Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-12-2018, 22:15   #91
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
“Sosna” i Van Straten

Dwaj mężczyźni po obejrzeniu truchła dinozaura, ruszyli w końcu dalej, do następnego postoju, cały czas poszukując Azjatki… a Doug złapał się na fakcie, iż coraz częściej zaczyna się drapać po gębie. No tak, ten już niemal trzydniowy zarost zaczynał się powoli dawać we znaki. Wypadało się więc ogolić, albo i nie?

….

W kolejnym miejscu pośrodku dżungli, po następnym, daremnych w skutkach nawoływaniach zguby, Sosnowsky zauważył nagle... gniazdo jakiegoś dinozaura? Jajek wielkości futbolówki było pięć. Pozostawione na pastwę losu i ewentualnych drapieżników, czy może mamuśka była gdzieś w pobliżu? Rozdeptać je i zabić, być może unicestwiając przyszłe, groźne dla nich drapieżniki? Czy może zabrać ze sobą jako jedzenie, lub jako… łup warty sporą kasę? Ach te decyzje… A Van Straten był zajęty, nie widział jeszcze tego odkrycia, była więc okazja.




~

Po skontaktowaniu się z Majorem drogą radiową, i przekazaniu niezbyt pokrzepnych nowinek, jechali dalej. A robiło się coraz cieplej, wręcz już nie tylko upalnie, ale mega upalnie, po prostu niemal szło już zdechnąć w tym pieprzonym klimacie. Zapowiadał się naprawdę wielce gorący dzień.

Na drodze quada, jadącego przez dzicz, po jakiejś niby ścieżce, czy tam i może po prostu szlaku gdzie było mniej krzaków, pojawił się nagle dziwny, biało-zielony kwiat. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że owy kwiat miał gdzieś 1.5 metra wysokości, inne kwiaty wokół niego wyglądały na uschnięte, a samej roślinki, początkowo pochylona ku ziemi główka zaczęła się unosić, im bliżej podjeżdżali??





Harry i Larry

Duet youtuber i najemnik dotarli w końcu na plażę, gdzie wszędzie walało się sporo śmieci naturalnego pochodzenia, czy to z wyspy, czy i z morza, po ostatnich zmianach pogodowych, jakie miały tu miejsce. Sporo gałęzi, jakieś wodorosty, nieco kamieni, liście….

- Niezły burdel - Podsumował widok Roberts.

Harry czym prędzej udał się quadem do łodzi desantowej… która najwyraźniej przez przechodzący wcześniej huragan została mocniej wciśnięta na plażę. Kawał stali, ważący gdzieś około 30 ton został wepchnięty przez naturę głębiej w wyspę, obecnie znajdując się jakieś dobre dziesięć kroków od wody na piachu, a i do tego nieco ukośnie względem samego morza, no i mocno przechylony na jedną burtę. Wow, tu naprawdę musiało się dziać podczas owego huraganu.

Wokół wyspy rozciągała się ściana mgły, jak pierwszego dnia, gdy przez nią tu wpłynęli. Odcinała wszelki widok na morze wokół wyspy, na ewentualną, złudną nadzieję ujrzenia Hyperiona na niebieskim horyzoncie, zupełnie jakby owa cholerna mgła zregenerowała się po takim wietrzysku.

….

Skrzynie, pakunki, pojemniki i wszelkie inne tałatajstwo, jakie ekspedycja zostawiła blisko plaży, przymocowane po części do drzew, jak i do samej ziemi, przetrwały huragan w dobrym stanie. Może warto było coś stamtąd wygrzebać i załadować na quada? Major nie musi wiedzieć hehe… kurde, było gorąco. Zapowiadał się o wiele bardziej upalny dzień niż poprzednie.

A propo samego Majora, Larry połączył się z nim, informując o braku powodzenia poszukiwań, i przy okazji również o stanie łodzi. W odpowiedzi otrzymał informację, iż mają jeszcze chwilę pokręcić się po samej plaży, a następnie brać się powoli za powrót do obozu.

~

W drodze powrotnej, do uszu obu mężczyzn, dotarły odgłosy zwierzęcych pisków, czy i jakiegoś takiego jakby skomlenia, wycia, zdecydowanie było to jednak coś małego, i sądząc po tonie owych odgłosów to coś albo miało kłopoty, albo się bało?

Po kilku sekundach spomiędzy drzew wyłonił się maluch, co chwilę zawodząc i zawodząc. Pewnie zgubił matkę, czy tam rodzinę, stado… zauważył Harrego i Larrego, zatrzymał się, zaczął im przypatrywać.


- Mrrrrraaaaaaauuuuuu? - Zaskomlał mały dinozaur.

….

Quad którym jechali, zaczął nieco strajkować. Za każdym razem, gdy Frost gasił silnik, a później go odpalał, owy silnik wypinał się na niego do drugiego, a czasem i trzeciego razu, póki znowu nie zaskakiwał i warczał jak należało...





Obóz

Słońce wspięło się już wysoko na niebo, a żar dawał się we znaki wszystkim. Zapowiadał się wyjątkowo gorący dzień, o wiele bardziej upalny, niż poprzednie na wyspie… a Kim paradowała po obozie w klapkach, kusych szortach i koszulce, pod którą zdecydowanie nie miała stanika. I wiele osób wodziło za nią wzrokiem, niezwykle milutko się do niej uśmiechając.


“Bear” pozbył się górnego odzienia, paradując z nagą klatą. Póki jednak nie stał na warcie, a miał karabin i osprzęt kamizelki pod ręką, Major przymykał na to oko… zapędzając do roboty Collinsa, Alazraqui i Miyazakiego. Ci trzej panowie zajęli się bowiem uzupełnianiem wody dla ekspedycji z pobliskiej rzeczki. Najbardziej nie podobało się to oczywiście Honzo... Filtrowanie wody, przelewanie, w końcu i noszenie, a sam Baker w tym również pomagał, nie stroniąc od wysiłku fizycznego, choć i kilka razy zwróciła jemu na ten temat uwagę Kimberlee. Grupki - oprócz zbrojnej w niej obecności Bakera - doglądał i “Zapałka”.

….

Dorothy obudziła się dosyć spocona… to chyba jednak nie był dobry pomysł, by drzemać w śpiworze, a do tego jeszcze w skarpetkach? Gdy rudowłosa wychyliła głowę z namiotu, oślepiło ją słońce, potwierdzając fakt, iż było naprawdę gorąco.

....

Chelimo, wachlujący się dosyć dużą pokrywką z jakiegoś pojemnika, siedział w jeepie na warcie przy pięćdziesiątce, osłonięty przed słońcem kocem rozłożonym na stelażach pojazdu… Kaai odpoczywał w swoim namiocie, czytając jakąś książkę. I nagle zaczął kichać i kichać jak głupi, chyba i z 5 razy. Czyżby jakaś alergia?

….

Pani Elsworth również odpoczywała w swoim namiocie, po zarwaniu nieco nocy z “Sosną”. W chwili obecnej było widać jedynie jej bose stopy wystające z namiotu, kobieta leżała zaś na plecach, z nogą założoną na nogę w kostkach. Albo coś w takiej pozycji czytała, albo faktycznie drzemała?


Peter kręcący się po obozie coraz częściej spoglądał w stronę Alana. Mężczyzna przykuty kajdankami do jeepa siedział w słońcu, powoli się w nim gotując. Wodę w manierce co prawda miał, i jako taki lichy cień również, ale mimo wszystko, tak przecież nie można było z kimś postępować. Ukrócenie lichych pomysłów to jedno, ale powoli to była już przesada… niespodziewanie przy Woodsie zjawiła się Kimberlee, i odpięła kajdanki więżące “Zaopatrzeniowca”. A sam Curran, chcąc czy też i nie, usłyszał między nimi krótką wymianę zdań:

- Rozmawiałam z Majorem, wyjaśniłam mu, że tak już nie można, to groźne dla twojego zdrowia - Powiedziała Kim.
- Dzięki - Odpowiedział mężczyzna, masując nadgarstek - A Major to... - Zamilkł, chyba gryząc się w język - Dziękuję Kimberlee - Dodał po chwili Alan.
- Kajdanki i kluczyk muszę oddać Majorowi… a ty masz się zająć inwentaryzacją sprzętu - Lekarka spojrzała mężczyźnie w oczy, a ten zrozumiał, iż jeśli zabierze jedno lub drugie, czy tam i oba, to ona będzie miała kłopoty u tego sukinsyna, skoro się za nim wstawiła. Wszelkie inne dyskusje postanowił z kolei chyba również zostawić sobie na później, przytaknął bowiem jedynie głową.
- Nie robię tego dla niego, w życiu - Powiedział twardo.
- Wiem - Odparła Kim.

….

T ćwiczyła. W takim upale, w takiej duchocie, najemniczka waliła serię pompek za serią, potem brzuszki, planking, podciąganie na pałąkach jednego z jeepów, kobieta nie oszczędzała się, ćwicząc na całego, coraz bardziej spocona, i z klejącym się do ciała podkoszulkiem i shortami...





Gdzieś na wyspie….

Hana Heo spojrzała z zawiedzioną miną na ściągnięty ze stopy but. Wiedziała, że prędzej czy później mogło dojść do takiej sytuacji, miała jednak skrytą nadzieję, że będzie to właśnie “później” niż “prędzej”. No ale przecież nic nie jest wieczne… cholerna dziura, teraz będzie musiała uważać przy każdym kroku. Z dwojga złego, dobrze, że owe odkrycie nastąpiło po wejściu w strumyczek, a nie przy chodzeniu choćby po czymś, co mogłoby już wbić jej się w stopę.

….


Znowu ją bolał brzuch.

Zdecydowanie zjadła za mało, a połakomiła się na grzybki bez wystarczającego podkładu w żołądku. Już raz miała nauczkę, ale czy wyciągnęła z niej wnioski? Pewne owszem, ale nie całkowite… powodów zaś było wiele, i szkoda ich tu wszystkich wymieniać. Zresztą komu się miała tłumaczyć, samej sobie? Powoli już przestawała liczyć na jakikolwiek ratunek, a to była dla Hany jedyna rozrywka na wyspie, więc co tam… no ale serio powinna skończyć na maksymalnie trzech, czterech. Ile zjadła tym razem? Nie pamiętała. Chyba pięć? Smakowały dosyć okropnie, kleiły się jak szlag, ale już w połowie pierwszego nic z tych rzeczy nie miało znaczenia, zaczynały się bowiem całkiem niezłe jazdy.


Heo leżała w rozkroku, niemal nogami obejmując drzewo, a bolały ją nieco plecy od tropikalnej ściółki. Potrząsnęła głową, podrapała się po niej, uniosła na łokciach. No tak… to już drugi raz… ale czemu akurat drzewa?? Na widok lśniących nieco ud, i to bynajmniej nie z potu, uśmiechnęła się pod nosem. Gdzie jej ubranie? Jeden but tam, drugi w krzakach, majtki wiszące na kolejnym drzewie, koszulka…

Pamiętała niedźwiedzia. Przylazł do niej, jak ostatnio, posapał, obwąchał, ale ani nie zeżarł, ani nie wykorzystał. Opowiedział za to kolejny, świetny dowcip, trochę posiedział, podyskutowali o wpływach soli morskiej na loty oceaniczne. Niedźwiedź był kurcze wychowany, nie tykając trzepoczącej się po ziemi nagiej panienki z pianą na ustach. Niedźwiedź był gentelmenem!

….

Azjatka po raz 158 przemierzała czujnie dzicz w poszukiwaniu jadła i… czegokolwiek przydatnego do dalszego przetrwania, gdy po dżungli rozległy się niesione echem odgłosy wystrzałów. Tak, to była zdecydowanie broń palna, i to była w sumie i mała kanonada, a nie tam pojedyncze strzały. Serce stanęło jej w piersi, a sama Hana stanęła w pół kroku, zamierając w bezruchu. Ktoś tu był, ktoś do czegoś lub kogoś strzelał. Ludzie! Na wyspie byli ludzie!!

Przez chwilę zaczęła się śmiać, następnie płakać, a potem bełkotać do wysypki po ugryzieniu od pająka na lewym łokciu - jej jedynej przyjaciółki w tym miejscu. W końcu zaś usiadła na tyłku, i zaczęła myśleć, co teraz zrobić.








