11-12-2017, 18:35 | #111 | ||||||||||||
Reputacja: 1 |
Cytat:
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 11-12-2017 o 18:51. | ||||||||||||
11-12-2017, 19:01 | #112 |
Reputacja: 1 | Ta ostatnia wiadomość momentalnie uzyskała najwyższy priorytet. “Z jakiego korpo? Pod jakim zarzutem? Ujęcie, przeszukanie, mają nakaz?” Bob odpisał jakąś minutę później: “Pacyfki, mają nakaz, musiałem ich wpuścić.” “Cóż ja jestem poza” strzeliła się w głowę na myśl że zapomniała o może istotnej informacji. “A mówią że nie da się uniknąć kuli. Daj znać jak się sytuacja rozwinie ok? I czy było coś na tym nakazie np o mnie.“ Coś jej dziwnie nie pasowało jeśli chodzi o jej obecny stan. Wolno skojarzyła fakty. Gdy ją to wreszcie uderzyło, jęknęła tylko cicho. O takich rzeczach oczywiście powinna wiedzieć, powinna pamiętać, ale cóż. Nie uważała siebie za osobę potrafiącą podejmować dobre decyzje, w końcu jakie impulsy nią kierowały gdy znalazła się sama na podziemnym parkingu, otoczona przez pięciu gości z gangu, bo mimo że nie rozpoznała ich emblematów, to widziała że do jakiegoś należą? Wtedy uznała że zbluzganie ich wszystkich po tym jak jej pogrozili i oznajmili, że zgolą jej łeb, oraz kopnięcie najbliższego w jaja to świetny pomysł, czemu nie miałaby łykać uspokajaczy po nocy urozmaicanej alkoholem i koką? Czemu strzeliła małą działkę przed wyjściem z Niewidzialnego też nie miała pojęcia. Resztę wiadomości podyktowała swojemu AI już w trakcie heroicznej próby ogarnięcia się, takiej jak rozebranie się, wrzucenie bielizny do pralkosuszarki, prysznic, mycie zębów i cała reszta czynności, które szły jej wyjątkowo opornie. Jakby chciała się ukarać, wszystko wykonywała z jeszcze większą dokładnością i precyzją. Ba, nawet nałożyła odżywkę na włosy, co zdarzało jej się wyjątkowo rzadko, chociaż te patrickowe tak pięknie pachniały. Zaśmiała się ponuro na wspomnienie snu. Ciekawe, jaka piosenka ustanowiłaby podsumowanie jej życia, jej osoby, jej ideałów? Te trywialne codzienne czynności jakie wykonywała dziwnie kontrastowały z takimi rozważaniami. Błogosławiąc cuda dzisiejszej technologii, wciągnęła na siebie z trudem już czystą i pachnącą bieliznę oraz cielisty podkoszulek, a następnie puchaty szlafrok który znalazła w łazience. Popatrzyła na siebie w lustrze. Tak, zdecydowanie dzień detoksu, jeśli miała jutro dotrzeć na pogrzeb w przyzwoitym stanie. Chociaż wiele zależało od tego, czy i jeśli tak to kiedy umówią się na spotkanie ze Stevem Silverem. "Śniłeś mi się dziś." To lakoniczne stwierdzenie było skierowane do Dale'a, chociaż nie liczyła na żaden kontakt z jego strony już od chwili jak obserwowała jak wsiada do auta i odjeżdża, albo i wcześniej. Ale tym bardziej nie miała nic do stracenia. Na dodatek senna wizja kogoś pochylającego się nad nią z nożem stanowiła dość silny trigger. Powiązanie które stworzyła jej podświadomość nie było nawet nieprzyjemne, było po prostu niepokojące. Coś ją pchało w kierunku osoby, od której czuła zagrożenie, a może im bardziej czuła jakieś zagrożenie i niepokój, tym bardziej ją tam pchało? Coś ją pchało ogólnie w kierunku destrukcyjnym. - Get over yourself, darling - wychrypiała do siebie w lustrze cytat z jakiegoś starego filmu. Wszystkim którzy się o nią martwili odpisała (czy też raczej kazała odpisać) w różnych wariantach "jestem bezpieczna, dziękuję za troskę" i taką samą wiadomość wrzuciła na swoje profile społeczne. - Mamusia jeszcze po was wróci. - Szepnęła w kierunku fiolki która tak ją wołała. "Nie ma za co przepraszać. Pamiętaj że będę przy tobie gdybyś czegokolwiek potrzebował. Wpaść do ciebie wcześniej? Jak się w ogóle czujesz?" Zatwierdziła wysłanie wiadomości, jeszcze raz oceniła swój stan w lustrze i dopiero wtedy zdała sobie sprawę z tego, że w czasie gdy dyktowała wiadomość do Simona, w jej myśli wkradły się wspomnienia dotyczące Dale'a i jego pocałunków. Powlekła się na dół, w wyjątkowo jak na nią ponurym nastroju. “Dzięki, trochę lepiej.” - odpisał Simon gdy zeszła do holu. “Ale ciągle myślę o tym, że on jest wciąż na wolności. Kupiłem broń. Przysięgam, że go znajdę i zabiję.” “Przynajmniej legalnie kupiłeś? I rozumiem te uczucia, ale nie chciałabym, żeby coś ci się stało, Simon. Nie chcę stracić i ciebie.” W kuchni jej ojciec ładował właśnie kapsułki do ekspresu do kawy. Spojrzał na nią gdy weszła, podszedł i ją objął. - Ciężki dzień, co? - zapytał retorycznie i westchnął. - W takie dni, żeby nie zwariować, trzeba się chwytać drobnych rzeczy. - pogłaskał ją po głowie jak dziecko. - Siadaj, zaraz zrobię ci kawę i jajecznicę. Miała przygotowanych kilka nonszalanckich odzywek, ale w objęciach ojca odkryła, że potrafi z siebie wydać tylko siąknięcie nosem. - To jest ogólnie bardzo ciężka praca. - Odezwała się w końcu cicho, było słychać że musi oszczędzać głos, chociaż bardziej chciała sprawiać takie wrażenie niż realnie się przeforsowała. Na wypadek gdyby nie miała ochoty nic mówić. - Mogę u was zostać jeszcze trochę? - Ile tylko będziesz chciała, skarbie - odpowiedział. - naprawdę. Myślę, że nawet powinnaś. - Gdzie jest Patrick? - zapytała. - W gabinecie. Szykuje wam oświadczenie na stronę zespołu. Howl w końcu usiadła przy stole i oparła głowę na dłoniach. - Jimi, wyświetl mi, co piszą o ostatniej ofierze Melomana. I o naszym zespole. Jak typowe dziecko tych czasów postawiła na multitasking, aby nie tracić czasu wstukała jeszcze szybko wiadomość do Liz. “Gdzie jesteś? JBC nie wracaj na razie do Warsaw.” Delayne nie odpowiedziała a Simon odpisał tylko: “Legalnie. Nie martw się, niestety to tylko mrzonki, przecież go nie znajdę jeśli policji się nie udaje. Ty też uważaj na siebie.” O nowej zbrodni Melomana pisały i nadawały wszystkie media, cytując głównie podający suche fakty komunikat policji. Artykuły i materiały video podawały też informacje o Niewidzialnym Klubie, Garrym Calahanie oraz o samym zespole, mało komu przecież znanym poza fanami rocka. Zgodnie z ponurą prognozą Howl ilość wyświetleń i pobrań “Holophone Love” wzrosła zauważalnie. Dziesiątki ludzi pisały na fanpejdżu, dopytując się o los członków zespołu, dyskutując czemu Meloman wybrał ich utwór i czy został sprowokowany przemową Liz na koncercie. Ktoś sugerował nawet, że jeden z muzyków Mass Æffect jest mordercą. - Czemu nikt mi nigdy nie wierzy że mogę coś wiedzieć o tym, jak rzeczy działają, co? - Wyburczała cicho i potargała jeszcze mokre włosy. - Powinnam? - Gestem ręki zamknęła wszystkie okienka i powiadomienia wyświetlane przez holo i westchnęła z wyraźnym znużeniem. - A dlaczego, co takiego się dzieje, o czymś nie wiem? - Co? - zapytał ojciec, niepewny czy Howl mówi do niego czy do holo. A Jimmy nieproszony odezwał się w jej słuchawkach. - Look over yonder, baby - zanucił jedną ze swoich piosenek. - Powinnaś to zobaczyć. Wyświetlił jej nowy post na fanpejdżu. Ktoś właśnie zalinkował z podpisem “Ej, czy to nie jest Sully?” streamowany przez kogoś innego na żywo, kręcony z okna filmik, na którym perkusista wspinał się z dachu jednego szeregowego domu na drugi. Ulicą w dole, równolegle do niego, ulicą jechał radiowóz Pacyfikatorów. Howl po chwili rozpoznała ulicę, na której leżała melina zespołu. Look over yonder here come the blues The thirteenth of any time, powered by fools I can see 'em comin' Wearing a blue armored coat - rozkręcił się Jimmy. Oczy Howl rozszerzyły się nieco. - Powinnam? - Popatrzyła na wprost siebie, na ojca. Zminimalizowała stream, tak żeby mieć tylko podgląd w małym okienku. - Zostać. To co powiedziałeś brzmiało, jakby był za tym jakiś powód. - Oczywiście, że jest - zapewnił ją, wykładając usmażoną jajecznicę na talerz. - Grasuje