|
Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
20-11-2020, 08:00 | #61 |
Reputacja: 1 | Z Janet zdążyły już posiedzieć i przełamać pierwsze lody, zaczynało być całkiem miło i ciekawie gdy koło 21-ej usłyszały pukanie do drzwi. Tym razem były to zaproszone dziewczyny z Dzielnicy Świateł. I obie wydawały się kontrastowo różne. Wesoła blondynka i stonowana czarnulka. |
20-11-2020, 15:30 | #62 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 19 2053.IV.17 cz, zmierzch, NYC Czas: 2053.IV.17 cz, przedpołudnie Miejsce: Nowy Jork, Wschodni Pas, Dzielnica Koi (s.błękitna), mieszkanie Amandy Warunki: jasno, sucho, ciepło, cicho na zewnątrz jasno, ziąb, sła.wiatr, śnieży - No nie, jeszcze tylko śniegu nam tu brakowało. - Dora prychnęła gdy dziewczyny zwróciły uwagę, że za oknem zaczęło sypać śniegiem. No rzeczywiście zaczęło. Było już widno i zaczynał się raczej późny poranek. No ale zanim po kolei wszystkie wstały i zebrały się ponownie w salonie przy wspólnym stole to już ranek zrobił się dość późny i śnieżny właśnie. - Szkoda mi Janet. Szkoda, że nie mogła zostać z nami. - Maki też zapatrzyła się chwilę za okno na ten padający śnieg. Rzeczywiście z całej wczorajszej piątki brakowało im teraz rano tylko ciemnej blondynki. Ta jakoś wyślizgnęła się rano nie budząc nikogo by jak co dzień stawić się na służbę. Teraz widocznie dziewczyny współczuły nowej koleżance, że nie mogła zostać z nimi. - Ojej ale ona wczoraj była super! - Julie też było tęskno za nowo poznaną blond koleżanką co wczoraj wcieliła się w rolę wystrzałowej dominy tak bardzo, że nikt nie próbował kwestionować jej pozycji. Nawet Dora co była drugą wśród nich co przejawiała raczej tendencje do dominacji jakoś w naturalny sposób uznała jej autorytet. - Oj to prawda. Jak wczoraj weszła w tym kostiumie to mi szczęka opadła z wrażenia. - masażystka roześmiała się na to swoje wczorajsze wspomnienie a pozostałe koleżanki pokiwały głowami. Widocznie poza Amandą żadna nie spodziewała się takiej kreacji na wieczór i tak jak przewidywała przepatrywaczka poprzedniego poranka podczas rozmowy z Janet wszystkie przyjęły ją bardzo ciepło. - Naprawdę Amanda miała cudowny pomysł by ją zaprosić. No i nas wszystkie. Nie pamiętam czy kiedy ostatni raz tak się wybawiłam. I to z samymi dziewczynami! - recepcjonistka o blond włosach położyła dłoń na dłoni gospodyni wywołując falę zachwytu nad wczorajszą imprezą. Amanda mogła spijać z ich ust te oznaki świadczące, że nawet dzisiaj rano, pomimo lekkiego kaca i zakwasów żadna z dziewczyn się nie skarżyła a wręcz przeciwnie. Miała wrażenie, że chyba ani pojedynczo ani w całości nie miałaby problemu zaprosić je czy umówić się jakoś skoro wyrażały taki zachwyt nad wczorajszą imprezą. - A na razie jedzcie. Trzeba to zjeść bo my same z Amandą tego nie damy rady zjeść. - masażystka wskazała na zastawiony stół. Z wczoraj zostało aż nadto jedzenia więc dzisiaj przynajmniej odpadał im kłopot z robieniem śniadania. Wystarczyło co najwyżej odgrzać wczorajszą kolację. No i samo ogrzewanie na szczęście dalej działało więc chociaż za oknem prószył śnieg to wewnątrz panowało przyjemne ciepło. - A w ogóle to mieszkacie tu razem? - Dora podczas tego śniadania zapytała parę gospodyń z widoczną ciekawością. Maki zachichotała cichutko jak mały blond chochlik i spojrzała wesoło na swoją Amandę. Pewnie można było odnieść takie wrażenie komuś kto ich spotykał po raz pierwszy. W końcu przywitały ich wczoraj razem jak dwie gospodynie no i para. Przynajmniej żadna z nich nie musiała się spieszyć do pracy. Maki i Dora zaczynały pracę dopiero pod wieczór a Julie jak załatwiła sobie wolne to właściwie dopiero jutro rano. To na spokojnie mogły zjeść na śniadanie wczorajszą kolację i sobie pogadać. - Ojej tutaj tak pada a wy niedługo jedziecie do Miami. Ale wam zazdroszczę. - Julie starała się jak się dało wysądować czy przypadkiem przez te parę dni sytuacja jakoś się nie zmieniła i nie znalazłoby się dla niej miejsce na trasę do Miami. Nie zarabiała tak dobrze jak Maki więc nie miała kafla na bilet. Uzbierałaby może ze 3 stówki, może 4. Może trochę więcej jakby udało jej się sprzedać trochę rzeczy. Ale na kafla to nie łudziła się, że uzbiera. - Słuchałabym się was no i nie robiłabym wam problemów. Mogłabym wam się przydać. Znam różnych ludzi. No nie w Miami czy gdzieś dalej ale tutaj to trochę znam. Jakby coś trzeba załatwić. - blondynka mówiła proszącym tonem jakby wierzyła, że ma ostatni moment by spróbować sobie jakoś załatwić ten bilet do Miami ze złotymi plażami jakie tak bardzo chciała zobaczyć. O tych swoich znajomych wspomniała tak jakby nie chodziło o zwykłych fryzjerów i sprzedawców. No ale też chyba nie chciała być zbyt natarczywa nie chcąc sobie psuć relacji z Amandą. Czas: 2053.IV.17 cz, południe Miejsce: Nowy Jork, Zachodni Pas, Columbia University (s.błękitna), podziemia uniwersytetu Warunki: jasno, sucho, ciepło, cicho na zewnątrz jasno, ziąb, łag.wiatr, pogodnie Amanda mieszkała w tym mieście na tyle długo by wiedzieć, że na uniwerek nie ma co się pchać na powierzchni i droga metrem jest o wiele skuteczniejsza. Co jak co ale nie bardzo kojarzyła ze swoich wojaży po ZSA by gdzieś indziej na taką skalę uruchomiono metro. A tutaj było to jedno z tych udogodnień dla zwykłych obywateli jakiej władzy udało się postawić na nogi. Więc gdy wsiadła w metro w enklawie Koi mogła dojechać prawie pod symboliczny próg uniwersytetu Columbia. Nawet przystanek nazywał się Uczelnia. I do tego momentu jak