Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy Oznacz fora jako przeczytane


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-03-2017, 14:37   #11
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację



Odpoczynek trwał zdecydowanie za krótko, o czym krzyczało jej ciało gdy wstawała z łóżka. Ile by dała by ponownie dać się pochłonąć błogiej nieświadomości. Niestety, najwyraźniej kimkolwiek by nie był ich nocny gość, nie miał on zamiaru dać się wyprosić, a sądząc po humorze Nat’a, który podobnie jak i ona nie lubił być budzony zbyt wcześnie, zapowiadało się na sytuację kryzysową, w której musiała wziąć udział.
Narzucając na siebie lekki szlafroczek, ruszyła partnerowi na ratunek. Jakie było jednak jej zdziwienie gdy w salonie zobaczyła swoją pracownicę.

- No już, już. Spokojnie - zapewniła, skupiając na dziewczynie całą uwagę. Jej dłoń gładziła włosy Jul, druga robiła to samo z plecami, powoli i metodycznie rozluźniając napięte mięśnie. Nie ruszała się, dając dziewczynie czas na dojście nieco do siebie. Jednocześnie głowę wypełniały jej coraz to gorsze scenariusze, które starała się odrzucać.
- Chodź, zrobię ci czekoladę i wszystko mi opowiesz - zaproponowała, przenosząc dłonie na ramiona dziewczyny i delikatnie próbując ją odsunąć chociaż trochę, a następnie skierować do kuchni. Co jak co, ale gorąca czekolada i rozmowa były, wedle Liz, złotym środkiem do radzenia sobie z kłopotami.
Z niektórymi kłopotami nie można jednak było sobie poradzić przy kubku. Nie przy pierwszym, ani drugim, czy trzecim. Jul była roztrzęsiona. Przede wszystkim potrzebny był jej spokój i troskliwa opieka, którą Liz zamierzała jej ofiarować. W końcu w jakiś sposób była za nią odpowiedzialna. Dziewczyna pracowała u niej, była niemal jak rodzina. Nie można było zostawić członka rodziny na pastwę losu i myśli. Z tego też powodu, wiedząc że Nat nie będzie tym zachwycony, zgodziła się gdy Julie zapytała czy może się u nich na jakiś czas zatrzymać.
Zostawiwszy ją z Thompson’em i poszła przygotować ich niewielką sypialnię dla gości, która służyła jej też niekiedy jako gabinet do masażu. Rozłożyła wbudowane w ścianę łóżko, jednocześnie chowając to, które wykorzystywała do zabiegów. Przez chwilę zastanawiała się nawet czy by nie zaoferować Jul relaksującego masażu, który pozwoliłby jej spokojnie zasnąć, jednak uznała że poczeka z tą propozycją. Zamiast tego aktywowała ekran ustawień pokoju i zaprogramowała kojącą muzykę, w której dominował szum oceanu. Zadowolona z efektu wróciła do salonu, po drodze wstępując do głównej sypialni by zabrać z niej szlafrok i luźną piżamę dla ich gościa.
- O reszcie porozmawiamy jutro, gdy się wyśpisz - poinformowała Jul, ignorując wyraźnie niezadowolone spojrzenie Nat’a. Wiedziała, że po tym jak młoda Clemont uśnie, czeka ją poważna rozmowa, na którą nie miała wcale ochoty. Rozumiała też jego nastawienie do Julie i zapewne gdyby go posłuchała, nigdy nie musiałaby znaleźć się w takiej sytuacji, jednak w przeciwieństwie do niego, ona lubiła tą pełną życia osóbkę. Przypominała jej kogoś, kim zapewne mogłaby być, gdyby jej życie potoczyło się inaczej. No i była wspaniała w radzeniu sobie z uciążliwymi klientami. Tylko Nat był w stanie wyprowadzić ją z równowagi, a teraz najwyraźniej także Mad.
Zanim jednak zadzwoni do kuzynki, musi usłyszeć co właściwie się stało i to w wersji bardziej zrozumiałej niż chaotyczna opowieść, którą uraczyła ich Julie. Nie rozumiała dlaczego Mad miałaby grozić tej dziewczynie. Gdy o to zapytała, jej pracownica wybuchnęła płaczem, przez co potok słów który opuścił jej usta był dla Liz niezrozumiały.
W jakąś godzinę później, jak nie więcej, wreszcie mogła zamknąć oczy. Sen jednak nie chciał przyjść. Znowu pokłóciła się z Nat’em, przez co miała teraz łóżko tylko do swojej dyspozycji. Bolała ją także głowa i było jej niedobrze. Wpatrywała się w lśniące punkciki gwiazd i planet, które tworzyły powoli wirującą galaktykę i próbowała wyobrazić sobie, że dryfuje wśród nich, z dala od kłopotów, trosk i tego wszystkiego co ostatnio zwaliło się jej na głowę. Czuła się tym zmęczona, a na odpoczynek nie widać było szans w najbliższym czasie. Rano, a raczej kiedy zmusi się do wstania, będzie musiała porozmawiać z Jul. Później pewnie zadzwoni do Mad, najpewniej już w drodze do “Rozkoszy”. Nie chciała rezygnować z tej chwili wytchnienia w otoczeniu woni czekolady i wiecznie czymś zajętych klientów. Wiedziała że musi jakoś pogodzić się z Nat’em, najlepiej zanim dzieci wrócą do domu. Nie chciała żeby się niepokoili. Szczególnie teraz. To powinien być radosny czas, a nie…
Gniewnym ruchem starła płynące po policzkach łzy. Hormony… Dlaczego musiała być aż tak na nie podatna? Nie mogła wdać się w którąś z tych kobiet, które nawet na pogrzebach trwały silne, niczym skała? Najwyraźniej nie.
Smutna, niespokojna i zła, nakryła w końcu głowę kołdrą i wtuliła się w poduszkę Nat’a. Pozwoliła by łzy płynęły dalej, by ukołysały ją do snu. One, lub zmęczenie, cokolwiek miało wygrać.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 06-03-2017, 15:22   #12
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację

Cytat:
Obywatele Alsrein!

W związku z atakiem errorystycznym podczas manifestacji pod Centrum Nauki Elona Muska, apelujemy o pozostanie w swoich mieszkaniach, jeśli wyjście nie jest konieczne!
Prosimy o oczekiwanie na komunikaty przesyłane za pośrednictwem mediów.



Stękający uciążliwie budzik w końcu wyrwał Liz ze snu. Było jeszcze na tyle wcześnie, że po wyłączeniu alarmu w mieszkaniu panowała całkowita cisza. Wszyscy jeszcze spali.

Dźwignęła się z łóżka i wyszła z sypialni, by przez salon przedostać się do łazienki, gdy zatrzymała się nagle.
Zaspany jeszcze umysł z lekkim trudem wychwycił anomalię w postaci złożonej kanapy, na której powinien spać Nat. Nadal było cicho. Stojące przy wyjściu buty, a raczej ich brak oznajmiały, iż wyjątkowo wcześnie wyszedł do pracy.

Dostrzegła za to tekst wiszący nad blatem kuchennym. Była to informacja zostawiona przez Nathaniela. Dość długa, lecz Elizabeth odkryła, że prawie w całości była cytatem wypowiedzi.
Autorski dopisek informował jedynie, że słowa pochodzą od Joachima Zimmermana, rzecznika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych Alsreinu.

- Chciałam ci zrobić śniadanie, żeby był ze mnie jakiś pożytek - mruknęła niezadowolona Julie stojąca przy wejściu do kuchni.




Nagły łomot obudził Sarę. Dopiero po chwili zorientowała się, iż pochodzi od strony zamkniętych drzwi wejściowych.
Najwyraźniej musiała zostać osiągnięta jakaś ponura równowaga. Spokojny wieczór przed pójściem spać, pozbawiony prześladowców za oknami dopełniał się z nieciekawie zaczynającym się świtem.

- Pani Bishop! Proszę otwierać! Policja! - wykrzyczał głos.




Było jasno. Przynajmniej w porównaniu z nocą. Wciąż zasłonięte okna mieszkania Madleine przepuszczały na tyle dużo światła słonecznego, by mogła zorientować się, iż wstaje nowy dzień.

