Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Postapokalipsa > Archiwum sesji z działu Postapokalipsa
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Postapokalipsa Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Postapo (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 26-11-2010, 22:51   #1
 
daamian87's Avatar
 
Reputacja: 1 daamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znanydaamian87 wkrótce będzie znany
Krwawa epidemia - SESJA ZAWIESZONA

Atmosfera w lokalu gęstniała z każdą chwilą. Po chwili kolejne osoby poczęły tracić przytomność. Dopiero kolejna osoba leżąca nieprzytomna na ziemi zaniepokoiła resztę osób znajdujących się w środku. Ktoś krzyknął nawet, żeby zadzwonić po pogotowie. Na to było jednak za późno. W telewizji spikerka informowała na bieżąco o kolejnych ogniskach epidemii w różnych zakątkach kraju. W pewnym momencie dopadł do niej któryś z techników, zaciskając zęby na jej policzku. W studio wybuchła panika. Wysoka blondynka która jeszcze przed chwilą spokojnie prowadziła wydanie informacji, piszczała i wrzeszczała na wizji, przygnieciona ciałem innego człowieka, nadal wgryzionego w jej twarz. Momentalnie doskoczyło do tarzającej się dwójki kilku ochroniarzy próbując ich rozdzielić. Wszystko odbywało się przy włączonych kamerach i transmisji na żywo na całe Stany Zjednoczone.
Z szoku na widok krwi, mięsa i wystających kości w telewizji wyrwał was dziwny dźwięk. Kiedy popatrzyliście w stronę wydobywającego się dziwnego dźwięku, zobaczyliście kobietę o dziwnym, pustym spojrzeniu.



Zaczęła iść w stronę barmana, który mimo paniki w oczach zachował zimną krew. Spod lady wyciągnął shotguna, którego z wprawą przeładował, przyłożył do ramienia po czym wycelował prosto w głowę kobiety i pociągnął za spust. Głowa zarażonej dosłownie eksplodowała, rozpryskując w około kawałki mózgu, kości i krwi, opryskując najbliżej siedzących gości.

Dopiero po tym incydencie zorientowaliście się, że wirus opanował też okoliczne tereny. Dopiero w tym momencie dotarło do was, że nagłe zasłabnięcia oznaczają zakażenie. Zerwaliście się ze swoich miejsc, w panice opuszczając małe pomieszczenie. Zrobiliście to w ostatniej chwili. Barman oddawał kolejne strzały do coraz to nowych zarażonych. Po chwili dało się słyszeć odgłos upadającej broni i odrywania kawałków surowego, ludzkiego mięsa od kości.

Staliście przerażeni przed małym barem, opanowanym przez zarażonych. W waszą stronę jechał patrol policji, zwabiony odgłosami strzałów. Dziewięć nie znających się osób. Dziewięć osób z różnych części kraju i świata, które los pchnął do małego miasteczka Lund. Nie mieliście praktycznie nic przy sobie, tylko to co zostało w kieszeni.
Z baru wyszedł barman. Nie miał połowy twarzy i części ramienia.
 
daamian87 jest offline  
Stary 27-11-2010, 21:43   #2
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Droga była spokojna. Anthony przez cały czas nie myślał o niczym. Cieszył się życiem. Bo czego więcej można chcieć. Otwarta droga, wiatr, motor i co najważniejsze wolność i brak ludzi. Jasne, musiał udawać, że ich lubi, ale często po prostu chciał ich wszystkich zastrzelić. Czy dlatego kupił pistolet?

Bar w, którym zatrzymał się po cole powstrzymał go na dłużej.
Deep oczywiście słyszał o tej zarazie, ale nie miał pojęcia, że to pandemia, czy tam epidemia. Gdy tylko zaczęto strzelać wzdrygnął się. Nigdy wcześniej nie widział śmierci, nie na żywo. Widział jak Bruce Willis rozprawiał się całkowicie słusznie z tabunami złych facetów i diabolicznych pięknych kobiet w Die Hard samemu ponosząc rany, ale nie miał pojęcia, że to będzie taki huk. Filmy zdecydowanie wszystko ściszały. Strzał był słyszane jeszcze daleko, daleko stąd. Najgorsza jednak była krew. I mózg. On na szczęście usiadł w koncie, więc nie został ochlapany przez ochłapy zombie, ale przy drzwiach był ostatni. Siedział oszołomiony jeszcze gdy inni wybiegali w popłochu. Dopiero gdy zaczęło się robić naprawdę nieciekawie zaczął spieprzać.

Cały czas miał rękę na Damascusie. Gładka rękojeść z rogu jelenia uspokojała go gdy pocierał o nią kciukiem. Dziwnym trafem nie porzygał się. Bał się o siebie. Powinien się przejąć do cholery. Pierdolona bezduszność idzie w parze z depresją?!
Martwił się też nasilającą się w nim agresją. Coraz więcej przeklinał.
Martwił się też tą całą epidemią. W sercu coś mu dziwnie się działo, gdy pomyślał o tym, że może być bezmyślną istotą, wołającą
- MIĘĘĘSSSSOOOOOO. MÓÓÓÓZZZZZG! DAAAAAJ!

Cholerna wyobraźnia od razu mu pokazała jak by wyglądał. Ba! Pokazała mu jak by siebie narysował. Sam siebie rysował jako zombie. Był naprawdę popieprzony. A to wszystko przez to, że miał prawa półkule mózgu bardziej rozwiniętą.

