Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-10-2012, 23:20   #91
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Na propozycję Konrada Spieler kiwnął z aprobatą głową, chociaż jemu akurat nawet taka zwłoka wydawała się niepotrzebną stratą czasu.
Bo i czemu niby miała służyć? Sprawa w lochach była na tyle zamknięta, na ile się dało, pokład uprzątnięty, a cała barka na ewentualność jakiejś paskudnej niespodzianki dokładnie przeszukana.
On sam też zdążył już wyrzygać się z premedytacją za burtę. Wprawdzie sił i świeżości jeszcze mu trochę brakło, ale rezon odzyskiwał z każdym łykiem tego, czym zapijał paskudny posmak.

A skoro uzgodnione zostało już, co dalej, to wpół ująwszy rzuconą wcześniej niedbale na dechy kolczugę, pokuśtykał spokojnie pod pokład. Po drodze mrugnął jeszcze przyjacielsko do Juli, a Ericha klepnął po plecach, bo gniewne warknięcie "spokój, dzieciaki", którym skwitował ich wysiłki zaraz po starciu, nawet w jego bezpretensjonalnej gębie nie mogło zabrzmieć jak serdeczne podziękowanie. A sprawili się przecież więcej niż przyzwoicie. Zanim zdecydował, czy warto o sobie przypominać rzeczywistości, odciągnięty był już od śmierdzącego truchła i zgrabnie obandażowany, gdzie trzeba.

Teraz tylko drzemka, potem może jakiś późny obiadek...
 
Betterman jest offline  
Stary 28-10-2012, 23:36   #92
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Chwilę stał przypatrując się jednemu z obrazów który przedstawiał solidnej konstrukcji człowieka z pewnością siebie wymalowaną na szlachetnej gębie. Mało, że ów jegomość wyglądał jak góra to na dodatek odziany był w dziwnie znajomą płytę. Całość historii dopełniał widoczny jak na dłoni symbol… czarny kwiat przepleciony żółcią. Rycerz Panter… kurwa jego mać! Ot ironia losu. Taki pogromca południowych nekromantów skończył jako prawie żywy chudzielec. Pomimo tego, że kości musiały zachować wiele z dawnych umiejętności w Płonącym Łbie jednak nie było nadto szacunku… nie był to przeciwnik, któremu byłby gotowy oddać honory pochówku w żołnierskim moderunku. Co to, to nie.

- No to cię zło jednak pokonało ty kutafonie w kociej skórce… Powiedział poważnie do obrazu. – Znaj ty jednak moją dobroć i niech Sigmar przygarnie twoją niespokojną duszę. Nawet jako nekromantyczny przydupas pokazałeś czego byłeś wart. Gomrund postanowił, że spali szczątki rycerza.

***

Cierpliwie dał się opatrzyć. Lewe ramię będzie zdobiła kolejna blizna po kiepskim krasnoludzkim fastrygowaniu… ale wolał nic i igłę niż jak proponował Aynjulls rozpalone żelazo. Cios korbacza jak się okazało w głównej mierze wziął na siebie napierśnik… i skończyło się tylko na obitych żebrach i krwiaku wielkości puklerza. Blacha jednak tak niefortunnie się wgięła iż wymagała dobrego płatnerza nim na powrót będzie ją można założyć jako ochronę. Przynajmniej taką nie sprawiającą bólu przy każdym kroku. Póki co jednak jego żebra były ciasno obandażowane i ten materiał musiał być jego pancerzem.

Po raz już chyba setny charknął i w dalszym ciągu jego plwociny barwione były szkarłatem. – To mnie sukinsyn urządził… Krasnolud mało tego, że był solidnie poobijany to na dodatek jeszcze umordował się jak nigdy w walce z jednym przeciwnikiem. Wiele go to kosztowało. Mało że ten sukinsyn był diablo dobrym wojownikiem to jeszcze coś takiego jak strach czy zmęczenie go się nie imały. Dawno już syn Żelaznego Gharta nie był tak blisko śmierci… Wypluł płuca. Opalił buty. Zmęczył stalowe sploty mięśni. Wypocił czterdzieści lat picia wódy. Stępił krasnoludzką stal. Rozłupał estalijską płytę. Ale żył… żył i pamiętał o tym jak to dał sobie wyrwać jego własny miecz. Mało tego. Pozwolił się później nim zranić. Jak dziecko… gorzej… jak człowiek! Ostatnimi czasy robiła się z niego blada pizdeczka….

Wstyd.
Wstyd i sromota.
Wstyd, sromota i krasnolud zrobiony z mchu i paproci.
Kurwa mać! Ależ on był zmęczony…


Pokiereszowany moderunek był niczym w porównaniu z pokiereszowaną dumą. Pozwolił odebrać sobie miecz. Eh… i osmolić brodę. Kurwa jego mać…

Semafor… teraz miał już pewność. Semafor to coś co jest jedną wielką kupą nieszczęść! No, ale jak mawiał jego dziad „ja coś zaczynasz to, to skończ. Każdy Kimril kończy to co sam zaczął.”

- Aynjulls, może i na inżynierii to ja się znam mało ale weź mi strzel w pysk jak się mylę. Wasze kłopoty według wszelkich kalkulacji powinny dobiec końca. Uśmiechnął się do majstra tutejszych krasnoludzkich fachurów. Uściskał mu dłoń. Nie czekał na „dziękuję”. Nie czekał na „dobra robota”. W końcu zrobił to co brodacz powinien uczynić aby pomóc swoim krajanom. – Cóż, chyba powinno już być tutaj czysto.

Chwilę jeszcze patrzył na dopalający się stos chrustu, na który zaniósł gnaty Rycerza Panter. – Spoczywaj w spokoju… ty cętkowany…

***

Szczur zrobił już kilka kursów na barkę. Wyselekcjonowane zwoje - te magiczne i te z mapami i planami, Księgi - znane mu ze swej cennej treści i te bogato zdobione. Moderunek rycerza – niby nadszarpnięty zębem czasu to jednak płyta i korbacz wymagały tylko rzemieślniczej ręki aby przywrócić im blask świetności.

***

Krasnoludzki warsztat był na tyle odpowiednio wyposażony aby doprowadzenie gomrundowego oręża do jako takiego porządku nie było kłopotem. Wyszczerbiony miecz i topór pod wpływem porządnego krasnoludzkigo kamienia arkansas wróciły do odpowiedniego stanu. Rękojeść miecza wprawdzie wymagała jeszcze pracy ale Płonący Łeb posiadał odpowiednią ilość rzemieni do tego celu…

Uzupełnił też niezbędne duperele aby móc się bawić ze moderunkiem rycerza. Szarogórcy byli też na tyle wyrozumiali, iż oddali mu jedną z tarcz poległego towarzysza. Może nie tak dobrze dopasowaną do norsmeńskiego gustu to jednak co kawał dobrej krasnoludzkiej roboty to kawał krasnoludzkiej roboty.

***

Na łajbie Gomrund skwitował krótko wypowiedź gładkogębego kapitana. – Jedyne co ogień wykończył to moje buty i portki. Resztę zrobiła moja siekiera. I może jestem ostatnim cymbałem ale ni w ząb nie rozumiem dlaczego ten patafian nie wyprowadził ni jednego cięcia na ciebie…

- Dobra… jak dla mnie to już nie ma co tutaj czekać na cuda. I tak zrobiliśmy znacznie więcej niż się mógł ktoś po nas spodziewać. Ja tam muszę teraz dojść do siebie… i odespać za wszystkie czasy…


Krasnolud planował odpocząć i zregenerować siły. A kiedy miałby ich nadmiar to chciałby zająć się zbroją i korbaczem rycerza. W końcu wcześniej czy później trzeba będzie to sprzedać.

***

- Ja bym tej obręczy nie sprzedawał. Przynajmniej zanim się nie dowiemy czy aby nie jest magiczna… a jak na mojego nosa… to jest. Zwrócił się do Konrada. – Oj przydałaby się nam ta siwa koza w Nuln. Już ona by znalazła odpowiednich ludzi aby to sprawdzić.
 

Ostatnio edytowane przez baltazar : 29-10-2012 o 00:14.
baltazar jest offline  
Stary 01-11-2012, 23:18   #93
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Morryci uczą, że samo przejście pod opiekę Kruka nie jest bolesne. Chwili gdy życie ulatuje z cielesnej powłoki nikt nie powinien się bać. Nie ma ona niczego wspólnego z cierpieniem i jedyne do czego można ją porównać to zapadnięcie w zasłużony sen po bardzo długim dniu ciężkiej pracy. To niewysłowiona ulga jaką niesie dotyk Morra. Taka sama dla możnego i dla nędzarza. I tak samo nieuchronna. Większość ludzi wierzyła w to. Większość robiła to ze strachu. Nie wielu jednak było takich, którzy mogli potwierdzić te świętobliwe nauki własnym doświadczeniem. Jedną zaś z tych osób bez wątpienia była Sylwia. Tylko, że Sylwia cierpiała. Cierpiała tak bardzo, że miała wrażenie, że ból strawiwszy jej ciało i odebrawszy wszystkie zmysły zabrał się za ducha. Nie mogła ani wrzeszczeć, ani się ruszać. Czy w ogóle istniała jeszcze? Wiedziała tylko, że cierpiała. I jeszcze coś... Znała ten ból. To nie był pierwszy raz...
Sylwia Sauerland wracała do świata żywych.