ten szaleniec a wy podobno jeszcze wplątaliście się w tą awanturę z Alamo. Tu będziesz bezpieczna. To prawda, z tym Alamo? Postawił przed nią talerz ze śniadaniem i kubek pachnącej kawy. Tosty były idealnie zarumienione a jajecznica z boczkiem taka sama jaką robił jej i bratu przez całe ich dzieciństwo. - Dziękuję. - Złapała tosta, ugryzła i mimowolnie zaczęła nucić "Look over yonder". Kiedy się zorientowała, urwała i zaczęła grzebać widelcem w talerzu. - Przepraszam, jak mi Jimi zapoda jakąś nutę, to się od niej potem nie mogę uwolnić. Wszystko mi się zaczyna kojarzyć, mówię do ludzi cytatami... - Wzruszyła ramionami i przegryzła kęs. - A co do Alamo, to nie wiem. - Zastanowiła się wpatrzona w tosta. - W którym momencie poniedziałku w ogóle kończy się ten termin wyznaczony dla mieszkańców, standardowo o północy czy jakoś inaczej? - Niby mogła sobie to wyszukać na holo, ale wolała zająć się jedzeniem. - W południe - odpowiedział ojciec, samemu siadając przy stole z kawą. - To nie jest dobry pomysł, to Alamo, moim skromnym zdaniem. Tymczasem w obrazie na soczewce Chris wybił szybę w wyższym budynku, jego holograficzna projekcja wpadła do środka a on sam zaczął się przekradać z powrotem w stronę dachu Warsaw. Oglądałoby się to jak film akcji, gdyby nie było prawdziwe. - O właśnie, a co o eksmisji Alamo mówi się w twoich kręgach? - Zmieniła lekko temat. - W moich kręgach panuje silne przywiązanie do prawa własności - rzekł poważnym tonem. - To prywatna własność i wolny rynek uczyniły ten kraj wielkim, tak się powszechnie uważa. W końcu od trzęsienia ziemi minęło już sześć lat, squatersi nie mogą wiecznie okupować Alamo. Niech się cieszą, że dostali baraki i namioty a jeśli nie stać ich na mieszkanie we Frisco, niech mieszkają gdzie indziej. W moich kręgach nie ma zbyt wiele współczucia, jak widzisz. - Nie powiem, żebym była zaskoczona. - Mruknęła. Upiła łyk kawy i po raz mniej więcej milionowy odświeżyła holo, czy nie ma nowych wiadomości. - Nie sądzę, żeby kogokolwiek w mojej kapeli motywowało coś takiego. "Piekło jest puste, wszystkie diabły są tutaj". Bardziej ciekawi mnie, jakie są spekulacje, prognozy, o jakich hipotetycznych scenariuszach rozwoju sytuacji się mówi? Jasne, wiem, myślę że wiem... Czym Alamo jest a czym nie jest. I czym nie będzie, bez względu na jakiekolwiek protesty. A też miasto chyba nie bez powodu wybrało na przetargu Pacyfikatorów, i nawet jeśli miałyby ich potem zalać pozwy cywilne o przekroczenie uprawnień, uszczerbek na zdrowiu czy cokolwiek... - Machnęła ręką. - Na które też trzeba mieć pieniądze. To zjedzą ich prawnicze rekiny podobne tobie czy matce. - W tym ostatnim nie było negatywnej oceny, raczej pewna duma. - Obawiam się, że tak będzie - zgodził się. - Chyba, że obrońcom Alamo uda się zmobilizować naprawdę dużo ludzi i jakoś odeprą Pacyfikatorów. Zamieszki to nie nowość w tym mieście. W tym momencie Howl dostała wiadomość od Liz. Był to link to utworu Pearl Jam, “Alive”. A zaraz potem do kuchni wszedł Patrick. - Skończyłem. - oznajmił. - To oświadczenie na stronę zespołu. - Wysłał jej plik tekstowy i zapytał z troską w głosie: - Jak się czujesz, Lucy? Nie bardzo wiedziała co odpisać Liz albo na czacie grupowym, otworzyła za to plik od Patricka i szybko zaczęła się zapoznawać z treścią. - Jakby życie było opowieścią snutą przez idiotę. - Najwidoczniej odrobiła swojego Szekspira. - Albo jak młody Bob Dylan, wtedy kiedy miał ochotę rzucić tę całą muzykę w diabły, ale potem napisał “Like a Rolling Stone”. A dopiero po latach odważył się przyznać, że ten utwór napisał o samym sobie. - Potarła dłonią twarz i powieki. - Ej, jak myślicie, co by zrobił Dylan gdyby mu zaproponowali wystąpienie na powitanie eksmitorów w Alamo? Trudno było o lepiej skierowane pytanie. Peter Howard był ekspertem od Dylana, to on zaraził miłością do niego swoją córkę. - To zależy, który Dylan. - powiedział. - Na starsze lata odciął się od polityki. Ale młody Dylan? Pewnie uderzyłby tam jak w dym. W latach sześćdziesiątych był jednym z najbardziej rozpoznawalnych autorów protest-songów. Udzielał się w Congress of Racial Equality, śpiewał na wiecach i na słynnym Marszu na Waszyngton, gdzie Martin Luther King wygłosił swoje “I have a dream”. Później piosenki Dylana potrafiły doprowadzać do rewizji wyroków sądowych, jak “Hurricane”. Można powiedzieć, że przyczynił się do zwycięstwa wielu spraw o które walczył. Ale później rozczarował się polityką. Będąc gdzieś w moim wieku nagrał nawet piosenkę nawiązującą do “Times they’re changin” i śpiewał w niej I used to care, but things have changed. - To chyba przytrafia się w końcu wszystkim buntownikom - zauważył Patrick. Howl tymczasem rzuciła okiem na przesłany jej tekst. “Oficjalne oświadczenie członków zespołu Mass Æffect w sprawie śmierci Marthy “Fistbaby” Lundgren. Łączymy się w bólu z rodziną i bliskimi zmarłej. Znaliśmy FistBaby krótko, i nie dane było nam poznać jej bliżej. Niestety wczorajszy wieczór i noc zostaną zapamiętane nie z powodu beztroskiej zabawy, którą wspólnie rozkręcaliśmy, a przez śmierć wspaniałej, młodej DJ-ki, którą szaleniec pozbawił życia. Nie wiemy czym się kierował używając w swoim zbrodniczym dziele utworu naszego autorstwa. Ani ten utwór ani żaden inny z naszej dyskografii ani żadne nasze wypowiedzi nie zachęcały ani nie prowokowały do takich zbrodniczych działań. Potępiamy i brzydzimy się profanacją, jaką jest wykorzystywanie muzyki przy odbieraniu życia. Uważamy, że muzyka powinna nieść ze sobą radość lub zadumę, ale nigdy cierpienie i śmierć. Sądzimy, że nieżyjący już autorzy innych użytych przez mordercę zwanego Melomanem piosenek mieliby na ten temat takie samo zdanie. Nie chcąc, żeby “Holophone Love” ani żaden inny nasz utwór stał się znany szerokiej publiczności dzięki ohydnej zbrodni, wstrzymujemy do odwołania sprzedaż jego oraz całej płyty.” < sądzę, że powinniście tak zrobić - PG > < miejsce na wymienienie z imienia / pseudonimu wszystkich członków zespołu > - Cóż, mimo wszystko zawsze najgorszym źródłem informacji o Bobie Dylanie był on sam. - Howl zachichotała. - Przypomniał mi się ten wywiad, w którym opowiadał że zanim wziął się za muzykę, pracował jako męska prostytutka. Poza tym poezja i tamta epoka… To się już raczej nie powtórzy. - Powiedziała bardzo cicho i zapatrzyła się gdzieś przed siebie. - Widziałam najlepsze umysły mego pokolenia zniszczone szaleństwem, głodne histeryczne nagie… No. - Odkaszlnęła, speszona. - Skowyt. Howl. Także ten. - Wyglądała na zażenowaną, jakby właśnie powiedziała “kocham cię, tato” przed całą swoją szkołą, kiedy jeszcze była nastolatką. - Poza tym stanowisko człowieka w czerni jest obecnie nie obsadzone. - Nawiązała do Johnny’ego Casha i jego słynnego protest songu. - Może ktoś powinien wyjść przed szereg. Steve Silver zaproponował, że Amuse będzie nas kryć w Alamo jeśli podpiszemy z nim kontrakt. I hej, Patrick, ty mnie chcesz zabić, co? - Dopiła kawę. - Mam na myśli że ja to mogę zaproponować zespołowi, jeśli uda mi się z nimi nawiązać jakikolwiek kontakt, ale mogą nie być zachwyceni pomysłem na wstrzymanie sprzedaży naszej muzyki. Dlaczego tak? - Amuse? - ojciec spojrzał na Howl: - Wow. - Przyznaj się Peter, nawet ty nie spodziewałeś się, że z tego brzdąkania Lucy coś poważnego wyniknie - wyszczerzył się Patrick. - Ja? Zawsze na to liczyłem. Alicia to dopiero będzie w szoku. Ona kocha Silvera. - Nie ona jedna. A sprzedaż za trzy dni wznowicie - dodał Patrick. - jak już szum wokół sprawy trochę przycichnie. Ale gest zostanie zapamiętany. I nikt nie będzie mógł wam zarzucić, że zarabiacie na tragedii. Zresztą i tak z tych