***

Komentarze właściwe jutro, dzisiaj w nich jedynie długo
wyczekiwana mapka obozu z paroma szczegółami
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 18-12-2018 o 22:25.
Buka jest offline  
Stary 19-12-2018, 21:30   #92
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
- Moja ulubiona podopieczna... - Peter podszedł do Dorothy, która wychynęła z otchłani swego namiotu. - Kawa, śniadanie, kąpiel, czy kawa, kąpiel, śniadanie? - spytał, obdarzając zagadniętą szerokim uśmiechem.
- Kawa, kąpiel, śniadanie - odpowiedziała mu wychodząc z namiotu w mokrej od potu koszulce, majtkach i skarpetkach. Przyciągnęła się, ziewnęła obrzucając okolicę i stojącego przed nią mężczyznę sennym jeszcze spojrzeniem.
- Masz siły, by dojść do kuchni, czy cię poratować i przynieść? - spytał, skupiając spojrzenie na swej rozmówczyni.
- Przynieś. - Dorothy uśmiechnęła się do niego z wyraźną wdzięcznością w oczach.
Peter odpowiedział usmiechem, po czym skierował się w stronę kuchni. Po chwili wrócił z kubkiem czarnej jak noc, parującej kawy.
- Zawsze do usług - powiedział, podając naczynie.
Lie dość szybko wypiła gorący płyn, co zaowocowało pojawieniem się kolejnych kropel potu na jej czole.
- Wyglądasz bardzo kusząco - stwierdził Peter. - Nawet jeszcze bardziej.
- Wyglądam jak zmokły szczur.- odpowiedziała przyglądając się sobie krytycznie. Wolną ręką chwyciła mokrą koszulkę i kilkukrotnie pociągnęła ją wymuszając przepływ powietrza między tkaniną a skórą.
- Jesteś zdecydowanie nieobiektywna - odparł. - Mi się ten widok podoba - dodał, przyglądając się działaniom dziewczyny. - Jeszcze trochę i mogłabyś startować w konkursie miss mokrego podkoszulka... Miły widok - powtórzył. - No ale skoro uważasz inaczej, to chodź się wykąpać. Mycie pleców masz gwarantowane.
Rudowłosa wróciła wymownie oczami podając jednocześnie kubek mężczyźnie.
- Czyli ty się ze mną teraz męczysz - ni to zapytała, ni to stwierdziła.
- Nie nazwałbym tego męczeniem się - odpowiedział. - Ale nie będę ci prawić komplementów - dodał z lekkim uśmiechem.
Te słowa sprawiły, że kobieta zaśmiała się głośno.
- Już masz dość?
- Prawienia komplementów, czy twojego towarzystwa?
Nie odpowiedziała mu znikając, nadal głośno śmiejąc się, w swoim namiocie. Zostawiła jednak odsłonięte “drzwi “ do swojego królestwa. Także najemnik mógł zobaczyć jak zakłada spodnie i zabiera kilka rzeczy potrzebnych przy ablucjach.
- Tam, gdzie wczoraj? - spytał, gdy Dot była już gotowa.
- Tak. - zgodziła się masując skronie i czoło.
- Kąpiel i masaż? - Gestem zaprosił dziewczynę, by ruszyła przodem. Rozejrzał się również dokoła ciekaw, czy Marcus podąża ich śladem. Ale Kaai się nie pojawił, gdy cichutko, na palcach, przechodzili obok jego namiotu.
Gdy dotarli nad rzekę Dorothy ułożyła swoje rzeczy na suchym kamieniu. Pozbyła się butów, skarpetek i spodni. Wszystko składając w równą kostkę i kładąc na butach. Później, stając plecami do mężczyzny zdjęła koszulkę.
Peter Przez moment przyglądał się dziewczynie, po czym poszedł w jej ślady, ściągając t-shirt.
- Pomóc ci? - spytał, stając za jej plecami i kładąc ręce na jej biodrach.
- Zadaje się, że to ja miałam się myć, a ty miałeś pilnować by nic mnie nie zjadło. - machnęła ręką by dać mu po łapskach.
- Miałem na myśli twoją odzież - odparł. - Ale może masz rację...
Odsunął się, po czym rozejrzał się dokoła.
- Na razie cisza i spokój - stwierdził.
Dorothy pozbyła się reszty ubrania, na co Peter zareagował pełnym uznania mruknięciem. .
Kobieta odwróciła na chwilę głowę w jego kierunku.
- Jak wy sobie na misjach radzicie?
- Jak z czym sobie radzimy?
- No… z myciem pleców - powiedziała myjąc własne. - I z tego typu potrzebami?
Peter przeniósł wzrok z otoczenia na dziewczynę. Na parę chwil.
- Z plecami tak jak ty - odpowiedział. - Jeśli zaś chodzi ci o różne... potrzeby... - Na moment zawiesił głos. - Masz na myśli kulturalne rozmowy, gry towarzyskie, czy seks?
- Tak, z tym wszystkim. Z seksem też - powiedziała, przechodząc do mycia innych części ciała.
- Zwykle znajdzie się kilka osób o podobnych zainteresowaniach, więc się grywa w karty, niektórzy czytają książki, jest internet. No i na misjach też bywają kobiety, które nie ślubowały czystości. One również mają swoje potrzeby, więc to się idealnie uzupełnia.
Peter część swej uwagi poświęcał działaniom dziewczyny, ale i nie zapominał o obserwowaniu okolicy.
- A ja myślałam, że wam nie wolno. Zależności służbowe i takie tam.- Dot nie czuła się aż tak brudna. Skończyła zatem dość szybko.
- Zależności slużbowe, zakaz bratania się i takie tam... To wszystko obowiązuje, ale na mniej więcej tym samym poziomie władzy wiele rzeczy jest dozwolonych. Im niższa szarża, tym może mieć większy krąg potencjalnych zainteresowanych. Ooooczywiście - przeciągnął słowo - czasami są też miejscowe panienki, zainteresowane nawiązaniem bliższych znajomości. Wszystko zależy od tego, gdzie się trafi.
- Jednym słowem rozrywek wam nie brak na misjach.- Dorothy wyszła na brzeg i zaczęła się ubierać. Jak na razie ograniczyła się do dolnej bielizny i czystej koszulki. Trzeba było przecież jeszcze umyć zęby.
- Tak, tak... same rozrywki. W przerwach między chwilami, gdy my strzelamy albo do nas strzelają - odparł Peter. - Czyli normalne życie najemnika - odparł. - A ty? Jak spędzasz wolny czas?
- Jeżeli to mam, to na zakupach. - Wypowiedź podszyta była ironią. -Albo na imprezach.
- Za zakupami nie przepadam, ale imprezy... to brzmi dobrze - powiedział z lekko kpiącym uśmiechem. - A jakie masz plany na dziś?
- Podobne jak wczoraj. - Posłała mu dwuznaczne spojrzenie.
- Jeśli masz na myśli to, co ja, to chętnie wezmę w tym udział. - Wzrok Petera na dłużej zatrzymał się na Dot. - A jakieś plany... wycieczkowe? Poza obóz?
W odpowiedzi ruda przesunęła zmysłowo dłonią po swojej szyi. Zaczepiła palcem o brzeg koszulki naciągając ją lekko. Cały czas patrzyła Peterowi prosto w oczy.
Było rzeczą jasną, że, jak przystało na odpowiedzialnego cienia, powinien ustawić swą 'podopieczną' do pionu i powiedzieć jej, gdzie powinna takie prowokacyjne zachowania sobie wsadzić, ale Peter jakoś nie czuł się wzorowym cieniem. A jeśli chodziło o wsadzanie czegoś gdzieś, to bynajmniej nie myślał o robieniu tego z zachowaniami.
Zrobił krok do przodu i chwycił za ten sam brzeg koszulki.
- Chętnie ci pomogę - zapewnił, równocześnie przystępując do realizacji tych słów.
- Zostaw.- Dot po raz drugi dała najemników po łapach uśmiechając się przy tym. - Jesteś na służbie.
- I zawsze chętny do pomocy. - Odpowiedział uśmiechem. - Ale nie zawsze jestem najlepszy w odczytywaniu myśli - dodał z wyraźną kpiną.
Dorothy zrobiła krok w swoje prawo bacznie obserwując mężczyznę. Z ust nie zszedł jej jednak prowokacyjny uśmiech.
- A skoro Marcusa tu nie ma, to można by rzec, że jesteśmy na prywatnej wycieczce. - Peter również wciągnął koszulkę. - Wracamy, czy planujesz zostać tu dłużej? Bez śniadania, co prawda, ale okolica jest ładna i towarzystwo porządne.
- Najpierw śniadanko. - Lie również kończyła się ubierać. - Chciałam wrócić do tego miejsca gdzie znalazłam okaz z rodzaju Middlemist red. Na razie jest jednak za gorąco na taką wyprawę. Tak że wracamy.
- Niestety, pogoda bardziej jest plażowa, niż wycieczkowa - potwierdził Peter. - Jak się nieco ochłodzi, to zobaczysz swoje kwiatki. Obiecuję.
- Po śniadaniu.- Powtórzyła zbierając swoje rzeczy.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 19-12-2018 o 21:48.
Efcia jest offline  
Stary 26-12-2018, 10:51   #93
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Lie w towarzystwie Currana wróciła po niedługim czasie do obozu. Oboje byli kompletnie ubrani i szli w pewnym oddaleniu od siebie. Dot starała się być przed najemnikiem.
Po drodze do swojego namiotu zatrzymała się przed schronieniem Cooke i Kaai'ego.
- Halo!! - “Zastukała” z przesadną siłą w stelaż. - Za pół godziny wymarsz! Zbiórka w pełnym rynsztunku!
- Dobra, dobra… - dobiegł z wnętrza głos Marcusa.
"Jakby ją coś ugryzło", pomyślał Peter
Dorothy ruszyła dalej. Następnym przystankiem był namiot Sarah. Dot, w równie przesadny sposób, “zapukała“ i do niego.
- Doktor Elsworth?! - zawołała stojąc przed namiotem biolog z lekko uchylonymi połami i wpatrywała się w jej stopy. - Wybieram się na zwiedzanie wyspy. Ma pani ochotę dołączyć?
- Hmmm? Co? A tak… dobrze, chętnie - odezwała się z namiotu Sarah zaspanym głosem.
-Doskonale - powiedziała Dot radosna jak skowronek.- Spotykamy się za pół godziny.
- W takim razie załatwię kogoś, kto nam potowarzyszy - powiedział Peter, po czym rozejrzał się po obozie. - David? Marco? - spojrzał na Dorothy. - Masz jakieś... propozycje? Preferencje?
- W tej sprawie zdam się na ciebie.- Dorothy powiedziała poważnym tonem.- To twoi ludzie. - Po czym zbliżyła twarz do jego ucha i szepnęła. - Pożyczyć ci kajdanki, gdyby Sarah znów była niegrzeczna. - W jej głosie było tylko rozbawienie.
- Z nią damy sobie radę. - Peter odpowiedział równie cicho. - Ale te kajdanki to ciekawy pomysł... - Obrzucił Dot uważnym spojrzeniem.
- Jak chcesz. - Lie odparła śpiewnie, niezwykłe rozbawiona. - Masz pół godziny na zorganizowanie kogoś.
- Tak jest - odparł żartobliwym tonem. - Tylko nie zapomnij o śniadaniu - dodał, po czym ruszył na poszukiwanie majora.

Rozmowa nie trwała długo i po chwili kolejny 'ochotnik' na wyprawę został poinformowany o 'zaszczycie', jaki go spotkał.
Marco nie wyglądał na zachwyconego wizją opuszczania obozu, ale wielkiego wyboru nie miał.
W wyznaczonym przez Dorothy czasie wojacy byli gotowi do wyruszenia. I pani Lie była gotowa do eksploatacji wyspy. Z pełnym brzuchem, w dobrym humorze… zdawała się promieniować taką czysto akademicką ciekawością.
Nawet, o dziwo, nie protestowała i nie czyniła zbędnych i złośliwych uwag odnośnie organizacji tej małej wyprawy, co Peterowi wydało się dość zaskakujące. Czy jednak oznaczało to, że trzeba na Dot zwracać baczniejszą uwagę, niż zwykle, tego nie był pewien.

Sarah Elsworth zjawiła się w… spódniczce, bluzce, butach trekingowych, z nieodłącznym kapeluszem na głowie, i małym plecaczkiem, gotowa do wyprawy. Uśmiechnęła się przelotnie do zebranych, po czym przytknęła palec do ronda kapelusza, wykonując niby salut do Currana.
- To jak panie władzo, ruszamy? - Spytała, chyba używając takiego, a nie innego określenia dla sierżanta, zasłyszanego wcześniej u Honzo?

- A gdzie dokładnie idziemy? Co będziemy robić? Ile nas nie będzie? Serio chce wam się w takie upały włóczyć po dżungli? - Zasypał wszystkich pytaniami Chelimo, przecierając z przesadnym gestem, niczym jakaś, kurczę, księżniczka, czoło wierzchem dłoni.
- Zobaczysz. - Dot prawie zaśpiewała.
- Na początek idziemy sprawdzić, jak się mają kwiatki odkryte przez panią Lie - odparł Peter. - A potem pozwiedzamy kolejny kawałek świata.
- Nie marudzić, będzie kupa zabawy- dodała wesoło Pani Lie.

"Oby nie", pomyślał Peter.
- Panie przodem - zaproponował.
- To my idziemy? - Dorothy nie kryła zdziwienia.
- Wszak to parę metrów, do tych twoich kwiatków. - Dla odmiany Peter był zaskoczony. - Dokąd chcesz niby jechać?
- Tu i tam - udzieliła mu dość mglistej odpowiedzi, ale ruszyła w kierunku roślin.
Pozostali z mniej czy bardziej okazywanym brakiem entuzjazmu podążyli za nią.
- Wiecie, że jeśli będzie pomagać, to szybciej skończymy i szybciej wrócimy - rzuciła w pewnym momencie Dot, patrząc na Hawajczyka.
- Nie wiem, o co ci chodzi... - odpowiedział najemnik z niewinną miną.
- Liczę, iż tym razem i ja dokonam jakiś odkryć? - W pewnym momencie Sarah mrugnęła porozumiewawczo do Dorothy.
- Jak wszyscy już wszystko mają, tu ruszajmy - Chelimo poprawił plecak na sobie, po czym skierował swoje kroki w kierunku celu ich małej wycieczki, wyprzedzając szybko Dorothy.
- Tak czy siak będziesz sławna. - odpowiedziała jej Dorothy.
Gdy dotarli na miejsce pani Lie przez chwilę przyglądała się roślinie, którą odkryła raptem wczoraj.
- Piękna jest, prawda? - Kobieta wypowiedziała te słowa z wielkim zachwytem w głosie. Delikatnie pogładziła liście i kwiaty rośliny.
- Ta roślina musi zostać wykopana.- Dot odwróciła się twarzą do reszty i prześlizgnęła się wzrokiem po mężczyznach. - Ja tego nie zrobię. Dlatego proszę o pomoc.
"Proszę", pomyślał ironicznie Peter, który nie rozumiał zachwytu nad byle badylkiem.
- A czy nie lepiej byłoby pozostawić wykopanie na ostatnią chwilę - spytał. - Czy to cudo nie będzie się miało lepiej w tym miejscu, niż w naszym obozie? Poza tym i tak nikt jej nam stąd nie zabierze. Dość dużo tego tu rośnie.
Dorothy Lie słuchała wypowiedzi Currana z kamienną twarzą. Nawet jeden mięsień nie drgnął jej, chociaż w środku, to chciała kazać mu się zamknąć. Zamiast tego powiedziała jedynie.
- Powinnam mieć okazy do badań.
-Żywe, jak rozumiem... A jak daleko sięga system korzeniowy tej roślinki? Mamy go przenieść do obozu razem z ziemią, czy wystarczy wykopać, otrząsnąć z korzenie z ziemi, przenieść i ponownie zakopać? Bo na uprawę hydroponiczną raczej nie mamy warunków. Może być tamten? - Wskazał na jeden z najmniejszych osobników, wielkości dość sporego krzewu róż.
- Żywe, z ziemią. I tak, może być ten. Jego system korzeniowy nie powinien być aż tak rozległy - odparła Dot rzeczowo.
"Nie powinien..." Słowa-klucz.
- Marco, zaczynasz - polecił Peter. - Potem zastąpi cię Marcus, a potem ja.

- Ech... - Wzdychnął sobie Chelimo, po czym ściągnął plecak i odłożył go blisko siebie, podobnie czyniąc z karabinem. Byleby broń była na wyciągnięcie ręki…
- To pilnujcie terenu - Powiedział, po czym zajął się kopaniem za pomocą saperki.

Sarah z kolei się wielce nudziła, rozglądając po okolicy, i pani biolog oczywiście wypatrzyła już sobie dinozaury, z którymi pewnie chciałaby się bliżej poznać… spojrzała na Currana, prowokacyjnie szczerząc ząbki.
- Za chwilkę, pani doktor - powiedział Peter. - Jeśli za wcześnie tam pobiegniesz, to będę musiał je przepłoszyć... - Dotknął dłonią kolby sztucera.
- No… dobrze no... - Pani Elsworth przestąpiła z nogi na nogę, niczym mała dziewczynka, nie mogąc się doczekać. Skierowała więc jedynie wzrok na obiekty swych zainteresowań, chwilowo zadowalając się obserwacją z daleka.

W tym czasie Chelimo powiedział nagle “ups”, i na chwilę przerwał kopanie. Gdy Dorothy z kolei spojrzała na nieco wykopanej ziemi, mało jej szlag nie trafił. Marco przebił saperką jeden z dużych korzeni krzewu.
Pani Lie zmełła jakieś przekleństwo. Na jej twarzy pojawił się wyraz niezadowolenia, a w oczach żądzą mordu.
- Ostrożniej…- wycedziła przez zaciśnięte zęby. - Proszę. - dodała siląc się na uprzejmość.
- To chyba nie będzie takie proste... - powiedział Peter. - Ale chyba damy radę - dodał, po czym przeniósł wzrok na Sarah by sprawdzić, czy czasem nie zaczęła wprowadzać w życie swoich pomysłów.
- Chyba trzeba było zostawić to na koniec. - Dorothy powiedziała bez entuzjazmu również spoglądając na Sarah. Ona zrobiła to by nie patrzeć na to, co robił Marco.
- Przepraszam, to niechcący... - mruknął Marco, po czym zajął się już o wiele bardziej profesjonalnie wykopywaniem roślinki, i w ciągu paru minut odwalił już tym razem kawał dobrej roboty.
Dorothy co chwilę zerkała na poczynania kopiącego mężczyzny.
- Mogłabym cię ucałować - powiedziała radosnym już tonem.
- Emmm… tego… nie, dzięki.. - Lekko spocony Marco podrapał się po głowie - Obejdzie się bez takich przejawów spoufalania.
- Ranisz moje uczucia. - W głosie Dot dało się wyczuć przesadną urazę.
- Ojej - Marco machnął dłonią niczym damulka. - Przeeeepraszaaaam! - wyśpiewał niemal.
-Wybaczam. - Dorothy odpowiedziała podobnym tonem.

W tym czasie, pilnujący terenu Kaai przewrócił oczami, a Sarah… była o dwa kroki dalej niż powinna, oczywiście w kierunku dinozaurów. Zauważyła, że Peter zauważył.
- No to… dinozaury? - Uśmiechnęła się z wielce niewinną minką.
- Kuszą, prawda? - Peter przeniósł wzrok z Sarah na dinozaury, potem rozejrzał się dokoła w poszukiwaniu ewentualnych niebezpieczeństw, tych jednak nie dostrzegł. Oprócz roślinożerców, na polance nie kręciły się żadne inne gadziny.
- Chcesz od razu odstawić zdobycz do obozu? - spytał Peter.
- Niekoniecznie.- odpowiedziała podając Chelimo manierkę z wodą. - Odwaliłeś kawał dobrej roboty.
- Chodźmy zatem oswoić jakiegoś dinozaura - powiedział, dość żartobliwym tonem, Peter.
- Dobrze, że nie węża. - Rudowłosa zaczęła się śmiać.
-Byłoby jak w raju - odparł Peter.

Sarah popędziła do przodu, rozglądając się za potencjalnymi obiektami do swych badań. Na dużej polanie pożywiały się dwa stegozaury, które lepiej było obserwować z bezpiecznej odległości i nie podchodzić, oraz gdzieś koło tuzina skaczących wesoło małych kurdupli, również roślinożernych.



A pani Elsworth chyba by nie była sobą, gdyby oczywiście nie wybrała się do Stegozaurów…
- Ej...! - Peter podbiegł do Sarah i złapał ją za ramię, zatrzymując w miejscu. - Jeśli chcesz jakiegoś na pamiątkę, to tylko takiego małego.

Zanim Sarah cokolwiek powiedziała, dosyć szybkie ruchy Petera, i przede wszystkim jego słowa, zwróciły na oboje uwagę Stegozaurów. Oddalone o jakieś 10 metrów gady spojrzały na ludzką parę, po czym krótko warknęły. Jeden z nich z kolei, nawet zamachnął ogonem w ich kierunku, co zapewne miało być ostrzeżeniem.
- I kto tu jest roztrzepany? - Syknęła cicho do najemnika kobieta - Ja tak na nie nie zadziałałam...
- Zrób jeszcze krok, a wracamy do obozu - równie cicho odpowiedział Peter. - Jasne? Obmacywać możesz te małe - dodał stale szeptem.
- Nie gorączkuj się, przecież nie chciałam ich poklepywać - odszepnęła kobieta. - Z takiej odległości również mogę je obserwować...
- Miałem już do czynienia z zapalonymi naukowcami - stwierdził cicho Peter. - Im też się zdawało, że metr w jedną czy drugą nie robi różnicy, a roślinożerca przecież nic im nie zrobi. Bądź więc tak miła i cofnij się o krok. Zgoda?


Dorothy Lie przyglądała się w milczeniu, ale z uśmiechem, przepychankę między doktor Elsworth a Curranem. Rozumiała i podzielała jej argumenty i zaangażowanie.
- No, panowie? - zwróciła się do Kaaiego i Chelimo. - Może teraz pomożecie doktor Elsworth? - Uroczo uśmiechnęła się do obu. - Wdzięczność zostanie okazana z pewnością, później.
- I ciekawe, co niby mamy zrobić? - powiedział Kaai powątpiewającym tonem. Marco z kolei jedynie wpatrywał się z wyczekiwaniem na więcej chyba szczegółów, jakie im wyjaśni Dorothy…
- Złapać takiego małego dinozaura? - zapytała niepewnym głosem. - Jeśli trzeba, to wam pomogę.
- Serio? - zdziwił się Kaai.
- No jak się Curran na to zgodzi... - dodał Chelimo, a wtedy Marcus wzruszył ramionami i dodał:
- No dobra, ale jak?
- Zgodzi się, zgodzi - zapewniła.
Przyjrzała się małym stworzeniom.
- W ostateczności można do nich strzelić. - Zamyśliła się.
- Trzeba je ogłuszyć. - Zdjęła swój plecak i zaczęła przeszukiwać - Może tym? - Pokazała mężczyznom urządzenie przypominające pistolet.


