lekcje, spać w jednym dormitorium i spędzać czas wolny w pokoju wspólnym. Mam nadzieję że każde z was będzie wierne swojemu domowi, bez względu na to, do którego zostanie przydzielone. Ceremonia Przydziału za chwilę się rozpocznie, kiedy będziecie gotowi przyjdę po Was.

Po tym krótkim przemówieniu czarnowłosa profesor wyszła pozostawiając ich samym sobie. Zamknęła drzwi i po prostu odeszła. A słowa… Dla Harrego była to czarna magia, nie, to złe określenie. Wszystko co usłyszał było dla niego nowe. Na przykład te domy. Słyszał już o tym co nieco od Rona i Mathewa, ale teraz, gdy teoria powoli stawała się praktyką czuł dyskomfort, delikatnie mówiąc. Choć nie wiedział dokładnie czego się boi, czuł nieprzyjemności, jakie czyni mu jego własny żołądek. Nie był nawet pewny, czy jest prawdziwym czarodziejem. Może się pomylili…

Rozejrzał się. Mimo iż nie mógł wydusić z siebie słowa, wiedział, że inni przeżywają to samo co on, albo coś względnie do tego zbliżonego. Widział niepewne twarze, nerwowe ruchy spięte w, wydawać by się mogło, wiecznym oczekiwaniu. Co się stanie za chwilę? Gdy głos z sali obok ucichnie? Gdy przyjdzie tu ta cała Mc Gonagall i powie, że już czas? Nie wiedział. W głowie miał jeden wielki mętlik. Wszystko zmieniało się zdecydowanie za szybko i to w sposób diametralny i skrajny. Dodatkowo był zmęczony długą podróżą. Ile by dał za możliwość najzwyczajniejszego w świecie snu. Choćby i nawet w zamykanej na klucz komórce pod schodami…

Ale był tu. W Hogwarcie. Wreszcie wolny i… przypomniał sobie, że nie wie co stało się z jego bagażem. Już chciał zapytać Rona, czy może on pamięta chwilę, gdy ktoś zabierał jego kufer, ale zrezygnował wiedząc, że odpowiedź zabrzmi „Nie teraz, proszę cię, Harry…”, albo sensem będzie do niej zbliżona.

Spuścił głowę i czekał na moment, który uwieńczyć miał proces początkowania końca.
 
Sulfur jest offline  
Stary 14-06-2009, 17:08   #23
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
W momencie, gdy przebrała się w szkolną szatę pociąg zaczął zwalniać. Na korytarzu słychać już było gwar podekscytowanych głosów. Alex niepewnie wyjrzała z przedziału, po czym wraz z pozostałymi wyszła na zatłoczony korytarz zostawiając swoje rzeczy tam gdzie stały.

Z ulgą wyszła z dusznego wagonu na świeże, chłodne powietrze rozwiewające długie, blond włosy dziewczynki.

-Pirszoroczni do mnie! Pirszoroczni!

Rozejrzała się w poszukiwaniu właściciela donośnego głosu. To jakiś pokaźnych rozmiarów mężczyzna z czarnym zarostem na twarzy machał do nich wolną ręką jakby myślała, że bez tego go nie zauważą.
Razem z resztą pierwszoklasistów udała się w kierunku olbrzyma bacznie go obserwując. Ten oprowadziła ich jakąś śliską ścieżka w górę nie przywiązując większej wagi, że są od niego dużo mniejsi i nie mogą poruszać się tak szybko. I to jeszcze po ciemku.

- Zara zobaczycie Hogwart! – powiedziała swoim donośnym głosem ich przewodnik.
I tak się stało. Alexandra stanęła na skraju jeziora z szeroko otwartymi oczami przyglądając się niesamowicie wielkiemu zamkowi rozświetlającemu ciemne niebo.

- Woooooow!! – wydobyło się z gardła dziewczynki i było to chyba najlepsze określenia na to, co zobaczyła.
Nie była jednak sama. Dookoła rozległy się ochy i achy pozostałych pierwszoklasistów, których widać w równym stopniu oczarował widok Szkoły Magii i Czarodziejstwa.
Wciąż zauroczona niesamowitym widokiem wsiadła posłusznie do najbliższej łódki początkowo nie zwracając nawet uwagi na towarzyszy. Byli już na środku jeziora, gdy na chwile odwróciła wzrok od Hogwartu. W łódce siedzieli ludzie, z którymi dzieliła wcześniej przedział. Uśmiechnęła się do nich porozumiewawczo, aby po chwili znowu zatracić się w czarodziejskim widoku.

Wysiedli z łódek. Już tak niewiele dzieliło ich od tego niesamowitego miejsca, miejsca o którym w przeciwieństwie do swoich rówieśników wiedziała tylko tyle, ile dowiedziała się z „Historii Hogwartu”...

Szli szybko przez wilgotną trawę, aby po chwili znaleźć się przed wielkimi, drewnianymi drzwiami. Drzwiami, po których przekroczeniu życie Alex miało się zmienić.

Mężczyzna zapukała i już po chwili w drzwiach stanęła szczupła kobieta w szpiczastej czapce. Jak się za chwilę dowiedziała profesor McGonagall.
Czarownica wprowadziła ich do zamku. Szła za gromadą dzieci oglądając z zaciekawieniem wnętrze budynku.
Zatrzymała się wpadając na jakąś niska dziewczynkę.

- Przepraszam – bąknęła pod nosem i uśmiechnęła się nieśmiało.

Znajdowali się w jakiejś niewielkiej zważywszy na ich ilość salce. Atmosfera była napięta, już za chwilę miały przesadzić się ich losy…
 
Vivianne jest offline  
Stary 15-06-2009, 18:15   #24
 
deMaus's Avatar
 
Reputacja: 1 deMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumnydeMaus ma z czego być dumny
Jordan nie mógł się już doczekać aż zobaczy Hogwart. Siedział już w przedziale z resztą w szkolnych szatach, kiedy pociąg zaczął zwalniać, a na korytarzu zaczęło się robić pusto.
- Wreszcie - szepnął, po czym zdjął swój kufer i wyciągnął go na korytarz.
Chwilę później stał już na peronie, a jakiś olbrzym nawoływał.
-Pirszoroczni do mnie! Pirszoroczni!

Razem z resztą pierwszoroczniaków udał się za olbrzymem.
- Zara zobaczycie Hogwart! – powiedziała swoim donośnym głosem ich przewodnik. Widok był przepiękny, a Jordanowi aż dech zaparło.

Na komendę olbrzyma, wsiedli po czterech do łódki, Jordan usiadł z dziewczynami z przedziału, po chwili łódki ruszył, a Jordan pomyślał, że nie on jeden jest oczarowany widokiem, bo reszta też milczała, albo to on ich po prostu nie słyszał. Ciekawe czy już działa na nich magia tego miejsca.

Wysiedli z łódek. Już za parę godzin, będą pełnoprawnymi uczniami Hogwartu, i w tym momencie, Jordan pomyślał jeszcze o czymś innym. Już za parę chwil, będzie Gryfonem, miał szczerą nadzieję, że Bevio będzie już na niego czekał, bo chciałby napisać o tym rodzicom jak najszybciej.
Zanim Jordan się zorientował, byli już przed wielkimi drewnianymi drzwiami. Olbrzym zapukał w nie, a chwilę później otworzyła mu szczupła, wysoka kobieta.
-Pirszoroczni, Pani profesor McGonagall – powiedział Hagrid do czarownicy.
-Dziękuję Hagridzie, sama zaprowadzę ich na górę.
Owa profesor McGonagall, poprowadziła ich do ocznej komnaty i wyjaśniła.

