|
Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami) |
| Narzędzia wątku | Wygląd |
13-07-2014, 21:32 | #141 |
Reputacja: 1 | Dzik stawiał opór ale co to dla prawdziwego khazada. Walka była już bowiem wygrana. Każdy rozsądny to widział, ot co. Wziąwszy kolejny zamach kislewski krasnolud ciął ponownie stwora. Czas było bowiem kończyć i zaś następnego się brać. |
14-07-2014, 15:08 | #142 |
Reputacja: 1 | Gunthera zmroziło to co zobaczył. Krasnolud odnosił kolejne rany, zupełnie niepotrzebne, głupie i nierozsądne. Nad rozlanym mlekiem się nie płakało, ale tu także o życie włóczykija chodziło, właśnie przez nierozwagę kompanów. Mimo to nie mógł ich przecież zostawić! Udało się dzika zaskoczyć i trafić, co już było sukcesem. Bez zaskoczenia stwierdził, że jeden cios nie powalił tej bestii. Teraz gorączkowo zastanawiał się, czy będzie miał szansę na drugi, skoro już zwrócił na siebie uwagę tego potwora. - Tylko spokojnie, jesteś zwyczajnym, nie chcącym tu umrzeć zwierzątkiem... Wpatrywał się w oczy bestii, gotowy do odskoczenia w przypadku szarży. Trzymał się na dystans włóczni i tylko czekał do okazji na ponowienie swojego ataku. Trzeba było liczyć na to, że dwa celne ciosy to będzie na dzika wystarczająco. |
18-07-2014, 03:03 | #143 |
Reputacja: 1 | Rose skrzywiła się z bólu, jednak wiedziała, że to nie czas na marudzenie, po omacku przeszukała poszycie w poszukiwaniu gałęzi odpowiednio wytrzymałej do przygotowania prowizorycznego opatrunku, sprawdziła też swoją torbę z ziołami w poszukiwaniu czegoś co może załagodzić ból, chociażby na tyle, żeby mogła normalnie funkcjonować i w razie potrzeby wesprzeć towarzyszy. |
19-07-2014, 00:30 | #144 |
Reputacja: 1 | Walka trwała. Oswald rąbnął dzika mieczem w głowę, aż zadzwoniło. Efekt był powalający. Zwierzę, zalane krwią z rozoranego czoła zatoczyło się i chwiejnie opuściło pole walki. Gunther i Druga tym razem nie mieli szczęścia – ich ataki okazały się zupełnie chybione. Co innego Balin. Kapłan, zachęcany przez Brauna do walki podniósł leżący u jego stóp topór i od dołu wciął się w przednią nogę odyńca. Cios zadany ranioną ręką nie był zbyt silny, ale wystarczył żeby zwierzę straciło ochotę do dalszej walki. Na polu bitwy pozostał jeden odyniec – ten, z którym walczył kislevski krasnolud. Drudze udało się znowu uniknąć wielkich kłów mierzących w jego brzuch. Z tyłu Rose opatrywała swoją kostkę. Zupełnie ignorując toczącą się za jej plecami walkę, obwiązywała i usztywniała stopę. Powoli zaczął pojawiać się obrzęk. Dziewczyna wiedziała, że uraz będzie bolesny, ale użyła całej dostępnej sobie wiedzy, aby zminimalizować ból. Już sama świadomość, że sobie pomogła, przynosiła ulgę. A Søren nadal stał na ścieżce, z strzałą na cięciwie i czekał na mutantów, którzy jednak nie nadchodzili. Wyglądało na to, że okolica jest pusta. Najwidoczniej wszyscy mutanci, którzy zmierzali do kopalni, zniknęli w czeluściach góry. |
19-07-2014, 09:44 | #145 |
Administrator Reputacja: 1 | Dziki jeden po drugim opuszczały pole walki. Co prawda szynka z dzika, powoli i umiejętnie przypiekana na ogniskiem... palce lizać. Oswald jednak nie miał zamiaru wołać "Wracać tu!", ani tym bardziej biec za dzikami, by dokończyć walkę. Na "Dobić, niech się nie męczy" nie było tu miejsca. I tak na polu bitwy pozostało za dużo wrogów. Po co mutanty, skoro z dzikami nie dajemy sobie rady, pomyślał, atakując ostatniego zwierzaka. |
19-07-2014, 12:23 | #146 |
Reputacja: 1 | Został jeden stwór. Dobrze, akurat na obiad, kolacje i płaszczyk. Druga rzucił się na niego wymachując toporem i waląc raz za razem, by obalić stwora. -Walić, panowie, walić krzyknął uśmiechnięty -Głodnym a to pyszne mięsko. Bij, zabij. |
22-07-2014, 22:42 | #147 |
Reputacja: 1 | Odgłosy walki cichły, wraz z oddalającymi się kwikami urażonej dziczyzny. Co prawda jeden z szalonej zgrai brodatych pokurczy wciąż zachęcał do ataku, ale wyglądało na to, że sytuacja opanowana. Zwyciężyli. Tylko kogo lub co? Aby to sprawdzić Mortensen skierował się w zarośla. Mijając opatrującą zranioną nogę dziewczynę mruknął tylko: - Jakby co wylazło, to krzycz głośno... Ciekaw był niezmiernie, co za potwory zostały napadnięte przez krewkich pokurczów.
