Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Fantasy > Archiwum sesji z działu Fantasy
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13-01-2013, 23:27   #171
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
- Nie musisz - weszła im w słowo Samkha. - Masz wolną wolę i zrobisz co zechcesz. Po prostu chcieliśmy dowiedzieć się, co zamierzasz - mówiła spokojnie. - Musimy o to zapytać, by wiedzieć, co robić dalej. Zaplanować cokolwiek na najbliższą przyszłość. Dlaczego mielibyśmy pomijać cię w tych planach?
- Musze tu zostać by zrobić to o co mnie prosiłaś. - Uspokoiła się nieco. - Już poczyniłam pewne kroki i stąd wiem, że teraz jeszcze nie jest odpowiedni czas, jak również to, że muszę zostać.
- Więc zostaniemy z tobą, jak długo trzeba będzie - oświadczyła wojowniczka. - Jeśli jednak uważasz, że ryzyko jest zbyt wielkie powiedz, a wycofam swoją prośbę. Nie chcę narażać cię na niebezpieczeństwo, nie mając nadziei, że zysk przewyższy koszty, jakie mielibyśmy przez to ponieść.
- Chcesz chronić moją osobę? - Spytała jakby z niedowierzaniem. - A co z całym krajem? Nie uważasz, że to jest ważniejsze?
- W jaki sposób mam chronić kraj, jeśli nie wiem, kto jest jego prawdziwym wrogiem? - W głosie Samkhy brzmiał smutek.
- A hordy Dzikich panoszące się wszędzie? To nie wróg?
- Ale zdaje się nie najważniejszy - wtrącił się Chris. - Ktoś im pomaga.
- Może się mylę - mówiła dalej Samkha - ale myślę, że Hirvio to tylko narzędzie w rękach prawdziwego wroga.
- Ale przepędzenie ich też jest ważne. W tej chwili chyba ważniejsze. Może nie dla wielkich rodów, ale dla zwykłych ludzi. Im jest obojętne kto posadzi swój tyłek na tronie. Byleby potrafił ich obronić.
- Dlatego idę w Góry Kruków - potwierdziła wojowniczka. - Nie dla Alany, nie dla Mildrith, ani żadnego z rodów, ale właśnie dla tych zwykłych ludzi.
- Więc moim zdaniem powinnaś tam udać się jak najszybciej. Bo rody bawić się będą w politykę tutaj. A to może opóźnić tę wyprawę.
- Czy poprzesz w takim razie naszą prośbę? - spytał Chris. - Zwrócimy się jutro do królowej o zgodę na wyjazd. Natychmiastowy.
- Nie chcemy uciekać stąd nocą, jak złodzieje czy zdrajcy - dodała córka Herebeohrta. - Jeśli wyjedziemy z grodu, to zrobimy to w majestacie prawa i z honorem tak, jak zasługuje na to sprawa, z którą wyruszamy.
- Oczywiście, że poprę. - Córka Rodora odparła z wielką powagą.
- Dziękuję Ci z całego serca, bo jeśli czyjeś zdanie ma się tu jeszcze liczyć, to jedynie twoje, jako Noituus. - Samkha skłoniła przed nią głowę. - Bądź jednak ostrożna. Proszę cię Erlene. Ci, którzy zagrażają naszej ziemi, podnieśli już rękę na niejedną świętość.
Chris skrzywił się lekko. Rada była przednia, tylko raczej trudno było się do niej zastosować. Nie bardzo sobie wyobrażał, jak Erlene mogłaby się obronić przed fizycznym zagrożeniem ze strony, powiedzmy, takiego Earma.
- Jak ty to sobie wyobrażasz? - Chris zwrócił się do Samkhy. - Tę ostrożność? Przecież Erlene nie może zamknąć się w czterech ścianach. Chyba że chodzi o to, by nie dzieliła się z nikim swoimi zamiarami.
- Masz rację - odrzekła wojowniczka. - Lepiej nikomu nie odkrywać prawdziwych zamiarów. Nie potrafię powiedzieć komu teraz moglibyśmy zaufać. Kto mógłby być naszym sprzymierzeńcem, a kto wrogiem
- Prócz nas - stwierdził Chris. Co nie oznaczało bynajmniej, że do tego ścisłego grona zalicza Erlene.
- Gdyby tu byli moi bracia i ojciec poprosiłabym cię, byś im zaufał. - Uśmiechnęła się smutno do Chrisa. - Było jeszcze kilku ludzi, którym ufałam, ale teraz... - westchnęła - nie mogę za nikogo ręczyć. Jeśli będziemy potrzebowali od kogoś pomocy, łatwiej ją będzie kupić, lub wymusić, niż liczyć na bezinteresowną życzliwość.
- Im dalej od grodu, tym powinno być lepiej - stwierdził Chris. - Przynajmniej teoretycznie.
- Być może. - Erlene wzruszyła ramionami. - Ale najważniejsze jest przekonać obie strony, że jest się po ich stronie.
- A więc jesteś zdecydowana zostać? - Pytanie Samkhy było tu wyłącznie formalnością.
- W takim razie dbaj również o siebie, Erlene - dodał Chris.
- Zrobisz, co będziesz uważała za słuszne, ale jeśli to będzie możliwe... uciekaj - dodała wojowniczka. - Kiedy to się skończy wielu ludzi będzie potrzebować twojej pomocy. Nie pozbawiaj ich jej. Jeśli wrócimy z Rogiem Odyna, będziemy bardzo potrzebować tego, czego zdołasz się dowiedzieć. Musimy zrobić wszystko, by Róg trafił do właściwych rąk.
- Dla wszystkich najważniejsze będzie to, że żyjesz - powiedział Chris. - Kiedy wrócimy, wszyscy będą potrzebować ciebie, Noituus.
Samkha skinęła głową.
- Do zobaczenia Erlene.
- Dobranoc, Erlene - na pożegnanie powiedział Chris. - I przepraszam, że zakłóciliśmy twój sen.