Łysy, starszy mężczyzna z lekkim brzuszkiem odezwał się jako pierwszy. Gdy już policja przyjechała. Deep lubił policję. Ale nie lubił tych, którzy policjantów nie doceniali. Jeden funkcjonariusz, nieważne dobry czy zły robi w ciągu dnia niż jebany prezydent robi w czasie całej kadencji. Kto niby broni USA od anarchii? Dziady w parlamencie? NIE! Patrole policji w najciemniejszych uliczkach/

- Zobaczcie, co się dzieje. Oglądacie wiadomości? Ta epidemia dotarła do naszego baru! To szaleństwo. Nie patrzcie się tak na mnie, tylko tam - wskazał ręką bar. -Oni zabijają się nawzajem, potem wstają i dalej żyją... Jezus Maria. Zamknijcie jakoś ten teren i ogłoście szybką ewakuację miasta. Niech wszyscy udają się do szkoły - tam się zamkniemy i będziemy czekać na jakieś służby sanitarne. W szkole jest pełen sanitariat, damy tam sobie radę. Tylko ogłoście, że to ewakuacja obowiązkowa - zostawił skosternowanych policjantów i zwrócił się do pozostałej ósemki. -Wsiadajcie do samochodów i jedziemy do szkoły, zaraz później dotrze tam reszta. Ludzie! Nie zastanawiajcie się, szybko!
~Ja pierdole kurwa mać~ Bardzo wulgarne myśli przeszły Antoniemu przez głowę.
- Do szkoły? Wszyscy? Za przeproszeniem pojebało cię? Znaczy się... - Deep odczekał chwilę wodząc oczami po niebie, czemu ludzie musieli być tacy wkurwiający?- Jeśli zabierzemy tam wszystkich to z tych trzystu czy ile tam moze być tutaj ludzi przynajmniej sto będzie zarażonych. W końcu barze było ile osób? Dwadzieścia? My i barman nie byliśmy zarażeni. Tak wiec skoro na dwadzieścia osób przypada dziesięć zarażonych to jak zbieżemy wszystkich do kupy to będziemy mieli kurewsko przesrane. - Anthon spojrzał na swój motor. W każdej chwili był gotów do ucieczki z tego popierdolonego miejsca.
Niski Japończyk gmerał w kieszeni w poszukiwaniu kluczyków do auta.
- I tak w obu sytuacjach będziemy mieli kłopoty... Szkoła być może, łatwiej się bronić niż na powietrzu.
Znowu starzec się odezwał, bezpośrednio do Anthona.
-Przestań tak kląć człowieku, tu są kobiety. Widzisz sam, że zarażonych łatwo rozpoznać. Chodzi o to, żeby się odizolować od epidemii. Tylko w zamkniętym pomieszczeniu mamy szansę się odciąć i bronić. Długo to nie potrwa, wkrótce zajmą się tym odpowiednie służby i odizoluje chorych. Tu nie ma czasu na kłótnie, kto nie chce, ten niech nie jedzie. Jakby co, do mnie może wsiąść kilka osób - zaczął kierować się do swojego potężnego forda.

Kolejny z ocalałych odezwał się. Wyglądał na typowego mięśniaka, a swoją wypowiedzią upewnił Deepa w tym przekonaniu. Athon był uczulony na pierdoły i głupotę.
- Pierdolić to wszystko! Zaraz tam pójdę i im kurwa powiem z kim zaczęli! Kurwy jebane! - krzyczał i zaczął machać ręką z zaciśniętą pięścią w kierunku baru, a na koniec pokazał siedzącym w barze “klientom” środkowy palec. - Eee... To w końcu gdzie mam się kierować?

Deep zignorował go i rzucił do staruszka
- Tak, łatwo ich rozpoznać, dopóki nie zemdleją i nie zbudzą się jako zombie. - Anthon podrapał się po głowie i westchnął - Dobra, sory za język, ale dla mnie to trochę nowe. Nie słyszałem o tym wirusie zanim tu nie przyjechałem, nie oglądam TV. Znaczy coś tam słyszałem, ale nie było tego wiele i nie wydało mi się to groźne. Najwyżej jak ta świnska grypa ileś tam czasu temu. Aczkolwiek naprawdę odradzam skrywanie się w jednym budynku. Spróbujmy się odizolować, dopóki nie znajdą na to jakiegoś innego gówna to trzeba się skryć.
Zaczął intensywnie myśleć o tym gdzie się udać. Był tak kurewsko zmieszany.

-To właśnie proponuję. Jeśli myślisz o jakimś innym miejscu, to mów. Ja szkołę znam najlepiej, a jednocześnie chciałbym ocalić jak najwięcej osób od zarażenia, a tam się najwięcej nas zmieści. Tak poza tym, to jest nowość dla nas wszystkich, nawet jeśli coś tam słyszeliśmy w telewizji. Zobaczyć to na własne oczy...

Trzeba było starcowi przyznać, że idiotą nie był. To dobrze.
- I tak uważam, że to nie za bezpieczne miejsce. Może posterunek policji. Chociaż nie, pewnie nie jest za duży w takim miasteczku. Po prostu skontaktujmy się z... z... jakimiś służbami sanitarnymi, wojskiem, czymkolwiek, policjanci będą wiedzieć. Może wydostaną nas na tyle szybko by nie przybyło więcej zombie. Możliwe, że jeśli ktoś się zaraził to siedzi w chacie i czeka aż ktoś tam zajdzie. Wiecie, jak w filmach.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 27-11-2010, 22:16   #3
 
arek9618's Avatar
 
Reputacja: 1 arek9618 nie jest za bardzo znanyarek9618 nie jest za bardzo znanyarek9618 nie jest za bardzo znany
Pierwszy dzień nowego życia Charles'a nie okazał się taki kolorowy jak myślał wcześniej. Okradziony Francuz, bez grosza siedział przy małym stoliku w lokalnym barze. Nagle jedna z klientek upadając na ziemię rozbiła filiżankę. Odkręcił się. Nikt z całego baru nie raczył jej pomóc. Charles postanowił, że zajmie się poszkodowaną, łudząc się, że nawiąże nową znajomość. Gdy był kilka kroków od niej kobieta zaczęła się podnosić.
- Nic się pani nie stało?- zapytał z francuskim akcentem.
Odpowiedzi nie usłyszał. Pomyślał, że kobieta nie doceniła jego starań i troski. Mortier wrócił na miejsce.