się mocno zmrużyło oczy i nie czepiało szczegółów to jeszcze można było udawać, że to przedwojenne metro. Tylko nieco zaniedbane. Dalej jednak, za samą stacją było nieco sklepów i straganów z różnościami a na czymś co chyba było wejściem do przedwojennego podziemnego parkingu był wielki napis “Columbia University”. No i dwóch typków w hełmach, ciężkich płaszczach i z miotaczami ognia jako straż wejściowa. Ale poza nimi drzwi były szeroko otwarte dla gości i gości wchodzący czy wychodzący przez te drzwi nie zwracali za bardzo uwagi na tych strażników. I z wzajemnością. Chociaż za tymi drzwiami już było bardziej po nowojorskiemu. Bramka, kolejni strażnicy, zostawianie broni i niebezpiecznych przedmiotów w depozycie no i pytania. Po co, do kogo, dlaczego. Czas: 2053.IV.17 cz, południe Miejsce: Nowy Jork, Brooklyn, enklawa Leaslear (s.czerwona), wnętrze Warunki: ciepło, sucho, jasno, gwarno na zewnątrz jasno, ziąb, sła. wiatr, pogodnie Nie tylko ciemnowłosy chudzielec i szczupła brunetka wyszli popatrzeć na wieczorne popisy wojskowej ciężarówki. Nie było się co dziwić. Trudno było przegapić prawie 10-tonową ciężarówkę jak kręci wiraże, rozpędza się, hamuje i w ogóle daje czadu. A jak w zapadających ciemnościach jeszcze jeździła z włączonymi reflektorami to wrażenie było jeszcze silniejsze. No to i mieszkańcy Leaslear wyszli sobie popatrzeć na to motoryzacyjne widowisko. A blondyn za kierownicą bynajmniej nie zawiódł ich oczekiwań. Chociaż zwykłym mieszkańcom enklawy popisy się podobały bo mieli świetną rozrywkę od monotonii taśmy produkcyjnej i codziennej rutyny. To jednak szef jaki zorganizował i ciężarówkę i całą akcję aż tak swobodnie się nie czuł. - No niech tylko pasek zerwie… Albo się wywali… Lub w coś przypierdzieli… No ciekawe skąd ja wtedy wytrzasnę drugą ciężarówkę na pięć minut przed akcją. - Sean stał obok Amandy i też obserwował wyczyny blondyna. Co prawda sam prosił Kanmiego aby “sprawdził furę”. No ale widocznie chyba obaj z blondynem nieco inaczej rozumieli ten termin. Albo naprawdę obawiał się, że rajdowe popisy blondyna mogą jakimś pechowym poślizgiem wykoleić całą zaplanowaną akcję. Bo jak przyjechali to dowiedzieli się, że akcja odbędzie się dzisiaj. Koło północy. No tylko trzeba jeszcze sprawdzić ciężarówkę no i poczekać aż się wszyscy zbiorą. Przyjechali trochę spóźnieni przez ten trudny do oszacowania grafik promu przez Hudson no ale względnie o czasie. A w świecie gdzie mało kto miał sprawny zegarek to mało kto liczył czas co do minuty. Więc właściwie przyjechali w sam raz. Aby blondyn zabrał się za testowanie ciężarówki. I chyba sprawdził. Bo wreszcie zajechał pod fabryczną ścianę i z sykiem hydraulicznych hamulców zatrzymał wojskową ciężarówkę. - Z maszyną wszystko w porządku! Można na wyścigi nią jechać! - Kanmi zawołał radośnie wyraźnie podekscytowany jak zawsze gdy mógł się wyszaleć za kółkiem. A w centrum jak pokazała poniedziałkowe spotkanie z srg. Swanson nie bardzo miał okazję. - No! To dobrze. To chodźcie do mnie. - Sean z nieukrywaną ulgą przyjął werdykt blond kolegi. A może koniec tej próbnej jazdy. Albo to, że ciężarówka przetrwała te testy w jednym kawałku. Więc we trójkę ruszyli w stronę już nieźle poznanej komórki Seana gdzie był punkt zborny przed akcją. Przy okazji po powrocie z uniwerku na Amandę czekałą niespodzianka we własnym mieszkaniu. I to całkiem miła. Gdy otwarła drzwi znalazła na podłodze kopertę. Wypchaną czymś grubszym. Widocznie ktoś ją wrzucił tak jak kiedyś wrzucało się listy czy ulotki. Gdy podniosła kopertę rozpoznała staranne pismo Ayumi ze swoim adresem na kopercie. A gdy ją otwarła okazało się, że to są licencje na posiadanie broni krótkiej dla niej i Kanmi’ego. Oficjalnie zostali członkami NYD. New York Defenders. Jedna z wielu organizacji prorządowych. Coś pomiędzy obroną cywilną, ochotniczą rezerwą policji i strażą sąsiedzką. Podobno niektóre oddziały Defenderów były prawie jak policja czy wojsko, nawet lepsze. Ale inne to właśnie niewiele różniły się od jednostek samoobrony. Ot, tam gdzie siły wojska i policji nie były wystarczające to organizowano albo przysyłano jednostki takich ochotników. Grunt, że tacy ochotnicy mieli pozwolenie na noszenie broni. I to na mieście. Bo do tej pory Amanda, Kanmi i wielu innych co mieli pracę związaną z częstymi wyjazdami poza miasto mieli czasowe zezwolenia na posiadanie broni. Ale w praktyce trzeba ją było trzymać w bagażniku by nie daj Boże obywatelowi nie strzeliło do łba w jakimś amoku strzelać do władzy i jej przedstawicieli. Więc władza dbała by jedynie jej przedstawiciele i tacy względnie zaufani jak Defenderzy mieli prawo do posiadania i użycia broni. Teraz wreszcie ona i Kanmi mieli licencje na chodzenie z bronią po mieście całkiem legalnie. Co niejako zwiększało ich statut na mieście bo wszyscy wiedzieli, że z mieniem broni w tym mieście to nie takie hop siup. Więc ktoś kto porusza się z bronią w kaburze to już musi mieć jakieś plecy. Pomijając takie wypadki jak właśnie widzieli u Seana. Zebrało się już całkiem sporo ludzi. I chyba każdy miał jakąś klamkę albo i shotgun czy karabin. No ale raczej nie na legalu. Jednak zamierzali okraść magazyn gildii mocno związanej z rządem więc legalnością chyba nikt się za bardzo nie przejmował. - Dobra, to uwaga! Będę czytał listę, sprawdzimy czy już wszyscy są! - Sean jako lider tego zgrupowania uniósł w górę notes i gdy wrzawa się nieco uciszyła to zaczął czytać imiona albo ksywy. Każdy wyczytany się odzywał i