Kaai wziął więc paralizator od Dorothy, Chelimo wyciągnął z plecaka jakiś koc… i mężczyźni zaczęli ganiać za małymi dinozaurami. Wychodziło im to tragicznie, co chwilę się potykali ścigając małe, zwinne gady, a Marco nawet raz zaliczył bliższe spotkanie z drzewem. Poza guzem chyba nic mu nie było, ale i tak był w o wiele gorszym humorze, niż kilka minut temu. W końcu jednak Marcus miał okazję, strzelił i trafił, “popieścił” małego dinozaura wyładowaniem elektrycznym, a Marco pochwycił nieprzytomnego uciekiniera w koc… sama Dorothy chyba z kolei miała niezły ubaw, wszystkiemu się przyglądając, chociaż starała się jak mogła by ukryć owo rozbawienie oraz nie zdenerwować i nie zdemotywować mężczyzn.
- Poszło wam całkiem sprawnie, panowie - powiedziała z niekłamanym podziwem w głosie. - A teraz proszę o zwrot mojej zabawki. - Wyciągnęła rękę w kierunku Hawajczyka, na co ten oddał jej paralizator.
- Sympatyczna zabawka, ale na wielu rosłych facetów bezużyteczna - powiedział Kaai. - Wielu żołnierzy ćwiczy na sobie paralizatorami, żeby się im opierać… oczywiście bez zgody przełożonych.
- Ostrzegasz mnie przed sobą, czy jak? - Dorothy zadała to pytanie chowając paralizator do plecaka.
- To miała być anegdotka, nie wiem czy o tym wiedziałaś... - Wzruszył ramionami najemnik.
- To uracz mnie nimi wieczorem. - Dot uśmiechnęła się zalotnie do Marcusa.


Sarah i Peter oddaleni o kilkanaście metrów od reszty, obserwowali większe okazy na polanie. Kobieta z kolei zachowywała się “jak należy”, ograniczając jedynie właśnie studiowanie gadów z bezpiecznej odległości, robiąc notatki i co jakiś czas nawet i zdjęcia. Najemnik z kolei raczej się w trakcie tego zajęcia nudził… oboje jednak klęczeli, by być mniej widocznymi dla Stegozaurów, a Peter zupełnie przypadkiem miał od czasu do czasu wgląd w dekolt pani Elsworth i po chwili zdał sobie sprawę, iż kobieta nie ma pod bluzką stanika…
Widok był całkiem niezły, bowiem cycki Sarah miały rozmiar, tak na oko, 90DD, chociaż były, zdaniem Petera, podrasowane. Ale nawet gdyby widok był jeszcze bardziej oszałamiający, to i tak Peter nie miał zamiaru skupiać na nim całej swej uwagi.
- Może już pójdziemy? - szepnął. - Nie warto nadwyrężać szczęścia.
- Oj, nie pękaj, no - powiedziała cicho kobieta - Patrz, jedzą sobie spokojnie, nie zwracają na nas uwagi, bliżej nie podchodzę, wszystko jest ok. - Uśmiechnęła się do niego Sarah.
- No to masz jeszcze kilka chwil na zrobienie kilkunastu zdjęć - zgodził się Peter.
- Och, cóż za wielkoduszna oferta... - Szepnęła z przekąsem pani biolog do mężczyzny, nie odrywając jednak wzroku od dinozaurów - Ciekawe, czy są tu i jakieś nieznane gatunki? - Dodała po chwili, jakby z nutką nadziei w głosie.
- Jeśli będziesz tu tkwić, to się nigdy nie dowiesz. - Peter się uśmiechnął, czego Sarah dostrzec nie mogła. - Trzeba wrócić do obozu i porozmawiać z majorem, by się zgodził zorganizować dłuższą wyprawę.

Jeden ze Stegozaurów przerwał skubanie zieleniny i zwrócił łeb w stronę Sarah i Petera… choć może i patrzył na pozostałych na polanie? Dziwnie parsknął przez nozdrza, niczym jakiś byk, powoli zwrócił się w ich stronę resztą cielska, i… zaryczał. Chyba nie spodobały się jemu gonitwy dwóch innych mężczyzn za małymi dinozaurami, same piski uciekających dinozaurów i ogólne, małe zamieszanie. Curran już chyba przeczuwał co się święci, Sarah również spięła się na całym ciele. A Stegozaur ruszył szarżą prosto na nich!
- Skacz w lewo, pędź do drzew! - rzucił Peter, obserwując gnającą w ich stronę górę mięsa. Miał zamiar poczekać jeszcze ze dwa uderzenia serca, a potem również rzucić się w bok, w drugą stronę, i też uciekać. Na drobną chwilę, krótszą niż sekunda, takie zagranie skołowało nieco nadbiegającego dinozaura, i jakby… poplątały się jemu nogi? W każdym bądź razie, jakoś tak wybił się z rytmu, przez co niezwykle koślawie podążył za Sarah, i jak nie zamachnął ogromnym ogonem z pancerną końcówką, przypominającą dwa wielkie głazy… ścinając drzewo, przy którym kobieta w ostatniej chwili rzuciła się na szczupaka na ziemię.

Stegozaur pędził jednak nadal, nawet zbytnio nie zwalniając. A pędził teraz prosto na Dorothy, Kaaia i Chelimo… ten ostatni wrzasnął, po czym chwycił za karabin i zaczął strzelać do nadbiegającego dinozaura.
- Uciekaj!! - wrzasnął do Lie jej bodygard, po czym sam zrobił użytek ze swojej broni długiej, posyłając dwie krótkie serie…

Wzrok Petera przeniósł się z przebiegającego blisko niego dinozaura na Sarah. Kobiecie nic nie było, właśnie podnosiła się z ziemi… świecąc do gołym tyłkiem?? Pani biolog podwinęła się mocno sukienka, i wyraźnie było widać, iż nie miała pod nią bielizny? Curran spojrzał następnie na tor szarży Stegozaura i jego nowe cele, i serce podeszło mężczyźnie do gardła. Uniósł sztucer i zaczął strzelać w stegozaura, starając się trafić w kręgosłup.

- Oż kurwa!!- wrzasnęła przerażona Dorothy i niewiele myśląc, rzuciwszy swój plecak puściła się pędem przed siebie, po chwili odbijając w swoje lewo.
- Zabijcie to!! - wrzeszczała uciekając przed rozpędzonym roślinożercą.
Podobnie jak podczas wyścigu z Douglasem, nie oglądała się za siebie, tym razem nie była to już zabawa. Tym razem zagrożenie było realne i Dot dawała z siebie co mogła, by umknąć prehistorycznemu gadowi.
Dwa pojedyncze strzały z M4 Chelimo miały beznadziejny skutek… Pionier nawet nie trafił w nadbiegające bydlę. Mogło wydawać się to dziwne, ale mężczyzna chyba celował w głowę nadbiegającego dinozaura, tam gdzie nie był aż tak mocno naturalnie opancerzony… co nie zmieniało faktu, że skopał sprawę na całego, i sam już kompletnie spanikował, krzycząc i rzucając się do ucieczki, ale w sumie było za późno.

Kaai trzymał nerwy na wodzy. Wycelował z takiego samego karabinu jak poprzednik, i oddał krótką serię trzech pocisków, a w tym samym czasie Peter również chwycił za swój sztucer, i wypalił 2 razy. Pierwszy pocisk trafił Stegozaura, gdzie najemnik wycelował, drugi jednak odbił się od płyt na cielsku pędzącej gadziny.

Dorothy wiała ile sił, Sarah klęła na całego, a dinozaur przebiegł jeszcze kilka metrów w kierunku Kaaia i drącego się ze strachu Chelimo, po czym… zwalił się w biegu na ziemię, zarył w niej cielskiem, i przejechał w ten sposób nawet jeszcze 3 metry ryjąc glebę. W końcu wszystko i wszyscy ucichli, a Stegozaur leżał na trawie martwy.

- Mordercy!! - wrzasnęła Elsworth, wstając, poprawiając szybko spódniczkę i posyłając gromy z oczu w kierunku wszystkich trzech najemników. - Pieprzone brutale!!

Drugi Stegozaur, wystraszony kanonadą, oraz i chyba tym, co się stało z jego pobratymcem/samicą/samcem? uciekł z polany w cholerę, podobnie zresztą, jak wszelkie inne zwierzątka czy gady. Ludzie zostali tam więc sami, z truchłem sporego kolosa… u którego po kilku dłuższych chwilach można było zauważyć 3 dziury po kulach nieco powyżej linii oczu, gdzieś na jego dinozaurzym niby czole…

- Dlaczego to zrobiliście, dlaczego, dlaczego? - Sarah już się nie wydzierała, teraz jej ton był na skraju płaczu, a załamywał się coraz bardziej, im bliżej podchodziła do martwego Stegozaura.
Dorothy zatrzymała się gdy kanonada ucichła. Gdy wszystko ucichło. Starła z czoła krople potu i odwróciła się gdy akurat doktor Elsworth wyzywała mężczyzn.
- Ciebie chyba pojebało, Sarah!! - darła się do biolog, idąc w kierunku truchła. - To coś chciało nas staranować!! Bardzo dobrze zrobili!!
- Lepiej że on, niż ktoś z nas - powiedział Peter. - Wszyscy cali? - upewnił się.
- Tak, wszyscy - odpowiedziała mu Dorothy rozglądając się za swoim plecakiem.
Gardło miała bardzo suche i chciało jej się pić. Peter, który wcześniej znalazł się na pobojowisku, podał jej podniesiony z ziemi plecak.
- Dzięki, panowie, za ocalenie mojego tyłka. - Z autentyczną wdzięcznością zwróciła się do najemników. - Nie macie pojęcia jak ja się cieszę, że tu jesteście - mówiła między jednym łykiem a drugim.
- My też się cieszymy, chociaż nie da się ukryć, że to może oznaczać kłopoty - stwierdził Peter. - Ale i okazję do kolejnych, jeszcze ciekawszych obserwacji. A swoją drogą... co tak hałasowaliście?
- Łapaliśmy, chociaż powinnam powiedzieć, że to Kaai i Chelimo łapali, okaz dla pani doktor Elsworth.- Te ostatnie słowa wypowiedziała głośniej, tak by i Sarah mogła usłyszeć.
-I...?
- I złapali. - Dorothy wskazała ruchem głowy na zawiniątko w kocu.
- Żywy? Sarah? Co ty na to? - Peter również spróbował odwrócić uwagę pani doktor od utrupionego stegozaura.
- Żywy - potwierdziła pani Lie.

Sarah opadła ciężko na kolana przy martwym Stegozaurze, po czym na chwilę spojrzała na Dorothy i… pokazała jej środkowy palec. Następnie przyłożyła obie dłonie do boku martwego dinozaura po czym zaczęła chlipać…
- To ten, pilnujemy terenu - powiedział Kaai, po czym odszedł kilka kroków w bok.
- Kiedy wrócimy do obozu? - odezwał się Marco, po czym dodał wyjątkowo cicho do Petera - Muszę przebrać spodnie...
- Skoro mamy żywego dinozaura - powiedział Peter - to musimy jak najszybciej dostarczyć go do obozu. Nie wiadomo, kiedy się obudzi. Musimy zadbać, by nie narobił kłopotów, przygotować jakąś klatkę czy zagrodę. Sarah, zbieramy się!

Dorothy Lie raz jeszcze obrzuciła spojrzeniem martwe zwierzę, nad którym użalała się doktor Elsworth. Z lekkim niedowierzaniem pokręciła głową, zachowanie Saraha wydało jej się niedorzeczne.
- Naprawdę, panowie, komu powinna podziękować?- Rudowłosa po kolei zatrzymywała wzrok na najemnikach.
- Zapewne Kaai - powiedział Peter. - Nie sądzę, bym sobie mógł przypisać ten sukces.
- Strzelaliśmy wszyscy... - odburknął Marcus z kilku metrów, nie spoglądając nawet w stronę rozmawiających. Za to Chelimo nawiązał kontakt wzrokowy z Dorothy, po czym na migi, kilka razy wskazał palcem właśnie w kierunku Kaaia.
-Dzięki - wyszeptała Dorothy, chociaż to co powiedziała bardziej dało się wyczytać z ruchu warg niż usłyszeć.

W tym czasie popłakująca Sarah chyba teraz dopiero zrozumiała, co wcześniej do niej mówił Peter.
- Złapaliście żywego dinozaura? Gdzie?? - powiedziała w końcu.
- W kocu - odpowiedziała jej Dorothy Lie, pokazując jednocześnie na zawiniątko leżące na ziemi.
- Marcus, nie można pozwolić, by pani doktor niosła taki ciężar - powiedział Peter. - Weź waszą zdobycz i idziemy do obozu.
- I co z nim zrobicie? Też go zabijecie? A potem sprawdzicie, czy jest jadalny? - Fuknęła Elsworth, zaczynając kamerą robić zdjęcia martwemu Stegozaurowi z różnych stron, z bliska, nieco z daleka, z bardzo bliska…

- Może poniesie Chelimo? - odpowiedział Peterowi Kaai, chyba nie bardzo kwapiąc się do noszenia małego dinozaura. Sam Pionier z kolei wzruszył jedynie słodko ramionkiem na tą propozycję.
- Może i racja. Marco, przynajmniej będziesz za chwilę w obozie. - Peter nawiązał do wcześniejszego pytania Marco. - Możesz nawet ruszyć przodem. A tym małym ty się zajmiesz, Sarah. W końcu to życiowa szansa, nieprawdaż?

Pani biolog zrobiła niespodziewanie zdjęcie przypatrującemu się całej scence Kaaiowi, po czym schowała już aparat. Wyciągnęła za to notatnik, spojrzała na zegarek na nadgarstku, po czym zaczęła notować, przy okazji głośno mówiąc, co pisze:
- Godzina 14:42. Najemnik, niejaki Marcus Kaai, zastrzelił Stegozaura. Zastrzelił wymarły gatunek od 60 milionów lat, na wyspie widziano jeszcze jeden okaz. O ile ten, który uciekł, był ostatni, właśnie przepadła szansa na reprodukcję. Być może, ten idiota pozbawił właśnie ludzkość możliwości... - Peter zabrał notatnik z rąk Sarah.
- Bawić się w głupie uwagi będziesz mogła później - powiedział. - Teraz wracamy do obozu. Zapraszam. - W tonie nie było nawet cienia zaproszenia.
- Jak za pięć minut nie odzyskam notatnika, to ty będziesz mieć problemy! - fuknęła na niego Elsworth, po czym odwróciła się na pięcie i pomaszerowała wściekła jak sto diabłów do obozu.

Peter pokręcił głową.
- Chodźmy, zanim coś ją zeżre po drodze i się otruje - powiedział. - Byłaby niepowetowana strata dla nauki, gdyby kolejny dinozaur padł... Marco, weź tego naszego dinusia, żeby nam czasem nie uciekł.
- Przechowasz?
- Wyciągnął w stronę Dot rękę z notatnikiem.
Kobieta spojrzała najpierw na przedmiot, następnie na Petera, znowu na notatnik, na oddalającą się Elsworth i ponownie na najemnika. Powoli wyciągnęła rękę w kierunku notatnika.
- Chcesz mieć czyste sumienie? - zapytała na poły ironicznie na poły rozbawiona chowając własność Sarah do plecaka.
- Jeszcze bym zgubił i Sarah nie mogłaby wydać swych wspomnień z wyprawy - odparł z poważną miną. - Kolejna strata dla świata nauki i nie tylko....
Gestem poprosił Dot, by ruszyła w stronę obozu.
-Taaaa…- Rudowłosa przyznała rację najemnikowi, chociaż z bardzo dobrze wyczuwalanym sarkazmem.
Ruszyła we wskazanym przez Currana kierunku.
- Dobrze byłoby zbadać ten okaz- ręką wskazała na martwe zwierzę za nimi. - Tak dla dobra nauki.
- Wrócimy tu, ale najpierw Sarah i Dino muszą się znaleźć w obozie... Major pewnie nie będzie zachwycony. A nasze jeepy raczej nie odciągną tego stwora gdzieś dalej. Będzie okazja do obserwacji, ale i pewnie nowe kłopoty się pojawią.
- Dlatego trzeba jak najszybciej przeprowadzić sekcję. - powiedziała obojętnym tonem
- I jakieś trofeum dla Marcusa?- Dot zatrzymała się na chwilę rozglądając za Hawajczykiem. - Myślisz, że będzie chciał?
Peter pokręcił głową.
- Nie mam pojęcia - powiedział. - Może nie wiesza nad kominkiem głów swoich wrogów.
- Nie pracowałeś z nim wcześniej?- zainteresowała się.
- Nie złożyło się jakoś - odparł, rozglądając się na wszystkie strony. - Trudno mi więc powiedzieć, jaka jest jego opinia na temat trofeów myśliwskich
- I podziękowań…
- zaśmiała się. - Oficjalnych, przy wszystkich, nie chciał.
- Pewnie spodziewał się takiej reakcji pani doktor. Ta pewnie by wolała, żeby dinozaur stratował nas wszystkich.
- Cóż…- Ruda zamyśliła się, przesadnie to prezentując. - Chyba będę musiała to zrobić mniej oficjalnie i bez świadków. - Zaśmiała się, a w całej wypowiedzi dał się wyczuć dwuznaczny podtekst.
- Z pewnością będzie wniebowzięty. Czy to znaczy, że będę miał wtedy wolne?
- Już chcesz brać wolne? - zapytała z takim samym dwuznacznym tonem.
- A kto powiedział 'bez świadków'? - Spojrzał na nią kątem oka.
- Dostanę areszt za niewłaściwy dobór słów? - Dot zrobiła skruszoną minę.
- Raczej bardzo staranny i przemyślany dobór... A areszt musi poczekać, aż wyrazy wdzięczności przekażesz. Wtedy z przyjemnością cię zaciągnę do aresztu... - Z jego tonu również można było co nieco wyczytać.
- Nie mogę doczekać się. - Szturchnęła go biodrem i ruszyła dalej.
 