Gdy już siadał do stolika, spostrzegł, że ludzie przed nim patrzą się w stronę gdzie leżała kobieta. Odwrócił się i przeszły go dreszcze. Horror którego chciał uniknąć dopadł go tutaj. Kobieta była trupio blada... była trupem... żywym... Kobieta skierowała przerażający wzrok na barmana i ruszyła w jego kierunku. Ten najwidoczniej przygotowany na taką ewentualność, wyjął z pod lady strzelbę i wystrzelił w stronę kobiety. Anatomia jej głowy była już wszystkim wiadoma, ponieważ kawałki mięsa i kości czaszki rozbryzgły się w promieniu kilku metrów. Na podłodze przed Charlesem upadło oko. Francuz był przerażony.

Ludzie z baru szybko wybiegli na zewnątrz. Został tylko barman, który prowadził ostrzał klientów przejawiających objawy zakażenia. Charles dostrzegł w oczach barmana spokój. Strzelał do ludzi tak jakby nic się nie stało. Strzelał i nie miał chyba zamiaru uciec. Mortier gdyby miał taką możliwość to pomógłby barmanowi, lecz ten prawdopodobnie tej pomocy nie potrzebował. Po chwili patrzenia na rzeź Charles, tak jak reszta ludzi wybiegł z baru.

Kiedy Charles był tuż przy wyjściu spostrzegł, że strzały ucichły. To mogło oznaczać tylko jedno. Nagle pod bar podjechał radiowóz. Między pozostałymi ocalałymi rozpoczęła się dyskusja. Jeden z nich strasznie klął. Charles nie słuchał ich wcale. Patrzył w stronę baru i zastanawiał się co może się zaraz stać.

W końcu zwrócił się do innych ludzi:
- Musimy szybko działać. Najlepszym rozwiązaniem będzie wizyta na posterunku. Tam jest broń, a my potrzebujemy broni. Bez niej nasze szanse na przetrwanie są nikłe. Nie mamy teraz praktycznie nic, powinniśmy szybko ustalić plan działania- mówił szybko Francuz.

Następnie zwrócił się do policjantów:
-Niech panowie powiadomią wszystkie służby: wojsko, policję, cokolwiek. Może na północy jeszcze nie dotarła, musimy ostrzec resztę kraju! Epidemia nie skończy się tutaj. Ona będzie się roznosić na całe Stany!

Charles na chwilę się odkręcił. Nigdy nie powiedział tak dużo w jednej chwili. Coś zaczęło się zmieniać w jego psychice. Czy to tak wpłynęła na niego ta epidemia, a może to, że jest prawdopodobnie jednym z pozostałych przy życiu ludzi w tym rejonie.

Mortier dostrzegł wychodzącego z budynku zmasakrowanego barmana i z powrotem zwrócił się do policjantów:
- Macie broń? Jak tak to ile? Przyda nam się.

Charles czekał na odpowiedź patrząc na zmierzającego wolnym tempem barmana. Francuz poczuł w tej chwili niezmierną chęć przetrwania.