- Witajcie w Hogwarcie – powitała ich Profesor McGonagall. – Uczta rozpoczynająca rok szkolny za moment się zacznie. Jednak zanim to nastąpi zostaniecie przydzieleni do jednego z czterech domów: Gryffindoru, Hufflepuffu, Ravenclawu albo Slytherinu. Każdy dom ma swoje cechy i zalety. Przydział jest bardzo ważny, ponieważ do końca szkoły będziecie należeć do tego domu, który zostanie Wam przydzielony. Wasze osiągnięcia będę nagradzane punktami dla swojego domu, a niesubordynacje karane ujemnymi punktami dla domu. Będzie on czymś w rodzaju rodziny. Z innymi mieszkańcami będziecie chodzić na lekcje, spać w jednym dormitorium i spędzać czas wolny w pokoju wspólnym. Mam nadzieję że każde z was będzie wierne swojemu domowi, bez względu na to, do którego zostanie przydzielone. Ceremonia Przydziału za chwilę się rozpocznie, kiedy będziecie gotowi przyjdę po Was.

Po wszystkich było widać zdenerwowani,widać, że chyba nikt nie spodziewał się jakiejś ceremonii. Jordan myślał, że siada się z nauczycielem, mówi o oczekiwaniach, on sprawdza, w jakich domach byli rodzica, albo rodzeństwo i dopasowuje resztę, ale ceremonia, o co innego, to brzmi tak, jakby odbywało się uroczyście, a uroczyście, znaczy przy wszystkich.
 
deMaus jest offline  
Stary 16-06-2009, 13:44   #25
 
Keyci's Avatar
 
Reputacja: 1 Keyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znany
Gdy pociąg się zatrzymał opuściła go wraz z resztą pierwszorocznych. Starała się trzymać swoich towarzyszy z przedziału. Nagle usłyszała jak ktoś ich nawołuje. Źródłem wołania okazał się wielki, kudłaty facet. To pewnie Hagrid, o którym wspominał ojciec. Nie wygląda na głupiego, skurczybyka... pomyślała przyglądając się pół-olbrzymowi z zainteresowaniem i lekkim strachem. Bała się, że niechcący na kogoś nadepnie. Hagrid zaprowadził ich nad brzeg jeziora i porozdzielał do łódek. Ona zajęła jedną wraz z Sybillą,Alexandrą i Jordanem. Po ich krótkiej wymianie zdań w pociągu unikała kontaktu wzrokowego z TYM CHŁOPAKIEM. Płynęli w stronę wielkiego zamku. Kristin obserwowała wszystko co się wokół niej działo. Była pod wielkim wrażeniem. To co słyszała czy widziała jeśli chodziło o Hogwart teraz ścierało się z rzeczywistością i nie dorastało jej do pięt.

- Głowy w dół! - usłyszała i machinalnie się schyliła.

Płynęli wzdłuż jakiegoś tunelu. Na jego końcu znajdowało się miejsce wyładunku uczniów, jak to miejsce młoda Bloodrose nazwała w myślach. Szła razem z pozostałymi za Hagridem długim korytarzem. Potem wyszli na błonia. I tu Kristin znowu oniemiała z wrażenia. Błonia były przepiękne. Była ciekawa jak wyglądają za dnia. A zamek... Przeszedł jej najśmielsze oczekiwania. Szła starając się nadążyć za wszystkimi i móc wszystko dokładnie obejrzeć. Nagle wszyscy stanęli. Rudowłosa uderzyła kogoś nosem w plecy.

- Przepraszam - wyszeptała ocierając swój obolały nos.

Raptem rozległo się głośne walenie w drzwi. To Hagrid "zapukał". W drzwiach stanęła wysoka czarnowłosa czarownica o srogiej twarzy i z jakąś taką dziwną aurą.

-Pirszoroczni, Pani profesor McGonagall – powiedział Hagrid do czarownicy.
-Dziękuję Hagridzie, sama zaprowadzę ich na górę.

Wszyscy ruszyli za nią. Wnętrze zamku było nie do opisania. Kristin cieszyła się w duchu, że jednak tu jest. Weszli po marmurowych schodach a potem skierowali się do Wielkiej Sali. Jednakze koniec końców, nie weszli do niej, a do pomieszczenia obok niej.

- Witajcie w Hogwarcie – powitała ich Profesor McGonagall. – Uczta rozpoczynająca rok szkolny za moment się zacznie. Jednak zanim to nastąpi zostaniecie przydzieleni do jednego z czterech domów: Gryffindoru, Hufflepuffu, Ravenclawu albo Slytherinu. Każdy dom ma swoje cechy i zalety. Przydział jest bardzo ważny, ponieważ do końca szkoły będziecie należeć do tego domu, który zostanie Wam przydzielony. Wasze osiągnięcia będę nagradzane punktami dla swojego domu, a niesubordynacje karane ujemnymi punktami dla domu. Będzie on czymś w rodzaju rodziny. Z innymi mieszkańcami będziecie chodzić na lekcje, spać w jednym dormitorium i spędzać czas wolny w pokoju wspólnym. Mam nadzieję że każde z was będzie wierne swojemu domowi, bez względu na to, do którego zostanie przydzielone. Ceremonia Przydziału za chwilę się rozpocznie, kiedy będziecie gotowi przyjdę po Was.

Po tym jakże krótkim przedstawieniu "o co tu właściwie chodzi" profesor McGonagall opuściła ich.

Kristin odnalazła wzrokiem swoich znajomych z przedziału i podeszła do nich. W powietrzu wyczuwało się zdenerwowanie. Rodzice wspominali jej coś o ceremonii. Z resztą ona sama była duszą towarzystwa... Jednak atmosfera przytłoczyła i narzuciła się jej również. Miała nadzieję, że to wszystko odbędzie się w jako takich normalnych warunkach. I że wszystko pójdzie gładko. Wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się promiennie aby podnieść na duchu najbliżej niej stojące osoby.
 
__________________
..::Fushigi Gin Hikari::..
Keyci jest offline  
Stary 16-06-2009, 22:05   #26
 
Callisto's Avatar
 
Reputacja: 1 Callisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znanyCallisto wkrótce będzie znany
Gdy ekspres zaczął powoli zwalniać jasne się stało, że zbliżają się do miejsca przeznaczenia.
Dzieciaki w podekscytowaniu zaczęły wychodzić ze swoich przedziałów. Atmosfera była tak gęsta, że wręcz namacalna.

W głosach przyszłych uczniów usłyszeć można było uczucia tak różne jak strach i podniecenie. Teegan nie wiedziała, co czuć. Nie czuła ani podniecenia ani strachu, raczej lekką ciekawość. Prawdopodobnie za dużo się nasłuchała o szkole od starszych sióstr.
Wysiadając z pociągu dziewczyna szukała wzrokiem sióstr. Dziewczęta zmierzały w kierunku powozów i nastolatka już chciała iść za nimi gdy usłyszała tubalny, męski głos.
-Pirszoroczni do mnie! Pirszoroczni! – Głowa dziewczynki zwróciła się w kierunku, z którego dochodził głos mężczyzny. Był to sporych rozmiarów mężczyzna z gęstą, ciemną brodą. W swojej wielkiej dłoni, która była niemal tak duża jak pokrywka od kubła na śmieci, trzymał latarnię, która dawała jasne światło. Panna Reed obserwowała jak wielkolud wita się z chudym chłopcem w okularach. Wydawali się całkiem nieźle znać.
– No jak Harry? – Twarz mężczyzny rozjaśnił uśmiech, tak sympatyczny, że i dziewczyna poczuła, że nie może się nie uśmiechnąć. Zimne powietrze zaczęło powoli dokuczać przyszłym uczniom. Teegan potarła dłonie w nadziei, że to choć trochę jej pomoże. Wielkolud ciągle nawoływał pierwszoroczniaków, a gdy zebrali się już wszyscy ruszyli ścieżką prowadzącą do zamku. Droga była śliska i stroma, więc musieli szczególnie uważać. Nowi uczniowie szli i szli, wokół nich robiło się coraz ciemniej i ciemniej.
- Zara zobaczycie Hogwart! – Usłyszeli głos wielkoluda. Chwilę później minęli zakręt i zatrzymali się na skraju wielkiego jeziora. Na jego końcu dało się zobaczyć zamek, skąpany w świetle księżyca. Osadzony był na wysokiej skale, która górowała nad jeziorem. Z daleka dało się dostrzec rozjarzone okna zamku i jego wież. Wokoło rozległy się głośne „Oooch” i „Achhhh”. Zdawało się, że szczególnie dziewczęta były tym widokiem zachwycone. Teegan zauważyła, że przy brzegu stały w rządku drewniane łódeczki, które zdawały się nawoływać uczniów.
- Nieźle co? – Ucieszył się wielkolud – No dobra, wsiadać mi po czterech na jedną łódkę, ani jednego więcej! – Rozkazał po chwili.