Kerm jest offline  
Stary 27-12-2018, 22:32   #94
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Po zrobieniu kilku kroków Dorothy Lie zatrzymała się, zdjęła plecak i wyciągnęła notatnik Sarah Elsworth.
- Jeśli ona rzeczywiście napisała 'idiota', to nie można pozwolić by wydała to. - Otworzyła notatnik na ostatniej stronie i zaczęła czytać.
Sarah użyła jednak słowa ‘idiota’. Co skłoniło panią Lie do zapoznania się z opiniami Elsworth na temat innych członków ekspedycji.
- Oj, jak nieładnie... - zażartował Peter.
- To po co mi to dałeś? - Spojrzała na Currana znad notatnika pokazując mu język.
- Trafił w dobre ręce - odparł. - No chyba nie masz tym rączkom nic do zarzucenia? - dodał, z lekko kpiącym uśmiechem.
- Ja dbam o dobre imię naszego bohatera.
- I tak Sarah napisze to, co chce... Ale pewnie się nie pochwali tym, że gołym tyłkiem świeciła przed tym dinozaurem.
- A święciła? - zainteresowała się Dot.
- Czy do końca z własnej i nieprzymuszonej woli, to nie wiem, ale jak kto kieckę zadziera, to różne rzeczy na jaw wychodzą.
- Czyżby nie spodobało ci się to co zobaczyłeś? - zapytała prowokacyjne.
- De gustibus... jak powiadają. Widziałem niedawno ładniejszy.
- Aha.. - zaśmiała się, ostentacyjnie spoglądając na swoją pupę.
- Gdyby nie świadkowie...
- To…- zachęciła mężczyznę spojrzeniem do kontynuowania wypowiedzi.
- To i czynem, nie tylko słowem, bym pokazał, jak mi się podoba.
- Gdyby nie świadkowie… - powtórzyła jego słowa z niekłamanym żalem w głosie.
- Gdyby tak zboczyć o krok lub dwa... - Peter zrobił wspomniany krok w stronę Dot, która nawet nie drgnęła śledząc jedynie oczami jego posunięcia.
Peter przewiesił sztucer przez ramię, po czym zrobił kolejny krok, demonstracyjnie wyciągając ręce w stronę dziewczyny.
Dorothy również demonstracyjnie zamknęła czytany przed chwilą notatnik Sarah, jednocześnie mrużąc oczy. Na jej twarzy wypłynął zalotny uśmiech.
Peter nie zamierzał się przejmować ani tym że mógł ich obserwować Kaai lub Chelimo, ani tym, że Dot może go po prostu podpuszczać. Złapał ją wpół i przytulił. Co spotkało się z pomrukiem aprobaty z jej strony. Dorothy oplotła rękoma szyję mężczyzny, który pocałował ją z prawdziwą namiętnością... i jeszcze mocniej przytulił. Pocałunek został odwzajemniony. Z taką samą intensywnością i namiętnością. Ruda wolną ręką przejechała pod włos po głowie mężczyzny. Jedna z rąk Petera pozostała na plecach dziewczyny, druga natomiast spoczęła na jej pośladkach, by odległość między nimi zredukować do zera.
- Widzę - mruknęła zadowolona, odrywając usta od ust mężczyzny i odchylając głowę w tył.
Peter, korzystając z okazji, pocałował ją w szyję, po czym powiedział cicho:
- Cieszę się, że żyjesz. - Raz jeszcze pocałował ją, nieco niżej, niż poprzednio, i dodał: - A teraz się odsuń, zanim cię tu rozbiorę...
- Odsuń się? - prychnęła niezadowolona i z wyrzutem, ale wyswobodziła się z rąk najemnika i stanęła poza ich zasięgiem.
- Ja też się cieszę, że żyję - dodała spoglądając w stronę obozowiska.
- Może mała wycieczka, zanim znów pójdziemy w tamtą stronę? - spytał.
- Zmieniasz zdanie? - Dot prześlizgnęła się wzrokiem po ciele mężczyzny, zatrzymując dłużej w okolicy lędźwi.
- Nie... stale mam ochotę rozebrać cię i kochać się z tobą kilka razy...
- Jesteś niemożliwy…- powiedziała, znów przenosząc wzrok na twarz Petera. Całą sobą pokazywała jednak, że jego propozycja bardzo jej do gustu przypadła.
Peter przymrużył oczy.
- Mam w dużym poważaniu dobre obyczaje - powiedział. - Chodź.... - Przeniósł wzrok z Dot na miejsce od strony obozu przesłonięte gęstymi krzewami.
Lie schowała ponownie dziennik biolog do plecaka i dała się poprowadzić we wskazane miejsce.
Peter raz czy drugi rozejrzał się dokoła, w poszukiwaniu ewentualnego niebezpieczeństwa, ale ledwo zarośla odgrodziły ich od obozu zrzucił plecak i ponownie chwycił Dot w ramiona, nie dając jej nawet czasu na zdjęcie swojego, także równocześnie z pierwszym pocałunkiem kobieta zrzuciła ciężar z pleców i wolne już ręce ponownie zarzuciła na szyję mężczyzny. Ten, stale odpowiadając na pocałunki, równocześnie zaczął rozpinać jej spodnie, co bliskość osób nieco utrudniała.
-O matko.- westchnąła pozostawiając sprawę swoich spodni w rękach najemnika, z butami mu nieco pomogła. A Peter, gdy Dot pozbyła się już spodni i butów, ściągnął również jej majtki. Obdarzył złączenie ud szybkim pocałunkiem, po czym sam zaczął się rozbierać. W tym czasie ona pozbyła się górnej części swojego stroju, prezentując mu się w całej okazałości. Widok był już Peterowi znany, co nie znaczy, że nie robił na nim wrażenia... chociaż wpływ Dot na niego widać było już znacznie wcześniej.
Ponownie przytulił dziewczynę i pocałował, równocześnie sięgając między jej uda by sprawdzić, na ile Dorothy jest gotowa na przyjęcie go. Tę pieszczotę przyjęła z zadowoleniem, na chwilę nawet klinując jego dłoń między swoim udami. A niewiele jej trzeba było do pełnej gotowości.
Peter poruszył palcami w próbie wsunięcia się nieco głębiej, na co dziewczyna zareagowała nad wyraz pozytywnie. Kontynuując pocałunek i pieszczoty spróbował jeszcze bardziej ją rozpalić. Czy raczej zakończyć sprawę dość szybko w ten sposób. Co spotkało się z delikatny acz stanowczym protestem ze strony kobiety.
To łatwo dało się zrozumieć i Peter nie zamierzał protestować. Wziął dziewczynę na ręce i, przyklęknąwszy, położył na ziemi. Tym razem nie zamierzał nic proponować. Niemalże rzucił się na nią, chcąc jak najszybciej ją posiąść. Takie zachowanie spotkało się z pełną aprobatą i otwartością. I Dorothy pragnęła jak najszybciej i najmocniej poczuć całym swym ciałem siłę, nie mniejszego niż swoje, pożądania Petera.
Mężczyzna wszedł w nią szybko, niemal brutalnie, a pierwsze pchnięcia były i szybkie, i głębokie.
Adrenalina…, stres…, cokolwiek buzującego w żyłach i kierującego poczynaniami, ich intensywność i siła najemnika, udzieliło się i Dorothy. Jej ciało wygięło się w łuk by jeszcze zintensyfikować doznania. A z piersi wydobyło się wcale nie takie ciche westchnięcie, mające być wyrazem satysfakcji dostarczanej kobiecie przez kochanka.
To podziałało na Petera jak dodatkowy bodziec. Mężczyzna sięgnął dłonią do biustu dziewczyny, równocześnie kontynuując i intensyfikując pchnięcia, niemal wysuwajac się i ponownie wchodząc głęboko w zapraszające go, gorące i wilgotne wnętrze.
Teraz już Dot straciła zupełnie kontrolę. Palce mocniej wbiły się plecy mężczyzny gdy spazm rozkosz szarpnął jej ciałem ogłaszając koniec wysiłków miłosnych.
To nie było tak, że Peter nic nie zauważył... Dotarło to do niego, nawet na kilka sposobów. Ale on jeszcze nie osiągnął celu. W każdym razie nie do końca... Wykonał kolejne pchnięcie, jeszcze jedno... aż wreszcie wbił się w dziewczynę, osiągając spełnienie.
A potem opadł na dziewczynę, pozbawiony sił, niemal ją przygniatając swym ciężarem.
Rudowłosa czule pogładziła mężczyznę po głowie dając mu i sobie czas na odzyskanie sił po tak przyjemnym wysiłku. Peter odpowiedział pocałunkiem.
- Mówiłem ci już, że jesteś wspaniała? - spytał po chwili.
- Nie - skłamała, przyjmując komplet z zadowoleniem.
Po chwili uniosła głowę by go pocałować, a po następnej poruszyła ramieniem, na tyle na ile pozwalał ciężar spoczywający na niej, by dać do zrozumienia owemu ciężarowi, że pora się zbierać. Takie wspólne wylegiwanie się było bardzo przyjemne, zwłaszcza po dobrym seksie, ale w obecnej sytuacji niewskazane.
- To ta mniej przyjemna chwila - powiedział, powoli się podnosząc, a potem pomagając wstać Dorothy.
Słaby uśmiech jaki wypłynął na jej twarzy był jedynym potwierdzeniem jego słów.
Pomoc przyjęła. I nie zwracając uwagi na Petera zaczęła się szybko ubierać. On równie szybko poszedł w jej ślady i za moment niewiele wskazywało na to, czym ta dwójka zajmowała się przez parę gorących chwil.
- Zaczynam rozumieć twój pociąg do życia najemnika - powiedziała gdy wracali już do obozu.
- Nie wszystkie chwile są aż tak przyjemne - odparł.
- Ale lubisz to?
- Zdecydowanie tak - stwierdził. Był przekonany, że Dot nie chodziło o szybki numerek, jaki przed chwilą był ich udziałem. - Inaczej siedziałbym za biurkiem i przekładałbym papierki. Czyżby obudziła się w tobie żądza przygód?
- Z własną ochroną? - Przez chwilę przyglądała się uważnie mężczyźnie uśmiechając się dwuznacznie. - Oczywiście.
- W odpowiednim towarzystwie dni i noce pełne przygód są znacznie przyjemniejsze... Masz liść we włosach - powiedział, równocześnie wyciągając rękę, by ów listek ściągnąć. Dorothy zaczęła się śmiać, pozwalając mężczyźnie usunąć ślady ich występku przeciw dobrym obyczajom.
A potem ruszyli do obozu, po drodze zabierając ukochany kwiat Dot.


***


Sarah wróciła jako pierwsza do obozu w towarzystwie Chelimo, który musiał się umyć i zmienić spodnie… trochę od niego bowiem cuchnęło, zwłaszcza w okolicach pleców. Po pewnym czasie zjawił się i Kaai, który grzecznie czekał w odległości jakiś 100 metrów na Dorothy i Petera, którzy zniknęli na pewien czas w krzaczkach. Najemnik nie odezwał się na to zagranie ani słowem, nie drgnęła mu z tego powodu również chociażby powieka. Zajął się szybko jakimiś swoimi sprawami...
- Proszę o zwrot mojej własności! - warknęła Sarah, stojąca na skraju obozu, i czekająca właśnie na Petera. Kobieta miała nadal nietęgą minę, a stała z założonymi rękami i nawet nerwowo przytupywała prawym butem.
Dorothy wyminęła wściekłą biolog, zostawiając Currana na jej łaskę i niełaskę.
- Będę grzecznie u siebie - zakomunikowała uprzejmie Hawajczykowi gdy go mijała, tuląc do siebie ukochaną roślinkę.
Tak też czyniła zamykając się w swoim namiocie z ciekawą lekturę w zanadrzu.
Wertując strony Dorothy trafiła na ciekawy opis z datą jeszcze ze statku:

“Kimberlee C. Miles, młoda lekareczka. Bardzo nieśmiała, bojaźliwa. Ciekawe jakim cudem ją wybrano na wyprawę, pierwsze wrażenie sugeruje, ich dziewczyna się kompletnie do tego nie nadaje. Zbyt krucha, zbyt zielona za uszami, pewnie i nigdy jeszcze nie brała udziału w czymś takim. Z dala od sterylnych sal szpitalnych, czy i prywatnej kliniki tatusia, pewnie narobi więcej szkód niż pożytku. Co za imbecyl ją wybrał, i przede wszystkim, dlaczego? Czyżby w grę wchodziła kasa? Ryzykowanie życiem członków ekspedycji kosztem polepszenia owej panience życiorysu?”
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny
Efcia jest offline  
Stary 27-12-2018, 22:35   #95
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Buka + Efcia + Kerm

- Chodzi o górę czy dół? - Peter omiótł Sarah uważnym spojrzeniem.
- O czym ty gadasz?? - fuknęła kobieta.
- Myślałem, że ktoś cię okradł... - odparł Peter. - I że dlatego biegasz bez bielizny. Ale zapewniam cię, że nie tknąłem ani jednego, ani drugiego. Nie kolekcjonuję takich rzeczy. Musisz szukać gdzie indziej... Ale jeśli chcesz, to poszukam po namiotach. Musisz mi tylko podać kolor i wymiary...
- Gówno cię obchodzi moja bielizna!! Oddawaj notatnik złodzieju!! - wydarła się Elsworth na pół obozu, co oczywiście zwróciło uwagę wielu osób…
- Ależ powiedziałem, że mnie nie obchodzi twoja bielizna. W ogóle mnie nie obchodzi, jak się ubierasz... byle cię coś nie ugryzło... A notatnik zaraz dostaniesz, nie bój się. Po co mi ten papier... Zadbałem, żeby mu się nic nie stało i oddałem w dobre ręce. Wróci do ciebie cały i zdrowy - zapewnił.
- Skończ pierdolić i oddawaj!! Komu go oddałeś? JEJ?? A po chuj?? To moje prywatne, teraz ONA to sobie czyta?? Czy ty udajesz, czy jesteś pierdolnięty?? - Sarah darła się na całego, no i oczywiście mogło to mieć tylko jeden efekt…

- Co tu się zaś, kurwa, dzieje? - warknął nadchodzący szybkim krokiem Major.
- Pani doktor bardzo uprzejmie prosi o zwrot swego notatnika - odparł Peter. - Jako że chciałem, by był bezpieczny, powierzyłem ów przedmiot pani Lie. Lepiej mu było w jej plecaku, niż w mojej kieszeni, gdzie mógłby się pognieść. A...
- Zabrałeś mi go bez podstawy obwiesiu!! - Wpadła Peterowi w słowa wściekła Sarah.
- To był jedyny sposób, bez użycia siły, żeby pani doktor raczyła wrócić do obozu - odparł Peter. - I podziałało. Ta cała awantura jest niepotrzebna...
- Nie dość że złodziej to jeszcze kłamca!! - Fuknęła kobieta - Zabrał mi, bo...

Major przewrócił oczami, spoglądając gdzieś w niebo.
- Dość!! Oboje!! Stulić mordy!! - ryknął Baker, a Sarah aż osłupiała. Major głęboko odetchnął.
- Czy tu już powoli wszystkim odpierdala? - spytał głównodowodzący już odrobinkę łagodniejszym tonem, spoglądając i na kobietę, i na sierżanta - Koniec tych idiotyzmów, oddać jej ten notatnik, TERAZ - Dodał.
- Pani Lie go ma. Doktor Elsworth o tym wie. Ale mogę jej oddać go osobiście
- To tak zróbcie. A potem, Curran, do mnie na słówko - powiedział Major, po czym odstąpił od obojga i udał się gdzieś na drugi koniec obozu.
- Tak jest, panie majorze - odparł Peter, po czym spojrzał na Sarah. - Pani życzenie, pani doktor, wnet zostanie spełnione.
Sarah z wyraźnie chodzącą żuchwą z wściekłości, posyłając nie przerywane, mordercze spojrzenia najemnikowi, czekała co dalej…
Peter podszedł do VIP-owskiego namiotu. Dla formalności raz stuknął w podtrzymujący namiot słupek po czym wszedł do środka.
- Daj mi ten notes - poprosił.
Dorothy właśnie kończyła czytać gdy Peter wszedł do jej namiotu.
Niestety nie zdążyła znaleźć kolejnego kawałka opisów dotyczących siebie.
- Chwila... - powiedziała sięgając po telefon.
Zrobiła dokładne zdjęcie strony. Później otworzyła na ostatnim zapisku i też go uwieczniła na zdjęciu. Jej prawnicy będą potrzebowali jakiś dowodów by rozpocząć batalię o wstrzymanie publikacji.
- Proszę bardzo- Dorothy oddała zeszyt z wyraźną niechęcią.
Peter podziękował lekkim uśmiechem, po czym wyszedł z namiotu, z notatnikiem w dłoni.
- Proszę bardzo - powiedział, podając Sarah jej własność. Odpowiedzi żadnej nie otrzymał. Jedynie kolejne “sztylety z oczu”, po czym Elsworth odwróciła się na pięcie i pomaszerowała daleko od nich…
Peter, który na szczęście od pełnych jadu spojrzeń nie padł trupem, odprowadził wzrokiem panią doktor, a potem ruszył na poszukiwanie majora.