KOSZMAR SIĘ ROZPOCZĄŁ
 
arek9618 jest offline  
Stary 27-11-2010, 22:53   #4
 
Ziutek's Avatar
 
Reputacja: 1 Ziutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie cośZiutek ma w sobie coś
Frank otworzył drzwi baru i wszedł do środka wolnym krokiem tupiąc podkuwanymi obcasami butów ze srebnymi sprzączkami, zdejmując okulary i zaczepiając je o kieszeń skórzanej kurtki. Skierował się do wolnego stolika obok miejsca gdzie siedziała kobieta, po drodze kiwając głową niektórym siedzącym już gościom, którzy byli współtowarzyszami w gangu i znajomymi z tej zabitej dechami dziury. Dziewczyna była taka... niekontaktowa. Frank spojrzał się na telewizor, a konkretnie na panienkę z wiadomości, która chwilę później została okradziona z części twarzy. Pokręcił głową z politowaniem i wstał podchodząc do barmana. Ten zapytał: - To co zawsze? Frank kiwnął głową, a barman wyciągnął z pod lady butelkę ze złocistym płynem i wlał do małej szklaneczki. Harleyowiec podniósł fifkę do ust i łyknął zdrowo jednocześnie opróżniając zawartość. Odwrócił się i zauważył, że kobieta, która wydawała się niekontaktowa zemdlała. Frank znów pokręcił głową z politowaniem i ruszył do ubikacji aby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne przed akcją, w której uczestniczyć będzie gang. Gdy skończył otworzył drzwi i pierwsze co zarejestrował to już ocuconą kobitkę, która straciła głowę, a jej szczątki rozprysły po szybach i drzwiach od toalety, które w ostatniej chwili zamknął Frank aby nie ubrudzić sobie kurtki. Wychylił głowę zza drzwi i kiedy uznał, że sytuacja jest opanowana wyszedł z kibla i oparł się o ladę, tyłem do reszty towarzystwa nie zwracając uwagi na ciało bez głowy. Chwilę potem za plecami dobiegły go zbiorowe jęki i charczenia. Odwrócił się i cała masa klientów leciała na niego i niektórych normalnych ludzi. Barman zawołał aby wszyscy uciekali. Frank nie patrząc na nic przeskoczył przez ladę, a za nim paru innych ludzi i wszyscy skierowali się na zaplecze, a potem przez tylne wyjście. Obeszli bar tak aby przed oczami mieli główne wejście. Niektórzy zaczęli już rozmawiać, a Frank wkurzony na maxa wydarł się:
- Pierdolić to wszystko! Zaraz tam pójdę i im kurwa powiem z kim zaczęli! Kurwy jebane! - i zaczął machać ręką z zaciśniętą pięścią w kierunku baru, a na koniec pokazał siedzącym w barze “klientom” środkowy palec. Było ich dziewięciu. ~ Buhaha! Nawet Japońce się załapali! ~ pomyślał uśmiechając się. James ''Dyro'' Grant odezwał się żeby uciekać do szkoły. Jeden Japoniec mu przytaknął. Frank zaśmiał się i zapytał się gdzie się kierują. Wszyscy go olali. Potem palnął coś o złomowisku. Został uznany za idiotę. Znów dyrektorek powiedział coś o tym, że mieszkali tu jak rodzina i powinni sobie pomagać. Nie wytrzymał i krzyknął:
- Buhaha, rodzina powiadasz? Kurwa nawet rodzina potrafi wbić ci nóż w plecy więc nie gadaj mi tu, że rodzina jest najlepsza. Czekał, aż ktoś powie, że jedziemy na policję. Taki pacjent od razu dostałby kulkę w łeb. Potem odezwał się jakiś cwaniaczek:
- Panowie, spokojnie. Znaczy się ja też potrzebuję się uspokoić, chociaż jestem pieprzonym angolem, ja nie tracę spokoju. - Anthon przejechał dłonią po przystojnej twarzy wzdychając i mówiąc coś w stylu “jasne” - Złomowisko jest w pizdu... daleko jest znaczy się. Tak jak powiedział ten tutaj obecny pan -wskazał na Charlesa - Posterunek rzeczywiście może okazać się użyteczny, ale z drugiej strony, policja nawet w takiej sytuacji nie wyda nam tak po prostu broni. Ktoś z nas może być psychopatą. A właśnie, jestem Anthony Deep, miło mi.
- Gliny w życiu nie dadzą ci broni, nawet żeby mieli się zesrać. A po drugie nie zamierzam wracać za kratki z własnej woli. A broń mam nawet ja, a nie powinienem. Przedstawiać się nie mam zamiaru przynajmniej na razie. - powiedział Frank udając twardziela, którym fizycznie był.
Anthon zaśmiał się. Było zajebiście.
- No tak, jesteś skazańcem. Na pewno warto się słuchać twojej rady. Przywódca z wyostrzonymi stoma zmysłami. Sam fakt, że się przyznałeś co do tego, że nielegalnie masz broń (na dodatek wyznałeś to obcym ludziom) stawia cię w mało fajnym świetle. Aczkolwiek, działajmy. Jeśli naprawdę uważacie, że szkoła to taki rewelacyjny pomysł to dobra. Niech będzie, ale dobrze się zastanówcie - Deep zmieniał swój ton głosu w zależności do osoby do której się zwracał. Był jakby zmieszany.
Franka trochę przytkało. Ale potem wypalił tekst: - Oj od razu skazaniec. Po prostu odsiedziałem swoje i mi wystarczy. A broń noszę po to aby bronić się przed typkami mojego pokroju. Nie wiem czy uwierzysz ale w życiu nikogo nie zabiłem jeśli nie musiałem. Starałem się jakoś zastraszać żeby mi wyśpiewali to co chciałem ale na kolegów z kicia takie coś nie działało i teraz chcą mi zrobić kuku.
Deep znowu zmienił nastawienie i odwrócił się do rozmówcy wściekły:
- Przed typami twojego pokroju? To znaczy jakimi? Osobami, które zabijają kogoś tylko kiedy muszą? No żesz ja pier...! Posłuchaj sam siebie człowieku. Lepiej zamknij się na chwilę i pomyśl bo mówiąc o swoich czynach przypadkowemu ludkowi pakujesz się w coraz większe gówno. - Deep uświadomił sobie, że zaciska palce na nożu schowanym zza pasem coraz mocniej. Rozluźnił uchwyt, podrapał się po głowie i ze spokojem, zupełnie jakby mówiła do inna osoba, wycedził
- Eh, sorry, poniosło mnie.
- Chodziło mi o to, ze kolesie przed którymi się chowam nie mają czystego konta. A czy uświadamiam sobie, że pakuję się w coraz większe gówno jakoś nie robi na mnie wrażenia. Po prostu w obecnej sytuacji już mi to jest obojętne. Staram się unikać glin, a jeśli na mnie doniesiesz to będę szczęśliwy, że w końcu zostałem ukarany. - Wyciągnął pistolet i pokazał go Deep’owi
- Widzisz mam broń i mógłbym ci wpakować kulkę centralnie w brzuch więc nie mów mi, że jestem jakimś zabójcą. - starał się wszystko wytłumaczyć Frank
Deep klapnął się w czoło tak zwany faceplam.
- Super, ładny gnat, mam podobnego, legalnie. Mam też cztery noże, motor, żarcie i siusiaczka długiego na sto centymetrów. A teraz błagam, a raczej radze, paręnaście metrów stąd stoi policja, która wciąż funkcjonuje, a w niektórych stanach za zabójstwo płaci się krzesłem elektrycznym czy tam gazem. A z tego co wiem nie jest to fajne.
Anthon odwrócił się od denerwującego knypka i skierował do motoru.
- Dobrze, jedźmy do tej szkoły. Zaczyna się robić mało fajnie.
Franka całkowicie go zatkało. Nie pomyślał o tym. Ale cóż takie jest życie. schował w pośpiechu klamkę za kurtkę i pobiegł do swojego harleya krzycząc do Deep’a - Spoko motor koleś! - i pokazał kciuk uniesiony w górę. Założył okulary i odpalił harley'a, a ten zaryczał wściekle. Frank czekał an instrukcje towarzyszy, odwracając się co jakiś czas do tyłu patrząc czy nie jadą tu gliny, a Frankowi były mu tu najmniej potrzebne w tym momencie.
 

