Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-08-2014, 13:26   #1
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
[Autorskie/Steampunk] Blazon Stone

Muzyka

Wyspa Southand, południowa Andromeda.

Strażnik zdzierał głos poprzez gęsty dym snujący się po porcie. Na próżno jednak. Nie doszła go żadna odpowiedź. Spojrzał po towarzyszach znajdujących się z nim na dwumasztowcu. To byli twardzi ludzie, widzieli w życiu niejedno. Ale teraz w ich oczach jawiło się szczere zwątpienie.
- No dobra. Przygotować się do zejścia na ląd. Wy tam, przynieście garłacze. No dalej, zwijać żagle. Wiem jasna cholera, że słaba widoczność. Odbijcie bardziej na prawo, tam widzę dobre miejsce, gdzie wysiądziemy.
Gdy komisarz dostał raport z centrali, myślał że będzie to rutynowa kontrola. Nieraz zdarzało się, iż tracili łączność z daną wyspą. Na miejscu okazywało się, że zawiedli morscy gońcy, albo nawalił telegram. Ale tym razem było inaczej. Zbyt dużo obcował ze śmiercią, aby zignorować jej nachalną, choć niewidoczną obecność.
Jeden po drugim, wszyscy zeszli po trapie na brukowaną część portu. Stara stróżówka obok miała wyłamane z zawiasów drzwi. Dwóch mundurowych na szybko przeszukało wnętrze. Wyszli na zewnątrz rozkładając bezradnie ręce.
Ruszyli poprzez noc, rozświetlając najbliższą okolicę pochodniami. Szczapy w ich rękach trzaskały donośnie. Prócz odległego zawodzenia tłustych gawronów, był to tutaj jedyny dźwięk. Wyłaniające się z mroku budynki były kompletnie zdemolowane. Wyglądało to tak, jakby po całym Southand przeszło potężne tornado. Okna nosiły jedynie fragmenty szyb, uliczne latarnie wykrzywione zostały pod nienaturalnym kątem.
Kierunek był oczywisty. Blisko trzydziestometrowy, onyksowy mur. Identyczny jak każdy otaczający właściwe części wysp Andromedy. To za nimi, w tak zwanych azylach przetrzymywani byli chorzy, by tam dokańczać swojego żywota.
- Ktoś się tutaj będzie musiał solidnie tłumaczyć – stwierdził dowódca, jednak bez przekonania.
Oddział wszedł na znaczony końskimi kopytami most, pod którym rozciągało się koryto leniwej, mulistej rzeki. Dalej znajdowała się część mieszkalna dla strażników pilnujących bram oraz ich rodzin. Opary mgieł zaczęły robić się mniej intensywne, a najbliższe otoczenie lepiej widoczne.
- O kur… – zdążył wydusić ktoś na przedzie.
Inny strażnik zwymiotował, a parę osób cofnęło się do tyłu. Jedno było pewne. Komisarz miał jeszcze poczekać na swoje tłumaczenia.



Gdzieś dalej było już można zobaczyć zarys najbliżej bramy. A właściwie tego, co z niej zostało.


Gdzieś na Morzu Qard, wody Oriona

- Trzydzieści metrów, wszystkie podzespoły w normie.
Spokojny, rzeczowy głos wuja Louisa zawsze uspokajał lurkera. Głośnik zamontowany w hełmie skafandra na bieżąco przekazywał mu raporty.
- Czterdzieści metrów. Zwiększam dopływ tlenu.
Denis zawsze przy schodzeniu miał przejmujący obraz ojca przed oczami. To było silniejsze od niego. Wyciągnięte ręce w morskiej toni, trupia twarz…
I za każdym razem musiał ów wizję odeprzeć. Nurkowanie wymagało pełnego skupienia. Najmniejszy błąd mógł kosztować życie.
- Pięćdziesiąt metrów.
Gdy zapomniał o ojcu, poczuł od razu znajomy impuls. Miłe łaskotanie w okolicy żołądka. To odzywały się emocje, które kazały wybrać taki, a nie inny zawód.
- Sześćdziesiąt. Wszystko w porządku na dole?
Arcon potwierdził się, wciąż opadając w coraz ciemniejszą barwę błękitu. Był w swoim żywiole. Świat na powierzchni ze wszystkimi swoimi problemami już go nie dotyczył. Teraz pozostał tylko on oraz bezkresna woda wokół.
- Osiemdziesiąt. Sprawdź miernik ciśnienia. Dobrze. Powinieneś już coś widzieć.
Denis spojrzał pod swoje stopy. Rozróżniał już pierwsze zabudowania. Serce zabiło mu mocniej.


