Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 30-07-2013, 18:40   #1
 
Shooty's Avatar
 
Reputacja: 1 Shooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodzeShooty jest na bardzo dobrej drodze
[Storytelling] Droga do lepszego jutra - SESJA ZAWIESZONA

Wojna. Bitwa. Broń biologiczna. Zarodniki śmiercionośnych grzybów. Mutacja pasożyta. Niekontrolowana, niezdolna do powstrzymania ludzka agresja. Rozprzestrzenianie się choroby. Upadek cywilizacji.

Chaos.

Zaledwie dziewięciopunktowy plan wydarzeń stanowi najdoskonalszy opis tego, w jaki sposób ludzie stracili panowanie nad Ziemią. Jak z powodu własnej chciwości i żądzy władzy doprowadzili do zniszczenia wszystkiego, o co walczyli nie tylko oni, ale ich przodkowie i wszyscy, którzy kiedykolwiek pojawili się na tej planecie. Tysiące, dziesiątki tysięcy lat poszerzania populacji, systematycznego zwiększania kontroli nad środowiskiem, kształtowania się społeczeństwa zostało zaprzepaszczonych w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Wystarczyła jedna pomyłka ludzi postawionych zdecydowanie za wysoko, żeby popchnięta przez przypadek kostka domino zburzyła mozolnie przygotowywaną konstrukcję.

Początkowo społeczeństwo nie wiedziało nic o nowym rodzaju broni, której zaczęto używać na terenach działań wojennych. Zarodnikach grzybów, które zagnieżdżały się w ciałach ofiar i w błyskawicznym tempie rozwijały w ich mózgach, doprowadzając do wyłączenia funkcji, a w konsekwencji – śmierci. Środek był na tyle skuteczny i niezbyt kosztowny, że regularnie poszerzała się lista krajów posiadających go w swoich laboratoriach. A wszystko to skrupulatnie ukrywano przed mediami, aby cywile nie dowiedzieli się o bestialskich cudach nauki. Można było się tylko domyślać. Do czasu.

W myśl zasady „kłamstwo ma krótkie nogi” w końcu coś poszło nie tak. Grzyb zaczął mutować. Zamiast doprowadzać do śmierci zarażonych, ograniczał tylko procesy zachodzące w mózgu do takiego stopnia, że ludzie zmieniali się w agresywne stworzenia żądne tylko jednego – mięsa. Po dziś dzień nie do końca wiadomo, w jaki sposób choroba przedostała się z obszarów działań wojskowych do miast, niemniej skutek był niemal natychmiastowy – państwa zaczęły upadać jedno po drugim, nie mogąc sobie poradzić z nowym i błyskawicznie rozprzestrzeniającym się przeciwnikiem.

Nie wszyscy jednak zginęli. Są jednostki i grupy, którym udało się przeżyć i wciąż walczą o lepsze jutro w świecie opanowanym przez bezprawie i mutantów. Nierzadko muszą zatracać swoją moralność, aby wyjść cało z niektórych sytuacji, ale w końcu cel uświęca środki, jak wiadomo od wieków. Chociaż, czy autor tego powiedzenia uwzględnił tak niegodną przyszłość własnego gatunku? Nieważne. W końcu mamy apokalipsę, do jasnej cholery.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=qKggnBh2Mdw[/MEDIA]

******

Dallas

Namiot był schludny i zadbany. W przeciwieństwie do wielu pozostałych w tym obozie nie sprawiał wrażenia miejsca przygotowywanego na dłuższy pobyt. Na ziemi nie leżały graty i inne równie użyteczne przedmioty porzucone niechlujnie przez właścicieli, a bagaż podręczny nie został wypakowany do końca. Jedynym większym i prawdopodobnie najważniejszym elementem wystroju było biurko, na którym znajdowały się dwie rzeczy – mapa i świeca.

Postronny obserwator już na pierwszy rzut oka opisałby właściciela jako kogoś schludnego, spokojnego, wyrachowanego, zapewne też myśliciela, stratega. I taki w gruncie rzeczy był Rodriguez, stojący właśnie nad planem stanu z papierosem w ustach i niespiesznie analizujący położenie obozu w przełożeniu na inne obiekty. A przynajmniej tak się wydawało.

Dźwięk kroków stawianych przez dwie pary ciężkich butów powoli zbliżał się w stronę namiotu. Hersh i Martin szli niespokojnie zaproszeni przez Rodrigueza do rozmowy. Przeważnie ich to nie dziwiło, gdyż latynos, nazywany przez wielu mieszkańców obozu po prostu „trójką”, rzadziej „trzecim dowódcą”, znany był z wybierania ekscentrycznych godzin do dyskusji na temat przyszłości ich społeczności. Tym razem jednak czuli, że chodzi o coś innego. I wcale ich to nie cieszyło.

