-
Tomasso – Ladra podniosła się i podeszła do mężczyzny. -
Stawiasz mnie - nas - w trudnej sytuacji. Wiesz, że jestem rzetelna i można na mnie polegać. Inni też to wiedzą. Rozumiem twoje wzburzenie, ale stracę reputację, jeśli przyjmę twoją propozycję.
Stanęła tak, aby móc spojrzeć w oczy mężczyzny.
-
Znajdźmy rozwiązanie, które pozwoli nam obydwojgu zachować twarz.
Burt jak zwykle się nie odzywał kiedy nie oczekiwano tego od niego. Jak zazwyczaj w podobnych sytuacjach starał się wyglądać na twardziela - którym zresztą był - ale wiedział, że ten efekt działał. Może nie zadziała na Papę ale zachowywał się tak siłą przyzwyczajenia.
-
Yvette… tak między nami… - Wire zwrócił się cicho nachylając do Kitenki -
…Amelishyda Nepatyczna i Dorgundyna Di-Kwasu Poisanckigo, a działanie na Baltran w roztworze alkoholu?
Mechanik miał nietypowe pytanie… bardzo. Jak dwa narkotyki z bardzo długiej listy używek dostępnych w całej galaktyce. One, jak i praktycznie wszystko co chemiczne stosowane w medycynie. Obydwa bezpieczne i rozkoszne dla ludzi, z czego jeden cudowny dla Pallyrian, a śmiertelny dla Rethellian, a drugi mocno nieprzyjemny dla Hajjan i Sabiran, z działaniem silnie usypiającym, wręcz zwalającym z nóg na Alarów… pytanie co z nimi z Baltranami?
Jeff również siedział cicho. Nie wyglądał może jak góra mięśni, nie to co Burton, przez co tylko przyglądał się rozmowie między Ladrą, a Tomasso. Kompletnie odpłynął lub też miała na to wpływ dudniąca muzyka 'Kurwiego Węzła'. Nic nie rozumiał z tej rozmowy. Udawał zaś zainteresowaniem lokalu. Rozglądając się wokół.
-
A ja stracę reputację - ripostował w końcu Colombo -
jeśli puszczę im to płazem i nie zrobię z nich przykładu. Sama wiesz, jak ciężko buduje się opinię i jak łatwo ją stracić. Jakie rozwiązanie proponujesz zatem, droga Ladro?
Kitenka po sugestii pana tych włości nastroszyła się. Była zmartwiona, nie chciała mieć do czynienia z robieniem krzywdy Baltranom i to jeszcze po tym jak mieli dostać od nich potrzebne im dane do statku. Postawiła uszy gdy jej przyjaciel Alaishar zadał jej pytanie.
-
Myślę... - doktor Mayers przeciągnęła słowo, bo zamyśliłą się, próbując sobie przypomnieć. -
Amelishyda Nepatyczna w połączeniu z alkoholem może zwalić Baltranów z nóg - odpowiedziała cicho. -
Mają co prawda zwiększoną odporność, przez co może trochę wolniej na nich działać, ale byłabym w stanie określić skuteczną minimalną dawkę.
Alaishair pokiwał powoli i z wdzięcznością głową z tymi czułymi oczami wpatrzonymi w nią, po czym uśmiechnął się do niej przyjacielsko. W ten sięgając po swój datapad zrobił parę kroków w tył pozostawiając grupę przed nim. Palce zaczęły muskać bezgłośnie ekran z werwą i wprawą.
Burton nadal przysłuchiwał się w milczeniu choć jego umysł pracował na wysokich obrotach. Rozwiązania siłowe często były nie do uniknięcia i to zazwyczaj jemu wtedy wypadał taki zaszczyt. Jednak jak dotychczas starali się postępować tak aby przemoc była rozwiązaniem ostatecznym. Być może i tym razem kreowała się możliwość upieczenia dwóch potraw na jednym ogniu.
Yvette kątem oka chwilę przyglądała się Horstelowi, zastanawiając się co też mu się w głowie urodziło. Ale zaraz skupiła wzrok na Ladrze, ciekawa co zaproponuje i z nadzieją, że nie będzie to wymagało rozlewu krwi.
Papa w końcu oderwał wzrok od lokalu za plastiszkłem, obracając się na pięcie i omiatając spowitą w ciszy lożę. Czy słyszał pytanie Alaishara i odpowiedź Yvette ciężko było stwierdzić, ale wbił spojrzenie w pukającego po datapadzie Horstela.
-
Co knujesz? - Colombo rzucił krótko w jego stronę.
- Panie Colombo… mam propozycję. - powiedział po wprowadzeniu ostatnich danych w datapad patrząc na człowieka i robiąc parę kroków przed szereg w jego kierunku, ale nie zbliżając się za blisko. Ukłonił się nieznacznie i powiedział. -
Wszystko jest tu wyjaśnione.
Spojrzał na jednego z ludzi Władcy Kurwiego Węzła co stali nieopodal. Nie znał Colombo tak dobrze, by do niego zbliżać się na dystans prywatny… bez pozwolenia i nie miał zamiaru tego sprawdzać.
Siedząca w kącie wytatuowana Latynoska, do tej pory jedynie beznamiętnie przypatrująca się wymianie słów, pod spojrzeniem Horstela drgnęła i wstała ze swojego miejsca. Chwyciła datapad i przekazała go Papie, który uważnie, ze ściągniętymi brwiami wczytał się w rozpiskę. Uśmiech, ten z gatunków drapieżnych, zaczął tańczyć mu na wargach.
-
Amanda, czytaj.