podnosił rękę, że już jest gotowy. - Brakuje nam jeszcze Tracy i Robinsona. - powiedział organizator akcji drapiąc się ołówkiem po policzku, sprawdzając tą listę i zegarek. Jeszcze mieli jakieś trzy godziny to tej północy ale do wyznaczonego terminu zbiórki to był jeszcze z kwadrans. Na razie więc Sean ogłosił jakby ktoś przegapił, że Kanmi daje gwarancję jakości na działanie ciężarówki więc główny pojazd w ich planie jest gotowy do tej akcji. Amanda i Kanmi dopiero teraz mieli okazję mniej więcej chociaż poznać się z uczestnikami akcji. Zwłaszcza Amanda bo Kanmi to chociaż tego czy tamtego zdawał się znać chociaż trochę. Wyglądało na to, że są jedynymi spoza tej enklawy co mieli wziąć udział w tej akcji. Reszta była stąd. Łącznie miało być jakiś tuzin osób. Z czego część miała zabezpieczać ulicę i bramę. Kanmi miał po otwarciu bramy i wrót magazynu wjechać do środka. A pół tuzina mężczyzn miało wyskoczyć z paki ciężarówki i zaczął ładować co i ile się da na tą pakę. A potem się zabrać z powrotem na tą pakę. Wcześniej skradacze mieli wyeliminować strażników przy bramie. Najlepiej po cichu by nie zaalarmować tych co siedzieli w kanciapie wewnątrz magazynu. Tych też trzeba było wyłączyć z akcji. Korzystając z tego, że jeszcze i tak czekali na ostatnich uczestników wyprawy Sean podszedł do Amandy. - Jak myślisz. Da radę jednocześnie załatwić tych w środku i tych przy bramie? Czy lepiej najpierw tych przy bramie a potem tych w środku? - zapytał bo z całej grupy tylko Amanda była wewnątrz magazynu. I gdyby zgodziła to Sean nie ukrywał, że byłoby mu na rękę jakby poprowadziła jednego czy dwóch zwiadowców do środka by zająć się tymi w środku.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
09-12-2020, 08:06 | #63 |
Reputacja: 1 |
|
09-12-2020, 08:09 | #64 |
Reputacja: 1 | Salon tatuażu stał ledwo kilka fasad dalej i mieścił się na parterze tak jak inne sklepy, kawiarnie, fryzjerzy i tego typu lokale. Ten jednak wyróżniał się prezentowanymi wzorami, wystawą z różnych elementów biżuterii jakie można było nosić albo gdzieś sobie wczepić. Wydawał się więc trochę egzotyczny jak na urok tego ponurego miasta. Gdy pchnęła przed siebie drzwi uderzyły o mały dzwonek zapowiadając wejście klienta. Ale salon nie był duży. Na skórzanym fotelu po drugiej stronie salonu siedziała jakaś młoda kobieta. Ubrana w większości na czarno i będąca jakby żywą reklamą tego salonu. Wyglądała jakby każdy kawałek ramion, szyi i twarzy zajmował jak nie pierścionek to tatuaż. I też była fanką skórzanych, obcisłych spodni. Podniosła głowę na nową klientkę, pozdrowiła ją ruchem głowy obrzucając klientkę krótkim spojrzeniem i wróciła do pracy nad jakimś drobiazgiem dając klientce czas i okazję na zapoznanie się z wystawą i obejrzeniem różnych projektów na upiększenie swojego ciała. |
09-12-2020, 21:16 | #65 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 20 2053.IV.18 cz, południe, NYC Czas: 2053.IV.18 cz, przedpołudnie Miejsce: Nowy Jork, Zachodni Pas, Enklawa z czołgiem i (s.biała), okolice warsztatu Rogera Warunki: jasno, sucho, ciepło, cicho na zewnątrz jasno, chłodno, powiew, mżawka Amanda i Kanmi - Ale nas przetrzepali. Sean miał rację, dobrze, że nie braliśmy tego trefnego towaru. - blondynowi za kierownicą złość i napięcie z wolna zaczynały chyba schodzić. Albo i obawa. Dzisiaj z rana odkryli, że wczorajsza akcja przyniosła niespodziewane konsekwencje. Chociaż czy tak całkiem niespodziewane? Jak się obrabiało Argos co był prawie jawnie rządowym monopolistą na rynku żywnościowym to i pewnie jakiś ważniak na górze walnął pięścią w stół i było to widać w całym mieście. Ledwo wyjechali z Leaslear a już stanęli w korku bo blokada z dwóch radiowozów założyła punkt kontrolny. Sprawdzali dokumenty, samochody, bagażniki, torby. Jakby mieli jakieś worki z ziarnem, ryżem czy płocie wieprzowiny raczej nie dałoby się ich ukryć. Ale nie mieli. Zresztą Sean już wczoraj po akcji musiał coś przeczuwać bo im poradził coś od siebie. - Chcecie jechać? Teraz? Jak nie macie umówionego transportu to promy w nocy nie działają. Lepiej pojedźcie rano. I to nie pierwszym kursem. Lepiej się teraz nie wychylać i poczekać trochę. A tą waszą dolę przechowam. Teraz to gorący towar. Jak was z nim złapią mogą dojść i do was. - powiedział gdy już wrócili cało z ciężarówką wypełnioną zrabowanymi fantami i mogli się tym nacieszyć. Amanda i Kanmi właśnie rozmawiali jak by tu wrócić do domu gdy kumpel blondyna musiał usłyszeć ich rozmowę i się wtrącił. - To gdzie mamy spać? W tym twoim kombiaku? - Kanmi zapytał trochę pół żartem trochę pół serio przypominając, że oboje z Amandą mają swoje mieszkania po drugiej strony Hudson. - Tym się nie martwcie. Mamy tu pokoje dla gości. - czarnowłosy gospodarz uśmiechnął się wesoło i potem rzeczywiście okazało się, że nie rzucał słów na wiatr. Dostali jakiś pokoj. Jak każdy inny w tej hali nie miał dachu więc gdzieś tam z wysokich pomostów pod sufitem widzieli strażników a strażnicy widzieli ich. Sean okazał się też hojnym pracodawcą. Czy może był tak zadowolony z ich udziału w akcji. Obiecał im 10% łupów do podziału. Co wychodziło po 5 worków mąki, fasoli, ryżu i podobnego towaru co był tak pakowany. I jedna wieprzowa półtusza. Te półtusza to była sensacja całej akcji bo mięsa kompletnie nikt się nie spodziewał. Wcześniej nie było tam chłodni musieli zbudować już po remoncie. Spodziewali się tych worków i warzyw luzem ale nie prawdziwego mięsa. Było więc co świętować. Niemniej Kanmi i Amanda