Ciepłe powietrze wleciało do środka, kiedy płachta uchyliła się, żeby wpuścić dwóch przybyszów do namiotu. Ustawili się obok siebie, tuż przy wejściu, czekając na rozpoczęciu dialogu przez Rodrigueza. Ten jednak wydawał się być wciąż zajęty swoją mapę. W końcu Hersh odchrząknął i powiedział:

- Prosiłeś o spotkanie.

Latynos zaciągnął się po raz ostatni i wyrzucił niedopałek pod nogi. Nie był to pierwszy, który tam trafił, co sugerowało, że mężczyzna lubił tego rodzaju używki.

- Jak to często bywa – zaczął. – Wracałem od Rachel w godzinach wieczornych. Przeważnie wystarczało mi kilkanaście minut na dojście do mojego namiotu i położenie się spać. Jednak nie dzisiaj. Dzisiaj… coś mnie zatrzymało – skończył tajemniczo, po czym odwrócił się i skierował wzrok w róg pomieszczenia. Pozostała dwójka podążyła za jego spojrzeniem, a kiedy zrozumieli, na co Rodriguez chciał zwrócić ich uwagę, ich twarze zrobiły się blade.

- Coś ty zrobił, do jasnej cholery? – wydyszał Martin, patrząc z przerażeniem na martwe ciało przywiązane do krzesła.

- Ja? Wyjątkowo nic. To raczej mi coś zrobiono. A przynajmniej chciano, ale nie wszystko poszło zgodnie z planem – mówił Rodriguez, podchodząc powoli do trupa. – Ten śmieć zaatakował mnie, gdy byłem już blisko swojego namiotu. Żyję tylko dzięki Harry’emu, który w porę wbił mu nóż w plecy. Od razu mnie zastanowiło – komu też może zależeć na pozbyciu się jednego z dowódców, osoby, dzięki której ludzie z tego obozu wciąż żyją? Na szczęście odpowiedź miałem na miejscu. – Rodriguez rozdarł rękaw koszuli mężczyzny, pokazując tatuaż. – Znak pasterzy. Taki sam, jaki noszą twoi ludzie, Martin. Identyczny, jak twój, czyż nie?

Hersh zerknął nerwowo na Martina. Drugi z dowódców teraz był już koloru papieru ściernego.

- Nie mam z tym nic wspólnego – wykrztusił.

- Jednak zaskakująco dużo rzeczy wskazuje na to, że masz, nie mam racji? Człowiek jednego z trzech głównodowodzących dokonuje zamachu na życie innego. Jak się z tego wytłumaczysz? Czyżby znudził się taki podział władzy?

- To jest mój człowiek, ale na pewno nie wykonywał moich rozkazów – podkreślił Martin, wskazując najpierw na ciało, a następnie na siebie. – Nie mam żadnych interesów w twojej śmierci.

Rodriguez uśmiechnął się i podszedł do rozmówcy. Zatrzymał się, kiedy już prawie stykali się głowami.

- Boisz się zrobić tego sam? Musisz wysyłać podopiecznych? Czyżby Wielkiemu Pasterzowi, opiekunowi Owieczek zabrakło odwagi na zabicie herszta jakiejś nieokrzesanej bandy? Zwykłego zwierzaka? Spróbuj. Może ci się uda… a może nie.

Hersh zdecydował się zainterweniować, widząc, w jakim kierunku zmierza rozmowa.

- Dość, Rodriguez! Zostaw Martina, już ci powiedział, że nie wydał żadnych rozkazów temu człowiekowi. Nic byśmy nie zyska…

- Wy? Liczba mnoga? A jednak, mogłem się tego domyślić. – Uśmiech na jego twarzy zmienił się w szyderczy grymas. – No nic, myślę, że nic tu po mnie. Jak widać nie zawsze kompromis to dobre rozwiązanie – odsunął się od Martina i skierował ku wyjściu, odpychając dwóch mężczyzn na boki. – Idę przekazać moim ludziom nowiny. Wyruszamy jutro w godzinach porannych. Mam nadzieję, że dożyję do świtu… Zresztą, wam też tego życzę. Wypadki chodzą po ludziach, prawda?

Kiedy płachta opadła, a Rodriguez zniknął w ciemności, łza spłynęła po twarzy Hersha i spadła prosto na ziemię pod jego nogami. Tę pełną niedopałków, które zostawiał tu były trzeci dowódca.

******


Cyrus Parker
Zbudziło go szczekanie psa i odgłos wystrzałów. W sumie nie do końca wiedział, który z tych dźwięków przywrócił mu przytomność umysłu przez chwilowe otępienie po kilku godzinach głębokiego snu, ale nie to było teraz ważne. Odsunął zwierzę na bok i wychylił głowę zza płachty wejściowej, instynktownie łapiąc za karabin M14. Nie był to miły widok. Ludzie ostrzeliwali się zza osłon, a ci nieuzbrojeni próbowali uciekać, kryjąc się za namiotami. Wyglądało na to, że pojęcie pokoju przestało istnieć w tym obozie.