cyfrowych kopii wyciągacie marne grosze, prawda? Pokiwała głową, mechanicznie, nie do końca obecna. Ojciec w sumie powinien dobrze znać ten widok, gdy jako nastolatka czuła coś zbyt intensywnie albo długo, w którymś momencie po prostu coś się w niej wyłączało, a jej reakcje potrafiły być absurdalne. Jakby na przekór. Potrafiła krzyczeć na niego w gwałtownej złości by kwadrans później być już nawet nie zimna, obojętna jak mały robocik. - Tak. - Powiedziała w końcu z pełnym przekonaniem, ale wyglądało to jakby nawet nie wiedziała na jakie pytanie odpowiada. Nagle trochę się ożywiła, może to kofeina wreszcie omyła cudowną falą jej mózg. A może widok obrazu na holo, na którym Chris siedział wciąż na dachu, koło zbiornika na deszczówkę. Chociaż do tego ożywienia brakowało emocji z którą można by je powiązać, czy to euforia, czy złość, czy lęk. Howl potarła znów powieki powolnym, nieco niezdarnym ruchem. - On jest tak zajebisty, no to co zrobił po prostu, mówię wam, pełen profesjonalizm. Wszystko ustawione idealnie, takie wyczucie momentu, no rozegrał to jak mistrz. A, i matka już wie w sumie, wysłałam jej kontrakt do sprawdzenia. - Popatrzyła na ojca - Bez obrazy, ale trzeba jakoś rozkładać wykorzystywanie przysług, no a chciałam się tutaj zbunkrować trochę właśnie z powodu tego Alamo. Może nawet się uda ten kontrakt podpisać, chociaż mój zespół właśnie odwiedzają Pacyfikatorzy, przyjechali do naszego mieszkania. Nasz perkusista siedzi na dachu. - Oznajmiła tonem obojętnym, jakby relacjonowała swoje szkolne oceny. - Może go zwiną, ale kto to wie. To duży chłopiec. - Pokiwała głową jak piesek-zabawka. - Nie wiem jak z resztą, no poza naszą wokalistką która się już odnalazła, wyjechała ze swoim chłopcem za miasto. - Na dachu? - ojciec zrobił wielkie oczy. - Jezu. Co takiego przeskrobał? - Perkusista… Chris, tak? Nadają to w holowizji? - zapytał Patrick, włączając holowizor. - Na pewno nic nie przeskrobał! - Oznajmiła z pełnym przekonaniem. Coś tam sobie cały czas stukała w holofonie, dlatego nie patrzyła na holowizor. - Ostrzegali nas, że Pacyfy mogą chcieć nas posadzić abyśmy nie dali rady zagrać w Alamo, na 48h chociaż co to za problem dorobić jakiś zarzut na dłużej, ostrzegałam ich no ale - uniosła lekko głowę - Chris i reszta się nie boją takich rzeczy, w sumie im się nie dziwię, jakbym była taka duża i w ogóle jak taki Chris to pewnie też bym kozaczyła, no poza tym - wzruszyła ramionami - to faceci. I Anastazja. Omatko, ona na pewno komuś napyskowała, aresztowali ją? No, Liz też całkiem kozak, chyba dobrze że jej tam nie było. Uśmiechnęła się, obaj panowie byli tak uroczo oderwani od tego całego “życia na ulicy” i przez to tak niesamowicie dla niej nierealni w swoich reakcjach. Zderzenie z jej obecną rzeczywistością i osobowościami takimi jak muzycy Mass Æffect mogło być dla nich trochę szokujące. Zazwyczaj starała się im tego oszczędzić, tego dnia do tej pory również, nawet nie chodziło o to że bała się morałów, nie chciała żeby się o nią martwili. Zresztą, do niej też nie do końca docierało to co się działo. Wciąż czuła się comfortably numb, chyba w podobnym stanie była kiedy opuszczała swoje poprzednie mieszkanie które wtedy już od miesiąca dzieliła z Paris. Po tym jak się dowiedziała o tym całym plagiacie poczekała na swoją dziewczynę, ćwicząc na gitarze, gdy ta się zjawiła zadała w sumie tylko jedno pytanie, wysłuchała wyjaśnień. Potem zarzuciła na grzbiet kurtkę, zapakowała gitarę do futerału i wyszła, tego wieczoru grała z kilkoma znajomymi muzykami w jednym z klubów. I już więcej do tamtego mieszkania nie wróciła. A, w sumie gdy Paris do niej wydzwaniała i pisała wszelkimi możliwymi kanałami, wysłała jej tylko link do remixu Dylana, Most Likely You Go Your Way (And I'll Go Mine). Potem zafundowała jej soczystego ignora i blocka gdzie się tylko dało. I po prostu żyła dalej swoim życiem jakby jej nigdy nie było. Wizja Simona biegającego ze spluwą i jego deklaracja, nawet jeśli chwilę później stwierdził że to tylko takie gadanie, też w sumie przyczyniła się do tego wytłumienia. Miała ochotę łyknąć kolejne benzo, wpełznąć z powrotem do łóżka i zostać tam do następnego dnia, kiedy będzie trzeba zebrać się na pogrzeb. Na e-soczewce Howl Chris skoczył właśnie z dachu na pakę wielkiej ciężarówki, która podjechała pod Warsaw i zaraz ruszyła. Jeden radiowóz Pacyfikatorów włączył syreny i ruszył za nią w pościg. Howl nie widziała co się dzieje z resztą, ale mogła to przeczytać na czacie. - Anastazja pisze, że Pacyfy mają Billa i JJa. Pewnie się ich nie da wyciągnąć ot tak nawet najlepszą prawniczą gadką, chyba że kaucja, to pewnie zadzwonię do Steve’a Silvera, mojego nowego ukochanego - odszukała jego numer który miała zapisany na pendrivie od niego i na wszelki wypadek wpisała go sobie w holofonie - ale pewnie pomoże jak typowy Mefistofiles, jeśli podpiszemy kontrakt albo przynajmniej się zobowiążemy, w sumie trudno cokolwiek podpisać z aresztu. - Mają zagwarantowane jedno widzenie - zauważył ojciec. - I dostęp do stacjonarnego holoterminala w celi. Ale lepiej, żeby nie pisali na nim nic, czego nie powinni przeczytać Pacyfikatorzy. Ich własnych holo im nie zabiorą, ale cele są odcięte od wi-fi. Możemy spróbować wyciągnąć ich wcześniej, jeśli były błędy proceduralne przy aresztowaniu. Chcesz, żebym się tym zajął, czy wolisz zostawić sprawę prawnikom Silvera? - Nie wiem, czy ich stać na twoją stawkę. - Powiedziała tonem półżartu. Nadal dość intensywnie korzystała z holo, chociaż pisała teraz patrząc nie na widoczną tylko dla niej klawiaturę, a na tekst który tworzyła, więc dawało to jakiś pozór kontaktu wzrokowego z jej gospodarzami. - Przepraszam, burzliwa dyskusja w zespole. - Wyjaśniła, chociaż pisała też jednocześnie z Liz na raczej prywatne tematy. Póki pamiętała, napisała też do Simona. “Masz jakiś kontakt do policjantów którzy z tobą gadali? Powinnam się z nimi skontaktować, wygląda na to że nasza piosenka może być jakąś wskazówką odnośnie kolejnej ofiary.” “Mam numer do detektywa. Przesyłam Ci” Po chwili Howl dostała e-wizytówkę. Detektyw nazywał się Richard Kacey. Napisała z kolei do Morgany. “Cześć, dziękuję. Idziesz na pogrzeb? Bo ja chyba potrzebuję się tam zjawić incognito, masz do pożyczenia jakąś holomaskę, perukę czy coś?” “Holomaskę? Nie no, skąd. Perukę jedną, ale nie wiem czy chcesz iść na pogrzeb w pomarańczowych włosach. Ja będę jutro, tak. Byłam dziś u Simona, jakoś się trzyma.” Holomaska kosztowała kilkaset E$, peruka mniej. Howl przypomniała sobie, że salon tatuażu, w którym pracują Rosalie i była Chrisa jest też salonem perukarskim i fryzjerskim. - Ech, czemu niektórzy muszą być takimi kijami pchanymi w szprychy. - Westchnęła w końcu, oderwała się od holo i posłała im zrezygnowane spojrzenie. Czat zespołu póki co wyciszyła na najbliższy kwadrans, nadal ciągnęła jednak rozmowę z Liz, chociaż ta sprawiała, że zaczynały się w niej budzić emocje. - Ja nie zagwarantuję, że Billy i JJ nie zrobią niczego głupiego, już zrobili, że wrócili do naszej miejscówki w Warsaw, mimo że pisałam im żeby po koncercie jechali do Alamo. Hmm, tato, a masz jakieś przeszłe doświadczenia z Pacyfikatorami? Boję się że są w stanie posunąć się bardzo daleko, pewnie zależy im żeby tych dwóch za wszelką cenę nie puścić. - Oboje rodziców bardzo poważnie traktowało tajemnicę zawodową, ale i tak zdążyła się nasłuchać opowieści o różnych podobnych przypadkach. Zwłaszcza od matki która czasem brała nieodpłatnie sprawy ubogich obywateli właśnie z nizin społecznych. Ojciec dopił kawę i zapalił e-papierosa. - Miałem kilka spraw - rzekł z wyraźnym niesmakiem. - Nie bez