__________________ I used to be an adventurer like you, but then I took an arrow to the knee... |
23-07-2014, 12:35 | #148 |
Reputacja: 1 | Super! pomyślała Rose - Jasne! zostaw mnie tu samą, przecież dam sobie rade jakby wyskoczyła na mnie zgraja mutantów, wkońcu jestem w pełni sprawna - powiedziała obrażonym głosem i z trudem podniosła się z pomocą znalezionej gałęzi. - może byś chociaż poczekał dżentelmenie od siedmiu boleści, panienke samą w opałach zostawiać toż to oznaka męskości! - prychnęła i ruszyła w stronę ucichających odgłosów walki |
23-07-2014, 22:45 | #149 |
Reputacja: 1 | ~Jak yno wyjda z tej kabały w jednym kawałku to uduszę Drugę własnym ręcami~ Tyle zdążył pomyśleć Balin nim dzik zaatakował następny raz. Tym razem nie trafił, ale nie było czasu na dalsze gdybanie. Życie sługi Vallayi i jego towarzyszy było dalej w niebezpieczeństwie. Khazad zacisnął mocniej rękę na podniesionym toporze i z szacunkiem dla siły zwierza ostrożnie zaatakował. |
26-07-2014, 22:46 | #150 |
Reputacja: 1 | Włócznia dzierżona przez Gunthera, będąca w końcu bronią przeznaczoną do walki z tego typu przeciwnikiem, doskonale spełniła swoje zadanie. Nim pozostali uczestnicy walki zdążyli przyjść z pomocą Drudze, włóczykij rozwiązał problem. Kute, czworograniaste ostrze zazgrzytało na żebrach odyńca, który nie czekając na kolejne ciosy, obficie brocząc krwią z poranionego cielska, uciekł, głośno przedzierając się przez chaszcze. Na polu bitwy nie pozostało nic, poza pogryzionymi i poszarpanymi szczątkami dwóch wierzchowców. Zielarka, która kuśtykając wyłoniła się z zarośli, przez chwilę stała i przyglądała się truchłom. Zauważyła, że oba zwierzęta miały wypalone na skórze znaki, wskazujące na właściciela. Były to trzy złączone ze sobą trójkąty – marka Augusta von Shillera z Wurzen. Już po chwili stali w ziejącym w skalnej ścianie otworze, prowadzącym do wnętrza góry. Miał on co najmniej cztery metry wysokości i niemalże pięć metrów szerokości. W podłodze wykutego w skale chodnika widoczne były resztki pordzewiałych torów, po których niegdyś poruszały się wagoniki z urobkiem. Teraz jeden z takich wagoników leżał w wejściu. Drewniane burty spróchniały, a metalowe części pokryły się grubą warstwą rdzy. Podobnie zardzewiałe były grube łańcuchy, które niegdyś zamykały drogę do wnętrza kopalni. Obecnie wisiały po obu stronach wejścia, umieszczone w grubych, wkutych w skałę pierścieniach. Pierwsze metry chodnika, widoczne w świetle pochodni, które rozpalili wchodząc, były zasypane gruzem odpadającym ze ścian i sufitu, wilgotne i porośnięte cieniolubnymi roślinami. Ostrożnie, przestępując z kamienia na kamień, zagłębili się w mroku i wilgoci. Gdzieś z góry dobiegały ledwo słyszalne piski i szelest nietoperzych skrzydeł. Woda kapała ze ścian w nieustannym rytmie, od wieków tak samo. Kap, kap, kap... Pachniało stęchlizną i próchiejącym drewnem. Przeszli nie więcej niż pięćdziesiąt kroków a chodnik skończył się w dużej jaskini. Światło pochodni nie obejmowało jej sufitu ani drugiego końca. Można było wywnioskować, że grota jest okrągła. Podłoga, nie szersza niż dziesięć kroków znajdowała się tylko na jej obrzeżach. Cały środek zajmowała obszerna dziura, wokół brzegów której wykute były spiralne chodniki, prowadzące w dół. Nad otworem niegdyś znajdował się skomplikowany mechanizm, z którego pozostały tylko skorodowane elementy i zwisające nad przepaścią liny. Stojąc nad brzegiem przepaści i patrząc w dół, krasnoludzki kapłan wyłapał odblask ognia pełgający gdzieś w dole. Słaba poświata przez moment tańczyła na skałach, po czym zniknęła i w szybie zapanowała zupełna ciemność. |