Ostatnio edytowane przez Ziutek : 04-12-2010 o 15:07.
Ziutek jest offline  
Stary 27-11-2010, 23:27   #5
 
Slywalk's Avatar
 
Reputacja: 1 Slywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodzeSlywalk jest na bardzo dobrej drodze
Że też akurat na takim zadupiu musiała się skończyć benzyna, rozładować telefon, a w promieniu kilkunastu metrów nie było żywego ducha. ~Ja i moje zajebiste szczęście~ po raz kolejny tego dnia pomyślał James. Wykończony, cuchnący potem siadł koło baru. Położył swój plecak na bok i już miał prosić barmana, czy może skorzystać z telefonu gdy coś w telewizji przykuło jego uwagę.

~Co jest do cholery? Jaka epidemia?~ o mało nie spadł z krzesła kiedy na spikerkę rzucił się jakiś człowiek. Po chwili po studiu zaczęły latać części ciała. Denov nie mógł na to patrzeć, zrobiło mu się niedobrze. Owszem widywał już rozczłonkowywanych ludzi, wiadra krwi , ale to było w grach, w grach, w realu wyglądało to o wiele gorzej. James poczuł że zaraz zwróci zawartość swojego żołądka. Odwrócił wzrok od telewizora i zobaczył że z podłogi podnosi się jakaś kobieta.
~Pewnie ona też nie wytrzymała~ pomyślał. Spojrzał jej w twarz i zobaczył że jej oczy wydają się dziwnie puste. Nagle barman wyszarpnął spod lady shotguna i wypalił do kobiety. Jej głowa po prostu eksplodowała. James odruchowo zasłonił twarz ręką by nie zostać obryzgany 'resztkami'.Barman rozpoczął kanonadę strzelając, jak wydawało się informatykowi, gdzie popadnie. Rzucił się na ziemię, łapiąc przy okazji swój plecak, po czym, bliski paniki, wybiegł z baru.

James stanął obok reszty, byłych klientów baru i zaczął się rozglądać. Do baru zbliżał się patrol policji, Denov poczuł że się uspokaja, choć serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi.
~Są policjanci, sytuacja się zaraz uspokoi~ myślał. Obok niego kłócili się jacyś mężczyźni.Przysłuchiwał się tylko wymianie zdań, ale tak naprawdę myślał o swoim bracie który został przy samochodzie. Musi się z nim jakoś skontaktować, sprawdzić co z nim się dzieje.

James podbiegł do policjantów akurat rozmawiał z nimi jakiś facet. Poczekał aż ten skończy mówić po czym wypalił:
-Potrzebuję pomocy, mój brat został przy samochodzie, parę kilometrów za miasteczkiem, a ja nie mam jak się z nim skontaktować.

Strach powrócił ze zdwojoną siłą, James poczuł że nogi odmawiają mu posłuszeństwa.
~Muszę się skontaktować z bratem, a później z rodziną~
 
Slywalk jest offline  
Stary 28-11-2010, 00:00   #6
 
emilski's Avatar
 
Reputacja: 1 emilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodzeemilski jest na bardzo dobrej drodze
To był szok. Masakra. Brakuje słów. James nigdy by nie uwierzył, jeśli ktoś kiedyś by mu opowiadał, że będzie kiedyś świadkiem czegoś podobnego. Nawet wszystkie doniesienia ze świata, które sączyły się przez telewizor do baru, brzmiały jak jakiś primaaprilisowy żart. Kwarantanna na takich wielkich obszarach? Epidemia o takim zasięgu? Przecież to niemożliwe. Jak to jest przenoszone?