Gdy łódki zaczęły płynąć Teegan oddaliła się myślami. Wodziła delikatnie ręką po wodzie, fizycznie będąc w łódce, jednak jej umysł wymyślał właśnie nową historię osadzoną w tym nieznanym jej jeszcze osobiście świecie. Straciła kompletnie poczucie czasu i nim się zorientowała dopłynęli do jakiejś podziemnej przystani. Następnie ruszyli za mężczyzną.
Nastolatka nie miała pojęcia jak długo szli, ciągle była pogrążona w swoich myślach. „Obudziła się” dopiero, gdy usłyszała jak mężczyzna wali swoją wielką pięścią w drzwi. Pojawiła się w nich starsza czarownica. Wyglądała niezwykle surowo, a emanująca od niej aura siły nieco przerażała najmłodszą z Reedów.
-Pirszoroczni, Pani profesor McGonagall – powiedział do czarownicy.
-Dziękuję Hagridzie, sama zaprowadzę ich na górę.

Hagrid skinął głową i zostawił ich pod opieką kobiety. Profesor McGonagall szerzej otworzyła drzwi i wpuściła ich do środka. W kamiennych ścianach pomieszczenia odbijało się światło pochodni, a sklepienie było trudno widzialne w mrocznej sali. Przyszli uczniowie weszli po marmurowych schodach na górę, do pomieszczenia sąsiadującego z gwarną salą, która najprawdopodobniej była słynną Wielką Salą.

- Witajcie w Hogwarcie – powitała ich Profesor McGonagall. – Uczta rozpoczynająca rok szkolny za moment się zacznie. Jednak zanim to nastąpi zostaniecie przydzieleni do jednego z czterech domów: Gryffindoru, Hufflepuffu, Ravenclawu albo Slytherinu. Każdy dom ma swoje cechy i zalety. Przydział jest bardzo ważny, ponieważ do końca szkoły będziecie należeć do tego domu, który zostanie Wam przydzielony. Wasze osiągnięcia będę nagradzane punktami dla swojego domu, a niesubordynacje karane ujemnymi punktami dla domu. Będzie on czymś w rodzaju rodziny. Z innymi mieszkańcami będziecie chodzić na lekcje, spać w jednym dormitorium i spędzać czas wolny w pokoju wspólnym. Mam nadzieję że każde z was będzie wierne swojemu domowi, bez względu na to, do którego zostanie przydzielone. Ceremonia Przydziału za chwilę się rozpocznie, kiedy będziecie gotowi przyjdę po Was.
I odeszła, zostawiając ich samych w komnacie obok Wielkiej Sali.

Teegan nerwowo przestępowała z nogi na nogę, uprzyjemniając sobie czekanie wymyślaniem nowych historii.
 
Callisto jest offline  
Stary 16-06-2009, 23:49   #27
 
Korbas's Avatar
 
Reputacja: 1 Korbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłośćKorbas ma wspaniałą przyszłość
Wszyscy pierwszoroczni stali przerażeni najbliższą przyszłością, gdzie mają wziąć udział w Ceremonii Przydziału, choć nie mają pojęcia na czym ona polega. Hermiona Granger szeptem wymieniała zaklęcia jakich się nauczyła, ale reszta siedziała cicho.
Długo tak nie stali w ciszy. Zza ściany do izby wpłynęło z dwadzieścia duchów, perłowo białe i lekko przezroczyste unosiły się nad ziemią, rozmawiając między sobą, nieświadomi że nie są tutaj sami:
-Przebaczać i zapominać, powtarzam, to nasza zasada. Powinniśmy dać mu jeszcze jedną szansę…
-Mój drogi mnichu, czyż nie daliśmy już Irytkowi wszystkich szans, na jakie zasługiwał? I wciąż nas oczernia, a przecież tak naprawę wcale nie jest duchem… Hej, a wy co tu robicie?
Jeden z duchów wreszcie zauważył grupę pierwszoroczniaków. Oczywiście nikt nie odpowiedział.
-Nowi uczniowie! – uradował się duch Grubego Mnicha. – Czekacie na przydział, tak?
Znów nikt nie otworzył ust, a jedynie kilka osób pokiwało głowami.
-A więc życzę wam powodzenia! – duch w kryzie i trykotach uśmiechnął się do nich.
- No, ruszamy! – powiedziała ostro profesor McGonagall, a duchy wsiąknęły w ścianę z drugiej strony. – Ustawcie się w rzędzie… I za mną!
Pierwszoroczniacy ustawili się gęsiego za sobą i ruszyli do Wielkiej Sali. Przeszli za McGonagall przez salę wejściową, a potem przez duże podwójne drzwi.
Wkroczyli do Wielkiej Sali. Było to bardzo piękne miejsce. Wielka sala oświetlana była setkami świec, zawieszonych nad głowami uczniów i nauczycieli, cztery długie stoły postawione wzdłuż Sali, za którymi siedziała już reszta uczniów. Był tam też jeszcze jeden stół, postawiony prostopadle do reszty, za którym spoczywało grono nauczycielskie. Stoły były zastawione złotymi talerzami i pucharami, lśniącymi w świetle świec.Przeszli przez Salę i zatrzymali się przy stole nauczycielskim.
-Ustawcie się twarzami do wejścia – rzekła McGonagall i zniknęła na chwilę.
Niektórzy spojrzeli również na sklepienie Wielkiej Sali… którego nie było. Nad ich głowami rozpościerało się ciemno granatowe niebo, upstrzone gwiazdami, które z pewnością było takie same jak na zewnątrz.
Profesor McGonagall wróciła, stawiając przed nimi wysoki stołek o czterech nogach, a na nim położyła wyjątkowo starą spiczastą tiarę czarodzieja, wystrzępioną i połataną w niektórych miejscach. Przez chwilę panowała głucha cisza, a potem tiara zaczęła śpiewać, rozdzierając krawędź przy rondzie:
Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
A głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!