powodu to najbardziej nielubiana policyjna korporacja. Ale za wszelką cenę… nie sądzę. Na przykład, przepraszam, że tak beznamiętnie o tym mówię, ciężkie pobicie muzyków na pewno przyniosłoby Pacyfikatorom więcej szkody niż ich obecność na koncercie. Ale są w stanie stosować obstrukcję i podrzucać fałszywe dowody. Często współpracują z najgorszymi szumowinami spośród prawników. Ale sprawa Alamo jest na świeczniku a oni nie spodziewają się, że ktoś poważny się za twoimi kolegami ujmie. - No, mimo wszystko jeśli mam się odzywać do Silvera to dopiero po tym jak matka da znać odnośnie kontraktu. - Podniosła się z krzesła, poprawiła nieznacznie szlafrok pod szyją i podeszła do ojca. - A tutaj zegar tyka i wolałabym nie zostawiać kumpli na łasce i niełasce najbrutalniejszego policyjnego korpo. Objęła go, dawno już nie czuła żeby między nimi było tak dobrze. Patrick uśmiechnął się na ten widok. - A właśnie, Patrick, a jak tam przy okazji z tą drugą sprawą o którą cię prosiłam? - A, tak, wysyłam ci plik z tym co znalazłem - Gold dyskretnie mrugnął do niej okiem, jednocześnie ustawiając wyszukiwanie w holowizorze. - O, tymczasem twoi koledzy są już w wiadomościach. Podgłośnił i powiększył obraz. |
12-12-2017, 10:08 | #113 |
Reputacja: 1 | Ekran holo poinformował Howl, że ma połączenie od Liz. Howl odebrała z rosnącą radością że oto dostąpi obcowania z Liz, koleżanką swoją. - Hej hej - ekran wypełniła w całości skacowana twarz Liz. Rzuciła holo na turystyczny stoliczek i sama rozsiadła się w leżaku odpalając fajkę, gdzieś za nią pięły się monumentalne sekwoje. - Bolesny poranek, he? Czy raczej południe. Uśmiechnęła się i rozejrzała choć Howl nie widziała w kadrze nikogo więcej. - Niezły eufemizm. - Howl stała w przestronnej, dobrze urządzonej kuchni. Na sobie miała puchaty, jasnokremowy szlafrok, jej włosy wciąż jeszcze były wilgotne. - Ale dla niektórych bardziej, dla innych mniej. No, co tam? - Pisałam z Dalem - przeszła do sedna. - Błagam cię, Howl, nie jeb go w kakao. To mój brat. Howl zamrugała. - Ale że co. - Zmarszczyła brwi. - Że o co chodzi? - Zrobiłaś pierwszy krok. A teraz wycofujesz się rakiem. Zawiózł cię nad ocean, romantic-kurwa-full, zaczęłaś go kręcić, a potem odbiera cię jakiś stary gach i ani do zobaczenia, Dale, ani pocałuj mnie w dupę. Rozumiem ze masz piętra przed relacjami ale zwykła ludzka przyzwoitość nie boli. - Eeeeee… Dobra, czekaj, przejdę do pokoju gościnnego. - Howl na chwilę wyłączyła obraz w holo. - E… Hmmm. Ja pierdolę. Czemu tutaj jest nagle tyle schodów. To znaczy ja czegoś nie rozumiem. Chwila. - Usiadła na łóżku, postawiła przed sobą holo i znów włączyła obraz. - To znaczy że co zaczęłam? Że w ogóle o co chodzi? - Zaczęła znów niezbyt bystro. - Zaczęłaś czy nie? - Liz wycelowała w ekran rozżarzonego papierosa. - To kiedy, kurwa, rozmowa dwóch ludzi wchodzi w ten etap kiedy mniej jest słów a więcej śliny. Idąc do tego wagonu nie myślał o tobie w ten sposób. Teraz myśli więc o to zadbałaś. A teraz odpalasz mu kopa w dupę. - To znaczy on ci to wszystko powiedział, tak? - Howl pochyliła się do przodu i oparła łokcie o kolana, a twarz na dłoniach. Obszerny, męski szlafrok podwinął jej się na tyle, żeby odsłonić całkiem zwyczajne, chociaż zgrabne łydki. - Znaczy, trochę się gubię w twojej chronologii, ale mniejsza. - Przytknęła dłoń do twarzy, czuła, że policzek ją pali, a palce ma lodowato zimne. - Coś jeszcze powiedział? Chętnie się dowiem. - Niewiele pisał, ale jest zawiedziony, tak myślę - strzepnęła popiół i nałożyła na nos przeciwsłoneczne okulary. - Kim jest ten wujek z limuzyny, Howl? Dale myślał, że może to twój stary ale jemu chyba nie mówisz po imieniu? - Wiesz co, niekoniecznie chcę żeby niektórych ludzi dało się ze mną powiązać. - Howl zmrużyła oczy. - Żeby im nie robić problemów. I tak samo, przez powiązanie mnie z pewnymi ludźmi, niekoniecznie chcę żeby ktoś dotarł do moich realnych, wyobraź sobie, danych personalnych. A potem do mojej rodziny, zwłaszcza jak się nam rozkręci ten cały cyrk od Silvera. To jest aż tak proste, wiesz? - Zacisnęła zęby. - Chociaż jakbyś akurat częściej słuchała tego co mówię, to pewnie byś wiedziała, o kogo chodzi. No ale chuj, w dupę z tym, czujesz się teraz lepiej, co? - Lepiej? Ja nie mam tu nic do rzeczy. To kurwa mój brat, Howl. Też masz jednego. Pomyśl o nim, potem o tym jak sprałaś Dale’owi mózg ostatniej nocy i zastanów się czy chciałbyś żeby jakaś zdzira igrała w taki sposób z Jeffem. - Nikomu nie sprałam mózgu. - Howl zaśmiała się ponuro, jakby sama nie wierzyła w to, co słyszy. - A tobie to, widzę, powiedzieć coś w zaufaniu. - Rozumiem. Chciałam obić mordę twojej ex. Chciałam iść z tobą do chirurga. Staram się być lojalna. Zawsze. Ale to co zrobiłaś… zafascynowałaś go sobą, sprawiłaś że zaczął na ciebie inaczej patrzeć… I po co? Żeby odjebał z tobą teatrzyk przed dwójką twoich jednorazowych amantów? To jest kurwa dalekie od lojalności. To mój brat - słowo brat każdorazowo powtarzała z taką emfazą jakby to było przynajmniej słowo boże. - No nie, to był akurat pomysł który upadł - Howl machnęła ręką - jeszcze zanim wleźliśmy do tego wagonu w sumie, ale weź też może przypomnij sobie, jaką miłością do niego pałałaś na tym spotkaniu w Karmakomie, co? I tak szybko ci się odmieniło? - Potrząsnęła głową. - Zresztą, mniejsza, było-minęło. Pominę już do że do tej pory nikt mnie nie nazwał zdzirą, mam tylko jedną prośbę. Wiesz, rozumiesz, Patrick to taki człowiek, który przyjechał do mnie do szpitala. Tak po prostu. I pomógł mi ukryć tę całą imprezę przed rodzicami, bo rozumiesz, jak jest jakieś tam zagrożenie dla życia, to dzwonią po twojego next-of-kin. I teraz też był gotów iść mi z pomocą, jak… No, to wszystko się zjebało. To bądź tak miła i nie wyrażaj się o nim w ten sposób, co? - Jasne. Bo wiem jak bardzo sobie cenisz przyjaciół i rodzinę. Szkoda, że tylko tę własną. - Ale właśnie spoko. - Howl rozłożyła ręce. - Jak chcesz, to go nie wiem, przeproszę? - Pokiwała głową. - I już nic nie robię. Naprawdę, nic. - Uniosła dłonie, jakby chciała zasygnalizować ów brak przyszłego działania, o którym mówiła. - Nic, nigdy, słowo. Wyglądała szczerze mówiąc na dość wściekłą. - Nie, Howl. Nawarzyłaś i to wypijesz. Pójdziesz z nim, kurwa, na randkę, jeśli cię poprosi. Będziesz miła i zabawna i przeprosisz, że ostatnim razem tak wyszło, zachowałaś się jak suka, ze go tam zostawiłaś bez słowa, ale emocje ci przysłoniły rozum. A potem po tym wieczorze przymkniesz oko na swoje „boję się związków”, „znów mnie, kurwa, ktoś zrani” i po prostu ocenisz jaki z niego facet i czy byś coś chciała czy nie. Dasz szansę sobie i jemu. Nie wyjdzie? Ok. Ale jesteś mu to winna. I sobie zresztą też. - No chyba cię pojebało. - Howl znowu pokręciła głową. - Ej, nie, serio, wiem że brałam prochy, ale żadne raczej nie zapewniają takiej zajebistej fazy. Ty mówisz poważnie? - Uniosła dłoń żeby potrzeć twarz. - Nie umawiam się, kurwa mać, na randki. Poza tym wiem, że wtedy, jak się dowiedziałam o FistBaby, niezbyt dobrze ogarniałam swoje emocje, ale bałam się, że ten pokurwieniec ciebie też dopadł, wiesz? No, zajebiście. - Pokiwała głową. - Nikogo nie zostawiłam bez słowa, raczej na odwrót, a w ogóle to co, jesteśmy w liceum? A ty się w swatkę bawisz? No kurwa. - Raczej staram się wygładzić gówno, które się rozlało. Ale wiesz co? Masz racje, to nie moja sprawa. Jak chcesz to go po prostu olej a ja go potem pocieszę przy skręcie i whiskey. Jakoś cię przeboleje. - Super. - Howl skrzywiła się, ale na przekór temu uniosła dwa kciuki w górę. Chwilę później opuściła jednak głowę i znów potarła oczy. - No przecież nie mogę mu