Kiedy otworzyła oczy, jej Sensen powiadomił o czterech nowych powiadomieniach. Pierwsze informowało o dwóch nieodebranych połączeniach nieznanego jej źródła, drugie pochodziło od jej domu komunikującego, iż nieznane błędy zostały naprawione, co było lekko podejrzane ze względu na to, iż naprawa wymaga ingerencji zewnętrznej.
Trzecie pokazało okno serwisu informacyjnego z komunikatem Joachima Zimmermana, rzecznika prasowego Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, czwarte wyświetliło wiadomość od Isaaca. Pustą.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 13-03-2017, 22:09   #13
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Sara zmarszczyła brwi i podniosła się z łóżka. Nie była do końca pewna o co chodziło. Spojrzała na wylegującego się na łóżku Midnight’a, po czym poprawiła nieco swoje ubranie i spróbowała wygładzić potargane włosy. Ruszyła w stronę drzwi i uchyliła je ostrożnie. Dostrzegła tam dwóch funkcjonariuszy udostępniających odznaki poprzez Sensena.
- Co się stało? - zapytała, bo takie zachowanie ze strony policji raczej do zwykłych nie należało.
- Klara Bishop jest podejrzana o członkostwo w grupie terrorystycznej znanej jako Erroryści. Zamknęła się w restauracji. Ma zakładników. Proszę jak najszybciej zejść do radiowozu - polecił policjant.
Sarę aż zamurowało. Klara? Zakładników? A przecież ledwo wczoraj rozmawiały. Choć teraz wydawało jej się, że miało to miejsce naprawdę dawno temu. Sara przebrała się, pozbierała kilka rzeczy i zostawiła kotu wodę i chrupki, po czym zaraz wyszła i zamknęła swój pokój hotelowy, by udać się na dół do radiowozu.

***

Szybko dotarli pod restaurację “Jako&Tako”. Już z dala widać było zabarykadowane drzwi i okna oraz hologram Klary stojący przy wejściu.
Teren otaczały dwa kordony, jeden policyjny, a drugi dziennikarzy. Bliższa restauracji barykada z samochodów i furgonetek policyjnych oddzielała dziesiątki funkcjonariuszy z karabinami wycelowanymi w drzwi od murów budynku. Drony widziały w powietrzu, a jeszcze wyżej, ponad nimi znajdowały się androidy bojowe. Policja Alsrein sprawiała wrażenie, jakby przygotowywała się do przejęcia całej bazy Errorystów. Poza kilkumetrowym, wolnym pasem znajdowały się ekipy medialne, celując w tym samym kierunku z kamer oraz własnych dronów.
Już z poziomu ziemi przejechali ostatnie kilkaset metrów, torując sobie drogę do celu przez zastępy ludzi.
- Pani Bishop, jeszcze nie jest za późno. Wszystko można jeszcze naprawić, tylko nie może pani działać nierozsądnie - mówił spokojnie pojedynczy funkcjonariusz stojący najbliżej hologramu.
- Wiem, że jeszcze nie jest za późno, do cholery! - odparła z założonymi rękami, co chwila odgarniając włosy za ucho. Sara natychmiast rozpoznała jej tik nerwowy. Lolli musiała być bardzo zdenerwowana, choć prawie nie było tego po niej widać.
- Wszystkie jednostki w gotowości - rzucił cicho jeden z policjantów.
Sara nie była pewna co miałaby tu robić. Rozejrzała się dookoła. Potem jej wzrok padł na hologram, na którym widać było jej siostrę i czarnowłosa przygryzła lekko wargę. Oczywiście, że się o nią martwiła. W końcu zależało jej na dziewczynie, bo rodziny się nie porzuca.
- Jak mogę pomóc? - zapytała jednego z funkcjonariuszy, z którymi przyjechała na miejsce.
- Niech pani podejdzie do negocjatora i spróbuje przekonać siostrę do wyjścia. Tylko proszę bezwzględnie słuchać jego poleceń. Jeśli każe się pani wycofać, niech pani to zrobi - poinstruował ją i wskazał dłonią na rozmawiającego z Klarą policjanta.
- Zatem rozumie pani. Śmiało, proszę wyjść do nas - zachęcił przyjaźnie, zaś Lolli ponownie odgarnęła włosy za ucho.
Sara posłuchała funkcjonariusza i pokiwała zaraz głową. Energicznie udała się do tego z policjantów, który zajęty był negocjacjami z jej młodszą siostrą
- Przepraszam. Nazywam się Sara Bishop. Miałam tutaj do podejść i spróbować pomóc… - poinformowała jegomościa, czekając teraz na obrót sytuacji. Znów popatrzyła na hologram swojej siostry i aż zrobiło jej się przykro, ukłucie w okolicy serca doskonale ją o tym poinformowało.
- Co ty tu robisz? Jedź do domu i lepiej się w to nie mieszaj - powiedziała Klara.
- Ściągnęliśmy pani siostrę. To chyba najlepszy dowód, że nie mamy złych zamiarów - ponownie włączył się negocjator.
- Klaro… Co robisz? - zapytała czarnowłosa spoglądając na hologram. Była bardzo zmartwiona. Wychodziło bowiem na to, że pogłoski były prawdziwe. Sara czuła się winna i to kompletnie irracjonalnie, ale tak było. Przytknęła dłoń do klatki piersiowej w nerwowym geście.
- To, co musi być zro… bione - odparła enigmatycznie, a jej głos załamał się.
- Jak to ‘co musi być zrobione’? Czy uważasz, że to dobre, że robisz to co robisz? Czy naprawdę chcesz być uważana za przestępcę? - rzuciła Sara obserwując siostrę. Przecież nie takie miała marzenia, gdy były małe.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 13-03-2017, 22:33   #14
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Przetarła zaklejone oczy, choć niewiele to pomogło. Mrużąc je obejrzała powiadomienia. Serwis informacyjny z miejsca pofrunął do kosza po bardzo pobieżnym przeskanowaniu tekstu. W odpowiedzi na pustą wiadomość od Isaaca, Madeleine przywołała okienko dialogowe rozmowy głosowej. Minęło już wystarczająco dużo czasu, by facet mógł odebrać... A puste wiadomości od tamtej nocy nie kojarzyły się z niczym miłym. Gdy dźwięk sygnału rozbrzmiewał, kobieta podniosła się na sofie i usiadła z podwiniętymi nogami. Nie pamiętała, gdzie leżało rozbite szkło.

- VI, okna - odezwała się w eter.

Mechanizmy zgrzytnęły przez chwilę, po czym posłusznie wykonały polecenie, lecz sygnał połączenia był równie pusty, co wiadomość od Isaaca.

- Szlag... - mruknęła z kwaśną miną.

Zasłony w końcu wtłoczyły do białego loftu światło. Zrobiło się jasno a wnętrze odetchnęło pełną piersią... prócz miejsc, w którym Julie rozbiła kieliszek i butelkę wina. Plama czerwonego ścieku ścieku była nie do zdzierżenia. Madeleine wskazała VI, by Rumba zajęła się rozbitym szkłem. Sama też sprawdziła drzwi, przeszła się po lofcie i zebrała graty, by pozbyć się skazy na bieli ściany. Dzięki inteligentnej farbie, zabrudzenia na ścianie nie okazały się w najmniejszym stopniu groźne. Substancja chemiczna w niej zawarta sprawdzała się empirycznie, dzięki czemu szmata w dłoni Mad szybko nabierała czerwonego koloru. Tymczasem Rumba niemal tanecznym krokiem uporała się ze szklanymi odłamkami, profilaktycznie sprzątając podłogę w promieniu kilku metrów. Zapewne przez możliwe odłamki.

Korzystając z dogodności braku wymogu trzymania w ręku archaicznego aparatu telefonicznego, Mad zalewała Isaaca próbami połączeń. Nie zdało się to na nic, więc zajęła się innymi, którzy wraz z nią byli obecni na manifestacji. Telefon do pierwszego z brzegu okazał się skuteczny w trybie natychmiastowym. Lewie rozbrzmiał pierwszy sygnał, a już po drugiej stronie połączenia odezwał się męski głos.

- Siemka, Maddie. Nie wiesz może co się dzieje z Ivanem? - zapytał bez zbędnych wstępów Duży Ivan.

- Cześć. Wyciągnęłam wczoraj tylko Młodą. Reszty nie mogłam znaleźć. Nikt nie odbierał. Toma bagiety zgarnęły. Nie wiem, gdzie Mały Ivan. Może wiesz, co z Isaackiem?

