|
Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
16-11-2015, 20:52 | #1 |
Reputacja: 1 | [Amber]Wzorzec Logrusa Wzorzec Logrusa – O co chodzi? – spytał Random, wchodząc szybkim krokiem do niewielkiej komnaty. Gerard i Julian czekali już na niego. – Mam nadzieję, że to ważne. – Obrzucił braci badawczym spojrzeniem. – Na dole mam delegacje z Begmy i Kashfy...
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 03-12-2015 o 23:42. |
03-12-2015, 23:35 | #2 |
Reputacja: 1 | Rebma
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny Ostatnio edytowane przez Efcia : 03-12-2015 o 23:41. |
08-12-2015, 17:14 | #3 |
Reputacja: 1 | Wizyta w Rebmie, była co najmniej pouczająca. Ciotka Llewella zrzuciła go na barki kuzynki Niamh. To zaś w połączeniu z cudami podwodnego miasta, robiło na nim niemałe wrażenie. Zresztą nic dziwnego, cała okolica była wyjątkowa a delikatna zielona mgiełka, dodawała wszystkiemu tajemniczości i nowości. Momentami czuł się jakby wypił za dużo absyntu i zielona wróżka towarzyszyła mu bez przerwy. Udało mu się jednak to wszystko opanować, a moneta, która często wędrowała po knykciach dłoni, wróciła na swoje miejsce. Najbardziej chyba cieszył się z wizyty w tutejszych stajniach. Nieco żałował że w większości miejsc, by zwiedzać morskie dno, potrzebny był akwalung a i wtedy było to zwykle mocno ograniczone. Więc korzystał ile mógł, poznając okoliczną florę i faunę. Skupiając się głównie na tym drugim. Musiał przyznać, że towarzystwo Niamh jako przewodniczki było nie tylko miłe czy pouczające, ale i wygodne. Mogła dostać się w wiele najciekawszych miejsc, bez większych problemów. Nie omieszkała przy okazji wciągnąć Albina na przyspieszony kurs etykiety. Musiał przyznać przed sobą, że jego maniery pozostawały wiele do życzenia, ale tego zwykle nie uczyli na ranchu. Starał się wyciągnąć z wizyty jak najwięcej, ale zwierzęta najbardziej zajmowały jego głowę. Długie, brązowe włosy, falowały nieco w tym podwodnym mieście, udało mu się je jednak utrzymać w jako takim porządku, to samo z brodą. Po wstępnym przyzwyczajeniu się, nie było to nawet takie ciężkie. Czarny płaszcz i granatowy dublet dopełniały wyglądu niebieskookiego mężczyzny. Gdzie indziej zamiast dubletu, zapewne byłaby to po prostu koszula, ale tutaj starał się zbytnio nie wyróżniać. Twarz Albina rozjaśniał uśmiech, gdy rozpoznał budynek, do którego zmierzali, zdawało się, że kuzynka zamierzała go zabrać na wyścigi. Przez chwilę zdawało się, że nic nie będzie w stanie zepsuć tak dobrze zapowiadającego się dnia. Jego optymistyczne podejście zostało jednak dość szybko zweryfikowane, przez wybuch kolorów. Ciężko było mu to nawet opisać, widział coś podobnego, raz, kiedy eksperymentował z różnymi psychotropami w górach, nawet nie pamiętał co wtedy brał, LSD czy meskalinę. Podziękował sobie jednak na przyszłość z takimi rozrywkami. Odrobina alkoholu zwykle mu starczała. Jednak feeria barw i kolorów, sprawiła, że na chwilę stanął jak wryty, a moneta zastygła między knykciami.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
10-12-2015, 23:58 | #4 |