powiedzieć prawdy. - Odezwała się w końcu cicho. - Znaczy, nie tej odnośnie zjebanych klubowych roszad, tylko no, tej prawdy. Że jak się czuję i co czuję i tak dalej. Przecież mu tego nie powiem. - Niby dlaczego skoro to prawda? - A, są różne prawdy. - Howl machnęła ręką. - Niektóre bardzo niebezpieczne. Poza tym dużo teraz rzeczy do ogarnięcia. - Przeczesała włosy dłońmi i pochyliła głowę. - Jutro pogrzeb, pojutrze Alamo, jak dojdzie do skutku, ty właśnie, o której ty wracasz? Bo do Alamo to Pacyfki wchodzą w samo południe, także jakby co to raczej kapeli potrzebują wcześniej. Wszystko się jebie coraz bardziej, no przecież to nie czas na jakieś takie rzeczy, no. - Mogłaś pomyśleć o tym wczoraj - Liz pociągnęła łyk piwa, zniknęła na moment z kadru i wróciła ze swoją skórzaną kurtką, umościła się w leżaku. - Miałam wrócić w poniedziałek. John rzadko ma wolny weekend - wydobyła z kieszeni skóry śnieżnobiały woreczek. Nabrała odrobinę zawartości na mały palec i wpakowała do nosa. - No ale że to co, jak nie wrócisz to Bill będzie za ciebie śpiewał? - Howl obserwowała ten widok z niejaką fascynacją. Albo po prostu zazdrością. - Dobra, ale powiedz mi jeszcze jedną rzecz odnośnie twojego brata. Co mu powiedziałaś na mój temat? To znaczy, mam się spodziewać że teraz wie coś, czego nie dowiedział by się w inny sposób? - Co za różnica? Przecież masz go w dupie i nic z tego nie będzie. - Palec zawędrował do drugiej dziurki, tylko terapeutyczna szczypta żeby nie umrzeć z powodu kaca. - Chyba cię nie obchodzi co o tobie sądzi. - Bo póki co cenię sobie, kurwa, swoją prywatność. Czy jak to tam zwał. - Starała się nie podnosić głosu, ale momentami było to trudne. Tak jak teraz. Po chwili jednak opanowała się. Posłała tylko Liz spojrzenie, które trudno było ulokować chociażby w pobliżu przyjaznego. - I nie pamiętam żebym mówiła, że ja mam, raczej że on ma, chociaż nadal uważam że to niekoniecznie przypadek że robi w tym samym korpo co Silver, nawet jeśli to Niewidzialny Człowiek chciał nam nagrać koncert. No, przynajmniej niedługo pewne rzeczy się wyjaśnią. - Wzruszyła ramionami. - Ale serio, nie wybierasz się do Alamo? - Tego nie powiedziałam. Nawet nie wiem kiedy mielibyśmy tam grać - Liz nieco przygasła. - Sugerujesz, że Dale’owi chodzi tylko o robotę? - Jaką robotę? - Dla Amuse. Stał się nagle moim bratem bo jest w pracy? Dostał taki projekt, zwerbować Mass Æffect i skłonić do kontraktu? - No ja nie wiem, przypuszczam że coś w ten deseń może się dziać, ale co, nie zastanowiło cię to? - Howl po raz kolejny wzruszyła ramionami. - To w końcu ty rozpoczęłaś chlubną tradycję nieufania mu, ja tylko wskoczyłam do tego pociągu. Po twojej wstępnej reakcji zakładałam że to w ogóle jakiś twój były, niedoszły czy chuj wie co. W korpo dzieją się różne rzeczy, chociażby moja matka nieraz się bawiła w wewnętrzne polityczne przepychanki, zajechała na tym dość daleko, inna sprawa że romans z szefem też nie zaszkodził. A jak jest tutaj, chuj wie? Ty wierzysz tak we wszystko co ci po prostu ludzie mówią? No, ja pewnie jeśli chodzi o rodzinę i bliskich też, wzięłam od Patricka benzo - zaśmiała się ponuro - mimo że wiedziałam że wcześniej ćpałam kokę i piłam, no, po prostu nie pomyślałam, a powinnam pomyśleć. Automatycznie założyłam że będzie ok. - I było. Od przedawkowania nie schodzi się tak łatwo - skonstatowała spokojnie Liz. Howl zmrużyła oczy. - Nie kurwa, nie było. No ale mniejsza. W sumie jeśli łykasz to wszystko jak młody pelikan to rozumiem, pewnie to tylko taka moja paranoja. - Znów potarła po kolei obie powieki. - Mam to pod skórą, tak? No ale tak jednak serio nie chce mi się wierzyć w to, że facet taki jak twój brat mógłby się zainteresować kimś takim jak ja, więc tak, możliwe że chodzi bardziej o zespół, kontrakt i robotę. No chyba nie nudzi mu się w życiu aż tak bardzo. - Znów się ponuro zaśmiała. - Wolę jednak jego wersję, że chciał coś w życiu zmienić. I chciał mnie poznać - Liz bezwiednie skubała z woreczka drobinki proszku i wąchała niby od niechcenia. - Dałam mu kredyt zaufania. Dlaczego ty też nie możesz? - Weź kurwa przestań to robić, bo też zaczynam mieć ochotę. - Howl wskazała na ten woreczek. - A jestem u ojca. I jutro pogrzeb i muszę ogarnąć co u Simona, przytomna chcę być. Hmm. Czemu. Bo jestem pojebana? - Rozłożyła ręce. - Nie wiem. W sumie ty mnie wtedy zasugerowałaś, że mogę, i te żarty i… No, pisałam ci, że dziś mnie uderzyło że chyba naprawdę ją kochałam. I chyba jednak będę dobrym człowiekiem i pójdę porozmawiać z panem detektywem, żeby ich ostrzec że ten świr może próbować teraz, bo wychodzi na to że każda piosenka wskazuje miejsce gdzie zostawi kolejne ciało, namierzyć kogoś kogo znam, ją albo Simona, albo nie wiem, Rasco, ale ona by pasowała, no bo wiesz, “hallo kochanie, obudziłam się bez ciebie”… - Zamrugała, próbując się pozbyć łez. - I wiesz co, w jednej rzeczy nie masz racji. Nie buduję żadnego ołtarza, jasne, jest taki stary, strasznie ckliwy kawałek, “Another Love”, kojarzysz? - Tom Odell? - No, tak. Jakbym miała powiedzieć piosenką, to właśnie coś takiego. Ale wiesz, chciałabym po prostu być dumna z tego, że udało mi się to przeżyć. I dalej stoję. Takie tam. - Myślisz, że on zabije kogoś, kogo ktoś z nas kocha? - Liz nie nadążała. - Ale on killuje tylko muzyków. - Taaa, no i każdy z nas albo prawie grał w jakiejś kapeli, nie? To tych muzyków znamy całkiem sporo. Ja to już w ogóle. I wygląda na to że potraktował to jednak trochę personalnie, nie? Nie lubię, kurwa, jak zakładacie od razu czego on chce i co go kręci, ale już mniejsza z tym. Każda piosenka wskazuje na kolejne miejsce, tak mi się wydaje, to albo osoba muzyka. Ring of fire i potem strzelnica. Imagine i mural z Lennonem. A, Nightingale to robili ludzie związani z serialem Twin Peaks i potem ciało wylądowało na wzgórzach Twin Peaks. Kto wie jak w jego chorej głowie HL się przełoży? - Przecież mówiłaś, ze byś sie ucieszyła. Gdyby to ją pociął - Liz zamknęła szczelnie woreczek i odłożyła do kieszeni kurtki, zasunęła suwak. - No, może czas wreszcie dorosnąć. Zamknąć to i nie wiem - Howl obejrzała się po ścianach, jakby widziała ten pokój po raz pierwszy w życiu - zwolnić sobie miejsce w głowie? Może z nią po prostu pogadam. Zastanawiam się, czy nadal mieszka w moim starym mieszkaniu. W sumie nie zabrałam stamtąd niczego, wizyta tam mogłaby być zabawna. - Możesz. Pogadać z nią - Liz osuszyła do dna piwo. - Choć ja bym jej na twoim miejscu zwyczajnie nakopała. Nasłała na ciebie bandytów. Okaleczyła tu i tu - Liz stuknęła się w mostek a później w skroń. - Chuja bym jej nie wybaczyła. Nie rozumiem cię. - No, może jednak chodzi o zemstę. - Howl zacisnęła usta. - Może chciałabym żeby - sięgnęła dłonią pod szlafrok i bezwiednie potarła mostek przez koszulkę - miała okazję to zobaczyć. A jeszcze bardziej to że umiem zrobić ze swojego życia coś zajebistego, nawet po tym. Dlatego w sumie zależy mi na tym kontrakcie z Amuse. Tak z miesiąc temu właśnie mi się odmieniło. Może gdybym wtedy poznała twojego brata, wiesz, coś potoczyło by się inaczej. Teraz po prostu chciałabym, żeby zrozumiała co zniszczyła. No, to brzmi całkiem jak zemsta. - Gdybyś poznała go miesiąc wcześniej? Może po prostu trzeba go było nie zarywać? - No, pewnie nie, w końcu nie ta liga. - Howl zgodziła się dość pasywnie. Powrót do tematu Dale’a znów Liz rozdrażnił. - Dobra, nieważne. Załatwiaj sprawę swojej byłej jak tam chcesz, możesz jej nawet przesłać holopocztówkę spod gmachu Amuse. Muszę kończyć bo wraca John a nie chcę żeby widział, że się wkurwiam bo chciał nam sprawić sielankowy weekend. Jeśli chcesz oczyścić atmosferę to do niego zadzwoń. Do Dale’a znaczy. Prawda jest taka, ze mi go żal. Howl przez dłuższą chwilę milczała, wyraźnie mierząc się z emocjami jakie te słowa w niej wywołały. - Czemu? - zapytała tylko jeszcze, widać było, że inne słowa póki co jej uciekły i prędko nie wrócą. Potarła tylko twarz, wyraźnie zakłopotana. - Co czemu? - Ci go żal. - Mam wrażenie, że mówię po wietnamsku. Bo go zachęcałaś. A gdy uległ, się rozmyśliłaś. - Ale to akurat nieprawda. - Powiedziała cicho, ale z zapalczywością nastolatki. - Po prostu może niekoniecznie mam takie podejście jak na przykład ty. Co nie znaczy że nie mogę, nie wiem, trochę zmienić swoich zasad czy przestać się puszczać na prawo i lewo, w końcu jestem zdzirą. Zresztą pewnie masz rację. Nic ci nie obiecam, ale no, zrobię coś. I pozdrów Johna. - Pozdrowię. I możesz robić co chcesz. Z kim chcesz. Po prostu graj fair, jeśli już musisz grać. Liz pochyliła się w stronę stolika i ekran holo zgasł. |