Rozległy się głośne oklaski, gdy tiara zakończyła swą piosenkę. Wystąpiła profesor McGonagall, trzymając w ręku długi zwój pergaminu.
-Gdy wyczytam nazwisko i imię osoby, ta podchodzi, nakłada tiarę na głowę i siada. Abbott, Hanna!
Z grupki pierwszaków wyszła dziewczynka o różowej buzi. Nałożyła tiarę na głowę, a ta spadła jej na nos, a potem:
-HUFFLEPUFF! – krzyknęła tiara.
Przy stole z prawej strony rozległ się aplauz i dziewczyna podeszła do stołu, siadając .
-Bones, Susan! – kolejna dziewczyna usiadła na stołku, zakładając tiarę.
-HUFFLEPUFF! – wrzasnęła tiara.
Boot, Terry trafił do Ravenclawu, wywołując radość przy drugim stole na lewo. Następnie…
-Bloodrose, Kristin!
Kristin wyszła z szeregu i ruszyła ku stołkowi. Usiadła na nim i założyła tiarę, a potem zatraciła się w ciemności, gdy tiara opadła jej na oczy.
-Bloodrose… - mruknął głosik wewnątrz tiary – No, tak… hmm… dość pewna siebie, uparta, utalentowana, hmm… - potem tiara podniosła głos i krzyknęła:
-SLYTHERIN!
Rozległy się oklaski przy stole po prawej stronie, przy ścianie. Kristin ściągnęła tiarę z głowy i powędrowała w tamtym kierunku.
- Bravy, Jordan!
Tym razem Jordan wyszedł z grupy uczniów i podszedł do stołka. Usiadł na nim i założył sobie na głowę tiarę przydziału…
- Jordan… Bravy… Widzę wszystko, jak na talerzu… wszystko. Odważny, dobry… Gryffindor? Ale nie… widzę też twoją drugą stronę… Fascynacja czarną magią, jakaś niewykrywalna agresja… Co mam z Tobą zrobić? Ach, niech już będzie…
-SLYTHERIN! – wykrzyknęła tiara na całą salę, ponownie dająć Ślizgonom szanse na oklaski dla nowego mieszkańca.
Jordan z lekkim niedowierzaniem, zdjął tiarę i ruszył do stołu ślizgonów.
Potem Bricklehurst, Mandy przydzielono do Ravenclawu, a Brown, Levander powędrowała do Gryffindoru, co wywołało burzę oklasków przy krańcowym stole po lewej stronie.
Następnie Bulstrode, Millicenta dostała przydział do Slytherinu, a profesor McGonagall wywołała kolejną osobę:
- Fleming, Alexandra Alice!
Dziewczyna wyszła z coraz mniejszej grupy pierwszoroczniaków i usiadła na stołku. Założyła tiarę…
-SLYTHERIN! – krzyknęła kilka sekund po założenu przez Alexandre tiary. Znowu aplauz przy stole ślizgonów i dziewczyna ruszyła ku ich stołowi.
Granger, Hermiona i Longbottom, Neville zostali przydzieleni do Gryffindoru. Ten ostatni musiał wrócić i oddać tiarę, bo zapomniał o tym, biegnąc do stołu Gryfonów. Później Malfoy, Draco trafił do Slytherinu. Następnie Merediv, Sybilla od razu została przydzielona do Slytherinu. Moon, Nott, Parkinson, bliźniaczki Patil, Perks Sally Anna i Potter Harry.
Gdy McGonagall go wyczytała rozległy się podniecone głosy uczniów. Po chwili Potter został przydzielony do Gryffindoru. A chwilę później:
-Purvis Mathew!
Mathew wyszedł z już bardzo szczupłej grupki pierwszaków i założył na głowę tiarę przydziału.
-Hmm… Inteligencja, taak, dobrze i talent… Jasne i oczywiste…
-RAVENCLAW! – Chłopak poszedł do stołu po lewej, gdzie Krukoni głośno go oklaskiwali.
-Reed, Teegan!
Podeszła powoli do stołka, usiadła na nim i chciała nałożyć tiarę na głowę, ale gdy tylko dotknęła jej włosów, wrzasnęła:
-RAVENCLAW!
Znów oklaski przy stole Krukonów i Teegan odeszła do nich, siadając obok Mathew’a.
- Roberts, Jonathan!
Jonathan wszedł na stołek i założył tiarę na głowę, tak że spadła mu na nos.
- Odważny, pomocny… Może trochę nerwowy, ale odpowiedzialny…
-GRYFFINDOR!
Harry i reszta Gryfonów klaskała, gdy Jonathan usiadł przy stole Gryffindoru. Zostało ich kilku…
Thomas, Dean również trafił do Gryffindoru, a Turpin, Lisa została przydzielona do Ravenclawu. Następnie przyszła kolej na Wallace, Mathew’a.
Z uśmiechem usiadł na stołku i założył tiarę na głowę, a krzyknęła:
-GRYFFINDOR!
Kolejna burza oklasków przy drugim po lewej stronie stołem, gdzie ruszył Mathew, siadając naprzeciwko Harry’ego i obok Hermiony Granger. W tym czasie Ron również trafił do Gryffindoru, a Zabini, Blaise do Slytherinu i zakończyła się tegoroczna Ceremonia Przydziału. Profesor McGonagall wzięła stołek i tiarę i wyszła do komnaty obok Wielkiej Sali, a powstał Albus Dumbledore.
-Witajcie! – powiedział rozkładając szeroko ramiona i uśmiechając się promiennie. –Witajcie w kolejnym roku w Hogwarcie! Zanim rozpocznie się Uczta, mam dla Was kilka słów. Oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję Wam!
Rozległy się śmiechy i oklaski dla Dyrektora, a gdy usiadł, wszystkie stoły ugięły się pod ciężarem jedzenia, które pojawiło się na stołach. Rozległy się okrzyki zachwytu i wszyscy wzięli się do jedzenia. Przy stole gryfonów rozmowa z Sir Nicholasem, rozkręciła się na dobre.
-Prawie Bezgłowy? Jak można być prawie bezgłowym?
-Można. O tak. – rzekł ze złością i złapał się za lewe ucho, a potem pociągnął je… I głowa przechyliła mu się na ramię, jakby była na zawiasach. Wyglądało na to że Nick’owi odcinał głowę jakiś nowicjusz i nie robił tego dostatecznie mocno, co spowodowało nie całkowite odcięcie głowy.
Terry Boot rozmawiał z Mathewem Purvisem, a między nimi siedziała Teegan Reed.
- Na razie pewnie i tak nie będziemy czarować niczego poważnego. Myślicie że dacie sobie radę? – spytał ich oboje.
Przy stole Ślizgonów Jordan Bravy siedział zamyślony i jakby smutny. Obok niego Kristin Bloodrose rozmawiała z siedzącą naprzeciwko Jordana Sybillą Merediv. Dalej Draco Malfoy siedział obok Krwawego Barona i jego dwóch osiłków, a naprzeciwko nich Alexandra Fleming rozmawiała z Millicentą Bulstrode.
Jordan siedział zgarbiony i patrzył w swój talerz, dziobiąc złotym widelcem kawałek kurczaka. Sybilla zerknęła na niego kilka razy rozmawiając z Kristin. Prawdopodobnie mogłyby głośno rozmawiać o nim, a ten nawet by nie usłyszał, zbyt był zamyślony.
Po kolacji stoły zabłysnęły przez chwilę czystością, by zaraz ponownie ugiąć się pod ciężarem deserów. Można było zjeść co tylko wymyśliłeś, ciasta z kremem, rurki, czekoladowe lody, babki.
Po zjedzonym deserze, jedzenie zniknęło, a stoły zastawione były czystymi talerzami i pucharami. Wtedy ponownie wstał Dumbledore. Zaległa cisza.
- Jeszcze kilka słów. Mam nadzieję że wszyscy najedli się i napili. Chciałbym wam przekazać kilka uwag wstępnych. Pierwszoroczniacy niech zapamiętają, że nikomu nie wolno wchodzić do lasu, który leży na skraju terenu szkoły. Dobrze by było, żeby pamiętało o tym kilku starszych uczniów. – Wtem spojrzał na bliźniaków, siedzących przy stole Gryffindoru. - Pan Filch prosił mnie też, żebym wam przypomniał że między lekcjami, na korytarzach, nie wolno używać żadnych czarów. Sprawdziany Quidditcha rozpoczną się w drugim tygodniu semestru. Każdy, kto jest zainteresowany grą w barwach swojego domu, powinien zgłosić się do pani Hooch. I ostatnia uwaga. Muszę was poinformować, że w tym roku wstęp na korytarz na trzecim piętrze, ten po prawej stronie, jest zabroniony. Dla wszystkich, o ile nie chcą umrzeć w straszliwych mękach.
Niektórzy rozśmiali się, ale byli w zdecydowanej mniejszości. Później wszyscy zaśpiewali szkolny hymn i Dumbledore ogłosił koniec Uczty. Prefekci zaczęli prowadzić pierwszoroczniaków do pokojów wspólnych. Percy Weasley i Penelopa Clearwater poprowadzili młodych Gryfonów i Krukonów po schodach w górę, a wysoki ślizgon Flint poprowadził Ślizgonów do lochów.
Gryfoni ruszyli w górę po schodach, a potem drzwiami i znów po schodach w górę. Portrety śledziły ich, niektóre przechodziły do sąsiadów. Nagle zatrzymali się, a powodem tego był Poltergeist Irytek.
-Oooooch! – zarechotał Irytek, unosząc się w powietrzu. – Pierwszoroczniaki! Ale zabawa!
I rzucił się w ich kierunku, a wszyscy cofnęli się szybko.
-Uciekaj stąd Irytku! Mam na ciebie donieść Krwawemu Baronowi? Zaraz to zrobię! – krzyknął Percy. Poltergeist pokazał mu język i poleciał korytarzem, robiąc przy tym więcej hałasu niż cała grupa pierwszoroczniaków.
-Musicie się wystrzegać Irytka. Boi się tylko Krwawego Barona, nie słucha nawet nas,Prefektów. No, dobrze jesteśmy.
Na końcu korytarza wisiał obraz grubej kobiety w różowej sukni.
-Hasło? – zapytała
-Caput Draconis. – odpowiedział Percy, a portret usunął się na bok, ukazując okrągła dziurę w ścianie. Przeszli przez nią i znaleźli się w pokoju wspólnym Gryffindoru – okrągłym przytulnym pomieszczeniem pełnym wysłużonych foteli.
Percy pokazał uczniom wejścia do dormitoriów, a oni rozeszli się. Mathew i Jonathan dzielili sypialnię razem z Harrym, Ronem oraz Deanem Thomasem, Seamusem Finnigannem i Nevillem Longbottomem.
Penelopa Clearwater poprowadziła Krukonów czterema różnymi schodami, potem wąskim korytarzem, a na końcu spiralnymi schodami w górę. Zatrzymali się na szczycie, naprzeciwko drewnianych drzwi bez klamki, jedynie z kołatką w kształcie orła. Penelopa zapukała nią, mówiąc do pierwszoroczniaków:
-Aby dostać się do pokoju wspólnego trzeba odpowiedzieć na pytanie…
A melodyjny głos wydobywający się z kołatki spytał:
- Gdzie jest Magia?
-Wszędzie.
-Tak jest. – odpowiedziała kołatka i drzwi się otworzyły. Weszli do środka, do obszernego okrągłego pokoju wspólnego. Na podłodze leżał dywan, na którym narysowano gwiazdy, bliźniaczo podobne do tych wymalowanych na suficie. Były tutaj fotele, stoliki i biblioteczki, a w niszy naprzeciwko drzwi stał piękny posąg Roweny Ravenclaw z białego marmuru. Penelopa wskazał dziewczętom i chłopcom dormitoria, a Oni rozeszli się. Teegan ruszyła za Padmą Patil, Lisą Turpin i Mandy Brocklehurst do dormitorium, a Mathew Purvis mieszkał z Terrym Bootem, Anthonym Goldsteinem i Morganem McDougalem.
A osiem pięter niżej, w lochach Marcus Flint prowadził Ślizgonów do ich pokoju wspólnego. Przeszli przez Wielką Salę i marmurowymi schodami w dół, a potem na lewo od wyjścia do ciemnego korytarza, oświetlanego tylko co 10 metrów pochodniami. Potem zeszli znów na dół i skręcili korytarzem, aż doszli do zielonkowatej ściany przy końcu korytarza.
- Hasło brzmi: Ponury cień! – zawołał, a kamienne drzwi otworzyły się. Weszli do nisko sklepionego lochu o kamiennych ścianach. Z sufitu zwieszały się na łańcuchach zielonkawe lampy, a wewnątrz bogato zdobionego kominka płonął ogień.
- Po lewej sypialnię mają dziewczęta, po prawej chłopcy. Dobranoc.
Dziewczęta, w tym Kristin, Sybilla i Alexandra ruszyły do drzwi po lewej stronie. Przeszły przez krótki korytarz i weszły do sypialni, którą dzieliły tylko we trójkę. Natomiast Jordan wszedł w prawy korytarz i do sypialni razem z Draconem, Blaisem, Crabbem i Goylem.
Potem przybyła reszta uczniów i cały zamek zasnął…
…A następnego ranka prawie każdy uczeń pierwszej klasy miał problemy z dojściem z Pokoju wspólnego do Wielkiej Sali. Szli za starszymi uczniami, czasami błądzili po korytarzach, zanim ktoś ich nie naprowadził.
W Wielkiej Sali przy stołach domów krzątali się opiekunowie: przy stole Gryffindoru McGonagall rozdawała plan zajęć, profesor Sprout przy stole Hufflepuffu, Nauczyciel Zaklęć, profesor Flitwick przy stole Ravenclawu i Snape, Mistrz eliksirów przy stole Ślizgonów. Okazało się że pierwszą w tym semestrze lekcją dla młodych Ślizgonów było zielarstwo z Krukonami. Gryfoni mieli w tym czasie lekcje z Puchonami w Sali Profesora Binnsa – lekcję Historii Magii. Tak więc po śniadaniu Kristin, Sybilla, Alexandra i Jordan oraz reszta ślizgonów spotkała się z Teegan i Mathew’em i innymi krukonami, schodząc marmurowymi schodami do drzwi, podczas gdy Mathew Wallace, Jonathan, Harry i reszta powędrowała z puchonami schodami w górę, na drugie piętro do Sali profesora Binnsa.
 