Reputacja: 1 | - Nie las jest niebezpieczny, tylko jego mieszkańcy. - mruknął pod nosem Jerome podrzucając i łapiąc pierścień. Ledwie Fiona znikła poczuł próbę kontaktu przez atut. Jak do tej pory tylko ona się z nim tak kontaktowała, ale teraz na pewno nie była to ona. Może nie znał matki zbyt dobrze, ale nie podejrzewał jej o lenistwo i niechęć wrócenia tych kilkunastu kroków by coś powiedzieć. Zacisnął otrzymany pierścień w dłoni i ostrożnie nawiązał połączenie. - Jerome? - Usłyszał znajomy głos ojca. - Co się dzieje? - zdziwił się Jerome. - Mój przyjaciel poprosił mnie o pomoc. Sam niestety nie mogę udać się do niego. - Varadamus zaczął powoli. - Gdzie ty w ogóle jesteś? - Zmienił nagle temat wychylając się lekko, jakby chciał zobaczyć co jest za jego rozmówcą. - W końcu dotarłem na miejsce, do Amberu. - odparł Jerome - spotkałem też matkę… ale na razie zamieniliśmy tylko parę słów. Załatwia jakieś sprawy. Nie wiem czy możemy mówić otwarcie stoję w pałacowym korytarzu. Może wrócę do komnaty? - Dobrze. - Varadamus odczekał aż syn zamknie za sobą drzwi. - To się nawet dobrze składa. Pamiętasz mam nadzieję Randala. To on właśnie potrzebuje pomocy. Z tego co zrozumiałem, to ktoś na niego napadł i ukradł mu coś cennego. Nie znam szczegółów, nie mogliśmy spokojnie porozmawiać, za dużo ludzi się wokół niego kręciło. Musisz się do niego udać i pomóc mu. - To nie była prośba i Jerome dobrze to czuł. - Gdzie on teraz jest? - zapytał Jerome - W Rebmie? Najszybciej było by skorzystać z Wzorca, ale chyba mnie nie wpuszczą tam od tak sobie… Hmm, może matka mogła by pomóc… - Nie! - Zaprotestował ostro ojciec. - Matki w to nie mieszaj. Im mniej osób o tym wie, tym lepiej. Tak Randala jest w Rebmie. Chciałbym, żebyś udał się tam jak najszybciej. - Nie muszę jej mówić po co, wystarczy żebym mógł dostać się do Wzorca. Inaczej to trochę potrwa. Ale jak chcesz… chyba, że masz atut Randala, wtedy mogę przejść do ciebie, a od ciebie do niego. - Ta… - Jerome poczuł się jakby dostał obuchem w głowę gdy kontakt z ojcem nagle się urwał. Zatoczył się i przytrzymał ściany. - Co się dzieje? Słyszysz mnie? - zapytał pustą komnatę, ale odpowiedzi nie otrzymał. Zaklął pod nosem. Spojrzał na plecak, nawet się nie rozpakował. Przez chwilę analizował wszystkie fakty. Sprawa była poważna, spojrzał na ściskany w dłoni pierścień. Może był paranoikiem ale przywołał Wzorzec i obejrzał dokładnie pierścień oraz swoją komnatę. Zarówno pierścień jak i sam pokój nie nosiły żadnych magicznych śladów na sobie. Hmm, potrzebował działać szybko. Musiał znaleźć matkę, była szansa, iż miała atut ojca. Może uda się jej połączyć. Tylko jak ją znaleźć? Spojrzał na pierścień. Miał coś co należało do niej. Usiadł przy stoliku i położył pierścień na blacie. Magia sympatyczna była rozwiązaniem. Wziął kielich i nalał do pełna wina. Umoczonym w winie placem narysował wokoło oktagram, żaś jego boki i wierzchołki oznaczył runami. Wyszeptał zaklęcie i ostrożnie wrzucił pierścień do kielicha. - Matko, to ja Jerome - powiedział gdy jego odbicie w winie zafalowało. Niestety nie usłyszał żadnej odpowiedzi. Nie poczuł kontaktu z matką. Powierzchnia płynu w kielich powoli uspokajała się, a on widział ciągle swoje odbicie. - W takim razie spróbujmy inaczej - mruknął wyławiając pierścień z kielicha. Wytarł go do sucha chusteczką i skupił się na obrazie matki i starał dostroić do pierścienia, który nosiła. Powoli