14-12-2017, 22:16 | #114 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Bounty : 14-12-2017 o 23:38. |
14-12-2017, 22:24 | #115 |
Reputacja: 1 |
|
14-12-2017, 23:13 | #116 |
Reputacja: 1 |
Ostatnio edytowane przez Bounty : 14-12-2017 o 23:45. |
20-12-2017, 15:05 | #117 | |
Konto usunięte Reputacja: 1 |
__________________ Konto zawieszone. | |
28-12-2017, 10:35 | #118 | ||
Reputacja: 1 | - Nie wiem czy się opłaci. Powiedz Marco, czemu masz takie parcie na nas koncertujących podczas czystki? - Perkusista spytał machając wyszczerzony dłońmi do wiwatujących squatersów. - Czemu akurat my i jak taki koncert może pomóc? - To nie był mój pomysł, tylko samorządu - odpowiedział Marco jak już przybił piątkę kilku swoim ludziom. - Ale rozumiem pomysł. Jesteście stąd, jesteście znani… dzisiaj to już naprawdę znani a im chodzi o to, by przyciągnąć jak najwięcej ludzi. Pogadacie z nimi. Reszta kapeli jakoś do nas dotrze? - Anastazja pewnie tak, spróbuję co w mojej mocy by wyciągnąć JJ’a i Billy’ego, ale… - Chris zrobił zakłopotaną minę. - Wiesz, to było jakoś tak na wariata. Ani nam rzuciła o koncercie, nawet o tym głębiej nie pogadaliśmy i zewsząd tylko cały czas info że gramy. Skontaktuję się z Howl, Liz, ale kurwa nic nie wiem. - Na wariata to była jazda tą ciężarówką - wtrąciła się i spojrzała na obu z cieniem wyrzutu w oczach. - Ja jebie, nie dla mnie takie stresujące zabawy - dodała pod nosem i klapnęła tyłkiem na ziemię. - Coś tam z nocy kojarzę, że Anastazja i Billy chyba też mówili, że w Alamo zagrają i będą namawiać też resztę zespołu - powiedziała i zaczęła przeglądać neta. Musiały już tam być informacje na temat konfrontacji zespołu z Pacyfkami. Było tego wręcz od groma. Mass Æffect stali się tematem dnia. Billy i JJ aresztowani, Sully i Anastazja poszukiwani. Rosalie trafiła też na dopiero co wrzucone do sieci publiczne oświadczenie Chrisa. - Myśleliśmy tu też o prawdziwym koncercie jutro wieczorem - rzekł Marco. - Ale nie wiem jak zagracie bez dwóch członków zespołu. Chyba, że uda się wam jakoś ich wcześniej wyciągnąć. No nic, postaraj się tu ściągnąć resztę. Poczekamy jak się sprawa rozwinie. Rosie, oprowadzisz naszego gościa? - zwrócił się do tatuażystki - My tymczasem przygotujemy pokoje gościnne. - Co za dzień… - mruknął perkusista. - Ha, piękne oświadczenie - pochwaliła Chrisa i pokiwała z aprobatą głową. Jeszcze chwilę pogrzebała w necie przeglądając najświeższe informacje na szkiełkach holokularów. - Niezły cyrk - skwitowała wysyłając wiadomość do Anastazji. Cytat:
- Żarcie brzmi bardzo w porządku. - Sully pokiwał głową. - Mi tam specjalnych wygód nie trzeba, ale jak mi pokażesz u kogo tu można kupić piwo i fajki, to zacznę być twoim fanem. Cholernie bym zapalił… W Alamo można było dostać praktycznie wszystko, od batatów po kałasznikowy. Jak również tanie fajki domowej roboty albo z meksykańskiego przemytu. Cały poziom podziemnego parkingu zajmował największy w mieście bazar, który chyba nadal działał, bo schodami prowadzącymi w dół z głównego holu galerii wchodzili ludzie z torbami zakupów. Podniosła się z podłogi z lekkim westchnieniem. Wszystko wskazywało na to, że zaczyna dopadać ją kac - To ty nigdy tu nie byłeś, że pytasz gdzie fajki można kupić? - spytała i spojrzała na niego jak na kosmitę. - Za mną - skinęła głową i poprowadziła go w stronę targowiska. W międzyczasie dostała wiadomość od skrzypaczki: Cytat:
- Konkretnie - Chris był zafascynowany. - Pojutrze nalot, na zewnątrz umocnienia, a tu dalej wszyscy mają to w dupie i handlują. Nie spodziewałem się - Pokręcił głową. - Dobra, to zaraz jeszcze przedzwonię do Liz. Howl coś smęci, nie do końca wiadomo co z nią… Jakże się wszystko popieprzyło - mruknął przechodząc między stoiskami. - Na wszelki wypadek zrobimy zapasy dla wszystkich. - Dziwisz się, że dziś handlują, serio? Jeśli faktycznie wygnają nas z Alamo to większość ludzi straci nie tylko dom ale i źródło utrzymania - przerwała na chwilę by uśmiechnąć się do młodej Azjatki w zaawansowanej ciąży, która pracowała przy straganie z narzędziami i różnej maści “przydasiami”. - Założę się, że w poniedziałek będą tu sprzedawać chorągiewki z antykorpo hasłami i hot-dogi. Muszą z czegoś żyć - skończyła smutnym tonem i wzruszyła ramionami. - W sumie… fakt. Nie wiem, trochę wyobrażałem sobie Alamo na chwile przed… - Chris skrzywił się. - Sam nie wiem, jak twierdzę przyszykowaną do bitwy. A tu ludzie po prostu żyją. Normalnie, na przekór. Ech… wiesz co jest najgorsze? Zagramy, niech wyjdzie epicko, niech przyjdą tu tysiące ludzi z zewnątrz, zablokuje się pacyfikatorską eksterminację. Na dzień, dwa, tydzień. Przyjdą innego dnia, gdy ludzie się rozejdą. - Możliwe - przyznała - ale zobaczą przynajmniej, że ludzie potrafią walczyć o swoje, zawsze coś. A te kilka dni czy tydzień to dla wielu z nas robi różnicę, wiesz jak trudno jest znaleźć jakiś kąt do mieszkania jeśli nie sra się hajsem? Dobra, koniec smętów. Może zdarzy się jakiś kurwa cud i Alamo będzie funkcjonować w niezmienionej formie przez następnych parę lat. Ruch na bazarze był jednak mniejszy niż zazwyczaj, dostrzegł to nawet Chris, który był tu pierwszy raz. Czwarta część straganów był zamknięta i klientów nie przewalały się zwyczajowe tłumy. Ale i tak wszystkiego był dostatek. Panowała wąska specjalizacja - odwrotność zautomatyzowanych supermarketów. Na stoisku z piwem było tylko piwo, na stoisku z fajkami tylko fajki, za to w wielkiej obfitości marek, głównie meksykańskich. Starszy Latynos bez połowy zębów rozpoznał chyba Chrisa, bo wskazując na niego łamanym anglo-hiszpańskim mówił coś o holowizji i wręczył mu kilka paczek Faros, kategorycznie odmawiając przyjęcia zapłaty. Również dwa sześciopaki piwa otrzymali od innego sprzedawcy za darmo. Ludzie robili im holofonami zdjęcia. Sully uśmiechał się, pozdrawiał zaczepiających, czasem poklepał kogoś po plecach, kto bardziej się spoufalał, ale widać było po nim, że czuje się jakoś… dziwnie. Jak na muzyka, który choćby przy wąskim zbiorze fanów powinien być przyzwyczajony do podobnych zachowań, było to dziwne. - Ech… chodźmy Rosie do tego mieszkanka - rzekł w końcu. - Znaczy nie dasz mi ogrzać się w blasku swojej sławy i poczuć się przez chwilę jak gwiazda? - zapytała z udawanym żalem. - Chodźmy - dodała zaraz, bo jej podstawową potrzebą było teraz posadzenie dupska na czymś miękkim i otwarcie browara. - Zobaczysz jak przyjemnie można się urządzić w sklepie obuwniczym. - Ruszyła w stronę schodów prowadzących na wyższe piętra. - Jeszcze się pogrzejesz. - Sully uśmiechnął się zapalając papierosa i częstując tatuażystkę. Ruszył za nią na górę. - Nie palę - powiedziała i po sekundzie wahania sięgnęła po