__________________
Wyłącz się!
Ctrl+W

Ostatnio edytowane przez Korbas : 16-06-2009 o 23:53.
Korbas jest offline  
Stary 17-06-2009, 07:13   #28
 
Keyci's Avatar
 
Reputacja: 1 Keyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znanyKeyci wkrótce będzie znany
Gdy tak stali w bocznej Sali nagle do pokoju wleciały duchy zamku. Kristin spojrzała na nie a raczej prawie przez nie. Głośno o czymś rozmawiali, o czymś co miało na imię Irytek. Irytek... Tata coś wspominał, że to straszny łobuz przypomniała sobie. Nagle duchy zauważyły ich obecność. Na początku jeden z nich zgromił pierwszorocznych za to, że tu są. Kristin odruchowo cofnęła się. Na szczęście nikt tym razem nie ucierpiał. Grubszy duch zagadnął ich mile o przydział. Razem z nielicznymi kiwnęła głową. Nie sądziła, że Hogwart może dostarczyć tyle rozrywki pierwszego dnia. Raptem duchy zaczęły przenikać przez ścianę. Kristin żołądek podszedł do gardła. Jednakże ostre słowa profesor McGonagall pomogły mu wrócić na miejsce. Czarnowłosa czarownica zaprowadziła ich w końcu do Wielkiej Sali gdzie kazała się ustawić w rzędzie. Po chwili pojawił się przed nimi stołek z wielką czapką.


Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
A głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!

Śpiew Tiary był dość ciekawym przeżyciem. Kristin podeszła do niej jako jedna z pierwszych.