Gwałtownie uderzył stopami w dno. Spory obłok mułu wzniecił się wokół, przeganiając jakąś ławicę wściekle czerwonych ryb.
- Sto metrów.
Denis odłączył przewód ze statku, by móc swobodnie się poruszać. Skafander automatycznie przełączył się na tryb dozowania tlenu z butli. Następnie lurker uruchomił latarkę wmontowaną w rękawicę skafandra. Spojrzał na ruiny.
Reszty ścian budynków tworzyły skomplikowany labirynt, porośnięty długimi algami. Powoli, z namaszczeniem wręcz, Denis wszedł między starożytne zabudowania. Atmosfera była iście mistyczna. Dla takich chwil żył. By obcować z kulturą, po której pozostały zaledwie te zatarte ślady.
Krótki rekonesans pozwolił mu wyodrębnić dwa ważniejsze miejsca. Pierwsze było większym, dwukondygnacyjnym budynkiem. Rysy na froncie były zbyt regularne. Musiały pełnić rolę estetyczną. Stąd wychodził już prosty wniosek, że budynek był w jakiś sposób reprezentatywny. Drugi cel jawił się jako spora niecka w ziemi. Wychodziły z niej otwory prowadzące dalej, w głąb dna.

Wyspa Nie-Twój-Zasrany-Interes


Słońce kreśliło na długich jęzorach fal złociste refleksy. Morze było dziś spokojne, nadając zatoce wręcz sielskiego klimatu. Zamknięta z obydwu stron mocno ściętym piargiem, stanowiła ów świetną kryjówkę. Z resztą, nie przez przypadek się tutaj znaleźli. Dewayne Casimir [1] był dobrym nawigatorem i znał wiele podobnych, ustronnych miejsc. Po ostatniej akcji z przechwyceniem transportowca owsa, trzeba było na parę chwil zniknąć z otwartych wód. Teraz skrzynki z drogocennym towarem znajdowały się na plaży, ułożone stosami [2]. Były gotowe do odebrania jeszcze dziś przez delegaturę, która miała przybyć z Rigel.
Dwayne pociągnął ze swojego gąsiorka. Pękate, pobijane naczynie mieściło już resztki przedniej brandy. Zaśmiał się w duchu, gdyż facet, który był poprzednim właścicielem alkoholu bronił go bardziej, niż tego cholernego owsa. Casimir unikał niepotrzebnego rozlewu krwi, jednak nie żałował swojej decyzji. Przecież dał im szansę oddania towaru dobrowolnie. To nie jego wina, że ich kości będą bieleć na morskim dnie.
Spojrzał w zamyśleniu na „Black Betty” [3]. Był z niej naprawdę dumny. Czarna fregata tkwiła na mieliźnie bliżej przeciwległej, mniejszej wysepki. Chociaż pozostawała w bezruchu, tkwiła w jej majestacie jakaś niewypowiedziana potęga, która zmroziła już niejedno, hanzyckie serce.
Z rozmyślań kapitana wyrwały go odgłosy jakiejś wrzawy dochodzące z zaimprowizowanego obozu jego kompanii [4]. Tych ludzi nie można było zostawić samych zbyt długo. Przesadnie wybuchowe charaktery oraz ego wysokości latarni morskiej szybko prowadziły do licznych zatargów.
Pośród szałasów oraz zbitych z desek, prowizorycznych zabudowań kotłowało się. Tuż przy dużym, obłożonym kamieniami palenisku zebrała się drużyna Dewayne’a. Dopiero po chwili kapitan zauważył, że walczą o jakąś kobietę, której zupełnie nie kojarzył. Miała na sobie poszarpany strój, na tyle zniszczony, że nie mógł stwierdzić kogo reprezentuje. Mike Ruther, bodaj najbardziej wybuchowy człowiek na jego pokładzie, pierwszy rwał się do ofiary.
- Zostawcie ją mnie! Zabiję burą sukę! – cedził przez pożółkłe pieńki zębów.