- Spokojnej nocy, Chris - zwróciła się do towarzyszącego jej mężczyzny, kiedy drzwi komnaty zamknęły się za nimi. - Ja zajrzę jeszcze do Audrey.
- Nie zostawię cię samej - oświadczył Chris. - Wolałbym, żebyś nie natknęła się jakimś dziwnym trafem na Earma.
Spojrzała na niego ponuro, widocznie dotknięta brakiem wiary w jej umiejętności.
- A ja wolę, żeby nie spotkał ciebie.
- Będziesz mogła potem odprowadzić mnie do pokoju - z kamienną twarzą obiecał Chris.
- Mogę odprowadzić cię teraz - odpowiedziała. - Jeśli tego sobie życzysz.
- Żartujesz? - całkiem uprzejmie spytał Chris. - Wrócimy razem do naszych pokojów. I nie będziemy już się dzisiaj włóczyć po zamku. Zgoda?
Zamknęła na moment oczy i westchnęła ciężko.
- Mówił ci już ktoś, że jesteś uparty jak kozioł? - zapytała z przekąsem.
Chris udał, że się zastanawia.
- Ktoś, kiedyś. Ale to było dawno temu - odparł. - Bardzo się zmieniłem od tego czasu.
- Jakie to szczęście - mruknęła. - Łatwiej byłoby cię chyba ogłuszyć i zawlec do pokoju, niż przekonać do tego słowami. - Spojrzała na niego chmurnie.
- Muszę o ciebie zadbać. - Chris rozłożył bezradnie ręce. - Bez ciebie nic nie zdziałam. A to i tak, jak wiesz, nie jest najważniejszy powód.
Odwróciła wzrok. Profil jej twarzy znów przysłoniły kasztanowe loki.
- Chodźmy więc - odparła.
Chris skinął głową.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 26-02-2013, 10:40   #172
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Ruszyli pustym korytarzem w kierunku komnaty zajmowanej przez ostatnią z uratowanych dziewczyn. Nie uszli jednak daleko gdy do ich uszu dotarł odgłosy kroków. Ciężkich, równych kroków. I nie była to jedna osoba. Kilka, może kilkanaście zbliżało się do nich dość szybko. Byli za zakrętem. I byli uzbrojeni. Z niczym innym nie dało się pomylić dźwięku, który towarzyszył zbliżającym się.
Chris i Samkha zatrzymali się na chwilę. Spojrzeli po sobie. Przecież nie będą uciekali, chyba?? Oczywiście mogli się cofnąć. Tylko tak naprawdę co by to dało?? Nic. Jeżeli zbrojni chcieli zrobić im krzywdę, to i tak zrobią to, nawet jeżeli w tej chwili oni oboje zaczną uciekać.
Samkha sprawdziła czy miecz luźno wychodzi z pochwy.
Chwile później zza zakrętu wyłonili się zbrojni. Na ich czele szedł Deor. Wojowniczka i Kanadyjczyk odetchnęli z ulgą.
- Pani?? - Zapytał zdziwiony Krigar. Przez chwilę lustrował oboje. Samhka zdjęła dłoń z rękojeści swojego miecza.
Łysy wojownik odchrząknął.
- Pani. Królowa wzywa was do siebie. - Ruchem reki wskazał towarzyszących mu dziesięciu wojów, którzy rozstąpili się natychmiast.
Nie było sensu dyskutować z nimi. Zwłaszcza, że racja, zważywszy na przeważające siły, była po ich stronie.
Deor szedł pierwszy. Z nim wojowniczka i Obcy otoczeni przez zbrojnych. Tak też weszli do sali tronowej.
Oficjalna audiencja rozpoczęła się.
Koło tronu, na którym siedziała Mildrith stał nie kto inny jak Earm. Uśmiechnął się gdy tylko ich zobaczył. Był to jeden z tych złowieszczych uśmiechów zwiastujących triumf zła. Coś szepnął do ucha królowej, ale ta uciszyła go ruchem ręki.
- Samhko. - Wojowniczka skłoniła się gdy królowa się do niej odezwała. - Chris. - Kanadyjczyk powtórzył gest kobiety gdy usłyszał swoje imię. - Doszły do moich uszu niepokojące wieś...
- Nie pozwolę ci na to!! - Czyjś krzyk przerwał wypowiedź królowej.
Wszyscy odwrócili się w stronę, z której dochodził kobiecy głos.
- Wiem co planujesz Mildrith. - To była Alana. Jak burza przeszła przez całą salę, rozpychając wojowników. - I nie pozwolę. Rozumiesz.
- O co ci chodzi, córko. - Zaczęła łagodnie królowa. - Chociaż widać było, że z ledwością powstrzymuje swój gniew.
- Przejrzałam twoje gierki. Robisz wszystko by ich nie wypuścić z grodu.
- O czym ty mówisz??
- Proszę cię, Mildrith. Nie udawaj. Jaki tym razem powód znalazłaś??
- Earm twierdzi...
- To może poczekać. - Alana znowu jej przerwała.
- Pani, chcę tylko... - Wtrącił się Earm.
- Zamilcz. -Spiorunowała go wzrokiem królewska córka. - Czy twoje prywatne sprawy są ważniejsze niż pokonanie zagrożenia w postaci Hirvio ?? - Potoczyła wzrokiem po zebranych.
- Nie pani. - Odparł cicho Earm.
- A może ty tak sądzisz??.. - Tu zrobiła dłuższą przerw przenosząc wzrok an siedząca na tronie królową. - … matko. - Ostanie słowo wypowiedziała z pogardą i obrzydzeniem.
Zapadł cisza. Alana przenosiła wzrok na kolejnych zebranych i każdy zdawała się chcieć uwolnić od niego. Jak gdyby spojrzenie córki zmarłego Eadgarda mogło zbijać.
- Tak myślałam. - Dodała Alana przerywając ciszę, której sama była powodem. - Skończmy wiec tę szopkę i zajmijmy się w końcu rzeczami naprawdę ważnymi.
- Pani muszę zaprotestować. - Odezwał się Earm, chociaż dość nieśmiało. - Co jeżeli Obcy ucieknie??
- Ucieknie?? - Zapytała drwiąco Alana. - Przed czym ucieknie??
- Przed sprawiedliwością, pani. - Earm szukał poparcia w oczach królowej, ale ta z wysokości swojego tronu nie raczyła nawet na niego spojrzeć. Uważnie za to śledziła każdy ruch i gest swojej pasierbicy.
- Nie bądź śmieszny, Earmie. - Alana wykrzywiał usta w złowrogim uśmiechu. - Sam nawet nie wierzysz w to co mówisz.
- Ktoś jednak pomógł mojej biednej siostrze rozstać się z życiem.
- Uznaj to za akt łaski względem swojej rodziny.
Earm próbował coś jeszcze powiedzieć, ale Alana uciszyła go ruchem ręki.
- Cóż zatem postanowiłaś królowo?? - Spytała się swojej macochy córka Eadgarda. Nikt jednak nie miał wątpliwości, że pytanie to padło by postawić królową pod ścianą. Do tego ton jakim zostało wypowiedziane, świadczył, ze Alana wcale nie uznaje macochy za władczynię.
- Niech wyruszą jak najszybciej. - Odparła królowa. - Deorze, dopilnuj by dobrze ich do wyprawy przygotowano.
Alanie nie było w smak, by to ktoś taki jak Deor zajmował się przygotwaniami, ale nie odezwała się ani słowem.
- Idźcie się dobrze wyspać przed wyprawą. Rano będą czekały na was wierzchowce i prowiant. - Mildrith wstała i opuściła zebranych. Wszyscy pokłonili jej się, może z wyjątkiem Alany, która ruszyła za macochą.
Earm niezadowolony z takiego obrotu sytuacji wyszedł z komnaty.
- Mieliście szczęście, że Alana się zjawiła. - Odezwał się Deor. - Earm chciał zażądać sądu bożego. I królowa musiałaby się na to zgodzić. Nie wiem co mu zrobiłeś cudzoziemcze, ale jest strasznie cięty na ciebie. A teraz idźcie odpocząć. Przed wami długa i ciężka wyprawa. Nie martwcie się. Osobiście dopilnuję aby przydzielono wam najlepsze konie. - Łysy wojownik towarzyszył im aż do ich komnat.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 02-03-2013, 13:31   #173
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Ich plany złożenia kolejnej wizyty zostały bardzo szybko pokrzyżowane, a zwiastunem owego pokrzyżowania był zbliżający się tupot obutych, a na dodatek licznych stóp. Tym razem jednak, ku wielkiej uldze Chrisa, nie byli to strażnicy, którzy mieli ich zawlec do więzienia. Albo tylko jego zaciągnąć do lochu.
Wnet się okazało, że nie spotkali zwykłego patrolu, nie była to też towarzyska wizyta Deora, który chciał wpaść zamienić kilka zdań. Co prawda Chris nie sądził, by aż taka honorowa eskorta była potrzebna, ale jak mus, to mus... I tak lepszy był Deor, niż Earm.
Na szczęście nie skorzystali z propozycji Alany i nie uciekli. Pewnie parę minut później ruszyłyby za nimi w pościg wszystkie dostępne oddziały.

Earm, jak zły duch, pojawił się na audiencji. I na dodatek stał u boku królowej, najwyraźniej namawiając Mildrith do działań przeciwko tym, którzy mieli ruszyć na poszukiwanie Rogu. A przynajmniej, sądząc z rzucanych spojrzeń, przeciwko Chrisowi.

Pomoc, jaka nadeszła z niespodziewanej strony, była dla Chrisa niemałym zaskoczeniem. Do tej pory sądził, że Alana i Earm stanowią jedną spółkę, której zależy na jak najszybszym wyciągnięciu spod Mildrith jej pozłacanego stołka. Jaka więc była prawda? Alana była szczera, czy też lepiej niż zaślepiony Earm oceniała możliwości Chrisa? Może przyczaiła się po prostu, by przy bardziej sprzyjającej chwili zadać cios w plecy? Lepsza jednak była taka pomoc, niż żadna. Czy też, jak się potem okazało, sąd boży.
Ciekawe, czy wyzwany miał prawo wybrać broń.
Tylko czemu Alana nie była zachwycona osobą, której Mildrith zleciła przygotowanie ekwipunku? Wszak Deor wyglądał na osobę odpowiedzialną.
Kolejna zagadka.

- Wystarczy mi Viikari - odpowiedział gdy Deor odprowadzał ich do komnat. - I jakiś dobry juczny koń, z zapasami.


Jak się okazało, honorowa eskorta nie do końca była taka, jak by sobie można wymarzyć,
bowiem dzielni wojacy dopilnowali, by ci, których eskortowali dotarli do swych komnat, a potem w nich pozostali.
Chris miał wrażenie prawdziwego déja vu, Nie tak znowu dawno widział takich samych wojaków. Też pilnowali drzwi, tyle tylko, że tym razem drzwi do obstawienia było znacznie mniej.
- Gdybyś czegoś potrzebowała - powiedział do odchodzącej Samkhy - to daj mi znać.
Miał nadzieję, że jego ulubiona wojowniczka nie zapomniała, jak się posługiwać krótkofalówką.


Chris zapalił świece, a potem, zabezpieczywszy drzwi skoblem i (dodatkowo) małym klinikiem wsuniętym pod drzwi, zabrał się za przygotowywania do wyjazdu.
Jako że obarczony był ekwipunkiem i swoim, i Jana, musiał kilka rzeczy zostawić. Coś z ekwipunku, coś z broni, musiało zostać w grodzie. Chociaż jechali konno i, na co przynajmniej liczył, mieli zabrać dodatkowego konia, to i tak należało się spodziewać, że część drogi przebędą pieszo, a bieganie po górach, ze zbyt ciężkim plecakiem, nie należało do rzeczy zbyt rozsądnych.