zaczął splatać zaklęcie. Być może uda się mu określić kierunek, w którym się znajduje. Jak w kompasie, tyle, że północą była by Fiona. Czas przestał istnieć dla pochłoniętego zajęciem maga. Nie było nic skomplikowanego w jego działaniach. Wystarczyło zwyczajnie odnaleźć nić stanowiącą połączenie przedmiotu z właścicielem i niejako zasilić ją nową mocą by urosła na tyle ażby dać połączenie. Trzeba było jednak tę nić oddzielić od innych struktur przedmiotu, a to było mozolnym i czasochłonnym zajęciem. Jerome podniósł lewą rękę na której leżał pierścień. Przedmiot należący do jego matki drgnął nieznacznie, niczym piórko poruszone wiatrem. Pierścień odwrócił się oczkiem najpierw w lewo, później w prawo i znowu w lewo. Po chwili ustawił się między palcem wskazującym a kciukiem. Ostrożnie trzymając pierścień przykrył go chusteczką i ruszył na korytarz, a potem dalej wedle wskazań pierścienia. Facet z chusteczką w ręku wyglądał dziwnie, ale mniej niż obracający się pierścień na dłoni. Napotkanym mieszkańcom pałacu czy też sługom kiwał uprzejmie głową. A nagabywany opowiadał, że zwiedza pałac. Pierwszy napotkany służący dał się niejako zwieść tłumaczeniom nieznajomego, że zwiedza pałac. Pozostawił więc syna Fiony samego, udając się dość szybko w kierunku z którego przyszedł. Jerome pokręcił się jeszcze trochę po zamku prowadzony magicznym kompasem. W końcu dodarł do drzwi. Nie różniły się one niczym od innych. Pierścień jednak pokazywał że jego właścicielka musi być za nimi. Nim jednak mag zdążył nacisnąć klamkę, drzwi otworzyły się i stanęła w nich księżniczka Fiona. - Jerome? Co ty tutaj robisz? - Spytała zdziwiona rozgląda się uważnie po korytarzu. W ich kierunku zmierzało właśnie czworo zbrojnych. Fiona spojrzała na syna marszcząc przy tym czoło. - Czyżby ojciec nie wpoił ci podstawowych zasad dobrego wychowania? - Po głosie można było wyczuć, że nie jest zadowolona. - Dziękuję kapitanie, - Odezwała się do zbrojnych. - ja już się nim zajmę. - Doniesiono nam pani - Odezwał się jedne ze zbrojnych kłaniając się przy tym, raczej Fionie niż im obojgu. - że ów człowiek kręci się po zamku. - Tak. - Powiedziała z jeszcze większą irytacją w głosie patrząc na syna. - To mój syn. - Rozumiem pani. - Odparł ten sam mężczyzna i ponownie skłonił się odchodząc. - Jesteś moim synem. - Fiona odezwała się gdy tylko strażnicy odeszli. - Nie oznacza to jednak, że możesz kręcić się po tym zamku kiedy ci się tylko spodoba.- Jej ton w dalszym ciągu wyrażał najwyższą dezaprobatę. - Szukałem ciebie, mam ważną sprawę - odparł upewniwszy się, że straż jest po za zasięgiem słuchu - skontaktował się ze mną ojciec, ale coś przerwało nam rozmowę. Myślę, że ktoś go zaatakował. Możesz się z nim połączyć? To ważne. - Nie jestem ślepy, widzę że coś tu się dzieje - pokazał nieokreślony kierunek ręką, mający oznaczać pałac - Nie wykluczone, że dostał odpryskiem tego… czegoś. Nie chcę mieszać się w sprawy Amberu nieproszony, ale martwię się o ojca. Pomóż mi. Fiona westchnęła kręcąc głową z dezaprobatą. Otworzyła drzwi, przed którymi stali i ruchem ręki zaprosiła go do środka. Stanęli w niewielkim, lecz gustownie urządzonym saloniku. - Gdzieś powinnam mieć… - Wyszła do drugiego pokoju. - … dawno nie rozmawiałam z nim. To chwilę