Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 11-12-2017, 18:35   #111
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Czarny gliniarz wychylił się przez okno.
- Musiał zwiać na podwórko! - zawołał. - Ale go nie widzę!
W chwili gdy policjant wykrzykiwał te słowa, dobrze je słyszący Sully, któremu trochę zakręciło się w głowie, właśnie podnosił się na kolana na dachu. Dach był płaski i pozbawiony urozmaiceń, nie licząc dużego zbiornika na deszczówkę, teraz suchego jak Dolina Śmierci. Dach był również wykonany z czegoś blachopodobnego, co zdążyło się już nagrzać na popołudniowym słońcu i teraz parzyło w dłonie i gołe stopy jak skurwysyn. Z dachu Warsaw dało się przeskoczyć na sąsiedni tylko w jedną stronę, gdzie budynki się stykały. Po drugiej stronie ziała pięciometrowa dziura nad wjazdem na podwórko.
Zaklął pod nosem.
Wcześniej miał zamiar przeczekać na dachu, ale tu nie dało się wytrzymać. Przez ostatnie dni słońce dawało czadu i ludzie czuli się jak frytki w miejscach gdzie królował beton, tutaj stwierdzenie “jak na patelni” było wręcz dosłowne.
Istniała też szansa, że Pacyfognoje na wszelki wypadek sprawdzą.
- Chiolera - rzucił cicho - Lamia, wytycz najlepszą trasę ucieczki w oparciu o zdjęcia satelitarne.
- Gdzie uciekamy?
- Do Candy. I wyślij wiadomość Nataszy. “Mamy nalot Pacyfikatorów, nie wiem czy to po mnie, czy by udupić zespół przed Alamo. Ja spieprzam. Przesyłkę dostarczę do rąk własnych.”
- Jeszcze jakieś życzenia?
- Puść jakiś music - Chris odrzekł przykulony zaczynając biec, aktywował dopalacz.
Puściła…:

...w oryginalne, bez translacji.

- Co to kurwa jest? - rzucił Sully retorycznie, chyba do siebie nie do złośliwej SI, gdy przeskakiwał na drugi budynek.
- Dach! Jest na dachu! - usłyszał wołanie od strony podwórka. Więc miał rację, że ktoś tam się czai. Tak jakby teraz było to jakieś pocieszenie.
- Uwolnij mnie lepiej to będę pilotować! - poleciła mu Lamia, ściszając na czas swoich słów ruską muzę.
- A leć - zgodził się uwalniając komputer-drona z portu wbudowanego w klatkę piersiową.

Wylądował na sąsiednim dachu, depcząc po panelach słonecznych jak po rozżarzonych węglach. Następny dach był już niestety o piętro wyższy, co oznaczało spowolnienie. Nie widział już gliniarzy na dole, ale mógł być pewien, że podążają równolegle do niego, po obu stronach szeregowej zabudowy.
- Dwa domy dalej dziura! - ostrzegła AI ze swego mini-drona. No tak, Chris przypomniał sobie, że jest tam nie odbudowana po trzęsieniu ziemi ruina. Trochę ich było w okolicy. I tak, żeby gdziekolwiek dotrzeć musiał opuścić kwartał, czyli zejść na ziemię. Chris uświadomił też sobie, że do Pacific Heights, bogatej dzielnicy, w której mieszkała Cindy, będą stąd ze trzy mile. Bliżej, bo niecałą milę od Warsaw znajdowało się jednak inne miejsce gdzie będzie bezpieczny, choćby wbiegł tam na oczach Pacyfikatorów.
Alamo.
Tylko niecała mila. Aż niecała mila. Jedno było pewne: musiał najpierw zgubić pościg. Tylko jak?

- Lamia, ściągaj wizualkę holo - polecił przemykając po panelach. Mogło się wydawać, że frunął w powietrzu po pierwsze przez dopał, po drugie przez fakt, że starał się jak najmniej i jak najkrócej dotykać paneli słonecznych powierzchnią swoich delikatnych i wyjących teraz wniebogłosy stópek. - Bez żartów. Hi-work… - w kilku słowach wytłumaczył jej jakiej wizualki potrzebuje. - Emitujesz z komputera, w miejsce swojej wizualki.

Na chwilę przystanął pod wywyższeniem, na które musiałby się wspinać, gdyby ciął dalej wzdłuż dachów. Pacyfki pewnie planowały dorwać go przy ‘dziurze’, wszak też mieli plany miasta, a po równym gruncie biegało się jednak szybciej niż górą, gdzie jakiś kutas postanowił zrobić sobie jeszcze jedno piętro wymuszając wspinaczkę.
Chris wychylił się zza załomu ściany i dachu, po czym na bezczela rąbnął wzmocnioną kastetami pięścią w okno najwyższego piętra. Na szybie pojawiło się pęknięcie, wnętrza zza zasłon nie było widać. Póki co nikt nie odpowiedział, ale dom był dwupiętrowy.
Sully poprawił rozbijając szybę i zerknął na dół, na Pacyfikatora buszującego od strony tyłów, który stał w rozkroku nad niskim płotkiem dzielącym dwa ogródki. Też zauważył Chrisa i nadał kumplom wiadomość przez komunikator. Ulicą po drugiej stronie domów jechał wolno radiowóz, który minął już pozycję Sully’ego, lecz teraz się zatrzymał i zaczął cofać. Ktoś z trzypiętrowego budynku po drugiej stronie ulicy właśnie rzucił w pojazd puszką i zawołał:
- Wypieprzać stąd, chuje! Trafiliście do złej dzielnicy!
Ktoś inny stał w oknie i filmował.
Lamia tymczasem krążyła wokół perkusisty jak pijana osa, filmując go swoją kamerką, by móc nadać holograficznemu sobowtórowi jak najwięcej detali.
- Dzwoni Rosalie - poinformowała perkusistę.
- Zaraz. - Chris wycofał się. - Odpalaj i wskakuj. W środku holo off i z robisz wypad z powrotem.

Rozmyta jak to na dopale ludzka sylwetka wskoczyła przez wybite okno, podczas gdy Chris, którego ta projekcja udawała wycofał się.
Zaczął skulony wracać tą samą drogą skąd przybył.
- Daj mi znać czy kupili motyw i jak będzie moment by spieprzyć na dół gdy skupiają się na tamtym budynku.
Odebrał połączenie.
- Rose, śliczna, to nie jest dobry moment - rzucił do komunikatora holofonu przemieszczając się po dachu.
- Wręcz przeciwnie. Skitraj się gdzieś i nie ruszaj z tego dachu, co?
- Co? Jak? Ale...
- Ktoś cię nagrywa i relacjonuje na żywo w sieci - powiedziała spokojnym tonem.
- A ja się nie uczesałem… - mruknął. - Nie mogę tu zostać, znajdą mnie jak ogarną, że nie jestem w budynku.
- Lamia, jak na dole? - rzucił w międzyczasie do Ducha latającego jako dron.
- Nie łudź się, i tak by nie pomogło - Rosie odpowiedziała przez holofon. - Marco, gość z ochrony Alamo chce ci pomóc. Chyba naprawdę zależy mu żebyście zagrali.
- Marco to spec od teleportów? Jak tak to ma u mnie piwo, jak nie to nie mam zbytnio opcji Rose.

- Mamy towarzystwo... - wcięła się w rozmowę Lamia.
Rzeczywiście mieli. Przekradając się z powrotem na dach Warsaw Chris ujrzał nadlatującego z naprzeciwka na sporej wysokości czarnego, czterośmigłowego drona.
- ...ale oni też mają - dokończyła AI.
Na obrazie przesyłanym przez nią na połówce e-glasów dwóch Pacyfikatorów wysiadło z radiowozu i pukało do drzwi domu, w którym wybił okno. Ale po chwili obaj skulili się przed rzuconą z budynku naprzeciwko butelką. Flaszka rozbiła się obok radiowozu. A pięćdziesiąt metrów dalej, zza rogu wyłoniła się grupka mężczyzn w zasłaniających twarze chustach, krzycząc coś w stronę glin. Coś było w tych słowach o złej dzielnicy. Pacyfikatorzy nigdy nie byli lubiani a od kilku dni, odkąd rozeszło się, że będą eksmitować Alamo, poziom niechęci wobec nich jeszcze wzrósł. Przyjechali po muzyka słabą grupą w zwykłych radiowozach, zapewne nie spodziewając się, że akcja się wydłuży. Teraz schowali się za radiowozem. Jeden celował z pistoletu w budynek, z którego rzucono flaszką, drugi nawijał przez interkom i obserwował dachy.
- Zajebiście… - Chris mruknął patrząc na to wszystko z coraz większą świadomością, że może tu zaraz dojść do większej rozpierduchy. “Potyczka pod Warsaw” jako wstęp do “Bitwy o Alamo”.
- Let’s rock - rzucił włączając emiter holoklawiatury.

Systemy domowe były zróżnicowane, ale nawet proste, tanie mieszkania miały jakieś do sterowania AGD, RTV, czy też sieciami w budynku. Niektóre łatwo dostępne, wykorzystywane przez duchy, jak nagłośnienie, którym przedwczoraj na imprezie sterowała Lamia, inne bardziej obwarowane zabezpieczeniami. Chris dostał kiedyś w ryj od Liz, po tym jak podpiął się pod system wodociągu gdy poszła pod prysznic i zafundował jej taki lód lecący z kranu, że wstrząsnęłoby to nawet eskimosem. Nie był runnerem, a i jego duch nie był robiony jako asystent do hakerki, ale Sully swoje potrafił. Teraz zaczął włamywać się do sieci przeciwpożarowej, aby przekonać system w ich mieszkaniu (i tylko w nim, by nie zalało Kowalsky’ego) iż jak najbardziej - ono właśnie płonie. Wszak w tym pandemonium brakowało jeszcze straży pożarnej, a i prysznic ze zraszaczy zafundowany pacyfkom trzepiącym ich lokum dla Chrisa był w kategoriach: “czemu nie”. Przyjaciołom też by nie zaszkodziło takie otrzeźwienie po srogiej nocy. Nim jednak wślizgnął się w sieć, przez zaawansowane VPN aby nie zostawić śladów, sięgnął do czegoś gdzie miał uprawnienia.

Nagle ich mieszkanie nad Warsaw eksplodowało dźwiękiem.
Na full, totalnie pełna moc audio:

Zabrałeś mi dom, zabrałeś mą ziemię
Zostawiłeś mi tylko smutku cienie...

Głos Billego z “Rebel Cry” i muzyka jebnęły srogo, niczym młot. Doskonale słyszane nie tylko w budynku, ale i na ulicy.
Jego palce wciąż śmigały po klaw w próbie gwałtu na systemie przeciwpożarowym, wciąż rozglądając się przez kamery Lamii-drona czy to czas by jednak opuścić dach i spieprzać, a jeżeli już to którędy.
- Rosie, ten Marco ma jakiś plan? - spytał na wciąż otwartym połączeniu.
- Nie wiem - odpowiedziała szczerze i wzruszyła ramionami - ale na pewno chce pomóc i chyba... Chyba zna się na takich rzeczach - dodała po krótkiej chwili milczenia. - A ty jakiś masz? - spytała.
- Spieprzać zanim przyjada posiłki Pacyfikatorów. Pewnie są już w drodze, a tu szykują się małe zamieszki. Jak nic odetną niedługo cały sektor.
- Aha… czyli mam powiedzieć Marco, że kozak z ciebie i nie potrzebujesz pomocy?
- Tak czy owak może potrzebować jej reszta. Tak tylko pytam, świadomość jakiegoś planu mającego szanse powodzenia cholernie czasem pomaga.
- To resztę też ściga policja?! - Wywaliła oczy ze zdziwienia. - Co wy odwaliliście? - spytała, zgarnęła plecak i ruszyła szybkim krokiem w stronę wyjścia.
- Chyba nic na nich nie mają, ale tu się robi zadyma. - Chris spojrzał na kilku mieszkańców dzielni starających się wchodzić na jak najwyższy pułap ekspresji w okazywaniu swych gorących uczuć, żywionych do tej korporacji stróżów prawa. - Jak przyjadą posiłki i zacznie się pacyfikacja tego sąsiedztwa, to po złości ich udupią w czasie tego 48 na jakie ich wezmą. Znasz pacyfki, to małostkowe mendy.
- Super…- mruknęła. - Chcesz pogadać z Marco? - spytała wskakując na miejsce obok kierowcy ciężarówki.
- Chętnie, póki jest jeszcze czas. - Sully odparł wciąż śmigając palcami po holoklaw. - Może dołącz go do rozmowy?
- Włączyłam głośnomówiący - oznajmiła obu mężczyznom. - Możecie sobie pogadać bez pośrednika.
- Czemu mam się nie ruszać z tego dachu?
W słuchawkach Chris usłyszał coś jakby ryk spalinowego silnika, w jakie wyposażone były jeszcze pojazdy budowlane i duże ciężarówki. Znał ten dźwięk z pracy na budowach.
- Zeskoczysz! - przekrzyczał hałas męski głos. - Podjedziemy ciężarówką! Daj nam trzy minuty!
Do wycia silnika w słuchawce dołączył śpiew syren, brzmiących jak te straży pożarnej.
- Aha, syreny to też my!

Jednocześnie na szkle holokularów zabłyszczała wiadomość od Natashy:
Cytat:
Wysłałam do was patrol, dajcie się aresztować naszym, to jedyna opcja.
Sytuacja z “Przejebane do imentu” płynnie przeszła w “Przejebane, ale może coś z tego będzie”. Była to jednak już jakaś poprawa, chyba jedyna tego dnia od wyjścia z Niewidzialnego Klubu.
Sully raz jeszcze spojrzał na obrazy przesyłane jej przez Lamię. Dwóch gliniarzy zmywało się właśnie spod frontu domu, którym markował swoją ucieczkę. Wsiedli do radiowozu i cofali pod Warsaw. Dzięki obrazowi z drona ogarnęli już widocznie, że obstawiają nie ten budynek co trzeba. Ten na tyłach też wracał na podwórko za barem.
Kilku pewnie trzepało mieszkanie zespołu… była jeszcze chwila na zejście i spieprzanie, lecz to obarczone było dużym ryzykiem. Marco miał jednak plan, Natasza radziła niegłupio.
Chris przez chwilę przeprowadził proste działanie matematyczne dotyczące efektów gdy sam coś robił wedle swojego planu, względem tego gdy zdawał się na czyjś. Wynik nie był przesadnie pozytywny dla jego inicjatyw.
Hm…
Właściwie “nieprzesadnie pozytywny” wiało tu cholernym eufemizmem.
- Cholera, co za dzień… Dobra, czekam - rzucił do Marco. - Jest szansa na popatrzenie na taranowanie radiowozu, głupio to przegapić… Spróbuję wyciągnąć towarzystwo na zewnątrz, to może i oni spieprzą.

Oznaczenia w systemie były niestety niezbyt zrozumiałe i nie miał pewności, które literki i cyferki oznaczają który zraszacz. Mógł włączyć wszystkie lub próbować na chybił trafił, ale nie miał jak sprawdzić co uruchomił. Nie widział ani nie słyszał co dzieje się w mieszkaniu. Oczami własnymi i Lamii obserwował więc rozwój sytuacji. Radiowóz wycofał się na skrzyżowanie.
- Nie zbliżać się! - gliniarze w środku przez głośnik przekrzyczeli wylewającą się z mieszkania muzykę, kierując ostrzeżenie do podążającej wolno ich śladem grupki tubylców, która urosła do kilkunastu osób.

Sully słyszał też zbliżające się z co najmniej dwóch różnych stron syreny. Zastanawiał się co robić, gdy Lamia skierowała jego uwagę na wejście do ich klatki schodowej, przed którą obok Zgonowozu stał drugi radiowóz Pacyfikatorów. Z budynku wypadła Anastazja a zaraz za nią Billy, który jednak w progu został chyba trafiony taserem i powalony przez gliny. Półnaga De Sade rzuciła się do ucieczki ulicą poprzeczną do tej, którą posuwała się bojówka tubylców. Ruszyła za nią w pościg policjantka, sądząc po posturze. Naprzeciw im obu wyjechał zza rogu na sygnale niebieski radiowóz Dobrych Glin.
Szybko wklepał wiadomość na grupowy czat i wychylił się lekko. Błyskawicznie rozważał co robić…
Gdyby nie Dobre Gliny na horyzoncie, pewnie skakałby już na kark tych dwóch co właśnie skuwali Billy’ego, ale była spora szansa, że “niebiescy” podprowadzą “czarnym” Rebel i niewidocznego nigdzie JJ-a. Z nim była inna sytuacja. Zarzuty. Jebane rude gówno z Insomnii..
Wolał nie ryzykować, jego droga ucieczki wiodła raczej przez ekipę z Alamo.

Zaklął szpetnie z bezsilności i przymusu bezczynności.
Chris bardzo nie lubił być bezczynny.

- Lamia, przesyłaj z mojego komlinka na audio w chacie - rzucił wyszukując jedną w cholerę starą piosenkę, tyle że w wersji tylko linii muzycznej, jak do karaoke.
Gdy odpalone na maks głośniki wypluły z siebie nową muzykę, Chris wyprostował się na dachu i zaczął śpiewać pod rockowy podkład modyfikując gdzieniegdzie tekst oryginału w klimacie szydery z Pacyfikatorów i zachęty dla tych co wystąpili w sąsiedztwie przeciw czarnej policyjnej korpo.

W duchu modlił się by Marco z ekipą przyjechali jak najszybciej… wolał nie myśleć o tym co Pacyfy mu zrobią jak go zgarną.

Zachęceni przyśpiewką tubylcy ruszyli odważniej do przodu, lecz gdy znaleźli się na wysokości budynku, którym Sully wcześniej pozorował ucieczkę, z radiowozu wysiadł Pacyfikator i ruszył im naprzeciw z dobytym pistoletem. Uniósł rękę i oddał ostrzegawczy strzał - niby w powietrze, ale całkiem nisko nad ich głowami.

[MEDIA]https://www.range365.com/sites/range365.com/files/styles/655_1x_/public/images/2017/07/sig1.png[/MEDIA]

Grupka rozproszyła się, część uciekła, część pochowała za załomami budynków lub zaparkowanymi na ulicy autami. Chyba nikt nie był tam uzbrojony a jeśli nawet to nie kwapił się do strzelaniny z policją, tym bardziej, że wciąż zbliżały się kolejne syreny.
Przynajmniej Anastazja była już bezpieczna. Dobre Gliny wysiadły z błękitnego radiowozu i zastąpiły drogę ścigającej Pacyfikatorce, pozorując chyba aresztowanie skrzypaczki. Za to Billy i JJ, obaj skuci kajdankami, byli już ładowani na pakę czarnego policyjnego vana.

- Gliniarz wchodzi na dach! - nagle zaalarmowała Chrisa Lamia, chociaż na obrazie z jej kamerki nic takiego nie widział. - Info od znajomego ducha! - wyjaśniła AI i zaczęła swoim dronem okrążać budynek. - Z tyłu!
Sully ujrzał na e-szkle Pacyfikatora wspinającego się po pożarowej drabince z tyłu Warsaw. Ułamek sekundy później zobaczył go na własne oczy, jak wypełza na dach, ledwie piętnaście metrów od niego. Jedyną osłoną był wielki zbiornik na deszczówkę i perkusista odruchowo schował się za nim.
Dało to tyle, że gliniarz nie widział go własnymi oczami, bo wiszący w powietrzu czarny dron obserwował go wciąż okiem kamery.
Odsiecz pojawiła się na horyzoncie w ostatniej chwili. Cywilna osobówka na trefnym sygnale a za nią wielka ciężarówka z otwartą naczepą wyjechały zza rogu dwie przecznice dalej i pędziły środkiem ulicy w kierunku Warsaw. Sully musiał sobie jakoś kupić te ostatnie pół minuty i coś mu mówiło, że raczej nie wykpi się garścią gotówkowych chipów.

- Strąć gnoja! - rzucił z paniką do ducha krążącego nad gliniarzem. - Holo w ryj, śmigłami po łapach.
Emiter wbudowany w komputer Chrisa był o wiele słabszy niż holoprojektory, których band używał do opraw. Ale coś wyświetlać potrafił, jak już raz perkusista użył go na dachu dwa budynki dalej.
Sully wybrał jedną z animacji wskazując ja Lamii i nagle tuż przed kończącym wchodzić na dach policjantem eksplodował niewielki segment finału Diversity przygotowany na koncert w Niewidzialnym. Jedynie wycinek i w gorszej rozdzielczości… ale tuż przed twarzą korpogliniarza powietrze jakby roztrzaskało się i dwa kolorowe holoptaki wleciały prosto na niego. Jednocześnie dron zahaczył jedną z dłoni dolnym śmigłem.
Pacyfikator krzyknął, chowając głowę i przytulając się kurczowo do drabinki. Dron Lamii stracił trochę sterowność. Był naprawdę malutki i ciachanie śmigłami mogło je łatwo uszkodzić, ale zataczał już łuk, by przeprowadzić kolejny atak.
- Mogę mu wlecieć w ryj jak kamikaze! - zaproponowała Lamia. - Jak obiecasz, że kupisz mi nowego, lepszego drona!
Cytat:
Szykuj się do lotu. Podjeżdżamy ciężarówką

Na e-glasie wyświetliła się wiadomość od Rosalie, choć Chris odsiecz już dobrze widział. Ciężarówka, trąbiąc klaksonem, zbliżała się szybko i była już przecznicę od Warsaw, ale od strony wejścia do baru raczej nie miała jak podjechać - stały tam zaparkowane radiowozy i Zgonowóz. Będzie musiała zatem skręcić za róg, co opóźni chwilę ratunek, ale z drugiej strony było Chrisowi na rękę, bo ten bok dachu był dalej od walczącego z Lamią gliniarza.

“Kupić lepszego drona”.
Ciekawe za co.
Dla będącego w permanentnym dołku finansowym Chrisa nie było to zbyt realne, a i tak nie wiedział co się stanie z perkusją, bo nie zanosiło się na to, aby ktoś prysnął Zgonkiem spod Warsaw.
Zresztą w kompie był plik od Lou…

- Trzymaj tam tego Pacyzjeba i siebie poza jego zasięgiem. Jak powiem to leć do mnie wstawiając za sobą tyle ile się da z tego projektorka bariery z Diversity. Osłona. I monitoruj stan baterii. - Wydając polecenie już biegł na dopale aby skrócić dystans do nadjeżdżającej ciężarówki i by nie musiała ona wjeżdżać aż pod sam pub.
Gliniarz przyklejony do barierki zaczął obrywać esencją półrocznej twórczości Sully’ego prosto w ryj, w rytmie i wyborze holo wedle fantazji złośliwej SI. Ta zaś była iście niezmierzona... Lamia zafundowała Pacyfikatorowi oślepiającą, stroboskopową projekcję slajdów, błyskając mu po oczach kolekcją ryjących banię obrazków. Były tam kutasy, fragmenty teledysku do Pink Chrome Cyber Pussy, najbardziej oczojebne reklamy z oprawy “Rebel Cry” oraz widma i małe dziecko ze “Straty”. Gliniarz przykleił się do drabinki. Był jednak naprawdę zdeterminowany, bo prawie na oślep wczołgał się w końcu na dach. Na Lamię zaś ruszył duży policyjny dron, próbując ją staranować. Była jednak szybsza, zrobiła unik i uciekła w stronę Chrisa, osłaniając go ścianą projekcji.
- Stój, ręce do góry! - usłyszał zza niej Sully. - Wyłącz to!

Stanął na krawędzi dachu.
Wielka ciężarówka minęła właśnie Warsaw i skręciła, rozjeżdżając znak drogowy. Stojący na skrzyżowaniu radiowóz Pacyfikatorów w ostatniej chwili uciekł jej spod kół. Ciężarówka wjechała na chodnik, taranując hydrant i kosze na śmieci i niemal ocierają się o ścianę budynku. Nie zatrzymała się całkiem, ale mocno zwolniła.



Otwarta naczepa sięgała pierwszego piętra. Wypełniona była śmieciami i gruzem, ale na jej środku ktoś urządził lądowisko z materacy oraz worków z piaskiem.
- Dokuj! - Chris krzyknął skacząc w dół, ku oczekiwanemu wybawieniu.
Wylądował całkiem miękko. Sekundę później musiał się już mocno trzymać, bo kierowca ciężarówki docisnął pedał gazu. Lamia powróciła do bazy nim wielki pojazd zdążył się rozpędzić.
Na skraju dachu Sully ujrzał jeszcze wściekłego Pacyfikatora, który wymierzył doń z pistoletu, ale nie zdecydował się strzelić. Po kilku sekundach był już tylko coraz mniejszą oddalającą się sylwetką. Osobowy czarny radiowóz ruszył za to na sygnale śladem ciężarówki.
- Rosie, jesteś najfajniejszą dziewuchą pod słońcem, Marco ty nie, ale i tak rządzisz. Dzięki i wiszę wam, jak by się to nie skończyło - Chris odezwał się do holophone spoglądając na samochód Pacyfikatorów jadacy ich śladem.
- Dobra, dobra - rzucił Marco. - Ja was nie kocham tak jak Rosie, ale nie mogłem pozwolić, żeby Pacyfki panoszyły się w dzielnicy jak u siebie. Na razie mamy ogon. Pod ręką masz tam sporo śmiecia, poczęstuj ich czymś!
- Chciałeś chyba powiedzieć, że zależy ci na tym żeby zagrali w Alamo - powiedziała do Marco pokazując mu język. Holo wciąż ustawiony był na głośnomówiący.

Łatwiej powiedzieć niż zrobić. Umoszczony w workach z piaskiem Sully miał całkiem stabilną pozycję, ale by sięgnąć po coś do rzucenia i rzucić musiał częściowo opuścić swoją strefę komfortu. A ciężarówka wciąż przyspieszała, poprzedzana przez osobówkę na lipnym sygnale. Na razie jechali bocznymi ulicami, ale po chwili przecięli skrzyżowanie z Van Ness Avenue przejeżdżając je na czerwonym świetle w akompaniamencie pisku hamujących aut i klaksonów.
Tymczasem na e-glasie mignęła wiadomość od Natashy.

Cytat:
Nawiałeś? Moi kumple zgarnęli twoją kumpelę, tą z czerwonymi włosami. Dwóch twoich kumpli niestety zdążyły zgarnąć Pacyfki.
Cytat:
Nie możecie ich przejąć? Wasz rewir, oni świadkami w sprawie o morderstwo, którą prowadzicie, a pacyfy ich z dupy za jakieś gówno na 48 tylko pewnie.

Sully odpisał rozglądając się czym rzucić.
Nie było to proste, bo perkusista miał cela jak kret, a i Pacyfy mogły w razie co dorzucić niszczenie mienia policyjnego. Po chwili zastanowienia przemieścił się i rzucił workiem z piaskiem naprzeciw pościgu.
Worek był cholernie ciężki i nie przeleciał nawet nad zamykającą naczepę kratą, a tylko odbił się i spadł do środka. Pod workami leżało jednak sporo gruzu i mniejszego śmiecia, ale nim Chris zdecydował się po co sięgnąć usłyszał w słuchawce “Trzymaj się!” a ciężarówka skręciła ostro w Mission Street - główną arterię dzielnicy. Sully’ego rzuciło na bok, na jakiś stary materac.
Na e=glassach wyświetliła sie kolejna wiadomośc od Natashy:

Cytat:
Strzelać się z Pacyfami nie będziemy. Spisaliśmy ich numery służbowe i dowiemy się gdzie zawiozą twoich kumpli. Reszta to już robota dla prawników.
Cytat:
Nie ma szans na jakiś nacisk z waszej góry na przejęcie ich od pacyf w ramach śledztwa dot. Melomana?
Cytat:
Pogadam z Kacey’em. Ty jesteś cały?
Cytat:
Na razie tak, ale pacyfy nie odpuszczają, mamy ogon.

Chris zastanawiał się nad czymś patrząc na ścigający ich radiowóz. Mogło to skończyć się zwykłym zatrzymaniem na 48 dla Billy’ego i JJ’a skutkującym nie dojściem do skutku koncertu w Alamo, ale i Pacyfy mogły wziąć odwet na nich i zgnoić po całości. Fakt iż ‘czarni’ i tak chcieli ich zgarnąć przed koncertem, nie eliminował całkiem poczucia winy Sully’ego. Wszak oficjalnie przyszli po niego, był pretekst, a beknąć mieli kumple.
Wkurwiony uderzył pięścią w boczną ściankę naczepy.

Cytat:
Wolałbym tego uniknąć, bo i u was mogą być przecieki, a jak to wyjdzie, to problemy z pacyfkami będa niczym przy chęci dojechaniu mnie przez mafię…
Plik.
Ufasz swoim przełożonym?
Cytat:
Bezpośredniemu tak. To nie temat na holo. Chris, czy ty jedziesz tą ciężarówką? Jezu, powiedz temu kto kieruje, żeby chociaż nikogo nie zabił.

Sully nie widział zbyt wiele przez burty naczepy - musiałby wstać, co groziło rzuceniem go w jej drugi kąt przy mocniejszym szarpnięciu. Ale przez kratę z tyłu zobaczył, że do pościgu dołączył radiowóz Dobrych Glin. Słyszał też więcej syren gdzieś z przodu. Fakt, że takiego rozpędzonego kolosa, którym jechał, cholernie ciężko zatrzymać.

Cytat:
Over&out, muszę pogadać z kumplami, którzy was ścigają. I będę musiała być bardzo przekonująca.

- Lamia, na jaką odległość max możesz z tego emiterka przy kompie strzelić wizualizację? - Chris spytał nie próbując na razie wstawać ani niczym rzucać.
- Na pięć, na dziesięć rozmytą - odpowiedziała SI. - Mogę wlecieć im w szybę jak obiecasz, że kupisz mi nowego, lepszego drona - dodała.
- Nie wkurwiaj mnie z tym nowym kompem… - Sully skrzywił się.
- Marco, planujesz jakoś w tej uroczej przejażdżce jakiś zakręt w miarę niedługo?
- Za minutę z hakiem będziemy w Alamo! - odkrzyknął Marco i było to prawdopodobne.
Ciężarówka pędziła środkiem dwupasmowej ulicy co najmniej sześciesiąt mil na godzinę. - Tam za nami nie wjadą!
- Jebać… - Sully podniósł się, na czworakach pełznąc w stronę tyłu naczepy. - Lamia, Daj jeszcze raz barierę z Diversa. Niech Pacysuki pooglądają sobie metro….
Gdy Duch wyświetliła jak najbliżej radiowozu holobarierę, perkusista zaczął wyrzucać za ciężarówkę grudy gruzu, na trasę pościgu w szerokości pojazdu pacyf, aby któryś trafił im pod koła niewidoczny przez zasłaniającą ściganych projekcję.
Efekt był niemal natychmiastowy i przeszedł najśmielsze oczekiwania. Pacyfikatorzy zbliżyli się właśnie do ciężarówki próbując ją wyprzedzić, gdy Lamia wyświetliła im przed maską pędzący na nich pociąg metra. Kierowca musiał wiedzieć, że to iluzja, ale odruchowo dał ostro po hamulcach. Gdy przez projekcję przeleciał pierwszy kawał gruzu skręcił gwałtownie, żeby go wyminąć, tracąc pomału panowanie nad pojazdem. Drugi pocisk wpadł pod koła radiowozu, który efektownie wpadł w poślizg i wyrżnął z hukiem w ciąg zaparkowanych wzdłuż ulicy aut.
Radiowóz Dobrych Glin ledwo go wyminął, ale musiał mocno zwolnić i został daleko w tyle.
Syreny z przodu również jakby przycichły. Szybko odezwały się kolejne, ale wtedy Chrisem rzuciło znów na worki. Ciężarówka skręciła, wjeżdżając na parking Alamo.

- Potrzebuję whisky… - Chris rzucił z ulga ni to do siebie, ni to do odpalonego połączenia z Rosie i Marco. Gdy zwolniwszy przejeżdżali przez parking dyktował już Lamii tekst informacji do zamieszczenia na swoim wall i infoblogu:
Cytat:

Właśnie mieliśmy nalot Pacyfikatorów.

Powiedzcie mi kurwa jakie trzeba mieć jaja, by oskarżać człowieka o pobicie za jedną (jedną!) lutę w ryj w nocnym klubie od znajomego tancerki, którą bezczelnie obmacujesz wbrew jej woli, gdy ona daje Ci znać abyś zabrał łapska.

To do ciebie ruda, zapryszczona, zakompleksiona, pacyfikatorska mendo. Podpity po służbie idziesz tam gdzie istnieje dla ciebie jedyna możliwość zobaczenia sutków na żywo, napastujesz dziewuchę, a jak ktoś cię pokara to zasłaniasz się legitymacją i przysyłasz kolegów robiących wjazd na chatę?
Kto cię spłodził i kto cię chował frajerze?!

Hawajski gest pozdrowień dla ciebie i twoich czarnomundurowych kolegów:


I dedykacja muzyczna.
Kto widział stream z tej chwalebnej pacyfikatorskiej akcji, wie jak powinien brzmieć refren tego songu:


Do zobaczenia w Alamo.
 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 11-12-2017 o 18:51.
Leoncoeur jest offline  
Stary 11-12-2017, 19:01   #112
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Ta ostatnia wiadomość momentalnie uzyskała najwyższy priorytet.
“Z jakiego korpo? Pod jakim zarzutem? Ujęcie, przeszukanie, mają nakaz?”
Bob odpisał jakąś minutę później: “Pacyfki, mają nakaz, musiałem ich wpuścić.”
“Cóż ja jestem poza” strzeliła się w głowę na myśl że zapomniała o może istotnej informacji. “A mówią że nie da się uniknąć kuli. Daj znać jak się sytuacja rozwinie ok? I czy było coś na tym nakazie np o mnie.“
Coś jej dziwnie nie pasowało jeśli chodzi o jej obecny stan. Wolno skojarzyła fakty. Gdy ją to wreszcie uderzyło, jęknęła tylko cicho. O takich rzeczach oczywiście powinna wiedzieć, powinna pamiętać, ale cóż. Nie uważała siebie za osobę potrafiącą podejmować dobre decyzje, w końcu jakie impulsy nią kierowały gdy znalazła się sama na podziemnym parkingu, otoczona przez pięciu gości z gangu, bo mimo że nie rozpoznała ich emblematów, to widziała że do jakiegoś należą? Wtedy uznała że zbluzganie ich wszystkich po tym jak jej pogrozili i oznajmili, że zgolą jej łeb, oraz kopnięcie najbliższego w jaja to świetny pomysł, czemu nie miałaby łykać uspokajaczy po nocy urozmaicanej alkoholem i koką?
Czemu strzeliła małą działkę przed wyjściem z Niewidzialnego też nie miała pojęcia.

Resztę wiadomości podyktowała swojemu AI już w trakcie heroicznej próby ogarnięcia się, takiej jak rozebranie się, wrzucenie bielizny do pralkosuszarki, prysznic, mycie zębów i cała reszta czynności, które szły jej wyjątkowo opornie. Jakby chciała się ukarać, wszystko wykonywała z jeszcze większą dokładnością i precyzją. Ba, nawet nałożyła odżywkę na włosy, co zdarzało jej się wyjątkowo rzadko, chociaż te patrickowe tak pięknie pachniały.
Zaśmiała się ponuro na wspomnienie snu. Ciekawe, jaka piosenka ustanowiłaby podsumowanie jej życia, jej osoby, jej ideałów?
Te trywialne codzienne czynności jakie wykonywała dziwnie kontrastowały z takimi rozważaniami. Błogosławiąc cuda dzisiejszej technologii, wciągnęła na siebie z trudem już czystą i pachnącą bieliznę oraz cielisty podkoszulek, a następnie puchaty szlafrok który znalazła w łazience.
Popatrzyła na siebie w lustrze. Tak, zdecydowanie dzień detoksu, jeśli miała jutro dotrzeć na pogrzeb w przyzwoitym stanie. Chociaż wiele zależało od tego, czy i jeśli tak to kiedy umówią się na spotkanie ze Stevem Silverem.

"Śniłeś mi się dziś." To lakoniczne stwierdzenie było skierowane do Dale'a, chociaż nie liczyła na żaden kontakt z jego strony już od chwili jak obserwowała jak wsiada do auta i odjeżdża, albo i wcześniej. Ale tym bardziej nie miała nic do stracenia.
Na dodatek senna wizja kogoś pochylającego się nad nią z nożem stanowiła dość silny trigger. Powiązanie które stworzyła jej podświadomość nie było nawet nieprzyjemne, było po prostu niepokojące. Coś ją pchało w kierunku osoby, od której czuła zagrożenie, a może im bardziej czuła jakieś zagrożenie i niepokój, tym bardziej ją tam pchało? Coś ją pchało ogólnie w kierunku destrukcyjnym.
- Get over yourself, darling - wychrypiała do siebie w lustrze cytat z jakiegoś starego filmu.
Wszystkim którzy się o nią martwili odpisała (czy też raczej kazała odpisać) w różnych wariantach "jestem bezpieczna, dziękuję za troskę" i taką samą wiadomość wrzuciła na swoje profile społeczne.
- Mamusia jeszcze po was wróci. - Szepnęła w kierunku fiolki która tak ją wołała.
"Nie ma za co przepraszać. Pamiętaj że będę przy tobie gdybyś czegokolwiek potrzebował. Wpaść do ciebie wcześniej? Jak się w ogóle czujesz?"
Zatwierdziła wysłanie wiadomości, jeszcze raz oceniła swój stan w lustrze i dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że w czasie gdy dyktowała wiadomość do Simona, w jej myśli wkradły się wspomnienia dotyczące Dale'a i jego pocałunków.
Powlekła się na dół, w wyjątkowo jak na nią ponurym nastroju.
“Dzięki, trochę lepiej.” - odpisał Simon gdy zeszła do holu. “Ale ciągle myślę o tym, że on jest wciąż na wolności. Kupiłem broń. Przysięgam, że go znajdę i zabiję.”
“Przynajmniej legalnie kupiłeś? I rozumiem te uczucia, ale nie chciałabym, żeby coś ci się stało, Simon. Nie chcę stracić i ciebie.”
W kuchni jej ojciec ładował właśnie kapsułki do ekspresu do kawy. Spojrzał na nią gdy weszła, podszedł i ją objął.
- Ciężki dzień, co? - zapytał retorycznie i westchnął. - W takie dni, żeby nie zwariować, trzeba się chwytać drobnych rzeczy. - pogłaskał ją po głowie jak dziecko. - Siadaj, zaraz zrobię ci kawę i jajecznicę.
Miała przygotowanych kilka nonszalanckich odzywek, ale w objęciach ojca odkryła, że potrafi z siebie wydać tylko siąknięcie nosem.
- To jest ogólnie bardzo ciężka praca. - Odezwała się w końcu cicho, było słychać że musi oszczędzać głos, chociaż bardziej chciała sprawiać takie wrażenie niż realnie się przeforsowała. Na wypadek gdyby nie miała ochoty nic mówić. - Mogę u was zostać jeszcze trochę?
- Ile tylko będziesz chciała, skarbie - odpowiedział. - naprawdę. Myślę, że nawet powinnaś.
- Gdzie jest Patrick? - zapytała.
- W gabinecie. Szykuje wam oświadczenie na stronę zespołu.
Howl w końcu usiadła przy stole i oparła głowę na dłoniach.
- Jimi, wyświetl mi, co piszą o ostatniej ofierze Melomana. I o naszym zespole.
Jak typowe dziecko tych czasów postawiła na multitasking, aby nie tracić czasu wstukała jeszcze szybko wiadomość do Liz. “Gdzie jesteś? JBC nie wracaj na razie do Warsaw.”
Delayne nie odpowiedziała a Simon odpisał tylko: “Legalnie. Nie martw się, niestety to tylko mrzonki, przecież go nie znajdę jeśli policji się nie udaje. Ty też uważaj na siebie.”
O nowej zbrodni Melomana pisały i nadawały wszystkie media, cytując głównie podający suche fakty komunikat policji. Artykuły i materiały video podawały też informacje o Niewidzialnym Klubie, Garrym Calahanie oraz o samym zespole, mało komu przecież znanym poza fanami rocka. Zgodnie z ponurą prognozą Howl ilość wyświetleń i pobrań “Holophone Love” wzrosła zauważalnie. Dziesiątki ludzi pisały na fanpejdżu, dopytując się o los członków zespołu, dyskutując czemu Meloman wybrał ich utwór i czy został sprowokowany przemową Liz na koncercie. Ktoś sugerował nawet, że jeden z muzyków Mass Æffect jest mordercą.
- Czemu nikt mi nigdy nie wierzy że mogę coś wiedzieć o tym, jak rzeczy działają, co? - Wyburczała cicho i potargała jeszcze mokre włosy. - Powinnam? - Gestem ręki zamknęła wszystkie okienka i powiadomienia wyświetlane przez holo i westchnęła z wyraźnym znużeniem. - A dlaczego, co takiego się dzieje, o czymś nie wiem?
- Co? - zapytał ojciec, niepewny czy Howl mówi do niego czy do holo.
A Jimmy nieproszony odezwał się w jej słuchawkach.
- Look over yonder, baby - zanucił jedną ze swoich piosenek. - Powinnaś to zobaczyć. Wyświetlił jej nowy post na fanpejdżu.
Ktoś właśnie zalinkował z podpisem “Ej, czy to nie jest Sully?” streamowany przez kogoś innego na żywo, kręcony z okna filmik, na którym perkusista wspinał się z dachu jednego szeregowego domu na drugi. Ulicą w dole, równolegle do niego, ulicą jechał radiowóz Pacyfikatorów. Howl po chwili rozpoznała ulicę, na której leżała melina zespołu.

Look over yonder here come the blues
The thirteenth of any time, powered by fools
I can see 'em comin'
Wearing a blue armored coat

- rozkręcił się Jimmy.

Oczy Howl rozszerzyły się nieco.
- Powinnam? - Popatrzyła na wprost siebie, na ojca. Zminimalizowała stream, tak żeby mieć tylko podgląd w małym okienku. - Zostać. To co powiedziałeś brzmiało, jakby był za tym jakiś powód.
- Oczywiście, że jest - zapewnił ją, wykładając usmażoną jajecznicę na talerz. - Grasuje ten szaleniec a wy podobno jeszcze wplątaliście się w tą awanturę z Alamo. Tu będziesz bezpieczna. To prawda, z tym Alamo?
Postawił przed nią talerz ze śniadaniem i kubek pachnącej kawy. Tosty były idealnie zarumienione a jajecznica z boczkiem taka sama jaką robił jej i bratu przez całe ich dzieciństwo.

- Dziękuję. - Złapała tosta, ugryzła i mimowolnie zaczęła nucić "Look over yonder". Kiedy się zorientowała, urwała i zaczęła grzebać widelcem w talerzu.
- Przepraszam, jak mi Jimi zapoda jakąś nutę, to się od niej potem nie mogę uwolnić. Wszystko mi się zaczyna kojarzyć, mówię do ludzi cytatami... - Wzruszyła ramionami i przegryzła kęs. - A co do Alamo, to nie wiem. - Zastanowiła się wpatrzona w tosta.
- W którym momencie poniedziałku w ogóle kończy się ten termin wyznaczony dla mieszkańców, standardowo o północy czy jakoś inaczej? - Niby mogła sobie to wyszukać na holo, ale wolała zająć się jedzeniem.
- W południe - odpowiedział ojciec, samemu siadając przy stole z kawą. - To nie jest dobry pomysł, to Alamo, moim skromnym zdaniem.
Tymczasem w obrazie na soczewce Chris wybił szybę w wyższym budynku, jego holograficzna projekcja wpadła do środka a on sam zaczął się przekradać z powrotem w stronę dachu Warsaw. Oglądałoby się to jak film akcji, gdyby nie było prawdziwe.
- O właśnie, a co o eksmisji Alamo mówi się w twoich kręgach? - Zmieniła lekko temat.
- W moich kręgach panuje silne przywiązanie do prawa własności - rzekł poważnym tonem. - To prywatna własność i wolny rynek uczyniły ten kraj wielkim, tak się powszechnie uważa. W końcu od trzęsienia ziemi minęło już sześć lat, squatersi nie mogą wiecznie okupować Alamo. Niech się cieszą, że dostali baraki i namioty a jeśli nie stać ich na mieszkanie we Frisco, niech mieszkają gdzie indziej. W moich kręgach nie ma zbyt wiele współczucia, jak widzisz.
- Nie powiem, żebym była zaskoczona. - Mruknęła. Upiła łyk kawy i po raz mniej więcej milionowy odświeżyła holo, czy nie ma nowych wiadomości. - Nie sądzę, żeby kogokolwiek w mojej kapeli motywowało coś takiego. "Piekło jest puste, wszystkie diabły są tutaj". Bardziej ciekawi mnie, jakie są spekulacje, prognozy, o jakich hipotetycznych scenariuszach rozwoju sytuacji się mówi? Jasne, wiem, myślę że wiem... Czym Alamo jest a czym nie jest. I czym nie będzie, bez względu na jakiekolwiek protesty. A też miasto chyba nie bez powodu wybrało na przetargu Pacyfikatorów, i nawet jeśli miałyby ich potem zalać pozwy cywilne o przekroczenie uprawnień, uszczerbek na zdrowiu czy cokolwiek... - Machnęła ręką. - Na które też trzeba mieć pieniądze. To zjedzą ich prawnicze rekiny podobne tobie czy matce. - W tym ostatnim nie było negatywnej oceny, raczej pewna duma.
- Obawiam się, że tak będzie - zgodził się. - Chyba, że obrońcom Alamo uda się zmobilizować naprawdę dużo ludzi i jakoś odeprą Pacyfikatorów. Zamieszki to nie nowość w tym mieście.
W tym momencie Howl dostała wiadomość od Liz.
Był to link to utworu Pearl Jam, “Alive”.
A zaraz potem do kuchni wszedł Patrick.
- Skończyłem. - oznajmił. - To oświadczenie na stronę zespołu. - Wysłał jej plik tekstowy i zapytał z troską w głosie: - Jak się czujesz, Lucy?

Nie bardzo wiedziała co odpisać Liz albo na czacie grupowym, otworzyła za to plik od Patricka i szybko zaczęła się zapoznawać z treścią.
- Jakby życie było opowieścią snutą przez idiotę. - Najwidoczniej odrobiła swojego Szekspira. - Albo jak młody Bob Dylan, wtedy kiedy miał ochotę rzucić tę całą muzykę w diabły, ale potem napisał “Like a Rolling Stone”. A dopiero po latach odważył się przyznać, że ten utwór napisał o samym sobie. - Potarła dłonią twarz i powieki. - Ej, jak myślicie, co by zrobił Dylan gdyby mu zaproponowali wystąpienie na powitanie eksmitorów w Alamo?

Trudno było o lepiej skierowane pytanie. Peter Howard był ekspertem od Dylana, to on zaraził miłością do niego swoją córkę.
- To zależy, który Dylan. - powiedział. - Na starsze lata odciął się od polityki. Ale młody Dylan? Pewnie uderzyłby tam jak w dym. W latach sześćdziesiątych był jednym z najbardziej rozpoznawalnych autorów protest-songów. Udzielał się w Congress of Racial Equality, śpiewał na wiecach i na słynnym Marszu na Waszyngton, gdzie Martin Luther King wygłosił swoje “I have a dream”. Później piosenki Dylana potrafiły doprowadzać do rewizji wyroków sądowych, jak “Hurricane”. Można powiedzieć, że przyczynił się do zwycięstwa wielu spraw o które walczył. Ale później rozczarował się polityką. Będąc gdzieś w moim wieku nagrał nawet piosenkę nawiązującą do “Times they’re changin” i śpiewał w niej I used to care, but things have changed.
- To chyba przytrafia się w końcu wszystkim buntownikom - zauważył Patrick.

Howl tymczasem rzuciła okiem na przesłany jej tekst.
“Oficjalne oświadczenie członków zespołu Mass Æffect w sprawie śmierci Marthy “Fistbaby” Lundgren.
Łączymy się w bólu z rodziną i bliskimi zmarłej. Znaliśmy FistBaby krótko, i nie dane było nam poznać jej bliżej. Niestety wczorajszy wieczór i noc zostaną zapamiętane nie z powodu beztroskiej zabawy, którą wspólnie rozkręcaliśmy, a przez śmierć wspaniałej, młodej DJ-ki, którą szaleniec pozbawił życia. Nie wiemy czym się kierował używając w swoim zbrodniczym dziele utworu naszego autorstwa. Ani ten utwór ani żaden inny z naszej dyskografii ani żadne nasze wypowiedzi nie zachęcały ani nie prowokowały do takich zbrodniczych działań. Potępiamy i brzydzimy się profanacją, jaką jest wykorzystywanie muzyki przy odbieraniu życia. Uważamy, że muzyka powinna nieść ze sobą radość lub zadumę, ale nigdy cierpienie i śmierć. Sądzimy, że nieżyjący już autorzy innych użytych przez mordercę zwanego Melomanem piosenek mieliby na ten temat takie samo zdanie.
Nie chcąc, żeby “Holophone Love” ani żaden inny nasz utwór stał się znany szerokiej publiczności dzięki ohydnej zbrodni, wstrzymujemy do odwołania sprzedaż jego oraz całej płyty.”
< sądzę, że powinniście tak zrobić - PG >
< miejsce na wymienienie z imienia / pseudonimu wszystkich członków zespołu >

- Cóż, mimo wszystko zawsze najgorszym źródłem informacji o Bobie Dylanie był on sam. - Howl zachichotała. - Przypomniał mi się ten wywiad, w którym opowiadał że zanim wziął się za muzykę, pracował jako męska prostytutka. Poza tym poezja i tamta epoka… To się już raczej nie powtórzy. - Powiedziała bardzo cicho i zapatrzyła się gdzieś przed siebie. - Widziałam najlepsze umysły mego pokolenia zniszczone szaleństwem, głodne histeryczne nagie… No. - Odkaszlnęła, speszona. - Skowyt. Howl. Także ten. - Wyglądała na zażenowaną, jakby właśnie powiedziała “kocham cię, tato” przed całą swoją szkołą, kiedy jeszcze była nastolatką.
- Poza tym stanowisko człowieka w czerni jest obecnie nie obsadzone. - Nawiązała do Johnny’ego Casha i jego słynnego protest songu. - Może ktoś powinien wyjść przed szereg. Steve Silver zaproponował, że Amuse będzie nas kryć w Alamo jeśli podpiszemy z nim kontrakt. I hej, Patrick, ty mnie chcesz zabić, co? - Dopiła kawę. - Mam na myśli że ja to mogę zaproponować zespołowi, jeśli uda mi się z nimi nawiązać jakikolwiek kontakt, ale mogą nie być zachwyceni pomysłem na wstrzymanie sprzedaży naszej muzyki. Dlaczego tak?
- Amuse? - ojciec spojrzał na Howl: - Wow.
- Przyznaj się Peter, nawet ty nie spodziewałeś się, że z tego brzdąkania Lucy coś poważnego wyniknie - wyszczerzył się Patrick.
- Ja? Zawsze na to liczyłem. Alicia to dopiero będzie w szoku. Ona kocha Silvera.
- Nie ona jedna. A sprzedaż za trzy dni wznowicie - dodał Patrick. - jak już szum wokół sprawy trochę przycichnie. Ale gest zostanie zapamiętany. I nikt nie będzie mógł wam zarzucić, że zarabiacie na tragedii. Zresztą i tak z tych cyfrowych kopii wyciągacie marne grosze, prawda?
Pokiwała głową, mechanicznie, nie do końca obecna. Ojciec w sumie powinien dobrze znać ten widok, gdy jako nastolatka czuła coś zbyt intensywnie albo długo, w którymś momencie po prostu coś się w niej wyłączało, a jej reakcje potrafiły być absurdalne. Jakby na przekór. Potrafiła krzyczeć na niego w gwałtownej złości by kwadrans później być już nawet nie zimna, obojętna jak mały robocik.
- Tak. - Powiedziała w końcu z pełnym przekonaniem, ale wyglądało to jakby nawet nie wiedziała na jakie pytanie odpowiada.
Nagle trochę się ożywiła, może to kofeina wreszcie omyła cudowną falą jej mózg. A może widok obrazu na holo, na którym Chris siedział wciąż na dachu, koło zbiornika na deszczówkę. Chociaż do tego ożywienia brakowało emocji z którą można by je powiązać, czy to euforia, czy złość, czy lęk.

Howl potarła znów powieki powolnym, nieco niezdarnym ruchem.
- On jest tak zajebisty, no to co zrobił po prostu, mówię wam, pełen profesjonalizm. Wszystko ustawione idealnie, takie wyczucie momentu, no rozegrał to jak mistrz. A, i matka już wie w sumie, wysłałam jej kontrakt do sprawdzenia. - Popatrzyła na ojca - Bez obrazy, ale trzeba jakoś rozkładać wykorzystywanie przysług, no a chciałam się tutaj zbunkrować trochę właśnie z powodu tego Alamo. Może nawet się uda ten kontrakt podpisać, chociaż mój zespół właśnie odwiedzają Pacyfikatorzy, przyjechali do naszego mieszkania. Nasz perkusista siedzi na dachu. - Oznajmiła tonem obojętnym, jakby relacjonowała swoje szkolne oceny. - Może go zwiną, ale kto to wie. To duży chłopiec. - Pokiwała głową jak piesek-zabawka. - Nie wiem jak z resztą, no poza naszą wokalistką która się już odnalazła, wyjechała ze swoim chłopcem za miasto.
- Na dachu? - ojciec zrobił wielkie oczy. - Jezu. Co takiego przeskrobał?
- Perkusista… Chris, tak? Nadają to w holowizji? - zapytał Patrick, włączając holowizor.
- Na pewno nic nie przeskrobał! - Oznajmiła z pełnym przekonaniem. Coś tam sobie cały czas stukała w holofonie, dlatego nie patrzyła na holowizor. - Ostrzegali nas, że Pacyfy mogą chcieć nas posadzić abyśmy nie dali rady zagrać w Alamo, na 48h chociaż co to za problem dorobić jakiś zarzut na dłużej, ostrzegałam ich no ale - uniosła lekko głowę - Chris i reszta się nie boją takich rzeczy, w sumie im się nie dziwię, jakbym była taka duża i w ogóle jak taki Chris to pewnie też bym kozaczyła, no poza tym - wzruszyła ramionami - to faceci. I Anastazja. Omatko, ona na pewno komuś napyskowała, aresztowali ją? No, Liz też całkiem kozak, chyba dobrze że jej tam nie było.
Uśmiechnęła się, obaj panowie byli tak uroczo oderwani od tego całego “życia na ulicy” i przez to tak niesamowicie dla niej nierealni w swoich reakcjach. Zderzenie z jej obecną rzeczywistością i osobowościami takimi jak muzycy Mass Æffect mogło być dla nich trochę szokujące. Zazwyczaj starała się im tego oszczędzić, tego dnia do tej pory również, nawet nie chodziło o to że bała się morałów, nie chciała żeby się o nią martwili. Zresztą, do niej też nie do końca docierało to co się działo. Wciąż czuła się comfortably numb, chyba w podobnym stanie była kiedy opuszczała swoje poprzednie mieszkanie które wtedy już od miesiąca dzieliła z Paris. Po tym jak się dowiedziała o tym całym plagiacie poczekała na swoją dziewczynę, ćwicząc na gitarze, gdy ta się zjawiła zadała w sumie tylko jedno pytanie, wysłuchała wyjaśnień. Potem zarzuciła na grzbiet kurtkę, zapakowała gitarę do futerału i wyszła, tego wieczoru grała z kilkoma znajomymi muzykami w jednym z klubów. I już więcej do tamtego mieszkania nie wróciła. A, w sumie gdy Paris do niej wydzwaniała i pisała wszelkimi możliwymi kanałami, wysłała jej tylko link do remixu Dylana, Most Likely You Go Your Way (And I'll Go Mine). Potem zafundowała jej soczystego ignora i blocka gdzie się tylko dało. I po prostu żyła dalej swoim życiem jakby jej nigdy nie było.
Wizja Simona biegającego ze spluwą i jego deklaracja, nawet jeśli chwilę później stwierdził że to tylko takie gadanie, też w sumie przyczyniła się do tego wytłumienia. Miała ochotę łyknąć kolejne benzo, wpełznąć z powrotem do łóżka i zostać tam do następnego dnia, kiedy będzie trzeba zebrać się na pogrzeb.
Na e-soczewce Howl Chris skoczył właśnie z dachu na pakę wielkiej ciężarówki, która podjechała pod Warsaw i zaraz ruszyła. Jeden radiowóz Pacyfikatorów włączył syreny i ruszył za nią w pościg. Howl nie widziała co się dzieje z resztą, ale mogła to przeczytać na czacie.
- Anastazja pisze, że Pacyfy mają Billa i JJa. Pewnie się ich nie da wyciągnąć ot tak nawet najlepszą prawniczą gadką, chyba że kaucja, to pewnie zadzwonię do Steve’a Silvera, mojego nowego ukochanego - odszukała jego numer który miała zapisany na pendrivie od niego i na wszelki wypadek wpisała go sobie w holofonie - ale pewnie pomoże jak typowy Mefistofiles, jeśli podpiszemy kontrakt albo przynajmniej się zobowiążemy, w sumie trudno cokolwiek podpisać z aresztu.
- Mają zagwarantowane jedno widzenie - zauważył ojciec. - I dostęp do stacjonarnego holoterminala w celi. Ale lepiej, żeby nie pisali na nim nic, czego nie powinni przeczytać Pacyfikatorzy. Ich własnych holo im nie zabiorą, ale cele są odcięte od wi-fi. Możemy spróbować wyciągnąć ich wcześniej, jeśli były błędy proceduralne przy aresztowaniu. Chcesz, żebym się tym zajął, czy wolisz zostawić sprawę prawnikom Silvera?
- Nie wiem, czy ich stać na twoją stawkę. - Powiedziała tonem półżartu. Nadal dość intensywnie korzystała z holo, chociaż pisała teraz patrząc nie na widoczną tylko dla niej klawiaturę, a na tekst który tworzyła, więc dawało to jakiś pozór kontaktu wzrokowego z jej gospodarzami.
- Przepraszam, burzliwa dyskusja w zespole. - Wyjaśniła, chociaż pisała też jednocześnie z Liz na raczej prywatne tematy.
Póki pamiętała, napisała też do Simona. “Masz jakiś kontakt do policjantów którzy z tobą gadali? Powinnam się z nimi skontaktować, wygląda na to że nasza piosenka może być jakąś wskazówką odnośnie kolejnej ofiary.”
“Mam numer do detektywa. Przesyłam Ci”
Po chwili Howl dostała e-wizytówkę. Detektyw nazywał się Richard Kacey.
Napisała z kolei do Morgany. “Cześć, dziękuję. Idziesz na pogrzeb? Bo ja chyba potrzebuję się tam zjawić incognito, masz do pożyczenia jakąś holomaskę, perukę czy coś?”
“Holomaskę? Nie no, skąd. Perukę jedną, ale nie wiem czy chcesz iść na pogrzeb w pomarańczowych włosach. Ja będę jutro, tak. Byłam dziś u Simona, jakoś się trzyma.”
Holomaska kosztowała kilkaset E$, peruka mniej. Howl przypomniała sobie, że salon tatuażu, w którym pracują Rosalie i była Chrisa jest też salonem perukarskim i fryzjerskim.

- Ech, czemu niektórzy muszą być takimi kijami pchanymi w szprychy. - Westchnęła w końcu, oderwała się od holo i posłała im zrezygnowane spojrzenie.
Czat zespołu póki co wyciszyła na najbliższy kwadrans, nadal ciągnęła jednak rozmowę z Liz, chociaż ta sprawiała, że zaczynały się w niej budzić emocje.
- Ja nie zagwarantuję, że Billy i JJ nie zrobią niczego głupiego, już zrobili, że wrócili do naszej miejscówki w Warsaw, mimo że pisałam im żeby po koncercie jechali do Alamo. Hmm, tato, a masz jakieś przeszłe doświadczenia z Pacyfikatorami? Boję się że są w stanie posunąć się bardzo daleko, pewnie zależy im żeby tych dwóch za wszelką cenę nie puścić. - Oboje rodziców bardzo poważnie traktowało tajemnicę zawodową, ale i tak zdążyła się nasłuchać opowieści o różnych podobnych przypadkach. Zwłaszcza od matki która czasem brała nieodpłatnie sprawy ubogich obywateli właśnie z nizin społecznych.

Ojciec dopił kawę i zapalił e-papierosa.
- Miałem kilka spraw - rzekł z wyraźnym niesmakiem. - Nie bez powodu to najbardziej nielubiana policyjna korporacja. Ale za wszelką cenę… nie sądzę. Na przykład, przepraszam, że tak beznamiętnie o tym mówię, ciężkie pobicie muzyków na pewno przyniosłoby Pacyfikatorom więcej szkody niż ich obecność na koncercie. Ale są w stanie stosować obstrukcję i podrzucać fałszywe dowody. Często współpracują z najgorszymi szumowinami spośród prawników. Ale sprawa Alamo jest na świeczniku a oni nie spodziewają się, że ktoś poważny się za twoimi kolegami ujmie.

- No, mimo wszystko jeśli mam się odzywać do Silvera to dopiero po tym jak matka da znać odnośnie kontraktu. - Podniosła się z krzesła, poprawiła nieznacznie szlafrok pod szyją i podeszła do ojca. - A tutaj zegar tyka i wolałabym nie zostawiać kumpli na łasce i niełasce najbrutalniejszego policyjnego korpo.
Objęła go, dawno już nie czuła żeby między nimi było tak dobrze. Patrick uśmiechnął się na ten widok.
- A właśnie, Patrick, a jak tam przy okazji z tą drugą sprawą o którą cię prosiłam?
- A, tak, wysyłam ci plik z tym co znalazłem - Gold dyskretnie mrugnął do niej okiem, jednocześnie ustawiając wyszukiwanie w holowizorze. - O, tymczasem twoi koledzy są już w wiadomościach.
Podgłośnił i powiększył obraz.
 
Selyuna jest offline  
Stary 12-12-2017, 10:08   #113
 
Selyuna's Avatar
 
Reputacja: 1 Selyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputacjęSelyuna ma wspaniałą reputację
Ekran holo poinformował Howl, że ma połączenie od Liz.
Howl odebrała z rosnącą radością że oto dostąpi obcowania z Liz, koleżanką swoją.
- Hej hej - ekran wypełniła w całości skacowana twarz Liz. Rzuciła holo na turystyczny stoliczek i sama rozsiadła się w leżaku odpalając fajkę, gdzieś za nią pięły się monumentalne sekwoje. - Bolesny poranek, he? Czy raczej południe.
Uśmiechnęła się i rozejrzała choć Howl nie widziała w kadrze nikogo więcej.
- Niezły eufemizm. - Howl stała w przestronnej, dobrze urządzonej kuchni. Na sobie miała puchaty, jasnokremowy szlafrok, jej włosy wciąż jeszcze były wilgotne. - Ale dla niektórych bardziej, dla innych mniej. No, co tam?
- Pisałam z Dalem - przeszła do sedna. - Błagam cię, Howl, nie jeb go w kakao. To mój brat.
Howl zamrugała.
- Ale że co. - Zmarszczyła brwi. - Że o co chodzi?
- Zrobiłaś pierwszy krok. A teraz wycofujesz się rakiem. Zawiózł cię nad ocean, romantic-kurwa-full, zaczęłaś go kręcić, a potem odbiera cię jakiś stary gach i ani do zobaczenia, Dale, ani pocałuj mnie w dupę. Rozumiem ze masz piętra przed relacjami ale zwykła ludzka przyzwoitość nie boli.

- Eeeeee… Dobra, czekaj, przejdę do pokoju gościnnego. - Howl na chwilę wyłączyła obraz w holo. - E… Hmmm. Ja pierdolę. Czemu tutaj jest nagle tyle schodów. To znaczy ja czegoś nie rozumiem. Chwila. - Usiadła na łóżku, postawiła przed sobą holo i znów włączyła obraz. - To znaczy że co zaczęłam? Że w ogóle o co chodzi? - Zaczęła znów niezbyt bystro.
- Zaczęłaś czy nie? - Liz wycelowała w ekran rozżarzonego papierosa. - To kiedy, kurwa, rozmowa dwóch ludzi wchodzi w ten etap kiedy mniej jest słów a więcej śliny. Idąc do tego wagonu nie myślał o tobie w ten sposób. Teraz myśli więc o to zadbałaś. A teraz odpalasz mu kopa w dupę.
- To znaczy on ci to wszystko powiedział, tak? - Howl pochyliła się do przodu i oparła łokcie o kolana, a twarz na dłoniach. Obszerny, męski szlafrok podwinął jej się na tyle, żeby odsłonić całkiem zwyczajne, chociaż zgrabne łydki. - Znaczy, trochę się gubię w twojej chronologii, ale mniejsza. - Przytknęła dłoń do twarzy, czuła, że policzek ją pali, a palce ma lodowato zimne. - Coś jeszcze powiedział? Chętnie się dowiem.
- Niewiele pisał, ale jest zawiedziony, tak myślę - strzepnęła popiół i nałożyła na nos przeciwsłoneczne okulary. - Kim jest ten wujek z limuzyny, Howl? Dale myślał, że może to twój stary ale jemu chyba nie mówisz po imieniu?
- Wiesz co, niekoniecznie chcę żeby niektórych ludzi dało się ze mną powiązać. - Howl zmrużyła oczy. - Żeby im nie robić problemów. I tak samo, przez powiązanie mnie z pewnymi ludźmi, niekoniecznie chcę żeby ktoś dotarł do moich realnych, wyobraź sobie, danych personalnych. A potem do mojej rodziny, zwłaszcza jak się nam rozkręci ten cały cyrk od Silvera. To jest aż tak proste, wiesz? - Zacisnęła zęby. - Chociaż jakbyś akurat częściej słuchała tego co mówię, to pewnie byś wiedziała, o kogo chodzi. No ale chuj, w dupę z tym, czujesz się teraz lepiej, co?
- Lepiej? Ja nie mam tu nic do rzeczy. To kurwa mój brat, Howl. Też masz jednego. Pomyśl o nim, potem o tym jak sprałaś Dale’owi mózg ostatniej nocy i zastanów się czy chciałbyś żeby jakaś zdzira igrała w taki sposób z Jeffem.

- Nikomu nie sprałam mózgu. - Howl zaśmiała się ponuro, jakby sama nie wierzyła w to, co słyszy. - A tobie to, widzę, powiedzieć coś w zaufaniu.
- Rozumiem. Chciałam obić mordę twojej ex. Chciałam iść z tobą do chirurga. Staram się być lojalna. Zawsze. Ale to co zrobiłaś… zafascynowałaś go sobą, sprawiłaś że zaczął na ciebie inaczej patrzeć… I po co? Żeby odjebał z tobą teatrzyk przed dwójką twoich jednorazowych amantów? To jest kurwa dalekie od lojalności. To mój brat - słowo brat każdorazowo powtarzała z taką emfazą jakby to było przynajmniej słowo boże.
- No nie, to był akurat pomysł który upadł - Howl machnęła ręką - jeszcze zanim wleźliśmy do tego wagonu w sumie, ale weź też może przypomnij sobie, jaką miłością do niego pałałaś na tym spotkaniu w Karmakomie, co? I tak szybko ci się odmieniło? - Potrząsnęła głową. - Zresztą, mniejsza, było-minęło. Pominę już do że do tej pory nikt mnie nie nazwał zdzirą, mam tylko jedną prośbę. Wiesz, rozumiesz, Patrick to taki człowiek, który przyjechał do mnie do szpitala. Tak po prostu. I pomógł mi ukryć tę całą imprezę przed rodzicami, bo rozumiesz, jak jest jakieś tam zagrożenie dla życia, to dzwonią po twojego next-of-kin. I teraz też był gotów iść mi z pomocą, jak… No, to wszystko się zjebało. To bądź tak miła i nie wyrażaj się o nim w ten sposób, co?
- Jasne. Bo wiem jak bardzo sobie cenisz przyjaciół i rodzinę. Szkoda, że tylko tę własną.
- Ale właśnie spoko. - Howl rozłożyła ręce. - Jak chcesz, to go nie wiem, przeproszę? - Pokiwała głową. - I już nic nie robię. Naprawdę, nic. - Uniosła dłonie, jakby chciała zasygnalizować ów brak przyszłego działania, o którym mówiła. - Nic, nigdy, słowo.
Wyglądała szczerze mówiąc na dość wściekłą.

- Nie, Howl. Nawarzyłaś i to wypijesz. Pójdziesz z nim, kurwa, na randkę, jeśli cię poprosi. Będziesz miła i zabawna i przeprosisz, że ostatnim razem tak wyszło, zachowałaś się jak suka, ze go tam zostawiłaś bez słowa, ale emocje ci przysłoniły rozum. A potem po tym wieczorze przymkniesz oko na swoje „boję się związków”, „znów mnie, kurwa, ktoś zrani” i po prostu ocenisz jaki z niego facet i czy byś coś chciała czy nie. Dasz szansę sobie i jemu. Nie wyjdzie? Ok. Ale jesteś mu to winna. I sobie zresztą też.
- No chyba cię pojebało. - Howl znowu pokręciła głową. - Ej, nie, serio, wiem że brałam prochy, ale żadne raczej nie zapewniają takiej zajebistej fazy. Ty mówisz poważnie? - Uniosła dłoń żeby potrzeć twarz. - Nie umawiam się, kurwa mać, na randki. Poza tym wiem, że wtedy, jak się dowiedziałam o FistBaby, niezbyt dobrze ogarniałam swoje emocje, ale bałam się, że ten pokurwieniec ciebie też dopadł, wiesz? No, zajebiście. - Pokiwała głową. - Nikogo nie zostawiłam bez słowa, raczej na odwrót, a w ogóle to co, jesteśmy w liceum? A ty się w swatkę bawisz? No kurwa.
- Raczej staram się wygładzić gówno, które się rozlało. Ale wiesz co? Masz racje, to nie moja sprawa. Jak chcesz to go po prostu olej a ja go potem pocieszę przy skręcie i whiskey. Jakoś cię przeboleje.
- Super. - Howl skrzywiła się, ale na przekór temu uniosła dwa kciuki w górę. Chwilę później opuściła jednak głowę i znów potarła oczy.
- No przecież nie mogę mu powiedzieć prawdy. - Odezwała się w końcu cicho. - Znaczy, nie tej odnośnie zjebanych klubowych roszad, tylko no, tej prawdy. Że jak się czuję i co czuję i tak dalej. Przecież mu tego nie powiem.
- Niby dlaczego skoro to prawda?

- A, są różne prawdy. - Howl machnęła ręką. - Niektóre bardzo niebezpieczne. Poza tym dużo teraz rzeczy do ogarnięcia. - Przeczesała włosy dłońmi i pochyliła głowę. - Jutro pogrzeb, pojutrze Alamo, jak dojdzie do skutku, ty właśnie, o której ty wracasz? Bo do Alamo to Pacyfki wchodzą w samo południe, także jakby co to raczej kapeli potrzebują wcześniej. Wszystko się jebie coraz bardziej, no przecież to nie czas na jakieś takie rzeczy, no.
- Mogłaś pomyśleć o tym wczoraj - Liz pociągnęła łyk piwa, zniknęła na moment z kadru i wróciła ze swoją skórzaną kurtką, umościła się w leżaku. - Miałam wrócić w poniedziałek. John rzadko ma wolny weekend - wydobyła z kieszeni skóry śnieżnobiały woreczek. Nabrała odrobinę zawartości na mały palec i wpakowała do nosa.
- No ale że to co, jak nie wrócisz to Bill będzie za ciebie śpiewał? - Howl obserwowała ten widok z niejaką fascynacją. Albo po prostu zazdrością. - Dobra, ale powiedz mi jeszcze jedną rzecz odnośnie twojego brata. Co mu powiedziałaś na mój temat? To znaczy, mam się spodziewać że teraz wie coś, czego nie dowiedział by się w inny sposób?
- Co za różnica? Przecież masz go w dupie i nic z tego nie będzie. - Palec zawędrował do drugiej dziurki, tylko terapeutyczna szczypta żeby nie umrzeć z powodu kaca. - Chyba cię nie obchodzi co o tobie sądzi.
- Bo póki co cenię sobie, kurwa, swoją prywatność. Czy jak to tam zwał. - Starała się nie podnosić głosu, ale momentami było to trudne. Tak jak teraz. Po chwili jednak opanowała się. Posłała tylko Liz spojrzenie, które trudno było ulokować chociażby w pobliżu przyjaznego.
- I nie pamiętam żebym mówiła, że ja mam, raczej że on ma, chociaż nadal uważam że to niekoniecznie przypadek że robi w tym samym korpo co Silver, nawet jeśli to Niewidzialny Człowiek chciał nam nagrać koncert. No, przynajmniej niedługo pewne rzeczy się wyjaśnią. - Wzruszyła ramionami. - Ale serio, nie wybierasz się do Alamo?

- Tego nie powiedziałam. Nawet nie wiem kiedy mielibyśmy tam grać - Liz nieco przygasła. - Sugerujesz, że Dale’owi chodzi tylko o robotę?
- Jaką robotę?
- Dla Amuse. Stał się nagle moim bratem bo jest w pracy? Dostał taki projekt, zwerbować Mass Æffect i skłonić do kontraktu?
- No ja nie wiem, przypuszczam że coś w ten deseń może się dziać, ale co, nie zastanowiło cię to? - Howl po raz kolejny wzruszyła ramionami. - To w końcu ty rozpoczęłaś chlubną tradycję nieufania mu, ja tylko wskoczyłam do tego pociągu. Po twojej wstępnej reakcji zakładałam że to w ogóle jakiś twój były, niedoszły czy chuj wie co. W korpo dzieją się różne rzeczy, chociażby moja matka nieraz się bawiła w wewnętrzne polityczne przepychanki, zajechała na tym dość daleko, inna sprawa że romans z szefem też nie zaszkodził. A jak jest tutaj, chuj wie? Ty wierzysz tak we wszystko co ci po prostu ludzie mówią? No, ja pewnie jeśli chodzi o rodzinę i bliskich też, wzięłam od Patricka benzo - zaśmiała się ponuro - mimo że wiedziałam że wcześniej ćpałam kokę i piłam, no, po prostu nie pomyślałam, a powinnam pomyśleć. Automatycznie założyłam że będzie ok.
- I było. Od przedawkowania nie schodzi się tak łatwo - skonstatowała spokojnie Liz.
Howl zmrużyła oczy.
- Nie kurwa, nie było. No ale mniejsza. W sumie jeśli łykasz to wszystko jak młody pelikan to rozumiem, pewnie to tylko taka moja paranoja. - Znów potarła po kolei obie powieki. - Mam to pod skórą, tak? No ale tak jednak serio nie chce mi się wierzyć w to, że facet taki jak twój brat mógłby się zainteresować kimś takim jak ja, więc tak, możliwe że chodzi bardziej o zespół, kontrakt i robotę. No chyba nie nudzi mu się w życiu aż tak bardzo. - Znów się ponuro zaśmiała.

- Wolę jednak jego wersję, że chciał coś w życiu zmienić. I chciał mnie poznać - Liz bezwiednie skubała z woreczka drobinki proszku i wąchała niby od niechcenia. - Dałam mu kredyt zaufania. Dlaczego ty też nie możesz?
- Weź kurwa przestań to robić, bo też zaczynam mieć ochotę. - Howl wskazała na ten woreczek. - A jestem u ojca. I jutro pogrzeb i muszę ogarnąć co u Simona, przytomna chcę być. Hmm. Czemu. Bo jestem pojebana? - Rozłożyła ręce. - Nie wiem. W sumie ty mnie wtedy zasugerowałaś, że mogę, i te żarty i… No, pisałam ci, że dziś mnie uderzyło że chyba naprawdę ją kochałam. I chyba jednak będę dobrym człowiekiem i pójdę porozmawiać z panem detektywem, żeby ich ostrzec że ten świr może próbować teraz, bo wychodzi na to że każda piosenka wskazuje miejsce gdzie zostawi kolejne ciało, namierzyć kogoś kogo znam, ją albo Simona, albo nie wiem, Rasco, ale ona by pasowała, no bo wiesz, “hallo kochanie, obudziłam się bez ciebie”… - Zamrugała, próbując się pozbyć łez. - I wiesz co, w jednej rzeczy nie masz racji. Nie buduję żadnego ołtarza, jasne, jest taki stary, strasznie ckliwy kawałek, “Another Love”, kojarzysz?
- Tom Odell?
- No, tak. Jakbym miała powiedzieć piosenką, to właśnie coś takiego. Ale wiesz, chciałabym po prostu być dumna z tego, że udało mi się to przeżyć. I dalej stoję. Takie tam.
- Myślisz, że on zabije kogoś, kogo ktoś z nas kocha? - Liz nie nadążała. - Ale on killuje tylko muzyków.
- Taaa, no i każdy z nas albo prawie grał w jakiejś kapeli, nie? To tych muzyków znamy całkiem sporo. Ja to już w ogóle. I wygląda na to że potraktował to jednak trochę personalnie, nie? Nie lubię, kurwa, jak zakładacie od razu czego on chce i co go kręci, ale już mniejsza z tym. Każda piosenka wskazuje na kolejne miejsce, tak mi się wydaje, to albo osoba muzyka. Ring of fire i potem strzelnica. Imagine i mural z Lennonem. A, Nightingale to robili ludzie związani z serialem Twin Peaks i potem ciało wylądowało na wzgórzach Twin Peaks. Kto wie jak w jego chorej głowie HL się przełoży?
- Przecież mówiłaś, ze byś sie ucieszyła. Gdyby to ją pociął - Liz zamknęła szczelnie woreczek i odłożyła do kieszeni kurtki, zasunęła suwak.

- No, może czas wreszcie dorosnąć. Zamknąć to i nie wiem - Howl obejrzała się po ścianach, jakby widziała ten pokój po raz pierwszy w życiu - zwolnić sobie miejsce w głowie? Może z nią po prostu pogadam. Zastanawiam się, czy nadal mieszka w moim starym mieszkaniu. W sumie nie zabrałam stamtąd niczego, wizyta tam mogłaby być zabawna.
- Możesz. Pogadać z nią - Liz osuszyła do dna piwo. - Choć ja bym jej na twoim miejscu zwyczajnie nakopała. Nasłała na ciebie bandytów. Okaleczyła tu i tu - Liz stuknęła się w mostek a później w skroń. - Chuja bym jej nie wybaczyła. Nie rozumiem cię.
- No, może jednak chodzi o zemstę. - Howl zacisnęła usta. - Może chciałabym żeby - sięgnęła dłonią pod szlafrok i bezwiednie potarła mostek przez koszulkę - miała okazję to zobaczyć. A jeszcze bardziej to że umiem zrobić ze swojego życia coś zajebistego, nawet po tym. Dlatego w sumie zależy mi na tym kontrakcie z Amuse. Tak z miesiąc temu właśnie mi się odmieniło. Może gdybym wtedy poznała twojego brata, wiesz, coś potoczyło by się inaczej. Teraz po prostu chciałabym, żeby zrozumiała co zniszczyła. No, to brzmi całkiem jak zemsta.
- Gdybyś poznała go miesiąc wcześniej? Może po prostu trzeba go było nie zarywać?
- No, pewnie nie, w końcu nie ta liga. - Howl zgodziła się dość pasywnie.
Powrót do tematu Dale’a znów Liz rozdrażnił. - Dobra, nieważne. Załatwiaj sprawę swojej byłej jak tam chcesz, możesz jej nawet przesłać holopocztówkę spod gmachu Amuse. Muszę kończyć bo wraca John a nie chcę żeby widział, że się wkurwiam bo chciał nam sprawić sielankowy weekend. Jeśli chcesz oczyścić atmosferę to do niego zadzwoń. Do Dale’a znaczy. Prawda jest taka, ze mi go żal.

Howl przez dłuższą chwilę milczała, wyraźnie mierząc się z emocjami jakie te słowa w niej wywołały.
- Czemu? - zapytała tylko jeszcze, widać było, że inne słowa póki co jej uciekły i prędko nie wrócą. Potarła tylko twarz, wyraźnie zakłopotana.
- Co czemu?
- Ci go żal.
- Mam wrażenie, że mówię po wietnamsku. Bo go zachęcałaś. A gdy uległ, się rozmyśliłaś.
- Ale to akurat nieprawda. - Powiedziała cicho, ale z zapalczywością nastolatki. - Po prostu może niekoniecznie mam takie podejście jak na przykład ty. Co nie znaczy że nie mogę, nie wiem, trochę zmienić swoich zasad czy przestać się puszczać na prawo i lewo, w końcu jestem zdzirą. Zresztą pewnie masz rację. Nic ci nie obiecam, ale no, zrobię coś. I pozdrów Johna.
- Pozdrowię. I możesz robić co chcesz. Z kim chcesz. Po prostu graj fair, jeśli już musisz grać.
Liz pochyliła się w stronę stolika i ekran holo zgasł.
 
Selyuna jest offline  
Stary 14-12-2017, 22:16   #114
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację



Chris: Tu na zewnątrz sroga rozpierducha, spadamy nie?
Billy: WTF? Tu wewnątrz nasz dom, dla niektórych jedyny. Ciekawe gdzie chcesz spadać?
Chris: Uwaga!! Dałem znać znajomej o Pacysukach, a ona przysłała patrol. Przyjechali, Dobre Gliny już są. To ich rewir, róbcie wszystko by oni Was zgarnęli!!! Anastazja napieprzaj w stronę niebieskiego radiowozu!
Liz: Żyje. Wrócę w poniedziałek.
Howl: Słuchajcie, widzę co się dzieje, ale niezależnie od Pacyfek, trzeba wrzucić oświadczenie na stronę zespołu. Mam gotowe, pokazywać temu kto da radę odczytać czy mam zielone światło? Czas się liczy. Już nas obrzucili gównem a będzie jeszcze gorzej jak podadzą wiadomość o aresztowaniu.
Liz: Jak to obrzucili gównem? Niby za co?
Anastazja: Ja siedzę już u Dobrych Glin. Game over. A ty Howl na pewno ode mnie przyzwolenia nie dostaniesz. Jakie gówno? Jakie oświadczenie? Zgarnęli JJ-a i Billy’ego. Jak chcesz się na coś przydać, to załatw im prawnika.
Howl: Czekam w takim razie na twoją propozycję oficjalnego oświadczenia od Mass Æffect.
Anastazja: Jak wyjdę z kicia. Poza tym dalej nie wiemy z Liz o co chodzi. :P
Howl: Od kiedy w kiciu można korzystać z holo? Zajrzyjcie w sieć sobie. Wysyłam wam plik z propozycją od speca od PR. Trzeba też dodać info że aresztowania nie mają nic wspólnego ze sprawą Melomana. A odnośnie prawnika też już działam, spokojna głowa, właśnie jestem w towarzystwie jednego z dwóch najlepszych we Frisco. Mogę też zadzwonić do Silvera.
Anastazja: Na razie siedzę w radiowozie, zadowolona? A co do oświadczenia, ja bym olała temat. Wiadomo, że będzie kolejny trup i wtedy się od nas odwalą. Nie ma co podbijać tematu.
Howl: Dobra dobra, Dobre Gliny przysłał Chris na pomoc, więc już nie rób z siebie takiej dramaqueen. Ja jednak uważam że spec od PR zna się na tym lepiej od Anastazji, ale może ktoś ma inne zdanie? Tymczasem drugi najlepszy prawnik we Frisco kończy dla mnie sprawdzać ten kontrakt to będziemy wiedzieli niedługo czy jest tam jakaś spierdolina. Macie jakiś kontakt w samoobronie Alamo żeby zapewnił tam bezpieczny wjazd? Pogrzeb mam jutro po 12 także dopiero po będę mogła próbować się przebić ale mogę poprosić brata albo kogoś żeby pomógł z transportem instrumentów.
Anastazja: Nie rób z siebie takiej dramaqueen, dotrzesz na piechotę.
Chris: Pieprzone pacyzjeby!!! Ja w drodze do Alamo, cholera, trzeba wydostać Billy’ego i JJa. Co do oświadczenia, mam propozycje: “Meloman skurwysynu, módl się by policja dorwała cię pierwsza”. A spuszczanie sprzedaży słabo. Lepiej ogłosić, że wszelkie wpływy z Holophone Love, przeznaczamy na kontrakt dla Pinkerton na Melomana. I by każdy słuchający HL wspomniał FistBaby.
Chris: a i ja planuje prywatne oświadczenie w sprawie Pacyfek, dotyczące tylko mnie :P
Howl: Można przeznaczyć na jakiś cel charytatywny. Może któraś z jego ofiar miała dziecko albo coś. Lepsze to niż jakakolwiek pusta deklaracja czy brak wypowiedzi.
Liz: Jeśli musi być odzew to w stylu Chrisa. Choć osobiście jestem za tym żeby nie robić z tego górnolotnych akcji PRowych. Skurwiela to pewnie kreci, ze jest w centrum uwagi.
Howl: No to mamy impas, bo z kolei ja się pod takim odzewem nie podpiszę. Tymczasem spadam, dzwońcie jakby co.
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 14-12-2017 o 23:38.
Bounty jest offline  
Stary 14-12-2017, 22:24   #115
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Rozdział drugi:

SHATTERED ÆFFECT


 
Bounty jest offline  
Stary 14-12-2017, 23:13   #116
 
Bounty's Avatar
 
Reputacja: 1 Bounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputacjęBounty ma wspaniałą reputację
Its been a bad day
Please dont take a picture
Its been a bad day
Pleaase…





#San_Francisco
#Mass_Æffect
#Meloman
#policja
> Sugerowane tagi:
#aresztowanie +
#Alamo +
> Personalizacja w toku…



- Pościgiem na ulicach San Francisco zakończył się nalot policji na mieszkanie członków zespołu rockowego Mass Æffect. Nalot przeprowadziła korporacja Pacyfikatorów, poszukująca perkusisty zespołu Christophera O’Sullivana za pobicie jej funkcjonariusza. Na amatorskim nagraniu z budynku naprzeciw widać jak poszukiwany ukrywa się na dachu a po kilku minutach skacze na naczepę ciężarówki, która następnie odjeżdża. W trakcie pościgu uszkodzonych zostało kilka pojazdów i rozbity został jeden radiowóz, którego kierowca odniósł lekkie obrażenia. Zatrzymano pilotujący ciężarówkę samochód osobowy używający fałszywej sygnalizacji straży pożarnej i aresztowano jego szesnastoletniego kierowcę. Ciężarówki nie udało się zatrzymać i O’Sullivan znalazł schronienie za barykadami supersquatu Alamo.
Zatrzymano za to dwóch innych muzyków zespołu: saksofonistę Jamesa Gonzalesa za utrudnianie pościgu za poszukiwanym i obrazę funkcjonariusza oraz Billy’ego Rebel Yella za posiadanie narkotyków. Za inną członkinią zespołu, o ekscentrycznym pseudonimie artystycznym, Anastazją Vandelopą de Sade, wystawiono list gończy za kradzież i niszczenie dowodów. Na nagraniu z kamery policyjnej widać jak wyrzuca ona torebkę z podejrzaną zawartością do studzienki kanalizacyjnej. Pacyfikatorzy oskarżają korporację Dobrych Glin o utrudnianie jej aresztowania, na co Dobre Gliny odpowiadają oskarżeniem o niezgłoszenie akcji w ich rewirze.
Podczas interwencji doszło też do obrzucenia radiowozu Pacyfikatorów butelkami, na co funkcjonariusze odpowiedzieli oddaniem strzałów ostrzegawczych w powietrze. Analizy memetyczne wskazują, że od kilku dni Pacyfikatorzy są wiązani głównie z kontraktem na eksmisję Alamo. Pacyfikatorzy zaprzeczają jednak jakoby nalot miał coś wspólnego z rzekomo planowanym, choć oficjalnie nie potwierdzonym przez zespół, występem na demonstracji w obronie mieszkańców Alamo. Posłuchajmy zresztą:


Na ekranie pojawił się rudy, pryszczaty chłopak w t-shircie, na tle wnętrza posterunku. Miał opuchniętą i częściowo obandażowaną twarz. Obok niego stali umundurowani na czarno koledzy.
- To ten cały śmieć Sully tak urządził naszego kumpla – odezwał się postawny brunet w policyjnej czapce. - Teraz wypisuje jakieś farmazony w sieci, że stanął w obronie tancerki w strip-klubie. Gówno prawda, powiem wam jak było. Ja i Rudy byliśmy tam owszem po cywilu, ale służbowo, żeby zgarnąć tą niby pokrzywdzoną panienkę za rozwalenie naszego drona. Tamten pseudo -piiiii- muzykant przeszkodził w aresztowaniu podejrzanej a mojego kumpla, który stał spokojnie obok walnął kastetem już po tym jak ten pokazał odznakę. Proste pytanie, komu wierzycie, glinom czy ćpunom i striptizerkom? Zresztą mamy świadków. A Rudy będzie musiał mieć operację nosa – brunet wskazał na rzeczony nos a kamera wykonała nań zbliżenie. – Więc słuchaj Sully, możesz kryć się w Alamo, ale znajdziemy i dojedziemy cię, gnoju jeden!
Pacyfikatorzy w tle, przychylając się do tych słów, zaczęli tupać butami i wydawać rytmiczne odgłosy:
- Hu! Hu! Hu! Hu!

- Premiera najnowszego odcinka programu „Stróże Prawa” już dziś wieczorem na kanale RealHV oraz platformie AmuseVod! Program „Stróże Prawa” sponsoruje Monsanto, producent napoju energetycznego Slurp! Slurp, daje siłę na służbie!


- Mass Æffect. Jeszcze wczoraj mało kto poza fanami hard rocka o nich słyszał. Wszystko zmieniło się dziś rano, gdy po ich koncercie odnaleziono kolejną ofiarę seryjnego zabójcy znanego jako Meloman. Tym razem morderca, który do tej pory wycinał na ciele ofiar teksty piosenek dawno zmarłych artystów, wyciął na ciele ofiary, Marthy Lundgren, popularnej DJ-ki znanej jako FistBaby, tekst utworu Mass Æffect.
Detektyw Kacey z Wydziału Zabójstw, który prowadzi śledztwo w sprawie Melomana, oznajmił że dzisiejsze aresztowania nie mają związku ze sprawą a żaden z członków zespołu nie jest podejrzany. Zapytany czy wyklucza jakąś formę inspiracji zbrodni zasłonił się jednak tajemnicą śledztwa.
Od znajomej jednej z członkiń Mass Æffect, Vinsta-modelki i piosenkarki Paris_Sin wiemy z kolei, że FistBaby nie jest pierwszą powiązaną z zespołem ofiarą Melomana. Łączymy się z Paris!


Paris półleżała w wielkim łóżku w króciutkich szortach i kusej białej bluzeczce. Obok stała akustyczna gitara a na ścianie w tle wisiał najbardziej ikoniczny plakat Jima Morrisona z rozłożonymi ramionami.
- Cześć – powiedziała, robiąc smutne oczy do sieciowej kamerki. – Zacznę od tego, że, jak większość uznanych artystów z Bay Area obawiam się teraz o swoje życie. Długo zastanawiałam się czy to mówić, ale trzeba znaleźć w sobie cywilną odwagę. Powiem tylko, że poprzednia ofiara Melomana, była kobietą, której jedna z członkiń zespołu próbowała rozbić małżeństwo. Nie żebym coś sugerowała, ok? Ale możliwy jest też motyw zazdrości wobec bardziej utalentowanych muzyków. Dlatego tym bardziej się boję. Dziękuję! Śledźcie mnie na Vinsta.com/Paris_Sin!

- Zgłosili się do nas również Terry i Rob, którzy grali z Billym Rebel Yellem w jego pierwszym zespole, Szczeżołaki.

Terry i Rob stali na tle muru i wyglądali na kompletnie zjaranych.
- Billy totaaalnie jest Melomanem – powiedział do kamery Terry. – Zawsze popierdalał z takim wielkim nożem. Nawet nadał mu imię. Bowie. Znaczy jak David. Że niby nóż-muzyk, c’nie? Kumacie jak to pasi? No i jest z gangu, na stówę wie jak zacierać ślady i takie tam. Staary, mieliśmy farta, że nas nie zadźgał, c’nie? – szurchnął Roba w ramię.
Rob nie odpowiedział, klikając z nieprzytomnym wzrokiem w ekrany e-glasów.

- Kim naprawdę są Mass Æffect? Oddajmy głos naszemu muzycznemu ekspertowi, Agentowi Gwiazd, niepowtarzalnemu Stevowi Silverowi!

Silver siedział w studio o ścianach wytapetowanych okładkami płyt, między którymi wisiały w gablotach fantazyjne gitary i złote winyle. Jak zawsze na wizji, miał perfekcyjnie uczesane srebrne włosy, ubrany był w czarną koszulę i idealnie skrojony srebrny garnitur. Gładko ogolony, dobrze zbudowany i według większości kobiet diablo przystojny.
Okręcił się w obrotowym fotelu ku oku kamery, prezentując w dłoni okładkę płyty.
- „On The Edge” – powiedział. – Tytuł debiutanckiej płyty Mass Æffect dobrze oddaje sytuację w jakiej się teraz znajdują. Ta młoda, bardzo obiecująca kapela, znalazła się na krawędzi. Mass Æffect mają wyraźny styl, mają technikę a na koncertach dają taki show, jakiego dawno nikt nie dawał. A wiadomo, że nikt tak ja nie docenia dobrego show. Ale nie mówię tu o tancerzach, wielkich robotach czy innych efektach przygotowanych przez cały sztab speców, a o prawdziwym rockowym duchu. Miałem przyjemność poznać muzyków Mass Æffect osobiście i nie wierzę, żeby mieli cokolwiek wspólnego z Melomanem. Myślę, że raczej trafił im się wyjątkowo psychopatyczny psychofan. Wiem, że ciężko zapracowali na to co osiągnęli i ostatnie czego pragną to tego typu promocja. Liczę, że ta sprawa szybko się wyjaśni, podobnie jak sprawa dzisiejszych aresztowań. W tej chwili niestety wyraźnie widać, że zespołowi brakuje dobrego menedżera. Naprawdę mam nadzieję, że kariera Mass Æffect nie zakończy się w kryminale. I jeszcze jedno. Kim do -piiii- jest Paris?


Prezenter: Dzisiaj w Ten-minute Holo-Ring mamy dwóch gości, można powiedzieć, że dosłownie z przeciwnych stron barykady. W prawym narożniku Todd Birch, rzecznik sieciowy korporacji Amazon, do której należy centrum handlowe Alamo. W lewym narożniku Francis Bezos, przewodniczący stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, prywatnie syn Jeffa Bezosa, założyciela i prezesa Amazon.
Publiczność: (brawa i buczenie).
Prezenter: Przypomnę zasady. O tym kto ile mówi decydują nasi widzowie online. Gdy wystarczająca ilość osób kliknie naraz ikonę „zamknij dziób” głos przekazywany jest oponentowi. Runda pierwsza, zaczyna Francis!
Francis Bezos: Zacznę od tego, że aresztowanie muzyków Mass Æffect jest ewidentnie powiązane z Alamo. To sygnał: nie angażujcie się, bo was zgnoimy. Kolejna forma zastraszania, tak samo jak nękanie mieszkańców dronami i komunikatami z głośników. Tak samo jak wczorajsze rozpędzenie naszej pikiety pod ratuszem, podczas którego pobito ośmiu naszych działaczy. Pacyfikatorzy to policja na usługach korporacji, tyle że finansowana z publicznych środków…
Todd Birch: Dzień dobry. Powtórzę to co powtarzamy od dawna. Prywatna własność i wolny rynek. To dwa fundamenty, na których wyrosła potęga Ameryki i potęga gospodarcza NoCal. Od trzęsienia ziemi minęło sześć lat, przez które squatersi za darmo zajmowali Alamo. Najwyższy czas aby wróciło do prawowitych właścicieli i zaczęło służyć mieszkańcom miasta. Nowego, lepszego San Francisco, które odbudowujemy wspólnie z Umbrellą i władzami…
Francis Bezos: Chyba niszczycie! Alamo to tylko symbol tego co się dzieje w całym Bay Area. Budujecie miasto dla bogaczy obsługiwanych przez roboty! Już dzisiaj w San Francisco mieszka pół miliona osób o rocznych dochodach powyżej pięćdziesięciu tysięcy Eurodolarów. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że drugie pół miliona ledwo wiąże koniec z końcem. Zarabiać trzydzieści tysięcy rocznie, czyli średnią stanową, oznacza tu być biednym! I tak samo jest aż po San Jose.
Przed trzęsieniem ziemi ludzie od pokoleń mieszkający we Frisco byli jeszcze w stanie jakoś się utrzymać, bo mieli własne domy. W większości ubezpieczone, ale co z tego, kiedy firmy ubezpieczeniowe ogłosiły upadłość a wcześniej zdążyły wypłacić odszkodowania tylko korporacjom do których należały? Ci ludzie…
Todd Birch: Może jeszcze powtórzysz tą teorię o celowym wywołaniu trzęsienia ziemi przez głębinowe bomby soniczne? Doczekamy się dziś jakichś historii o UFO? A może opowieści o tym jak tata cię nie kochał, więc zostałeś lewakiem?
Francis Bezos: Stul pysk. Ceny są tak wywindowane, że zwykli ludzie gnieżdżą się po kilkoro w klitkach lub są zmuszani do przeprowadzki na zatrutą drugą stronę zatoki, skąd nie są w stanie dojechać do pracy. To sposób na obchodzenie ustawy o zatrudnianiu ludzi, wywalczonej przez Amerykanów w trzydziestym trzecim. Oferujecie minimalne stawki, a gdy nie ma chętnych możecie zatrudnić robota. Tylko na eksponowanych stanowiskach pracują jeszcze ludzie, bo żywy człowiek to prestiż, ale całe zaplecze waszych firm obsługują maszyny…
Todd Birch: Akurat rozwój robotyki i programistyki stworzył setki miejsc pracy w Bay Area i powinieneś o tym wiedzieć, tępy lewaku. Pewnie chcesz, żebyśmy cofnęli się do średniowiecza.
Francis Bezos: Ależ żyjemy w średniowieczu. Wszystko należy do nowej arystokracji. Korpokracji, gerontokracji i kapłanów IT. Są jeszcze najemnicy w czarnych mundurach a cała reszta to prekariat. Upadł drobny biznes, zastąpiony przez sieciówki, z których połowa należy do was a druga do Walmart…
Prezenter: Czas minął! Pora na przejście od słów do czynów?!
Publiczność: Taaaak!
Prezenter: Czas na walkę?!
Publiczność: Taaaak!
Prezenter: Panowie, macie podłączone bioporty? Jaką broń wybieracie?
Francis Bezos: miecz samurajski!
Todd Birch: morgensztern.






Billy i JJ


- Aha. Macie prawo zachować milczenie a wszystko co powiecie może być wykorzystane przeciwko wam – powiedział Murzyn. – Albo przeciw temu drugiemu. Albo przeciw wam obu. Kumacie?
Zamknął się wraz z nimi na pace policyjnego vana. Musiała być ekranowana, bo momentalnie stracili dostęp do sieci. Billy zdążył jeszcze dostać wiadomość od Janis: „U prawników? Dlaczego?”, lecz z trudem ją przeczytał, bo wciąż dochodził do siebie po porażeniu taserem. W dodatku bolała go ręka, na która upadł gdy przewrócili go na ziemie. Obaj muzycy byli trochę poturbowani, ale Pacyfikatorzy mieli wprawę w biciu tak, by nie zostawiać śladów. Szans na ucieczkę i tak nie było żadnych. Obaj byli skuci kajdankami a Murzyn opuścił blokadę uniemożliwiającą im wstanie z siedzeń.
Nie reagował na dalsze zaczepki, skupiając się na holo-gierce. Po ruchach rąk wykonywanych przed szybą hełmu odgadli, że gra w Eskimo Frenzy. W dach pojazdu coś uderzyło, lecz żadna odsiecz nie nadeszła. Po chwili poczuli jak wóz rusza. Czarnoskóry Gliniarz całą drogę spędził napierdalając z zapałem harpunami w wirtualne foki.
Jechali jakieś pół godziny nim radiowóz się zatrzymał na dłużej. Zgasł silnik a drzwi paki się otworzyły.
Pacyfikatorzy wyciągnęli ich na mały parking ogrodzonej posesji na przedmieściach. Szumiała niewidoczna autostrada. Po wzgórzach na horyzoncie stwierdzili, że muszą być gdzieś w rejonie San Bruno. Opodal przeleciał właśnie samolot na niskim pułapie – więc też gdzieś w okolicy lotniska.
Stał tu długi dwupiętrowy betonowy budynek z małymi okienkami. Nad drzwiami znajdował się neonowy napis:

ARESZTY AHMEDA
SPÓŁKA Z O.O.

Outsourcing.
W czasach gdy korporacje miały nawet własne siły zbrojne a upierdliwą robotę prościej i taniej było zlecić sklonowanym AI niż Polakom czy Hindusom to słowo nie było tak popularne niż kiedyś. Ale wciąż funkcjonowało w obiegu. Pacyfikatorom, specjalizującym się w zabezpieczaniu imprez masowych oraz tłumieniu zamieszek, nie opłacało się utrzymywać własnych aresztów. Gdy potrzebowali, wynajmowali powierzchnię w takich miejscach jak to.
Dwóch gliniarzy popchnęło ich do wejścia. Wyświetlili swoje odznaki do kamery i metalowe drzwi się otworzyły. W obskurnym holu przywitał ich zza lady i pancernej szyby smagły rejestrator o bliskowschodnich rysach.

- Witam, witam, łowy widzę udane? – z uśmiechem zatarł ręce. – To ci z holowizji?
- Tia – przytaknął biały Pacyfikator.
- Któryś z nich to ten na specjalne traktowanie?
- Nie nie, standard.
- Okey. Imiona, nazwiska, ID.
- James Juan Gonzales, 2802304951. Billy Howlingwolf, 29051377163 – podyktowali gliniarze, rozkuwając ich obu z kajdanek.
- Cele są ekranowane, działa tylko stały terminal, więc można zatrzymać holo, ale radzę oddać je i cenne przedmioty do depozyt – poinformował ich rejestrator. – Nie ponosimy odpowiedzialność za rzeczy co zmieniać właściciela w cela. Depozyt płatny dycha dziennie. Oczywiście można dopłacić do osobna cela, stówa od łebka za dobę, albo do cela comfort, po dwa stówka. Zresztą co będę gęba strzępił, tutaj cennik.
Włączył dotykowy ekran na ścianie. Był to cennik dopłat: za lepsze posiłki (rozwijane menu), ciepłą wodę, szczoteczkę i pastę do zębów, dodatkowy prysznic i przeróżne atrakcje, od konsoli PS10 po jacuzzi i tajski masaż. Ceny jak w dobrym hotelu.
- Akceptujemy płatność przelewem lub chipem.
- Jakbym cię nie znał Omar, powiedziałbym, że jesteś Żydem albo Szkotem – prychnął biały Pacyfikator.
- Kopsnę się wyszczać – oznajmił Murzyn i zniknął w korytarzu.

Obaj świeżo upieczeni aresztanci tymczasem na krótką chwilę odzyskali zasięg i mogli przeczytać zespołowy czat. Obaj dostali też wiadomości.
Do Billy’ego napisała znów Janis:
“O fuck, właśnie oglądam. A już myślałam, że przestałeś na dobre lądować za kratkami. Dobra, wiem teraz nie twoja wina. Bądź tam grzeczny. Kołuję papugę, niedrogiego, bo dużo forsy nie mam i ty pewnie też nie.”
Oraz Izzy:
“Yo. Jack mówi, że w razie jakiej chryi pod celą możesz się na niego powołać. Tylko lepiej nie przed Locos, ale to chyba wiesz. 3m się.”
Do JJ-a napisał zaś Wujek Joe:
“Pacyfki mają murowany wpieprz. Gdyby ktoś w areszcie do ciebie kozaczył to powiedz, że mnie znasz, a gdyby wątpił pokaż mu to zdjęcie.”
Przesłał saksofoniście fotkę sprzed roku, na której JJ i Wujek Joe stali objęci ramionami unosząc w górę flaszki tequili, otoczeni przez chłopaków z warsztatu.
- To jak? – zapytał ich rejestrator.



Chris i Rosalie



Pacyfikatorzy zostali wyłączeni z pościgu, ale Dobre Gliny nie były aż tak zaprzyjaźnione, żeby odpuścić. Styl jazdy Marco pozostawiał delikatnie mówiąc sporo do życzenia. Tylko dzięki poprzedzającej ich osobówce na fałszywym sygnale i ciągłemu używaniu klaksonu pozostali uczestnicy ruchu usuwali się w porę z drogi. I tak paru ludzi zatopionych w e-glasach próbowało wejść pod same koła i minęli ich w ostatniej chwili, przy czym Chrisem miotało po naczepie.
Radiowóz wjechał przed ich pilota i przyblokował go, z pomocą drugiego zatrzymując.
Ścigana przez dwa kolejne radiowozy ciężarówka skręciła z ulicy na parking, zaś z niego na plac przed głównym wejściem do Alamo. Radiowozy próbowały im jeszcze zajechać drogę, lecz Marco wymanewrował je, wjeżdżając między kiosk a niedziałającą fontannę, po czym zatrzymał kolosa tuż przed bramą w barykadzie.
- Wychodź moją stroną! – polecił Marco Rosalie, wyskakując z kabiny i czekając aż ona też wyjdzie drzwiami kierowcy.
– Wyskakuj przez lewą burtę! – zawołał do Chrisa, któremu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Sully przesadził burtę naczepy, opuścił się na rękach i zeskoczył, lądując w kucki na betonie.
Po chwili cała trójka przebiegła przez bramę, która zamknęła się za nimi z chrzęstem blachy falistej.
Dopiero tu Marco i Rosalie wyłączyli i zdjęli holomaski, pozbywając się twarzy pary brzydkich Chińczyków.

Dobre Gliny od dawna miały z tutejszą samoobroną taki układ, że nie pchały się do środka jeśli nie popełniono poważnego przestępstwa, co zdarzało się rzadko.
- Otwierać! – zawołali teraz, wysiadając z radiowozów, ale dość bezradnie spoglądając na dwumetrową barykadę, obsadzoną przez kilkudziesięciu uzbrojonych broń białą i proce ludzi.
- Obawiamy się, że to niemożliwe! – odkrzyknął im Marco. – Będziecie musieli chyba przeprowadzić szturm, czyli wyręczyć Pacyfki.
Gliniarze postali trochę przed bramą, gadając przez komunikatory, lecz w końcu odpuścili. Wsiedli do radiolek i odjechali. Mieszkańcy Alamo wiwatowali, kilku podeszło do przybyłej trójki.

- To co właśnie zrobiliśmy było bardzo nierozsądne – oznajmił Rosalie Głos Rozsądku.

- Wygląda na to, że wymieniłem swojego człowieka i wóz na jednego perkusistę – stwierdził Marco, patrząc na Chrisa. – Mam nadzieję, że to się opłaci.







Anastazja

Upłynął dobry kwadrans nim mogła odetchnąć z ulgą.
Pacyfikatorzy odjechali wprawdzie szybko – a ich ewekuację przyspieszył gromadzący się tłumek wrogo nastawionych, częściowo zamaskowanych tubylców. Kiedy czarny van z JJ-em i Billy’m na pace ruszył z piskiem opon, został obrzucony kamieniami i flaszkami. A z drzwi baru wyłonił się Bob z kijem baseballowym w ręku i pogroził nim zderzakowi pojazdu wołając:
- I nie wracajcie!
Gdy tylko wóz Pacyfikatorów wraz z lecącym nad nim dronem zniknął za rogiem, Dobre Gliny wypuściły Anastazję z radiowozu. Młodszy, który niemal otwarcie z nią flirtował, naginając zasady policyjnej etykiety, rzucił jeszcze:
- Nie musisz oddawać koszulki, ale gdybyś chciała znajdziesz mnie na Fejsie. - Puścił do niej oko, gdy odjeżdżali.

Podekscytowany tłum otoczył Vandelopę, złorzecząc na Pacyfikatorów, pocieszając ją i wyrażając swoje oburzenie z powodu aresztowania jej kumpli. Dopiero gdy Bob zawołał:
- Kolejka dla wszystkich na koszt firmy! - udało jej się wrócić do mieszkania kapeli. Klavinsky, zostawiając barmankę z nagłą inwazją klientów pomógł De Sade znieść do Zgonowozu instrumenty.
Gdy już usiadła za kierownicą vana, oparł się o jego drzwi, wręczając jej jeszcze zimne piwo na drogę.
- Przekaż pozostałym, że jakby co dowiozę im do Alamo ciuchy, czy co im tam będzie trzeba – powiedział przejęty. – Wy do poniedziałku lepiej się tu nie pokazujcie. Nie wiem czy tamci odpuszczą. Dobry kawałek – dodał, stukając palcami w szybę w rytm muzyki.
W tej samej chwili obok pojawił się mały holowizyjny dron. Musiał wypatrzeć Ann, bo pojawił się pod nim hologram ubranej w obcisły kostium dziennikarki, która podeszła do drzwi Zgonowozu.
- Linda van Ness, CBS News – odezwała się głośnikiem drona. – Odpowiesz mi na kilka pytań jak przekupię cię dobrymi wieściami? Twój kolega Chris znalazł schronienie w Alamo i przed chwilą opublikował oświadczenie – obok wyświetlił się obraz oświadczenia Sully’ego jego fejsowym wallu - Jak skomentujesz jego słowa i aresztowanie kolegów z zespołu?







Howl

- Birch wygra – Patrick skomentował debatę w Ten-minute Holo-Ring i wyłączył holowizor. – Wybrali go specjalnie pod ten program.
Howl jednym okiem śledziła wiadomości, bo miała już wieści z pierwszej ręki. Odpisał jej też Bob, że na nakazie prokuratorskim było tylko nazwisko Chrisa i że Dobre Gliny wypuściły Anastazję.
- Twój kumpel z zespołu jest zdrowo szurnięty – ocenił ojciec.
- Nie praw kazań – żachnął się Patrick. - Sam mi opowiadałeś jak nawiewałeś przed policją w trzydziestym trzecim.
To na chwilę oderwało uwagę Howl od telefonu. Jej nigdy tego nie opowiadał.
- Tylko raz – sprostowal szanowany prawnik Peter Howard. – To było podczas Buntu Niszczycieli Maszyn. Ale nie rzucałem butelkami z benzyną i nie linczowałem androidów. Chodziłem tylko na pierwsze demonstracje, nim doszło do eskalacji i walk. To było krótko po tym, kiedy dopuszczono AI do aplikacji adwokackich. Połowie prawników groziło bezrobocie, tak samo jak robotnikom czy kierowcom i bałem się, że mi też.
- Najlepsi jednak przystosowali się i przetrwali – podsumował Patrick celując w niego palcem.
- Jak widać – ojciec z uśmiechem przyjął komplement.

Holofon zapikał ikonką nowej wiadomości od Dale’a, z którym pisała od kilku minut.
“Dobrze czy źle? Jak się czujesz?” – odpisał na jej zdawkowe „Śniłeś mi się.”
"Nie-aresztowana się czuję. Więc raczej dobrze, dziękuję."
“Pytałem, czy dobrze czy źle Ci się śniłem. Czemu miałabyś być aresztowana?”

Dale najwyraźniej dopiero się obudził. Napisał znów dwie minuty później:
“O cholera, właśnie czytam niusy. Byłaś tam z resztą?”
Odpowiedź przyszła tuż po rozmowie z Liz.
“Nie, to było pewne że Pacyfikatorzy na nas będą polować przecież. Póki co nie opuszczam korpo strefy. Spokojnie, mój ojciec już działa i próbuje wyciągnąć JJa i Billa z aresztu. I czemu zaraz źle, skąd takie myśli w ogóle.”
„Nie wiem, sny to dla mnie zagadka, swoich nigdy nie pamiętam. Rozstaliśmy się w końcu w niezbyt miłych okolicznościach. Czyli jednak dobrze. To dobrze. Zadzwonić do Silvera? A może przyjechać do ciebie? Mam dzisiaj wolne.”


W przerwach przeczytała krótkie résumé jego osoby. Dale Pierce, rocznik 2020. Sześć lat temu ukończył studia MBA na Berkeley University of North California. Potem podyplomowe z memetyki. Oba z dobrymi, lecz nie wyróżniającymi się wynikami. Od tamtej pory pracował dla Amuse, najpierw w marketingu, potem w dziale outsourcingu. Według znajomego Patricka, robotę Dale’owi załatwił ojciec, Richard Pierce, który od dawna pracował jako dyrektor wykonawczy, cokolwiek to miało znaczyć. Dale był częścią korporacyjnej arystokracji, do której i ona mogła należeć, gdyby tylko chciała. Był podobno ceniony i lubiany w firmie. Poza nią chyba też. Wysłał właśnie Howl na FB zaproszenie do znajomych. Miał ich niewielu mniej niż ona, ponad trzystu, sporo udostępnień i lajków. Choć było to niczym wobec dwóch tysięcy u Paris, na której publiczny profil Howl weszła, wciąż w lekkim szoku po jej wystąpieniu w holowizji. Większości z nich pewnie nigdy nie widziała na oczy, ale to nie było niczym dziwnym w tych czasach. To raczej Howl była współczesnym dziwolągiem znając osobiście tylu ludzi.



Liz



Wiatr szumiał w odległych koronach sekwoi. W jego podmuchach wyczuwała bryzę oceanu. John zniknął w lesie jakby wchodził do swojego drugiego domu, lecz ogromne pnie przytłaczały i trochę przerażały Liz. Może to tylko stany lękowe na zjeździe. Przerabiała to nie raz, lecz zwykle we własnym lub choć znajomym łóżku. Teraz została sama w obcym, dzikim miejscu. Póki co nie oddaliła się dalej niż pięć metrów od przyczepy, unikając patrzenia na drzewa zbyt długo, zatopiona w bezpiecznym holofonicznym świecie. Howl i Dale po drugiej stronie linii dodawali trochę otuchy. Gdy skończyła rozmowy skupiła się na wiadomościach. San Francisco było tylko trzydzieści pięć mil stąd. GPS w jej holo wskazywał na wzgórza na północ od Bolinas. Tak blisko a jakby inny świat. Czy były tu niedźwiedzie?

John wrócił w samą porę. W dłoni niósł butelkę piwa. Liz była prawie pewna, że nie miał jej gdy odchodził.
- Okłamałem cię, Liz – rzekł, podchodząc. – Przyjechałem tu, żeby zajrzeć do jednej dziupli. Ale nie po rozkazy.
Postawił butelkę na stoliku i usiadł.
- Mam przyjaciela, jeszcze z akademii. Tak dajemy sobie znać, że wszystko u nas w porządku. Wynajdując najdziwniejsze regionalne browary i przekazując je sobie raz na miesiąc-dwa przez dziuplę w drzewie. Wiem, że to wszystko pojebane. Porter o smaku czekolady i masła orzechowego – przeczytał napis na etykiecie. - Będzie ciężko. Coś nowego u twoich przyjaciół?
 

Ostatnio edytowane przez Bounty : 14-12-2017 o 23:45.
Bounty jest offline  
Stary 20-12-2017, 15:05   #117
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację

De Sade pożegnała Boba, przytakując jego ostrzeżeniu. Jednocześnie, gdy szykowała się do drogi Maya informowała ją na bieżąco o tym co działo się na czacie i stronie zespołu, toteż informacje, przekazane przez hologram reporterki, nie zrobiły na niej wrażenia. W pierwszej chwili planowała burknąć po prostu “bez komentarza”, bo chciała jak najszybciej znaleźć się Alamo, pomyślała jednak, że ten komentarz może pomóc jej i innym członkom zespołu.
- Ok, Linda, dostaniesz mój komentarz, ale jeden warunek - nadacie go kwadrans po tym, jak stąd odjadę. - Zażądała, stając na tle uliczki.
- Jasne. Zgoda. Oczywiście - pokiwał głową hologram dziennikarki.
Anastazja przygładziła palcami rozczochrane włosy i zmieniła holomake-up na bardziej dramatyczny.

[MEDIA]https://faustuscrow.files.wordpress.com/2014/08/goetia_girs_emilie_autumn_succubus_art_muse_ghost. gif[/MEDIA]

- Powiedziałabym “dzień dobry Lindo”, lecz ten dzień na pewno dla mnie i dla moich kumpli dobry nie jest. Zabito dziś zajebistą, utalentowaną laskę, naszą znajomą FistBaby. Jedno życie zgasło, a człowiek, którego nazywacie Melomanem wciąż jest na wolności. Co gorsza, jego kolejna ofiara może być związana z naszym zespołem. Dlaczego? Bo użycie naszego tekstu na jej ciele to nie podpis, to wskazówka do kolejnego morderstwa. I co na to władza? Co robią wspaniali Pacyfikatorzy? Powiem ci Lindo, są pieprzonymi marionetkami jebanych korposzczurów. Chris dał po ryju gościowi, który przystawiał się do znajomej, mimo że ta zdecydowanie mówiła “nie”. Sully zachował się jak każdy przyzwoity facet powinien i co za to dostał? List gończy. To samo z moimi kumplami z zespołu, których aresztowano pod nieprawdziwymi zarzutami. Wiesz co oni zrobili? Czym tak strasznie się narazili? Wstawili się za mną, bo Pacyfki nie pozwalały mi się ubrać. Tak, sorry, śpię bez ciuchów, ale to chyba nie jest przestępstwo. - Zrobiła pauzę i przygryzła zmysłowo wargę, mając pełną świadomość jak ta informacja rozbudzi wyobraźnię niektórych fanów - Dlatego jeszcze raz, sorry, ale nie powiem “dzień dobry” powiem za to coś innego - zrobiła znów pauzę - Dzisiejszy dzień nie jest dobry, dziś jest dzień płaczu. Ale to nie jest takie sobie pitolenie, nie użalanie się, nie brak nadziei... to płacz buntownika. Nie damy się! - podeszła bliżej, by kamera zrobiła zbliżenie na jej oczy - Nie damy się jebanym korpo-gnidom, nie damy się Pacyfkom, nie damy się Melomanowi! Jeżeli jesteście z nami, grajcie Rebel Cry jak najczęściej. Cały dochód z odtwarzania utworu w sieci zostanie przekazany rodzinom ofiar Megalomana!
Vandelopa pokazała do kamery znak victorii, czekając aż Linda powie jej, że skończyła nagrywać. Zastanawiała się jak zareaguje Howl na ten występ. W pewnym sensie zrobiła to, o czym koleżanka z zespołu mówiła... tylko po swojemu, spontanicznie.
- Wow - skomentowała dziennikarka. - I to jest rockowy duch! Anastazja de Sade z Mass Æffect, proszę państwa!
Na chwilę uchyliła słuchawki i spojrzała gdzieś w bok, na ścianę budynku. W studio gdzie zapewne przebywało jej ciało ktoś musiał tam stać i do niej mówić.
- Pacyfikatorzy oskarżyli cię właśnie o kradzież i niszczenie dowodów - oznajmiła. - Zapowiedzieli też, że mogą udostępnić nagranie z całej akcji. Jak to skomentujesz?
Anastazja, która miała już odejść spojrzała do kamery, gwałtownie obracając się przy tym. Charyzmatycznej skrzypaczce zaledwie chwila wystarczyła, by utkać kolejną bajkę.
- Krótko i na temat: pierdolenie. A jak chcecie wałkować ten temat, to zostawię wam kilka pytań. Dlaczego nagranie nie trafiło od razu do sieci? Jak łatwo w dzisiejszych czasach manipulować video? I na koniec, jakim cudem półnaga laska mogła zabrać cokolwiek trójce wyćwiczonych Pacyfikatorów i jeszcze się tego pozbyć? Aż dziwne, że nie powiedzieli, że jeszcze w trakcie zaćpałam i zatańczyłam kankana. - Powiedziała z krzywym uśmiechem. - Ludzie, obudźcie się w końcu i zobaczcie jak władza wami manipuluje! - Krzyknęła na koniec do kamerki.
- Dokładnie! - dodał spoza kadru Bob a dron i holo-dziennikarka obrócili się ku niemu, stojącemu na tle szyldu Warsaw. Wcześniej zresztą dawał chyba Anastazji jakieś dyskretne znaki, żeby ustawiła się na tle baru. - Jestem właścicielem budynku i przyjacielem zespołu i mogę zaświadczyć, że nikt z zespołu nie bierze nielegalnych narkotyków - powiedział to z kamienną miną. - Poza tym na nakazie było tylko nazwisko Chrisa. A każdy wróg Pacyfikatorów może dziś liczyć na zniżkę w Warsaw Pub&Bar! - Bob dał znak Anastazji, żeby się ewakuowała.
- Dziękuję - rzekła dziennikarka i dodała do kogoś w studio. - Carlos, puść to za kwadrans.

Vandelopa posłała właścicielowi knajpy buziaka w powietrzu i szybko wsiadła za kółko. Tym razem już nikt jej nie niepokoił, gdy odjeżdżała. Za to kazała Mayi przeczytać najnowsze wiadomości, newsy, wpisy na czacie i stronie zespołu oraz podyktowała jej odpowiedzi, co w sumie zajęło jej prawie całą drogę.


Do Alamo dotarła bez przeszkód, mijając po drodze na Mission Street rozbity podczas pościgu za ciężarówką radiowóz Pacyfikatorów, po który właśnie podjechała laweta.

Cytat:
Wjedź do garażu podziemnego.
- odpisał jej Oliver, więc skierowała się na tyły Alamo.

Wokół dawnej galerii handlowej było teraz spokojnie, nie dostrzegła nigdzie glin, tylko jedną ekipę holowizyjną na placu przed głównym wejściem. Życie zdawało się toczyć zwyczajnym rytmem. Tylko wszystkie wejścia ogrodzono wysokimi barykadami, obsadzonymi przez lokalną samoobronę. Gdzieniegdzie prace jeszcze trwały, tak jak przy wjeździe do garaży podziemnych, gdzie uwijało się kilkunastu ludzi. Facet z samoobrony, którego znała z widzenia zatrzymał Anastazję, ale gdy tylko ją rozpoznał przepuścił, pozdrowił i z uśmiechem skierował na dolny poziom i do Zielonego Sektora.
Górny poziom podziemnego parkingu Alamo służył za największy w mieście bazar, który nadal działał, choć ruch był dziś trochę mniejszy niż zwykle. Mijając szeregi zaparkowanych wzdłuż ścian dostawczaków Anastazja zjechała na niższy poziom, pozostawiony dla pojazdów mieszkańców i skierowała do części, gdzie ściany i kolumny pomalowane były na zielono. Kolor był nieprzypadkowy: połowę sektora zajmowała ogrodzona siatką społeczna plantacja konopii, bujnie rozrosłych pod światłem silnych lamp.
Po chwili ujrzała machających do niej Olivera i Marco, który wskazał jej miejsce parkingowe przy jedynej działającej w Alamo towarowej windzie.
- Dzień dobry - szef samoobrony przywitał ją z uśmiechem, gdy wysiadła ze Zgonowozu. - Ładnie im dogadałaś w TV.
- Nic ci nie jest? - zapytał Oliver. - Przykro mi z powodu JJ-a i Billy’ego.
Ale Ann, która umiała trochę czytać z tonu głosu i mimiki twarzy, w szczególności mężczyzn, odniosła wrażenie, że w ogóle nie jest mu przykro. Nie spodziewała się zresztą tego po Oliverze. Jednak po przeżyciach ostatnich kilkunastu godzin nawet namolna troska wiernego fana przestała być tak bardzo irytująca i skrzypaczka przytuliła ciepło Olivera obdarzając go szybkim buziakiem w policzek.
- Będzie trzeba rozpakować sprzęt i zabezpieczyć przed koncertem. Jak znam życie, pewnie jakieś akcje sabotażowe też wymyślili dla nas. - Powiedziała bardziej do Marco niż Olivera.
- Mamy na to oko, ale zaraz zaniesiemy instrumenty do pomieszczeń samorządu. - zapewnił ją Marco. - Zaraz przyjdzie jeszcze dwóch chłopaków. A ja tymczasem coś sprawdzę. Detektor elektroniki. - wyjaśnił, zakładając duże, nietypowe gogle i zaczął obchodzić dookoła Zgonowóz. Wspiął się nawet po zderzaku, by zajrzeć na dach a potem wsunął pod podwozie.
- Bingo! - zawołał, wyczołgując się spod wozu i wstając, by pokazać Anastazji malutkie urządzenie trzymane na dłoni. - Nadajnik. Tak was namierzyli. Weź go, ale nie niszcz. Może się przydać do zmyłki, jak będziecie chcieli opuścić Alamo.
- Wow... zaczynasz mi imponować. - Skomentowała to odkrycie Anastazja i wsunęła urządzenie do... no tak, w obcisłych szortach nie miała kieszeni, stanika też nie założyła... została jej cholewa buta.
Nadeszli dwaj zapowiedziani tragarze, przywitali się, po czym zaczęli wspólnie z nimi ładować sprzęt zespołu do towarowej windy. Oliver aż stęknął i wyskoczyła mu żyłka na czole od targania perkusji.
- Trenuj trenuj - zaśmiał się Marco. - W samoobronie potrzeba krzepy. Oliver się hmm… zaciągnął. - wyjaśnił Anastazji, po czym dodał: - Aha, Chrisa zostawiłem pod opieką Rosalie, więc pewnie jest u was w mieszkaniu.
- Doprawdy szalejesz dziś z tym nabijaniem punktów. - Powiedziała do niego Anastazja, posyłając jeden ze swoich czarujących uśmiechów i zupełnie ignorując Olivera. Następnie chwyciła swój futerał ze skrzypcami, jakiś zwój kabli i zaczęła nieść je za chłopakami.
- Ja? - zdziwił się Latynos, ładując wraz kumplem do windy klawisze. - Ja tylko wykonuję swoją pracę, mała. Czy jakoś tak szedł ten tekst.
- Tak, robimy tylko to co do nas należy - wtrącił się lekko zadyszany Oliver. - Będziemy bronić Alamo. Chrzanić nowe mieszkania, zamiast tego postanowiłem kupić gitarę.
Winda ruszyła i po kilku sekundach zatrzymała się na pierwszym piętrze galerii. Kilka minut później wszystkie instrumenty zostały zamknięte na klucz w pokojach samorządu.
- Pilnujcie ich. - Powiedziała jeszcze De Sade, po czym zwróciła się do Olivera - Po co ci gitara, jak nie umiesz grać?
- Umiem w Guitar Hero VR - odpowiedział z dumą.
- Dobra, zanim zostaniesz rockmanem musisz nauczyć się bić - rzekł do niego Marco. - Sam chciałeś, to teraz bez wymówek. Postaram się oddać ci go jak najszybciej - zwrócił się do Anastazji, posyłając jej za plecami Olivera porozumiewawczy uśmiech.
- Nie spiesz się... - mruknęła pod nosem i ruszyła w kierunku schodów, by dotrzeć do swojego mieszkania.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
Stary 28-12-2017, 10:35   #118
 
Vivianne's Avatar
 
Reputacja: 1 Vivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputacjęVivianne ma wspaniałą reputację
- Nie wiem czy się opłaci. Powiedz Marco, czemu masz takie parcie na nas koncertujących podczas czystki? - Perkusista spytał machając wyszczerzony dłońmi do wiwatujących squatersów. - Czemu akurat my i jak taki koncert może pomóc?

- To nie był mój pomysł, tylko samorządu - odpowiedział Marco jak już przybił piątkę kilku swoim ludziom. - Ale rozumiem pomysł. Jesteście stąd, jesteście znani… dzisiaj to już naprawdę znani a im chodzi o to, by przyciągnąć jak najwięcej ludzi. Pogadacie z nimi. Reszta kapeli jakoś do nas dotrze?

- Anastazja pewnie tak, spróbuję co w mojej mocy by wyciągnąć JJ’a i Billy’ego, ale… - Chris zrobił zakłopotaną minę. - Wiesz, to było jakoś tak na wariata. Ani nam rzuciła o koncercie, nawet o tym głębiej nie pogadaliśmy i zewsząd tylko cały czas info że gramy. Skontaktuję się z Howl, Liz, ale kurwa nic nie wiem.

- Na wariata to była jazda tą ciężarówką - wtrąciła się i spojrzała na obu z cieniem wyrzutu w oczach. - Ja jebie, nie dla mnie takie stresujące zabawy - dodała pod nosem i klapnęła tyłkiem na ziemię. - Coś tam z nocy kojarzę, że Anastazja i Billy chyba też mówili, że w Alamo zagrają i będą namawiać też resztę zespołu - powiedziała i zaczęła przeglądać neta. Musiały już tam być informacje na temat konfrontacji zespołu z Pacyfkami.
Było tego wręcz od groma. Mass Æffect stali się tematem dnia. Billy i JJ aresztowani, Sully i Anastazja poszukiwani. Rosalie trafiła też na dopiero co wrzucone do sieci publiczne oświadczenie Chrisa.

- Myśleliśmy tu też o prawdziwym koncercie jutro wieczorem - rzekł Marco. - Ale nie wiem jak zagracie bez dwóch członków zespołu. Chyba, że uda się wam jakoś ich wcześniej wyciągnąć. No nic, postaraj się tu ściągnąć resztę. Poczekamy jak się sprawa rozwinie. Rosie, oprowadzisz naszego gościa? - zwrócił się do tatuażystki - My tymczasem przygotujemy pokoje gościnne.

- Co za dzień… - mruknął perkusista.

- Ha, piękne oświadczenie - pochwaliła Chrisa i pokiwała z aprobatą głową. Jeszcze chwilę pogrzebała w necie przeglądając najświeższe informacje na szkiełkach holokularów. - Niezły cyrk - skwitowała wysyłając wiadomość do Anastazji.
Cytat:
“Gwiazdo, jedziesz do Alamo? Odpisz tym razem!”
- Pokoje gościnne… luksusy jak dla prawdziwych gwiazd - zaśmiała się krótko i zupełnie nie radośnie. - Chodź Chris, jak dobrze pójdzie może nawet załapiemy się jeszcze na jakieś żarcie.

- Żarcie brzmi bardzo w porządku. - Sully pokiwał głową. - Mi tam specjalnych wygód nie trzeba, ale jak mi pokażesz u kogo tu można kupić piwo i fajki, to zacznę być twoim fanem.
Cholernie bym zapalił…

W Alamo można było dostać praktycznie wszystko, od batatów po kałasznikowy. Jak również tanie fajki domowej roboty albo z meksykańskiego przemytu.
Cały poziom podziemnego parkingu zajmował największy w mieście bazar, który chyba nadal działał, bo schodami prowadzącymi w dół z głównego holu galerii wchodzili ludzie z torbami zakupów.

Podniosła się z podłogi z lekkim westchnieniem. Wszystko wskazywało na to, że zaczyna dopadać ją kac - To ty nigdy tu nie byłeś, że pytasz gdzie fajki można kupić? - spytała i spojrzała na niego jak na kosmitę. - Za mną - skinęła głową i poprowadziła go w stronę targowiska. W międzyczasie dostała wiadomość od skrzypaczki:

Cytat:
“Właśnie jadę do Ciebie misiu. Włóż świeże majtki. Albo wcale nie zakładaj <3”
- Anastazja już do nas jedzie - powiedziała - znaczy trzeba kupić kilka browarów więcej - dodała bardziej do siebie niż do Chrisa, gdy doszli już na skraj bazaru. - Tadam - rozłożyła ręce w teatralnym geście - wszystko czego dusza zapragnie pod ręką. Plus mieszkania w Alamo.

- Konkretnie - Chris był zafascynowany. - Pojutrze nalot, na zewnątrz umocnienia, a tu dalej wszyscy mają to w dupie i handlują. Nie spodziewałem się - Pokręcił głową. - Dobra, to zaraz jeszcze przedzwonię do Liz. Howl coś smęci, nie do końca wiadomo co z nią… Jakże się wszystko popieprzyło - mruknął przechodząc między stoiskami. - Na wszelki wypadek zrobimy zapasy dla wszystkich.

- Dziwisz się, że dziś handlują, serio? Jeśli faktycznie wygnają nas z Alamo to większość ludzi straci nie tylko dom ale i źródło utrzymania - przerwała na chwilę by uśmiechnąć się do młodej Azjatki w zaawansowanej ciąży, która pracowała przy straganie z narzędziami i różnej maści “przydasiami”. - Założę się, że w poniedziałek będą tu sprzedawać chorągiewki z antykorpo hasłami i hot-dogi. Muszą z czegoś żyć - skończyła smutnym tonem i wzruszyła ramionami.

- W sumie… fakt. Nie wiem, trochę wyobrażałem sobie Alamo na chwile przed… - Chris skrzywił się. - Sam nie wiem, jak twierdzę przyszykowaną do bitwy. A tu ludzie po prostu żyją. Normalnie, na przekór. Ech… wiesz co jest najgorsze? Zagramy, niech wyjdzie epicko, niech przyjdą tu tysiące ludzi z zewnątrz, zablokuje się pacyfikatorską eksterminację. Na dzień, dwa, tydzień. Przyjdą innego dnia, gdy ludzie się rozejdą.

- Możliwe - przyznała - ale zobaczą przynajmniej, że ludzie potrafią walczyć o swoje, zawsze coś. A te kilka dni czy tydzień to dla wielu z nas robi różnicę, wiesz jak trudno jest znaleźć jakiś kąt do mieszkania jeśli nie sra się hajsem? Dobra, koniec smętów. Może zdarzy się jakiś kurwa cud i Alamo będzie funkcjonować w niezmienionej formie przez następnych parę lat.

Ruch na bazarze był jednak mniejszy niż zazwyczaj, dostrzegł to nawet Chris, który był tu pierwszy raz. Czwarta część straganów był zamknięta i klientów nie przewalały się zwyczajowe tłumy. Ale i tak wszystkiego był dostatek. Panowała wąska specjalizacja - odwrotność zautomatyzowanych supermarketów. Na stoisku z piwem było tylko piwo, na stoisku z fajkami tylko fajki, za to w wielkiej obfitości marek, głównie meksykańskich. Starszy Latynos bez połowy zębów rozpoznał chyba Chrisa, bo wskazując na niego łamanym anglo-hiszpańskim mówił coś o holowizji i wręczył mu kilka paczek Faros, kategorycznie odmawiając przyjęcia zapłaty. Również dwa sześciopaki piwa otrzymali od innego sprzedawcy za darmo. Ludzie robili im holofonami zdjęcia.
Sully uśmiechał się, pozdrawiał zaczepiających, czasem poklepał kogoś po plecach, kto bardziej się spoufalał, ale widać było po nim, że czuje się jakoś… dziwnie. Jak na muzyka, który choćby przy wąskim zbiorze fanów powinien być przyzwyczajony do podobnych zachowań, było to dziwne.
- Ech… chodźmy Rosie do tego mieszkanka - rzekł w końcu.

- Znaczy nie dasz mi ogrzać się w blasku swojej sławy i poczuć się przez chwilę jak gwiazda? - zapytała z udawanym żalem. - Chodźmy - dodała zaraz, bo jej podstawową potrzebą było teraz posadzenie dupska na czymś miękkim i otwarcie browara. - Zobaczysz jak przyjemnie można się urządzić w sklepie obuwniczym. - Ruszyła w stronę schodów prowadzących na wyższe piętra.

- Jeszcze się pogrzejesz. - Sully uśmiechnął się zapalając papierosa i częstując tatuażystkę. Ruszył za nią na górę.

- Nie palę - powiedziała i po sekundzie wahania sięgnęła po papierosa. - Dziś mogę zrobić wyjątek - włożyła papierosa do ust. - Daj ognia, nachyliła się ku perkusiście gdy człapali niedziałającymi, ruchomymi niegdyś schodami na drugie piętro. - Ciekawe czy cokolwiek wyjdzie z tego waszego koncertu. Kto się wygadał, że jest pomysł żebyście zagrali w Alamo? - zaciągnęła się i skrzywiła lekko. Palenie papierosów nie sprawiało jej najmniejszej przyjemności.

- Fajnie jakby wyszło. Motyw, że jakoś pomogliśmy w kwestii Alamo to więcej niż jakieś kontrakty. - Chris nachmurzył się lekko. - A kto wygadał? Nie mam pojęcia. Mam wrażenie, że jakoś nagle wszyscy naokoło wiedzieli. Kwestia czy ktokolwiek chlapnął przypadkiem, czy jakoś celowo ktoś rozbuchał motyw. Zresztą Rosie, umówmy się - Sully spojrzał na tatuażystkę. - Marco i reszcie zależy by na koncert przyszło w kij ludzi. Że Masa przeciw Pacyfom. Wcześniej czy później i tak trzeba byłoby ogłosić. Czy wczoraj, czy dziś. Inaczej kto by przyszedł?

- No jasne, macie zagrać żeby przyciągnąć ludzi - przyznała - ale plan był chyba taki, że koncert ogłoszą dopiero, gdy zespół będzie sobie spokojnie pił browary w Alamo. Wtedy pewnie udałoby się uniknąć tej całej akcji z Pacyfikatorami. Ale nie ma co rozkminiać, stało się. A ty zostałeś gwiazdą sieci - dodała po chwili i zaśmiała się rozbawiona ale nagły przypływ dobrego humoru szybko się skończył. - I jeszcze ta akcja z FistBaby, no kurwa chore - skwitowała gdy dochodzili już do jej lokum.

- Szkoda Fist… To ścierwo beknie i to nie tylko za Baby. Za Didi, za każdego. To jakieś posrane! Jaki motyw może mieć ktoś mordujący muzyków. - Perkusista rozłożył bezradnie ręce. - Zrozumiałym… gliny, dealerzy… pracownicy korporacji, czy choćby dziennikarze. Ale co temu zjebowi mógł zrobić jakiś muzyk, że teraz poluje seryjnie.

Snując te ponure rozważania i paląc (Alamo było oazą nikotynowej wolności) weszli zepsutymi ruchomymi schodami na drugi poziom centrum handlowego. Na krętych galeriowych pasażach mimo pory sjesty panował spory ruch. Część mieszkańców wyprowadzała się wraz z dobytkiem. Ale reszta pracowała intensywnie nad obroną swojej twierdzy. Przenoszono i cięto meble oraz inne przedmioty, tworząc z nich prowizoryczne tarcze i elementy barykad.
Gdy dotarli na miejsce Sully ujrzał na własne oczy mieszkanie, które znał z opowieści Anastazji. Dawny sklep obuwniczy podzielono ściankami działowymi na pięć pokoi. Była tu toaleta a nawet przerobiony ze zraszacza przeciwpożarowego prysznic. Oraz wspólna kuchnia, a w niej kuchenka, lodówka, czajnik a nawet ekspres do kawy. Jak również stół i cztery krzesła. Czego chcieć więcej?
Ponieważ w pokoiku Rosalie były tylko dawne sklepowe półki i materac, fotel i prowizoryczna szafka nocna to do kuchni właśnie się skierowali. Nie było akurat nikogo z pozostałych lokatorów.

- Siadaj - wskazała na jedno z kuchennych krzeseł - może mamy nawet coś do żarcia - zajrzała do lodówki. - Ooo - przeciągnęła radośnie - kochana Lily zostawiła nam nawet kilka kanapek z jakąś seropodobną pastą - postawiła talerz na stole. - Częstuj się - zaproponowała i sama sięgnęła po kromkę. - Tam jest moje 8 metrów kwadratowych luksusu - wskazała na jedne z pięciorga drzwi. - Tu Anastazjia, Olivier - pokazywała kolejne wyjścia ze wspólnej kuchni. - Spora rodzinka Azjatów, para Latynosów i Lily z mężem - wyliczyła wszystkich sąsiadów z pełnymi ustami. - Niezła zbieranina, nie? - sięgnęła po piwo, by za chwilę uśmiechnąć się błogo na dźwięk otwieranej puszki.

- Ciasne ale własne - Chris pokiwał głową odpalając własne piwo i rozglądając się ciekawie. - Przynajmniej masz własny kąt - mrugnął - ja muszę kimać w salonie. Wszyscy z tego lokum zostają na opór, czy ktoś wybiera opcję ewakuacji? Jak niektórzy, których widziałem po drodze pakujący menele i zamierzający spadać.

- A wiesz, że nawet nie wiem - zrobiła zakłopotaną minę bo sama była zdziwiona tą odpowiedzią. - Lily z mężem zostają, to wiem na pewno. Olivier i Anastazja szukali chyba czegoś do wynajęcia, ale raczej niewiele z tego wyszło. A co z resztą to serio pojęcia nie mam. Ale gdybym miała dzieci - zrobiła małą pauzę, jakby ją coś gryzło - gdybym tu wychowywała dzieci to raczej spadałabym stąd w podskokach przy pierwszej nadarzającej się okazji.

- Mhm… kumam. To jak się okaże, że wszyscy zostają, to kimnę gdzieś tu - Rozejrzał się po przestrzeni wspólnej, od biedy można było tu gdzieś się ułożyć. - Cóż gdybym dalej był z Arwą i miał pod opieką Connie, to też bym z nią stąd spadał. - Chris upił piwa. - Lamia daj jakiś music. - Duch aktywowała się wylatując spomiędzy obojczyków rockmana i z głośniczków drona/komputera pokrytego wizualizacją diablicy popłynęła muzyka. Utwór jednej z wiodących grup funkymetalu, będący zeszłorocznym hitem.

- Hm… chcesz mi pomóc przy holooprawie na koncert? O ile ten się odbędzie.
- Chcesz tu spać? - spojrzała na niego jak na półgłówka. - Zapomniałeś już, że Marco szykuje ci i reszcie zespołu gwiazdorskie apartamenty? - uniosła brew. - No dobra, przyzwoite pokoje, w końcu to wciąż standard Alamo - upiła łyk piwa.
Na samo wspomnienie o holooprawie na ustach Rosalie pojawił się wielki uśmiech. - Jeśli się do czegoś przydam - podjarała się jak dziecko nową zabawką - całkiem nieźle rysuję - pochwaliła się nieskromnie. - No i nie mam lepszych planów na dziś.

- Ja nie potrafię rysować, dziś to nie ma sensu. Proste wizje jakie masz w głowie, a AI sprofilowana na tworzenie holo sama wszystko opracowuje. Chcesz sprawdzić? Wymyśl sobie jakąś prostą wizualizację i opisuj to Lamii, potem tylko koryguj jak wyświetla nie do końca to o co ci chodzi. Lamia, weź zaprogramuj holo pod wytyczne Rosie.*

- Serio, ta takie proste?! - zdziwiła się. - Czuję się oszukana - westchnęła. - Ale dobra, zobaczmy, co wyjdzie z połączenia mojej wyobraźni i umiejętności Lamii - zastanawiała się przez moment stukając opuszkiem palca w puszkę. - Dobra - zaczęła dość niepewnie - widzę to tak: dłoń tatuatorki wykańcza dziarę, kilka koni dajmy na to, o! Albo jednorożców - uśmiechnęła się jak dziecko. - I one nagle ożywają, wybiegają z ciała. Biegną na widza z każdym krokiem robiąc się coraz większe, aż osiągają naturalne rozmiary konia - spojrzała wyczekująco na ducha Chrisa.

Efekt był… dziwny.
Na Rosie spod holograficznej dłoni pogalopowały dwa hipopotamy.
- Pierwszy wybór jest ważny - powiedziała radośnie Lamia. - Aaaaa… wiecie, że hipopotam w starogrece to 'koń rzeczny’?
Chris przeciągnął dłonią po twarzy.
- No w każdym razie ważny jest pomysł, wizja, idea, Szczegóły tworzy maszyna, i trzeba tylko korygować je. Wade, mój kumpel z Holodevils, zamawiając tą kretynkę uważał, że opór i złośliwość AI działa stymulująco na projektowanie. W tym przypadku, że im dłużej byś się użerała z Lamią, że to mają być jednorożce i jak szczegółowo wyglądające, tym sama byś po drodze dopracowywała w głowie swoją wizję. Ulepszała ją.

- Hipopotamy też spoko - powiedziała wciąż zauroczona tym, co przed chwilą zobaczyła. - Zajebistą masz robotę, serio. I nie narzekaj na swojego ducha. Mógłbyś mieć skrzydlatego prosiaka z charakterem moralizatorskiej matki.

- Ok, masz rację - Chris roześmiał się. - W sumie to się już przyzwyczaiłem. Sęk w tym, że Ty możesz dużo pomóc przy oprawie. - Wycelował w Rosie fajkiem. - Liczy się głównie pomysł i zwykle najlepiej sprofilować holo pod miejsce, event, ludzi. Wiesz coś jak holo na Diversity w niewidzialnym. Niewidzialny klub, niewidzialni muzycy. Ty znasz Alamo. Szczegóły, niuanse, ludzi, duszę tego miejsca. Kumasz?

- On tak gada każdej lasce, którą próbuje przelecieć, nie daj się mała. - Usłyszeli znajomy głos nim zza kotary wychyliła się czerwonowłosa głowa Vandelopy, która wyszczerzyła w uśmiechu zęby.
- Nie ma to jak poranna przebieżka, co?

- Mówisz z doświadczenia? - Rosalie puściła jej oczko i wyciągnęła w kierunku skrzypaczki puszkę z piwem. Wstała ciężko, by schować pozostałe browary w lodówce. Zmierzyła Anastazję wzrokiem - ty widzę wyszłaś z opresji obronną ręką?

- Obronną, nie obronną, ale jak nie przeleciała żadnego gliniarza, to jak porażka. Stąd ją ściąga ku tematom przelatywania. - Sully pokiwał głową i rzucił skrzypaczce paczkę fajek.

- Ale, że miałaby przelecieć Pacyfikatora? No trochę fuj - wzdrygnęła się.

- Hm… czy to byłoby najgorsze co przeleciała… - Chris udał zastanowienie drapiąc się po brodzie.

- Nie, jest przecież Olivier - palnęła ze śmiechem, ale zaraz zrobiło jej się trochę głupio.

Anastazja spojrzała na nią mrużąc oczy i zaciskając usta, w które wetknęła jeden z papierosów. Jej wzrok mówił wszystko - TO NIE JEST ŚMIESZNE. Mogli nabijać się z latania półnago po ulicach i ujeżdżania jakiejś Pacyfki, ale ten temat był dla skrzypaczki wybitnie drażliwy. Po chwili jednak odparła:
- To dlatego, że nie zaliczyłam SillyBoya... - nagle zaczęła się nad czymś zastanawiać i odpalając fajkę, zapytała Chrisa - Wtedy... my nie... co nie?

- Super, że spieprzyłaś spod Warsaw - odpowiedział perkusista z niewinną miną. - Bałem się, że ściągną wszystkich. - Konsekwentnie unikał odpowiedzi na zadane pytanie. - Ej, zjemy coś? Piwo, faje, git. Ale coś można by wszamać.

Teraz groźne spojrzenie De Sade przeniosło się na perkusistę. Chwilę wpatrywała się tak w niego, by wreszcie wypuścić dymka i powiedzieć:
- Fakt, zdałoby się, ale ciężko szamać jajka na bekonie jak nasi w pierdlu siedzą. Mamy jakiś plan jak ich wyciągnąć?

Sully westchnął.
- Jakiś jest. Chwiejny. - Zaciągnął się. - Nie wiem za co ich zgarnęli, ale nakaz meli na mnie, czyli pewnie wzięli ich za jakieś mało znaczące, wykroczeniowe gówno by przetrzymać na 48 - powtarzał to co wcześniej Howl i Liz. - Ale od rana jesteśmy wszyscy, w tym oni, świadkami w sprawie śmierci Fist i zabójstw Melomana. Może jak Dobre Gliny prowadzące to śledztwo nacisną Pacyfy, to wydostaną naszych z aresztu, nie wiem… na przesłuchania, czy inny shit. A ja mam coś, na czym zależy Dobrym. Trochę skomplikowane, ale potrzebuję godziny programowania i jeden dwa telefony, to się okaże czy coś z tego może być, czy dupa.

- Brzmi nieźle. - Przyznała Vandelopa wodząc teraz wzrokiem za Ross, która całkiem seksownie pochylała się nad lodówką. - Tylko co jak jebnie? Co jak nie wyznaczą kaucji? - zaciągnęła się - Wiesz o co mi chodzi, nie? Silver... wyciągnąłby ich z tego pewnie w 5 minut, gdybyśmy podpisali ten jego cyrograf.

- Dlatego mam zamiar stanąć na uszach, by nie musieć zwracać się do Silvera - warknął Chris.

- Kontrakt płytowy znaczy? - tatuażystka chwilę przyglądała się Anastazji, która dziwnie wyglądała w zwykłym za dużym t-shircie.- A ty nie chcesz podpisywać? - znów spojrzała na perkusistę ze zdziwieniem. - Kasa, fani, więcej kasy, więcej fanów - mówiła do niego takim tonem, jakby tłumaczyła durniowi, że 2+2 to 4 i inaczej być nie może. - A do żarcia są kanapki. Mówiłam przecież, że Lily kilka zostawiła.

- Kontrola - odpowiedział jej muzyk. - To korpo muzyczna, a one mielą takich jak my jak chcą.

Srebrnowłosa wzruszyła ramionami. - Jak wszędzie. Coś za coś - powiedziała tonem oznajmiającym najoczywistszą z oczywistości. - No dobra, ale zanim zaczniecie wyciągać kumpli z dołka to chyba i tak musicie ustalić czy jutro tu gracie i czy wyciąganie JJ’a i Billy’ego jest pilne czy bardzo pilne - powiedziała i pacnęła się w czoło. - Kurwa - pokręciła głową załamana swoim ogarnięciem. - A ja muszę spytać twojej byłej czy zamieni się ze mną na dni pracy.

- Pewnie pomyśli, że to wszystko moja wi… eeee… - Chris urwał. - No ja chcę grać. Liz też jest na to nastawiona, Howl nie wiem, ciężko się z nią gadało, ale Anastazja też… więc brak tylko chłopaków. - Spojrzał na skrzypaczkę.

- Musimy ich wyciągnąć. - Powiedziała wyjątkowo poważnie. - Nie chcę krakać, ale każda godzina tam to ryzyko, że połamią im paluchy albo... coś im zrobią. Wiesz, Billy ma doświadczenie, ale JJ bywa czasem cięty. Tak jak w trakcie aresztowania niepotrzebnie sprowokował tego glinę przekraczając granicę między sraniem im a dawaniem powodu do wsadzenia do paki. - Na chwilę zamilkła zaciągając się papierosem. - Mam wywalone na Silvera i też wolałabym w to nie wchodzić, ale jeśli ten kontrakt jest ceną za ochronę przed Pacyfkami i temu podobnymi wrogami, których ostatnio tylko nam przybywa, myślę, że trzeba rozważyć zapłatę. Nawet jeśli walutą jest nasza swoboda.

- Rosie ciekawiło skąd wyciekło, że mamy tu grać. To w sumie nieważne, ale byłoby ciekawie, gdyby to Silver za tym stał. - Na twarzy Chrisa pokazało się odbicie ponurych myśli. - Z jednej strony wsparcie dla nas, obietnica wyciągania z gówna, z drugiej może kontakty z Pacyfami i lobby by nas jak najmocniej dojechali, abyśmy nie mieli alternatyw. Mr Silver na białym koniu z kontraktem w ręku, remedium na całe zło. Normalne procedury korporacji. Może i nie będzie wyboru Ann i by ratować chłopaków trzeba będzie się skurwić i złożyć podpis pod tym cyrografem, ale mam zamiar przedtem zrobić wszystko co w mojej mocy, by wyciągnąć ich bez interwencji tego srebrnego cwela.

Skrzypaczka pociągnęła łyk piwa.
- A czy ja ci bronię? Mogę nawet skombinować ci jakieś śniadanie, żebyś się postarał. A jak ci się uda... ugotuję ci obiad ubrana w sam fartuszek. - mrugnęła do niego zalotnie.

- Mraaaau! - Sully na tę obietnicę wyraźnie się ożywił. - Rosie, mogę zająć twoją sypialnię na jakąś godzinkę, może dwie?

- Nie nasmrodź za bardzo, nie mam tu takiego luksusu jak otwierane okno i dostęp świeżego powietrza - powiedziała z lekkim żalem. - Jeden z minusów mieszkania w Alamo - wzruszyła ramionami i wskazała dłonią w kierunku swoich drzwi. - Ja będę musiała pogadać z Kirkiem albo Arwanee i wybadać, co szef myśli o wysiedleniu Alamo. Wolałabym być tu jutro - utrwala zawieszając się na chwilę jakby się nad czymś zastanawiając.

Arwanee, po upewnieniu się, że ma z kim zostawić córkę, zgodziła się zastąpić Rosalie. Już kilka razy wyświadczały sobie podobne przysługi, tym razem to Rosie będzie wisiała koleżance dodatkowe godziny.
- Przy okazji mam prośbę - dodała Arwanee. - Postaraj się przekonać tego stukniętego ojca mojego dziecka, żeby nie dał się zabić i chociaż nie robił więcej głupot niż już zdążył zrobić, ok? Wiem, to Chris, więc nie oczekuję cudów. Wiadomo, że zagra w Alamo i to rozumiem, ale gdyby chciał na przykład bić kolejnych policjantów, może da się mu to wyperswadować. Spróbuj być jego Głosem Rozsądku, takim jak ta twoja cudna skrzydlata świnia. Może co któreś słowo dotrze. I na siebie też uważaj. Wreszcie mam fajną zmienniczkę w pracy i nie chcę jej stracić.
 
__________________
"You may say that I'm a dreamer
But I'm not the only one"
Vivianne jest offline  
Stary 29-12-2017, 00:32   #119
 
Leoncoeur's Avatar
 
Reputacja: 1 Leoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputacjęLeoncoeur ma wspaniałą reputację


Chris kiwnął głową i zabierając dwie puszki piwa zaszył się w ‘sypialni’ Rosie.
Jak wysłać plik przez sieć, gdy jednocześnie ten plik nie może znaleźć się w sieci? Chris stanął przed odwiecznym problemem: jak zjeść ciastko i je zachować.

Ten filmik był cholernie niebezpieczny, a w necie buszowali runnerzy i SI będący specjalistami w wyszukiwaniu co smaczniejszych kąsków. Przed specjalistami i hakerskimi SI nie broniła prywatność maili, zabezpieczenia plików i serwerów, lub po prostu ukrywanie pliku w różnych dziwnych, zdałoby się nieistniejących miejscach przestrzeni cyfrowej. Ustalenie kto, skąd i kiedy wrzucił daną rzecz w sieć też było jedynie kwestią poświęconego czasu i umiejętności. Anonimowość była fikcją, o ile ktoś się tym mocno zainteresował, sporo potrafił i bardzo mu zależało. VPNy i ustawienia proxy dawały bezpieczeństwo w takim samym stopniu jak najnowocześniejsze systemy antywłamaniowe i pakiet ochrony WeGuard.
Coś takiego zatrzyma każdego.
No chyba, że ktoś zechce sforsować twoją chatkę za pomocą ciężkiego czołgu M3AV2 Franks.

Na początek Sully wyczyścił plik z wszelkich metadanych, po czym podzielił go na pięćdziesiąt siedem kawałków metodą chaotycznej fragmentacji. Otrzymane pięćdziesiąt siedem plików zamiast ryzykownego szyfrowania, po prostu przenicował zmieniając dane w niemożliwy do odczytania binarny bełkot oflagowany jako pliki wykonywalne, biblioteki .dll, albo pliki segmentowe zaplecza danych dla projekcji holo. Na wszelki wypadek okrasił każdy z takich plików legitnymi sekwencjami kodów i danych uwiarygadniających ich preparowane przeznaczenie, a także kolejną dawką binarnego bełkotu wplecionego w to co powstało z przetworzonych danych składających się wcześniej na film. Exe-ki faktycznie coś inicjowały, biblioteki .dll naprawdę przechowywały zasoby implementujące podprogramy, a w sekwencjach segmentów plików .HV7 rzeczywiście były dane dotyczące holoprojekcji.
rzecz jasna nie tych robionych przez Chrisa.

W efekcie powstało 57 plików, z których nikt nie potrafiłby złożyć czegoś sensownego nawet gdyby:
  1. wiedział, że coś tam w ogóle jest
  2. wydzielił właściwą część bełkotliwych danych od logicznych ciągów i bełkotu śmieciowego
  3. był pewien, że plików było dokładnie 57
Równocześnie z tworzeniem tych plików powstawał “keyfile”, mający możliwość połączenia tego wszystkiego w jedną spójną całość. Sęk w tym, że keyfile nie było informacji ile ich jest. Wystarczyło podać mu 56 lub 58 spreparowanych plików i odzyskanie czegokolwiek co Chris chciał ukryć byłoby niemożliwe nawet posiadając klucz. “Keyfile” 57 plików i pewność, że to te właściwe dawały dopiero…

Sully odpalił program na localspace, a ten zabrał się zaraz za tę szaloną piećdziesiątkę siódemkę.
W kilka minut później w folderze pojawił się kolejny plik o długiej, losowej nazwie. Plik video.
Chris włączył i obejrzał całość zwracając uwagę, czy te całe akrobacje nie popsuły obrazu choćby miejscami.

Gdy skończył zlecił Lamii stworzenie dwustu czterdziestu trzech kolejnych plików różnego przeznaczenia, przeładowanych solidną dawką binarnego bełkotu w zasadzie nie różniących się szczególnie od tych, które sam tworzył.
Znał swojego ducha i widząc z jaką pasją przystąpiła do pracy… wiedział, że coś kombinuje

Wszystkie trzysta plików rozesłał po sieci umieszczając na różnych serwerach poprzez pętle VPNów imitujących wgryw z takich miejsc jak choćby WI-FI w Taj Mahal, rosyjską stację biegunową, czy też Mołdawskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk.

Ostatnim akordem było sporządzenie pliku z listą i lokalizacją właściwych 57 plików. By odzyskać filmik z sieci trzeba było zatem mieć pliki, keyfile i tę listę.
- Masz jeszcze jedną! - Lamia przesłała mu utworzony inny plik z listą, a jej holograficzna twarz wyrażała bezbrzeżną radość z uczynionego psikusa.
Sully zmarszczył brwi i ściągnął dwadzieścia trzy pliki uploadowane wcześniej przez siebie w ramach tych trzystu i kazał przemielić je przez keyfile.
Zaraz powstał w folderze kolejny plik video.
chris odpalił go i pokazał się filmik okraszony muzyką.


Urywek jakiegoś starego filmu.
Dwóch gliniarzy (Lamia ich stroje przerobiła na pacyfikatorskie) wchodzący do jakiegoś klubu.
Chris zaczął się śmiać.
- Niezłe mała, niezłe…
- Staram się - odpowiedziała. - W końcu wkurwianie ludzi to moja specjalność. Wysyłać listę i keyfile Natashy?
- Tylko Keyfile.
- Tajes, szefie. Poszło.

Po chwili Saskaya odpisała:
Cytat:
Napisał Natasha
A co to?
Wiadomość dołączyła do całej listy otrzymanych w ciągu ostatnich dwóch godzin. Pisali lub dzwonili ojciec, Candy (która była z rodziną na Hawajach, Chris dopiero sobie o tym przypomniał, ładnie by wyszedł na wcześniejszym pomyśle schronienia się w jej korpostrefie), Han i Nigel, pytając czy jest cały i tak dalej. Han nie mógł już się doczekać poniedziałkowej zadymy. Za nim listu gończego nie wystawiono. Albo nie mogli go zidentyfikować, albo skupili się na Sullym, który jako członek zespołu mógł Pacyfikatorom bardziej zaszkodzić.
Napisał nawet Sean:
Cytat:
Napisał Sean
Zajebista akcja braciak!
Chris westchnął, wspomniał rozmowę z Lou w której mówił o tym jak to chce aby młody nie mieszał się w szemrane sprawki i problemy z gliniarzami. No to jako starszy brat dawał właśnie świetny przykład młodszemu. Ojciec też musiał się nielicho wkurwić, a mąż Candy miał pewnie używanie.

W wiadomościach i rozmowach pojawiały się też pytania co dalej, całkiem słuszne pytania. Chris nie mógł przecież ukrywać się wiecznie w Alamo, nawet jeśli supersquat nie padnie w poniedziałek. A jeśli nawet uda mu się znaleźć inną kryjówkę to jak grać koncerty, będąc poszukiwanym? Nikt z rodziny ani znajomych nie był w stanie w tej kwestii wiele zdziałać, więc rozmowy sprowadziły się do jałowych rozważań. Przez nie wszystkie Chrisowi zeszło na zabawie z plikami dobre półtorej godziny.

Mając już ogarniętą zabawę z niebezpiecznym plikiem i przejrzawszy wiadomości zaczął dzwonić. NA początek Howl… Odebrała, ale póki co rzuciła tylko oszczędne:
- … Halo.
- Hej śliczna, trochę się wszystko spieprzyło… Ty dobijesz jakoś do Alamo?
- No chyba żartujesz.
- Mieliśmy grać koncert, kombinuję nad wyciągnięciem Billy’ego i JJ’a z paki.
- Chris, zrób coś dla mnie. Ogarnij co było na naszym czacie, potem ogarnij co Pacyfikatorzy wrzucili w odpowiedzi na twoje oświadczenie, a potem do mnie oddzwoń to pogadamy.
Rozłączyła się.
- Dafak? - Chris zmarszczył brwi.
Wybrał numer ponownie.
- No? - Howl brzmiała na lekko poirytowaną. Chociaż trudno było powiedzieć, bo w jej głosie dominowała mocna chrypa, mówiła bardzo cicho. - I co, już? To w ogóle mądre, że dzwonisz do mnie ze swojego numeru?
Sully rozumiał coraz mniej.
- Ale… z czyjego mam dzwonić? Howl, o co Ci c’mmn?
- Stary, szuka cię policja - wciąż mówiła cicho, może nie była w stanie podnieść głosu - i nie rozumiesz czemu pytam czy powinieneś do mnie dzwonić ze swojego numeru?
- No wiem że szuka i nie, nie kumam czemu nie powinienem.
- Dobra. - Westchnęła ciężko. - Nieważne. Wiesz, mi nie bardzo się uśmiecha ukrywanie się po jakichś zadupiach, czy inne tego typu atrakcje, aresztowanie też mi się nie uśmiecha, a tego co już raz pisałam też mi się nie chce powtarzać. Ty sobie zdajesz sprawę z tego w ogóle, w jakiej ty i my wszyscy jesteśmy sytuacji?
- Tak, chcą nas pozgarniać na 48, byśmy nie zagrali koncertu, ja mam trochę gorzej przez tego fagasa, któremu dałem w pysk. Będę zaraz dzwonił w sprawie JJa i Billy’ego. W sensie próby załatwienia by ich zwolniono. Tu w Alamo pytają, czy reszta dobije tutaj we własnym zakresie, no to obdzwaniam. I nie bardzo wiem o co Ci chodzi…
- No nie, ciebie czekają zarzuty za pobicie funkcjonariusza, jeśli nie widziałeś wiadomości to JJ dostał obrazę funkcjonariusza i utrudnianie pościgu, Bill posiadanie… To nie jest zgarnięcie na 48h, ty pewnie nawet na kaucję nie masz co liczyć. Jak sobie wyobrażasz to dotarcie we własnym zakresie swoją drogą? I do kogo chcesz dzwonić, żeby ich zwolniono?
- Obraza, posiadanie, takie tam bzdury. Od rana jesteśmy częścią śledztwa w sprawie zabójstwa FistBaby. - Chris wyjaśniał cierpliwie. - To raczej mocniejszy kaliber, niż wychujane preteksty co by nas przetrzymać na dołku. Dobre Gliny prowadzące śledztwo w sprawie Melomana, morderstw i tak dalej, mogą zechcieć przejąć “swoich świadków” powiązanych ze sprawą. Tym bardziej, że ściągnięto Billy’ego i JJ, na ich terenie. A na kaucję nie mam, to jeden z powodów dla których uciekłem.
- My chyba prowadzimy jakieś dwie różne rozmowy. - Znowu westchnęła. - Śledztwo? To jest bardzo dużo założeń. I bardzo optymistycznych. Nie wiesz co się stanie, a zrobiło się naprawdę bardzo poważnie. Za Anastazją już wystawili list gończy, no i jednak może ogarnij jaka była odpowiedź na twoje oświadczenie. Do cholery, mieliśmy grać razem muzykę, a nie… - Urwała na dłuższą chwilę. - Pytasz mnie o Alamo, a ja cię pytam: a co po Alamo? Co we wtorek? Jak będzie wyglądał twoim zdaniem twój kolejny tydzień, co?
- Po pierwsze, dlatego właśnie użyłem słowa “próba załatwienia”, a nie że oni właściwie są już wolni i starczy wykonać pro forma parę telefonów. Zobaczymy co z tego będzie, ale spróbować zawsze jest sens, zamierzam to zrobić i jest szansa jakaś że wypali. Po drugie, owszem ogarnąłem tę odpowiedź Pacyzjebów i zaje. Frajerzy się wystawili. Nie wiem czy zauważyłaś, ale Pacyfikatorzy oficjalnie grożą komuś przemocą fizyczną zapowiadając ją na planowaną akcję służbową. Jakim trzeba być pojebem by to zrobić nie wiem, ale też można wykorzystać. A jak wyglądał będzie wtorek i kolejny tydzień nie wiem, próbuję ustalić co z niedzielą wieczór, vel poniedziałkiem w kwestii naszych uprzednich planów.
- Chris… Nie mów mi, że właśnie teraz oczekujesz ode mnie że właduję się do Alamo, przy okazji olewając moje dość ważne plany, chociaż pisałam o nich na czacie zespołowym, jak chłopcy się tylko zalogują w pace to każdy sobie będzie mógł przeczytać gdzie mnie można znaleźć, ale mniejsza… Że właduję się do Alamo z perspektywą tego co nas czeka? Jasne, potencjalnie. Ale i tak trochę nie ogarniam jak można mieć to tak w dupie.
- To proste! - Chris wyszczerzył się w uśmiechu. - Jak się będę zamartwiał, to nic to nie zmieni, a humor zwalony. Bez sensu. Pamiętam, pogrzeb jutro i wgl. Próbuję tylko ustalić, czy dobijesz jednak tu czy nie, a nie, że przyjeżdżaj już zaraz. Howl, skup się. Rób co masz robić, ale zdefiniuj się jakoś w świetle nowych wydarzeń, by tutejsi wiedzieli co robić. Ok?
- Chris, to lepiej ty się skup. Ja jednak powtórzę - pytałam czy macie jakiś kontakt żeby zapewnił mi bezpieczny wjazd? Wszyscy to olali, dostałam tylko poradę “dotrzesz na piechotę”. Ty z kolei niepotrzebnie tylko eskalujesz sytuację, narażasz nas wszystkich na niebezpieczeństwo i wrzucasz na ten sam wózek na którym jedziesz. Wszystko się pierdoli ale lepiej się nie przejmować, lepiej też nie myśleć co? Ogarnij, że twoje akcje mają konsekwencje, nie tylko dla ciebie, i nie odwracaj kota ogonem, bo to że nie mam ochoty głupio zaszarżować na Alamo świadczy tylko o tym, że mam jakąś resztkę rozsądku. Billy i JJ już są w dupie, a na nakazie byłeś ty, wybacz jeśli widzę czarne scenariusze.
- Może ci umknęło, że Pacyfy planowały nas zgarnąć pod byle pretekstem, byśmy koncertu nie zagrali. Jakby nie mieli nakazu na mnie przyszliby z czymś innym. Moja sprawa co ja piszę Pacyfom z prywatnego konta Howl i nikogo nie narażam, Pacyfy nic nie mają do ciebie czy Liz. - W słowach Chrisa pojawiły się rzadkie jak na niego twarde, chłodne tony. - Przerabiałem już opcję, gdy ktoś chciał kontrolować na full moje życie i mówił mi co mogę, a co nie. Wyszedłem z tego. Dzwoniłem właśnie by ustalić, czy dobijesz tu we własnym zakresie, czy potrzebujesz pomocy, albo czy zmieniłaś zdanie. Zechcesz dać na to odpowiedź, znasz mój numer. W nastroju na moralizatorskie zagrywki Howl, to ja nie jestem.
Rozłączył się.
Westchnął i wybrał numer Liz:
Wybrał połączenie z Liz.
Po kilku sygnałach holoekran rozbłysł a Chrisowi ukazała się Liz spocona i zdyszana. Odgarnęła dłonią wilgotne potargane włosy i mechanicznie odpaliła fajkę. Ewidentnie zrobił jej przymusową przerwę od wysiłku fizycznego.
- Co jest, rozrabiako?
- Jogging? - Chris spytał niewinnie. - Ehm… wiesz, co się stało, nie?
- Śledzę jednym okiem - sztachnęła się tytoniem i wypuściła chmurę prosto w kamerę holo. - Zastanawiałam się czy nie wracać ale chyba po nic się wam zdam. Nie jestem adwokatem, kasą też nie śmierdzę, jak zwykle. W razie czego sześć i pół stówy przelewam na wskazane konto, więcej nie zorganizuję.
- Nie no kasa czy zaplecze prawne wiadomo, ja też średnio z jednym i drugim. - Sully odpalił fajka. - Chodzi o to co dalej w kwestii planowanej akcji w Alamo. Ja tu zwiałem, Anastazja jedzie ze sprzętem. Może uda się coś wskórać w kwestii chłopaków, a Ty? Piszesz się na rozpierduchę? W poniedziałek o 12 akcja, a tutejsi coś przebąkują, że koncert można w niedzielę wieczór zacząć.
- Spoko, wbiję się prosto z drogi. Wiadomo już coś w kwestii chłopaków? Postawiono im jakieś zarzuty? Przecież to kpina, chyba ich nie posadzą, nie?
- No raczej. Na moje oko jakieś wydumane wykroczenia by ich usadzić na 48 i wypuścić dopiero po pacyfikacji Alamo. Na mnie coś mieli, na nich nic, więc wsadzić to nie wsadzą ich raczej. Przetrzymać… inna sprawa.
- A bierzemy kogoś na zastępstwo? Bez saksofonu będziemy mieć uboższe brzmienie ale do przeżycia, ale bez klawiszy i gitary prowadzącej to już lipa. Howl nadrobi to drugie?
- Dałaby radę, ale bieda tak czy owak bez pełnego składu. Nie wiem, może coś się ogarnie. Rozmawiałem już z Howl… - Chris skrzywił się. - Pacyfy ściągnęły chłopaków z terenu Dobrych Glin za jakieś wydumane gówno, a oni od rana są świadkami w sprawie morderstwa prowadzonej przez Dobre Gliny. Kwestia, czy Dobre będa chciały iśc z Pacyfkami na ostro… Zawsze to jakaś chwiejna opcja. Mamy półtorej doby by coś wykombinować.
- Pogadam z Rasco, może by wystąpił gościnnie. Zna większość naszych numerów, no i gra jak ta lala na wszystkim co ma struny. Przydałby się jeszcze klawiszowiec w odwodzie, gdyby jednak chłopaków przetrzymali.
- Aye, coś się wymyśli. - Kto znał Chrisa dłużej, wiedział, że ten tekst można spokojnie brać za jego motto. - Dobra, będę informował co i jak. W razie czego zdzwoń się z Howl, może łatwiej we dwie będzie wam się tu przekraść niż oddzielnie. A jak bez pomysłu to obadam motyw u tubylców, może mają jakiś plan.
- Przekraść? To tam jest jakieś, kurwa oblężenie? - dopalony na szybko kiep pofrunął gdzieś poza zasięg kamery.
- Oblężenie to może nie… Ale zdziwiłbym się gdyby pacyfy nie obstawiały terenu. Skanery, jakies drony, nasze facjaty w bazie. Ot tak mówię, na wszelki wypadek.
- Aha. Czyli raczej nie wchodzić frontowymi drzwiami? - Liz podrapała się po policzku. - W ogóle chujowa sprawa z FistBaby. Skurwysyna trzeba zdemaskować. Coś… z tym zrobić.
- Morduje co dwa dni… - Sully ściszył głos. - sobota rano… poniedziałek rano. Tekst rżnięty na ofiarach wskazuje coś, związek z następną, jak mural Lennona. Wyciął nasz tekst, gdy po mieście lekko się już niosło, że zagramy w Alamo w poniedziałek. Kumasz konkluzję?
- Myślisz, że tam będzie? I znów kogoś zajebie?
- Aha. A przynajmniej spróbuje.
- Kuuuuurwa. A my będziemy sobie w tym czasie beztrosko brzdąkać? Kuuurwa! - Liz nie była mistrzem hamowania emocji a w tej chwili miała ich w sobie nadmiar.
- Bierz pod uwagę, że celem są muzycy. Starczy obserwować każdego muzyka jaki przyjdzie na koncert… martwi mnie co innego Liz. On wskazał łącznik z następnym mordem. Nas. To może być śmierć na naszym koncercie, ale nie musi. Może być i tak, że my sobiee będziemy brzdąkać obstawieni, a znajdą w celi aresztu orżniętego JJ, albo Billy’ego, jak ich nie wyciagniemy. Kumasz. To jest chory zjeb i ma sporą liczbę opcji.
- Ale do pierdla to on raczej się nie dostanie, tym bardziej z kosą żeby wycinać na ludziach kolejne wersety. Myślę, że JJ i Billy są tam najbezpieczniejsi. A obstawienie każdego muzyka w Alamo brzmi nierealnie. Anonimowo może tam być sporo ludzi z branży.
- Nie wiem. Jakby łatwo było przewidzieć co on chce, a co może zrobić, to by go już złapali. Martwię się o chłopaków. Martwię się, że kolo znów zabije w zwiazku z nami, albo kogoś z nas. Chciałbym gnoja dorwać - Sully strzelił niedopałkiem. - No nic, to dywagacje. Nie biegaj za dużo, bo Cię przewieje - Perkusista wyszczerzył się w uśmiechu.
- Po Alamo robimy burze mózgów jak chuja spacyfikować - Liz wyciągnęła przed siebie palec co miało znaczyć, że mówi bardzo poważnie. Za chwilę jednak sroga mina rozlała się w bladym uśmiechu. - Dobra, koniec przerwy. John wyciśnie ze mnie dziś ostatnie poty. Módl się żebym dożyła do niedzielnego wieczora - po czym odwróciła holo w przeciwną stronę i Chris zobaczył w oddali męską sylwetkę, niewyraźną z powodu oślepiającego słońca. Wokoło była masa zieleni a na horyzoncie majaczył wykurwisty wodospad. - Chris, przywitaj się z Johnem. John!
Mężczyzna uchylił czapkę z daszkiem w powitalnym geście.
- Kurwa…. Zazdraszczam. To znaczy nie jego… - Zieleń i wodospad wyglądały naprawdę konkretnie. Pomachał niewyraźnej sylwetce. - Bawcie się dobrze.
Gdy skońcZył rozmawiać zobaczył powiadomienie o przysłanej wiadomości.
Natka....
Szykowała się ciężka rozmowa...
Cytat:
Napisał ”Natasha i Chris”
Gadałam z Kacey’em, tak w ogóle.
Nie jest sam z siebie skłonny wyciągać twoich kumpli z aresztu, mówi, że mu nawet na rękę, że siedzą.

Natka… Dla was robiłem dym w Inso, przez co mam na łbie Pacyfy i oskarżenie.
Gdy wam nie wyszła akcja, stanąłem na uszach by załatwić ci coś.
Wiesz co?
Musiałem jednemu fixowi wyjawić czemu to potrzebuję i może stąd wyciek o naszym koncercie w Alamo, a co za tym idzie dzisiejszy nalot Pacyf.
Czyli ja i znajomi mamy przejebane bo staram się wam pomóc, a ten zjeb uważa, że “fajnie iż oni siedzą”?!?!
To co Ci wysłałem to keyfile do złożenia jednego pliku video z części rozsianych po necie. C
hcecie lokalizatory tych plików?
Zdejmijcie z nas Pacyfy.

Wiem, mnie też Kacey wkurwił, ale jego nie wtajemniczałam w sprawę filmiku od ciebie, więc on rozumuje pod kątem sprawy Melomana.
Gadałam też ze swoim szefem, pytał czego oczekuje informator.
Powiedziałam, że to ktoś komu zależy na wtopie Amazona i Pacyf w Alamo i tego się będę trzymać.
Możemy przez Kacey’a załatwić uwolnienie twoich kumpli jutro i pomoc w procesie, ich i Anastazji.
Będą odpowiadać z wolnej stopy i raczej się wywiną.
Z twoją sprawą będzie trudniej.
Dobre Gliny będą świadczyć na Twoją korzyść, ale zarzut jest poważny.
Procesu nie unikniesz i na pełne uniewinnienie pewnie też nie masz co liczyć.
... No chyba żeby Pacyfy wycofały zarzuty.
Ale na to nie mamy wpływu. :/
Tu musiałyby zadziałać jakieś grube ryby.

Jebać mnie Nati, co ze mną to potem się ogarnie.
Ważne to wyciągnąć chłopaków z pierdla i dać nam w razie czego motyw obstawy/ewakuacji w poniedziałek z Alamo.
Spróbuj podejść Kaceya.
Zasadzka.
Holophone Love na FistBaby, trop wskazujący na nas.
Zasadzka na Melomana na naszym koncercie w Alamo.

Z tym już próbowałam, on nie wierzy, żeby Meloman zabił w Alamo, za dużo ludzi.
Musimy to załatwić przez szefostwo, moje i jego.
Ale mój szef chce najpierw mieć plik.

Nie ma bata, jestem nikim, Twoje szefostwo może dostać plik i wypiąć się.
Znasz to.
Możesz się potem wkurwiać, szaleć.
Nic nie zmienisz.
A tu idzie na ostro jeżeli chodzi o nas.
Pacyfy dały ciała grożąc mi w sieci.
Jak mnie zgarną i coś mi się stanie w areszcie - może bekną.
Mogą mnie zajebać podczas pacyfikacji.
Wypadek.
Z tego się wyłgają.
Sorka, ale dla mnie to zbyt ważne, by liczyć iż Twoja góra się wywiąże z czegoś, jak już będą mieć plik.

Ok, przekażę.
Musiała być na posterunku, bo odpisała znów już pięć minut później, gdy Chris przeglądał wiadomości o swoich dzisiejszych popisach:
Cytat:
Napisał ”Natasha i Chris”
Zgoda.
Oczekujemy na plik zaraz po tym jak ich zwolnią.
Ale pamiętaj, że jak ty się nie wywiążesz to ja beknę.

Masz pewność, że jak wyślę ten plik, to dostaniemy osłonę?
I ewentualną ewakuację na poniedziałek?

Ewakuację tak, a co do osłony…
Nie możemy otwarcie ochraniać tych, którzy będą w Alamo podczas eksmisji.
Mówiłam ci, teren galerii podlega jurysdykcji Pacyf.

Osłona, w sensie monitorowanie...
By nas ewakuować jakby Pacyfy tu robiły deadzone.
Okey, ufam Ci Natka.
Plik lokalizujący pliki wyślę, jak JJ i Bill będą w Alamo.

Ok. Z Alamo dogadamy sprawę jutro, jak poznam szczegóły.
Ufaj policjantowi swemu, on cię ochroni. .
- Jasne kurwa… - Sully był jakoś dziwnie sceptyczny w kwestii zaufania do glin, wobec wojny z Pacyfikatorami.
Ale z drugiej strony co miał robić?

Westchnął i wstukał wiadomość do Arwanee.
Cytat:
Napisał Chris
Ehm… wynikły małe komplikacje, dziś też nie dam rady wpaść do małej … :/
Wiadomość nadeszła po chwili:
Cytat:
Napisał Arwanee
Nie żebym się nie spodziewała. Właśnie te komplikacje oglądam. Dziś jesteś usprawiedliwiony. Chociaż nie, nie jesteś. Mogłeś nie prać gliniarza po mordzie.
- Mogłem nie prać. Ale chiałem! - powiedział do siebie z ciepłem na sercu wspominając śliczny odchył rudego policjanta po ciosie, gdy malowniczo wypluwał krew i zęby.

 
__________________
"Soft kitty, warm kitty, little ball of fur...
Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur."

"za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!"

Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 29-12-2017 o 00:44.
Leoncoeur jest offline  
Stary 30-12-2017, 10:19   #120
Konto usunięte
 
Mira's Avatar
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Chris poszedł załatwiać zwolnienie Billy’ego i JJ’a przez swoje kontakty u Dobrych Glin a Rosalie zawisła na holofonie, zatem Anastazja miała czas dla siebie. Oliver nie wracał, więc mogła spokojnie wreszcie się przebrać w czyste ciuchy i wziąć prysznic. To pod nim dostała wiadomość od Lady BomBom. Hologram wyświetlił się na mokrych kafelkach:
Cytat:
Wreszcie jesteś sławna, Skarbie. Gdybyś potrzebowała schować się przed światem, zwłaszcza tym umundurowanym to wiesz gdzie. Mogę cię dyskretnie zgarnąć z Alamo w razie potrzeby. Całuski.
Skrzypaczka uśmiechnęła się ciepło. Zakręciła wodę i odpisała, korzystając z holo-klawiatury. Pewnych rzeczy bowiem nie była w stanie wytłumaczyć Mayi.

Cytat:
Dzięki M-A-M-O-T-A-T-O. Jesteś najlepszy! Całuski spod bluzki! (.)(.)
Następnie zaczęła się wycierać i ubierać: wysokie glany, burdelówki, spódniczka w kratę i biały podkoszulek z napisem OLDSCHOOL, pod który wyjątkowo założyła różowy stanik z cekinami, pasujący zresztą do jej stringów.
To był klasyczny zestaw Anastazji, jedna dziewczyna nie miała czasu eksperymentować z ciuchami teraz. Musiała się pospieszyć, bowiem czekały ją jeszcze zakupy u Krótkiego Toma - w końcu obiecała Chrisowi śniadanie, a i wciąż była winna Oliverowi zrobienie zakupów.
Miejscowy handlarz żywnością miał oczywiście niezłe przebitki na wszystkich produktach, które teraz nawet sprzedawał za dwukrotną wartość od kiedy zaczęła się ta cała jazda z wysiedlaniem, jednakże Anastazja stanowiła jego modelkę/celebrytkę z którą robił sobie czasem fotki, by zareklamować w sieci swój interes. Tym samym De Sade mogła liczyć na spore upusty.
Na jej widok dron sprzedawcy wyświetlił komunikat “Zajęte: VIP”.

[MEDIA]https://i.pinimg.com/736x/47/b4/49/47b449ea6288f30069811de439943248--rpg-cyberpunk-cyberpunk-character.jpg[/MEDIA]

- Cześć Tom - Anastazja zagaiła zmysłowym tonem - Co masz dla mnie dobrego dzisiaj, skarbie?
- Panna De Sade - niski Azjata kiwnął głową na powitanie. - Dla ciebie zawsze wszystko najlepsze.
Zamigotały światełka na jego twarzowych wszczepkach. Krótki Tom był właściwie lokalnym hurtownikiem, zaopatrywał połowę sprzedawców żywności na bazarze Alamo.
Przez większość czasu miał nieobecne spojrzenie, bo rozmawiając z kimś jednocześnie składał i przyjmował zamówienia na e-szkłach kontaktowych, poruszając zatopionymi w kieszeniach palcami obu dłoni. Miał też własne stoisko z lepszym asortymentem, ale głównie skupował po mieście bliską przeterminowania oraz czarnorynkową żywność i by zdążyć ją opchnąć musiał działać szybko.
Teraz jednak elektryczne światła w jego oczach zgasły, odsłaniając źrenice i uśmiechnął się do Anastazji poświęcając jej całą swą uwagę.
- Są jeszcze jajka - oznajmił. - Wołowina lux, boczek, cheddar i banany z SoCal. I dużo wszystkiego innego. Dla ciebie dziś wszystko darmo, powiedz co trzeba a Kula skompletuje - wskazał na wiszącego w powietrzu antygrawitacyjnego drona, który służył mu do przekazywania zamówień. Od fizycznego ich dostarczania Krótki Tom miał całym tabun małych skośnookich kurierów, którzy uwijali się po podziemnym bazarze, dziś znacznie mniej zatłoczonym niż zwykle to bywało w soboty. Rzędy straganów między żelbetowymi filarami świeciły trochę pustkami - barykady musiały odstraszyć sporo klientów z zewnątrz. Normalnie pół dzielnicy robiło tu zakupy - tańsze, bo nieopodatkowane.
Skrzypaczka usmiechnęła się uroczo.
- No to jajka 10-12 sztuk, boczek, jakieś bułki albo inny rodzaj pieczywa. Byle nie ta pseudo pizza, co ostatnio. - Anastazja już widziała jak Chrisowi wychodzą oczy na widok prawdziwej jajecznicy - Do tego jakieś kabanosy i jak znajdziesz dla mnie jakieś świeże warzywa to już w ogóle będziesz moim bogiem dostatku. - Zaśmiała się.
- Tylko świeże! - zapewnił Krótki Tom, który skupował czarnorynkową żywność od tych nielicznych niezależnych farmerów, którzy potajemnie używali niecertyfikowanych przez Monsanto nasion. - Krótki Tom Bóg Dostatku, podoba mi się - wyszczerzył się. - Kula, leć!
Dron zapikał i odleciał, znikając między filarami. Po trzech minutach skośnooki chłopiec przyniósł Anastazji torbę z zamówionym jedzeniem.
- Dwa dni i koniec interesu, tak? Nie? - rzekł Krótki Tom. - Nikt nie wie co będzie. Ale Krótki Tom będzie w poniedziałek na barykadzie. Inaczej postawią Walmart na każdym rogu, każdy taki sam, z robotami w środku.
- Wszyscy będziemy. To nasz dom. - Powiedziała Anastazja, po czym pomachała mu wesoło torbą. - Do zobaczenia, Boże Dostatku. - Rzuciła z uśmiechem.
- Bye, bye, Smyczkowa Bogini! - odmachał.

Wracając przez główny hol galerii dostrzegła Marco, Olivera i kilkunastu innych mężczyzn z opaskami samoobrony, otoczonych przez grupkę gapiów. Mężczyźni z samoobrony byli odziani w ochraniacze lub wiele warstw ubrań. Część miała na głowach różne kaski i hełmy. Uzbrojeni byli w pałki, kije i inne narzędzia, zaś do lewych przedramion mieli umocowane tarcze, podobne wielkością policyjnym, tylko posklecane z różnych materiałów. Ćwiczyli walkę w zwarciu.
Instruktorem był Marco i właśnie wywołał z szeregu Olivera. Starcie trwało jakieś pięć sekund. Pchnięty tarczą Oliver grzmotnął plecami o ziemię.
- Biedny Oli - szepnęła Maya - nie przeżyje tego.
Anastazja wzruszyła ramionami, idąc dalej.
- To jego wybór. Widać postanowił coś ze sobą zrobić... Pytanie czy wie co robi. Pogadam z nim w wolnej chwili.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 03:38.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172