Grant sączył przy barze swoje mętne piwo i obserwował ludzi w knajpie. Zawsze ci sami, w większości pobliscy farmerzy, jak i właściciele sklepów i warsztatów. Ernie zawsze głośno komentował wiadomości w TV i korzystał z każdej okazji, żeby coś ryknąć na Ruskich, zresztą na Czarnych, Zółtych, Meksykańców – lubił poryczeć na nich wszystkich. Mary, która pracowała na stacji benzynowej i zawsze uśmiechnięta Susie, która z chęcią każdemu doleje kawy. Za barem George, z którym Grant często toczył długie rozmowy o niczym, dopijając ostatnie piwo. Dzisiaj było również kilku przyjezdnych. Ludzi nie stąd rozpoznaje się na kilometr – to zupełnie inny gatunek. Zawsze ktoś taki się tu znajdzie. Nigdy nie wiadomo, skąd się tu wzięli, ani czego chcą. Posiedzą dzisiaj w barze, a jutro już ich nie ma. Chociaż obecność Francisa Jonesa trochę go zdziwiła. Ten typ nigdy się nigdy nie pojawiał i unikał ludzi, jak ognia, ale widać, że każdy musi się od czasu do czasu napić czegoś mocniejszego w ciepłym barze, kiedy na zewnątrz jest zerowa temperatura i od czasu do czasu prószy delikatny śnieżek. Była tam również ta mała Japonka, Nami. Pamiętał jak swego czasu uczyła się w liceum. Trudno zresztą tego nie pamiętać – w Lund Japończycy to naprawdę rzadkość, a już tacy, co mieszkają tam na stałe, to ewenement, ale bardzo sympatyczna rodzinka z nich była, czasami pogawędzili o tym i owym, spotykali się na festynach, jakie były urządzane kilka razy w roku. Już jakiś czas wyjechali jednak i James tak naprawdę nie wiedział nawet dokąd – miał zamiar zaraz po wiadomościach podejść do niej i pogadać jak wspomina Lund. Jak zwykle siedział tam tego dnia ten cholerny Frank Woods. Zawsze można było go spotkać tutaj w barze, chyba że akurat coś okradał. Jednym słowem, czuł się tu, jak w domu, bo rzeczywiście to był jego dom. Ten bar, to miasteczko, szkoła, w której uczyli się wszyscy tutejsi licealiści. Wszyscy się znali, często nawet bardzo dobrze. Chociaż nikt z nich raczej nie powinien wiedzieć o jego wyrzucie sumienia, który dręczy go przez całe życie. Tak mocno, że nawet, gdy usłyszał o pierwszych zarażonych w USA, pomyślał, że to zmierza w jego kierunku, żeby go ukarać.

Tyle się już głupot widziało w telewizji, jakieś strzelaniny na granicach państw, z których to miały wyniknąć konflikty na światową skalę, ten przeklęty Irak, Afganistan – ciągle dzieje się coś okropnego, ale ostatecznie świat na tym nie cierpi. Co rusz słyszy się też o jakiś chorobach przenoszonych przez zwierzęta – to wszystko kończy się tylko wielkim halo. James cały czas bagatelizował to, co widział na ekranie i nawet uśmiechał się do siebie pod nosem: „Co oni tu za głupoty pokazują”.

Ale nagle wszystko się zmieniło. Pierwsza padła Ellen, która prowadziła w Lund sklep żelazny, a później... wszystko stało się bardzo szybko, ale największym szokiem dla Granta, było zobaczyć piękną Marthę z pobliskiej farmy, która wyglądała teraz, jakby już nie żyła, ale szła prosto z pustym spojrzeniem w stronę Georga, który nie zastanawiając się nad niczym, wyciągnął gnata i strzelił jej prosto w głowę. Wszędzie była krew. James był nią oblepiony. W jednym momencie działo się tyle naraz. Ludzie padali martwi. Zaraz potem wstawali – żyli dalej! George, co rusz przeładowywał broń i rozwalał kolejną osobę. Grant poczuł, że musi stąd jak najprędzej wyjść. Ta cholerna epidemia okazała się prawdą. Nawet zimne powietrze nie orzeźwiło go do końca. To, co widział w barze, było zbyt wielkim szokiem dla niego. Widział, że nie wyszedł sam. Razem z nim na zewnątrz stała grupka ludzi. Między innymi Frank i ten odludek i jeszcze Nami. Chyba nic im nie było. Zaraz za plecami usłyszał dźwięk syreny policyjnej. Z baru wyłonił się George. James chciałby powiedzieć, że na szczęście, ale Georgowi brakowało części twarzy i ramienia. Boże! On przecież nie mógł żyć.

Podbiegł do wozu policyjnego. Patrol mieli, jak zwykle Mike i Hank. Zaczął dawać im polecenia, żeby zajęli się zabezpieczeniem baru i zorganizowali ewakuację miasteczka do szkoły – tam powinni się zabarykadować i sprowadzić wszystkich, którzy nie byli jeszcze jeszcze zarażeni. Nie wszystkim ocalonym z baru podobał się ten pomysł. Dwóch harleyowców przerzucało się coraz to głupszymi pomysłami. "Nie będę się nimi przejmować – dadzą sobie i tak radę”. Najbardziej zależało mu na ocaleniu Nami i jej rodziców, jeśli też są akurat w Lund. To, co zaproponował powinno wystarczyć. Zaczął iść w kierunku swojego forda.


Kto chce jechać z nim, pojedzie – reszta niech robi, co chce. On musi przygotować szkołę i zaraz wrócić odszukać swojego przyjaciela, Simona oraz swoją byłą żonę. Wiedział, że mieszkańcy mu zaufają i odpowiedzą na ogłoszoną ewakuację. Każdy, kto chce uniknąć choroby, zjawi się u niego w szkole, a on zapewni im opiekę. Mike i Hank zajmą się resztą – to dobre chłopaki. Zaraz powinni powiadomić posterunek, a ci będą wiedzieli co robić, żeby sprowadzić tu odpowiednie służby.
 
__________________
You don't have to be weird, to be weird.
emilski jest offline  
Stary 28-11-2010, 21:54   #7
 
Imuviel's Avatar
 
Reputacja: 1 Imuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwuImuviel jest godny podziwu
[media]http://www.youtube.com/watch?v=gWDi8nJfGPA[/media]
Hiro wystukiwał rytm piosenki w kierownicę. Zmierzał do Las Vegas, by odciążyć portfel i trochę pogrzeszyć. W wynajętym jeepie śmierdziało papierosami, słabością Hiro.
Tlący się szlug przewędrował z prawego kącika ust do przeciwnego.
A niech to, w końcu był wolny! Miał miesiąc wolny od cyfr, firmy, huku Tokio...

Na fotelu pasażera turlał się pusty papierowy kubek po McColi, a wchłonięty niedawno napój postanowił ewakuować się.