Peter wypatrzył Majora przy stosie sprzętu blisko namiotu medycznego. Baker przyglądał się chyba mapie wyspy, położonej na jednej ze skrzyń, robiącej za prowizoryczny stół. Mężczyzna klęcząc na jednym kolanie, wodził po owej mapie palcem, spoglądając co chwilę w kierunku bliskiej obozowi rzeczce.
- Jakiś problem? - Peter przybrał podobną pozycję, po czym spojrzał na mapę, zastanawiając się, co ciekawego major tam widzi.
- Problemów to jest tyle, że nie chce mi się wyliczać - Powiedział mężczyzna - Nie wiem czy słyszałeś, ale jak na razie poszukiwania tej… jak jej tam… Lyssy no, są bezowocne. Być może nie chce, by ją odszukać. Cholera wie, co jej strzeliło do łba.
- Trudno znaleźć kogokolwiek w dżungli - stwierdził Peter - a jeśli nie chce zostać znaleziony... - Wzruszył ramionami. - Tu by trzeba szkolonych psów. Nie mamy szans. Ale dlaczego sobie poszła... Raczej z nikim się nie pokłóciła. Może chciała przeżyć przygodę? Ucieczka na bezludnej wyspie, to bez sensu.
- Nie wiemy, co siedzi jej w głowie, ale ja… my za nią jesteśmy odpowiedzialni. Podobnie jak choćby za Woodsa, któremu też się coś poprzestawiało, i chciał ukraść quada i sam ruszać na jej poszukiwania w takim stanie… no ale mniejsza z tym. Jak was nie było, “Bear” bawił się dronem i zwiedzał nim okolicę. Nakręcony filmik analizował Collins, Miyazaki, i Alazraqui. Ten ostatni odkrył na jakiejś pobliskiej górce ciekawe formacje skalne i koniecznie chce się tam wybrać. Mówił, że wyglądało to tak obiecująco, że możemy tam i znaleźć jakieś minerały. Nic nie obiecuje, i pewnie mu się nudzi w obozie i chce się wyrwać, jak inaczej można tak z filmu odkryć, czy tam coś jest czy nie? Ja się na tym nie znam, ale może warto zrobić większą wycieczkę jak wrócą grupki poszukiwawcze?
- Warto, zanim i on dojdzie do wniosku, że lepiej iść tam na własną rękę - odparł Peter. - Daleko to? Tak mniej więcej? Godzina drogi w jedną stronę? Na piechotę?
- To by było tak tu... - Major wskazał pozycję na mapie paluchem - A my jesteśmy tu... - Przesunął palcem w inne miejsce - Mapy nie są dokładne, w końcu stworzyli je z tych badziewnych zdjęć satelitarnych, ale to by było góra pięć klików na zachód. Pojazdami wygodniej i szybciej, i tak maks godzina w jedną stronę. Jak wróci “Sosna” i Larry, i zjemy obiad, to można się tam wybrać. Ale tylko tak połową ekspedycji, pół zostanie tu?
- Wziąłbym jeepa i quada - zaproponował Peter. - Alazraqui, pani Lie, Kaai, ja, Chelimo. To by był jeep. I dwie osoby do quada. Beara i Ellisona na przykład. Byli w obozie, to mogą się przejechać. Pozostałym należy się odpoczynek.
- Collins tu też już sporo gnije… może jeep i dwa quady? Pomyślimy… aha, i tak dla bezpieczeństwa, ktoś musi mieć oko na Woodsa, tak na wszelki wypadek - Major spojrzał na kręcącego się po obozie Alana, i jego “cień” oddalony o kilkanaście metrów w postaci “Zapałki”.
- I żeby było jasne, Woods jest rozbrojony, nie ma nawet noża - dodał Baker.
- Zadbam o to, by się nim ktoś zajął - zapewnił Peter. - Czy ktoś już zameldował o... zdobyczach? - spytał.
- O rozwałce dino tak, o zdobyczach nie. Jakich? - zaciekawił się dowódca.
- Mamy żywego dinusia, takiego małego. Marco i Kaai go złapali. Roślinożerny, więc nie powinno być zbytnich kłopotów.
- A po cholerę? - zdziwił się Major, ale i po chwili machnął na to dłonią - A zresztą… byleby nie sprawiał problemów. A jeśli już, to się go pozbyć, bez względu na zachowanie histeryczki - Baker uśmiechnął się pod nosem, po czym zwinął mapę i wstał - Dobra, to chyba wszystko?
- Wszystko, panie majorze - odparł Peter, również się podnosząc. - Zaraz wszystko zorganizuję - zapewnił i, gdy tylko major go odprawił, ruszył by powiadomić szczęśliwców o planowanej wycieczce.
 
Kerm jest offline  
Stary 28-12-2018, 19:35   #96
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Jeju… jaja…
Sosnowsky przyglądał się tym obiektom nieco podejrzliwie. A jeszcze bardziej okolicy. Z pewnością były wiele warte. Ale były też jajami… duży i łatwymi do stłuczenia i mającymi w okolicy wredną mamusię chętną do ich odzyskania. Zabrać na statek Doug i tak ich nie zdoła. Ba… jechali na quadzie. Jajka mogły nie dotrwać do obozu.
Rozwalić je? Sosnowsky nie widział powodu do takiego działania. Nie miał natury złośliwca, by niszczyć coś dla samej radości niszczenia. Więc wycofał się ostrożnie i ruszył ku wielkiemu białemu myśliwemu.
- To co teraz? Znalazłeś coś? Jedziemy dalej? Wracamy? - zapytał.
- Dosyć świeże ślady dinozaurów. Powinniśmy się chyba pilnować - Van Straten pokazał najemnikowi znalezisko, a ten je rozpoznał. To były ślady Raptorów.
- I raczej opuścić ten kawałek terenu. Jeśli Lyssa tu przylazła, to… cóż… możliwe, że przyjechaliśmy za późno.- ocenił najemnik drapiąc się po jednodniowym zaroście.
- Czym są te stwory? Boisz się ich? - Zaciekawił się “Myśliwy”.
- Te no… raptory z filmu Spielberga. Długie szpony, agresywne, nie boją się huku broni. Liczne.- wyjaśnił krótkimi hasłami Sosnowsky.- Nie mamy żadnego interesu w zaczepianiu ich.
- Pocisz się? - Wenston uśmiechnął się dosyć wrednie - Wiesz… kiedyś tropiłem całe stado srebrnowłosych goryli. Zabiły nam tuzin tragarzy, ganialiśmy się z nimi w tą i z powrotem po cholernej dżungli. Ale zwierzę, to zawsze zwierzę, i przegra z człowiekiem.
- Z pewnością ci tragarze wygrali z gorylami ginąc jeden po drugim.- stwierdził ironicznie Sosnowsky, po czym wyjaśnił swoje stanowisko. - Nie walczę w bitwach za które mi nie płacą. A nikt nie zapłacił mi za niepotrzebne użeranie się z jaszczurkami. To byłaby strata amunicji, a tej nie możemy marnować.-
- No to jedziemy dalej? - Van Straten spojrzał przelotnie na najemnika. Jego wzrok bardziej skupiał się na pobliskich krzakach, i mężczyzna jakby i mocniej pochwycił swój karabin.
-Jedziemy. A ty mówisz gdzie.- stwierdził stanowczo Doug, oznaczając okolicę w swojej pamięci jako: “tu się nie udajemy”.

Van Straten wskazał więc mniej więcej kierunek dalszej jazdy machnięciem w tamtym kierunku lufą karabinu. Wsiedli więc na quada i ruszyli dalej… w trakcie jazdy “Sosna” zameldował z kolei Majorowi o braku sukcesów ich poszukiwań, a w odpowiedzi otrzymał polecenie, by jeszcze poświęcić na tą czynność maksymalnie pół godziny, i w końcu wracać do obozu.

Gdy tak jechali kilka minut przez dżunglę, nagle kilka metrów przed nimi, wyskoczył z zieleni cholerny Raptor. Zaskrzeczał, unosząc przednie łapy, stojąc na drodze nadjeżdżającego quada…


- Szykuj się na zderzenie!- krzyknął Doug naciskając pedał gazu i gnając wprost na jaszczurkę. Wychodził bowiem z założenia, że jeśli jeden drapieżnik jest tutaj… to inne też. Jeśli się zatrzymają, zostaną przytłoczeni przewagą liczebną wroga.

Rozpędzony quad przywalił w raptora. Gad był zbyt głupi, by uskoczyć na bok, czy tam nie rozumiał, co właśnie nadchodzi - a właściwie nadjeżdża - zawiódł jego instynkt i nie skoczył na nadjeżdżających by ich zaatakować… mniejsza z tym. Oberwał pojazdem. Ale prędkość nie była zawrotna, nie zmietli go po drodze, jedynie “bum, jaszczurka się przewraca”, a sam quad… właściwie to się zatrzymał. Oj, to nie było tak, jak sobie to Doug wyobrażał, zdecydowanie nie tak. A chyba wkurwiony takim potraktowaniem raptor, zbierał się właśnie z ziemi, by ich zaatakować… Sosnowsky wyciągnął swoją spluwę o dużym kalibrze i wywalił z obu rur wprost w paszczę nieruchomego jeszcze celu, po czym nie zwracając uwagę na wynik tego działania ruszył quadem do przodu przyspieszając. Nie mieli czasu do zmarnowania.

Pysk raptora rozprysnął się niczym arbuz, a “Sosna” podał obrzyn do tyłu bez słów, po czym przygazował quadem i wystrzelili do przodu. Akurat na czas, bowiem za nimi, po jednym i drugim boku, z krzaków wyskoczyły nowe raptory. Dwaj mężczyźni gnali więc pojazdem na złamanie karku z goniącymi ich gadami, a Van Straten próbował jakoś na nowo załadować obrzyn z bandolieru Douga na jego korpusie.
- Ahahahahahaaaa!! - Zaśmiał się, dosyć niestosownie do sytuacji “Myśliwy” - Niezły strzał! Fuck! Gonią nas dwa następne! Gazu! Gazu!

Najemnik okazał się niezłym kierowcą, i wycisnął z pojazdu więcej niż wypadało, dzięki temu oddalili się nieco od raptorów, a i przy okazji ostrego skrętu nie wytracili prędkości. Wenston wśród tej całej wariackiej jazdy miał trudności z jednoczesnym trzymaniem się i załadowaniem broni, i chwilowo poradził sobie tylko z 1 nabojem… raptory jednak nie odpuszczały, i pędziły za nimi, były jednak oddalone o dobre 20 metrów.

Doug jednak nie zwracał na to uwagi, to był problem myśliwego. On wyszukiwał wzrokiem obszary o mniejszym zalesieniu, by wycisnąć z quada jak najwięcej bez ryzyka wywrotki. Po paru chwilach Van Straten wystrzelił, ale tylko raz. I zapsioczył pod nosem…
- Oberwał sukinsyn, ale nie padł! - Poinformował najemnika - Dalej nas goni dwóch! Jakieś 20 metrów!

Jechali więc dalej z zawrotną prędkością przez dżunglę, gonieni przez przeklęte gadziny, minuta, dwie, trzy… w końcu pasażer dał znać, iż zgubili pościg. Dla bezpieczeństwa jechano jeszcze przez następnie dwie minutki dosyć szybkim tempem, aż w końcu się zatrzymali. “Tropiciel” oddał czym prędzej obrzyn blondynowi, po czym sam chwycił w swoje dłonie własny M14 i obserwował z wycelowaną lufą tereny, przez które przed chwilą jechali.
- Chyba jesteśmy bezpieczni - Szepnął, choć nadal mierzył z broni gdzieś w dal.

Doug spokojnie przeładował obrzyna i umieścił w kaburze powoli. Jego oddech spowalniał, gdy on sam milczał przez chwilę.
- To ich teren lęgowy. Przydałoby się jakoś oznaczyć go na mapie jako miejsce do którego lepiej nie jechać. Gdy już będziemy mieć mapę wyspy.- wyjął z kieszeni stary kompas i patrzył na wychylenie igły… obserwował jednak jej dziwaczny taniec. Raz tu, raz tam, potem inny kierunek. Kompas “głupiał”.
-Jak daleko jesteśmy od obozu?- zagaił znów Van Stratena.
- Nie dalej niż 5 kilometrów… 4 chyba. Tak, prędzej będą 4 niż 5 - Odpowiedział “Myśliwy”, po czym w końcu opuścił broń, i kiwnął głową w konkretnym kierunku - W tamtą stronę, a co?
- Myślisz, że większy objazd miałby sens… by uniknąć tych gadów?- mruknął Doug sprawdzając poziom paliwa w baku quada, którego było jeszcze więcej niż połowa, więc nie mieli czym sobie zawracać głów.
- Możemy objechać, tak będzie bezpieczniej… zaraz, co ty przed chwilą powiedziałeś? Teren lęgowy?? Skąd te przypuszczenie?
- Jaja w gnieździe… pewnie ich.- stwierdził lakonicznie blondyn nie widząc powodu, by bawić się w czcze dyskusje.
- Trzeba było je rozdeptać - Stwierdził krótko Van Straten - To co, jedziemy?
- Nie było powodu…ich zapach bym miał teraz na sobie. Byłoby gorzej. Myśliwy powinien to wiedzieć.- odparł Bloody odpalając quada.
- Hehe… to jednak się nieco znasz - Zarechotał za jego plecami myśliwy, i ruszyli kierując się do obozowiska wedle jego światłych wskazówek.


Po drodze dotarli do kwiatu... dużego i ładnego kwiatuszka. Doug zatrzymał się w bezpiecznej odległości od niego przyglądając mu się podejrzliwie. Nie rozpoznawał tej roślinki, ale... ta wyspa nauczyła go już nie ufać przerośniętej zieleninie. Może kwiatek ukrywał jakieś macki, a może w okolicy kwiatuszka mieszkały mrówki giganty, albo inne dinozaury... diabli wiedzą, co jeszcze mogła kryć ta wyspa.
Doug więc przyjrzał się roślince, mruknął pod nosem.- Nie.
I ruszyli dalej...


...w końcu trzeba zaraportować brak sukcesów w znalezieniu Japonki. I sukces w znalezieniu matecznika raptorów, który należy omijać szerokim łukiem. I może powiedzieć Dot o kwiatuszku. W końcu roślinki ją interesowały. A ta wydawała się interesująca... choć mogła być niebezpieczna.
Niemniej bezpieczeństwo miało priorytet i Doug po dojechaniu do obozu, zatrzymał quada w jego centrum i ruszył do namiotu przywódcy wyprawy, by złożyć raport.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 29-12-2018, 17:35   #97
 
waydack's Avatar
 
Reputacja: 1 waydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputacjęwaydack ma wspaniałą reputację
Harry niemal z trwogą patrzył na białą mgłę spowijającą ocean.
- Larry, pamiętasz jak długo płynęliśmy w tej mgle? Jak daleko może sięgać? – spytał.
- Heh...a bo ja wiem… płynęliśmy przez nią minutę, może dwie, to będzie ze 100 metrów miała, może 200, a co? - Zaciekawił się najemnik.
- Myślę, że to ona blokuje łączność ze statkiem. Widzę, że zabrałeś krótkofalówkę, to dobrze. Pomóż mi znaleźć jakieś pontony i wiosła, powinny być na łodzi
Tak. Frost nie zamierzał bezczynnie czekać w obozie aż przypłynie pomoc. Minęło tyle czas odkąd stracili łączność i do tej pory nikt nie pośpieszył, żeby sprawdzić co się z nimi dzieje. A przecież troje ludzi zginęło i prezes Durand o tym wiedziała. Wiedziała, jakie to może mieć konsekwencje dla Titanium Microsystem. Harry wszedł na pokład łodzi i zaczął przeszukiwać pokład w poszukiwaniu pontonów i jakichś wioseł. Lub czegoś co umożliwi utrzymanie się na powierzchni oceanu. Jeśli Larry nie będzie chciał pomóc, trudno, jakoś sobie poradzi.
- Chcę przepłynąć za tą mgłę i nawiązać łączność z Hyperionem – wyjaśnił najemnikowi.
- Woooow, wstrzymaj konie - Odezwał się Larry - Zapomniałeś już, że i cała załoga łodzi zginęła przez jakiegoś gównianego, mackowatego stwora, który ich atakował z morza? Nigdzie nie płyniesz kolego, wypłynięcie w jakimś durnym pontonie to pewna śmierć. A zresztą skąd pewność, że zwykła krótkofalówka zadziała, skoro z dużą radiostacją polową jest kiepsko?
- Tak, pamiętam o ośmiornicy, pomagałem chować tych biedaków, znam ryzyko, ale jestem zdecydowany . – Frost spojrzał twardo w oczy najemnika - Nic nie zadziała na tej wyspie, odkąd tu przypłynęliśmy każdy sprzęt szwankuje, problemem musi być ta mgła. Nie musisz ze mną płynąć, pomóż mi tylko znaleźć ponton, może jakiś kapok i daj krótkofalówkę.
- Krótkofalówki raczej nie dam… a pontonu tu nie widzę, wpław zaś nie ruszysz, więc nici z tego pomysłu? - Larry wzruszył ramionami - Collins coś gadał, że to może z samej wyspy jakieś zakłócenia, a nie z mgły? Może tu kiedyś gdzieś jakieś atomówki testowali? No bo przecież jak durna mgła ma wpływać na zakłócenia sprzętu?
- A powiedz jak durna mgła może unosić się bez przerwy równomiernie dookoła wyspy jak kokon ochronny? Może to nie jest zwykła mgła? Trzeba spróbować. Ty mi nie dasz krótkofalówki a ja ci kluczyków i będziesz wracał piechotą, twój wybór – pomachał kluczykami do quada i schował w kieszeni - Nie wierzę, żeby na statku nie było żadnych pontonów, przeszukam pokład . - powiedział podróżnik i zaczął przeszukiwać łajbę.
Frost po ledwie minucie przetrząsania łodzi desantowej, znalazł sporych rozmiarów pakunek, na którym były wymalowane symbole pontonu, oraz owo ustrojstwo miało dźwignię do pociągnięcia… a więc automatycznie rozkładany ponton. Teraz tylko przydałyby się jakieś wiosła, z tym jednak było o wiele trudniej. Przez cholerny huragan panował wszędzie spory bajzel, i potrzebnych do tej czynności rzeczy youtuber jednak już nie znalazł.