potrwa. Dlaczego uważasz, że coś mu zagraża? Prosił cię o pomoc, gdy z tobą rozmawiał? - Był ciekawy czy już dotarłem tutaj - odparł Jerome rozglądając się ciekawie. - Gdy rozmawialiśmy poczułem się jakbym czymś oberwał w głowę i rozłączyło nas. Normalnie to się chyba nie przydarza podczas korzystania z atutu, prawda? - To tu mieszkasz - ni to stwierdził ni t zapytał wyglądając przez okno. - Tak, tu mieszkam. - Odparła jakoś tak mechanicznie. Nastała dłuższa chwila milczenia w trakcie której Jerome mógł podziwiać widoki z okna. Miasto i morze, tworzyły wzajemnie uzupełniający się i doskonale pasujący do siebie obrazek. - A ma. - Głos matki przerwał podziwianie panoramy Amberu. Pojawiła się z powrotem w salonie. - Proszę. - Wręczyła mu kartę. Jerome obejrzał kartę z uwagą analizując kreskę i detale, po czym oddał matce. - Nigdy nie miałem drygu do atutów. Wstyd się przyznać, ale nie potrafię. Czy mogła byś…? Rudowłosa córka Oberona ujęła kartę w rękę. Przez dłuższą chwilę nic nie robiła. Patrzyła się tylko na obraz. W pewnym momencie rysunek nabrał głębi. Postać na karcie poruszyła się. - Tak? - Jerome rozpoznał głos ojca. - Witaj Varadamusie. - Na twarzy matki pojawił się lekki uśmiech. - Fiona? - Twój syn chciał się z tobą skontaktować. Twierdzi, że grozi ci niebezpieczeństwo. Czy to prawda? - Nie. U mnie wszystko w porządku. - Odparł jej ojciec. - Nasz syn jest z tobą? - Tak. - Powiedziała Fiona. - Witaj ojcze, zmartwiłem się gdy nasz kontakt tak nagle się urwał - powiedział Jerome - Co się stało, rozmawialiśmy a potem jakbym maczuga w łeb oberwał? - Też to poczułem. Nie wiem co to mogło być. Przez jakiś czas nie mogłem się z tobą połączyć. - Powiedział Varadamus, po czym zwrócił się do kobiety. - Wy też mieliście jakieś zakłócenia? - Masz na myśli w kontakcie przez atu? - Spytała Fiona. Starszy z mężczyzn kiwnął głową na potwierdzenie. - Nie, tu było wszystko w porządku. - Odparła. - Dziwne, bardzo dziwne. - Dodał jakby do siebie ojciec. - Tak z ciekawości, masz atut matki? - zapytał - A właśnie, nie odpowiedziałeś wtedy na pytanie, nie zdążyłeś? Masz to? - Mam. - Zająknął się przy odpowiedzi. - Muszę was teraz zostawić. - Odezwała się Fiona. - Random życzy sobie żebyś był na kolacji. Skoro już jesteście z Amberze, to król zechce was do czegoś wykorzystać. - Uśmiechnęła się, ale tylko kącikami ust. Po czym podeszła do wiszącego koło drzwi do drugiego pokoju sznura i pociągnęła go. - Za chwilę zjawi się służący i odprowadzi cię. Nie wypada żebyś kręcił się po zamku sam. Zrozumieliśmy się? - Coś w jej oczach mówiło, że temat ten nie podlega dyskusji. - Varadamus. - Posłała mężczyźnie uprzejmy uśmiech kiwając głową na pożegnanie. - Do wieczora synu. - Tym razem obdarzyła młodego człowieka ciepłym uśmiechem i wyszła. Odprowadzi spojrzeniem matkę i odwrócił się znowu do ojca. - Czy robimy tak jak mówiłem wtedy gdy nam przerwano? - zapytał, rozglądając się za czymś do pisania i kartką. - Ewentualnie może to poczekać do kolacji? - Powinieneś udać się tam jak najszybciej. - Powiedział ojciec. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. - Możesz mnie tam przerzucić? - warknął Jerome zirytowany ignorując pukanie - Bo na piechotę najszybciej będzie oznaczało trochę czasu. Decyduj bo prywatność mi się kończy. - Dobrze. Chodź. - Varadamus pochwycił dłoń młodzieńca i już po chwili obaj stali na skalne, która, co ze zdziwieniem odnotował Jerome, lewitowała w powietrzu. - Ciekawe miejsce odwiedziłeś, tato - powiedział rozglądając się. - Gdzie jesteśmy? Schował atut przedstawiający ojca, kiedyś może się przydać. - Daleko od znanego nam świata. - Stwierdziła lakonicznie ojciec przeszukując kieszenie. - A! - Wyciągnął z jednej kartę. - Tu jest. Możesz się zaraz skontaktować z Randalem. - Podał synowi kartę. - Lepiej to ty zrób, ciebie zna lepiej - pokręcił głową Jerome - mnie widział tylko raz w życiu i to dawno. - No tak. - Westchnął ciężko biorąc atu z powrotem do ręki. |
13-12-2015, 11:59 | #5 |
Reputacja: 1 | Plomiennoluski & Asenat Zaprosiła ją na kolację i Lady Niamh przyjęła zaproszenie. Llewelli, córce Oberona z Amberu się nie odmawiało. Jadły w milczeniu, a gdy delikatne mięso ryb zastapiło wino i ciasteczka z wodorostów, zza kotary skrywającej muzykantów dobiegły słodkie dźwięki cytry, Llewella pogładziła wyłożone szylkretem podłokietniki swego krzesła, zapatrzyła się w zieloną przestrzeń za balustradą tarasu wzrokiem pozornie obojętnym... i odezwała się, głosem także pozornie obojętnym. Ostatnio edytowane przez Asenat : 13-12-2015 o 12:01. |
17-12-2015, 22:18 | #6 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
21-12-2015, 03:48 | #7 |
Reputacja: 1 | Scena w wieży maga przedstawiała się, jakby ktoś do środka wpuścił pijane zające, wielkości źrebaków. Można było zrozumieć wiele, czy to niedbalstwo, czy brak czasu, ale to nie była akurat kwestia zaniedbania. Coś się tutaj stało. Należało jedynie dojść do tego, co. Jednak zanim to się miało dokonać Albin postanowił rozglądać się bacznie dookoła. Schował nawet monetę, w każdej chwili gotów sięgnąć po ostrze, gdyby tylko zaszła taka konieczność. Zamiast po ostrze, sięgnął po ramię kuzynki, by uratować ją od upadku. Nie miał pojęcia czym była maź, w którą wdepnęła, ale nie miał zamiaru się w niej babrać. Biorąc pod uwagę stłuczone szkło i jego ilość, to co powstało lub wylało się na podłogę, mogło być dosłownie wszystkim. Rozglądanie się po kątach, wreszcie przyniosło jakiś efekt. Kątem oka Albin dostrzegł jakiś ruch, a gdy się obrócił i przyjrzał dokładnie, nawet rękę. - Tutaj. Podniosę regał, a ty wyciągaj. - Rzucił do Niamh, samemu podchodząc do leżącego mebla. Zaparł się wygodnie i podniósł regał, bacznie patrząc, czy przypadkiem nie czaiło się tam coś niebezpiecznego. Co prawda wątpił w to, ale sytuacja raczej nie należała do tych, gdzie można było sobie pozwolić na zaniechania czy nieuwagę. Gdyby trzeba było, miał zamiar zwyczajnie puścić regał, dokładając nawet nieco rozpędu własnej ręki. Zastanawiało go, czym mag mógł się zajmować, że miało to tak opłakane skutki, czy też może był to jakiś zupełnie niezależny atak. Na chwilę jego spojrzenie zboczyło za plecy, sprawdzić czy nic się gdzieś nie czai.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |
21-12-2015, 22:14 | #8 |
Reputacja: 1 | - Nie mogłeś iść do lasu na grzyby? - zapytał retorycznie ojca. - Wiesz jak je załatwić? -Wodą. Są wrażliwe na wodę. - odparł. - Zakładam, że oplucie ich to za mało? Spróbujmy zmienić Cień, deszcz powinien załatwić sprawę. - Co - zdziwił się Varadamus - rzuć jakieś zaklęcie przywołujące wodę. Mówiąc to złożył palce w gest Wardh i tuż przed pyskiem nadlatującego węża zmaterializowała się kula wody, niestety wąż był bardzo zwinny i w ostatniej chwili skręcił prawie unikając pocisku. Woda rozbryzgła się na pierzastym boku. Wąż ryknął i zwinął się w boleści roztapiając się niczym śnieg polany wrzątkiem. Wyrżnął w skałę na której stali ryjąc powierzchnię niczym pług. Wyrwane kawałki skał potoczyły się w ich stronę, Jerome odskoczył w bok - Dostałeś, go ojcze! - zawołał widząc rozpuszczające się zwłoki. Ale nie usłyszał okrzyków radości ojca. Obejrzał się i zamarł. Varadamus leżał przygnieciony kawałem skały. Doskoczył do niego błyskawicznie, na szczęście żył. Drugi wąż zaczął się zbliżać, ojciec chwilowo był wyłączony, a Jerome nie miał zawieszonych wodnych zaklęć. Nie chciał próbować ognistych. Mogły co prawda spowodować spektakularny efekt, ale przeciwny do zamierzonego. Skoncentrował się na wizji ulewnego deszczu. Wizualizował krople siekące pierzaste ciało węża. Sięgał po Cień i zaczął go naginać do swej woli. |
21-12-2015, 22:38 | #9 |
Reputacja: 1 |
__________________ - I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała. - W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor. "Rycerz cieni" Roger Zelazny |
27-12-2015, 18:01 | #10 |
Reputacja: 1 | Okoliczności były co najmniej dziwne, ale sprowadzały się do mieszanki przyziemnych kłopotów. Ot, gdzie postawić następny krok, żeby się nie poślizgnąć i nie skręcić karku sobie lub sinobrodemu. Nie było to aż takie proste na zdradliwej powierzchni podłogi i schodów. Gdy dotarli na dół, miał prawie ochotę odtańczyć mały taniec radości. Powstrzymał się jednak. Po pierwsze nie wypadało, po drugie, maga przejęła na swe barki gwardia. Ruszył więc za Niamh, która przejęła pierwsze skrzypce. Moneta szybko pojawiła się w dłoni Albina, wracając do swej naturalnej rutyny, krążenia po knykciach. Syn Eryka zastanawiał się co tu się faktycznie wydarzyło, ale jak na razie, odpowiedzi było niewiele. Odświeżenie się, nie zajęło mężczyźnie zbyt długo, mimo że poświęcił nieco czasu, na doprowadzenie brody do porządku. W szarej koszuli i granatowych spodniach pojawił się na posiłku. Musiał przyznać, że służba i status mają swoje zalety, jednak z tego co słyszał, wiązały się z wiecznymi gierkami i manipulacją, więc ostateczny bilans jednak Albina nie przekonywał. Za to owoce, te były wyborne, wyglądały podobnie do pomelo, w smaku jednak nieco przypominały liczi. Sięgnął więc po swój nóż, nie był zbytnio głodny, więc nie śpieszył się z obieraniem skórki, tworząc z niej długą wstążkę. Prowadził niezobowiązującą rozmowę, celowo omijając temat sinobrodego, korciło go żeby dowiedzieć się więcej. Stwierdził jednak, że najlepiej będzie zwyczajnie poczekać aż mag dojdzie nieco do siebie i sam będzie w stanie coś opowiedzieć. Nie musiał nawet czekać zbyt długo. Droga do koszar została pokonana sprężystym krokiem, bez zbędnego zwlekania. Uszu Albina doszły krzyki mężczyzny, który jeszcze niedawno leżał pod diablo ciężkim regałem z rozbitą głową. - Żywotna bestia jak na maga. - Mruknął do kuzynki.
__________________ Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości... |