- Co ty mówisz? To ja próbowałem się do wszystkich dodzwonić i dupa blada. Do ciebie też próbowałem. Do tej pory gadałem tylko z Andre, ale przez chwilę, bo musiał kończyć. Ważne, że u niego wszystko gra i buczy, a skoro zgarnęłaś Julie, to zaginął tylko Isaack i Ivan. Nie podoba mi się to, Maddie. To znaczy wiesz, zajebiście, że u was ok, mówię o reszcie.

- Ta... - wytchnęła zamyślając się nieco podczas ścierania wina ze ściany. - Od Isaacka dostałam pustą wiadomość. Niby go wcięło, ale jednak... Dobra. Dostałam komunikat od Zimmermana. Wiesz co się w ogóle dzieje?

- Moim zdaniem to reakcja na wczorajsze zamieszanie. Sama widziałaś, byli jak dzieci we mgle. Latali od jednego miejsca do drugiego i co? I dupa. Musieli narobić w gacie, jak się okazało, że oszukali też ich mechaniczne zabawki - westchnął Ivan.

- Wcześniej zamknęli nas w mieście. Teraz zamykają w domach... Będzie jeszcze gorzej, Ivan. Trzeba ich znaleźć, póki jest jeszcze czas. Policja sobie nie poradzi. Będą takimi samymi ofiarami jak my.

- Zamierzasz się stosować do tej wiadomości? Bo ja nie. Zimmerman zaleca i tyle - odparł Ivan, gdy Madeleine włączyła internet. Nagle uderzyły w nią ogromne nagłówki. Z pobieżnego przeczytania dowiedziała się, że jakaś Errorystka terroryzuje restaurację “Jako&Tako” znajdującą się zaledwie pół godziny szybkim marszem od mieszkania Mad. Podobno wzięła zakładników.

- W dupie mam taki komunikat... - odpowiedziała w przerwie od ścierania, klikając w powietrzu. - Ale mniej w dupie mam, że jakieś akcje odpieprzają się na New Avenue. To, kur*a, 30 minut ode mnie. Ja je*ie... - mruknęła niezbyt zadowolona. - Dobra, Ivan. Odezwij się jak będziesz coś wiedział.

- Pewnie. Trzym się, Maddie - odpowiedział i zniknął w podobny sposób jak się pojawił.

Projektantka dokończyła czyszczenie po czym raz jeszcze rzuciła się na bezskuteczną walkę z połączeniem Isaaca. Usiadła na dłuższą chwilę i przy śniadaniu przeanalizowała nieco wiadomości o tym, co stało się zeszłego wieczora. Długo też zastanawiała się nad losami karty pamięci. Jeśli chciała zataić przed Tomem historię plików, a przed wszystkimi datę następnego je*nięcia... musiała mieć jakiś plan.

Ale jak do cholery można walczyć z errorystami? Jej zaangażowanie w ruchy społeczne nie było bezpośrednią walką siłową... Sama w parę dni nie mogłaby stać się żołnierzem biegającym z siekierą i gnatem... Wśród znajomych nie miała aż tak ekstremistycznych osób... Wśród klientów natomiast... Był jeden, który zamówił tatuaż...
 
Proxy jest offline  
Stary 16-03-2017, 17:09   #15
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację


Klara drżącą dłonią odgarnęła włosy za ucho i odetchnęła głęboko kilka razy.

- Chcecie, żebym wyszła? Dobrze za chwilę wyjdę, nic nikomu nie zrobię, tylko... Sara, nie zostawiaj mnie samej - poprosiła nieco żałośnie tuż przed zniknięciem jej holograficznej postaci.




Na stronie serwisu informacyjnego, w wideorelacji na żywo ukazało się zbliżenie na drzwi.
Początkowo drgnęły zasłony. Drzwi uchyliły się i otworzyły. Na zewnątrz wyszła rzekoma errorystka o różowych włosach. Ręce miała wysoko uniesione na znak poddania się.
Obrazy z różnych ujęć pokazywały spiętych policjantów oraz zwykłych ludzi, którzy zdążyli zebrać się w pobliżu. Jakaś para rozmawiała ze sobą cicho, ksiądz modlił się, starszy facet wpatrywał się w sytuację jak w dobry film akcji, jedząc hot-doga. Ktoś zagryzał wargę, ktoś krzyknął, jeszcze jakaś dziewczyna stała trzymając się obiema dłońmi za głowę.




Klara była bardzo blada. Wyglądała tak, jakby za chwilę miała zemdleć i drżała na całym ciele. Musiała być na skraju wytrzymałości nerwowej i... trzymała coś w zaciśniętej wysoko pięści. Jej siostra była tego całkiem pewna. Lolli coś kombinowała, ale nim zdążyła jakkolwiek zareagować na swoje odkrycie, w jej kierunku ruszyło wolno dwóch funkcjonariuszy. Jeden z kajdankami, drugi z obręczą.




- Ludzie! Tak wygląda "Projekt Bastylia"! - wykrzyczała wprost do kamery jednego z dronów.




- Przejąć ją! Natychmiast ją przejąć! - usłyszała czyjś krzyk Sara z radia jednego z radiowozów.




Świat zamarł, jak na stopklatce. Przez chwilę nie działo się nic. Potem powietrze z gwałtownością sztyletu wbijającego się w ciało, przeszył krzyk, który nijak nie mógł pochodzić z ludzkiego gardła. A jednak wydobywał się z otwartych ust dziewczyny.
Nieludzki wrzask przeszedł w żałosne skomlenie, zaś errorystka padła na ziemię z rękami przyciśniętymi do głowy. Przed chwilą jasna twarz była całkiem czerwona i pełna łez. Szybko zwinęła się w pozycję embrionalną, kołysząc lekko.




Dwaj policjanci podbiegli do niej. Jeden założył jej kajdanki za plecami, a drugi wsunął obręcz na głowę Klary.

- Proszę, zrobię wszystko. Tylko nie znowu. Wszystko. Tylko nie znowu, proszę!

Błagalna mina nie ustępowała, gdy mężczyźni pomagali jej wstać, zaś łzy niemal całkiem wypełniały jej twarz. Sara zauważyła, kiedy jej siostra się podnosiła, że coś leży na ziemi. Obecnie znajdowało się przy stopie aresztowanej.
Krzyżyk. Zwyczajny, srebrny krzyżyk.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 22-03-2017, 00:14   #16
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Informacje jak i materiały w internecie na temat akcji odstawiających się w restauracji obok loftu Madeleine wprowadziły sporo zamieszania w jej głowie. Nie dość, że Isaacka wpieprzyło dokumentnie, a wraz z Tomem wisiał ciężar daty kolejnego zrywu, to jeszcze ten cały syf pod domem...

W stosunku do przejmowanej czuła agresję. Sama dałaby jej w pysk i wyżyłowała z niej wszystko, by dobrać się do dupy reszcie errorystów. Wszystko było ich winą. To erroryści dali pretekst władzą i Memorize, by opacznie skleiły się w nieudolnego mutanta. Projekt Bastylia? Doskonałe miejsce, by dogorywały tam jednostki jej pokroju. Sama osobiście zawlokłaby dziwkę i sformatowała wspomnienia, porzucając na długi czas wegetujące warzywo.

Atmosfera była niespokojna. Projektantka nie wiedziała czym w pierwszej kolejności powinna zająć myśli. Nie mogła się skupić. Nie miała weny na układanie sobie tego w głowie. Normalnie, gdy przytrafiało się to w pracy... Po prostu olewała ją do czasu aż się to zmieniło. W tym przypadku czas był mocno ograniczony.

- Noszh*jbytostrzelił... - wybełkotała nie mogąc zdecydować się na nic konkretnego.

Wstała nagle i zabrała się za pierwszą lepszą rzecz, która napatoczyła się do rąk. Karta pamięci. Po synchronizacji spreparowała zawartość tak, by wszystko wyglądało jak należy. Następnie skleiła na szybko wiadomość.

"Tom, jest wszystko git. Weź Ty jakąś melisę zacznij pić, a nie ludzi straszysz. Widziałam też Twoją córkę... Wybacz za grzebanie w Twoich śmieciach, ale nieźle mnie nastraszyłeś, musiałam. Ile się znamy to wcześniej ani razu o niej nie wspomniałeś."

Właściwa karta trafiła do jakiegoś mrocznego zakamarka. Scenariuszem na nią była ściema o przypadkowym zagubieniu.