papierosa. - Dziś mogę zrobić wyjątek - włożyła papierosa do ust. - Daj ognia, nachyliła się ku perkusiście gdy człapali niedziałającymi, ruchomymi niegdyś schodami na drugie piętro. - Ciekawe czy cokolwiek wyjdzie z tego waszego koncertu. Kto się wygadał, że jest pomysł żebyście zagrali w Alamo? - zaciągnęła się i skrzywiła lekko. Palenie papierosów nie sprawiało jej najmniejszej przyjemności. - Fajnie jakby wyszło. Motyw, że jakoś pomogliśmy w kwestii Alamo to więcej niż jakieś kontrakty. - Chris nachmurzył się lekko. - A kto wygadał? Nie mam pojęcia. Mam wrażenie, że jakoś nagle wszyscy naokoło wiedzieli. Kwestia czy ktokolwiek chlapnął przypadkiem, czy jakoś celowo ktoś rozbuchał motyw. Zresztą Rosie, umówmy się - Sully spojrzał na tatuażystkę. - Marco i reszcie zależy by na koncert przyszło w kij ludzi. Że Masa przeciw Pacyfom. Wcześniej czy później i tak trzeba byłoby ogłosić. Czy wczoraj, czy dziś. Inaczej kto by przyszedł? - No jasne, macie zagrać żeby przyciągnąć ludzi - przyznała - ale plan był chyba taki, że koncert ogłoszą dopiero, gdy zespół będzie sobie spokojnie pił browary w Alamo. Wtedy pewnie udałoby się uniknąć tej całej akcji z Pacyfikatorami. Ale nie ma co rozkminiać, stało się. A ty zostałeś gwiazdą sieci - dodała po chwili i zaśmiała się rozbawiona ale nagły przypływ dobrego humoru szybko się skończył. - I jeszcze ta akcja z FistBaby, no kurwa chore - skwitowała gdy dochodzili już do jej lokum. - Szkoda Fist… To ścierwo beknie i to nie tylko za Baby. Za Didi, za każdego. To jakieś posrane! Jaki motyw może mieć ktoś mordujący muzyków. - Perkusista rozłożył bezradnie ręce. - Zrozumiałym… gliny, dealerzy… pracownicy korporacji, czy choćby dziennikarze. Ale co temu zjebowi mógł zrobić jakiś muzyk, że teraz poluje seryjnie. Snując te ponure rozważania i paląc (Alamo było oazą nikotynowej wolności) weszli zepsutymi ruchomymi schodami na drugi poziom centrum handlowego. Na krętych galeriowych pasażach mimo pory sjesty panował spory ruch. Część mieszkańców wyprowadzała się wraz z dobytkiem. Ale reszta pracowała intensywnie nad obroną swojej twierdzy. Przenoszono i cięto meble oraz inne przedmioty, tworząc z nich prowizoryczne tarcze i elementy barykad. Gdy dotarli na miejsce Sully ujrzał na własne oczy mieszkanie, które znał z opowieści Anastazji. Dawny sklep obuwniczy podzielono ściankami działowymi na pięć pokoi. Była tu toaleta a nawet przerobiony ze zraszacza przeciwpożarowego prysznic. Oraz wspólna kuchnia, a w niej kuchenka, lodówka, czajnik a nawet ekspres do kawy. Jak również stół i cztery krzesła. Czego chcieć więcej? Ponieważ w pokoiku Rosalie były tylko dawne sklepowe półki i materac, fotel i prowizoryczna szafka nocna to do kuchni właśnie się skierowali. Nie było akurat nikogo z pozostałych lokatorów. - Siadaj - wskazała na jedno z kuchennych krzeseł - może mamy nawet coś do żarcia - zajrzała do lodówki. - Ooo - przeciągnęła radośnie - kochana Lily zostawiła nam nawet kilka kanapek z jakąś seropodobną pastą - postawiła talerz na stole. - Częstuj się - zaproponowała i sama sięgnęła po kromkę. - Tam jest moje 8 metrów kwadratowych luksusu - wskazała na jedne z pięciorga drzwi. - Tu Anastazjia, Olivier - pokazywała kolejne wyjścia ze wspólnej kuchni. - Spora rodzinka Azjatów, para Latynosów i Lily z mężem - wyliczyła wszystkich sąsiadów z pełnymi ustami. - Niezła zbieranina, nie? - sięgnęła po piwo, by za chwilę uśmiechnąć się błogo na dźwięk otwieranej puszki. - Ciasne ale własne - Chris pokiwał głową odpalając własne piwo i rozglądając się ciekawie. - Przynajmniej masz własny kąt - mrugnął - ja muszę kimać w salonie. Wszyscy z tego lokum zostają na opór, czy ktoś wybiera opcję ewakuacji? Jak niektórzy, których widziałem po drodze pakujący menele i zamierzający spadać. - A wiesz, że nawet nie wiem - zrobiła zakłopotaną minę bo sama była zdziwiona tą odpowiedzią. - Lily z mężem zostają, to wiem na pewno. Olivier i Anastazja szukali chyba czegoś do wynajęcia, ale raczej niewiele z tego wyszło. A co z resztą to serio pojęcia nie mam. Ale gdybym miała dzieci - zrobiła małą pauzę, jakby ją coś gryzło - gdybym tu wychowywała dzieci to raczej spadałabym stąd w podskokach przy pierwszej nadarzającej się okazji. - Mhm… kumam. To jak się okaże, że wszyscy zostają, to kimnę gdzieś tu - Rozejrzał się po przestrzeni wspólnej, od biedy można było tu gdzieś się ułożyć. - Cóż gdybym dalej był z Arwą i miał pod opieką Connie, to też bym z nią stąd spadał. - Chris upił piwa. - Lamia daj jakiś music. - Duch aktywowała się wylatując spomiędzy obojczyków rockmana i z głośniczków drona/komputera pokrytego wizualizacją diablicy popłynęła muzyka. Utwór jednej z wiodących grup funkymetalu, będący zeszłorocznym hitem. - Hm… chcesz mi pomóc przy holooprawie na koncert? O ile ten się odbędzie. - Chcesz tu spać? - spojrzała na niego jak na półgłówka. - Zapomniałeś już, że Marco szykuje ci i reszcie zespołu gwiazdorskie apartamenty? - uniosła brew. - No dobra, przyzwoite pokoje, w końcu to wciąż standard Alamo - upiła łyk piwa. Na samo wspomnienie o holooprawie na ustach Rosalie pojawił się wielki uśmiech. - Jeśli się do czegoś przydam - podjarała się jak dziecko nową zabawką - całkiem nieźle rysuję - pochwaliła się nieskromnie. - No i nie mam lepszych planów na dziś. - Ja nie potrafię rysować, dziś to nie ma sensu. Proste wizje jakie masz w głowie, a AI sprofilowana na tworzenie holo sama wszystko opracowuje. Chcesz sprawdzić? Wymyśl sobie jakąś prostą wizualizację i opisuj to Lamii, potem tylko koryguj jak wyświetla nie do końca to o co ci chodzi. Lamia, weź zaprogramuj holo pod wytyczne Rosie.* - Serio, ta takie proste?! - zdziwiła się. - Czuję się oszukana - westchnęła. - Ale dobra, zobaczmy, co wyjdzie z połączenia mojej wyobraźni i umiejętności Lamii - zastanawiała się przez moment stukając opuszkiem palca w puszkę. - Dobra - zaczęła dość niepewnie - widzę to tak: dłoń tatuatorki wykańcza dziarę, kilka koni dajmy na to, o! Albo jednorożców - uśmiechnęła się jak dziecko. - I one nagle ożywają, wybiegają z ciała. Biegną na widza z każdym krokiem robiąc się coraz większe, aż osiągają naturalne rozmiary konia - spojrzała wyczekująco na ducha Chrisa. Efekt był… dziwny. Na Rosie spod holograficznej dłoni pogalopowały dwa hipopotamy. - Pierwszy wybór jest ważny - powiedziała radośnie Lamia. - Aaaaa… wiecie, że hipopotam w starogrece to 'koń rzeczny’? Chris przeciągnął dłonią po twarzy. - No w każdym razie ważny jest pomysł, wizja, idea, Szczegóły tworzy maszyna, i trzeba tylko korygować je. Wade, mój kumpel z Holodevils, zamawiając tą kretynkę uważał, że opór i złośliwość AI działa stymulująco na projektowanie. W tym przypadku, że im dłużej byś się użerała z Lamią, że to mają być jednorożce i jak szczegółowo wyglądające, tym sama byś po drodze dopracowywała w głowie swoją wizję. Ulepszała ją. - Hipopotamy też spoko - powiedziała wciąż zauroczona tym, co przed chwilą zobaczyła. - Zajebistą masz robotę, serio. I nie narzekaj na swojego ducha. Mógłbyś mieć skrzydlatego prosiaka z charakterem moralizatorskiej matki. - Ok, masz rację - Chris roześmiał się. - W sumie to się już przyzwyczaiłem. Sęk w tym, że Ty możesz dużo pomóc przy oprawie. - Wycelował w Rosie fajkiem. - Liczy się głównie pomysł i zwykle najlepiej sprofilować holo pod miejsce, event, ludzi. Wiesz coś jak holo na Diversity w niewidzialnym. Niewidzialny klub, niewidzialni muzycy. Ty znasz Alamo. Szczegóły, niuanse, ludzi, duszę tego miejsca. Kumasz? - On tak gada każdej lasce, którą próbuje przelecieć, nie daj się mała. - Usłyszeli znajomy głos nim zza kotary wychyliła się czerwonowłosa głowa Vandelopy, która