Broni było zdecydowanie za dużo jak na jedną osobę. Nawet wziąwszy pod uwagę fakt, iż Chris planował nauczyć Samkhę posługiwania się którymś z tych morderczych narzędzi.
Jako że nie zamierzali prowadzić otwartych działań wojennych, przeto wybór Chrisa padł na 'odziedziczony' po Siergieju karabin Dragunowa, idealnie nadający się na eliminowanie wrogów z dalszej odległości. Do tego doszedł zapas dwustu pięćdziesięciu nabojów, wystarczający zarówno do przyuczenia Samkhy, jak i wyeliminowania znacznej ilości wrogów.
Swej towarzyszce podróży Chris miał zamiar wręczyć jeszcze wojskowy nóż i zegarek, należące poprzednio do Jana, zaś sam chciał zabrać rakietnicę i coś na czarną godzinę - jeden z granatów.
Sprawdził jeszcze, czy na pewno nigdzie nie zawieruszyła się jakaś rzecz, a potem zabezpieczył okno przed nieproszonymi gośćmi, rozebrał się i poszedł spać.

Obudziło go stukanie do drzwi. Nawet niezbyt głośne.
- Panie, śniadanie wkrótce - dobiegł go zza drzwi chłopięcy głos.
- Dziękuję - odparł.

Wyjście z łóżka, pospieszna toaleta, obejmująca również ogolenie się, dorzucenie do plecaka zestawu alpinistycznego z ekwipunku Jana, rozmontowanie broni która miała zostać w grodzie.
Niektóre rzeczy, te bardziej niebezpieczne dla otoczenia, takie jak magazynki czy amunicja, trafiły do plecaka odziedziczonego po Janie, reszta - do kufra. Z cichą nadzieją, że tubylcy uszanują własność prywatną.

W sumie trwało to dość długo - na tyle długo, że gdy Chris, obładowany niczym muł, wyszedł ze swego pokoju, Samkha już na niego czekała.
Zdziwionym spojrzeniem obrzuciła ilość niesionego przez Chrisa bagażu. I jeszcze większe oczy zrobiła, gdy Chris wręczył jej cudowną i zarazem śmiercionośną broń, przywiezioną do jej świata przez Utlandsk.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 03-03-2013 o 21:30.
Kerm jest offline  
Stary 12-03-2013, 11:11   #174
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Samkha krążyła od ściany do ściany po swojej niedużej kwaterze. Czuła się rozczarowana i rozzłoszczona sytuacją. Jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko nim. Poniekąd sama była temu winna. Zmarnowała zbyt wiele czasu i działała nie dość stanowczo. Chociaż, kto wie czy nie dzięki temu właśnie, wciąż jeszcze żyła. Ona i Chris. Świadkowie wydarzeń w puszczy ginęli jedno po drugim w dość tajemniczych okolicznościach. Wizytę u Audrey od biedy mogła odłożyć do rana w nadziei, że dziewczyna przetrwa kolejną noc bez szwanku. Niestety, straż postawiona przy ich drzwiach po skończonej audiencji, była zbyt wielką przeszkodą w planowanej przechadzce do portu. Nie mogła ryzykować zbyt mocno. Możliwe, że najlepszym wyjściem byłoby pozostawienie wszystkiego w rękach Noituus. Oczywistą dla Samkhy sprawą było, iż w całej aferze chodziło głównie o wyeliminowanie z gry ostatniego z Utlandsk. Zastanawiała się tylko czy Earm powziął dzisiejsze działania na własną rękę czy też... Czy też było to coś w rodzaju ukartowanego chwytu dla zmylenia ich czujności.
Nawet Earm jednak wydawał się zaskoczony reakcją Alany. Zażądał Sądu Bożego, jak gdyby bezgranicznie przekonany był o winie Chrisa. A przecież dowody, nawet dla Earma, powinny świadczyć dość wyraźnie o jego niewinności. Czyżby większą wiarę pokładał w swych umiejętnościach, niż w sprawiedliwości bogów? O co w tym wszystkim chodziło?!

Samkha bezsilnie opadła na łóżko. To ją przerastało. Polityka, intrygi, walki o wpływy i władzę były jej niemal całkowicie obce. Całe swoje niedługie życie starała się trzymać z dala od podobnych brudów. Jak miała sobie teraz z tym poradzić? Jej pozycja niewiele znaczyła. Nie miała ni układów, ni wpływów, które mogłyby jej pomóc. Wręcz przeciwnie. Szacunek, który zdobyła, ograniczał się do dość wąskiego kręgu. Czyżby bogowie nie mieli świadomości, że aby pojąć tło konfliktu i wykonać zlecone zadanie potrzebowałaby ich mocy. Nie była bogiem. Nie potrafiła przejrzeć serc ludzi, ani wejrzeć w ich umysły.
Ale czy Freya, Thor i Loki tego od niej żądali?
Musiała sama przed sobą przyznać, ze jej zadaniem miało być tylko odnalezienie Rogu Odyna. Czy niepotrzebnie obciążyła swoje barki, podejmując odpowiedzialność za zło dziejące się pośród jej ludu?
- Błagam was bogowie, pokierujcie moimi krokami. Obdarz mnie cząstką swej siły Thorze. Freyo dodaj mi mądrości właściwej tobie i naucz rozeznania. Loki wspomóż mnie częścią swojej przebiegłości i sprytu. Jestem tylko człowiekiem. Słabą kobietą. Bez boskiej pomocy nie podołam wspiąć się na niedostępne dla żadnej śmiertelniczki wyżyny.
Po chwili słowa same poczęły cisnąć się na jej usta.
- Upodobnijcie moje nogi do nóg kozicy, która pewnie stąpa po zboczach gór. Przyuczcie me ręce do boju, a moje ramiona, by napięły łuk. Osłońcie mnie swą tarczą i uczyńcie miejsce dla moich stóp, by się nie zachwiały na drodze, którą mi wyznaczyliście. Będę ścigała nieprzyjaciół i ich dogonię. Nie zawrócę, dopóki nie wypełnię waszej woli.

Była nieco zawiedziona tym, że nie otrzymała żadnej odpowiedzi, żadnego znaku. Dopiero po chwili pojęła, jaka stała się nierozsądna i zarozumiała. Jak mogła przypuszczać, że bogowie natychmiast odpowiedzą na każde jej wołanie, gdy tylko się do nich zwróci? Zbyt niecierpliwa była. Nie mogła pozwolić, by opanowała ją pycha. By poczuła się ważniejsza, niż w rzeczywistości była. Wszak bogowie w każdej chwili mogli posłużyć się kimś innym. I z pewnością to zrobią, jeśli ona zawiedzie. Wyznaczyli jej rolę narzędzia w swoim przedsięwzięciu i z tą rolą postanowiła się pogodzić. Zaufać istotom mądrzejszym od siebie i pozwolić sobą pokierować. Położyć się i zasnąć spokojnie, powierzając swój los w ich ręce.
Tak też się stało. Zasnęła kamiennym snem.