dalej mieli do dyspozycji tylko pożyczony kombi Seana’a i nim musieli wrócić do siebie. Te kilka worków i półtusza dało się załadować no ale gospodarz ostrzegał. Dobrze by zgłosili się za parę dni. To te worki się przesypie by nie były te argosowe a mięso się poćwiartuje to będzie łatwiej przewieźć. Z drugiej strony to nadal mógł być powód do wpadki dla podejrzliwego gliniarza. Lepiej było trochę się przyczaić. W Leaslear nie mieli z tym kłopotów bo wszyscy pozostali uczestnicy byli z tej enklawy więc cały prowiant zostawał u nich na miejscu i zamierzali go spożytkować we własnym zakresie. A jak się rano okazało Sean się nie mylił. Gliniarze zachowywali się jak szerszenie którym ktoś walnął kijem gniazdo. To nie była sympatyczna policjantka o ciemno blond włosach i miłym uśmiechu tylko wkurzeni pałkarze którym zależało by dorwać kogoś, kogokolwiek i za cokolwiek byle się wykazać i udowodnić górze, że coś robią i nie bagatelizują sprawy. Najpierw jeszcze w Brooklynie nadziali się na tą pierwszą kontrol. - A to co!? - krzyknął ten co kazał im wysiąść i oprzeć dłonie o maskę samochodu gdy oni go sprawdzali. Wskazał oskarżycielskim tonem na kabury z pistoletami jakie znalazł u tej podejrzanej dwójki jakby już złapał jakichś bandytów. - Mamy pozwolenie! Możemy pokazać! - krzyknął szybko Kanmi oparty w ten zimny, pochmurny poranek o maskę kombiaka. Musiał krzyknąć bo koledzy gliniarza jak na komendę odwrócili się ku nim jakby zaraz mieli użyć pałek i ołowiu. - Pokaż! Powoli! Jedną ręką! - fuknął na niego ten co ich sprawdzał no i blondyn z brunetką powoli podali mu te legitymację Defenderów jakie niedawno wyrobiła im szefowa. Gliniarz oglądał je długo z wyraźną irytacją. - Defenderzy… Też coś. Banda darmozjadów i pasożytów. - warknął z niezadowoleniem, pogardą i chyba rozczarowaniem. Ale jakoś magia legitymacji sprawiła, że je oddał właścicielom nie czując się aż tak mocno by z tymi małymi dokumencikami dyskutować. Zwłaszcza, że poszedł z nimi do samochodu i sprawdzał je przez radio czy są prawdziwe. No ale widocznie były i Ayumi tak to załatwiła, że nawet wkurzony gliniarz nie bardzo miał się czegoś przyczepić. - Niech wam będzie. Tym razem. - warknął niechętnie gliniarz przy oddawaniu dokumentów. Zwłaszcza jak w kombiaku nie znalazło się nic trefnego. W końcu ich puścili. Ale przed dojazdem do promu natknęli się na jeszcze jedną kontrolę a przed samym wjazdem na prom na kolejną. Porobiły się korki i zatory gdy władza musiała dać odczuć obywatelom jak bardzo jest nimi rozczarowana i przypomnieć kto jest po której stronie kija. Nastroje mundurowych i cywilów były równie ponure jak szara mżawka jaka padała z szarego nieba. Dlatego Kanmi nie bardzo miał dobry humor po tych wszystkich kontrolach i korkach. Wracali prawie ze dwa razy dłużej niż zwykle, właśnie głównie przez te korki i kontrole. - Widzisz? A ty się z nimi kolegujesz. Widzisz jacy oni są? Myślisz, że ta twoja funfela w mundurze co teraz robi? Pewnie trzepie gdzieś takich biedaków jak my. - Kanmi po raz kolejny mówił jakby Janet była jakimś żywym ucieleśnieniem złego gliniarza. Nawet jeśli poza jednym spotkaniem na drodze na początku tygodnia więcej jej nie widział. A może właśnie psuła mu wyrobiony wizerunek wrednych gliniarzy jaki w sobie zdążył wyhodować. - Przydałaby się teraz. Byśmy z nią jechali albo za nią to by nas pewnie puszczali. - mruczał mimo wszystko widząc chyba jakieś konkretne pozytywy jakie by można odnieść ze znajomości z panną Swanson. To niejako go nakierowało na ten warsztat Rogera. Aż tak daleko od dzielnicy Koi nie był, trochę bardziej na północ, w kierunku uniwerku. To już machnął ręką na ten kolejne jeżdżenie po mieście i podjechał od razu do tego warsztatu o jakim wczoraj mu powiedziała przepatrywaczka. No i właśnie tu zajechali. Przynajmniej mżawka przestała padać chociaż dalej stalowe niebo szorowało tuż nad dachami miasta a na dole wszystko było zimne, mokre i błotniste. - To tutaj. Widzisz? Mówiłem ci. To właściwie złomowisko. Ale warsztat też jest. Kiedyś jeździłem tu po alternator do fury. - Więc jak już wracali a Amanda wspomniała wczoraj o tej sprawie z profesorem i paczką. Z tego co mówił to nawet trochę kojarzył Rogera bo właśnie jeździł po części na ten złom ze dwa czy trzy razy. Już jakiś czas temu. Stąd mniej więcej wiedział jak to tutaj wygląda. - I jakiś dwóch typów zgarnęło profesorka z uniwerku? Jakaś tajna sprawa. Po cholerę komuś taki stary pryk? Może był w coś zamieszany? Pewnie dlatego taka nagroda. Z drugiej strony jakby chodziło o byle emo co wyszedł i nie wrócił to by tak kasą nie szastali. - rozmyśał na głos i wczoraj i dzisiaj. Sam chyba nie mógł się zdecydować czy to dobrze czy źle. Ostatecznie doszedł do wniosku, że nagroda jest warta trochę pochodzić za nią a gliny pewnie i tak o niej wiedzą. Jak tego nie zdjęli z ogłoszenia no to może nie jest tak źle. Chociaż raczej by wolał by stary był ofiarą napadu rabunkowego gdzieś po drodze to by wszystko było prostsze i bardziej znajome. No ale 1 000 dolców… No to przemawiało do jego wyobraźni. Sporo można było za to kupić. Może większą furę? Albo drugą dla Amandy. Albo jeszcze coś. No jakby mieć w portfelu ten kafel to by można pomyśleć co dalej z nim zrobić. Tylko najpierw trzeba było znaleźć tego profesorka no a trop prowadził do warsztatu Rogera. - A z tą paczką dla tego co z nim gadałaś… - przy okazji wrócił do tego co wczoraj nie bardzo chciało mu się myśleć. Ale widocznie jednak przemyślał. - Pół kafla