Hiro zatrzymał się w małej mieścince, przy barze.
Wszedł do środka, starając się nie zwrócić na siebie zbędnej uwagi. W zeszły weekend, gdzieś w Kalifornii w biały dzień został delikatnie mówiąc opieprzony przez emeryta wrzeszczącego coś o "odwecie za Wietnam". Kierując swe kroki do toalety, spojrzał na ekran telewizora. No tak, coś się działo, ktoś kogoś zabijał. W tym wypadku dość krwawo i brutalnie. Ale to było to, czysty amerykański film!

Właśnie skończył, gdy z zewnątrz dobiegł go krzyk, a potem następne. Wyszedł z toalety, brud lepił mu się do butów.

Uwagę ludzi w barze skupiły nie tylko wiadomości. Barman celował właśnie sunącej ku niemu z lekka otępiałej kobiecie prosto w twarz.
~Co ten alkohol robi z ludźmi~ przemknęło Hiro przez myśl, gdy nagle pozostali klienci rzucili się na barmana. Na zewnątrz rozległy się strzały.
Koguchi wybiegł wraz z paroma innymi osobami przed bar.
- Koniec świata - jęknął na widok ludzi biegających w panice. Niedaleko przejechał radiowóz patrolu. Może oni będą wiedzieli co robić?
Mężczyzna koło niego zasugerował schowanie się w szkole. Nie było to złym pomysłem, chociaż jak ktoś raczył zauważyć mogła to być poprostu betonowa pułapka.
Najważniejsze teraz to być w ruchu. A wirus? ~ Co jeśli ja jestem zarażony?! ~
Wybuchła kłótnia, Hiro szukał po kieszeniach kluczyków do samochodu. Złośliwość rzeczy martwych. Z ogólnej wrzawy wyłapał tylko coś o krześle elektrycznym.

- Nie wiem czy wypada o to zapytać, ale czy ktoś ma tu broń?
- zapytał Japończyk.
W napiętej atmosferze nikt go chyba nie usłyszał. W końcu ręce natrafiły na te przeklęte kluczyki i Hiro w pośpiechu ruszył w kierunku swojego jeepa.

To chyba będą jego wakacje życia.
 
__________________
moja postać =/= ja // Tak, jestem kobietą.
Imuviel jest offline  
Stary 29-11-2010, 15:08   #8
 
Arcan's Avatar
 
Reputacja: 1 Arcan nie jest za bardzo znanyArcan nie jest za bardzo znanyArcan nie jest za bardzo znany
Grigori odchodząc od budynku w którym się wychował, zaszokowany informacją od rodziców chciał odpocząć i przemyśleć całą tą sytuacje.
Wchodząc do pobliskiego baru, usiadł przy pierwszym wolnym stoliku. Chwile później tak jak cała reszta patrzył na kobietę udającą się w stronę barmana.
Myśli sobie ~O cholera! W całej swojej karierze nie spotkałem nic bardziej.... ODRAŻAJĄCEGO~, trzymał ręce w kieszeni w spodniach w której był pistolet. Po strzale w kobietę bez wachania wyjął pistolet, trzymał go w rękach. Później zobaczył że coraz więcej ludzi zaczyna zachowywać się podobnie jak ta kobieta. Wyszedł na zewnątrz baru, zastał tam policjantów.
~Policja...?, moze się na coś przydadzą, liczyłem na oddział antyterrorystyczny!~. Po czym zaśmiał się i przystanął chwilkę sięgając do kieszeni aby schować pistolet. W kieszeni poczuł coś twardego, wyjął....
- Kluczyki, a no tak. Walnął się w czoło i udał w stronę samochodu słóżbowego. Otworzył bagażnik samochodu aby wyjąć najbardziej przydatne rzeczy. Zobaczył 2 pełne magazynki do colta M1911 ~Hmm, przyda się~, wziął na szybko telefon komórkowy, wsiadł do auta i podjechał pod bar.
Zatrzymując samochód zauważył barmana, wyglądał strasznie.... Miał już do niego strzelić, lecz wyglądał na martwego. Wysiadł z samochodu, potem poszedł w kierunku policji. Zauważył kilku ludzi którzy tak jak on są przechodniami i nie mieli pojęcia że w tym miasteczku także jest "wirus". Podchodzi do kilku osób rozmawiających z policjantem. - Witam, usłyszałem że nie masz jak skontaktować się z bratem, czy ma przy sobie telefon ? Nagle rozmowe przerwał ryk silnika z pobliskiego Motocykla. Krzyknął głośno: - Ludzie, czy ktoś z was ma jakiś plan ? Usłyszał chyba słowo: - Szkoła! ~Heh, czy to dobry pomysł ?~ Później wykrzyknął: - Jeśli ktoś nie ma transportu mogę go zabrać do siebie, do swojego auta, myślę że wspólna pomoc jest teraz jak najbardziej wskazana. Udał się w stronę auta, wierząc że ktoś podejdzie aby z nim porozmawiać.