Obudziła się jeszcze przed świtem. Twardy sen bez marzeń, przyniósł odpoczynek ciału i odprężenie skołatanym myślom. Kiedy sługa przyszedł z wiadomością o przygotowanym dla nich posiłku, nie mając zbyt wiele do spakowania, dawno już była przygotowana do wyjazdu.
Ponownie skupiła się na fiolce, którą otrzymała od starej Noituus. Od tamtej chwili sprawa potomka Osulfa nie dawała jej spokoju, a flakonik ciążył jej niemiłosiernie. Nie potrafiła zażyć jego zawartości i zniszczyć to nowe życie, jeśli już w niej było. Jednak komuś mógł przydać się bardziej. Zacisnęła w dłoni mały pojemniczek i wyszła na korytarz.
- Pani. - Strażnik przed jej drzwiami pochylił głowę na przywitanie. Młody woj bez wątpienia należał do oddziału Deora.
- Witaj … - odpowiedziała. - Jestem wolna? - Zainteresowała się widząc straż także przed drzwiami Chrisa.
- Wybacz Pani - zmieszał się lekko. - To tylko środki ostrożności dla waszego, Pani, bezpieczeństwa. Deor nie chciał mieć tu żadnych kłopotów dzisiejszej nocy.
- Podziękuj mu więc za troskę w moim imieniu - uśmiechnęła się, choć nie wiedziała czy wyszło to dość przekonująco. - i zapytaj czy czas pozwoli mu na rychłą rozmowę ze mną.
Skinął głową.
- Dokąd idziesz? - Usłyszała za sobą jego zaniepokojony głos.
- Chcę odwiedzić Audrey, córkę Redwalda. - odparła zniecierpliwiona. - Wolno mi? -zapytała twardszym niż zamierzała głosem.
- Ależ tak - odparł zmieszany jeszcze bardziej, niż poprzednio. - Zrozum Pani. Do twego wyjazdu odpowiadam głową za twoje bezpieczeństwo.
- Chodź więc ze mną - zaproponowała i nie zwlekając już dłużej ruszyła ku komnacie dziewczyny. - Zostań tu. - Zatrzymała go przed drzwiami. - Nie byłoby dobrze niepokoić ją obecnością mężczyzny.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 14-03-2013, 09:14   #175
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Lekko zastukała do drzwi, lecz nie czekała na zaproszenie, bynajmniej się go nie spodziewając. Audrey siedziała oparta o ścianę na podmurowaniu okna, wpatrując się w dal nieobecnym wzrokiem. Skulone ramiona, bezruch, cała jej postawa zdawały się świadczyć o całkowitym oderwaniu od rzeczywistości. Myślami musiała być bardzo daleko stąd. Nawet nie odwróciła się, kiedy Samkha weszła i cicho zamknęła za sobą drzwi.
- Witaj Audrey. - Ciche przywitanie odwróciło wreszcie uwagę dziewczyny od jaśniejącej z każdą chwilą wyraźniej, różowiejącej za oknem poświaty poranka. Spojrzała na swego nieoczekiwanego gościa trochę bardziej przytomnie, lecz natychmiast odwróciła wzrok, mocniej wciskając się w kąt przy oknie. Serce krajało się Samkhce, kiedy usiadłszy naprzeciw dziewczyny przez chwilę przyglądała się jej w milczeniu.

Niedawne przejścia pozostawiły na jej ciele nazbyt wiele wyraźnych śladów, by wątpić, że i w duszy nieszczęśniczki poczyniły straszliwe spustoszenie. Czy jej nadzieja, że Audrey po tym wszystkim zachowała choć odrobinę woli życia, nie była płonna? Czy potrafiła powiedzieć coś jeszcze, co zdołałoby pomóc dziewczynie otrząsnąć się z beznadziei i śmiertelnego odrętwienia? Czy była w stanie uczynić dla niej coś, co pomogłoby zabliźnić rany, które jej zadano? Nawet nie mogła jej zapewnić takiej ochrony, jakiej wymagała.

- Po co tu przyszłaś? - schrypnięty szept przerwał panującą w pokoju ciszę.
- Przyszłam się pożegnać - odpowiedziała równie cicho.
Dziewczyna popatrzyła jakby przytomniej. Bez słowa, jedynie skinęła głową.
- Erlene, szlachetna Noituus zdecydowała, że zostanie tu. Pomoże ci...
- Pomoże - Twarz Ashley wykrzywił grymas zniecierpliwienia. - Po co?
- Bo tego potrzebujesz - odrzekła Samkha próbując objąć jej dłoń.
- Kogo obchodzi to, czego potrzebuję? - załkała dziewczyna odsuwając się od niej.
- Mnie. Obcego, który pomógł mi wyrwać was z niewoli - odpowiedziała z naciskiem wojowniczka. - Erlene także.
Dziewczę skuliło się jeszcze bardziej. Podciągnęło kolana obejmując je ramionami i ukrywając twarz. Jej ramionami wstrząsał tłumiony szloch.
- Nie mogę i nie chcę zmuszać cię do niczego. Pragnę jednak - Samkha starała się mówić powoli i z przekonaniem - z całego serca pragnę, byś zdecydowała się żyć. Gdybyś tego chciała i potrzebowała, nie raz, ale po wielekroć jeszcze zaryzykowałabym własne życie, by wyrwać cię od hańby i śmierci. Nie byłaś temu winna! - podniosła lekko głos. - Nikt nie ma prawa karać cię za to, co się stało! Nawet ty sama. Zlituj się nad sobą. Nade mną. Tamtego dnia oddałam część swego życia. Każdej z was. Morderca Cwene wraz z jej życiem zabrał też tę część mnie, którą jej ofiarowałam. Inna spłonęła na popiół wraz z Shelly na jej pogrzebowym stosie. Nie zabieraj mi kolejnej. - Samkha opadła na kolana tuż koło Audrey obejmując ją i wspierając czoło o jej ramię. Przez kilka chwil starała się opanować cisnące się do oczu łzy i oswobodzić gardło z duszącej je żałości.

- Chcę ci ofiarować coś jeszcze - powiedziała, kiedy udało się jej w końcu odetchnąć. - To środek, który nie pozwoli, byś poczęła za sprawą któregoś z tamtych bydląt. Jeśli zdecydujesz się żyć...
Nagłe poruszenie skłoniło ją by podnieść oczy na twarz Audrey. Zaczerwienione od płaczu oczy dziewczyny wpatrywały się w nią z niedowierzaniem.
- Przyjmiesz to ode mnie? - W głosie Samkhy zabrzmiało żarliwe oczekiwanie.
Powoli, jakby z lekkim ociąganiem córka Redwalda rozluźniła ramiona. Wyciągnęła dłoń. Początkowo jedynie nieśmiało dotknęła małego flakonika, po chwili jednak z pytającym spojrzeniem położyła na nim dłoń. Samkha ostrożnie zacisnęła na nim jej drżące palce.
- Dziękuję - usłyszała szept.
Może nazbyt szybko, ale wojowniczka odetchnęła wreszcie z pewną ulgą. Z dwóch powodów. Po pierwsze, zyskała choć nikłą nadzieję, że Audrey zdecyduje się żyć. Po drugie, sprawiła, iż pokusa, która ją trawiła znikła z jej zasięgu.

~ * ~

Niemal zderzyła się z Chrisem przed jego drzwiami, gdy obładowany niczym juczne zwierzę, wychodził z komnaty.
- Trzymaj - powiedział, ku jej zaskoczeniu wciskając jej w dłonie jeden z okazów miotającej pioruny broni Utlandsk.
Odkąd ich ujrzała, była nią zafascynowana. Oddałaby wszystko, by dostać tę broń w swoje ręce, a teraz stała jak skamieniała, bojąc się jej dotknąć.
- No bierzże to kobieto i chodźmy stąd, póki się nie rozmyślą i nie odwołają pozwolenia na wyjazd - powiedział cicho.
Opamiętała się szybko i zacisnęła ręce na zimnym, gładkim metalu. Zważyła w dłoniach ciężar obcego jej, śmiercionośnego narzędzia. Prawdę mówiąc był większy, niż się spodziewała. Wolała nie tracić czasu. Obrzuciła swego towarzysza uważnym spojrzeniem. Podobnie jak jego broń, ta także miała pas, który dawał możliwość w miarę wygodnego umieszczenia jej na plecach, lub na ramieniu. Samkhce nie pozostało nic innego, jak wziąć z niego przykład.

Zejście do kuchni nie zajęło im zbyt wiele czasu, ani nie przysporzyło większych trudności, poza starganiem po schodach dość ciężkiego bagażu. Wystarczyło jedno piętro, a już zdążyła obić sobie biodro dyndającym u boku żelastwem. Wiadomo, wszystko było kwestią wprawy i przyzwyczajenia.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 15-03-2013, 21:22   #176
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Śniadanie już na nich czekało, a nakrycia (co od razu rzuciło się w oczy) umieszczono z dala od felernego, czy może wręcz feralnego świecznika.
W jadalni byli sami. Jeśli, oczywiście, nie liczyć kręcącej się wokół nich służby, która - zdawać się mogło - starała się odgadnąć każde pragnienie wyruszających w daleką drogę bohaterów. Zapewne wszyscy mieszkańcy grodu wiedzieli już od dawna, jaka czeka ich misja i jakie ma ona znaczenie.
Nie można było rzec, by Krigar mieli zbyt urozmaicony jadłospis. I najwyraźniej nie zamierzali nic zmieniać nawet dla przyszłych bohaterów. Owsianka wydała się Chrisowi stałym i dość oczywistym elementem porannych posiłków. Przypominała co prawda dość odległe dzieciństwo, ale z dodatkiem orzechów i suszonych owoców była nie tylko pożywna, ale i smaczna.
- Trochę miodu? - zwrócił się do Samkhy.
Chyba wyrwał ją z zamyślenia. Oderwała wzrok od swojej miski z owsianką przez chwilę patrząc na niego z dziwnym wahaniem. Zaraz jednak uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Tak, proszę.
Chris przesunął bliżej miseczkę z bursztynową, pachnącą słodko zawartością. Niemal równocześnie przysunęli dłonie do zanurzonej w niej drewnianej łyżeczki. Chris był odrobinę szybszy. Nie odsunęła palców od jego dłoni. Wpatrzona w nią przesunęła nimi po grzbiecie jego dłoni na nadgarstek, wodząc leciutkim dotykiem wzdłuż linii ścięgien i żyłek widocznych pod skórą. Po chwili, jak gdyby dopiero teraz spostrzegła, co czyni, szybko cofnęła rękę rozglądając się ukradkiem po sali trochę spłoszonym wzrokiem.
Gdyby tu był Acca, pomyślał Chris, pewnie by mnie zabił. Albo Samkhę. A może i ją, i mnie...
Gdyby nie ludzie dookoła, wiedziałby co zrobić, ale tak? Lepiej było udać, że się nic nie stało.
- Łyżeczka? Dwie? - spytał po dłuższej chwili.
Zmieszana podniosła na niego wzrok. Złożyła usta do odpowiedzi, ale musiała lekko odkasłać, by coś z nich wydobyć. Coś co brzmiało jak: Jedna wystarczy.
- Jedna łyżeczka. Proszę bardzo. - Podsunął bliżej miskę Samkhy i pozwolił, by gęsta, złocista ciecz powoli spłynęła z łyżeczki.
Pojedyncza, lepka kropla zawisła u brzegu miseczki, lecz zanim zdążyła spłynąć na stół dziewczyna uchwyciła ją na opuszek palca, uniosła do ust i powoli zebrała wargami.