Długą chwilę konsternacji Madeleine poświęciła na kolejnym biciu się z myślami. Biorąc się pod boki zawędrowała wzrokiem tam, gdzie w linii prostej miał swoje miejsce sprzęt do tatuaży. Tom był jedyną osobą, która swoim podejściem mogłaby zorganizować jakieś poważne kroki ku nadciągającemu terminowi errorystów. Na dodatek widziała go zaledwie parę minut. Musiała go sprawdzić przed podzieleniem się wiedzą o "właściwym terminie".

Przygotowanie projektu i jego prezentacja była opcją na ściągnięcie go mieszkania...
 
Proxy jest offline  
Stary 22-03-2017, 04:13   #17
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Sara obserwowała całą sytuację i w pewnym momencie zasłoniła usta dłonią, próbując zdławić w sobie bolesne uczucie smutku. Przed oczami strzelały jej wspomnienia z jej siostrą i widząc tę sytuację, czarnowłosa miała nawet przez chwilę wrażenie, że zwymiotuje ze spięcia.
Już po chwili Sara widząc krzyżyk, zwróciła głowę w stronę jednego z funkcjonariuszy obok niej i nieświadomie podniesionym tonem zapytała
- Czy mogę iść z nią? Dokąd ją zabierzecie? - zapytała zdenerwowanym i niespokojnym tonem. Bała się o Klarę. W końcu zależało jej na swojej młodszej siostrze…
- Chyba tak… - powiedział niepewnie policjant patrząc na swego towarzysza, ale tamten jedynie wzruszył ramionami wyrażając niepewność i prowadząc powłóczącą nogami Klarę do najbliższej furgonetki policyjnej, wokół której już gromadzili się funkcjonariusze.
- Musimy sprawdzić jej wspomnienia - rzucił do Sary ten pierwszy. Chwilę później Lolli siedziała na na krześle z przerażoną miną. Oczy strzelały jej we wszystkie strony jak u zwierzęcia zagonionego w róg przez drapieżniki. Najstarszy stopniem funkcjonariusz usiadł obok niej i zapatrzył się w przestrzeń. Klara próbowała się wyszarpnąć, ale dwaj mężczyźni skutecznie ją przed tym powstrzymywali. W końcu pokręcił głową.
- Wyczyściła wszystko - powiedział cicho niedowierzając. Żaden człowiek nie mógł wyczyścić sobie wspomnień od tak. Taką możliwością dysponowały jedynie więzienia uczestniczące w Projekcie Bastylia. Teoretycznie.
Sara natomiast wzięła ostrożnie krzyżyk, niby pochylając się do trampek, które miała na sobie, po czym podeszła za funkcjonariuszami do samochodu
- Ale… Ale w jakim sensie wyczyściła wszystko? Całą pamięć, czy tylko te fragment, któych potrzebujecie? I czy to jest w ogóle możliwe, by w jednej chwili zrobić coś takiego? - Czarnowłosa popatrzyła po funkcjonariuszach z niepokojem.
- Wygląda na to, że wszystko - odparł wychodząc z furgonetki.
- Ale… kapitanie, to niemożliwe. Cywil? Bez niczego? - zapytał inny.
- To sobie sam sprawdź - warknął tamten nawet się nie odwracając.
Sara potarła dłonie o siebie, jakby w nerwach. Popatrzyła w stronę Klary. Wszystkie, to znaczy zupełnie wszystkie? Na gwiazdy we wszechświecie jak?! Czekała więc co dalej powiedzą i zdecydują w sprawie jej siostry funkcjonariusze.
Czterech policjantów sprawnie weszło do środka. Zamknęli za sobą drzwi. Kolejny zajął miejsce obok kierowcy.
- Może w Memorize coś wyciągną - powiedział bez szczególnej nadziei w głosie, zaś włączony silnik elektryczny włączył się z cichym szmerem. Pozostali również zaczęli się pakować do swoich środków transportów.
- Odwiozę panią od hotelu. Dziękujemy za pomoc - powiedział, podchodząc do Sary.
Sara obserwowała ich i skrzywiła się, zerkając na Klarę
- Ale to… Nie mogę z nią jechać? Zależałoby mi, żeby nie została sama, a tutaj ma tylko mnie… - powiedziała zaniepokojona czarnowłosa i patrzyła po mężczyznach, licząc że któryś się zlituje, albo chociaż zapewni ją, że potem oddadzą jej siostrę. I co więcej, Sara będzie musiała zadzwonić do ojca, porozmawiać z nim o tym, co się stało.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 22-03-2017, 15:35   #18
 
Grave Witch's Avatar
 
Reputacja: 1 Grave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputacjęGrave Witch ma wspaniałą reputację

Spoglądając na Jul, Liz myślami przebywała gdzie indziej. Brak Nat’a oznaczał tylko jedno, a mianowicie to, że poważnie się na nią wkurzył. Elizabeth nie zdecydowała jeszcze czy zareagować na to gniewem, czy się smucić, czy posłać go w diabły i zająć swoimi obowiązkami i życiem. Pora była na to zdecydowanie za wczesna, a ona wciąż była przed pierwszą kawą.
- Kawę, Julie. Wystarczy kawa - zapewniła pracownicę, która stała się przyczyną jej sprzeczki z Thompsonem.
Miała ochotę zadzwonić do Nat’a ale się powstrzymała. Kochała go, jednak nie zamierzała być mu matką, pilnującą każdego jego kroku. Jeden raz w zupełności wystarczył. Martwiła się jednak. To nie były przelewki, mógł wpaść w kłopoty. No i co do diabła mogło być tak ważnego, że musiał wyjść o tak wczesnej porze? Poza chęcią ominięcia spotkania z nią i z Julie.
Czując zbliżający się ból głowy i emocje wzbierające w niej niczym balon, w który wciska się coraz więcej powietrza, potrząsnęła głową po czym posłała swojemu gościowi słaby uśmiech.
- Nie miałaś czasem okazji spotkać się z Natem? - zapytała, wymijając dziewczynę i wchodząc do kuchni. Jeżeli chodziło o kawę to wolała się jednak sama nią zająć. Nikt w końcu nie wiedział tak jak ona, że dobrze zaparzona kawa z odpowiednimi dodatkami, potrafiła postawić człowieka na cały dzień, a Liz jak nic postawienia potrzebowała. Miała nadzieję, że Jul rzuci nieco światła na nieobecność Thompsona. No i jej poranny humor mógł wskazywać na to, że miała już z nim styczność. Co z kolei mogło go skłonić do szybkiego ulotnienia się. Była to jej kolejna teoria, która jakoś tak bardziej jej podchodziła niż to, że był na nią na tyle zły, że wolał wyjść.
Dziewczyna pokręciła głową i poczłapała w kierunku lodówki, przed którą zatrzymała się z wyciągniętą ręką.
- Mogę? - zapytała niepewnie.
- Czuj się jak u siebie - Liz wyraziła zgodę nie patrząc na dziewczynę, zajęta przygotowywaniem naparu, który w tej chwili wydawał się jedyną istotną rzeczą. No, może poza odpowiedzią Jul, na którą wciąż czekała. Liczyłą na to, że ta ogarnie się szybko i powróci do swojej wygadanej siebie. Niepewność i wahanie nie pasowały jej do Jul którą znała na co dzień. Ta, która stała w jej kuchni wydawała się być ledwie jej cieniem. O tym też będą musiały porozmawiać, jednak owa rozmowa mogła poczekać, a przynajmniej Liz miała nadzieję że mogła.
- Podaj mi mleko - dorzuciła tylko, posyłając zachęcający uśmiech w jej stronę, a gdy otrzymała o co prosiła, powróciła do przerwanego na chwilę zajęcia. Do białych filiżanek wsypała po dwie łyżeczki mieszanki, w której poza kawą znajdowała się także czekolada, cynamon i odrobina chilli. Mieszankę ową zalała świeżo przegotowaną wodą i odstawiła by ta się spokojnie parzyła. Teraz pora przyszła na mleko, które należało delikatnie podgrzać i rozbić tak, by zamieniło się w lekką niczym puch piankę. Gdy była gotowa, ostrożnie przedstawiła ów biały puch czerni tkwiącej w filiżankach. Na koniec dodała nieco sproszkowanej, gorzkiej czekolady i dopiero wtedy przeniosła uwagę na Jul.


Co jak co ale parzenie kawy wymagało skupienia, było niczym rytuał, którego nie należało przerywać. Przynajmniej tej pierwszej kawy, w zaciszu mieszkania, zanim świat zwali się człowiekowi na głowę ze swoimi problemami.
Niespodziewanej współlokatorki w kuchni już nie było. Elizabeth dostrzegła, iż siedzi z podwiniętymi z boku nogami przeżuwając odgryziony kęs kiełbasy z kawałka, który trzymała w dłoni. Na talerzyku leżała bułka oraz pomidor. Ona sama wpatrywała się w przestrzeń przed sobą.
Tłumiąc westchnięcie chwyciła w dłonie spodki filiżanek i ruszyła w stronę siedzącej. Starając się utrzymywać pogodny wyraz twarzy usiadła obok Jul, stawiając przed nią porcję lekarstwa na wszystko. Jakimś cudem udało się jej nie skomentować utworzonego przez nią śniadania, które w mniemaniu Liz było zwyczajnie zabójcze. Zarówno dla organizmu jak i sylwetki. No ale kazanie było bez wątpienia ostatnią rzeczą jaką dziewczyna w obecnej chwili potrzebowała. Sama przysunęła swoją filiżankę bliżej twarzy, rozkoszując się wonią, która wypełniła jej nozdrza i powoli przedzierała się przez watę w jej umyśle. Przynajmniej przez te resztki, które wciąż tam tkwiły uparcie. Pierwszy łyk przyniósł eksplozję smaku w jej ustach, która z kolei została nagrodzona pełnym czystej rozkoszy westchnięciem. Nie potrafiła zrozumieć jak można było żyć bez owego czarnego złota. Było to dla niej zwyczajnie niepojęte.
- Mów - ponagliła delikatnie, zachowując dystans między sobą i pracownicą. Zapewne powinna była ją objąć, jednak czuła że taki gest zakończyłby się wybuchem płaczu. Ta krucha Jul była dla niej czymś nowym, z czym należało postępować ostrożnie i z wyczuciem.
- Nie mam już domu - odparła krótko tuż przed wgryzieniem się w bułkę.
- Oczywiście że masz - zapewniła ją, przyglądając się jej z uwagą. - Minie parę dni i zobaczysz, wszystko się uspokoi i będziesz mogła wrócić. A jak nie to pomyślimy nad znalezieniem przytulnego mieszkania dla ciebie. Nie przejmuj się tym, przecież cię nie zostawię samą - zapewniła, bo i nie wyobrażała sobie sytuacji w której zostawia Jul na łaskę i niełaskę świata. Skoro potrzebowała pomocy to mogła na nią liczyć. Po cichu liczyła jednak, że sytuacja z rodzicami uspokoi się tak jak powiedziała i wszystko powróci do normy.
- Nie uspokoi się. Powiedzieli, że widzieli mnie na manifestacji i nie chcą mieć ze mną nic wspólnego, bo tylko ściągnę na nich nieszczęście. I wyrzucili mnie - rzekła na wpół obojętnie.
- Zmienią zdanie gdy im złość przejdzie - pocieszyła, nie do końca wierząc w swoje słowa ale mając nadzieję na ich prawdziwość. Póki co nie zamierzała dopuszczać do siebie gorszego scenariusza. Upiwszy kolejny łyk, kontynuowała. - Co właściwie się tam wydarzyło, Jul?
Pytanie zadała pełnym troski głosem, który przyszedł jej nad wyraz łatwo bowiem faktycznie się o dziewczynę troszczyła. Była częścią jej małej rodzinki i jako taka znajdowała się pod jej opieką. No i odpowiedź Jul mogła rzucić nieco światła na to, co wydusiła z siebie po zjawieniu się w ich mieszkaniu.
- Wrzeszczeliśmy sobie spokojnie, a tu nagle pojawił się typek z płynną twarzą. W sumie nawet nie wiem czy to był facet czy babka. W każdym razie jak już mendownia była blisko, to zniknął i pojawił się między nami. I nawijał dalej. No to mendownia na niego. Albo na nią. Ale znowu… puff! I nie ma. Kilku z naszych zawinęli, w tym Toma, gościa, który nagrał spotkanie. Mnie też próbowali, ale przyszła Mad i jakoś zmienili cel. I tak się skończyło - wzruszyła ramionami i odstawiła pusty talerzyk, by móc zająć się kawą.
Gdzie jakieś zamieszanie tam i Mad, to akurat Liz nie dziwiło. Kuzynka najwyraźniej miała w sobie magnes do takich zdarzeń albo to zdarzenia były magnesem na nią. Możliwe że było tak i tak, co wcale nie sprawiało że ich wzajemne relacje nabierały mocy. Jakby nie spojrzeć Elizabeth wolała spokój od chaosu.
- A później? - nie dawała za wygraną, chcąc wyciągnąć z Jul jak najwięcej póki ta mówiła, ale też starając się nie naciskać za mocno. Wiedziała, że dziewczyna jest silna ale każdy miał swoje granice, a sądząc po jej zachowaniu w nocy, zbliżyła się do nich na zdecydowanie zbyt bliską odległość.
- Pojechałyśmy do mieszkania Toma - odparła krótko Julie.
W tym miejscu zapewne powinna zapytać co też w owym mieszkaniu się stało, nie była jednak pewna czy odpowiedź otrzyma. Clemont mogła się całkiem zamknąć w sobie, a mogła też wyrzucić potok słów. Doprawdy, gdzie był Mike gdy był jej potrzebny?
- Jeżeli nie chcesz opowiadać dalej to powiedz, a przestanę pytać - zaproponowała, dając dziewczynie furtkę, którą mogła dla niej otworzyć albo mogła ją zamknąć jej przed nosem. Tak czy siak Liz zamierzała zadzwonić do Mad i od niej dowiedzieć się co się tam właściwie działo. Gdy połączy obie opowieści zyska jaśniejszy obraz sytuacji, a przynajmniej miała taką nadzieję.


Julie jednak nic nie powiedziała, tylko wzruszyła ramionami.
Na co Liz odpowiedziała przewróceniem oczami i upiciem kolejnego łyka kawy. Stan pracownicy wyraźnie ją martwił i nie widziała innego wyjścia jak wybicie jej z niego. Jej wzrok padł na jedną z małych poduszek, które stanowiły ozdobę sofy, a które Anna regularnie im podrzucała przy byle okazji. Elizabeth lubiła te dzieła rąk ludzkich, które w przeciwieństwie do wykonanych na większą skalę, miały duszę. Teraz jedna z owych uduchowionych poduszek znalazła się w jej dłoni, a następnie z impetem, chociaż nie na tyle silnym by zderzenie bolało, odbiła się od głowy Julie i spadła na podłogę. No cóż, zasłużyła sobie na porządne trzepnięcie przez głowę. Po jakiego diabła polazła pod Centrum?...
- Hej! - zawołała gniewnie i cisnęła poduszką z powrotem w Elizabeth, patrząc spode łba.
Na co Liz odpowiedziała uśmiechem i nie zrażona jej spojrzeniem skorzystała ze zwróconej broni i posłała ją z powrotem w stronę Jul. Zabawa trwała trochę i zaowocowała kompletnym chaosem w salonie, na którego podłodze walała się ich miękka amunicja. Przy okazji jedna z owych poduszek trafiła na stolik, potrącając filiżankę i rozlewając kawę. Liz jednak niewiele sobie z owego bałaganu robiła. Czasem po prostu trzeba było poszaleć, pobyć i pozachowywać się jak dziecko. To dobrze robiło na psychikę i jakoś nieszczególnie interesowało ją czy jej zdanie na ten temat pokrywało się ze zdaniem specjalistów w tej dziedzinie. Rozkładając się wygodnie na sofie westchnęła zadowolona, kładąc delikatnie dłoń na brzuchu. Była w dobrym humorze, teraz trzeba było jeszcze sprawdzić w jakim humorze była jej przeciwniczka.
Julie przyklapnęła obok, chichocząc cicho.
- Ale burdel. Wypadałoby to posprzątać, no nie? Za chwilę - machnęła ręką niemal negując swój poprzedni pomysł.
- Jeżeli widzisz tu kogoś, komu ten burdel przeszkadza to każ mu się wypchać - odpowiedziała Liz, wcale nie sprawiając wrażenia osoby, której spieszyłoby się do robienia porządków. Były same w mieszkaniu, gości się nie spodziewała, więc bałagan mógł sobie być. Przynajmniej do momentu, w którym zacznie jej działać na nerwy, ale póki co na to się nie zapowiadało.
- Wypadałoby jednak coś przekąsić - stwierdziła, niechętnie wstając z sofy. Czas na śniadanie był już najwyższy, o czym przypomniało jej burczenie w brzuchu. Co jak co ale teraz w sposób szczególny powinna dbać o odpowiednie ilości jedzenia, a także jego odpowiedni rodzaj. - Zrobić ci coś porządnego? - zapytała jeszcze, zbierając po drodze filiżanki i ruszając do kuchni. To, że jedzenie, które wybrała dla siebie Jul było w jej mniemaniu dalekie od porządnego, było nie tylko słychać w głosie ale i widać po minie.
- Aaaaaaaaa… co będziesz robiła?
- Omlet - poinformowała ją Liz, odkładając filiżanki na blat i zajmując się przygotowywaniem składników. - Z cebulą, pomidorami i ziołami prowansalskimi - dodała, na wypadek gdyby jej pracownica chciała zdobyć bardziej szczegółową wiedzę na temat szykującego się śniadania. - Jeżeli jednak masz ochotę na coś innego to mów - zaproponowała, bo zrobienie dodatkowego śniadania nie było dla niej aż takim wyzwaniem. W końcu nie raz się zdarzało że musiała uciekać się do takich właśnie wybiegów by w ogóle zmusić kogokolwiek do zjedzenia tego istotnego posiłku.
- No dobra, to chcę. Pomóc ci?
I bardzo dobrze, pomyślała Liz jednak w odpowiedzi na pytanie Jul tylko pokręciła głową. Omlet nie wymagał w końcu aż takiej ilości pracy. Wystarczyło pokroić cebulę, sparzyć i pokroić pomidory, rozbić i roztrzepać jajka a następnie doprawić wszystko do smaku odrobiną soli, pieprzem i ziołami. Łatwizna. W dodatku całość zajmowała jedynie parę minut przez co śniadanie dodatkowo było też szybkie.
- Możesz rozlać sok pomarańczowy do szklanek - zwróciła się do Jul, gdy omlety powoli dochodziły do siebie, a ona zabrała się za sprzątanie powstałego przy ich robieniu bałaganu. W międzyczasie jej towarzyszka spełniła prośbę i napełniła szklanki nucąc coś pod nosem, czego jednak Liz nie była w stanie rozpoznać.
Gdy omlety były gotowe zsunęła je na przygotowane talerze, dołożyła sztućce i przeniosła na stół stawiając obok szklanek.
- Smacznego - rzuciła do Julie, siadając i sprawdzając widelcem sprężystość dania. Zadowolona z efektów zabrała się za jedzenie.
- W sumie… Ciekawe jakby smakowało z papryczkami chilli. Próbowałaś kiedyś? - rzuciła między kolejnymi kęsami, wymachując wojowniczo widelcem w kierunku własnego talerza.
- Następnym razem zrobię z papryczkami, a smakuje wybornie - odpowiedziała Liz, przyglądając się jej z uśmiechem. Skoro dopisywał jej apetyt to nie mogło być z nią tak całkiem źle. To z kolei cieszyło Elizabeth niezmiernie. Nie lubiła gdy ktoś z jej otoczenia chodził ze zwieszoną głową zamartwiając się bez potrzeby. Na wszystko prędzej czy później dało się znaleźć radę więc po co marnować życie na zamartwianie się? Zdecydowanie lepiej było żyć.
- Jakie masz plany na resztę dnia? - zapytała, po czym wsunęła do ust kolejny kawałek omletu.
- Przesiedzieć bezczynnie nie robiąc absolutnie nic. Chyba, że zmusisz mnie do wyjścia do pracy wbrew zaleceniom Zimmermana! - wycelowała w Elizabeth czubek noża stołowego, którym po chwili zaatakowała resztki drugiego, w jej wypadku, śniadania.
- Nie mam takiego zamiaru - zapewniła Liz. Sama także nie planowała żadnego wyjścia, chociaż będzie musiała wykonać parę telefonów. Do Anny, do Mad i w końcu do Nat’a. Potrzebowała się upewnić że wszystko u ostatniej dwójki w porządku i dopytać opiekunki o to jak zachowywały się dzieci. I upewnić się, że ona także widziała już informację i nie posłała ich przypadkiem do szkoły. Ryzyko było raczej małe ale jednak istniało, a Liz jeżeli chodziło o Sarę i Toma bywała niekiedy przewrażliwiona.


Po śniadaniu wstawiła naczynia do zmywarki i zostawiła Jul żeby ta mogła w spokoju oddać się nic nie robieniu. Sama ruszyła w stronę łazienki. Miała ochotę na długi prysznic, który zmyłby z niej wszystkie nieprzyjemne pozostałości kłótni i przygotował na kolejny dzień. Nie żeby już nie miała całkiem dobrego humoru, w końcu dobra kawa i dobre śniadanie każdego były w stanie przestawić na pozytywne myślenie, to jednak czuła że bez tego prysznica to się raczej nie obejdzie. No i skoro i tak nigdzie nie planowała wychodzić to i spieszyć się nie musiała. Należało korzystać z wolnej łazienki co też zaraz zrobiła.

Czytała kiedyś że prysznic nie powinien zajmować więcej niż dziesięć minut bowiem po tym czasie przestawał być opcją oszczędną i lądował w kwestii zużycia wody wyżej niż kąpiel. Jej prysznic trwał o wiele dłużej na myśl o czym wyszczerzyła się do lustra w łazience. Mocno zaparowanego lustra, należało dodać, bowiem prysznic należał także do tych gorących. Nat zażartował kiedyś że trzeba będzie wydzielić w mieszkaniu miejsce na saunę dzięki czemu nie będzie musiał czekać godzinami aż będzie się dało wejść do łazienki. Liz ten pomysł nawet przypadł do gustu jednak po czasie rozwiał się jak wiele innych. Może powinna wrócić do niego? Chociaż teraz powinna raczej myśleć o nieco innym pomieszczeniu. Snując kolejne plany dokończyła mycie zębów, nałożyła lekki krem na twarz i czując się zrelaksowana i przyjemnie rozleniwiona, przeszła do sypialni. Nie chciała przeszkadzać Jul, co w sumie powinno raczej działać w drugą stronę, jednak w przypadku Liz ta zależność działała nieco inaczej. Poza tym w sypialni mogła się wygodnie ułożyć w łóżku, które było jednak wygodniejsze niż sofa.
Najpierw skontaktowała się z Anną, która zgodnie z jej przewidywaniami nie posłała dzieci do szkoły, zamiast tego urządzając im konkurs na ciasteczkowe potwory, które to mieli sami upiec. Usłyszawszy wszystko co chciała pożegnała się z opiekunką i poświęciła dłuższą chwilę na rozmowę z dziećmi, które faktycznie sprawiały wrażenie nad wyraz zadowolonych ze zmiany planów. No cóż, dzień wolny każdego cieszył, chociaż Liz wolałaby żeby powód takiego dnia był jednak nieco inny. Pożegnała się z Sarą i Tomem, życząc obojgu powodzenia i zapewniając że niedługo ich odbierze, chociaż po prawdzie nie wiedziała kiedy będzie to możliwe. Była jednak pewna że ów zakaz wychodzenia z domów nie mógł trwać długo.
- Ej! Zobacz co się dzieje pod “Jako&Tako”! - usłyszała wołanie Julie.
Liz, która miała właśnie zamiar spróbować połączyć się z Nat’em, westchnęła tylko. Nie była pewna czy chce oglądać co też tam się działo ale i tak podłączyła się do kanału z wiadomościami, pozwalając by te przesłoniły jej opcję wyboru połączeń. W chwilę później gorzko tego pożałowała. Pospiesznie odłączyła się, wciąż jednak słyszała krzyk tej dziewczyny. Wwiercał się jej do głowy i nie chciał umilknąć. Co tam się w ogóle stało? Potrzeba kontaktu z Nat’em stała się nagle wyjątkowo silna. Musiała sprawdzić czy z nim wszystko w porządku, nawet jeżeli niemal na pewno tak było i pewnie tylko dodatkowo go zdenerwuje swoim zamartwianiem się. Bez dalszej zwłoki wybrała połączenie i z niecierpliwością czekała aż je odbierze. Tak się jednak nie stało. Rozlegał się wyłącznie przeciągły sygnał oczekiwania. Liz odczekała aż sygnał zmieni się na powitanie poczty głosowej po czym zostawiła Nat’owi informację żeby skontaktował się z nią zaraz po odsłuchaniu wiadomości. Po rozłączeniu wybrała numer Michaela. Skoro nie udało się jej dobić do pierwszego z Thompsonów, to liczyła na to, że z drugim pójdzie jej lepiej.
Tym razem nie czekała długo, gdyż prawie natychmiast Michael powitał ją optymistycznym:
- No co tam, słoneczko?
Na twarzy Liz wykwitł uśmiech, no bo ciężko się było nie uśmiechnąć po takim powitaniu. Zaraz jednak przypomniała sobie po co dzwoni.
- Czy Nat kontaktował się z tobą dzisiaj? - przeszła od razu do konkretów.
- Hmmm… Nie, a co?
- Nie odbiera - mruknęła zawiedziona jego odpowiedzią. - Wczoraj trochę się pokłóciliśmy, a dziś wyszedł zanim się obudziłam zostawiając tylko informację o zakazie wychodzenia z domów. Biorąc pod uwagę co się teraz wyprawia zaczynam się o niego trochę niepokoić - dodała otwarcie no bo co jak co ale z Michaelem mogła sobie na otwartość pozwolić.
- No trudno nie zauważyć co się dzieje, ale na pewno wyszedł do pracy, a nie na śniadanie, więc nie ma się czym martwić. W zasadzie to on nawet po paliwo nie lubi się zatrzymywać, a co dopiero w innych celach - odparł spokojnie, nie przywiązując specjalnej wagi do problemu.
Wyjaśnienie miało sens, co z tego jednak skoro sens ów wcale nie chciał dotrzeć do jej umysłu? Martwienie się o bliskich było w końcu jej drugą naturą.
- Pewnie masz rację - mruknęła, nie kryjąc swoich wątpliwości, które wbrew znaczeniu słów, które wypowiedziała, wyraźnie brzmiały w tonie jej głosu. - Wpadniesz dziś na kolację? - zmieniła temat na nieco przyjemniejszy. Co prawda nie planowała niczego szczególnego, a pomysł zaproszenia Michaela wpadł jej do głowy w sekundę przed rzuceniem zaproszenia, to jednak nagle zaczął się jej całkiem podobać.
- Niby mam trochę pracy… ale w sumie chrzanić to. Bardzo chętnie. Jaki nastrój? Luźno czy bardziej oficjalnie, bo nie jestem pewien czy brać piwo czy wino - rzucił półżartem.
- Przynieś co ci będzie pasowało - odparła, śmiejąc się cicho. - Pewnie i tak pić będziesz sam albo z Julie. O ósmej będzie ci pasować?
- Jasne, ale jak za kompana będę miał tylko ją, to trzeba będzie pomyśleć o czymś mocniejszym. Się wykombinuje. No. To widzimy się o ósmej!
- O ósmej - potwierdziła, po czym rozłączyła się. Wtedy też dotarło do niej, że przecież nic na taką kolację nie ma kupionego. Ba! Nawet nie zapytała Nat’a czy mu coś takiego pasuje, ani Jul czy w ogóle będzie wieczorem. No i zostawała jeszcze sprawa dzieci, które zazwyczaj przy okazji kolacji w większym gronie lądowały u Anny. No ale w sumie grono nie miało być takie znowu wielkie więc chyba nie będzie tak trudno zagonić ich później do łóżek o rozsądnej godzinie. Taaak, marzenia ściętej głowy. No ale skoro miała zrobić dużą kolację to trzeba było ruszyć tyłek z łóżka, ubrać się, zrobić listę zakupów, część z nich zamówić z dostawą do domu, a po część wybrać się osobiście. Co prawda istniał pewien problem w postaci zakazu, ale postanowiła go zignorować, zadowolona z tego że znalazła coś, co odciągało jej myśli od nieprzyjemnych spraw.

Kilka minut później, już ubrana w swoje ulubione ogrodniczki i białą koszulę, znalazła się z powrotem w salonie.
- Mike wpadnie na kolację - poinformowała swojego gościa, ruszając do kuchni by sprawdzić co dokładnie ma, a czego jej brakuje do przygotowania tego posiłku.
- No ty chyba nie chcesz wyjść? Pogrzało cię? - parsknęła wyginając głowę do tyłu, przez co jej włosy opadając odsłoniły całą twarz.
- Muszę zrobić zakupy - poinformowała ją Liz, stwierdzając z pewnym zaskoczeniem, że będzie musiała wstąpić nie tylko do piekarni. Kończyło się mleko, nie miała wystarczająco świeżych piersi z kurczaka, a te zamrożone zbytnio na okazję się nie nadawały. W sumie mogłaby zamówić posiłek z jednej z restauracji ale gotowanie działało na nią czasem niczym terapia u psychologa. Podobnie było ze sprzątaniem, które też pasowałoby przeprowadzić. Plany rozrastały się jej z każdą chwilą co wprawiało ją w zdecydowanie dobry humor.
- I wpaść na chwilę do “Rozkoszy” - dodała, dochodząc do wniosku, że najlepszym zakończeniem takiej kolacji będą słodkości na bazie czekolady. Tu jednak nie było zaskoczenia bo w końcu nie bez powodu zainwestowała w czekoladowy biznes.
- Nie ma mowy. Jest zbyt niebezpiecznie i wiem co mówię - odparła wracając do poprzedniej pozycji.
- Jul, to tylko kilka minut jazdy taksówką - Liz spojrzała na dziewczynę z wyrzutem. - Wiem że jest niebezpiecznie ale przecież nie mam zamiaru się narażać czy pakować w kłopoty, a zwyczajnie wstąpić do paru miejsc, które na dobrą sprawę znajdują się obok siebie.
Jej gość sapnął tylko z irytacją i wstał.
- A czy nie mogłabyś mi po prostu uwierzyć, że jest tak, jak mówię? - zapytała spoglądając spode łba.
- A ty nie mogłabyś mi zaufać, że nie wpakuję się w żadne kłopoty i będę ostrożna? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, mając wrażenie, że rozmawia z dzieckiem. Oczywistym było że jej wierzy, ale też miała swoje sprawy do załatwienia. No i nie przesadzała też z tym, że wszystkie miejsca, które chciała odwiedzić znajdowały się od siebie o rzut beretem.
- No to przywiążę cię do łóżka - w odpowiedzi Julie wyszczerzyła się do Elizabeth.
Liz przewróciła oczami, uśmiechając się jednak.
- Ciekawe jak - rzuciła, bo i opcji wiązania jakoś nie uwzględniono w modelu, który stał w sypialni. - Spokojnie, Jul. Poradzę sobie - zapewniła, kładąc nacisk na ostatnie słowa. W końcu nie była nierozsądną nastolatką tylko stateczną matka… No, powiedzmy że stateczną… Roześmiała się w odpowiedzi na własne myśli i pokręciła głową. - Zawsze możesz się ze mną zabrać w roli ochroniarza - zaproponowała.
- A żebyś wiedziała, bezmyślny dzieciaku! Ani mi się waż wychodzić beze mnie! - zawołała pędząc do łazienki, by się ubrać, lecz nie domknęła drzwi. Co chwilę jej kolorowa łepetyna wystawała zza nich, żeby sprawdzić czy Elizabeth nie ma zamiaru wymknąć się po cichu bez niej.
Ta zaś wcale takiego zamiaru nie miała, powracając do robienia listy owych zakupów na które miały się wybrać. Co prawda opcja samotnego wypadu ze słuchawkami na uszach i w towarzystwie tylko muzyki, która z nich płynęła była nad wyraz kusząca, ale i towarzystwo Jul nie było przecież taką złą opcją. Do tego będzie miała kogo obciążyć zakupami, co mogło okazać się przydatne gdyby poszalała nieco bardziej, co często się jej zdarzało.
W jakąś godzinę później obie były gotowe do wyjścia. Liz, zanim opuściły mieszkanie, zostawiła na wszelki wypadek informację dla Nat’a że niedługo wrócą. ot, na wypadek gdyby jakimś cudem nie sprawdził wiadomości na poczcie głosowej i postanowił wpaść do domu w godzinach pracy. Cuda bowiem miały to do siebie, że czasem się zdarzały.
 
__________________
“Listen to the mustn'ts, child. Listen to the don'ts. Listen to the shouldn'ts, the impossibles, the won'ts. Listen to the never haves, then listen close to me... Anything can happen, child. Anything can be.”
Grave Witch jest offline  
Stary 25-03-2017, 00:35   #19
 
Alaron Elessedil's Avatar
 
Reputacja: 1 Alaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputacjęAlaron Elessedil ma wspaniałą reputację
Madeleine szybko uporała się z projektem, który nie był trudnym zadaniem. Opierał się na bardzo szablonowych schematach, które należało w połączyć w odpowiedni sposób i dodać elementy niecodzienne. Tych ostatnich było znacznie mniej.

Dlatego wkrótce była gotowa. Wybrała numer Franka, a ten odezwał się już po kilku sekundach. Brzmiał jakby był pobudzony i pełen energii, zaś w tle słychać było mnóstwo ćwierkających ptaków. Odgłosy zwierząt były tak intensywne, że nie mogły pochodzić z naturalnego źródła. Zapewne to budziki.

- No dobra, to niedługo będę - potwierdził i rozłączył się, zaś tatuażystka przygotowała miejsce oraz wszystkie potrzebne sprzęty. Zdążyła też wnieść kilka poprawek do własnej pracy nim rozległ się dźwięk obwieszczający przybycie gościa.

- Jako, że nie wypada z gołą ręką... - wyciągnął zza pleców pudełko czekoladek, które wręczył kobiecie.




Sara usłyszała naradę w szoferce, lecz rozmowa była zbyt cicha, aby mogła zrozumieć jakiekolwiek słowo. W końcu jednak dobiegła końca, zaś policjant dwukrotnie uderzył dłonią w zamkniętą pakę.
Drzwi otworzyły się, lecz zanim dziewczyna zdołała zrobić choć jeden krok, ze środka wyszła... zjawa. Niewyraźna, półprzezroczysta postać przypominała ducha.

- Nie wchodź - powiedziała bezosobowo, mijając Sarę i zniknęła.

Przez chwilę dziewczyna stała zaszokowana, lecz w końcu otrząsnęła się. Mężczyźni w środku oraz siostra ze zbolałą miną wpatrywali się w nią wyczekująco. Nagle wycofała się stwierdzając, iż jej kot został sam w hotelu, niemniej poprosiła o pilny kontakt, kiedy sytuacja z Klarą zakończy się.

Dobiegło ją poirytowane sapnięcie, zaś podwójne drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Furgonetka ruszyła. Stojący obok niej policjant pokiwał głową.

- Dobrze pani zrobiła. To nieciekawy widok - pokręcił głową, krzywiąc się.

Sara dostrzegła, iż policja wyprowadza z "Jako&Tako" wszystkich zakładników. Siadali oni posłusznie czekając na swoją kolej do oględzin medycznych w karetce stojącej nieopodal.




Elizabeth wraz z Julie wsiadały do taksówki mającej zawieźć je do domu. Kierowca, Jim Dylan, zaproponował im włożenie zakupów do bagażnika, ale nim Liz zdążyła zabrać głos, Julie zdecydowanie odmówiła, przyglądając się uważnie licencji taksówkarskiej, która porównywała z osobą siedzącą za kierownicą.

To nie było jedyne nienormalne zachowanie w ich podróży. Na początku trzy razy sprawdziła czy Elizabeth dobrze zamknęła drzwi. Potem uparła się na taksówki prowadzone przez ludzi, przed przybyciem ich środka transportu nie wychodziły na dwór, wewnątrz samochodu przyglądała się biednemu Richardowi Jenkinsowi tak samo jak obecnie Dylanowi, w sklepie patrzyła wilkiem niemal na wszystkich, włącznie z uprzejmym androidem oferującym próbki nowego, koziego sera ze szczypiorkiem. A teraz jeszcze musiały trzymać bagaże na kolanach po to, by szybciej móc dotrzeć do domu.

Nagle odezwało się połączenie przychodzące.
- Stało się coś? - zapytał Nat.
 
__________________
Drogi Współgraczu, zawsze traktuję Ciebie i Twoją postać jako dwie odrębne osoby. Proszę o rewanż. Wszystko, co powstało w sesji, w niej również zostaje.
Nie jestem moją postacią i vice versa.
Alaron Elessedil jest offline  
Stary 29-03-2017, 01:36   #20
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Sara zmarszczyła lekko brwi, próbując zrozumieć, co u diabła przed chwilą zobaczyła i przede wszystkim, czemu postanowiła tego posłuchać. Tak, poczuła potrzebę, że jednak nie powinna wsiadać, ale z drugiej strony… Objęła się ramionami, zestresowana. Cały czas pamietała o krzyżyku w kieszeni. Zerkając na zakładników, chciała się dowiedzieć, czy ktoś został skrzywdzony przez jej siostrę. Obawiała się o nią i nie chciała, by teraz, skoro już się poddała, coś jej się stało. Zerknęła na funkcjonariusza
- Czy możemy pojechać do hotelu? Chciałabym jednak wrócić do swoich spraw i zwierzęcia… Czy wiadomo już coś o tej sytuacji z wczorajszej nocy? Co z tamtym… funkcjonariuszem? - zapytała, wspominając mężczyznę, który postanowił ją uratować i został z tyłu.
- Chodzi o sierżanta Blancharda? - zapytał mężczyzna, otwierając drzwi Sarze, po czym sam wszedł do środka. Po chwili kierowali się na powietrzną autostradę, odprowadzani wzrokiem pojedynczych przechodniów.
- Jest w szpitalu. Już czeka na niego awans - powiedział policjant z nutą zazdrości w głosie.
Sara pokiwała głową, a na wieść, że funkcjonariusz przeżył tylko uśmiechnęła się łagodnie. Ucieszyło ją to. Byłaby bardzo zmartwiona, gdyby nie wyszedł z tamtej sytuacji cały. Ostatnia doba dała jej się mocno we znaki i kobieta przyjęła z radością taki przejaw dobrych nowin. Zerknęła przez szybę.
- Oby szybko wrócił do zdrowia… - skwitowała, po czym coś jej przyszło do głowy
- W którym szpitalu leży? - zapytała jeszcze, bo chciała mu podziękować.
- W “Koperniku”. Domyślam się, że chciałaby pani go odwiedzić? - zapytał, zaś Sara była niemal pewna, że uśmiecha się za zasłoną hełmu. Wyglądał tak, jakby gotów był do zmiany kursu.
Sara przez chwilę wyglądała, jakby miała powiedzieć ‘Oh, tak, czemu nie!’, ale zaraz zerknęła po sobie, że nadal miała na sobie ciuchy, które zdążyła złapać podczas ucieczki i nie miała też żadnego prezentu. Zastanowiła się chwilę
- Może… Może najpierw centrum. Muszę coś kupić - oznajmiła funkcjonariuszowi kobieta, tym kobiecym tonem, mówiącym ‘no chyba nie wybiorę się w gości w domowych ciuchach’. Zerknęła ponownie za okno. Zastanawiało ją co widziała przed wejściem do pojazdu za Klarą… Myślała też o swojej siostrze. Co ją skłoniło do czegoś takiego? Czemu. Było wiele pytań i Sara nie była pewna, czy nawet jakby powiedziała je na głos, to czy nadeszłaby odpowiedź.
- Pani Bishop... - westchnął.
- … mogę zawieźć panią do centrum, ale dalej musi pani radzić sobie własnymi środkami transportu albo taksówkami. “Kopernika” z pewnością pani łatwo znajdzie - odparł, zmieniając trasę.
Sara kiwnęła głową.
- Dam sobie radę stamtąd - odpowiedziała i zerknęła na funkcjonariusza. Kiedy więc znaleźli się w centrum, czarnowłosa wybrała się do sklepu z odzieżą i kupiła wygodną, granatową koszulę ze śliskiego materiału, a do niej pasujące ciemne spodnie. Nad butami się długo nie zastanawiała, wzięła czarne, na lekkim obcasie. Przebrana w nowe ubrania czuła się zdecydowanie lepiej. Potem wybrała się jeszcze do kwiaciarni, w końcu tak się robiło, czyż nie? Osobie w szpitalu przynosiło się kwiaty i słodycze. Nie wiedziała, czy jej wybawca lubił słodycze, więc została przy kwiatach. Wybrała więc nagietki, ze względu na symbolikę ‘podziękowania’ i wtedy dopiero Sara uznała, że wszystko gotowe. Zahaczając taksówkę, obrała kurs na szpital ‘Kopernika’. Zdążyła w czasie drogi zaplanować już dalszy dzień. Odwiedzi policjanta, a potem pójdzie coś zjeść. Następnie wróci do hotelu, nakarmi Midnight, może skończy projekt… Uznała ten plan za dobry i zamierzała go zrealizować, ale najpierw; Do Blancharda.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 


Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172