***

Było wczesne popołudnie gdy Świt Altdorfu odbił od nadgniłego rybackiego pomostu, z którego schodzili właśnie Minak i Belegol. Krasnoludy oszczędnie i bez zbędnych słów pożegnawszy załogę barki wręczyły im jeszcze na dalszą podróż coś co zapewne uznały za formę podziękowania. Były to nie pierwszej nowości krasnoludzka osełka, która powinna jednak jeszcze trochę posłużyć, oraz dziwnie zapieczętowany gliniany słój wypełniony jakąś chlupoczącą cieczą.
- To piroling - powiedział im Minak - Mamy go aż nadto, a kto wie. Może wam się zda na coś w tym żałośnie wypłaszczonym, a i tak niebezpiecznym kraju. Używamy go do wyburzeń. Działa znacznie paskudniej niż proch więc uważajcie. Można go jednak zupełnie bezpiecznie przewozić - na potwierdzenie tych słów podrzucił swobodnie słój w powietrze - ale po zdjęciu plomby i otwarciu wieka niech Was Grungi chroni przed potrząsaniem. Nawet lekko zmiąchane rozpierdoli wszystko wokoło.
Mimo iż z prezentem tym jak ze zgniłym jajem nikt nie chciał mieć nic wspólnego, na skutek nalegania krasnoludów, wylądował on w końcu w ładowni gdzie Julita na wszelki wypadek obłożyła go jeszcze workami. I tam też bezpiecznie przeleżał przez kolejne dni żeglugi.

A ta dzięki pomyślniejszym wiatrom przybrała na wartkości. Baczne oko Konrada wychwyciło, że koryto rzeki zaczęło nieznacznie się zwężać, a toń zrobiła się mniej pewna. Do zdradliwości co prawda jeszcze jej wiele brakowało, ale i tak mimo iż na czytaniu tafli rzecznej, młody Sparren znał się o niebo lepiej niż na czytaniu liter, dwa razy zdarzyło się, że mocniejszy nurt zniósł barkę na płyciznę przy brzegu. Raz zaś nawet uderzyli dnem o jakieś skryte pod wodą kamulce, których nijak nie dało się wcześniej wypatrzeć. Tak w każdym razie uważali Julita i Konrad, a reszta mogła im tylko uwierzyć na słowo. Wydawało się z początku, że obeszło się bez uszkodzeń, ale młody Sparren dość szybko się zorientował, że naprawy jednak będą konieczne, bo barka na skutek zalania zęzy zwiększyła zanurzenie i zrobiła się nadto na dryf podatna. Z tym jednak trzeba było poczekać do najbliższego portu.
Również krajobraz zaczął się powoli zmieniać. W nizinnych lasach coraz rzadziej widać było wydarte przez chłopstwo połacie ziemi uprawnej, a i znacznie częściej szczególnie po wschodniej stronie rzeki mijały ich pasma niewysokich wzgórz. Tylko puszcza była identyczna jak zawsze. Zacieniona, nieprzemierzona, pełna świergotu ptactwa rzecznego, bzyczenia owadów, a również i dźwięków, których ani Konrad, ani Erich nie potrafili przypisać żadnemu znanemu sobie zwierzęciu. Puszcza imperium. Niby środek najbezpieczniejszych ziem władanych przez ludzi. A tylko bogowie raczyli wiedzieć jakie sekrety kryły w sobie leśne ostępy. Co wieś to krążyły inne opowieści. A to o zapomnianych elfich siołach, a to o watahach zwierzoludzi. O wiedźmich chatach, jaskiniach pełnych zieleńcy, wioskach niebożąt, diabłach na banicji, szczurakach w ziemi ryjących, bimbrujących chochlikach i inszych tym wszystkim podobnych bzdurach. Tak jednak właśnie wyglądało Imperium. Dzika kraina kniei i puszcz. Poprzecinana tylko drogami i rzekami przy których wzniesiono wielkie miasta. Czy jednak w miastach było tak dużo bezpieczniej niż w onych lasach to już każdy sobie na to odpowiadał we własnym zakresie. Świt potrzebował trzech dni by nie niepokojonym przez puszczę, dotrzeć do pierwszej nadrzecznej wsi od momentu pożegnania się z krasnoludzkimi inżynierami. Była to doskonała okazja, by w końcu zejść na chwilę na ląd i zakupić trochę świeżyzny.

Wieś zwała się Schwetz i ulokowana była u stóp górującego nad innymi jakie mijali, wzgórz. Zgodnie z mapami, które Erich dla zabicia nudy jako zawodowy zjeżdżacz szlaków przeglądał, nosiło ono miano Himmelfall. Zbyt kamieniste by zostało opanowane przez las i najwyraźniej na tyle żyzne, by chłopi zasiali na jednym ze stoków jakieś niewybredne zboże, którym na erichowe oko była gryka. Sama wieś składała się z zaledwie siedmiu chat, widocznego z rzeki w oddali młyna wodnego i niewielkiej przystani rybackiej, do której przycumowanie okazało się przez wsteczny wiatr i zalaną zęzę wcale niemałym wyzwaniem dla Sparrena. Gdy Świtowi udało się jednak bezpiecznie podpłynąć do wątłej kontstrukcji i Dietrich wyskoczył na pomost by przywiązać cumy, zobaczyli, że ktoś od strony chat wychodzi im na spotkanie.

- O żeż by cię chudy byk... - sapnął Gomrund. Tylko dzięki gęstej brodzie nie było widać, że się uśmiechnął.

***

Wiodący po krawędzi grzmiącej rzeki Stir gościniec był znacznie rzadziej używany niż trakt handlowy Altdorf-Nuln, którym dotychczas się poruszali. Właściwie w ogóle nie był używany. Nie spotkali na nim żywej duszy. A po godzinie gnania na złamanie karku, musieli zwolnić. Burze jakie przeszły przez Talabecland ostatnimi dniami nie omieszkały zostawić licznych pamiątek po sobie w postaci dużych i małych gałęzi jakie zalegały na całej drodze. Po piątym bodaj potknięciu się kobyłki Mary, Tonn przejął prowadzenie nad pościgiem.
- Dogonimy go. - powiedział do czarodziejki. - Ale musimy trochę zwolnić.
Usłuchała wpatrzona gniewnie w wiodący we wzgórza kamienisty szlak.
Bracia Schurke. Miała co do nich mieszane uczucia. Zbiry wyglądały na takich co to własną matkę wydadzą za kilka szylingów, a wcześniej dla uciechy pewnie gotowi by ją jeszcze zgwałcić. Czarodziejka jednak ani nie miała czasu przebierać w najemnikach, ani tym bardziej możliwości. Ex Corde wskazało ich. Ex Corde ręczyło więc za nich głowami. Mara nie do końca była pewna, czy i ona by gotowa była ręczyć. Najstarszy z braci miał około trzydziestu lat. Młodszy był więc od Tonna. To on dał jej tydzień czasu. Gębę jego zdobiły czerwony od wypieków plamy od żłopania czego popadnie, a jakby tego było mało to bez skrępowania nosił źle pogojone blizny po chorobie syfilitycznej. Nie musiała się też nawet odwracać by wiedzieć, że obmacuje ją spojrzeniem przy każdej możliwej okazji. Zwał się Gottliebem. Wiedziała, że bez żalu będzie patrzeć jak góral Heidelmana zrobi z niego miazgę. Dwaj pozostali, Herman i Guntram wyglądali podobnie, choć akurat w ich oczach jedyne co się czaiło to nieskończona głupota. Gdy tylko zrobili popas koło południa by dać koniom odpocząć, ci idioci pobili się o to że jednemu z nich się zdało, że drugi mu napluł na plecy. Gottlieb dał im chwilę na danie sobie po pyskach i dopiero potem rozdzielił. Cała trójka prosiła się swoimi osobami o traktowanie ich w najlepszym razie jako element zużywalny misji.