to też nieźle. Z tym plastikiem czy innym dynamitem to prawie miesiąc moich wypłat. Ale cholera ciężko to będzie przewieźć zza miasta do nich. - zastanawiał się główkując nad tym zadaniem. Poskrobał sobie zęba paznokciem co pomagało mu myśleć. - Trzeba by jechać Ruinami. Omijać enklawy. Chyba mogłoby się udać. Ale cholera jak sie trafi jakiś patrol to może być gorąco. Nie wiem jeszcze. Musiałbym się przejechać i zobaczyć jak to teraz wygląda. Czy da się przejechać. Kiedy musisz dać odpowiedź tym z uniwerku? - blondyn zastanawiał się jak to obejść. Szykował się typowy kurs przemytniczy. Miasto składało się z mnóstwa enklaw upchanych po zrujnowanym mieście tam gdzie było coś co pomagało przetrwać. A pomiędzy nimi jak w serze, były bezpańskie Ruiny. Szara strefa poza kontrolą kogokolwiek. Tam gdzie panowały zasady takie jak Amanda znała z Pustkowi. Kto był cwańszy i silniejszy to ustanawiał prawo. Niemniej władze też były tego świadome więc urządzały blokady, patrole i zasadzkie właśnie przeciw takim akcjom o jakiej rozmawiali. W końcu kierowca stwierdził, że musi się przejechać a Amanda może przekazać, że wstępnie są zainteresowani i w weekend dadzą odpowiedź. Wstępnie Kanmi był zainteresowany. A na razie stali przed warsztatem i złomowiskiem Rogera. Czas: 2053.IV.18 cz, południe Miejsce: Nowy Jork, Dzielnica Świateł, Zachodnia Brama (s.błękitna), punkt kontrolny Warunki: na zewnątrz jasno, ziąb, burza, d.si.wiatr Amanda O ile w południe pogoda się względnie poprawiła bo przestało mżyć i wiatr zelżał to jak minęło południe znów zaczęło padać. Do tego grzmieć. A w końcu zaczęła się burza. Znów zrobiło się zimno i lepiej było mieć rękawiczki albo chociaż trzymać ręce w kieszeni. Kanmi po wizycie u Rogera jeszcze odwiózł Amandę na uniwerek bo to dość blisko było. A przy okazji przejechali obok kawiarni i salonu Tracy tylko kombi zatrzymało się przed wejściem na stację “Uniwersytet” skąd było najbliżej dostać się na tą podziemną uczelnie. Powierzchnią nie było co się kłopotać by przebijać się przez skażone gruzy jakie zostały po dawnej, naziemnej części kompleksu. No a potem pojechał sprawdzać tą trasę od uniwerku za miasto. Poprosił by koleżanka podpytała skąd trzeba odebrać tą paczkę, chociaż ogólną okolicę czy enklawę by wiedzieć jak zaplanować tą trasę. Więc po załatwieniu sprawy w uniwerku Amanda musiała już zdać się na komunikację miejską. Przez okna konnej furgonetki też zauważyła poruszenie na ulicach. Czy to wciąż był wpływ ich nocnej akcji na Brooklynie czy coś innego, czy może była już przewrażliwiona no to wydawało jej się, że tych patroli i kontroli jest więcej. Widziała jak sprawdzali torby i plecaki szukając kontrabandy, dokładniej niż zwykle patrzyli w dokumenty a i ona sama doświadczyła tego ponownie. Znów mundurowi krzywo patrzyli na kaburę z pistoletem na jej biodrze no ale znów legitymacja formacji paramilitarnej współpracjującą z policją uchroniła ją przed konkwiskatą broni i większymi kłopotami. Ale w międzyczasie się rozpadało a nawet zaczęła się ta burza. Więc gdy znalazła się przed głównym wjazdem od zachodu do Dzielnicy Świateł to burza już szalała na całego. Gdy podeszła bliżej zasłonięta kurtką przed tą nawałnicą musiała odstać swoje. Na szczęście w taką burzę kolejka nie była zbyt duża, ledwo dwie czy trzy osoby były przed nią. Wkładali dokumenty przez okienko i robili ze dwa kroki gdzie strażnik ich rewidował i sprawdzał bagaże czy nie mają czegoś czego nie powinni być. Z bliska to człowiek wydawał się malutki i kruchy w porównaniu do tej ponurej, kulkupoziomowej budowli. Rzeczywiście wyglądała jak wieża wyjęta z jakiegoś starodwnego zamku. - Dokumenty… - mruknął strażnik po drugiej stronie okienka z rutynowym znudzeniem. Gdy mu podała zaczął je czytać i dał znak by przeszła do kolegi. Pod tym dachem przynajmniej nia padało. Tego zza okienka jakoś nie rozpoznawała. On też się nie zachowywał jakby ją kojarzył. Jak tak jak poprzednicy zrobiła krok do kolejnego który sprawdzał ten też wydawał się jej obcy. - O, pukawka? - strażnik zdziwił się tak samo jak już tyle razy wcześniej dzisiejszego dnia reagowali gliniarze. - Tak, jest z Defenderów, ma licencję. - mruknął ten z okienka czytając jej papiery. Brandona jakiego z niedzielnej imprezy najbardziej pamiętała jakoś nie widziała. Z drugiej strony nie widziałą większości tej wieży a to z okienkiem to była tylko jakaś klitka wewnątrz jednej z tych dwóch ponurych wież. - Dobra, to łapy do góry, sprawdzę cię. - strażnik od przeszukań machnął zachęcająco gestem by podniosła ramiona i dała się przeszukać. Miał minę zmarzniętego człowieka zmuszonego do wykonywania czegoś czego nie lubi, zwłaszcza w taką pogodę ale któremu wreszcie trafiła się jakaś przyjemność związana z tym zawodem.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
29-12-2020, 13:26 | #66 |
Reputacja: 1 |
|
01-01-2021, 19:46 | #67 |
Reputacja: 1 |
|