- Frost nie rób sobie jaj, nie płyń tam, zginiesz - Najemnik próbował przemówić Harremu do rozsądku, jednocześnie z zaciętą miną wpatrując się w morze - Już przecież nawiązaliśmy kontakt z Hyperionem przez radiostację… może ich tam nie ma, dlatego się nie odzywają? Weź poczekaj jeszcze z dzień, a jak nadal nie będzie kontaktu, to ja popłynę z tobą tym pontonem, ale teraz to będzie serio niepotrzebne ryzyko...
Harry i tak nie znalazł wioseł, a bez wioseł ponton był bezużyteczny. Być może znalazłby wiosła na plaży lub coś co mogłoby je zastąpić, ale uznał, że szkoda tracić teraz na to czas.
- Jeden dzień Larry. Trzymam cię za słowo – powiedział – Wracajmy, zanim i za nami wyślą ekipę poszukiwawczą
- Fajnie, że dałeś się namówić, to zbieramy się... - Pokiwał potakująco głową Larry.

***


- Ale zajebisty! – zachwycał się Frost małym baby dinozaurem – Larry, chodź tu!
Harry podszedł bliżej, ale powoli, bez nerwowych ruchów, żeby nie wystraszyć malucha. Z kieszeni wyciągnął kawałek nadgryzionego snickersa.
- Jesteś głodny maluchu? No chodź, taś, taś, częstuj się – wyciągnął baton w kierunku gada.
Mały dinozaur bojaźliwie spojrzał na Harrego, ale niepewnie zaczął się do niego powoli zbliżać, wyraźnie mocno nawąchując czegoś jadalnego. I raz czy dwa znów sobie zaskrzeczał. Wyczynom Frosta przyglądał się z zaciekawieniem Larry, odzywając szeptem, by nie spłoszyć malucha:
- Tylko żeby cię nie ugryzł - Powiedział najemnik, gdy mały gad zaczął już powoli i nieśmiało skubać baton czekoladowy.
- Ugryzł? Zobacz, ten maluch mnie uwielbia – uśmiechnął się youtuber dalej karmiąc dinozaura. Po chwili wyciągnął z plecaka kamerę.
- Masz, będziesz operatorem - wcisnął najemnikowi kamerę wcześniej ją włączając. Zwrócił się do widzów – Sie ma, tu Frosty, dawno nic nie nagrywałem. W nocy jedna z naszych koleżanek opuściła obóz i jesteśmy teraz z Larrym…. Larry przywitaj się z moimi widzami… na poszukiwaniach. Po drodze spotkaliśmy tego małego koleżkę – wskazał na dinozaura – Zobaczcie jaki słodziak. Zawsze się zastanawiałem, dlaczego Flinstonowie trzymają dinozaura w domu, ale teraz im się wcale nie dziwię. Sam chciałbym mieć takie wypasione zwierzątko na chacie
Kiedy Frosty skończył karmić gada schował papierek do kieszeni.
- Dobra, wracaj do swojej mamy, Dino, my musimy już jechać.
- Już niedługo taki w każdym domu, tylko u nas - Larry sparodiował głos niczym w jakiejś reklamie, gdy mały gad spokojnym krokiem od nich odchodził - Frost i Roberts, Dino-Handel - Najemnik zatoczył dłonią łuk, niby ukazując banner ich firmy, po czym parsknął śmiechem.
Wsiedli na quada i ruszyli dalej. Okazało się, że z maszyną dzieje się coś złego. Silnik brzydko chodził, raz nawet zgasł i Frost z drżeniem serca próbował go zapalić. Po kilku próbach się udało, ale przez te kilkanaście sekund podróżnik wstrzymał oddech ze strachu. Nie widziało mu się wracać do obozu na piechotę, wciąż miał w pamięci tą bestię, która wywracała drzewa, nie mówiąc już o szybkich, zwinnych raptorach.
 
waydack jest offline  
Stary 29-12-2018, 18:50   #98
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Wejście smoka :-)


Hana starała się nie płakać przy wypadkach losowych, jak zaginięcie pontonu, zdeptanie namiotu przez wielkiego jaszczura czy dziura w bucie. I z każdym kolejnym zdarzeniem losowym pilotka opanowywała poczucie bezsilności i beznadziei. But był duża niedogodnością, ale i tak tego dnia szła po liście palm żeby spróbować po raz kolejny upleść sobie kapelusz. Po tym jak wyszła jej improwizowana parasolka czuła się pewnie że i z kapeluszem sobie poradzi. Może będzie mogła wykorzystać liście i trochę mchu żeby poradzić sobie z dziurą? Próbowała sobie przypomnieć gdzie rosły te lepkie śmierdzące owoce, może będzie mogła ich użyć jako kleju.
Takie prace może nie były jej specjalnością ale nie narzekała na brak czasu no i robiła się coraz lepsza.

Po trzech miesiącach kobieta wchodziła powoli w stan całkowitego zobojętnienia. Kiedy miesiąc temu miała swój pierwszy kryzys egzystencjalny stwierdziła, że nażre się pierwszych znalezionych grzybów i w najgorszym wypadku umrze. Tutaj, na wyspie. Z daleka od rodziny. Zapomniana przez wszystkich.
Zamiast tego przeżyła bardzo miłe chwile uniesienia z pewnym drzewem.
Jeśli budzisz się z uczuciem ze wychędożyła cię flora dżungli to albo powinnaś zastanowić się na swoim życiem, albo znaleźć więcej grzybów i jeszcze poczekać z kończeniem swojego żywota. W końcu kto nie chciałby zacząć na nowo czuć się świetnie i cieszyć się z tak zwykłych rzeczy jak fantastycznie pomarańczowe niebo, choć zielone też było wspaniałe i fioletowe.
No i można było z kimś porozmawiać na Pana Niedźwiedzia zawsze można było liczyć, zabawny, inteligentny i dobrze wychowany. Nie to co drzewa które zadają się z nią tylko dla jej ciała!
Z jednej strony Azjatka nadal żyła nadzieją że zostanie uratowana z drugiej kiedy parę razy zdarzyło jej się oprzytomnieć w takich miejscach i stanach to cieszyła się, że to się jeszcze nie stało.
- 家に帰る時間 - Powiedziała do drzewa, zaczynają się powoli zbierać. Pociągała swoje rzeczy z gałęzi marudząc że drzewa zawsze ją tak ‘rozbierają’ i zawieszają jej rzeczy tak wysoko. Ubrała się bardziej z przyzwyczajenia i po to by nie gryzły jej owady niż z obawy że ktoś ją tutaj zobaczy.
- いいえ、家ではありません。私は何 る必要がある - Powiedziała po tym jak jej brzuch zaburczał jakby miała tam jakieś warczące zwierze. Po czym ruszyła do domu ale okrężną dróżką.
- 何?- Spytała na głos po usłyszeniu wystrzałów. Minęła godzina od jej ‘odjazdu’ więc nie powinna już słyszeć i widzieć różnych nieprawdziwych rzeczy.
- 保されました!- Wrzasnęła i rzuciła się biegiem w stronę gdzie wydawało jej się, że dochodziły strzały. Nawet nie pomyślała że odgłosy w lesie mogła się różne nieś echem. No i musiała się zatrzymać gdyż bieganie po grzybach było niezdrowe więc obrzygała resztkami zawartości biało-czerwono-żółtej mazi siebie, drzewo, i podłoże.
Usiadła i wybełkotała do swojego ramienia - 私はそれらを見つけなければ、彼ら を残すでしょう - musiała się uspokoić złapać oddech, i chcąc czy nie chcąc zastanowić się. Obejrzała się i stwierdziła że nie wie czy chce by ratownicy widzieli ją w takim stanie. Zarzyganą w połowie strawionych psycho-grzybach. Strzały wyszły z tamtej strony więc jak odbije na lewo to dojdzie do rzeczki...dopiero po chwili dotarło do niej że ekipy ratunkowe chyba nie nosiły broni, z drugiej strony wielkie krwiożercze jaszczury. Z innej strony co jeśli to pan Kim? Przyjechali ją zlikwidować by pozbyć się świadków!
Hana wziął parę głębokich oddechów.
- あなたは私が何をすべき-と思いますか? - spytała Pana niedźwiedzia.
Pan niedźwiedź mruknął, parsknął, warknął i usiadł.
- あなたは-しいです、私はそこに行くべきです 意してく-さい。 ...あなたはこの全体の-で私よりもはるかに優れています。 - Powiedziała z lekką zazdrością.
Po czym powoli wstała i z miną determinacji ruszyła już wolniej w stronie strzałów ale kierując się na rzeczkę.

Tłumaczenie:
- Czas iść do domu.
- Nie, nie do domu. Potrzebuje coś zjeść
- Co?
- Jestem uratowana!
- Muszę ich znaleźć inaczej mnie zostawią
- Co pana zdaniem powinnam zrobić?
- Masz rację, powinnam tam iść ale zachować ostrożność. … Jesteś w tym całym byciu rozbitkiem tak bardzo lepszy ode mnie.



Hana ruszyła więc w kierunku wystrzałów, a serce w piersi waliło jej coraz mocniej z każdym pokonywanym metrem. W jej głowie gromadziło się tyle myśli, tyle pytań, tyle spraw związanych z ewentualnym pojawieniem się kogoś na wyspie, iż… sama w sumie nie wiedziała, jak zacznie z tym kimś ową rozmowę. Ale wszystko po kolei, i z odpowiednim zachowaniem ostrożności, w końcu nie wiadomo kim byli owi strzelający, a i przy okazji to byłoby niezwykle durne, dać się jakiejś zwierzynie zaskoczyć w finałowych godzinach spędzonych na wyspie…

I na całe dla niej szczęście, posłuchała rady pana niedźwiedzia, nie gnając do swych wybawców niczym ostatnia idiotka na złamanie karku. Gdy bowiem wyminęła jedno z dużych, grubych drzew, jej oczom ukazał się dosyć wielki dinozaur, obżerający się na innym, leżącym już u jego stóp, z rozbebeszonym żołądkiem. Azjatka zamarła w pół ruchu, stojąc niczym sparaliżowana o jakieś 10 metrów od groźnie wyglądającej gadziny z zakrwawionym, pełnym kłów pyskiem, zajętym posiłkiem.


Hana przypomniała sobie jej pierwsze spotkanie z dużymi gadami na wyspie i jak pierwszy raz w życiu doświadczyła ataku histerii. Szczęście głupiego trafiła wtedy na zwierzę które było równie płochliwe jak ona i przeżyło zapewne swój atak histerii.
Od tamtej pory nauczyła się by nie po pierwsze nigdy nie dawać się zauważyć, po drugie trzymać się od nich z daleka. Dwa razy była kiedyś stwierdziła że dla bezpieczeństwa upaskudzi się w odchodach tych większych jaszczurów. Było to jedno z bardziej obrzydliwych doświadczeń jakie przeżyła na tej wyspie i starała się go nie powtarzać o ile nie będzie to naprawdę koniecznie.

Hana zaczęła cofać się w gęste zarośla najciszej jak umiała z zamiarem ominięcia dinozaura bokiem, liczyła że zajęty jedzeniem nie zwróci uwagi na takie chuchro jak ona. Cichutko jak myszka, wykonała powoli jeden kroczek w bok, po chwili drugi i… nic jej nie strzeliło pod butem, nic nie zwróciło uwagi dinozaura. Heo schowała się za grubym drzewem, tym razem z sercem walącym ze strachu. Udało jej się zejść z ewentualnego pola widzenia drapieżnika, i była wystarczająco cicha, by nie zostać zauważoną, ale co teraz?
“Może wrócę do jaskini i dokończę poszukiwania jutro?” pomyślała Azjatka odmawiając wyjrzenie zza drzewa i spojrzenie w stronę posiłkującego się drapieżnika. Paręnaście głębokich uspokajających oddechów później patrzyła na wyjście z sytuacji w akompaniamencie pękających pod naciskiem wielkich szczęk, ścięgien truchła.
Hana skierowała się na południe kojarzyła że powinien być tam wodospad a trasa jest w miarę bezpieczna.

Młoda kobieta oddaliła się jak najciszej i najszybciej potrafiła, wśród odgłosów rozrywanego ciała upolowanego gada, wśród mlasków i zgrzytów, a przyprawiało ją to wszystko o dreszcze. Metr po metrze, coraz dalej i dalej, wśród zieleni dżungli, minuta czasu, zdająca się trwać wieczność, kolejna… w końcu była bezpieczna. Nic jej nie goniło, nic za nią nie ryczało, nie pędziło przewalając drzewa, zabójcza jaszczura została za nią, zajęta dalszym pożeraniem zdobyczy. Ufff…

Być może nagły przypływ nadziei sprawił że im dłużej Hana szukała źródła strzałów tym bardziej zastanawiała się dlaczego nie wróciła i nie przebrała się w coś bardziej … reprezentatywnego. Jej dziurawe czarne spodnie, brudna znoszona jeansowa koszula, nie wspominając o jednym im prowizorycznie naprawianym trampku nie nadawały jej wizerunku szanowanej pani pilot. W końcu upał dał jej się we znaki ściągnęła przepoconą koszulę przewiązując ją dookoła pasa. Idąc dalej przez las w spodniach i staniczku wiedząc że kiedy trafi nad wodospad ratunek czy nie ona zalicza zimny prysznic. W końcu i dotarła do małego wodospadu, który już kiedyś odwiedziła w trakcie swoich wędrówek po wyspie, i mimo, iż ten widok nie był dla niej obcy, i tak ponownie zaparł jej dech w piersi.


-はい ! - Westchnęła kiedy już kiedy napatrzyła się na spadającą wodę i jej potrzeba wskoczenia w zimne mokre odmęty stała się już zbyt duża by ignorować. Szybko zeszła na brzeg i zrzucając buty i plecak wkroczyła do wody w ubraniu. Zimna woda otoczyła ją dając uczucie błogiego chłodu. Hana wynurzyła się po chwili na powierzchnię. Trochę pomoczyła się tak ale w końcu wróciła na chwilę na brzeg by zdjąć ubranie do końca. Przepłukać spodnie, koszulkę i bieliznę zostawiając je na rozgrzanym kamieniu i wróciła popływać sobie koło wodospadu i podpłynąć pod mniejszy spad zrobić sobie prysznic.


Z godzinę bawiła się pluskając w zimnej wodzie i korzystając z okazji do dokładnego wyczyszczenia się. Spadająca woda była tak fajna że dziewczyna mogła udawać że nie jest rozbitkiem a klientką jakiegoś SPA. Dłonie wodziły po jej ciele w przyzwyczajeniu ‘namydlania’ się. Ramiona, brzuszek, uda, łydki z powrotem w górę do pośladków i szczecinki między nogami, znowu w górę do piersi i sztywnych pod wpływem zimnej wody sutków. W końcu postanowiła wrócić na brzeg, odświeżenie zadziałało na nią wspaniale ale powinna już się ruszyć. Mimo upału jej ubrania nadal były mokre, ale resztki przyzwoitości i świadomość innych istot ludzkich na wyspie sprawiły że założyła tylko swoją bieliznę i trampki. Całe szczęście że ratują ją teraz jeszcze trochę i dziewczyna musiałaby przestać nosić bieliznę ze względów ekonomicznych. A było by jej szkoda uwielbiała ten komplet dawał jej poczucie pewności, niczym zbroja.