- Co się dzieje, Cyrus? – zapytała całkiem trzeźwo Emma, choć w oczach wciąż odbijały jej się senne marzenia. Wciąż siedziała w śpiworze, zapewne myśląc naiwnie, że to zapewni jej bezpieczeństwo.

Anastazja Aristowa
Otworzyła oczy, kiedy tylko usłyszała pierwsze strzały. Natychmiast podniosła się z prymitywnego łoża, szukając na ślepo broni. W końcu znalazła ukochany przedmiot, co od razu dodało jej otuchy. Spluwa w ręku to coś, z czym lepiej w dzisiejszych czasach się nie rozstawać. Jej partner na jedną noc ubrał się szybko i także chwycił za pukawkę. Wyglądając na zewnątrz, zbladł mocno, ale nie stracił przytomności.

- Spokojnie, mała – powiedział nonszalancko, choć barwa głosu wskazywała na to, że jemu bardziej przydałby się pocieszyciel. A jeszcze wczoraj był taki pewny siebie. – Wyciągnę nas z tego gówna.

Zabawne. Nie pamiętała, jak się nazywa jej „wybawiciel”.

John Rafter
John nie spał tej nocy. Przechadzał się między namiotami, nie mogąc zasnąć. Ból kończyn tłumaczył zmianą ciśnienia, jednak podświadomość mówiła mu, że chodzi o coś innego. Nie bardzo jednak pokładał w nią wiarę – w końcu nie był medium i nie posiadał też niczego w rodzaju szóstego zmysłu.

- John! – usłyszał za swoimi plecami nawoływanie. Kiedy odwrócił się, zobaczył uśmiechniętą twarz Briana, lokalnej duszy towarzystwa. Wyglądało na to, że mężczyzna wracał właśnie z kolejnej imprezy. – Czemu cię nie było? Nawet nie wyobrażasz sobie, co się dzisiaj działo! Kojarzysz tę laskę od Pasterzy? Wiesz którą, cały obóz się za nią ogląda. No to ona dzisiaj se siedzi przy stoliku i wiesz, myślę sobie „kurde, szkoda by nie…

Znajomy nie dokończył jednak zdania. Przez chwilę Johnemu wydawało się, że eksplodująca czerwienią głowa towarzysza to wynik działania jego wyobraźni i że jednak wtedy, w namiocie udało mu się zasnąć. Przez chwilę miał wrażenie, że zaraz się obudzi z powodu bardzo silnych emocji, które znikąd pojawiły się w mózgu. Ale to była tylko chwila. Potem wrócił do rzeczywistości.

Rafter odskoczył na bok, kryjąc się za namiotem. Niezależnie od tego, kim był zabójca, właśnie sprowokował dziesiątki innych żołnierzy do walki o swoje terytorium. Najgorsze w tym było to, że John nie posiadał przy sobie broni. Zostawił ją w namiocie położonym kilka minut drogi stąd, nie sądząc, że podczas spaceru spotka go taka niespodzianka.

Victor Tilton, Angelika Sayns
Nie mogli oderwać od siebie wzroku. Patrzyli sobie prosto w oczy, doszukując się choćby najmniejszych drgnięć źrenic, jak kochankowie podczas spotkania po latach. Coś w tym było, zważywszy na godzinę spotkania. Chociaż północ już dawno minęła, wciąż siedzieli przy jednym stoliku, nie decydując się na sen. W końcu, po długich sekundach - które zdawały się być latami - patrzenia sobie nawzajem w oczy Angelika wyciągnęła jedną z kart i położyła przed sobą, uśmiechając się lekko.

Victor także się uśmiechnął, ale nie zdołał utrzymać spojrzenia. Oderwał je od oczu przeciwniczki i skierował na ścianę namiotu znajdującą się tuż za nią. Wydawało mu się, że zauważył tam cień. Dobrze mu się wydawało. Być może przegrał to rozdanie, ale wygrał życie dla nich obojga.

Chwycił kobietę za ramiona i rzucił na ziemię, samemu także padając plackiem. Po chwili rozległy się dźwięki wystrzałów, a naboje karabinu przeszyły namiot w jednej linii, która nachodziła także na krzesła. Krzesła, na których jeszcze przed chwilą siedzieli. Wyglądało na to, że zamachowiec pobiegł dalej, ale nie była to dobra wiadomość. Wokoło rozgorzała bowiem wielka bitwa, której powodu nie znało żadne z nich.
 

Ostatnio edytowane przez Shooty : 07-08-2013 o 18:07.
Shooty jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:22.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172