Cholera, niby całkiem niewinny gest, a jednak...
Chris na moment wstrzymał oddech. Najchętniej zastąpiłby ją przy tej czynności, ale... Oparł się pokusie.
Zdawać by się mogło, że Los znów spłatał mu psikusa.
A może i dobrze. Igranie z losem mogło się źle skończyć. Publiczne demonstrowanie zainteresowania Samkhą - również. Może nie tyle dla niego, co dla niej. Wszak nie uchodzi, by szanowna wdowa okazywała komukolwiek swoje względy. Lub przyjmowała.
On też nie powinien wodzić Samkhy na pokuszenie. Jeśli oczywiście sam zdoła się oprzeć pokusie.
- Jeszcze troszkę? - spytał.
- Wy... wystarczy - wydukała.
Zdał sobie sprawę, że od dobrych kilku chwil nie spuszcza go z oka.
To, niestety, nie była zaciszna knajpka, gdzie nikt nie zwracał na nikogo uwagi, gdzie obsługa była ślepa i głucha. I dyskretna. Gdyby cokolwiek zrobił, na przykład przyciągnął ją do siebie... Lepiej nawet nie myśleć. Wieści natychmiast poszłyby między lud i w całym mieście aż by huczało od plotek.
- Masz piękne oczy - szepnął, zanim zdał sobie sprawę z tego, że czegoś takiego w żadnym wypadku nie powinien był mówić. Tyle, że jej oczy, kiedy się uśmiechały, stawały się jeszcze piękniejsze. Nie żałował więc chyba tych słów aż tak bardzo, jak powinien.
- Zawstydzasz mnie - odparła cicho spuszczając wzrok.
Fałszywa skromność? Musiała przyznać, że komplement sprawił jej przyjemność, a serce zabiło żywiej.
- Czy możemy wrócić do tego tematu przy sprzyjającej okazji? - spytał cicho, wpatrując się w zarumienioną Samkhę.
- Być może - odparła wymijająco. - Zbyt wiele uszu słucha i oczu patrzy. - Spoważniała. - Mamy wystarczająco dużo problemów i bez tego.
- Musimy zadbać o swoją reputację... - uśmiechnął się Chris. - Przede wszystkim twoją - podkreślił.
- Cieszę się, że to rozumiesz - odpowiedziała z nieukrywaną wdzięcznością. - Dziękuję.
Chris skinął głową.
- Zjesz kawałek chleba? - zapytał, zmieniając temat. - To ostatnia okazja na domowe jedzenie - zażartował. - Potem kucharzymy sami.
- Masz rację. Świeżego chleba nie spróbujemy pewnie długo. - Z przyjemnością poczęstowała się jeszcze ciepłym wypiekiem z królewskiej kuchni. - Potem zostaną nam podróżne suchary i to, co sami zdobędziemy w drodze.
Chris, który posmarował pajdę chleba masłem i położył na to plaster szynki, skinął tylko głową. Po chwili, gdy przełknął kęs chleba, powiedział żartem:
- Może tak weźmiemy koszyk piknikowy?
- Po śniadaniu obejrzymy, co przygotowała nam ochmistrzyni. - Zainteresowała się. - O ile ją znam, nie pozwoli nam głodować.
- Coś specjalnego dla bohaterów? - uśmiechnął się Chris. Dla straceńców, dodał w myślach, nie dzieląc się jednak ową myślą z Samkhą.
- Mam cichą nadzieję na jej specjalność - westchnęła z zabawnym rozmarzeniem dziewczyna.
Chris spojrzał na nią pytającym wzrokiem.
- Coś na osłodzenie długich zimowych wieczorów. - Mrugnęła Samkha wcale nie zaspokajając tym ciekawości Chrisa. - Nie rób sobie apetytu. Może wcale ich nie dostaniemy. Kto wie, czy jeszcze zostało jej coś w zapasie.
- Rozbudzasz moją ciekawość - powiedział Chris z uśmiechem. - Może warto by się przymówić o te pyszności? Jeśli, oczywiście, coś jeszcze ma w spiżarce. Ale przypomnij mi, przy okazji. Mam coś dobrego na czarną godzinę.
- Coś słodkiego? - Tym razem zainteresowała się Samkha. - Z twojego świata?
- Z mojego - potwierdził Chris. - A smak... Cóż, sama się przekonasz.
- Poczekaj. - powiedziała szukając oczyma właściwej osoby wśród krzątających się po kuchni. - Najlepiej spróbuję coś wynegocjować od razu.
Podniosła się z ławy i podeszła do kobiety o sporych gabarytach, którą Chris dobrze pamiętał z pierwszej wizyty w kuchni. Początkowe zaskoczenie i spięcie widoczne u ochmistrzyni szybko ustąpiło wyraźnemu zadowoleniu. Świadczył o tym dość piskliwy głos przerywany zadowolonym chichotem. Energicznie potakując, szczebiocąc coś i głaszcząc przy tym Samkhę po policzku machnęła ręką na młodą kuchareczkę odprawiając ją czym prędzej do składziku przylegającego do kuchni. Kiedy wróciła przyniosła z sobą niewielki pakuneczek i podała go Samkhce.
- Jak widzę, masz specjalne względy - powiedział cicho Chris, gdy dziewczyna wróciła do stołu.
- Pani Frida to bardzo wielkoduszna niewiasta - odparła. - Jeśli doceniasz jej sztukę, bez wątpienia spotkasz się z jej życzliwą przychylnością.
- Nie przypala potraw, nie daje przesolonych. Wszystko jest bardzo smaczne. Jak można nie docenić takiej sztuki kulinarnej? - spytał
- Słusznie prawisz - zaśmiała się szczerze. - A teraz spróbuj - powiedziała rozkładając zawiniątko, które okazało się lnianą serwetką, w którą owinięto coś, co przypominało sucharki z pokrojonej na małe kromeczki bułki. Ciasto było ciemne, naszpikowane wprost, jak się wydawało Chrisowi, bakaliami.
To coś na pierwszy rzut oka zdało się Chrisowi czymś na kształt pierniczków. Uniósł do ust i ostrożnie ugryzł. Miód, suszone owoce, orzechy. Smak nieco nietypowy, ale w sumie - bardzo to było dobre.
- Palce lizać - powiedział, po czym szybko zjadł kruche ciasteczko do końca. - Niebo w ustach - dodał. Z pewną, niewielką co prawda, przesadą.
- Nie zapomnij o złożeniu hołdu mistrzyni - szepnęła ukradkiem Samkha sama kłaniając się głęboko obserwującej ich gospodyni.
- Pani Frido - Chris wstał i skłonił się kucharce, przykładając dłoń do serca - to jest przepyszne.
Nie zwlekając chwycił następne ciastko.
Kucharka rozpromieniła się ukontentowana pochwałą, a potem obróciła się do swoich pomocnic, zalewając je serią poleceń, jak gdyby ktoś wlał w nią dodatkową porcję energii.