Pod koniec dnia las po lewej stronie gościńca był już mocno przerzedzony. Wzgórza zaczęły nosić miano Jałowych kilkuset lat temu i nie stało się tak bez przyczyny. Niegdyś pokryta prastarą knieją wysoczyzna była zamieszkana przez lud Baumenvolk - leśnych ludzi żyjących ze zbieractwa i łowiectwa, chętnie handlujący z pobliskimi miastami. W pewnym jednak momencie ziemie te dotknął kataklizm, który wytępił z nich życie, a to które zostało wypaczył i okaleczył. Od tej pory nikt o zdrowych zmysłach nie pchał się w te rejony. Chyba że naprawdę miał ku temu jakiś ważki cel. Mara musiała przyznać, że krajobraz jaki już się teraz przed nią malował miał w sobie coś strasznego. Rachityczne i skarlałe brzozy, zagajniki ostrokrzewów, kępy twardych traw o wysuszonych kłosach przypominających brzytwy i muchy. Tłuste, wielkie muchy od których łopatki i zad jej klaczki zdobiły nabrzmiałe od osocza bąble. A to były dopiero rubieże właściwych Jałowych Wzgórz.

Chwilę później na uboczu znaleźli ślady niedawnego obozowania. Gottlieb ocenił, że są z wczoraj i że obozowiczów było trzech. Co ciekawsze znalazł też ślad świeżej krwi wśród kamieni.

Słońce powoli miało się ku zachodowi. Byli mniej więcej w połowie drogi do wsi Unterbaum. Zważywszy, że droga ze stai na staj robiła się coraz trudniejsza, Heidelman na pewno dziś tam nie dotarł. O ile w ogóle ten zdradziecki nieudacznik jeszcze żył.

***

Ze szczytu wzgórza był ładny widok. Po lewej stronie terkotał młyn wodny, w którym uwijało się właśnie dwóch młodych i wcale ładnie umięśnionych parobków o białych od mąki dłoniach, a naprzeciwko u podnóża stały malownicze chaty chłopstwa reiklandzkiego ulokowane na samym skraju Reiku. Z tej wysokości widać było co najmniej dwa jej kolejne meandry, a w oddali majaczył też wysoki klif, na którym zapewne zbudowano wolne miasto Kemperbad.
Sylwia siedziała tu właściwie od rana. Wspomnienia w jej głowie mieszały się ze snami, a w tych zaś było tyle dziwnych rzeczy, że nie była pewna gdzie postawić granicę między tym co mogło, a co nie mogło się zdarzyć.
Pamiętała stos. I Ścierwca, którego imię brzmiało Stephen Juge. Sigmarytów zalanych dosłownie przez czerń mieszczaństwa. I zatroskaną minę Mathyldy gdy ta spoglądała na zadaną inkwizytorskim ostrzem ranę w jej brzuchu. Tak. To też pamiętała. Jak paradny miecz Walerego van Eymericha przebija ją na wylot. Większy problem miała z tym co było później gdy zapadła ciemność. Tu już nie było wydarzeń. Była brama. I mężczyzna na cmentarzu. Rozmawiali. Pamiętała o czym, choć w taki dziwny sposób jakby rozmowa ta nie miała ani początku ani końca. Jakby nie dało się powiedzieć, które słowa padły w którym momencie. Czy w ogóle padły?

Imperium stanie w płomieniach - mówił - Morrslieb musi być wtedy u kresu nici wydarzeń, którym chaos nadał już bieg. Ty Sylwia musisz tam być. Inaczej wszystko zczeźnie. Chaos zawładnie śmiercią. Tylko Morrslieb będzie miał dość odwagi. Dowiodłaś tego.

To zapamiętała najlepiej, bo wtedy przejechał dłonią po jej włosach. Po siwiźnie nie został dziś nawet ślad.

A potem... Potem znów była w Bogenhafen... Ciemną nocą na ulicach gęsto patrolowanych przez gwardię Saponatheimu. Pamiętała puste i nadal dymiące mury świątyni Sigmara. I drogę na Garb Nędzarza. I strzaskane skorupy. I czarnego konia o kruczych skrzydłach i łbie. W ogóle się go wtedy nie bała.
Później do momentu jak obudziła się w rybackiej chacie niczego nie mogła sobie przypomnieć.

Zeszła ze wzgórza, bo jeśli oczy ją nie myliły do przystani przybił statek, którym zamierzała zabrać się stąd czym prędzej. Nie była jednak aż tak jak Gomrund zdziwiona na widok niedawnych towarzyszy, którzy schodzili właśnie na ląd rozprostować kości.

***

Starożytne miasto Kemperbad, przez historyków było rozważane jako jedne z pierwszych przetrwałych do dzisiejszego dnia osiedli protoplastów dzielnego ludu Imperium. Miasto założono na wysokim na niemal dwieście metrów klifie stanowiącym wschodni brzeg Reiku i na północnym zboczu wpadającej w tym miejscu do żyły Reiklandu rzeki Stir. Oba klify Stiru łączył most linowy zaprojektowany przez elfich powroźników. Cudo połączenia ludzkiej i elfiej myśli technicznej zdolne do przeprawiania ciężkich wozów kupieckich. Do tego przystań promowa u stóp klifu będąca dziełem z kolej krasnoludów. Obsługiwała zarówno skomplikowany system wind, dzięki któremu rzeczni podróżni mogli dostać się do miasta, jak i śluzę na grzmiącej nieposkromionym górskim nurtem, rzeki Stir.
Na potrzeby zacumowania, do Świtu podpłynęła mała łódka z pilotem portowym i poborcą opłat za razem. Mały człowieczek zainkasowawszy od Konrada jedną złotą koronę, bez trudu podpłynął Świtem do wybranego miejsca przy kei i już po chwili mogli zejść na pomost. Był wczesny wieczór. Wjazd windami na górę kosztował 5 szylingów ode łba. Ewentualnie można było wspiąć się na górę krętymi schodami, ale już pierwszy rzut oka pozwalał na ocenienie, że wysiłek ten będzie równoznaczny z dniem ciężkiej harówki.
Jednocześnie gdy Konrad dopełniał formalności do portu przybił wielki galeon rzeczny pod banderą samego cesarza. I tak się złożyło, że przycumował tuż obok Świtu. Nawet jeden z tamtejszych majtków poprosił nadal przebywającego na pokładzie Dietricha, by powiązać jednostki żeby się nie obijały o inne pod wpływem fal Reiku.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 04-11-2012, 17:22   #94
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Mało było rzeczy gorszych na okręcie niż dziura w kadłubie poniżej linii wodnej. Co prawda przeciek aż taki groźny nie był i wystarczyło wylać kilka wiader wody na godzinę, ale kto mógł gwarantować, że za dzień czy dwa z pięciu wiader nie zrobi się pięćdziesiąt. Hasło “wszystkie ręce pod pokład” miało w sobie co prawda bardzo dużo dynamiki, ale tych rąk aż tak dużo nie mieli.
- I co, Szczur? Jak wygląda sprawa?
Zagadnięty przez Konrada chłopak z racji swych walorów fizycznych miał najlepsze warunki żeby sprawdzić, jak wygląda sprawa od od środka, można by rzec. Wystarczyło oderwać kilka desek, by Szczur mógł dokładnie zbadać miejsce, gdzie nieproszony gość - woda - dostawała się do wnętrza wody.
- Kiepsko. - Szczur pokręcił głową. - Nie da się zatkać tak od razu. Klepka ledwo się trzyma na kołkach. Jak zatkam za mocno...
Nie musiał kończyć. Nawet szczur lądowy widział, co by się wówczas stało.
- Dopóki szczury nie uciekają, to nie mamy co się przejmować - stwierdziła Julita.
- One się nie boją, to my też nie musimy - potwierdził Konrad. - A przy najbliższej okazji założymy plaster.
Nasmołowany kawał płótna przymocowany do kadłuba w odpowiednim miejscu, zmniejszyłby przeciek do minimalnych rozmiarów. Ale z tym się nie spieszyło. Jeszcze nie szli na dno.


Widok ex-białowłosej dziewczyny, goszczącej w zapomnianej przez bogów wiosce, stanowił dla Konrada nieliche zaskoczenie. Jak to było? Baba z wozu...?
Chociaż jednak miał nieodparte wrażenie, że Sylwia ściąga różne ciekawe zdarzenia, które śmiało można by nazwać kłopotami, tudzież że stosunek dziewczyny do niego jest, delikatnie mówiąc, ambiwalentny, przywitał ją z otwartymi ramionami.
- Zabierzesz się z nami? - spytał. - Płyniemy do Nuln.


- Który chce zarobić dwie sztuki srebra?

Dwaj młodzieńcy, nudzący na brzegu pomostu, zerwali się równocześnie na nogi.
- A dobrze pływacie? - spytał Konrad. - Bo trzeba będzie nurkować.
Odpowiedziały mu dwa pewne siebie uśmiechy.

Nim minęło pół godziny wytężonej pracy plaster został założony i przymocowany.
Ilość wylewanych wiader zmniejszyła się do dwóch.