 
__________________
Szerokości... ;)

Ostatnio edytowane przez Arcan : 29-11-2010 o 15:13.
Arcan jest offline  
Stary 30-11-2010, 14:07   #9
 
Imoshi's Avatar
 
Reputacja: 1 Imoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnieImoshi jest jak niezastąpione światło przewodnie
Francis wszedł do baru stosunkowo późno. Wszedł dokładnie wtedy kiedy prezenterka mówiła o "wiadomości z ostatniej chwili". Usiadł w ciemnym koncie patrząc na spikerkę mówiącą o szczegółach epidemii nie za bardzo wierząc w prawdziwość tych zdarzeń. Nie był jednak jedynym, który uważał to za jakiś głupi żart. Wszystko się jednak zmieniło. Jakaś kobieta zemdlała. Nie robiło to na nim najmniejszego wrażenia, po prostu dalej słuchał wiadomości. Po chwili zobaczył jak jakiś człowiek wgryzł się w kobietę. W następnej sekundzie kobieta, która przed chwilą jeszcze była normalna, wstała idąc na barmana. Ten wyjął shotguna i wystrzelił rozpryskując głowę zarażonego. W pierwszej chwili był tak zdezorientowany że po prostu nie wiedział co się dzieje. Szybko jednak wrócił do siebie. Zobaczył dwie osoby biegnące na niego. Nie wyglądały normalnie. Francis szybko wstał i zadał im kilka ciosów, pod wpływem których chorzy padli na podłogę. Nie zrobiło to na nich wielkiego wrażenia, po chwili zaczęli się podnosić. Widząc to Jones zaczął wiać jak zresztą wszyscy, zdrowi jeszcze klienci baru na zaplecze, a potem do tylnego wyjścia. Dopiero teraz, gdy był już w bezpieczniejszym miejscu zaczął myśleć racjonalnie. Przynajmniej na tyle na ile się dało, kiedy żywe trupy chcą Ci pożreć mózg. Mimo że starał się być opanowany, strach był widoczny w jego oczach. Zaczął się przysłuchiwać rozmowie stojąc cicho z boku. Dopiero gdy rozmowa, zdawała się kończyć odezwał się
- Naprawdę myślicie, że przybędzie tu wojsko po te sto osób?-
powiedział spokojnie, patrząc na Anthonego Deepa, który przecież chciał czekać na pomoc.
- Prędzej zbombardują całą tą wioskę, żeby ten cały wirus nie przeszedł dalej..-
Kontynuował swą wypowiedź. Minęło kilka sekund, a Francis stał nieruchomo. Po chwili jednak podszedł do człowieka, który krzyczał o możliwości zabrania się z nim. Nie miał wyboru, sam nie posiadał transportu. Poszedł za nim. Szybko go dogonił mówiąc przyciszonym głosem
- Według mnie powinniśmy wziąć kogo się da i wynosić się stąd.
Cały czas wierzył że to wszystko jest jednym snem, z którego zaraz się obudzi.
 
Imoshi jest offline  
Stary 30-11-2010, 17:24   #10
 
Wredotta's Avatar
 
Reputacja: 1 Wredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znanyWredotta nie jest za bardzo znany
Weszłam do pubu omijając zbiorowe manifestacje. Zauważyłam już Suzie, która siedziała na naszym zwykłym miejscu. Miałam pomachać do niej przyjaźnie, gdy zobaczyłam jej twarz niemal wykrzywioną z przerażenia. Podążyłam za jej spojrzeniem i skierowałam wzrok na wiszący telewizor. Spikerka informowała o wirusie zwanym „Zemta”. Zdążyła tylko podać mrożące krew w żyłach informacje i padła zagryziona przez to „coś”, cała we krwi. Koło barku usłyszałam łupnięcie, Jednak w pierwszej chwili nie zwróciłam uwagi na leżącą kobietę. Usłyszałam głos Suzie:
- To, kurwa, jakieś szaleństwo! I co z tym niby zrobić? Przecież to wirus, roznosi się pewnie drogą kropelkową i… - zwiesiła głos, patrząc przerażonym wzrokiem przed siebie.
- Co, co jest?- zapytałam z lękiem.
Drżącą ręką pokazała barek. Kobieta, która spadła krzesła, zdążyła już wstać, jednak było w niej coś innego. Z nosa i oczu ciekła jej krew i wydawała dziwne, charczące dźwięki. Znienacka rzuciła się na pobliskiego klienta zatapiając zęby w jego szyi. Wszystko to trwało zaledwie sekundy. Klienci baru zaczęli po kolei padać na podłogę, w tym Suzie. Nie czekając na dalszy przebieg wydarzeń, pobiegłam do drzwi ewakuacyjnych. Już miałam przez nie przejść, ale jeszcze raz obejrzałam się przez ramię. Z nosa i oczu Suzie ciekła krew. Uspokajając swoje sumienie popędziłam przez przejście schodami na górę. Było tylko jedno piętro. A na półpiętrze było tylko okno ukazujące podwórko ze śmietnikiem. Oceniłam wysokość. Chyba nic mi się nie stanie, gdy zeskoczę na kontener. Otworzyłam okno, zgrzytając zębami na niemiłosiernie skrzypiące skrzydło. Na szczęście kontener był zamknięty. Wzięłam głęboki oddech i zeskoczyłam. Lądując miękko na kontenerze, zeskoczyłam z kolei na ziemię. Zadowolona, że dotykam stopami stałego gruntu, ruszyłam przed siebie. W zasadzie nie wiedziałam co robić. Na szczęście przed barem stał spory tłumek ludzi. Jacyś faceci tłumaczyli coś zdezorientowanej policji. Słyszałam coś o zabarykadowaniu się w szkole i że ktoś może nas podwieźć. W zasadzie gdy już przyszłam było po rozmowie. Rozejrzałam się wokół nie wiedząc co robić. Parę facetów podeszło do samochodów. W tym tłumie dostrzegłam skośnookiego faceta. Z braku lepszych pomysłów , podeszłam właśnie do niego. Zignorowałam fakt, że mnie nie zna, bo okoliczności wyglądały jak wyglądały.
- Hej, jestem Nami. Mogę liczyć na podwózkę?- uśmiechnęłam się przyjaźnie, udając bardzo miłą osobę.
 
__________________
"Już, już, bo nie będzie gier wideo..."
Wredotta jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 10:51.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172