Drzwi od dziedzińca otworzyły się nagle i wraz z powiewem świeżego, chłodnego powietrza w jadalni pojawił się Deor. Jednooki wojownik bez wahania skierował się w stronę Samkhy i Chrisa. Usiadł na ławie naprzeciw nich.
- Gotowi do drogi? - spytał, dobierając się z marszu do resztki ciasteczek.
- Ej, to nasze, łakomczuchu - błyskawicznie zareagowała Samkha, chwytając ostatnie ciasteczko.
- Skąpiradło - mruknął Deor.
- Jak oko? - Samkha znacząco uniosła głowę, przyglądając się opatrunkowi przesłaniającemu twarz woja. Z zadowoleniem stwierdziła, iż jest w miarę czysty.
- Lepiej - stwierdził lakonicznie nie przestając interesować się pozostałościami ze śniadania. Szczególnym powodzeniem zdawał się cieszyć miód i chleb.
- Jeśli już skończyliście, możemy ruszać do stajen - wycedził, nie przestając ruszać szczęką. Apetyt wyraźnie mu dopisywał, co znaczyło, że zdrowie mu wraca.
 
Kerm jest offline  
Stary 16-03-2013, 15:57   #177
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
- Zanim odjedziemy chcę cię jeszcze o coś prosić, Deorze - Samkha zwróciła się do woja, kiedy opuścili salę.
- Co takiego? - Deor nie zamierzał składać w ciemno żadnych obietnic.
- Noituus postanowiła zostać na dworze, by zaopiekować się córką Redwalda i rannym Drewem.
- No i?
- Obawiam się o ich bezpieczeństwo, a jedynie do ciebie mam tyle zaufania, by ci o tym powiedzieć.
- A co ja tu mogę? - odparł Deor, najwyraźniej niezbyt zachwycony zadaniem, jakie Samkha chciała złożyć na jego barki.
- Możesz więcej niż ja w tej chwili i o wiele więcej, kiedy już mnie tu zabraknie - skwitowała. - Poza tym wierzę w twój rozsądek i doświadczenie. Pamiętaj, co stało się z nieszczęsną Cwene.
- Zabiła się - odparł Deor. - Jak mówią niektórzy - dodał.
- Oj, chyba moja wiara właśnie się zachwiała. - Spojrzała krzywo na swego rozmówcę. - Doskonale wiemy, że jej morderca porusza się wolno po królewskim domu i naigrywa się z nas.
- Nawet gdybym nocował na progu Audrey, to i tak niewiele bym pomógł. A nie mogę tam nocować, sama wiesz.
- Nie oczekuję od ciebie cudu, Deorze - sprostowała. - Proszę cię, byś w miarę swoich możliwości, a wiem, że są niemałe, pomógł im w ucieczce, gdyby cokolwiek zagroziło któremuś z nich.
- Zagroziło? Noituus? - Deor potrząsnął głową z niedowierzaniem. - Ale skoro tak mówisz... A dokąd by niby miały uciec?
- Najbezpieczniejsze byłyby w siedzibie samej Niotuus w górach na półwyspie. Noituus byłaby tam u siebie. Wierz mi, widziałam tam trupy Hirvio o twarzach zastygłych w nieludzkiej grozie. Widziałam duchy przemawiające do ludzi i bogów stąpających po ziemi. Rozmawiali z nami twarzą w twarz. - Oczy Samkhy błyszczały podnieceniem. - Spójrz - powiedziała pokazując mu pierścień Eadgarda. - Otrzymałam go z rąk samego Thora.
- Przecież... - Deor nie dokończył. Znał ten pierścień bardzo dobrze. I równie dobrze jak wszyscy wiedział, co się z nim stało. I że żaden człowiek nie byłby w stanie wydobyć go z dna morza.
- Proszę cię, na pamięć Eadgarda.
- Bez tego zrobiłbym to, o co mnie prosisz - odparł cicho Deor.
Samkha odetchnęła. Więcej nie mogła dla nich uczynić.

~*~

Konie, już osiodłane, czekały na nich w stajni. Ich konie. Viikari i Nuola radośnie parskały i podrzucały głowami na widok swoich panów. Trzeci, kasztanek ozdobiony kilkoma białymi łatkami, miał na grzbiecie juczne siodło. Pozostawało tylko sprawdzić uprząż, objuczyć luzaka i... ruszać.
Zanim skończyli przegląd koni do stajni wbiegła objuczona pokaźnych rozmiarów workiem pannica.
- Pani Frida kazała dać! - powiedziała zdyszana. - Prowiant na drogę. I mówiła, żeby uważać.
- Podziękuj pani Fridzie w naszym imieniu - powiedział Chris. - Na każdym postoju będziemy mile wspominać jej szczodrość.

Zanim wyprowadzili ze stajni swoje wierzchowce i luzaka, na dziedzińcu zdążył już się zgromadzić spory tłumek obserwatorów. Kilka z tych osób Chris znał osobiście, klkanaście zaledwie z widzenia. W przeciwieństwie do Samkhy, która wymieniała pozdrowienia i ukłony z co drugą z zebranych tu osób.
Do najważniejszych person uczestniczących w pożegnaniu należały Mildrith i Alana. Zarówno królowa, jak i córka Eadgarda raczyły zaszczycić wyjazd swymi osobami. Obydwie też uśmiechały się łaskawie, choć dało się zauważyć, iż w chwilach, kiedy wzrok którejś z nich padał na przeciwniczkę, uśmiech ów cierpł natychmiast i przygasał.
Bystre oczy Samkhy zdołały również wypatrzyć jasnowłosą główkę małego chłopca, który przypatrywał się wyjazdowi z jednego z okien.
- Woden - szepnęła do Chrisa. - W dolnym oknie wieży. Po prawej. - Pomogła mu namierzyć małego obserwatora.
Chris spojrzał we wskazanym kierunku, a gdy oczy jego i małego syna Eadgarda się spotkały, mężczyzna skłonił głowę. Woden uśmiechnął się promiennie i pomachał do Chrisa. Wreszcie coś szczerego w tym pełnym intrygantów miejscu.
- Mamy plus u następcy tronu - szepnął Chris.
A ja nie powiedziałam Alanie o słowach Noituus, pomyślała Samkha. Nawet nie dała mi szansy bym przekazała jej wieści, o które tak żarliwie prosiła wtedy w stajni. Zapomniała w nawale obowiązków, czy już jej to nie obchodziło?

Przeniosła wzrok na otaczający ich tłum.
Z wielu twarzy mogła odczytać sympatię, lecz nie we wszystkich. Widocznie niektórzy z zebranych tu oficjeli byli zbyt szczerzy wobec samych siebie, lub może zbyt głupi, by ukryć prawdziwe uczucia, jakie budził w nich widok dwojga bohaterów i myśl, iż to właśnie oni mają do odegrania główne role w tym stworzonym na pokaz spektaklu.
Jakaś mała dziewczynka przemknęła się między nogami widzów, by wręczyć Chrisowi mały bukiecik kwiatków. Drugi, taki sam, trafił w ręce Samkhy.
- Kto ty jesteś, Robaczku? - spytała Samkha przyklękając przy małej panience.
- Dotty - uśmiechnęła się dziewczynka. - Znacy Dotty, cólka Niala. - Zawstydzona, dygnęła, jak przystało szlachetnie urodzonej.
- Dziękuję ci, Dotty. - Chris uśmiechnął się do małej panienki. - Przejedziesz się kawałek z nami? - spytał. Oczy jej błysnęły.
- Ale tylko kawałecek - odparła trochę sepleniąc. - Zeby mnie tata nie sukał.
- Zapraszam więc. - Chris podał swoje kwiaty Samkhce, a potem chwycił piszczącą dziewczynkę w pasie i posadził na siodle Viikariego. - Do bramy?
Energicznie pokiwała małą główką, a Viikari obejrzał się za siebie, jakby chciał sprawdzić, co to za mucha na nim usiadła.
- Tata! - pisnęła mała dama w niezupełnie szlachetny sposób. - Tata, widziałeś?!
Widział. I chyba nie był specjalnie zachwycony, za to mocno spięty. Początkowo Samkha miała wrażenie, że zaraz oswobodzi ramię z objęć stojącej przy nim niewiasty, lecz spojrzawszy jej w twarz, zrezygnował. Skierowawszy ponownie wzrok w ich stronę, lekko skinął głową. Chyba trochę się rozchmurzył.
Odkłoniła się. Zajęty Dotty i Viikarim Chris sekundę później poszedł w jej ślady..

Kierowane w stronę ruszającej na wyprawę pary spojrzenia zawierały całą gamę odczuć. W jednych oczach widać było poparcie i uznanie, w innych - zawiść i pytanie “Czemu nie ja?”. Gdyby spojrzenia mogły zabijać, stojący niedaleko Mildrith Earm miałby na swym koncie dwa trupy, a Samkha i Chris, miast w stronę Gór Kruków, powędrowaliby na stos pogrzebowy.