Colombo zwrócił się do swojej “asystentki”, która prędko przewinęła wiadomość na ekranie i, po krótkim skrzyżowaniu spojrzeń z Papą, skinęła głową i opuściła lożę, wciskając datapad z powrotem w ręce Horstela. Zerkając nawet na niego z zaciekawieniem w ciemnych oczach. Sam Colombo podszedł do niego i poklepał nawet po ramieniu.
-
Dobijcie targu - pokiwał głową. -
Macie moje błogosławieństwo.
Nagła zmiana o sto osiemdziesiąt zaskoczyła nieco grupę, ale jak głosiło przysłowie “darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda”. Podnieśli się więc ze swoich miejsc, podziękowali ślicznie gospodarzowi i opuścili lożę, klucząc antresolą smaganą stroboskopami.
***
Baltranowie nie byli przyjemnym gatunkiem. Nawet pomijając ich ojczystą Hegemonię, agresywne państwo któremu marzyło się imperium międzygwiezdne, skorupiaki wyglądali po prostu dziwnie, obleczeni tym swoim egzoszkieletem i z tymi paciorkowymi, lśniącymi oczami. Nawet język mieli dziwny, pełen kliknięć, klekotów i chrząstów, z których spora garść umykała nawet uniwersalnemu tłumaczowi. Baltrański kwartet w “Węźle” okazał się jednak być, cóż, może nie do końca przyjacielski, ale zdecydowanie przestrzegający zasad savoir-vivre’u. Powitanie było chłodne, ale wystarczająco kordialne jak na sampańskie standardy i zaraz towarzystwo rozsiadło się w okupowanej przez nich alkowie dwunastej.
Walające się po podłużnym stole szklanice i puste butle niepokoiły nieco. Ilość wypitego trunku, po prędkim rachunku przynajmniej, wydawała się wystarczająca, by zwalić większość humanoidów z nóg, a po Baltranach nie było widać chociażby lekkiego rauszu. Jeszcze bardziej niepokoiła prosta szkatułka z ciemnego metalu, której zawartością były jakieś kryształki zapewne kruszone i ładowane w leżące opodal fajki. Horstel zerknął ukradkiem na Yvette, która napotkała jego spojrzenie i jedynie uśmiechnęła się nieznacznie w jego kierunku. Mayers była pewna swoich obliczeń i powodzenia uknutego przez Alaishara planu.
Negocjacje rozpoczęły się, z Ladrą i jednym z Baltranów - który przedstawił się jako Xeri - obejmujących prowadzenie. Negocjowali warunki wymiany i cenę, a kelnerzy “Węzła” dostarczali kolejne zamówione drinki, ze szklankami dla Baltranów kryjących niespodziankę.
-
...ale oczywiście musimy sprawdzić jakość oferowanych przez panów astromap - oznajmiła Ladra.
Parę chrząstów, chyba niezbyt zadowolonych, uciekło ze skorupiaków. Xeri jednak wyciągnął datapad i przesunął po blacie w ich stronę. “Joker” i “Wire” pochylili się nad ekranem, przeglądając kolejne pliki szybkimi ruchami palców. Mapy, formuły, równania i sieć hipermostów kwitły na ekranie, z paroma jedynie brakującymi elementami. Na kwitnącej astromapie brakowało jedynie przestrzeni baltrańskiej, z plikami o niej traktującymi usuniętymi. Tego można było się spodziewać, a że Rubież dzieliła od Hegemonii przestrzeń Inicjatywy, była to mała strata. Nader odległe strony, do których podróż była biletem w jedną stronę.
ŁUP!
Baltranowi rąbnęli jak jeden mąż, osuwając się z kanapy, pozbawieni przytomności. Mieszanka zadziałała na nich zaskakująco szybko, nawet wbrew najśmielszym oczekiwaniom Yvette. Kitenka prędko śmignęła palcami, uruchamiając skan medyczny na omnirękawie, z ulgą widząc że życie nie uciekło ze skorupiaków. Alaishar z kolei, z zadowoleniem wymalowanym na twarzy, sięgnął ku panelowi w ścianie, chcąc zasygnalizować ludziom Papy, że już, szast-prast i po sprawie. Tyle tylko, że konsola zgasła mu pod palcami.
A w chwilę później zgasły światła. Ciemność i cisza spowiły “Węzeł”.
Tylko na chwilę, bo awaryjne mdłe światło rozlało się po wnętrzu, a z parkietu dobiegły krzyki zaskoczenia i pretensji. Nie było już muzyki, tańców czy picia, klientela krzyczała domagając się wyjaśnień. Kwintet wyległ na antresolę w półmroku rozświetlonym przez cienką linię na podłodze prowadzącą do, jak miarkowali, jednego z wyjść ewakuacyjnych. Sylwetki w dole kotłowały się, zmierzając do wyjścia, przy akompaniamencie pomruków niezadowolenia i narzekań.
Syki z dołu dobiegły uszu Yvette w chwilę później, poprzedzone metalicznymi, rytmicznymi stukami, ale zanim Kitenka zdążyła przesiać pamięć i zidentyfikować dźwięki, w dole wybuchła panika. Czarny dym, gęsty i nieprzebity, wypełnił parter “Węzła” i wzbił się chmurą ku górze. Klientela rzuciła się do panicznej ucieczki wszędzie, antresola zadudniła szybkimi krokami i alkowy opustoszały w tempie ekspresowym. Członkowie Familii już mieli broń w rękach i zerkali przez poręcz, ale próby przebicia dymnej zasłony były skazane na porażkę.
-
Zaraz zrobi się gorąco - ostrzegł Burton, sięgając po ciężki blaster przy pasie.
W dalekim końcu antresoli pierwsi goście właśnie zaczęli wypadać przez wyjście ewakuacyjne, a na parterze... Na parterze harcowały cienie.
Wiązki blasterów przecięły dymną zasłonę.
Robiło się gorąco.