Malutka łódeczka, której jedynym pasażerem był pilot, sprawnie przybiła do burty “Świtu”. Siwawy mężczyzna dostał się na pokład barki z wprawą świadczącą o wieloletnim doświadczeniu.
- Wyładujecie coś? - spytał, gdy już zainkasował opłatę. - Zabieracie coś? I dokąd płyniecie?
- Wieziemy wełnę do Nuln
- odparł Konrad. - I nie planujemy nic zabierać, chyba że coś się trafi, bo jeszcze miejsce jest pod pokładem. Pasażerów paru też by się zmieściło.
- To w kapitanacie rozpytać możecie
- stwierdził pilot - albo i wiadomość zostawić. Czasem się nadarzy niespodziewanie jakiś klient.

W kapitanacie jeden z urzędników pieczołowicie zapisał cel podróży i ładunek “Świtu”.
- Przy wyjściu kolejna opłata - uprzedził. - Długo u nas zabawicie? Postojowe to dziesięć sztuk srebra. Pierwszą dobę macie opłaconą.
- Interesów tu żadnych nie mamy
- odparł Konrad - to i ze świtem byśmy ruszyli. No chyba że szkutnik jakiś zacny by się znalazł, bo przeciek mały mamy.
- Ano widziałem, że na plastrze płyniecie
- potwierdził przysłuchujący się rozmowie pilot.
- Pod wodę to my nie idziemy, i grozić to nam nie grozi, ale lepiej mieć statek cały. A z Altdorfu dopiero pół drogi. Drugie tyle przed nami.
- Jak na górze będziecie
- oznajmił pilot - to Rudego Hansa poszukajcie. Pewnie w “Dzbanie i Kuflu” będzie.
Konrad podziękował, a potem podpisał się we wskazanym miejscu.
Przekazawszy te informacje Gomrundowi poprosił go o znalezienie szkutnika i, jeśli się uda, ściągnąć go na dół. Sam zaś pospieszył na barkę. Nie był pewien, czy Dietrich nie zapomni o takim drobiazgu, jak słomiane odbijacze, chroniące burtę “Świtu” przed kontaktami z większym sąsiadem.
 
Kerm jest offline  
Stary 06-11-2012, 09:34   #95
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
Zbezczeszczenie świątyni Schallyi choćby i nieświadome stawiało człowieka w niezbyt korzystnej pozycji wobec szeroko rozumianych władz. Po prawdzie Erich nie podejrzewał, by akurat w Kemperbadzie ktoś go kojarzył, ale miał trochę znajomych wśród wozaków, a nie wszyscy byli porządnymi ludźmi. Nie było wykluczone, że nadzieje się na jakiegoś wozaka, który go zna i akurat kojarzy sprawę z Altdorfu. Taka świnia, bo przecież nie kolega, za garść koron mógłby go wydać straży miejskiej.

Póki co Erich płynął Reikiem szkoląc się w trudnej sztuce czytania i pisania. Przeczytał wszystko co mieli drukiem na pokładzie i pod pokładem, po czym męczył Gomrunda, by mu coś napisał, aż do chwili gdy poirytowany krasnolud nie wykaligrafował mu całkiem zgrabnie “odchędoż się”. Oldenbach aluzję zrozumiał i po zastanowieniu zajął się ćwiczeniami fizycznymi. Wprawdzie brakowało mu sporo do dawnej sprawności, ale kilka pompek mógł już zrobić, a i po paru dniach przy przysiadach już mu nie skrzypiały kolana.

W ramach przeglądania sprzętu pożyczył sobie krasnoludzką osełkę i naostrzył kuftsosowy miecz. Wychodząc z założenia, że krasnoludy nie dają nieprzydatnych prezentów miał nadzieję, że osełką jest czymś więcej niż zwykłym kawałkiem kamienia. Faktycznie miecz jakby zrobił się nad wyraz ostry.

Niestety nieuchronnie zbliżał się dzień podjęcia męskiej decyzji. Erich odwlekał w czasie ten dzień, ale Kemperbad był już tuż, tuż i nie można było dłużej zwlekać. Wyszedł na pokład pewnego ranka, gdy jeszcze cumowali i łajba się nie chybotała. W ręku miał miskę z wodą, mydło, zwierciadło i ręcznik. W drżącej z lekka dłoni trzymał brzytwę.

Westchnął ciężko i ze łzami w oczach zaczął się golić.


Wkrótce ze zwierciadła spoglądał na niego zupełnie inny człowiek. Przynajmniej Erich miał taką nadzieję.

Niedługo potem miał okazję się przekonać na ile jego poświęcenie miało sens. Cumowali właśnie do jakiejś wiochy nazywanej Schwetz, która leżała u podnóża wzgórza Himmelfall, którą to nazwę Erich z nonszalancką łatwością odczytał z mapy, gdy zobaczyli zbliżającą się do nich Sylwię. Dziewczyna po prawdzie nie miała już siwych włosów, ale Erich rozpoznał ja bez trudu. Uśmiechnął się, ale nic nie powiedział ciekaw, czy dziewczyna go rozpozna.

Kemperbad przywitał ich imponującej wielkości klifami i skrzypieniem kołowrotków wind. Co niezwykle ucieszył Oldenbacha. Na samą myśl, że musiałby się wspinać na własnych nogach po wąskich schodkach już mu się kręciło w głowie. Bez żalu zatem wysupłał z sakiewki te 5 szylingów na krzesełko.

Spojrzał przeciągle na Julitę i mruknął do towarzyszy.

- Idę na zakupy. Spotkamy się pod “Dzbanem i Kuflem”. Cześć złamasy. - mrugnął figlarnie na pożegnanie.

Po całych dniach spędzonych w dziczy nareszcie mógł odetchnąć wielkomiejskim smrodem. Po prawdzie Wolne Miasto Kemperbad nie było jakąś metropolią, ale też nie było taką dziurą jak Bogenhafen. Te kilka tysięcy mieszkańców pewnie miało. Przynajmniej takie sprawiało wrażenie. Zgodnie z obietnicą daną Julicie Erich odnalazł płatnerza i za kilka monet nabył ochraniacz na “rodowe klejnoty”, który naturalnie od razu przymierzył dyskretnie na tyłach warsztatu. Od razu też poczuł się lepiej, zabezpieczony przed głupimi pomysłami narowistych dziewek, a i spodnie mu się nieco uwypukliły w miejscu, gdzie każdy prawdziwy mężczyzna ma co nosić. Zadowolony wyciągnął fajkę i ćmiąc ją leniwie spytał płatnerza gdzie jest “Dzban i Kufel” i podążył we wskazanym kierunku.

Rozglądał się ciekawie po drodze. Takie miasto jak Kemperbad musiało mieć przynajmniej jeden porządny burdel, a Erich miał wystarczająco dużo koron by zaszaleć samemu i z kumplami..

Planował wyciągnąć chłopaków na dziwki i tak im się odwdzięczyć za opiekę podczas choroby.
 
Tom Atos jest offline  
Stary 06-11-2012, 23:11   #96
 
baltazar's Avatar
 
Reputacja: 1 baltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znanybaltazar wkrótce będzie znany
Norsmen nie był przekonany do tych wybuchowych wynalazków kuzynów z kontynentu… ani do dział ani do samopałów ani do takich min. No ale jak to mówią darowanemu koniowi… dlatego też zamiast wybrzydzać pogadał dłużej z Minakiem żeby wiedzieć co i jak z tym ustrojstwem zrobić w razie czego. Jak to odpalić żeby nie stracić jajec. Ile potrzeba do wysadzenia bramy w zajeździe a ile żeby rozkruszyć mur kamiennego budynku… a przede wszystkim jak to podłożyć żeby impet nie poszedł w luft a w przeszkodę… no i się tym zaopiekował…

Podróż mijała mu na rekonwalescencji… czyli spierdzielaniu się, wylegiwaniu na pryczy, na sterburcie, na śródokręciu na dziobie… i w między czasie też zajął się doprowadzaniem oręża do stanu używalności. Miecz i topór wymagał już tylko kosmetyki – lekkie ostrzenie, wypolerowania i natłuszczenia. Gorzej miała się sprawa ze zdobycznym ekwipunkiem. Jak to z Rycerzami Panter bywa na brak grosza i ten nie narzekał to i w wojenny moderunek inwestował niemało. Zatem Gomrund miał zacną płytę i korbacz aczkolwiek nadszarpnięte solidnie zębem czasu. Otrzymanymi od brodatych majstrów jakimiś specyfikami zabrał się za mozolne pozbawianie pancerza rdzy… no i korbacza. Proces żmudny i czasochłonny jednak jemu się nie śpieszyło. Zbroja tak czy siak będzie musiała iść do płatnerza żeby ją jakoś wyklepać no i pewnikiem zaszmelcować bo dawnego połysku już się raczej nie uzyska… no i zabezpieczyć przed powrotem czerwonego intruza trzeba będzie. To jednak nie będzie już jego zmartwieniem – ni jak jej do siebie nie dopasuje, ale jej wartość trochę podnieść może przed zakupem. Inaczej to się miało z korbaczem. Broń była zacna… kto wie może i magiczna… nic tylko dorobić porządne stylisko. Wprawdzie kula na łańcuchu tak wdzięczna jak miecz nie jest bo trudno się nią operuję ale za to jak się łupnie to ino raz… no i sparować toto już nie jest tak łatwo. Brodacz postanowił to jeszcze przemyśleć. Jednak oręż orężem a pogruchotane żebra i rozorane ramię wymagało leczenia… dlatego spokojnie do tego tematu podchodził.