02-01-2021, 02:16 | #68 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 21 2053.IV.18 cz, wieczór, NYC Czas: 2053.IV.18 cz, wieczór Miejsce: Nowy Jork, Zachodni Pas, Enklawa Koi (s.niebieska), apartament Ayumi Warunki: półmrok, sucho, ciepło, cicho na zewnątrz noc, ziąb, umi.wiatr, zachmurzenie Amanda i Ayumi - To spróbujmy tego twojego wina co przyniosłaś. - gospodyni uśmiechnęła się biorąc w dłoń otwieracz i butelkę przyniesioną przez gościa. Korkociąg kierowany jej ręką wprawnie wbijał się w korek. Ayumi od prywatnej strony jakaś inna niż ta oficjalna, służbowa Ayumi jaka urzędowała w dzień kilka poziomów niżej. Wówczas też była miła, jak zauważył Kanmi dla Amandy nawet zaskakująco miła ale jednak jeszcze mieściło się to w granicach specyficznej, japońskiej etykiety. Raczej wówczas nie wychodziła poza te sprawdzone schematy. Pomijając fakt, że w tych schematach niewiele było miejsca dla kobiet na takim stanowisku jak ona. A prywatnie… A prywatnie okazała się też być miła. I być dobrą gospodynią dbającą o swoich gości. By czuli się dobrze i niczego im nie brakowało. Tak było chociaż podczas ostatnich wizyt Amandy w tym apartamencie i gdy była sama i z Maki. Wtedy właściwie nie można było czegoś zarzucić czarno - blond Japonce pod względem uprzejmości i gościnności. Chyba zdawała sobie sprawę, że zwłaszcza przepatrywaczka może się czuć skrępowana wizytą u swojej szefowej więc robiła co mogła by rozluźnić atmosferę. Maki chyba miała łatwiej skoro nie była tu pierwszy raz i jak już była to w celach towarzysko - rozrywkowych. Po to przecież wszyscy zamawiali dziewczyny z “Fugu”. Teraz jednak coś się zmieniło. Nawet jeśli znów siedziały we dwie przy tym niskim, typowo japońskim stole. A na nim był tradycyjny japoński posiłek i pałeczki. Jak Ayumi żartowała sama z siebie na pewno wszystko było smaczne bo nie ona to robiła. Kompletnie nie znała się na gotowaniu! Tym razem jednak nie siedziały naprzeciwko siebie tylko Amanda mogła zasiąść po prawicy Ayumi. Co z jednej strony było oznaką zaufania a z drugiej sprzyjało luźniejszej atmosferze. Sama szefowa przywitała ją ubrana w bardziej zachodni strój. W uniwersalną “małą czarną” do połowy ud. Co jak na jak na japońską tradycję było całkiem śmiałym strojem. Takim raczej dla młodej dziewczyny co idzie się wyszumieć na miasto a nie do szanowanej pani manager z poważnej korporacji. No ale w końcu właściwie to były umówione na randkę. - Świetne to wino. Gdzie je zdobyłaś? - gospodyni rozlała wino dla siebie i dla gościa upijając pierwszy łyk ze swojego kieliszka. Mruknęła z uznaniem co do wyboru smaku który widocznie jej podpasował. W ogóle wydawała się tego wieczoru jakaś weselsza, luźniejsza, serdeczna. Zupełnie jakby odwiedziła ją dawno niewidziana przyjaciółka i tryskała z tego powodu radością której wcale nie ukrywała. --- Właściwie to ledwo się wyrobiła by z pogranicza Dzielnicy Świateł po wizycie u Brandona, złapać w tym deszczu konny autobus by wrócić do “Czołga” i obejrzeć okolice mieszkania Kyle’a a potem znów złapać kolejne połączenie by wrócić do siebie w Koi. Własne mieszkanie znów przywitało ją ciszą, półmrokiem zapadajacego zmierzchu i chłodem. Zdążyło się wyziębić od poprzedniego dnia gdy właściwie od wczoraj nie była u siebie. Cały dzień na mieście, w nocy ta akcja na Brooklynie to jej nie było prawie dobę w domu. I już musiała się mocno spieszyć aby przebrać się, wykąpać i przygotować do spotkania z szefową. I wyrobiła się prawie na ostatnią chwilę. Gdy wchodziło głównym wejściem już zapadał ponury nowojorski zmrok. Potem jeszcze schody aż na poziom dla VIP-ów. Tam strażnicy uprzejmie jej skinęli głowami na znak szacunku dla gościa kogoś z ważniaków Koi jacy tutaj mieszkali. No a potem już tylko zapukać do drzwi które otworzyła ją promiennie uśmiechnięta szefowa i w końcu skończyły przy tym niskim, kwadratowym stoliku zastawionym kolacją dla dwojga. Dlatego nie miała zbyt wiele czasu by po południu w Enklawie z czołgiem kręcić się wokół adresu Kyle’a. Ale jednak coś zdążyła sobie obejrzeć więcej niż gdy wcześniej była tu z Kanmi. Piwnic nie znalazła. Przynajmniej nie od frontu. Jednak jak obeszła budynek od zaplecza to tam znalazła małe, piwniczne okienka. Zakratowane więc nie dało się ocenić czy miały działać jako przeszkoda dla kogoś kto chciałby się włamać czy wydostać. Sam front też wyglądał solidnie. Kilka schodków pod górę sprawiało, że parter był dość wysoko. Na tyle, że z ulicy bez drabiny czy czegoś podobnego nie było co marzyć by zajrzeć do środka. I okna na parterze też miały kraty. W same drzwi były solidne oba zamki też. No i był domofon ale tylko z numerami. Jeśli Kyle by mieszkał na tym 1-ym piętrze to chyba powinien mieszkać gdzieś od 3-ki do 6-ki. Bo sądząc po liczbie przycisków i pięter to chyba powinno być po dwa, może trzy mieszkania na poziom. No i były jeszcze bardzo obiecujące dla każdego włamywacza schody przeciwpożarowe. Po nich można było wejść od zewnątrz na każde piętro. Jednak zaczynały się od 1-go piętra i z ziemi nie było co marzyć by do nich doskoczyć. Chociaż tutaj mogły się przydać te kraty w oknach parteru. Tylko w dzień nie było sensu się po nich wspinać. A w nocy było ryzyko, że ktoś jednak usłyszy czy dojrzeć zarys sylwetki w oknie. Ale chyba powinno dać się użyć tych krat by wspiąć się na tą najniższą kondygnację zewnętrznych schodów. Ten pierwszy poziom też był zakratowany więc wejść się do środka nie dało. Ale znów chyba powinno się dać wspiąć na kolejne piętro i tam już przedostać się na klatkę i najwyżej zejść poniżej. Zostawało jej samej sobie odpowiedzieć czy chce ryzykować taki numer. Mogła jeszcze próbować coś z zamkiem od frontu albo te mniejsze drzwi od tyłu. Tylko na noc pewnie zamykali podwórko to trzeba by się najpierw przedostać przez płot i drut kolczasty. W dzień było otwarte. I nawet zdarzało się, że ktoś wchodził czy wychodził można było liczyć na szczęście, że pozwoli to skorzystać z okazji by dostać się do środka. --- - Chyba czas na pierwszy toast tego wieczoru. Za co byś miała ochotę wypić? - Ayumi trochę poniewczasie przypomniała sobie o toastach. Uniosła swój kieliszek aby poczekać na propozycję swojego gościa. Musiała być w dobrym humorze bo wydawała się wesolutka i patrzyła na sąsiadkę obok z filuternym rozbawieniem.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