Wolne Miasto Laos, Orion


Nie to, żeby miał kiedykolwiek z tym problemy. Jednak musiał przyznać, że tym razem poszło naprawdę szybko. Przelotna znajomość w zajeździe skończyła wspólną się wizytą w łaźni. Wypite wspólnie wino tylko dopięło sprawy.
Miała świetne ciało, które prężnie napinało się pod gradem pocałunków. Na Noasa, jeszcze ten biust! Gdy brał w ręce te dwa półksiężyce czuł się jak piekarz ugniatający najlepszy chleb w całym Orionie.
- Krzycz moje imię! – wydarła mu się nagle do ucha, prostując się na nim i rozchlapując wszędzie wodę.
W tym momencie Jacob zdał sobie sprawę z faktu, iż jej imienia zwyczajnie nie pamięta. Prawdopodobnie mu się przedstawiała, ale średnio go to interesowało.
- KRZYCZ. MOJE. IMIĘ. – dziewczyna tylko się nakręcała.
Starr popadł w lekki popłoch. Rozejrzał się po szarych płytkach łaźni, jakby spodziewając się, że miano dziewczyny będzie gdzieś napisane. Wtem ktoś załomotał do drzwi. Z duszą na ramieniu mężczyzna przesadził poręcz balii i chwycił za ręcznik, owijając się nim w pasie. Dziewczyna wyraźnie niezadowolona, westchnęła głęboko. Założyła na siebie ręce.
Jacob ostrożnie uchylił drzwi, tak by niepowołany wzrok nie mógł spocząć na jego zdobyczy. Po drugiej stronie, w wąskim korytarzyku stał młody chłopak. Widział tych smarkaczy w całym mieście. Nastoletni kurierzy, gówniarze na posyłki, opłacani za nędzne grosze przez miasto.
Goniec wręczył mu zalakowaną kopertę, wyciągając rękę w oczekiwaniu na napiwek. Cooper zerknął na insygnia w pieczęci. Lucjusz Ferat. Lubił tego drania i już dawno nie miał od niego żadnych wieści. Historyk był prawdziwie udanym egzemplarzem. Nigdy nie nabrał maniery stonowanego naukowca. Chociaż uchodził za prawdziwy autorytet, to na co dzień zachowywał się, nie przymierzając niczym karczemny rozrabiaka. Jego sprośne żarty oraz skrajna bezpośredniość odstręczyły już niejednego, który chciał z Feratem współpracować.
Jacob oparł się o balię. Dziewczyna zwiesiła się na nim, mocno oplatając rękoma. Starr ujął mały nożyk i przeciął zamknięcie.
- Coś ważnego kotku? Chyba nie powiesz mi, że się gdzieś wybierasz? – zmarszczyła nos.
Starr spojrzał to na list, to na kobietę. Gdyby ruszył natychmiast i złapał ostatni transportowiec, zdążyłby zjawić się w Rigel już jutro. Natomiast niewiasta… skłamałby, mówiąc że takie zdarzają się często.

1200 metrów n.p.m.