Co do reszty fantów to wyraził opinię, że najchętniej by też zaczął je opylać dopiero w Nuln. W końcu duże miasto to i księgi łatwiej będzie opchnąć a i ceny powinny być wyższe. O obręczy miał nieco inne zdanie niż Konrad i nie wiązał tego za bardzo z jakimś neoromantycznym wynalazkiem… ale raczej pamiątką z czasów kiedy ów rycerz był jeszcze pokryty tłuszczykiem i skórką. Oczywiście nie ma co ryzykować i chyba najlepiej będzie iść do tych czarnych smutasów od Morra. Kto jak kto ale oni to na milę poznają się na jakiś takich splugawionych przedmiotach. A jak będzie to rzeczywiście wynalazek jakiego umarlakofila to od razu w odpowiednim miejscu się tego pozbędą… a jak nie to może jakiś mag powie im co to za draństwo.

***

Widok Sylwii zadziwił go… i to zdziwienie pewnikiem odmalowało się mu na gębie. No bo nie sądził, że jeszcze ją zobaczy. Rzecz jasna widząc tą kozę w jednym kawałku ucieszył się tak że ją porządnie uściskał. Za nic mając protesty i ewentualne lamenty – Eh ty chuda gąsko rad jestem, że cię widzę ze wszystkimi kulasami i nieobitą gębą. Powiedział to tak jakby sam był w tym momencie okazem zdrowia. Ale po chwili dodał już nieco ciszej tak aby te długonogie skurczybyki za nim tego nie usłyszały. – Jak jeszcze raz wkręcisz mi taki numer i znikniesz bez pożegnania albo słowa wyjaśnienia to cię znajdę, ściągnę portki i wystrzelam po gołym zadku pasem jak jakiego smarka… a na koniec posolę i wetrę to tak dokładnie, że szczypać cię siedzenie do końca świata.

Potem już zostawił jej nieco więcej swobody i czasu na jakieś słowo wyjaśnienia lub tylko na przywitanie się z resztą. On tam spowiedzi nie potrzebował. Właściwie to nawet jak patrzył na tą buźkę urwisa to wolałby jej nie słyszeć. – Będziemy musieli pogadać. Ale powiedz mi najpierw czy gonią cię jakieś kłopoty którym trzeba by wybić zęby? Bo nie wiem czy już w pancerz się oblekać. A wiesz jak to ze mną jest… jak zasłużysz to ci wleję… ale nikomu bić cię nie dam! Po czym się roześmiał gromko i wesoło… nawet zbyt wesoło bo tak go ukuło w boku, że aż oczy mu zaszły łzami.

- Oj przydasz mi się córuchna przydasz mi się… bo mamy parę gratów co to…

Na łajbie znalazł czas na to żeby trochę jej opowiedzieć co i jak… nie pominął rzecz jasna zębów Ericha i jego nowej kolorowej łapki, zabawy w semaforze czy nabytku łajby. Pokrótce powiedział też gdzie zasuwają i jakieś tam pierdoły. Dodał też, że chętnie przyjąłby jej pomoc żeby sprawdzić parę gratów w Nuln od ewentualnych magikowych właściwości no i dobrze sprzedać to co mają…

Tylko ta cholerna Julita jakoś się dąsać zaczęła. Tak to dzierlatka nawet za zmianę opatrunku się wziąć nie chciała a tu masz. Teraz foch bo gadał ze starą znajomą… Eh…

***

Kemperbad nie był jakimś wielkim mieściskiem i pewnie nawet by tam Gomrund nie chciał się zatrzymywać gdyby nie to cholerne poszycie. Jak mus to mus… zdecydował się poszukać tego jegomościa w Dzbanie i Kuflu… Jednak na wycieczkę wybrał się jak poważny krasnolud. W kolczej zbroi i toporem przewieszonym przez plecy… wprawdzie miał kastety ale mina „nie podchodź bo skopię dupę” gościła na jego twarzy.

Szlajania się Ericha po mieście nie traktował jako dobrego pomysłu. Wręcz przeciwnie – młody wozak, który po zmianach wyglądał jeszcze piękniej niż ich kapitan przyciągał kłopoty z większej odległości niż trolowa samica w rui… czyli na wiele mil. Olenbach był takim człowieczkiem któremu z jakiś powodów dużo osób chciało dobrać się do dupy… a po zaprzyjaźnieniu się z brzytwą to krąg się jeszcze musiał powiększyć. Zatem postanowił, że będzie się szwendał razem z nim. Tym bardziej, że też potrzebował jakiegoś zakupu dokonać… taka maść na rany by mi nie zaszkodziła.

Pomysł Ericha był zacny… chętnie by tam przyjął okład z jakiegoś młodego, niewieściego ciałka ale przechódki miały tą dziwną właściwość że nie wszystkie były uczciwe i nader często kręcili się przy nich różnej maści złodzieje. A ostatnią rzeczą jaką potrzebował to utrata przesyłki jaka została mu powierzona przez Gildię Inżynierów… jego oręż będzie musiał jeszcze czas jakiś powstrzymać się obejść się smakiem… Podziękował Erichowi obiecując, że chętnie skorzysta ale nieco później i nie w tym mieście… a żal jaki malował się na jego twarzy był potężny.

Jego zdaniem, którego nie miał oporów wyartykułować zdecydowanie lepszym i tańszym rozwiązaniem będzie kimanie na barce.
 
baltazar jest offline  
Stary 07-11-2012, 15:37   #97
 
Betterman's Avatar
 
Reputacja: 1 Betterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnieBetterman jest jak niezastąpione światło przewodnie
Nie robił możnym sąsiadom żadnych problemów, bo chociaż taki zaszczyt uznał – zważywszy na różne różności – raczej za niedogodność, to dosyć już wykołysał się na wodzie, żeby wiedzieć, że żadna prośba nie narusza tak bardzo rzecznej etykiety jak odmowa wsparcia. Godło, pod którym bosonogi wyrostek ochoczo ciągał sznury i szorował dechy, najmniejsze tu miało znaczenie. Pewnie i tak jedyny pogląd, którym się kierował zaciągając na służbę, to ten, że dobrze mieć co do michy włożyć...
Spieler wymienił z chłopakiem kilka przyjaznych słów, pokpiwając sobie nawet z lekka z majestatu, pomógł, ile było trzeba. Ale dopiero wtedy, kiedy wszystkie węzły były solidnie zaciągnięte, a zamieszanie przeniosło się na drugą burtę galeonu, zdał sobie sprawę, że może warto było zapytać, jak długi planują postój. Ani zluzowanie z zaskoczenia cesarskich cum, ani łażenie tam z rana po prośbie nie wydawało mu się szczególnie porywającą ideą. Od czego jednak mieli kapitana Sparrena?

A właśnie... Bez skrępowania wepchnął Konradowi w ręce niewykorzystany jeszcze odbijacz i złapawszy tylko w garść kurtkę, pośpieszył za tą, której odmieniona czupryna mignęła mu gdzieś na pomoście.
– Sylwia, zaczekaj chwilę!

Kiedy wyszła im na spotkanie w tamtej zapadłej wiosze, był tak zaskoczony, że zanim wpadła w powitalne uściski Płomiennego, zdążył jej tylko posłać przygłupi uśmiech. Owszem, uwierzył, kiedy zapowiedziała, że wróci, ale przez myśl mu nie przeszło, że zdoła ich w podróży wyprzedzić.
Potem zaś też tak niewygodnie układała się robota i nastroje na barce, że albo rzeczywiście nie było kiedy, albo Spieler po prostu przegapił beznadziejnie wszystkie okazje, żeby pogadać dyskretnie. A jakoś nie widziało mu się to przy wszystkich, chociaż zamiary miał przecież z gruntu poczciwe.
Ani chybi durniał na starość...