-Bloodrose… - mruknął głosik wewnątrz tiary – No, tak… hmm… dość pewna siebie, uparta, utalentowana, hmm… - potem tiara podniosła głos i krzyknęła:
-SLYTHERIN!
Rudowłosa ściągnęła Tiarę i odłożyła ją na miejscu. W sumie nie spodziewała się niczego innego. Owszem – nie była zdecydowana do jakiego domu chce iść, ale jej ojciec i tak już od dawna powtarzał, że nie widzi przyszłości swojej córki w żadnym innym domu. Po jakimś czasie do jej stolika dosiedli się: Jordan, Alexandra oraz Sybilla. Gdy usłyszała gdzie przydzielono Jordana uśmiechnęła się ponuro. Z jednej strony to na pewno utarło mu nos ale z drugiej... Wolała, żeby jednak poszedł do tego swojego Gryffindoru. Usiadł koło niej. Gdy siadał Kristin zmierzyła go wzrokiem. Jego pewność siebie gdzieś się schowała. Po jakimś czasie naprzeciw panny Bloodrose pojawiła się Sybilla.
- Fajnie, że jednak ktoś znajomy, co nie? – spytała z szerokim uśmiechem.
Raptem usłyszała znajome nazwisko: Malfoy. Wyjrzała by zobaczyć co to za chłopak. Chudy blondyn – tak jak ojciec. Gdy zauważyła, że również na nią spojrzał, odwróciła się po czym westchnęła cicho. Miała tylko nadzieję, że ojciec się nie dowie i nie zacznie planować czegoś głupiego, jak to miał w zwyczaju – jakieś łączenie rodów czy coś. Gdy zaczęła się uczta jadła powoli jakby delektowała się każdym kęsem. Z Sybillą od czasu do czasu zerkały na Jordana. Był przybity. Kristin przelotnie dotknęła jego dłoni, chcąc tym gestem go jakoś pocieszyć. Jednak zrobiła to bardzo delikatnie tak, że możliwe, że tego nie zauważył. Szybko sięgnęła po najbliższy sos czy coś podobnego, żeby usprawiedliwić swój ruch. Nowe dania pojawiały się na miejscu starych. Bloodrose była pod wrażeniem.

Po uczcie prefekci zaprowadzili pierwszorocznych wraz z resztą do domów. Kristin dostała pokój wraz ze swoimi znajomymi z przedziału. Bardzo ją to ucieszyło. Gdy weszła do pokoju czekała tam na nią już jej kotka. Szybko uwolniła małą i puściła ją aby sobie pobiegała po pokoju.
- Jak tam nastroje po uczcie? Pewnie zmęczone? – spytała gdy dziewczyny już się rozpakowały.
Ona osobiście była trochę zmęczona. Nawet bardzo trochę.

Następnego dnia odbyła się pierwsza lekcja – zielarstwo z Kruponami. Na lekcji spotkali Teegan i Mathew. Kristin przywitała się z nimi po czym szepnęła do Jordana:

- O to mi właśnie chodziło, gdy mówiłam, że dom nie ma znaczenia tylko ludzie, których poznasz. Jak widzisz Teegan i Mathewp nie są w naszym domu.
Miała to być jedna z uszczypliwych uwag, jednak jej nie wyszło. Ironiczny ton stał się miękki. Gdy to zauważyła podeszła szybko do Sybilli, która właśnie rozmawiała o czymś z Teegan Postanowiła przyłączyć się do nich. Raptem zaczęła wzrokiem szukać Alexandry. Gdy ją dojrzała skinęła na nią, aby do nich podeszła.
 
__________________
..::Fushigi Gin Hikari::..
Keyci jest offline  
Stary 17-06-2009, 13:53   #29
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Hermion Granger wciąż recytowała długą listę książek, które przeczytała, zaklęć, których się nauczyła i rzeczy, które mogą ich czekać. Mathew miał tego tak serdecznie dosyć, że już miał się do niej odwrócić i powiedzieć co o tym myśli, ale zanim zdążył się poruszyć usłyszał z ust jakiejś dziewczyny stojącej obok niego ciche "Oooooch". Spojrzał na nią, a ona patrzyła gdzieś w górę. Podążył za jej wzrokiem a tam kilkanaście białych postaci fruwało w powietrzu. "Duchy!" zauważył ktoś słusznie. Wtedy właśnie zjawy zorientowały się, że nie są same w pomieszczeniu. Jakiś okrągły mnich coś do nich mówił, ale większość tkwiła w zbyt wielkim szoku, by zrozumieć co to było. Młody Wallace niby słyszał od rodziców o duchach, ale co innego jest o nich słyszeć, a co innego zobaczyć, toteż sam przez jakiś czas stał z rozdziawionymi ustami, nie mogąc odezwać się ani jednym słowem. Z tego stanu wyrwała go profesor McGonagall, która weszła niezauważona (wszyscy byli pochłonięci duchami) do komnaty i zakomunikowała:

- No ruszamy! Ustawcie się w rzędzie... I za mną.

Poprowadziła ich do miejsca, gdzie aktualnie przebywała reszta szkoły. "A więc ten przydział będzie odbywał się na oczach wszystkich uczniów". To dopiero powód by się martwić. Nie dość, że można się ośmieszyć to jeszcze na oczach całej rzeszy ludzi. Najgorzej i tak miał chyba Harry, w końcu to na nim będzie się skupiać uwaga wszystkich. Kto zapamięta jakiegoś innego pierwszoroczniaka?

Po wprowadzeniu całej grupki 11-latków do Wielkiej Sali, profesor McGonagall znowu zniknęła na chwilę, a po chwili wróciła z jakąś starą tiarą na równie starym stołku. Wszyscy wpatrzyli się w to nakrycie głowy, które po chwili zaczęło śpiewać.

[...]
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.

"A więc chodzi tylko o to by włożyć ten kapelusz i będzie po sprawie. I o co tyle strachu?" uspokoił się Mathew.

Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.

Młody Wallace bardzo by chciał trafić do Gryfonów. Był to właściwie jedyny dom, o którym myślał. Niby nie przeszkadzał mu Ravenclaw, ale Slytherin, czy Hufflepuff wykluczał zupełnie. Jednak trochę się bał, że może zostać Krukonem, ponieważ jego matka była, ale teraz pod wpływem ulgi spowodowanej poznaniem "sekretu" wyboru domów, nie odczuwał większych obaw.

[...]
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!

Zakończyła tiara. Po burzy oklasków profesor McGonagall wyszła na środek z jakimś pergaminem i pouczyła nowych kiedy mają podejść i założyć czarodziejski kapelusz. Pierwsza poszła jakaś Hanna Abbott, a po niej Susan Bones i obie trafiły do Puchonów, co wywołało radość przy odpowiednim stole.

Pierwsza do Griffindoru trafiła dziewczyna o imieniu Lavender Brown. Po dwóch innych dziewczynach, które zostały Ślizgonkami, objawiła się kolejna dwójka nowych Lwów. Hermiona Granger (co Mathew przyjął z niemałym zawodem, a Ron nawet jęknął z niezadowolenia) i Neville Longbottom, chłopak od ropuchy.

W końcu McGonagall wyczytała nazwisko "Potter, Harry!" Nagle cała Wielka Sala ucichła. Wszyscy chcieli stanąć wyżej, by zobaczyć Chłopca Który Przeżył i nawet pierwszoroczniacy, którzy nie zostali jeszcze wybrani odwrócili się w kierunku Harry'ego jakby dopiero co zdali sobie sprawę z tego, że drobny chłopak w okularach stoi obok nich. Mathew poklepał go lekko w plecy i szepnął:

- Powodzenia. Spotkajmy się w Gryffindorze.