Tłum gęstniał.
Mężczyźni rzucali słowa zachęty. Dostojne matrony i młode pannice ocierały oczy rąbkiem zapasek. Chris, zdawać by się mogło, zebrałby sporą gromadkę wielbicielek, wbijających w niego pełen uwielbienia wzrok. Co dziwniejsze, te same lśniące oczy, słały w stronę Samkhy nienawistne spojrzenia, okraszone szczyptą pogardy i poczucia wyższości. Które to spojrzenia spływały po wojowniczce jak woda po kaczce.
- Blama - przypomniała o sobie Dotty. - Musę iść do taty.
Chris zsadził dziewczynkę, a ta popędziła w stronę Niala. Zatrzymała się na moment, by pomachać odjeżdżającym, a potem zniknęła w tłumie.

To, na co naprawdę warto było zwrócić uwagę nastąpiło dopiero poza bramami grodu. Wzdłuż traktu zebrali się chyba wszyscy mieszkańcy podgrodzia i portu. Od osesków taszczonych przez matki, ojców czy też niewiele większe rodzeństwo, po z trudem poruszających się starców i naprawdę wiekowe niewiasty.
Oni wierzyli w sens tej wyprawy. Ufali im. Przychylali im serca.
Ci ludzie, prości, żyjący z dnia na dzień i znający trud codziennej, trudnej egzystencji. Ci ludzie, dla których byli nadzieją na wytchnienie od strachu przed wrogiem. Od wiszącej nad nimi groźby nagłej i okrutnej śmierci z rąk Dzikich. Bezpieczeństwa od hańby i cierpienia dla ich matek, żon i córek. Dla nich było warto. Warto, jakkolwiek miało się to wszystko skończyć.

Kroczyła szpalerem, wiwatujących, wykrzykujących ich imiona, płaczących i śmiejących się przez łzy wieśniaków. Całowała czoła chudych, bosych dziewczynek sypiących pod ich stopy pozrywane na miedzach polne kwiatki. Mierzwiła włosy umorusanych chłopców biegających wokół i wywijających z dzikim wrzaskiem mieczykamii skleconymi z badyli. Wśród nich czuła się silna, zdolna uczynić i poświęcić wszystko... wszystko.

Koni dosiedli dopiero, kiedy tłok przy drodze mocno się przerzedził. Przez chwilę jeszcze jechali odpowiadając na pożegnania uniesionymi w górę dłońmi. Zgiełk z wolna cichł, aż zupełnie zamilkł w dali za ich plecami.
Samkha odwróciła się jeszcze i po raz ostatni spojrzała za siebie, na królewską siedzibę, pełną spisków, sojuszników i wrogów.
A potem ruszyli kłusem.
 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)

Ostatnio edytowane przez Lilith : 16-03-2013 o 22:05.
Lilith jest offline  
Stary 23-03-2013, 09:27   #178
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Południe już minęło, gdy zatrzymali się na krótki popas. Konie musiały nieco odpocząć, a i Chris miał pewne plany związane z Samkhą.
Gdy wierzchowce obgryzały liście krzewów, do których były przywiązane, Chris rozłożył na trawie koc i gestem zaprosił Samkhę by usiadła.
- Musimy porozmawiać - powiedział.
Samkha przeszukująca pakunki z zaprowiantowaniem znalazła wreszcie odpowiednią przekąskę. Kawałek pieczystego i okrągły bochenek chleba. Zabrawszy jeszcze bukłak z winem przysiadła się do oczekującego jej mężczyzny. Podzieliła chleb, podając mu cząstkę.
- Dziękuję - powiedział, biorąc chleb. - Poczęstujesz się? - Odłamał kawałek pieczeni.
Pokiwała głową, zajęta już chrupaniem przypieczonej skórki.
Na moment przerwał jedzenie i nalał wina do metalowego kubka. Podsunął Samkhce naczynie. Lepiej pić z kubka, niż prosto z bukłaka. Mniej wina się marnuje.
Pociągnęła spory łyk napoju i oddała kubek Chrisowi.
Skorzystał z poczęstunku.
W milczeniu poświęcili się konsumpcji.

- Pora na odrobinę ćwiczeń - powiedział, ocierając usta i wylewając na ziemię ostatnie krople wina.
- Ćwiczeń? - Zdziwiła się trochę. Otarła dłonie i otrzepała się z okruszków. - To znaczy? - zawiesiła głos, wstając.
- Nie możesz biegać po lesie i targać paru kilogramów żelastwa, nie wiedząc, jak użyć broni Utlandsk. Musisz wiedzieć, co zrobić, żeby mogła strzelać, co zrobić, żeby strzelać i co zrobić, żeby trafić - wyjaśnił. - Na chwilę jeszcze usiądź, proszę. I podaj mi twoją nową broń.

Szkolenie teoretyczne nie trwało długo.
Jak załadować naboje do magazynka, jak wymienić pusty magazynek na pełny, jak zabezpieczyć czy odbezpieczyć broń.
- To nudne - mruknęła Samkha, gdy po raz dziesiąty wykonała wszystkie czynności.
- Magia Utlandsk, zwana w moim świecie techniką, też ma swoje wady - uśmiechnął się. Uznał za zbyteczne wyjaśnianie, że zanim sam strzelił pierwszy raz, musiał się nauczyć rozkładać swój sztucer i składać z zamkniętymi oczami.
- Naucz mnie tego używać - powiedziała wzruszając ramionami. - To chyba najważniejsze?
- Broń Utlandsk ma jedną wadę - wyjaśnił Chris. - Nie można z niej strzelać w nieskończoność. Strzelisz dziesięć razy i trzeba ją od nowa załadować, chyba że chcesz ją używać jak maczugę.
- Najlepiej strzelać na leżąco - zmienił temat. - Jeśli podłożysz coś pod lufę (wskazał odpowiedni element), to możesz ze spokojem wycelować i strzelić. Tylko trzeba mocno trzymać, żeby nie kopnęła w ramię.
- Kopnęła? - zdziwiła się.
- Gdy kula wylatuje z lufy - wyjaśnił - kolba się cofa. Może uderzyć w ramię. I to się nazywa kopnięciem. Za dawnych czasów kopnięcie mogło złamać ramię. Teraz broń jest znacznie ulepszona. Ale i tak lepiej uważać. Połóż się, proszę. - Wskazał na koc.
Ułożyła się na boku po jednej stronie koca, z wyraźnym podekscytowaniem czekając na dalsze polecenia.
- Na brzuchu, proszę. Nogi nieco rozstawione. O tak. Dobrze.
Przyklęknął przy leżącej, poprawiając nieco jej pozycję, potem podał jej karabin.
- Odbezpiecz, proszę.
- A teraz spojrzyj przez celownik. Widzisz krzyżyk? I takie kropki? One muszą się dopasować, jeden i drugi. Nie tak gwałtownie, spokojnie...


- Środek krzyża ustaw na wybranym celu...

Filozofia strzelania jest prosta jak drut - wystarczy wybrać cel, wycelować i nacisnąć spust.
Jedyny problem to trafić w to, w co się wycelowało. Nic jednak na świecie nie jest idealne.

- Udało się, udało się! - krzyknęła rozradowana Samkha rozmasowując obolałe ramię.
- Świetnie. Wspaniale - powiedział Chris. - Teraz spróbuj trafić w ten sam punkt, co przed chwilą.
Samkha nie zareagowała, tuląc do siebie i głaszcząc swoją (dość dużą) zabawkę.
Chris podszedł nieco bliżej i pomachał jej dłonią przed oczyma.
- Mówiłeś coś? - zapytała.
- Że ci świetnie poszło - powiedział. - I żebyś spróbowała jeszcze raz trafić w to samo miejsce. Tylko nie zapomnij mocniej przycisnąć kolby do ramienia.
- Nie zapomnę - powiedziała krzywiąc się i pocierając ramię. Ponownie przyjęła pozycję strzelecką. - Celować w środek czy odrobinę niżej? Ach, pamiętam. Dokładnie na skrzyżowaniu linii.
Tym razem mocniej przycisnęła kolbę do ramienia. Przez chwilę punkt przecięcia linii oscylował wokół celu w rytm uderzeń serca i oddechu. Potrząsnęła głową i znów złożyła się do strzału. Uspokoiła oddech. Powoli, płynnie nacisnęła spust. Huk i szarpnięcie. Słabsze niż poprzednio.
- Bardzo ładnie - skomentował Chris, obserwujący cel przez lornetkę. - Prawdopodobnie twój przeciwnik nie wstałby już po takim trafieniu. No to jeszcze raz. Tym razem do tego, co się położył kilka kroków w lewo od poprzedniego.
- Widzisz tamten kamień, schowany w trawie? - spytał.
- Mam go - szepnęła, wczuwając się w sytuację.
- Jeśli trafisz w głowę, to będzie twój.
Uśmiechnęła się krzywo, namierzyła “przeciwnika” i pociągnęła języczek spustu.
Kula wznieciła obłoczek pyłu kilka centymetrów przed kamieniem.
- Jeszcze raz. Zanim się zorientuje i ucieknie - powiedział szybko Chris.
Spokojnie wypuszczając oddech oddała strzał w momencie, kiedy krzyżyk na celowniku zgrał się z punktem, w który mierzyła.
- Mam cię, suczy synu! - mruknęła triumfalnie, gdy pocisk odłupał kawałek kamienia.
- Kto oberwał? - uprzejmie zainteresował się Chris.
Odwróciła wzrok od celu. W jej twarzy i oczach malowała się dziwna zawziętość.
- Nie jestem pewna czyje oblicze mu nadać - odpowiedziała po krótkim zastanowieniu. - Ale dowiem się, a wtedy odpowie za wszystko - dodała cedząc słowa przez zaciśnięte zęby.
Chris skinął głową. Idea odpłacenia za wyrządzone zło nie była mu obca.
- A teraz, moja droga, zabezpiecz broń i dla odmiany uklęknij. Nie zawsze podczas strzelania będziesz się mogła wylegiwać - zażartował.
 