Obyśmy nie musieli złazić stamtąd po flaszce – zagadnął, równając się z dziewczyną w drodze do pobudzającej wyobraźnię, pnącej się w górę klifu konstrukcji. Ale na dowód tego, że gonił Sylwię z poważniejszą sprawą niż pijackie obawy, w swobodnym tonie i tak zagrały już ciche nutki skrępowania. Uniósł rękę do karku i zaraz opuścił, orientując się poniewczasie, że niczym nie zdradza zakłopotania łatwiej niż tym gestem. Odchrząknął, sięgnął do kieszeni.
Możliwe, że się przydała... – zaczął ciszej, podsuwając jej na otwartej dłoni zmaltretowaną króliczą łapkę. Niezręcznie strzepnął z futerka jakiś paproch. – Znaczy się... Dzięki. Cieszę się, że wróciłaś.
 
Betterman jest offline  
Stary 08-11-2012, 00:41   #98
 
Hellian's Avatar
 
Reputacja: 1 Hellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwuHellian jest godny podziwu
Zobaczyła Świt z daleka. Odetchnęła z ulgą, jakby w fakcie jego przypłynięcia upatrywała dowodu na to, że nie zwariowała. A przynajmniej nie do końca. Siedziała tu już wiele godzin, zrobiło jej się trochę chłodno, ale trawa pachniała, ptaki śpiewały, nawet głód jej nie dokuczał, choć podejrzewała, że nic nie jadła od czasów pobudki u boku Franza. O ile wtedy to też była ona.

Mam siedem żyć i właśnie zaczynam trzecie. Może w tym życiu nie muszę jeść. Przyleciałam tu na wielkim czarnym koniu. Już w to nie wierzę, ale zapamiętam, że tak było naprawdę. Że piękny rycerz Walery van Eymmerich wbił mi miecz w brzuch i umarłam w świątyni Shalyi.

Zobaczyła barkę i odetchnęła z ulgą, bo choć dobrze było siedzieć na wilgotnej młodej trawie, patrzeć na rzekę i na niebo, to za dużo myśli przychodziło wtedy do głowy. I choć wszystkie były ciche i proste, to wiało od nich grozą i może to do tej grozy marzła.

Mam siedem żyć. Pierwsze trwało 24 lata. Drugie zużyłam w dwa. Teraz zaczynam trzecie.

***

W uścisku Gomrunda z miejsca zachciało jej się płakać. Rozryczała się więc w dwie sekundy bez pardonu traktując krasnoludzką pierś jak chusteczkę. Łkała rozdzierająco i przez jakiś czas nic nie mogło tego powstrzymać. A że jednocześnie usiłowała się uśmiechać, w chwilach, gdy odrywała głowę od klaty Gomrunda oczom krasnoluda ukazywała się kobieca twarz wykrzywiona w przedziwnym grymasie.
- Wcaaale nieeee płaaaczę – twarz mówiła wtedy niewyraźnie, lecz z pełnym przekonaniem, zaprzeczając rzeczywistości i mając nadzieje, że wyjaśnia krótko, ale zrozumiale, że nie płacze tylko właśnie w ten sposób się cieszy.
– Jak jeszcze raz wkręcisz mi taki numer i znikniesz bez pożegnania albo słowa wyjaśnienia to cię znajdę, ściągnę portki i wystrzelam po gołym zadku pasem jak jakiego smarka… a na koniec posolę i wetrę to tak dokładnie, że szczypać cię siedzenie do końca świata.
Obiecanki krasnoluda sprawiły dodatkowo, że się zesmarkała z radości.

Kilkanaście godzin później, już wyspana, zmieniając Gomrundowi opatrunki i wypytując o ostatnie wydarzenia, z promiennym u śmiechem zapytała, czy on wtedy tak serio i że nigdy nie posądzała, że tak dobrze świntuszy. Dostałaby przez łeb jakby nie miała tak dobrego refleksu, albo Gomrund był mniej poharatany.

Jakiś czas nie rozumiała niechęci Julity. Po prawdzie jej zdolność obserwacji jeszcze szwankowała. Potrafiła stanąć pośrodku pokładu zamyślić się nad czymś i potem nie pamiętać, co miała zrobić. Nie afiszowała się z tą całkiem dla niej nową bezradnością i zbywała śmiechem wszelkie uwagi, ale w końcu, gdy Julita któryś raz jej odburknęła na próbę zagadania do drugiej kobiety na pokładzie, Sylwia uciekła się do pomocy wyrostka.
Aż spłonęła rumieńcem, gdy usłyszała, że Julita i Gomrund …
A potem we dwoje chichotali.

Trzecie życie, a człowiek ani trochę nie zmądrzał.


***

Ericha rozpoznała. Ogolony wyglądał bardzo dobrze. Nie wiedziała, że jest taki przystojny. Przyłapała się na tym, że czasem zerka na niego ukradkiem. Wyglądał jakby był przynajmniej jakimś żakiem, albo nawet młodym szlachcicem. Niestety jego ręka niepokoiła dużo bardziej.
Sylwia dwa razy robiła podchody do wozaka. Raz stchórzyła, raz w momencie, gdy miała zadać kluczowe pytanie wszedł Konrad.
Pamiętała majaki chłopaka. I była pewna, że nie były przypadkowe. Ona zmartwychwstała. A Erich przynajmniej przez jakiś czas nie był sobą tylko tamtym zabitym na trakcie facetem, o którym słyszała opowieści. Teraz były chwile, w których nie ufała wozakowi. Erich był … No właśnie jaki? Konrad miał zakuty łeb i braki w wyobraźni, ale mniej więcej wiedziała jak postrzega dobro i zło i jakich głupot można się po nim spodziewać, a Erich zawsze sprawiał wrażenie jakby nie odróżniał i nie wartościował, jakby był tylko on.

Gdyby to ona była bogiem chaosu, i miała jakiś interes na tym głupim świecie, wybrałaby Ericha.

Ale i tak w końcu, za trzecim razem, palnęła prosto z mostu,
-Erich, wiesz, który z nich ci to zrobił? – zapytała pokazując na czerwoną rękę.

***

Myślała, że Dietrich jej unika. Możliwe, że to ona unikała jego. Przywitali się zdawkowo, uśmiechami, potem nie rozmawiali, dopiero po kilku godzinach, gdy wysiedli na brzeg w Kemperbadzie, Dietrich do niej podszedł.
Królicza łapka rzecz jasna wyglądała identycznie jak w momencie, gdy ją oddawała. I Dietriech też. Erich odmieniony, Konrad przemieniony w ważnego kapitana, Gomrund poharatany, tylko ochroniarz dokładnie taki sam, jak dziesięć dni temu.
Nie wzięła łapki z otwartej dłoni. Poczekała aż Dietrich ją jej poda. A potem zupełnie niepotrzebnie wspięła się na palce i jakby zaskoczona faktami zaraz opadła na całe stopy, bo szeroki w ramionach ochroniarz prawie nie był wyższy od niej. A potem pocałowała Dietricha w usta. Chyba chciała nieśmiało, trochę, może bardziej dla żartu, niż naprawdę. Ale jej nie wyszło.

Trzecie życie to za mało, żeby całować na niby.
 