Słowa okazały się prorocze, bo rzeczywiście Tiara Przydziału, po kilku długich sekundach, oznajmiła krzykiem "GRYFFINDOR!". Harry ruszył do stołu Gryfonów. Po kolejnych kilku uczniach do stołka podszedł chłopak, który siedział z nimi w łódce. Jak się dowiedział od pani profesor był to "Roberts, Jonathan". Również trafił do Gryffindoru. "No to miejmy nadzieję, że cała załoga naszej łajby tak skończy". Okazało się, że nie ma wielu uczniów, których nazwiska zaczynałyby się na kolejne litery alfabetu, więc już po chwili profesor McGonagall przeczytała: "Wallace, Mathew!"

11-latek na dźwięk swojego nazwiska poczuł spory ciężar na żołądku i ruszył powoli do stołka z tym starym kapeluszem. Ron zrobił dokładnie to samo, co Mathew Harry'emu. Poklepał go w plecy i coś powiedział, ale Wallace nie był w stanie dosłyszeć co takiego. Chłopak starał się wyglądać na rozluźnionego, dlatego gdy siadał na stołku, uśmiechnął się szeroko. Usłyszał w głowie cichy głosik, podobny do tiarowego:

- Tak. Nie będę miała z tobą żadnego problemu. GRYFFINDOR!

Mathew ruszył do stołu Gryfonów, gdzie dostał kilka razy po plecach, a Harry, który cieszył się najbardziej ze wszystkich siedzących przy tym stole, uścisnął rękę Wallace'owi, który teraz zasiadł naprzeciwko niego. Obaj mogli teraz czekać na przydział Rona. Nie trwało to długo, bo Weasley ruszył do stołka jako następny. Również trafił do Gryffindoru, co jeszcze bardziej uszczęśliwiło jego kolegów z przedziału.

Gdy Tiara Przydziału została wyniesiona przemówił słynny Dumbledore, dyrektor Hogwartu:

- Witajcie! Witajcie w kolejnym roku w Hogwarcie! Zanim rozpocznie się Uczta, mam dla Was kilka słów. Oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję Wam!

Rozległy się gromkie brawa, a po chwili na złotych talerzach i półmiskach pojawiły się tony wspaniałego jedzenia. Kurczaki, befsztyki, kiełbaski, kotlety schabowe i jagnięce, steki, bekon i mnóstwo innych. Czekoladowe żaby, czy fasolki wszystkich smaków już dawno zostały przetrawione, więc Mathew wręcz rzucił się z widelcem na podane dania. Zresztą inni uczniowie zrobili dokładnie to samo. Kiedy już nasycili pierwszy głód rozpoczęły się rozmowy na przeróżne tematy. A to jak można być prawie bezgłowym, a to o pochodzeniu i pierwszych doświadczeniach z magią, a to o innych rzeczach. Jedynie wszechwiedząca Hermiona Granger, wraz ze starszym bratem Rona, Percym, byli pogrążeni w rozmowach o nauce.

Podczas uczty zdarzył się też dziwny incydent. Harry złapał się za głowę i aż krzyknął z bólu, jednak potem stwierdził, że nic mu nie jest i nikt już nie poruszał tego tematu.

Po deserze Dumbledore ponownie przemówił. Tym razem mówił o sprawach organizacyjnych. Gdy doszedł do zgłaszania się do drużyn Quidditcha Mathew, aż westchnął. Pierwszoroczniakom nie wolno było grać. Może za rok mu się poszczęści...

Na koniec zaśpiewali hymn Hogwartu, który był chyba najdziwniejszą pieśnią na świecie. Każdy śpiewał według własnej melodii, co stworzyło jeden wielki harmider zamiast śpiewu. Dyrektor wyglądał jednak na zadowolonego. Pożegnał się z uczniami, a następnie prefekci zaprowadzili swoje domy do dormitoriów.

Po drodze grupa Percy'ego natrafiła na nieprzyjemnego gościa, którego od biedy można by nazwać duchem. Poltergeist Irytek przygotował swoje powitanie. Najpierw obrzucił ich laskami, a potem chciał rzucić się na nowych, ale Percy powstrzymał go grożąc skargą u Krwawego Barona, najbardziej ponurego ducha w Hogwarcie (może prócz Jęczącej Marty). Po tym incydencie uczniowie ruszyli dalej.

Do dormitorium Gryffindoru wchodziło się przez obraz Grubej Damy. Gdy tłum Gryfonów podszedł do niego, Dama spytała o hasło. Percy podał je z godnością: „Caput Draconis”. Obraz się odsunął, a młodzi czarodzieje weszli do okrągłego pomieszczenia pełnego foteli. Prefekt wskazał dziewczynom jedne drzwi, a chłopcom drugie. W dormitorium pierwszoroczniaków stało siedem łóżek, ponieważ tylu chłopców przybyło tym razem w tym domu. Wszyscy byli tak padnięci po długiej podróży i wspaniałej uczcie, że od razu przebrali się w pidżamy (kufry zostały dostarczone) i położyli się spać.

Następnego dnia przy śniadaniu w Wielkiej Sali profesor McGonagall wręczyła Gryfonom plan zajęć na cały tydzień. Mathew dowiedział się z niego, że jego pierwszą lekcją w Hogwarcie będzie Historia Magii. Ci uczniowie, których rodzice uczyli się w Szkole Magii i Czarodziejstwa wiedzieli, że to będzie bardzo długa godzina. Poinformowali o tym pozostałych i ruszyli po skończonym posiłku do dormitorium po podręczniki, a potem do sali profesora Binnsa.

- Tylko się nie zdziw jak zobaczysz naszego nauczyciela. Podobno jest duchem – powiedział Mathew do Harry'ego. - Słyszałem, że jego lekcje w skali nudziarstwa od 1 do 10 mają 15 punktów.
 
Col Frost jest offline  
Stary 17-06-2009, 17:21   #30
 
Zielin's Avatar
 
Reputacja: 1 Zielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwuZielin jest godny podziwu
Przez salę przewinęło się kilka duchów rozmawiając o jakimś innym duchu, Irytku. Wnioskując z tonu rozmowy o nieobecnym "kawalarzu" stwierdził, że nie był on darzony zbytnim szacunkiem. Jeden z duchów wreszcie zauważył grupę pierwszoroczniaków.
-Nowi uczniowie! – uradował się duch Grubego Mnicha. – Czekacie na przydział, tak?
Nikt nie otworzył ust, a jedynie kilka osób pokiwało głowami.
-A więc życzę wam powodzenia! – duch w kryzie i trykotach uśmiechnął się do nich.

Profesor McGonagall odchrząknęła, żeby zwrócić na siebie uwagę uczniów swoim nagłym pojawieniem się.
- No, ruszamy! – powiedziała ostro profesor McGonagall, a duchy wsiąknęły w ścianę z drugiej strony. – Ustawcie się w rzędzie… I za mną!
Pierwszoroczniacy ustawili się gęsiego za sobą i ruszyli do Wielkiej Sali. Przeszli za McGonagall przez salę wejściową, a potem przez duże podwójne drzwi.

Po wprowadzeniu ich do sali, Profesor McGonagall znów zniknęła, tym razem jednak tylko na chwilę. Postawiła przed nimi wysoki stołek o czterech nogach, a na nim położyła wyjątkowo starą spiczastą tiarę czarodzieja, wystrzępioną i połataną w niektórych miejscach.