11-01-2021, 09:36 | #69 |
Reputacja: 1 | Inu zajęło dłuższą chwilę nim w końcu udało się jej nieco rozluźnić. Cały czas głową była jeszcze obok tamtej kamienicy. Nie wiedziała jak rozegrać tą sprawę i dręczyło ja, że nie miałą chwili dłużej powęszczyć. No ale… wbiła się w te obcisłe spodnie. Założyła obcisłą koszulkę na ramiączkach darując sobie stanik i na to tylko sweterek, który zdjęła tuż po wejściu. Więc szefowa miała niezły wgląd w jej krągłości. |
11-01-2021, 12:34 | #70 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Tura 22 2053.IV.19 sb, południe, NYC Czas: 2053.IV.19 sb, ranek Miejsce: Nowy Jork, Pd. Manhattan, Dzielnica Gildii (s.biała), Gildia Argos Warunki: wnętrze kombi, jasno, chłodno, sucho na zewnątrz jasno, ziąb, umi.wiatr, pogodnie Amanda i Kanmi - Nie ma co. Ciekawy typek. Pewnie jakiś tajniak. Albo cyngiel. Albo żołnierz. A może glina? - ranek okazał się zaskakująco pogodny jak na to miasto. Chmur prawie nie było i jak rzadko kiedy widać było niebo ponad dachami kamienic i wieżowców. Chociaż dalej panował nieprzyjemny ziąb. A i w kombiaku Seana ogrzewanie prawie nie działało więc w najlepszym razie było chłodno. Lepiej było siedzieć w kurtkach albo chociaż jakichś bluzach. Mimo wczorajszych intensywnego wieczoru w apartamencie Ayumi, Amandzie wstawało się rano całkiem lekko i przyjemnie. W końcu po wspólnych zabawach mimo wszystko poszły spać dość wcześnie. To i rano nie było zbyt ciężko wstawać. Chociaż przed zaśnięciem przeniosły się z tej gościnnej sofy do sypialni gospodyni. Tam rano wstała Amanda a ledwo podniosła się z łóżka obudziła się też i gospodyni. - Bardzo ci dziękuję za wczorajszy wieczór. Było wspaniale. Zdecydowanie musimy to powtórzyć. - powiedziała Japonka gdy sama ubierała swoje nagie i wytatuowane ciało w jedwabne, srebrne kimono z czarnymi żurawiami. A ubierała się bo wyszła na korytarz razem ze swoim gościem i podeszła do posterunku ochrony. I tam zażyczyła sobie by kierowca odwiózł Amandę gdzie ta sobie zażyczy. Więc jeszcze chwilę postały na korytarzu nim któryś z ochroniarzy podszedł, skłonił się wyższej stopniem w ich hierarchii i zameldował, że samochód i kierowca są już gotowi. Więc obie mogły się pożegnać a Amanda przynajmniej nie musiała się martwić jak wrócić do domu. Wtedy właśnie powiedziała, że dała wolne Maki do czasu wyjazdu. Przyda sie urlop tej zapracowanej dziewczynie, firmy ten ostatni weekend jednej z dziewczyn z “Fugu” i tak nie zbawi no a one będą miały okazję więcej czasu spędzić ze sobą i przygotować się do wyjazdu. Kierowca był małomównym Azjatą w garniturze. Przywitał ją jakby była samą Ayumi czy innym ważniakiem w firmie. Otworzył drzwi po czym gdy siadł za kierownicą zapytał dokąd ma jechać. Gdy podała adres skinął głową i wyjechali z podziemnego garażu na ten wstający świt. Ulice były jeszcze puste ale zaskakujące słonecznie. Właściwie to w domu nie miała zbyt wiele czasu dla siebie. Wydawało się, że ledwo weszła do domu a już usłyszała pukanie do drzwi. Kanmi przyjechał by mogli rano zajechać pod dom Kyle. Bo jeśli ten by z rana jechał do pracy to właśnie teraz. - Gorzej jak w soboty ma wolne. No albo w tą sobotę. Na darmo będziemy sterczeć pod jego domem. - martwił się jeszcze nieco zaspany blondyn gdy już jechali na północ Manhattanu do tej “enklawy z czołgiem” gdzie mieszkał ten gość jakiego śledzili już wczoraj. Jechali trochę w ciemno. Poza luźnym pomysłem i adresem domu właściwie nic nie wiedzieli ani o tym Kyle ani o jego pracy. Więc mogło być tak jak obawiał się blondwłosy kierowca, że facet w spokoju prześpi cały poranek a może nawet jak wstanie to nigdzie nie będzie jeździł ani wychodził. Ale wjechali do tej białej enklawy, Kanmi zaparkował z drugiej strony ulicy niż wczoraj no i czekali. Był już wczesny ranek, trochę po 7 rano i miasto powoli się budziło do kolejnego dnia. Ruch w niedostrzegalny sposób robił się większy, raz czy dwa ktoś wyszedł z tej kamienicy co mieszkał Kyle ale to nie był on. Ale wreszcie wyszedł. Chociaż poznali go po tym jak wsiadł do swojego auta. Bo był całkiem inaczej ubrany niż wczoraj gdy jechał na zakupy. - No, no… Zobacz jak się wystroił. Kim on jest? Jakimś managerem? - Kanmi wyraźnie się zdziwił widząc ten nowy strój tamtego drugiego. Był w jakimś ciemnym trenczu a na twarzy miał ciemne okulary. Rozejrzał się w obie strony ulicy jak schodził po schodach ulicy a potem podobnie gdy otwierał swój samochód. Faktycznie wyglądał jakoś tak bardziej oficjalnie niż wczoraj w tej znoszonej kurtce i bluzie z kapturem. A potem jechali kombiakiem za tą niebieską furą. Dojechali do granicy enklawy gdzie była kolejka porannego korka. Chociaż chyba nie aż taka jak w dni robocze. Tu Kanmi martwił się, że go zgubi więc zaryzykował i stanął zaraz za nim, na sąsiednim pasie. W końcu gdyby kontrol ich zatrzymała na zbyt długo mogli tamtego stracić z oczu i na tym by się to śledzenie skończyło. Ale na szczęście byli w błękitnej strefie i wyjeżdżali a nie wjeżdżali. Więc kontrola ograniczała się głównie do sprawdzenia dokumentów kierowcy i pasażerki. Więc jak ruszyli to z impetem bo Kanmi chciał dogonić Kyle’a. Na szczęście tamten wciąż jechał główną drogą więc dość szybko go dogonili i wówczas blondyn