Resztę przywiązała do plecaka i po napełnieniu butelki wodą ruszyła dalej w las, szukać jej ratowników, którzy przybyli na wyspę żeby ją uratować i na pewno zabiorą ją do domu. Przynajmniej tak sobie wmawiała. Ruszyła obierając kierunek by trafić tam gdzie wydawało jej się że powinna no i przyspieszyła kroku bo coś jej mówiło, że być może spędziła nad wodą więcej czasu niż powinna. Maszerując więc tak w samej bieliźnie przez dżunglę, Hana powoli już zaczęła nawet kierować swoje myśli do czynności i spraw, jakich dokona, gdy w końcu zostanie wyratowana z tej cholernej wyspy. Rozmarzyła się powoli już na całego, coraz bardziej i bardziej się ekscytując tym faktem ratunku, iż objawił się u niej iście szampański humor. A właśnie, pro po szampana, też by się napiła, mmm… tak, alkohol…

Nagle coś błysnęło w słońcu, prosto w jej oczy, coś małego, skrywającego się w trawie, błysnęło na żółto, jakiśkawałek metalu?
- Mhm? - Zbliżyła się i pochyliła ostrożnie na tym by wziąć do ręki złotą monetę z oznaczeń pochodziła z Europy zapewne z Hiszpanii, rok wybity na niej był 1777...Azjatka poczuła się dziwnie, wydawało jej się, że pieniądze co jakiś czas się wymienia. Patrzyła i obracała pieniążek w palcach jakiś czas, a potem schowała go do plecaka. W tej chwili miała ważniejsze rzeczy na głowie jak znalezienie ludzi. Moneta mogła być równie dobrze fałszywa albo...Zgubiona przez kogoś od strzałów! Mogli tu być!
- 私はおそらく近づいています!- Powiedziała z radosnym piskiem ekscytacji. A ponieważ zaczynała zapuszczać się w słabo jej znane tereny powiesiła jeden z amuletów jakie czasem z nudów robiła. Były to tradycyjne laleczkowe teru-teru-bozu wieszane normalnie za oknem by zapewniać dobrą pogodę, ale robił też za dobre drogowskazy. No Hana miała zajęcie rozpraszające ją od ponurych myśli.




-Tak!
- Pewnie jestem coraz bliżej!



Gdy tak Hana przemierzała dżunglę, w poszukiwaniu… poszukiwających, nagle coś zagrzmiało. Ale to był dziwny dźwięk, nie jak burza, te odgłosy dochodziły z samej wyspy? Z jej wnętrza?? I wtedy wszystkim zaczęło trząść, całym terenem, całą dżunglą, aż prawie zaczęła w miejscu podskakiwać, a kilka drzew się przewróciło wśród odgłosów odlatujących, spłoszonych ptaków. Trzęsienia ziemi tu jeszcze nie przeżyła!

Hana padła płasko na ziemię, nie mogąc ustać na trzęsącym się podłożu. W Japonii czasami też bywały trzęsienia ziemi, ale ta wyspa już dała jej mocno w kość i nadal miała (wyspa) pełen nowy asortyment katastrof.
- あなたは私があなたが島を横-したことをやりたいと思うもの! - Wydarła się w panice Hana próbując wstać, w ostatniej chwili uskoczyła przed mniejszym drzewem, które wylądowało w miejscu w którym leżała.
- あなたは私に他に何をしたいですか たぶんあなたはすぐに火山爆発で私 殺すでしょう!- Szlochała w niemocy Azjatka czekając, aż wstrząsy ustaną, a wyspa zdawała się z niej drwić, a nawet podejmować i kolejne wyzwania celem ubicia pilotki. Wokół niej przewracały się następne drzewa, wszystko drżało, trzeszczało, aż w końcu chyba oberwała kokosem(?) w głowę i zgasły lampki. I to akurat w takim momencie…




- CO JESZCZE CHCESZ MI ZROBIĆ TY PRZEKLĘTA WYSPO!
- Co jeszcze chcesz mi zrobić?! Może od razu zabijesz mnie wybuchem wulkanu!

 

Ostatnio edytowane przez Obca : 01-01-2019 o 11:49.
Obca jest offline  
Stary 29-12-2018, 22:30   #99
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Obóz

Wkrótce do obozu zawitały obie grupki poszukiwawcze, oczywiście bez “zaginionej” Lyssy, co mocno zmartwiło Kimberlee… podobnie jak i Alana, ale w sumie niemal każdy wątpił, iż tak łatwo ją odnajdą.

Zważywszy, która była godzina, i iż w obozie nie było wcześniej Harrego, rozpoczęto więc szeroko pojęte obiadowanie, i tym razem jednak każdy gotował dla siebie samego, korzystając z różnorodnych, gotowych zestawów. Jednym to nawet wyszło, i smakowało całkiem nieźle, innym poszło gorzej, i nadawało to się jedynie do przełknięcia, by zaspokoić głód, bez wielkiego rozpieszczania się odnośnie smaku…


Wkrótce Peter przedstawił kilku osobom swój plan na nieco większą wyprawę, oparty na chęci wyrwania się z obozu Honzo. Od słów i planu wyboru stanu osobowego wyprawy, zabrano się wkrótce do czynów, i zaczęto ładować na jeepa i 2 quady nieco sprzętu i zapasów.

Dużym pojazdem miała jechać Lie, oczywiście w towarzystwie Currana i Kaaia, do tego Alazraqui, Collins i Chelimo. Ten ostatni jednak odmówił, chciał zostać w obozie i koniec i kropka, jego miejsce zajął więc na pace “Zapałka”. No cóż… na quadzie miał zasiąść “Bear”, a na drugim Van Straten. Wycieczka potrzebowała wszak survivalowca, ale obaj byli wcześniej już w drodze, poszukując Azjatki. Harry chciał odpocząć w obozie, a zapytany “Myśliwy” powiedział, że pojedzie, jednak chce godzinkę odpocząć. W sumie więc, skład jako taki mieli… i tym razem quady były obsadzone już pojedynczymi osobami. A dlaczego tak? Powodów było kilka: poza oczywistym faktem, iż parę osób MUSIAŁO zostać w obozie, parę osób było zmęczonych i chciało zostać, do tego i owym jadącym małymi pojazdami mogło być wygodniej, a droga była nieco dalsza niż normalnie… tak było po prostu chyba lepiej.

Reszta ekspedycji miała zająć się z kolei czymś sensownym w samym obozie, gdy więc już ustalono co, kto i gdzie, spakowano manele, a “wycieczka” odjechała, każdy się oddał zajęciu, na które akurat miał ochotę.

….

- Ugotowałam coś dla ciebie - Zaszczebiotała do “Sosny” Sarah, przynosząc mężczyźnie menażkę z parującym posiłkiem. Do tego i manierka z zimną wodą, otwarty już pakunek żywnościowy, z różną drobnicą mogącą robić za zagrychę… podstawiła to wszystko najemnikowi pod nos ze słodkim uśmieszkiem.
- Jedz, pij, pewnie jesteś zmęczony...

….

Major, po otrzymaniu bardziej szczegółowego raportu z poszukiwań przez Larrego i Douglasa, naniósł nowe informacje na mapę, a następnie co godzinę próbował nawiązać kontakt z “Hyperionem”. Oczywiście bezowocnie…

Alan był znowu nie w sosie. Ledwie po dwóch godzinach przerwano poszukiwania zaginionej Lyssy, a cała wyprawa zajęła się czym innym, i nawet nie wysłano kolejnych quadów, by dokonać zmiany, i nadal szukać kobiety. Mężczyzna był nie tylko wściekły, ale i czuł się bezsilny. Miał ochotę ukraść jeden z pojazdów i samemu ruszyć w dżunglę, był jednak rozbrojony, a klucze od quadów nosił Baker przy dupie. Do tego, Woods był również pod stałą obserwacją, więc nijak mógł choćby spakować potrzebne rzeczy, a o gwizdnięciu jakiejś broni czy i quada mógł chwilowo pomarzyć. Ale może w nocy będzie okazja…

….

Chelimo siedział na warcie blisko miejsca gdzie ukryto Claymora. Przebrał już spodnie, zamieniając na krótszą ich wersję, umył się, pozbył kompletnie górnego odzienia, wysmarował olejkiem, założył przyciemniane okulary, i opalał się, wartując… od czasu do czasu wodząc wzrokiem za kręcącym się po obozie Harrym.

Ten zaś zwrócił uwagę na małego dinozaura, zamkniętego w - przerobionej na tą okazję - skrzyni z mocno powycinanymi ściankami. Mały dino z kolei zaczynał coraz bardziej się chyba wydzierać, będąc głodnym? Po kilku dobrych chwilach zwróciła na to uwagę Sarah, która już zmierzała do ich gadziego więźnia...

“T” próbowała nauczyć Pokera Kimberlee w namiocie tej ostatniej, Larry stał na warcie przy “50” na jeepie który pozostał w obozie.


I wtedy całą wyspą zaczęło mocno trząść, okoliczne ptactwo się spłoszyło, poprzewracało się parę przedmiotów, padło kilka drzew. Trzęsienie ziemi! Na wyspie miało miejsce trzęsienie ziemi! Niezbyt mocne… ktoś wprawiony w takich klimatach, mógł je nawet oszacować, iż wynosiło gdzieś 4-5 na skali Richtera. Trwało zaś około 30 sekund.





Wyprawa

Honzo jeszcze w obozie wskazał kierunek podróży dłonią wycelowaną w dżunglę, Van Straten ruszył więc jako pierwszy na quadzie, za nim jeep, a kolumnę zamykał “Bear” na drugim quadzie.

- To dajesz miszczuniu - Powiedział do Petera Geolog, ledwie przed nimi ruszył “Myśliwy”. Wbrew pozorom, i dobremu humorowi Currana, to właśnie przez tą pierdołę ta wyprawa mogła nieco nadwyrężyć jego nerwy. Jakby miał mało użerania się z Sarah…

Podróż przez dżunglę do wymagających nie należała… jeśli właśnie nie liczyć pieprzenia Honzo.

- Słuchaj Dothy, to jak to jest, tak być samej wśród stadka samców? - Spytał nagle Geolog, wśród własnego śmiechu - Nasz słodki rodzynek co?

….

- Mówię wam, będziecie kurwa bogaci, wystarczy się mnie trzymać. Wyniucham co trzeba z odległości kilometra... - Zapewniał ich Honzo.
- Z całym poszacowankiem, mógłbyś stulić dziub? - Spytał się Collins.
- Oj tam, oj tam, i po co zaraz te wulgaryzmy? Będziemy bogaci! - Roześmiał się Alazraqui.

….

- A tak mi się przypomniało, jak w Chinach obrob… znaczy się, znaleźliśmy pewną opuszczoną świątynię, co wcale taka opuszczona nie była, i trzeba było na skuterach spierniczać przesmykami górskimi z masą złota w plecakach... - Honzo się gęba nie zamykała.

I wtedy całą wyspą zaczęło mocno trząść, okoliczne ptactwo się spłoszyło, chwilowa jazda była niewskazana, i spadło kilka drzew. Trzęsienie ziemi! Na wyspie miało miejsce trzęsienie ziemi! Niezbyt mocne… ktoś wprawiony w takich klimatach, mógł je nawet oszacować, iż wynosiło gdzieś 4-5 na skali Richtera. Trwało zaś około 30 sekund.

~

- Prawie się zwaliłeś w porty, co Collins? - Honzo zaśmiał się, stojąc w zatrzymanym jeepie pośrodku dżungli, i rozglądając się po okolicy.

- Wszyscy cali? - Uprzedził pytanie Petera Van Straten, podjeżdżający z “czujki” quadem bliżej większego pojazdu.
- Skoro już stoimy, to ja bym musiał na stronę - Odezwał się “Bear”, racząc wszystkich błyskiem swoich białych ząbków.

….

- Ja pierdolę! - Wydarł się nagle lejący gdzieś po krzakach David - Znalazłem Lyssę ludzie! Nie… moment.. to nie Lyssa...





Gdzieś na wyspie

Hana obudził ból… którego było wszędzie pełno, i w różnym stopniu. Bolała ją głowa, po zarobieniu w nią czymś, co spowodowało utratę przytomności. Bolały ją plecy, bowiem okazało się, iż na nich leży, a skoro miała na sobie plecak, była dosyć dziwacznie wygięta ciałem w mały łuk, stercząc sobie piersiami w niebo. Bolała ją i z nieznanych powodów lewa łydka… pilotka musiała jednak najpierw dojść do ładu i składu, co z nią zaszło, nim była w stanie się poruszyć, i zajęło jej to ledwie dwie sekundy, jednak mimo wszystko…

Nie leżała w tym samym miejscu, gdzie padła nieprzytomna. Oznaczało to więc, iż wredna wyspa, w całej swojej wredocie, doprowadziła do tego, że nieprzytomne już jej ciało, sturlało się kilka metrów w bok, wśród całego tego trzęsienia ziemi? Wybrudziła się nieco ziemią i trawą, na marne więc poszła wcześniejsza, godzinna kąpiel… głowa wyraźnie pulsowała bólem, a po instynktownym przyłożeniu do rany dłoni, okazało się, iż palce są lekko zabrudzone krwią. A więc i poważniejsza rana głowy…

Co najważniejsze jednak, ta łydka. Gdy w końcu więc Hana jakoś poradziła sobie z samą sobą, z tymi wszystkimi niedogodnościami, jakie akurat w tej chwili męczyły jej ciało, gdy przezwyciężyła te wszelkie rodzaje bólu, spojrzała na swoją nogę i… krzyknęła nie tyle co z bólu, co z przerażenia. Jakiś duży, pieprzony robal, zrobił sobie z jej łydki przekąskę.


Kierowana instynktem samozachowawczym, chwilą strachu, paniką, i wśród własnego wrzasku przerażenia, najzwyczajniej w świecie pochwyciła owego robala w dłoń, oderwała od własnego ciała, po czym rzuciła nim w cholerę gdzieś w dżunglę.

Dokładnie w tym samym momencie, zdała sobie również sprawę, iż ledwie 3 metry obok niej stoi jakiś murzyn, lejący sobie po krzaczku. Ich wzrok spotkał się momentalnie, a on jako pierwszy otrząsnął się z zaistniałej sytuacji. Zaczął nawoływać innych, iż znalazł jakąś Lyssę...







***

Komentarze jutro(niedziela)
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD

Ostatnio edytowane przez Buka : 29-12-2018 o 22:47.
Buka jest offline  
Stary 29-12-2018, 23:12   #100
 