wyszczerzyła w uśmiechu zęby. - Nie ma to jak poranna przebieżka, co? - Mówisz z doświadczenia? - Rosalie puściła jej oczko i wyciągnęła w kierunku skrzypaczki puszkę z piwem. Wstała ciężko, by schować pozostałe browary w lodówce. Zmierzyła Anastazję wzrokiem - ty widzę wyszłaś z opresji obronną ręką? - Obronną, nie obronną, ale jak nie przeleciała żadnego gliniarza, to jak porażka. Stąd ją ściąga ku tematom przelatywania. - Sully pokiwał głową i rzucił skrzypaczce paczkę fajek. - Ale, że miałaby przelecieć Pacyfikatora? No trochę fuj - wzdrygnęła się. - Hm… czy to byłoby najgorsze co przeleciała… - Chris udał zastanowienie drapiąc się po brodzie. - Nie, jest przecież Olivier - palnęła ze śmiechem, ale zaraz zrobiło jej się trochę głupio. Anastazja spojrzała na nią mrużąc oczy i zaciskając usta, w które wetknęła jeden z papierosów. Jej wzrok mówił wszystko - TO NIE JEST ŚMIESZNE. Mogli nabijać się z latania półnago po ulicach i ujeżdżania jakiejś Pacyfki, ale ten temat był dla skrzypaczki wybitnie drażliwy. Po chwili jednak odparła: - To dlatego, że nie zaliczyłam SillyBoya... - nagle zaczęła się nad czymś zastanawiać i odpalając fajkę, zapytała Chrisa - Wtedy... my nie... co nie? - Super, że spieprzyłaś spod Warsaw - odpowiedział perkusista z niewinną miną. - Bałem się, że ściągną wszystkich. - Konsekwentnie unikał odpowiedzi na zadane pytanie. - Ej, zjemy coś? Piwo, faje, git. Ale coś można by wszamać. Teraz groźne spojrzenie De Sade przeniosło się na perkusistę. Chwilę wpatrywała się tak w niego, by wreszcie wypuścić dymka i powiedzieć: - Fakt, zdałoby się, ale ciężko szamać jajka na bekonie jak nasi w pierdlu siedzą. Mamy jakiś plan jak ich wyciągnąć? Sully westchnął. - Jakiś jest. Chwiejny. - Zaciągnął się. - Nie wiem za co ich zgarnęli, ale nakaz meli na mnie, czyli pewnie wzięli ich za jakieś mało znaczące, wykroczeniowe gówno by przetrzymać na 48 - powtarzał to co wcześniej Howl i Liz. - Ale od rana jesteśmy wszyscy, w tym oni, świadkami w sprawie śmierci Fist i zabójstw Melomana. Może jak Dobre Gliny prowadzące to śledztwo nacisną Pacyfy, to wydostaną naszych z aresztu, nie wiem… na przesłuchania, czy inny shit. A ja mam coś, na czym zależy Dobrym. Trochę skomplikowane, ale potrzebuję godziny programowania i jeden dwa telefony, to się okaże czy coś z tego może być, czy dupa. - Brzmi nieźle. - Przyznała Vandelopa wodząc teraz wzrokiem za Ross, która całkiem seksownie pochylała się nad lodówką. - Tylko co jak jebnie? Co jak nie wyznaczą kaucji? - zaciągnęła się - Wiesz o co mi chodzi, nie? Silver... wyciągnąłby ich z tego pewnie w 5 minut, gdybyśmy podpisali ten jego cyrograf. - Dlatego mam zamiar stanąć na uszach, by nie musieć zwracać się do Silvera - warknął Chris. - Kontrakt płytowy znaczy? - tatuażystka chwilę przyglądała się Anastazji, która dziwnie wyglądała w zwykłym za dużym t-shircie.- A ty nie chcesz podpisywać? - znów spojrzała na perkusistę ze zdziwieniem. - Kasa, fani, więcej kasy, więcej fanów - mówiła do niego takim tonem, jakby tłumaczyła durniowi, że 2+2 to 4 i inaczej być nie może. - A do żarcia są kanapki. Mówiłam przecież, że Lily kilka zostawiła. - Kontrola - odpowiedział jej muzyk. - To korpo muzyczna, a one mielą takich jak my jak chcą. Srebrnowłosa wzruszyła ramionami. - Jak wszędzie. Coś za coś - powiedziała tonem oznajmiającym najoczywistszą z oczywistości. - No dobra, ale zanim zaczniecie wyciągać kumpli z dołka to chyba i tak musicie ustalić czy jutro tu gracie i czy wyciąganie JJ’a i Billy’ego jest pilne czy bardzo pilne - powiedziała i pacnęła się w czoło. - Kurwa - pokręciła głową załamana swoim ogarnięciem. - A ja muszę spytać twojej byłej czy zamieni się ze mną na dni pracy. - Pewnie pomyśli, że to wszystko moja wi… eeee… - Chris urwał. - No ja chcę grać. Liz też jest na to nastawiona, Howl nie wiem, ciężko się z nią gadało, ale Anastazja też… więc brak tylko chłopaków. - Spojrzał na skrzypaczkę. - Musimy ich wyciągnąć. - Powiedziała wyjątkowo poważnie. - Nie chcę krakać, ale każda godzina tam to ryzyko, że połamią im paluchy albo... coś im zrobią. Wiesz, Billy ma doświadczenie, ale JJ bywa czasem cięty. Tak jak w trakcie aresztowania niepotrzebnie sprowokował tego glinę przekraczając granicę między sraniem im a dawaniem powodu do wsadzenia do paki. - Na chwilę zamilkła zaciągając się papierosem. - Mam wywalone na Silvera i też wolałabym w to nie wchodzić, ale jeśli ten kontrakt jest ceną za ochronę przed Pacyfkami i temu podobnymi wrogami, których ostatnio tylko nam przybywa, myślę, że trzeba rozważyć zapłatę. Nawet jeśli walutą jest nasza swoboda. - Rosie ciekawiło skąd wyciekło, że mamy tu grać. To w sumie nieważne, ale byłoby ciekawie, gdyby to Silver za tym stał. - Na twarzy Chrisa pokazało się odbicie ponurych myśli. - Z jednej strony wsparcie dla nas, obietnica wyciągania z gówna, z drugiej może kontakty z Pacyfami i lobby by nas jak najmocniej dojechali, abyśmy nie mieli alternatyw. Mr Silver na białym koniu z kontraktem w ręku, remedium na całe zło. Normalne procedury korporacji. Może i nie będzie wyboru Ann i by ratować chłopaków trzeba będzie się skurwić i złożyć podpis pod tym cyrografem, ale mam zamiar przedtem zrobić wszystko co w mojej mocy, by wyciągnąć ich bez interwencji tego srebrnego cwela. Skrzypaczka pociągnęła łyk piwa. - A czy ja ci bronię? Mogę nawet skombinować ci jakieś śniadanie, żebyś się postarał. A jak ci się uda... ugotuję ci obiad ubrana w sam fartuszek. - mrugnęła do niego zalotnie. - Mraaaau! - Sully na tę obietnicę wyraźnie się ożywił. - Rosie, mogę zająć twoją sypialnię na jakąś godzinkę, może dwie? - Nie nasmrodź za bardzo, nie mam tu takiego luksusu jak otwierane okno i dostęp świeżego powietrza - powiedziała z lekkim żalem. - Jeden z minusów mieszkania w Alamo - wzruszyła ramionami i wskazała dłonią w kierunku swoich drzwi. - Ja będę musiała pogadać z Kirkiem albo Arwanee i wybadać, co szef myśli o wysiedleniu Alamo. Wolałabym być tu jutro - utrwala zawieszając się na chwilę jakby się nad czymś zastanawiając. Arwanee, po upewnieniu się, że ma z kim zostawić córkę, zgodziła się zastąpić Rosalie. Już kilka razy wyświadczały sobie podobne przysługi, tym razem to Rosie będzie wisiała koleżance dodatkowe godziny. - Przy okazji mam prośbę - dodała Arwanee. - Postaraj się przekonać tego stukniętego ojca mojego dziecka, żeby nie dał się zabić i chociaż nie robił więcej głupot niż już zdążył zrobić, ok? Wiem, to Chris, więc nie oczekuję cudów. Wiadomo, że zagra w Alamo i to rozumiem, ale gdyby chciał na przykład bić kolejnych policjantów, może da się mu to wyperswadować. Spróbuj być jego Głosem Rozsądku, takim jak ta twoja cudna skrzydlata świnia. Może co któreś słowo dotrze. I na siebie też uważaj. Wreszcie mam fajną zmienniczkę w pracy i nie chcę jej stracić.
__________________ "You may say that I'm a dreamer But I'm not the only one" | ||
29-12-2017, 00:32 | #119 | ||||||
Reputacja: 1 |
__________________ "Soft kitty, warm kitty, little ball of fur... Happy kitty, creepy kitty, pur, pur, pur." "za (...) działanie na szkodę forum, trzęsienie ziemi, gradobicie i koklusz!" Ostatnio edytowane przez Leoncoeur : 29-12-2017 o 00:44. | ||||||
30-12-2017, 10:19 | #120 | ||
Konto usunięte Reputacja: 1 | Chris poszedł załatwiać zwolnienie Billy’ego i JJ’a przez swoje kontakty u Dobrych Glin a Rosalie zawisła na holofonie, zatem Anastazja miała czas dla siebie. Oliver nie wracał, więc mogła spokojnie wreszcie się przebrać w czyste ciuchy i wziąć prysznic. To pod nim dostała wiadomość od Lady BomBom. Hologram wyświetlił się na mokrych kafelkach:
__________________ Konto zawieszone. | ||