zwolnił. Jechali na południe aż zrobiło się ciekawie gdy Kyle wjechał do dzielnicy gdzie dominowały różne gildie i podobne rządowe firmy i ich przedstawicielstwa. A Kanmi na głos próbował zgadnąć kogo właściwie śledzą i kim może być ten cały Kyle. - No to chyba tu pracuje. Chyba, że tylko przyjechał coś załatwić. - powiedział blondyn nieco zbliżając twarz do szyby jakby chciał dojrzeć górny kraniec wieżowca przed jakim się zatrzymali. A w tym wieżowcu mieściła się główna siedziba Gildii Argos. Potentata obrotu płodami rolnymi i ich przetworami. Właśnie ich magazyn obrobili na Brooklynie razem z grupą Seana dwie noce temu. Tutaj Kyle wjechał na wjazd do podziemnego parkingu więc stracili go z oczu. Nie było pewne czy straże przy wjeździe na ten parking pozwolą wjechać obcemu pojazdowi. Czas: 2053.IV.19 sb, przedpołudnie Miejsce: Nowy Jork, Brooklyn, okolice Leaslear (s.czerwona), sklep “Goa” Warunki: wnętrze sklepu, jasno, ciepło, zapach kadzidełek, sucho na zewnątrz jasno, zimno, łag.wiatr, mgła - A właściwie… To po co my tu jesteśmy? - Kanmi nie był za bardzo zachwycony, że Amanda chce znów wracać na Brooklyn. Bo to oznaczało ponowną przeprawę przez Hudson River. I to w obie strony. Zwłaszcza, że nowojorska pogda wracała do normy i szybko naprawiła tą słoneczną, poranną pomyłkę w grafiku. Ulice zalała mgła ograniczająca widoczność na może pół setki kroków dookoła, może trochę więcej. A zwłaszcza nad rzeką była bardzo gęsta. Kanmi krakał, że ich prom na pewno wpadnie na inny albo jakąś mieliznę czy co. Może właśnie dlatego dopłynęli na wschodni brzeg rzeki cało i kierowca z ulgą mógł zjechać kombiakiem na brooklyński brzeg. Potem było już łatwiej bo mniej więcej orientował się gdzie Sean opisał ten sklep z pamiątkami. I zwolnił gdy szukał właściwej ulicy. W końcu nie był pewny czy to ta pierwsza czy druga przy jakiej się zatrzymał. Wjechał w jedną, przejechał do końca i nic nie znalazł. Więc przejechał tą drugą. Ale wynik był taki sam. - No co jest? Przecież Sean mówił, że to gdzieś tutaj. - mruczał nie bardzo wiedząc co jest grane. A i ta mgła nie pomagała w orientacji w nowym terenie. Zawrócił i jeszcze raz, jeszcze wolniej przejechał przez tą pierwszą alejkę. I w końcu znaleźli. Coś co wyglądało na sklep chociaż szyld był z inną nazwą niż mówił Sean. Ale jak się zatrzymali, weszli do środka to to była “rupeicarnia” jak to cicho określił kierowca. A przy rozmowie ze sprzedawcą w turbanie o jakichś hinduskich rysach twarzy okazało się, że to ten sklep a nazwę faktycznie zmienili ze dwa tygodnie temu. To widocznie Sean pewnie o tym nie wiedział bo wcześniej nazywali się tak jak im podał po akcji. - Chińska porcelana? Tak chyba mamy coś takiego. - sprzedawca zapytany o konrketną rzecz zastanowił się chwilę. Po czym wskazał na jeden z kredensów pod ścianą. Tam rzeczywiście stały jakieś zastawy i naczynia. https://cdn.catawiki.net/assets/mark...line_image.jpg - A to właściwie po co ci? - Kanmi stanął obok i chwilę oglądał. Porcelany rzeczywiście trochę tu było. Talerze, dzbanki, miseczki, wazony, wszystko finezyjnie i precyzyjnie malowane. Jak ktoś miał słabość do dalekowschodniej sztuki to miał tutaj kącik w sam raz dla siebie. No ale jednak i ceny też były jak dla koneserów. Najmniejsze detale zaczynały się po 10 i 20 dolców. Większość mieściła się gdzieś tak do 50 ale niektóre zestawy lub pięknie inkrustowane naczynia dochodziły albo i przekraczały stówkę. Czas: 2053.IV.19 sb, południe Miejsce: Nowy Jork, Zachodni Pas, enklawa Koi (s.niebieska), mieszanie Maki Warunki: wnętrze mieszkania, jasno, ciepło, sucho na zewnątrz jasno, ziąb, łag.wiatr, deszcz - Jak nie urok to sraczka z tą pogodą. - marudził Kanmi gdy zamykał kombiaka i szybko przechodzili do kamienicy w jakiej mieszkały dziewczyny z “Fugu”. Miał trochę racji. Mgła w końcu zrzedła ale zastąpił ją deszcz padający ze znów nisko zawieszonych chmur. Zupełnie jakby ta mgła po prostu uniosła się do góry zmieniając w te ponure chmury a gdy nabrała mocy to spuściła na ziemię tą wilgoć jaką wcześniej nią nasiąknęła. Ale znów jakoś się nie rozbili ani nie potopili na tym promie a potem dość gładko przejechali przez miasto wracając do rodzimej enklawy. Przynajmniej u Maki czekało ich tak dla kontrastu ciepłe i promienne powitanie. - O już jesteście! Jak miło! - ucieszyła się gospodyni ubrana w dość zwyczajne dżinsy i rozciągniętą bluzę. Amandę otoczyły przyjazne ramiona i krótki całus w usta od swojej blondynki no a Kanmi tak bardziej po przyjacielsku dostał buziaka w policzek i gospodyni na krótko go objęła. No ale oboboje byli miło i ciepło witani przez gospodynię. - Nie wiedziałam o której dokładnie przyjdziecie. Ale zrobiłam śniadanie. Jesteście głodni? To zaraz wstawię i będzie gotowe. - tłumaczyła blondwłosa Azjatka gdy czekała w korytarzu aż zdejmą buty, ubiorą kapcie i w ogóle się przebiorą i będą mogli się już gościć na całego. - No ja chętnie. Zjadłbym coś. Głodny jestem. Od rana cały czas gdzieś jeździmy z Amandą. - Kanmi bez wahania i skrępowania przyjął to zaproszenie i ruszył za gospodynią. Ta ich zaprosiła na tą samą sofę i stół przy jakim wcześniej zwykle Amanda zaczynała u niej swoją wizytę. - Jeździliście? W taką pogodę? To pewnie zmarzliście co? Już zaraz wam coś podam. Chcecie jakiejś herbaty czy coś ciepłego do picia? - Maki mówiła idąc do tej kuchni odgrodzonej zasłoną z koralików i pytając się o potrzeby gości jak na dobrą gospodynię przystało.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |