| Jaksa i Niestanka
Wrócili do wioski w poważnym, spiesznym pochodzie. Ratomir z Jaksą prowadzili rannych rozbójników, Niestanka pierwsza leciała, na rękach mając spokojną już dziecinę. Wieś zwyczajnie pusta, dogasały ostatnie ognie pochodni, czego nikt dopilnować nie mógł, gdyż pojmani strażnicy jęczeli z bólu, w więzach przycupnęli przymusem w kącie chłodnej chaty. Krwawili, choć starali się tamować sączącą się czerwień. Dopomógł im Ratomir, drąc jakoweś brudne szmaty, pod jego srogim okiem jęli przykładać je posłusznie do rany. W pomieszczeniu panowała smutna cisza. Tylko Niestanka umiała w zioła, medykamenty i od śmierci ratowanie, Jaksa jedynie sprzątnął kąt sali, w pocie czoła usługiwał dziewczynie w sprawach przynieś i podaj. Lecz i choćby siedmiu znachorów krzątało się nad poranionym berbeciem, srogi Pan na wysokościach wyznaczył jemu ostateczną dróżkę. Wyziębnięte, wykrwawione, wyzionęło małą swą duszyczkę w trzęsących się ramionach Niestanki.
Śmierć dziecięcia tknęła wszystkich tu obecnych, ciężarem swym jeszcze mocniej zagęściła gorzką atmosferę. Do chaty wpadł Wojmir, pełną gębą rzucając pytaniami, w rękach niosąc jakoweś smakołyki z babcynej chałupy i krzywy rondelek, z jak twierdził, poszukiwaną mazią. Umilkł jednak pod mocarnym okiem Ratomira. *** Mężczyźni siedzieli ponuro wokół prowizorycznego stołu, złożonego z kilku małych, kurzem obrośniętych skrzyń. Pochylali się nad kawałkiem mapy, myśląc nad kolejnym ruchem, zerkając na Niestankę, która zajmowała się ciałem dziecięcia, aby godnie mogło spocząć w przyszłym swym grobie. Każdy w myślach zgodnie stwierdził, że dzielna z niej dziewczyna. Mazi w rondelku nikt jeszcze kosztować się nie odważył, a woń miała paskudną i potężną, bo przesiąkła nią cała chatka. Lecz dopiero sprawne oko zielarza ocenić może prawdopodobny skład dziwactwa, a teraz przecież ważniejsze sprawy są na głowie. - Z samego rana winniśmy porozmawiać z kimś, o ile cała ta wieś nie zaraziła się tym straszliwym zabobonem - przerwał ciszę Wojmir, pochylając się bardziej nad kawałkiem płótna. Jego wychudły palec uderzył w jedno z miejsc. - Czereśnia, myślę przyjaciele, że tam winniśmy ruszyć zaraz po uporaniu się z… wiadomym - spojrzał smutno na skuloną w kącie Niestankę i zaraz myślami powrócił do planowania. - Według starej sołtysowej tamtejsi chłopi maczali paluchy w “porwaniu” Wojciecha. Choć można i ręką machnąć na starego sołtysa i ruszyć do Wieruitów wsi, szukać śladów Knurzyska, lecz tamój droga dłuższa i cięższa, przydałoby się bardzo wczesnym rankiem wyruszyć. Nocą po gęstych lasach wędrować - toż to samobój istny! Co o tym myślisz paniczu? Lecz zaraz, skoro mowa o nocnych harcach, gdzieżeście tego męża włochatego pogubili? Wszewład Pędził przez gęsty las niczym dzikie zwierze, zwinnie omijając ostre konary i gałęzie, które jakby chciały zatrzymać go, nie pozwolić na dalsza wędrówkę. Nic to nie dało, gdyż mężczyzna mknął cicho i zgrabnie, a choć bez drogi, to węchem poprzez nieistniejące ścieżki, a łatwo było, kiedy kmieć cuchnął brudem oraz świeżą krwią. Czuł, że jest coraz bliżej i bliżej, aż wpadł nagle na nieoczekiwany hałas. Ktoś szlochał, męski płacz, jęk niezgrabny, o pomoc i łaskę nocną puszczę prosząc. “Przepraszam, proszę, przepraszam… “ Wszewład wyjrzał zza pobliskiego drzewa i zobaczył rozgrzanym wzrokiem, że ktoś klęczy pośród wolnej przestrzeni, dłonią jedną opierając się o przegniły pień, drugą zasłaniając twarz, jakby łzy wycierając. Cuchniało tak jak dotychczas, dzikie zmysły bohatera były pewne kim jest ten, co ze sobą rozmawia.
|