__________________
"Kobieta wierzy, że dwa i dwa zmieni się w pięć, jeśli będzie długo płakać i zrobi awanturę." Dzienniki wiktoriańskie
Hellian jest offline  
Stary 12-11-2012, 20:56   #99
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Przy zacumowanym Świcie został tylko Dietrich, który najchętniej w ogóle nie zatrzymywałby się w tym mieście, oraz Sylvia, która bardziej niż kolejną metropolią pokroju Bogenhafen zainteresowana była kołyszącym się obok barki cesarskim galeonem. Reszta uiściwszy opłatę wywindowała się na górę do właściwego miasta.
Sama przystań składała się z szeregu pomostów przytwierdzonych do szerokiej kei, która wnioskując po swojej stabilności, musiała być solidnie przytwierdzona palami do dna rzeki. Po słupkach poznać można było, że tylko wysokość podestu jest regulowana w zależności od stanu wód Reiku. Nie było tu żadnej zabudowy poza budynkiem kapitanatu i kilkoma składzikami szkutniczymi, ale i tak ruch był całkiem duży. Nie brakowało szwendających się żeglarzy z Nuln, Altdorfu, czy dalekiego Stirlandu i Ostermark, obsługi portowej w postaci inżynierow, pilotów i szkutników, dokerów, tragarzy, a także kupców i podróżnych, którzy nie wybierali się na górę, czy choćby wszechobecnych żebraków wyciągających torby i wypracowane błagalne spojrzenia do każdego przechodnia. Sylwia odruchowo wypatrzyła też strażników portowych w liczbie najwyżej kilkunastu, którzy przez wzgląd na zawieruszenie się gdzieś frajtra, czy innego sierżanta, nudę zabijali rżnąc w karty na beczce po rybach. Co innego natomiast przykuło spojrzenie Dietricha. Niby nic takiego co by go w jakiś sposób interesowało, ale było na swój sposób znamienne. U krańca kei stał dwukołowy wóz zaprzęgany zapewne w barki ludzkie. Sporo takich było w przystani, bo to zapewne był jedyny sposób do rozładowania towaru i wywindowania go na górę. Z tym, że ten konkretny samotny wóz wyładowany był niczym innym jak... ciałami. W różnym stopniu rozkładu, co łatwo dało się określić nosem, gdy tylko wiatr powiał z południa. Wozem tym opiekowała się dwójka mężczyzn o wyglądzie conajmniej zakazanym i tylko fartuchy z miejskim herbem jakie nosili obaj, sugerowały, że to nie żadni złodzieje zwłok. Straż także nie zwracała na nich szczególnej uwagi.
- Tak panie żeglarzu. To denaci. Trupy znaczy - zachrypnięty głos żebraczki dobiegł Dietricha z kei. Wyglądała na niemłodą choć przy trybie życia jaki zgotował jej los, mogła nie mieć skończonych nawet trzydziestu wiosen. Pojedyncze kępki rzadkich włosów spadały na jej czoło spod, którego wyzierało na Dietricha dwoje bystrych i uważnych oczu - Rzuć panie kilka pensów, a powiem ci skąd się wzięły.
Dietricha bynajmniej nie interesowało ich pochodzenie. Naoglądał już się rożnych rzeczy w życiu, a trupów w nim nie brakowało. Czy to jednak przez nudę, czy przez litość, zszedł z pokładu barki i podał żebraczce parę miedzianych monet.
- Będzie już trzeci miesiąc jak je wyławiają z rzeki - zaczęła mówić przyglądając się jakoś tak dziwnie monetom. A mimo chrypy mówiła ładnie. Starannie. Nie połykała słów i nie mamrotała jak to w zwyczaju mieli żebracy - Spływają z góry Reiku. Zdeformowane. Wszystkie co do jednego. Sama się nad tym zastanawiałam. Wieść poszła, że mutanci już nie istnieją w Imperium więc może ci spływają z oddali Gór Krańca Świata? Tylko jacyś tacy... świeży. Rada miejska oceniła, że to może być zarzewie zarazy jakiejś więc nakazała wyławiać to co przez Kemperbad przepływa. I palić. Cesarz tylko czeka aż stanie się tu co złego, by mieć pretekst do anulowania dekretu o samostanowienie naszego miasta. Mówią, że bardzo sobie upodobał brandy z rosnących na pobliskich wzgórzach winogron.
Przez dobrą chwilę nie mówiła nic więcej. Tylko przyglądała się jednej z monet obracając ją w palcach.
- Niech cię Shalya błogosławi panie żeglarzu.

Tatuaż był niewidoczny. O ile w ogóle istniał. Ale poznała w nim człowieka cechu. Poczekał aż zakończy się ceremonia oficjalnego powitania cesarskiego gościa.


Najpierw herold zaanonsował hrabiego Otto von Boormanna, potem zabrzmiały fanfary, a na koniec sam hrabia o niemałej zresztą tuszy zszedł z cesarskiego galeonu po niepokojąco trzeszczącym pomoście na keję gdzie czekał już jeden z radnych miejskich Kemperbad. Kilka serdecznych uścisków, wymiana jakichś zwrotów grzecznościowych. Niby nic więcej. Sam hrabia w tym wszystkim ze względu na swój groteskowy wygląd budził chyba największe zainteresowanie. Miał pulchniutkie zaróżowione policzki, krótkie nóżki, smutne spojrzenie i wart przynajmiej dwie cesarskie wioski arystokratyczny kostium składający się z kamizeli z jakiegoś egzotycznego zwierza, medalionu zawieszonego na piersi i ciasno opinających dupsko jegomościa batystowych rajtuzach. Gdy już odprawił witającego go radnego i zaczął wracać na pokład ścierając chusteczką z czoła pot po długiej podróży i męczącej ceremonii... wtedy go dostrzegła. Zbliżył się do niego mężczyzna ubrany na tileańską modłę. Normalnie przez taki ubiór wypatrzyła by go w tłumie. A jednak pojawił się przed hrabią tak bardzo znikąd, że aż zamrugała. Rozmawiali chwilę ze sobą. Hrabia bez wątpienia musiał go znać, bo dał znać gwardzistom, by nie interweniowali. Ale w tłumie portowych pracowników, były i oczy, które strzegły bezpieczeństwa nieznajomego. Dopiero teraz odbywało się właściwe powitanie gościa przez prawdziwego gospodarza miasta. Tileańczyk mimo iż do szczupłych również nie należał poruszał się z wrodzoną gracją, której wielu mogłoby pozazdrościć. Mówiąc o czymś hrabiemu zawiesił na niej przez chwilę swoje zimne i nieprzyjemnie rzeczowe spojrzenie. Krótką chwilę.


A potem skończył mówić i skłoniwszy się hrabiemu ruszył w stronę wind. Czterech dokerów podążyło za nim.

***

- Piętnaście franzów - stwierdził Rudy Hans ocierając piwną pianę z wąsów - Piętnaście franzów i będziecie mieć założone nowe klepki na jutro.
Mimo swojego przezwiska wcale nie był rudy. Był łysy, a i jego czarnym wąsiskom dalece brakowało do rudości. Przezwisko mógł nieco tłumaczyć mały pies o brudnej bursztynowej sierści, machający przez sen ogonem. Co i rusz ukazywał swoje żółty kły.
- Za kilka bukowych desek i słoik żywicy? - spytała z powątpiewaniem Julita.
Szkutnik wzruszył ramionami przy akompaniamencie erichowego ziewnięcia.
- Jak się chce taniej to trza czekać, bo mimo, że robota prosta jak dwa półsztyki to mam kolejkę. A jak posłuchasz rozsądku chłopcze to za półsta koron będziesz miał blachy na poszyciu. I kamulce i mielizny naonczas będą ci zwisać kalafiorem.
Stalowe burty nie były popularne u małych jednostek i zdecydowanie nie zakładali ich kapitanowie, którzy bali się zdradzieckich wód. Służyły bardziej do taranowania innych jednostek. To wiedzieli zarówno Konrad jak i Julita.
- Na sucho nam zacerujecie tę dziurę, panie Hans, czy statek może stać w przystani?
- Za jedno. Znaczy oczywista wygodniej na sucho, ale nie za bardzo jest miejsce więc da radę i tam gdzie stoicie. Jutro skoro świt przyjdę z dwoma umnymi i do południa się uwiniemy. Tylko będę potrzebował wziąć piątaka na zaliczkę. Więc jak będzie?
Julita skrzywiła się na znak, że interes ten krzywym się jej wydaje.

***

Gomrund bez entuzjazmu sączył zamówione piwo. Cienkie, bez smaku i na domiar złego kwaśne. Odmówił Erichowi gdy ten zaproponował wyrwanie kilku dziwek, ale obiecał, że pokręci się z nim. Niestety. Oldenbach bowiem mimo iż nikt jego podziękowań nie chciał, sam nie zamierzał pozbawić się możliwości wydania kilku monet na rzecz dalszych starań jakie już poczynił względem klejnotów rodowych. I tym sposobem krasnolud siedział teraz samotnie przy jednym z karczemnych stolików i czekał aż lokalne dziewki wyzbędą z wozaka nadmiar chuci. A czekając to sięgał myślami do Grisenwaldu, który zbliżał go do konfrontacji z paskudną misją jaką mu powierzono, to znów do troski o oldenbachowe dupsko, które tak łatwo wpadała w tarapaty. A gdy tak myślał, to coraz mniej mu to piwo smakowało. Za to coraz więcej miał obaw, którym zadość czynił przyglądając się bacznie pozostałym gościom gospody. No i wypatrzył psia jego mać.