Efcia's Avatar
 
Reputacja: 1 Efcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputacjęEfcia ma wspaniałą reputację
Po wyjściu Petera i notatnika Dorothy również opuściła swój namiot. Najpierw i udała się do polowej kuchni by poszukać kawy. Z kubkiem parującej cieczy zaczęła rozglądać się za “T”. Najemniczka siedziała w cieniu skał, blisko punktu medycznego i samej Kim, zajmując się czyszczeniem swojego do połowy rozłożonego karabinu…
- Jak twoja noga?- spytała Dorothy podchodząc.
- A, cześć - “T” zmrużyła oczy do Lie - No… jest ok. Coś tam czuję jak chodzę, ale tak to w sumie pierdoła nie warta myślenia.
- Nie wyglądało.
- Ja być twarda, ugh! - Cooke walnęła się wśród parodii pięścią dwa razy w klatę, po czym przelotnie uśmiechnęła.
- Jak twój kolega blondyn- rudowłosa zaśmiała się.
- Jakbyśmy na tej misji mieli hełmy, to by ci “Sosna” może pokazał swój popisowy numer, z rozwalaniem baniakiem ściany - Wypaliła nagle najemniczka.
- To jak dobrze ich znasz?- Dorothy ponowiła pytanie przesiadając się. - Tylko nie mów, że nie rozsiewasz plotek.
- Jednych lepiej, innych gorzej, niektórych wcale - “T” pokazała niespodziewanie Dorothy język, jednocześnie coś tam w tym swoim H&K MP5 przyciskając, aż głośno przeskoczyły jakieś mechanizmy.
- Pokaż nogę.- Poleciła Dot.- I powiedz co Marcusa ugryzło w dupę, że nawet nie chce ode mnie podziękowań za uratowanie życia przyjąć.
- Ta jes! - “T” wyciągnęła stopę z klapka, po czym założyła nogę na nogę, nie bardzo wiedząc, jak zaprezentować całość Dorothy - Kaai uratował ci życie? Mieliście jakąś akcję?? Słyszałam strzały… kurde gadaj co tam się działo! A mnie tam nie byłoooo... - Zaczęła narzekać.
- Rozsierdzone, trzytonowe bydlę chciało mnie stratować. I on je zastrzelił- opowiedziała w skrócie oglądając ranę z niezwykła ostroznością.
- Aha... - Mruknęła najemniczka. W tym czasie zaś Dot zauważyła, iż opatrunek był nieco zakrwawiony.
- To było straszne. Myślałam, że przerobi mnie na miazgę, gdy ruszył w naszą stronę- ruda zdjęła powoli opatrunek by zobaczyć jak wygląda rana.
- Peter strzelał. Marco strzelał. I Marcus też. W końcu, na szczęście Marcus trafił. To było straszne- na twarzy Dorothy na chwilę wypłynął strach na wspomnienie tych przerażających kilku chwil.
- Jak ja się cieszę, że on trafił. Nawet nie wiesz jak bardzo- pani Lie na chwilę przeniosła wzrok na twarz najemniczki i ta mogła dostrzec tę radość i ulgę. - Powiedziałam mu, że jestem wdzięczna. Ale jakby tego nie słyszał.
- A gadałaś z nim na osobności? - “T” spojrzała gdzieś po obozie, w kierunku chyba, gdzie przebywał Kaai. W tym czasie Dorothy, po zdjęciu opatrunku, stwierdziła, iż rana się minimalnie otwarła, zapewne przez chodzenie, i nie oszczędzanie owej stopy…
- Nieeeee..- odpowiedziała przeciągając monosylabę.
Spojrzała w tę sama stronę co “T”, a za chwilę na stopę.
- To ma być ok?- w jej głosie dało się wyczuć złość. - Co powiedziała Kim? Na pewno kazała się oszczędzać. Oszczędzać.
- Ło matko, Dot, no to z nim pogadaj! - Zaśmiała się najemniczka, po czym przybrała niewinną minkę - Tak, tak, gadała, ty też gadasz… niedobra ja, dostanę po tyłeczku? - “T” wyszczerzyła na moment ząbki do Dorothy.
- Tak, od Bakera- Lie zdawała się być nie czuła na takie anonse.- Jak do niego pójdę. A pójdę jeśli będzie gorzej- dodała poważnie.
- Ale masz znieczulicę... - Pokręciła głową “pacjentka” Dot - Dobra, dobra, będę bardziej oszczędzała nogę - “T” zasalutowała do rudowłosej.
W tym czasie, wszystko zauważyła Kimberlee, i zainteresowana zbliżyła się do obu kobiet.
- Hej… nie przeszkadzam? - Spytała cichym tonem.
- Nie - odpowiedziała jej Dorothy. - Ja tu na wywiad przyszłam- na jej twarzy pojawił się dwuznaczny uśmiech. - Bo od kogo mogę się dowiedzieć co lubią inni najemnicy.
- Aha… ok - Powiedziała Kim, po czym spojrzała na rozbandażowaną stopę “T”. Spojrzała następnie na najemniczkę, na Dorothy…
- Znasz się na tym? - Spytała tą ostatnią spokojnym tonem.
Dot zapowietrzyła się na chwilę rozważając co powiedzieć.
- Tak, trochę - padła krótka odpowiedź.
- To dlaczego nic nie mówiłaś? Przyda się każda pomoc! - Ucieszyła się lekareczka.
- Nie pytałaś - odparła uprzejmie Dot.
- No wiesz co... - Kimberlee zrobiła zawiedzioną minkę.
- Ta, a ochotnicy wyginęli na ostatniej wojnie, właśnie! - Wtrąciła “T”.
- Teraz już wiesz. - Lie uśmiechnęła się do lekarki.
- Byłoby miło, jakbyś w razie czego pomogła, w końcu co dwóch lekarzy to nie jeden - Blondyneczka położyła dłonie na biodrach, również lekko się uśmiechając.
- Czyli i ty chcesz mnie wykorzystać?- w głosie Dot znów pojawiła się dwuznaczność.
- Eeeee... - Kim strzeliła buraka i zabrakło jej chyba słów, a najemniczka zaczęła demonstracyjnie kaszleć, by ukryć śmiech….
- Żartowałam Kim- Ruda nie ukrywała śmiechu poklepując jednocześnie lekarkę po ramieniu. - Pomogę jeśli trzeba będzie.
- Dzięki - Uśmiechnęła się od ucha do ucha Kimberlee - To… przyniosę nowe opatrunki, i już wam nie przeszkadzam?
- Nie no… zostań. Właśnie opowiadałam “T” o mojej przygodzie. Bo zaatakował na stegozaur - wyjaśniła szybko. - I Kaai ocalił mi życie zabijając go. Sarah tak się wściekła. Zwyzywała wszystkich od morderców. I chyba nadal jest wściekła. Nawet nie doceniła tego, że Marco i Marcusa dla niej żywy okaz złapali.
- Wow - Zdziwiła się Kim, po czym potarła nos - To ja serio przyniosę co trzeba, a ty opowiadaj ze szczegółami ok? - Zaczęła gestykulować do Dorothy, by ta się… wstrzymała? I zanim ktokolwiek coś powiedział, blondyneczka poleciała po owe opatrunki, a jej truchcik był bardzo, bardzo dziewczęcy.
Z opowieścią Dot wstrzymała się do powrotu Kim. A później dokładnie opisała co wydarzyło się na polanie. Jak najemnicy polowali na małego dinozaura. Jak go złapali. Później jak zostali zaatakowani. Kilkukrotnie podkreśliła, że bardzo się bała. W wyrazach szczerego podziwu powtórzyła, że Hawajczyk jej życie uratował. A następnie opisała zachowanie Sarah, z dokładnym cytatem tego co napisała o Marcusie.
- W rezultacie Peter zabrał jej notatnik i kazał wracać do obozu. Była zła jak osa. Ona naprawdę napisałam o nim ‘idiota.’
Kim słuchała z rozdziawioną buzią, “T” z nieco mniejszym przejawem entuzjazmu. Ale w każdym bądź razie, obie były pod wrażeniem opowiastki Dorothy.
- To z Sarah niezłe ziółko? - Stwierdziła w końcu Kimberlee.
- Każdy reaguje, jak reaguje, czasem się plecie bez sensu w momencie uniesienia - Stwierdziła niby rozsądnie najemniczka - Mi to tam koło chu… jest jak jest, nic na to nie poradzimy? - Wyszczerzyła do obu ząbki.
- Niezłe ziółko świecące gołym tyłkiem po ataku stegozaura.- Dorothy wybuchnęła śmiechem.
- Znaczy się jak? Ona pod tą spódniczką nie ma majtek? - Zaśmiała się i “T”, a Kim oczywiście znowu poczerwieniała.
- Tak przynajmniej twierdzi Peter, bo to on miał przyjemność podziwiać wdzięki doktor Elsworth. - Dorothy nadal była rozbawiona.
- Ćśśś… bo... nas jeszcze... usłyszy… i też… nam się… oberwie - Wśród własnego śmiechu jakoś wydukała z siebie w końcu co chciała Cooke - A ja się mierzyć z tymi balonami nie mam ochoty - Dodała, a wtedy i Kim zachichotała.
- No.. i jeszcze cię w swoich wspomnieniach obsmaruje..- Dot zaczęła rozglądać się za odgadywaną kobietą.
- Kogo? Mnie? - Zdziwiła się “T” - Mnie to tam rybka - Najemniczka wzruszyła ramionami, nadal nie tracąc dobrego humoru.
- No na twój opis nie trafiłam…- powiedziała ruda siląc się na powagę.
- Opis? Gdzie, w tym jej notatniku co wspominałaś? Pisze sobie o nas jakieś rzeczy? - “T” również już odezwała się poważniejszym tonem. Kimberlee z kolei zajęła się stopą najemniczki, marszcząc nosek na widok lekkiego krwawienia.
- Tak, w notatniku. - odpowiedziała jej Dorothy również poważnym tonem.
- I co tam pisało, i o kim? - Dopytywała się najemniczka, a i lekareczka zerknęła na Lie, która zawahała się na chwilę przyglądając bacznie obu kobietom.
- Jej osobiste odczucia dotyczące… Kim.- rudowłosa mówiła powoli. - Prawnicy twojej rodziny będą z pewnością zainteresowani tą publikacją. - jej wzrok spoczął na lekarce.
- Ale… a co ja jej zrobiłam? - Zdziwiła się blondyneczka z markotną miną - Nie rozumiem… - Dodała cicho.
- A niech se pisze co chce, a ty na tym zarobisz po rozprawie - “T” starała się jakoś pocieszyć Kim.
- Zawsze można jej ten pamiętnik zabrać. - Dorothy zaczęła się zastanawiać.
- I zaryzykujemy kolejną awanturę na cały obóz? Ona się będzie pieniła, Major się będzie pienił… czy ja wiem? Niech se cycata pisze co tam chce, jej sprawa. Czy chcesz kolejnej zadymy, tym razem z tobą w roli głównej? - Cooke uśmiechnęła się sympatycznie do Dorothy. Kimberlee z kolei uważnie wszystkiego słuchała z poważną miną. Chyba nie spodobał jej się fakt bycia opisaną (i to niezby pochlebnie, z tego co sugerowała Dot?) przez Sarah w notatniku.
- To bardzo ciekawa opcja. Nie dwie, a trzy pieczenie przy jednym ogniu.- tym razem to pani Lie wyszczerzyła zęby w przebiegłym uśmiechu.
- Ty nic nie kombinuj - “T” pogroziła rudowłosej palcem - Bo na goły tyłek przyleję na środku obozu - Dodała, i Kim od kilku dłuższych chwil znów się uśmiechnęła.
- To samo… dotyczy się ciebie - Wypiliła nagle lekarka do najemniczki -Jak nie będziesz nogi oszczędzać.
Dorothy zrobiła najpierw minę niesłusznie podejrzewanego niewiniątka. A później, po wypowiedzi lekarki wybuchła śmiechem dodając.
- Z ust mi to wyjęłaś Kim. - i pokazała język najemniczce. Po chwili śmiały się zaś wszystkie trzy...

***

Po rozmowie z Kim i “T” Dot poszła do Hawajczyka. Przez chwilę stała w milczeniu przyglądając się co on robi. Marcus siedział w swoim namiocie bez kamizelki i całego tego wyposażenia na górnym tułowiu, przecierając wierzch lewej dłoni jakąś maścią.
- Jestem ci bardzo wdzięczna za uratowanie mi życia- zaczęła prosto z mostu. - To było naprawdę coś..
- No… - Zaczął od oglądnięcia jej sobie z dołu do góry, zatrzymując spojrzenie na twarzy kobiety -...nie ma za co. Wykonuję swoją robotę - Powiedział spokojnym tonem.
- Ależ jest- Dot przeniosła wzrok na rękę mężczyzny chcą zobaczyć po co i czym się smaruje. Marcus oczywiście pochwycił jej wzrok, po czym odrzucił tubkę w bok.
- Miałem kiedyś przestrzeloną dłoń. Czasem blizny swędzą… ale to nie temat o którym rozmawiamy prawda? - Wyjaśnił - Więc… w sumie ty dziękujesz, ja mówię nie ma za co, i co dalej? - Kaai praaawie się uśmiechnął, a w każdym bądź razie coś tam się czaiło w kącikach jego ust.
- To zależy…- Dorothy przeniosła wzrok na twarz mężczyzny. - Tam, na miejscu, żadnych podziękowań nie chciałeś.
- Nie jest to potrzebne, serio. Ani wtedy, ani teraz… no ale skoro już o tym tak dużo mówisz, to… “proszę bardzo, nie ma za co, polecam się na przyszłość” - Marcus minimalnie skinął głową w stronę kobiety, i wreszcie się nieco uśmiechnął. Przesunął się również w namiocie, robiąc miejsce dla Dot, które wskazał jej gestem. Kobieta skorzystała z zaproszenia.
- Jak mogę Ci się odwdzięczyć?- zapytała pół żartem pół serio.
- Ogranicz ryzykowne pomysły i sytuacje? - Odpowiedział Kaai z drwiącym uśmieszkiem i… poczęstował Dorothy małą paczuszką mieszanki orzeszków, migdałów, rodzynek i tym podobnych zawartości “Studenckiej przekąski”.
-Ja? Ryzykowne pomysły?- ruda zrobił minę niewiniątka, uprzednio poczęstowawszy się przekąską.
- No tak, jakby i samotne przyjście do namiotu obcego najemnika... - Marcus przegładził dłonią swoją łysinę, spoglądając na Dorothy przymrużonymi oczami. Trudno było odgadnąć, czy się właśnie z niej zgrywał, czy może…
- Jeszcze zaproponuj, że w nocy- Lie uśmiechnęła się zalotnie zamykając wejście do namiotu.
- Pod latarnią najciemniej? - Odparł mężczyzna z przelotnym uśmiechem, obserwując poczynania kobiety, choć sam nie drgnął o centymetr, nadal siedząc gdzie siedział, po turecku, z dłońmi na kolanach.
- Podobno…- mówiąc to sięgnęła do puszki, ale zrobiła to tak by otrzeć się ramieniem o niego. Marcus spojrzał na nią, ale ponownie nie zareagował, w końcu jednak zwrócił głowę w jej stronę.
- Peter ci nie wystarcza? - Powiedział z… wyjątkowo słodkim, a jednocześnie i dosyć makabrycznym uśmieszkiem.
-Nie jestem twoim pracodawcą- wróciła na swoje miejsce tym razem już nie dotykając mężczyzny.
- A ja nie tykam kobiety kogoś innego - Marcus wychylił się w stronę Lie, zbliżając nieco swoją twarz do jej twarzy. Na jego szyi z kolei rozhuśtał się spory krzyż na łańcuszku, na moment swym blaskiem bijąc w oczy Dorothy.
- No teraz to mnie obraziłeś- przez chwilę śledziła ruch krzyża.
- Ciekawe dlaczego - Szepnął mężczyzna, z twarzą blisko jej twarzy. Jego piwne oczy pozostawały niewzruszone, wpatrując się w jej oczy… choć w sumie, w tych piwnych oczach można było się zatracić, może w innych warunkach… teraz były zdecydowanie zimne, wręcz… martwe?
- Nie muszę ci tego tłumaczyć- odsunęła się trochę od niego i przyjrzała uważnie.- Zdecydowanie nie muszę.- Ta prowokacyjna i kobieca wesołość nie zniknęła z jej twarzy.
- Nie jestem tego warty? - Uśmiechnął się lisio, po czym przysunął bliżej kobiety, by wciąż być twarzą dosyć blisko jej twarzy - Robiłem złe rzeczy, bardzo złe rzeczy - Wychrypiał, nie odrywając wzroku od jej oczu.
- Bo rozumiesz.- Wzięła głęboki oddech i głośno wypuściła powietrze z płuc. Dźwięk, który temu towarzyszył przywodził na myśli ekstatyczne spełnienie.
- ...nie tylko mężczyznom. Również kobietom i dzieciom - Szepnął Marcus, dokańczając wypowiedź - A teraz pokutuję. Przez resztę życia.
W namiocie wyraźnie dało się usłyszeć zgrzyt nóża wyciąganego z pochwy. Kaai niemal już stykał się nosem z Lie. W jego oczach z kolei tańczyły ogniki.
Serce Dorothy przyspieszyło wraz z oddechem, który starała się opanować zatrzymując go nawet na dłuższą chwilę. Nie ruszyła się jednak z miejsca. Jedynie gałki oczne przesunęły się bardzo mocno w lewo i później w prawo gdy starała się dostrzec nóż, którego wydobycie słyszała. Tego jej jednak niestety dane nie było ujrzeć. Usłyszała za to po chwili, jak jej własna koszulka jest powoli rozcinana owym nożem, od dołu, gdzieś w okolicach pępka, powoli coraz wyżej i wyżej. A bliskość mężczyzny i jego twarzy, uniemożliwiła zerknięcie w dół. Na ustach Kaaia z kolei zaczął powoli wyrastać coraz większy uśmiech, ukazujący zęby. W końcu i poczuła jedną z jego dłoni, ciągnących koszulkę przed tnącym nożem. Oczy Dorothy jeszcze dwukrotnie wykonały wędrówkę z prawa na lewo i z powrotem, by w końcu zatrzymać się wprost przed jego oczami. A prawa ręka powędrowała między ich ciała i spocząła na jego dłoni stawiając lekko wyczuwalny opór.
- Wiesz o tym, że to mnie nie powstrzyma? - Szepnął Hawajczyk, na moment zatrzymując ruch ręki. Uśmiechnął się tym razem wyjątkowo miło, po czym… skubnął usta Dorothy swoimi ustami.
- 37 pchnięć nożem później, zgwałcił jej jeszcze ciepłe zwłoki... - Dodał, po czym… parsknął śmiechem.
Na twarzy Dot wypłynąło na chwilę zniesmaczenie połączone z obawą. Ale tylko na jedno mrugnięcie. Później jej twarz stężała w obojętnym wyrazie.
- Nie sądzę- nacisk jej dłoni na jego nie zmniejszył się, ale i nie zwiększył.
- Dziękuję za odwiedziny. Do następnego razu - Powiedział niespodziewanie zwyczajnym tonem Kaai, po czym starał się cofnąć własną dłoń z nożem, pochwyconą przez Lie. Pozwoliła cofnąć mu dłoń zabierając swoją.
- Do następnego - powiedziała podnosząc się powoli by dokładnie przyjrzeć się rozcięciu, które miało miejsce od okolic pępka, mniej więcej na środku koszulki, aż niemal do jej biustu. I strach pomyśleć, gdyby to była jej skóra, jej ciało, a nie właśnie koszulka.
Nóż trzymany przez Kaaia szybko zniknął gdzieś za jego plecami, wracając chyba do pochwy przy pasie. Sam mężczyzna wpatrywał się z kolei w twarz Dorothy z wyjątkowo spokojną miną.
Dot pociągnęła nieco koszulkę ukazując płaski brzuch i związała na niej supeł tuż pod biustem by ukryć przecięcie.
- I ja mam rezygnować z takiej zabawy?- zapytała odchylając poły namiotu.
Po chwili odwróciła się jednak.
- Chcesz zęby stegozaura na jakiś naszyjnik?- zapytała całkiem poważnie.
- Pa rudzielcu - Powiedział Marcus, nawet już na nią nie spoglądając, ze wzrokiem wbitym gdzieś w bok własnego namiotu.
- Naszyjnik miał być formą podziękowania.- Powiedziała cicho idąc do własnego namiotu.
 
__________________
- I jak tam sprawy w Chaosie? - zapytała.
- W tej chwili dość chaotycznie - odpowiedział Mandor.

"Rycerz cieni" Roger Zelazny

Ostatnio edytowane przez Efcia : 29-12-2018 o 23:40.
Efcia jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172