Kerm jest offline  
Stary 01-04-2013, 21:36   #179
 
Lilith's Avatar
 
Reputacja: 1 Lilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie cośLilith ma w sobie coś
Uznawszy strzelecką edukację Samkhy za w miarę zakończoną Chris wysypał na koc zawartość plecaka Jana.
- Parę drobiazgów z tego wszystkiego pewnie może ci się przydać - powiedział. - A resztę schowamy w jakiejś dziupli. Albo zakopiemy.
Oczy Samkhy zabłysly na widok takiej obfitości różnych dziwów.
Większą część czasu, jaki pozostał im na zaplanowany popas, zajęło Chrisowi objaśnianie pokrótce czym są i do czego mogą służyć przedmioty, które z sobą przytaszczył. Wkrótce Samkha poznała zastosowanie latarki, zapalniczki i gustownego zegarka i które to równie szybko powiększyły jej stan posiadania. Podobnie, jak wspaniały nóż, zakręcana, płaska butelka, łopatka, nosząca niezrozumiałą nazwę ‘saperka’ i spory zwój linki zwanej przez Chrisa wspinaczkową. Ta ostatnia była tak cienka, że zdaniem Samkhy nadawała się najwyżej do powieszenia kilku par... gaci czy wypranej sukienki, ale skoro Chris zapewniał, że wytrzyma ich ciężar...

Najbardziej dumna była jednak z wytargowania jeszcze jednej sztuki broni. I choć Chris podchodził do jej prośby nieco sceptycznie, przejęła pistolet należący kiedyś do Obcego, który zginął podczas potyczki Utlandsk z Hirvio. Dlaczego Chris miał wątpliwości czy powinna go wziąć? Początkowo nie była tego pewna. Po kilku próbach musiała jednak przyznać, że ta mała broń, zwana przez Chrisa ‘pistoletem’, nie sprawowała się tak dobrze, jak ta duża, karabin. Gorzej się celowało, trudniej było trafić. Na dodatek cel musiał być dużo, dużo bliżej. Ale sądziła, że tak też może się zdarzyć.
Część jej zdobyczy rozlokowała po kieszeniach czy przypięła do pasa, część trafiła do plecaka - bardziej przydatnego niż jej wysłużona sakwa. Do tej ostatniej trafiły wszystkie rzeczy, których nie zamierzali zabierać. A samą sakwę schowali do dziupli potężnego dębu, na który natrafili dobrą godzinę po zwinięciu obozowiska.


 
__________________
"Niebo wisi na włosku. Kto wie czy nie na ostatnim. Kto ma oczy, niech patrzy. Kto ma uszy, niech słucha. Kto ma rozum, niech ucieka" (..?)
Lilith jest offline  
Stary 06-05-2013, 10:43   #180
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Bohaterowie wyruszyli.
Ostatnia nadzieja.
Zesłani przez bogów.
Wybrani...
Lista epitetów jakimi określiła wyjeżdżającą z grodu dwójkę Mildrith była długa. Piękne słowa płynęły z ust wdowy po zmarłym królu. Pełne nadziei i jednocześnie mające na duchu podnieść mieszkańców grodu.
I w zasadzie słowa te podniosły na duchu żegnających ich mieszkańców. Co prawda nie wszystkich, ale większość. Zwłaszcza tę, która sama nie była w stanie obronić się przed krwiożerczymi hordami Dzikich.
Bo przecież byli ich nadzieją. Nadzieją na pokój. Na spokojne życie. Byli nadzieją tych wszystkich ludzi na pokonanie wroga. Wszak przecież wszyscy chcieli by Hirvio odeszli raz na zawsze. Prawda??
Pogoda tego dnia była piękna. Słońce świeciło. Ani jednej chmurki na niebie nie było widać. W innych okolicznościach byłby to idealny dzień na miły wypad we dwoje gdzieś w głusz. Czystą i dziewiczą.
Nie zatrzymywali się już więcej do wieczora. A na spoczynek wybrali dobrze osłonięte miejsce, zdala od traktu. Wyznaczyli warty. Rozpalili małe ognisko. Posilili się.
Noc minęła im spokojnie, chociaż Chris miał wrażenie, że coś tam się w ciemności czai, obserwuje ich.
Samkha już nie miała takich problemów, ot Varjo przyszedł się przywitać. Nie widziała go od dłuższego czasu i bardzo ucieszyła się na to spotkanie.
Wczesnym rankiem, gdy tylko tarcza słoneczna zaczynała wychylać się zza horyzontu ruszyli dalej.
Ten dzień był podobny do poprzedniego. Jazda. Krótki odpoczynek połączony z ćwiczeniami i dalsza jazda. Może jednak dzień ten nie do końca podobny był do poprzedniego, gdyż po pierwszym postoju natrafili na zgliszcza wioski. Wszystko było doszczętnie spalone. Jednak ciał żadnych ni świeżych grobów nie znaleźli.
Nie było to najlepsze miejsce na odpoczynek, dlatego pojechali dalej, zostawiając za sobą zgliszcza. Odkryli coś jeszcze , może nie tak istotnego, ale zawsze. A mianowicie trakt za wioską był nieużywany od dłuższego czasu. Konie jednak nie miały problemu z przejechaniem.
Zbliżał się jednak wieczór i trzeba było zaleźć jakieś miejsce na odpoczynek. Nie stanowiło to jakiegoś problemu. Rozłożyli się niewielkim zagajniku, który osłaniał ich od tego co drogą kiedy było i dawał dość dobry widok na wszystko. Rozpalili nawet nieduże ognisko. Materiału na nie mieli pod dostatkiem. A w czasie drogi Samkha ustrzeliła dwa zające, wiec świeże mięso mieli na kolację.
Ognisko wesoło trzaskało. Wieczór był cichy i spokojny. Po kolacji podzielili się wartami. Samkha dostała pierwszą. Siedział na pniaku i wpatrywała się w ogień. Strzelające iskry unosiły się wysoko razem z dymem, by później zmienić się w gwiazdy na granatowym już firmamencie nieba.
- Piękna noc. - Aż podskoczyła gdy usłyszała ten głos. Znała go. Loki. Siedział teraz koło nie i wcale nie przejął się tym, że śmiertelnie ją wystraszył. - Naprawdę jest piękna. - Sięgnął pod poły swojego płaszcza i wyciągnął dzban. - To za tę piękną noc. - Podał dzban wojowniczce. - Wiesz, tak tu sobie siedzicie sami. Nie myślałeś o tym, żeby zboczyć z trasy?? Odjechać stąd?? Zostawić ich i zacząć żyć. Ale tak naprawdę żyć. - Przyglądał się jej tymi małymi ślepiami. - Nitk was nie odnalazłby. Zaczęłabyś wszystko od nowa. Co ty na to??

Chirs spał spokojnie. Sny przychodziły i odchodziły. Widział w nich swoją rodzinę. Widział swoją przeszłość. Jedno co łączyło te wszystkie zdawałby się chaotyczne sceny to postać tej kobiety. W pierwszej chwili jej nie rozpoznał. Nawet nie zwrócił na nią uwagi, to znaczy zwrócił, bo przecież idealne piękno zawsze przyciąga wzrok. A ona była idealne. Wszystko miała na miejscu, w idealnych proporcjach.
Dopiero gdy pojawiła się w trzeciej czy czwartej scenie dokładniej jej się przyjrzał.
Freya. Był tego pewien. A wtedy ona podpłynęła do niego, zwiewna i powabna.
- Nareszcie. - Odezwał się, jakby trochę znużona czekaniem na jego reakcję. - Tęsknisz za nimi, prawda?? A gdybym tak ci zaproponowała, że tam wrócisz?? Teraz. - Uniosła znacząco brwi. - Będziesz mógł nawet zabrać ze sobą tę kobietę, jeżeli tylko zechcesz.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172