Typ w szatach czaromiota siedział w towarzystwie klasycznych karczemnych zakapiorów. Krzywe uśmiechy o wybrakowanym uzębieniu, rozchełstane robotnicze koszule, masa kufli na stole i gwar dookoła. Ci niby nic nie robili poza siłowaniem się na rękę i wlewaniem w siebie kolejnych porcji piwa. Ale ten typek za nimi nic tylko gapił się na Gomrunda. A przynajmniej tak się krasnoludowi wydawało, bo oczy magusa zasłaniał zarzucony na czoło kaptur. Co i rusz też kręcił łapą niby od niechcenia jakby się do rzucenia jakiegoś czaru przymierzał, ale nic ponadto nie czynił. Na tyle to wszystko krasnoluda sierdzić zaczęło, że rozważał już czy by nie podejść do typa, gdy w tym momencie gwaru gospody nie przeszył niewieści wrzask wstrzymując bardowską przyśpiewkę i uciszając na chwilę wszystkich dookoła.
W ciągu zaledwie kilku sekund w ślad za wrzaskiem do izby wbiegł z podpiwnicza zaś nikt inny jak Erich Oldenbach dopinający pośpiesznie jedną ręką spodnie. Jedną tylko, bo tą drugą chował pod pachą. A wyglądał przy tym tak nietęgo, że cała karczma wybuchła gromkim śmiechem. I śmiech pewnie by ten trwał dalej gdyby nie to, że za Erichem natomiast wybiegły dwie niewiasty w skromnym przyodziewku odsłaniającym nie tylko uda, ale i rozczulająco kołyszące się cycki.
- Mutak!!! - wrzasnęła płowo, niemal białowłosa turkaweczka głosem nader wściekłym.
- Łapać skurwiela!!! - zawtórowała jej niska, krótkowłosa szatynka.
I to był ten krótki moment kiedy nie działo się dosłownie nic, a Gomrund i tak wiedział po czyjej stronie opowiedzą się Kemperbadczycy.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 13-11-2012, 11:57   #100
 
Tom Atos's Avatar
 
Reputacja: 1 Tom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputacjęTom Atos ma wspaniałą reputację
No i ogolił się na darmo. Sylwia jak już wyryczała się w gomrundową brodę poznała go bez trudu, choć patrzyła na niego jakoś tak … dziwnie. Kilka razy zdawało mu się, że mu się przygląda. Widać nie przywykła do jego nowego wyglądu. Erich też nie przywykł, co spojrzał w swoje odbicie, to wydawało mu się takie jakieś … no gołe.

Sylwia też się zmieniła. Nie dało się ukryć, że z ciemnymi włosami wyglądała dużo młodziej i co tu dużo mówić. Lepiej. Jedyne co się nie zmieniło, to jej płochość.

Pewnego razu z taką jakby nieśmiałością zagadała Ericha o dłoń. Oldenbach z początku nie wiedział o co chodzi. Zwykł nosić rękawice i czasami po prostu zapominał o tej dziwnej przypadłości. Zwłaszcza że ręka go nie bolała, ani nawet ostatnio nie swędziała.
- A … to. Nie. – pokręcił smutnie głową. – Nic nie pamiętam. Obudziłem się patrzę, a tu purpurowa dłoń. Ot, niespodzianka.
Próbował zażartować, ale nie bardzo mu wyszło. Naciągnął rękawicę.
- A co tam u Ciebie? Dawnośmy się nie widzieli. Założę się, że możesz opowiedzieć mi o wiele ciekawszą historię, niż „spałem i nic nie pamiętam”.
Szybko zmienił temat.
- Ładnie wyglądasz z tymi włosami. Podkreślają kolor Twoich oczu. Założę się, że zawrócisz Konradowi w głowie.
Uśmiechnął się prowokacyjnie.


W Kemperbadzie chłopaki się na niego wypieli, prócz Gomrunda, który jednak zamiast dziwek wolał chędożyć Julitę. Może i racja, zawszeć to bezpieczniej mieć stałą kobietę. Ale przynajmniej krasnolud z nim poszedł na piwo. Wprawdzie domu uciech jako takiego nie znaleźli, a zagadywani przez Ericha kupcy polecili im karczmę „Pod Podwiązką”. Rzeczywiście w środku kręciło się kilka kobitek o przyodziewku ukazującym wdzięki potencjalnym klientom.
Krasnolud zajął się chlaniem piwska, a Erich przygruchał sobie dwie panienki. Płowowłosa o zmysłowych usteczkach miała na imię Hilda, a niska czarnulka o obfitym biuście Olga.


Po wstępnym wynegocjowaniu ceny udali się do piwniczki, gdzie wesołe dziewczęta miały mały pokoik z dużym wyrkiem.
Po wstępnym obsypaniu się pocałunkami przyszła pora na pozbywanie się przyodziewku. Erich chciwie rozchełstał koszulinki dziewczyn, by czym prędzej dobrać się do różowych, miękkich i ciepłych cycuszków. Płowowłosa wpiła się w jego usta z wprawą wpychając mu w usta swój figlarny języczek i Erich poczuł parcie na ochraniacz. Zwłaszcza że drugą rączką dobrała mu się do rozporka. Na plecach czuł piersi czarnulki, która rozpinała mu kubrak.
Było tak miło, a miało być jeszcze milej, ale …
No właśnie. Nim się spostrzegł rozbierająca go czarnulka ściągnęła mu z ręki rękawice. Z początku nikt się nie zorientował i Erich purpurową dłonią zaczął miętosić biust Hildy, gdy naglę Olga pisnęła gapiąc się na jego rękę. Podążył za jej wzrokiem i już wiedział, że ma kłopoty. Zasłonił jej usta feralną ręką, ale wtedy pisnęła Hilda. Sytuacja ze złej stawała się coraz gorsza. Nie wdając się w pogawędki chwycił za pas z bronią i rękawice i wybiegł z pokoiku.
Wpadł do głównej sali kryjąc rękę i próbując się ogarnąć. Za nim wypadły obie dziwki krzycząc, że on mutant.
- Bladź Wasza mać. – zaklął i już nie kryjąc dłoni dopiął spodnie i pas.
Nie czekając na reakcję ludzi i wiedząc, że każda chwila jest droga podbiegł do najbliższego stołu i wywalił go wraz z zawartością na gości. Zacisnął w pięść purpurową dłoń i z całej siły dał w mordę najbliżej stojącemu bogu ducha winnemu kupcowi. Po czym wybiegł z karczmy. Nie miał najmniejszego zamiaru sprawdzać, czy go ktoś goni. Spieprzał tak szybko na ile pozwalały mu nogi. Uliczką przed siebie, skręcił w lewo, przebiegł koło straganu z warzywami, skręcił w prawo i dalej przed siebie. Na wprost natrafił na murek. Przeskoczył go trafiając nogą w jakąś kałużę. Pobiegł znów w lewo wąskim przesmykiem między kamienicami, potem w prawo wzdłuż ulicy i w lewo w najbliższy zaułek. Dostrzegł nieopodal kobiecinę wracającą z zakupami do domu, nie namyślając się wiele pchnął babinę do środka i wpadł do kamienicy. Nim się podniosła już wbiegał na piętro. Wleciał do pokoju w którym na kanapie jakiś starszy jegomość obłapiał młódkę w stroju służącej.
- Stara wróciła. – rzucił ostrzegawczo i wybiegł na drewniany balkonik. Rozejrzał się. Kamieniczka po drugiej stronie uliczki nie była daleko, a linki z praniem były rozciągnięte pomiędzy budynkami, tym nie mniej zaczynało mu brakować tchu i nie czuł się na siłach by skakać niczym kozica. Spojrzał zdesperowany w górę. Gzymsik. Decyzję przyspieszył narastający harmider z pokoju. Łapiąc się za wystający fragment elewacji z trudem wspiął się na dach i pognał dalej. W pewnym momencie poślizgnął się omal nie spadając. Biegł dachami, aż do momentu, gdy jakaś przegniła deską nie złamała się pod jego nogami i aż nie poleciał w dół razem z pokruszonymi dachówkami. Boleśnie uderzył dupą o podłogę. Jęknął podnosząc się na kolana. Łapiąc oddech rozejrzał się dookoła. Był na jakimś strychu. Było tu pełno kurzu i jakiś rupieci. W kącie dostrzegł jakiś właz, a na ścianie u szczytu budynku małe brudne okienko. Wyglądało na to, że dawno tu nikt nie zaglądał.
Erich wstał i otrzepał ubranie. Zakaszlał w kułak. Kurz drapał go w gardło i drażnił nos. Dysząc jak kowalski miech cicho podszedł do włazu. Nasłuchiwał przez chwilę. Nic. Cisza. Chwycił stojący w pobliżu kufer i ostrożnie przesunął go na właz. Otarł pot z czoła i powlókł się do okienka. Usiadł ostrożnie, by nie urazić rzyci i wyjrzał. Zza brudnej szybki miał widok na mały placyk z posągiem jakiejś kobiety pośrodku. Jakby Vereny, o ile stąd dobrze widział.
- Poczekam aż przycichnie. – mruknął klepiąc się po sakiewce.
Tyle dobrego, że nie zdążył opłacić dziwek.
- Potem muszę się dostać na barkę. Może są tu jakieś łachy, żeby się przebrać. – zastanawiał się na głos.
- Sprawdzę później. Teraz muszę odpocząć.
Oparł ciężko głowę o ścianę. Czuł jak krew pulsuje mu w skroniach, a płuca palą domagając się powietrza.
Jeszcze nie był na tyle zdrów, by tak szaleć. Miał nadzieję, że już nie będzie musiał.
- Nawet pochędożyć sobie w spokoju nie można. Drań. – rzucił nie wiadomo do kogo.
 

Ostatnio edytowane przez Tom Atos : 13-11-2012 o 12:09.
Tom Atos jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 01:06.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172