Zdenerwowanie wywołane obecnością "publiczności" dawały o sobie znać w postaci bólu żołądka Nagle tiara...zaczęła śpiewać, rozdzierając krawędź przy rondzie:

Może nie jestem śliczna,
Może i łach ze mnie stary,
Lecz choćbyś świat przeszukał
Tak mądrej nie znajdziesz tiary.
Możecie mieć meloniki,
Możecie nosić panamy,
Lecz jam jest Tiara Losu,
Co jeszcze nie jest zbadany.
Choćbyś swą głowę schował
Pod pachę albo w piasek,
I tak poznam kim jesteś,
Bo dla mnie nie ma masek.
Śmiało, dzielna młodzieży,
Na głowy mnie wkładajcie,
A ja wam zaraz powiem,
Gdzie odtąd zamieszkacie.
Może w Gryffindorze,
Gdzie kwitnie męstwa cnota,
Gdzie króluje odwaga
I do wyczynów ochota.
A może w Hufflepuffie,
Gdzie sami prawi mieszkają,
Gdzie wierni i sprawiedliwi
Hogwartu szkoły są chwałą.
A może w Ravenclawie
Zamieszkać wam wypadnie
Tam płonie lampa wiedzy,
Tam mędrcem będziesz snadnie.
A jeśli chcecie zdobyć
Druhów gotowych na wiele,
To czeka was Slytherin
Gdzie cenią sobie fortele.
Więc bez lęku, do dzieła!
A głowy mnie wkładajcie,
Jam jest Myśląca Tiara,
Los wam wyznaczę na starcie!

Pani profesor wywoływała ich alfabetycznie. Znajomi z wagonu trafiali do różnych domów. McGonagall wymieniła nazwisko Potter. Z zainteresowaniem zwrócił się ku tiarze i zobaczył drobnego chłopaka w okularach. Cała sala zamarła. Ciszę przerwała po chwili Tiara, przydzielając go do Gryffindoru, szaleńcze okrzyki od strony ich stołu i śmieszne podrygiwania dwóch identycznie wyglądających rudzielców.

W końcu przyszedł czas i na niego. Został wywołany. Żołądek skurczył się jeszcze bardziej. Założył na głowę Tiarę i prawie natychmiast zsunęła mu się ona na oczy. W jego uszach zadźwięczał cichy szept.
-Hmm… Inteligencja, taak, dobrze i talent… Jasne i oczywiste… - usłyszał , po czym ten sam głos huknął - RAVENCLAW!

Mathew poszedł więc do stołu po lewej, gdzie Krukoni głośno go oklaskiwali. Zaraz po nim była Teegan. Ona także trafiła do Ravenclawu i usiadła obok niego. Nie przysłuchiwał się reszcie przydziałów, bowiem wreszcie jego żołądek jakby uwolnił się z więzów. Talerze lśniły czystością, a jemu burczało w brzuchu.

Ceremonia przydziału się skończyła. Stary czarodziej, którego wszyscy w świecie Magii rozpoznawali, podniósł się z krzesła i przemówił. Albus Dumbledore pomimo wyglądu, był uważany za najpotężniejszego maga w historii.
- Witajcie! Witajcie w kolejnym roku w Hogwarcie! Zanim rozpocznie się Uczta, mam dla Was kilka słów. Oto one: Głupol! Mazgaj! Śmieć! Obsuw! Dziękuję Wam!

Zdziwiony powitaniem zaczął, jak wszyscy, oklaskiwać dyrektora, i nie zauważył pojawienia się prawdziwych rarytasów na stołach. Uczta iście królewska! Żeby nie przesadzić, starannie dozował sobie nieznane potrawy, których było mnóstwo.

Po deserze Dumbledore ponownie przemówił. Tym razem mówił coś sprawach organizacyjnych. Zakaz wstępu do lasu nie był niczym dziwnym, w końcu roiło się tam od różnych magicznych zwierząt. równie niebezpiecznych co magicznych. Podobno były tam nawet smoki, ale to pewnie tylko zmyślona historia ojca Mathew'a.

Zakazano także wstępu na jakiś korytarz na trzecim piętrze. Było coś o niemożności uczestnictwa w zawodach Quiditcha przez pierwszorocznych. Nie widział w tym sensu, żeby im tego zabraniać, ale nie wygłaszał swojego zdania publicznie. Całość przemówienia zakończyła przedziwna pieśń, uznawana za Hymn Hogwartu.

Penelopa Clearwater poprowadziła Krukonów przez istny labirynt ruchomych schodów, wąskich korytarzy i przynajmniej przez tuzin drzwi. W końcu, po przebyciu stromych stopni spiralnymi schodami pod górę, co zapewne można było uznać za ich obecność w którejś wieży, zatrzymali się na szczycie, naprzeciwko drewnianych drzwi bez klamki.

Jedynym elementem tych drzwi była kołatka w kształcie orła. Penelopa zapukała nią, mówiąc do pierwszoroczniaków:
-Aby dostać się do pokoju wspólnego trzeba odpowiedzieć na pytanie…
A melodyjny głos wydobywający się z kołatki spytał:
- Gdzie jest Magia?
-Wszędzie.
-Tak jest.
– odpowiedziała kołatka i drzwi się otworzyły.

Całą "chmarą" weszli do środka, do obszernego okrągłego pokoju wspólnego. Podłoga ozdobiona była rozległym dywanem z wyrysowanymi gwiazdami, jak któryś z jego rówieśników stwierdził - bliźniaczo podobnymi do tych na suficie. Mathew podniósł głowę i w duchu zgodził się z nim. Salon wyglądał jakby trochę na siłę próbowało się odwzorować domową atmosferę. Mnóstwo foteli, kilka stolików i biblioteczek, tlący się kominek gdzieś w kącie.
W niszy naprzeciwko drzwi stał piękny posąg Roweny Ravenclaw z białego marmuru. Słowom zachwytu nad dziełem nie było końca.

Gdyby Penelopa nie wskazała im ich dormitoriów, zapewne przesiedzieli by tu do rana. Mathew wiedząc, że - o ile niczego nie przeskrobie - spędzi tu najbliższe siedem lat z przerwami na wakacje i ferie, bez ociągania poszedł wraz z Terrym Bootem, Anthonym Goldsteinem i Morganem McDougalem do ich lokum. Zanim wszedł, pomachał do mijającej go Teegan życząc miłej nocy, po czym zamknął drzwi.

Nie zdziwił go fakt obecności jego kufra, i liściku informującego o tym, że jego sowa jest w sowiarni. Zapanowała cisza, bo wydarzenia z całego dnia każdy odreagowywał poprzez sen. Przebrał się w pidżamę i wsunął pod kołdrę. Reszta jego współlokatorów już spała, toteż zgasił lampkę i zasnął spokojnym snem...

Już za trzecim podejściem trafił na prawidłową drogę ku Wielkiej Sali.
Zajął miejsce przy stole Ravenclavu, mniej więcej w środku stołu i zjadł pożywne śniadanie. Przez krótki czas przez salę przewineło się wiele osób. Nauczyciel Zaklęć, profesor Flitwick okazał się dość niski. Już teraz sięgał Mathew'owi zaledwie do podbródka. Nie licząc śmiesznie przekrzywionej tiary, nie przejawiał sobą żadnych dziwactw.

Okazało się że pierwszą w tym semestrze lekcją dla Ravenclavu miało być zielarstwo ze Ślizgonami. Schodząc marmurowymi schodami, spotkał znajomych z przedziału:Kristin, Sybillę, Alexandrę i Jordana.
Krótko się z nimi przywitał, po czym przywołany gestem przez Terry'ego Boota, podszedł i stanął obok niego...
 
__________________
Powiało nudą w domu...Czy może powróciło natchnienie? Znalazł się stracony czas? Jakaś nagła zmiana w życiu?
A może jeszcze coś innego?

<Wielki comeback?>

Ostatnio edytowane przez Zielin : 20-06-2009 o 15:54.
Zielin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 15:41.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172