Richard przekręcił nerwowym ruchem globus. Nieliczne plamy zieleni oznaczające lądy, rozmyły się w obrocie sfery. Siedział tak już od pół godziny. Z resztą już wcześniej wychodził bardzo niechętnie na pokład sterowca, by doglądać kursu. Był zdenerwowany, cała załoga to czuła, więc nie wchodzili mu w drogę. Przecież jest człowiekiem czynu! Powinien być gdzieś indziej, pozyskiwać nowe kontakty, motywować ludzi do pracy przeciwko Hanzie! Tymczasem dranie z Rigel zlecili mu tak przyziemne zadanie. Cóż, czasem trzeba zająć się i taką materią jak zwykły odbiór towaru. Potem podejmie się bardziej dobitnych zadań.
Drzwi za plecami Richarda trzasnęły, ale ten nawet się nie odwrócił. Wiedział, że tylko jedna osoba może sobie pozwolić na wejście tutaj ot tak, bez zapowiedzi. Manuela du Point, pilot sterowca. Dopiero, gdy siadła za heblowanym stoliczkiem, La Croix skierował się ku niej. Kobieta o długich, rudych włosach zapalała właśnie cygaretkę. W powietrzu rozniósł się zapach jabłkowego tytoniu.
- Wszystko zgodnie z planem. Powinniśmy być na miejscu za godzinę – stwierdziła rzeczowo, wypuszczając obłok dymu z ust.
Richard wciąż nic nie mówił. Niemniej cieszył się, że ma przy boku tę osobę. Była jedną z bardziej charakternych na pokładzie i znała się na swojej robocie. Świetny nawigator, a przy tym – czego nie przyznawał jawnie, piękna kobieta. Nieraz przychodziła do niego tak jak teraz, by porozmawiać na przyjacielskiej stopie. Bez żadnego puszenia się i ostentacyjnego udowadniania kto tu rządzi.
- Wciąż myślisz, że nabili cię w butelkę z tym zadaniem? – odgadła jego myśli - Cóż, może i tak jest.
Jak zwykle szczera do bólu.
Manuela nie widząc żadnej reakcji kapitana, ujęła skoroszyt leżący na stoliku. Przerzucając kartki, obserwowała ze znużeniem zapisane karty.
- Ten Dewayne to kawał niezłego skurczybyka. Z jednej strony mówią, że potrafi zachować zimną krew jak mało który. Z drugiej, chodziły już pogłoski, jakoby zatłukł dwóch postawnych chłopów gołymi rękoma. Dasz wiarę?
Richard wzruszył ramionami. Nie obawiał się korsarzy. Grali w jednej drużynie. A jeśli któryś stawał się zbyt buńczuczny, znał sposoby, aby przytrzeć im nosa.
- Tak tylko mówię. O połowie tych zabijaków plotą bajki. A potem spotykasz gościa o przydomku „Krwawy Joe” albo „Szalony Greg”. Co się okazuje? Że to liche chłopaczki z muśnięciem zarostu na twarzach. Haha.
Nagle Maneula przerwała swój wywód i zbliżyła notatnik na wysokość oczu.
- Wiesz co. Myślę, że nasze zadanie nie jest tak banalne, jak początkowo sądziliśmy.
Tym razem delegat wykazał żywe zainteresowanie. Wstał ze swojego miejsca i podszedł do kobiety.
- Spójrz. To wyciągi z naszych ostatnich wypraw tego typu. Widzisz? Dwa lata temu także odbieraliśmy owies z dwóch punktów. Le Mac i Przystań Poverick. Pięćdziesiąt dukatów za dziesięciokilową skrzynię.
Sir Richard oczywiście pamiętał te wyprawy, ale nie widział w ich fakcie nic intrygującego.
- To teraz słuchaj. Zlecono nam wziąć siedem skrzyń po pięćdziesiąt dukatów sztuka, prawda? No właśnie. Tylko że tym razem bierzemy je od korsarzy. Skoro tak, zrabowali je Hanzie. Hanza używa większego metrażu. Ich skrzynie mają po dwanaście kilogramów. Jednak kazano nam trzymać się starej ceny. Nawet dziecko wie, że jak pszenica czy jęczmień poszły w górę, tak ceny owsa specjalnie nie uległy zmianie.
Delegatowi już zaczynało coś świtać. Pokiwał głową, nieco zaskoczony, trochę też zły.
- Dewayne o tym doskonale wie i będzie chciał dostać większą stawkę. Chłopcy z miasta wybrali ciebie, bo potrafisz postawić na swoim. Zasłonili się tobą. Widzę jak na mnie patrzysz. Jeśli chcesz mojej rady, to posłuchaj mnie jeszcze chwilę. Delegatura wkurzy się, jeśli zapłacisz adekwatną, wyższą cenę. Nie powiedzą tego wprost, to pewne. Ale zaleją cię tego typu zadaniami, pierdołami na zasadzie przynieś, posprzątaj, pozamiataj. Ponadto nie wiemy jacy są ci konkretni korsarze. Jeśli zaczniemy na nich naciskać, może zrobić się nieciekawie. Znamy się dobrze i wiem, że jesteś dumnym człowiekiem. Nikt nie chce być durną kukiełką sterowaną przez górę. Ale dobrze się zastanów Richardzie.
 

Ostatnio edytowane przez Caleb : 22-08-2014 o 22:02.
Caleb jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 19:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172